anja011

  • Dokumenty418
  • Odsłony55 975
  • Obserwuję54
  • Rozmiar dokumentów633.4 MB
  • Ilość pobrań32 383

Zabójczyni i Czerwona Pustynia 2

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :301.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Zabójczyni i Czerwona Pustynia 2.pdf

anja011 EBooki Sarah J.Maas
Użytkownik anja011 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 77 stron)

Rozdział 1 W tym świecie nie było nic poza piaskiem i wiatrem. Przynajmniej tak wydawało się Celaena Sardothien, gdy stała na szczycie karmazynowej wydmy, patrząc na pustynię. Pomimo wiatru było duszno, a pot przyklejał ubrania do jej ciała. Lecz pocenie, jak powiedział jej strażnik nomada, jest dobre, bo gdy człowiek się nie poci, oznacza to, że Czerwona Pustynia zabija. Pocenie przypomina o piciu. A gdyby ciało odparowywało z ciała bez pocenia, można by było się odwodnić nawet o tym nie wiedząc. Och, nieszczęsny upał. Torturował jej pory, sprawiał, że pulsowała jej głowa i bolały ją wszystkie kości. Parne ciepło z Zatoce Czaszki było niczym w porównaniu z tym. Cóż ona by dała za choć jeden, króciutki powiew bryzy! Stojący obok niej nomada wycelował palec w rękawiczce w kierunku południowym - Sessiz suikast jest tam. - Cisi Zabójcy - legendarny zakon, gdzie została wysłana, by trenować. "Aby uczyć się posłuszeństwa i dyscypliny" powiedział Arobynn Hamel. W połowie lata na Czerwonej Pustyni - o tym zapomniał jej powiedzieć. To była kara. Dwa miesiące temu, gdy Arobynn wysłał Celaenę i Sama Cortland do Zatoki Czaszki po nieznaną przesyłkę, którą, jak się okazało, byli niewolnicy, którymi chciał handlować. Trzeba wspomnieć, że plan nie wypalił, ze względu na sabotaż Celaeny i Sama. Uwolnili niewolników, nie myśląc o konsekwencjach. Lecz teraz... Po ukaraniu było jeszcze gorzej, biorąc pod uwagę, że siniaki i stłuczenia pozostawały na jej twarz jeszcze miesiąc po fakcie. Celaena skrzywiła się. Schodząc z wydmy, naciągnęła na usta i nos szalik. Mięśnie jej nóg napięły się, gdy zaczęła się zapadać w piasku, lecz było to przyjemne uwolnienie po wędrówce przez Śpiewające Piaski, gdzie każde ziarno pod jej stopami brzęczało, trzeszczało i jęczało. Spędzili cały dzień na pilnowaniu każdego kroku, aby piasek wydawał harmoniczne dźwięku. Nomada powiedział jej, że w przeciwnym razie piaski te mogą stać się ruchome. Celaena zeszła niżej, ale zatrzymała się, gdy nie usłyszała za sobą kroków przewodnika. - Nie idziesz? Mężczyzna nadal stał na wydmie i ponownie wskazał na horyzont. - Tą drogą dwie mile. - Jego wspólna mowa nie była najlepsza, ale rozumiała go wystarczająco dobrze.

Odsłoniła usta i nos, krzywiąc się, gdy piasek zaczął siekać ją w twarz. - Zapłaciłam, żebyś mnie tam zabrał. - Dwie mile - powiedział, poprawiając plecak na plecach. Wokół twarzy miał owinięty szal, ale dostrzegała strach w jego oczach. Tak, tak. Sessiz suikast byli ważni i szanowani na pustyni. Cudem było, że znalazła przewodnika gotowego doprowadzić ją tak blisko do ich twierdzy. Oczywiście złoto pomogło. Lecz koczownicy postrzegali Sessiz suikast za cienie śmierci i najwyraźniej jej przewodnik nie był gotowy iść dalej. Spojrzała w stronę horyzontu widocznego na zachodzie. Nie widziała nic poza wydmami i piaskiem, który unosił się i przemieszczał niczym morskie fale. - Dwie mile - powtórzył nomada. - Oni cię znajdą. Celaena odwróciła się, by zadać mu pytanie, ale on już zniknął po drugiej stronie wydmy. Przeklinając go, próbowała przełknąć ślinę, ale nie udało się. Miała za sucho w ustach. Miała do wyboru ruszać od razu, albo rozbić namiot, by się przespać w to bezlitosne i upalne popołudnie. Dwie mile. Ile może jej zająć przebycie ich? Wzięła łyk wody z bukłaka, po czym znowu osłoniła nos i usta szalem i ruszyła w dalszą drogę. Słyszała tylko syk piasku miotanego przez wiatr. Kilka godzin później Celaena musiała wykorzystać cały zapas samokontroli, by nie wskoczyć do basenu na dziedzińcu bądź nie paść na kolana i nie zacząć pić łapczywie wody ze strumyczka, który przepływał tuż obok niej. Po tym, jak dotarła na miejsce, nikt nie zaoferował jej wody, choć zapewne dostanie ją, gdy eskorta przeprowadzi ją przez kręte korytarze twierdzy z czerwonego piaskowca. Te dwie mile, które przeszła odczuwała bardziej jak dwadzieścia. Miała się już zatrzymywać i rozbijać namiot, gdy ujrzała w niedużej odległości bujną zieleń i majaczącą nad nią twierdzę, ukrytą za oazą położoną między dwoma monstrualnymi wydmami. Po tym wszystkim cała była spieczona. Ale była też Celaeną Sardothien, adarlańską Zabójczynią. Musiała zachować reputację. Jej zmysły wyostrzyły się, gdy przechodzili przez kolejne przejścia, mijając okna, ale żadnego miejsca, gdzie znajdowały się ich komnaty. Był tam szereg sal treningowych w plenerze, a widziała w nich ludzi ze wszystkich królestw i z każdej grypy wiekowej - mierzyli się ze sobą, ćwiczyli osobno, bądź siedzieli cicho, pogrążeni w medytacji. Ruszyli wąskimi schodami, które prowadziły ich na wyższe kondygnacje. Cień na klatce schodowej był niesamowicie przyjemny. Lecz potem weszli do długiej

hali, gdzie ciepło owinęło się wokół nich niczym koc. W twierdzy zabójców - rzekomo cichych - było dosyć głośno; dookoła rozlegał się szczęk broni wydobywający się z sal treningowych, owady brzęczały wśród drzew i krzewów, ptaki śpiewały, a do tego chlupotała krystalicznie czysta, bieżąca woda przy każdym pomieszczeniu. Zbliżyli się do drzwi na końcu korytarza. Jej eskorta - mężczyzna w średnim wieku z ciałem poznaczonym bliznami, które wyglądały jak narysowane kredą na jego brązowej skórze, nic do niej nie mówił. Pomieszczenie za drzwiami było mieszaniną światła i cienia. Weszli do ogromnej komnaty z pomalowanymi na niebiesko filarami, które podtrzymywały antresolę ciągnącą się po obu stronach.1 Jedno spojrzenie na skryte w ciemności balkony dało jej pewność, że na górze stoją jakieś postacie - czają się, obserwują, czekają. Kryły się w cieniach. Kimkolwiek myśleli, że jest, zabezpieczali się, nie ignorując jej. Dobrze. Mozaika z zielonych i niebieskich, szklanych płytek wiodła wąską mozaiką ku podwyższeniu, gdzie motyw z podłogi się powtarzał. Na samym szczycie, wśród palm doniczkowych i poduszek, siedział człowiek w białych szatach. Niemy Mistrz. Spodziewała się, że będzie stary, ale wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat. Podbródek trzymał wysoko uniesiony, gdy zbliżyła się do niego, krocząc po szklanych płytkach. Nie potrafiła powiedzieć, czy mistrz z natury miał ciemniejszą skórę, czy może jest to wynik przebywania na słońcu. Uśmiechał się lekko - w młodości był prawdopodobnie przystojny. Po plecach Celaeny spłynęła stróżka potu. Choć Mistrz nie miał żadnej broni na widoku, jego dwaj strażnicy stojący za nim byli uzbrojeni po zęby. Eskortujący ją mężczyzna, trzymając ją w bezpiecznej odległości od Mistrza i skłonił się. Celaena zrobiła to samo, a gdy się wyprostowała, zrzuciła kaptur z głowy. Była pewna, że są w nieładzie, a do tego obrzydliwie przetłuszczone po dwóch tygodniach wędrówki przez pustynię bez wody do kąpieli, ale nie była tu, by imponować mu swą urodą. Milczący Mistrz otaksował ją wzrokiem, po czym skinął głową. Eskortujący ją mężczyzna trącił ją łokciem, a Celaena chrząknęła, oczyszczając wysuszone gardło i podeszła bliżej. Wiedziała, że Milczący Mistrz nic nie powie; milczenie jaki sam na siebie nałożył było dobrze znane. To był początek jej wprowadzenia. Arobynn poinstruował ją dokładnie, co powiedzieć - a dokładniej to rozkazał. Bez przebrania, bez maski, bez fałszywych nazwisk. Odkąd zlekceważyła interesy Arobynna, stracił ochotę na ochranianie jej. 1 http://pl.wikipedia.org/wiki/Antresola – nie żeby coś, ale po raz pierwszy spotykam się z tym słowem xD |K.

Zastanawiała się tygodniami, jak chronić swoją tożsamość - jak zmylić tych obcych ludzi, aby nie dowiedzieli się, kim jest naprawdę, ale rozkaz Arobynna był jednoznaczny: w ciągu miesiąca musiała zdobyć szacunek Milczącego Mistrza. I jeśli nie wróci do domu z pismem zatwierdzającym to ona, Celaena Sardothien będzie musiała znaleźć sobie nowe miasto, w którym zamieszka - najlepiej na nowym kontynencie. - Dziękuję za zgodę na audiencję, Mistrzu Cichych Zabójców - powiedziała, cicho przeklinając się za sztywność. Położyła dłoń na sercu i padła na kolana. - Nazywam się Celaena Sardothien, jestem protegowaną Arobynna Hamela, króla północnych zabójców. - Dodanie "północnych" wydawało się stosowne; nie sądziła, by Milczący Mistrz był zadowolony, gdyby dowiedział się, że Arobynn mówi o sobie jako o królu wszystkich zabójców. Ale czy był zaskoczony, tego nie wiedziała, bo jego twarz była jak wykuta z kamienia, choć wyczuła, że ludzie w cieniu zesztywnieli. - Mój pan przysłał mnie tu, bym prosiła cię o trenowanie mnie - powiedziała, przeciągając słowa. Trenować ją! Opuściła głowę, więc Mistrz nie zobaczył gniewu na jej twarzy. - Jestem do waszej dyspozycji. - Pochyliła głowę w geście błagania. Nic. Ciepło gorsze niż pustynny upał paliło jej policzki. Głowę trzymała pochyloną, a ręce nadal unosiła. Zaszeleściło ubranie, a potem rozległy się ciche kroki. W końcu dwie nagie, brązowe stopy zatrzymały się przed nią. Suchy palec uniósł jej podbródek i Celaena ujrzała wpatrujące się w nią zielone niczym może oczy Mistrza. Nie odważyła się ruszyć. Mistrz mógł jednym ruchem ją zabić. To był test - test na zaufanie, uświadomiła sobie. Wolała milczeć i skupić się na szczegółach jego twarzy, aby unikać myślenia, jak wrażliwa jest. Na końcach jego ciemnych, krótko ściętych włosów przyczepiono koraliki. Niemożliwym było stwierdzić z jakiego królestwa pochodzi; jego karnacja sugerowała Eyllwe. Ale jego eleganckie, migdałowe oczy wskazywały jednak jeden z krajów dalekiego kontynentu południowego. Pomijając ten fakt - jak on tu wylądował? Poczuła, jak jego długie palce odsuwają luźny kosmyk jej włosów, odsłaniają pożółkłe siniaki wokół oczu i na kościach policzkowych. Czy Arobynn oznajmił mu, że tu przybędzie? Czy wyznał, jakie okoliczności spowodowały, że została tu odesłana? Mistrz nie wyglądał na zaskoczonego jej przyjazdem. Mistrz zmrużył oczy, jego usta utworzyły wąską linię, gdy przyglądał się jej znikającym siniakom. Miała szczęście, że Arobynn zrobił to przynajmniej tak, żeby trwale nie zmasakrować jej twarzy.

Ukłuło ją poczucie winy, gdy zastanawiała się, czy Sam doszedł do siebie. Trzy dni po jej pobiciu nie widziała go w Kryjówce. Straciła przytomność, nim Arobynn zajął się jej towarzyszem. I od tamtej nocy, nawet w czasie podróży tutaj, wszystko co czuła to wściekłość, żal i sięgające jej kości znużenie, niczym sen na jawie. Uspokoiła swoje dudniące serce, gdy Mistrz otaksował jej twarz i cofnął się. Skinął ręką, by wstała, a ona zrobiła to, dając odpocząć kolanom. Mistrz posłał jej krzywy uśmiech. Miała zamiar odwzajemnić ten uśmiech, ale chwilę później strzelił palcami, przywołując czterech mężczyzn, by ją otoczyli. TŁUMACZENIE: KlaudiaBower

Rozdział 2 Nie mieli broni, ale ich zamiary były jasne. Pierwszy człowiek, ubrany w luźną odzież identyczną do tej, którą nosili pozostali, zaatakował ją, a ona zrobiła unik przed zamaszystym ciosem, który miał dosięgnąć jej twarzy. Jego ramię przesunęło się przed jej twarzą, a ona złapała go za nadgarstek i biceps, zablokowała uderzenie i wykręciła jego rękę, przez co mruknął z bólu. Obróciła się, popychając ją na drugiego napastnika na tyle mocno, że obaj upadli na ziemię. Celaena odskoczyła, lądując w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał mężczyzna z eskorty i uważała, by nie wpaść na Mistrza. Był to kolejny test - test, który miał pokazać, na jakim poziomie może zacząć szkolenie, o ile okaże się godna. Oczywiście, że jest godna. Nazywa się Celaena Sardothien, do diabła. Trzeci mężczyzna wyciągnął z fałd beżowej tuniki dwa sztylety z ostrzami w kształcie półksiężyców i zaatakował nimi. Jej ubrania uniemożliwiały jej gwałtowne ruchy, więc gdy ostrza przybliżały się do jej twarzy, pochyliła się. Kręgosłup zaprotestował, ale ostrza świsnęły nad jej głową, odcinając kilka pasm włosów. Rzuciła się na ziemię i podcięła przeciwnika nogami. Czwarty z nich podszedł do niej, w jego dłoniach błysnęło zakrzywione ostrze, które chwilę później zbliżało się ku jej twarzy. Celaena przekręciła się, a miecz uderzył o kamień, wzniecając iskry. W tym czasie ona podniosła się, mężczyzna uniósł miecz. Zrobiła unik w lewo, nim trafił w jej prawy bok. Odskoczyła. Jej przeciwnik stracił równowagę, gdy trafiła go podstawą dłoni w nos, a drugą ręką uderzyła w brzuch. Mężczyzna upadł na podłogę, a z jego nosa trysnęła krew. Celaena dyszała, a jej gardło było suche niczym drewno. Koniecznie potrzebowała wody. Żaden z czterech mężczyzn leżących na ziemi nie podniósł się. Mistrz zaczął się uśmiechać, a na ten znak ludzie zgromadzeni w komnacie weszli w światło. Byli tam mężczyźni i kobiety, wszyscy opaleni, choć ich włosy wskazywały przynależność do różnych królestw na kontynencie. Celaena skłoniła głowę. Nikt z nich nie odpowiedział tym samym. Zabójczyni spojrzała kątem oka na mężczyzn, którzy podnosili się z podłogi, chowając broń i ponownie skrywając się w cieniu. Miała nadzieje, że nie wzięli tego do siebie. Ponownie przesunęła wzrokiem po cieniach, przygotowując się na odparcie większej ilości napastników. W pobliżu stała młoda kobieta, obserwując ją i posyłając Celaenie porozumiewawczy

uśmiech. Zabójczyni starała się nie patrzeć ze zbytnim zainteresowaniem, choć dziewczyna ta była jedną z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek widziała. Nie ze względu na jej niemalże czerwone włosy i wyjątkowy brąz jej oczu, którego Celaena nigdy nie widziała. Nie, to zbroja przyciągnęła jej uwagę: tak ozdobna, że prawdopodobnie bezużyteczna, ale była dziełem sztuki. Prawe ramię zostało uformowane w głowę warczącego wilka, a hełm, który trzymała pod ramieniem, wyróżniał kolejnego wilka, tyle że warującego. Głowa jeszcze innego wilka została uformowana na rękojeści jej miecza. Może i pancerz wyglądał ekstrawagancko i śmiesznie, ale ta dziewczyna... była dziwnie, chłopięco wręcz niewinna i to właśnie to przyciągało uwagę. Mimo to Celaena zastanawiała się, jak ta dziewczyna mogła nie upiec się w tej zbroi. Mistrz poklepał Celaenę po ramieniu i skinął na dziewczynę. Nie był to rozkaz do ataku - było to przyjazne zaproszenie. Zbroja brzdęknęła, gdy dziewczyna ruszyła się, ale jej kroki były niesłyszalne. Mistrz wykonał kilka gestów między Celaeną a dziewczyną, po czym ta druga ponownie uśmiechnęła się porozumiewawczo, lekko się kłaniając. - Jestem Ansel - powiedziała, jej głos był czysty, z nutką rozbawienia w tle. Słychać było ledwie wyczuwalny zaśpiew w jej akcencie, lecz Celaena nie mogła go zidentyfikować. - Wygląda na to, że podczas twojego pobytu tutaj będziemy dzielić ze sobą pokój. - Mistrz ponownie wykonał kilka gestów swymi zrogowaciałymi, pełnymi blizn palcami, a Ansel jakoś je rozszyfrowała. - Powiedz, jak długo właściwie tu będziesz? Celaena zachowała beznamiętny wyraz twarzy. - Miesiąc. - Pochyliła głowę w kierunku Mistrza. - Jeśli pozwolisz, bym tu tyle pozostała. - Dodając miesiąc, w ciągu którego tu podróżowała, a do tego drogę powrotną, miało jej nie być w Rifthold przez trzy miesiące. Mistrz kiwnął tylko głową i wrócił na poduszki na szczycie podium. - To oznacza, że możesz zostać - szepnęła Ansel, a następnie dotknęła ramienia Celaeny. Najwyraźniej nie wszyscy zabójcy w tym miejscu złożyli śluby milczenia bądź mieli poczucie przestrzeni osobistej. - Jutro rozpoczniesz trening - kontynuowała. - O świcie. Mistrz opadł na poduszki, a Celaena niemal usiadła, gdy poczuła ulgę. Arobynn powiedział jej, że przekonanie Mistrza będzie niemal niemożliwe. Głupiec. Wysłał ją na pustynię, aby cierpiała! - Dziękuję - rzekła Celaena do Mistrza, jej włosy błyszczały w świetle słonecznym. - Myślę, że zechcesz wziąć kąpiel, zanim zrobisz cokolwiek innego. Ja bym tak uczyniła, gdybym była tobą. - Ansel posłała jej uśmiech, który rozciągnął piegi na jej nosie i policzkach.

Celaena spojrzała z ukosa na dziewczynę i jej ozdobną zbroję, gdy opuszczały komnatę. - To najlepsza rzecz, jaką słyszałam od tygodni - powiedziała z uśmiechem. ,Idąc przez sale sam na sam z Ansel, Celaena odczuwała brak długich sztyletów chowanych za pasem. Odebrano je jej przy bramie wraz z mieczem i okryciem wierzchnim. Zwiesiła ręce luźno po bokach, przygotowując się na najmniejszy ruch jej przewodniczki. Ansel chyba zauważyła gotowość zabójczyni do walki, gdyż opuściła ręce od niechcenia, a jej zbroja brzęknęła. Jej współlokatorka. Była to niefortunna niespodzianka. Dzielenie pokoju z Samem przez kilka dni to jedno. Ale miesiąc z kimś zupełnie obcym? Celaena obserwowała Ansel kątem oka. Była nieco wyższa, a Celaena nie mogła dostrzec nic innego przez tę zbroję. Nigdy nie spędzała wiele czasu w towarzystwie dziewczyn, z wyjątkiem kurtyzan, które Arobynn zapraszał do Kryjówki na spotkania, bądź zabierał do teatru, a większość z nich nie należała do osób, które Celaena chciała poznać. Poza nią nie było innych kobiet w Gildii. Ale tutaj... Oprócz Ansel było tu wiele kobiet, tak jak i mężczyzn. Tutaj nie było wątpliwości, kim jest. Była po prostu kolejną twarzą w tłumie. Wnioskowała też, że Ansel może być lepsza od niej. Nie spodobało jej się to. - A więc - powiedziała Ansel, unosząc brwi. - Celaena Sardothien. - Tak? Ansel wzruszyła ramionami, a przynajmniej poruszyła nimi na miarę możliwości zbroi. - Myślałam, ze będziesz... bardziej dramatyczna. - Przykro mi, że cię rozczarowałam - powiedziała, w ogóle nie brzmiąc, jakby przepraszała. Ansel skierowała się w kierunku schodów, a następnie ruszyła długim korytarzem. Z pomieszczeń ciągnących się wzdłuż korytarza wychodziły dzień z wiadrami, miotłami i mopami w rękach. Najmłodsze wyglądało na osiem lat, najstarsze na około dwanaście. - Akolici - Ansel odpowiedziała na nieme pytanie Celaeny. - Czyszczenie pokoi starszych zabójców jest częścią ich szklenia. Uczy ich to odpowiedzialności i pokory, Czy coś w tym stylu. - Ansel mrugnęła do dziecka, które gapiło się na nią, gdy przechodziła obok. Rzeczywiście, niektóre z dzieci patrzyły na Ansel oczami szeroko otwartymi ze zdumienia i szacunku; dziewczyna musiała tu być dobrze ustawione. Żadne z nich nie spojrzało na Celaenę. Uniosła wysoko podbródek. - Ile miałaś lat, gdy tu przybyłaś? - Im więcej się dowie, tym lepiej. - Ledwo skończyłam trzynaście - powiedziała Ansel. - Ominęła mnie faza takiej pracy.

-A ile masz teraz? - Próbujesz mnie rozgryźć, prawda? Celaena zachowała beznamiętny wyraz twarzy. - Dopiero co skończyłam osiemnaście. Wyglądasz na osobę w moim wieku. Celaena skinęła głową. Nie musiała zdradzać o sobie szczegółowych informacji. Choć Arobynn nakazał jej nie ukrywać swojej tożsamości, nie oznaczało to, że miał na myśli taką drobnostkę. A tak poza tym, Celaena zaczęła trening w wieku ośmiu lat: miała pod tym względem przewagę nad Ansel. To musiało coś znaczyć. - Czy szkolenie przez Mistrza jest skuteczne? Dziewczyna posłała jej smutny uśmiech. - Nie wiem. Jestem tu pięć lat, a on nadal nie postanowił trenować mnie osobiście. Nie to, żeby mi zależało. Powiedziałabym, że jestem cholernie dobra nawet bez jego pomocy. Cóż, to było naprawdę dziwne. Jak wytrwała tak długo bez pracy z Mistrzem. Chociaż, wielu zabójców Arobynna nigdy nie miało z nim osobistego treningu. - Skąd pierwotnie pochodzisz? - zapytała Celaena. - Równiny. - Równiny... Gdzie, do diabła, są równiny? Ansel odpowiedziała za nią. - Wzdłuż wybrzeża zachodnich Pustkowi - dawniej znane jako Królestwo Czarownic. - Pustkowia były pewnością znane. Ale nigdy nie słyszała o Równinach. - Mój ojciec - ciągnęła dziewczyna - jest Lordem Briarcliff. Wysłał mnie tu, bym trenowała, abym "stała się przydatna". Wątpię, abym nauczyła się tego przez pięćset lat. Wbrew sobie Celaena zachichotała. Rzuciła kolejne spojrzenie na zbroję Ansel. - Czy nie jest ci za gorąco w tej zbroi? - Ależ oczywiście - powiedziała Ansel, odrzucając włosy na plecy. - Ale musisz przyznać, że rzuca się w oczy. I bardzo dobrze nadaje się do dumnego kroczenia po twierdzi pełnej zabójców. Jak inaczej mogłabym się wyróżniać? - Skąd ją wzięłaś? - Nie potrzebowała tej informacji, by zdobyć taką dla siebie; wątpiła, by jej się przydała. - Och, zleciłam ją dla siebie zrobić. - Więc... Ansel ma pieniądze. A nawet dużo, skoro mogła je wydać na zrobienie zbroi. - Ale miecz... - poklepała rękojeść w kształcie wilka. - Należy do mojego ojca. To dar od niego dla mnie. Więc stwierdziłam, że przyda się do niego zbroja - wilk jest symbolem naszej rodziny. Wyszły na zewnątrz, a popołudniowe słońce zaatakowało je ciepłem z całej siły. Jednak Ansel nadal miała pogodny wyraz twarzy, a jeżeli zbroja rzeczywiście była niewygodna, to nie pokazywała tego. Dziewczyna otaksowała Celaenę wzrokiem.

- Ilu ludzi zabiłaś? Celaena niemal się zakrztusiła, ale trzymała podbródek wysoko uniesiony. - Nie powinno cię to interesować. Ansel zachichotała. - Myślę, że łatwo będzie się tego dowiedzieć; musisz zostawiać za sobą jakieś wskazówki, skoro jesteś tak znana. - Właściwie to Arobynn zadbał o rozprzestrzenienie się o niej plotek. Po dokonaniu zabójstwa robiła bardzo mało. Zostawiając jakiś znak rozpoznawczy czułaby się... tania. - Ja bym chciała, żeby wszyscy wiedzieli, że ja to zrobiłam - dodała Ansel. Cóż, Celaena chciała, by wszyscy wiedzieli, że jest najlepsza, ale sposób w jaki powiedziała to Ansel dalece różnił się od jej rozumowania. - A więc, kto gorzej wyglądał? - zapytała nagle Ansel. - Ty czy osoba, która ci to zrobiła? - Celaena wiedziała, ze dziewczyna ma na myśli siniaki i rany na twarzy. Jej brzuch zacisnął się. To uczucie było jej coraz bardziej znane. - Ja - odpowiedziała cicho. Nie widziała, dlaczego to przyznała. Brawura mogła być lepszym rozwiązaniem. Ale była tak zmęczona i ociężała przez wspomnienia. - Czy to twój mentor zrobił ci to? - zapytała Ansel. Tym razem zabójczyni milczała, a Ansel nie naciskała. Na drugim końcu chodnika ukazały się kamienne, spiralne schody prowadzące w dół, n pusty dziedziniec, gdzie w cieniu strzelistych drzew stały ławki i stoliki. Na jednym z drewnianych stołów ktoś zostawił książkę, a gdy przechodziły obok, Celaena dostrzegła okładkę. Tytuł był dziwny, napisany językiem, którego nie znała. Gdyby była sama, zatrzymałaby się, by przejrzeć książkę i zobaczyć słowa wydrukowane w języku tak różnym od tych, które znała, lecz Ansel poszła dalej i stanęła przed drewnianymi, rzeźbionymi drzwiami. - Łaźnia. Jest to jedno z miejsc, gdzie cisza jest wymagana obowiązkowo, więc postaraj się być cicho. Nie zużyj za dużo wody. Niektórzy starsi zabójcy mogą być przez to bardzo zrzędliwi. - Ansel pchnęła drzwi. - Nie spiesz się. Zadbam o to, by twoje rzeczy trafiły do naszego pokoju. Kiedy skończysz, po prostu zapytaj akolitów, by cię tam przyprowadzili. Kolacja odbędzie się za kilka godzin; będę w naszym pokoju. Celaena przyglądała jej się przez dłuższą chwilę. Fakt, że Ansel - lub ktokolwiek inny - ruszał jej broń i pozostałe rzeczy, które zostawiła przy bramie nie zadowalały jej. Nie dlatego, że miała coś do ukrycia, choć wściekała się na myśl, że strażnicy dotykali jej bielizny, gdy przeszukiwali torbę. Jej zamiłowanie do bardzo drogiej i delikatnej bielizny i tak niewiele zmieni w jej

reputacji. Ale była tu na ich łasce, a list zatwierdzający otrzyma tylko i wyłącznie za dobre sprawowanie. I nastawienie. Odpowiedziała więc tylko: - Dziękuję. - Po tych słowach zostawiła Ansel i weszła do pomieszczenia, gdzie w powietrzu unosił się zapach herbaty. Łaźnie były na szczęście podzielone na część dla mężczyzn i dla kobiet, a o tej porze łaźnie dla pań były puste. Wanny ukryte za wysokimi palmami uginającymi się pod ciężarem owoców były wykonane z tych samych zielonych płytek, co podłoga w komnacie Mistrza, do których dochodziły jeszcze białe markizy wystające ze ścian. Było tam wiele dużych basenów - w niektórych woda parowała, w innych wrzała, a w niektórych i jedno i drugie, ale Celaena wsunęła się do jednego, gdzie woda była zimna. Pamiętając o ostrzeżeniu Ansel na temat ciszy, Celaena stłumiła jęk, gdy zanurzyła się w basenie. Przebywała po wodą, dopóki nie zaczęły boleć ją płuca. Choć nie należała do osób skromnych, to wciąż głęboko zanurzała się w wodzie. Oczywiście, że nie miało to nic wspólnego z faktem, że jej żebra i ręce nadal były usiane blaknącymi siniakami, a na ich widok robiło jej się niedobrze. Czasami niemal chorowała ze złości; kiedy indziej ze smutku. Częściej zdarzało się to drugie. Chciała wrócić do Rifthold. by zobaczyć, co się stało z Samem i wrócić do życia, które zostało zniszczone w ciągu kilku bolesnych minut. Czuła też strach. Tutaj, na skraju świata ta noc, Rifthold i wszyscy mieszkający w nim ludzie wydawali się być bardzo daleko. Siedziała w basenie dotąd, aż jej ręce całe się pomarszczyły. Ansel nie było w ich maleńkim, prostokątnym pokoju, gdy Celaena tam poszła. Ktoś już rozpakował jej rzeczy. Oprócz miecza, sztyletów, bielizny i kilku tunik nie miała wiele - nie zabierała ze sobą niczego eleganckiego. Za co była sobie wdzięczna, gdy zobaczyła jak szybko piasek zniszczył rzeczy, które podarował jej nomada. W pomieszczeniu stały dwa wąskie łóżka i chwile zajęło jej zorientowanie się, które jest Ansel. Ściana za nim była pusta. Oprócz małej, żelaznej figurki wilka na stoliku i manekina rozmiarów człowieka, który służył pewnie do przechowywania zbroi Ansel, Celaena nie widziała oznak, że ma z kimś dzielić pokój. Zaglądanie do szuflad Ansel również nic nie dało. Bordowe tuniki, czarne spodnie - wszystko starannie złożone. Jedynymi rzeczami, jakie odznaczały się od tej monotonii były białe,

obszerne tuniki, które nosiło tutaj wiele kobiet i mężczyzn. Nawet bielizna była niepognieciona i poskładana. Kto składał ich bieliznę? Celaena pomyślała o swojej ogromnej garderobie, eksplodującej mnogością kolorów, materiałów i wzorów, gdzie wszystko było ze sobą pomieszane. Jej bielizna, choć droga, wrzucona była niedbale do szuflady. Sam prawdopodobnie zabrał swoje rzeczy. Zależało to jeszcze od tego, w jakim stanie zostawił go Arobynn. Mentor nigdy nie okaleczał jej trwale, ale z Samem mogło być gorzej. On zawsze był tym drugim. Odsunęła od siebie te myśli i położyła się na łóżku. Cisza twierdzi, wpadająca do pomieszczenia przez malutkie okienko ukołysała ją do snu. Jeszcze nigdy nie widziała Arobynna tak wściekłego i to ją przerażało. Nie krzyczał i nie przeklinał - po prostu stał nieruchomo i się nie odzywał. Jedyną oznaką wściekłości były jego szare oczy błyszczące śmiertelnym spokojem. Starała się nie kulić w fotelu. gdy tak stał za swoim ogromnym biurkiem. Sam, siedząc obok niej, wziął głęboki oddech. Nie mogła mówić. Gdyby się odezwała, głos by ją zdradził. Nie zniosłaby takiego upokorzenia. - Czy wiesz, ile pieniędzy mnie kosztowałaś? - Arobynn zapytał ją cicho. Dłonie Celaeny zaczęły się pocić. Było warto, powiedziała sobie. Warto było uwolnić tych niewolników. Bez względu na to, co się stanie, nigdy nie będzie żałowała, że to zrobiła. - To nie jej wina - wtrącił Sam, a ona posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. - Oboje uważamy, że to... - Nie kłam, Samie Cortland - warknął Arobynn. - Zaangażowałeś się w to tylko dlatego, że ona postanowiła to zrobić, a miałeś do wyboru dać jej podczas tej akcji umrzeć albo pomóc. Sam otworzył usta, by zaprotestować, ale Arobynn uciszył go ostrym sykiem, który wydobył się spomiędzy jego zaciśniętych zębów. Drzwi do jego gabinetu otworzyły się. Wesley, służący Arobynna zajrzał do środka, a jej mentor, nie spuszczając z niej wzroku. powiedział: - Przyprowadź Terna, Mullina i Hardinga.

To nie był dobry znak. Celaena zachowywała neutralny wyraz twarzy, choć Arobynn nadal uważnie się jej przyglądał. Ani ona, ani Sam nie odważyli się przez te długie minuty odezwać choćby słowem. Starała się nie trząść. W końcu pojawiło się trzech zabójców - wszyscy byli napakowanymi mężczyznami, do tego uzbrojonymi po zęby. - Zamknij drzwi - powiedział Arobynn do Hardinga, gdy wszyscy już weszli. Potem powiedział do pozostałych: - Trzymajcie go. Natychmiast zabrali Sama z fotela, jego ręce trzymali Tern i Mullin. Harding stanął przed nim, zaciskając rękę w pięść. - Nie - sapnęła Celaena, gdy spojrzała w szeroko otwarte oczy Sama. Arobynn nie byłby tak okrutny, by kazać jej patrzeć, jak krzywdzi Sama. Coś mocno i boleśnie ścisnęło ją w gardle. Celaena nadal trzymała głowę wysoko uniesioną, nawet, gdy Arobynn powiedział: - Nie będziesz się z tego cieszyć. Nie zapomnisz tego. Nie chcę, byś zapomniała. Kiwnęła głową na Sama, patrząc na Hardinga, z niemym błaganiem na ustach, by go nie krzywdził. Wyczuła cios na chwilę przed tym, jak Arobynn ją uderzył. Spadła z krzesła i nie miała czasu, by się podnieść, bo Arobynn chwycił ją za kołnierz i szarpnął, po czym uderzył w policzek. W jej oczach na zmianę eksplodowały ciemność i światło. Kolejny cios był na tyle mocny, że poczuła krew prędzej niż ból. Sam zaczął coś krzyczeć, ale Arobynn uderzył ponownie. Poczuła smak krwi, ale nie walczyła, nie miała odwagi. Sam szarpał się z Ternem i Mullinem. Trzymali go mocno, a Harding uniósł ostrzegawczo rękę, by zablokować chłopakowi drogę. Arobynn uderzał raz za razem - żebra, szczęka, brzuch. I twarz. Znowu, znowu i znowu. Starannie zadawał ciosy - a to oznaczało, że zadawał jej jak najwięcej bólu, starając się ograniczyć trwałe szkody do minimum. Sam nadal się szarpał, wykrzykując słowa, których nie mogła dosłyszeć przez agonię. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, były wyrzuty sumienia na widok krwi na dywanie Arobynna. A potem ciemność, błoga ciemność, przepełniona ulgą, że nie widziała, jak krzywdzi Sama. TŁUMACZENIE: KlaudiaBower

Rozdział 3 Celaena ubrała się w najładniejszą tunikę, jaką ze sobą zabrała - tak naprawdę nie było w niej nic do podziwiania, ale północny błękit i złoto wyeksponowały turkusową barwę jej oczu. Posunęła się nawet do zastosowania niektórych kosmetyków do oczu, ale zdecydowanie unikała nakładania czegokolwiek na twarz. Mimo, że zaszło słońce, nadal było ciepło. Cokolwiek nałożyłaby na skórę, szybko by spłynęło. Ansel dotrzymała obietnicy, by przyjść po nią przed kolacją i zasypywała Celaenę pytaniami o jej podróż w trakcie spaceru w kierunku jadalni. Po drodze raz mówiły normalnie, w niektórych miejscach porozumiewały się szeptem, a gdzieniegdzie nie odzywały się wcale. Celaena nie rozumiała, dlaczego w jednym miejscu wymagano całkowitej ciszy, a w innym nie. Wciąż wyczerpana po drzemce i niepewna, jak głośno może mówić, odpowiadała zwięźle. Przeszło jej nawet przez myśl, żeby darować sobie posiłek i przespać całą noc. Zachowywanie czujności, gdy wchodziły do jadalni kosztowało ją wiele wysiłku. Jednak pomimo wyczerpania instynktownie zlustrowała wzrokiem pomieszczenie. Były tam trzy przejścia - gigantyczne drzwi, przez które weszły, a także wejścia dla służby po obu końcach sali. Sala wypełniona była długimi, drewnianymi stołami i ławkami, na których siedziało mnóstwo ludzi w każdym wieku, o różnych narodowościach. Co najmniej siedemdziesiąt osób. Żadne z nich nawet na nią nie spojrzało, gdy kierowała się z Ansel w kierunku przedniej części sali. Gdyby wiedzieli, kim jest, nie ignorowaliby jej. Starała się nie patrzeć spode łba. Ansel wsunęła się za stół i poklepała wolne miejsce obok siebie. Najbliżej siedzący zabójcy unieśli spojrzenia znad talerzy - niektórzy rozmawiali cicho, inni milczeli, gdy Celaena podeszła bliżej. Ansel machnęła ręką w kierunku zabójczyni. - Celaena, to są wszyscy. Wszyscy, to jest Celaena. Choć jestem pewna, że dowiedzieliście się już tego z plotek. - Mówiła cicho i choć niektórzy rozmawiali to miała wrażenie, że wszyscy wokół słyszą ją dobrze. Nawet brzęk naczyń zdawał się cichnąć. Celaena przyjrzała się twarzom osób siedzących najbliżej; wszyscy wydawali się przyglądać jej spokojnie, jeśli nie z rozbawieniem i ciekawością. Ostrożnie, zbyt świadoma każdego swojego ruchu, Celaena usiadła na ławce i powiodła wzrokiem po stole. Półmiski z pachnącym mięsem z grilla; wiele przypraw, a także owoce i warzywa oraz dzbany z wodami.

Ansel nałożyła sobie czegoś na talerz, jej zbroja lśniła w świetle szklanych lampionów zwisających z sufitu, a następnie to samo jedzenie nałożyła Celaenie. - Po prostu zacznij jeść - wyszeptała. - Wszystko jest dobre i nie zostało zatrute. - Aby podkreślić swoje słowa, włożyła do ust kawałek jagnięciny i zaczęła żuć. - Widzisz? - powiedziała między kęsami. - Lord Berick może chcieć nas zabić, ale wie, że lepiej nie próbować tego uczynić za pomocą trucizny. Jesteśmy za dobrze wyszkoleni na tego typu rzeczy. Prawda? - Zabójcy dookoła uśmiechnęli się. - Lord Berick? - zapytała Celaena, patrząc na jedzenie leżące na jej talerzu. Ansel skrzywiła się i zrzuciła na podłogę jakieś ziarno w kolorze szafranu. - Nasz miejscowy czarny charakter. Choć sądzę, że my też jesteśmy dla niego czarnymi charakterami, w zależności od tego, kto opowiada historię. - On jest czarnym charakterem – powiedział chłopak z kręconymi włosami i ciemnymi oczami siedzący naprzeciwko Ansel. Był w jakiś sposób przystojny, ale miał uśmiech zbyt podobny do uśmiechu Rolfe'a by mogła go polubić. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. - Bez względu na to kto opowiada historię. - Cóż, ty właśnie niszczysz moją historię, Mikhail – powiedziała Ansel, ale wyszczerzyła się do niego. W odpowiedzi rzucił w nią winogronem, a ona złapała je z łatwością ustami. Celaena nadal nie tknęła swojego jedzenia. - Zresztą – powiedziała Ansel, dorzucając jedzenia na talerz Celaeny - Lord Berick rządzi miastem Xandria i twierdzi, że należy mu się także część pustyni. Oczywiście nie bardzo się z tym zgadzamy, ale... Skracając długą i przeraźliwie nudną historię, lord Berick chciał od lat, byśmy wyginęli. Król Adarlan wprowadził na Czerwoną Pustynię embargo po tym jak lordowi Berickowi udało się wysłać do Eyllwe wojska, by uciszyły jakiś bunt, przez co od dawna nie jest w łaskach króla. Wbił sobie do tego zakutego łba, że zabicie nas wszystkich i wysłanie głowy Milczącego Mistrza na tacy królowi Adarlan załatwi sprawę. - Ansel wzięła kolejny kęs mięsa i kontynuowała. - Więc od tego czasu próbuje takich bądź innych sztuczek: przysyła w koszach żmije, wysyła żołnierzy udających naszych ukochanych dygnitarzy zagranicznych - wskazała na koniec sali, gdzie siedzieli ludzie ubrani w egzotyczne stroje - pod osłoną nocy wysyła na nas wojska z płonącymi strzałami... A dwa dni temu złapaliśmy kilku jego ludzi wykopujących tunel pod naszymi murami. Z góry nieprzemyślane posunięcie. Siedzący po drugiej stronie stołu Mikhail zachichotał. - Jeszcze nic nie zdziałał - powiedział. Słysząc odgłosy rozmowy, zabójca siedzący nieopodal odwrócił się do niech, podniósł palec do ust i uciszył ich. Mikhail wzruszył ramionami przepraszająco. Jadalnia, jak zorientowała się Celaena, była miejscem, gdzie ma być cicho, choć tak naprawdę jest to niepotrzebne. Ansel nalała wody do szklanki Celaeny i do swojej, po czym zaczęła mówić ciszej:

- Myślę, że to problem z atakowaniem twierdzy pełnej wykwalifikowanych wojowników: muszą być od nas sprytniejsi. Chociaż... Berick jest bardzo brutalny. Zabójcy, którzy wpadli w jego ręce wrócili w kawałkach. - Pokręciła głową. - Lubi być brutalny. - A Ansel wie to z pierwszej ręki – wtrącił Mikhail, a jego głos był niczym więcej niż mruknięciem. - Miała przyjemność spotkać go. Celaena uniosła brwi, a Ansel skrzywiła się. - Tylko dlatego, że mam więcej uroku od was wszystkich. Mistrz wysyła mnie czasami do Xandrii na spotkania z Berickiem, bym negocjowała jakieś umowy między nami. Na szczęście do tej pory nie śmiał jeszcze niczego mi zrobić, ale... któregoś dnia zapłacę za moje kurierskie wypady. Mikhail przewrócił oczami patrząc na Celaenę. - Lubi dramatyzować. - Tak jak ja - Celaena posłała im słaby uśmiech. Minęło kilka minut, a Ansel nie była martwa. Zabójczyni ugryzła kawałek mięsa i niemal jęknęła, patrząc na różnorodne wędzone przyprawy i ilość mięs. Ansel i Mikhail rozmawiali między sobą, a Celaena skorzystała z okazji i rozejrzała się dookoła. Poza rynkami w Rifthold i niewolniczymi statkami w Zatoce Czaszki nigdy nie widziała tak dużej mieszaniny narodowości z różnych królestw i kontynentów. I choć większość z tutejszych ludzi zostało wyszkolonych na zabójców, to nie czuła z tego powodu choćby cienia radości czy satysfakcji. Spojrzała na zagranicznych dygnitarzy, o których powiedziała jej Ansel. Mężczyźni i kobiety pochylali się nad talerzami, szeptali między sobą i od czasu do czasu spoglądali na zabójców. - Ach - powiedziała cicho Ansel. - Oni kłócą się, komu z nas złożą ofertę. - Ofertę? Mikhail pochylił się do przodu, by dostrzec w tłumie dygnitarzy. - Przyjeżdżają tu, by oferować nam różne pozycje. Składają propozycję zabójcom, którzy im najbardziej zaimponowali, czasami na jedną misję, a w niektórych przypadkach na całe życie. Każdy z nas może odejść, jeśli zechce. Ale nie każdy tego chce. - A wasza dwójka...? - Ach, nie - powiedziała Ansel. - Ojciec ścigałby mnie stąd do krańca ziemi, gdybym zdecydowała się wkręcić do tych zza granicy. Twierdzi, że to forma prostytucji. Mikhail zaśmiał się pod nosem.

- Osobiście lubię to miejsce. Gdy zechcę odejść, oznajmię Mistrzowi, że jestem do jego dyspozycji. Ale do tego czasu... - Spojrzał na Ansel i Celaena mogła przysiąc, że dziewczyna lekko się zarumieniła. - Do tego czasu mam swoje powody, by tu pozostać. Celaena zapytała: - Z jakich królestw oni pochodzą? - Żaden z Adarlan, jeżeli o to pytasz. - Mikhail potarł zarost na twarzy. - Nasz Mistrz wie doskonale, że wszystko od Eyllwe do Terrasen to terytorium twojego Mistrza. - To na pewno. - Nie wiedziała, dlaczego to powiedziała. Biorąc pod uwagę to, co zrobił jej Arobynn, nie czuła potrzeby, by bronić zabójców w Adarlan, ale... ale gdy zobaczyła tych wszystkich zabójców zebranych w jednym miejscu, połączonych mocą i wiedzą, i zdała sobie sprawę, że nie odważyliby się wkroczyć na terytorium Arobynna... Celaena kontynuowała posiłek w ciszy, a Ansel Mikhail i kilku innych zabójców siedzących w pobliżu mówili przyciszonymi głosami. Śluby milczenia, jak wytłumaczyła jej Ansel, trwały do chwili, gdy ślubujący tego chciał. Jedni spędzili w milczeniu tydzień, inni rok. Ansel twierdziła, że kiedyś przysięgała milczeć przez miesiąc i zrezygnowała po dwóch dniach, bo lubiła dużo mówić. Celaenie nie sprawiało trudności wyobrażenie sobie tego. Poczuła na sobie czyjś wzrok i starała się nie mrugać, gdy zauważyła, że obserwuje ją młody, ciemnowłosy i przystojny chłopak. Zdawkowa spojrzenia zielono-morskich oczu można było tak nazwać, choć co chwilę spoglądał to na nią, to na swych towarzyszy. Ani razu się nie odezwał, ale za to używał gestów. Kolejny milczek. Ich oczy spotkały się, a jego opalona twarz rozpogodziła się w uśmiechu, który ukazywał olśniewająco białe zęby. Cóż z pewnością był bardzo atrakcyjny - może nawet tak jak Sam. Sam... od kiedy uważała go za bardzo atrakcyjnego? Chyba śmiałby się do śmierci, gdyby się dowiedział, że tak o nim myśli. Młodzieniec skłonił lekko głowę na powitanie, po czym odwrócił się do swoich przyjaciół. - To Ilias - szepnęła Ansel, pochylając się bliżej, niż Celaena by sobie tego życzyła. Czy ona miała jakiekolwiek pojęcie o osobistej przestrzeni - Syn Mistrza. To by wyjaśniało oczy w kolorze morskiej zieleni. Choć wokół Mistrza unosiła się aura świętości, to chłopak nie żył w odosobnieniu. - Jestem zaskoczona, że wpadłaś Iliasowi w oko. - Drażniła się z nią Ansel, mówiąc tak cicho, że słyszeli ją tylko Celaena i Mikhail. - Zazwyczaj jest zbyt skoncentrowany na treningu i medytacji, by kogokolwiek zauważyć. Nawet ładne dziewczyny. - Celaena uniosła brwi,

powstrzymując się od powiedzenie, że ją to nie interesuje. - Znam go od lat i z jego strony nie było wobec mnie nic poza nieufnością - kontynuowała Asel. - Ale może lubi blondynki. Mikhail prychnął. - Nie jestem tu z takich powodów - powiedziała Celaena. - Poza tym mogę się założyć, że w domu czeka na ciebie stado zalotników. - Właściwie to nie. Ansel otworzyła usta. - Kłamiesz. Celaena wzięła duży łyk wody. Dodano do niej pasterki cytryny i była niesamowicie pyszna. - Nie, nie kłamię. Ansel posłała jej pytające spojrzenie, po czym wróciła do rozmowy z Mikhailem. Celaena grzebała w jedzeniu na swoim talerzu. Nie chodziło o to, że nie jest romantyczna. Była już zauroczona kilkoma mężczyznami - poczynając od Archera, młodego mężczyzny do towarzystwa, który trenował z nimi przez kilka miesięcy, gdy miała trzynaście lat, po Bena, martwą prawą rękę Arobynna, kiedy była zbyt młoda, by zrozumieć, że taki związek jest niemożliwy. Odważyła się spojrzeć ponownie na Iliasa, który akurat śmiał się cicho z czegoś, co powiedział jeden z jego kompanów. Pochlebiało jej, że zwrócił na nią uwagę; Dawało jej to też do myślenia, bo od dnia, gdy Arobynn ją pobił starała się jak najrzadziej patrzeć w lustro, a jeżeli już musiała to tylko po to, by upewnić się, że nie będzie trwałych szkód. - A więc - powiedział Mikhail, wyrywając ją z zamyślenia i wycelował w nią widelcem. - Gdy twój mentor uraczył cię tymi siniakami, to czy rzeczywiście na to zasłużyłaś? Ansel rzuciła mu miażdżące spojrzenie, a Celaena wyprostowała się. Nawet Ilias nadstawił uszu i wpatrywał się w nią swoimi pięknymi oczami. Ale Celaena patrzyła w prost na Mikhaila. - Przypuszczam, że to zależy od tego, kto opowiada historię. Ansel zachichotała. - Jeśli Arobynn Hamel opowiada historię to tak, przypuszczam, że na to zasłużyłam. Mój wybryk kosztował go mnóstwo pieniędzy. A ja byłam nieposłuszna, zlekceważyłam go i byłam bezlitosna w tym, co zrobiłam. - Nie uciekła wzrokiem, a uśmiech Mikhaila zgasł. - Lecz jeśli historię opowiada dwustu niewolników, których uwolniłam, to nie, nie sądzę, bym na to zasłużyła. Nikt się już nie uśmiechał. - Święci Bogowie - wyszeptała Ansel. Przy ich stole cisza trwała kilka sekund. Celaena ponownie zaczęła jeść. Nie miała ochoty więcej z nikim o tym rozmawiać.

W cieniu drzew, które oddzielały oazę od piasku, Celaena wpatrywała się w pustynię rozciągającą się przed nimi. - Powtórz to jeszcze raz - powiedziała stanowczo do Asel. Po cichej kolacji i milczący marszu przez twierdzę , mówienie normalnym tonem było nieznośne dla uszu. Lecz Ansel. która miała na sobie białą koszulę oraz spodnie i buty z wielbłądziej skóry tylko się uśmiechnęła i zarzuciła biały szal na swoje rude włosy. - Od następnej oazy dzielą nas trzy mile - Ansel wręczyła Celaenie dwa drewniane wiaderka, które przyniosła ze sobą. - To dla ciebie. Celaena uniosła brwi. - Myślałam, że będę ćwiczyła z Mistrzem. - Och, nie. Nie dzisiaj - powiedziała Ansel, biorąc kolejne dwa wiadra. - Kiedy powiedział "szkolenie", miał na myśli to. Możesz być w stanie pokonać czterech naszych ludzi, ale nadal pachniesz jak północny wiatr. Gdy zacznie od ciebie zalatywać Czerwoną Pustynią, wtedy nie będzie przeszkód, by cię szkolił. - To śmieszne. Gdzie on jest? - Spojrzała w stronę twierdzy wznoszącej się za nimi. - Och, nie znajdziesz go. Nie, dopóki się nie sprawdzisz. Pokaż, ze jesteś w stanie zostawić za sobą wszystko, co wiesz i wszystko, co było. Spraw, by myślał, że jesteś warta jego czasu. Wtedy będzie cię szkolił. Przynajmniej tak mi powiedziano. - Ozy Ansel błysnęły z rozbawienia. - Czy wiesz, jak wielu z nas prosiło i błagało o jedną lekcję z nim? On wybiera tych, których uważa za stosownych. Jednego dnia może to być akolita. Innego ktoś taki, jak Mikhail. Nadal czekam na swoją kolej. Nie sądzę, by nawet Ilias znał metodę, jaką stosuje jego ojciec przy wyborze. Nie tak to sobie Celaena planowała. - Ale on musi napisać dla mnie list z aprobatą. On musi mnie trenować. Jestem tu, by mógł mnie trenować... Ansel wzruszyła ramionami. - Tak jak my wszyscy. Gdybym była tobą, trenowałabym ze mną, dopóki by nie uznał, że jestem tego warta. Jeśli to wszystko, to chciałabym ci coś wyjaśnić. Sprawiasz wrażenie, jakbyś była tu bardziej po to, by o nas dbać, niż po to, by otrzymać jakieś pismo z aprobatą. Co nie zmienia faktu, że każdy z nas może mieć swój sekretny plan. Ansel mrugnęła, a Celaena zmarszczyła brwi. Panika nic jej teraz nie da. Potrzebowała czasu, by wymyślić logiczny plan działania. Spróbuje porozmawiać z Mistrzem później. Może wczoraj jej nie zrozumiał. Lecz na razie... musi spędzać czas z Ansel. Na ostatniej kolacji Mistrz był obecny; jeśli będzie musiała, to podejdzie do niego wieczorem w jadalni. Kiedy Celaena nie zgłosiła żadnego sprzeciwu, Ansel podniosła wiadro.

- A więc, to wiadro masz mieć ze sobą w drodze powrotnej - będziesz go potrzebowała. A to - podniosła następne - ma utrudnić ci trasę. - Dlaczego? Ansel zawiesiła wiadra na uchwytach przerzuconych na ramionach. - Bo jeśli jesteś w stanie przebiec trzy mile przez wydmy Czerwonej Pustyni, a potem kolejne trzy mile z powrotem, to możesz zrobić prawie wszystko. - Przebiec? - Celaenie zaschło w gardle na myśl o tym. Wszyscy zabójcy dookoła nich - w większości dzieci, zaczęli biec po wydmach, a wiadra uderzały o siebie. - Nie mów mi, że słynna Celaena Sardothien nie jest w stanie przebiec trzech mil! - Skoro jesteś tu tyle lat, to wydaje ci się, że trzy mile to nic? Ansel wyciągnęła szyję jak kot rozciągający się na słońcu. - Oczywiście, że nie. Ale bieganie trzyma mnie w formie. Myślisz, że urodziłam się z tymi nogami? - Celaena zacisnęła zęby, gdy dziewczyna posłała jej szatański uśmiech. Jeszcze nigdy nie spotkała osoby, która tyle się uśmiechała i mrugała. Ansel ruszyła truchtem pod wysokimi drzewami, wzbijając za sobą tumany piasku. Obejrzała się przez ramię: - Jeśli pójdziesz, zajmie ci to cały dzień! A wtedy nikomu nie zaimponujesz! - Ansel naciągnęła szalik na nos i usta, po czym ruszyła sprintem. Wzięła głęboki oddech, przeklinając Arobynna na czym świat stoi, założyła wiadra na uchwyty i pobiegła. Gdyby to były trzy mile po płaskiej nawierzchni, albo nawet po trawiastych pagórkach, może by się udało. Ale wydmy były ogromne i niewygodnie się po nich biegło, a Celaena po przebiegnięciu nędznej mili musiała zwolnić do wolnego marszu, gdyż jej płuca niemal zajęły się żywym ogniem. Łatwo było znaleźć drogę - dziesiątki odcisków stóp pokazywało jej, gdzie ma się kierować. Biegła kiedy tylko mogła i szła, gdy nie była w stanie poruszać się szybciej, ale słońce unosiło się coraz wyżej, w stronę niebezpiecznego południowego szczytu. W górę jednego wzgórza, w dół innego. Krok za krokiem. Jasne błyski migały jej przed oczami, a głowa pulsowała. Czerwony piasek migotał, a ona zarzuciła ręce na uchwyty2 . Jej usta wyschły i popękały w kilku miejscach, a język miała niczym z ołowiu. Każdy krok odbijał się pulsowaniem w głowie, a słońce wznosiło się coraz wyżej. Jeszcze jedna wydma. Jeszcze jedna wydma. Lecz wiele wydm później nadal nie widziała oazy, a jedynie ślady stóp na piasku. Czyżby w jakiś sposób podążała za złą grupą? Gdy o tym myślała, zabójcy pojawili się na szczycie wydmy tuż przed nią, kierując się 2 Chodzi o ten kij, co się na nim wiadra zakłada. Coś takiego, jak w którejś części Mulan nosiła xD “Fachowej” nazwy tego kijka nie znam :P |K.

ku twierdzy, niosąc ciężkie wiadra z wodą. Gdy ją mijali, trzymała głowę wysoko uniesioną i nie patrzyła im w twarz. Większości z nich nie zwracała na nią uwagi, choć kilku nie oszczędziło jej litościwych spojrzeń. Ich ubrania były przemoczone. Wspinała się na wydmę tak stromą, że musiała się podpierać jedną ręką i w chwili, gdy miała opaść na kolana na jej szczycie, usłyszała plusk. Mała oaza otoczona drzewami, pomiędzy którymi dojrzała basen zasilany migającym strumieniem, roztaczała się przed nią. Była adarlańską zabójczynią - udało jej się. Na mieliźnie basenu wielu uczniów ochlapywało się wodą, kąpało lub po prostu chłodziło się. Nikt nic nie mówił ani nie gestykulował. Kolejne Całkowicie Ciche miejsce. Zauważyła Ansel siedzącą z nogami w wodzie, jedzącą daktyle. Nikt nie zwracał na nią uwagi. I ten jeden raz była z tego zadowolona. Być może powinna była znaleźć sposób na przeciwstawienie się rozkazowi Arobynna i przybyć w inny sposób. Ansel zobaczyła ją i pomachała. Jeśli pośle jej choć jedno spojrzenie sugerujące, że jest powolna... Ale dziewczyna uniosła jedynie daktyle, by ją poczęstować. Celaena starała się kontrolować oddech i biorąc daktyle, weszła do wody, aż zanurzyła się całkowicie. Celaena wypiła całe wiadro wody jeszcze zanim była w połowie drogi do twierdzy, a zanim dotarła do budynku z piaskowca, opróżniła także drugie. W czasie kolacji Ansel nie wspominała nic o tym, że droga powrotna zajęła Celaenie bardzo dużo czasu. Zabójczyni czekała w cieniu palm, aż po południu słońce trochę się obniżyła i wtedy wróciła. Do twierdzy dotarła niedługo przed zmierzchem. Cały dzień spędziła na "bieganiu". - Nie patrz tak ponuro - szepnęła Ansel, biorąc garść świetnie przyprawionych zbóż. Znowu miała na sobie zbroję. - Wiesz, co się stało, jak ja biegłam pierwszy raz? - Niektórzy zabójcy siedzący przy tym samym stole uśmiechnęli się na znak, że wiedzą. Ansel przełknęła jedzenie i oparła ręce na stole. Nawet na jej rękawiczkach widać było delikatnie narysowany motyw wilka. - Podczas pierwszego biegu upadłam. Po dwóch milach. Nieprzytomna. Ilias znalazł mnie w drodze powrotnej i zabrał tutaj. Niósł mnie i w ogóle. - Spojrzenia Celaeny i Iliasa spotkały się, a on uśmiechnął się lekko. - A skoro nie umarłam, to byłam wykończona. - Ansel skończyła, a inni się uśmiechnęli, z czego niektórzy cicho się zaśmiali. Celaena zarumieniła się nagle, zbyt świadoma tego, że obserwuje ją Ilias i wzięła łyk wody ze swojego kubka. W czasie jedzenia nadal się rumieniła, gdy Ilias co chwila na nią

spoglądał. Starała się nie pysznić za bardzo. Ale potem przypomniała sobie, jak żałośnie dziś wypadła - i nawet nie miała okazji trenować, przez co jej chełpliwość nieco zmalała. Ciągle miała oko na Mistrza, który spożywał posiłek na środku pomieszczenia, obstawiony przez swoich śmiercionośnych zabójców. Usiadł przy stole akolitów, których oczy były tak szeroko otwarte, iż Celaena mogła przypuszczać, że jego obecność przy ich stole była niespodziewana. Czekała i czekała, aż w końcu wstanie, a kiedy to zrobił, starała się z całych sił wyglądać spokojnie, aż w końcu wstała i powiedziała wszystkim dobranoc. Gdy się odwracała, zauważyła, że Mikhail chwycił Ansel za rękę i trzymał ją w cieniu pod stołem. Mistrz opuszczał już salę, gdy go dogoniła. Ze względu na to, że wszyscy jedli, korytarz oświetlony przez pochodnie był pusty. Zrobiła głośniejszy krok, niepewna, czy byłby wdzięczny za to, że stara się być cicho, poza tym nie wiedziała, jak zwrócić jego uwagę. Mistrz zatrzymał się nagle, jego biała szata zawirowała mu wokół nóg. Posłał jej lekki uśmiech. Z bliska dokładnie widziała podobieństwo jego i Iliasa. Zauważyła białą linię wokół jednego z jego placów, być może po obrączce, którą kiedyś nosił. Kim była matka Iliasa? Oczywiście nie był to czas na zadawanie takich pytań. Ansel powiedziała jej, że musi spróbować go przekonać, sprawić, by myślał, że chce tu by. Może milczenie pomoże. Ale jak wtedy przekazać mu to, co chce powiedzieć? Posłała mu najlepszy ze swoich uśmiechów, choć jej serce waliło i zaczęła wykonywać serię gestów, pokazując ją biegnącą po pustyni z wiadrami przy czym dużo kręciła głową i marszczyła brwi, z nadzieją, iż zrozumie, że chciała powiedzieć "Przybyłam tu trenować z tobą, a nie z pozostałymi" Mistrz kiwnął głową, jakby rozumiał. Celaena przełknęła ślinę, wciąż czując smak przypraw, których używali do doprawiania mięs. Wskazała na nich kilka razy robią krok w jego stronę, oznajmiając w ten sposób, że chce ćwiczyć tylko z nim. Mogła być bardziej agresywna, mogła pokazać swój temperament i że stać ją na jeszcze większy wysiłek, ale... ten cholerny sposób porozumiewania! Mistrz pokręcił głową. Celaena zacisnęła zęby i spróbowała ponownie mu to powiedzieć. Znowu potrząsnął głową i zaczął ruszać rękami w powietrzy, jakby mówiąc jej, że ma zwolnić - poczekać. Poczekać na ich wspólne treningi. Powtórzyła jego gesty, unosząc brwi, jakby chciała powiedzieć "Czekać na ciebie?"

Kiwnął głową. Jak, do cholery zapytać "do kiedy?" Wystawiła dłonie, prosząc, starając się wyglądać na zdezorientowaną. Pomimo to nie była wstanie ukryć irytacji, która malowała się na jej twarzy. Miała być tu przez miesiąc. Jak długo będzie musiała czekać? Mistrz ją zrozumiał. Wzruszył ramionami, co było irytująca przypadkowym gestem, a Celaena zacisnęła zęby. A więc Ansel miała rację - musi czekać dotąd, aż po nią pośle. Mistrz posłał jej uśmiech i odwrócił się na pięcie, kierując się przed siebie. Właśnie robiła krok w jego stronę, chciała błagać, krzyczeć, zrobić cokolwiek, ale ktoś złapał ją za ramię. Odwróciła się, sięgając już po sztylety, ale właśnie spojrzała w morsko-zielone oczy Iliasa. Potrząsnął głową, wskazując głową na Mistrza, a potem na nią. Miała za nim nie iść. Może Ilias obserwował ją nie dlatego, że wpadła mu w oko, ale dlatego, że je nie ufał. Dlaczego nie? Jej reputacja nie bardzo pozwalała jej ufać. Musiał wyjść z sali w chwili, gdy zobaczył, że dogania jego ojca. Gdyby było odwrotnie - gdyby on przyjechał do Rifthold, nie pozwoliłaby mu zostać sam na sam z Arobynnem. - Nie mam w planach go skrzywdzić - powiedziała cicho. Ilias w odpowiedzi lekko się uśmiechnął i uniósł brwi, jakby pytał, czy może go winić za to, że chroni swojego ojca. Powoli puścił jej ramię. Nie miał przy sobie broni, ale miała wrażenie, że nie potrzebuje jej. Był wysoki, wyższy niż Sam i bardziej barczysty. Mocno zbudowany, ale nie gruby. Jego uśmiech stał się szerszy, gdy wyciągnął rękę w jej kierunku. Przywitanie. - Tak - powiedziała, ukrywając uśmiech. - Nie sądzę, byśmy dobrze zaczęli. Skinął głową i położył drugą rękę na sercu. Jego dłoń usiana była małymi, cienkimi bliznami, które sugerowały lata treningów z ostrzami. - Jesteś Ilias, a ja Celaena. - Położyła dłoń na własnej piersi. Potem chwyciła jego wyciągniętą dłoń i potrząsnęła nią. - Miło mi cię poznać. Jego oczy błyszczały w świetle pochodni a uścisk jego dłoni był solidny i ciepły. Puściła jego rękę. Syn Milczącego Mistrza i protegowana króla zabójców. Uświadomiła sobie, że jeśli był tu ktoś podobny do niej, to właśnie Ilias. Rifthold mogło być jej strefą, ale to była jego. A ze sposobu, jak się zachowywał i jak jego towarzysze na niego patrzą - z podziwem i szacunkiem - mogła powiedzieć, że czuł się tu jak w domu, jakby to miejsce zostało stworzone specjalnie dla niego, a on nigdy nie miał problemu z wpasowaniem się.

Poczuła w sercu dziwną zazdrość. Ilias zaczął nagle wykonywać rękami o długich palcach serię ruchów, a Celaena zaśmiała się cicho. - Nie mam pojęcia, co chcesz powiedzieć. Ilias spojrzał w niebo i westchnął przez nos. Wyrzucił ręce w powietrze, udając porażkę i zanim ruszył za ojcem, który zniknął na końcu korytarza, poklepał ją po ramieniu. Choć do jej pokoju szło się w przeciwną stronę, czuła, że syn Milczącego Mistrza obserwuje ją, czy aby przypadkiem nie podąża za jego ojcem. Nie musisz się o nic martwić, miała ochotę krzykną przez ramię. Nie była w stanie przebiec sześciu mil przez pustynię. Gdy wróciła do swojego pokoju, Celaena miała straszne przeczucie, że tutaj jako adarlańska zabójczyni nie może liczyć na zbyt wiele. W nocy, gdy ona i Ansel leżały już w łóżkach, jej współlokatorka szepnęła w ciemność: - Jutro będzie lepiej. Może tylko o krok, ale będziesz już w stanie przebiec krok więcej. Ansel łatwo było tak mówić. Nie musiała utrzymać swojej reputacji - reputacji, którą mogła w każdej chwili stracić. Patrząc w sufit, Celaena nagle poczuła tęsknotę i zapragnęła, by był z nią Sam. Gdyby zawiodła, on zawiódłby z nią. - A więc... - powiedziała nagle, musząc odpędzić od siebie myśli, a w szczególności te o Samie. - Ty i Mikhail. Ansel jęknęła. - To aż takie oczywiste? Choć sądzę, że nie za bardzo się staramy, by to ukryć. Cóż, ja się staram, ale on nie. Zirytował się nieco, gdy dotarła do niego wiadomość, że będę miała współlokatorkę. - Jak długo się spotykacie? Ansel milczała chwilę, nim odpowiedziała. - Od kiedy miałam piętnaście lat. Piętnaście! Mikhail miał ponad dwadzieścia, więc nawet, jeśli zaczęli trzy lata temu, nadal był sporo starszy od Ansel. Zrobiło jej się przez to trochę niedobrze. - Dziewczęta na Równinach zostają wydawane za mąż od czternastego roku życia - powiedziała Ansel. Celaena zakrztusiła się. Gdy pomyślała, że byłaby czyjąś żoną w wieku czternastu lat, a niedługo po tym miała zostać matką... - Och. - To wszystko, co była w stanie wykrztusić. Kiedy Celaena nie powiedziała nic więcej, Ansel zapadła w sen. Nie mając nic innego

do odwracania uwagi, znowu zaczęła myśleć o Samie. Nawet tyle tygodni później nie miała pojęcia, co krzyczał, gdy Arobynn ją bił i dlaczego jej mentor potrzebował trzech doświadczonych zabójców, by go przytrzymali. TŁUMACZENIE: KlaudiaBower