barbellak

  • Dokumenty907
  • Odsłony85 706
  • Obserwuję102
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań50 838

D023. Clare Cathryn - Klucz do miłośći

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :626.0 KB
Rozszerzenie:pdf

D023. Clare Cathryn - Klucz do miłośći.pdf

barbellak EBooki różne
Użytkownik barbellak wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 155 stron)

CATHRYN CLARE Klucz do miłości Harleąuin Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż • Sydney Sztokholm • Tokio • Warszawa

ROZDZIAŁ PIERWSZY Mokry śnieg spływał jej po karku. Maggie nawet nie usiłowała go strząsnąć. Rękawiczki przemoczyła do suchej nitki, a i sama nie była w lepszym stanie. Straciła pół godziny na łapanie taksówki, śnieg tymczasem przeniknął już chyba w najbardziej niedostępne zakamar­ ki pod jej odzieżą i teraz wszędzie czuła wilgoć. Przeszła przez obszerny parking przed między­ narodowym portem lotniczym i zobaczyła swój samochód. Miała nadzieję, że ślusarz wkrótce się zjawi, zgodnie z obietnicą. Odniosła mgliste wrażenie, że coś za nią jedzie. Odwróciła głowę. Przez chwilę nie widziała nic, oślepiona blaskiem reflektorów bijących światłem prosto w oczy, zaraz potem ciemnoniebieska półciężarówka przemknęła obok i pryskając fontanną śnieżnej mazi, ochlapała Maggie od czubków przemiękniętych butów aż po uszy. - Hej! - zaprotestowała głośno. Ku jej zaskoczeniu półciężarówka zwolniła, jakby szofer usłyszał okrzyk. Potem zaczęła bardzo powoli się cofać. Furgon miał wyszczerbione błotniki, a rysy i za­ drapania bez wątpienia kwalifikowały go na weterana ruchu w Bostonie. Oznaczenie na drzwiczkach było jednak zupełnie jasne: K.C. Nocne usługi ślusarskie. Kierowca opuścił szybę w drzwiczkach. Maggie pomyślała, że w wytartej i rozciągniętej skórzanej kurtce doskonale pasuje do swojego pojazdu. - Paskudna noc - stwierdził. - Chyba jest pani trochę mokra.

6 KLUCZ DO MIŁOŚCI - Nie ma na mnie suchego miejsca, i to dzięki panu - oznajmiła ze złością. - Czy zawsze pan tak prowadzi? - Przy moim zajęciu czas to pieniądz - odparł. Wygramolił się z kabiny i zatrzasnął za sobą drzwiczki. Mężczyzna spoglądał to na twarz Maggie, to na skrawek papieru trzymany w dłoni. Oczy miał prawie tak ciemne, jak włosy. - Czyżby przypadkiem nazywała się pani Maggie Lewis? - Niech mi pan wierzy, że gdybym mogła być dziś kimkolwiek innym, to chętnie skorzystałabym z tej szansy - uśmiechnęła się na przekór sobie. - Ale cóż, rzeczywiście nazywam się Maggie Lewis. Mój samochód stoi tam, a mnie się spieszy do domu, więc... - Załatwię to tak szybko, jak to będzie możliwe - przerwał jej - ale najpierw muszę mieć pewność, że się rozumiemy. Czy dział przyjmowania zgłoszeń poinformował panią o cenniku? - Nie. Tak mnie ucieszyło znalezienie kogoś, kto przyjedzie, że zapomniałam zapytać. - Biorę osiemdziesiąt dolarów za każdą zaczętą godzinę, z pierwszą włącznie. Poza tym wspominała pani, że samochód ma jakiś wymyślny system alarmowy. - Owszem. Właśnie dlatego nie chciała się nim zająć policja. To oni zasugerowali, żebym wezwała pana. - System alarmowy zwiększa ilość pracy. Dostanie się do wnętrza pojazdu może być nieco trudniejsze niż normalnie. A zrobienie tego bez klucza kosztuje dodatkowe piętnaście. - Czyli mam zapłacić za wszystko co najmniej dziewięćdziesiąt pięć dolarów? To śmieszne, panie... - Przyjaciele nazywają mnie Connor - powiedział gładko. Uśmiechał się szeroko, bezczelnie próbując obudzić w niej przyjazne uczucia. Warunki, jakie zaproponował, uniemożliwiły to jednak skutecznie.

KLUCZ DO MIŁOŚCI 7 - Założę się, że przyjaciołom nie liczy pan dziewięć­ dziesięciu pięciu dolarów za uruchomienie samochodu, bo chyba nazywaliby pana zupełnie inaczej - wycedziła Maggie lodowato uprzejmym tonem. - No cóż, takie mam stawki, czy to się pani podoba, czy nie. A teraz proszę powiedzieć, jak pani zamierza mi zapłacić. - Chwileczkę - uniosła dłoń w rękawiczce. - Jeszcze nawet nie powiedziałam, że zamierzam skorzystać z pana usług. A jeśli chodzi o płatność, to poroz­ mawiamy o tym, kiedy pan skończy, dobrze? - Panno Lewis... - Pani Lewis. - Odezwało się w niej echo świata przesadnych konwenansów, do którego z taką trudnością próbowała się dopasować. Zupełnie jakbym słyszała teściową, pomyślała niemile zdziwiona. Ale właściwie dlaczego pod spojrzeniem pary roześmianych i bardzo ciemnych oczu poczuła się, jakby musiała nagle bronić własnego stylu życia? - Dobrze więc, niech będzie pani Lewis. Opowiem pani smutną historię. Krótko, bo mam jeszcze trzy wezwania i jeśli ktoś nie chce korzystać z moich usług, to szkoda mojego czasu. Zajmuję się ślusarstwem już prawie dziesięć lat. Na początku wierzyłem w każdą historyjkę o pechu, którą mi opowiadano. Wie pani, zgubione klucze, rabunek, zamek zmieniony przez męża... - Dla mnie to wszystko brzmi prawdopodobnie - zaprotestowała. - Ależ większość opowieści jest całkiem praw­ dopodobna. I właśnie dlatego, kiedy tylko zrobiło mi się kogoś żal i zgadzałem się na zapłatę w poniedziałek, po otwarciu banków, okazywało się, że jestem sto dolarów do tyłu albo muszę tygodniami nachodzić klienta, dopominając się o własne pieniądze. - Gwarantuję, że ze mną się to nie zdarzy.

8 KLUCZ DO MIŁOŚCI - Może pani gwarantować do woli, niestety od tego pieniądze nie wpadną mi do kieszeni. To brzmi dość cynicznie, ale zapewniam panią, że gdybym wierzył każdemu nieznajomemu, który wzywa mnie do otwarcia drzwi, to musiałbym zmienić zajęcie. - To istotnie brzmi dość cynicznie - odparła. - A co pan robi trafiając na kogoś, komu ukradziono torebkę z kluczami w środku? To właśnie mi się przydarzyło. - Daję mu z dobrego serca dziesiątkę na telefon, żeby zadzwonił po przyjaciela. - Nie mogę tego zrobić. Może pan nie zauważył, ale jest prawie północ. O tej porze wszyscy ludzie, do których mogłabym zadzwonić, leżą w łóżkach. Próbowałam złapać taksówkę, żeby dostać się do teściowej. Ale nie było żadnej wolnej. - Gdzie pani mieszka? - W Wellesley - powiedziała, wymieniając nazwę jednego z bardziej odległych miast-satelitów Bostonu. - Tam rzeczywiście nie można się znikąd dostać - parsknął pogardliwie. - Rozumiem więc, że jest pani w trudnym położeniu, co nie znaczy, że z tego powodu odstąpię od moich zasad. Dlatego pytam, czy chce pani, żebym otworzył jej samochód, a jeśli tak, to w jaki sposób mi pani zapłaci. - Owszem, chcę, żeby pan otworzył - powiedziała - a zapłacić mogę tylko w jeden sposób. Jeżeli upiera się pan, żebym rozliczyła się dzisiaj, to na półeczce w desce rozdzielczej mam schowany na wszelki wypadek czek in blanco. Załatwione? - Przykro mi, ale nie. - Co takiego? - Zdała sobie sprawę, że za chwilę nie uda jej się powstrzymać drżenia głosu. - Proszę nie mówić, że pan nie bierze czeków. - Bywają bez pokrycia - stwierdził lakonicznie. - Biorę gotówkę i karty kredytowe. - Co za idiotyzm!

KLUCZ DO MIŁOŚCI 9 - Przez unikanie idiotyzmów o mało nie wypadłem z rynku - oznajmił z drażniącym uśmiechem. Odgarnął z czoła gęste, czarne włosy. - Przykro mi, że dział zgłoszeń pani nie uprzedził. Jego zadaniem jest także informowanie klientów o moich warunkach, zanim pojawię się osobiście. W ten sposób eliminuję... - Pasożytów - wpadła mu w słowo Maggie. - Czy wyglądam na kogoś takiego? Milczenie wydłużało się i Maggie pożałowała tej uwagi. Dałaby wiele, żeby mocją wycofać. Mężczyzna wpatrywał się w nią badawczo, jakby taksował, na kogo wobec tego wygląda, a wyraz jego ciemnych oczu nasuwał jej podejrzenie, że ocena nie mija się zbytnio z prawdą. - Dlaczego nie zadzwoni pani po męża? - spytał. Pytanie, zadane w chwili słabości, zraniło tym boleśniej. Przez minione pięć lat przyzwyczaiła się do wdowieństwa, ale zupełnie nie potrzebowała, żeby ten nadęty, obcy bubek jej o tym przypominał. - Dlaczego nie zajmuje się pan własnymi sprawami? - odparła ostro i dostrzegła, że oczy zwężają mu się ze zdziwienia. - Proszę teraz chwilę poczekać. - Nie chcę czekać ani chwili. Już słyszałam, że jest pan bardzo zajęty, więc kończmy z tym szybko. Pragnę w tej chwili wyłącznie dostać się do domu i iść do łóżka. Przeżyłam dzisiaj cholerny dzień. Zapłacę czekiem, który ma pokrycie. Jeśli pan się na to nie zgodzi, to oboje tracimy czas. Więc jak? - No dobrze. Umówmy się, że w ramach bonifikaty, której udzielam pod koniec miesiąca na otwieranie samochodowych drzwiczek, zrobię to za osiemdziesiąt zielonych, łącznie z uruchomieniem silnika. Zgoda? - A co z czekiem? Westchnął, jakby jeszcze się zastanawiał. - Pewnie tego pożałuję, ale naprawdę wygląda

10 KLUCZ DO MIŁOŚCI pani na kogoś po ciężkim dniu. Przyjmę czek, ale lepiej żeby nie okazał się makulaturą. - Na pewno nie - powiedziała szybko. Czuła się coraz bardziej zmęczona. - Proszę się pospieszyć, panie... Connor. Jeśli ten dzień potrwa jeszcze dłużej, to padnę. - Nie ma potrzeby. Kiedy będę otwierał, może pani usiąść w furgonie. - Wspiął się na siedzenie kierowcy i od wewnątrz otworzył drzwiczki po drugiej stronie kabiny. Maggie z wdzięcznością wdrapała się do środka. Connor sięgał teraz w głąb półciężarówki, wciśnięty między siedzenia, tak że górna połowa jego dobrze zbudowanego ciała znalazła się blisko Maggie. Wobec takiego mężczyzny trudno pozostać obojętnym, pomyślała dziewczyna. Być może to tęsknota do pomocnego ramienia jej zmarłego Granta sprawiała, że bliskość Connora wywarła na niej duże wrażenie. - Proszę. - Odwrócił się do niej. - Ten ręcznik był kiedyś ładniejszy, ale i tak jest lepszy niż nic. Zdaje się, że wszystko na pani przemokło. - Chyba również we mnie - nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Kiedy podniosła oczy i skrzyżowali spojrzenia, zauważyła coś zaskakującego. Przez cały czas negocjacji Connor odpowiadał na jej pełne rezerwy, a potem złości zachowanie przyklejoną do twarzy hultajską miną. Teraz ona uśmiechała się do niego, ale twarz mężczyzny zmieniła się nie do poznania. Nie wiadomo czemu spoglądał ze śmiertelną powagą. - To niemożliwe - powiedział. Zamiast mocnego, męskiego głosu zabrzmiał ochrypły szept. Connor przechylił się na siedzeniu i delikatnie otarł ręcznikiem jej policzek. Poczuła ciepło jego rąk. Nie był to zwykły, przyjazny gest i Maggie odpowiedziała natychmiast. W spojrzeniu mężczyzny wyczuła dziwną moc. Siedziała w szoferce i pozwalała

KLUCZ DO MIŁOŚCI \ \ mu delikatnie zbierać stopniały śnieg z twarzy, a jedno­ cześnie zdała sobie sprawę, że serce bije jej coraz gwałtowniejszym rytmem, wzmacnianym przez łagodną siłę emanującą z ciała mężczyzny. Napomniała się w myślach, że ten człowiek nawet nie podał swojego nazwiska. Nie wiedziała o nim nic oprócz tego, że powinien otworzyć jej samochód, żeby mogła się stąd wydostać. Było szaleństwem pozwolić sobie na taką reakcję tylko dlatego, że miała ciężki dzień i ktoś okazujący jej choćby odrobinę sympatii ułatwiał zniesienie dokuczliwych okoliczności. Musiała coś zrobić, żeby przywołać się do porządku. - Czy wszystkie ręczniki ma pan od Ritza? - spytała, wskazując popularny znak firmowy na nieco wy­ strzępionym białym kawałku materiału. - Gdyby było mnie stać na Ritza, nie kradłbym ręczników - oświadczył. - Ten akurat zostawił w furgonie facet, który chciał, żebym mu otworzył frontowe drzwi. I na pewno było go stać na Ritza. Często zastanawia mnie, dlaczego bogaci ludzie są tak pazerni na drobiazgi. W słowach „bogaci ludzie" pobrzmiewała nuta goryczy. Maggie milczała, czując wewnętrzne rozdarcie, które zawsze dręczyło ją, gdy bogactwo pojawiło się jako temat rozmowy. Jeśli posiadanie dużej ilości pieniędzy robi z człowieka bogacza, to Maggie mieściła się w tej kategorii. Dlatego bezpodstawne twierdzenie Connora o pazerności majętnych ludzi uraziło niektóre obszary jej „ja". Inne jednak nigdy nie przywykły do otaczającego ją dostatku, w który się wżeniła. Być może tę właśnie Część osobowości Maggie pociągała wyraźna skłonność Connora do kontestacji. Connor wsunął jej ręcznik w dłoń i zręcznie wślizgnął się do tylnej części furgonu, gdzie zaczął grzebać w zaskakująco uporządkowanej graciarni, praw­ dopodobnie szukając narzędzi.

12 KLUCZ DO MIŁOŚCI - To nie potrwa długo - powiedział, otworzył tylne drzwiczki i zeskoczył na mokry chodnik. - Za pół godziny będzie pani mogła wypisać ten czek. Maggie pomyślała, że osiemdziesiąt dolarów za pół godziny pracy jest dosyć słoną ceną. Słyszała stuk butów z grubymi, ciężkimi podeszwami oddalający się w stronę jej samochodu, a jednocześnie stwierdziła, że po raz pierwszy została sama, od kiedy Jordan zawołał ją dziś rano, jeszcze przed świtem. Wczoraj przed świtem, poprawiła się w myślach, spoglądając na zegarek. Północ już minęła. Gdyby Connor nie dotknął jej tak delikatnie, a potem nie odszedł raptownie, byłaby w stanie trzymać fason jeszcze przez jakąś godzinę. Teraz stało się to niemożliwe. Pochyliła się na siedzeniu, opierając czoło o zimne dłonie, i poddała się fali rozżalenia, z którą usilnie walczyła przez cały dzień. Connor Blake zwykle nie pogwizdywał w czasie pracy. Raczej mruczał pod nosem różne uwagi, jakby słowa mogły zmusić mechanizm do posłuszeństwa. Tego wieczoru złapał się jednak na gwizdaniu. Wiedział, dlaczego to robi i czuł z tego powodu cholerny niepokój. Od kiedy uruchomił ten zwariowany jednoosobowy interes, miał równie zwariowaną wizję, że w ciemną noc dostanie zgłoszenie od kobiety, co wedrze się w jego niezależność, wyrwie go z rutyny, którą sobie narzucił, i da mu to wszystko, czego brak w życiu dotąd dotkliwie odczuwał. Aż do tego wieczoru nie wyobrażał sobie, jak właściwie ta kobieta ma wyglądać. Teraz był pewien, że tak, jak Maggie Lewis. Gwiżdżąc piosenkę, którą śpiewał jako uczeń na meczach futbolowych, pomyślał, że nawet nie potrafi dokładnie opisać Maggie. Włosy miała pełne mokrego śniegu, więc trudno było określić ich kolor. Wzrost mógłby nazwać średnim, ale sylwetkę dokładnie opatulał

KLUCZ DO MIŁOŚCI J3 żółto-brązowy płaszcz od deszczu, dość tradycyjny w kroju. Za to oczy natychmiast przykuły jego uwagę. Ach, te oczy. Nie uronił z nich najmniejszego szczegółu. Głębokie, złociste, otoczone orzechową obwódką. Kiedy Maggie spoglądała na niego, czaiły się tam błyski niezależności, które tak mu się podobały. Przysiadł na piętach, przerywając w pół frazy piosenkę. Melodia jakby mu nagle uciekła. Jego wyśniona wizja kobiety doskonalej miała pozostać w świecie fantazji, dobrze o tym wiedział. Maggie Lewis jest mężatką, podkreśliła to niemal od razu. Prawdopodobnie stanowi wzór matki i żony z Wellesley. Takie wrażenie robiła na początku. A tego typu kobiet Connor miał dość na całe życie. Dopiero kiedy poniósł ją temperament, Connorowi wydało się, że dostrzega w jej osobowości coś bardziej żywiołowego, co zrobiło na nim niemałe wrażenie. Mężczyzna westchnął i znowu zaczął gwizdać. Po co mieszać fantazję z rzeczywistością, nic to nie da. Zachowa wyobrażenie złotoorzechowych oczu i nie będzie się w to angażował. Łatwo było tak mówić, przynajmniej do czasu, kiedy po otwarciu drzwi samochodu wrócił do furgonu i znalazł tam Maggie płaczącą. Robiła to dyskretnie, ale Connor zauważył ślady łez na powiekach. Skulone ramiona świadczyły o silnym zmęczeniu i przygnębieniu. Kiedy otworzył drzwiczki, podniosła wzrok i szybko przetarła oczy ręcznikiem, który nadal trzymała w ręce. - Już prawie wyschłam - powiedziała, nagradzając go wymuszonym uśmiechem. - Samochód otwarty? - Otwarty, ale jeszcze nie uruchomiony - odparł. - Wróciłem po narzędzia. I chciałem zobaczyć, czy pani doszła do siebie - dodał mimo woli. Złote oczy rozwarły się szeroko, jeszcze bardziej obezwładniając go swą magiczną siłą.

14 KLUCZ DO MIŁOŚCI - Czy to również należy do usługi? - zainteresowała się. - Zdawało mi się, że czeka na pana jeszcze trzech klientów. - Nic pilnego - uciął. - Wygląda pani jak ktoś potrzebujący pomocy nie tylko przy samochodzie. Sprawiała wrażenie niepewnej, czy mu zaufać i skorzystać z oferty. - Nic nie zrobi mi tak dobrze, jak zdrowy, mocny sen. Syn zbudził mnie o zupełnie nieprzyzwoitej godzinie, a potem przez cały dzień było coraz gorzej. - Ile lat ma pani syn? - Siedem. Czasem myślę, że zachowuje się, jakby miał czterdzieści. Dba o mnie tak samo, jak ja o niego. Robi się podobny do dziecka tylko, kiedy jest chory. I właśnie od tygodnia mi choruje. Dzisiaj przed piątą dostał ataku kaszlu i nie chciał potem usnąć, zanim nie usiadłam przy nim na łóżku. - W uśmiechu odbiło się niezadowolenie z siebie. - Ale z pewnością nie muszę nikogo zanudzać moimi domowymi problemami, panie... Connor. - Wcale mi to nie przeszkadza. Zaczęła mu się dokładniej przyglądać. W cieple tego spojrzenia Connor poczuł niezwykłą błogość. Nagle odkrył, że wszystko, co dotyczy Maggie, stało się najważniejszą rzeczą na świecie. - A co strasznego zdarzyło się później? - spytał, pochylając się lekko w jej stronę. Zauważył, że włosy Maggie rzeczywiście powoli wysychają, otaczając twarz gęstymi puklami. Ich miodowy kolor ze złotymi refleksami znakomicie pasował do oczu. - O Boże. Aż nie wiem, od czego zacząć. Najpierw walczyłam z przeziębieniem Jordana. A ponieważ nie chodzi przez nie do szkoły, trudno mi skupić się na innych dzieciach. - Ma pani więcej dzieci? - Nie. Prowadzę przedszkole.

KLUCZ DO MIŁOŚCI 15 Zaskoczyła go. Wyobrażał ją sobie jako młodą, opływającą w dostatki panią domu, a niejako pracującą kobietę. - Najczęściej przychodzi szóstka - ciągnęła. - Dzisiaj jedna z dziewczynek upadła i rozbiła głowę o róg stołu. - Skrzywiła się. - Na szczęście nic poważnego sobie nie zrobiła, ale rozcięła skórę na czole i z rany lała się krew. Starsze dzieci doszły do makabrycznego wniosku, że ma w głowie dziurę, przez którą mózg wypłynie na podłogę. - Pełne wargi z trudem ułożyły się w uśmiech. - Do trzeciej pracuję sama, dopiero potem przychodzą mi pomóc nastolatki. Musiałam więc załadować całą siódemkę do samochodu, żeby zawieźć Nataszę do lekarza. Ale był bal! - Rozumiem - powiedział Connor. - Z moich doświadczeń wynika, że przygotowanie do wyjścia dokądkolwiek jednego dziecka to już jest bal. - Słusznie. - Doceniła jego zrozumienie. Zaczęła wyrzucać z siebie słowa tak niepohamowanie, jakby przez cały dzień czekała na kogoś, przed kim będzie mogła się wygadać. - Oszczędzę panu dalszych krwawych szczegółów, powiem tylko, że Natasza skończyła z czterema szwami na głowie, po czym musiałam dojść do ładu z jej histeryczną matką. Dostałam strasznego bólu głowy i nie miałam czasu ugotować obiadu. Tymczasem moja opiekunka do dziecka złapała tego samego wirusa, co Jordan, więc jadąc na lotnisko, musiałam go zawieźć do babci. - Westchnęła. - Mam nadzieję, że się od niego nie zarazi. Biedna kobieta miała ostatnio dość własnych problemów. - Rozumiem, że na lotnisko odprowadzała pani męża? - zapytał obojętnie Connor. - Nie. - Potok słów nagle ustał, odwróciła od niego szeroko rozwarte oczy. - Nie męża, szwagierkę. Connor zmarszczył brwi. Wizja czy nie wizja, ale ta

16 KLUCZ DO MIŁOŚCI kobieta ciekawiła go coraz bardziej. Mogła być rozwiedziona albo nieszczęśliwa w małżeństwie. Chętnie i dużo mówiła o synu, ale milkła natychmiast na wzmiankę o mężu. - Wtedy skradziono pani torebkę - przynaglił. Spojrzała na niego spod oka i chyba postanowiła mówić dalej: - Och, jeszcze nie. Tak się spieszyłam, żeby przyjechać tu na czas, że prowadziłam szybciej niż zwykle i dostałam mandat za przekroczenie szybkości. - Ja mam całą kolekcję, więc może mi pani wierzyć, że nie warto ich zbierać. A co jeszcze się stało? - To już prawie koniec. Odprowadziłam szwagierkę i szłam zadzwonić do teściowej, że się spóźnię. Wpadłam dokładnie w środek tłumu, który przelewał się przez poczekalnię po jakimś międzynarodowym locie. Kiedy się z niego wygrzebałam, okazało się, że nie mam torebki. - Rozłożyła dłonie, teraz już bez rękawiczek. - I to już naprawdę byłby koniec, gdyby mnie pan nie ochlapał i nie zażądał osiemdziesięciu dolarów za umożliwienie mi dojazdu do domu. Palce miała długie i smukłe, sądząc po wyglądzie bardzo zmarznięte. Connor próbował zachować resztki normalności i wytłumaczyć sobie, że powinien uruchomić samochód i czym prędzej ruszać do pozostałych klientów. Maggie Lewis pociągała go jednak za bardzo. Jeszcze nim skończyła mówić, wyciągnął rękę i objął jej dłoń. Wzrok go nie omylił: palce były lodowate. W chwili gdy ich dotknął, zrozumiał, że pragnie ogrzać swym ciepłem ją całą, pragnie wypędzić zgryzotę z jej oczu. - Wciąż jest pani na wpół zamrożona - sięgnął wolną ręką do kluczyka w stacyjce. - Gdybym trochę pomyślał, włączyłbym ogrzewanie. Prawie natychmiast Maggie poczuła, że temperatura

KLUCZ DO MIŁOŚCI \J w półciężarówce rośnie. Wiedziała, że tylko częściowo dzieje się tak za sprawą przekręconego wyłącznika. Ze zdziwieniem stwierdziła, jak przyjemny jest dotyk dłoni Connora. Wystarczyło, że trzymał ją za rękę, a już świat wydawał się bardziej kolorowy. - Nic mi nie jest - powiedziała z gorącą nadzieją, że nie zdradza się z uczuciami. - Gdy opowiedziałam panu tę smutną historię, poczułam się o wiele lepiej. - Wydaje mi się, że w takim dniu, jak ten, mąż powinien pani pomóc. - Powiedział te słowa, jakby wbrew sobie. - Pomógłby na pewno - stwierdziła Maggie obojętnie - ale go nie ma. Ód pięciu lat nie żyje. - Rozumiem - powiedział, powoli skłaniając głowę. - Serdecznie współczuję. - Dziękuję - odparła po prostu. - W zasadzie przyzwyczaiłam się już do tego. Tylko w takie dni... Nie dokończyła zdania. Ich oczy spotkały się znowu. Poczuła, jak wciągają prawie czarna toń. Ten tajemni­ czy mężczyzna zdawał się chować dla niej jakiś dar, obiecywać coś, czego dotąd jej brakowało. Connor usłyszał gwałtowny wdech, ale Maggie pozostała nieruchoma, tylko jej wargi lekko się rozchyliły. Mocniej przycisnął jej dłoń i zaskoczony stwierdził, że palce Maggie odpowiadają mu uściskiem. Z trudem przypomniał sobie, że żyje w tej chwili w świecie wyśnionej fantazji, która zaraz uleci, cokolwiek miałoby się wydarzyć. Ale tymczasem żył tą chwilą, jak żadną inną dotychczas. - Chyba mi się to wszystko wydaje - powiedziała Maggie, dokładnie wtórując jego myślom. - Przez cały dzień marzyłam o parze mocnych ramion, w których mogłabym się wypłakać, a pan zmateriali­ zował się jak za dotknięciem różdżki. - Jestem do pani usług, podobnie jak moje ramiona. Może pani w nich płakać do woli.

18 KLUCZ DO MIŁOŚCI Ręce wciąż mieli splecione, jakby żadne nie mogło się zdecydować na dalszy krok. Connor naglony siłą będącą poza zasięgiem woli, pochylił się i pocałował ją. Maggie odnalazła w pocałunku o wiele więcej niż tylko pocieszenie. Nawiązało się między nimi takie porozumienie, jak między dwojgiem zupełnie sobie obcych ludzi, którzy mogą się zdobyć na całkowitą otwartość wobec siebie. Z przyjemnością powitała jego język i rozchyliła wargi, zachęcając Connora do dopełnienia słodkich poszukiwań. Ich usta stopiły się w jedno, Maggie przestała myśleć racjonalnie, zamieniła się w czyste doznanie. Poczuła się wolna. Wolność trwała dokładnie tyle, ile pocałunek. Kiedy Connor uniósł głowę, Maggie wiedziała, że nie może sobie pozwolić na nic więcej. - Myślę, że naprawdę powinnam jechać do domu - powiedziała. Przez szybę furgonu spojrzała na swój samochód, jakby ten widok był w stanie upewnić ją choć trochę, że świat nie zmienił się ani na jotę przez ostatnie pół godziny, kiedy Connor przewrócił wszystko do góry nogami swą delikatnością i pocałunkiem. - Chyba ma pani rację - mężczyzna jakby oszoło­ miony ich wspólną chwilą namiętności, wyglądał na zadowolonego, że może się z powrotem wycofać w świat zamków i narzędzi. - Uruchomię silnik, a pani może tymczasem przygotować ten czek. Proszę wypisać po prostu na „K.C. Nocne usługi ślusarskie". Maggie zeskoczyła z siedzenia w furgonie, uważając, żeby nie wpaść w kałużę, i ruszyła za Connorem do swojego samochodu. Po drodze przeciągnęła palcem po znaku firmowym na boku ciemnoniebieskiej półciężarówki. - Jak długo pan się tym zajmuje? - spytała. - Mniej więcej dziesięć lat. A czemu pani pyta? - Zastanawiałam się. Ten biedny, stary furgon wygląda, jakby był z panem od początku.

KLUCZ DO MIŁOŚCI 19 - Może pani nie wierzyć, ale zaczynałem od motocyk­ la. Kupiłem furgon dopiero, kiedy torba z narzędziami zrobiła się za duża na motor. A ten biedny, stary furgon przejedzie jeszcze co najmniej sto pięćdziesiąt tysięcy kilometrów. Jest trochę poobijany, ale tylko od zewnątrz. To nas w pewnym sensie upodabnia. Przystanął przed jej samochodem. Ręce trzymał na biodrach, a w oczach znowu tańczył mu kpiący uśmiech. Maggie pomyślała, że Connor mówi prawdę. Twarz o wyrazie zmieniającym się od cynizmu do niewiarygodnej czułości musiała należeć do człowieka, który wiele widział. No cóż, przypadkowe spotkanie z Connorem powinno jej utkwić w pamięci jako drobny, lecz znaczący szczegół, przypominający, czym sama mogła zostać. Rozbawiło ją to filozofowanie. Wsiadła do samochodu, a Connor wsunął się tymczasem pod uniesioną maskę. Zanim w tajemniczy sposób uruchomił silnik, wypisała dla niego czek. Wziął blankiet, nie zaszczycając go spojrzeniem, po czym wyjaśnił, jak zgasić silnik po dojechaniu na miejsce i w jaki sposób postarać się o nowy kluczyk do stacyjki. Maggie z dużą niechęcią myślała, że będzie musiała powiedzieć Connorowi „do widzenia", a z jego spojrzenia domyślała się, że i z nim jest podobnie. - To śmieszne - stwierdziła, podnosząc ku niemu wzrok. - Nawet nie znam pańskiego nazwiska. - Większość ludzi nie zna. Nie używam go często. - Czy pan lubi... taki sposób zarabiania na życie. - Jasne. Odpowiada mi. Zwariowane godziny, całkowicie nie dająca się przewidzieć robota, no i nie ma szefa gapiącego się przez ramię. Łatwo było uwierzyć. Wszystko wskazywało na to, że Connor może podpisywać się „wolny duch", i to olbrzymimi literami.

20 KLUCZ DO MIŁOŚCI - Ma pan szczęście. Większość ludzi czerpie ze swojej pracy znacznie mniejszą satysfakcję. - Szczęście nic tu nie ma do rzeczy. Poprzednie zajęcie nie satysfakcjonowało mnie, więc postarałem się o zmianę. Maggie pomyślała, że zabrzmiało to bardzo pro­ sto, wiedziała jednak, iż naprawdę nic nie jest takie proste. - A co z panią? Pani nie jest zadowolona ze swojego zajęcia? Wzruszyła ramionami. Nagle zapragnęła, żeby ta rozmowa wreszcie się skończyła. Connor za bardzo zbliżał się do spraw, o których normalnie nie odważała się myśleć, a ze swoją cholerną uczciwością wyciągnąłby z niej natychmiast najgłębsze sekrety, gdyby tylko dała mu okazję. - Najczęściej jestem - powiedziała lekko. - Tylko czasami bóle gardła, mandaty za przekroczenie szybkości i kieszonkowe kradzieże wpędzają mnie w czarną rozpacz. Bardzo dziękuję za pomoc, Connor, i... - Zaczęła budować ozdobne podziękowanie za przyjazne ramię, na którym można się było wypłakać. Kątem oka dostrzegła, że mężczyzna spogląda na czek, który mu wręczyła. Kiedy podniósł głowę, twarz miał całkiem zmienioną. - Firma poleca swoje usługi - stwierdził śmiertelnie poważnie. - Jeżeli, jak pani mówiła, czek ma pokrycie, to więcej mnie pani nie zobaczy. Proszę od tej pory trzymać kluczyki w kieszeni płaszcza. Wyglądało na to, że próbuje zniszczyć wszelkie zawiązki przyjaznych uczuć, jakie przedtem pomógł stworzyć. Z jego oczu Maggie mogła teraz wyczytać, że gdyby miała rozum i trzymała kluczyki w kieszeni płaszcza także wcześniej, to nie musiałby zawracać sobie głowy przyjeżdżaniem tutaj i ratowaniem jej. Maggie była zaszokowana tą zmianą. Nie zamierzała

KLUCZ DO MIŁOŚCI 21 bawić się w odgadywanie, czemu wszystko nagle się popsuło. Przez cały wieczór pragnęła jak najszybciej dojechać do domu i porządnie się wyspać, toteż znowu zwróciła myśli w tym kierunku, jakby bez trudu mogła zapomnieć o istnieniu Connora jak- mu-tam. Pożegnała go krótko i oschle i ruszyła. Connor patrzył, jak odjeżdża, czyniąc sobie w myślach wyrzuty, że okazał się cholernym głupcem. Kiedy czerwone światła samochodu znikły, spojrzał jeszcze raz na czek, osłaniając papier przed mokrym śniegiem, który wciąż padał. Zobaczył to samo, co za pierwszym razem: Mrs. Grant A. Lewis, Jr. Wdowa po Grancie. Mając do wyboru wszystkie kobiety świata, jego wyobraźnia trafiła na osobę zajmującą centralne miejsce w świecie, od którego przez większość dorosłego życia Connor uciekał jak od zarazy. Z wściekłym pomrukiem ruszył wielkimi krokami do furgonu. Pozwolił się zwieść błyskowi niezależności w parze złotoorzechowych oczu, a ona przez cały czas była jedną z klanu Lewisów, prawdopodobnie nawet główną siłą w rodzinnej firmie. Ojciec uśmiałby się do rozpuku, pomyślał z goryczą. Stary zawsze upierał się głośno, że Connorowi nie uda się uniknąć przeznaczenia. - A właśnie, że mi się uda - mruknął złym głosem, wrzucając bieg i z chlupotem rozpryskując breję na wyjeździe z parkingu.

ROZDZIAŁ DRUGI Ostatnie porcje z marcowego garnca były niezbyt udane, i kwiecień też zaczyna się kiepsko, pomyślał Connor. Minął tydzień od spotkania z Maggie. I oto stał na progu jej domu w Wellesley. Budynek stanowił dokładne odbicie jego wyobrażenia o nieruchomości, jaką mógłby kupić Grant Lewis. Była to dwupiętrowa, dość zwyczajna kamienica. Teren starannie obsadzono drzewami i krzewami, a posiadłość tchnęła szacownym dostatkiem. Cały Grant, rzetelny i dający oparcie, przemknęło przez myśl Connora. Niewykluczone, że właśnie przyciąganie się przeciwieństw sprawiło, iż w dzieciństwie obaj byłi dobrymi przyjaciółmi. Pomacał czek w kieszeni i wyciągnął rękę do dzwonka. Po półminucie drzwi otworzył mały lord Fauntleroy. Connor zamrugał, jakby ta mała zjawa mogła zniknąć. Ale chłopiec, który obdarzył go spokojnym spojrzeniem, bez wątpienia był realny. Pokonawszy zaskoczenie edwardiańskim kostiumem, złożonym z aksamitnych bufiastych spodenek i luźnej białej koszuli z dużą kokardą przy szyi, Connor zorientował się nieomylnie, kim jest dziecko. - Czy mama jest w domu? - zapytał syna Granta Lewisa. Chłopiec skinął głową. - Jest w pokoju zabaw, ale zajęta. Czy może pan poczekać kilka minut? - Oczywiście. - Connor wszedł do rozległego foyer ze ścianami wyłożonymi cegłą i spojrzał na chłopca, który właśnie zamykał drzwi niczym od-

KLUCZ DO MIŁOŚCI 23 źwierny w pomniejszonej skali. - Ty jesteś Jordan, prawda? - Tak. - Z okrągłych, piwnych oczu wyzierało zaskoczenie. - Skąd pan wie? - Szczęśliwy traf, udało mi się zgadnąć. - Może pan przejdzie do salonu - zaproponował chłopiec, prowadząc go przez foyer. Małe czarne lakierki stukały o podłogę, a dźwięk odbijał się echem o ściany. - Przypuszczam, że może pana dziwić, dlaczego jestem tak ubrany - powiedział przez ramię, odchylając głowę. - Muszę przyznać, że się nad tym zastanawiałem - odparł rozbawiony Connor. - To z powodu przedstawienia w szkole - wyjaśnił Jordan. - Gram Małego Księcia. - Do której szkoły chodzisz? - Connor pomyślał, że nietrudno zgadnąć. - Do Stearns School w Newton. - Wiem, gdzie to jest. - Connor znał szczegóły dotyczące tego ekskluzywnego prywatnego zakładu wychowawczego, jako że sam uczęszczał do niego. - Podoba ci się tam? Jordan wzruszył ramionami w pierwszym dziecięcym geście, jaki zauważył Connor. - Jest okay - powiedział. - Chodził tam mój ojciec i mój dziadek, więc sądzę, że i ja powinienem tam chodzić. - Rodzice często tak uważają - stwierdził Connor trzeźwo. - Rodzice zwracają dużo uwagi na tradycje - zgodził się Jordan, jakby zdradzał sekret, który przez siedem lat życia przyjął jako swój. - A twoja mama? - Connor nie mógł się powstrzy­ mać od pytania. - Czy i ona zwraca uwagę na tradycje? Jordan zamyślił się. - Czasami tak, a czasami nie - wydał w końcu werdykt. - Pójdę i powiem jej, że pan tutaj jest.

24 KLUCZ DO MIŁOŚCI Malec oddalił się, drepcząc przez foyer, Connor wszedł zaś do niskiego, wyłożonego dywanem pokoju z belkowanym sufitem i dużym, ceglanym kominkiem. Pomieszczenie było wygodne. W ściany wbudowano półki z książkami, stały tam również niskie, wybite skórą fotele. Przez ołowiowe szkło w oknach padało ukosem późnopopołudniowe światło, dodające ciepła dębowej boazerii. Tu i ówdzie Connor złowił spojrzeniem małe wyścigówki i figurki dinozaurów. Uśmiechnął się do siebie. Jego własna matka surowo zakazywała wnoszenia zabawek do salonu. Uśmiech szybko jednak stopniał, gdyż w pozostałych szczegółach miejsce dokładnie przypominało mu otoczenie, w jakim wyrósł. Jako mały chłopiec spędził zdecydowanie za dużo godzin w takim właśnie salonie, nudząc się, kiedy jego i Granta rodzice omawiali wydarzenia towarzyskie i nie kończące się interesy Triple I. Sama myśl o tej przeklętej firmie sprawiła, że nabrał ochoty, żeby szybko się wynieść. Próbował się wygodnie usadowić na jednym ze skórzanych foteli, ale już po kilku sekundach znowu stał, jakby z mebla sterczały gwoździe. Beznadzieja. Uciekł z wygodnej, dostatniej siedziby wiele lat temu i nie mógł się już czuć w takim miejscu jak u siebie w domu. Z oddali dobiegły go głosy. Dużymi krokami przeszedł foyer w ich stronę, zdecydowany załatwić sprawy z Maggie i zabierać się stąd jak najprędzej. Maggie zaczynała myśleć, że hasło „Dzięki Bogu, już piątek" poważnie mija się z prawdą. Poprzedni piątek okazał się wyjątkowo nieszczęśliwy, od pas­ kudnego przeziębienia Jordana począwszy, a na nie wyjaśnionym i nagłym odejściu Connora kończąc. W ten piątek wszystko układało jej się niewiele lepiej.

KLUCZ DO MIŁOŚCI 25 Dobrze, że dzień powoli wracał do normy. Wszystkie przedszkolaki, z wyjątkiem jednego, zostały odebrane. Zaraz Maggie zapłaci opiekunom za popołudnie i będzie miała czas, żeby przygotować obiad przed wieczornym wyjazdem z Jordanem na przedstawienie w szkole. Widać światełko w tunelu, pomyślała, otwierając książeczkę czekową. - Przykro mi, Liso, że musisz czekać - powiedziała do nastoletniej blondynki stojącej przed nią. - Chyba będę musiała wprowadzić dodatkowe opłaty dla rodziców, którzy nie odbierają dzieci o czasie. - Wszystko w porządku, pani Lewis - odparła Lisa. - Póki Sherry i ja dostajemy swoje działki, nie ma problemu. Obie dziewczyny zachichotały, Maggie uśmiechnęła się do nich. Bardzo jej odpowiadały takie pracownice. Można było na nich polegać, a przy tym dobrze radziły sobie z dziećmi. Wręczyła Lisie czek i zaczęła wypisywać drugi, dla Sherry. - Lepiej niech się panie upewnią, czy te czeki mają pokrycie - odezwał się głos z tyłu. Maggie odwróciła się szybko, uderzona nieprzyjaznym tonem, jeszcze zanim rozpoznała mówiącą osobę. Potem zorientowała się, że to Connor i mimowolnie ściągnęła brwi. Najpierw pomyślała, że mężczyzna wyjątkowo tu nie pasuje. Wnętrze pokoju zabaw było urządzone z myślą o dzieciach, dominowały w nim proste formy i jaskrawe kolory. W zniszczonej skórzanej kurtce i ciężkich butach, by nie wspominać już o groźnych ciemnych oczach, Connor wyglądał jak burzowa chmura w słoneczne popołudnie. Jeszcze bardziej niż ponura kolorystyka, ze słodyczą miejsca stworzonego przez Maggie kłóciło się agresywne zachowanie. - Co pan ma na myśli? - spytała, odkładając pióro. Z kieszeni kurtki wyciągnął kawałek papieru

26 KLUCZ DO MIŁOŚCI i pomachał jej przed oczami. Był to czek, który wypisała mu w poprzedni piątek w nocy. Upstrzyły go liczne pieczątki świadczące o kilkakrotnej odmowie realizacji z powodu zbyt niskiego stanu konta. - Mam na myśli - powiedział z namaszczeniem - że wbrew pani zapewnieniom i gwarancjom czek okazał się śmieciem. Pomyślałem więc, że powinienem ostrzec te damy przed pani czekami, które mogą nie mieć pokrycia. - Po pierwsze, to nie są żadne „damy", tylko młode dziewczęta - oświadczyła, czując przypływ temperamentu. - Po drugie, ich czeki są całkiem dobre, ponieważ ostatniego wieczoru uregulowałam stan konta. A po trzecie... Rozległo się pukanie do drzwi i Maggie odwróciła się do obu dziewcząt, które przyglądały się wymianie zdań z szeroko otwartymi oczami. - To na pewno matka Karola. Czy możecie go przygotować? Dziękuję. - A co po trzecie? - spytał Connor, kiedy dziewczęta zajęły się dzieckiem w kojcu. - Po trzecie, absolutnie nie ma pan prawa wdzierać się tutaj i rzucać na mnie bezpodstawnych oskarżeń przy moich pracownicach. - Maggie zastanawiała się, co się dzieje. Z reguły nie traciła panowania nad sobą. Wśród wpojonych jej zasad była i ta, iż dobrze wychowana kobieta nigdy tego nie robi. A Connor, ślusarz, sprawił, że w ciągu dwóch spotkań dwukrotnie wyszła z siebie. - Poza tym chciałabym wiedzieć, jak pan się tu dostał? - W każdym razie nie wdzierałem się siłą. - Wyglądał na rozbawionego jej wściekłością. - Wpu­ ścił mnie pani syn. I trudno mi, prawdę mówiąc, dostrzec bezpodstawność oskarżenia. Czek jest bez pokrycia. - Widzę przecież, i jeśli da mi pan dwie minuty,

KLUCZ DO MIŁOŚCI 27 żebym mogła spokojnie skończyć sprawy przedszkola, to zrobię porządek również z tym. - Wypisała czek dla Sherry i odprowadziła obie dziewczęta oraz matkę Karola. - Przejdźmy do mojego biura - zaproponowała po powrocie. - Sprawdzimy, może uda mi się zorientować, gdzie jest błąd. - Zaprosiła go do pokoiku przylegającego do miejsca dziecięcych zabaw. Biuro było urządzone równie gustownie, jak reszta budynku. Wszystko swojskie, eleganckie i jak należy. Connor poczuł swą normalną reakcję na poprawność i elegancję. Zawsze w takiej sytuacji miał ochotę rzucać różnymi przedmiotami albo czym prędzej uciekać. - Przyszedł dzisiaj wyciąg z konta, ale jeszcze nie miałam czasu mu się przyjrzeć. - Równo rozcięła kopertę nożem do papieru. Connor otwierał pocztę wsuwając kciuk w naroże koperty i rozszarpując wzdłuż brzegu. Obserwował, jak Maggie studiuje wydruk z kom­ putera, i próbował tymczasem dojść do ładu ze swoimi uczuciami. Właściwie chciał sobie dać spokój i zniknąć. Bo jeśli oceniał ją właściwie i pod zewnętrzną warstwą człowieka interesu miała jeszcze inną, to i tak angażowanie się w znajomość z Maggie wróci go do życia, od którego się odciął. - Do diabła - powiedziała głośno, stukając w kartkę nożem do papieru. - Chyba jest pomyłka w wydruku. W zeszłym miesiącu płaciłam za szkołę Jordana. Wygląda na to, że dwukrotnie wprowadzono tę pozycję do komputera. - Sięgnęła po biały aparat telefoniczny, stojący na biurku, i z pamięci wybrała numer. - Jest dopiero wpół do piątej. Jeśli się pospieszymy, to dojedziemy do banku przed piątą i uporządkujemy tę sprawę. - Co pani ma na myśli mówiąc „my"? Przecież to pani kłopot, nie mój.

28 KLUCZ DO MIŁOŚCI - W ten sposób najszybciej dostanie pan pieniądze. Przecież właśnie tego pan chce, może się mylę? - Jej oczy zdawały się ciskać na niego snopy iskier. Prawie pożałował swego gruboskórnego zachowania. - Halo, mówi żona Granta Lewisa - Connor drgnął i skrzywił się. Oto kim jest Maggie naprawdę; nie żadną tajemniczą kobietą, którą wyczarował sobie ze snu. Jej korzenie tkwiły w świecie Triple I równie głęboko, jak kiedyś jego własne. Po tempie, w jakim połączono ją z dyrektorem banku, zorientował się, że także wielu innych ludzi ma świadomość tego zakorzenienia. Maggie wyjaśniła dyrektorowi problem, wielkodusznie przyjęła przeprosiny i ustaliła, że natychmiast przyjedzie do banku, żeby doprowadzić sprawę do końca. - Jeśli może mi pan poświęcić pół godziny i jechać ze mną, to dam panu gotówkę - powiedziała, odkładając słuchawkę. - Czy tak będzie dobrze, panie... - Urwała i zmarszczyła brwi. - Jak właściwie brzmi pana nazwisko? - Mówiłem pani, że nie używam go często. - Czemu nie? - Nie przepadam za moim nazwiskiem. - Rozumiem, że to pana sprawa. Więc jedzie pan do banku, czy nie? - Jasne. Ale czy większości banków nie zamyka się o trzeciej lub czwartej? - Także i ten. Ale akurat znam dyrektora. On pracuje do piątej i zwykle bardzo chętnie pomaga, jeśli zdarzy się jakiś kłopot. - Skąd pani tak dobrze zna dyrektora? Pomyślała, że Connor ją sprawdza, ale przyczyny nie mogła dociec. - Odziedziczyłam udział w interesach rodziny. Między innymi miejsce w zarządzie, w którym zasiada również dyrektor banku.