barbellak

  • Dokumenty907
  • Odsłony85 656
  • Obserwuję102
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań50 819

D302. Banks Leanne - Synowie prezydenta 3 - Ridge mściciel

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :488.8 KB
Rozszerzenie:pdf

D302. Banks Leanne - Synowie prezydenta 3 - Ridge mściciel.pdf

barbellak EBooki różne
Użytkownik barbellak wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 152 stron)

LEANNE BANKS Ridge mściciel Harleguin Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga Rvdnfiv • fi7tnkhnlm • Tnkin • WarR7awa

ROZDZIAŁ PIERWSZY Cóż za ironia losu! Oto zniewalający uśmiech Dary Seabrook, pomyślał Ridge Jackson, obserwując dziewczynę stojącą w tłumie studentów. Córka chrzestna Harrisona Montgomery'ego, kandydata na prezydenta, z łatwością przekonała audy­ torium, jak należy głosować. Jej zapał i pogoda ducha trafiały do przekonania mło­ dym wyborcom, którzy dotychczas rzadko popierali Mont­ gomery'ego. Dziennikarze prasowi i telewizyjni gotowi byli paść na kolana przed śliczną i mądrą dziewczyną. Krótko mówiąc, taka sojuszniczka to prawdziwy skarb. A zatem na równi z innymi dobrami kandydata na prezy­ denta wymagała ochrony. Studentki podziwiały niezależność Dary oraz jej inte­ ligencję. Niewątpliwie podobała im się również fryzura urodziwej brunetki, stwierdził ironicznie Ridge. Stanęło mu przed oczyma zdjęcie Dary, które widział niedawno na okładce poważnego tygodnika o wielkim nakładzie. Podejrzewał, że dla studentów inteligencja dziewczy­ ny była znacznie mniej istotna. Młodsi wpatrywali się z cielęcym zachwytem w jej niebieskie oczy i poddawa-

li się czarowi promiennego uśmiechu. Bardziej doświad­ czeni spoglądali przez chwilę na urodziwą twarz, a po­ tem obrzucali taksującym spojrzeniem sylwetkę panny Seabrook. Zdaniem Ridge'a dziewczyna wyglądała uro­ czo w prostej, ale wytwornej sukni, prezentowałaby się jednak znacznie bardziej interesująco, gdyby naga leżała na zmiętej pościeli. Kiedy Dara się odwróciła, starannie ułożone kosmyki ciemnej grzywki odsłoniły duży plaster na czole. Właś­ nie z powodu tego opatrunku Ridge zjawił się na przed­ wyborczym spotkaniu. Gdy podejmował kolejne zlece­ nie, często zadawał sobie pytanie, czy tym razem będzie musiał ryzykować życie. Zawsze istniało niebezpieczeń­ stwo, że przyjdzie mu pożegnać się z tym światem. Od­ sunął na bok ponure myśli. Cóż za ironia losu, pomyślał. Miał strzec Dary Seabrook jak oka w głowie. Dzięki temu zleceniu znajdzie sposób, by odpłacić Harrisonowi Montgomery'emu pięknym za nadobne. Clarence Merriman, szef regionalnego sztabu wybor­ czego, dreptał w pośpiechu obok Dary. Szli właśnie do czekającej przed budynkiem limuzyny. - Nie powinna pani dzisiaj opuszczać hotelu. Nale­ żało zostać w łóżku i odpocząć. Nie rozumiem, jak to się stało, że zgodziłem się na wygłoszenie przemówienia. Jest pani teraz blada jak ściana. Dara miała lekkie zawroty głowy, ale wolałaby u- mrzeć, niż przyznać się do takiej słabości. Zbyła uwagi Merrimana lekceważącym ruchem dłoni.

- Proszę się nie martwić. Fotografie w gazetach będą zapewne czarno-białe. Czytelnicy się nie zorientują. - Wystarczy, że ja widzę, co się dzieje - rzucił ziry­ towany Clarence. Mamrocząc coś niezrozumiale, opie­ kuńczym gestem ujął pannę Seabrook za ramię. - Proszę mi wybaczyć nadmiar szczerości, ale jest pani blada niczym trup. - Mąci mi pan w głowie. Raz porównuje mnie pan do ściany, to znów do trupa. - Dara uśmiechnęła się promiennie do zatroskanego opiekuna. - Z radością słu­ cham tych wyszukanych komplementów, ale nie zapo­ minajmy o przyziemnych sprawach. Mój żołądek upo­ mina się o swoje prawa. Wstąpimy gdzieś w drodze do baru i zjemy parę kanapek? Gdy zaspokoję głód, mo­ że mnie pan odprowadzić do pokoju, zapakować do łóżka i... Dara umilkła. Napotkała wzrok postawnego mężczy­ zny, który stał obok limuzyny. Czuła na sobie taksujące spojrzenie piwnych oczu. Można by pomyśleć, że nie­ znajomy w ułamku sekundy ocenił jej wzrost i wagę, a ponadto tajemniczym sposobem dostrzegł rodzinne znamię ukryte pod suknią. Granatowy garnitur podkreślał szerokie ramiona. Ciemne włosy sięgały kołnierza marynarki. Wzięłaby tego mężczyznę za zwyczajnego gapia lub podrywacza, gdyby nie ponury i zdecydowany wyraz jego twarzy. Intuicja podpowiadała Darze, że nieznajomy jest nie­ bezpiecznym osobnikiem. Nie udawał twardziela jak wielu młodych i rokujących wielkie nadzieje polityków,

z którymi miała do czynienia. Ci ludzie mieli wpływo- wych rodziców i nosili drogie garnitury, ale sami nie- wiele sobą reprezentowali. Dara podziwiała nieznajome- go, a zarazem czuła się w jego obecności odrobinę za­ kłopotana. Przywykła do gapiów i licznej asysty, ale nikt się jej dotąd nie przyglądał z taką natarczywością. Odwróciła wzrok i popatrzyła na Clarence'a, który wertował swój notes. Kartki zatrzepotały, gdy powiał jesienny wiatr. - Całkiem zapomniałem. To chyba pan Jackson z... - Merriman zmarszczył brwi, próbując odczytać własne bazgroły. - Jestem z agencji ochroniarskiej Sterlinga - wyjaś­ nił mężczyzna dźwięcznym barytonem. Popatrzył znów na Darę. - Chodzi o pannę Seabrook. Zaniepokojona Dara poczuła ucisk w żołądku. Tajemniczy pan Jackson podał Merrimanowi doku­ menty, zmierzył Darę badawczym spojrzeniem i otwo­ rzył przed nią drzwi limuzyny. - Sądzę, że pański gość ma bogaty program na dzi­ siejszy wieczór. Proponuję omówić szczegóły w drodze do hotelu. - Doskonały pomysł. - Clarence chrząknął i odwró­ cił wzrok, unikając pytającego spojrzenia swojej towa­ rzyszki. Panna Seabrook domyśliła się, o co chodzi. Wyglą­ dało na to, że zyskała kolejnego opiekuna; miał nim być człowiek, od którego wolałaby się trzymać z daleka. - Chwileczkę - rzuciła, spoglądając badawczo na

Merrimana. - Wczoraj wieczorem doszliśmy chyba do pewnych wniosków. Sądziłam... - Pan Merriman niewiele ma z tym wspólnego, pan­ no Seabrook. Wynajął mnie Harrison Montgomery. - Usiądę obok kierowcy. Wyjaśnijcie sobie wszystko - mruknął Clarence, spoglądając niepewnie na Darę. - Co mamy sobie wyjaśnić? - zapytała z irytacją. Bolała ją głowa. Popatrzyła wrogo na ochroniarza i splotła ramiona na piersi. Wiele wskazywało na to, że troska o kontakty z mediami będzie do dnia wyborów spoczywać głównie na jej barkach. Przez najbliższe czte­ ry tygodnie miała być wystawiona na ciekawskie spo­ jrzenia dziennikarzy i gapiów. Z tłumioną irytacją odpo­ wiadała na powtarzające się stale pytania o fryzurę, stro­ je, manicure oraz inne bzdury. Otaczał ją tłum ludzi, a mimo to czuła się samotna i wyobcowana. Gdyby, na domiar złego, przez cały czas miała przy sobie ochro­ niarza, byłaby całkiem odcięta od rzeczywistości. - Niepotrzebnie pan się fatygował - stwierdziła lo­ dowatym tonem. Była pewna, że uprzejma odmowa nie zrobi na tym mężczyźnie żadnego wrażenia. - Zapomniała pani o butelce rzuconej przez jednego z przeciwników Montgomery'ego? - Jackson znacząco uniósł brew. Dara odruchowo dotknęła ręką plastra na czole, ale natychmiast opuściła dłoń. Zrobiła lekcewa­ żący gest. - To odosobniony wypadek. Trzeba nad tym przejść do porządku dziennego. Chwila strachu i kilka szwów - odparła bez namysłu.

- Moją rzeczą jest zadbać, by taki incydent więcej się nie powtórzył. A poza tym powiedziano mi, że szwów było aż piętnaście. Dara żachnęła się, słysząc te słowa. Wścibski ochro­ niarz zbierał o niej informacje! Pracownicy sztabu wy­ borczego z pewnością chętnie mu opowiedzieli o tam­ tym zajściu. Obcy człowiek grzebał w jej prywatnym życiu. Energicznie potrząsnęła głową. - To bez sensu. Nic mi nie grozi. Nie potrzebuję ochroniarza. - Ktoś inny podjął decyzję w tej sprawie - odparł zdecydowanie Jackson. Twarz i postawa ochroniarza wyrażały upór i determinację, ale w jego spojrzeniu Da­ ra spostrzegła cień współczucia i zrozumienia. Była wściekła i zniecierpliwiona, ale zdawała sobie sprawę, że nie powinna robić z siebie widowiska. Wsiadła do limuzyny, oparła głowę na skórzanym za­ główku i obiecała sobie, że gdy tylko dotrze do hotelu, zadzwoni do ojca chrzestnego i powie mu, co sądzi o je­ go pomyśle. Czuła, jak siedzenie auta ugina się pod ciężarem ochroniarza. Zamknęła oczy, by choć na chwilę zapomnieć o jego obecności. Daremnie. Po chwili mil­ czenia oznajmiła, nie podnosząc powiek: - Zerknęłam tylko przelotnie na pańską legitymację, ale wydaje mi się, że nie pracuje pan dla tajnych służb. Mam rację? - To prawda. Właściwie nie jest pani spokrewniona z senatorem Montgomerym, a zatem nie przysługuje pa­ ni rządowa ochrona. - Jackson wcisnął jej do rąk nie-

wielki dokument. - Będzie nam łatwiej współpracować, jeśli przejdziemy na ty. Mam na imię Ridge. Dara otworzyła oczy i dumnie podniosła głowę. - Wkrótce wyjaśnię to nieporozumienie, a wtedy się pożegnamy. Zacieśnianie tej przypadkowej znajomości nie ma sensu. - To się okaże. - Ridge popatrzył w okno i zmrużył oczy. - Dlaczego kierowca zmienił trasę, którą z nim ustaliłem? - Clarence obiecał, że wpadniemy do jakiejś kafete­ rii. Muszę coś zjeść. Chyba mnie pan rozumie. Jak czło­ wiek głodny, to zły... - Dara ujrzała z daleka znak fir­ mowy ulubionej sieci barów szybkiej obsługi. Uśmiech­ nęła się z zadowoleniem; postawiła na swoim. Żaden ochroniarz nie będzie jej dyktował, co ma robić. Poczuła, że odzyskuje poczucie humoru. Zapytała z udawaną sło­ dyczą: - Mogę wiedzieć, jakie kanapki najbardziej pan lubi? Gdy wrócili do hotelu, Dara przez godzinę słuchała wykładu Ridge'a Jacksona o niezbędnych środkach ostrożności, zakazach i nakazach, których miała odtąd przestrzegać. Początkowo usiłowała puszczać jego uwa­ gi mimo uszu, potem ogarnęło ją zniecierpliwienie, w końcu omal nie krzyknęła na Jacksona, żeby się wy­ pchał. - Pani mnie wcale nie słucha - stwierdził Ridge, da­ remnie próbując ukryć irytację. Dara Seabrook była uro­ cza, a zarazem okropnie denerwująca.

- Nieprawda - odparła, energicznie potrząsając gło­ wą. - Przez kwadrans byłam naprawdę skupiona, ale w końcu poczułam się jak na przesłuchaniu u śledczego o sadystycznych skłonnościach. Pan mnie zanudza, a ja marzę o długiej kąpieli. Od przyjazdu do hotelu cieszy­ łam się na tę przyjemność. Wyobrażałam sobie, jak zde­ jmuję te eleganckie ciuchy i zanurzam się w gorącej wo­ dzie, pachnącej wonnymi olejkami. Wizja opowiedziana cichym, rozmarzonym gło­ sem pobudziła wyobraźnię Ridge'a. Wydawało mu się, że widzi Darę Seabrook nagą, czuje zapach wil­ gotnej skóry... Gdy opowiadał Darze o wymogach bez­ pieczeństwa, zdjęła szpilki i żakiet. Sączyła bez po­ śpiechu kolę bez cukru. Szminkę „zjadła" w kafete­ rii wraz z kanapkami. Ridge nie umiał powiedzieć, kie­ dy Dara wygląda ładniej - z czerwoną pomadką na wargach czy z bladymi ustami. Skarcił się w duchu za takie myśli. - Za kilka minut będzie się pani mogła wykąpać - rzucił stanowczo. - Musimy jeszcze ustalić hasło na wy­ padek... - Później. - Dara spojrzała mu prosto w oczy. Wsta­ ła i podeszła bliżej. - Przez tę bezsensowną gadaninę na kąpiel pozostał mi zaledwie kwadrans. Wkrótce i tak uwolnię się od pańskiej obecności, ale na wypa­ dek, gdyby nie udało mi się postawić na swoim, propo­ nuję dodać jeden istotny punkt do pańskiego regulaminu: Nie wolno zawracać głowy klientce marzącej o ciepłej kąpieli.

Nim Ridge zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Dara się odwróciła i wyszła z pokoju, lekko kołysząc biodrami. Potem zatrzasnęła za sobą drzwi. - Nie podoba mi się ten facet - tłumaczyła ojcu chrzestnemu Dara, zanurzona w ciepłej kąpieli. Harrison roześmiał się cicho i odparł głębokim barytonem: - Nie wierzę. Przecież ty wszystkich lubisz. - Po co mi ochroniarz? Nie potrzebuję go - stwier­ dziła Dara i niskim głosem przytoczyła ulubione powie­ dzonko senatora: - Ty to wiesz, ja to wiem, cała Ame­ ryka to wie. Harrison parsknął śmiechem, ale natychmiast spo­ ważniał. - Ustąp mi tym razem. Wiesz, że dla Helen i dla mnie jesteś niczym córka. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo cię kochamy. Gdyby coś złego przydarzyło ci się podczas kampanii wyborczej, nigdy bym sobie tego nie darował. Dara westchnęła, słysząc w jego głosie prawdziwy niepokój. Tak była zajęta przekonywaniem innych, że napaść była przypadkowym wybrykiem pospolitego ło­ buza, że przestała myśleć o własnych odczuciach. Pra­ wda była taka, że napastnik okropnie ją przeraził, ale za nic w świecie nie przyznałaby się do tego. - Zostały nam tylko cztery tygodnie - przekonywał Montgomery. - Czas biegnie szybko. Wkrótce będziesz wolna jak ptak. Odpoczniesz na tropikalnej wyspie z da­ la od polityków i ochroniarzy. - Dlaczego wybrałeś mi na anioła stróża właśnie Rid-

ge'a Jacksona? - zapytała Dara. Jej opór słabł, gdy słu­ chała argumentów senatora. - Jest arogancki? - Montgomery był wyraźnie zanie­ pokojony. - Nie - westchnęła Dara. - Wolałabym tylko, żeby pilnował mnie człowiek trochę bardziej... - Nie potra­ fiła znaleźć właściwego określenia. Wszystkie zdawa­ ły się bezsensowne i śmieszne. - Chodzi o to, żeby mniej... - Wykrztuś no wreszcie, moja panno! Może chodzi o to, żeby Ridge Jackson okazywał mniejszą pewność siebie, mniej się szarogęsił... mniej ją pociągał? Dara z irytacją wzburzyła dłońmi wodę. - Ma być podobny do CIarence'a? - Raczej nie. Sam wiesz, że Clarence jest wyjątko­ wo dobroduszny. Nie skrzywdziłby nawet muchy. Mu­ szę przyznać ci rację. Wybrałeś najlepszego specjalistę. Przeprowadziłam na własną rękę mały rekonesans. Ster­ ling Security cieszy się znakomitą opinią. Zadzwoniłam do szefa agencji, który powiedział, że Jackson nie ma sobie równych. Dyskusja skończona. Dara miała wrażenie, że słyszy szelest opadającej kurtyny. Pierwszy akt dobiegł końca. Pogawędziła jeszcze chwilę z ojcem chrzestnym i odło­ żyła słuchawkę. Potwierdziły się jej przeczucia. Najbliższe tygodnie upłyną jej w towarzystwie Ridge'a. Dara stanęła w drzwiach. Jackson poczuł na sobie jej wzrok. Odwrócił się i spojrzał w niebieskie oczy, które

wyrażały teraz wymuszone przyzwolenie i skrywaną niechęć. Ridge nie spodziewał się takiej reakcji u dziew­ czyny uchodzącej za uosobienie pogody ducha i słody­ czy charakteru. Łagodna z pozoru Dara najchętniej ko­ pnęłaby go w tyłek i posłała do wszystkich diabłów. Ridge nie mógł oderwać wzroku od swojej podopie­ cznej. Otaczała ją dyskretna woń. Czuł się jak żołnierz pod ostrzałem. Od razu spostrzegł, że upięła włosy; po­ jedyncze luźne kosmyki pieściły owal twarzy. Zapach perfum był delikatny i trochę prowokujący. Czarna wie­ czorowa suknia wspaniale podkreślała jej smukłą figurę i zachwycała wyrafinowaną prostotą kroju. Dla Ridge'a nic w tej chwili nie było proste. Dara obrzuciła go taksującym spojrzeniem, jakby chciała sprawdzić, czy jej ochroniarz właściwie się pre­ zentuje. Obserwowała go trochę za długo; Ridge poczuł się dotknięty nazbyt szczegółową inspekcją. - Mam się zaprezentować także z profilu? Proszę po­ dejść bliżej, lepiej będzie mnie pani wówczas widziała. - Wzrok mam dobry - odparła, spuszczając oczy. - Z pewnością wiele kobiet mówiło, że jest pan bardzo przystojny. - Podniosła wzrok. - Mniejsza z tym. Roz­ mawiałam z Harrisonem, który twiedzi, że jest pan naj­ lepszy w branży. Ridge poczuł osobliwe zadowolenie na myśl, że Montgomery docenił jego umiejętności. - Twierdzi, że musi zatrudnić dla mnie ochroniarza i że to pan powinien nim być. - Skoro perspektywa posiadania ochrony tak panią

irytuje, proszę wycofać się z kampanii wyborczej. To najlepszy sposób, by uniknąć ryzyka. - Wykluczone. - Dara pokręciła głową. - Mam wo­ bec Harrisona dług wdzięczności tak wielki, że do końca życia nie zdołam się wypłacić. Zrobię wszystko, by wes­ przeć kampanię wyborczą mojego chrzestnego ojca. Po­ za tym - dodała, wzruszając ramionami - wierzę w nie­ go. To urodzony przywódca. Będzie wspaniałym prezy­ dentem... Niewiele brakowało, żeby jej słowa wyprowadziły Ridge'a z równowagi. Z goryczą pomyślał, że Montgo­ mery wychowywał się w pięknym domu, hołubiony przez dwoje kochających rodziców, chodził do najle­ pszych szkół i wziął za żonę pannę z dobrej rodziny. Ridge natomiast rósł w biedzie pod opieką uzależnionej od narkotyków matki. Z trudem zrobił maturę w marnej szkole. Dopiero podczas służby wojskowej w marynarce przestał się buntować przeciwko wszystkim i wszystkie­ mu. Mniejsza z tym. Pokiwał głową i cynicznie uznał, że Dara ślepo wierzy swemu ojcu chrzestnemu. - Pewnie we wszystkim przyznaje mu pani rację - stwierdził drwiąco. Dara rzuciła mu badawcze spo­ jrzenie. - Wręcz przeciwnie. Wcale nie podzielam bez za­ strzeżeń poglądów Harrisona. Sądzę jednak, że będzie dobrym prezydentem. Nie ukrywam, że przesądziły o tym moje osobiste doświadczenia. Odkąd przyszłam na świat, Harrison był dla mnie prawdziwą opoką. Szcze­ rze mówiąc, tylko na niego mogłam liczyć. - W niebie-

skich oczach pojawił się smutek i ból. Ridge nie miał pojęcia, co mogło wywołać takie uczucia. Dara od­ chrząknęła i z przepraszającym uśmiechem dodała ci­ cho: - Mniejsza z tym. Wątpię, by moje zwierzenia wy­ dały się panu interesujące... - Proszę nie wypowiadać pochopnych sądów - prze­ rwał jej Ridge. - W jakiej sprawie? - Popełnia pani błąd, zakładając, że w ogóle mnie nie obchodzą te zwierzenia. - Właściwie to... ja... - Darze zrobiło się ciepło na sercu. Ridge przyglądał jej się z uwagą. Była zakłopota­ na. Skarciła się w duchu za niepotrzebne wzruszenie. Nie potrafiła wykrztusić ani słowa, chociaż najlepszy specjalista w kraju uczył ją formułowania myśli i kom­ ponowania wypowiedzi. Do tej pory nie miała z tym kłopotów. - Staram się poznać zwyczaje i poglądy moich klien­ tów. Dzięki temu mogę lepiej wykonywać swoją pracę. Sam Harrison Montgomery przyznał, że jestem dosko­ nałym fachowcem. Dara zamrugała powiekami. Nagle zdała sobie spra­ wę, że dla Ridge'a jest tylko zwykłą klientką. Poczuła się upokorzona. Ogarnęła ją złość. Dlaczego tak się prze­ jęła opina Ridge'a Jacksona na swój temat? Kim był dla niej ten muskularny anioł stróż? Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. - Jestem pewna, że zebrał pan na mój temat wszelkie niezbędne informacje - rzuciła uszczypliwie, choć sta-

rała się nad sobą panować. - Czas kończyć tę rozmowę, bo spóźnimy się na przyjęcie wydane przez Stowarzy­ szenie Handlowców. Dzwoniłam już do pewnego mło­ dego człowieka, który obiecał dotrzymać mi towarzy­ stwa. - Zmarszczyła czoło, daremnie próbując sobie przypomnieć nazwisko tego faceta. Sięgnęła po kalen­ darz. Czuła na sobie przenikliwy wzrok ochroniarza, który paraliżował ją bardziej niż wielotysięczny tłum wyborców. Po chwili odczytała notatkę. - Do Toma An­ drewsa. Powiedziałam, że po niego wstąpimy. Czy to możliwe? - Oczywiście. Czy mogę podać pani okrycie? - Tak. - Sięgnęła po białą wełnianą pelerynę, ale Ridge był szybszy i zarzucił ją Darze na ramiona. - Proszę pamiętać, że jest pani ze mną całkiem bez­ pieczna. - Naturalnie - odparła, chociaż głęboki baryton przy­ prawiał ją o dreszcze i wywoływał lęk. Ridge obserwował tłum, nie Darę. Na tym polega­ ła jego praca. Nie patrzył na tę dziewczynę, ale wyczu­ wał każde jej poruszenie. Spoglądał na drzwi i słuchał przemówienia, w którym wyrażała się o Harrisonie Montgomerym w samych superlatywach. Powiódł spo­ jrzeniem po sali, zastanawiając się, jak to możliwe, by jej krótkie wystąpienie wywołało taki entuzjazm wśród poważnych konserwatystów. Tajna broń senatora okazała się skuteczniejsza niż wszelkie przedwyborcze obietnice. Ridge już słyszał skrzyp długopisów, kreślą-

cych na karcie wyborczej krzyżyki przy nazwisku Mont­ gomery'ego. Ta myśl doprowadzała go do furii. Przez czternaście lat tłumił w sobie gniew. Czuł jed­ nak, że nadchodzi moment, gdy będzie mógł się zemścić na Montgomerym. Tak bardzo pragnął odwetu, że gotów był zniszczyć senatorowi życie, byle tylko dopiąć swe­ go. Nadeszła pora, aby wykorzystać siłę nienawiści. Postanowił iść do celu krok po kroku. Najpierw mu­ siał pozyskać zaufanie kandydata na prezydenta. Gdyby chciał go tylko zniszczyć, sprzedałby historię swego ży­ cia jednemu z żądnych sensacji brukowców, ale to nie wystarczy, by złamać silnego człowieka. Ridge pragnął, by Montgomery cierpiał i czuł się oszukany - tak samo jak Jackson po śmierci matki. Łudził się, że gdy ujrzy zbolałą twarz senatora, zapomni o wściekłości i odzyska spokój. Ridge zastanawiał się nad rolą, jaką Dara mimo woli mogła odegrać w jego planie. Kątem oka zerknął na dziewczynę, która dyskretnie popatrzyła na zegarek. Gdy zorientowała się, że nikt z gości na nią nie patrzy, dotknęła rękoma skroni i przymknęła oczy. Gdy uniosła powieki, spojrzała na swego anioła stróża i skinęła gło­ wą. To był umówiony znak, że pora wracać do hotelu. Ridge popatrzył na kierowcę, który miał zajechać limu­ zyną pod drzwi. Dara pożegnała się z gospodarzami przyjęcia. - To był uroczy wieczór - zapewniła burmistrza. - Dziękuję za zaproszenie. Mam nadzieję, że udało mi się

pana przekonać, że Harrison Montgomery to wspaniały człowiek. Młody mężczyzna, który towarzyszył Darze, stanął tuż za nią i rzucił przyciszonym głosem: - Czy mogę odprowadzić panią do samochodu? Mo­ że wstąpimy do jakiegoś lokalu na szklaneczkę czegoś mocniejszego? Niedaleko jest miły barek. - Mówiąc to, objął ramieniem talię Dary. - Jeśli ma pani dość gapiów, pojedziemy do mnie. Dara z promiennym uśmiechem pokręciła głową. - Wspaniały pomysł, ale to był dla mnie trudny dzień. Muszę odpocząć. Może innym razem... - Proszę nie odmawiać. Tylko jedna kolejka... - na­ legał Andrews. - Poznałem śliczną dziewczynę, a po trzech godzinach mam się z nią pożegnać? Wykluczone! Ruszyli ku wyjściu. Ridge idący za Darą i Tomem doszedł do wniosku, że na miejscu tego faceta nie zre­ zygnowałby łatwo z towarzystwa tak uroczej kobiety. Szósty zmysł podpowiadał mu, że młody polityk kieruje się zupełnie innymi motywami i ma nadzieję, że Dara pomoże mu nawiązać kontakt z Montgomerym. An­ drews ubiegał się o fotel senatora. Dara odsunęła się nieco, gdy Tom znów chciał jej dotknąć. - Bardzo się cieszę z naszego spotkania - usłyszał Ridge jej głos. - Niestety, przez najbliższy miesiąc będę ogromnie zapracowana. Być może po wyborach sytuacja się zmieni - odparła wymijająco. - Pół godzinki, tylko pół godzinki - nie dawał za

wygraną Tom. Ridge zdawał sobie sprawę, że młody kandydat do senatu jest zdecydowany dopiąć swego, oczarować ulubienicę Montgomery'ego i zdradziecko posłużyć się nią do własnych celów. Andrews uparcie nalegał. Ridge uznał, że ma do czy­ nienia albo z kretynem, albo z człowiekiem o wrażliwo­ ści upośledzonego aligatora. Westchnął ciężko. Za nic nie można dopuścić, by Dara znalazła się sam na sam z tym draniem. To fatalnie, że nie omówił z nową klien­ tką systemu haseł ułatwiających dyskretne przekazywa­ nie informacji. Musiał poradzić sobie inaczej. Podszedł bliżej i wymownym gestem wskazał limuzynę czekającą przed frontowymi drzwiami. - Samochód podjechał. Proszę pamiętać, że jutro mu­ si pani wcześnie wstać - oznajmił przyciszonym gło­ sem. Dara sprawiała wrażenie zaskoczonej. - Zamierzałam jutro... - Poza tym lekarz zalecił pani odpoczynek - prze­ rwał jej Ridge. Ujął ramię Dary i delikatnie, lecz stanow­ czo pociągnął ją w stronę auta. - Jestem pewny, że pan Andrews doskonale to rozumie. - Dałem pani moją wizytówkę - zawołał młody męż­ czyzna, odprowadzając Darę spojrzeniem. - Proszę za­ dzwonić w wolnej chwili. - Dzięki za miły wieczór - zawołała do Andrewsa Dara, obrzucając Ridge'a karcącym spojrzeniem i doda­ jąc szeptem: - Po co ten pośpiech? Poczekajmy chwilę. Dlaczego mam być wobec Toma nieuprzejma? - Płacą mi również za to, abym ingerował, jeśli zbyt

długo przebywa pani na otwartej przestrzeni - stwierdził uszczypliwie Ridge. - Ulice bywają niebezpieczne. Dara spojrzała na niego z irytacją i wsiadła do au­ ta. Nim Ridge zatrzasnął drzwi, skinęła na niego i do­ dała: - Musimy omówić kilka spraw. Gdy ochroniarz pospiesznie obszedł limuzynę i wsiadł do niej, ciągnęła uszczypliwym tonem: - Proszę tego więcej nie robić. Jak pan śmie strofo­ wać klientkę. Gadał pan jak stara niańka, pouczająca rozkapryszonego bachora! Wcale nie miałam zamiaru włóczyć się z Tomem po knajpach, ale to nie daje niko­ mu prawa do ingerowania w moje prywatne sprawy. - Moje zadanie polega na tym, by panią chronić - tłumaczył spokojnie Ridge widząc, że dziewczyna szuka okazji do kłótni. - A co pan zrobi, jeśli zechcę pójść na randkę? Jak daleko można się posunąć, żeby mnie chronić? Co pan na to, Ridge? Zamierza mnie pan obserwować nawet w sypialni? Jackson zmrużył oczy. Gdyby spotkali się dawniej, w innych okolicznościach, znalazłby na to pytanie sto­ sowną odpowiedź. Jeśli wówczas przebywałby w sy­ pialni Dary Seabrook, z pewnością nie zadowoliłby się rolą jej ochroniarza. Teraz musiał zachować spokój i re­ alizować swój plan. - Z kartoteki wynika, że od początku kampanii wy­ borczej nie jest pani z nikim związana, a zatem dyskusja wydaje się bezprzedmiotowa. Nie wygląda na to, by

chciała pani zaprosić jakiegoś mężczyznę do swojej sy- palni. Wiem z kartoteki... - A cóż to za kartoteka? - wykrztusiła z oburzeniem Dara. Płytki, urywany oddech znacznie dobitniej pod­ kreślał gwałtowność reakcji niż typowe w takich sytu­ acjach złorzeczenia innych kobiet. W limuzynie pano­ wał wprawdzie półmrok, ale Ridge dostrzegł rumieńce na policzkach swojej podopiecznej. - Cholera jasna! Czyżby ktoś zbierał informacje na mój temat? Jak... - To nieuniknione. Taki mamy regulamin - odparł uspokajająco Ridge. Z danych umieszczonych w karto­ tece Dary wynikało, że dziewczyna klnie tylko wówczas, gdy coś ją naprawdę wyprowadzi z równowagi. - Przed rozpoczęciem pracy musiałem otrzymać konkretne wskazówki. W przeciwnym razie błądziłbym po omac­ ku. - Dara wyglądała tak, jakby miała ochotę go ude­ rzyć. Ridge nie wiedział, czy się złościć, czy śmiać. - Jeśli to panią interesuje, mogę pokazać teczkę. - Do diabła! Jasne, że mnie to interesuje! Ale to nie wszystko. - Popatrzyła na ochroniarza, którego poraziła na moment wyrazistość spojrzenia błękitnych oczu. - Skoro przez następne cztery tygodnie mamy być nieroz­ łączni, ja również muszę się przygotować. Chcę zoba­ czyć pańską teczkę.

ROZDZIAŁ DRUGI W chwilę później Dara pożałowała wypowiedzianej pochopnie uwagi. Chyba posunęła się za daleko. Czuła dziwny ucisk w gardle. Ta kłótnia mogła na dobre po­ różnić ją z przystojnym ochroniarzem. Ridge nie przywykł, by nim tak komenderowano. Z politowaniem spojrzał na klientkę, której najwyraźniej przewróciło się w głowie. Rozsiadł się wygodnie na tyl­ nym siedzeniu limuzyny i rozpiął guzik marynarki, uka­ zując kaburę z ukrytą w niej bronią. Czarna skóra, z któ­ rej wykonano futerał, kontrastowała z bielą koszuli. Ce­ lowo dał dziewczynie do zrozumienia, że jego zajęcie nie należy do bezpiecznych. Chciał jej odebrać pewność siebie i wprawić w zakłopotanie. Ciemna tkanina spodni opinała lekko rozsunięte muskularne uda. Ridge celowo udawał, że nie ma pojęcia o dobrych manierach. Jego zachowanie niepokoiło Darę, która jednak nie dała się przestraszyć. Coraz bardziej utwierdzała się w przeko­ naniu, że ten z pozoru gruboskórny mężczyzna jest w istocie człowiekiem interesującym i wrażliwym. Nie pasowały do niego żadne stereotypy. - Co chce pani o mnie wiedzieć? - zapytał uprzej­ mie, a zarazem chłodno. Dara wiedziała już, co oznacza

ten charakterystyczny ton. Ciekawe, jak brzmi głos za­ kochanego Ridge'a Jacksona. Czy ten mężczyzna potrafi szeptać dziewczynie do ucha miłosne zaklęcia? Dara poczuła, że ogarnia ją dreszcz. Po chwili zbeształa się w duchu za takie myśli. Kobieta jej pokroju, szczera i otwarta, nie powinna się zadawać z ponurym typem, jakim był przystojny ochroniarz. Mia­ łaby z tego powodu wyłącznie kłopoty. Powinna unikać tego mężczyzny jak ognia i przejść do porządku dziennego nad ich niedawną sprzeczką. Z drugiej strony jednak sta­ wką w tej grze była nie tylko jej kobieca duma. Dara zdawała sobie sprawę, że jeśli nie sprzeciwi się teraz sta­ nowczemu ochroniarzowi, przez najbliższe cztery tygodnie nie będzie miała ani odrobiny swobody. Wyprostowała się i dumnie podniosła głowę, odsuwając na bok wszelkie obawy i zagadkowe przeczucia. - Wiek? - rzuciła chłodno. - Trzydzieści lat - odparł Ridge, zaskoczony sta­ nowczym tonem swojej klientki. Uniósł brwi, dając do zrozumienia, że nie oczekiwał tego rodzaju indagacji. - Jak długo był pan w wojsku? - A skąd ta pani pewność, że w ogóle miałem z armią do czynienia? - Zdradza to postawa, sposób mówienia, oszczędność ruchów. - Dara z wolna odzyskiwała pewność siebie. Za­ czepny ton ochroniarza zbyła lekceważącym wzruszeniem ramion. Zmierzyła Jacksona taksującym spojrzeniem, a potem dodała z uśmiechem: -1 buty lśniące jak lustro. - Dziesięć lat. W piechocie morskiej.

- To znaczy, że w agencji ochroniarskiej pracuje pan... .- Od dwóch lat. Tak długo jestem w cywilu. Podczas służby w marynarce wykonywałem przez cztery lata po­ dobne zadania. Dara zamilkła przez moment. Po krótkim wahaniu zadała kolejne pytanie. - Rodzina? - Nie mam nikogo - odparł lodowatym tonem. - Matka i dziadkowie nie żyją. Ten przystojny mężczyzna był zupełnie sam. Zresztą to jego sprawa. Dara Seabrook nie ponosiła za to winy. - Nie lubi pan odpowiadać na pytania dotyczące pry­ watnego życia, prawda? - Robię to bez wstrętu, jeśli muszę. Z doświadczenia wiem, że warto na początku znajomości dojść do poro­ zumienia z klientami. To bardzo ułatwia pracę. - Od­ wrócił wzrok. - Tak się składa, że większość moich pod­ opiecznych nie interesuje się w ogóle prywatnym ży­ ciem swego ochroniarza. Wystarczy im, że robię, co do mnie należy. Dara domyślała się, jacy klienci korzystali zwykle z usług ochroniarzy: ludzie interesu, gwiazdy rocka, wpływowi cudzoziemcy. Dla nich znaczył tyle, co sprzę­ ty w hotelowym pokoju. Zachichotała, gdy przyszło jej do głowy to porównanie. Ridge popatrzył z uwagą na rozbawioną dziewczynę. - Wyróżniam się spośród pańskich klientów, prawda? - Tak - powiedział krótko, obrzucając ją taksującym spojrzeniem.

Dara westchnęła, słysząc tę zwięzłą odpowiedź. - Co jeszcze panu o mnie wiadomo? - Mam tylko standardowe informacje. Przed trzema laty uzyskała pani dyplom na wydziale historii literatury. Montgomery od razu panią zatrudnił. Wiem, z kim się pani spotyka, znam niektóre pani zwyczaje. Po męczą­ cym dniu kładzie się pani spać około północy. Żadnych szczególnych wymagań ani kaprysów, z drugiej strony jednak lubi pani od czasu do czasu dać podwładnym do zrozumienia, kto ma rządzić, a kto słuchać. Sam się o tym przekonałem - dodał chłodno. - Na moim miejscu zrobiłby pan to samo, prawda? - Oczywiście - przytaknął niechętnie i rozluźnił nie­ co krawat. - Z kartoteki wynika, że ma pani wielu zna­ jomych, ale nikt z nich nie jest przez panią wyróżniany. Mężczyźni przestali się liczyć, odkąd kampania wybor­ cza ruszyła pełną parą. W ciągu kilku ostatnich miesięcy poznała pani dwunastu młodych ludzi. Żadnemu z nich nie udało się umówić z panią na randkę po raz drugi. - Przykro mi o tym mówić, ale ci panowie chcieli ode mnie tylko jednego. Zapewniam pana, że nie cho­ dziło im ani o moje serce, ani o ciało. Ridge zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że w to nie wierzy. Zakłopotana Dara obciągnęła sukienkę i dodała: - Mieli nadzieję, że dzięki memu pośrednictwu zy­ skają poparcie Harrisona. - A czego pani oczekiwała? - Ridge popatrzył na nią współczująco.

- Nie znalazł pan tej informacji w mojej teczce? Jackson w milczeniu pokręcił głową. Spojrzał dziew­ czynie prosto w oczy. Dara westchnęła, czując, że ogarnia ją dobrze znany niepokój. Daremnie się łudziła, że zdołała nad nim za­ panować. Nadal z goryczą wspominała mężczyznę, w którym była zakochana na śmierć i życie. Z czasem wyszło na jaw, że tamtemu facetowi chodziło jedynie o nawiązanie współpracy z jej ojcem chrzestnym. - Może mnie pan uznać za sentymentalną idiotkę - powiedziała cicho - ale chciałabym spotkać człowie­ ka, dla którego moje kontakty z Harrisonem Montgome- rym nie będą miały żadnego znaczenia. Dara oparła się pokusie, by odwrócić wzrok i nie patrzeć w oczy przystojnego ochroniarza. Z drugiej stro­ ny jednak ten mężczyzna przyciągał ją niczym magnes. Siedzieli w obszernej limuzynie naprzeciwko siebie. Czuła jego kolano obok swego. Lekki korzenny zapach wody po goleniu mieszał się z wonią jej perfum. Darę ogarnęła ciekawość, której ze względu na łączącą ich zależność nie powinna odczuwać. Natychmiast zmieniła temat, by uniknąć dalszych zwierzeń. - A czego pan chce od życia? Ma pan jakieś ukryte pragnienia? Zapadło długie milczenie. Ridge pochylił się i położył dłonie obok smukłych ud Dary. Gdy się uśmiechnął, przypominał drapieżnego wilka. W półmroku limuzyny zabłysły jego białe zęby. - Czy to propozycja, droga panno Seabrook?