anja011

  • Dokumenty418
  • Odsłony55 737
  • Obserwuję54
  • Rozmiar dokumentów633.4 MB
  • Ilość pobrań32 294

Singh Nalini - Łowca Gildii 02 - Pocałunek archanioła

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Singh Nalini - Łowca Gildii 02 - Pocałunek archanioła.pdf

anja011 EBooki Łowca gildii
Użytkownik anja011 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 199 stron)

Nalini Singh POCAŁUNEK ARCHANIOŁA Łowca Gildii 2 Przełożyła Krystyna Chodorska Dwójkambezsternika

Podziękowania Praca nad tą książką była dla mnie prawdziwą przyjemnością m.in. dzięki entuzjastycznym komentarzom czytelników Krwi Aniołów. Dziękuję wam za zainteresowanie tym nowym cyklem, za wasze e-maile, listy, i przede wszystkim za uśmiech, który wnieśliście w moje życie. Specjalne podziękowania dla Tiazzy za pomoc przy marokańskim arabskim, dla Heleny i Pameli za pomoc przy francuskim, dla Travisa za - nomen omen - wnikliwe wskazówki na temat różnych rodzajów broni. Wszyscy czworo doskonale wiedzą co robią. Wszelkie pomyłki mogły powstać tylko z mojej winy. Ogromne podziękowania dla moich rodziców za ich niesamowite wsparcie, którego udzielili mi w czasie, gdy pracowałam jak szalona, próbując dotrzymać terminu, i dla mojej siostry za jej wariactwa, które pomagają mi zachować normalność. Dziękuję też moim przyjaciołom z RWNZ i sieci. Najserdeczniejsze podziękowania dla Hariego Aja za jego pomoc. Chciałabym także podziękować wszystkim pracownikom Konight Agency Berkley Sensation, a zwłaszcza mojej agentce Nephele Tempst i redaktorce Cindy Hwang za wszystko to, co dzięki wam osiągnęłam. Nie wolno wam odchodzić na emeryturę. Nigdy.

Początek Kap. Kap. Kap. Chodź tu, mały łowco. Spróbuj. Krew w powietrzu, na ścianach, pod stopami. - Ari? Ari ucięła sobie drzemkę. Słysząc ten upiorny chichot, miała ochotę natychmiast stąd wybiec. Uciekać. UCIEKAĆ! - Mmm, ale chyba jednak wolę Belle. — Potwór uniósł palec umazany na czerwono i przycisnął jej do ust. Krew spłynęła jej na język. Krew jej siostry. Dopiero wtedy krzyknęła. 1 Elena chwyciła się poręczy balkonu i spojrzała na głęboką rozpadlinę, która otwierała się u jej stóp. Skały wyglądały niczym ostre zęby, gotowe gryźć, rozdzierać i szarpać. Zacisnęła dłonie, kiedy lodowaty podmuch wiatru uderzył z nową siłą jakby chciał ją zepchnąć wprost w rozwarte szczęki przepaści. - Rok temu nawet nie wiedziałam o istnieniu Azylu - mruknęła. - A dzisiaj sama tu mieszkam. Miasto ze szkła i marmuru ciągnęło się daleko we wszystkich kierunkach, odcinając się ostro od skąpanego w jaskrawym świetle słońca krajobrazu. Ciemnozielone liście drzew tworzyły kępki zieleni po obu stronach rozpadliny, która przecinała miasto ostrą kreską a ośnieżone szczyty znaczyły linię horyzontu. Nie było tu żadnych dróg, żadnych wieżowców, nic nie zakłócało wspaniałego widoku. A jednak mimo tego piękna było w tym miejscu coś niepokojącego, tak jakby mrok czaił się tuż pod złoconą powierzchnią. Elena wzięła głęboki oddech, czując w płucach ostrą świeżość górskiego wiatru, i spojrzała w górę... w stronę aniołów. Nigdy jeszcze nie widziała ich tak wielu. Ich skrzydła wypełniały niebo nad miastem, które zdawało się wyrastać z granitowej skały. Rozanieleni - ludzie dotknięci przypadłością polegającą na tym, iż wpadali w trans na sam widok anielskich skrzydeł - prawdopodobnie płakaliby ze szczęścia, gdyby znaleźli się w takim miejscu. Jednak Elena widziała już kiedyś archanioła, który śmiał się, wydzierając oczy wampirowi, potem udawał, że je zjada, aż w końcu rozdeptał je na miazgę. Z drżeniem pomyślała, że to miejsce wcale nie przypomina nieba. Za jej plecami rozległ się szelest skrzydeł, a potem silne dłonie zacisnęły się na jej biodrach.

- Jesteś zmęczona. Wejdź do środka. Nawet nie drgnęła, choć dotyk mężczyzny - silny, niebezpieczny i prawdziwie męski - sprawił, że omal nie zadrżała z rozkoszy. - Wydaje ci się, że możesz mi teraz rozkazywać? Archanioł Nowego Jorku był tak niebezpieczną istotą że bała się go nawet teraz, gdy uniósł jej włosy nad karkiem i musnął ustami skórę. - Oczywiście. Jesteś moja. Ani śladu żartobliwości, jedynie czysta zaborczość. - Chyba jeszcze nie do końca zrozumiałeś, na czym polega ta cała miłość. Rok temu archanioł napoił ją ambrozją zmieniając w istotę nieśmiertelną i dał jej skrzydła - prawdziwe skrzydła! -a wszystko to za sprawą miłości do niej, zwykłej łowczyni, istoty śmiertelnej... która nie była już śmiertelna. - Możliwe. Mimo to czas, żebyś wróciła do łóżka. A potem znalazła się w jego ramionach, choć nie pamiętała, by puściła poręcz balkonu - ale musiała to zrobić, ponieważ czuła, jak krew napływa do jej dłoni. Rafael przeniósł ją przez przesuwane drzwi do wspaniałego szklanego pokoju na samej górze jego twierdzy z marmuru i kwarcu, tak majestatycznej i niewzruszonej, jak otaczające ją góry. Elena poczuła przypływ wściekłości. - Przestań zaglądać w moje myśli! „Dlaczego?" - Już tyle razy ci mówiłam, że nie jestem twoją marionetką! - Zacisnęła zęby, gdy archanioł kładł ją na miękkiej pościeli, i zaraz usiadła na łóżku. - W każdym prawdziwym związku kochanka - dobry Boże, sama nie mogła uwierzyć, że dała się uwieść archaniołowi! powinna być twoją partnerką nie zabawką którą można do woli manipulować. Kobaltowe spojrzenie, które potrafiło zmieniać ludzi w niewolników, włosy czarne niczym noc, okalające idealnie piękną twarz... i wyraźne okrucieństwo. - Pamiętaj, że obudziłaś się zaledwie trzy dni temu po roku spędzonym w śpiączce - przypomniał mężczyzna. - A ja żyję już od ponad tysiąca lat. Nie jesteśmy sobie bardziej równi niż wtedy, gdy jeszcze byłaś śmiertelna. Elena poczuła wściekłość. Miała ochotę postrzelić archanioła, tak jak już to kiedyś zrobiła. Jeszcze teraz miała przed oczami widok szkarłatnej fontanny krwi, zniszczone skrzydło, szeroko otwarte oczy Rafaela... Nie, nie mogłaby tego powtórzyć, ale wciąż miała ochotę go skrzywdzić. - A zatem kim ja jestem? - Jesteś moja.

Nieokiełznana zaborczość w głosie mężczyzny i mroczna namiętność na jego twarzy sprawiły, że po jej kręgosłupie przebiegły dreszcze. Związała się z archaniołem, który uważał, że obowiązujące reguły nagle uległy fundamentalnej zmianie. - To prawda. Moje serce należy do ciebie. W jego oczach dojrzała błysk satysfakcji. - Ale nic poza tym. - Spojrzała mu prosto w twarz. - Może i jestem młodym aniołem, ale także łowcą. I jestem tak dobra, że zdecydowałeś się mnie zatrudnić. Namiętność ustąpiła miejsca irytacji. - Jesteś aniołem. - I mam magiczne anielskie pieniądze? - Pieniądze nie mają znaczenia. - Może dla ciebie - jesteś bogatszy od samego króla Mida-sa. Ale ja nie zamierzam być twoją utrzymanką - Utrzymanką? - Dostrzegła cień rozbawienia. - Sara powiedziała, że mogę wrócić do pracy, kiedy tylko zechcę. - Twoja lojalność wobec aniołów winna przeważać nad lojalnością wobec Gildii Łowców. - Pomyślmy. Michaela czy Sara - mruknęła Elena. - Królowa zołza czy moja najlepsza przyjaciółka, czyją stronę wolę trzymać? - Teraz to i tak bez znaczenia, prawda? - Rafael uniósł brew. Elena domyśliła się, że coś przed nią ukrywa. - Dlaczego? - Nie możesz zrealizować swojego planu, dopóki nie nauczysz się latać. Nie mogła temu zaprzeczyć. Spiorunowała archanioła wzrokiem i opadła na poduszki. Jej skrzydła rozpostarte na posłaniu miały kolor nocnego nieba, przechodzący w indygo i ciemny błękit, który stopniowo stawał się coraz jaśniejszy, a końce piór lśniły białym złotem. Próbowała się dąsać, ale trwało to nie więcej niż dwie sekundy. Nie potrafiła się obrażać. Nawet Jeffrey Deveraux, który pogardzał swą „wyrodną" córką nie mógłby jej tego zarzucić. - A zatem naucz mnie. Jestem gotowa. Tęsknota za lataniem była tak silna, że aż ściskała ją w gardle. Wyraz twarz Rafaela nie zmienił się ani odrobinę. - Bez pomocy nie zdołasz teraz nawet wyjść na balkon. Jesteś słabsza niż młode pisklęta. Elena widywała czasem na niebie mniejsze skrzydła i drobniejsze ciałka. Było ich niewiele, ale rzucały się w oczy. - Wasz Azyl - zastanowiła się głośno - to specjalne miejsce do wychowywania młodych? - Azyl zapewnia nam wszystko, czego potrzebujemy - odparł Rafael. Wskazał na drzwi spojrzeniem barwy najczystszego grzechu - Idzie Dymitr. Elena westchnęła bezgłośnie, czując, jak kuszący zapach wampira spowija ją niczym kosztowne futro. Niestety, po przemianie w anioła nie zyskała odporności na sztuczki wampirów. Ale jednocześnie nie straciła swych dawnych umiejętności.

- Jedno musisz przyznać - wciąż potrafię wyczuwać wampiry. I właśnie to czyniło ją urodzonym łowcą. - To prawda. Może kiedyś będziemy mieli z ciebie prawdziwy pożytek. Elena nie była pewna, czy Rafael miał świadomość, jak arogancko zabrzmiały jego słowa. Przypuszczała, że nie. Od setek lat pozostawał niezwyciężony, arogancja prawdopodobnie była już częścią jego natury. Jednak można było go skrzywdzić. Rok temu, gdy Anioł Krwi próbował zniszczyć miasto, i wokół rozpętało się piekło, Rafael wolał raczej umrzeć wraz z Eleną niż pozostawić ją śmiertelnie ranną w zrujnowanym budynku, wysoko nad Manhattanem. Jej wspomnienia były chaotyczne i niejasne, jednak pamiętała widok postrzępionych skrzydeł, zakrwawioną twarz, ręce trzymające ją w uścisku, gdy oboje spadali w mrok, prosto na twardy bruk ulicy. Poczuła, że serce ściska jej się boleśnie. - Powiedz mi coś, Rafaelu. Archanioł kierował się już w stronę drzwi. - Co chcesz wiedzieć, łowco? - Jak mam o tobie mówić? Mój mąż? Partner? Chłopak? Zatrzymał się z dłonią na klamce i zmierzył ją nieodgadnio- nym spojrzeniem. - Możesz nazywać mnie swoim panem. Elena wpatrywała się w zamknięte drzwi, zastanawiając się, czy archanioł znów próbuje z nią pogrywać. Nie znała go dostatecznie dobrze, by prawidłowo odczytywać wszystkie jego nastroje. To nadciągająca śmierć popchnęła ich ku sobie, ich związek, który zrodził się w bólu i strachu, w innej sytuacji prawdopodobnie formowałby się latami. Rafael wspominał jej o legendzie, według której tylko prawdziwa miłość mogła spowodować, że ciało archanioła zaczynało produkować ambrozję - substancję pozwalającą zmienić człowieka w anioła. A może jej metamorfoza nie miała nic wspólnego z uczuciami i była jedynie efektem rzadkiej biologicznej symbiozy? W końcu wampiry też były stworzone przez aniołów. I biologiczna zgodność odgrywała w tym procesie ważną rolę. - Cholera. - Potarła serce nasadą dłoni, próbując pozbyć się nagłego bólu. Intrygujesz mnie. Właśnie to powiedział jej Rafael na samym początku. A zatem być może był w tym wszystkim jakiś element fascynacji. - Bądź sama ze sobą szczera - szepnęła, muskając palcem jedno ze swych wspaniałych skrzydeł. - To ty uległaś fascynacji. Ale bynajmniej nie oznaczało to, że pozwoli się uwięzić. - Mój pan, akurat - mruknęła i zapatrzyła się na rozpościerające się za oknem niebo. Poczuła, że jej postanowienie staje się twarde jak stal - miała już dość czekania. Jej mięśnie nie osłabły w śpiączce, jednak przeszły całkowitą przemianę. Nie potrzebowała rehabilitacji, ale musiała szybko zacząć ćwiczyć. Zwłaszcza skrzydła. - Teraz albo nigdy. - Wstała, wzięła głęboki oddech... i rozprostowała skrzydła.

- Chryste, jak to boli! - Zacisnęła zęby, czując, że łzy ciekną jej z oczu, ale nadal rozciągała swoje nowe, wcześniej nieznane mięśnie. Złożyła skrzydła, po czym znowu je rozprostowała. Zanim zdążyła zrobić to trzy razy, łzy popłynęły aż do jej ust, a skórę pokryła warstewka potu, lśniąca w świetle słońca wpadającego do pokoju przez szybę. I wtedy Rafael wrócił. Elena spodziewała się wybuchu, ale on tylko usiadł obok łóżka, nie spuszczając z niej wzroku. Patrzyła uważnie, jak zakłada nogę na nogę i zaczyna postukiwać o but ciężką białą kopertą ze złoconym brzegiem. Wytrzymała jego spojrzenie i rozciągnęła mięśnie jeszcze dwukrotnie. Jej kręgosłup był jak z galarety, a mięśnie brzucha napięte aż do bólu. Co jest... - przerwała na oddech - w tej kopercie? Skrzydła Eleny złożyły się z trzaskiem i poczuła, że siedzi oparta o wezgłowie łóżka. Dopiero wtedy zrozumiała, że to sprawka Rafaela. Dotknęło ją to do żywego. Patrzyła, jak archanioł wstaje i rzuca jej ręcznik, a potem znów siada na krześle. Nie miała zamiaru na to pozwalać. Jednak mimo wzbierającej złości wytarła twarz i nie powiedziała ani słowa. Rafael miał rację - jako młody anioł nie była mu równa, a do tego w śpiączce bardzo opadła z sił. Jednak zamierzała teraz popracować nad użyciem mentalnej tarczy, którą opanowała, zanim jeszcze została aniołem. Biorąc pod uwagę zmiany, jakie zaszły w jej organizmie, być może teraz będzie w stanie utrzymać ją dłużej. Z trudem rozluźniła napięte mięśnie barków, wzięła ze stolika nóż i zaczęła polerować ostrze skrajem ręcznika. - Zadowolony? - spytała. - Nie. - Zacisnął wargi. - Posłuchaj, Eleno. Nie skrzywdzę cię, ale nie możesz zachowywać się tak, jakbyś poddawała w wątpliwość moją władzę. - Co takiego? Jak w takim razie wyglądają związki archaniołów? - spytała, szczerze zaciekawiona. Rafael milczał przez chwilę. - Odkąd Michaela i Uram się rozstali, znam tylko jeden stabilny związek. - A bogini zołz jest archaniołem, więc byli sobie równi. Mężczyzna ledwie dostrzegalnie skinął głową był to raczej grymas niż gest. Zdawał się tak niewyobrażalnie piękny, że trudno było się skupić w jego obecności, mimo iż Elena doskonale wiedziała, że bezwzględność jest częścią jego istoty. Bezwzględność, która w łóżku zmieniała się w nieludzkie opanowanie, wydzierające kobietom z ust spazmatyczny krzyk pożądania. - Kim jest ta druga para? - spytała, tłumiąc krótki spazm namiętności. Rafael obejmował ją każdej nocy, odkąd wybudziła się ze śpiączki. Jego ramiona były siłne, a czasem wzruszająco czułe. Jednak dzisiaj jej ciało pragnęło mroczniej szych pieszczot. - Eliasz i Hanna - odparł, a jego oczy zamigotały, przybierając barwę, jaką Elena widziała kiedyś w pracowni malarza. Błękit pruski. Tak się nazywał ten kolor. Bogaty, egzotyczny i zadziwiająco ziemski. Nie wierzyła, że aniołowie potrafią tacy być, dopóki nie została kochanką Archanioła Nowego Jorku. - Niedługo wyzdrowiejesz, Eleno. A wtedy pokażę ci, jak tańczą aniołowie. Poczuła, że od żaru drzemiącego w tych słowach zaschło jej w ustach.

- Eliasz i Hanna? - spytała. Jej głos był ochrypły, zapraszający. Rafael ciągle patrzył jej w oczy, a jego usta były jednocześnie zmysłowe i bezlitosne. - Żyją ze sobą już od stuleci. Wprawdzie Hanna z czasem zyskała znaczną moc, lecz powiadają że woli służyć Eliaszowi jako jego podpora. Elena przez chwilę zastanawiała się nad tym archaicznym określeniem. - Jako wiatr w skrzydła? - Jeśli tak wolisz. - Twarz Rafaela wyostrzyła się nagle, jakby składała się z samych krawędzi i kątów - Nie umrzesz. Nie wiedziała, czy zabrzmiało to jak oskarżenie, czy jak rozkaz. - Nie, nie umrę. - Wypowiadając te słowa, uświadomiła sobie, że będzie potrzebowała całej swojej siły woli, by zachować niezależność w obliczu niezwykłej mocy Rafaela. Znów zaczął postukiwać kopertą. - Aha, poczynając od dzisiaj, masz bardzo niewiele czasu. Musisz być na nogach i w powietrzu już za dwa miesiące. - Czemu? - spytała, czując, że krew buzuje w jej żyłach z podniecenia niczym szampan. Hłękit pruski pociemniał, aż zmienił się w czarny lód. Lijuan wydaje bal na twoją cześć. - Zhou Lijuan? Najstarsza z archaniołów? - Podniecenie natychmiast się ulotniło. - Ona jest... trochę inna. - Tak. - W głosie Rafaela słychać było jakiś mroczny ton. -Nie należy już do naszego świata. ŁTena poczuła, że skóra jej cierpnie. Dlaczego miałaby wydawać dla mnie bal? Przecież nawet mnie nie zna. - Wprost przeciwnie, Eleno. Cała Rada Dziesięciu wie, kim jesteś - w końcu to my cię zatrudniliśmy. Na samą myśl o tym, że najpotężniejsza na świecie organizacja postanowiła się nią zainteresować, oblał ją zimny pot. W dodatku Rafael był jednym z nich. Wiedziała, do czego jest zdolny, jak wielką mocą dysponuje i jak łatwo byłoby mu przejść na stronę prawdziwego zła. - Teraz jest was tylko dziewięcioro. Uram nie żyje. Chyba że znaleźliście jego następcę, gdy byłam w śpiączce? - Nie. Ludzka rachuba czasu ma dla nas niewielkie znaczenie - odparł ze spokojną obojętnością nieśmiertelnego. - A co do Lijuan, to po prostu chce zobaczyć moją pupilkę. Poznać moją słabość. 2 Jego pupilkę. Jego słabość. - To jej słowa czy twoje?

- A jakie to ma znaczenie? - Wzruszył ramionami. - To prawda. Rzuciła nożem ze śmiertelną celnością. Rafael złapał go w powietrzu - za ostrze. Na jego złocistej skórze ukazała się szkarłatna plama. - O ile mnie pamięć nie myli, poprzednim razem to ty się zraniłaś - stwierdził spokojnie i upuścił nóż na nieskazitelnie biały dywan, po czym zacisnął rękę w pięść. Krew zakrzepła w ciągu sekundy. - Nie zraniłam się. Zmusiłeś mnie, bym zacisnęła rękę na ostrzu. - Jej serce wciąż biło mocniej, gdy podziwiała jego nieludzką zwinność. A jednak poszła z tym mężczyzną do łóżka. Pożądała go nawet w tej chwili. - Hmm. - Rafael wstał i podszedł do łóżka. Choć wcześniej twierdził, że nie zamierza jej skrzywdzić, w tym momencie wcale nie była tego pewna. Zacisnęła dłonie na kołdrze, gdy siadał obok, układając skrzydło na jej nogach. Było ciepłe i zadziwiająco ciężkie. Powoli zaczynała rozumieć, że anielskie skrzydła nie służyły do ozdoby - składały się z mięśni i ścięgien rozpiętych na kościach, i jak każde mięśnie, wymagały rozgrzewki przed użyciem. Kiedyś musiała jedynie uważać, by się nie potknąć, gdy była przemęczona. Teraz będzie musiała uważać, by nie spaść na ziemię. Ale nie to przerażało ją teraz najbardziej. Teraz widziała tylko błękit. Zanim poznała Rafaela, błękit nigdy nie był dla niej synonimem pokusy. Symbolem grzechu. Kolorem bólu. Pochylił się i odgarnął włosy z jej szyi - jego palce potrafiły przynosić tak wyrafinowaną rozkosz, że miała ochotę jęczeć z bólu - a potem wycisnął pocałunek w miejscu, gdzie wyczuwał puls. Elen poczuła, że drży, i wplątała palce w jego włosy. Znów ją pocałował, sprawiając, że w jej brzuchu rozlało się leniwie ciepło, ogarniające potem całe ciało. Coś zamigotało w jej polu widzenia i zdała sobie sprawę, że archanioł obsypuje ją anielskim pyłem - niezwykle cenną rozkoszną substancją za którą śmiertelnicy płacili olbrzymie pieniądze. Jednak Rafael wydzielał specjalną odmianę pyłu, tylko dla niej. Smakując jego drobinki, myślała już tylko o seksie, zapominając o złości, a nawet o bólu skrzydeł. - Tak - szepnął Rafael. - Przypuszczam, że będziesz mnie intrygować przez całą wieczność. Taka uwaga mogłaby zburzyć cały nastrój, ale tym razem było inaczej - być może sprawiła to zmysłowa obietnica w głosie archanioła. Elena próbowała przyciągnąć go do siebie, ale on tylko zacisnął szczęki. - Nie, Eleno. To cię złamie. Brutalna szczerość. Prawda. - Przeczytaj to - polecił, upuszczając kopertę na łóżko, po czym wstał. Jego majestatyczne białe skrzydła lśniące złotem rozpostarły się, sypiąc wokół upajającym pyłem. - Przestań - powiedziała Elena bez tchu, czując w ustach jego gorący smak. - Kiedy ja się tego nauczę? - Taka umiejętność przychodzi z wiekiem, ale nie każdy anioł może ją posiąść. - Rafael złożył skrzydła na plecach. -Dowiesz się za jakieś czterysta lat.

- Czterysta lat? - Spojrzała na niego, zaskoczona. - Czterysta? - Teraz jesteś nieśmiertelna. - Jak bardzo? - Pytanie wcale nie było takie głupie. Zdążyła się już przekonać, że nawet archaniołowie umierają. - Nieśmiertelność wymaga czasu, a ty jesteś ledwie uformowana. Nawet silny wampir mógłby cię teraz zabić - Rafael przekrzywił głowę i spojrzał na niebo przez szybę z weneckiego lustra. Dzięki niemu Elena mogła przyglądać się Azylowi, zachowując całkowitą prywatność. - Wygląda na to, że w Azylu jest obecnie straszny tłok -stwierdził i podszedł do drzwi balkonowych. - Musimy iść na ten bal, Eleno. Każda inna decyzja byłaby oznaką słabości -dodał, po czym zaniknął drzwi i wzbił się prosto w górę. Elena aż westchnęła, widząc ten mimowolny pokaz siły. Teraz, gdy poczuła na własnej skórze ciężar skrzydeł, zrozumiała, jak wiele wysiłku wymagają te pionowe loty Rafaela. Jej serce wciąż biło mocno - przyczyną tego był zarówno pocałunek, jak i jego podniebne popisy. W końcu przypomniała sobie o kopercie. Włoski na jej ramionach podniosły się, gdy musnęła palcami gruby biały papier. Było to dziwne uczucie, tak jakby koperta pozostawała lodowato zimna, niezależnie od temperatury otoczenia. Ktoś mógłby to nazwać „śmiertelnym chłodem". Poczuła, że ma gęsią skórkę. Odsuwając od siebie złe przeczucia, odwróciła kopertę. Pieczęć była złamana, ale po złożeniu wciąż było widać, że przed stawia anioła. To zrozumiałe, pomyślała, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Marszcząc brwi, uniosła ją wyżej. - O, Jezu - szepnęła, gdy odkryła tajemnicę pieczęci. Była to iluzja optyczna. Obraz przypominał klęczącego anioła z opuszczoną głową jednak gdy spojrzała na pieczęć pod innym kątem, anioł spoglądał wprost na nią ale jego oczodoły były puste, a kości zbielałe. Nie należy już do naszego świata. Słowa Rafaela nabrały teraz nowego znaczenia. Wzdrygając się, otworzyła kopertę i wyjęła ze środka kartę. Wykonano ją z miękkiego kremowego papieru, przypominającego kosztowne karty, jakich jej ojciec używał w prywatnej korespondencji. Pismo było ozdobne, wykonane złotym tuszem. Potarła je palcem - sama nie wiedziała po co, w końcu nie potrafiła przecież rozpoznać dotykiem prawdziwego złota. Jednak nie zdziwiłaby się, gdyby go tu użyto - Lijuan była stara, bardzo stara. A tak wiekowa i potężna istota była w stanie zgromadzić wielkie bogactwa. To zabawne, pomyślała. Zawsze postrzegała Rafaela jako istotę potężną ale nigdy wiekową. Była w nim jakaś zadziwiająca żywotność, która temu zaprzeczała. Jakiś rys... człowieczeństwa? Nie. Rafael nie był człowiekiem, nawet nie był do mego podobny. Ale nie przypominał także Lijuan. Znów spojrzała na kartę. Zapraszam Cię do Zakazanego Miasta. Przybądź i pozwól nam powitać twoją wybranką, pozwól nam ujrzeć piękno więzi między istotą śmiertelną a nieśmiertelną. Już od wielu tysiącleci nic mnie tak nie zaciekawiło.

Zhou Lijuan Elena nie miała ochoty zaspokajać ciekawości Lijuan. Nie chciała zbliżać się do nikogo z Rady, z wyjątkiem Rafaela. Miała pewność, że archanioł nie zamierza jej zabić, ale co do reszty... - Cholera. Moją pupilkę. Moją słabość. Słowa archanioła doprowadzały ją do białej gorączki, niemniej jednak była to prawda. Jeśli Archanioł Nowego Jorku naprawdę ją pokochał, to równie dobrze mogła wymalować sobie na plecach tarczę strzelniczą. Znów miała przed oczami widok jego zakrwawionej twarzy, podartych skrzydeł - widok archanioła, który wybrał śmierć zamiast wiecznego życia. Była to jedyna rzecz, która pomagała jej utrzymać się na powierzchni w momencie, gdy wszystko wokół podlegało nieustannym zmianom. - Nie jedyna - mruknęła, sięgając po telefon. Azyl wyglądał tak, jakby wybudowano go w dawnych, rycerskich wiekach, jednak został wyposażony we wszelkie nowoczesne udogodnienia. Nie było w tym nic dziwnego - aniołowie nie przetrwaliby tylu wieków, gdyby uporczywie trzymali się przeszłości. Wieża Archanioła w Nowym Jorku była doskonałym tego przykładem. Czekając na połączenie, nie odrywała wzroku od drzwi balkonowych, wypatrując majestatycznej sylwetki władcy Wieży, mężczyzny, którego ośmieliła się nazywać swoim kochankiem. Po drugiej stronie ktoś odebrał. - Cześć, Ellie - wymamrotał zaspany głos. - Kurczę, obudziłam cię? - Elena zdała sobie sprawę, że zapomniała o różnicy czasu między Nowym Jorkiem a... miejscem, w którym teraz przebywała. - Nie ma problemu, po prostu wcześniej poszliśmy spać. Poczekaj. - Usłyszała jakiś szelest, stuk zamykanych drzwi, po czym Sara znów przycisnęła słuchawkę do ucha. - Nigdy nie widziałam, żeby Deacon zasnął tak szybko; chyba wymamrotał jeszcze coś w stylu: „Pozdrów Ellie". Pewnie Zoe wymęczyła go dziś bardziej niż zwykle. Elena uśmiechnęła się na samą myśl, że bezwzględny, budzący postrach mąż Sary mógł zostać wykończony przez małą dziewczynkę. - Obudziłam ją? - Nie, ona też jest zmęczona - wyszeptała Sara. - Przed chwilą zajrzałam. Idę do salonu. Elena z łatwością przywołała w myślach obraz tego pokoju: od eleganckich kanap w ciepłym kolorze karmelu, aż po duże czarno- białe zdjęcie roześmianej Zoe w wannie pełnej piany. Dom Sary był dla niej prawie jak drugi dom. - Nie wiesz, co z moim mieszkaniem?

Nie zapytała o to, gdy przed dwoma dniami przyjaciółka /łożyła wizytę w Azylu - była zbyt zszokowana wspomnieniem swojej niedoszłej śmierci i przebudzenia ze skrzydłami u ramion. - Przykro mi - odparła Sara. - Po tym... co się stało, Dymitr zabronił wszystkim tam wchodzić. Byłam bardziej zainteresowana odnalezieniem ciebie, więc nie nalegałam. Ostatnim razem, gdy Elena widziała swoje mieszkanie, w ścianie widniała ogromna dziura, a wszystko wokół zalane było krwią i wodą deszczową. - To nie twoja wina - powiedziała, próbując stłumić ukłucie żalu na myśl o zniszczeniu jej przytulnego schronienia. - Pewnie sama miałaś pełne ręce roboty. Podczas bitwy archaniołów Nowy Jork pogrążył się w kompletnych ciemnościach. Kolejne słupy energetyczne przepalały się w miarę, jak Rafael i Uram ciągnęli z nich potrzebną moc. Sieć elektroenergetyczna nie była jedyną ofiarą katastrofalnej bitwy nieśmiertelnych. W głowie Eleny pozostały obrazy walących się budynków, zmiażdżonych samochodów i przynajmniej jednego helikoptera. - Było bardzo źle - przyznała Sara - ale większość napraw została już zakończona. Ludzie Rafaela dopilnowali wszystkiego. Aniołowie wykonywali nawet prace budowlane - przyznasz, że tego nie widuje się codziennie. - I pewnie nie potrzebowali dźwigów. - Właśnie. Nie miałam pojęcia, jak bardzo są silni, dopóki nie zobaczyłam, jak podnoszą te bloki. - Sara na chwilę przerwała, a cisza, pełna niewypowiedzianych spraw, spowodowała, że wzruszenie chwyciło Elenę za gardło. - Jutro przejdę się koło twojego mieszkania - dodała w końcu przyjaciółka, cały czas kontrolując swój głos. - Powiem ci wszystko, co i jak. Elena przełknęła ślinę; pragnęła, by Sara znalazła się tuż obok, aby mogła ją objąć i uściskać. - Dzięki. Powiem Dymitrowi, żeby uprzedził swoich sługusów. Przez chwilę zastanawiała się, czyjej pamiątki, rzeczy, które zebrała podczas swoich podróży, ocalały z katastrofy. - Ha! Jestem w stanie rozłożyć jego sługusów na łopatki z jedną ręką przywiązaną za plecami. - Rozległ się urywany śmiech. - Mój Boże, Ellie, czuję taką ulgę za każdym razem, gdy słyszę twój głos. - Będziesz go teraz słyszeć znacznie dłużej - jestem nieśmiertelna - zażartowała Elena, mimo że sama nie do końca to ogarniała. Łowcy zwykle umierali młodo. A już na pewno nie żyli wiecznie. - Aha. Będziesz mogła opiekować się moją córką i jej dziećmi, kiedy mnie zabraknie. - Nie mów tak! - zaprotestowała. Nie potrafiła wyobrazić sobie przyszłości bez Sary, Ransoma, Deacona... - Głuptas z ciebie. To wspaniała rzecz - to dar. - Nie jestem pewna - zauważyła Elena, po czym opowiedziała przyjaciółce, co myśli na temat swojej wartości jako zakładnika. - Myślisz, że popadam w paranoję? - Nie - odparła Sara, przybierając ton twardej i bezwzględnej dyrektorki Gildii. - Dlatego zapakowałam pistolecik Vive-ka do paczki z bronią którą ci dziś wysłałam.

Elena poczuła, że zaciska dłoń w pięść. Poprzednim razem, gdy użyła tej broni, Rafael niemal wykrwawił się u niej na dywanie, a Dymitr omał nie poderżnął jej gardła. Ale żadne z tych wspomnień nie umniejszało jej wartości, na pewno nie teraz, kiedy - wyjrzała za okno - żyła w otoczeniu nieśmiertelnych, w miejscu, w którym szeptano o rzeczach, o których nie powinien wiedzieć żaden człowiek. - Dzięki. To miłe, nawet jeśli to ty mnie w to wpakowałaś. - Tak, ale poza tym dałam ci nieźle zarobić. Elena zamrugała, nie wiedząc, co powiedzieć. - Zapomniałaś, co? - zaśmiała się Sara. - Wiesz, byłam trochę zajęta - leżałam w śpiączce - wykrztusiła Elena. - Rafael mi zapłacił? - Co do centa. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co to oznacza. - O, kurczę! - Zaliczka wynosiła więcej, niż miała nadzieję zarobić przez całe życie. A przecież była to tylko jedna czwarta kwoty. - Chyba określenie „nieźle zarobić" nie jest tu szczególnie adekwatne. - Aha. Ale czy w końcu wykonałaś zadanie, do którego cię wynajął? Domyślam się, że miało to coś wspólnego z Ura-mem? Elena przygryzła wargę. Rafael ostrzegał ją wcześniej, by nie ujawniała żadnych informacji dotyczących sadystycznego archanioła i jego ofiar - każdy śmiertelnik, któremu by o tym powiedziała, musiałby zginąć. Żadnych wyjątków. Być może teraz wytyczne uległy zmianie, ale i tak nie chciała narażać życia swojej najlepszej przyjaciółki. - Nie mogę ci powiedzieć. - Możesz mi powierzyć wszystkie inne sekrety, a tego jednego nie? - Po głosie poznała, że Sara nie jest zła, raczej zaintrygowana. - Ciekawe. - Nie drąż tego tematu - poprosiła, a jej żołądek skręcił się gwałtownie, gdy przypomniała sobie legowisko Urama. Pokój w zrujnowanym budynku, smród gnijącego mięsa, błysk zalanych krwią kości, oślizgłe gałki oczne wyrwane z twarzy konającego wampira... Wyprostowała plecy, czując w gardle piekącą żółć, i spróbowała przekazać przyjaciółce głosem, jak bardzo się martwi: - Nic dobrego z tego nie wyniknie. - Nie mam zamiaru popełniać samobój... Och, Zoe się obudziła. - W każdej sylabie pobrzmiewała matczyna miłość. - No proszę, Deacon też. Tatuś Zoe budzi się przy najlżejszym płaczu, prawda, kochanie? Elena odetchnęła głęboko, pozwalając, by czuły głos Sary przegnał makabryczne wspomnienia. - Wiesz, że robicie się słodcy aż do obrzydzenia? - Moja córka ma już półtora roku, Ellie - szepnęła Sara. -Szkoda, że nie możesz jej zobaczyć. - Zobaczę - obiecała. - Nauczę się korzystać z tych skrzydeł, nawet jeśli mnie to zabije. Mówiąc to, spojrzała na zaproszenie Lijuan i poczuła, że śmierć zaciska wokół jej szyi swoją kościstą rękę.

3 Jednak już po tygodniu od tej rozmowy, Elena odkryła, że wcale nie myśli już o śmierci, lecz o zemście. - Wiedziałam, że ból cię podnieca, ale nie sądziłam, że jesteś sadystą - powiedziała do zwróconego do niej plecami Dymitra. Jej ciało nasiąkało cudownie ciepłą wodą z gorącego źródła, do którego wampir zawlókł japo skończonym treningu. Przedtem stłukł ją na kwaśne jabłko w ramach ćwiczeń mających wzmocnić jej mięśnie. Dymitr odwrócił się i skupił na niej spojrzenie swoich ciemnych oczu, które mogłyby nawet świętego skłonić do grzechu, a grzesznika zawieść do samego piekła. - Czy kiedykolwiek - wymruczał głosem, w którym pobrzmiewało echo mrocznych zakamarków i złamanych tabu -dałem ci powód, byś we mnie wątpiła? Jej skóra aż naprężyła się w odpowiedzi na jego zapach -był to afrodyzjak wyczuwany jedynie przez urodzonych łowców - jednak nie wycofała się, wiedząc, że wampir lubi mieć przewagę. - Co tu w ogóle robisz? Nie powinieneś teraz być w Nowym Jorku? Dymitr był przywódcą Siódemki - zaufanej grupy wampirów i aniołów, których zadaniem była ochrona Rafaela, nawet przed zagrożeniami, których sam nie dostrzegał. Elena była pewna, że Dymitr wyeliminowałby ją z zimną krwią gdyby tylko uznał ją za zbyt poważne ryzyko. Rafael prawdopodobnie zabiłby go za to, ale - jak wampir sam kiedyś zauważył - Eleny nie powinno to obchodzić, bo i tak będzie już wtedy martwa. - Z pewnością twoje fanki bardzo za tobą tęsknią - dodała. Stanął jej przed oczami tamten wieczór w wampirzym skrzydle Wieży, obraz Dymitra pochylającego się nad wygiętą szyją krągłej blondynki, której rozkosz miała oszałamiającą woń. - Łamiesz mi serce - oznajmił i uśmiechnął się nieszczerze. - Jestem gotów pomyśleć, że ci się nie podobam. Bez mrugnięcia okiem ściągnął cienką lnianą koszulę i zaczął rozpinać spodnie. - Chcesz dzisiaj zginąć? - zapytała obojętnym tonem. Rafael wyrwałby Dymitrowi serce, gdyby wampir ośmielił się choćby ją tknąć. Z drugiej jednak strony, byłoby mu trudno tego dokonać, bo Elena prawdopodobnie wycięłaby je wcześniej. Dymitr potrafił doprowadzić ją do dzikiego pożądania, ale łowczyni nie pozwalała sobą manipulować. Nikomu - ani temu wampirowi, ani mężczyźnie, którego Przywódca Siódemki nazywał swoim panem. - To duży staw - stwierdził, ściągając spodnie. Kątem oka dojrzała smukłe, umięśnione biodra, i zamknęła oczy. Czując, że policzki palą ją żywym ogniem, pomyślała, że udało jej się bezspornie ustalić jedno: Dymitr się nie opalał. Egzotyczny miodowy odcień jego skóry był naturalny... i jednolity.

Plusk wody wskazywał, że ma teraz w stawie współlokatora. - Możesz już spojrzeć, łowco - oznajmił kpiącym tonem. - A po co? - odparła, otwierając oczy, po czym natychmiast skierowała wzrok na majestatyczną panoramę gór. Łowcy bywali bardzo bezpruderyjni, ale lista osób, przy których Elena swobodnie czuła się nago, była krótka. Dymitr bynajmniej na niej nie figurował. Wpatrując się w ośnieżone szczyty na horyzoncie, jednocześnie śledziła go kątem oka. Oczywiście, gdyby nagle postanowił ją zaatakować, w obecnym stanie prawdopodobnie by tego nie przeżyła. Ale to jeszcze nie był powód, by być łatwym celem. Futra i diamenty, seks i rozkosz. Zapachy otulały ją niczym tysiące jedwabnych sznurów, jednak zdawały się stłumione. To jego spojrzenie martwiło ją najbardziej - wzrok drapieżnika obserwującego ofiarę. Dopiero po dłuższej chwili wzruszył ramionami i odchylił głowę, opierając ręce na skałach otaczających źródło. Elena musiała przyznać, że Dymitr jest piękny jak najbardziej erotyczny sen. Ciemne włosy, ciemne oczy i usta obiecujące ból i rozkosz w równych proporcjach. Jednak nie odczuwała nic poza czysto estetycznym uznaniem. Jej uzależnienie i jej zbawienie miały kolor błękitu. Poczuła, że owija się wokół niej smuga zapachu gorzkiej czekolady. Bogatego. Prowokującego. Ani trochę niestłumionego. - Przestań! - wysyczała przez zęby. Jej mięśnie napięły się gwałtownie, a sutki nabrzmiały od pożądania, które było równie gwałtowne, jak niechciane. - Ja tylko odpoczywam - odparł. W jego głosie zabrzmiała irytacja przykryta męską arogancją - nic dziwnego, biorąc pod uwagę, kogo nazywał „panem". - Jak mam to zrobić, jeśli muszę kontrolować integralną część mojego ciała? Zanim Elena zdążyła odpowiedzieć, że nie do końca wierzy w te wymówki, na powierzchnię wody spadło błękitne, posrebrzane na brzegach piórko. Przypomniała sobie, jak kiedyś Rafael zmiażdżył identyczne piórko w dłoni, a potem wysypał na ziemię błękitno- srebrny pył; w jego oczach lśniła wtedy dzika zaborczość. To wspomnienie pozwoliło jej przezwyciężyć działanie czaru Dymitra. Nasłuchiwała szelestu skrzydeł za plecami. - Cześć, Illium. Anioł podszedł do stawu, usiadł na przysypanym śniegiem brzegu i zamoczył nogi w wodzie, nawet nie zdejmując dżinsów. Podobnie jak większość aniołów w Azylu, nie nosił niczego więcej, a jego umięśniona pierś lśniła w promieniach słońca. - Witaj, Eleno. - Mężczyzna spojrzał na Dymitra swoimi nieludzkimi oczyma koloru złota. - Czyżbym o czymś nie wiedział? - Po raz dwutysięczny groziłam, że go zabiję - wyjaśniła Elena, ściskając ręką ostrą skałę. Walczyła z pragnieniem, by podejść do Dymitra i zlizać z jego ciała ten cudowny zapach. Wampir spoglądał na nią kpiąco, rzucając jej milczące wyzwanie. Wiedziała, że nie chodzi tutaj tylko o seks - musiała udowodnić, że ma prawo stać u boku Rafaela. - A on zbił mnie na kwaśne jabłko - dodała. Jej głos był opanowany, choć całe ciało aż krzyczało z pożądania. - W pewnych kręgach można by to uznać za grę wstępną -stwierdził Illium, a jego czarne włosy z błękitnymi końcówkami uniosły się w podmuchach wiatru. Dymitr uśmiechnął się szyderczo.

- Elenie nie odpowiada moja idea gry wstępnej. - W jego oczach mignęły wspomnienia krwi i stali. Choć kiedyś... Umysł Eleny wypełnił zapach morza i szalejącej dziko burzy. „Eleno, dlaczego Dymitr jest nagi?" Powierzchnia stawu zaczęła zamarzać. - Rafaelu, nie! - krzyknęła. - Nie dawaj mu tej satysfakcji. Nie pozwól, żeby zobaczył, jak zamarzam na śmierć. „Nigdy bym na to nie pozwolił". Lód zniknął. „Wygląda na to, że powinienem zamienić z Dymitrem parę słów". Zmusiła się, by rozmawiać z nim w myślach, choć wolałaby mówić głośno - jej serce i dusza wciąż były całkowicie ludzkie. „Nie trzeba. Poradzę sobie". „Na pewno? Nie zapominaj, że miał całe wieki, by doskonalić swoją moc. Jeśli przekroczysz granicę, jedno z was zginie". „Pamiętaj, co mówiłam, archaniele. Nie zabijaj nikogo z mojego powodu". Odpowiedzią był jedynie powiew chłodnej bryzy, znak nieśmiertelnej zaborczości. „Jest przywódcą Siódemki. Jest lojalny". Hiena domyśliła się, co miał na myśli - lojalność Dymitra mogła oznaczać jej śmierć. „Potrafię toczyć własne bitwy". Zawsze taka była - jej poczucie tożsamości było mocno związane z przekonaniem, że w każdej sytuacji da sobie radę. „Nawet jeśli nie masz szans na zwycięstwo?". „Już ci kiedyś powiedziałam, że wolę umrzeć jako Elena, niż żyć jako cień", odparła. Powtórzywszy te słowa - które nadal były aktualne, mimo jej świeżo zdobytej nieśmiertelności -znów zwróciła się do Dymitra. - Czyżbyś zapomniał o czymś wspomnieć Rafaelowi? Wampir wzruszył ramionami i wymownie spojrzał w bok. - Na twoim miejscu bardziej martwiłbym się o niego. - Illium potrafi sam się o siebie zatroszczyć. - Jeśli wciąż będzie z tobą flirtował, nic mu nie pomoże. -Poczuła wysmakowany, niemal elegancki zapach szampana i słońca, nutkę dekadencji skąpanej w słońcu. - Rafael nie lubi się z nikim dzielić. Elena przygwoździła go wzrokiem, ignorując niepokojące ciepło rozlewające się w żołądku. - Może po prostu jesteś zazdrosny. Anioł parsknął, a Dymitr zmrużył oczy ze złością. - Wolę rżnąć mniej drażliwe kobiety. - Jestem tak załamana, że nie wiem, co powiedzieć. Illium roześmiał się, omal nie wpadając do wody. - Nazarach już przybył - zwrócił się w końcu do Dymitra. -Chce porozmawiać z tobą o karze za próbę ucieczki. Twarz Dymitra nie wyrażała niczego. Wampir wstał i wyszedł ze zmysłowym wdziękiem z wody, ale tym razem Elena nie zamknęła oczu, nie chcąc przegrać tej wojny nerwów. Dymitr miał gładką oliwkową skórę, a jego mięśnie naprężyły się wyraźnie, gdy zaczął zakładać spodnie.

Spojrzał Elenie w oczy, zapinając rozporek, i zapach diamentów, futer, piżma i czystego seksu owinął się wokół jej szyi jak kolia... albo stryczek. -Do zobaczenia. - Zapach zniknął. - Chodźmy - zwrócił się do Illiuma rozkazującym tonem. Elena wcale nie była zaskoczona, gdy illium wstał, pożegnał się z nią krótko i odszedł. Błękitnoskrzydły anioł czasem drażnił się z Dymitrem, jednak jasne było, że - podobnie jak reszta Siódemki - podąży za nim wszędzie. A każdy z nich bez wahania oddałby życie za Rafaela. Woda zafalowała, wzburzona trzepotem anielskich skrzydeł. Poczuła zapach morza i deszczu, czysty i dziki. Jej skóra stała się tak napięta, jakby nie mogła już utrzymać szalejącego w środku żaru. - Przyszedłeś się ze mną drażnić? - spytała. Jego zapach zawsze na nią działał, zanim jeszcze zostali kochankami. A teraz... - Oczywiście. Odwróciła głowę, by spojrzeć mu w oczy. - O co ci chodzi? Archanioł przykucnął na brzegu sadzawki i zdjął jej z uszu srebrne kolczyki. - One kłamią - stwierdził. Zacisnął dłoń, a gdy znów rozwarł pałce, na powierzchnię parującej wody wysypał się srebrny pył. Nieozdobione srebro oznaczało osobę wolną - zarówno w przypadku mężczyzn, jak i kobiet. - Och - westchnęła, po czym odwróciła się do niego, czując, że jej skrzydła nasiąkły wodą. - Mam nadzieję, że przyniosłeś mi coś w zamian. Kupiłam je na targu w Marrakeszu. Archanioł rozwarł palce drugiej dłoni - lśniła w niej druga para kolczyków. Były równie małe i praktyczne, jednak wykonano je z pięknego barwnego bursztynu. - Teraz - oznajmił, zakładając jej biżuterię - jesteś ze mną prawdziwie i trwale związana. Elena spojrzała na pierścień na jego palcu czując wzbierającą zazdrość. - A gdzie twój bursztyn? - Nie dostałem jeszcze od ciebie żadnego podarunku. - Załóż coś, dopóki go nie znajdę - odparła. Rafael nie był już samotny i nie powinien korzystać z ofert wszystkich kobiet pragnących przespać się z archaniołem. Należał do niej. - Nie chcę ci poplamić dywanów, zabijając te wszystkie napalone wampirze ladacznice. - Jakie to romantyczne, Eleno. - Ton jego głosu był spokojny, a twarz niewzruszona, ale łowczyni wiedziała, że z niej kpi. Więc ochlapała go wodą. A przynajmniej spróbowała. Woda zamarzła pomiędzy nimi, tworząc rzeźbę ze świetlistych kropel. Był to niespodziewany dar - przez chwilę dostrzegła w archaniele chłopca, którym musiał kiedyś być. Wyciągnęła rękę i dotknęła wody... która wcale nie okazała się zamarznięta. - W jaki sposób to robisz? - spytała.

- To dziecinnie łatwe. - Lekka bryza zmierzwiła mu włosy, a krople wody opadły z powrotem do sadzawki. - Gdy będziesz starsza, sama nauczysz się robić takie rzeczy. - W jakim wieku jestem według rachuby aniołów? - Cóż, trzydziestolatkowie są u nas uważani za niemowlęta. Elena uniosła rękę i musnęła palcem umięśnione udo Rafaela, czując, jak mięśnie jej brzucha napinają się w oczekiwaniu. - Ty chyba nie uważasz mnie za niemowlaka. - To prawda. - Jego członek naprężył materiał czarnych spodni. - Jednak uważam, że powinnaś najpierw zakończyć re- konwalescencję. Spojrzała na niego zapraszająco. - Seks jest bardzo relaksujący. - Nie taki, jakiego pragnę. - Jego słowa były spokojne, ale błyskawice w oczach przypominały jej, że kusi teraz samego Archanioła Nowego Jorku. Jednak Elena zdołała przeżyć tak długo tylko dlatego, że nigdy się nie poddawała. - Chodź do mnie. Archanioł wstał i obszedł sadzawkę, aż stanął za jej plecami. - Jeśli na mnie spojrzysz, mogę złamać obietnicę. 1 tak miała zamiar się odwrócić, nie mogąc oprzeć się pokusie ujrzenia tego niezwykłego ciała, jednak wtedy Rafael dodał: - Tak łatwo byłoby cię skrzywdzić. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że nie ona jedna znalazła się w nowej, nieznanej sytuacji. Siedząc nieruchomo, słuchała głuchego odgłosu kroków na śniegu i zmysłowego szelestu ubrań ześlizgujących się z jego nagiego ciała. Widziała w myślach jego muskularne barki i ramiona, a jej ręce aż wyrywały się, by pogładzić jego twardy brzuch i umięśnione uda. Odruchowo zacisnęła uda, gdy woda zafalowała i do sadzawki wślizgnęło się ciało, znacznie większe i silniejsze niż jej własne. Wstrzymała oddech, póki archanioł nie podszedł bliżej i nie oparł się o skały po obu stronach jej ramion. Rozłożyła skrzydła, by mógł się przytulić do jej pleców, i westchnęła. - Rafaelu, wiesz, że nie ułatwiasz sprawy? Jego członek pulsował, przyciśnięty do jej skóry, gorący niczym rozpalone żelazo. Chwilę później dotknął ustami jej ucha. - Eleno, doprowadzasz mnie do szału - szepnął, po czym zacisnął zęby na jej skórze, wcale nie próbując być delikatnym. Krzyknęła. - Za co? - Żyłem w celibacie przez cały rok, łowco. - Jego duża dłoń ujęła pierś kobiety. Palce archanioła były silne i męskie. - Żądza nie sprzyja cierpliwości. - Co też ty powiesz? Nie skoczyłeś w bok z jakąś wampirzycą?

Rafael uszczypnął ją w sutek, tak mocno, by wiedziała, że tym razem przesadziła. - Czyżbyś miała o mnie tak złe mniemanie? - W powietrzu pojawiły się kryształki lodu. - Jestem zazdrosna i sfrustrowana - przyznała, przytulając dłoń do jego policzka. - I wiem, że wyglądam jak półtora nieszczęścia. Tymczasem kilkudziesięcioletnie wampiry były bez wyjątku oszałamiająco piękne, ich cera była gładka, a ciała smukłe. Mardzo niewielu ludziom udawało się kiedykolwiek przespać z aniołem - nie byli żadną konkurencją. Rafael pogładził jej biodro. - To prawda, straciłaś trochę na wadze. Ale i tak mam ochotę cię zerżnąć aż do nieprzytomności. 4 Przez kilka sekund miała w głowie kompletną pustkę. Gdy w końcu odzyskała mowę, jej głos zabrzmiał jak świszczący szept. - Chcesz mnie zabić. Jego ręka znów zacisnęła się na piersi kobiety. Skóra była tak napięta, że rozkosz niemal sprawiała ból. - To znacznie lepsza kara niż odrywanie członków. - Nie chcesz sypiać z trupem, co? - Właśnie. Płomienie lizały jej kręgosłup, gdy Rafael gładził ją po plecach, muskając kciukami jędrną skórę pośladków. - W pięciu przypadkach na dziesięć nie wiem, czy ze mnie żartujesz, czy nie. Jego palce przestały na chwilę torturować ją pieszczotami. - Jesteś pewna, że powinnaś mi to mówić? Obnażasz swoją słabość. - Ktoś musi zrobić pierwszy krok - stwierdziła. Uniosła stopę i pogładziła go po łydce. Pocałował jej szyję. - Tak szczerość nie pomoże ci w życiu pośród nieśmiertelnych. - A co z tobą? - Mam zwyczaj wykorzystywać wszystko, co wiem, by zachować władzę. Elena oparła podbródek na rękach, pozwalając, by Rafael rozmasował miejsce, w którym skrzydła wyrastały z jej pleców. Było to niezwykłe uczucie. Postanowiła, że już nigdy nie pozwoli innemu mężczyźnie dotknąć tego miejsca, nawet po przyjacielsku. To byłaby zdrada. - Sam jesteś bardzo szczery.

- Może w naszych relacjach - powiedział wolno, jakby rozważał tę sprawę - nie powinniśmy tego postrzegać w kategoriach słabości, lecz siły. Odwróciła głowę, zaskoczona. - Naprawdę? To opowiedz mi coś o sobie. Rafael nacisnął kciukiem wyjątkowo napięty mięsień, a Elena jęknęła i opuściła głowę. - Boże, litości. - To nie Boga powinnaś prosić o litość. - W jego głosie zabrzmiała zaborcza nuta, która zaczynała być bardzo znajoma. -Co chciałabyś wiedzieć? Zadała pierwsze pytanie, jakie przyszło jej do głowy. - Czy twoi rodzice wciąż żyją? Wszystko wokół zamarzło. Temperatura wody spadła tak szybko, że Elena chwyciła gwałtownie powietrze, a jej serce zabiło w panice. - Rafaelu! - Wybacz mi. - Jej szyję musnął ciepły oddech, a za chwilę woda ogrzała się na tyle, że skóra Eleny przestała mieć siny kolor. - Kto ci o tym powiedział? Woda w sadzawce stała się wprawdzie cieplejsza, ale głos archanioła wciąż miał temperaturę arktycznego wiatru. - Nikt. Pytania o rodziców to dość standardowy repertuar. - W moim przypadku - nie. - Rafael przytulił Elenę, obejmując ją w pasie. Łowczyni odniosła dziwne wrażenie, że archanioł szuka u niej wsparcia. Takie zachowanie zupełnie nie pasowało do istoty władającej mocą której ona sama nie była w stanie ogarnąć, jednak bez wahania objęła go ramionami. - Przepraszam, jeśli rozdrapałam jakieś stare rany. „Stare rany". Tak, pomyślał Rafael, wdychając zapach swojej łowczyni, jej ledwie skrywanej dzikości. Zastanawiał się, jak przybycie Eleny zmieni rasę nieśmiertelnych. Jego wybranka sprawiała, że stawał się trochę człowiekiem, nawet teraz, gdy ona sama była nieśmiertelna. - Mój ojciec - powiedział niespodziewanie - zmarł dawno temu. Przypomniał sobie płomienie, krzyk ojca, łzy matki. Słony smak na ustach. Jego własne łzy. Patrzył na śmierć ojca zadaną ręką matki i płakał. Był wtedy zaledwie chłopcem - według rachuby aniołów był naprawdę małym dzieckiem. - Przykro mi. - To było całą wieczność temu. A on przypominał sobie o tym tylko w chwilach, gdy opuszczał tarcze. Pytanie Eleny zupełnie go zaskoczyło. Jego umysł wypełniły ostatnie wspomnienia - nie jego ojca, ale matki, jej delikatnych stóp kroczących lekko po trawie zalanej krwią syna. Była

taka piękna, tak utalentowana, że aniołowie walczyli i umierali dla niej. Nawet w ostatnim momencie, gdy szeptała uspokajające słowa nad zmasakrowanym ciałem syna, jej piękno przyćmiewało południowe słońce. - Cśśś, kochanie. Cśśś. - Rafaelu? Dwa kobiece głosy - jeden z nich ciągnął ku przeszłości, drugi ku teraźniejszości Jeśli archanioł kiedykolwiek w życiu miał wybór, dokonał go rok temu, wysoko ponad Nowym Jorkiem, gdy miasto leżało w ruinach u jego stóp. Teraz przycisnął usta do krągłego ramienia Eleny i rozkoszował się jej ciepłem, które było wyraźnie śmiertelne, starając się stopić lód tego wspomnienia. - Chyba już za długo siedzisz w tej wodzie. - Nie mam ochoty nawet kiwnąć palcem. - Zaniosę cię z powrotem. Zaprotestowała słabo, gdy Rafael wyjął ją z wody, czując, jak nadal kruche jest jej ciało. - Nie ruszaj się. - Troskliwie osuszył jej skrzydła, a potem założył spodnie i patrzył, jak łowczyni się ubiera, czując, że jego serce wypełnia uczucie satysfakcji, zaborczości i lęku, większego niż kiedykolwiek w życiu. Gdyby Elena spadła / nieba na twardą ziemię, prawdopodobnie nie przeżyłaby upadku. Była zbyt młoda - praktycznie nowo narodzona. Gdy wtuliła się w jego ramiona, obejmując go za szyję i przyciskając usta do jego piersi, archanioł zadrżał i uniósł się w niebo oświetlone ognistym blaskiem zachodzącego słońca. Nie wzbił się jednak ponad chmury, lecz trzymał się nisko, pamiętając, że Elena wciąż odczuwa zimno. Gdyby wiedział, co zobaczą prawdopodobnie podjąłby inną decyzję. Łowczyni pierwsza dostrzegła ten koszmar. - Rafaelu! Stój! Zatrzymał się, słysząc jej naglący ton - unosił się nad granicą oddzielającą jego posiadłość od terytorium Eliasza. Nawet w Azylu istniały granice - nie były zaznaczone, ale jednak realne, tak aby jedna potęga nie przebywała zbyt blisko drugiej, inaczej ryzykowali katastrofę, która mogłaby zdziesiątkować ich lud. - Co się stało? - Patrz. Spojrzał we wskazanym kierunku i dostrzegł ciało, które w słońcu przybierało wiele różnych odcieni miedzi. Leżało skulone po jego stronie granicy. Archanioł miał doskonały wzrok, lepszy nawet niż drapieżne ptaki, jednak nie dostrzegał żadnego ruchu, żadnych oznak życia. Poczuł, że rozpala się w nim furia. - Zejdź na dół, Rafaelu - poleciła Elena, nie spuszczając oczu z ciała, które najwyraźniej skuliło się, próbując osłonić się przed ciosami. - Nawet jeśli wampir nie pozostawił zapachu, umiem tropić po śladach. Rafael nawet nie drgnął. - Wciąż jeszcze nie odzyskałaś sił.

Elena gwałtownie uniosła głowę; jej srebrzyste oczy pełne były płynnej rtęci. - Nie próbuj odmawiać mi prawa do używania moich zdolności. Ani mi się waż. - W jej słowach brzmiało echo przeszłości, jakby od dawna chciała wypowiedzieć te słowa. Odkąd się obudziła, Rafael tylko dwukrotnie wkroczył do jej umysłu, za każdym razem po to, by ją ochronić, dopilnować, by nie zrobiła sobie krzywdy. W tej chwili ten sam odruch podpowiadał mu, by zignorował jej rozkaz. Elena wprawdzie była urodzonym łowcą ale nie miała jeszcze dość sił, by sprostać temu zadaniu. - Wiem, o czym myślisz - ostrzegła go napiętym głosem. -Ale jeśli teraz zmusisz mnie, bym postąpiła wbrew swemu instynktowi, nigdy ci tego nie wybaczę. - Nie chcę znów patrzeć, jak umierasz. Rada wybrała Elenę, ponieważ była najlepsza - niestrudzona w pościgu za ofiarą. Jednak wtedy była dla niego tylko jednorazowym narzędziem. Teraz zaś stanowiła niezbywalną część jego życia. - Przez osiemnaście lat - jej głos zabrzmiał ponuro, wzrok miała nawiedzony - próbowałam żyć tak, jak życzył sobie mój ojciec. Próbowałam być kimś innym niż łowcą. Mało mnie to nie zabiło. Rafael wiedział, kim jest jego wybranka i do czego jest zdolna. Wiedział także, że jeśli ją złamie, to znienawidzi siebie za to do końca życia. - Zrobisz dokładnie to, co powiem. Natychmiast skinęła głową. - Nie znam terenu - rzekła. - Nie zamierzam nigdzie lecieć na złamania karku. Rafael zszedł łagodnym łukiem w dół i wylądował o kilka kroków od ciała - w cieniu piętrowego domu pokrytego patyną lat. Elena opierała się o niego jeszcze przez chwilę, tak jakby chciała się upewnić, że panuje nad mięśniami, po czym uklękła obok zmasakrowanych zwłok. Rafael klęknął koło niej i dotknął skroni wampira. W przypadku Przemienionych brak pulsu o niczym nie przesądzał. Dopiero po kilku sekundach wyczuł słabe echo umysłu wampira - oznakę tego, jak bliski był śmierci. - Żyje- Elena odetchnęła. - Dobry Boże. Ktoś naprawę chciał go skrzywdzić. Wampir był pobity tak brutalnie, że zostało z niego w zasadzie tylko mięso odbite od kości. Kiedyś mógł być bardzo przystojny - sądząc po jego wieku, prawdopodobnie był - ale z jego twarzy nie dało się już niczego wyczytać. Jedno oko było całkowicie zapuchnięte. Drugi oczodół został tak brutalnie roztrzaskany, że trudno było wskazać, gdzie kończy się policzek. Jedynie usta pozostały nieuszkodzone. Poniżej szyi strzępy ubrania zostały wgniecione w ciało od licznych kopniaków. A kości... sterczały ze skóry niczym krwawe, połamane gałęzie przebijające materiał dżinsów.

Samo patrzenie na niego i świadomość, co musiał przeżyć, sprawiały jej ból. Wampira niełatwo było pozbawić przytomności, a biorąc pod uwagę okrucieństwo napastników, Elena mogłaby się założyć, że dopiero na ostatku uderzyli go w głowę. Dzięki temu zachowywał przytomność przez cały ten czas. - Poznajesz go? - Nie. Odniósł zbyt ciężkie obrażenia. - Rafael wziął wampira pod pachy. - Muszę go zanieść do medyka. - Zaczekam i... - Elena urwała. Na piersi wampira widniał zadziwiająco czysty fragment skóry, tak jakby ktoś specjalnie go omijał. - Co to jest? W skórze wampira wypalono dziwny symbol. Wydłużony trapez, lekko rozszerzający się u dołu, umieszczony ponad łukiemzakrywającym niewielką miskę. Wszystko to otaczała długa, cienka linia. - To sekhem, symbol mocy z czasów, gdy aniołowie zasiadali na tronach jako faraonowie i byli uważani za potomków bogów. Elena poczuła, że robi jej się zimno, a potem gorąco. - Ktoś chce zająć miejsce Urama? Rafael nie powiedział jej, żeby nie wyciągała pochopnych wniosków. - Poszukaj tropu. Illium będzie cię strzegł, dopóki nie wrócę. Spojrzała w górę, ale nie była w stanie dostrzec błękitnych skrzydeł Illiuma, nawet na tle zachodzącego słońca. Rafael zniknął, a ona miała wrażenie, że dziś po raz pierwszy naprawdę jej posłuchał i że teraz dwa razy się zastanowi, zanim zmusi ją do czegoś wbrew jej woli. Jednak prawdopodobnie nic nie powstrzymałoby go przed położeniem jej do łóżka, gdyby zdał sobie sprawę, jak bardzo jest wyczerpana. Jej skrzydła były ciężkie niczym pięćdziesię-ciokilowe odważniki, a łydki miała jak z galarety. Wzięła głęboki oddech, zebrała resztkę sił, po czym zaczęła krążyć wokół miejsca, gdzie znaleźli ciało. Była zadowolona, że teren okazał się nieuczęszczany i niewiele zapachów zakłócało trop. Pobliskie drzewo - chyba cedr - nie przytłumiało woni zielonych igieł sosny zaścielających ziemię. I to właśnie był zapach pobitego wampira. Niezależnie od tego, jak bardzo się starała, nie mogła znaleźć żadnych innych woni. Wokół nie było także żadnych śladów, nie licząc kilku kropli nieopodal kałuży krwi. Elena zbadała miejsce z niezwykłą ostrożnością by niczego nie uszkodzić, i stwierdziła, że krople spadły najwyżej o krok od ciała. - Został zrzucony z powietrza, z małej wysokości - oznajmiła, gdy Rafael wylądował obok. - A ponieważ nie brakuje tu istot ze skrzydłami... - Zachwiała się. Archanioł trzymał ją w żelaznym uścisku, zanim jeszcze dotarło do niej, że traci równowagę. - A zatem nic nie możesz zrobić. Pomówimy z tym wampirem, gdy już się obudzi. - A miejsce zbrodni? Trzeba je zbadać, tak na wszelki wypadek. - Dymitr już zebrał odpowiedni zespół. Nie chciała się poddawać bez walki, ale jej ciało odmawiało posłuszeństwa, a skrzydła lada chwila mogły opaść w kałużę krwi.

- Chcę wiedzieć, co powie ofiara - powiedziała niewyraźnie. W ostatniej chwili pomyślała jeszcze, że ktoś tak bezwzględny, by przekazywać wiadomość przez wypalanie znaku na skórze żywej istoty, musi być niewiele lepszy od Urama. * * * „Panie?". Rafael cicho odsunął się od łóżka, na którym położył Elenę. Spała na brzuchu, a jej skrzydła rozpościerały się wokół niczym narzuta utkana ze świtu i mroku. Za drzwiami stał Dymitr. Twarz wampira niczego nie wyrażała, ale Rafael znał go już od setek lat. - Co odkryliście? - Illium go rozpoznał. - Wjaki sposób? - Najwyraźniej nosił na palcu pierścień, który wygrał od niego w pokera. Rafael widział palce pobitego wampira. Zmiażdżono je tak dokładnie, że przypominały woreczki ze skóry wypełnione drobnymi kamyczkami. A jednak skóra nie została uszkodzona. Takie okrucieństwo wymagało czasu i precyzji. - Kto to jest? - Nazywa się Noel. To jeden z naszych. Rafael poczuł, że jego wściekłość staje się twarda niczym granit. Nikomu nie pozwalał krzywdzić swoich ludzi. Zanim zdążył odpowiedzieć, Dymitr dodał: - Dlaczego nie powiedziałeś mi, że na jego skórze wypalono piętno? - Słowa wampira padły między nich niczym bomba z opóźnionym zapłonem. 5 - Oparzenie wkrótce zejdzie. - Rafael wytrzymał spojrzenie wampira. - Zagoi się. Dymitr przez chwilę nie odpowiadał, po czym wziął głęboki oddech. - Uzdrowiciele znaleźli coś dziwnego w piersi Noela. Napastnicy roztrzaskali jego klatkę piersiową a potem pozwolili, by ciało zregenerowało się na tyle, by ukryć ten przedmiot. I wampir wyjął z kieszeni nóż. Na jego głowni widniał niewielki, ale charakterystyczny znak „G", symbol Gildii Łowców. Rafael poczuł, że niepowstrzymana furia wbija się w jego żyły niczym lodowate ostrze. - Ktoś chce zająć miejsce w Radzie, niszcząc dzieło jednego z nas. Archaniołowie dokładnie tak postrzegali Elenę - jako dzieło Rafaela i jego własność. Nie rozumieli, że kobieta zdobyła jego serce - do tego stopnia, że nie cofnąłby się przed niczym, przekroczyłby wszelkie granice, byle tylko ją ocalić.

- Znaleźliście na miejscu zbrodni coś, co pomogłoby ustalić tożsamość napastnika? - Nie, ale niewielu jest aniołów, którzy odważyliby się z ciebie szydzić - stwierdził Dymitr, chowając sztylet do kieszeni. - A jeszcze mniej takich, którzy sądzą że może im to ujść na sucho. - Nazarach jest w Azylu - zauważył Rafael, wiedząc, że anioł jest już wystarczająco stary, by dysponować niebezpieczną mocą. - Dowiedz się, kto jeszcze mógłby pretendować do członkostwa w Radzie. Obecnie tylko jeden z aniołów jest bliski przemiany w archanioła. Teoretycznie jedynie Rada miała o tym wiedzieć, ale Rafael ufał Dymitrowi znacznie bardziej niż innym archaniołom. - On nie musi uprawiać takich gierek - stwierdził. Każdy, kto zostawał archaniołem, automatycznie stawał się członkiem Rady - nie było innej możliwości. - To ktoś ze starszych. - Było kilka takich przypadków, gdy w skład Rady wchodzili zwykli aniołowie. Nigdy nie żyli długo, jednak sam ten fakt dawał nadzieję wszystkim aniołom, którzy pożądali władzy, nie rozumiejąc, jaką cenę trzeba za nią zapłacić. - Ktoś dość potężny, by pociągnąć za sobą innych. - Jest coś jeszcze - dodał Dymitr, gdy Rafael już miał wrócić do Eleny. - Michaela przesłała wiadomość, że niedługo przybędzie do Azylu. - Czekała z tym dłużej, niż się spodziewałem. Elena i Michaela - członkini Rady - były niczym ogień i oliwa. Urodziwa archanielica wpadała we wściekłość, ilekroć nie znajdowała się w centrum zainteresowania. A jednak gdy Elena - jasnowłosa, w prostym ubraniu łowcy - wchodziła do pokoju, równowaga sił nieznacznie się zmieniała. Rafael nie podejrzewał, by Elena była tego świadoma, ale to właśnie dlatego Michaela nienawidziła jej od pierwszego spotkania. - Łowczyni nie ma jeszcze dość sił, by obronić się przed Michaelą lub tym pretendentem do Rady. - Dymitr spojrzał na drzwi za plecami Rafaela. - Bardzo łatwo byłoby jej odebrać życie. - Illium i Jason są w Azylu. A Naasir? - Rafael był gotów powierzyć ją opiece wyłącznie swojej Siódemki. - Jest w drodze. - Dymitr, jako szef ochrony Rafaela, zawsze dokładnie wiedział, gdzie w danej chwili przebywają jego ludzie. - Dopilnuję, by nigdy nie zostawała sama. Rafael usłyszał także to, co pozostało niewypowiedziane. „A czy będzie bezpieczna z tobą?". Wyraz twarzy wampira wyraźnie się zmienił. Jest twoją największą słabością. Jest częścią mnie. Chroń ją tak dobrze jak kiedyś.