barbellak

  • Dokumenty907
  • Odsłony83 618
  • Obserwuję100
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań49 802

Rps

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Rps.pdf

barbellak EBooki
Użytkownik barbellak wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 37 osób, 9 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 255 stron)

Pamela Rochford Specjalistka Wstęp do Wyższej Szkoły Erotyzmu Dangerous Consequences

Dla Gerarda, z wyrazami miłości

ROZDZIAŁ 1 Rachel żałowała, że nie prowadziła wykładów z chemii. Wtedy wiedziałaby, jaką substancję dodać Colinowi Gilsonowi do kawy, aby zadać mu długą i niesłychanie bolesną śmierć bez pozostawiania śladów. Gdyby jej przyjaciółka Jennifer pisała kryminały, to miałaby dostęp do podręcznika z truciznami i Rachel skorzystałaby z niego. Arszenik i strychnina były łatwo wykrywalne, o tym wiedziała, ale świtało jej, że kiedyś czytała o rodzaju grzyba, który zmieszany z alkoholem stawał się trujący. Może powinna zaproponować wspólną kolację, przygotować gulasz ze starannie dobranymi gatunkami grzybów i podać mu lampkę czerwonego wina, a sama napić się wody. Kilka godzin później nie byłoby już Colina Gilsona. Przewróciła oczami. Żałosne fantazje. Pomijając, że nie nadawała się na morderczynię, za nic nie chciałaby jeść kolacji w towarzystwie Colina Gilsona. Z trudem wytrzymywała z nim w pracy, ciągle powtarzając sobie, że już tylko kilka miesięcy pozostało jej do obrony doktoratu. Potem poszuka pracy jak najdalej od Uniwersytetu Londyńskiego i cholernego Colina. Pod warunkiem że Gilson wcześniej nie zniszczy całkiem jej pracy doktorskiej. „Jak będę miała szczęście”, pomyślała, próbując zachować optymizm. Tyle że diabelnie ciężko było myśleć pozytywnie, gdy pojawiał się Gilson. Większość znajomych Rachel, również doktorantów, miała porządnych promotorów – takich przynajmniej z poczuciem humoru, z którymi można było porozmawiać prawie o wszystkim. To prawdziwy pech, że przydzielono Rachel akurat Gilsona, profesora anglistyki, specjalistę od epoki wiktoriańskiej.

Gilson nie miał ani poczucia humoru, ani ciekawej osobowości, w ogóle nie był atrakcyjny – nalana twarz, duży nos i uszy oraz małe świńskie oczka, które lepiej wyglądałyby ukryte za parą lenonek. Jego siwe włosy były tłuste i lekko kręcone, usta wąskie, zacięte. Rachel nie wyobrażała sobie, by Gilson kiedykolwiek mógł być przystojny, nawet w młodości. Gdyby choć był podobny do Paula Baileya, innego wykładowcy, który na drugim roku studiów przygotowywał ją do obrony pracy rocznej. Paul przypominał Jeremiego Ironsa z serialu Powrót do Brideshead, a do tego miał wspaniałą osobowość. Gilson natomiast był aroganckim, upartym draniem i przez niego z chęcią rzuciłaby to wszystko w diabły. Była jednak zbyt ambitna, aby zrezygnować z obranej drogi. Nie zamierzała dawać profesorowi satysfakcji. Ze skwaszoną miną wybrała czarną kawę z cukrem z automatu z napojami. Kofeina miała poprawić Rachel koncentrację, a cukier, którego zazwyczaj nie używała, podnieść poziom glukozy we krwi i polepszyć jej nastrój. Wypiła łyk gorącego płynu, skrzywiła się i ruszyła do swojego gabinetu, wracając myślami do tematu rozprawy doktorskiej. Chwilę później zderzyła się z nieznajomym mężczyzną, a raczej wpadła na niego i rozlała kawę na papiery, które trzymał w rękach. – O Boże! Przepraszam – powiedziała, rumieniąc się. Plik notatek był najwyraźniej zapisany piórem, a nie długopisem, bo staranne jeszcze przed chwilą jasnoniebieskie pismo przeobraziło się w nieczytelne brązowo-niebieskie plamy. Rachel zarumieniła się jeszcze bardziej, gdy spojrzała w zielonoszare oczy podkreślone okrągłymi drucianymi oprawkami okularów. Choć widziała go po raz pierwszy, wydał się jej znajomy. Był niesamowicie przystojny. Na oko miał

ponad metr osiemdziesiąt. Dostrzegła też zaczesane do tyłu ciemne włosy, jasną cerę, te piękne oczy oraz minę skrzywdzonego psiaka. Ubrany był w prawie regulaminowy strój uniwersytecki, czyli czarny golf i sprane dżinsy, a do tego zamszowe półbuty. Rachel ogarnęło nagle silne pożądanie. „Gdybym nie była tak beznadziejnie niezdarna – pomyślała – to może udałoby mi się bliżej go poznać. A teraz nie będzie chciał ze mną nawet rozmawiać, nie mówiąc już o innych rzeczach. Nie po zniszczeniu jego notatek”. Jeśli jest studentem, będzie wściekły, a jeśli wykładowcą z innego wydziału albo gościem uczelni… Cóż, spaprała sprawę na całej linii. – Tak mi przykro – ponownie go przeprosiła, zagryzając wargę. – Odpłynęłam myślami. Powinnam patrzeć, dokąd idę. – Tak. – Spojrzał na notatki zasmucony. – To oduczy mnie pozerstwa i pisania piórem. Od dziś będę używał tylko długopisów. – Czy mogę jakoś pomóc? Sama nie wiem, wysuszę papiery albo przepiszę notatki? – zapytała, zanim zdążyła pomyśleć. Skarciła się za to w duchu. „Boże, teraz sobie ubzdura, że chcę go poderwać”. A przecież nie chciała, prawda? Ku jej zdziwieniu nieznajomy uśmiechnął się. – Właściwie to jest coś, co możesz zrobić. Przeprosiny przyjmuję w postaci kofeiny. I nie chodzi mi o lurę z automatu. Dopiero po chwili dotarły do niej te słowa. Sugerował jej, by zaprosiła go na kawę? Rachel była zaskoczona i podekscytowana. Wyglądało na to, że los zsyłał jej rekompensatę za Gilsona. I to nie byle jaką. – Niedaleko jest kawiarnia – powiedziała. – Możemy tam pójść, jeśli chcesz. – Z chęcią – uśmiechnął się. – Tylko podrzucę papiery do gabinetu, by wyschły. Spotkamy się za dziesięć minut przy

schodach? – Tak. – I postaraj się w tym czasie nikogo więcej nie utopić w kawie, co? – dorzucił, posyłając jej zadziorny uśmiech. – Jasne – odparła, również się uśmiechając. Rachel odprowadziła go wzrokiem. Poruszał się zmysłowo, długie kroki podkreślały doskonałość jego nóg. Przeszył ją dreszcz. Od dawna nie czuła czegoś takiego. Czas i energię poświęcała na budowanie kariery. Wprawdzie przytrafiały się jej różne romanse, między innymi szalona przygoda na jedną noc, na wspomnienie której robiła się wilgotna, jednak żaden związek nie był poważny. Z pewnością jeszcze nigdy nie odczuwała tak obezwładniającej żądzy. Otrząsnęła się z zamyślenia. Przeprosiny w postaci kofeiny. Skoro tak to widział, niech tak będzie. „Zachowaj zimną krew, Kemp – powiedziała sobie stanowczo. – Właśnie dostałaś drugą szansę. Nie schrzań jej, działając zbyt pochopnie”. Zaczęła żałować, że nie jest szczuplejsza i wyższa, jej włosy nie są ciemne, oczy niebieskie, a nogi dłuższe. Była pewna, że kilka centymetrów więcej zrobiłoby dużą różnicę. Szkoda, że nie jest elegancką bizneswoman w dopasowanej garsonce zamiast niską i nieco pulchną nauczycielką o niesfornych jasnych włosach, nudnych orzechowych oczach, zwyczajnej twarzy i paskudnym nawyku noszenia byle jakich legginsów czy dżinsów oraz workowatych swetrów. Niczego nie dało się teraz zmienić, więc rozmyślanie „co by było, gdyby” nie miało sensu. Dziesięć minut później mężczyzna dołączył do niej przy schodach. W milczeniu przeszli na drugą stronę ulicy do małej kawiarni. – Na co masz ochotę? – zapytała Rachel, gdy stali przy kontuarze.

– Espresso – odpowiedział i popatrzył na nią z ukosa. – Nie ma zbyt wiele do wylania. – No tak, racja – uśmiechnęła się. – Mają tu świetne wypieki. – Mężczyzna kiwnął głową. – Wezmę, cokolwiek polecisz. – Dwa razy podwójne espresso – złożyła zamówienie – i dwa pain au chocolat. – Już się robi. Proszę usiąść – z uśmiechem odpowiedział kelner. Rachel podeszła do narożnego stolika przy oknie, a jej bezimienny towarzysz podążył za nią. – Naprawdę jest mi przykro z powodu tych notatek – powiedziała. Podała mu rękę. – Tak w ogóle nazywam się Rachel Kemp. – Luke Holloway – odparł, ściskając jej dłoń. Jego dotyk spowodował przyjemne mrowienie. Z łatwością wyobraziła sobie, jak Luke dotyka ją bardziej czule, jak gładzi jej ciało, równocześnie ściągając… Ucięła te marzenia i zakasłała, chcąc ukryć zmieszanie. – Mam nadzieję, że uratujesz notatki. Mówiłam poważnie o ich przepisaniu. Mogę to zrobić na komputerze w moim gabinecie. – Jesteś wykładowcą? – Przekrzywił głowę i utkwił wzrok w dziewczynie. – Wziąłem cię za studentkę. – Nie całkiem – zmarszczyła nos. – Mam trzydzieści lat i jestem tuż przed obroną doktoratu. Zrobiłam sobie kilka lat przerwy po skończeniu studiów, nawet nie liczyłam ile. – Nie wykładasz zatem matematyki. Ponownie ten zadziorny uśmieszek. Rachel poczuła, że twardnieją jej sutki. Mogła przytoczyć jeden z cytatów swojej przyjaciółki Jennifer – Luke to chodzący seks. Wspaniały pod

każdym względem. Nie mogła dać się ponieść fantazji, kawa to tylko przeprosiny za zniszczenie notatek. Nic innego się za tym nie kryło. To nie była randka i nic nie wskazywało na to, że mogłaby być. – Angielski – wyjaśniła. – Specjalizuję się w literaturze dziewiętnastego wieku i trochę w poezji. A ty? – Historia gospodarcza. – Ich wydziały w żaden sposób nie były powiązane. Nic dziwnego zatem, że nie spotkała go wcześniej. – Student? – spytała. Luke uśmiechnął się szeroko. – Pudło. Wykładam. – No tak. – Rachel kiwnęła głową. Do stolika podszedł kelner i postawił przed nimi zamówione kawy i bułeczki. Rachel podziękowała z uśmiechem i wypiła mały łyk czarnego gorzkiego napoju. – Rany, jak ja tego potrzebowałam – powiedziała pobudzona kawą. Luke wsypał cukier do swojej filiżanki. – Ciężki dzień? – Tak jakby. – Nie chciała myśleć o Gilsonie. Napiła się kawy i zmieniła temat. – Usiłuję, ale bezskutecznie, określić twój akcent. – Pochodzę z okolic Londynu. A ostatnie trzy lata spędziłem w Stanach. Niedawno zarzucono mi, że nabrałem amerykańskiego akcentu – roześmiał się. – Za kilka miesięcy nie będzie po nim śladu. – Pewnie tak. – Rachel uświadomiła sobie, kogo jej przypominał: aktora z jednego z kultowych seriali science fiction, którego fotosy powycinane z kolorowej prasy wisiały na korkowych tablicach dosłownie w każdym gabinecie na jej

piętrze. Zdziwiło ją, że nikt nie zauważył tego podobieństwa. Na uniwersytecie plotki rozprzestrzeniały się szybko, zwłaszcza gdy dotyczyły tak atrakcyjnego mężczyzny. Luke uśmiechnął się do Rachel. – Zatem, Rachel, co cię tak zaabsorbowało, że nie zwracałaś uwagi, dokąd idziesz? Dziewczyna skrzywiła się. – Nic takiego. Rozmyślałam o mojej pracy doktorskiej. – Tak? – zaciekawił się. – Piszę o roli kobiety w powieściach z czasów wiktoriańskich. Kobiety postępujące zgodnie z konwenansami wychodziły za mąż, a te, które się wyłamywały, w najlepszym wypadku umierały. Pani Dombey[1] , Maggie Tulliver[2] , Sue Bridehead[3] … – Zdała sobie sprawę, że mówiła, jakby prowadziła wykład. – Zamykam się, zanim zanudzę cię na śmierć swoimi opowieściami. – Mów, to interesujące. – Oczy Luke’a błyszczały. – Co mogę powiedzieć – odparła Rachel, rozkładając ręce. – Obecnie mam z nią problemy. – Blokada pisarska? Dziewczyna pokręciła głową. – Z pewnością masz sporo ciekawszych spraw niż wysłuchiwanie narzekań młodszego wykładowcy. – Nie, dopóki moje notatki nie wyschną. Rachel zarumieniła się. – Już cię przeprosiłam. – Nie powinienem ci dokuczać – przyznał. Ujął ją za dłoń. – Rachel, wydaje mi się, że potrzebujesz z kimś porozmawiać. – Rozmowa nic nie zmieni. – Szczególnie gdy Luke będzie ją tak dotykał. Spodobało się jej to i chciała znacznie więcej. Pragnęła zostać z nim całkiem sama, ciało przy ciele, i odkrywać

dłońmi i ustami każdy skrawek jego skóry. Pozwoliłaby mu błądzić dłońmi po sobie. Chciała czuć jego dotyk. – Spróbuj. Dźwięk jego głosu przebił się przez myśli Rachel. Dopiła espresso, starając się zachować spokój. Bała się, że jej głos będzie drżał. – Najpierw zamówmy jeszcze jedną kawę – powiedziała. – Ja stawiam. – Nie. Przynajmniej tak mogę wynagrodzić ci zniszczenie notatek. Luke uśmiechnął się. – Już ci wybaczyłem. – Dobrze. – Wzrokiem ściągnęła kelnera i zamówiła następne espresso. Luke ugryzł bułeczkę z czekoladą. – Mmm. Miałaś rację. Świetna. – Zwłaszcza gdy się miało zły dzień – powiedziała z rezygnacją. Przez to, jak Gilson traktował ją w tym semestrze, słodycze zaczęły stawać się jej nałogiem. – Panno Kemp, proszę mi powiedzieć – odezwał się Luke, parodiując ton nowojorskiego psychiatry – co panią dręczy? – Jednym słowem: Gilson – westchnęła. – Nie powinnam o tym z tobą rozmawiać. To nieprofesjonalne. – Lepiej porozmawiać o problemie, niż dusić go w sobie – odpowiedział. – Może. – Zmarszczyła nos. – Przede wszystkim nie dogaduję się moim promotorem. To profesor z mojego wydziału. Totalna niezgodność charakterów. Nie ma żadnej płaszczyzny porozumienia. Polityka, muzyka, sztuka. Nawet nasze poglądy na temat dziewiętnastowiecznej literatury są odmienne. On uwielbia Dickensa i Austen, których ja nie znoszę, cenię za to Hardy’ego i George Eliot, których on nie lubi.

– Niedobrze. – Właśnie. Na szczęście mamy różne grupy konsultacyjne i nie musimy oceniać nawzajem swoich prac. Wtedy dopiero mielibyśmy problem. Naprawdę się nie lubimy, ale chyba jesteśmy na siebie skazani. Nic na to nie poradzę. Już sześć razy kazał mi przepisać pracę. Nie mówię o dopracowaniu jej, ale o czepianiu się najmniejszych szczegółów, a potem po pół roku każe mi wracać do pierwotnej wersji. – Rachel zrobiła nieszczęśliwą minę. – Gdy wpadłam na ciebie, zastanawiałam się, jak chciałabym go zabić. Żeby bolało. – Szkoda, że nie jestem chemikiem – stwierdził z uśmiechem. – Właśnie. Też żałuję. – Potrzebujesz czegoś – powiedział – co sprawi, że przestaniesz o tym myśleć. – Aha. – Rachel nie mogła spojrzeć mu w oczy. Wiedziała, co pozwoliłoby jej zapomnieć o kłopotach, ale jak miała mu to powiedzieć? „Słuchaj, Luke, zastanawiałam się, czy miałbyś ochotę pojechać do mnie i kochać się ze mną przez kolejne dwie doby?” Nie bardzo. – Nie mam gotowych rozwiązań – Luke nie zwrócił uwagi na pożądliwy wyraz twarzy Rachel. – Może wspólna kolacja? – Słucham? – Rachel nie wierzyła w to, co słyszała. – Przepraszam, pośpieszyłem się. – Luke wzruszył ramionami. – Nie rozumiem – odparła marszcząc brwi – Zapraszam cię na kolację. Powinienem był najpierw zapytać, czy twój chłopak nie będzie miał nic przeciwko temu. Pokręciła głową. – Nie ma żadnego chłopaka. Po prostu nie dosłyszałam, co mówisz.

– Chyba starasz się o tytuł najbardziej rozkojarzonego wykładowcy na uniwerku, co? – droczył się. – Na to wygląda. – Nie mam zbyt wielu znajomych w Londynie, więc jeśli to nie zakłóca twoich planów, chętnie zjem z tobą kolację. Wieczór ze smacznym jedzeniem, dobrym winem i interesującą rozmową. – Z wielką chęcią. Musisz jednak wiedzieć, że jestem za równouprawnieniem – ostrzegła. – Oczywiście. Nie będę w takim razie otwierał przed tobą drzwi. Rachel westchnęła. – Nie to miałam na myśli i dobrze o tym wiesz. Luke uśmiechnął się. – Rozumiem, każdy płaci za siebie. Może być włoskie jedzenie? – Jak najbardziej. – Świetnie. – Patrzył na nią z rozbawieniem. – O której? – Wpół do ósmej? Przytaknął. – Przyjadę po ciebie. Gdzie mieszkasz? – Rachel podała mu adres. – Mogłem się domyślić, że znawczyni epoki wiktoriańskiej mieszka w Walthamstow, hrabstwie Williama Morrisa[4] . – Lubię tę okolicę – wyjaśniła. – No dobrze, może nie jest to Regent’s Park ani St John’s Wood, ale Vallentin Road jest dość blisko stacji metra i na dodatek to całkiem ładna ulica. – W takim razie do zobaczenia o wpół do ósmej. – Dopił kawę. – Chyba powinniśmy wrócić do pracy. Rachel znowu poczuła wyrzuty sumienia. – Naprawdę czuję się podle z powodu twoich notatek.

– Takie rzeczy się zdarzają. – Uraczył ją kolejnym słodkim uśmiechem. – Do wieczora. – Na razie. Patrzyła, jak się oddala, i dopiła swoją kawę. Nadal nie wierzyła w to, co się stało. Najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego ostatnio poznała, zaprosił ją na kolację, mimo że oblała go kawą. Na dodatek to wszystko zdarzyło się, gdy przechodziła kryzys i rozważała nawet rzucenie doktoratu. Uśmiechnęła się. Takie rzeczy się zdarzają. Cóż. Kto wie, co przyniesie wieczór. Ostatecznie Rachel zdecydowała się pójść do domu. Zebrała notatki z biurka w bibliotece, wypożyczyła kilka książek i wróciła do swojego przytulnego wiktoriańskiego domku. Zamknęła za sobą drzwi i spojrzała w lustro. – Albo Luke jest cholernie samotny, albo strasznie się nudzi – powiedziała do siebie. Dlaczego ktoś tak wspaniały jak on zapraszałby na kolację kogoś takiego jak ona? Zostawiła aktówkę w przedpokoju i podeszła bliżej lustra, by przyjrzeć się sobie. Jej jasne włosy były w porządku i dobrze wyglądały zaczesane do tyłu, przepasane opaską. Miała owalną twarz, kształtny nos i ładne zęby, ale nie była pięknością. Uważała się raczej za kobietę przeciętnej urody. Pospolite oczy o ciepłej orzechowej barwie, które mieniły się złotem, gdy była szczęśliwa, lub odcieniami pomarańczy, gdy była zła. Różowe usta i białe zęby. Była zdecydowanie zbyt niska w stosunku do swojej wagi. Gdyby była wyższa, to te kilka nadmiarowych kilogramów by zniknęło, co na pewno podziałałoby na jej korzyść. Tymczasem przy tym wzroście i wadze jej figura byłaby bardzo atrakcyjna, ale w innej epoce. Przynajmniej miała odpowiednie proporcje. Pod wpływem impulsu i wiedząc, że nikt nie będzie podglądał przez masywne drewniane drzwi, zdjęła sweter i

przyjrzała się swojemu ciału. Miała ładne, duże piersi. Fiszbiny koronkowego stanika podkreślały rowek dekoltu. Jej skóra była jasna i gładka. Odsłoniła jedną pierś. Różowe sutki były bardzo wrażliwe na dotyk. Powiodła palcem wokół brodawki i sutek od razu stwardniał. – Mm – zamruczała. Na myśl, że Luke dotknie ją w ten sposób, poczuła ciepłą falę przyjemności. Ledwie ją musnął, tylko pogładził jej dłoń, a tak bardzo się podnieciła. Być może po kolacji pójdą do niego na kawę, a on pozwoli sobie na więcej? Zrzuciła buty i zdjęła legginsy. Oblizując wargi, zsunęła miseczkę stanika z drugiej piersi, frywolnie eksponując teraz cały biust. Jej policzki oblał delikatny rumieniec, a oczy błyszczały. Wyglądała smakowicie. I rozpustnie. Miała bardzo kobiecą wąską talię. Jej poprzedni kochankowie robili się „twardzi” już na sam widok jej biustu, wyobrażając sobie, jak przesuwają penisem między dwiema miękkimi soczystymi krągłościami Rachel. Czy tego wieczoru Luke także to zrobi? Polizała palce i zaczęła gładzić biust oraz delikatnie pociągać za sutki. Uwielbiała, gdy ktoś w ten sposób dotykał jej piersi. Wyobraziła sobie, że długie smukłe palce Luke’a pieszczą jej sutki, aż te boleśnie nabrzmieją. Wtedy Luke zacznie ssać je mocno, przygryzać, nie zadając jednak silnego bólu, aż wijąc się z podniecenia, będzie błagała o bardziej intymne pieszczoty. Luke pogładzi jej brzuch. Rachel zamknęła oczy i poprowadziła prawą rękę w stronę koronkowych fig, wsuwając ją pod materiał. Palcami środkowym i wskazującym rozwarła wargi sromowe. Była podniecona, wilgotna i gotowa. Wyobraziła sobie, jak Luke sięga między jej uda i dłonią penetruje jej intymne wnętrze. Gdy dotknęła łechtaczki, wydała cichy jęk rozkoszy.

Delikatny wzgórek nabrzmiał. Przez jej ciało przepływało uczucie błogości. Rachel zmieniła pozycję, żeby wprowadzić palec głębiej i poczuć, jak zanurza się w jej sokach. Wilgotnym palcem masowała łechtaczkę, coraz szybciej wykonując ósemkowe ruchy. – Tak – wyszeptała, wzmacniając stymulację. Drugą ręką nieprzerwanie pieściła sutki, wyobrażając sobie, że to namiętne usta Luke’a, a nie jej dłoń. Albo jeszcze lepiej, wyobrażając sobie, jak zagłębia się językiem w jej pochwę, ssie łechtaczkę, równocześnie wprowadzając palce w jej wilgotne od podniecenia wnętrze. Jak muska zaróżowione wejście odbytu, aż w końcu w nią wchodzi. Na samą myśl o tym poczuła, jak rozkosz przeszywa ją po koniuszki palców. Pragnęła zaspokojenia, ale własna ręka nie wystarczała. Nie mogła w takiej chwili pójść do sypialni po wibrator, a potrzebowała go natychmiast. Nie mogła czekać. – Mmm – pomrukiwała i nie przerywając stymulacji, zastanawiała się, czym mogłaby uwolnić skumulowaną energię. Uśmiechnęła się. Na chwilę przerwała pieszczoty i wyjęła z aktówki szczotkę do włosów. Odchylając figi na bok, zbliżyła rękojeść szczotki do swojej kobiecości. Delikatnie wprowadziła ją do środka i westchnęła z ulgą, gdy wypełniła ją gruba końcówka przedmiotu. Zaczęła się nią bawić, wysuwając prawie całkowicie z siebie, a potem gwałtownie wprowadzając do środka. Jak gdyby Luke tu był i pieprzył ją na stojąco w przedpokoju. – Och, taaak – pojękiwała. Przestała pieścić piersi i sięgnęła ponownie w stronę łechtaczki, pobudzając się w rytm posunięć rękojeścią szczotki. Wspaniałe uczucie, niebywałe. Czuła, jak rozkosz rozlewa się ciepłem, biegnie po jej ciele od stóp przez łydki i uda, aż w końcu wybucha w podbrzuszu. Odrzuciła

głowę w tył, krzycząc w ekstazie. Jej wnętrze pulsowało z podniecenia. Rozkoszowała się przepływającymi przez nią impulsami, aż jej oddech się uspokoił. Gdy ostatnie fale orgazmu wybrzmiały, otworzyła oczy i uśmiechnęła się do odbicia w lustrze. Teraz wyglądała jeszcze bardziej wyzywająco i wulgarnie. Szczotka wystająca spomiędzy ud, frywolnie opuszczony stanik i jasna cera pokryta różaną smugą orgazmu. – To było dla ciebie, Luke – powiedziała miękko. Jeśli dziś wieczorem wszystko pójdzie dobrze, zaspokoi ją znacznie lepszy rekwizyt. [1] Bohaterka powieści Charlesa Dickensa Dombey i syn (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki). [2] Bohaterka powieści George Eliot Młyn nad Flossą. [3] Bohaterka powieści Thomasa Hardy’ego Juda nieznany. [4] Angielski malarz, architekt, pisarz.

ROZDZIAŁ 2 Punktualnie o siódmej trzydzieści Rachel usłyszała dzwonek do drzwi. Zdziwiła się. Obawiała się, że po przemyśleniu swojej propozycji Luke wystawi ją do wiatru. Przez całe popołudnie myślała tylko o nim. Zamierzała popracować nad doktoratem, ale nie mogła się skupić. W końcu poddała się i spędziła popołudnie zwinięta w kłębek na łóżku, usiłując czytać książkę i popijając wino. Na czytaniu także nie mogła się skoncentrować, bo marzyła o seksie z Lukiem i masturbowała się bez ustanku, chcąc rozładować napięcie przed spotkaniem. Ale to tylko pogorszyło sytuację. Pragnęła go jeszcze bardziej. Otworzyła drzwi. – Cześć – przywitał się z uśmiechem. Był ubrany zwyczajnie, w beżowe luźne spodnie, czarny bawełniany golf i zamszowe buty. Całości dopełniał kaszmirowy długi płaszcz. Wyglądał zachwycająco. – Cześć – powiedziała, ciesząc się, że postawiła na sportową elegancję i włożyła dopasowane czarne spodnie, czarną szyfonową koszulę w beżowo-niebieskie kwiaty, a do tego czółenka. Nieprzesadnie wytwornie, ale też i niepospolicie. Choć raz udało się jej dobrze ubrać. – Gotowa? Przytaknęła. – No to chodźmy. Rachel wzięła płaszcz, zamknęła drzwi i poszła za Lukiem do samochodu. Zaskoczył ją czarny, przynajmniej dwudziestoletni MG roadster stojący przed domem. Nie znała nikogo, kto jeździł tak stylowym samochodem.

– Poznaj Bess – powiedział, otwierając jej drzwi. – Bess – zrozumiała aluzję i roześmiała się. – Myślisz, że jesteś Dickiem Turpinem[5] , co? – Nie. Kiepski żart z dawnych lat, który jakoś się przyjął – odpowiedział, sadowiąc się za kierownicą. Rachel rozsiadła się w zaskakująco wygodnym fotelu pasażera. – Gdzie jedziemy? – Tak jak ustaliliśmy, na włoskie jedzenie. Znam świetną knajpkę w Islington. – Może lepiej pojechać metrem? Uśmiechnął się. – Być może, ale tak się składa, że lubię prowadzić. Jak już wspomniałem, długo mnie tu nie było i jeszcze nie mam dość jeżdżenia, zwłaszcza za kierownicą Bess. – W porządku. – Nie była miłośniczką motoryzacji, ale rozumiała Luke’a. Kierowanie takim samochodem to przyjemność, a nie obowiązek. Drogę do restauracji przejechali w niekrępującej ciszy. Dojazd do Islington zabrał mniej czasu, niż przypuszczała. Luke zaparkował blisko restauracji i otworzył Rachel drzwi. Poczuła lekki zawód, bo nie podał jej ręki, ale to dopiero początki znajomości, tłumaczyła sobie. Dziś się poznali. „Nie spiesz się – powtarzała sobie. – Będzie, co ma być”. Restauracja okazała się małym i przytulnym miejscem w stylu włoskiego bistro z drewnianą podłogą, marmurowymi ścianami i niewielkimi drewnianymi stołami, na których stały świeczki w oplatanych rafią butelkach po chianti. W rogu sali przygrywał cicho zespół jazzowy, a duża tablica informowała o bogatym wyborze specjałów kuchni. „Porządna włoska restauracja z czymś więcej niż pizza i makaron”, pomyślała

Rachel z zadowoleniem, wpatrując się w menu na tablicy. Przy drzwiach przywitał ich kelner. – Dobry wieczór, panie Holloway. – Witaj, Roberto – odwzajemnił grzeczność Luke. – Pański stolik jest gotowy. – Kelner zabrał ich płaszcze i poprowadził do stolika w rogu. – Czy podać coś do picia, zanim państwo wybiorą dania? – Na co masz ochotę? – zapytał Luke. – Hm, poproszę czerwone wino. – Dla mnie woda mineralna. – Oczywiście. – Kelner zapisał zamówienie i podał im karty dań. Rachel przechyliła lekko głowę w bok i przyjrzała się Luke’owi. – Bardzo dobrze znasz to miejsce. Zrobił zakłopotaną minę. – Nie znoszę gotować, a oni mają dania na wynos. „Chyba coś kręci”, pomyślała Rachel. Islington leżało dalej niż przysłowiowy rzut beretem od Holborn, więc skoro chciało mu się jechać taki kawał po jedzenie na wynos, aby nie gotować, to… – Rozumiem. – Nie drążyła tematu. – Co polecasz? – Ravioli z farszem krabowym jest przepyszne – powiedział. – Wyśmienity jest też antrykot w sosie z sera pleśniowego. Pod warunkiem że nie jesteś wegetarianką. – Nie, nie jestem. W takim razie wybór jest prosty – powiedziała z uśmiechem, odkładając menu. – Dla siebie wezmę to samo i butelkę czerwonego wina. – Przez jego usta przemknął cień uśmiechu. – Jeśli jesteś taka jak większość kobiet, które znam, to myślę, że Carignano del Sulcis Riserva będzie ci smakowało. – Rachel czekała na jakiś

seksistowski komentarz à propos tego, że wino jest najlepszym trunkiem dla kobiet, ale Luke mile ją zaskoczył, dodając: – Ma posmak czekolady. Dopóki sam go nie spróbowałem, byłem przekonany, że to tylko chwyt reklamowy. – Czekolada – powiedziała z widocznym niedowierzaniem. – Czerwone wino, które smakuje czekoladą. – Naprawdę. Jest sycylijskie i to jedyna knajpka, która ma je w karcie win. Szukałem go wszędzie, ale bez skutku. Próbuję przekonać Roberto, by sprzedał mi skrzyneczkę. – Świetnie. Kelner wrócił z napojami i przyjął zamówienie. Luke bez zaglądania do menu zamówił dania, bezbłędnie wymawiając ich włoskie nazwy. Nie wyczuła, by choć trochę próbował się popisać. Posiłek był tak smaczny, jak obiecywał Luke, a wino rzeczywiście miało czekoladową nutę. Przebywanie w towarzystwie Luke’a było przyjemnością. Rachel czuła się przy nim coraz swobodniej. Mieli podobne poczucie humoru. Potrafił być także poważny i im lepiej go poznawała, tym bardziej go lubiła. I tym bardziej ją pociągał. Czy z powodu wina, czy atmosfery restauracji, a może po prostu feromonów, nie była pewna, ale korciło ją, aby zdjąć but i stopą muskać kostkę swojego towarzysza. Udało się jej powstrzymać ten odruch, choć przypuszczała, że mężczyzna dobrze wiedział, co chodziło jej po głowie. Rachel należała do osób, po których widać każdą emocję. Wszystko, co czuła, miała wypisane na twarzy. Musiało emanować od niej zwierzęce pożądanie. „Uspokój się, Kemp – skarciła się. – Nie przesadzaj. To pierwsza randka. Nie popsuj jej”. Jeśli Luke coś zauważył, był zbyt uprzejmy, aby to skomentować. Rozmawiali, wypytywał o jej ulubione książki,

muzykę i zainteresowania sztuką. Odkryli, że obydwoje lubią blues rocka, sprośne dramaty z czasów renesansu i kultowe filmy science fiction. „Będzie dobrym przyjacielem”, pomyślała Rachel. Mieli wiele wspólnego. Przy odrobinie szczęścia będą kimś więcej niż przyjaciółmi. Kimś o wiele więcej. Gdy dopili espresso, Luke uregulował rachunek. Rachel protestowała, przypominając mu, że każde miało płacić za siebie. – Następnym razem ty stawiasz. – Zgoda. Ale żadne z nas nie będzie prowadzić. Dzień po mam zamiar mieć porządnego kaca. Luke zaśmiał się. – Widzę, że przy tobie alkohol się nie zmarnuje. – Zwłaszcza tak dobry jak to wino. – Cieszę się, że ci smakowało. – Odebrał płaszcze od kelnera i pomógł Rachel włożyć jej okrycie, swój płaszcz tylko narzucając na ramiona. – Tak, bardzo. Świetnie się bawiłam. – Ja także. „Możemy przedłużyć ten wieczór”, pomyślała, gdy wracali do Walthamstow. – Wejdziesz na kawę? – zapytała, gdy zatrzymał się przed jej domem. – Z chęcią. – Zamknął samochód i poszedł za nią, rozglądając się dookoła z rozbawieniem. – Co? – Mogłem się domyślić, że mieszkasz w dziewiętnastowiecznym domu. – Chyba większość londyńskich budynków pochodzi z czasów wiktoriańskich – rzuciła spokojnie. – Mhm. Założę się, że nie wszystkie są tak pięknie

odnowione jak ten. – Wskazał płytki na podłodze w przedpokoju. – Pochodzą z odzysku, prawda? Rachel była pod wrażeniem. – Skąd wiesz? – Moja siostra jest projektantką wnętrz. Częściej ma do czynienia z renowacjami wnętrz z tamtej epoki niż z nowoczesnymi stylizacjami. Zawsze powtarza, że oryginalne materiały można rozpoznać na pierwszy rzut oka. – Być może. Chyba chciałam zrobić to, jak należy. – Rachel zrzuciła buty i powiesiła płaszcz na wieszaku z giętego drewna. W drodze do kuchni nie spojrzała w lustro, rumieniąc się na wspomnienie swoich popołudniowych wyczynów. Luke oparł się o blat kuchenny i obserwował, jak dziewczyna przyrządza kawę. – Lepiej sam zanieś – powiedziała wesoło, wręczając mu kubek. – Tym razem nie zasłonisz się notatkami, a kawa nieźle załatwiłaby ci spodnie. – To prawda – zaśmiał się Luke. – Drugie drzwi po prawej prowadzą do salonu – powiedziała. Kiwnął głową i skierował się tam. Rachel nie zasłoniła okien przed wyjściem na kolację i teraz pomarańczowy blask latarni ulicznych wpadał do mieszkania, oświetlając je na tyle, że Luke z łatwością znalazł włącznik światła. Gdy rozbłysły lampy, Rachel zaciągnęła zasłony i uśmiechnęła się. – Włączyć muzykę? – Jasne. Odstawiła kubek na półkę nad kominkiem, szybko przewertowała kolekcję płyt i wybrała składankę grupy Free. Gdy z głośników popłynęły pierwsze dźwięki, Luke kiwnął głową z uznaniem.

– Uwielbiam ten kawałek. – Ja też. Luke postawił swój kubek obok kubka Rachel. – Będziesz miała coś przeciwko, jeśli… – Wskazał w stronę regału z książkami. – Proszę bardzo. – Wzięła kubek z kawą, usiadła na kanapie, podwijając nogi, i patrzyła, jak Luke przegląda biblioteczkę. Nawet od tyłu był atrakcyjny – szerokie ramiona i kształtne pośladki. Była przekonana, że bez spodni i golfu wyglądałby jeszcze lepiej. Nagle zorientowała się, na której półce Luke skupił uwagę. Napiła się kawy. To była chwila prawdy. Albo jest nią zainteresowany, albo znajdzie jakąś wymówkę i wyjdzie. Na szczęście wybrał pierwszą opcję. Odwrócił się, trzymając książkę. – Jesteś wielbicielką Jude Devereaux? – To moja przyjaciółka. – I dlatego masz jej powieści? – Tak, ale lubię je też czytać. – No tak. – Jude mieszka w Yorkshire. Jeśli chcesz, to przedstawię was sobie, gdy następnym razem przyjedzie do Londynu. – Bardzo chcę. „Oboje na pewno złapią dobry kontakt”, pomyślała Rachel. – Skąd znasz jej książki? – W Stanach jest dość lubiana. Rachel nie mogła sobie wyobrazić, jak Luke, pomimo swoich wszechstronnych zainteresowań, kupuje romans erotyczny. – I? – No dobra, moja była dziewczyna wprowadziła mnie w te książki. Dzięki tej przeżyliśmy niesamowitą noc. – Odłożył

książkę na półkę i kontynuował przeglądanie pozostałych tytułów. – Masz całkiem niezłą kolekcję. Te wiktoriańskie to oryginały? – Przedruki. Nie stać mnie na oryginały. A gdyby nawet, to znalezienie ich graniczy z cudem. – Praca czy przyjemność? – Praca – odpowiedziała. – Nie interesuje mnie pornografia z tamtych czasów. Wszystko jest pisane na jedno kopyto i nudzą mnie rumieniące się panienki rozdziewiczane przez olbrzymich Murzynów. Ten temat jest częścią mojej rozprawy, albo raczej był. Gilson kazał mi wyrzucić ten fragment. – Dlaczego? – Wydaje mi się, że był nim zawstydzony. – A ty, oczywiście, pisząc go, nie miałaś zamiaru wprowadzać promotora w zakłopotanie – droczył się. Rachel była rozbawiona. – Przypuszczam, że trochę miałam. Ale to naprawdę był jeden z wątków mojej pracy. W czasach wiktoriańskich kobieta była jednocześnie postrzegana jako „anioł w domu” i grzesznica. Staram się zestawić te dwa różne wizerunki kobiet w kontekście erotycznym. – Uśmiechnęła się lekko. – Przyznaję, większość z tego brzmi banalnie, ale przynajmniej te bohaterki nie są tak irytujące jak Esther Summerson[6] . – Samotnia – skrzywił się Luke. – Musiałem to przeczytać w szkole średniej. Nie podobał mi się ani jeden akapit. – Pomijam ją na zajęciach. – Czego zapewne Gilson nie pochwala. – On ubóstwia Dickensa – szyderczo powiedziała Rachel. – Oczywiście nie dodaje mi to punktów. Ale nie chcę teraz myśleć o Gilsonie. – Rozumiem. – Usiadł obok niej. – Jak poznałaś Jude

Devereaux? – Uwierzysz, że spotkałyśmy się na konferencji? Siedziałyśmy obok siebie i zaczęłyśmy rozmawiać. Od razu dobrze się rozumiałyśmy i okazało się, że mamy wiele wspólnych zainteresowań. Lubimy podobną muzykę, ten sam rodzaj literatury i filmów. – Lubiły także ten sam typ mężczyzn, ale Rachel zdecydowała nie mówić o tym Luke’owi. Nie dzieliły się z Jennifer mężczyznami. Tylko fantazjami. – Gdy przyjeżdża w interesach do Londynu, zatrzymuje się u mnie. A i ja mam otwarte zaproszenie na wrzosowiska Yorkshire, gdybym była zbyt przytłoczona miastem. Uważam ją za swoją najlepszą przyjaciółkę. Luke popatrzył na Rachel. – Wygląda tak, jak ją sobie wyobrażam? – Zależy, jak ją sobie wyobrażasz. – Wysoka, atrakcyjna, bujne rude włosy. Odrobinę prerafaelicka[7] i dość wytworna. – Ciemne włosy. Co do reszty, doskonale trafiłeś. Chyba że jest skacowana. Wtedy, cała blada, wałęsa się w starych legginsach, podkoszulku i powyciąganym swetrze, który dobre czasy ma już dawno za sobą, i obiecuje, że już nigdy więcej nie będzie piła. – Rachel uśmiechnęła się. – Ale nie jest typem wampa. Nie prowadzi życia, które opisuje w książkach. – Przypuszczam, że nie mogłaby siedzieć, gdyby wiodła takie życie. – Czyli naprawdę przeczytałeś niektóre jej książki – powiedziała Rachel, zanim pomyślała, co mówi. Luke uśmiechnął się. – Sądzisz, że to był pretekst do rozmowy o seksie? – Nie – zawstydziła się. – Tylko… Och, po prostu po jej książki najczęściej sięgają kobiety.