ROZDZIAŁ PIERWSZY
Cóż za ironia losu!
Oto zniewalający uśmiech Dary Seabrook, pomyślał
Ridge Jackson, obserwując dziewczynę stojącą w tłumie
studentów. Córka chrzestna Harrisona Montgomery'ego,
kandydata na prezydenta, z łatwością przekonała audy
torium, jak należy głosować.
Jej zapał i pogoda ducha trafiały do przekonania mło
dym wyborcom, którzy dotychczas rzadko popierali Mont
gomery'ego. Dziennikarze prasowi i telewizyjni gotowi
byli paść na kolana przed śliczną i mądrą dziewczyną.
Krótko mówiąc, taka sojuszniczka to prawdziwy skarb.
A zatem na równi z innymi dobrami kandydata na prezy
denta wymagała ochrony.
Studentki podziwiały niezależność Dary oraz jej inte
ligencję. Niewątpliwie podobała im się również fryzura
urodziwej brunetki, stwierdził ironicznie Ridge. Stanęło
mu przed oczyma zdjęcie Dary, które widział niedawno
na okładce poważnego tygodnika o wielkim nakładzie.
Podejrzewał, że dla studentów inteligencja dziewczy
ny była znacznie mniej istotna. Młodsi wpatrywali się
z cielęcym zachwytem w jej niebieskie oczy i poddawa-
li się czarowi promiennego uśmiechu. Bardziej doświad
czeni spoglądali przez chwilę na urodziwą twarz, a po
tem obrzucali taksującym spojrzeniem sylwetkę panny
Seabrook. Zdaniem Ridge'a dziewczyna wyglądała uro
czo w prostej, ale wytwornej sukni, prezentowałaby się
jednak znacznie bardziej interesująco, gdyby naga leżała
na zmiętej pościeli.
Kiedy Dara się odwróciła, starannie ułożone kosmyki
ciemnej grzywki odsłoniły duży plaster na czole. Właś
nie z powodu tego opatrunku Ridge zjawił się na przed
wyborczym spotkaniu. Gdy podejmował kolejne zlece
nie, często zadawał sobie pytanie, czy tym razem będzie
musiał ryzykować życie. Zawsze istniało niebezpieczeń
stwo, że przyjdzie mu pożegnać się z tym światem. Od
sunął na bok ponure myśli. Cóż za ironia losu, pomyślał.
Miał strzec Dary Seabrook jak oka w głowie. Dzięki
temu zleceniu znajdzie sposób, by odpłacić Harrisonowi
Montgomery'emu pięknym za nadobne.
Clarence Merriman, szef regionalnego sztabu wybor
czego, dreptał w pośpiechu obok Dary. Szli właśnie do
czekającej przed budynkiem limuzyny.
- Nie powinna pani dzisiaj opuszczać hotelu. Nale
żało zostać w łóżku i odpocząć. Nie rozumiem, jak to
się stało, że zgodziłem się na wygłoszenie przemówienia.
Jest pani teraz blada jak ściana.
Dara miała lekkie zawroty głowy, ale wolałaby u-
mrzeć, niż przyznać się do takiej słabości. Zbyła uwagi
Merrimana lekceważącym ruchem dłoni.
- Proszę się nie martwić. Fotografie w gazetach będą
zapewne czarno-białe. Czytelnicy się nie zorientują.
- Wystarczy, że ja widzę, co się dzieje - rzucił ziry
towany Clarence. Mamrocząc coś niezrozumiale, opie
kuńczym gestem ujął pannę Seabrook za ramię. - Proszę
mi wybaczyć nadmiar szczerości, ale jest pani blada
niczym trup.
- Mąci mi pan w głowie. Raz porównuje mnie pan
do ściany, to znów do trupa. - Dara uśmiechnęła się
promiennie do zatroskanego opiekuna. - Z radością słu
cham tych wyszukanych komplementów, ale nie zapo
minajmy o przyziemnych sprawach. Mój żołądek upo
mina się o swoje prawa. Wstąpimy gdzieś w drodze
do baru i zjemy parę kanapek? Gdy zaspokoję głód, mo
że mnie pan odprowadzić do pokoju, zapakować do
łóżka i...
Dara umilkła. Napotkała wzrok postawnego mężczy
zny, który stał obok limuzyny. Czuła na sobie taksujące
spojrzenie piwnych oczu. Można by pomyśleć, że nie
znajomy w ułamku sekundy ocenił jej wzrost i wagę,
a ponadto tajemniczym sposobem dostrzegł rodzinne
znamię ukryte pod suknią.
Granatowy garnitur podkreślał szerokie ramiona.
Ciemne włosy sięgały kołnierza marynarki. Wzięłaby
tego mężczyznę za zwyczajnego gapia lub podrywacza,
gdyby nie ponury i zdecydowany wyraz jego twarzy.
Intuicja podpowiadała Darze, że nieznajomy jest nie
bezpiecznym osobnikiem. Nie udawał twardziela jak
wielu młodych i rokujących wielkie nadzieje polityków,
z którymi miała do czynienia. Ci ludzie mieli wpływo-
wych rodziców i nosili drogie garnitury, ale sami nie-
wiele sobą reprezentowali. Dara podziwiała nieznajome-
go, a zarazem czuła się w jego obecności odrobinę za
kłopotana.
Przywykła do gapiów i licznej asysty, ale nikt się jej
dotąd nie przyglądał z taką natarczywością. Odwróciła
wzrok i popatrzyła na Clarence'a, który wertował swój
notes. Kartki zatrzepotały, gdy powiał jesienny wiatr.
- Całkiem zapomniałem. To chyba pan Jackson z...
- Merriman zmarszczył brwi, próbując odczytać własne
bazgroły.
- Jestem z agencji ochroniarskiej Sterlinga - wyjaś
nił mężczyzna dźwięcznym barytonem. Popatrzył znów
na Darę. - Chodzi o pannę Seabrook.
Zaniepokojona Dara poczuła ucisk w żołądku.
Tajemniczy pan Jackson podał Merrimanowi doku
menty, zmierzył Darę badawczym spojrzeniem i otwo
rzył przed nią drzwi limuzyny.
- Sądzę, że pański gość ma bogaty program na dzi
siejszy wieczór. Proponuję omówić szczegóły w drodze
do hotelu.
- Doskonały pomysł. - Clarence chrząknął i odwró
cił wzrok, unikając pytającego spojrzenia swojej towa
rzyszki.
Panna Seabrook domyśliła się, o co chodzi. Wyglą
dało na to, że zyskała kolejnego opiekuna; miał nim być
człowiek, od którego wolałaby się trzymać z daleka.
- Chwileczkę - rzuciła, spoglądając badawczo na
Merrimana. - Wczoraj wieczorem doszliśmy chyba do
pewnych wniosków. Sądziłam...
- Pan Merriman niewiele ma z tym wspólnego, pan
no Seabrook. Wynajął mnie Harrison Montgomery.
- Usiądę obok kierowcy. Wyjaśnijcie sobie wszystko
- mruknął Clarence, spoglądając niepewnie na Darę.
- Co mamy sobie wyjaśnić? - zapytała z irytacją.
Bolała ją głowa. Popatrzyła wrogo na ochroniarza
i splotła ramiona na piersi. Wiele wskazywało na to, że
troska o kontakty z mediami będzie do dnia wyborów
spoczywać głównie na jej barkach. Przez najbliższe czte
ry tygodnie miała być wystawiona na ciekawskie spo
jrzenia dziennikarzy i gapiów. Z tłumioną irytacją odpo
wiadała na powtarzające się stale pytania o fryzurę, stro
je, manicure oraz inne bzdury. Otaczał ją tłum ludzi,
a mimo to czuła się samotna i wyobcowana. Gdyby, na
domiar złego, przez cały czas miała przy sobie ochro
niarza, byłaby całkiem odcięta od rzeczywistości.
- Niepotrzebnie pan się fatygował - stwierdziła lo
dowatym tonem. Była pewna, że uprzejma odmowa nie
zrobi na tym mężczyźnie żadnego wrażenia.
- Zapomniała pani o butelce rzuconej przez jednego
z przeciwników Montgomery'ego? - Jackson znacząco
uniósł brew. Dara odruchowo dotknęła ręką plastra na
czole, ale natychmiast opuściła dłoń. Zrobiła lekcewa
żący gest.
- To odosobniony wypadek. Trzeba nad tym przejść
do porządku dziennego. Chwila strachu i kilka szwów
- odparła bez namysłu.
- Moją rzeczą jest zadbać, by taki incydent więcej
się nie powtórzył. A poza tym powiedziano mi, że
szwów było aż piętnaście.
Dara żachnęła się, słysząc te słowa. Wścibski ochro
niarz zbierał o niej informacje! Pracownicy sztabu wy
borczego z pewnością chętnie mu opowiedzieli o tam
tym zajściu. Obcy człowiek grzebał w jej prywatnym
życiu. Energicznie potrząsnęła głową.
- To bez sensu. Nic mi nie grozi. Nie potrzebuję
ochroniarza.
- Ktoś inny podjął decyzję w tej sprawie - odparł
zdecydowanie Jackson. Twarz i postawa ochroniarza
wyrażały upór i determinację, ale w jego spojrzeniu Da
ra spostrzegła cień współczucia i zrozumienia.
Była wściekła i zniecierpliwiona, ale zdawała sobie
sprawę, że nie powinna robić z siebie widowiska.
Wsiadła do limuzyny, oparła głowę na skórzanym za
główku i obiecała sobie, że gdy tylko dotrze do hotelu,
zadzwoni do ojca chrzestnego i powie mu, co sądzi o je
go pomyśle. Czuła, jak siedzenie auta ugina się pod
ciężarem ochroniarza. Zamknęła oczy, by choć na chwilę
zapomnieć o jego obecności. Daremnie. Po chwili mil
czenia oznajmiła, nie podnosząc powiek:
- Zerknęłam tylko przelotnie na pańską legitymację,
ale wydaje mi się, że nie pracuje pan dla tajnych służb.
Mam rację?
- To prawda. Właściwie nie jest pani spokrewniona
z senatorem Montgomerym, a zatem nie przysługuje pa
ni rządowa ochrona. - Jackson wcisnął jej do rąk nie-
wielki dokument. - Będzie nam łatwiej współpracować,
jeśli przejdziemy na ty. Mam na imię Ridge.
Dara otworzyła oczy i dumnie podniosła głowę.
- Wkrótce wyjaśnię to nieporozumienie, a wtedy się
pożegnamy. Zacieśnianie tej przypadkowej znajomości
nie ma sensu.
- To się okaże. - Ridge popatrzył w okno i zmrużył
oczy. - Dlaczego kierowca zmienił trasę, którą z nim
ustaliłem?
- Clarence obiecał, że wpadniemy do jakiejś kafete
rii. Muszę coś zjeść. Chyba mnie pan rozumie. Jak czło
wiek głodny, to zły... - Dara ujrzała z daleka znak fir
mowy ulubionej sieci barów szybkiej obsługi. Uśmiech
nęła się z zadowoleniem; postawiła na swoim. Żaden
ochroniarz nie będzie jej dyktował, co ma robić. Poczuła,
że odzyskuje poczucie humoru. Zapytała z udawaną sło
dyczą: - Mogę wiedzieć, jakie kanapki najbardziej pan
lubi?
Gdy wrócili do hotelu, Dara przez godzinę słuchała
wykładu Ridge'a Jacksona o niezbędnych środkach
ostrożności, zakazach i nakazach, których miała odtąd
przestrzegać. Początkowo usiłowała puszczać jego uwa
gi mimo uszu, potem ogarnęło ją zniecierpliwienie,
w końcu omal nie krzyknęła na Jacksona, żeby się wy
pchał.
- Pani mnie wcale nie słucha - stwierdził Ridge, da
remnie próbując ukryć irytację. Dara Seabrook była uro
cza, a zarazem okropnie denerwująca.
- Nieprawda - odparła, energicznie potrząsając gło
wą. - Przez kwadrans byłam naprawdę skupiona, ale
w końcu poczułam się jak na przesłuchaniu u śledczego
o sadystycznych skłonnościach. Pan mnie zanudza, a ja
marzę o długiej kąpieli. Od przyjazdu do hotelu cieszy
łam się na tę przyjemność. Wyobrażałam sobie, jak zde
jmuję te eleganckie ciuchy i zanurzam się w gorącej wo
dzie, pachnącej wonnymi olejkami.
Wizja opowiedziana cichym, rozmarzonym gło
sem pobudziła wyobraźnię Ridge'a. Wydawało mu
się, że widzi Darę Seabrook nagą, czuje zapach wil
gotnej skóry... Gdy opowiadał Darze o wymogach bez
pieczeństwa, zdjęła szpilki i żakiet. Sączyła bez po
śpiechu kolę bez cukru. Szminkę „zjadła" w kafete
rii wraz z kanapkami. Ridge nie umiał powiedzieć, kie
dy Dara wygląda ładniej - z czerwoną pomadką na
wargach czy z bladymi ustami. Skarcił się w duchu za
takie myśli.
- Za kilka minut będzie się pani mogła wykąpać -
rzucił stanowczo. - Musimy jeszcze ustalić hasło na wy
padek...
- Później. - Dara spojrzała mu prosto w oczy. Wsta
ła i podeszła bliżej. - Przez tę bezsensowną gadaninę
na kąpiel pozostał mi zaledwie kwadrans. Wkrótce
i tak uwolnię się od pańskiej obecności, ale na wypa
dek, gdyby nie udało mi się postawić na swoim, propo
nuję dodać jeden istotny punkt do pańskiego regulaminu:
Nie wolno zawracać głowy klientce marzącej o ciepłej
kąpieli.
Nim Ridge zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Dara się
odwróciła i wyszła z pokoju, lekko kołysząc biodrami.
Potem zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Nie podoba mi się ten facet - tłumaczyła ojcu
chrzestnemu Dara, zanurzona w ciepłej kąpieli. Harrison
roześmiał się cicho i odparł głębokim barytonem:
- Nie wierzę. Przecież ty wszystkich lubisz.
- Po co mi ochroniarz? Nie potrzebuję go - stwier
dziła Dara i niskim głosem przytoczyła ulubione powie
dzonko senatora: - Ty to wiesz, ja to wiem, cała Ame
ryka to wie.
Harrison parsknął śmiechem, ale natychmiast spo
ważniał.
- Ustąp mi tym razem. Wiesz, że dla Helen i dla mnie
jesteś niczym córka. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo
cię kochamy. Gdyby coś złego przydarzyło ci się podczas
kampanii wyborczej, nigdy bym sobie tego nie darował.
Dara westchnęła, słysząc w jego głosie prawdziwy
niepokój. Tak była zajęta przekonywaniem innych, że
napaść była przypadkowym wybrykiem pospolitego ło
buza, że przestała myśleć o własnych odczuciach. Pra
wda była taka, że napastnik okropnie ją przeraził, ale za
nic w świecie nie przyznałaby się do tego.
- Zostały nam tylko cztery tygodnie - przekonywał
Montgomery. - Czas biegnie szybko. Wkrótce będziesz
wolna jak ptak. Odpoczniesz na tropikalnej wyspie z da
la od polityków i ochroniarzy.
- Dlaczego wybrałeś mi na anioła stróża właśnie Rid-
ge'a Jacksona? - zapytała Dara. Jej opór słabł, gdy słu
chała argumentów senatora.
- Jest arogancki? - Montgomery był wyraźnie zanie
pokojony.
- Nie - westchnęła Dara. - Wolałabym tylko, żeby
pilnował mnie człowiek trochę bardziej... - Nie potra
fiła znaleźć właściwego określenia. Wszystkie zdawa
ły się bezsensowne i śmieszne. - Chodzi o to, żeby
mniej...
- Wykrztuś no wreszcie, moja panno!
Może chodzi o to, żeby Ridge Jackson okazywał
mniejszą pewność siebie, mniej się szarogęsił... mniej
ją pociągał?
Dara z irytacją wzburzyła dłońmi wodę.
- Ma być podobny do CIarence'a?
- Raczej nie. Sam wiesz, że Clarence jest wyjątko
wo dobroduszny. Nie skrzywdziłby nawet muchy. Mu
szę przyznać ci rację. Wybrałeś najlepszego specjalistę.
Przeprowadziłam na własną rękę mały rekonesans. Ster
ling Security cieszy się znakomitą opinią. Zadzwoniłam
do szefa agencji, który powiedział, że Jackson nie ma
sobie równych.
Dyskusja skończona. Dara miała wrażenie, że słyszy
szelest opadającej kurtyny. Pierwszy akt dobiegł końca.
Pogawędziła jeszcze chwilę z ojcem chrzestnym i odło
żyła słuchawkę. Potwierdziły się jej przeczucia.
Najbliższe tygodnie upłyną jej w towarzystwie Ridge'a.
Dara stanęła w drzwiach. Jackson poczuł na sobie jej
wzrok. Odwrócił się i spojrzał w niebieskie oczy, które
wyrażały teraz wymuszone przyzwolenie i skrywaną
niechęć. Ridge nie spodziewał się takiej reakcji u dziew
czyny uchodzącej za uosobienie pogody ducha i słody
czy charakteru. Łagodna z pozoru Dara najchętniej ko
pnęłaby go w tyłek i posłała do wszystkich diabłów.
Ridge nie mógł oderwać wzroku od swojej podopie
cznej. Otaczała ją dyskretna woń. Czuł się jak żołnierz
pod ostrzałem. Od razu spostrzegł, że upięła włosy; po
jedyncze luźne kosmyki pieściły owal twarzy. Zapach
perfum był delikatny i trochę prowokujący. Czarna wie
czorowa suknia wspaniale podkreślała jej smukłą figurę
i zachwycała wyrafinowaną prostotą kroju.
Dla Ridge'a nic w tej chwili nie było proste.
Dara obrzuciła go taksującym spojrzeniem, jakby
chciała sprawdzić, czy jej ochroniarz właściwie się pre
zentuje. Obserwowała go trochę za długo; Ridge poczuł
się dotknięty nazbyt szczegółową inspekcją.
- Mam się zaprezentować także z profilu? Proszę po
dejść bliżej, lepiej będzie mnie pani wówczas widziała.
- Wzrok mam dobry - odparła, spuszczając oczy. -
Z pewnością wiele kobiet mówiło, że jest pan bardzo
przystojny. - Podniosła wzrok. - Mniejsza z tym. Roz
mawiałam z Harrisonem, który twiedzi, że jest pan naj
lepszy w branży.
Ridge poczuł osobliwe zadowolenie na myśl, że
Montgomery docenił jego umiejętności.
- Twierdzi, że musi zatrudnić dla mnie ochroniarza
i że to pan powinien nim być.
- Skoro perspektywa posiadania ochrony tak panią
irytuje, proszę wycofać się z kampanii wyborczej. To
najlepszy sposób, by uniknąć ryzyka.
- Wykluczone. - Dara pokręciła głową. - Mam wo
bec Harrisona dług wdzięczności tak wielki, że do końca
życia nie zdołam się wypłacić. Zrobię wszystko, by wes
przeć kampanię wyborczą mojego chrzestnego ojca. Po
za tym - dodała, wzruszając ramionami - wierzę w nie
go. To urodzony przywódca. Będzie wspaniałym prezy
dentem...
Niewiele brakowało, żeby jej słowa wyprowadziły
Ridge'a z równowagi. Z goryczą pomyślał, że Montgo
mery wychowywał się w pięknym domu, hołubiony
przez dwoje kochających rodziców, chodził do najle
pszych szkół i wziął za żonę pannę z dobrej rodziny.
Ridge natomiast rósł w biedzie pod opieką uzależnionej
od narkotyków matki. Z trudem zrobił maturę w marnej
szkole. Dopiero podczas służby wojskowej w marynarce
przestał się buntować przeciwko wszystkim i wszystkie
mu. Mniejsza z tym. Pokiwał głową i cynicznie uznał,
że Dara ślepo wierzy swemu ojcu chrzestnemu.
- Pewnie we wszystkim przyznaje mu pani rację
- stwierdził drwiąco. Dara rzuciła mu badawcze spo
jrzenie.
- Wręcz przeciwnie. Wcale nie podzielam bez za
strzeżeń poglądów Harrisona. Sądzę jednak, że będzie
dobrym prezydentem. Nie ukrywam, że przesądziły
o tym moje osobiste doświadczenia. Odkąd przyszłam
na świat, Harrison był dla mnie prawdziwą opoką. Szcze
rze mówiąc, tylko na niego mogłam liczyć. - W niebie-
skich oczach pojawił się smutek i ból. Ridge nie miał
pojęcia, co mogło wywołać takie uczucia. Dara od
chrząknęła i z przepraszającym uśmiechem dodała ci
cho: - Mniejsza z tym. Wątpię, by moje zwierzenia wy
dały się panu interesujące...
- Proszę nie wypowiadać pochopnych sądów - prze
rwał jej Ridge.
- W jakiej sprawie?
- Popełnia pani błąd, zakładając, że w ogóle mnie nie
obchodzą te zwierzenia.
- Właściwie to... ja... - Darze zrobiło się ciepło na
sercu. Ridge przyglądał jej się z uwagą. Była zakłopota
na. Skarciła się w duchu za niepotrzebne wzruszenie.
Nie potrafiła wykrztusić ani słowa, chociaż najlepszy
specjalista w kraju uczył ją formułowania myśli i kom
ponowania wypowiedzi. Do tej pory nie miała z tym
kłopotów.
- Staram się poznać zwyczaje i poglądy moich klien
tów. Dzięki temu mogę lepiej wykonywać swoją pracę.
Sam Harrison Montgomery przyznał, że jestem dosko
nałym fachowcem.
Dara zamrugała powiekami. Nagle zdała sobie spra
wę, że dla Ridge'a jest tylko zwykłą klientką. Poczuła
się upokorzona. Ogarnęła ją złość. Dlaczego tak się prze
jęła opina Ridge'a Jacksona na swój temat? Kim był dla
niej ten muskularny anioł stróż? Wzięła głęboki oddech,
żeby się uspokoić.
- Jestem pewna, że zebrał pan na mój temat wszelkie
niezbędne informacje - rzuciła uszczypliwie, choć sta-
rała się nad sobą panować. - Czas kończyć tę rozmowę,
bo spóźnimy się na przyjęcie wydane przez Stowarzy
szenie Handlowców. Dzwoniłam już do pewnego mło
dego człowieka, który obiecał dotrzymać mi towarzy
stwa. - Zmarszczyła czoło, daremnie próbując sobie
przypomnieć nazwisko tego faceta. Sięgnęła po kalen
darz. Czuła na sobie przenikliwy wzrok ochroniarza,
który paraliżował ją bardziej niż wielotysięczny tłum
wyborców. Po chwili odczytała notatkę. - Do Toma An
drewsa. Powiedziałam, że po niego wstąpimy. Czy to
możliwe?
- Oczywiście. Czy mogę podać pani okrycie?
- Tak. - Sięgnęła po białą wełnianą pelerynę, ale
Ridge był szybszy i zarzucił ją Darze na ramiona.
- Proszę pamiętać, że jest pani ze mną całkiem bez
pieczna.
- Naturalnie - odparła, chociaż głęboki baryton przy
prawiał ją o dreszcze i wywoływał lęk.
Ridge obserwował tłum, nie Darę. Na tym polega
ła jego praca. Nie patrzył na tę dziewczynę, ale wyczu
wał każde jej poruszenie. Spoglądał na drzwi i słuchał
przemówienia, w którym wyrażała się o Harrisonie
Montgomerym w samych superlatywach. Powiódł spo
jrzeniem po sali, zastanawiając się, jak to możliwe,
by jej krótkie wystąpienie wywołało taki entuzjazm
wśród poważnych konserwatystów. Tajna broń senatora
okazała się skuteczniejsza niż wszelkie przedwyborcze
obietnice. Ridge już słyszał skrzyp długopisów, kreślą-
cych na karcie wyborczej krzyżyki przy nazwisku Mont
gomery'ego.
Ta myśl doprowadzała go do furii.
Przez czternaście lat tłumił w sobie gniew. Czuł jed
nak, że nadchodzi moment, gdy będzie mógł się zemścić
na Montgomerym. Tak bardzo pragnął odwetu, że gotów
był zniszczyć senatorowi życie, byle tylko dopiąć swe
go. Nadeszła pora, aby wykorzystać siłę nienawiści.
Postanowił iść do celu krok po kroku. Najpierw mu
siał pozyskać zaufanie kandydata na prezydenta. Gdyby
chciał go tylko zniszczyć, sprzedałby historię swego ży
cia jednemu z żądnych sensacji brukowców, ale to nie
wystarczy, by złamać silnego człowieka. Ridge pragnął,
by Montgomery cierpiał i czuł się oszukany - tak samo
jak Jackson po śmierci matki. Łudził się, że gdy ujrzy
zbolałą twarz senatora, zapomni o wściekłości i odzyska
spokój.
Ridge zastanawiał się nad rolą, jaką Dara mimo woli
mogła odegrać w jego planie. Kątem oka zerknął na
dziewczynę, która dyskretnie popatrzyła na zegarek.
Gdy zorientowała się, że nikt z gości na nią nie patrzy,
dotknęła rękoma skroni i przymknęła oczy. Gdy uniosła
powieki, spojrzała na swego anioła stróża i skinęła gło
wą. To był umówiony znak, że pora wracać do hotelu.
Ridge popatrzył na kierowcę, który miał zajechać limu
zyną pod drzwi. Dara pożegnała się z gospodarzami
przyjęcia.
- To był uroczy wieczór - zapewniła burmistrza. -
Dziękuję za zaproszenie. Mam nadzieję, że udało mi się
pana przekonać, że Harrison Montgomery to wspaniały
człowiek.
Młody mężczyzna, który towarzyszył Darze, stanął
tuż za nią i rzucił przyciszonym głosem:
- Czy mogę odprowadzić panią do samochodu? Mo
że wstąpimy do jakiegoś lokalu na szklaneczkę czegoś
mocniejszego? Niedaleko jest miły barek. - Mówiąc to,
objął ramieniem talię Dary. - Jeśli ma pani dość gapiów,
pojedziemy do mnie.
Dara z promiennym uśmiechem pokręciła głową.
- Wspaniały pomysł, ale to był dla mnie trudny dzień.
Muszę odpocząć. Może innym razem...
- Proszę nie odmawiać. Tylko jedna kolejka... - na
legał Andrews. - Poznałem śliczną dziewczynę, a po
trzech godzinach mam się z nią pożegnać? Wykluczone!
Ruszyli ku wyjściu. Ridge idący za Darą i Tomem
doszedł do wniosku, że na miejscu tego faceta nie zre
zygnowałby łatwo z towarzystwa tak uroczej kobiety.
Szósty zmysł podpowiadał mu, że młody polityk kieruje
się zupełnie innymi motywami i ma nadzieję, że Dara
pomoże mu nawiązać kontakt z Montgomerym. An
drews ubiegał się o fotel senatora.
Dara odsunęła się nieco, gdy Tom znów chciał jej
dotknąć.
- Bardzo się cieszę z naszego spotkania - usłyszał
Ridge jej głos. - Niestety, przez najbliższy miesiąc będę
ogromnie zapracowana. Być może po wyborach sytuacja
się zmieni - odparła wymijająco.
- Pół godzinki, tylko pół godzinki - nie dawał za
wygraną Tom. Ridge zdawał sobie sprawę, że młody
kandydat do senatu jest zdecydowany dopiąć swego,
oczarować ulubienicę Montgomery'ego i zdradziecko
posłużyć się nią do własnych celów.
Andrews uparcie nalegał. Ridge uznał, że ma do czy
nienia albo z kretynem, albo z człowiekiem o wrażliwo
ści upośledzonego aligatora. Westchnął ciężko. Za nic
nie można dopuścić, by Dara znalazła się sam na sam
z tym draniem. To fatalnie, że nie omówił z nową klien
tką systemu haseł ułatwiających dyskretne przekazywa
nie informacji. Musiał poradzić sobie inaczej. Podszedł
bliżej i wymownym gestem wskazał limuzynę czekającą
przed frontowymi drzwiami.
- Samochód podjechał. Proszę pamiętać, że jutro mu
si pani wcześnie wstać - oznajmił przyciszonym gło
sem. Dara sprawiała wrażenie zaskoczonej.
- Zamierzałam jutro...
- Poza tym lekarz zalecił pani odpoczynek - prze
rwał jej Ridge. Ujął ramię Dary i delikatnie, lecz stanow
czo pociągnął ją w stronę auta. - Jestem pewny, że pan
Andrews doskonale to rozumie.
- Dałem pani moją wizytówkę - zawołał młody męż
czyzna, odprowadzając Darę spojrzeniem. - Proszę za
dzwonić w wolnej chwili.
- Dzięki za miły wieczór - zawołała do Andrewsa
Dara, obrzucając Ridge'a karcącym spojrzeniem i doda
jąc szeptem: - Po co ten pośpiech? Poczekajmy chwilę.
Dlaczego mam być wobec Toma nieuprzejma?
- Płacą mi również za to, abym ingerował, jeśli zbyt
długo przebywa pani na otwartej przestrzeni - stwierdził
uszczypliwie Ridge. - Ulice bywają niebezpieczne.
Dara spojrzała na niego z irytacją i wsiadła do au
ta. Nim Ridge zatrzasnął drzwi, skinęła na niego i do
dała:
- Musimy omówić kilka spraw.
Gdy ochroniarz pospiesznie obszedł limuzynę
i wsiadł do niej, ciągnęła uszczypliwym tonem:
- Proszę tego więcej nie robić. Jak pan śmie strofo
wać klientkę. Gadał pan jak stara niańka, pouczająca
rozkapryszonego bachora! Wcale nie miałam zamiaru
włóczyć się z Tomem po knajpach, ale to nie daje niko
mu prawa do ingerowania w moje prywatne sprawy.
- Moje zadanie polega na tym, by panią chronić -
tłumaczył spokojnie Ridge widząc, że dziewczyna szuka
okazji do kłótni.
- A co pan zrobi, jeśli zechcę pójść na randkę? Jak
daleko można się posunąć, żeby mnie chronić? Co pan
na to, Ridge? Zamierza mnie pan obserwować nawet
w sypialni?
Jackson zmrużył oczy. Gdyby spotkali się dawniej,
w innych okolicznościach, znalazłby na to pytanie sto
sowną odpowiedź. Jeśli wówczas przebywałby w sy
pialni Dary Seabrook, z pewnością nie zadowoliłby się
rolą jej ochroniarza. Teraz musiał zachować spokój i re
alizować swój plan.
- Z kartoteki wynika, że od początku kampanii wy
borczej nie jest pani z nikim związana, a zatem dyskusja
wydaje się bezprzedmiotowa. Nie wygląda na to, by
chciała pani zaprosić jakiegoś mężczyznę do swojej sy-
palni. Wiem z kartoteki...
- A cóż to za kartoteka? - wykrztusiła z oburzeniem
Dara. Płytki, urywany oddech znacznie dobitniej pod
kreślał gwałtowność reakcji niż typowe w takich sytu
acjach złorzeczenia innych kobiet. W limuzynie pano
wał wprawdzie półmrok, ale Ridge dostrzegł rumieńce
na policzkach swojej podopiecznej. - Cholera jasna!
Czyżby ktoś zbierał informacje na mój temat? Jak...
- To nieuniknione. Taki mamy regulamin - odparł
uspokajająco Ridge. Z danych umieszczonych w karto
tece Dary wynikało, że dziewczyna klnie tylko wówczas,
gdy coś ją naprawdę wyprowadzi z równowagi. - Przed
rozpoczęciem pracy musiałem otrzymać konkretne
wskazówki. W przeciwnym razie błądziłbym po omac
ku. - Dara wyglądała tak, jakby miała ochotę go ude
rzyć. Ridge nie wiedział, czy się złościć, czy śmiać.
- Jeśli to panią interesuje, mogę pokazać teczkę.
- Do diabła! Jasne, że mnie to interesuje! Ale to nie
wszystko. - Popatrzyła na ochroniarza, którego poraziła
na moment wyrazistość spojrzenia błękitnych oczu. -
Skoro przez następne cztery tygodnie mamy być nieroz
łączni, ja również muszę się przygotować. Chcę zoba
czyć pańską teczkę.
ROZDZIAŁ DRUGI
W chwilę później Dara pożałowała wypowiedzianej
pochopnie uwagi. Chyba posunęła się za daleko. Czuła
dziwny ucisk w gardle. Ta kłótnia mogła na dobre po
różnić ją z przystojnym ochroniarzem.
Ridge nie przywykł, by nim tak komenderowano.
Z politowaniem spojrzał na klientkę, której najwyraźniej
przewróciło się w głowie. Rozsiadł się wygodnie na tyl
nym siedzeniu limuzyny i rozpiął guzik marynarki, uka
zując kaburę z ukrytą w niej bronią. Czarna skóra, z któ
rej wykonano futerał, kontrastowała z bielą koszuli. Ce
lowo dał dziewczynie do zrozumienia, że jego zajęcie
nie należy do bezpiecznych. Chciał jej odebrać pewność
siebie i wprawić w zakłopotanie. Ciemna tkanina spodni
opinała lekko rozsunięte muskularne uda. Ridge celowo
udawał, że nie ma pojęcia o dobrych manierach. Jego
zachowanie niepokoiło Darę, która jednak nie dała się
przestraszyć. Coraz bardziej utwierdzała się w przeko
naniu, że ten z pozoru gruboskórny mężczyzna jest
w istocie człowiekiem interesującym i wrażliwym. Nie
pasowały do niego żadne stereotypy.
- Co chce pani o mnie wiedzieć? - zapytał uprzej
mie, a zarazem chłodno. Dara wiedziała już, co oznacza
ten charakterystyczny ton. Ciekawe, jak brzmi głos za
kochanego Ridge'a Jacksona. Czy ten mężczyzna potrafi
szeptać dziewczynie do ucha miłosne zaklęcia? Dara
poczuła, że ogarnia ją dreszcz.
Po chwili zbeształa się w duchu za takie myśli. Kobieta
jej pokroju, szczera i otwarta, nie powinna się zadawać
z ponurym typem, jakim był przystojny ochroniarz. Mia
łaby z tego powodu wyłącznie kłopoty. Powinna unikać
tego mężczyzny jak ognia i przejść do porządku dziennego
nad ich niedawną sprzeczką. Z drugiej strony jednak sta
wką w tej grze była nie tylko jej kobieca duma. Dara
zdawała sobie sprawę, że jeśli nie sprzeciwi się teraz sta
nowczemu ochroniarzowi, przez najbliższe cztery tygodnie
nie będzie miała ani odrobiny swobody. Wyprostowała się
i dumnie podniosła głowę, odsuwając na bok wszelkie
obawy i zagadkowe przeczucia.
- Wiek? - rzuciła chłodno.
- Trzydzieści lat - odparł Ridge, zaskoczony sta
nowczym tonem swojej klientki. Uniósł brwi, dając do
zrozumienia, że nie oczekiwał tego rodzaju indagacji.
- Jak długo był pan w wojsku?
- A skąd ta pani pewność, że w ogóle miałem z armią
do czynienia?
- Zdradza to postawa, sposób mówienia, oszczędność
ruchów. - Dara z wolna odzyskiwała pewność siebie. Za
czepny ton ochroniarza zbyła lekceważącym wzruszeniem
ramion. Zmierzyła Jacksona taksującym spojrzeniem,
a potem dodała z uśmiechem: -1 buty lśniące jak lustro.
- Dziesięć lat. W piechocie morskiej.
- To znaczy, że w agencji ochroniarskiej pracuje pan...
.- Od dwóch lat. Tak długo jestem w cywilu. Podczas
służby w marynarce wykonywałem przez cztery lata po
dobne zadania.
Dara zamilkła przez moment. Po krótkim wahaniu
zadała kolejne pytanie.
- Rodzina?
- Nie mam nikogo - odparł lodowatym tonem. -
Matka i dziadkowie nie żyją.
Ten przystojny mężczyzna był zupełnie sam. Zresztą
to jego sprawa. Dara Seabrook nie ponosiła za to winy.
- Nie lubi pan odpowiadać na pytania dotyczące pry
watnego życia, prawda?
- Robię to bez wstrętu, jeśli muszę. Z doświadczenia
wiem, że warto na początku znajomości dojść do poro
zumienia z klientami. To bardzo ułatwia pracę. - Od
wrócił wzrok. - Tak się składa, że większość moich pod
opiecznych nie interesuje się w ogóle prywatnym ży
ciem swego ochroniarza. Wystarczy im, że robię, co do
mnie należy.
Dara domyślała się, jacy klienci korzystali zwykle
z usług ochroniarzy: ludzie interesu, gwiazdy rocka,
wpływowi cudzoziemcy. Dla nich znaczył tyle, co sprzę
ty w hotelowym pokoju. Zachichotała, gdy przyszło jej
do głowy to porównanie.
Ridge popatrzył z uwagą na rozbawioną dziewczynę.
- Wyróżniam się spośród pańskich klientów, prawda?
- Tak - powiedział krótko, obrzucając ją taksującym
spojrzeniem.
Dara westchnęła, słysząc tę zwięzłą odpowiedź.
- Co jeszcze panu o mnie wiadomo?
- Mam tylko standardowe informacje. Przed trzema
laty uzyskała pani dyplom na wydziale historii literatury.
Montgomery od razu panią zatrudnił. Wiem, z kim się
pani spotyka, znam niektóre pani zwyczaje. Po męczą
cym dniu kładzie się pani spać około północy. Żadnych
szczególnych wymagań ani kaprysów, z drugiej strony
jednak lubi pani od czasu do czasu dać podwładnym
do zrozumienia, kto ma rządzić, a kto słuchać. Sam się
o tym przekonałem - dodał chłodno.
- Na moim miejscu zrobiłby pan to samo, prawda?
- Oczywiście - przytaknął niechętnie i rozluźnił nie
co krawat. - Z kartoteki wynika, że ma pani wielu zna
jomych, ale nikt z nich nie jest przez panią wyróżniany.
Mężczyźni przestali się liczyć, odkąd kampania wybor
cza ruszyła pełną parą. W ciągu kilku ostatnich miesięcy
poznała pani dwunastu młodych ludzi. Żadnemu z nich
nie udało się umówić z panią na randkę po raz drugi.
- Przykro mi o tym mówić, ale ci panowie chcieli
ode mnie tylko jednego. Zapewniam pana, że nie cho
dziło im ani o moje serce, ani o ciało.
Ridge zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, jakby
chciał dać jej do zrozumienia, że w to nie wierzy.
Zakłopotana Dara obciągnęła sukienkę i dodała:
- Mieli nadzieję, że dzięki memu pośrednictwu zy
skają poparcie Harrisona.
- A czego pani oczekiwała? - Ridge popatrzył na nią
współczująco.
- Nie znalazł pan tej informacji w mojej teczce?
Jackson w milczeniu pokręcił głową. Spojrzał dziew
czynie prosto w oczy.
Dara westchnęła, czując, że ogarnia ją dobrze znany
niepokój. Daremnie się łudziła, że zdołała nad nim za
panować. Nadal z goryczą wspominała mężczyznę,
w którym była zakochana na śmierć i życie. Z czasem
wyszło na jaw, że tamtemu facetowi chodziło jedynie
o nawiązanie współpracy z jej ojcem chrzestnym.
- Może mnie pan uznać za sentymentalną idiotkę
- powiedziała cicho - ale chciałabym spotkać człowie
ka, dla którego moje kontakty z Harrisonem Montgome-
rym nie będą miały żadnego znaczenia.
Dara oparła się pokusie, by odwrócić wzrok i nie
patrzeć w oczy przystojnego ochroniarza. Z drugiej stro
ny jednak ten mężczyzna przyciągał ją niczym magnes.
Siedzieli w obszernej limuzynie naprzeciwko siebie.
Czuła jego kolano obok swego. Lekki korzenny zapach
wody po goleniu mieszał się z wonią jej perfum. Darę
ogarnęła ciekawość, której ze względu na łączącą ich
zależność nie powinna odczuwać. Natychmiast zmieniła
temat, by uniknąć dalszych zwierzeń.
- A czego pan chce od życia? Ma pan jakieś ukryte
pragnienia?
Zapadło długie milczenie. Ridge pochylił się i położył
dłonie obok smukłych ud Dary. Gdy się uśmiechnął,
przypominał drapieżnego wilka. W półmroku limuzyny
zabłysły jego białe zęby.
- Czy to propozycja, droga panno Seabrook?
LEANNE BANKS Ridge mściciel Harleguin Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga Rvdnfiv • fi7tnkhnlm • Tnkin • WarR7awa
ROZDZIAŁ PIERWSZY Cóż za ironia losu! Oto zniewalający uśmiech Dary Seabrook, pomyślał Ridge Jackson, obserwując dziewczynę stojącą w tłumie studentów. Córka chrzestna Harrisona Montgomery'ego, kandydata na prezydenta, z łatwością przekonała audy torium, jak należy głosować. Jej zapał i pogoda ducha trafiały do przekonania mło dym wyborcom, którzy dotychczas rzadko popierali Mont gomery'ego. Dziennikarze prasowi i telewizyjni gotowi byli paść na kolana przed śliczną i mądrą dziewczyną. Krótko mówiąc, taka sojuszniczka to prawdziwy skarb. A zatem na równi z innymi dobrami kandydata na prezy denta wymagała ochrony. Studentki podziwiały niezależność Dary oraz jej inte ligencję. Niewątpliwie podobała im się również fryzura urodziwej brunetki, stwierdził ironicznie Ridge. Stanęło mu przed oczyma zdjęcie Dary, które widział niedawno na okładce poważnego tygodnika o wielkim nakładzie. Podejrzewał, że dla studentów inteligencja dziewczy ny była znacznie mniej istotna. Młodsi wpatrywali się z cielęcym zachwytem w jej niebieskie oczy i poddawa-
li się czarowi promiennego uśmiechu. Bardziej doświad czeni spoglądali przez chwilę na urodziwą twarz, a po tem obrzucali taksującym spojrzeniem sylwetkę panny Seabrook. Zdaniem Ridge'a dziewczyna wyglądała uro czo w prostej, ale wytwornej sukni, prezentowałaby się jednak znacznie bardziej interesująco, gdyby naga leżała na zmiętej pościeli. Kiedy Dara się odwróciła, starannie ułożone kosmyki ciemnej grzywki odsłoniły duży plaster na czole. Właś nie z powodu tego opatrunku Ridge zjawił się na przed wyborczym spotkaniu. Gdy podejmował kolejne zlece nie, często zadawał sobie pytanie, czy tym razem będzie musiał ryzykować życie. Zawsze istniało niebezpieczeń stwo, że przyjdzie mu pożegnać się z tym światem. Od sunął na bok ponure myśli. Cóż za ironia losu, pomyślał. Miał strzec Dary Seabrook jak oka w głowie. Dzięki temu zleceniu znajdzie sposób, by odpłacić Harrisonowi Montgomery'emu pięknym za nadobne. Clarence Merriman, szef regionalnego sztabu wybor czego, dreptał w pośpiechu obok Dary. Szli właśnie do czekającej przed budynkiem limuzyny. - Nie powinna pani dzisiaj opuszczać hotelu. Nale żało zostać w łóżku i odpocząć. Nie rozumiem, jak to się stało, że zgodziłem się na wygłoszenie przemówienia. Jest pani teraz blada jak ściana. Dara miała lekkie zawroty głowy, ale wolałaby u- mrzeć, niż przyznać się do takiej słabości. Zbyła uwagi Merrimana lekceważącym ruchem dłoni.
- Proszę się nie martwić. Fotografie w gazetach będą zapewne czarno-białe. Czytelnicy się nie zorientują. - Wystarczy, że ja widzę, co się dzieje - rzucił ziry towany Clarence. Mamrocząc coś niezrozumiale, opie kuńczym gestem ujął pannę Seabrook za ramię. - Proszę mi wybaczyć nadmiar szczerości, ale jest pani blada niczym trup. - Mąci mi pan w głowie. Raz porównuje mnie pan do ściany, to znów do trupa. - Dara uśmiechnęła się promiennie do zatroskanego opiekuna. - Z radością słu cham tych wyszukanych komplementów, ale nie zapo minajmy o przyziemnych sprawach. Mój żołądek upo mina się o swoje prawa. Wstąpimy gdzieś w drodze do baru i zjemy parę kanapek? Gdy zaspokoję głód, mo że mnie pan odprowadzić do pokoju, zapakować do łóżka i... Dara umilkła. Napotkała wzrok postawnego mężczy zny, który stał obok limuzyny. Czuła na sobie taksujące spojrzenie piwnych oczu. Można by pomyśleć, że nie znajomy w ułamku sekundy ocenił jej wzrost i wagę, a ponadto tajemniczym sposobem dostrzegł rodzinne znamię ukryte pod suknią. Granatowy garnitur podkreślał szerokie ramiona. Ciemne włosy sięgały kołnierza marynarki. Wzięłaby tego mężczyznę za zwyczajnego gapia lub podrywacza, gdyby nie ponury i zdecydowany wyraz jego twarzy. Intuicja podpowiadała Darze, że nieznajomy jest nie bezpiecznym osobnikiem. Nie udawał twardziela jak wielu młodych i rokujących wielkie nadzieje polityków,
z którymi miała do czynienia. Ci ludzie mieli wpływo- wych rodziców i nosili drogie garnitury, ale sami nie- wiele sobą reprezentowali. Dara podziwiała nieznajome- go, a zarazem czuła się w jego obecności odrobinę za kłopotana. Przywykła do gapiów i licznej asysty, ale nikt się jej dotąd nie przyglądał z taką natarczywością. Odwróciła wzrok i popatrzyła na Clarence'a, który wertował swój notes. Kartki zatrzepotały, gdy powiał jesienny wiatr. - Całkiem zapomniałem. To chyba pan Jackson z... - Merriman zmarszczył brwi, próbując odczytać własne bazgroły. - Jestem z agencji ochroniarskiej Sterlinga - wyjaś nił mężczyzna dźwięcznym barytonem. Popatrzył znów na Darę. - Chodzi o pannę Seabrook. Zaniepokojona Dara poczuła ucisk w żołądku. Tajemniczy pan Jackson podał Merrimanowi doku menty, zmierzył Darę badawczym spojrzeniem i otwo rzył przed nią drzwi limuzyny. - Sądzę, że pański gość ma bogaty program na dzi siejszy wieczór. Proponuję omówić szczegóły w drodze do hotelu. - Doskonały pomysł. - Clarence chrząknął i odwró cił wzrok, unikając pytającego spojrzenia swojej towa rzyszki. Panna Seabrook domyśliła się, o co chodzi. Wyglą dało na to, że zyskała kolejnego opiekuna; miał nim być człowiek, od którego wolałaby się trzymać z daleka. - Chwileczkę - rzuciła, spoglądając badawczo na
Merrimana. - Wczoraj wieczorem doszliśmy chyba do pewnych wniosków. Sądziłam... - Pan Merriman niewiele ma z tym wspólnego, pan no Seabrook. Wynajął mnie Harrison Montgomery. - Usiądę obok kierowcy. Wyjaśnijcie sobie wszystko - mruknął Clarence, spoglądając niepewnie na Darę. - Co mamy sobie wyjaśnić? - zapytała z irytacją. Bolała ją głowa. Popatrzyła wrogo na ochroniarza i splotła ramiona na piersi. Wiele wskazywało na to, że troska o kontakty z mediami będzie do dnia wyborów spoczywać głównie na jej barkach. Przez najbliższe czte ry tygodnie miała być wystawiona na ciekawskie spo jrzenia dziennikarzy i gapiów. Z tłumioną irytacją odpo wiadała na powtarzające się stale pytania o fryzurę, stro je, manicure oraz inne bzdury. Otaczał ją tłum ludzi, a mimo to czuła się samotna i wyobcowana. Gdyby, na domiar złego, przez cały czas miała przy sobie ochro niarza, byłaby całkiem odcięta od rzeczywistości. - Niepotrzebnie pan się fatygował - stwierdziła lo dowatym tonem. Była pewna, że uprzejma odmowa nie zrobi na tym mężczyźnie żadnego wrażenia. - Zapomniała pani o butelce rzuconej przez jednego z przeciwników Montgomery'ego? - Jackson znacząco uniósł brew. Dara odruchowo dotknęła ręką plastra na czole, ale natychmiast opuściła dłoń. Zrobiła lekcewa żący gest. - To odosobniony wypadek. Trzeba nad tym przejść do porządku dziennego. Chwila strachu i kilka szwów - odparła bez namysłu.
- Moją rzeczą jest zadbać, by taki incydent więcej się nie powtórzył. A poza tym powiedziano mi, że szwów było aż piętnaście. Dara żachnęła się, słysząc te słowa. Wścibski ochro niarz zbierał o niej informacje! Pracownicy sztabu wy borczego z pewnością chętnie mu opowiedzieli o tam tym zajściu. Obcy człowiek grzebał w jej prywatnym życiu. Energicznie potrząsnęła głową. - To bez sensu. Nic mi nie grozi. Nie potrzebuję ochroniarza. - Ktoś inny podjął decyzję w tej sprawie - odparł zdecydowanie Jackson. Twarz i postawa ochroniarza wyrażały upór i determinację, ale w jego spojrzeniu Da ra spostrzegła cień współczucia i zrozumienia. Była wściekła i zniecierpliwiona, ale zdawała sobie sprawę, że nie powinna robić z siebie widowiska. Wsiadła do limuzyny, oparła głowę na skórzanym za główku i obiecała sobie, że gdy tylko dotrze do hotelu, zadzwoni do ojca chrzestnego i powie mu, co sądzi o je go pomyśle. Czuła, jak siedzenie auta ugina się pod ciężarem ochroniarza. Zamknęła oczy, by choć na chwilę zapomnieć o jego obecności. Daremnie. Po chwili mil czenia oznajmiła, nie podnosząc powiek: - Zerknęłam tylko przelotnie na pańską legitymację, ale wydaje mi się, że nie pracuje pan dla tajnych służb. Mam rację? - To prawda. Właściwie nie jest pani spokrewniona z senatorem Montgomerym, a zatem nie przysługuje pa ni rządowa ochrona. - Jackson wcisnął jej do rąk nie-
wielki dokument. - Będzie nam łatwiej współpracować, jeśli przejdziemy na ty. Mam na imię Ridge. Dara otworzyła oczy i dumnie podniosła głowę. - Wkrótce wyjaśnię to nieporozumienie, a wtedy się pożegnamy. Zacieśnianie tej przypadkowej znajomości nie ma sensu. - To się okaże. - Ridge popatrzył w okno i zmrużył oczy. - Dlaczego kierowca zmienił trasę, którą z nim ustaliłem? - Clarence obiecał, że wpadniemy do jakiejś kafete rii. Muszę coś zjeść. Chyba mnie pan rozumie. Jak czło wiek głodny, to zły... - Dara ujrzała z daleka znak fir mowy ulubionej sieci barów szybkiej obsługi. Uśmiech nęła się z zadowoleniem; postawiła na swoim. Żaden ochroniarz nie będzie jej dyktował, co ma robić. Poczuła, że odzyskuje poczucie humoru. Zapytała z udawaną sło dyczą: - Mogę wiedzieć, jakie kanapki najbardziej pan lubi? Gdy wrócili do hotelu, Dara przez godzinę słuchała wykładu Ridge'a Jacksona o niezbędnych środkach ostrożności, zakazach i nakazach, których miała odtąd przestrzegać. Początkowo usiłowała puszczać jego uwa gi mimo uszu, potem ogarnęło ją zniecierpliwienie, w końcu omal nie krzyknęła na Jacksona, żeby się wy pchał. - Pani mnie wcale nie słucha - stwierdził Ridge, da remnie próbując ukryć irytację. Dara Seabrook była uro cza, a zarazem okropnie denerwująca.
- Nieprawda - odparła, energicznie potrząsając gło wą. - Przez kwadrans byłam naprawdę skupiona, ale w końcu poczułam się jak na przesłuchaniu u śledczego o sadystycznych skłonnościach. Pan mnie zanudza, a ja marzę o długiej kąpieli. Od przyjazdu do hotelu cieszy łam się na tę przyjemność. Wyobrażałam sobie, jak zde jmuję te eleganckie ciuchy i zanurzam się w gorącej wo dzie, pachnącej wonnymi olejkami. Wizja opowiedziana cichym, rozmarzonym gło sem pobudziła wyobraźnię Ridge'a. Wydawało mu się, że widzi Darę Seabrook nagą, czuje zapach wil gotnej skóry... Gdy opowiadał Darze o wymogach bez pieczeństwa, zdjęła szpilki i żakiet. Sączyła bez po śpiechu kolę bez cukru. Szminkę „zjadła" w kafete rii wraz z kanapkami. Ridge nie umiał powiedzieć, kie dy Dara wygląda ładniej - z czerwoną pomadką na wargach czy z bladymi ustami. Skarcił się w duchu za takie myśli. - Za kilka minut będzie się pani mogła wykąpać - rzucił stanowczo. - Musimy jeszcze ustalić hasło na wy padek... - Później. - Dara spojrzała mu prosto w oczy. Wsta ła i podeszła bliżej. - Przez tę bezsensowną gadaninę na kąpiel pozostał mi zaledwie kwadrans. Wkrótce i tak uwolnię się od pańskiej obecności, ale na wypa dek, gdyby nie udało mi się postawić na swoim, propo nuję dodać jeden istotny punkt do pańskiego regulaminu: Nie wolno zawracać głowy klientce marzącej o ciepłej kąpieli.
Nim Ridge zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Dara się odwróciła i wyszła z pokoju, lekko kołysząc biodrami. Potem zatrzasnęła za sobą drzwi. - Nie podoba mi się ten facet - tłumaczyła ojcu chrzestnemu Dara, zanurzona w ciepłej kąpieli. Harrison roześmiał się cicho i odparł głębokim barytonem: - Nie wierzę. Przecież ty wszystkich lubisz. - Po co mi ochroniarz? Nie potrzebuję go - stwier dziła Dara i niskim głosem przytoczyła ulubione powie dzonko senatora: - Ty to wiesz, ja to wiem, cała Ame ryka to wie. Harrison parsknął śmiechem, ale natychmiast spo ważniał. - Ustąp mi tym razem. Wiesz, że dla Helen i dla mnie jesteś niczym córka. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo cię kochamy. Gdyby coś złego przydarzyło ci się podczas kampanii wyborczej, nigdy bym sobie tego nie darował. Dara westchnęła, słysząc w jego głosie prawdziwy niepokój. Tak była zajęta przekonywaniem innych, że napaść była przypadkowym wybrykiem pospolitego ło buza, że przestała myśleć o własnych odczuciach. Pra wda była taka, że napastnik okropnie ją przeraził, ale za nic w świecie nie przyznałaby się do tego. - Zostały nam tylko cztery tygodnie - przekonywał Montgomery. - Czas biegnie szybko. Wkrótce będziesz wolna jak ptak. Odpoczniesz na tropikalnej wyspie z da la od polityków i ochroniarzy. - Dlaczego wybrałeś mi na anioła stróża właśnie Rid-
ge'a Jacksona? - zapytała Dara. Jej opór słabł, gdy słu chała argumentów senatora. - Jest arogancki? - Montgomery był wyraźnie zanie pokojony. - Nie - westchnęła Dara. - Wolałabym tylko, żeby pilnował mnie człowiek trochę bardziej... - Nie potra fiła znaleźć właściwego określenia. Wszystkie zdawa ły się bezsensowne i śmieszne. - Chodzi o to, żeby mniej... - Wykrztuś no wreszcie, moja panno! Może chodzi o to, żeby Ridge Jackson okazywał mniejszą pewność siebie, mniej się szarogęsił... mniej ją pociągał? Dara z irytacją wzburzyła dłońmi wodę. - Ma być podobny do CIarence'a? - Raczej nie. Sam wiesz, że Clarence jest wyjątko wo dobroduszny. Nie skrzywdziłby nawet muchy. Mu szę przyznać ci rację. Wybrałeś najlepszego specjalistę. Przeprowadziłam na własną rękę mały rekonesans. Ster ling Security cieszy się znakomitą opinią. Zadzwoniłam do szefa agencji, który powiedział, że Jackson nie ma sobie równych. Dyskusja skończona. Dara miała wrażenie, że słyszy szelest opadającej kurtyny. Pierwszy akt dobiegł końca. Pogawędziła jeszcze chwilę z ojcem chrzestnym i odło żyła słuchawkę. Potwierdziły się jej przeczucia. Najbliższe tygodnie upłyną jej w towarzystwie Ridge'a. Dara stanęła w drzwiach. Jackson poczuł na sobie jej wzrok. Odwrócił się i spojrzał w niebieskie oczy, które
wyrażały teraz wymuszone przyzwolenie i skrywaną niechęć. Ridge nie spodziewał się takiej reakcji u dziew czyny uchodzącej za uosobienie pogody ducha i słody czy charakteru. Łagodna z pozoru Dara najchętniej ko pnęłaby go w tyłek i posłała do wszystkich diabłów. Ridge nie mógł oderwać wzroku od swojej podopie cznej. Otaczała ją dyskretna woń. Czuł się jak żołnierz pod ostrzałem. Od razu spostrzegł, że upięła włosy; po jedyncze luźne kosmyki pieściły owal twarzy. Zapach perfum był delikatny i trochę prowokujący. Czarna wie czorowa suknia wspaniale podkreślała jej smukłą figurę i zachwycała wyrafinowaną prostotą kroju. Dla Ridge'a nic w tej chwili nie było proste. Dara obrzuciła go taksującym spojrzeniem, jakby chciała sprawdzić, czy jej ochroniarz właściwie się pre zentuje. Obserwowała go trochę za długo; Ridge poczuł się dotknięty nazbyt szczegółową inspekcją. - Mam się zaprezentować także z profilu? Proszę po dejść bliżej, lepiej będzie mnie pani wówczas widziała. - Wzrok mam dobry - odparła, spuszczając oczy. - Z pewnością wiele kobiet mówiło, że jest pan bardzo przystojny. - Podniosła wzrok. - Mniejsza z tym. Roz mawiałam z Harrisonem, który twiedzi, że jest pan naj lepszy w branży. Ridge poczuł osobliwe zadowolenie na myśl, że Montgomery docenił jego umiejętności. - Twierdzi, że musi zatrudnić dla mnie ochroniarza i że to pan powinien nim być. - Skoro perspektywa posiadania ochrony tak panią
irytuje, proszę wycofać się z kampanii wyborczej. To najlepszy sposób, by uniknąć ryzyka. - Wykluczone. - Dara pokręciła głową. - Mam wo bec Harrisona dług wdzięczności tak wielki, że do końca życia nie zdołam się wypłacić. Zrobię wszystko, by wes przeć kampanię wyborczą mojego chrzestnego ojca. Po za tym - dodała, wzruszając ramionami - wierzę w nie go. To urodzony przywódca. Będzie wspaniałym prezy dentem... Niewiele brakowało, żeby jej słowa wyprowadziły Ridge'a z równowagi. Z goryczą pomyślał, że Montgo mery wychowywał się w pięknym domu, hołubiony przez dwoje kochających rodziców, chodził do najle pszych szkół i wziął za żonę pannę z dobrej rodziny. Ridge natomiast rósł w biedzie pod opieką uzależnionej od narkotyków matki. Z trudem zrobił maturę w marnej szkole. Dopiero podczas służby wojskowej w marynarce przestał się buntować przeciwko wszystkim i wszystkie mu. Mniejsza z tym. Pokiwał głową i cynicznie uznał, że Dara ślepo wierzy swemu ojcu chrzestnemu. - Pewnie we wszystkim przyznaje mu pani rację - stwierdził drwiąco. Dara rzuciła mu badawcze spo jrzenie. - Wręcz przeciwnie. Wcale nie podzielam bez za strzeżeń poglądów Harrisona. Sądzę jednak, że będzie dobrym prezydentem. Nie ukrywam, że przesądziły o tym moje osobiste doświadczenia. Odkąd przyszłam na świat, Harrison był dla mnie prawdziwą opoką. Szcze rze mówiąc, tylko na niego mogłam liczyć. - W niebie-
skich oczach pojawił się smutek i ból. Ridge nie miał pojęcia, co mogło wywołać takie uczucia. Dara od chrząknęła i z przepraszającym uśmiechem dodała ci cho: - Mniejsza z tym. Wątpię, by moje zwierzenia wy dały się panu interesujące... - Proszę nie wypowiadać pochopnych sądów - prze rwał jej Ridge. - W jakiej sprawie? - Popełnia pani błąd, zakładając, że w ogóle mnie nie obchodzą te zwierzenia. - Właściwie to... ja... - Darze zrobiło się ciepło na sercu. Ridge przyglądał jej się z uwagą. Była zakłopota na. Skarciła się w duchu za niepotrzebne wzruszenie. Nie potrafiła wykrztusić ani słowa, chociaż najlepszy specjalista w kraju uczył ją formułowania myśli i kom ponowania wypowiedzi. Do tej pory nie miała z tym kłopotów. - Staram się poznać zwyczaje i poglądy moich klien tów. Dzięki temu mogę lepiej wykonywać swoją pracę. Sam Harrison Montgomery przyznał, że jestem dosko nałym fachowcem. Dara zamrugała powiekami. Nagle zdała sobie spra wę, że dla Ridge'a jest tylko zwykłą klientką. Poczuła się upokorzona. Ogarnęła ją złość. Dlaczego tak się prze jęła opina Ridge'a Jacksona na swój temat? Kim był dla niej ten muskularny anioł stróż? Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. - Jestem pewna, że zebrał pan na mój temat wszelkie niezbędne informacje - rzuciła uszczypliwie, choć sta-
rała się nad sobą panować. - Czas kończyć tę rozmowę, bo spóźnimy się na przyjęcie wydane przez Stowarzy szenie Handlowców. Dzwoniłam już do pewnego mło dego człowieka, który obiecał dotrzymać mi towarzy stwa. - Zmarszczyła czoło, daremnie próbując sobie przypomnieć nazwisko tego faceta. Sięgnęła po kalen darz. Czuła na sobie przenikliwy wzrok ochroniarza, który paraliżował ją bardziej niż wielotysięczny tłum wyborców. Po chwili odczytała notatkę. - Do Toma An drewsa. Powiedziałam, że po niego wstąpimy. Czy to możliwe? - Oczywiście. Czy mogę podać pani okrycie? - Tak. - Sięgnęła po białą wełnianą pelerynę, ale Ridge był szybszy i zarzucił ją Darze na ramiona. - Proszę pamiętać, że jest pani ze mną całkiem bez pieczna. - Naturalnie - odparła, chociaż głęboki baryton przy prawiał ją o dreszcze i wywoływał lęk. Ridge obserwował tłum, nie Darę. Na tym polega ła jego praca. Nie patrzył na tę dziewczynę, ale wyczu wał każde jej poruszenie. Spoglądał na drzwi i słuchał przemówienia, w którym wyrażała się o Harrisonie Montgomerym w samych superlatywach. Powiódł spo jrzeniem po sali, zastanawiając się, jak to możliwe, by jej krótkie wystąpienie wywołało taki entuzjazm wśród poważnych konserwatystów. Tajna broń senatora okazała się skuteczniejsza niż wszelkie przedwyborcze obietnice. Ridge już słyszał skrzyp długopisów, kreślą-
cych na karcie wyborczej krzyżyki przy nazwisku Mont gomery'ego. Ta myśl doprowadzała go do furii. Przez czternaście lat tłumił w sobie gniew. Czuł jed nak, że nadchodzi moment, gdy będzie mógł się zemścić na Montgomerym. Tak bardzo pragnął odwetu, że gotów był zniszczyć senatorowi życie, byle tylko dopiąć swe go. Nadeszła pora, aby wykorzystać siłę nienawiści. Postanowił iść do celu krok po kroku. Najpierw mu siał pozyskać zaufanie kandydata na prezydenta. Gdyby chciał go tylko zniszczyć, sprzedałby historię swego ży cia jednemu z żądnych sensacji brukowców, ale to nie wystarczy, by złamać silnego człowieka. Ridge pragnął, by Montgomery cierpiał i czuł się oszukany - tak samo jak Jackson po śmierci matki. Łudził się, że gdy ujrzy zbolałą twarz senatora, zapomni o wściekłości i odzyska spokój. Ridge zastanawiał się nad rolą, jaką Dara mimo woli mogła odegrać w jego planie. Kątem oka zerknął na dziewczynę, która dyskretnie popatrzyła na zegarek. Gdy zorientowała się, że nikt z gości na nią nie patrzy, dotknęła rękoma skroni i przymknęła oczy. Gdy uniosła powieki, spojrzała na swego anioła stróża i skinęła gło wą. To był umówiony znak, że pora wracać do hotelu. Ridge popatrzył na kierowcę, który miał zajechać limu zyną pod drzwi. Dara pożegnała się z gospodarzami przyjęcia. - To był uroczy wieczór - zapewniła burmistrza. - Dziękuję za zaproszenie. Mam nadzieję, że udało mi się
pana przekonać, że Harrison Montgomery to wspaniały człowiek. Młody mężczyzna, który towarzyszył Darze, stanął tuż za nią i rzucił przyciszonym głosem: - Czy mogę odprowadzić panią do samochodu? Mo że wstąpimy do jakiegoś lokalu na szklaneczkę czegoś mocniejszego? Niedaleko jest miły barek. - Mówiąc to, objął ramieniem talię Dary. - Jeśli ma pani dość gapiów, pojedziemy do mnie. Dara z promiennym uśmiechem pokręciła głową. - Wspaniały pomysł, ale to był dla mnie trudny dzień. Muszę odpocząć. Może innym razem... - Proszę nie odmawiać. Tylko jedna kolejka... - na legał Andrews. - Poznałem śliczną dziewczynę, a po trzech godzinach mam się z nią pożegnać? Wykluczone! Ruszyli ku wyjściu. Ridge idący za Darą i Tomem doszedł do wniosku, że na miejscu tego faceta nie zre zygnowałby łatwo z towarzystwa tak uroczej kobiety. Szósty zmysł podpowiadał mu, że młody polityk kieruje się zupełnie innymi motywami i ma nadzieję, że Dara pomoże mu nawiązać kontakt z Montgomerym. An drews ubiegał się o fotel senatora. Dara odsunęła się nieco, gdy Tom znów chciał jej dotknąć. - Bardzo się cieszę z naszego spotkania - usłyszał Ridge jej głos. - Niestety, przez najbliższy miesiąc będę ogromnie zapracowana. Być może po wyborach sytuacja się zmieni - odparła wymijająco. - Pół godzinki, tylko pół godzinki - nie dawał za
wygraną Tom. Ridge zdawał sobie sprawę, że młody kandydat do senatu jest zdecydowany dopiąć swego, oczarować ulubienicę Montgomery'ego i zdradziecko posłużyć się nią do własnych celów. Andrews uparcie nalegał. Ridge uznał, że ma do czy nienia albo z kretynem, albo z człowiekiem o wrażliwo ści upośledzonego aligatora. Westchnął ciężko. Za nic nie można dopuścić, by Dara znalazła się sam na sam z tym draniem. To fatalnie, że nie omówił z nową klien tką systemu haseł ułatwiających dyskretne przekazywa nie informacji. Musiał poradzić sobie inaczej. Podszedł bliżej i wymownym gestem wskazał limuzynę czekającą przed frontowymi drzwiami. - Samochód podjechał. Proszę pamiętać, że jutro mu si pani wcześnie wstać - oznajmił przyciszonym gło sem. Dara sprawiała wrażenie zaskoczonej. - Zamierzałam jutro... - Poza tym lekarz zalecił pani odpoczynek - prze rwał jej Ridge. Ujął ramię Dary i delikatnie, lecz stanow czo pociągnął ją w stronę auta. - Jestem pewny, że pan Andrews doskonale to rozumie. - Dałem pani moją wizytówkę - zawołał młody męż czyzna, odprowadzając Darę spojrzeniem. - Proszę za dzwonić w wolnej chwili. - Dzięki za miły wieczór - zawołała do Andrewsa Dara, obrzucając Ridge'a karcącym spojrzeniem i doda jąc szeptem: - Po co ten pośpiech? Poczekajmy chwilę. Dlaczego mam być wobec Toma nieuprzejma? - Płacą mi również za to, abym ingerował, jeśli zbyt
długo przebywa pani na otwartej przestrzeni - stwierdził uszczypliwie Ridge. - Ulice bywają niebezpieczne. Dara spojrzała na niego z irytacją i wsiadła do au ta. Nim Ridge zatrzasnął drzwi, skinęła na niego i do dała: - Musimy omówić kilka spraw. Gdy ochroniarz pospiesznie obszedł limuzynę i wsiadł do niej, ciągnęła uszczypliwym tonem: - Proszę tego więcej nie robić. Jak pan śmie strofo wać klientkę. Gadał pan jak stara niańka, pouczająca rozkapryszonego bachora! Wcale nie miałam zamiaru włóczyć się z Tomem po knajpach, ale to nie daje niko mu prawa do ingerowania w moje prywatne sprawy. - Moje zadanie polega na tym, by panią chronić - tłumaczył spokojnie Ridge widząc, że dziewczyna szuka okazji do kłótni. - A co pan zrobi, jeśli zechcę pójść na randkę? Jak daleko można się posunąć, żeby mnie chronić? Co pan na to, Ridge? Zamierza mnie pan obserwować nawet w sypialni? Jackson zmrużył oczy. Gdyby spotkali się dawniej, w innych okolicznościach, znalazłby na to pytanie sto sowną odpowiedź. Jeśli wówczas przebywałby w sy pialni Dary Seabrook, z pewnością nie zadowoliłby się rolą jej ochroniarza. Teraz musiał zachować spokój i re alizować swój plan. - Z kartoteki wynika, że od początku kampanii wy borczej nie jest pani z nikim związana, a zatem dyskusja wydaje się bezprzedmiotowa. Nie wygląda na to, by
chciała pani zaprosić jakiegoś mężczyznę do swojej sy- palni. Wiem z kartoteki... - A cóż to za kartoteka? - wykrztusiła z oburzeniem Dara. Płytki, urywany oddech znacznie dobitniej pod kreślał gwałtowność reakcji niż typowe w takich sytu acjach złorzeczenia innych kobiet. W limuzynie pano wał wprawdzie półmrok, ale Ridge dostrzegł rumieńce na policzkach swojej podopiecznej. - Cholera jasna! Czyżby ktoś zbierał informacje na mój temat? Jak... - To nieuniknione. Taki mamy regulamin - odparł uspokajająco Ridge. Z danych umieszczonych w karto tece Dary wynikało, że dziewczyna klnie tylko wówczas, gdy coś ją naprawdę wyprowadzi z równowagi. - Przed rozpoczęciem pracy musiałem otrzymać konkretne wskazówki. W przeciwnym razie błądziłbym po omac ku. - Dara wyglądała tak, jakby miała ochotę go ude rzyć. Ridge nie wiedział, czy się złościć, czy śmiać. - Jeśli to panią interesuje, mogę pokazać teczkę. - Do diabła! Jasne, że mnie to interesuje! Ale to nie wszystko. - Popatrzyła na ochroniarza, którego poraziła na moment wyrazistość spojrzenia błękitnych oczu. - Skoro przez następne cztery tygodnie mamy być nieroz łączni, ja również muszę się przygotować. Chcę zoba czyć pańską teczkę.
ROZDZIAŁ DRUGI W chwilę później Dara pożałowała wypowiedzianej pochopnie uwagi. Chyba posunęła się za daleko. Czuła dziwny ucisk w gardle. Ta kłótnia mogła na dobre po różnić ją z przystojnym ochroniarzem. Ridge nie przywykł, by nim tak komenderowano. Z politowaniem spojrzał na klientkę, której najwyraźniej przewróciło się w głowie. Rozsiadł się wygodnie na tyl nym siedzeniu limuzyny i rozpiął guzik marynarki, uka zując kaburę z ukrytą w niej bronią. Czarna skóra, z któ rej wykonano futerał, kontrastowała z bielą koszuli. Ce lowo dał dziewczynie do zrozumienia, że jego zajęcie nie należy do bezpiecznych. Chciał jej odebrać pewność siebie i wprawić w zakłopotanie. Ciemna tkanina spodni opinała lekko rozsunięte muskularne uda. Ridge celowo udawał, że nie ma pojęcia o dobrych manierach. Jego zachowanie niepokoiło Darę, która jednak nie dała się przestraszyć. Coraz bardziej utwierdzała się w przeko naniu, że ten z pozoru gruboskórny mężczyzna jest w istocie człowiekiem interesującym i wrażliwym. Nie pasowały do niego żadne stereotypy. - Co chce pani o mnie wiedzieć? - zapytał uprzej mie, a zarazem chłodno. Dara wiedziała już, co oznacza
ten charakterystyczny ton. Ciekawe, jak brzmi głos za kochanego Ridge'a Jacksona. Czy ten mężczyzna potrafi szeptać dziewczynie do ucha miłosne zaklęcia? Dara poczuła, że ogarnia ją dreszcz. Po chwili zbeształa się w duchu za takie myśli. Kobieta jej pokroju, szczera i otwarta, nie powinna się zadawać z ponurym typem, jakim był przystojny ochroniarz. Mia łaby z tego powodu wyłącznie kłopoty. Powinna unikać tego mężczyzny jak ognia i przejść do porządku dziennego nad ich niedawną sprzeczką. Z drugiej strony jednak sta wką w tej grze była nie tylko jej kobieca duma. Dara zdawała sobie sprawę, że jeśli nie sprzeciwi się teraz sta nowczemu ochroniarzowi, przez najbliższe cztery tygodnie nie będzie miała ani odrobiny swobody. Wyprostowała się i dumnie podniosła głowę, odsuwając na bok wszelkie obawy i zagadkowe przeczucia. - Wiek? - rzuciła chłodno. - Trzydzieści lat - odparł Ridge, zaskoczony sta nowczym tonem swojej klientki. Uniósł brwi, dając do zrozumienia, że nie oczekiwał tego rodzaju indagacji. - Jak długo był pan w wojsku? - A skąd ta pani pewność, że w ogóle miałem z armią do czynienia? - Zdradza to postawa, sposób mówienia, oszczędność ruchów. - Dara z wolna odzyskiwała pewność siebie. Za czepny ton ochroniarza zbyła lekceważącym wzruszeniem ramion. Zmierzyła Jacksona taksującym spojrzeniem, a potem dodała z uśmiechem: -1 buty lśniące jak lustro. - Dziesięć lat. W piechocie morskiej.
- To znaczy, że w agencji ochroniarskiej pracuje pan... .- Od dwóch lat. Tak długo jestem w cywilu. Podczas służby w marynarce wykonywałem przez cztery lata po dobne zadania. Dara zamilkła przez moment. Po krótkim wahaniu zadała kolejne pytanie. - Rodzina? - Nie mam nikogo - odparł lodowatym tonem. - Matka i dziadkowie nie żyją. Ten przystojny mężczyzna był zupełnie sam. Zresztą to jego sprawa. Dara Seabrook nie ponosiła za to winy. - Nie lubi pan odpowiadać na pytania dotyczące pry watnego życia, prawda? - Robię to bez wstrętu, jeśli muszę. Z doświadczenia wiem, że warto na początku znajomości dojść do poro zumienia z klientami. To bardzo ułatwia pracę. - Od wrócił wzrok. - Tak się składa, że większość moich pod opiecznych nie interesuje się w ogóle prywatnym ży ciem swego ochroniarza. Wystarczy im, że robię, co do mnie należy. Dara domyślała się, jacy klienci korzystali zwykle z usług ochroniarzy: ludzie interesu, gwiazdy rocka, wpływowi cudzoziemcy. Dla nich znaczył tyle, co sprzę ty w hotelowym pokoju. Zachichotała, gdy przyszło jej do głowy to porównanie. Ridge popatrzył z uwagą na rozbawioną dziewczynę. - Wyróżniam się spośród pańskich klientów, prawda? - Tak - powiedział krótko, obrzucając ją taksującym spojrzeniem.
Dara westchnęła, słysząc tę zwięzłą odpowiedź. - Co jeszcze panu o mnie wiadomo? - Mam tylko standardowe informacje. Przed trzema laty uzyskała pani dyplom na wydziale historii literatury. Montgomery od razu panią zatrudnił. Wiem, z kim się pani spotyka, znam niektóre pani zwyczaje. Po męczą cym dniu kładzie się pani spać około północy. Żadnych szczególnych wymagań ani kaprysów, z drugiej strony jednak lubi pani od czasu do czasu dać podwładnym do zrozumienia, kto ma rządzić, a kto słuchać. Sam się o tym przekonałem - dodał chłodno. - Na moim miejscu zrobiłby pan to samo, prawda? - Oczywiście - przytaknął niechętnie i rozluźnił nie co krawat. - Z kartoteki wynika, że ma pani wielu zna jomych, ale nikt z nich nie jest przez panią wyróżniany. Mężczyźni przestali się liczyć, odkąd kampania wybor cza ruszyła pełną parą. W ciągu kilku ostatnich miesięcy poznała pani dwunastu młodych ludzi. Żadnemu z nich nie udało się umówić z panią na randkę po raz drugi. - Przykro mi o tym mówić, ale ci panowie chcieli ode mnie tylko jednego. Zapewniam pana, że nie cho dziło im ani o moje serce, ani o ciało. Ridge zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że w to nie wierzy. Zakłopotana Dara obciągnęła sukienkę i dodała: - Mieli nadzieję, że dzięki memu pośrednictwu zy skają poparcie Harrisona. - A czego pani oczekiwała? - Ridge popatrzył na nią współczująco.
- Nie znalazł pan tej informacji w mojej teczce? Jackson w milczeniu pokręcił głową. Spojrzał dziew czynie prosto w oczy. Dara westchnęła, czując, że ogarnia ją dobrze znany niepokój. Daremnie się łudziła, że zdołała nad nim za panować. Nadal z goryczą wspominała mężczyznę, w którym była zakochana na śmierć i życie. Z czasem wyszło na jaw, że tamtemu facetowi chodziło jedynie o nawiązanie współpracy z jej ojcem chrzestnym. - Może mnie pan uznać za sentymentalną idiotkę - powiedziała cicho - ale chciałabym spotkać człowie ka, dla którego moje kontakty z Harrisonem Montgome- rym nie będą miały żadnego znaczenia. Dara oparła się pokusie, by odwrócić wzrok i nie patrzeć w oczy przystojnego ochroniarza. Z drugiej stro ny jednak ten mężczyzna przyciągał ją niczym magnes. Siedzieli w obszernej limuzynie naprzeciwko siebie. Czuła jego kolano obok swego. Lekki korzenny zapach wody po goleniu mieszał się z wonią jej perfum. Darę ogarnęła ciekawość, której ze względu na łączącą ich zależność nie powinna odczuwać. Natychmiast zmieniła temat, by uniknąć dalszych zwierzeń. - A czego pan chce od życia? Ma pan jakieś ukryte pragnienia? Zapadło długie milczenie. Ridge pochylił się i położył dłonie obok smukłych ud Dary. Gdy się uśmiechnął, przypominał drapieżnego wilka. W półmroku limuzyny zabłysły jego białe zęby. - Czy to propozycja, droga panno Seabrook?