bozena255

  • Dokumenty550
  • Odsłony37 210
  • Obserwuję47
  • Rozmiar dokumentów648.7 MB
  • Ilość pobrań27 770

Christine Feehan - Mrok 28 - Mroczny Duch

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Christine Feehan - Mrok 28 - Mroczny Duch.pdf

bozena255 EBooki pdf F Feehan Christine Mrok
Użytkownik bozena255 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 356 stron)

Tłumaczy: franekM Tłumaczy: franekM

Tłumaczy: franekM Rozdział 1 Łańcuch górski był wysoki. Dość wysokie, by Andre mógł dojść do samotnych, skalistych miejs, których inni uniknęli. Im wyżej w górę szedł, tym bardziej mgła wirowała, otaczając go w miękki, mokry, welon szarości. Był „ Duchem" i łatwo mógł zniknąć w chłodnym szarym świecie, który znał tak dobrze. Nigdy nie używał nazwiska, gdy mógł poradzić sobie bez, ponieważ jedyne imię, które miało znaczenie dla niego, nie było jego własnym, chyba że znalazłby życiową partnerkę, nie chciał kiedykolwiek zaryzykować zhańbienia go. Usytuowany jeszcze kilka mil w górę, prawie na samym szczycie góry, znajdował się klasztor, ten który był tam przez wieki. Zbudowany nad urwiskiem, klasztor został okryty tajemnicą i wiecznie wirującymi chmurami. To było święte, chronione miejsce i niewielu wiedziało o jego istnieniu, mimo że na przestrzeni lata plotki rozprzestrzeniały się, że takie miejsce istniało. Tylko najdzielniejsi kiedykolwiek próbowali tam dojść. Jeśli był przychylny, mógł poszukać tam azylu, by wyzdrowieć po jego ostatniej bitwie. Klasztor, znany jako Wycofujący się w Zasłonę Mgły, mieścił wirtualną armię wiekowych Karpackich myśliwych — mężczyzn, którzy jeszcze nie szukali świtu, ale którzy, tak jak Andre, nie mogli już ufać sobie w pobliżu innych. Zostawali ściśle z sobą, unikając wszystkich ludzi, wszystkie bitew, i przeżywali ich życia po prostu do czasu, gdy mogli odpuścić i poszukać świtu. Dla ludzi, którzy żyli wieki z honorem, nie łatwo było odpuścić życie. Nawet bez uczuć i koloru, niektórzy czuli, że to jest tchórzliwe, i bez odnoszenia śmiertelnej rany w walce, po prostu nie mogli leżeć na dworze i pozwolić słońcu ich zabrać. To wydawało się ... złe... zbyt wielu wojowników. Andre zostałby przywitany wśród nich, mimo to przebywał zbyt długo z dala od innych. Pomyślał by pójść tam, ale w końcu zdać sobie sprawę, że nawet nie może zaakceptować azylu i koleżeństwa, które mógłby tam znaleźć.

Tłumaczy: franekM Andre nie kłopotał się tamowaniem krążenia krwi pochodzących z różnych ran. Wiedział że powinien. To był trop prowadzący prosto do niego. Mimo, to było również zaproszeniem, czystym i prostym. Każdy, kto zbliżył się do niego zamierzał umrzeć. Zbudzi się — tak jak budził zawsze — głodny krwi, jego ciało zwijało się z łaknieniem, z potrzebą, i to było to co najbardziej czuł, albo kiedykolwiek mógł poczuć. Nikt nie wziął krwi od starożytnych, chyba że potrzeba była tragiczna, i na pewno nie bez pozwolenia. Andre nie był typem Karpatianina, który kiedykolwiek poprosił o azyl albo pozwolenie, nawet z jego własnego rodzaju. Znajdował to czego potrzebował jak zawsze robił sam. Na jego własny sposób. Pewne sprawy były kwestią honoru. Andre żył więcej wieków niż zechciał policzyć. Oparł się ciemności z honorem i służył jego ludziom, poszukując wampirów przez kilka kontynentów. Walczył z nieumarłymi tylekroć, że szczerze, nie mógł już doliczyć się liczb, ani nie przejmował się tym. Wydawało się być ich tylu więcej i tak niewielu myśliwych. Przegrali wojnę. Wieki szukał jego życiowej partnerki — jedynej kobiety, która mogła przywrócić mu jego umiejętność odczuwania rzeczywistych uczuć. Jednej kobiety, która mogła oddać mu kolor i życie. Nie znalazł jej. Dawno temu porzucił myśl, że być może mogła, być w tym samym królestwie. Gdyby była gdzieś na tej ziemi, znalazłby ją do tego czasu. Nieustające szelesty pokusy, by zabić i poczuć coś, choćby przez chwilę, już go nie kusiły. Przez wieki niósł ten ciężar, ale teraz to również odeszło, i to było złe, ponieważ przynajmniej by coś czuł. Teraz była tylko mroczna próżnia szarości i niekończące się znużenie. Nie poszedłby do klasztoru odpocząć, ponieważ wśród innych powodów, już nie powierzył sobie bycie w towarzystwie innych, ludzi albo Karpatian. Jak tylko zdał sobie sprawę jak daleko odszedł, wiedział że aby zachowywać swój honor, musi pozwolić słońcu go zabrać. To był jego zamiar do czasu gdy Costin Popescu go nie zaatakował. Popescu, imieniem Costin był farsą. Synem kapłana. Costin był wszystkim, tylko nie tym. Andre odwrócił się, by zbadać ubywającą noc. Światło przemknęło przez szarość, i już mógł poczuć pierwsze ciarki ostrzeżenia na jego skórze. Nie miało to dla niego znaczenia, żadnego. To tylko służyło temu, by

Tłumaczy: franekM powiadomić go o wschodzącym słońcu. Nie potrzebował ostrożności, żył tak wiele wieków, że znał dokładny moment wschodu i zachodu słońca w dowolnym miejscu w jaki zdarzyło mu się przebywać. Gdyby mistrzowski wampir Popescu zaatakował go otwarcie, wampir Karpatianina, jak w dawnych czasach, Andre byłby więcej niż szczęśliwy, oddać się jego śmierci z honorem, tak długo jak długo mógłby zabrać wampira z sobą. Walczenie z mistrzowskim wampirem było bardzo niebezpieczne. Mieli ogromną moc. Połączone z doświadczeniem w bitwie, to kierowało się ku bardzo uczciwej walce. Świat zmienił się za bardzo jak na gust Andre. Już tu nie pasował i był doskonale świadomy tego faktu. Nigdy nie był człowiekiem przebywającym w pobliżu innych. Wolał wysokie miejsca albo dzikie, nigdzie nie wpadł na masy ludzi. Albo nawet paru. Nie był kulturalny. Nie był potulny. Miał jego własny kodeks, i żył nim. Nawet wampiry się zmieniły. Nie było już honoru w tej bitwie. W dawnych czasach, wampiry polowali i zabijały w pojedynkę. Teraz, mistrzowskie wampiry zaczęły rekrutować pomniejsze wampiry, i tworzyli grupy. Costin Popescu miał czterech podążających za nim, wykonujących jego polecenia. Dwaj byli prawdopodobnie wystarczająco chętni, by pójść szlakiem krwi Andre. Bogata starożytna karpacka krew zaciągnęłaby ich prosto do niego. Kolejni dwaj byli w pobliżu, podczas gdy Popescu uczył ich niejednego o walce z wiekowym myśliwym. Na szczęście, udało mu się zabić jednego z bardziej doświadczonych zwolenników, pozostawiając Popescu z zaledwie trzema pionkami w jego małej armii. Teraz, Andre nie mógł pójść cicho do świtu i odpocząć, jak powinien, ponieważ był honorowo zobowiązany do uwolnienia świata od Costin Popescu i jego grupy krwiożerczych podwładnych. Andre znalazł wąskie wejście do jaskini, którą planował użyć, by odpocząć i się uleczyć. Używał tej szczególnej jaskini wcześniej. Nie była łatwo dostępna. Trzeba było natknąć się na to wejście, aby faktycznie je zobaczyć, i bardzo niewielu kiedykolwiek wchodziło na poszarpane klify tej wysokości. Używał tej jaskini jako miejsca spoczynku odkąd był chłopcem. Wciąż pamiętał skrzące się kamienie szlachetne, kryształy każdego koloru skrzącego się w poprzek ścian w różnych salach. Czasami błysk światła

Tłumaczy: franekM przedzierał się przez wąski komin i oświetlał wewnętrzne ściany żyłami cennych minerałów. Wracał do jaskini w nadziei na zobaczenie pięknego widoku, o którym myślał, że został wypalony w jego pamięci, którego był tak pewny, że nigdy nie przygaśnie. Wyzbył się swoich uczuć daleko szybciej niż normalne dwieście lat, i utrata jego umiejętności widzenia w kolorach nastąpiła szybko. Jaskinia, jak wszystko inne, była szara. Uczynił z podziemnych komór dom w czasach jego młodości, znacznie później stracił wszystkich członków rodziny. Wszystko, co coś dla niego znaczyło od jego wczesnych dni zostało przechowane w podziemnym „w skarbcu” wymodelowanym z kamienia, głęboko pod salą, gdzie często odpoczywał. Kilka wieków wcześniej, gdy zdał sobie sprawę, że będzie ostatnim ze swojej linii rodu, zaplombował sklepienie, i jedynie wracał do jaskiń, kiedy zachodziła potrzeba. Westchnął, gdy wszedł do wnętrza chłodnego, wąskiego przejścia. Musiał ustalić zabezpieczenia. Sługusi Popescu nie mogły przebywać na słońcu, ale to byłoby samobójstwo nie zapewnić sobie, by nikt go nie znalazł, podczas gdy będzie spał. Nie miał tego luksusu do czasu gdy, nie uwolni świata od wampirów żerujących na cywilach. Podniósł swoje ręce i zaczął skomplikowany, ale bardzo niezbędny rytuał kładzenia zabezpieczeń wokół jego miejsca spoczynku. Utracił ogromną ilość krwi i niespodziewana słabość uderzyła go, gdy zaczął otwierać ziemię. Może czekał zbyt długo. Jego urazy były poważne i może, po prostu może, los wziął wszystko w swoje ręce i nie powstanie ponownie. *** Teagan Joanes usiadła na swoim śpiworze w swoim niewielkim namiocie turystycznym z bijącym sercem. Zrobiła olbrzymi błąd. Olbrzymi. Była doświadczoną podróżną, i kiedy szła na pieszą wycieczkę w innych krajach

Tłumaczy: franekM zawsze sprawdzała wskazania ostrożności. Wiedziała, że lepiej wyjść w pojedynkę, bez kompana w jakimkolwiek obcym kraju. Nigdy, ani jeden raz nie wzięła pod uwagę, że będzie niebezpiecznie podróżować w góry z człowiekiem, którego znała od przeszło trzech lat. Przyjaźnili się. Byli dobrymi przyjaciółmi. W Stanach Zjednoczonych, na uniwersytecie, uczyła go, studiowała z nim, jadła z nim lancze i obiady, gdy studiowali. Był z innego kraju i był bardzo przystojny, z głębokim akcentem, dlatego był tak popularny wśród kobiet na kampusie. Spotykał się wiele razy. Przez cały czas. Rzadko z tą samą dziewczyną więcej niż dwa razy. Ich stosunki były ściśle przyjazne. Nigdy jej nie podrywał, nigdy. Zawsze czuła się z nim dobrze. Co się stało? Teagan próbowała rozpaczliwie zastanawiać się co mogła zrobić, albo jak dała Armend Jashari do myślenia, choćby nawet minutę, że nagle chciała więcej z ich przyjaźni. Kontynuowali swoją przyjaźń on-line, wysyłając wiadomości tam i z powrotem co parę dni, tylko by być w kontakcie, ale nie było żadnej seksualnej aluzji. Gdy musiała odwiedzić Karpaty to było naturalne — myślała — że powie Armend, że przyjeżdża. Podjął się natychmiast bycia jej przewodnikiem w górzystym kraju, i oczywiście zaakceptowała to. Czuła się z nim odprężona. Korekta. Była z nim odprężona. Teraz, kiepska atmosfera stała się naprawdę przerażająca. Spała ubrana w swoje dżinsy i koszulkę, tylko by być bezpieczną. Teraz, wciągnęła swoje buty szybko, słysząc jak skradał się wokół jej namiotu. Podniecał się, mogła zobaczyć to z jego stymulacji. Pośpiesznie skręciła swój śpiwór i przymocowała go do jej plecaka, przez cały czas mając nadzieję, by mogła opuścić swój namiot, bez zostania zobaczoną. Ufała swoim instynktom, a w tej chwili krzyczały na nią, by ratowała swoje życie. Bez uprzedzenia wejście namiotu rozerwało się i Armenda rzucił się w jej przestrzeń. Teagan zwęziła swoje oczy patrząc na człowieka, który czołgał się do jej namiotu. Jej przewodnik. Jej przyjaciel, tak myślała. Nie zachowywał się jak przewodnik albo przyjaciel, bardziej jak rozpieszczony bogaty bachor, który miał prawo wziąć to czegoś chciał, w tym ją.

Tłumaczy: franekM „Co zamierzasz zrobić?" domagała się jej najbardziej wyniosłym, jak-śmiesz, umrzesz-jeśli-tylko-spróbujesz-podejść-jeszcze-jeden-krok-w-moim- kierunku głosem. Większość czasu, głos nie zadziałał. Nie była wysoka i groźna wcale, ale mogła podnieść głos kiedykolwiek było to niezbędne, a teraz obawiała się, że to będzie bardzo niezbędne. „Chcesz tego. Pragnęłaś mnie od dnia kiedy zobaczyłaś mnie trzy lata temu" Armend warknął na nią. „Nie udawaj. Łaknąłeś mnie cały ten czas, a teraz zdecydowałaś się przyjść tu i prosisz mnie bym zaprowadził cię w góry. " „Zaoferowałeś to, Armend," poczuła się zmuszona to wskazać. „To był twój pomysł." „Chciałaś bym cię zaprowadził." „Byłeś moim przyjacielem i pomyślałam... " przerwała. Nigdy nie wzięła pod uwagę, że to się zdarzy, ale powinna była. „Wiem czego chcesz. Przestań się zgrywać. " „ Studiowaliśmy razem, Armend," powiedziała, trzymając jej głos nisko. Nie chciała wzburzyć go albo go włączyć. Czasami logika pracowała. Namiot był niewielki i nie było dużo miejsca do manewru. „Uczyliśmy się razem. Jedliśmy luncze i siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Myślałam, że jesteś moim przyjacielem. " Przewrócił swoimi oczami. „Kobiety i mężczyźni nie przyjaźnią się. Myślałaś, że nie zauważę spojrzeń jakie mi dawałaś?" jego akcent był silny i był bardziej zabarwiony namiętnością. Armend Jashari został wysłany do szkoły w Stanach Zjednoczonych. Jego rodzice byli bardzo bogaci w kroju, gdzie niewielu ludzi miało wiele. Wyraźnie Armend dorastał w przeświadczeniu, że mógł zrobić wszystko, czego chciał, w tym kontynuować atakowanie kobiety, gdy niewątpliwie powiedziała nie. „ Przepraszam za jakiekolwiek nieporozumienie, które zdarzyło się między nami. Szczerze myślałam, że się przyjaźnimy. Mam bardzo dobry powód by tu przyjść, który ci wyjaśniłam, i pomyślałam, że to rozumiesz. To wydawało się naturalną rzeczą, skontaktować się z przyjacielem, który zna góry, które musiałam zbadać. Nie chciałam manipulować tobą, albo

Tłumaczy: franekM podsunąć ci myśl, że interesuje mnie byciem czymś więcej niż twoim przyjacielem," powiedziała Teagan. Nigdy nie flirtowała z nim. Nigdy. Armend nie dał jej jakiejkolwiek oznaki, że chciał więcej niż przyjaźń, podczas całego czasu gdy był w szkole. Była młoda jak na programie mistrza w geologii. Armend był dobre pięć lat starsze od niej, i na dodatek, wyglądała niezwykle młodo. Jak chłopiec. Armend traktował ją więcej jak młodszą siostrę, spędził z nią dużo czasu, ale spotykał się z wieloma kobietami — kobietami, które wyglądały jak jej siostry, a nie jak ona. Miała trzy siostry. Wszystkie były wysokie, z kobiecymi krzywymi i twarzami modelek. Urodziła się dziesięć lat po nich. Wszystkie trzy były lekkoatletkami, piękne, inteligentne i teraz mężatkami z dziećmi. Ona była... Teagan. Mogła zobaczyć, jak Armend był przyciągany do jej sióstr, ale nie miała metra siedemdziesięciu wzrostu i nie miała pełnych piersi i falistych bioder. Nie przyciągnęła mężczyzn tak jak jej siostry. I z pewnością nie manipulowała ludźmi. „Tak naprawdę nie szukasz tu pewnego rodzaju kryształu albo kamienia," sprzeciwił się Armend. Pomalutku przeszedł do przodu. Teagan podniosła jeden z garnków. Używała go by gotować wszystko gdy wędrowała — co było częste. Garnek był czarny od spędzania tak wiele czasu w płomieniach. „Nie ośmielasz się podejść jeszcze bliżej. " „Jesteś złośliwą. Suką," warknął Armend. Jego twarz zmieniła się w brzydką, i zacisną swoje palce w zaciśnięte pięści. „Przyszedłem na samą górę dla litościwego pieprzenia. Tym jesteś dla mnie. Moi chłopcy śmiali się gdy pokazałem im twój list. Oni obozują kilka mil stąd i czekając na ich kolej." Trzymała swoją twarz bez wyrazu. Miał przyjaciół obozujących blisko? Była w Karpatach z nim w pojedynkę. Powierzyła mu zaprowadzenie jej na szczyt góry, aby znaleźć odpowiedni kryształ albo kamień jaki potrzebowała. To było konieczne by go znalazła. Była na wyprawie — misji — i potrzebowała kryształu. Wiedziałaby kiedy go znajdzie. Jej ciało było kamertonem dla takich rzeczy. W momencie gdy natknęła się przypadkiem na szlak wytropiłaby go po jego lokalizacji, ale musiała wyczuć wpierw jego ślad. Przyszła przygotowana by spędzić miesiąc w górach, wiedząc że

Tłumaczy: franekM czasami, to bywa bardzo trudne by natknięcia się na słaby znak, który pozwoliłby jej znaleźć to czego potrzebowała. „Zgaduję że powinnam podziękować ci za uwagę, ale naprawdę, Armend, pieprzenie z litości zostaje wyeliminowane. Nie chcę byś mnie dotykał, nie mówiąc już o stawianiu się tak osobistym. Tak więc litość czy nie, to nie wchodzi w rachubę i proponuję ci wyjść z mojego namiotu. " „Jesteś po prostu małą, głupią dziewicą, prawda? Kurek dokucza. " Uniosła brew, zgrzytając zębami. Łatwo wpadała w złość i podchodził do tego bliziutko. Zamierzał ją z pewnością zaatakować, a ona mgła równie dobrze pchnąć go ku temu, tak była gotowa na niego. „ Nie ma nic głupiego we mnie, Armend. Jestem dużo bardziej inteligentna niż ty kiedykolwiek będziesz. Uczyłam cię, pamiętać? Nigdy nie mógłbyś przejść przez którąkolwiek z twoich klas beze mnie. " Rzucił się na nią, wybijając garnek z jej ręki. Była niewysoka. Jej siostry miały 157, gdy jej siostry miały 177 i 180, i to tylko gdy ubrała wysokie obcasy. Była niezwykle drobna. Nie miała bujnych piersi albo czegokolwiek innego co mężczyźni uważali za kuszące. Co do cholery Armend sobie myślał? Jego ciało uderzono o jej, przesuwając ją do tyłu. Jej głowa uderzyła o szkielet jej plecaka i uderzyła o ziemię — twardo. Wylądował na niej, wypychając powietrze z jej płuc. Uderzyła go pięścią tak mocno jak mogła z niezgrabnego kąta, który miała, wioząc jej pięść do jego lewego oka. Przeklął i oddał jej. Trzy razy. W twarzy. Faktycznie zobaczyła gwiazdy i brzegi jej wzroku poczerniał. Odmówiła zemdlenia. Szarpał jej ubranie, rozrywając jej ulubioną koszulę na wyprawy. Przyniosła kilka sztuk odzież na zmianę, kiedy bowiem się wspinała chodziło o wagę plecaka, który niosła. On po prostu zredukował tę mizerną ilość do jednej. Nie mogła go zrzucić, nie wychodząc spod niego przez toczenie, więc użyła swoich bardzo silnych mięśni brzucha i usiadła, na nim, uderzając czubkiem swoją głową pod jego brodę. Bolało jak diabli, ale nie przejmowała się. To zdjęło go z siebie. Potoczył się do boku namiotu, niemal go zawalając.

Tłumaczy: franekM Rzuciła się na czworakach by wyjść z namiotu. Kopnął ją mocno w tył uda. Jej noga zdrętwiała, ale siła wytrąciła ją na zewnątrz. Upadła na swój brzuch i odtoczyła się z namiotu tak szybko jak tylko mogła, próbując nie szlochać z bólu. Nie wygłupiał się. Z pewnością nie żartował i nie przejmował się tym czy sprawi jej ból czy nie. Uczyła się samoobrony — wielu. Wspinała się, zarówno uprawiając wspinaczkę bez zabezpieczeń, jak i wspinaczkę sportową. Wędrowała przez cały czas, na całym świecie. Była w dobrej formie i silna będąc tak małą. Nie zamierzała pozwolić komuś, takiemu jak Armend Jashari pobić ją i zgwałcić, nie bez sprawiania mu bólu. Jej ręka znalazła kamień, którego szukała. Był całkiem spory i twardy. Gdy odepchnęła się do góry, walcząc by przemóc mdłości od ciosów pięści jakie zadał jej twarzy, Armend uderzył ją od tyłu, trzaskając jej grzbiet na ziemię. Jego ręce znalazły jej włosy i szarpią jej głowę brutalnie do tyłu, odwracając ją gdy to robił, wciąż siedząc okrakiem na niej. Uderzył ją mono pięścią w żebrach, a następnie pochylić się i ugryzł jej wargę. Mocno. Ból był straszliwy. Czuła smak krwi. Gdy podniósł swoją głowę, miał krew wokół ust. Jej krew. Śmiał się. „Będę mieć zabawę z tobą, Teagan. A następnie moi chłopcy zamierzają dobrze się zabawić. Zrobisz cokolwiek, co ci powiemy i będziesz błagać nas byśmy cię pieprzyli, jeśli chcesz zdjąć z tej góry żywa. Nie jesteś pierwszą głupią suką jaką wzięliśmy tu na górę. Kilka wciąż wędruje próbując znaleźć drogę z góry. Oh. Poczekaj. Spadły z klifu. Nie kłopotaliśmy się chowaniem ciał suk, po prostu zostawiliśmy je padlinożrcą." Teraz mogła przypisać sobie „ słabego znawcę ludzi" obok wszystkich innych ”argumentów” litość nad sobą. Gdy jego głowa opadła ponownie w jej kierunku, uderzyła kamieniem o jego skroń, używając jego rozmachu i jej siły. Burknął. Jego oczy potoczyły się. Osunął się na nią, przygniatając ją. Teagan nie była pewna, czy może znaleźć dość siły by poruszyć jego ciałem, ale myśl o jego przyjaciołach będących blisko — a nie była pewna, czy mówił prawdę o nich — czy ma zepchnąć go z każdą uncją siły jaką posiadała. Udało jej się przenieść go dość by wypełznąć spod niego. Szok przejął kontrolę, adrenalina zostawiająca ją wstrząśniętą i bliską łez. Żadne z nich nie było dobrą rzeczą, gdy musiała odejść stąd szybko. Nie

Tłumaczy: franekM mogła się powstrzymać, musiała sięgnąć ponad i poszukać jego tętna, tylko po to, aby zapewniać sobie, że go nie zabiła. Dotykanie go było odrażające, ale zrobiła to. Niestety wciąż żył. Popatrzała na niego gniewnie, skacząc na nogi i pośpiesznie porwała swój plecak. Opuściła swój namiot i ruszyła w górę a nie schodziła jak tego będzie oczekiwał. Nie miała pojęcia jak dobry był w tropieniu kogoś, ale nie zamierzała uczynić to łatwiejszym dla niego. Potrzebowała planu, i wymyślić co zrobi gdy się wespnie. Jej twarz bolała i wiedziała, że puchnie. Jej żebra bolały. Chciała wrócić i roznieść go jeszcze raz kamieniem. Przynajmniej czuła jakieś zadowolenie po uderzaniu go mocno. Najpierw, musiała uspokoić swój oddech, więc jej żebra nie będą bolałyby tak bardzo. Chciała wspiąć się na wyższe partie, więc będzie mogła zrobić wystarczająco szerokie koło, by mogła zejść z góry i nie wpadać na Armend i jego przyjaciół, gdyby naprawdę postanowili przyjść za nią. Pamiętając spojrzenie na twarzy Armend i sposób w jaki jego oczy zmieniły się w gorące i chętne na myśl o nim i jego przyjaciołach mających tak duży wpływu na nią, była pewna, że przyjdą za nią. Teagan podciągnęła się ciężko, używając drzew i krzaków, by się ukrywać gdy się poruszyła stale w górę. Utrzymała się w dobrej kondycji i zawsze mogła wędrować całymi godzinami pod górę, kiedy potrzebowała, ale znajdowała się na wyższej wysokości i tył jej uda pulsował i protestował przy każdym kroku jaki robiła. Jej twarz bolała tak bardzo, że chciała płakać, i jedno oko było zapuchnięte, wraz z jej policzkiem. Jej warga wyglądała na najbardziej bolącą, co było głupie. Wlała wodę na chustki i trzymała ją przy dolnej wardze, podczas gdy szła. Ostatecznie przyszła na wąski zakręt drogi jeleni pod górę przez znacznie węższy zagajnik drzew. Cienkie smugi mgły unosiły się przez drzewa — kilka kosmyków tylko, ale powietrze ochłodziło się już znacznie. Była wdzięczna za wytchnienie. W górze, słońce i bardziej rozrzedzone powietrze wyczerpywało, a miała bardzo jasną skórę, a jej żebra sprawiały ból z każdym irytującym krokiem. Przeklinała Armend Jashari z każdym oddechem jaki robiła. Przebyła jeszcze parę mil i zastanawiała się czy ośmieli się zrobić sobie przerwę. Potrzebowała jednej. Wypiła wodę i zatrzymała się kilka razy, by mogła się

Tłumaczy: franekM wysikać, i ukryć jakikolwiek tego znak, bojąc się, że pomogłoby to Armend zauważyć jej szlak znacznie łatwiej. Wykryła depresję w niskich zaroślach i pomyślała, że może być dobrym miejscem na odpoczynek, nawet gdyby miał trwać tylko przez kilka minut. Jej noga potrzebowała tego. Podjęła kilka kroków w jej kierunku i stanęła jak wryty, jej serce nagle przyspieszyło. Tam to było. Właśnie tu. Gdy prawie pozwoliła wszystkim przekonywać ją, że miała bzika, poczuła dziwne trzepotanie wzdłuż swoich żył, jak wibrowanie. Natychmiast zatrzymała się, pozwalając sobie wypić woda podczas gdy przyjęła uczucie. Musiała móc dostroić jej całe ciało do wibracji do czasu gdy to nie stało się melodią w jej żyłach, pędząc z jej krwią przez jej organizm. Jej dar. Którego nigdy nie mogła wyjaśnić nikomu i nie sprawiać, że to brzmiało jak u chorego umysłowo. Radość szerzyła się przez nią. Nie pomyślała, że znajdzie szlak tak szybko, ale gdzieś przed nią, cudowny kamień albo kryształ albo kamień szlachetny musiał tak rozpaczliwie czekać na nią. Musiała podjąć decyzję natychmiast. Jeśli pójdzie szlakiem kamienia, którego szukała, narazi się na znalezienie jej przez Armenda i jego przyjaciół. Jeśli tego nie zrobi, mogła zgubić ten kamień na zawsze, a to oznaczało utratę jej ukochanej babki. Trixie Joanes zabrała ją i jej trzy siostry do swojego domu, gdy Teagan się urodziła. Jej matka umarła w połogu i ani razu jej babka nie obarczyła jej winą za śmierć swojej córki. Raczej, kochała ją tym bardzie. Była winna wszystko swojej babce i kochała ją bardziej niż ktokolwiek inny na świecie. Ostatnio, umysł jej babki zaczął się wymykać. Jej siostry bardzo się bały, że dryfuje w świecie iluzji i ciągle zabierały ją do psychiatrów. Nikt nie wyglądał się na zdolnego by pomóc. Teagan postanowiła, że sama musi coś zrobić, a to oznaczało wykorzystanie jej szczególnego daru o którym niewielu chciało wiedzieć. Rozmawiając o nim umieszczało ją w tej samej „kategorii” co chorą umysłowo, jak Trixie. Mimo to, wiedziała co mogłaby zrobić z czymkolwiek co pochodzi z ziemi, minerałami, kamieniami szlachetnymi, kryształami, jakikolwiek typem skały. Znała moc, którą każdy kamień posiadał i mogła odblokować moc i jej używać. Znalezienie odpowiedniego kamienia, który pomoże jej oczyścić

Tłumaczy: franekM umysł Trixie było zasadnicze. Teagan była gotowa zaryzykować wszystko dla swojej babki. Zmieniła kierunek natychmiast i podwoiła tempo, zdecydowana uzyskać jak najwięcej odległości między Armendem, a sobą, gdy będzie podążała szlakiem kamienia albo kryształu do jakiego jej ciało dostroiło się. Armend nigdy nie uwierzył jej, że jej ciało faktycznie mogło znaleźć szlak rodzaju kamieni i kryształów. Powiedziała mu oczywiście, jeden raz, podczas całonocnej imprezy na uniwersytecie. Balował kilka dni bawiąc się jak zwykle i zgodziła się pomóc mu uczyć się do egzaminu. Była trochę zmęczona i czasami to zmuszało ją do mówienia zbyt wiele. Śmiał się z niej, właśnie tak jak każdy, więc nie podniosła tego ponownie. Dotychczas. Czuła się idiotycznie zwierzając się mu, przekazując mu obawy o jej ukochaną babcię, wyjaśnianie dlaczego jej poszukiwanie było tak ważne. Mogła zrozumieć, że myśli, że miała bzika, ale poważnie, sam był szalonym. Był najprawdopodobniej zabójcą. Wielokrotnym gwałcicielem. Jak zamierzała wyjaśnić to jej babci i siostrą? Skrzywiła się przypominając sobie jego zimne oświadczenie. „Pieprzenie z litości." To było surowe. Przeważnie mężczyźni ignorowali ją. Dobrze, niezupełnie. Nie ignorowali; miała głównie męskich przyjaciół. Ale zawsze postrzegali ją jako przyjaciółkę. Młodszą siostrę. Co było dla niej w porządku, ponieważ nie była przyciągana do nikogo. Ani nie do mężczyzn ani do kobiet. Nie miała pojęcia dlaczego, ale nie była. Jej siostry nieskończenie wrabiały ją, przywoływały i pytały przy obiedzie. Nieuchronnie gdy przyjeżdżała, był mężczyzna — albo — kobieta, których jednej z jej sióstr po prostu zdarzyło się zaprosić, i oczywiście musiała siedzieć przy obiedzie obok nich i być podrywana cały wieczór. Ale teraz, na górze, zupełnie sama, bez nikogo wokół, właśnie musiała przyciągnąć uwagę człowieka, i okazał się być zabójcą. Co tam znajdzie? Westchnęła. Zdała sobie sprawę, że jej nogi właśnie mają się wyczerpać. Ból w jej boku teraz promieniował w górę do klatki piersiowej, więc jej płuca piekły za powietrzem. Musiała odpocząć, ale strach prowadził ją dalej. Musiała znaleźć miejsce za uboczu, gdzieś gdzie mogła poleżeć przez chwilę.

Tłumaczy: franekM Obejrzała się, mając nadzieję znaleźć bardziej ukryty obszar na odpoczynek, na wszelki wypadek gdyby zasnęła. Byłą wyczerpana, a ból wydawał się nasilić, mimo że intelektualnie wiedziała, że gdyby nie, to po prostu nie zajmowałaby swojego umysłu i trzymała go pod kontrolą, jak gdy szła szlakiem. Musiała zwracać uwagę na swoje ciało, na siłę melodii jaką słyszała w swoich żyłach. Gdyby posunęła się za daleko w złym kierunku, wibrowanie zmatowiłoby. To zabrało całkowitą koncentrację, która była dobrą rzeczą, by zatamować ból, ale wędrowała większą część dnia i musiała się zatrzymać. Ruch przyciągnął jej uwagę. Drzewa przeważnie na tej wysokości zanikały. Tylko kilka pozostało czepiając się ponuro życia. Podczas wspinaczki, mgła stała się gęstsza i naprawdę tego nie zauważyła. Wokół niej, świat wydawał się szary, obcy nawet. Wiatr powiał i mgła wirowała jak wiatrak, ale to nie wydawało się nigdzie odchodzić. Mim to, nawet dźwięki były stłumione, z pewnością spostrzegła ruch kilka jardów po jej lewej stronie. Przygryzła wargę i niemal przeklęła głośno. Zamiast tego przykucnęła nisko, by nie została dostrzeżona, sypała jedno po drugim ciche przekleństwa na głowę Armend, chcąc być czarownicą i móc wyrzucić go do piekła na ziemi. Może mieć mrówki ogniste pełzające w górę jego nóg i gryzące go wszędzie, szczególnie jego męskie części. To może być miłe. Zabrało jej kilka minut by zdać sobie sprawę, że to nie był żaden człowiek poruszający się w zaroślach, ale zwierzę. Nie więcej niż jedno zwierzę. Wilki? Wiedziała, że są wszystkie rodzaje fauny i flory zamieszkujące łańcuchy górskie. To było niemal ostatnie schronienie dla większych drapieżników. Zsunęła ostrożnie swój plecak, chcąc jęknąć, gdy ciężar spadł z jej pleców. Zamiast tego, trzymała swoje oczy na szerokim polu gęstych zarośli. Spostrzegła ruch w co najmniej pięciu innych miejscach. Alarm wzrósł. Nie opatrzyła się i zapach krwi prawdopodobnie uchwycił się jej. Otarła rękę przez swoją twarz i wróciła usmarowana krwią. Jej warga faktycznie bolała, bardziej niż jej głowa, co było głupie bo jej twarzy była spuchnięta jak balon, ale ból w jej wardze wywoływał mdłości. To nie pomogło też, że miała zwyczaj gryzienia wargi. Zgrzyt jej zębów, gdy zapomniała o męce rany. Nie patrzała na to ani razu, bojąc się, że może

Tłumaczy: franekM miała ranę. Albo gorzej, niemądry idiota był wściekły albo coś. Cholera. Powinna uderzyć Armend mocniej. Kolejną dziwną rzeczą było to, że poczuła niewytłumaczalny smutek. Nie tylko to, ale rozpacz. Rozpacz. Męką samotności. Wiedziała, że to nie jest jej własna, ale coś unosiło się we mgle. Piosenka. Melodia wielkiego smutku, nie tylko od jednej osoby, ale wielu. Nuty wymieszały się do symfonii góry. Jedno ze zwierząt wyszło z krzaków na otwartą przestrzeń. Wpatrywała się w nie, bicie serca. Usta wyschły. Kontynuowała próby dotarcia do wilka. Odpowiednia wielkość może. Nawet mogła pomyśleć, że kształt był właściwy. Ale w żaden sposób ta istota nie była wilkiem. Wyglądał bardziej jak owca. Albo koza. Czy w Karpatach były dzikie kozy albo owce? Mgła była bardzo gęsta i nawet nie zauważyła, że stała się tak gęsta. Powietrze wydawało się wilgotne, ale była wdzięczna za ukrycie. Nie było tak dużo liści na szczycie, a nie chciała, by Armend albo którykolwiek z jego przyjaciół spostrzegł, jak porusza się w górę szlaku. Zwierzę poruszyło się ponownie, wolnym stałym niewielkim krokiem, i jej ciało opadło z ulgą. Wyraźnie Karpaty były domem dzikich owiec. Zatonęła w dół na małej, matowej skale i pozwoliła sobie rozejrzeć się. Jej kamerton, gdy zadzwoniła nim, prowadził ją w górę wyżej niż kiedykolwiek miała zamiar pójść. Teagan wypiła więcej wody. Musiała zostać nawodniona. Rzuciła okiem na swój zegarek. Podążała szlakiem przez kilka godzin. Była głodna i zmęczona i nie w sosie. Gorzej, była teraz zupełnie spowita we mgle i owinięta w koc intensywnych uczuć, żadne z nich nie było dobre. Nuty grające przez melodię góry były przykre do słuchania. Była uzdrowicielką i naturalnie chciała zrobić coś by złagodzić ten ból. Jeśli to naciskało na jej ramiona i miażdżyło jej klatki piersiową, to nie mogła wyobrazić sobie co robi z tymi, którzy byli świadomi takiej rozpaczy. Zrobiła sobie tylko kilka krótkich przerw, gdyż teraz naprawdę się obawiała, że zdecydowała się poszukiwać kamienia szlachetnego albo kryształu, który mógł pomóc w oczyszczaniu umysłu jej babki. Oczywiście, gdyby Trixie wiedziała, że poszła w pojedynkę w środowisko naturalne Karpat, z bandą wściekłych mężczyzn depczących jej po piętach, wyjęłaby mityczną łyżkę drewnianą, jaką zawsze groziła Teagan.

Tłumaczy: franekM Potrzebowała miejsca do odpoczynku. Jej noga, gdzie Armend ja kopnął, na przemian doznawała skurczów i pulsowała i zaczęła kuleć. Piła więcej wody i szukała nad nią miejsca, w którym mogła się ukryte. Nie było chyba jakiegokolwiek prawdziwego innego niż mgła okrywająca ją, ale była tak gruba, naprawdę nie mogła zobaczyć niczego ponad wysokością gdzie była. Z westchnieniem, zakręciła butelkę i wstała. Nie mogła tu zostać. Potrzebowała jakiegoś rodzaju schroniska, a to oznaczanego rozejrzenie się za nim. Podczas gdy to robiła, równie dobrze mogła podążać za tropem, który dziwne wibrowanie w jej ciele, prowadząc ją. Obie drogi wydawały się połączone. Obydwie prowadziły na szczyt góry, zamiast w dół w kierunku cywilizacji. Zarzuciła plecak na ramiona i ruszyła w górę szlaku, stawiając jednego kroku przed drugim, próbowanie wyczuć drogę. Krew zaśpiewała w jej żyłach. Była z pewnością blisko swojego celu. Skręciła gwałtownie w swoje prawo. Piosenka stała się głośniejsza. Słyszała to w swoich uszach, bęben bicia zadowolenia wzywający do niej. Kolejne kilka jardów i melodia wybuchła przez jej ciało. Była tak blisko — tak blisko że faktycznie mogła odepchnąć te smutne, płaczące nuty, które kontrapunktowały piosenkę w jej ciele. Teagan zatrzymała się i zbadała ścianę skały bezpośrednio przed nią. Jej kamień był gdzieś wewnątrz wzrastającej wieży kamieni. Wsunęła dłoń ponad małym głazem. Mgła była jeszcze gęstsza tu w górze i dosłownie poczuła swoją drogę za górą. Jej ręka nagle zsunęła się i zdała sobie natychmiast sprawę, że znalazła wejście. Wpatrywała się w ciemność przez dłuższy moment. Była wystarczająco mała, by wpasować się do środka, gdyby zdjęła swój plecak i go niosła. Jej serce waliło. Dzikie zwierzęta mogły zamieszkiwać jaskinię. Mimo to, jeśli nic innego tu nie żyło, mogła odpocząć. Szanse że Armend odnajdzie jaskinia były niewielkie, a rozpaczliwie musiała zasnąć. Więcej, musiała spróbować uspokoić opuchliznę twarzy i spojrzeć na jej ukąszoną wargę. „Odwagi, Teagan," szepnęła sobie. „Doszłaś tak daleko dla babci Trixie, i polegniesz ponieważ się boisz?" Często zastanawiała się nad tym pytaniem. Zamierzała doznać niepowodzenia ponieważ się bała? Ona może bać się wielu rzeczy, ale ani

Tłumaczy: franekM razu nie pozwoliła strachowi powstrzymać jej przed zrobieniem czegoś, co chciała zrobić. Faktycznie, wiele razy, ten strach mobilizował ją ponieważ tak została ustalona, by nie pozwolić mu nią rządzić. Zaczęła wsuwać się do wąskiego otwarcia i coś ją zatrzymało. Coś całkowicie niewidocznego. Wyciągnęła rękę i poczuła barierę. Tarczę. To wydawało się zostać skonstruowanym z nut, jak muzyka wewnątrz jej ciała. Nigdy wcześniej nie spotkała takiej rzeczy, ale jej umysł cały składał się z układanek i wzorów. Kochała głazy ponieważ to był świat układanek i wzorów. Mogła zobaczyć, problem przed sobą i jej umysłem zajada się tym, potrzebując rozwiązać go. Nie wiedziała czy natura stworzyła tą zaciśniętą siatką, czy coś innego to zrobiło, ale wiedziała, że musi to rozplątać. Przymus był na niej, i nie było odwrotu. Zatonęła w dół przed wejściem i włożyła ręce w powietrze, zamykając oczy i dostrajając siebie do niewidocznych nici tego co zobaczyła jako harfa w swoim umyśle. Struny harfy były wszystkie zawiązane, tworząc zaciśniętą siatkę. Po prostu musiała spruć je i wyrównać jeszcze raz. To był skomplikowany wzór, i znalazła się całkowicie pochłonięta, zapominając o Armendzie i smutnych nutach we mgle i wszystkim innym, nawet bólu w jej ciele, podczas gdy pracowała, by naprawić struny harfy. Wszystko musiało zostać odwrócone i musiała zrobić to przez dźwięk w pojedynkę. Nie było żadnej widocznej tarczy, sama piosenka jaka czuła w swoim ciele. To zajęło jej dwie godziny, wiedziała ponieważ patrzała na swój zegarek. Drżąc z zimna, jej ubranie było wilgotne od gęstej mgły, zanim wyprostowała wszystkie sznurki i wiedziała, że może przejść przez wejście. Z uczuciem triumfu, podniosła się i, przepchnęła swój plecak przed sobą, wsuwając się do środka. W momencie gdy to zrobiła, rozpaczliwe nuty przygasły, pozostając w gęstej mgle. Ciemność połknęła ją natychmiast i z tym przyszedł głuchy odgłos jej serca. Głośny. Przerażająco głośny. Wyszarpnęła jej latarkę i ostrożnie zbadała drogę do pokonania. Tunel był wąski, ale jednak, mogła iść prosto. Sprawdziła podstawę ostrożnie szukając śladów zwierząt. Nie mogła

Tłumaczy: franekM zobaczyć, by ziemia została zakłócona. Była pewna, że gdyby wilki zajęły jaskinię, byłyby dowody, jak sfora otaczająca i jej gryząca. Kontynuowała. Jej serce nadal waliło, jakkolwiek mocno próbowała odepchnąć strach. Poruszała się wąskim korytarzem, zdając sobie sprawę, że nie tylko szła bardziej w głąb jaskini, ale w dół. Kąt nie był szalenie stromy, ale uświadomiła sobie ciężkie skały ponad swoją głową. Jaskinia miała wysokie sufity i im dalej wchodziła, tym wyższy stał się sufit. Zatrzymywała się co kilka stóp świecąc na wszystkie strony. Chciała zobaczyć ściany oblegające ją i sufit nad sobą. Nie było śladów wilków albo jakiekolwiek inne zwierzę, i stawała się podekscytowana, że mogła znaleźć, doskonałą bazę do polowania dla jej kamieni, bez Armenda albo jego przyjaciół odnajdujących ją. Wąskie przejście nagle rozszerzyło się i miała wybór iść w lewo albo prawo. Słuchała piosenki w swoich żyłach i wybrała prawo. Tunel był niski i otwarty prawie natychmiast na szeroką salę. To było piękne. Ściany lśniły gdy zaświeciła światłem ponad nimi. Coś zaciągnęło ją w kierunku samego tyłu, i podarzyła za tą potrzebą. Teagan położyła swój plecak przy najdalszej ścianie obok kolejnego wejścia, które wydawało się być wejściem do kolejnej sali, tylko trochę mniejszej. Podeszła do środka rozglądając się. Ziemia została niedawno naruszona. Mogła zobaczyć, i kiedy oświetliła ją, dostrzegła świeże krople ciemnej, czerwonej krwi. Mnóstwo. I z pewnością była świeża. Jej serce nie dopuściło do bicia. Bicie spowodowano przerwę. Była pewna, że jej serce się zatrzymuje, że położyła rękę ponad swoją klatką piersiową i otworzyła usta, by nabrać powietrza. Krew. Tam w jaskini z nią. Co teraz?

Tłumaczy: franekM Rozdział 2 Teagan przeszła po szlaku krwi przez komorę, w dół w głąb ziemi. Jaskinia była o wiele cieplejsza, gdy weszła głębiej. Powinno być chłodniej, i to sprawiło, że zastanawia się czy pod nią znajdował się działający wulkan. Ta myśl zatrzymała ją, ale przymus pójścia szlakiem krwi był zbyt silny, by go zignorować. Klękła obok szczególnie dużej plamy ciemnej czerwonej krwi i dotknęła substancji opuszkiem palców. Wydała się lepka, jakby nakapane kilka godzin wcześniejszy. W momencie gdy jej dotknęła, coś wewnątrz niej odpowiedziało. Otworzyć. Potrzeba. Powinna zetrzeć krew ze swoich rąk w ziemi, ale nie mogła się do tego zmusić. Zamiast tego, zakręciła swoje palce ciasno w dłoni, jakby trzymając go tam. Instynktownie wiedziała, że ofiara jest mężczyzną, i musiała dojść do niego. Musiała go ocalić. Teagan znalazła go w czwartej sali. To była izdebka, całkowicie ciemna, i wyglądała jak otwarty grób. Jej światło błyskowe trafiło na brzeg jego ciała, leżącego w ziemi o dwóch stopach głęboko. Ziemia zasypała jego ciało dookoła, ale jego twarz i klatka piersiowa nie zostały przykryte. Jej usta wyschły, a gardło zamknęło się. Nie mogła oddychać przez krótki momentu. Nie mogła uciec i nie mogła posunąć się do przodu. Mogła tylko stać spokojnie, modląc się, potrząsając światłem w jej ręce. Wpatrywała się w niego, jej serce zaczęło walić, gdy melodia w jej żyłach wpadła w crescendo, jakby gdzieś na albo pod tym mężczyzną znajdował się sam kamień, którego pragnęła, by uleczył swoją babkę. Podeszła bliżej, mimo że była niechętna, obawiając się że naprawdę nie żył, i nie mogła tego znieść. Gdyby jednak wciąż żył, musiała mu pomóc. Teagan zmusiła swoje stopy do pracy, podeszła do jego boku, upadając na kolana, szukając tętna w jego szyi. W momencie gdy go dotknęła, okropny strach w niej wzrósł. Potrzebowała go żywego bardziej niż czegokolwiek innego.

Tłumaczy: franekM Musiał żyć. Poczekała na bicie jego serca. Modląc się o to. Nie było zupełnie niczego. Nawet najsłabszego wątku tętna. Uciekł jej cichy jęk strachu. Nie o niego. Dla niego. Dla niej. Wiedziała, w głębi duszy, że przyszła do tego miejsca, by uratować tego mężczyznę, ale jej urazy spowolniły ją. Wolno położyła swoją głowę ponad jego sercem. Dziwnie, jego ciało wydawało się ciepłe, mimo że jeśli nie żyły, i był taki od kilku godzin, powinien być chłodny. Przycisnęła swoje ucho do jego klatki piersiowej i wstrzymała swój oddech przed robieniem najmniejszego hałasu. Nie było żadnego zauważalnego bicia serca, mimo że czuła ciężkie, zarysowane mięśnie w jego klatce piersiowej. Jego koszula była zakrwawiona i rozdarta. Na jego klatce piersiowej były ogromne rozcięcia. Otwarte rany. Rany, które jak wiedziała powinny go zabić i prawdopodobnie tak było, ale jednak, potrzebowała go żywego i nie miała pojęcia dlaczego, ale potrzeba była tak silna, że zadrżała od tej mocy. Więcej, znalazła dowody starszych ran. Czterech. Po jednej w każdym ramieniu i po jednej w każdym boku. Koliste blizny, które miały dobre dwa cale średnicy. Ten człowiek widział bitwę. Zamknęła swoje oczy, smutek miażdżył jej klatkę piersiową. Potrzeba by zawodzić z żalem wzrosła w niej, jak fala przypływu, pojawiając się nie wiadomo skąd, ale tak silny kolejny dźwięk uciekł, rozdzierający krzyk, który wyglądał na szalenie głośny w ciszy jaskini. Nie znała tego człowieka, ale uderzenie było potężne. Umieściła swoją rękę przed ustami próbując poczuć powietrze. „No, kochanie," powiedziała łagodnie. „Nie umieraj. Nieprzytomny jest w porządku. Mogę zająć się nieprzytomnym, ale musisz wrócić do życia." Ośmieliła się przyprzeć swoje wargi o jego ucho, potrzebując by ją wysłuchał. Był tak ciepły, że wydawało się niepodobieństwem, że straciła go, zanim miała okazję go uratować. „Zostań tu ze mną. Nie odchodź. Wróć do mnie." Nie wiedziała dlaczego skonstruowała swój apel w ten sposób, ale przymus w niej, ten który nie pozwalał go puścić, wymuszał w niej szarpiące słowa — nie jej serce — ale jej boląca dusza. Jego skóra była blada, a jej była ciemniejsza, lekka kawa z mlekiem, jak zawsze przedstawiała jej babka. Jej matka była Afroamerykanką, ale jej ojciec był biały. Był biznesmenem, który nagabywał jej matkę, a następnie porzucił ją w

Tłumaczy: franekM momencie gdy dowiedział się, że jest w ciąży. Technicznie, jej trzy siostry były siostrami przyrodnimi, ale ani razu, kiedykolwiek nie zachowały się jakby nie była ich częścią. Nazywały ją swoim sercem, ponieważ babcia Trixie zawsze ją tak nazywała. Mogła leczyć. Zawsze miała niezwykły dar by to robić, ale nie gdy ktoś już nie żył. Nie mogła ożywić martwego. Jej gardło zamknęło się na znak protestu. Ten mężczyzna już nie mógł oddychać, poza jej zasięgiem. Pochyliła się jeszcze raz, podążając tropem jej palców łagodnie ponad jego klatką piersiową, jakby małe uczucie mogło przeniknąć głęboko do jego serca. „Poważnie, otwórz natychmiast oczy." Spróbowała powiedzieć to jak polecenie. Zamiast tego, wyszło jak błaganie. Łzy paliły jej oczy, gdy spojrzała w dół na jego ładną twarz. Był piękny. Nawet po śmierci, był piękny. Gdyby była artystką, byłby człowiekiem, którego chciałaby wyrzeźbić. Nie narysować. Albo umieścić na jakikolwiek nośniku, by go zachować. Jego rzęsy zadygotały, a jej serce zatrzepotało się prawem wraz z nimi. Oddech popędził z jej płuc. Wpatrywała się w niego. Jego powieki pozostały zamknięte. Czy to było złudzenie? Zainstalowała swoje światło błyskowe w ziemi, wysyłając światła w kierunku sufitu, roztaczając łunę ponad nim, ale większa część niego była w cieniach. To musiało być złudzeniem. Ale jednak... Jej serce zaczęło ponownie przyspieszać. Czy był martwy, czy żywy, nie zostawi go w tym stanie. „Posłuchaj przystojniaku, pobiegnę i przyniosę mój plecak. Mogę cię umyć. Choć tyle mogę dla ciebie zrobić." Nawet wtedy gdy z nim rozmawiała, szeptają do jego ucha, jej ręka poszła do jego klatki piersiowej, bezpośrednio nad jego sercem. Mając nadzieję. Wciąż się modliła. Potrzebowała go żywego, ale nie było absolutnie żadnej oznaki. Odsuwając szloch, skoczyła na nogi, krzywiąc się, gdy jej noga zaprotestowała przeciw temu — gdy jej twarz powiedziała jej, że opuchlizna nie ustąpiła wcale. Rzuciła okiem na swój zegarek, gdy śpieszyła się z powrotem przez różne sale, do tej w której zostawiła swój plecak. Zachód słońca się zbliżał i przy odrobinie

Tłumaczy: franekM szczęścia, do tej pory Armend i jego przyjaciele nie znajdą jej, nie gdy nadejdzie noc. Mogłaby odpocząć. Andre miał tylko jeden sen w jego całym istnieniu, powtarzającym się, i to był koszmar — a bardziej dokładnie, wspomnienia o których chciał zapomnieć. Spał snem Karpatian. Serce zatrzymało się. Oddech zatrzymał się. Zasadniczo, według ludzkich standardów, umarł. Paraliż zapanował w nich i nie mógł się ruszyć nawet gdyby ich mentalności były wciąż aktywna. Ale musiał śnić. Cichy głos — głos kobiety. Jego życiowej partnerki. Szept dotykający jego skóry. Cichy apel, który uraził jego serce, chociaż nie biło. Śnił w kolorze. Jasnym, intensywnym kolorze. To było tak piękne, tak rzeczywiste, każdy kolor wyraźny, nie zakrwawiona szarość tego, ale tam za jego oczami, w jego mózgu. Niebieski i zieloni i żywa czerwień. Walczył by podnieść swoje rzęsy, otworzyć oczy, by zobaczyć. Nie pochował siebie całkowicie w glebie, jak powinien. Utracił zbyt wiele krew i wiedział, że jego zabezpieczenia są silne. Wampiry zapadły się także pod ziemię. Wszyscy byli ranni, w tym Costin Popescu, mistrzowski wampir. Wiedział, że jest dość bezpieczny i był po prostu zbyt zmęczony, by zrobić coś, prócz położenia się w świeżej, czystej ziemi. Leżał tam teraz, jego serce zaczynało jego rozwlekłe ożywienie. Wziął swój pierwszy oddech, ciągnąc jej zapach do swoich płuc. Była prawdziwa. Nie wiedział jak się czuć po wiekach polowania na nią. Wiekach rezygnacji z niej. Wiekach bycia tak samotnym, że nie potrafił być nikim innym, albo nawet być cywilizowanym. Krótki moment, gdy poradził sobie z przezwyciężeniem paraliżu i otwarciem oczu na tyle, by dostrzec że musi być rzeczywista, a nie wytworem jego wyobraźni, ponieważ zobaczył ją w jej całym cudownym kolorze. Mimo to, jak dotarła do jego sypialnej komnaty? Do jego jaskini? Nałożył zabezpieczenia. Zawiłe zabezpieczenia, nie na podstawie straży maga, ale opracował swoje na przestrzeni wieków. Strażnicy, którzy nie powinni być sforsowani. Musiał śnić. Ale w kolorze? Nic nie miało sensu. W momencie gdy jego serce zaczęło bić, krew zaczęła płynąć z różnych ran na jego ciele. Głód uderzył. Drapał. Ból musiał zostać zamkniętym. Automatycznie naprawił wewnętrzne

Tłumaczy: franekM uszkodzenie swojego ciała, właśnie wtedy gdy jego umysł przekroczył każdy szczegółu zapamiętany z krótkiego mignięcia. Jego życiowa partnerka była bardzo drobna, bardzo mała, ale mógł zobaczyć stal w niej. Determinację. Była piękna, piękniejsza niż jakakolwiek kobieta jaką kiedykolwiek zobaczył — to samo w sobie powinno mu powiedzieć, że śnił. Jej skóra zdumiewała, ciemna miękka powierzchnia, której jakikolwiek mężczyzna z trudem mógłby powstrzymujący się od dotykania. Ale była posiniaczona. Mógł zobaczyć niebieskie i czarne smugi koloru wzdłuż jej policzka, w górę przez jej oko i wzdłuż jej szczęki. Jej twarz była spuchnięta, jej warga rozdarta. Miała piękne usta, zagięte przy kącikach, jej zęby były małe i białe. Jej oczy były ciemne, ciemnobrązowe. Rzęsy oblegające je były gęste i bardzo czarne. Jej włosy były długie, gęste świecący na czarno, nie nijakim szarym, wykończone zawiłymi małymi warkoczykami, a następnie zgarnięte w koński ogon. Koński ogon był gęsty i gruby jak jego ramię i sięgał do jej pasa. Gdy od niego odchodziła, kulała. Musiał śnić, ponieważ jak mogłaby być prawdziwa po tak wielu wiekach? I jak mogła przedostać się przez jego zabezpieczenia? Został całkowicie nieruchomy, wchłaniając atmosferę jaskini. Jego zmysły powiedziały mu, że nie jest sam. Poczuł jej zapach. Była mieszanką świeżego powietrza, mgły, gór, potu i czegoś innego, czegoś, co wezwało do niego, jak szczególny zapach wprowadzony w letni wiatr. Prawie jak ziemia, pachniała świeżym deszczem. Chciał więcej. Potrzebował więcej. Słyszał ją teraz, miękkie bieganie gdy wróciła do niego, tak jak obiecała. Myślała że umarł. Słyszał smutek w jej głosie. Prosiła go by został. Wrócił do niej. Przyszła go znaleźć? Był blisko śmierci? Wątpił w to. Miał pracę do wykonania. Kilka wampirów do zabicia. Nie zostawiłby ich żywy, krzywdzących innych. Rzuciła plecak, który był niemal tak wysoki jak ona, na podłogę obok wejścia do alkowy. Miała światło w swojej ręce, lekko tańczące wzdłuż ścian, gdy pośpieszyła wobec niego. Mógł dostrzec kolory ściany. Bogate żyły różnych minerałów i niewielu kamieni szlachetnych, które skrzyły się w świetle. Krawędź światła złapała krystaliczne skały wystające ze ściany. Zapamiętał formację ze swojej młodości, i był wstrząśnięty, że nie zauważył tego wcześniej, aż do tańca jej światła oświetlającego punkty dla niego.

Tłumaczy: franekM Jej zapach go okrył. Tym razem uznał interesującą mieszankę kwiatów i deszczu. Wdychał ją. W momencie gdy to zrobił, krzyknęła i runęła na ziemię przy nim. „Żyjesz. Oh. Mój. Boże. Naprawdę żyjesz. " Jej ręce przebiegły po jego klatce piersiowej. Jej dotknięcie było jak piórko, ale wszędzie gdzie opuszki jej palców zetknęły się z nim poczuł gorąco i coś innego, coś, co przeniknęło głęboko, na wskroś jego skóry. Dostrzegł dotknięcie naturalnego uzdrowiciela. Miała ogromną moc. Został bardzo nieruchomy, słuchając muzycznej intonacji jej głosu. Jej dźwięk dotknął odpowiadającego akordu w nim. Zdał sobie sprawę, że mówi po angielsku. Nie tylko jakikolwiek angielskim, ale amerykańskim odmianą języka angielskiego. Nie pochodziła z Karpat. Nie wydawała się karpacka. Ale należała do niego. Całkowicie należała do niego. Obrócił swoją głowę i zamknął spojrzenie na jego nagrodzie. Widok guza w jej twarzy sprawił mu ból. Rzeczywisty ból. Nie mógł zostawić jej w tym stanie. Odmówił. Była niezwykłą uzdrowicielką i powinna zbadać siebie, zanim lekkomyślnie wpadła do jaskini. Co był z nią nie w porządku, że nie widziała niebezpieczeństwa dla siebie nawet teraz? Ponieważ była w niebezpieczeństwie. Nie czuła tego? Padał z głodu. Stracił zbyt dużo krwi, i była tam, nachylając się nad nim, jej gardło było odsłonięte, jej bijące tętno, jej serce wołało do niego. Mógł słyszeć przypływ i odpływ jej krwi. Czuł jej zapach nawet, przez ranę na jej ustach. Łzy. Ktoś zadał ból jego życiowej partnerce bardzo niedawno. Mężczyzna. Mógł poczuć zapach testosteronu na niej. Jej koszula została podarta, ukazując krągłość jej piersi. Była maleńka, ale mógł zobaczyć, niewielką, piękną krągłość i cierpiał. Ból nie wystarczył, by utrzymać bestię pod kontrolą. Ktoś próbował ją skrzywdzić. Podniósł swoją rękę do jej twarzy, jego kciuk prześliznął się łagodnie ponad zasinioną opuchlizną. „Kto ci to zrobił?" jego angielski był dobry, ale miał angielskiego akcentu. Był nieobeznanym z amerykańskim akcentem. Jego pierwsze słowa do jego życiowej partnerki. Mówił łagodnie, jego głos opadł

Tłumaczy: franekM nisko, ale było wyraźne warknięcie, nuta, która sprawiła, że jej całe ciało znieruchomiało. Zacisnęła swoje wargi razem, a następnie skrzywiła się. „Skoncentrujmy się na tobie. Twoje rany są przerażające. Jestem Teagan. Teagan Joanes." „Nie chcę zakłócić twojej prywatność przez wzięcie tej informacje od ciebie, ale odmawiam sprzeczania się. Podaj mi jego imię." Jej długie rzęsy zamiotły w dół i wtedy z powrotem w górę. Zatonęła do tyłu na swoich piętach, krzywiąc się gdy to zrobiła, jakby ten ruch też sprawił ból. Zobaczył niepokój w jej ciemnych oczach, początki strachu. Wiedział co zobaczyła. Niepokoił ludzi przez wieki — a ona była z pewnością człowiekiem. Niepokoił jego własny gatunek. Nie był człowiekiem, którego się lekceważy. Ale jego pierwszym obowiązkiem było bezpieczeństwo i zdrowie jego życiowej partnerki, nie odwrotnie. Ze strachu czy nie, zdobędzie swoją odpowiedź. „Armend Jashari," odpowiedziała, jej głos szeptał. „On jest gdzieś za mną. Powiedział mi, że ma przyjaciół obozujących blisko i szli... " przerwała. Popatrzał na nią gniewnie i zdecydował się wziąć od niej informacje. Nie był łagodny. To było zbyt ważne. Musiał wiedzieć co ten człowiek zrobił i co planował zrobić. Musiał uleczyć swoją kobietę i rozstrzygnąć sposób postępowania. Jej wahanie się nie rozwiązywało sytuacji wcale. „Spojrzenie na mnie," rozkazał, trzymając jego głos nisko. Rozmyślnie nie przeszedł od swojego miejsca spoczynku, pozwalając jej trzymać złudne poczucie bezpieczeństwa. Jej spojrzenie wzrosło gwałtownie do niego. Nie pozwolił jej odwrócić wzroku. W momencie gdy jej ciemne oczy dotknęły jego, usidlił ją, szepcząc jego polecenie do niej, aby chciała zaakceptować jego mroczny uścisk. Czuwał, wciągając ją do jego ramion, jego umysł dochodził do niej, naciskając minione bariery, szukając informacji. Znalazł się warcząc. Śmiertelny. Wściekły. Jego życiowa partnerka byłą zagrożona, niemal zgwałcona. Została pobita. Jakiś człowiek któremu zaufała, człowiek, którego mógł zobaczyć w jej wspomnieniach, którego uwierzyła, że był jej przyjacielem, napadł na nią, a następnie zagroził jej. Armend Jashari