anja011

  • Dokumenty418
  • Odsłony55 975
  • Obserwuję54
  • Rozmiar dokumentów633.4 MB
  • Ilość pobrań32 383

Ward J.R. - Bractwo Czarnego Sztyletu 16 - The Beast

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :7.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Ward J.R. - Bractwo Czarnego Sztyletu 16 - The Beast.pdf

anja011 EBooki Bractwo Czarnego Sztyletu
Użytkownik anja011 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 530 stron)

3 THE BEAST Tłumaczenie/The translation by: Fiolka2708 SarahRockwell Skład i korekta: Fiolka2708, SarahRockwell Wszelkie prawa zastrzeżone/All rights reserved Copyright for the Polish translation 2016

4 GLOSARIUSZ Ahstrux nohtrum - osobisty ochroniarz z uprawnieniami zabójcy. Funkcja z królewskiego nadania Bractwo czarnego sztyletu - tajna organizacja mistrzów sztuk walki, której zadaniem jest obrona wampirów przed Korporacją Reduktorów. Dzięki właściwemu doborowi genetycznemu członkowie Bractwa obdarzeni są potężnym ciałem i umysłem, oraz niecodzienną zdolnością regeneracji. Bractwo wyławia kandydatów na swoich członków, którzy nie są rodzonymi braćmi. Agresywni, pewni siebie a przy tym tajemniczy, trzymają się z dala od cywilów i nie utrzymują kontaktów z członkami pozostałych kast, o ile nie potrzebują się dokrwić. W świecie wampirów bracia cieszą się wielkim poważaniem. O ich wyczynach krążą legendy. Giną tylko od bardzo poważnych urazów; takich jak rany postrzałowe, cios w serce itp. Broniec - samiec wampirów, który ma partnerkę. Samce mogą mieć więcej, niż jedną partnerkę. Cerbher - kurator przydzielony z urzędu. Funkcja podlega gradacji; najwięcej uprawnień mają cerbherzy eremithek. Chcączka - okres płodności u samicy wampirów, zwykle trwa dwa dni i towarzyszy jej potężny apetyt seksualny. Pierwsza chcączka występuje około pięciu lat po przemianie, później pojawia się raz na dziesięć lat. Chcączka samicy wyczuwana jest przez wszystkie samce, które mają z nią kontakt. To niebezpieczny okres, w którym dochodzi do waśni i starć między rywalizującymi samcami, zwłaszcza jeśli samica nie ma partnera. Dhunhd - piekło. Ehros - wybranka kształcona w dziedzinie sztuki erotycznej i miłosnej. Eremithka - status przyznawany przez króla arystokratycznej samicy w odpowiedzi na suplikę jej rodziny. Eremithka podlega wyłącznie władzy cerbhera, zwykle najstarszego samca w domostwie. Cerbher ma prawo decydowania o jej postępowaniu, zwłaszcza ograniczania bądź całkowitego zakazu kontaktów ze światem zewnętrznym.

5 Frathyr - zwrot używany pomiędzy mężczyznami na znak wzajemnej miłości i szacunku. W swobodnym tłumaczeniu: drogi przyjaciel. Glymeria - opiniodawcze kręgi arystokracji. Socjeta. Gwardh - osoba odpowiedzialna za wychowanie, ojciec chrzestny. Juchacz - wampir płci męskiej lub żeńskiej, który ma obowiązek karmić swoją krwią właściciela. Choć posiadanie juchaczy należy do ginących obyczajów, jest nadal praktyką legalną. Korporacja Reduktorów - organizacja zabójców powołana przez Omegę w celu eksterminacji rasy wampirów. Krwiczka - wampirzyca, która ma partnera seksualnego. Samice zwykle poprzestają na jednym partnerze, ponieważ samce mają silny instynkt terytorialny. Krypta - rytualne miejsce spotkań Bractwa Czarnego Sztyletu, wykorzystywane do ceremonii oraz przechowywania słoi z sercami reduktorów. W Krypcie odbywają się ceremonie przyjęcia do Bractwa i pogrzeby; tu również dyscyplinuje się nieposłusznych członków Bractwa. Wstęp przysługuje jedynie członkom Bractwa, Pani Kronik i inicjowanym adeptom. Lillan - pieszczotliwie: ukochany, ukochana. Łyż - narzędzie tortur służące do wyłupywania oczu. Mahtrona - babcia. Mamanh - spieszczenie słowa: matka. Nalla - najdroższa, ukochana. Rodzaj męski: nallum. Normalsi - symphackie określenie wampirów niebędących symphatami. Nówka - dziewica. Omega - złowroga, tajemnicza postać dążąca do zagłady wampirów z powodu niechęci do Pani Kronik. Istota nadprzyrodzona, posiada zdolności magiczne, z wyjątkiem mocy tworzenia. Pani Kronik - duchowy autorytet, doradczyni królów, strażniczka świętych ksiąg wampirów, dawczyni przywilejów. Istota nadprzyrodzona, posiada wiele nadprzyrodzonych mocy. W jednorazowym akcie kreacji powołała do istnienia rasę wampirów.

6 Pierwsza Rodzina - królewska para wampirów z ewentualnym potomstwem. Pre - trans - młody wampir w okresie bezpośrednio poprzedzającym przemianę. Princeps - bardzo wysoki stopień w hierarchii wampirzej arystokracji; ustępuje rangą jedynie członkom Pierwszej Rodziny i Wybrankom Pani Kronik. Provodhyr - wpływowy osobnik piastujący wysokie stanowisko. Przedświtek - trzeci posiłek wampirów, odpowiednik kolacji w świecie ludzkim. Przemiana - przełomowy okres w życiu wampirów obojga płci, w którym osiągają dojrzałość. Odtąd muszą regularnie pić krew osobnika płci przeciwnej i nie mogą przebywać w świetle słonecznym. Przemiana zwykle występuje w wieku około dwudziestu pięciu lat. Niektóre wampiry, zwłaszcza samce, giną w trakcie przemiany. Wampiry przed przemianą są słabowite, nierozbudzone płciowo i niezdolne do dematerializacji. Psaniec - wampir należący do kasty sług. Psańce są posłuszne wielowiekowej tradycji, która dyktuje ich strój i maniery Mogą przebywać w świetle dziennym, za to starzeją się dość szybko. Średnia długość życia psańca wynosi około pięciuset lat. Samica psańca: psanka. Pyknąć - unicestwić Nieumarłego przez przebicie mu piersi; anihilacji towarzyszy charakterystyczne pyknięcie połączone z rozbłyskiem. Pyrokant - pięta achillesowa, słaby punkt lub niszcząca słabość danego osobnika. Natury wewnętrznej (np. nałóg) lub zewnętrznej (np. kochanek). Pomstha - odwet. Akt wymierzenia sprawiedliwości, zwykle przez samca związanego z poszkodowanym. Qhrih (St. Jęz. ) - runa honorowej śmierci. Reduktor - członek Korporacji Reduktorów. Bezduszny humanoid, pogromca wampirów. Reduktorów można pozbawić życia wyłącznie przez przebicie piersi; w pozostałych wypadkach żyją wiecznie. Nie jedzą, nie piją, nie rozmnażają się. Z czasem tracą pigment we włosach, skórze i tęczówkach - są bezkrwiści, białowłosi, oczy mają bezbarwne. Pachną zasypką dla niemowląt. Do Korporacji wprowadzani przez Omegę, po rytualnej inicjacji wypatroszone serce przechowują w kamiennym słoju.

7 Rundha - rytualna rywalizacja samców o samicę, z którą chcą się parzyć. Ryth - rytuał zwracania honoru proponowany przez stronę znieważającą. Znieważony wybiera dowolną broń i atakuje nieuzbrojonego adwersarza (samca lub samicę). Sadhomin - tytuł grzecznościowy używany w relacjach sado maso przez osobnika podległego wobec osobnika dominującego. Sroghi - określenie odnoszące się do sprawności męskiego członka. W tłumaczeniu dosłownym: podziwu godny, zasługujący na szlachetną samicę. Symphaci - odmiana rasy wampirów charakteryzująca się, między innymi, skłonnością i talentem do manipulowania uczuciami bliźnich; w ten sposób doładowują się energetycznie. Symphaci od stuleci są gatunkiem pogardzanym, w niektórych epokach przeznaczonym na odstrzał. Odmiana bliska wymarcia. Tolly - czuły zwrot. W wolnym przekładzie: moja miła; mój miły. Wampir - przedstawiciel gatunku odmiennego od Homo sapiens. Aby żyć, wampir musi pić krew osobnika płci przeciwnej. Ludzka krew utrzymuje wampiry przy życiu, jednak jej działanie jest krótkotrwałe. Po przemianie, która występuje około dwudziestego piątego roku życia, wampiry nie mogą przebywać na słońcu i regularnie muszą się dokrwić. Istota ludzka nie może zostać wampirem przez ukąszenie ani transfuzję krwi, spotyka się jednak rzadkie przypadki krzyżówki ras. Wampiry potrafią się dematerializować, ale wymaga to spokoju i koncentracji oraz braku większych obciążeń. Potrafią też wymazywać wspomnienia z pamięci krótkoterminowej człowieka. Niektóre wampiry umieją czytać w myślach. Średnia życia wampira wynosi ponad tysiąc lat; znaczna część osobników żyje o wiele dłużej. Wieczerza - pierwszy posiłek wampirów, odpowiednik śniadania w świecie ludzkim. Wybranki - samice wampirów chowane na służebnice Pani Kronik. Uchodzą za arystokrację, choć bardziej w hierarchii duchowej niż świeckiej. Z samcami nie mają prawie styczności, czasem jednak parzą się z wybranymi dla nich przez Panią Kronik braćmi, aby zapewnić liczebność kasty. Posiadają dar jasnowidzenia. W dawnych czasach karmiły swoją krwią członków

8 Bractwa, którzy nie mieli własnych krwiczek, praktyka ta została jednak zarzucona. Zanikh - duchowa kraina, w której zmarłe wampiry pędzą życie wieczne w otoczeniu swoich bliskich. Zghubny brah - młodszy bliźniak, nosiciel klątwy. Zvidh - pole buforujące, maskujące realistyczną iluzją wybrany fragment terenu; fatamorgana. Zwyrth - martwy osobnik powracający z Zanikhu do świata żywych. Zwyrthy darzone są głębokim szacunkiem i podziwiane za bolesne doświadczenia.

9 JEDEN BROWNSWICK szkoła dla dziewcząt, Caldwell, Nowy Jork Mrowiło go pod skórą. Kiedy Rankhor przeniósł ciężar swojego ciała z jednego shitkickera na drugi, czuł jak jego krew dochodziła do wrzenia, a każdy pieprzony cal kwadratowy jego ciała łaskotał go od spodu. Ale to nie była nawet połowa tego wszystkiego. Włókna mięśniowe paliły w całym ciele, skurcze powodowały zaciskanie dłoni, szarpanie kolan, napięcie ramion jakby miał zamiar uderzać rakietą tenisową, czy coś. Po raz tysięczny odkąd zmaterializował się na swojej pozycji, przeczesał, zarośniętą łąkę przed sobą. Bez wątpliwości, kiedy szkoła dla dziewcząt w Brownswick funkcjonowała, łąka była koszonym wiosną i latem trawnikiem, grabionym jesienią i odśnieżanym w zimie. Teraz była polem na okazjonalne granie w football z piekła rodem, obrośnięte powykrzywianymi krzakami, które były więcej niż tylko zaburzeniem estetyki faceta. Młode drzewka, które były brzydkimi, zniekształconymi sadzonkami klonów i dębów i późno październikowa brązowa długa trawa, mogła położyć cię jak mała suka, gdy starałeś się pobiec. Podobnie, budynki, które zapewniały osłonę, warunki do życia i przestrzeń do instruktażu dla wybranego elitarnego narybka, niszczały bez regularnej konserwacji: okna były popękane, drzwi butwiały, otwarte okiennice stukały na zimnym wietrze, jakby duchy nie mogły się zdecydować czy chcą być zauważone, czy tylko usłyszane. To był kampus ze Stowarzyszenia Umarłych Poetów. Zakładając, że po tym jak wszyscy się już zapakowali kiedy film został skończony w 1988 roku, nikt nie dotknął pieprzonej rzeczy. Ale obiekty nie były puste. Kiedy Rankhor wziął głęboki wdech, zebrało mu się na wymioty. Tak wielu reduktorów ukrywało się w opuszczonych salach, że nie było możliwe wyizolować poszczególnych zapachów z paraliżującej smrodem całości.

10 Chryste, to było jak przyłożenie twarzy do wiadra pełnego wymiocin i wdychanie jakby na świecie zabrakło tlenu. Zakładając, że ktoś dosypał proszku dla niemowląt do wszystkich gnijących rybich głów i innej breji. Ponieważ jego skóra mrowiła, zaklął, by wstrzymać swojego opiekuna, piekło, przez co zamierzał puścić zaraz następną wiązankę. Nie był nawet w stanie utrzymać go w środku – nie żeby narzucenie hamulców kiedykolwiek mu się udało - ale oddanie Bestii wolnej ręki nie zawsze było dobre, jednak dzisiaj to było błogosławieństwem. Bractwo Czarnego Sztyletu miało przed sobą ilu reduktorów? Pięćdziesięciu? Stu pięćdziesięciu? Duża ilość do ogarnięcia, nawet dla nich, więc tak, jego mały... prezent... od Pani Kronik się przyda. Ponad sto lat temu, matka rasy dała mu jego osobisty system, program modyfikacji zachowania, który był tak dotkliwy, tak nieprzyjemny, tak przytłaczający, że w rzeczywistości, sprowadził go na skraj całkowitej destrukcji. Dzięki uprzejmości smoka, gdyby nie zapanował nad poziomem jego energii, a właściwie zarządzał jego emocjami, rozpętałoby się piekło. Dosłownie. Yup, w ciągu ostatniego stulecia, osiągnął w dużej mierze sukces upewniając się, że bestia nie zje jego najbliższych, czy nie wyśle ich do wieczornych wiadomości z newsem typu ‘Jurastic Park istnieje’. Ale to z czym, on i jego bracia stali teraz twarzą w twarz - i to jak campus był umiejscowiony? Jeśli im się poszczęści, wielki fioletowy potwór z zębami jak piła łańcuchowa i głodny i zły, dostanie swoją porcję. Dieta złożona z reduktorów była tym czego szukali. Byle nie Bracia jako gorące dania, proszę. I żaden człowiek jako tapas lub deser, bardzo dziękuję. Ci ostatni byli bardziej z uznania niż uczucia. Cholera, wiedział, że te szczury bez ogonów nigdzie się nie wybierały bez dwóch rzeczy: pół tuzina ich ewolucyjnie gorszych, uzależnionych od nocy, kurwa kumpli cymbałów i ich przeklętych telefonów komórkowych. Człowieku, YouTube był totalnym bólem w dupie, kiedy chcieli zachować swoją walkę z nieumarłymi w tajemnicy. Przez prawie dwa tysiące lat, walka wampirów z reduktorami Omegi była interesem nikogo innego za wyjątkiem zaangażowanych w nią

11 żołnierzy. A fakt, że ludzie trzymali się swoich podstawowych kompetencji rujnując środowisko i mówili wszystkim innym, co powinni myśleć i mówić to tylko jeden z powodów, dla których ich nienawidził. Pieprzony Internet. Rankhor zmienił miejsce obserwacji, by nie wypuścić bestii zbyt szybko, skierował swoją kamerę GoPro na mężczyznę stojącego około dwudziestu stóp od niego. Assail, syn kurwa-nikogo, ubrany był jak w orszaku pogrzebowym, jego ciemne włosy Draculi nie wymagały żadnego kamuflażu, a przystojna-jak-grzech twarz była wykrzywiona tak mocno, że trzeba było szanować faceta. Dealer narkotyków przyszedł do Bractwa, co uwiarygodniło jego obietnicę zerwania więzi biznesowych z Korporacją Reduktorów, dostarczając do stóp Ghroma głowę głównego reduktora w pudełku. A także ujawniając położenie kryjówki zabójców, której używali jako swojej siedziby. Przez co wszyscy tutaj wylądowali, w przerośniętych krzakach, czekając na końcowe odliczanie na swoich zsynchronizowanych z V zegarkach. Ten atak nie był jakimś gównem, czy strzelaniem w plecy do wroga. Po kilku nocach i dniach, dzięki Lassiterowi, zwanemu agent 00-dupek, który zrobił rekonesans podczas słonecznych godzin, atak był właściwie skoordynowany, przygotowany, i gotowy do realizacji. Wszyscy wojownicy tutaj byli: Z i Furiath, Butch i V, Thor i John Matthew, Khill i Blay, a także Assail i jego dwaj kuzyni, Fang I i II. Nikogo nie obchodziły ich nazwiska do czasu, gdy pojawili się uzbrojeni z dużą ilością amunicji. Personel medyczny Bractwa również był na nogach o milę dalej, z Mannym w jego mobilnej sali operacyjnej i Jane wraz z Ehleną w jednym z Van’ów w promieniu dwóch mil. Rankhor spojrzał na zegarek. Sześć minut. Gdy jego lewe oko zaczęło drgać, przeklął. Jak, do cholery, wytrzyma tak długo? Szczerząc kły, wydychał powietrze przez nos, wydmuchując krótkie oddechy, niczym byk.

12 Chryste, nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz był tak nakręcony. I nie chciał myśleć o powodach tego. W rzeczywistości, unikał tego powodu od kiedy? Więc, od chwili kiedy on i Mary trafili w to dziwne miejsce, zaczął czuć- "Rankhor". Jego imię zostało wyszeptane tak cicho, że rozejrzał się, bo nie był pewien, czy to jego podświadomość zdecydowała się z nim porozmawiać. Nie. To było Vhredny - a biorąc pod uwagę minę Brata, Rankhor wolałby mieć rozdwojenie jaźni. Te diamentowe oczy błyszczały złym światłem. A tatuaże na skroni nie pomagały. Kozia bródka była spoko - chyba że oceniałbyś jego styl. W tym przypadku skurwiel był parodią Rogaine. Rankhor pokręcił głową. "Nie powinieneś być na swojej pozycji-" "Widziałem tą noc." Och, do diabła, nie, pomyślał Rankhor. Nie, nie zrobisz mi tego teraz, mój Bracie. Odwracając się, mruknął: "Oszczędź mi Vincenta Price’a okay? Chyba, że udajesz faceta, z trailer’a filmu- " "Rankhor". "-bo masz w tym szansę. W świecie... w którym ludzie potrzebują... zamknąć się i robić swoją robotę-" "Rankhor". Kiedy nie patrzył w tył, V podszedł i spojrzał na niego, te pieprzone blade oczy, zestaw nuklearnych podmuchów, które przeliterowały atomowy grzyb w tą i z powrotem. "Chcę, abyś wrócił do domu. Teraz." Rankhor otworzył usta. Zamknął. Otworzył je znowu i musiał sobie przypomnieć, aby zachowywać się cicho. "Słuchaj, to nie jest dobry czas na te twoje psychologiczne gówna-" Brat rzucił się, złapał go za ramię i ścisnął. "Idź do domu. Nie pieprzę". Zimny strach strzelił przez żyły Rankhora, obniżając temperaturę jego ciała, a jednak potrząsnął ponownie głową. "Spierdalaj, Vhredny. Poważnie." Nie był zainteresowany testowaniem magii Pani Kronik. Nie był- "Kurwa, umrzesz dziś."

13 Kiedy serce Rankhora się zatrzymało, popatrzył w dół na tą twarz, którą znał od tylu lat, śledził tatuaże, zaciśnięte wargi i czarne brwi... promieniowała z niej inteligencja, jak zwykle wyrażana sarkazmem ostrym jak miecz samuraja. "Twoja matka mi powiedziała," powiedział Rankhor. Czekaj, czy on rzeczywiście mówił o tym, że może kopnąć w kalendarz? "Obiecała, że kiedy umrę, Mary może pójść ze mną do Zanikhu. Twoja matka powiedziała-" "Pieprzyć moją matkę. Idź do domu." Rankhor spojrzał w dal, bo musiał. To było albo to, albo jego głowa by eksplodowała. "Nie opuszczę braci. To się nie wydarzy. Możesz się mylić po pierwsze." Tak, i kiedy ostatni raz się tak zdarzyło? Tysiąc osiemset lat temu? Tysiąc siedemset? Nigdy? Mówił do V. "Nie boję się również przejścia do Zanikhu. Skończę z bronią w ręku." Uniósł dłoń do jego koziej bródki, ale Brat się zasłonił. "A po trzecie spierdalaj? Jeśli nie będę dzisiaj walczył, nie zrobię tego przez cały kolejny dzień zamknięty w rezydencji - nie bez mojego fioletowego przyjaciela wychodzącego na śniadanie, lunch i kolację, rozumiesz?" No i był też numer cztery. A czwarte uzasadnienie... było złe, tak bardzo złe, że nie mógł bawić się nim dłużej niż ułamek sekundy wymaganej dla kawałka gówna, by przyszło mu do głowy. "Rankhor-" "Nic mnie nie zniszczy. Mam to pod-" "Nie, nie masz!" syknął V. "Ok, dobrze" Rankhor pochylił się do przodu. "Co się stanie jeśli umrę? Twoja matka dała mojej Mary ostateczną łaskę. Jeśli pójdę do Zanikhu, Mary spotka się tam ze mną. Nie muszę się martwić, że kiedykolwiek zostaniemy rozdzieleni. Ona i ja będziemy się mieli dobrze. Kogo kurwa naprawdę obchodzi, jeśli kopnę w kalendarz?" V się nachylił. "Nie sądzisz, że bracia będą w dupie? Naprawdę? Dzięki, dupku." Rankhor spojrzał na zegarek. Dwie minuty. Równie dobrze mogło być to dwa tysiące lat.

14 "A ty ufasz mojej matce" szydził V "w czymś, tak ważnym. Nigdy nie myślałem, że jesteś naiwny." "Dała mi kurwa moje T-rex alter ego! To chyba kurwa dobry wyznacznik." Nagle wokół nich w ciemności zabrzmiały dźwięki wielu pohukiwań. Jeśli by nie wiedział, mógłby przyjąć, że to tylko kilka przelatujących sów. Cholera, dwie z nich wrzeszczały tutaj. "Wszystko jedno V," wyszeptał. "Jesteś cholernie inteligentny, więc martw się o własne życie." Jego ostatnia świadoma myśl, zanim jego mózg wszedł w tryb Wróg i nie rejestrował nic poza agresją, była jego Mary. Przypomniał sobie, kiedy ostatni raz byli sami. To był jego rytuał, zanim zaczynał bawić się z wrogiem, talizman psychiczny, który pocierał na szczęście. Dziś widział ją, gdy stała przed lustrem w sypialni, tym, które wisiało nad komodą, gdzie trzymali swoje zegarki i klucze, jej biżuterię i jego lizaki, ich telefony. Stała na palcach, pochylona, starając się umieścić perłowe kolczyki w uchu. Z głową przechyloną na bok, jej ciemnobrązowe włosy spływały na ramię, co sprawiło, że chciał umieścić swoją twarz w świeżo umytych falach. A to nie była nawet połowa tego, co robiło na nim wrażenie. Czyste krzywizny jej szczęki łapały światło z kryształowego kinkietu na ścianie, kremowa jedwabna bluzka była udrapowana na piersi, ciasno schowana w spodniach sięgających podłogi. Bez makijażu. Bez perfum. Ale to było jak retuszowanie Mona Lisy lub potraktowanie róż jakimś odświeżaczem. Było sto tysięcy sposobów, aby opisać szczegółowo wszystkie fizyczne atrybuty jego partnerki i ani jednego zdania, a nawet całej książki, które mogłyby, choć się zbliżyć, do opisania jej istnienia. Była zegarkiem na jego ręku, pieczenią wołową kiedy był głodny i dzbanem lemoniady gdy był spragniony. Była jego kaplicą i chórem, pasmem górskim na jego ADHD, biblioteką dla jego ciekawości, każdym wschodem lub zachodem słońca, które były lub które kiedykolwiek będą. Jednym spojrzeniem lub słowem, mogła zmienić jego nastrój, pozwalając mu latać nawet jeśli jego stopy wciąż dotykały ziemi. Za pomocą jednego dotyku,

15 mogła przykuć jego wewnętrznego smoka, lub sprawić, że dojdzie jeszcze zanim był twardy. Była całą mocą we wszechświecie potrzebną do życia, oddechem, cudem, który otrzymał pomimo faktu, że już od dawna nie zasługiwał na nic więcej niż jego przekleństwo. Mary Madonna Luce była dziewicą, o której Vhredny powiedział mu że przyjdzie dla niego - była bardziej niż wystarczająca, aby zmienić go w bogobojnego wampira. Po tym... Rankhor wystartował, nie czekając na sygnał od swojego zespołu. Gnał na oślep przez pole, z obiema broniami przed sobą i bonusem, wysokooktanowym gazem w mięśniach swoich nóg. I nie, nie słyszał nawet przekleństw frustracji, kiedy ujawnił ich kryjówkę i rozpoczął atak zbyt wcześnie. Był przyzwyczajony do tego, że chłopcy są na niego wkurzeni. Jego demony były trudniejsze do poskromienia niż Bracia. *** Azyl, BIURO Mary Kiedy Mary Madonna Luce odłożyła słuchawkę, wciąż trzymała na niej rękę. Jak większość urządzeń i wyposażenia w Azylu, zestaw ten był z poprzedniej epoki, pozostałości po jakimś towarzystwie ubezpieczeniowym czy może agencji nieruchomości. Podobnie jak biurko. Jej krzesło. Nawet dywan pod stopami. W jedynym w kraju schronieniu dla ofiar przemocy dla wampirów, samic i ich dzieci, każdy grosz, który pochodził z hojnej kasy Króla przeznaczano na osoby potrzebujące wsparcia, leczenie i rehabilitację. Ofiary mogły przebywać tu bezpłatnie. I mieszkać w dużym przestronnym domu tak długo jak musiały. Zatrudnienie, oczywiście, było największym wydatkiem... a dzięki nowinom, jakie właśnie usłyszała przez ten stary telefon, Mary naprawdę była cholernie wdzięczna za priorytety Marissy. "Pierdol się, śmierci" szepnęła. "Pierdol się."

16 Dźwięk jaki wydało z siebie jej krzesło kiedy się oparła, wywołał grymas na jej twarzy, mimo że była przyzwyczajona do tej skargi. Patrząc w sufit, poczuła nieodpartą chęć do działania, ale pierwszą zasadą bycia terapeutą było to, że trzeba kontrolować własne emocje. Pochopne i gorączkowe działania nie wyjdą żadnemu pacjentowi na dobre, a dodawanie jeszcze do i tak już stresowej sytuacji, własnego dramatu w profesjonalnych działaniach było zupełnie nie do przyjęcia. Jeśli był czas, powinna udać się do pozostałych pracowników socjalnych, aby jej wysłuchali, wyśrodkowali i by ochłonęła. Biorąc pod uwagę to, co się stało, wszystko co mogła zrobić to minutowe głębokie oddychanie, opatentowane przez Rankhora. Nie, nie z rodzaju seksualnego. Coś z odmiany jego jogi, wpompowanie powietrza w płuca, przytrzymanie, a następnie wydychanie go, przez cały czas mając napięte mięśnie. Albo próba uwolnienia napięcia. Dobra, to nigdzie jej nie zaprowadzi. Mary wstała i musiała zadowolić się dwoma niemal trzema uspakajającymi działaniami: pierwsze, poprawiła swoją jedwabną bluzkę i przesunęła palcami po włosach; a dwa, włożyła na twarz maskę, zainteresowania i ciepła, nie wkurzając się na swoją własną przeszłość. Kiedy weszła do sali na piętrze, zapach czekolady i cukru, masła i mąki ogłosił, że noc gotowania była w pełnym rozkwicie – przez jedną szaloną chwilę, chciała pchnąć i otworzyć kilka okien, pozwalając zimnemu październikowemu powietrzu wypędzić te zapachy z domu. Kontrast pomiędzy tą niezwykłą wygodą, a młotem wydawał jej się lekceważący w najlepszym razie, następna część tragedii w najgorszym przypadku. Obiekt w którym znajdował się Azyl miał trzy piętra, zaczynając od dachu z XX wieku i czterech ścian, które miały grację pudełka na chleb. Co sprawiało, że sypialni oraz łazienek było pod dostatkiem, była sprawna kuchnia i wystarczająco dużo prywatności aby świat człowieków nigdy nie został ostrzeżony, że pośród nich używały go wampiry. A potem nastąpiła ekspansja. Po śmierci Wellsie, Thor w jej imieniu zrobił prezent dla zakładu, i

17 wtedy został wybudowany przez wampirzych rzemieślników aneks Wellesandra. Teraz mieli świetlicę, drugą kuchnię, która była wystarczająco duża, aby wszyscy jedli razem i kolejne cztery apartamenty dla dodatkowych samic i ich młodych. Marissa prowadziła Azyl ze współczującym sercem i fantastycznym planem logistycznym, a także z siedmioma doradcami, w tym z Mary, którzy wykonywali niezbędne prace. Co, tak, kilka razy złamało jej serce. Drzwi na strych nie wydały żadnego dźwięku kiedy Mary je otworzyła, bo kilka nocy wcześniej oliwiła zawiasy WD-40. Schody, jednak cały czas paplały, kiedy po nich stąpała, stare drewniane deski skrzypiały i piszczały, nawet kiedy starała się iść ostrożnie. Nie było możliwe, aby nie czuła się jak pewnego rodzaju Mroczny Żniwiarz. Na podeście powyżej, żółte światło ze staroświeckich mosiężnych lamp w suficie wyeksponowało czerwone barwy zarówno ze stuletniej niemalowanej boazerii jak i plecionego dywanu ułożonego w wąskim korytarzu. Na samym końcu, owalny oculus wpuszczał aksamitne światło z lamp bezpieczeństwa na zewnątrz. Spośród sześciu apartamentów, pięć par drzwi było otwartych. Podeszła do tych, które były zamknięte i zapukała. Gdy usłyszała miękkie "Halo?", otworzyła je i pochyliła się. Dziewczynka siedząca na jednym z dwóch łóżek zaplatała lalce włosy, pomagając sobie szczotką, która nie miała kilku zębów. Jej długie brązowe włosy związane były w koński ogon, a luźna sukienka wykonana ręcznie z niebieskiego znoszonego materiału, ale z solidnymi szwami. Buty miała zdarte, ale pieczołowicie zawiązane. Wydawała się bardzo mała, w tak dużej przestrzeni. Opuszczona nie z wyboru. "Bitty?" powiedziała Mary. To był moment zanim blado brązowe oczy się uniosły. "Nie jest z nią dobrze, prawda?" Mary z trudem przełknęła ślinę. "Nie, kochanie. Z twoją mahmen nie jest dobrze."

18 "Czy to czas, aby się z nią pożegnać?" Po chwili Mary szepnęła: "Tak, obawiam się, że tak." Tłumaczenie: Fiolka2708

19 DWA "Żartujesz sobie ze mnie kurwa!" Gdy masywne ciało Hollywooda o móżdżku wielkości groszku złamało szeregi i ruszyło w kierunku akademików, Vhredny był w pół myśli aby pobiec za facetem więc mógłby po prostu wykopać gówno z brata. Ale nieeeeeeeeeeeeeee. Nie mogłeś złapać kulki, gdy pociągnięto za spust. Nawet gdybyś próbował uratować kawałek ołowianego gówna z jego własnego grobu. V zagwizdał z noc, ale nie było tak, że reszta wojowników nie widziała pleców łajdaka, gdy wyskoczył jak nietoperz z piekła. Członkowie Bractwa i inne samce wyskoczyły zza osłony drzew i zabudowań gospodarczych, formując skrzydlatą formację za Rankhorem z gotową do użytku bronią palną i sztyletami. Krzyki wrogów ogłosiły, że atak został zauważony niemal natychmiast i każdy z nich był zaledwie w połowie drogi do celu, gdy reduktorzy zaczęli wypływać z otworów drzwiowych jak osy z ula. Znaczna część pierdolonego roju? Rozległ się głuchy wystrzał, gdy Rankhor uwolnił swoją broń na całej przestrzeni, tłukąc zabójców w twarz, a jego ciężkie kule miotały w tył ich czaszek i rzucały nieumarłych w plątaninie poskręcanych ramion i nóg. Co było wspaniałe – ale prawdopodobnie nie mogło trwać, gdyż zabójcy starali się podejść od tyłu do gościa, odizolować go i stworzyć drugą linię frontu przeciwko reszcie braci. Dzięki ci Panie Przedwczesny Atak za twoją zbyt wcześnie wykonaną robotę, samodzielny projekt, który załamał plan nad którym pracowali od wielu nocy. Zapanował totalny chaos, który w przeciwieństwie do wybuchu Rankhora był oczekiwany: tak jak mogłeś mieć nadzieję, każda walka wręcz ostatecznie kończyła się na ziemi, mogłeś mieć gwarancję, że nawet najlepiej zaplanowany atak, po pewnym czasie, wyląduje na glebie i wszystko pójdzie w kozią dupę. Jeśli miałeś szczęście, tej nieuchronności zajęło trochę czasu

20 zagnieżdżenie się w głowie i twój wróg kontynuował powodowanie strat zawczasu. Nie z Hollywoodem w pobliżu. Och, i P.S., kiedy ktoś ci mówi, że umrzesz dzisiejszej nocy, wbiegasz na łeb na szyję w potrójną ilość twoich wrogów? Ty pierdolony dupku. "Starałem się ciebie ochronić!" Krzyknął V w ferworze walki. Choćby dlatego, że ich kryjówki zostały wywalone w powietrze. Rankhor był w gorącej wodzie kąpany. I wiedząc o tym, V powinien kazać idiocie wrócić do rezydencji, ale był rozproszony zbieraniem własnego gówna do kupy, próbując złożyć wizję. Miał z tym problem do momentu, gdy on ruszył na opuszczony kampus, wtedy zamrugał kilka razy… i uświadomił sobie, tak, właśnie wtedy to się stanie Rankhorowi. Dziś w nocy. Na tym terenie. Zachowanie milczenia w tej sprawie byłoby jak osobiste umieszczenie kuli w gościu. Oczywiście powiedzenie czegoś zadziałałoby równie cholernie dobrze. "Pierdolę cię, Hollywood," wykrzyczał. "Idę do ciebie." Ponieważ miał zamiar zabrać sukę z tego terenu, choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobi. V wstrzymał ogień dopóki nie znalazł się w zasięgu dziesięciu stóp od swojego pierwszego celu – to, albo mógł pobiec narażając się na trafienie przez jednego z jego braci lub innych wojowników. Reduktor z oczami jak u byka był jednym z ciemnymi włosami, ciemnymi oczami i tym rodzajem agresji jaką można znaleźć w niedźwiedziu grizzly: ciężko poruszający się i obśliniony. Jeden pocisk w oczodół prawego oka i łajdak był tak dobry jak trawa na ziemi. Nie było żadnego wbijania noża żeby odesłać go do Omegi. Vhredny skoczył ponad wciąż poruszającym się, ale niemobilnym, kawałkiem mięsa i wymierzył w następnego. Rejestrując blond zabójcę jakieś piętnaście stóp po lewej, szybko sprawdził peryferia aby się upewnić, że Bractwo już się tam nie zakręciło. Potem, używając odzianego w rękawiczkę palca na spuście, zabił faceta wyglądającego jak Rod Stewart w 1980. Na trzy do nieskończoności, V trafił cokolwiek co można było bezpiecznie wyeliminować, upewniając się, że nie skrzyżował albo nie osłabił

21 przyjacielskiego ognia, wciąż pozostając skutecznym. Jakieś sto pięćdziesiąt poziomów gry video później, dotarł zarówno do schronienia jak i niebezpieczeństwa: do pierwszego z akademików na który początkowo planowali się zasadzić. Cholerstwo było wydrążoną skorupą z dużą ilością ukrytych dziupli, które tylko z założenia głupca były puste, a on był bardzo ostrożny nadzorując swoją godzinę szóstą, gdy rozpłaszczył plecy na ceglanej ścianie budynku, dając nura pod oknami i przeskakując niskie krzewy. Smród waniliowych cukierków i zjełczałego mięsa reduktorów wylewał się zewsząd wirując w zimnych podmuchach wiatru, mieszając się w wojennej sałatce z echem strzałów i krzyków. Gniew w jego bebechach prowadził go naprzód, utrzymując jego skupienie na celu w tym samym czasie, gdy próbował zrezygnować nie zabijając przy tym samego siebie. Tak szybko jakby dostał się do Rankhora miał zamiar zafundować mu nabrzmiałe usta jak u cholernej królowej piękności. Zakładając, że przeznaczenie pierwsze nie okryło sukinsyna czarnym całunem. Z dobrych wieści? Wraz z odejściem czterech Nadreduktorów, odpowiedź Korporacji Reduktorów nie była skoordynowana z atakami Bractwa, a fakt, że przeciwnik był słabo uzbrojony i żałośnie niedoświadczony był dodatkowym bonusem. Wydawało się, że zabójców jest pięciu na pistolet i jeden na dziesięciu kompetentnych wojowników – a podsumowując? To mogło po prostu uratować ich tyłki. Na lewo, strzał! Z prawej, strzał! Unik. Upadek i przetoczenie. Skok i ucieczka. Nad dwoma powalonymi zabójcami – dzięki, Assail, szalony sukinsynu – strzał! Tuż przed nim. Czary wydarzyły się jakieś pięć minut i pięćdziesiąt tysięcy lat do walki później. Bez ostrzeżenia, oddzielił się od swojego ciała, oderwał do mięśni, które pracowały tak ciężko i z taką dokładnością, jego duch unosił się powyżej adrenaliny strzelającej z jego rąk i nóg, jego istota była świadkiem jego samego, gdy pompował wystrzały i parł naprzód z pozycji ponad swoim prawym ramieniem. To była ta strefa, i zazwyczaj coś opanowywało go całkiem mocno jak tylko zaczynał walczyć. Ale z Rankhorem pod jego skórą, jego dupą i pierdoloną głową, gówno spóźniało się na przyjęcie.

22 To z powodu jego perspektywy znad walki, pierwszy zauważył sytuację bez wyjścia. Czasami intuicyjnie, do kurwy nędzy, wbrew naturze, to było tak ważne jak wszystko inne co spodziewałeś się ujrzeć podczas bitwy. Jak na przykład trzy postacie biegnące z boku w poprzek sceny w stronę wyjścia. Tak, jasne, to mogło być trzech zabójców, którzy narobili w gacie i dezerterowali - z wyjątkiem jednej rzeczy: krew Omegi w ich żyłach była jak pieprzony GPS, który mówił ich szefowi o ich rezygnacji z powodu obniżonych gaci, co gwarantowało tortury w porównaniu do których Piekło było jak serfowanie na kanapie. Cholera, nie mógł pozwolić im odejść. Nie kiedy mogli powiadomić gliny, dodając tym samym kolejną warstwę do rozjebanego nie do poznania wesołego domku. Zakładając, że już tego nie zrobili. Z przekleństwem, Vhredny zajął się trzema wolnomyślicielami, dematerializując się tam dokąd się wybierali. Gdy się uformował, wiedział, że byli pierdolonymi ludźmi zanim jeszcze ujrzał, że jeden biegł odwrócony tyłem z czymś co bez wątpienia było ssącym fiuta Apple, kawałkiem gówna z konformistycznym frontem oraz wnętrzem i nagrywał film. Kurewsko nienawidził wszystkiego z cholernym logo Macintosh. V wyskoczył na ścieżkę drani, czego oczywiście J. J. Abrams nie zauważył, gdyż był zbyt zajęty zdobywaniem materiały filmowego. Vhredny rozszerzył swoje ciężkie buciory i gość wszedł w szok grawitacyjny, telefon pofrunął w powietrze, a V złapał przedmiot i wepchnął do swojej skórzanej kurtki. Następnym posunięciem było kopnięcie faceta w mostek i przystawienie pistoletu do twarzy. Patrząc w dół na to gówno i słysząc charkot, Vhredny uruchomił całą swoją samokontrolę żeby nie poderżnąć facetowi gardła, a następnie przejść przez wciąż biegnącą pozostałą dwójkę jak Jason Voorhees z filmu Piątek Trzynastego. Mógłby posłać ludzi na tamten świat. Miał prawdziwą robotę do zrobienia, ale nieeeee, kolejny raz był zmuszony przeciągnąć dupy tych szczurów bez ogonów, tak aby reszta z nich się nie zdenerwowała, że wampiry chodzą pośród nich.

23 "Nieeeee krzywdźźźź mnieeee," dotarło skomlenie. Wraz z zapachem moczu, gdy gość zlał się pod siebie. "Jesteś tak kurwa żałosny." Ponownie przeklinając, V wykonał mentalne wyrwij i złap, sprawdzając czy CPD zostało powiadomione – odpowiedź brzmiała "nie" – zanim wymazał do czysta dziecięce wspomnienia o wspólnym paleniu trawki z kumplami przerwanym totalnie wybuchającym piekłem. "Miałeś kiepską wycieczkę, ośla dupo," mruknął V. "Kiepski wypad. To wszystko to jest po prostu kiepski kurwa wypad. Teraz biegnij kurwa z powrotem do tatusia i mamusi." Jak dobrze zaprogramowana mała zabawka, którą teraz był, dzieciak podniósł się w swoich oldskulowych Conversach, odrywając się od swoich przyjaciół z wyrazem zmieszania na zaczerwienionej twarzy. Vhredny zrobił kolejny skok naprzód, zatrzymując Fricka i Fracka. I wiesz co, sama obecność V i jego materializacja znikąd wystarczyła, aby wpadli w panikę – para zatrzymała się twardo jakby byli łańcuchowymi psami, które pobiegły wciąż będąc na uwięzi, szarpnęli się do tyłu w swoich butach, wykonując piruet w dopasowanych parkach marki Buffalo Bills. "Wy ośle dupy jesteście zawsze w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze." Potraktował ich mentalnym błyskiem, opróżniając w tym samym czasie ich kieszenie i pamięć krótkotrwałą – potem wysłał ich ponownie w paniczną ucieczkę, modląc się aby jeden albo drugi miał niezdiagnozowaną chorobę serca, które przeciążone posłałoby go do piachu. I znowu, V był wstrętnym draniem, więc wszystko jasne. Nie było czasu do stracenia. Ruszył z powrotem próbując dopaść Rankhora, wyciągnął swoją czterdziestkę, szukając najbardziej efektywnej drogi do sukinsyna. Szkoda, że dematerializowanie się było bezsensowne, ale cholera, karabiny wskazywały wszystkie kierunki na kompasie. Przynajmniej pojawiła się niezbędna ochrona, najpierw w postaci szeregu klonów, a później w kształcie budynku, który był kolejnym dormitorium. Uderzając plecami w zimne, twarde cegły, nastawił słuch poza dźwięk oddechu własnych płuc. Najcięższe zrzuty z broni palnej były po lewej stronie, na górze i przed nim, i szybko pozbył się obu magazynków mimo, że

24 miał trzy kule w jednym i dwie w następnym. Ponownie uzbrojony po zęby, pobiegł w stronę rogu budynku i umieścił głowę – Zabójca wypadł z ostatniego okna nurkując z dół bez choćby skrzypnięcia ramy okiennej i V mógł zostać trafiony. Bardziej instynktownie niż na skutek szkolenia, jego ramię zakołysało się zanim zdał sobie sprawę z ruchu, a jego palec wskazujący wpompował funt ołowiu w twarz skurwiela, chmury czarnej krwi eksplodowały z tyłu czaszki jak z butelki atramentu upuszczonej z dużej wysokości. Niestety, anatomiczne skurcze ręki zabójcy zaciśniętej na module automatycznego ładowania wywołały serię lecących pocisków i palące miejsce na biodrze V oznaczało, że został trafiony przynajmniej raz. Ale lepiej tam niż w inne miejsce – Kolejny zabójca wyłonił się zza rogu i V trafił go w gardło z pistoletu w lewej dłoni. Ten jeden pojawił się nieuzbrojony i upadł na zarośnięty trawnik jak spadające nuty chwytając się z przodu za szyję aby powstrzymać czarny gejzer. Nie było czasu zabierać żadnemu z nich broni – albo przebijać ich nożem odsyłając do Omegi. Na przedzie, Rankhor był w tarapatach. W samym sercu kampusu, na około pięcioakrowym placu – jaki tworzyły stojące dookoła budynki, Rankhor był w centrum uwagi przynajmniej dwudziestu zabójców zbliżających się do niego. "Jezu Chryste," mruknął V. Nie było czasu na strategie. Cholera. I nikt inny nie przybył na pomoc Hollywoodowi. Pozostali bracia i wojownicy byli zaangażowani wszędzie wokół, atak rozproszył się w pół tuzina potyczek z których każda rozgrywała się w innej ćwiartce. Nie było nikogo dodatkowego w sytuacji w której można było wykorzystać od trzech do czterech skrzydłowych. Zamiast jednego z raną na udzie i pretensjami rozmiaru Kanady. Cholera, zawsze miał w zwyczaju mieć rację, ale czasami to było jak wrzód na dupie.

25 Vhredny ruszył naprzód gwałtownie i skoncentrował się na jednej stronie bijatyki, wycinając zabójców aby stworzyć bratu realną możliwość ucieczki. Ale Rankhor… kurwa, Rankhor. Jakoś się w tym odnajdował. Mimo, że matematyka niczego nie sumowała oprócz rozwiązywania równania trumny, głupi skurwiel był śmiertelnie piękną rzeczą, gdy tak powoli krążył w kółko rozładowując broń w kolejności zgłoszeń kto pierwszy ten lepszy, uzupełniając moduł automatycznego ładowania nie tracąc rytmu, tworząc pierścień z na wpół martwych nieumarłych jakby był okiem porywistego cyklonu. Jedyna rzecz poza kontrolą? Jego najprzystojniejsza w historii książek twarz była wykrzywiona w warczącego potwora, szał zabijania pozbawiony kontroli. I to mogłoby być prawie akceptowalne. Gdyby nie fakt, że powinien być profesjonalistą. Tego rodzaju mordercze emocje groziły amatorskim upadkiem, ten rodzaj emocji oślepiał cię zamiast koncentrować, osłabiał zamiast czynić niezwyciężonym. Vhredny pracował tak szybko jak mógł, celując w klatki piersiowe, wnętrzności, głowy aż do momentu gdy smród nasycił czyste powietrze dookoła nawet przy wietrze wiejącym w przeciwnym kierunku. Ale musiał zrekompensować obracające się pole rażenia Rankhora osobiście pozostając poza jego zasięgiem, ponieważ wiedział jak jasna cholera, że nie ma zaufania do brata w kwestii odróżniania celów. A to był zajebisty problem w ferworze walki. Wtedy to się stało. Jak miło. Nawet po tych dwudziestu albo dwudziestu pięciu zabójcach leżących na ziemi, Rankhor nadal wirował i kontynuował strzelanie, śmiertelna karuzela bez jeźdźców na demonicznych koniach zbyt głupia by wiedzieć gdzie ma wyłącznik. "Rankhor!" V spojrzał na trzymaną broń, ale przestał strzelać. "Pieprzony idioto! Stop!" Pop! Pop! Pop-pop!