anja011

  • Dokumenty418
  • Odsłony54 388
  • Obserwuję52
  • Rozmiar dokumentów633.4 MB
  • Ilość pobrań31 800

Zabójczyni i Władca Piratółw -1Sarah J. Maas

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :263.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Zabójczyni i Władca Piratółw -1Sarah J. Maas.pdf

anja011 EBooki Sarah J.Maas
Użytkownik anja011 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 37 osób, 26 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 65 stron)

Rozdział 1 Siedząc w sali obrad zabójców, Celaena Sardothien odchyliła się w fotelu. - Jest po czwartej rano - powiedziała, poprawiając fałdy szkarłatnego, jedwabnego szlafroka, kładąc nogi na drewnianym stole. - Lepiej, żeby to było ważne. - Być może, gdybyś nie czytała całą noc, byłabyś mniej wyczerpana - rzucił młody mężczyzna siedzący obok niej. Zignorowała go i zaczęła obserwować cztery inne osoby siedzące w podziemnej komnacie. Wszyscy mężczyźni, wszyscy znacznie starsi od niej, każdy odmawiał spojrzenia jej w oczy. Chłód, który nie miał związku z temperaturą w komnacie, ogarnął jej ciało. Oglądając swoje paznokcie, Celaena nałożyła na twarz maskę neutralności. Pięciu zabójców zgromadzonych przy stole - w tym ona sama. Pięciu z siedmiu zabójców, którym Arobynn Hamel ufał najbardziej. Spotkanie to było bez wątpienia ważne. Wiedziała to od chwili, gdy służka zaczęła walić w jej drzwi, domagając się, by Celaena zeszła na dół i nie zadawała sobie nawet trudu ubieraniem się. Gdy Arobynn cię wzywa, nie każesz mu czekać. Na szczęście jej piżama była tak samo wspaniała, jak rzeczy z garderoby dziennej i kosztowała prawie tyle samo. Mimo to, bycie szesnastolatką w pokoju pełnym mężczyzn zmuszało ją do pilnowania dekoltu. Jej uroda była bronią, którą wciąż doskonaliła, ale mogła być też przeszkodą. Arobynn Hamel, Król Zabójców, rozłożył się na krześle u szczytu stołu, jego kasztanowe włosy lśniły w świetle żyrandola. Szare oczy skrzyżowały się z jej, a on zmarszczył brwi. Być może to tylko wina wczesnej godziny, ale Celaena mogła przysiąc, że jej mentor był bledszy niż zwykle. Jej żołądek skręcił się. - Gregori został złapany - powiedział w końcu Arobynn. No cóż, to by wyjaśniało jego nieobecność. - Jego zadanie to była pułapka. Siedzi teraz zamknięty w królewskich lochach. Celaena westchnęła przez nos. To dlatego została obudzona? Postukała pantoflem o marmurową podłogę. - Więc go zabij - powiedziała. I tak nigdy nie lubiła Gregoria. Gdy miała dziesięć lat, karmiła jego konia cukierkami i rzucił za to w nią sztyletem. Oczywiście złapała ostrze, a od tego czasu Gregori chodził z blizną na

policzku. - Zabić Gregori'ego? - domagał się wyjaśnień Sam., młody mężczyzna siedzący po lewej stronie Arobynna. Było to miejsce dotychczas zajmowane przez Bena, zastępcę szefa. Celaena bardzo dobrze wiedziała, co Sam Cortland o niej myśli. Wiedziała to od chwili, gdy w dzieciństwie Arobynn wziął ją do siebie i oświadczył, że ona - nie Sam - będzie jego protegowaną i spadkobierczynią. To nie powstrzymywało Sama od podważania słów i czynów Celaeny na każdym kroku. A teraz, siedemnastoletni Sam, rok starszy od niej, wciąż nie zapominał, że zawsze będzie na drugim miejscu. Zjeżyła się na widok Sama siedzącego na miejscu Bena. Ben prawdopodobnie udusi go, gdy przybędzie. A może Celaena zaoszczędzi mu tego trudu i sama to zrobi. - A jeśli już wszystko powiedział? - zakwestionował jej słowa Sam. - Jeśli już się wygadał - powiedziała - trzeba zabić każdego, kto usłyszał. - Brązowe oczy Sama rozbłysły, gdy posłała mu uśmieszek, który wiedziała, że go zirytuje. Celaena odwróciła się do Arobynna. - Ale nie wezwałeś nas tu, by o tym decydować. Ty już wydałeś rozkaz, prawda? Arobynn skinął głową, zaciskając usta w wąską linię. Sam zdusił swój sprzeciw i wbił spojrzenie w trzaskające płomienie w kominku. Blask okalał gładką, elegancką twarz Sama, nakładając na nią światła i cienie... Była tu twarz, która mogła na niego zarobić fortunę, gdyby poszedł w ślady swojej matki. Lecz matka Sama zadecydowała zostawić go z zabójcami, nie kurtyzanami, zanim umarła. Zapadła cisza, a głęboki oddech Arobynna brzmiał niczym ogłuszający ryk. Coś było nie tak. - Co jeszcze? - zapytała, pochylając się do przodu. Pozostali zabójcy wbijali spojrzenia w stół. Cokolwiek się stało, wiedzieli. Dlaczego Arobynn nie powiedział jej pierwszej? Jego szare spojrzenie było twarde niczym stal. - Ben został zabity. Celaena chwyciła się podłokietników w krześle. - Co? - spytała. Ben... Ben, wiecznie uśmiechnięty morderca, który trenował ją tak często, jak Arobynn. Ben, który kiedyś złożył jej złamaną prawą rękę. Ben - siódmy i ostatni członek kręgu Arobynna. Miał zaledwie trzydzieści lat. Celaena przesunęła językiem po zębach. - Co masz na myśli mówiąc "zabity? Arobynn spojrzał na nią, a przez jego twarz przebiegł cień smutku. Jej mentor dorastał z

Benem. Szkolono ich razem; Ben wiedział, że jego przyjaciel jest bezkonkurencyjny i stanie się królem Zabójców. Nigdy nie kwestionował tego, że był drugi. Jej gardło się zacisnęło. - To miała być misja Gregoriego - powiedział cicho Arobynn. - Nie wiem, dlaczego Ben się zaangażował. Albo kto ich zdradził. Znaleźli jego ciało w pobliżu zamkowej bramy. - Czy masz jego ciało? - zapytała. Musiała go zobaczyć. Musiała go zobaczyć po raz ostatni, ujrzeć jak umarł, jak wiele ran mu zadało i która spowodowała śmierć. - Nie - odpowiedział jej mentor. - Dlaczego, do cholery, nie? - zaciskała i rozluźniała pięści. - Ponieważ roiło się tam od strażników i żołnierzy! - wybuchnął Sam, a ona odwróciła gwałtownie głowę w jego stronę. - Jak myślisz, w jaki sposób dowiedzieliśmy się o tym tak szybko? - Arobynn wysłał sama by zobaczył, gdzie zniknęli Gregori i Ben? - Gdybyśmy wzięli jego ciało - powiedział Sam, zmuszając ją do wyzbycia się dumy - doprowadzilibyśmy ich do naszej kryjówki. - Jesteś zabójcą - warknęła na niego. - Byłeś w stanie zabrać ciało tak, by cię nie dostrzegli. - Gdybyś tam była, zrobiłabyś to samo. Celaena odsunęła krzesło tak mocno, że upadło na podłogę. - Gdyby tam była, to zabiłabym ich wszystkich i zabrała ciało Bena! - Uderzyła ręką w stół, zagrzechotały czyjeś okulary. Sam zerwał się na nogi, kładąc rękę na rękojeści miecza. - Och, posłuchaj siebie. Rozkazywanie nam przez kogoś takiego jak ty zaalarmowałoby Gildię. Lecz nie teraz, Celaena. - Potrząsnął głową. - Jeszcze nie. - Wystarczy - rzucił Arobynn, wstając. Celaena i Sam nie ruszali się. Żaden z pozostałych zabójców nie odzywał się, gdy zacisnęli dłonie na broni, jaką przy sobie mieli. Widziała na własne oczy, jakie walki miały miejsce w kryjówce; broń służyła im do chronienia siebie, a nie powstrzymywania jej i Sama od skrzywdzenia siebie nawzajem. - Powiedziałem: dość. Jeśli Sam zrobi choć krok w jej stronę, jeśli uniesie miecz choć o cal, to sztylet ukryty w jej szlafroku znajdzie sobie nowy dom w jego szyi. Arobynn ruszył się pierwszy, chwytając sama za podbródek, zmuszając chłopaka, by na niego spojrzał. - Uspokój się, albo ja to zrobię za ciebie - wymamrotał. - Jesteś głupcem, prowokując ją

do teraz do walki. Celaena zagryzła na jego słowa wargi. Mogła dziś pokonać Sama... lub kiedykolwiek indziej, jeśli o to chodziło. Gdyby doszło do walki, wygrałaby - zawsze pokona Sama. Lecz sam puścił rękojeść miecza. Po chwili Arobynn puścił chłopaka, ale nie odsunął się. Sam wbijał wzrok w podłogę, gdy szedł na drugą stronę sali obrad. Krzyżując ramiona, oparł się o mur. Wciąż mogła do dosięgnąć... jeden ruch jej nadgarstka, a jego gardło tryskałoby krwią. - Celaena - powiedział Arobynn, jego głos odbił się echem w cichej sali. Dość krwi przelano dzisiaj. Nie potrzebowali kolejnego martwego zabójcy. Ben. Ben nie żyje i nie ma go, już nigdy nie będzie się z nim ganiała po kryjówce. Już nigdy nie opatrzy jej obrażeń swoimi chłodnymi, zręcznymi dłońmi, nigdy nie rozśmieszy jej żartem bądź sprośną anegdotą. - Celaena - ostrzegł ją ponownie Arobynn. - Skończyłam - nie wytrzymała. Pokręciła głową, przesunęła ręką po swoich złotych włosach. Podeszła do drzwi, ale zatrzymała się w progu. - Skoro już wiecie - powiedziała, zwracając się do wszystkich, ale patrząc na Sama - Idę po ciało Bena. - Mięśnie zacisnęły się w szczęce Sama, choć jego oczy były spokojne. - Lecz nie oczekujcie ode mnie tej samej uprzejmości, gdy przyjdzie wasz czas. Po tym odwróciła się na pięcie i wspięła się po kręconych schodach na górę. Piętnaście minut później nikt jej nie zatrzymywał, gdy wymknęła się główną bramą na ciche ulice miasta. TŁUMACZENIE: KlaudiaBower

Rozdział 2 Dwa miesiące, trzy dni I około osiem godzin później zegar na kominku wybił południe. Kapitan Rolfe, Władca Piratów był już spóźniony. Choć Celaena i Sam także, to Rolfe nie miał na swą zwłokę żadnego usprawiedliwienia. Nie, kiedy mieli dwugodzinne opóźnienie. Nie, kiedy spotykali się w jego biurze. I to nie była jej wina, że się spóźnili. Nie mogła kontrolować wiatrów, a ci płochliwi żeglarze poświęcali swój czas, by płynąć do archipelagu Martwych Wysp. Nie chciała myśleć o tym, ile złota Arobynn stracił, by przekupić załogę, aby popłynęła w sam środek terytorium piratów. Ale Zatoka Czaszki była na wyspie, więc tak naprawdę nie mieli wyboru co do środka transportu. Celaena ukryta pod za grubym, czarnym płaszczem, tuniką i hebanową maską wstała z fotela stojącego przed biurkiem Władcy Piratów. Jak on śmie kazać jej czekać! Przecież doskonale wiedział, dlaczego tu przybyli. Z rąk piratów zginęło trzech zabójców i Arobynn wysłał właśnie ją, by była jego osobistym sztyletem1 , by wymierzyła za to karę, jak najbardziej błyskotliwą, by ich śmierć opłacała się Gildii Zabójców. - Każe nam czekać coraz dłużej - powiedziała Celaena do Sama, a maska sprawiła, że jej głos był niski i miękki. - Dodaję dziesięć sztuk złota do jego długu. Sam, który nie miał na swojej przystojnej twarzy maski skrzyżował ramiona i skrzywił się. - Nie zrobisz tego. List Arobynna jest zamknięty i wszystko ma iść według planu. - Jego brązowe oczy zwęziły się, gdy spojrzał na nią. Żadne z nich nie było szczególnie szczęśliwe, gdy Arobynn ogłosił, że Sam zostanie wysłany na Martwe Wyspy wraz z Celaeną. Zwłaszcza, że ciało Bena odnalezione przez nią leżało w ziemi ledwo dwa miesiące. Ukłucie straty wciąż nie zostało zatarte. Jej mentor powiedział, że Sam będzie ją eskortował, ale Celaena wiedziała, co oznacza jego obecność: piesek-obserwator. Nie dlatego, że zamierzała zrobić coś złego w trakcie spotkania z Władcą Piratów Erilea. To była szansa jedna na milion. Choć mała, górzysta wyspa i miasto portowe jak do tej pory nie wywarło na niej szczególnego wrażenia. Oczekiwała dworu niczym kryjówka zabójców, lub co najmniej starzejącego się zamku, ale Władca Piratów zajmujący najwyższe piętro karczmy wydawał się podejrzany. Sufity były niskie, drewniane podłogi skrzypiały, a w zamkniętym pomieszczeniu było bardzo ciepło, przez co Celaena niemiłosiernie pociła się w swoim ubraniu. Choć dyskomfort się 1 Dokładnie tak było – osobisty sztylet. Może to jakieś powiedzonko zabójców? ;) |K.

opłacał: gdy kroczyli przez Zatokę Czaszki, głowy odwracały się na widok jej falującej, czarnej peleryny, wykwintnej i ciemnej odzieży, a maska zmieniła ją w szept i cimność. Trochę zastraszania nie zaszkodzi. Celaena podeszła do drewnianego biurka i sięgnęła po kartkę papieru i obróciła go w rękach osłoniętych czarnymi rękawicami, by odczytać treść. Był przypieczętowany. Jaka szkoda. - Co robisz? Celaena sięgnęła po kolejną kartkę. - Jeśli Jego Piratność nie jest dla nas uprzejmy, to nie rozumiem, czemu nie mogę spojrzeć. - Będzie tu lada chwila - syknął Sam. Podniosła spłaszczoną mapę, sprawdziła kropki i oznaczenia wzdłuż wybrzeża ich kontynentu. Pod mapą zabłysło coś małego, a ona wsunęła to do kieszeni, nim Sam cokolwiek zauważył. - Och, cicho - powiedziała, otwierając niewielki schowek w ścianie tuż obok biurka. - Przez te skrzypiące podłogi usłyszymy go z kilometra. - Schowek zapchany był zwiniętymi zwojami, kołdrami, dziwnymi monetami, niektóre były bardzo stare, a także wyglądającą na drogą brandy. Wyciągnęła butelkę, mieszając płyn, który w promieniach słonecznych wpadających przez małe okienko miał barwę bursztynu. - Masz ochotę na drinka? - Nie - sapnął Sam, obracając się w fotelu i patrząc na drzwi. - Odłóż to. Natychmiast. Przechyliła głowę, mieszając ponownie alkohol w kryształowej butelce, po czym odstawiła go. Sam westchnął. Pod maską Celaena uśmiechała się. - Nie może być aż tak dobrym władcą - powiedziała - jeśli to jest jego biuro. Sam wydał zduszony okrzyk przerażenia. gdy Celaena rozparła się w gigantycznym fotelu za biurkiem i otworzyła księgę, po czym pochyliła się nad dokumentem. Jego pismo było ciasne i prawie nieczytelne, a jego podpisem było kilka pętli, kończących się dziwnym zawijasem. Nie wiedziała, czego dokładnie szukać. Uniosła lekko brwi nawidok kawałka purpurowego, zapachowego papieru, podpisanego przez niejaką "Jacqueline". Rozparła się w fotelu, opierając nogi o stół i zaczęła czytać. - Cholera, Celaena! Uniosła brwi, ale uświadomiła sobie, że nie było tego widać. Maska i ubrania były niezbędnymi środkami ostrożności, które sprawiały, że łatwiej było jej chronić swoją tożsamość. Dodatkowo wszyscy zabójcy zobowiązali się zachować tajemnicę o tym, kim jest, pod groźbą tortur, ewentualnie śmierci. Celaena prychnęła, choć jedynym skutkiem tego było ogrzanie powietrza pod maską.

Wszystko, co świat wiedział o Celaenie Sardothien, zabójczyni Adrlan, było to, że jest kobietą. I chciała, by tak pozostało. Jak inaczej mogłaby spacerować po Rifthold lub infiltrować wielkie imprezy, udając zagraniczną szlachciankę? I choć żałowała, że Rolfe nie będzie miał okazji podziwiać jej pięknej twarzy, musiała przyznać, że jej przebranie było imponujące, zwłaszcza, gdy maska przekształcała jej w głos w zgrzytliwe warczenie. - Wracaj na swoje miejsce. - Sam sięgnął po miecz, ale go tam nie było. Strażnicy przy wejściu zabrali im broń. Oczywiście żaden z nich nie wiedział, że Sam i Celaena sami są bronią. Mogli zabić Rolfe'a gołymi rękami z taką łatwością, jakby używali ostrza. - Albo będziesz ze mną walczyć? - Rzuciła miłosny list na biurko. - Nie sądzę, by wywarło to dobre wrażenie na naszych nowych znajomych. - Założyła ręce za głowę, patrząc na turkusowe morze widoczne między zniszczonymi budynkami, które należały do Zatoki Czaszki. Sam uniósł się lekko z krzesła. - Po prostu wróć na swoje miejsce. Przewróciła oczami, choć nie mógł tego zobaczyć. - Właśnie spędziłam dziesięć dni na morzu. Dlaczego mam siedzieć na niewygodnym krześle, skoro te jest bardziej dostosowane do moich upodobań? Sam warknął. Nim zdążył się odezwać, drzwi się otworzyły. Chłopak zamarł. a Celaena skinęła jedynie głową na powitanie, gdy Kapitan Rolfe, Władca Piratów, wszedł do swojego biura. - Cieszę się, że się rozgościliście. - Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna zamknął za sobą drzwi. Odważne posunięcie, zważając na to, kto siedział w jego biurze. Celaena nadal siedziała na tym samym krześle. Cóż, na pewno nie tego się spodziewała. Niełatwo można było ją zaskoczyć, ale... wyobrażała go sobie jako brudniejszego i bardziej ekstrawaganckiego. Biorąc pod uwagę historię o dzikich przygodach Rolfe'a, trudno jej było uwierzyć, że ten człowiek - chudy, ale nie żylasty, dobrze, lecz skromnie ubrany i prawdopodobnie nie mający jeszcze trzydziestu lat, był legendarnym piratem. Może on też zachowywał swą prawdziwą tożsamość w tajemnicy przed wrogami. Sam wstał. lekko pochylając głowę. - Sam Cortland - powiedział na powitanie. Rolfe wyciągnął rękę, a Celaena obserwowała jego wytatuowaną dłoń i palce, gdy uścisnął szeroką rękę Sama. Mapa - była to mityczna mapa, za którą sprzedał swą duszę i dał nią naznaczyć swe ręce. Mapa oceanów całego świata - mapa, która zmieniała się i pokazywała burze, wrogów... i skarby. - Przypuszczam, że nie potrzebujesz się przedstawić. - Rolfe odwrócił się do niej.

- Nie - Celaena odchyliła się wygodnie w fotelu. - Przypuszczam, że nie. Rolfe zachichotał, a na jego opalonej twarzy pokazał się uśmiech. Wszedł głębiej do pomieszczenia, dając jej szansę przyjrzenia mu się dokładniej. Szerokie ramiona, wysoko uniesiona głowa, gracja w jego ruchach pokazująca, że to on ma władzę. Nawet nie nosił miecza. Kolejne śmiałe posunięcie. A także mądre, biorąc pod uwagę, że z łatwością mogli wykorzystać jego broń przeciwko niemu. - Brandy? - zapytał. - Nie, dziękuję - powiedział Sam. Celaena poczuła na sobie jego spojrzenie, którym prosił ją, by zdjęła stopy z biurka Rolfe'a. - Z tą maską na twarzy - dumał Rolfe - nie sądzę, byś mogła się napić. - Nalał sobie brandy i pociągnął długi łyk. - Musisz się gotować w tym stroju. Celaena opuściła nogi na ziemię, gdy przesunął ręką wzdłuż zakrzywionej krawędzi biurka, przeciągając się. - Przyzwyczaiłam się. Rolfe znowu się napił, patrząc na nią przez sekundę znad brzegu kieliszka. Jego oczy miała kolor morskiej zieleni, jasne jak woda zaledwie kilka przecznic dalej. Opuszczając naczynie, zbliżył się do kantu biurka. - Nie wiem, jak sobie z tym radzisz na północy, ale tu lubimy wiedzieć z kim rozmawiamy. Przechyliła głowę. - Jak sam pan powiedział, nie muszę się przedstawiać. I obawiam się, że ujrzenie mojej pięknej twarzy to przywilej, który otrzymało bardzo mało osób. Wytatuowane palce Rolfe'a zacisnęły się na szkle. - Zjeżdżaj z mojego fotela. Po drugiej stronie pokoju Sam zesztywniał. Celaena ponownie przejrzała zawartość jego biurka. Mlasnęła językiem, kręcąc głową. - Naprawdę przydałoby się ogarnąć ten bałagan. Wyczuła, że pirat zechce ją chwycić za ramię i wstała, nim zdążył dotknąć czarnego, wełnianego płaszcza. Był co najmniej o głowę wyższy od niej. - Nie robiłabym tego, gdybym była tobą - ostrzegła śpiewnie. Oczy Rolfe'a zabłysły na to wyzwanie. - Jesteście w moim mieście, na mojej wyspie. - Stali tak blisko siebie, że niemal się stykali.

- Nie masz odpowiedniego stanowiska, by wydawać mi rozkazy. Sam odchrząknął, lecz Celaena nadal wpatrywała się w twarz Rolfe'a. Świdrował wzrokiem mrok pod jej ciemną maską, cienie, które ukrywały jej prawdziwą twarz. - Celaena - ostrzegł Sam, ponownie odchrząkając. - Bardzo dobrze - westchnęła głośno i obeszła Rolfe'a, jakby był tylko meblem stojącym na jej drodze. Opadła na krzesło obok Sama, który posłał jej spojrzenie zdolne stopić każdy lód na Mroźnych Pustkowiach. Czuła, że Rolfe obserwuje każdy jej ruch, lecz uniósł jedynie klapy ciemnoniebieskiej tuniki, zanim usiadł. Zapadła cisza, przerywana jedynie krzykami mew krążących nad miastem i krzykami piratów wołających się nawzajem na brudnych ulicach. - No i? - Pirat oparł przedramiona na biurku. Sam spojrzał na nią. Jej ruch. - Wiesz, dlaczego tu jesteśmy - powiedziała Celaena. - Ale możliwe, że brandy uderzyła ci do głowy. Odświeżyć ci pamięć? Rolfe machnął swoją zielono-niebiesko-czarną ręką, by kontynuowała, jakby był królem na tronie słuchającym skarg wieśniaków. Dupek. - W Bellhaven znaleziono trzech martwych zabójców należących do naszej Gildii. Ten, który uciekł powiedział nam, że zostali zaatakowani przez piratów. - Położyła rękę na oparciu krzesła. - Twoich piratów. - I skąd ten, który przeżył wie, że to byli moi piraci? Wzruszyła ramionami. - Być może przez tatuaże, które mieli. - Wszyscy ludzie Rolfe'a mieli na nadgarstkach tatuaże przedstawiające kolorową dłoń. Rolfe otworzył szufladę w biurku, wyciągnął kawałek papieru i przeczytał to, co było na nim napisane. Po tym powiedział: - Raz, gdy złapałem wiatry, za co Arobynn Hamel może mnie obwiniać, szef stoczni Bellhaven miał mi wysłać te dane. Wydaje się, że incydent miał miejsce o trzeciej rano w dokach. Tym razem odpowiedział Sam. - To prawda. Rolfe odłożył papier i wzniósł oczy ku niebu. - Tak więc, jeżeli była to trzecia w nocy, a miało to miejsce w dokach, gdzie nie ma

latarni, co zapewne wiesz... - nie wiedziała. - Więc w jaki sposób twój zabójca zobaczył te tatuaże? Celaena skrzywiła się pod maską. - Ponieważ zdarzyło się trzy tygodnie temu, w czasie pełni księżyca. - Ach. Ale to wczesna wiosna. Nawet w Bellhaven noce są jeszcze zimne. O ile moi ludzie byli bez płaszczy, nie było sposobu na... - Wystarczy - Celaena pękła. - Przypuszczam, że ten kawałek papieru ma dziesięć różnych usprawiedliwień dla twoich ludzi. - Chwyciła torbę z podłogi i wyciągnęła dwa zapieczętowane dokumenty. - To dla ciebie. - Rzuciła je na biurko. - Od naszego mistrza. Usta Rolfe'a zadrżały w uśmiechu, ale wziął dokumenty, sprawdzając, czy są szczelnie zapieczętowane. Podstawił je pod słońce. - Dziwię się, że zostały nienaruszone. - Jego oczy błyszczały ze zgorszenia. Celaena czuła zadowolenie emanujące od Sama. Dwoma zręcznymi ruchami nadgarstka Rolfe otworzył obie koperty nożem, którego zabójcy nie zauważyli. Jak mogła go nie zauważyć? Głupi błąd. W ciągu minut, które minęły, gdy Rolfe czytał listy, jego jedyną reakcją było sporadyczne bębnienie palcami po blacie biurka. Dusiła się w tym cieple, a pot ściekał jej po plecach. Mieli tu być przez trzy dni - był to czas, gdy Rolfe miał zebrać pieniądze im należne. Sądząc po rosnącym niezadowoleniu na twarzy Rolfe'a, była to dość spora suma. Pirat wypuścił długi oddech, gdy skończył czytać, po czym postukał papierem o blat biurka. - Twój pan stawia twarde warunki. - Wzrok Rolfe'a wędrował od Celaeny do Sama. - Lecz nie są one nieuczciwe. Może powinnaś przeczytać te listy, nim zaczęłaś rzucać oskarżenia na mnie i moich ludzi. Nie będzie zemsty za martwych zabójców. Których śmierć, z czym zgadza się wasz pan, nie jest moją winą. Jak widać, musi mieć trochę zdrowego rozsądku. - Celaena stłumiła chęć pochylenia się do przodu. Jeśli Arobynn nie zażądał zemsty za zabójców, to co ona tu robiła? Jej twarz płonęła. Wyszła na idiotkę, prawda? Jeśli Sam uśmiechnie się choć delikatnie... Rolfe zabębnił jeszcze raz palcami po biurku, po czym przeczesał nimi ciemne włosy sięgające ramion. - Co do umowy handlowej, którą mi przedstawił... Każę mojemu księgowemu dokonać niezbędnych opłat, ale musisz powiedzieć Arobynnowi, by nie oczekiwał zysków co najmniej do drugiej wysyłki. Ewentualnie trzeciej. A jeśli będzie miał z tym problem, to niech sam tu przybędzie i mi to powie.

Zyski? Przesyłka? Po raz kolejny Celaena była wdzięczna, że osłania ją maska. Brzmiało to tak, jakby wysłał ją do jakiegoś przedsiębiorstwa w sprawie inwestycji. Spojrzała szybko na Sama, który skinął głową Rolfe'owi, jakby wiedział, o czym tamten mówi. - A kiedy Arobynn może oczekiwać pierwszego transportu? - zapytał. Rolfe wsadził listy od Arobynna do szuflady, po czym ją zamknął. - Niewolnicy będą tu dwa dni, gotowi do wyjazdu dzień później. Pożyczę wam nawet mój statek, więc możecie powiedzieć swojej przerażonej załodze, że są wolni i mogą wrócić do Rifthold nawet dzisiaj, jeśli zechcą. Celaena gapiła się na niego. Arobynn wysłał ją tutaj... po niewolników? Jak mógł upaść tak obrzydliwie nisko? I jak mógł powiedzieć jej, że wysyła ją do Zatoki Czaszek w innej sprawie, a tak naprawdę chodziło o... Poczuła, że drżą jej nozdrza. Sam wiedział o tej transakcji, ale najwidoczniej zapomniał jej o tym wspomnieć - nawet w trakcie dziesięciu dni, które spędzili na morzu. Gdy tylko zostaną sami sprawi, że będzie tego żałował. Ale teraz... Nie mogła pozwolić Rolfe'owi zorientować się, że ona o niczym nie wie. - Lepiej niczego nie schrzań - ostrzegła Władcę Piratów. - Arobynn nie będzie zadowolony, jeśli coś pójdzie nie tak. Rolfe zachichotał. - Masz moje słowo, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Nie bez powodu jestem Władcą Piratów. Pochyliła się do przodu, zniżając ton swego głosy, by brzmieć jak partner biznesowy, który interesuje się swą inwestycją. - Jak długo zajmujesz się handlem niewolników? - Nie mogło to trwać długo. Adarlan rozpoczęło przechwytywanie i sprzedaż niewolników dopiero dwa lata temu... wtedy też jeńcy wojenni niezależnie od tego, gdzie przynależeli, ośmielili się postawić. Wielu z nich pochodziło z Eyllwe, ale byli tam też niewolnicy z Melisanda i Finntierlad, bądź też jedno z plemion Białych Gór Fang. Większość niewolników wylądowało w Claculla bądź Endovier, na największym kontynencie, który był najbardziej znany z obozów pracy - kopalni soli i metali szlachetnych. Ale coraz więcej niewolników przewożono do miejsc poza Adarlan. A dla Arobynna ta transakcja na czarnym rynku była umową handlową... To mogłoby zniszczyć reputację Gildii Zabójców. - Uwierz mi - powiedział Rolfe, krzyżując ramiona. - Mam wystarczająco dużo doświadczenia. Powinnaś bardziej się niepokoić o swojego mistrza. Inwestowanie w handel niewolnikami gwarantuje zysk, ale może będzie musiał wydać więcej, niż by chciał, by utrzymać

naszą działalność w tajemnicy. Jej żołądek się zacisnął, ale starała się jak tylko mogła brzmieć na obojętną, gdy powiedziała: - Arobynn jest sprytnym biznesmenem. Cokolwiek mu dostarczysz, zrobi z tego pożytek. - Dla jego dobra mam nadzieję, że to prawda. Nie chcę ryzykować swojego imienia i reputacji. - Rolfe wstał, a Celaena i Sam zaraz po nim. - Muszę podpisać dokumenty - odeślę je wam juto. Na razie.. - Wskazał na drzwi. - Mam dla was przygotowane dwa pokoje... - Wystarczy jeden - przerwała mu Celaena Rolfe uniósł brwi sugestywnie. Jej twarz płonęła pod maską, a Sam zakrztusił się ze śmiechu. - Jeden pokój, dwa łóżka. Rolfe zaśmiał się, podchodząc do drzwi i otwierając je dla nich. - Jak sobie życzysz. Muszę poprosić, by przygotowano dla was kąpiele. - Celaena i Sam podążyli za nim ciemnym korytarzem. - Możecie zarówno skorzystać z jednej. - Dodał, mrugając do nich. Musiała wykorzystać całą siłę woli, by nie uderzyć go poniżej pasa. TŁUMACZENIE: KlaudiaBower

Rozdział 3 Pięć minut zajęło im znalezienie w ciasnym pokoju jakichkolwiek dziur szpiegowskich lub znaków niebezpieczeństwa; kolejne pięć zabrało im zawieszenie oprawionego obrazu na ścianę wyłożoną drewnianymi panelami, stukanie w deski podłogowe, uszczelnienie szczeliny pomiędzy drzwiami, a podłogą i zakrycie okna znoszoną, czarną peleryną Sama. Kiedy była już pewna, że nikt nie może jej usłyszeć lub zobaczyć, Celaena zrzuciła kaptur, zdjęła z twarzy maskę i obróciła się twarzą do niego. Sam siedzący na swoim małym łóżku – które wyglądało bardziej na łóżeczko dziecięce – uniósł swoją dłoń do niej. - Zanim urwiesz mi głowę – powiedział, zachowując na wszelki wypadek cichy ton głosu. – Pozwól mi powiedzieć, że przyszedłem na to spotkanie wiedząc tyle samo, co ty. Spojrzała na niego, delektując się świeżym powietrzem na jej lepkiej, spoconej twarzy. - Och, naprawdę? - Nie jesteś jedyną, która umie improwizować. – Sam zrzucił buty i przesunął się dalej na łóżku. – Ten człowiek jest tak samo zakochany w sobie jak ty; ostatnią rzeczą jaką potrzebujemy jest to, żeby wiedział, że miał przewagę. Celaena wbiła swoje długie paznokcie w dłonie. - CzemU Arobynn wysłał nas tutaj, nie zapoznając nas z prawdziwym powodem? Nagana Rolfe’a… za przestępstwo nie była w żaden sposób z nim powiązana! Może Rolfe kłamał o treści listu. – Wyprostowała się. – To może być bardzo… - On nie kłamał o treści listu, Celanena – powiedział Sam. – Czemu miałby się kłopotać? Ma ważniejsze rzeczy na głowie. Burknęła kilka wstrętnych słów i zaczęła iść, jej czarne buty stukały na nierównych deskach. Rzeczywiście, Władca Piratów. To był najlepszy pokój, jaki mógł im zaoferować? Była adarlańską zabójczynia, prawą ręką Arobynna Hamela – nie jakąś ulicznicą! - Niezależnie od tego, Arobynn ma swoje powody. – Sam wyciągnął się na łóżku i zamknął oczy. - Niewolnicy. – Splunęła, przeciągając ręką po splecionych włosach, na końcu natrafiając na warkocz. - Jaki interes ma Arobynn w handlu niewolnikami? Jesteśmy lepsi niż to – nie potrzebujemy tych pieniędzy! Chyba, że Arobynn kłamał; chyba, że wszystkie jego ekstrawaganckie wydatki były robione z nieistniejących funduszy. Zawsze przypuszczała, że jego bogactwo jest nieskończone.

Wydał królewską fortunę na jej wychowanie – na samą jej szafę. Futro, jedwab, klejnoty, tygodniowy koszt jej utrzymania wyglądał pięknie… Oczywiście zawsze stawiał sprawę jasno, że zwróci mu to i aby tego dokonań będzie mu dawała część swojej wypłaty, ale… Może Arobynn chciał tylko zwiększyć bogactwo, które już posiadał. Gdyby Ben żył, nie poparłby tego. Ben byłby równie oburzony co ona. Bycie zatrudnionym, by zabijać skorumpowanych urzędników państwowych to jedno, ale zabieranie jeńców wojennych, bycie wobec nich okrutnym, zanim przestaną walczyć i skazanie ich na życie niewolnika…. Sam otworzył oko. - Zamierzasz iść wziąć kąpiel, czy mogę iść pierwszy? Rzuciła w niego swoją peleryną. Złapał ją jedną ręką i rzucił na ziemię. - Idę pierwsza – powiedziała. - Oczywiście, że tak. Posłała mu wrogie spojrzenie, wpadła jak burza do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi. Spośród wszystkich obiadów na jakich kiedykolwiek uczestniczyła ten był zdecydowanie najgorszy. Nie ze względu na towarzystwo – które musiała niechętnie przyznać, było trochę interesujące – i nie przez jedzenie, które wyglądało i pachniało wspaniale, ale po prostu dlatego, że dzięki tej przeklętej masce nie mogła nic zjeść. Sam, oczywiście, wydawał się brać dokładkę wszystkiego, aby z niej zadrwić. Celaena usytuowana po lewej Rolfe’a, miała częściowo nadzieję, że jedzenie było zatrute. Sam częstował się jedynie z szerokiego wachlarza mięs i gulaszy, po obserwacji Rolfe’a podczas konsumpcji, więc szanse na spełnienie dziecięcego marzenia były raczej niskie. - Panno Sardothien – powiedział Rolfe, jego ciemne brwi uniosły się wysoko ku górze. – Musisz być głodna. Czy moje jedzenie nie jest wystarczająco przyjemne dla tak wyrafinowanego podniebienia? Pod peleryną, płaszczem i ciemną tuniką, Celaena była nie tylko głodna, ale też zmęczona i było jej gorąco. I chciała pić. Czynniki te w połączeniu z jej temperamentem, zwykle okazywały się śmiercionośną kombinacją. Oczywiście oni nie widzieli niczego. - Mam się całkiem dobrze – skłamała, mieszając wodę w swoim kielichu. Zachlupotała o brzegi, drwiąc z niej z każdym obrotem. Celaena przestała. - Być może jeśli zdejmiesz swoją maskę, jedzenie przyjdzie ci łatwiej – powiedział Rolfe biorąc kęs pieczonego dzika. - Chyba, że to co leży pod nią sprawi, że stracimy nasz apetyt. Pięcioro innych piratów – wszyscy kapitanowie we flocie Rolfe’a – zachichotali, a ona wyprostowała się. - Mów tak dalej – Celaena chwyciła nóżkę swojego kielicha – A być może ja dam tobie

powód do noszenia maski. – Sam kopnął ją pod stołem, a ona oddała mu. Zręczny cios w jego łydkę był na tyle silny, że zakrztusił się wodą.2 Niektórzy z zebranych kapitanów przestali się śmiać, ale Rolfe zachichotał. Oparła swoją dłoń w rękawiczce na pobrudzonym stole. Blat usiany był śladami po przypaleniach i głębokimi wyżłobieniami; była to wyraźna zasługa bijatyk. Czy Rolfe nie ma żadnego zamiłowania do luksusu? Być może nie był tak dobrze usytuowany, jeżeli uciekał się do handlu niewolnikami. Ale Arobynn… Arobynn był tak bogaty jak sam król Adarlan. Dlaczego musiał upaść tak nisko? Rolfe przeniósł swoje spojrzenie morskich oczu na Sama, który znowu zmarszczył brwi. - Widziałeś ją bez maski? Sam ku jej zaskoczeniu skrzywił się. - Raz. – Obdarzył ją zbyt ostrożnym spojrzeniem. – I tyle wystarczyło. Rolfe w mgnieniu oka przestudiował twarz Sama, a następnie wziął kolejny kęs mięsa. - Cóż, jeśli nie pokażesz mi swojej twarzy, to w takim razie może dogodzisz nam opowieścią o tym, jak stałaś się protegowaną Arobynna Hamela? - Trenowałam – powiedziałam głucho. – Przez cztery lata. Nie jesteśmy wszyscy takimi szczęściarzami, aby mieć magiczną mapę wytatuowaną na naszych dłoniach. Rolfe zesztywniał, a reszta piratów przestała jeść. Wpatrywał się w nią wystarczająco długo, by Celaena zaczęła chcieć się wiercić, a następnie odłożył swój widelec. Sam pochylił się trochę bliżej jej, ale zdała sobie sprawę, że zrobił to tylko po to, by lepiej widzieć, jak Rolfe położył obie ręce na stole wewnętrzną częścią do góry dla niej do obserwacji. Razem dłonie utworzyły mapę kontynentu – i tylko to. - Ta mapa nie ruszyła się przez osiem lat. – Jego głos był cichym pomrukiem. Chłód przeszył jej kręgosłup. Osiem lat. Dokładnie tyle samo czasu upłynęło odkąd Fae zostały wygnane i stracone, kiedy Adarlan podbiło i zniewoliło resztę kontynentu, a magia zniknęła. - Nie myśl – ciągnął Rolfe wycofując ręce. - Że nie miałem pazura, by zabić tylu ilu ty zabiłaś. Jeśli był blisko trzydziestki, to pewnie zabił jeszcze więcej osób niż ona. A z wielu blizn na dłoniach i twarzy, łatwo można było powiedzieć, że dużo walczył. - Dobrze wiedzieć, że jesteśmy bratnimi duszami – powiedziała. Jeśli Rolfe był już przyzwyczajony do brudzenia swoich rąk, to w takim razie handel niewolnikami nie był jednorazową przygodą. Ale on był brudnym piratem. Zabójcy Arobynna Hamela byli wykształceni, zamożni, wyrafinowani. Niewolnictwo było poniżej ich godności. 2 Ciekawie się te “love story” zaczyna :D | K.

Rolfe posłał jej krzywy uśmiech. - Działasz w ten sposób, ponieważ to faktycznie leży w twojej naturze, czy też może dlatego, że boisz się mieć do czynienia z ludźmi? - Jestem największą na świecie zabójczynią. – Uniosła podbródek. – Nie boję się nikogo. - Naprawdę? – zapytał Rolf. – Ponieważ ja jestem największym na świecie piratem i obawiam się ogromnej liczby osób. W ten sposób udało mi się pozostać przy życiu na tak długo. Nie raczyła mu na to odpowiedzieć. Handlująca niewolnikami świnia. Potrząsnął głową uśmiechając się do niej w dokładnie ten sam sposób, co ona, gdy chciała wkurzyć Sama. - Jestem zaskoczony, że Arobynn nie sprawił nic, żebyś tłumiła swoją arogancję – powiedział Rolfe. – Twój towarzysz wydaje się wiedzieć, kiedy ma trzymać język za zębami. Sam chrząknął głośno i pochylił się do przodu. - Jak zostałeś władcą Władcą Piratów? Rolfe przejechał palcem wzdłuż głębokiego rowka w drewnianym stole. - Zabiłem każdego pirata, który był lepszy ode mnie. – Trzej inni kapitanowie, wszyscy starsi, bardziej wystawieni na działanie pogody i znacznie mniej atrakcyjni niż on – prychnęli, ale nie zaprzeczyli. – Wszyscy wystarczająco aroganccy, by myśleć, że nie mogą przegrać z młodzieńcem z patchworkową załogą i z tylko jednym statkiem noszącym jego imię. Ale wszyscy polegli, jeden za drugim. Gdy zdobywasz reputację w ten sposób, ludzie przejawiają tendencję do dołączania do ciebie. Jego spojrzenie powędrowało od Celaeny do Sama. - Chcesz mojej rady? – zapytał ją. - Nie. - Na twoim miejscu uważałbym na swoje plecy w obecności Sama. Możesz być najlepsza Sardothien, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto czeka na twoje potknięcie. – Sam, zdradziecki skurwiel, nie krył uśmieszku. Reszta kapitanów zachichotała. Celaena wpatrywała się ostrym spojrzeniem w Rolfe’a. Jej brzuch skręcał się z głodu. Zje później – zwinie coś z kuchni baru. - Chcesz mojej rady? Machnął ręką, zapraszając tym gestem, żeby mówiła dalej. - Pilnuj swojego nosa. Rolfe obdarzył ją leniwym uśmiechem. - Nie mam nic przeciwko Rolfe’owi. – Rozmyślał później Sam w ciemnościach ich

pokoju. Celaena, która wzięła pierwszą wartę, spojrzała w kierunku, gdzie pod ścianą stało jego łóżko. - Oczywiście, że nie – mruknęła, rozkoszując się powietrzem na jej twarzy. Siedziała na swoim łóżku, oparła się o ścianę i skubała nici koca. - Powiedział ci, żebyś mnie zabił. Sam zachichotał. - To jest mądra rada. Podwinęła rękawy swojej tuniki. Nawet w nocy w tym cholernym miejscu było piekielnie gorąco. - Więc być może nie jest mądrym pomysłem dla ciebie iść spać. Materac Sama jęknął, gdy ten się odwrócił. - No dalej – nie możesz znieść małej ilości przekomarzania? - Gdzie moje życie jest zagrożone? Nie. Sam parsknął. - Uwierz mi, jeśli wróciłbym bez ciebie do domu, Arobynn obdarłby mnie żywcem ze skóry. Dosłownie. Jeśli będę zamierzał cię zabić Celaena, to będzie wtedy, kiedy faktycznie mógłbym wykręcić się od kary. Skrzywiła się. - Doceniam to. – Otarła swoją spoconą twarz ręką. Sprzedałaby swoją duszę bandzie demonów za natychmiastowy chłodny wiaterek, ale musieli trzymać okna zakryte, jeśli nie chciała, aby jakieś szpiegowskie pary oczu odkryły jak wygląda. Jednak teraz, gdy o tym pomyślała, z przyjemnością zobaczyłaby wyraz twarzy Rolfe’a, gdy odkryłby prawdę. Większość już wiedziała, że była młodą kobietą, ale gdyby wiedział, że ma do czynienia z szesnastoletnią dziewczyną, jego duma mogłaby na zawsze rozsypać się na kwałki. Są tu tylko na trzy noce; mogli oboje obejść się bez odrobiny snu, jeśli to oznaczałoby utrzymanie jej tożsamości – i ich żyć – bezpiecznymi. - Celaena? – zapytał Sam. – Powinienem obawiać się iść spać? Zamrugała, a potem zaśmiała się pod nosem. Przynajmniej Sam wziął jej pogróżki nieco na poważnie. Chciałaby móc powiedzieć to samo o Rolfie. - Nie – powiedziała. – Nie dzisiaj. - Więc jakiejś innej nocy – wymamrotał. W ciągu kilku minut był już nieobecny. Celaena oparła głowę o drewnianą ścianę, wsłuchując się w dźwięk jego oddechu, kiedy nocne godziny dłużyły się. Tłumaczenie: Nata262

Rozdział 4 Nawet kiedy czas na sen, Celaena nie mogła zasnąć. Po całych godzinach czuwania w ich pokoju, jedna myśl nadal nie dawała jej spokoju. Niewolnicy. Być może, jeśli Arobynn wysłałby kogoś innego - być może, jeśli byłaby to tylko transakcja handlowa, o której dowiedziałaby się później, kiedy byłaby zbyt zajęta żeby się tym przejmować - może by jej to tak nie przeszkadzało. Lecz wysłanie jej do odnalezienia ładunku niewolników... ludzi, którzy nie zrobili nic złego, tylko odważyli się walczyć o swoją wolność i bezpieczeństwo swoich rodzin... Jak Arobynn mógł tego od niej oczekiwać? Jeśli Ben by żył, mogłaby w nim znaleźć sojusznika; ze wszystkich ludzi, których znała, to Ben miał najwięcej współczucia - pomimo jego zawodu. Jego śmierć pozostawiła pustkę, która nigdy nie będzie wypełniona. Pociła się tak bardzo, że prześcieradło przesiąkło wilgocią i spała tak mało, że kiedy nadszedł świt, czuła się jakby zdeptało ją stado dzikich koni z eyllwiańskich łąk. Sam wreszcie ją trącił - to było niezbyt delikatne szturchnięcie głowicą miecza. Spojrzał na nią i powiedział: - Wyglądasz okropnie. Decydują się nadać temu dniu jakiś ton, Celaena wstała z łóżka i natychmiast zatrzasnęła drzwi do łazienki. Kiedy wyłoniła się z niej chwilę później, tak świeża, jak tylko mogła być używając tylko umywalki i swoich rąk, zrozumiała jasno jedną rzecz. Nie było mowy, żeby przyprowadziła tych niewolników do Rifthold. Rolfe mógł ich trzymać, i tak jej to nie obchodziło, jednak nie będzie tą, która transportuje ich do stolicy. To oznaczało, że miała dwa dni na to, żeby wymyślić, jak zniszczyć umowę Arobynna i Rolfe'a. I znaleźć sposób, żeby wyjść z tego cało. Zarzuciła pelerynę na ramiona, cicho opłakując fakt, że te jardy tkaniny ukrywały większość jej pięknej, czarnej tuniki - szczególnie ten złoty haft. Cóż, przynajmniej jej peleryna również wyglądała znakomicie. Nawet jeśli była trochę brudna przez liczne podróże. - Gdzie się wybierasz? - zapytał Sam. Podniósł się na łóżku do pozycji siedzącej, czyszcząc paznokcie czubkiem sztyletu. Sam na pewno by jej nie pomógł. Musiała sama znaleźć sposób, aby wymigać się od umowy. - Mam parę pytań do Rolfe'a. Sama. - Zapięła maskę i ruszyła do drzwi. - Chcę, żeby po

powrocie czekało na mnie śniadanie. Sam zesztywniał, a jego usta zacisnęły się w cienką kreskę. - Co? Celaena wskazała na korytarz, w stronę kuchni. - Śniadanie - powiedziała wolno. - Jestem głodna. Sam otworzył usta, a ona czekała na jakąś ripostę, lecz nic nie powiedział. Skłonił się głęboko. - Jak sobie życzysz - powiedział. Wymienili między sobą szczególnie wulgarne gesty, zanim ruszyła w dół korytarzem. Unikając brudu, wymiocin i bóg wie czego jeszcze, Celaena zorientowała się, jak trudno jest dopasować swój krok do długiego kroku Rolfe'a. Z chmurami deszczowymi, gromadzącymi się nad głową, wiele ludzi na ulicy - zapuszczonych piratów chwiejących się w miejscu, prostytutek niemogących ustać po długiej nocy, bosych sierot biegnących w amoku - zaczęło przemieszczać się między zniszczonymi budynkami. Zatoka Czaszek nie było znane jako piękne miasto, i wiele pochylonych i uginających się budynków wydawało się być wykonane z trochę więcej niż drewna i gwoździ. Oprócz jego mieszkańców, w mieście znany był Łamacz Pokładów - wielki łańcuch, który wisiał wzdłuż ujścia zatoki w kształcie końskiej podkowy. Wisiał tu już od wieków i był tak duży, jak sama nazwa na to wskazywała. Mógł strząsnąć maszt z każdego statku, który się na niego natknął. Podczas gdy głównie zrobiono go, by zniechęcić do jakichkolwiek ataków, odstraszał również donosicieli. A biorąc pod uwagę, że reszta wyspy była pokryta wysokimi górami, nie było bezpieczniejszego miejsca dla cumujących statków. Tak więc, jeśli jakiś statek chciał dostać się lub wydostać z portu, musiał zaczekać, aż zostanie obniżony pod powierzchnię - i przygotować się na zapłacenie wysokiej opłaty. - Masz trzy bloki - powiedział Rolfe. - Lepiej ich liczyć. Czyżby celowo szybko chodził? Uspokajając swój psujący się humor, Celaena skupiła się na poszarpanych, bujnych górach widniejących wokół miasta, nad błyszczącym zakrzywieniem zatoki, na nucie słodyczy w powietrzu. Zastała Rolfe'a jak wychodził z karczmy by iść na spotkanie w sprawach handlowych i zgodził się, żeby mu zadała kilka pytań w trakcie marszu. - Kiedy przybędą niewolnicy - zaczęła, próbując brzmieć tak niezręcznie, jak tylko to było możliwe - będę miała szansę, żeby ich skontrolować, czy mogę ufać, że dajesz nam dobrą partię? Pokręcił głową na jej bezczelność, a Celaena przeskoczyła nad wyciągniętymi nogami nieprzytomnego - lub martwego - pijaka na drodze. - Przypłyną jutro po południu. Sam planowałem ich sprawdzić, ale jeśli tak bardzo

martwisz się o jakość towaru, pozwolę, byś to zrobiła ze mną. Potraktuj to jako przywilej. Prychnęła. - Gdzie? Na twoim statku? - Lepiej, żeby dobrze rozpoznać sytuację, a potem dopiero tworzyć plan. Opierając się na wiedzy, jak to wszystko działa, mogła już tworzyć jakieś pomysły, w jaki sposób zniszczyć umowę ryzykując tak mało, jak to możliwe. - Przekształciłem wielką stajnię na drugim końcu miasta tak, żeby nadała się do użytku. Zwykle to tam badam wszystkich niewolników, ale ponieważ wyjeżdżasz jutro rano, zbadamy ich po prostu na statku. Cmoknęła językiem na tyle głośno, żeby to usłyszał. - A jak długo może to zająć? Uniósł brew. - Masz lepsze rzeczy do roboty? - Po prostu odpowiedz na pytanie. - Burza zagrzmiała w oddali. Dotarli do doków, które były zdecydowanie najbardziej imponującą rzeczą w mieście. Statki o różnych kształtach i rozmiarach kołysały się przy drewnianych pomostach, a piraci poruszały się po pokładach, wiążąc różne rzeczy w ochronie przed burzą. Ujrzała błyskawicę tuż nad wieżą strażniczą, umieszczoną przy północnym wejściu do zatoki - wieży, z której Łamacz Pokładów unosił się i opadał. W błysku zobaczyła również dwie katapulty, na szczycie jednej z wież pomostowych. Jeśli Łamacz Pokładów nie zniszczyłby łodzi, jedna z tych katapult dokończyłaby robotę. - Niech się pani nie martwi, panno Sardothien - powiedział Rolfe, idąc obok różnych tawern i zajazdów, którymi wyłożone były doki. Minęli dwa bloki. - Nie zmarnujesz swojego czasu. Mimo że poradzenie sobie z setką niewolników zajmie chwilę. Setka niewolników na jednym statku! Gdzie oni się wszyscy mieszczą? - Jeśli tylko nie będziesz próbował mnie oszukać - warknęła - rozważę ten dobrze spędzony czas. - Wystarczy, że nie znajdziesz powodów do narzekań - a jestem pewien, że zrobisz wszystko, by je znaleźć - będę miał kolejną dostawę niewolników do skontrolowania na dziś. Może się do mnie przyłączysz? W ten sposób, będziesz miała jutro jakiś punkt odniesienia. Właściwie, to byłoby idealnie. Może mogłaby stwierdzić, że niewolnicy nie byli równo traktowani i byłaby w stanie odmówić robienia z nim interesów tylko z tego powodu? A potem odejść, nie będąc tego częścią. Wciąż musiałaby poradzić sobie z Samem - a potem z Arobynn'em - ale... nimi zajmie się później. Wzruszyła ramionami, machając ręką.

- Dobrze, dobrze. Tylko wyślij kogoś po mnie, kiedy będzie pora. - Wilgotność była tak duża, że czuła się, jakby przez nią płynęła. – A co później, kiedy niewolnicy Arobynna zostaną już sprawdzeni? Jakakolwiek dodatkowa informacja mogła być później użyta jako broń przeciwko niemu. - Czy to ja mam się nimi opiekować na statku, czy twoi ludzie zrobią to za mnie? Twoi piraci mogliby pomyśleć, że mogą wziąć sobie jakiegokolwiek sługę. Rolfe zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Błyszczała przyciemnionym światłem, a ona podziwiała zawiłą głowicę, w kształcie głowy morskiego smoka. - Jeśli dam rozkaz, że nikt nie może tknąć twoich niewolników, nikt ich nie tknie - powiedział Rolfe przez zęby. Jego złość sprawiała jej wielką przyjemność. - Jednak to ja wybiorę paru strażników, którzy będą na statku, jeśli to sprawi, że będziesz spać spokojnie. Nie chcę, żeby Arobynn pomyślał, że nie traktuję jego inwestycji poważnie. Podeszli do pomalowanej na niebiesko tawerny, przed którą wylegiwało się kilku mężczyzn w ciemnych koszulach. Na widok Rolfe'a, wyprostowali się, salutując. Jego strażnicy? Dlaczego nikt go nie przeprowadził przez ulicę? - Tak będzie dobrze - powiedziała cierpko. - Nie chcę być tu dłużej, niż to konieczne. - Jestem pewien, że chętnie wrócisz do swoich klientów3 w Rifthold. Rolfe zatrzymał się przed spłowiałymi drzwiami. Znak nad nimi, kołysząc się w rytmie burzowego wiatru, mówił MORSKI SMOK . To była również nazwa jego słynnego statku, który był przycumowany tuż za nimi i naprawdę, nie wyglądał tak imponująco. Może to była siedziba Władcy Piratów. A zostawiał ją z Samem w tej tawernie, kilka bloków dalej, być może tak bardzo im nie ufał, jak oni jemu. - Myślę, że jestem chętna tylko żeby powrócić do cywilizowanego społeczeństwa - powiedziała słodko. Z ust Rolfe'a wyrwał się niski pomruk, a on sam stanął na progu tawerny. W środku panowała ciemność, słychać było szemranie - i śmierdziało nieświeżym piwem. Poza tym, nie widziała już nic. - Pewnego dnia - powiedział Rolfe, zbyt cicho - ktoś solidnie zapłaci ci za tę arogancję. - Błyskawice odbijały się w jego oczach. - Mam tylko nadzieję, że to zobaczę. - Zamknął drzwi do tawerny przed jej nosem. Celaena uśmiechnęla się, a jej uśmiech stał się szerszy, kiedy grube krople deszczu rozpryskiwały się na rdzawej ziemi, natychmiastowo chłodząc parne powietrze. Poszło zaskakująco dobrze. 3 Tak, żeby nie było wątpliwości – ma on na myśli osoby, które Celaena zabija.|K.

- To jest trujące? - zapytała Sama, opadając na łóżko dokładnie wtedy, gdy burza zatrzęsła karczmą na jej fundamentach. Filiżanka trzeszczała na spodku, a ona wdychała zapach świeżo upieczonego chleba, kiełbasy i owsianki, w trakcie kiedy odrzuciła kaptur i zdjęła maskę. - Przez nich czy przeze mnie? - Sam siedział na podłodze, opierając się plecami o łóżko. Tylko żeby mu dokuczyć, obwąchała dokładnie wszystko na tacy. - Czy ja czuję... wilczą jagodę? Sam obrzucił ją chłodnym spojrzeniem, a Celaena uśmiechnęła się, kiedy oderwała kawałek chleba. Siedzieli w ciszy przez kilka minut, słychać było jedynie zgrzyt sztućców o wyszczerbione talerze, bębnienie deszczu o dach i od czasu do czasu grzmoty. - No więc - powiedział Sam, kiedy piła swoją herbatę. - Zamierzasz mi powiedzieć co planujesz, czy powinienem ostrzec Rolfe'a żeby obawiał się najgorszego? Dalej sączyła herbatę. - Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówisz, Samie Cortland. - Co to za "pytania" mu zadawałaś? Odstawiła filiżankę. Deszcz uderzał o okiennice, tłumiąc brzęk jej kubka o spodek. - Grzeczne. - Och? Nie sądziłem, że wiesz, co to znaczy "grzeczność". - Mogę być grzeczna kiedy mi się podoba. - Kiedy równa się to z tym, że dostaniesz to, co chcesz. Więc co chciałaś od Rolfe'a? Patrzyła na swojego towarzysza. On na pewno nie wydawał się mieć żadnych obaw dotyczących umowy. Kiedy on sam mógł nie ufać Rolfe'owi, nie martwiło go, że setka niewinnych dusz miała zostać sprzedana jak bydło. - Chciałam wiedzieć więcej o mapie na jego rękach. - Cholera, Celaena! - Sam uderzył pięścią o drewnianą podłogę. - Powiedz mi prawdę! - Dlaczego? - zapytała, robiąc nadąsaną minę. - I skąd wiesz, że kłamię? Sam stanął na nogi i zaczął chodzić po całej długości pokoju. Rozpiął górny guzik koszuli, odsłaniając skórę pod nią. Było w tym coś dziwnie intymnego, a Celaena zorientowała się, że szybko odwraca od niego wzrok. - Dorastaliśmy razem. - Sam zatrzymał się u stóp jej łóżka. - Myślisz, że nie wiem, kiedy coś knujesz? Co chcesz od Rolfe'a? Jeśli by mu powiedziała, zrobiłby wszystko, co w jego mocy, by powstrzymać ją przed zrujnowaniem umowy. A posiadanie jednego wroga już jej wystarczało. Musiała trzymać Sama z dala od jej jeszcze nie w pełni uformowanego planu. Poza tym, w najgorszym przypadku, Rolfe mógł równie dobrze zabić Sama za samo zaangażowanie w ten plan. Albo tylko za samą znajomość z nią.

- Może po prostu nie mogę oprzeć się temu, jak jest przystojny - powiedziała. Sam zesztywniał. - Jest dwanaście lat starszy od ciebie. - No i? - On chyba nie myślał, że mówiła na serio, nie? Obrzucił ją wzrokiem, który mógł roztrzaskać szkło i ruszył do okna, zrywając swój płaszcz z okiennic. - Co ty robisz? Otworzył drewniane okiennice na niebo pełne deszczu i błyskawic. - Duszno tu strasznie. A jeśli jesteś zainteresowana Rolfem, musi dowiedzieć się, jak w tym momencie wyglądasz, nie? Więc po co się męczyć i dusić się na śmierć? - Zamknij okno. - Założył tylko ręce. - Zamknij je - warknęła. Kiedy się nie ruszył, skoczyła na nogi, przewracając na materac tacę z jedzeniem i zepchnęła go na bok. Trzymając głowę spuszczoną, zamknęła okno i okiennice, i przesłoniła całość peleryną. - Idiota. - Gotowała się ze złości. - Co ci odbiło? Sam zbliżył się do niej, a jego gorący oddech owiał jej twarz. - Męczy mnie już ten cały melodramat i nonsens, który się dzieje kiedy tylko wkładasz tę śmieszną maskę i płaszcz. I nawet jestem bardziej zmęczony tym, że mi rozkazujesz na każdym kroku. A więc o to chodziło. - Przyzwyczajaj się. Odwróciła się do łóżka, a on złapał ją za nadgarstek. - Cokolwiek planujesz, w jakąkolwiek intrygę chcesz mnie wpakować, pamiętaj tylko, że nie jesteś jeszcze głową Gildii Zabójców; wciąż odpowiadasz przed Arobynnem. Przewróciła oczami, wyszarpując dłoń z jego uścisku. - Dotknij mnie jeszcze raz - powiedziała, podchodząc do łóżka i podnosząc rozrzucone jedzenie - a stracisz rękę. Po tym wszystkim, Sam z nią nie rozmawiał. TŁUMACZENIE: Dominika

Rozdział 5 Kolacja z samem przebiegła w milczeniu, a o ósmej Rolfe zaprosił ich oboje do magazynu. Sam nawet nie zapytał, dokąd idą. Po prostu dalej udawał, jakby od początku o wszystkim wiedział. Magazyn był ogromnym, drewnianym budynkiem, przypominała nawet blok, ale coś w tym miejscu kazało Celaenie uciec. Ostry odór niemytych ciał uderzył ją, gdy weszli do środka. Przez migoczący blask pochodni w surowych żyrandolach potrzebowała kilku sekund, by oswoić się z tym, co widzi. Rolfe kroczył przed nimi pewnie, gdy przechodził koło kolejnych cel zapełnionych niewolnikami. Stanął na dużej, otwartej przestrzeni w tylnej części magazynu, gdzie przed czterema piratami stał człowiek z Eyllwe o skórze koloru orzecha. Sam odetchnął, był blady. Jeśli zapach z pomieszczeniu nie był najgorszy, wystarczyło spojrzeć na ludzi w celach, przywiązanych do ścian bądź ukrytych po kątach, czy ściskających swoje dzieci - dzieci - więzione od samego początku ich życia. Oprócz sporadycznych, stłumionych szlochów, nie było słychać niewolników - mieszanki więźniów z różnych krajów. Oczy niektórych z nich rozszerzyły się na jej widok. Zapomniała, że ma na sobie przebranie - musiała zachować anonimowość. a płaszcz łopoczący za nią, gdy kroczyła między nimi nadawał jej wygląd śmierci. Niektórzy niewolnicy zaczęli kreślić w powietrzu palcami niewidoczne znaki, odpędzając ją, czymkolwiek myśleli, że jest. Uniosła dłoń i zaczęła liczyć ludzi stłoczonych w każdej komórce. Wydawało jej się, ze są tam ludzie ze wszystkich królestw na kontynencie. Widziała pomarańczowe włosy, szarookie górskie klany - dziko wyglądających mężczyzn, którzy śledzili każdy jej ruch, a także kobiety niewiele starsze od niej. Również walczyły czy znalazły się po prostu w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie? Serce Celaeny zabiło szybciej. Nawet po tych wszystkich latach ludzie przeciwstawiali się podbojom prowadzonym przez Adarlan. Ale co takiego zrobiło Adarlan, bądź Rolfe, by ośmielić się tak traktować ludzi? Zdobycie nie wystarczało; Adarlan chciało ich złamać.4 Słyszała, że Eyllwe wzięło na siebie ciężar buntu. Choć ich król oddał swą władzę królowi Adarlan, w Eylwe wciąż spotykało się grupy rebeliantów walczące z siłami Adarlan. Lecz ziemie te były zbyt istotna dla Adarlan, by porzucić je. Eyllwe chwaliło się dwoma najbogatszymi miastami na kontynencie, a ich obfitujące w bogactwa terytorium, drogi wodne, pola uprawne i lasy będące kluczowymi szlakami handlowymi. 4 Nie wiem czemu autorka napisała ogółem, jako całe Adarlan - moim zdaniem powinno być, że król Adarlan, ale dobra, niech będzie xD |K.

Najwidoczniej Adarlan zadecydowało, że teraz może też zarabiać na tamtejszych ludziach. Mężczyźni stojący wokół eyllwiańskiego więźnia rozstąpili się, gdy przyszedł Rolfe, pochylając głowy na przywitanie. Poznała dwóch mężczyzn z kolacji z poprzedniego wieczoru: niski i łysy kapitan Faiview oraz jednooki i ociężały kapitan Blackgold. Celaena i Sam zatrzymali się obok Rolfe'a. Człowiek z Eyllwe był rozebrany do naga, a jego żylaste, chuda ciało było posiniaczone i zakrwawione. - Ten człowiek trochę walczył - powiedział kapitan Fairview. Choć pot lśnił na skórze niewolnika, podbródek miał uniesiony wysoko, a spojrzenie wbite w odległy punkt. Musiał mieć około dwudziestu lat. Czy miał rodzinę? - Trzymaj go w kajdanach, chociaż za niego cena będzie wyższa. - Fairviev skinął, wycierając twarz o rękaw szkarłatnej tuniki. Złote hafty poprzecierały się, a tkanina, która niegdyś była zapewne pięknego koloru, teraz wyblakła i była poznaczona plamami. - Chciałbym go wysłać na rynek w Bellhaven. Wielu ludzi potrzebuje tam silnych rąk na budowę. Bądź do kobiet, które potrzebują silnych rąk do czegoś zupełnie innego. - Mrugnął do Celaeny. Nieustępliwy gniew zapłonął w niej, gdy szybko wypuściła oddech. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że jej ręka chwyta za miecz, póki silne palce Sama nie zacisnęły się na jej dłoni. Był to zwykły gest i dla innych mógł wydawać się czuły. Jednak zacisnął jej palce na tyle mocno, iż wiedziała, że jest świadomy, co miała zamiar zrobić. - Ilu z tych niewolników faktycznie będzie użytecznych? - zapytał Sam, puszczając jej zdrętwiałe palce. - Wszyscy wracamy do Rifthold, ale chcesz podzielić tę partię? Rolfe odpowiedział: - Myślisz, że twój pan jest pierwszym, który zawarł ze mną umowę? Mam inne kontrakty w różnych miastach. Moi bogaci wspólnicy w Belhaven powiedzieli mi, czego szukają i dostarczę im to. Jeśli nie znajdę dla nich dobrego miejsca, wyślę ich do Calaculla. Jeśli twojemu mentorowi coś zostanie, może odesłać pozostałych do Endovier, to byłoby dobre rozwiązanie. Adarlan jest skąpe, mało oferują za kupno niewolników do kopalni soli, ale lepsze to niż nie zyskać nic. Więc Adarlan nie tylko brało jeńców z wojen i porywało ich z domów, lecz także kupowali niewolników. - A dzieci? - zapytała, zachowując neutralny ton głosu na tyle, na ile to było możliwe. - Co się z nimi sanie? Oczy Rolfe'a pociemniały i rozbłysło w nich nieco poczucia winy, przez co Celaena zastanawiała się, czy handel niewolnikami nie był dla niego ostatecznością.