anja011

  • Dokumenty418
  • Odsłony55 975
  • Obserwuję54
  • Rozmiar dokumentów633.4 MB
  • Ilość pobrań32 383

Singh Nalini - Łowca Gildii 03 - Małżonka Archanioła

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Singh Nalini - Łowca Gildii 03 - Małżonka Archanioła.pdf

anja011 EBooki Łowca gildii
Użytkownik anja011 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 294 stron)

MAŁŻONKA ARCHANIOŁA Nalini Singh Tłumaczenie: clamare (rozdziały 1-31) smok_z (rozdziały 32-35, epilog)

- 2 - Dla wszystkich, którzy kiedykolwiek marzyli o lataniu  I dla wszystkich tych, którzy lecieli ze mną.   N. Singh  

- 3 - 1. Spowity w jedwabnych cieniach najgłębszej nocy, Nowy Jork był taki sam… i jednocześnie zmieniony ponad wszelkie porównanie. Kiedyś Elena obserwowała jak anioły zlatują z wypełnionej światłem kolumny Wieży, siedząc naprzeciw odległego okna swojego ukochanego mieszkania. Teraz, była jednym z tych aniołów wysoko na balkonie bez poręczy, bez niczego co mogłoby zapobiec śmiertelnemu upadkowi. Poza tym, oczywiście, że teraz już nie spadnie. Jej skrzydła były silniejsze. Ona była silniejsza. Rozkładając je, wzięła głęboki oddech znajomego powietrza. Fuzja zapachów – przypraw i dymu, człowieka i wampira, ziemski i wyrafinowany – uderzyła w nią z dziką gorączką nadchodzącej burzy. Jej pierś, ściśnięta przez tak długi okres czasu, rozluźniła się, i rozciągnęła skrzydła do ich ostatecznej szerokości. Nadszedł czas zbadać to znajome miejsce, które stało się obce, ten dom który nagle stał się nowy. Nurkując z balkonu, leciała na manhattańskich prądach powietrza ucałowanych chłodnym śladem wiosny. Jaskrawa zielona pora roku stopniała śniegi, które trzymały miasto w niewoli zimy, przejmując stopniowo władzę. Lato nie stało się jeszcze choćby rumieńcem koloru brzoskwini na horyzoncie. To był czas odrodzenia, rozkwitu i narodzin ptaków, jaskrawy i młody i kruchy, nawet w gorączkowym pośpiechu miasta, które nigdy nie śpi. Dom. Jestem w domu. Pozwalając by prądy powietrza prowadziły ją gdzie chcą nad wysadzanymi diamentami światłami miasta, testowała swoje skrzydła, sprawdzała swoją siłę. Silniejsza. Lecz wciąż słaba. Nieśmiertelny, ledwie co Stworzony. Którego serce pozostało boleśnie śmiertelne. Nie zaskoczyło ją więc, gdy próbowała unosić się przed oknem swojego mieszkania. Nie posiadała jeszcze umiejętności by wykonać ten manewr, wciąż spadała by znowu wzbić się do góry szybkimi uderzeniami skrzydeł. Mimo to, i tak zobaczyła wystarczająco by wiedzieć, że podczas gdy niegdyś rozbita szyba została naprawiona, to pokoje stały puste.

- 4 - Na dywanie nie było nawet śladu po krwi by naznaczyć miejsce, gdzie przelała krew Raphaela, gdzie chciała zatamować szkarłatną rzekę aż jej własne palce przyjęły taki sam morderczy odcień. Eleno. Zapach wiatru i deszczu, świeży i dziki wokół niej, wewnątrz niej, a następnie silne ręce Raphaela na jej biodrach trzymające ją bez wysiłku w pozycji pozwalającej jej patrzeć przez okno jak długo chce, z dłońmi płasko opierającymi się o szkło. Pustka. Nie pozostał nawet ślad po domu jaki stworzyła kawałek po kawałku. -Musisz mnie nauczyć jak się unosić – powiedziała, zmuszając się do rozmowy poprzez uścisk straty. To było tylko miejsce. Tylko jakieś rzeczy. – Przydałoby się do szpiegowania potencjalnych celów. -Mam zamiar nauczyć cię wielu rzeczy – przysunął ją do swojego ciała, więżąc jej skrzydła pomiędzy nimi, Archanioł Nowego Jorku złożył pocałunek na czubku jej ucha. – Jesteś pełna smutku. Kłamstwo byłoby instynktowne -po to by się chronić, lecz ich związek wykraczał już poza te ramy. – W pewnym sensie, oczekiwałam że moje mieszkanie wciąż tu będzie. Sara nic mi nie powiedziała, gdy przysłała mi moje rzeczy. – A jej przyjaciółka nigdy jej nie kłamała. -Gdy Sara tu przyszła wyglądało tak jak je zostawiłaś – powiedział Raphael, odsuwając się na tyle by mogła rozłożyć skrzydła i dopasować raz jeszcze ciało do prądów powietrza. Chodź, chce ci coś pokazać. Słowa były w jej umyśle, razem z wiatrem i deszczem. Nie rozkazała mu by się wyniósł z jej głowy – bo wiedziała, że w niej nie jest. To, ten sposób w jaki wyczuwała go tak głęboko i mogła rozmawiać z nim z taką łatwością, było częścią tego co łączyło ich ze sobą… to żywe, dokuczliwie zmienne uczucie rozrywające stare rany i tworzące nowe słabości w uderzeniu ognia na jej duszy. Lecz gdy patrzyła jak frunie przez luksusowe czarne niebo, wysoko nad mieniącym się miastem, jej archanioł ze swoimi biało-złotymi skrzydłami i oczami o nieskończonym i surowym błękicie… nie żałowała. Nie pragnęła cofnąć czasu, nie chciała wrócić do życia w którym archanioł nigdy nie trzymał jej w ramionach, gdzie nigdy nie czuła jak jej serce rozrywa się na strzępy i

- 5 - kształtuje w coś silniejszego, zdolnego do takiej furii emocji, że czasami ją to przerażało. Gdzie mnie zabierasz, Archaniele? Cierpliwości, Łowczyni Gildii. Uśmiechnęła się, rozpacz spowodowana stratą mieszkania zagrzebana przez falę rozbawienia. Nie ważne jak wiele razy orzekał, że jej lojalność należała teraz do aniołów, a nie do Gildii, to wciąż zdradzał się z tym jak ją postrzega – jako łowcę, wojownika. Spiesząc za nim w dół, zanurkowała, po czym uniosła się silnymi uderzeniami skrzydeł poprzez gryzącą świeżość powietrza. Mięśnie jej pleców i ramion zaprotestowały przeciw takiej akrobatyce, lecz za dobrze się bawiła by się martwić – z pewnością zapłaci za to już za kilka godzin, ale teraz czuła się wolna i chroniona przez mrok. -Myślisz, że ktoś nas obserwuje? – spytała na bezdechu wynikającym z wysiłku, gdy po raz kolejny znaleźli się obok siebie. -Możliwe. Lecz na teraz ciemność zatai twoją tożsamość. Jutro, wiedziała, gdy wstanie świt, rozpocznie się cały ten cyrk. Stworzony anioł… nawet najstarsi z wampirów i same anioły były nią zaintrygowane. Nie miała wątpliwości jak zareaguje populacja ludzka. – Może ich przestraszysz by trzymali się na dystans? – Jednak gdy to powiedziała, wiedziała że to nie reakcji ludzi się obawiała. Jej ojciec… Nie. Nie będzie myśleć o Jeffrey’u. Nie dzisiejszej nocy. Gdy ona pozbywała się myśli o mężczyźnie, który się jej wyrzekł gdy miała ledwie osiemnaście lat, Raphael przeleciał ponad rzeką Hudson, opadając tak szybko i gwałtownie, że krzyknęła nim zdołała się powstrzymać. Archanioł Nowego Jorku był cholernie dobrym lotnikiem – leciał wzdłuż wody tak nisko, że mógłby zanurzyć palce we wzburzonym zimnie; następnie wzniósł się gwałtownie do góry. Szpaner. A robił to wszystko dla niej. Co sprawiło, że jej serce straciło na wadze, a wargi wygięły się. Zniżając lot by dołączyć do niego na niższej wysokości, obserwowała jak nocny wiatr smaga tymi gładkimi, hebanowymi włosami po jego twarzy, jak gdyby nie mogły się powstrzymać przed dotknięciem go. W niczym by to nie pomogło.

- 6 - -Co? – zafascynowana przez jego niemal okrutne piękno, mężczyzna którego ma odwagę nazywać własnym kochankiem, zapomniała o co spytała. Odstraszenie ich – nie jesteś jedną z tych kobiet, które pozostaną w izolacji. -Cholera, masz rację. – Czuła jak mięśnie jej ramion zaczynają szarpać w złowrogim ostrzeżeniu, skrzywiła się. – Niedługo będę musiała wylądować. – Jej ciało zostało uszkodzone w walce z Lijuan. Nie krytycznie – i rany już się wyleczyły, lecz wymuszony okres odpoczynku oznaczał stratę niektórych mięśni, które rozbudowała w przygotowaniu do bitwy, w wyniku której, Pekin został obrócony w krater, a jego głos rozbrzmiał echem jak milczący płacz martwych. Prawie jesteśmy w domu. Koncentrując się na utrzymaniu lotu w linii prostej, zdała sobie sprawę, że zmienił swoje położenie tak, że w rzeczywistości podążała po jego śladzie – co oznaczało, że nie potrzebowała aż takiego wysiłku by utrzymać się w powietrzu. Duma sprawiła, że skrzywiła twarz w grymasie, lecz razem ze złością nadeszło głębokie ciepło pochodzące z wiedzy, że była dla Raphaela ważna, a nawet bardziej niż ważna. I wtedy to zobaczyła, dom Raphaela, rozciągającą się rezydencję na szczycie klifu, znajdującego się po drugiej stronie rzeki. Choć ziemia przylegała do Hudson, miejsce to było ukryte przed przypadkowym spojrzeniem skrajem gęsto stojących drzew. Jednak oni zbliżali się z powietrza, i z góry dom wyglądał jak klejnot umieszczony w jedwabnej ciemności, ciepłe złote światło w każdym oknie – zamieniające się w pulsujące kolory, gdy uderzyło w linię barwionego szkła po jednej ze stron budynku. Krzewy róż nie były widoczne z tego kąta widzenia, lecz wiedziała że tam są, ich liście bujne i lśniące na tle eleganckiej bieli domu. Tysiące pączków gotowych do rozkwitu w obfitości koloru, gdy tylko się ociepli. Podążyła za Raphaelem w dół, a gdy wylądował na dziedzińcu, światło barwionego szkła zamieniło jego skrzydła w kalejdoskop dzikiego błękitu, krystalicznej zieleni i rubinowej czerwieni. Mogłeś wylądować na jednym z balkonów, powiedziała, zbyt skupiona na zagwarantowaniu sobie dobrego lądowania by wypowiedzieć te słowa na głos. Raphael nie odpowiedział, czekając aż znajdzie się na ziemi obok niego by powiedzieć: - Mogłem. – Wyciągnął rękę gdy składała skrzydła, złapał ją delikatnie za miejsce gdzie jej szyja łączyła się z ramieniem, jego palce dotknęły wrażliwego wewnętrznego spojenia jej prawego skrzydła. – Lecz wtedy twoje wargi nie znalazłyby się tak blisko moich. Zwinęła palce u stóp, gdy szarpnął ją do siebie, rozkosz rozkwitła w jej brzuchu. – Nie tutaj – wymruczała, jej głos zachrypnięty. – Nie chcę zszokować Jeeves’a.

- 7 - Pozbył się jej słów niespiesznym i dogłębnym pocałunkiem który sprawił, że zapomniała o lokaju gdy jej ciało rozgrzało się w powolnym, słodkim poczuciu oczekiwania. Raphael. Drżysz, Eleno. Jesteś zmęczona. Nigdy nie jestem zmęczona na twój dotyk. Przerażało ją to jak bardzo się od niego uzależniła. Jedyna rzecz która czyniła to znośnym, była świadomość że jego głód również był dzikim i bliskim przemocy pragnieniem. Liźnięcie sztormu na jej zmysłach nim odsunął się z gorącą seksualną obietnicą. Później. Powolny, intymny dotyk wzdłuż górnego zgięcia jej skrzydła. Później się tobą zajmę. Jego wargi rozchyliły się, a następne wypowiedziane słowa były już znacznie mnie prowokacyjne. – Montgomeremu spodoba się to, że będziesz jego panią, Eleno. Oblizała wargi, spróbowała wziąć oddech -i usłyszała szybkie bębnienie własnego serca o żebra. Oj tak, archanioł wiedział jak całować. – Dlaczego? – zdołała w końcu powiedzieć, zrównując się z nim krokiem gdy kierował się do drzwi. -Bo jest wielce prawdopodobne, że się ubrudzisz i będziesz niszczyć swoje ubranie raczej regularnie. – Humor Raphaela był oschły, lecz jego głos brzmiał jak delikatna pieszczota nocy. – Z tego samego powodu lubi gdy Illium zatrzymuje się tu od czasu do czasu. Obydwoje dajecie mu dużo do roboty. Skrzywiła się w jego stronę, lecz jej wargi uniosły się w kącikach. – Czy Illium do nas dołączy? – Niebieskoskrzydły anioł był częścią Siódemki Raphaela, czyli tych wampirów, które oddały swoją lojalność Archaniołowi Nowego Jorku – nawet do tego stopnia, że przekładali jego życie nad swoje własne. Illium był jedynym z całej Siódemki, który widział jej ludzkie serce nie jako słabość, tylko jako dar. Ona natomiast widziała w nim pewnego rodzaju niewinność, którą stracili pozostali nieśmiertelni. Drzwi otworzyły się w tym momencie by ukazać radosną twarz lokaja Raphaela. – Ojcze – powiedział pretensjonalnym brytyjskim akcentem, który na polecenie może się stać zimny i przerażający. – Dobrze jest mieć cię z powrotem. -Montgomery – Raphael położył dłoń na ramieniu wampira. Elena uśmiechnęła się do lokaja, po raz kolejny nim zachwycona. – Cześć. -Pani.

- 8 - Mrugnęła. – Elena – powiedziała stanowczo. – Jestem panią samej siebie. – Ważny był jeszcze fakt, że choć Montgomery wybrał służenie archaniołowi to był silnym wampirem -miał setki lat. Kręgosłup wampira zesztywniał jak deska, jego wzrok wystrzelił w stronę Raphaela -który uśmiechną się powoli. – Nie możesz tak strasznie szokować Montgomerego, Eleno. – Wyciągnął dłoń by objąć jej własną, przyciągnął ją do siebie. – Może pozwolisz by nazywał cię Łowczynią Gildii? Elena uniosła wzrok, pewna że archanioł żartuje. Lecz jego wyraz twarzy był stanowczy, jego wargi ułożone w znajomej, zmysłowej gracji. – Um, okej, dobra. – kiwnęła głową w stronę Montgomerego, a następnie poczuła wewnętrzny przymus by spytać: -Czy to ci odpowiada? -Oczywiście, Łowczyni Gildii. – Ukłonił się nieznacznie. – Nie byłem pewien czy będziesz sobie życzył posiłek, Ojcze, lecz posłałem niewielką tacę do waszych pokoi. -To będzie wszystko na dzisiaj, Montgomery. Gdy lokaj odszedł, Elena spojrzała z rosnącą podejrzliwością na ogromną chińską wazę w jednym z rogów holu, na przeciwko ściany z barwionego szkła, tuż obok drzwi. Była ozdobiona wzorem ze słoneczników, które wydawały się dziwnie znajome. Puszczając rękę Raphaela, podeszła bliżej… i bliżej. Rozszerzyła oczy. – To jest moje! – podarunek od anioła w Chinach po tym, gdy Elena zakończyła szczególnie niebezpieczne polowanie, które zawiodło ją do wnętrza szanghajskiego podziemia. Raphael dotknął palcami dołu jej pleców, palące piętno. – Wszystkie twoje rzeczy tu są. – Czekał aż uniesie głowę nim powiedział: -Zostały tu przeniesione na przechowanie aż do twojego powrotu. -Jednakże – kontynuował, gdy wciąż milczała, jej gardło związane emocjami. – Wygląda na to, że Montgomery nie mógł się powstrzymać jeżeli chodzi o tą wazę. Obawiam się, że ma pewną słabość do pięknych przedmiotów i jest znany z przenoszenia ich jeżeli odnosi wrażenie, że nie otrzymują należnego im uznania. Kiedyś „przeniósł” starożytną rzeźbę z domu jednego z archaniołów. Elena patrzyła w korytarz, gdzie lokaj zniknął w dystyngowanej ciszy. – Nie wierzę ci. Jest zbyt pruderyjny i poprawny. – Łatwiej było to powiedzieć, skupić się na humorze, niż zaakceptować ścisk w piersi, uczucia zamykające jej krtań.

- 9 - -Zdziwiłabyś się. – po raz kolejny dotykając jej pleców, popchnął ją wzdłuż korytarza i w górę po schodach. – Chodź, możesz przyjrzeć się swoim rzeczom rano. Zaczęła wlec nogami na szczycie schodów. – Nie. Raphael oceniał jej wyraz twarzy tymi oczami, których żaden śmiertelnik nigdy nie posiądzie, wizualne przypomnienie, że nigdy nie był człowiekiem, oraz że nigdy nie będzie niczym mu bliskim. – Taka siła woli... – poprowadził ją do pokoju, który wychodził z tego, który znała jako główną sypialnię i otworzył drzwi. Wszystko z jej mieszkania leżało schludnie ułożone, pokrowce na meblach, jej drobiazgi w pudełkach. Znieruchomiała na progu, nie pewna swoich uczuć – ulga, złość i radość walczyły ze sobą. Wiedziała, że nigdy nie będzie mogła powrócić do swojego mieszkania, które było jej schronieniem i czymś więcej, szaleńczą odpowiedzią na porzucenie przez ojca. Nie było zbudowane dla istoty ze skrzydłami – lecz jego strata bolała. Bolała tak bardzo. A teraz…. – Dlaczego? Jego dłoń zamknęła się na jej karku, nie próbując ukryć zaborczości nieodłącznej temu gestowi. – Jesteś moja, Eleno. Jeżeli zdecydowałabyś spać w innym łóżku, to zwyczajnie zabrałbym cię z powrotem do domu. Słowa pełne arogancji. Był jednak archaniołem i ona również miała swoje prawa. – Bylebyś pamiętał, że działa to w obie strony. Przyjąłem, Łowczyni Gildii. Pocałunek złożony na zgięciu ramienia. Jego palce zacisnęły się na jej karku odrobinę ciaśniej. Chodź do łóżka. Podniecenie uderzyło w nią mocno, jej ciało dobrze wiedziało jaka przyjemność ją czeka z tych silnych, śmiercionośnych dłoni. – Chcesz porozmawiać o ostrzach i pochwach? Zmysłowy, męski śmiech, kolejny pocałunek, pieszczota zębów. Lecz puścił ją, obserwując w milczeniu jak wchodzi do pomieszczenia i unosi pokrowiec na meble by przesunąć palcami po delikatnie wyplecionej narzucie na łóżko. Następnie zajęła się przeglądaniem toaletki z jej składem pięknych, szklanych butelek i szczotek ułożonych schludnie wewnątrz małego pudełka. Czuła się

- 10 - jak dziecko, pragnące upewnić się, że jest tu wszystko co być powinno, a pragnienie to było tak instynktowne, że niemal bolesne. Poddając się głodowi emocji, jej umysł wypuścił z siebie obrazy o innym powrocie do domu, o szoku i upokorzeniu, które paliło jej gardło gdy ujrzała swoje rzeczy na ulicy, ułożone w stos jak śmieci. Nic nigdy nie usunie tej rany, tego bólu spowodowanego wiedzą, że właśnie tym była dla swojego ojca, jednak dzisiejszej nocy, Raphael zmiażdżył to wspomnienie ciężarem znacznie potężniejszego gestu. Nie miała żadnych złudzeń co do swojego archanioła, wiedziała że zrobił to po części z powodu jaki jej podał – by nie czuła pokusy by traktować swoje mieszkanie jako miejsce ucieczki. Jednak gdyby była to jego jedyna motywacja, to równie dobrze mógł posłać jej rzeczy na śmietnik. Zamiast tego, każdy przedmiot został spakowany z uwagą i przeniesiony tutaj. Część z nich została wystawiona na działanie żywiołów, gdy jej okno zostało rozbite tamtej nocy, a jednak teraz, wszystko wyglądało nieskazitelnie, świadcząc o starannej renowacji. Serce bolało ją od cudowności nad byciem tak kochaną. -Możemy już iść. – Wróci tu później by postanowić co ze wszystkim zrobić. – Raphaelu… dziękuję. Muśnięcie jego skrzydeł o jej własne było milczącą czułością, gdy wchodzili do głównej sypialni. Nikt nigdy nie widział go od tej strony, pomyślała z oczami na swoim archaniele, gdy przysunął się bliżej łózka i zaczął rozbierać bez zapalenia światła. Jego koszula odpadła z jego ciała, ukazując wspaniałą klatkę piersiową wzdłuż której nie raz przesuwała wargami. Nagle, przytłaczający ciężar jej emocji zniknął, zagrzebany przez lawinę ściskającego wnętrzności pragnienia. W tym momencie Raphael uniósł głowę, jego spojrzenie mieniło się od pierwotnego głodu, który mówił Elenie, że wyczuł jej podniecenie. Postanawiając przełożyć rozmowę na później, uniosła palce by zdjąć własną koszulkę gdy deszcz – nie, grad – uderzył w okna jak kule w rytmie staccato, sprawiając że podskoczyła. – Pewnie sztorm. – Opuściła dłonie i podeszła do jednego z okien, uprzednio zerkając na francuskie drzwi od balkonu by się upewnić, że są zabezpieczone. Błyskawica rozbłysła we wściekłych szpikulcach tuż przed nią, gdy dzikie wiatry zaczęły walić w dom z nieprzerwaną furią, grad zamienił się w ulewny deszcz pomiędzy jednym, a następnym mrugnięciem. – Nigdy nie widziałam by działo się to tak gwałtownie, tak szybko. Raphael podszedł by stanąć obok niej, jego naga górna część ciała uwzorowana obrazem kropel deszczu na oknie. Spojrzała na niego gdy nie odpowiadał, w jego oczach dostrzegła cienie,

- 11 - które uczyniły jego wzrok burzliwym w nieoczekiwanym odzwierciedleniu sztormu. – O co chodzi? Czego nie dostrzegam? – To spojrzenie w jego oczach… -Co wiesz o ostatnich wzorcach pogodowych na świecie? Elena śledziła wzrokiem kroplę deszczu, gdy ta drążyła tunel po szkle. – Słyszałam prognozę pogody, gdy byliśmy w Wieży. Reporter powiedział, że tsunami uderzyło we wschodnie wybrzeże Nowej Zelandii, oraz że powodzie w Chinach się pogarszają. – Sri Lanka i Malediwy najwyraźniej zostały już ewakuowane, lecz powoli brakowało miejsc do ulokowania ludzi. -Trzęsienia ziemi wstrząsają terytorium Elijaha – powiedział jej Raphael, mówiąc o archaniele Południowej Ameryki. – Obawia się, że przynajmniej jeden wulkan wkrótce wybuchnie. To nie wszystko. Michaela mówi mi, że większość Europy drży w uścisku pozasezonowych mroźnych sztormów tak wściekłych, że grozi śmiercią tysiącom istnień. Mięśnie ramion Eleny napięły się na wspomnienie o najpiękniejszej i najjadowitszej z archaniołów. – Przynajmniej Środkowy Wschód – powiedziała, zmuszając się do odprężenia. – Wydaje się uniknąć większej katastrofy z tego co się słyszałam w wiadomościach. -Tak. Favashi pomaga Nehi poradzić sobie ze zniszczeniami na jej terenach. Archanielica Persji i Archanielica Indii, jak wiedziała Elena, pracowały razem już podczas wcześniejszych okazji. A teraz, gdy Neha nienawidziła niemal wszystkich z Kadry, wydawała się tolerować jedynie Favashi – może dlatego, że ta archanielica była tak bardzo młoda. – To coś znaczny, prawda? – powiedziała, odwracając się by położyć dłoń na dzikim gorącu piersi Raphaela, krople deszczu stworzone z cienia szeptały na jej skórze. – Cała ta ekstremalna pogoda. -Istnieje legenda – wyszeptał Raphael, jego skrzydła rozłożyły się, gdy przysunął ją do swojego ciała, jak gdyby mógł ją ochronić. – Mówiąca, że góry będą się trząść, a rzeki wylewać podczas gdy lód pokryje świat, a pola utoną w deszczu. – Spojrzał na nią w dół, jego oczy miały ten niewyobrażalnie nieludzki kolor chromowego błękitu. – A wszystko to minie… gdy Starożytny wybudzi się ze snu. Chłód w jego głosie uniósł każdy włos na jej ciele

- 12 - 2. Pozbywając się przeszywającego aż do kości zimna, powiedziała: -Ci którzy Śpią? – Raphael mówił jej już wcześniej o tych z jego rasy, którzy byli tak starzy, że nieśmiertelność zaczynała ich nużyć. Kładli się więc i zamykali oczy, zapadając w głęboki sen, który zostawał przełamany gdy coś zaciekawiło ich na tyle by odzyskać przytomność. -Tak – pojedyncze słowo, niosące w sobie tysiące tych niewypowiedzianych. Oparła się o niego i objęła w talii. Wierzch jej dłoni otarł surowy jedwab jego piór i była to cicha, oszałamiająca intymność pomiędzy archaniołem, a łowcą. – Tego typu zamęt nie może zdarzać się często. Musi być paru tych którzy Śpią. -Tak – jego głos stał się odległy w sposób będący maską nieśmiertelnego, który żył od mileniów. – To czego doświadczamy, może być odrodzeniem archanioła. Wciągnęła powietrze, zrozumienie zamigotało w zakamarkach jej umysłu. – Jak wiele archaniołów Śpi? -Nikt tego nie wie, lecz w naszej historii miały miejsce zniknięcia. Antonicus, Qin, Zanaya, oraz… -Caliane – zakończyła za niego, zmieniając swoją pozycję by widzieć jego twarz nie wyciągając przy tym szyi. Jej archanioł był tak dobry w ukrywaniu swoich emocji, lecz uczyła się odczytywać te drobne zmiany w oczach, które widziały więcej zachodów słońca niż mogła sobie wyobrazić, oraz które były świadkiem narodzin i upadków cywilizacji. A teraz z plecami przy szklanym zimnie okna, nie protestowała gdy pochylił się nad nią z jedną ręką opartą obok jej głowy. Zamiast tego, przesunęła palcami wzdłuż jego umięśnionej klatki piersiowej zatrzymując się na jego biodrze, dając mu oparcie w rzeczywistości, oparcie w niej, gdy pytała o ten koszmar. – Będziesz wiedział jeżeli to twoja matka się zbudzi? -Gdy byłem dzieckiem – skóra dotknięta gorącem, choć jego oczy, te zatrzymały ten nieludzki metaliczny odcień – Posiadaliśmy mentalną więź. Lecz razem z moim dorastaniem wypalał się gdy popadała w szaleństwo – jego wzrok sięgał poza nią, do czarnej jak smoła nocy. Elena była przyzwyczajona do walki o to czego potrzebuje, czego pragnie. Musiała się taka stać by przetrwać. Wzmocniło ją to. Lecz to co czuła do tego mężczyzny, tego archanioła, było

- 13 - silniejszym, znacznie potężniejszym pragnieniem dającym jej perspektywę, której jako tylko łowczyni nigdy by nie posiadła. – Przestań. Milczące spojrzenie otoczone cienką warstwą szronu, stworzone z miliarda mrocznych ech, które utrzymywały się we wspomnieniach archanioła. -Jeżeli pozwolisz by jej wspomnienie zepsuło to – powiedziała, nie ustępując. – zepsuło nas, to nie będzie miało znaczenia, że jest Śpiącą. Zniszczenia i tak się dokonają – przez ciebie. Długa, nieruchoma chwila, choć jego uwaga była teraz całkowicie skupiona na niej – Ty – powiedział rozkładając skrzydła by zablokować jej widok reszty pokoju – Mną manipulujesz. -Opiekuję się tobą – poprawiła. – Tak jak i ty z troski o mnie, nie pozwoliłeś mi na odebranie telefonu od ojca. – Gdy do tego doszło stała się oschła – ale to ze strachu. Nienawidziła się bać. A już szczególnie odczuwać strach przed ciosami jakie Jeffrey Deveraux wymierzał z tak okrutną łatwością. – Taki jest układ, więc się do niego przyzwyczaj. Raphael musnął kciukiem jej kość policzkową. – A jeżeli się nie dostosuję? – chłodne pytanie. -Nie próbuj wywołać kłótni. – Wiedziała co go przerażało – wizja, że pewnego dnia szaleństwo jego rodziców może ujawnić się w jego umyśle, zamieniając go w potwora. Tylko, że Elena nigdy nie pozwoli by tak się stało. – Jeżeli polegniemy, to zrobimy to razem. – miękkie przypomnienie, uroczysta obietnica. Eleno. Jedna ręka otoczyła jej żebra, tuż pod piersiami, podczas gdy kciukiem drugiej przesunął po jej wargach, sunąc po ich kształcie, pieszcząc. -Jeżeli twoja matka rzeczywiście się obudzi – wyszeptała, jej koszulka nagle stała się szorstka w zetknięciu z jej sutkami. – Co się z nią wtedy stanie? -Niektórzy mówią, że Sen leczy szaleństwo wieku, więc po raz kolejny może stać się częścią Kadry. – Jednak głos Raphaela świadczył o tym, że nie wierzył by było to możliwe. -Czy pozostali z Kadry będą próbować ją zlokalizować, zabić zawczasu? -Ci którzy Śpią są nietykalni – powiedział jej Raphael. – Zranić Śpiącego jest równoznaczne ze złamaniem prawa tak starożytnego, że jest ono częścią pamięci naszego gatunku. Nie ma natomiast żadnego prawa, które zabrania poszukiwań.

- 14 - Wiedziała bez pytania, że podejmie się takiego poszukiwania. Mogła mieć jedynie nadzieję, że to co odkryje nie będzie koszmarem przywróconym do życia. -Porozmawiam z Jasonem – dodał. – Zobaczę czy nie słyszał jakiś pogłosek na ten temat. -Wyzdrowiał? – Szpieg Raphaela został ranny w tej samej gwałtownej eksplozji mocy, która zrównała z ziemią miasto i wcisnęła Elenę w ziemię. – A Aodhan? – Obydwu nie zgodziło się na opuszczenie jej i ucieczkę do bezpiecznych rejonów, choć byli znacznie silniejsi i szybsi. Nawet gdy spadali w bezlitosną ziemię to obydwoje próbowali ochronić jej ciało swoim własnym. -Jeżeli tobie się udało – powiedział Raphael, przesuwając dłonią w dół jej ciała by zatrzymać się na talii – To oczywiste, że im nic nie jest. Ponieważ była nieśmiertelnym dopiero co Stworzonym, podczas gdy Jason miał setki lat. Aodhan… co do niego nie była pewna, był tak bardzo inny, ciężko było ocenić – lecz fakt, że był jednym z Siódemki Raphaela mówił za siebie. – Pekin… czy są jakiekolwiek oznaki odbudowy? – Miasto przestało istnieć; po wydarzeniach tamtej krwawej nocy żyje jedynie we wspomnieniach. Tak wiele zabitych… Elena nie mogła o tym myśleć bez poczucia ogromnego ciężaru zgniatającej jej pierś, ciężki i czarny i zabarwiony smakiem starej śmierci. -Nie – bezwarunkowe stwierdzenie. – Miną wieki nim życie ponownie rozwinie tam swoje korzenie. Mordercza potęga skrywająca się za tą obserwacją była oszałamiająca. Sprawiło to, że stała się wewnętrznie świadoma siły mężczyzny trzymającego ją w objęciach, z których nigdy nie będzie się mogła wyrwać jeżeli tylko on postanowi uczynić ją swoim więźniem. Powinno ją to przerazić. Lecz jeżeli istniała jedna rzecz której była pewna, to był to fakt, że każda walka z Raphaelem nie miała granic i dozwolone były wszystkie chwyty. Nie będzie żadnych sztyletów w ciemności, żadnych raniących ostrzy ukrytych za cywilizowaną powierzchownością… zupełnie inaczej w porównaniu z tnącymi słowami innego mężczyzny, który kiedyś twierdził że ją kocha. Ścisnęło ją serce z bólu. – Nie mogę unikać mojego ojca przez wieczność – powiedziała, opierając się ponownie plecami o okno, zimno szkła było niemal bolesne na jej skrzydłach. – Jak myślisz co powie gdy mnie zobaczy? – Z tego co wiedział Jeffrey, Raphael uratował jej złamane i umierające ciało czyniąc z niej wampira. Raphael ścisnął szczękę swojej łowczyni jedną ręką, kładąc drugą obok jej głowy. – Będzie cię widział jako okazję. – szczere słowa, bo on by jej nie okłamał. – Jako sposób by zyskać wstęp do korytarzy anielskiej potęgi. – Gdyby Raphael zrobił tak jak chce, to Jeffrey

- 15 - Deveraux już teraz gniłby w zapomnianym grobie, lecz Elena kochała swojego ojca pomimo jego okrucieństwa. Teraz, otoczyła się ramionami, i jej słowa gdy je wypowiedziała, były poszarpanymi kawałkami bólu. – Wiedziałam o tym jeszcze zanim zadałam pytanie… ale część mnie nie może przestać mieć nadziei, że może tym razem mnie pokocha. -Tak jak i ja nie mogę przestać wierzyć, że moja matka wybudzi się i po raz kolejny będzie tą kobietą, która śpiewała mi takie kołysanki, że świat nieruchomiał. – przyciągając ją w swoje miażdżące objęcia, złożył pocałunek na jej skroni. – Obydwoje jesteśmy głupcami. Grzmot rozbrzmiał w tym momencie, błyskawica rozbłysła jaskrawo w ciemnym, przygnębieniu świata po drugiej stronie szyby. Włosy Eleny zamieniły się w migoczące srebro, oczy w rtęć. Te oczy, pomyślał obniżając głowę i biorąc w posiadanie jej wargi, będą się zmieniać przez wieki, aż równie dobrze stanął się tym co przypominają w świetle sztormu. Chodź, Łowczyni Gildii. Już późno. -Raphaelu -intymny szept na jego wargach. – Jest mi tak zimno. Pocałował ją ponownie, przesuwając jedną dłoń w dół by zamknąć ją na jej piersi. Po czym zabrał ich do serca burzy znacznie bardziej wymagającej w swoim szarpiącym głodzie od wiatrów szalejących na zewnątrz. Koszmar nadszedł ponownie tej samej nocy. Powinna się tego spodziewać, lecz wciągnął ją w krwawe ruiny tego co niegdyś było jej rodzinnym domem z taką prędkością, że nie miała szans na walkę. -Nie, nie, nie. – zamknęła oczy z dziecięcą przekorą. Lecz sen zmusił ją do ich otworzenia. To co ujrzała sprawiło, że znieruchomiała, puls łomotał w panice z tyłu gardła. Na podłodze nie było żadnych połamanych ciał, jedynie gładka powierzchnia ciemnej, ciemnej czerwieni. Krew. Gdzie nie spojrzała była krew. Więcej krwi niż kiedykolwiek widziała. Właśnie wtedy zdała sobie sprawę, że jednak nie znajdowała się w kuchni gdzie Ari i Belle zostały zamordowane. Znajdowała się w Dużym Domu, który kupił jej ojciec po tym jak jej siostry… Po tym. Błyszczące garnki wisiały na hakach nad długą kamienną ławą, masywna lodówka stała mrucząc cicho w kącie. Kuchenka była błyszczącym, stalowym gmachem który zawsze ją przerażał, sprawiając że trzymała się od niego z daleka.

- 16 - Dzisiejszej nocy jednakże, ta stal była przytłumiona rdzawo-czerwoną powłoką która przyprawiła ją o mdłości, potknęła się odwracając wzrok, który spoczął na nożach. Leżały wszędzie. Na podłodze, na ladzie, na ścianach. Ze wszystkich skapywały duże, ciężkie grudki najgłębszej czerwieni… i innych, bardziej cielesnych rzeczy. – Nie, nie, nie. – Zaciskając wokół siebie ramiona, wokół swojego kruchego ciała dziecka, przesunęła wzrokiem wzdłuż tego pokoju koszmaru w poszukiwaniu bezpiecznej przystani. Krew, noże -zniknęły. Kuchnia znowu stała w nienaruszonym stanie. I była zimna. Tak bardzo zimna. Zawsze tak zimno w tym Dużym Domu, nie ważne jak bardzo podkręcała ogrzewanie. Zmiana w jej śnie – myliła się, pomyślała. To zimne miejsce nie było jednak nieskazitelnie czyste. Na oślepiająco białych kaflach podłogi leżał pojedynczy but na wysokim obcasie. Następnie dostrzegła cień na ścianie, kołyszący się, znieruchomiała. -Nie! -Eleno. – ręce ściskające ciasno jej ramiona, czysty i wyraźny zapach morza w jej umyśle. – Łowczyni Gildii. Wypowiedziane ostro słowa odcięły ją od resztek snu, przywołując do rzeczywistości. – Nic mi nie jest. Nic mi nie jest. – Słowa wymówione nerwowo, niespójnie. Wziął ją w ramiona gdy chciała wyskoczyć z łóżka. Nie wiedziała po co, lecz sen nigdy nie przychodził łatwo po tym gdy wspomnienia uderzały w nią z tak brutalną siłą. – Muszę… Zmienił swoje położenie tak, że znalazła się w połowie pod nim, jego skrzydła uniosły się by przykryć ich w miękkiej, mrocznej prywatności. – Cii, hbeebti. -Jego ciało ciężkie na jej własnym, stworzyło twardą tarczę przeciw miękko kołyszącemu się cieniu który ścigał ją poprzez czas. Gdy opuścił głowę i wyszeptał jeszcze cichsze, wypełnione pasją słowa w języku który był częścią spuścizny jej matki, uniosła ręce i otoczyła nimi jego szyję, próbując przyciągnąć go do siebie. Próbując utonąć w jego obecności. Lecz on ścisnął jej udo i uniósł się na jednym ramieniu by móc na nią spojrzeć. – Powiedz mi. Elena zawsze przytulała Beth po tym dniu, gdy ich rodzina się rozpadła, by mieć pewność że jej młodsza siostra nigdy nie poczuła chłodu, lecz sama nigdy nie miała nikogo kto zrobiłby to dla

- 17 - niej. Nigdy nie miała kogoś kto rozbiłby na kawałki tą bryłę lodu, która otaczała jej wnętrzności przez godziny następujące po koszmarze. Więc potrzebowała czasu by wypowiedzieć słowa, a on był nieśmiertelny, cierpliwość była lekcją, której nauczył się dawno temu. -To nie miało sensu – powiedziała w końcu, jej głos ochrypły zupełnie jakby krzyczała. – Nic nie miało sensu. – Jej matka nie zrobiła tego co widziała w tej kuchni. Nie, Marguerite Deveraux bardzo ostrożnie przywiązała sznur do poręczy otaczającej półpiętro. Jej śliczny, błyszczący but na wysokim obcasie upadł na mieniącą się szachownicę płytek w przedpokoju, które było okazałym wejściem do Dużego Domu. Lśniąca, wiśniowa czerwień, ten but sprawił że serce Eleny wypełniło się nadzieją przez ułamek sekundy. Myślała, że jej matka w końcu wróciła do nich, w końcu przestała płakać… w końcu przestała krzyczeć. Po czym uniosła głowę. Zobaczyła coś co nigdy nie zostanie usunięte ze ściany jej umysłu. – To był zamęt. Raphael nie powiedział słowa, lecz nie wątpiła w to, że jest teraz w całkowitym centrum jego uwagi. -Myślałam – powiedziała, zaciskając ręce na jego ramionach. – że te koszmary się skończą po tym gdy zabiłam Slatera. On już nigdy nie zrani nikogo kogo kocham. Dlaczego wciąż wracają? – powiedziane słabym głosem, nie ze strachem lecz z ostrą, bezsilną wściekłością. -Tworzą nas własne wspomnienia, Eleno – powiedział Raphael, jak echo tego co ona kiedyś powiedziała jemu. – Nawet te najmroczniejsze. Dłoń rozłożona na jego klatce piersiowej, słuchała bicia jego serca, sile, miarowe, wieczne. – Nigdy nie zapomnę. – wyszeptała. – Chciałabym jednak by przestały mnie prześladować. – Czuła się jak zdrajca mówiąc te słowa, ośmielając się życzyć sobie czegoś takiego po tym jak Ari i Belle doświadczyły tego koszmaru. Po tym jak jej matka nie była wstanie przed nim uciec. -Przestaną. – Wiedza w jego głosie. – Obiecuję. I ponieważ nigdy nie złamał danego jej słowa, pozwoliła by trzymał ją w objęciach przez pozostałą część nocy. Świt wkradał się do pokoju na szczupłych palcach złota i różu, gdy słodka nicość snu wzięła ją w ramiona. Lecz ten spokój trwał jedynie przez mgnienie oka. Eleno. Fala rozbiła się w jej głowie, świeży powiew sztormu.

- 18 - Półprzytomna od snu, mrugając, otworzyła oczy by zauważyć że jest sama w ucałowanym słońcem łóżku, deszcz minął by odsłonić zdumiewający lazur nieba za oknem. – Raphaelu – spojrzenie na zegarek przy łóżku powiedziało jej, że był środek rana. Przecierając oczy, usiadła. – Co się dzieje? Stało się coś, co wymaga twoich umiejętności. Jej zmysły rozbudziły się w oczekiwaniu, mentalne mięśnie naciągnęły się z tą samą przyjemnością przemieszaną z bólem, jak jej prawdziwe gdy uniosła ramiona i wygięła ciało w łuk. Gdzie mam się stawić? Szkoła w północnej części stanu. Nazywa się Eleanor Vand - Opuściła ramiona, brzuch wypełniony lękiem. Wiem jak się nazywa. Moje siostry tam chodzą.

- 19 - 3. Dziesięcioletnia Evelyn pierwsza zobaczyła Elenę. Jej oczy rozszerzyły się, gdy ta żegnała się z aniołem, który odeskortował ją tu najszybszym szlakiem; rozciągnęła skrzydła by wylądować pewnie przed dziedzińcem prywatnej szkoły podstawowej – jedwabista perfekcja zieleni naznaczona jedynie przez parę zbłąkanych liści. Miniaturowe trąby powietrzne wiosennej zieleni i kruchego brązu, małe derwisze pełne rozdrażnienia uniosły się na wietrze wywołanym jej lądowaniem. Zwijając skrzydła Elena kiwnęła głową najmłodszej przyrodniej siostrze w uznaniu. Evelyn miała zamiar unieść dłoń w nieśmiałym przywitaniu, lecz Amethyst, trzy lata od niej starsza złapała jej dłoń by przyciągnąć Evelyn do siebie. Jej ciemnoniebieskie oczy, tak podobne do jej matki Gwendolyn, ostrzegały Elenę by trzymała się z daleka. Elena rozumiała tą reakcję. Jeffrey i Elena nie rozmawiali ze sobą przez dziesięć lat, po tym gdy wyrzucił ją z domu – aż do tego czasu, niemal tuż przed gwałtownymi wydarzeniami, które doprowadziły do jej pobudki ze skrzydłami w kolorze nocy i świtu. Zanim została wydziedziczona, na jakiś czas wypędzono ją do szkoły z internatem. W rezultacie nie miała żadnego prawdziwego kontaktu z żadnym ze swojego rodzeństwa. Wiedziała o nich, tak jak i oni wiedzieli o niej, lecz pomijając tą wiedzę równie dobrze mogliby być sobie obcy. Pomiędzy nią, a dziewczynkami nie było choćby powierzchownego podobieństwa wzbudzającego rozpoznanie rodzinnych więzi. W porównaniu do bladych, niemal białych włosów Eleny, oraz skóry dotkniętej zachodem słońca Morocco, a nie wspominając już o jej wzroście, dziewczynki posiadały kunsztowne kruczoczarne włosy swojej matki i drobną budowę. Ich skóra była w kolorze kremu, którego nie powstydziłaby się angielska róża. Evelyn wciąż miała na sobie dziecięcy tłuszczyk, lecz jej rysy przypominały Gwendolyn, delikatne i arystokratyczne. Obydwie żony Jeffrey’a zostawiły ślad na swoich dzieciach. Odwracając wzrok od dwóch małych twarzy, które obserwowały ją z kombinacją nieufności i ostrego, chłodnego oskarżenia, ogarnęła spojrzeniem pozostałych ludzi na przedsionku. Kilka pozostałych dziewczynek zgromadziło się tuż za Evelyn i Amethyst, wszystkie ubrane w rdzawą czerwień i biel szkoły, razem z kilkoma dorosłymi, którzy musieli być nauczycielami. Elena nigdzie nie widziała śladu Raphaela, co oznaczało że albo znajdował się wewnątrz masywnego

- 20 - budynku z kremowej cegły lub za porośniętymi bluszczem ścianami wewnętrznego dziedzińca, na którym dziewczynki jadły lunch, siadały na trawie i grały w gry. Elena wiedziała o tym już wcześniej. Nie miało dla niej znaczenia to, że ich trójka była połączona jedynie przez oziębłe więzy krwi Jeffrey’a – Evelyn i Amethyst wciąż były jej siostrami, wciąż było jej obowiązkiem opiekowanie się nimi. Jeżeli będą jej potrzebować, to ona będzie przy nich… tak jak nie mogła być przy Ari i Belle. Z serce otoczonym przez tysiące odłamków metalu, gdy każdy z nich był jak przeszywające ostrze, zaczęła kierować się w stronę wejścia. Wtedy też zauważyła jak Evelyn uwalnia się z uścisku starszej siostry i biegnie w dół po frontowych schodach w jej stronę. – Nie jesteś wampirem. Zakołysała się na piętach do tyłu na wyzwanie wymalowane na tej małej, buntowniczej twarzy, w tych zaciśniętych pięściach. – Nie – odparła Elena. Chwila palącego kontaktu wzorkowego, szarość z szarością, i Elena odniosła wrażenie, że jest poddawana ocenie. -Chcesz wiedzieć co się stało? – spytała w końcu Evelyn. Elena zmarszczyła brwi, zerknęła na werandę – by zobaczyć, że nikt inny nie poruszył się do przodu, dorośli wyglądali na tak samo zszokowanych jak większość dziewczynek. Ponownie skupiając uwagę na swojej siostrze, walczyła z pragnieniem dotknięcia jej, przytulenia blisko do siebie. – Czy jest coś, co chcesz mi powiedzieć? -To było okropne – szept. Na tej delikatnej twarzy wciąż należącej do dziecka, a nie do kobiety którą pewnego dnia się stanie, widniało przerażenie. – Poszłam do akademika i wszędzie była krew, a Celii nie było chociaż miałyśmy się spotkać. I nie mogę znaleźć Bets— -Ty to odkryłaś? – dzika opiekuńczość ukazała swoje zęby. Nie, pomyślała, nie. Potwory nie ukradną jej kolejnej z sióstr. – Co zobaczyłaś? – ścisnęło ją w środku, zebrało jej się na wymioty. -Nic szczególnego – wyznała Evelyn, i ulga jaką poczuła Elena niemal posłała ją na kolana. – Pani Hill usłyszała jak krzyczę i wyciągnęła mnie stamtąd niemal od razu. Po czym kazali nam wszystkim stać tutaj i usłyszałam skrzydła… ale nie widziałam twojego archanioła. W tamtej chwili Elena dostrzegła bystrość w tych szarych oczach, które przypominały jej Jeffrey’a. Wywołało to uścisk w jej piersi – ponieważ ona też była córką swojego ojca, przynajmniej w pewnej części swojej duszy. – Zajmę się tym – obiecała. – Ale musisz wrócić do

- 21 - Amethyst dopóki nie dowiem się co się dzieje. – To mógł być tylko oszalały wampir skoro wezwał ją Raphael. Evelyn odwróciła się i wbiegła z powrotem po schodach, przysuwając się do sztywnej postaci swojej starszej siostry. Raphael. Przez chwilę jedyne co słyszała to nieskończona cisza. Żaden głęboki głos wykończony arogancją ponad tysiąca lat. Żadnego porywu wiatru, czy deszczu w swojej głowie. Po czym zagrzmiało, aż zachwiała się od nieposkromionej mocy. Od niego. Przeleć ponad pierwszym budynkiem i— Nie mogę. Już wylądowałam. Nie była jeszcze wystarczająco silna by osiągnąć pionowy wzlot, coś co wymagało nie tylko znacznej siły mięśni, lecz również ogromnych umiejętności. Przejdź przez frontowe drzwi. Odnajdziesz drogę. Jego pewność – wiedza była jedyną rzeczą jaka mogła ją wywołać – sprawiła, że ścisnęło ją w żołądku, a kręgosłup zesztywniał. Musiała świadomie odsunąć na bok te doznania i skupić swoją uwagę na nadchodzącym polowaniu. Przykurczając skrzydła do pleców najmocniej jak to było możliwe by przez nie uwagę nie musnęły o zgromadzonych na werandzie, weszła po schodach a następnie przez solidną ścianę z cegieł, identycznych jak te tworzące sam budynek. Z każdej strony otaczały ją szepty. -Myślałam, że nie żyje… -…wampirem… -Nie wiedziałam, że Tworzą anioły! Następnie usłyszała skryte kliknięcia które oznajmiały, że aparaty komórkowe poszły w ruch. Te zdjęcia znajdą się w sieci w przeciągu minut jeżeli nie sekund, a media informacyjne nie zawahają się uderzyć w sekundę po tym, gdy to nastąpi. – Cóż – wymamrotała pod nosem. – Mamy przynajmniej z głowy ogłoszenie mojej obecności. – Teraz jedyne z czym będzie musiała sobie poradzić to medialny młyn, który z pewnością uderzy jak cholerne tornado. Szept żelaza w powietrzu.

- 22 - Szarpnięciem uniosła głowę, jej zmysły wyostrzyły się na tej nici mówiącej o krwi i przemocy. Podążając za nią, przeszła przez opuszczony korytarz wyścielony burgundowym dywanem, jego ściany obwieszone w równej linii fotografiami klasowymi, które sięgały aż dekady wstecz, ich uczniowie w wykrochmalonym i wyprasowanym ubraniu. Dotarła do schodów, które wiły się do góry po jej lewej stronie. Pomimo tego, że budynek był stary, a jego szkielet ciężki to korytarz był wypełniony światłem. Poznała powód, gdy zatrzymała się na pierwszym stopniu i uniosła głowę – wspaniały szklany świetlik1 w kształcie pozłacanej kopuły, dotknięty paroma zbłąkanymi pasmami bluszczu. Liście wyglądały jak szmaragdy rozsypane na szkle. Lecz nie to przykuło jej uwagę. Żelazo, tak bogate i silne i mocne, że szeptało tylko o jednym. Śmierć. -Na górze. Zaskoczona, Elena odwróciła się by stanąć twarzą w twarz z chudą jak szkielet kobietą, ubraną w elegancką garsonkę której kolor obejmował bladą oliwkę i ciemną szarość. Przy bladej, papierowo białej skórze, kolor ten wyglądał niemal szorstko. – Nazywam się Adrienne Liscombe, jestem dyrektorem tej placówki – powiedziała nieznajoma na pytające spojrzenie Eleny. – Sprawdzałam czy wszystkie dziewczynki wyszły. Elena zauważyła znaki na drzwiach po prawej stronie korytarza. – Czy to budynek biurowy? – spytała. -Tylko to piętro. – odparła Pani Liscombe, jej słowa były rzeczowe, poprawne. – Na drugim piętrze mamy bibliotekę, znajduje się tam również miejsce pracy dla dziewczynek. Nad nami są pokoje naszych uczennic, a na czwartym reszta pomieszczeń. Funkcjonujemy jako dom dla wielu naszych panien – biura naszego personelu są jednocześnie pomieszczeniami do nauki, gdyż znaczna nasza część nie tylko tu pracuje ale również i mieszka. Każda dziewczynka może wyjść ze swojego pokoju w każdej chwili by porozmawiać z którymś z personelu. Elena zdała sobie sprawę, że nie opierając się tylko i wyłącznie na wyraźnej artykulacji, nieskazitelnie czystej garsonce i skrupulatnej złotej biżuterii, dyrektorka mówiła chaotycznie. Była wewnętrznie świadoma tego co mogło doprowadzić kobietę, która posiadała wszelkie przejawy surowej bezwzględności ducha, do tego stanu. – Dziękuję, Pani Liscombe. – Przyjęcie łagodnego tonu głosu wymagało znacznego wysiłku, biorąc pod uwagę to, że tonęła w gryzącym zapachu krwi i bardziej stałych płynów. – Sądzę, że dziewczynkom przydałoby się teraz twoje wsparcie.

- 23 - Ostre kiwnięcie głową, światło odbijało się od gładkiego srebra jej włosów. – Tak, tak, powinnam iść. -Poczekaj. – To pytanie musiało zostać zadane. – Jak wielu z twoich uczniów brakuje? -Jeszcze nie sprawdziliśmy całej listy obecności. Zrobię to teraz. – Ściągnęła do tyłu ramiona, profesjonalny spokój na nowo się umocnił w zetknięciu z konkretnym zadaniem. – Niektóre dziewczynki wyjechały na wycieczkę, mamy również normalną liczbę nieobecności, więc będę musiała ponownie sprawdzić listę. -Proszę, nich nas pani poinformuje tak szybko jak to możliwe. -Oczywiście – chwila przerwy. – Celia… ona powinna tam być. -Rozumiem. – Wchodząc po lakierowanych, drewnianych schodach mówiących o innych czasach od oddalającego się, wyciszonego kroku dyrektorki, Elena przypomniała sobie o trzymaniu skrzydeł uniesionych. Nie była to jeszcze jej druga natura, lecz miała większe doświadczenie niż tuż po obudzeniu. Jej pierwotną motywacją była niechęć do ciągnięcia ich poprzez pył i brud manhattańskich ulic. Dzisiaj potrzebowała przypomnienia ze znacznie bardziej ponurego powodu. Wchodząc w korytarz na trzecim piętrze, zignorowała wytworne olejne obrazy świadczące o klasie i pieniądzach by podążyć za smrodem żelaza i strachu do pokoju na samym końcu, pokoju w którym przebywał archanioł z oczami bezlitosnego błękitu. – Raphaelu. Zatrzymała się, próbując oddychać. Mdłe bogactwo zapachu przyprawiało ją o mdłości gdy ogarnęła spojrzeniem przesiąkniętą krwią pościel, basen ciemnego płynu z przewagą czerwieni na podłodze, obryzgane ściany, niepojęte graffiti. – Gdzie jest ciało? – Ponieważ musi takowe być. Człowiek nie może stracić tak wiele krwi i przeżyć. -W lesie – powiedział tonem, który sprawił że przeszły ją dreszcze, był tak bardzo, bardzo, bardzo opanowany. – Zaciągnął ją tam by się posilić, choć większość krwi rozlał tutaj. Elena zesztywniała, broniąc się przed powodzią litości. Teraz i tak nie pomogłoby to Celii – jedynie by przeszkadzało w tym, co Elena może zrobić, sprawiedliwość którą może pomóc osiągnąć. – Dlaczego powiedziałeś bym weszła do środka? – Jeżeli miała wytropić wampira, to najlepiej byłoby zacząć w jego ostatniej znanej lokalizacji.

- 24 - -Ciało odkryto w niewielkiej sadzawce, unosiło się na wodzie. Zupełnie jakby się w niej wykąpał nim uciekł. Elena poderwała głowę do góry. – Chcesz powiedzieć, że on myśli? – Woda była jedynym czynnikiem, który może zdezorientować zmysły urodzonego łowcy. Wampiry w uścisku zewu krwi – jedyne co może wyjaśnić brutalność tego ataku – nie myślą. Dokonują zniszczeń z nieposkromioną siłą i często zostają złapane sycąc się krwią swoich ofiar. – Czy to… -kolejny Uram? – dokończyła w myślach, świadoma że najmroczniejsze anielskie sekrety nie mogą być wypowiadane na głos, na pewno nie tutaj. -Nie. – głos Raphaela, jeżeli to możliwe, był jeszcze łagodniejszy. Okrucieństwo otoczone jedwabiem, pomyślała. Jechał na krawędzi ostrza swojego gniewu. -Odnajdź jego zapach, Eleno. W tym miejscu będzie najsilniejsze. Miał rację. Cokolwiek poczuje w pobliżu sadzawki zostało już rozrzedzone. Tutaj, w miejscu gdzie zabił, możliwe że uronił trochę swojej krwi jeżeli ofiara była w stanie zranić go paznokciami walcząc o swoje życie. Biorąc głęboki oddech, Elena odcięła się od świata – włączając w to lodowatą świadomość, że to mogła być jedna z jej sióstr – i skupiła się na silnych uderzeniach zapachu, którym nasiąknięte było pomieszczenie. Najłatwiej było zidentyfikować Raphaela, jej niezmienną stałą. Następny był metaliczny pocałunek krwi. Oraz… zapach burzy liźnięty przez ogień. Otworzyła oczy. – Był tu Jason? – jej zdolność do tropienia aniołów wciąż była szalenie nieobliczalna, częściej niedostępna niż możliwa, lecz znała tę kombinację nut, wiedziała również, że rzadkością było dla tego czarnoskrzydłego anioła pokazanie się za dnia. Tak. Zmrożona przez sposób w jaki Raphael wpatrywał się nie mrugając w basen krwi, odepchnęła na bok pytanie dlaczego szpieg Raphaela się tu zjawił – i co tak naprawdę, Archanioł Nowego Jorku robił na scenie zbrodni, która powinna być wypełniona gliniarzami i łowcami – skupiając się po raz kolejny. Zaskakujące było to jak niewielkiego wysiłku było trzeba by oddzielić wampiryczną nić. W przeciwieństwie do większości placówek w tym stanie, ta szkoła najwidoczniej była wolna od pracownikówwampirów, strefa przeznaczona tylko dla ludzi. Nic dziwnego, że Jeffrey wybrał ją dla swoich córek.

- 25 - Lecz jeden wampir wtargnął to sanktuarium, wampir z chorobliwie słodką nutą w swoim zapachu. -Przypalony syrop … okrawki szkła, cięższe nuty dębu tuż pod nimi. Podążając za tą nicią, odwróciła głowę w stronę okna. – Tędy się wydostał. – Choć ona wyszła z pokoju przez drzwi, wiedząc że nigdy nie będzie w stanie przecisnąć się tą samą drogą co on, biorąc pod uwagę jej skrzydła. Była świadoma Raphaela za swoimi plecami, gdy odnalazła wyjście i wyszła na zewnątrz, idąc na około porośniętych bluszczem ścian, aż stanęła pod oknem. Ta część była szczególnie pozbawiona ciemno zielonego pnącza. – Ten budynek ma wysoki sufit. – Co oznaczało, biorąc pod uwagę to, że pokój znajdował się na trzecim piętrze, że okno dzieliła znaczna odległości od ziemi. – Jak się tam dostał? – większość wampirów nie byłaby wstanie skoczyć tak wysoko. Jednakże… przycisnęła nos do ściany, wciągnęła powietrze. Zmiażdżone szkło, liście dębu. Po czym dostrzegła pręgę czerwieni w miejscu w którym położyła prawą dłoń, wewnętrzną stroną do ściany. Opuszczając ją, rozejrzała się wokół swoich nóg, mówiąc jednocześnie. – Wspiął się i wyszedł jak jakiś cholerny pająk. – Istniała jedynie garstka wampirów, które potrafiły odegrać taką sztuczkę. – To powinno pomóc w zawężeniu liczby podejrzanych. -Jego imię to Ignatius – powiedział Raphael ku jej zaskoczeniu – gdy właśnie dostrzegła krople ciemnego płynu na trawie. – Czułem jak jego umysł wypełnia się żądzą krwi, gdy połączyłem się z jego myślami. Elena nie była pewna jaki zasięg posiadał Raphael, lecz jeżeli dotknął umysłu Ignatiusa, to coś tu było nie tak. – Nie byłeś w stanie wykonać na nim egzekucji. – podążyła za śladem poprzez wymanikiurowaną zieleń wewnętrznego trawnika, wielką bramę wyrzeźbioną na środku długiego budynku szkoły i przez las, który normalnie stanowił pogodną scenerię – choć dzisiaj wydawał się złowieszczą gromadą, matowe liście pod niebem, które zmieniło swój kolor z lazurowego do brudno szarego w ciągu tych kilku minut gdy przebywała wewnątrz. Nie odpowiadając na jej insynuowane pytanie, Raphael wzniósł się w powietrze gdy ona tropiła Ignatiusa lądem, jej skrzydła zaczepiały o gałęzie i cierniste krzaki. Krzywiąc się od tych nieprzyjemnych doznań, jeszcze ciaśniej przysunęła je do swojego ciała wciąż posuwając się