caysii

  • Dokumenty2 224
  • Odsłony1 147 179
  • Obserwuję791
  • Rozmiar dokumentów4.1 GB
  • Ilość pobrań682 267

Katie McGarry - Red at night

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :841.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Katie McGarry - Red at night.pdf

caysii Dokumenty Książki
Użytkownik caysii wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 502 osób, 173 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 72 stron)

Tłumaczenie: M.R.Black

Tłumaczenie: M.R.Black Katie McGarry – Red at Night W Red at Night, Stella i Jonah są całkowitymi przeciwieństwami. Ona jest dziewczyną z fioletowymi włosami ze złej części miasta. On jest seniorem, który trzyma się z popularnym tłumem. Aż wypadek samochodowy nie pozostawia go ściganego przez poczucie winy i Jonah zaczyna spędzać czas w ulubionym schronieniu Stelli... na lokalnym cmentarzu. Stella wie, że powinna trzymać się z daleka - mimo wszystko, spędziła dzieciństwo będąc dręczona przez przyjaciół Jonah. Kiedy tylko uporządkuje swoje splątane uczucia, Jonah nie będzie miał już dłużej dla niej czasu. A szkoda, bo ona już się w nim zakochała...

Tłumaczenie: M.R.Black Rozdział 1 Stella Lubię cmentarze. Są ciche, zadbane i ogólnie jest to najbezpieczniejsze miejsce w całym mieście. Mogę mówić to co chcę, a moje towarzystwo mi nie odpowie. Przynajmniej teraz. Któregoś dnia, jak Joss lubi mi często przypominać, żałosne szczątki mojego zdrowia psychicznego strzaskają się i znajdzie mnie rozmawiającą z krukami i próbującą ją przekonać, że martwe dusze zamieszkujące czarno-pióre ciała są prawdziwe i ostrzegają nas przed nadchodzącą apokalipsą. Dla hecy lubię trzepotać rzęsami i mówić jej, że tak naprawdę powinna martwić się niebieskimi sójkami. Zmiatam suche liście z nagrobka. To jest jeden z tych tańszych, zrobiony z szarego kamienia i zakopany płytko w ziemi. Gdyby nie było ludzi takich jak ja, te miejsca zarosłyby trawą, rozrzuconymi gałązkami i brudem. Stałyby się takie jak ja, zapomniane. -Myślisz, że chciała więcej? –siadam na tyłku i owijam ramiona wokół nagich kolan, bo dzięki Joss moje ścięte jeansy zostały „ścięte” trochę za bardzo. Ona lubi odsłaniać skórę i wierzy, że wszyscy inni też powinni to robić. Chłopak siedzący sześć miejsc ode mnie nadal jest pochłonięty dość nowym grobem, ręce ma schowane w kieszeni. Musi się gotować w swoich jeansach i ciemno-niebieskiej koszulce. Wrześniowe słońce potrafi być brutalne dla tych, którzy są nieprzygotowani. To tak znalazłam Lydię. Dzięki górującemu drzewu, jej płyta nagrobna znajdowała się w cieniu. -Zapytałam, czy myślisz, że chciałaby więcej? – powtórzyłam. Był tutaj już trzeci raz w ciągu tego tygodnia. Dziesiąty raz w miesiącu. Taki rodzaj zachowania sygnalizował poważne problemy z rozpaczą, a to nie było zdrowe. Ale z drugiej egoistycznej strony zajmował czas, który spędzałam sama. – Miała na imię Lydia. Kiedy umarła miała dwadzieścia cztery lata i ma płytki nagrobek. Lubiła nie rzucać się w oczy czy został dla niej wybrany? Ospale odwraca głowę. Wygląda trochę tak jakby był postacią z kina akcji, która myśli, że jest emo i w zwolnionym tempie unika latających kul. –Co? -Lubię grób Lydii. Właściwie to lubię samą Lydię. Rok po roku, dmuchawce zakwitają dookoła jej nagrobka, nawet kiedy są spryskiwane środkiem na chwasty. Wierzę, że to oznacza iż była słodką osoba. Nie doczekałam się żadnej odpowiedzi, za to on ciągle się na mnie gapił. Może dlatego, że miałam fioletowe włosy, a nie dlatego, że kwestionował swoją rzeczywistość. Nie było na tej planecie osoby, która na sekundę nie spojrzała na drugą osobę na cmentarzu i nie zastanowiła się: Czy to duch?

Tłumaczenie: M.R.Black Zazwyczaj nie odzywam się do nowicjuszy. Zazwyczaj odwiedzają grób przez dwa tygodnie po pogrzebie, a potem odrywają się od tego wszystkiego. Osoba poważnie rozpaczająca kontynuuje wizyty raz lub dwa razy w miesiącu, ale oni też ruszają dalej. A potem masz osoby takie jak Rick, które przychodzą codziennie, czekające aż też zostaną pochowane obok ukochanej kobiety. Ten dzieciak jest w moim wieku – szkoła średnia, może pierwszy rok studiów. Ciężko jest powiedzieć przez zakrzywiony daszek jego czapki bejsbolowej, która skrywa dobrą część jego twarzy. Czarny Charger którym przyjechał mówi, że jest wspierany przez kogoś finansowo, więc albo dopiero idzie na studia, albo już na nich jest. Mimo wszystko jest jednak za młody by być w takiej żałobie jak Rick. Ale znowu, nie powinnam go osądzać. To jest, mimo wszystko to co mnie drażni w innych ludziach. Jest mała szansa, że ten chłopak jest takim samym dziwakiem jak ja, który nie zna tutaj ani jednej pochowanej osoby. Jeśli rzeczywiście nim jest, miło by było wreszcie poznać pokrewną duszę. Jestem już zmęczona samotnością. – Moja babcia lubiła zrywać dmuchawce i łaskotać mnie nimi pod brodą, jeśli moja broda zrobiła się żółta, znaczyło to, że jestem miła. Po drugiej stronie cmentarza nowoczesna ożyła kosiarka i szczęśliwie zabrzęczała. Wyciągnęłam największego mlecza z pęku i wysunęłam go w jego stronę. – Chodź tutaj. -Dlaczego? Wzruszam ramionami. – Bo jeśli tego nie zrobisz, pójdziesz do domu i będziesz dręczony przez fakt, że tego nie zrobiłeś. Dzień jest przejrzysty. Niebo jest błękitne i okazjonalnie pojawiają się na nim puszyste chmury. On szczególnie zainteresował się tą, która przypomina kaczkę. Najwyraźniej, będzie potrzebował więcej namawiania. – Jesteśmy otoczeni przez kilka setek martwych ludzi. Pomyśl, pewnie jest tu ktoś, kto czegoś żałuje. Podejmij ryzyko i podejdź tutaj. Czy może boisz się tego co mlecz powie o tobie? -Powie co? – wygina się w moim kierunku, a mnie podoba mi się, jak jest zbudowany. Poprawia swoją bejsbolówkę, odsłaniając świeżo ścięte, jasnobrązowe włosy, a w mojej piersi pojawia się ostry ból, kiedy spotykam jego niebieskie oczy. Znam go. Albo raczej, znam jego przyjaciół. Wiem też, co zamierza powiedzieć o mnie jutro w szkole i to, że kiedy raz mnie rozpozna, zniknie stąd jak karawan po pogrzebie. Ale jego oczy mają w sobie ten sam smutek, co oczy staruszka Ricka i mam wybór: mogę zachować się tak jak ten dzieciak i jego przyjaciele, albo mogę być lepsza…mogę być czymś więcej. Ta decyzja często jest powodem dla którego tutaj jestem i jeśli Lydia czegokolwiek mnie nauczyła, to tego, że życie może być krótkie. Robiąc głęboki wdech, obracam kwiatek w dłoni, wiedząc, że jutro będę tego żałować. – Chodź tutaj i dowiedz się.

Tłumaczenie: M.R.Black Rozdział 2 Jonah Klucze w mojej kieszeni wbijają mi się w skórę, gdy je chwytam. Powinienem iść. Odejść. Nie mam żadnego interesu w byciu tutaj, ale nie ważne jak bardzo będę próbował ruszyć naprzód, skończę cofając się i powracając do tego nagrobka. Patrzę w dół na Jamesa Cohena. Jak to jest, stary? Poszedłbyś do domu, czy skorzystałbyś z szansy i pogadał z wariatką? -Dmuchawiec wzywa twoje imię. Nie słyszysz tego? – kładzie nadgarstki na swoich złączonych kolanach i macha żółtym mleczem w tą i z powrotem jak wahadłem, a potem zmienia swój ton. – Hej, ty tam chłopaku…podejdź tutaj. Głos, który podstawia mleczowi jest uwodzicielski. – Wiesz, że tego chcesz. Ponieważ nie mam pojęcia jak odpowiedzieć gadającemu kwiatkowi, podchodzę i siadam obok niej w cieniu i przysięgam, temperatura spada o dwadzieścia stopni. – Wyglądasz znajomo. -Nie prawda. Ma sięgające podbródka fioletowe włosy, które się kręcą. Spinka w kształcie róży spina jedną część jej włosów i coś zadręcza mnie, tak jakby złe wspomnienia utknęły w trybie deja vu. Widziałem już ją wcześniej, tylko nie jestem w stanie powiedzieć gdzie. – Tak, znam cię. -Nie, nie znasz – porusza swoją szczęką, odsłaniając szyję. – Podnieś swój podbródek, żebym mogła zobaczyć czy jesteś miły. -Mówisz, że nigdy się nie spotkaliśmy? -Mówię, żebyś podniósł podbródek. Zawsze wszystko utrudniasz, czy tylko robisz to nieznajomym na cmentarzu? Jest malutka. Bardzo dziewczęca w białej bokserce i ściętych jeansach, ale posiada bardzo władczą postawę, graniczącą z hipnotyczną. Dlaczego to robię, nie wiem, ale mimo to unoszę szczękę i szarpię się, kiedy łaskocze moją skórę kwiatkiem. Zniża się, a potem zagryza wargi. -I jak? – pytam. -Dmuchawiec mówi, że będziesz długo żył, twój szczęśliwy numer to siedemnaście i że koty po chińsku mówią mao. -Powiedział to wszystko?

Tłumaczenie: M.R.Black -Dmuchawiec nigdy nie kłamie. – dziko gestykuluje w stronę obszaru w pobliżu szyi. – Powinieneś się umyć zanim gdziekolwiek pójdziesz. Jesteś pod spodem żółty. Więc jak myślisz, Lydia jest typem osoby nierzucającej się w oczy, czy może jej mąż oszczędził pieniądze z polisy ubezpieczeniowej? -Jak masz na imię? -Nie Lydia. Odpowiedz na pytanie. Spośród wszystkich tych miejsc, które są wokół nas, ten nagrobek jest najprostszy. Szary kamień. Czarny napis podający imię Lydii, datę jej urodzenia i dnia w którym zmarła. Nic więcej. Żadnej kochającej matki, siostry, przyjaciółki. Żadnych anielskich skrzydeł, harf, czy wyrytych kwiatów. Nie – Lydia, sięga przed siebie i wyrywa trawę okalającą płytę nagrobkową. To nie jest nerwowy ruch, ale robi to z taką troską, że czuję się dziwnie będąc na cmentarzu na grobie osoby, której nawet nie znałem. To miejsce powinno być przeznaczone dla tych którzy chcą pamiętać. Może teraz przestanę tu przychodzić. – Kim była dla ciebie Lydia? -Nie znałam jej. Moja głowa strzela w jej kierunku. – Co? -Nie. Znałam. Jej. Moje wnętrzności sięgają dna. Ta dziewczyna dała mi powód bym trzymał się z dala od tego miejsca i ten powód właśnie zniknął. -Odpowiedz na pytanie. – pogania mnie. James Cohen ma słowo ukochany pod swoim imieniem i jego nagrobek stoi pionowo, dwie stopy w powietrzu. Wyryte jest w nim jego zdjęcie i jego obraz jest niczym więcej niż tylko wspomnieniem wypalającym się w moim mózgu. Ten surowy kamień pod którym Lydia została pochowana oznacza samotność, której bym nie zauważył przed Jamesem Cohenem. – To nie był jej wybór. -Zgadzam się – mówi cichym głosem. – Lydia chciałaby czegoś więcej. Milczymy, a wiatr przesuwa się między liśćmi ponad nami. Szkoła zaczyna się jutro. Pierwszy dzień mojej ostatniej klasy. Miałem plany na to jak ten rok powinien się potoczyć, ale śmierć kompletnego nieznajomego zmieniła mnie i nie podobało mi się to. Nocą modliłem się by moje życie powróciło do tego, jakie było wcześniej. -Kogo straciłeś? – znowu zwraca rozmowę na mnie. Ten facet mnie ściga. Do momentu w którym zaczynam wierzyć, że duchy naprawdę istnieją. – Kogoś. – Kogoś, kogo nie znałem.

Tłumaczenie: M.R.Black Kiwa głową, jakbym powiedział coś głębokiego. – Tak, to do bani. Wiesz, oni by nie chcieli byśmy tak za nimi rozpaczali. Chcieliby, byśmy ruszyli dalej. Żyli i pozwolili żyć innym i takie tam. I takie tam. Śmieję się i zniżam głowę, ciągnąc w dół daszek czapki. Nie mam zielonego pojęcia czego by chciał James Cohen. Nawet żadnej wskazówki. – Dlaczego jesteś tutaj CWall? Znowu obraca kwiatkiem. – Lubię dmuchawce. -Na serio. Kogo straciłaś? -Tutaj, nikogo. – nasze oczy się spotykają, a ja w tych jej tonę. Sa szare – w kolorze, którego nigdy nie widziałem u żadnej dziewczyny. To jest szalone. W jakiś sposób ją znam i to jest jak swędzenie w moim mózgu, którego nie mogę podrapać, bo nie mogę jej umiejscowić w pamięci. Jak mogłem zapomnieć kogoś tak niezwykle wspaniałego? Trąbi samochód, a z siedzenia kierowcy poobijanego, ważącego kilka ton, dwudrzwiowego gówna wysiada kobieta. Jest chudą rozjaśnianą blondynką w wieku mojej siostry, z tym wyjątkiem, że od niej nie krzyczy postawa siedząca-w-domu-matka-dwójki-dzieci. -Stella! – krzyczy. – Chodź, dziewczyno! Stella. To jest Stella. Jak cholera mogłem zapomnieć o Stelli? - Znam cię. Chodzimy do tej samej szkoły. W trzeciej klasie, siedziałaś obok mnie i Coopera Higginsa i…. Jej kręgosłup wyraźnie się prostuje. – Co mówiłeś? …i Cooper Higgins nazwał ją Dziewczyną ze Śmietnika. Przeklinam pod nosem i zastanawiam się w jaki sposób mogę przewinąć ta rozmowę. Spotkałem jedyną osobę, która jest w stanie zablokować przewijające się w mojej głowi obrazy krwi wylewającej się z arterii i prawie nazwałem ją śmieciem. Zręcznie, kretynie. Naprawdę zręcznie. Stella wstaje i strzepuje brud z tyłka. – Zobaczymy się jutro w szkole Jonah. Albo może nie, skoro tak łatwo można o mnie zapomnieć. Przez cały czas wiedziała kim jestem. Czarny osad znajdujący się w moich żyłach formuje się w palce i chwyta za moje serce. Już kilka razy w życiu tak miałem się – przed Jamesem Cohenem. Pierwszy raz zdarzyło się to gdy dostrzegłem jak w trzeciej klasie Stella płacze pod zjeżdżalnią na placu zabaw. Wmówiłem sobie, że nie płacze przez to, że Cooper śmiał się z jej ubrań i że ja śmiałem się z jego żartów, ale głęboko w sobie wiedziałem, że się myliłem. I tak samo jak wtedy, jestem sparaliżowany, tym jak mogę to odpokutować. Stella wsiada do samochodu od strony pasażera i czekam, mając nadzieję, że spojrzy w moim kierunku. Samochód wibruje, gdy skręca w prawo w wąską drogę, a Stella nadal patrzy się prosto przed siebie.

Tłumaczenie: M.R.Black Kiedy się w końcu nauczę? Albo zmienię? Albo…znienawidzę to. Ściągam swoją czapkę z daszkiem i wsuwam palce we włosy. Ziemia pode mną wydaje się niestabilna, a ja jestem zmęczony chodzeniem po ruchomych piaskach. Dlaczego wszystko musiało się tak zmienić?

Tłumaczenie: M.R.Black Rozdział 3 Stella Ostrożnie by uniknąć piątego stopnia zewnętrznych metalowych schodów, skaczę na szósty stopień, a rdza rozkrusza się na stopień niżej. Joss idzie przede mną i bardzo wolno wspina się po tych schodach, ponieważ kołysze biodrami, by zwrócić uwagę faceta, który mieszka w apartamencie poniżej niej. Najsmutniejszą częścią jest to, że on ją obserwuje, ale nie sądzę , by był typem faceta o którego ona powinna się starać. -On nie ma pracy – mówię jej kiedy dociera na drugie piętro schodów i przestaje machać biodrami. -Nie wiesz tego. Może być supergwiazdą żyjącą z ostatnich czeków. – Joss wsuwa klucz do zamka drzwi, ale to nic nie znaczący gest odkąd blokada w zeszłym miesięcy została wyłamana przez włamywaczy i wystarczyło tylko lekkie pchnięcie. Obie zgodziłyśmy się kontynuować show otwierania i zamykania drzwi dla względów bezpieczeństwa. – Jest wiele rzeczy o które możesz się martwić, na przykład dlaczego zawsze jest w domu?-Jakby sprzedawał narkotyki? – mamroczę pod nosem. -Słyszałam to – wzdycha. Joss popycha drzwi i wchodzi do swojego jednopokojowego mieszkania. – W każdym razie nie ma wystarczająco dużo klasy by sprzedawać kokainę. Bardziej skłaniałabym się w stronę metamfetaminy. -Mój błąd. Rozumiem, że teraz pozycje społeczne dilerów pozmieniały się. – Joss śmieje się i zaczyna przeszukiwać szafki i wyciągać pudełka krakersów i Pop-Tarts by sprawdzić daty ważności. – Zjesz obiad? -Pewnie. To małe miejsce które znajduje się w strefie gdzie obowiązuje kod piąty skali przemocy. W zeszłym roku, głupi właściciel zamalował jedyne okno, sprawiając, że nasza mała pułapka na mrówki stała się zagrożeniem pożarowym. Salon i kuchnia mają tą samą wielkość, jak większość spiżarni, a w jedynej sypialni ledwie mieści się dwuosobowe łóżko. Moje kolana uderzają w zlew kiedy siadam na toalecie, ale w przeciwieństwie do innych pomieszczeń, Joss zachowuje tu domowy klimat dzięki swojej fascynacji karuzelami. Znalazła kilka ich obrazów na podwórkowej wyprzedaży. -Rozmawiałam dzisiaj z facetem z salonu samochodowego – mówi Joss. – Powiedział, że może wprowadzić program współpracy ze szkołą, żeby na razie zatrudnić cię w niepełnym wymiarze godzin, i tak szybko jak ukończysz szkołę dostaniesz pracę w pełnym wymiarze godzin.

Tłumaczenie: M.R.Black -Wspaniale – chociaż wewnątrz mnie wspaniałość tego wydarzenia nie liczy się. Czułam się jakby ktoś nałożył mi na głowę plastikową torbę i powietrze nie było już moim przywilejem. – Dzięki za załatwienie tego. -Nie ma problemu – Joss wyrzuca pudełko krakersów do śmieci. – Dziewczyna musi pracować. -Tak – nie było w porządku w chwili, gdy uświadomiłam sobie, że kupuję te bzdury, które szkolny doradca zawodowy wciskał w nasze gardła na temat collegu. Opadam na szarą kanapę, w powietrze unosi się chmura kurzu wraz z zapachem pleśni. Joss i ja znalazłyśmy ten kawałek mebla w pobliży śmietnika ostatniego dnia zeszłego miesiąca. Założę się, że wspaniały Jonah Jacobson nie czuł pleśni, kiedy siadał na swojej kanapie. On i jego mała grupa przyjaciół dokuczali mi od szkoły podstawowej i nienawidziłam ich za to. Cóż, nie konkretnie Jonah, ale bardziej jego przyjaciele. Opowiadali kawały ze mną jako puentą, a on się z nich śmiał… a czasami nie śmiał. Nikt nie dręczył mnie od zeszłego roku - od chwili kiedy Jonah schował ręce do kieszeni i kopnął ziemię, kiedy Cooper zapytał czy kupuję swoje jeansy na wyprzedaży w Goodwill. Wkurzyłam się i powiedziałam Cooperowi, że słyszałam, że jego dziewczyna go zdradza. Co się okazało prawdą. Nawet jeśli wtedy Jonah się nie śmiał, był tak samo zły jak cała reszta. Nigdy nikomu nie powiedział, żeby przestał. Dziwną częścią jest to, że przez pięć minut dzisiejszego dnia, czułam się prawie tak, jakbym znalazła przyjaciela. – Myślisz, że ludzie mogą się zmienić? -Nie – Joss otwiera pudełko Frosted Flakes. -To dlatego kręcę się wokół kretyna z dołu. Twój tatuś wkrótce się pojawi. Moja głowa strzela do góry, a moje serce zaciska się boleśnie. – Tata się do ciebie odzywał? Joss wskazuje świeżo pomalowanym paznokciem na mnie. Może i nie ma pieniędzy na lepsze mieszkanie, ale płaci za manicure.. Faceci, mówi, zauważają takie rzeczy. – Nie. Nie rób tego, Stella. Nie rób się sentymentalna nad tym człowiekiem. Porzucił cię… znowu. I znowu pojawia się to ukłucie. Mój tata, oprócz Joss jest jedyną osobą, którą mam. A ja nie mam pojęcia dlaczego pozwoliła mi zostać. Obie cierpiałyśmy na ten sam problem: kochałyśmy mężczyznę, który nie mógł, nie chciał albo nie był w stanie kochać nas w taki sam sposób. Joss trzymała mnie przy sobie, ponieważ jeśli tutaj byłam, tata w końcu przyjechałby i znów pojawił się w jej życiu. -Więc… - biorę głęboki oddech. – Tata wraca? -Słyszę w twoim głosie nadzieję – mówi Joss. – Zabij ją i zrób to w tej chwili. Nadzieja, jest zabójczą żmiją i kłami pełnymi trucizny. -Jak poetycko – odpowiadam.

Tłumaczenie: M.R.Black Złe spojrzenie jakie mi rzuca zamyka mi usta. – Mam na myśli to co powiedziałam, ale tak, twój tata dzwonił do mnie do klubu ostatniej nocy i powiedział, że wraca. Przygryzam dolną wargę, nie chcąc pytać, ale mimo to pytam: - Pytał o mnie? Jedno uderzenie serca. Kolejne. Każde jedno sprawia, że czuję się jakby moje serce było rozdzierane odłamkami szkła. -Tak – wreszcie odpowiada. – W ciągu ostatnich kilku miesięcy też dzwonił parę razy by upewnić się, że nadal jesteś u mnie, ale teraz pierwszy raz powiedział, że wraca. Ale to mogło nic nie znaczyć. Mógł wytrzeźwieć i zapomnieć, że dzwonił. Duży łyk powietrza ucieka z moich ust. Tym razem zniknął na sześć miesięcy. Może następnym razem nie będzie go krócej. Gdzie chodzi albo co robi kiedy wyjeżdża, prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiem… albo nigdy nie będę chciała się tego dowiedzieć. Czasami kiedy wraca wygląda jakby ledwie uciekł żniwiarzowi śmierci. Ostatnim razem, uzależnił się od czegoś tak bardzo, że trząsł się przez dwa-trzy tygodnie kiedy był w domu. Wyraz twarzy Joss odzwierciedla mój, obie mamy zaciśnięte usta i skręcone wnętrzności, więc zmieniam temat. – Co powrót mojego taty ma wspólnego z męską dziwką z dołu? -Proszę – Joss opada na miejsce obok mnie i podaje mi pudełko płatków. – Tylko miesiąc przekroczyły datę ważności. – biorę pudełko, ale już straciłam apetyt. Ona wrzuca kilka płatków do ust i kiedy je gryzie patrzy na mnie. – Jeśli nie znajdę następnego faceta by potrzymał mnie za rękę, kiedy pokaże się twój tata, on i ja skończymy dokładnie w tej samej pozycji co poprzednio, a nie sądzę by to było dobre miejsce. Co oznacza, że skończą splątani na podwójnym łóżku w sypialni, a potem ona skończy wypłakując oczy kiedy on znowu odejdzie. Joss jest już przed trzydziestką a tata już po trzydzieste, ale razem tworzą niezły bałagan. Moje gardło zaciska się. – Chcesz żebym odeszła? Bo jeśli odejdę, on tutaj nie zostanie. Znajdzie mnie i nową dziewczynę u której mogę zostać. Ale straszniejsza część jest taka, że jeśli Joss mnie wykopie, będę musiała odwiedzić wszystkie jego dziewczyny, pewnie któraś pozwoli mi na trochę zostać, ja cenię sobie swoje życie, a niektóre z tych miejsc mają predyspozycje by opisać je w wieczornych wiadomościach. Moja jedyna nadzieja na stały dom leży w Joss i upartości mojego leniwego ojca. Na czole Joss pojawiają się zmarszczki – Nie. Chcę żeby wrócił. Może tym razem zostanie. Nie zostanie. Nigdy nie zostaje, ale zatrzymuję to dla siebie. Brązowe oczy Joss patrzą prosto na mnie. – Nie stawaj się mną, Stella. Nie waż się mieć nigdy nadziei na więcej. Nie ma takich rzeczy jak żyli długo i szczęśliwie lub staranie się ze wszystkich sił. Świat jest jaki jest i zawsze będą ludzie z najniższej klasy. Ludzie tacy jak ty i ja, tym właśnie jesteśmy, i świat

Tłumaczenie: M.R.Black może chcieć byśmy wierzyli, że możemy więcej, ale kiedy spróbujemy się wyrwać zaleje nas błoto. Lepiej znać prawdę. Mniej boli jeśli zaakceptujesz gówniane zasady społeczne. Jutro zaczynam szkołę. Tej wiosny ją ukończę. Joss może być starsza ode mnie, ale ja tego typu życiem żyłam o wiele dłużej. Ale nawet pomimo tych wszystkich lat doświadczenia, głęboko w sobie miałam nadzieję, że stanę się kimś więcej. – Brzmi trochę pesymistycznie. -Nie, nie pesymistycznie. Realistycznie.

Tłumaczenie: M.R.Black Rozdział 4 Jonah Na podjeździe zostawione jest dla mnie miejsce, ale i tak musze zatoczyć koło wokół czterech samochodów zaparkowanych przed moim domem. Mając obsesję na punkcie nowych domów, moi rodzice zbudowali to miejsce trzy lata temu. W przeszłości w ciągu siedemnastu lat, przeprowadzaliśmy się sześć razy. Moi rodzice trzymali się tej samej części miasta, czasami przeprowadzaliśmy się tylko kilka mil dalej niż wcześniej mieszkaliśmy, ale to zawsze było coś nowszego i większego. To czego do tej pory nie zauważałem, to to, że domy w tej okolicy są swoimi klonami: czerwona cegła, czarne dachy, wielkie okna na pierwszym i drugim piętrze i ganki wspierane na kolumnach. Zdumiewa mnie, że nigdy nie zwróciłem uwagi na to, jak ktoś może być tak mało oryginalny. Dzięki, Jamesie Cohen. Jeszcze raz, świat jaki znałem zmienił się. Wychodzę zza rogu. Przed oczami pojawia się mój dom, tak jak i moja młodsza siostra Martha. W niebieskiej sukience, z włosami ułożonymi jakby szła na bal, czeka na ulicy obok skrzynki listy. Jeśli ona jest tak ubrana to znaczy dla mnie coś niedobrego. Trzy inne samochody, które znałem należały do Todda, Jeff’a i Brada, ale założyłem, że brakujące Camaro oznacza, że nie ma Coopera. Do kogo należy czwarty samochód jest tajemnicą, mógłby należeć do każdego: przyjaciółki mamy, partnera biznesowego taty, ale strój mojej siostry sugeruje, że w domu jest Cooper i potrzebuje mnie, by zebrać się na odwagę i stanąć w jego pobliżu. Ściskając kierownicę mocniej niż powinienem, z łatwością wjeżdżam na podjazd i wyłączam silnik. Dom, słodki dom. Dopóki mama ponownie nie zdecyduje się na kolejną przeprowadzkę. Wychodzę z samochodu, a Martha zaczyna mnie maglować, zanim jeszcze jestem w stanie zamknąć drzwi. – Gdzie byłeś? -Jeździłem – To lepsze niż powiedzenie prawdy, iż ponownie byłem na cmentarzu. Zwłaszcza, że nikt nie wie, że go odwiedzam. -Cóż, mama wysłała ci wiadomość, tak samo jak ja. Dlaczego nas ignorujesz? Cholera. Mój telefon. Wyciągam go z kieszeni i włączam. Rzeczywiście, ikonka wiadomości pojawia się na ekranie. – Przepraszam. Przez przypadek musiałem wyłączyć telefon. To nie był przypadek. Pragnąłem ciszy, nie mamy po raz milionowy pytającej czy potrzebuję czegoś.

Tłumaczenie: M.R.Black Martha skupia się na ziemi i robi tą rzecz czubkiem nogi, która pokazuje, że jest zdenerwowana – jakby stopą zgniatała mrówki. – Cooper jest tutaj. Ona ma zaledwie szesnaście lat, on ma osiemnaście. Ona ma błyszczące oczy i jest niewinna, a on jest Cooperem. Zmiażdżyłbym jego twarz pięścią, gdyby zaprosił ją na rankę, albo gdyby błędnie marzył o dotykaniu jej, tak jak dotykał połowę dziewczyn w szkole. Z jakiegoś powodu, zamiast wypowiedzieć gniewne słowa, które cisną mi się na usta, wymuszam uśmiech. -Dlaczego tutaj jest? – kiwam głową w stronę kolejnych samochodów. – Dlaczego oni wszyscy tutaj są. Spojrzenie Marthy spaliłoby las tropikalny. – Cooper jest twoim przyjacielem. -Tak, jest, tak jak reszta. Kiedy ostatni raz sprawdzałem, nie byłem w domu i nie zapraszałem ich tutaj. Jej gniew odpływa. – Wszyscy się o ciebie martwimy. Nie zachowujesz się normalnie. Mięśnie na moich plecach kurczą się. – Czuję się dobrze. -Nie. Nawet Cooper powiedział, że nie jest dobrze. To zatrzymuje mnie na chwilę. – Kiedy rozmawiałaś z Cooperem? Policzki Marthy czerwienieją. – Nie wiem. Tydzień albo coś koło tego po wypadku. Zadzwonił szukają cię i jak zawsze w tych dniach, nie było cię w domu, więc rozmawialiśmy… o tobie. Robię krok w jej kierunku. – Nie masz potrzeby by rozmawiać z Cooperem. -On jest twoim przyjacielem – syczy z jadem. Po raz drugi tego dnia, zastanawiam się, dlaczego jestem jego przyjacielem. Chłopak traktuje dziewczyny jak papier toaletowy i powinien wiedzieć lepiej, że ma się trzymać z dala od mojej siostry. -Nie uśmiechasz się tak jakbyś naprawdę chciał – kontynuuje. – Jesteś cichy i z nikim się nie spotykasz. On się o ciebie martwi, zresztą tak samo jak ja. To znaczy, ty naprawdę ostatnio w ogóle nie zapraszasz swoich przyjaciół do domu. -O kogo bardziej się martwisz, o siebie czy o mnie? Ból przecina jej twarz, a ja szybko żałuję tego oświadczenia. Co do diabła jest ze mną nie tak? – Przepraszam. Nie powinienem tego mówić. -Ale to powiedziałeś. – szepcze. Po kilku mrugnięciach, unosi podbródek i patrzy na mnie jakby chciała bym się nie liczył. Przez kilka sekund pragnę tego samego. Moim celem nie było zranienie jej.

Tłumaczenie: M.R.Black -Mama zaprosiła ich na obiad – mówi. – Pomyślała, że to cię rozweseli. Niskie obcasy Marthy stukają o kamienny podjazd, gdy odwraca się ode mnie i kieruję się w stronę domu. Zeszłej wiosny próbowała chodzić w obcasach przed moimi przyjaciółmi, potknęła się o swoje stopy i wpadła na stolik.. Oni się roześmiali. Ona rozpłakała. Ja nie zrobiłem nic. -Jesteś dla niego zbyt dobra. – wołam. Moja siostra drży jakby była na skraju wybuchnięcia, zanim się odwraca. – O czym ty mówisz? Nie wiem. Co dzisiaj jest ze mną nie tak, że nie mogę trzymać ust zamkniętych. Martha kocha się w Cooperze odkąd byliśmy dziećmi i ja to ignorowałem, ale widząc Stellę… znowu widząc grób Jamesa Cohena… założę się, że on byłby facetem, który chroni swoją własną siostrę. Zmuszam się by dołączyć do Marthy. Jej oczy błagają mnie bym dał jej nadzieję, powodując że moje ramiona kulą się, gdy wsuwam dłonie do kieszeni. Kim ja jestem by się wtrącać? To jej życie, prawda? – Nikt nie będzie dla ciebie wystarczająco dobry. W oczach Marthy pojawia się błysk, a powietrze ucieka z moich płuc, kiedy obejmuje mnie, a jej ramion przyklejają się do mojego ciała. – Kocham cię, Jonah. Nieruchomieję i nie podoba mi się przypływ winy, który wtacza się do mojego krwioobiegu. Mówi mi, że mnie kocha, podczas gdy ja nie mówię jej nic o tym, że stoi na trasie pędzącego pociągu, ponieważ zawierza najgorszemu chłopakowi w szkole. Te rzeczy związane z miłością – Matha i ja tego nie robimy. Pieprzyć to. Ja nie zbliżam się do nikogo. Dziewczyny z którymi się umawiałem, przyzwyczaiły się do tego. Kładę palce na jej ramionach i próbuję ją od siebie odsunąć, ale ściska mnie mocniej. -Kiedy policja pokazała się w domu tamtej nocy i powiedziała, że był wypadek spanikowałam. Myślałam… - jej głos załamuje się. – Myślałam, że przyszli by powiedzieć nam, że jesteś martwy, a ja tego nie chciałam. Uświadomiłam sobie, że tego nie chciałam. Zaciskam oczy. Nie umarłem tamtej nocy. Za to umarł James Cohen i on prawdopodobnie gdzieś tam też miał siostrę, która teraz nie może go przytulić. On by ją przytulił. Może nie był facetem, który zrobiłby to wcześnie, ale gdyby tu teraz był, zrobiłby to teraz. Owijam jedno ramię wokół niej i dziwnie się czując, oddaję uścisk. Nigdy wcześniej tego nie robiliśmy i kiedy powinienem być wdzięczny za to, jestem gotowy by to skończyć. Odchrząkuję. – Chodźmy jeść. Wchodzimy do kuchni przez garaż, pot pojawia się na moim czole kiedy widzę liczbę osób w kuchni. Zazwyczaj nie reaguję w ten sposób i pocieram dłonią kark, by to uczucie odeszło.

Tłumaczenie: M.R.Black To moi rodzice i moi przyjaciele. Nie tylko Todd, Jeff, Brad i Cooper. Również inne chłopaki z którymi się trzymałem przez te lata, są tez tutaj. Kilku chłopaków z drużyny Todda. Kilku z drużyny piłki nożnej Jeffa. Wmieszane w tłum jest też kilka dziewczyn. Niektóre są dziewczynami chłopaków. Niektórych ludzi znam od przedszkola. Cholera – na peryferiach czaiły się nawet dwie moje byłe. Wszyscy są ludźmi z którymi spędzałem czas, ale nie są ludźmi, których chciałbym dzisiaj widzieć. Czy też jutro. Mój umysł wędruje z powrotem do Stelli, cmentarza i powraca do mnie kilka chwil spokoju, kiedy siedziałem w cieniu pod drzewem obok martwej dziewczyny Lydii. Oddałbym wszystko by znowu odzyskać te chwilę. Martha chwyta moją dłoń, posyła mi dziwne spojrzenie, prawdopodobnie przez wilgotny stan mojej skóry. Zamiast potwierdzić to, uśmiecha się i ogłasza tłumowi: - Jest tutaj! I wtedy klaszczą. Wszyscy. Niektórzy krzyczą moje imię. Robię krok w tył, ale dłoń uderzając w moje plecy powstrzymuje mnie od wycofania się garażem. Za sobą zauważam tatę. Jest starszą wersją mnie i uśmiecha się od ucha do ucha. Ponownie klepie mnie po ramionach. – Powinieneś nam powiedzieć. -Powiedzieć? – powtarzam za nim. Trzyma balony, które pękają kiedy wciąga je przez drzwi. Wtedy zauważam kolejne balony w kuchni i znak wiszący łukiem w salonie: Kochamy cię Jonah. Przesuwam dłonią po twarzy. – Dzisiaj nie ma moich urodzin. -Duh – mówi Martha, gdy wreszcie puszcza mnie i kieruje się do Coopera. On otacza dłonią swoje usta i krzyczy moje imię, co wywołuje kolejna rundę aplauzu. Ten dźwięk grzmi w mojej głowie jakbym został uwięziony w środku ataku paniki. Fala mdłości uderza we mnie i robię wszystko co mogę, by powstrzymać się od upadku na kolana. Co do diabła się dzieje? W swoim odświętnym ubraniu, przez kuchenne drzwi wchodzi mama z ogromny uśmiechem na twarzy. Uśmiechem takiego typu, który jest zarezerwowany jedynie dla księdza po mszy albo dla Marthy kiedy dostanie same piątek. – Jesteśmy z ciebie tacy dumni, Jonah. -Dumni? – czuję się tak jakbym przemienił się w papugę, będącą zdolną jedynie do powtarzania tego co inni powiedzieli. Mama odrzuca swoje czarne włosy przez ramię, zanim owija ramię wokół mnie. Gestykuluje by przywołać kogoś kogo nie spodziewałem się już nigdy zobaczyć: kobietę, przed czterdziestką, ze złotymi włosami zaplecionymi w dwa grube warkocze. Zostawiła mnie i Jamesa Cohena po tym jak stwierdziła, że na widok krwi słabnie. To że widzę ją ponownie sprawia, że chcę wymiotować.

Tłumaczenie: M.R.Black Przesuwa się pod moim spojrzeniem i zauważam, że kobieta która jest z nią szepcze jej cos na ucho. -Kto to? – wskazuję kciukiem na kobietę w garniturze. -To jest pani Sawyer. Jest dziennikarką. – odpowiada mama. – A drugą kobietę znasz, to Sonya. Powiedziała nam co się stało w trakcie wypadku. I to samo powiedziała pani Sawyer. Oni, tak jak my wszyscy myślą, że to co zrobiłeś tamtej nocy jest inspirujące. Świat powinien wiedzieć jak wspaniałym mężczyzną się stałeś. Kolejna runda radości wysusza moje ciało z krwi. Patrzę w dół spodziewając się plamy czerwieni na podłodze. -Wszyscy wiedzą? – szepczę, ale moje przerażenie jest łatwe do wykrycia. Mama unosi brwi. – Tak. To problem? Świat wiruje, a ja przepycham się obok taty i zasysam powietrze w chwili gdy wpadam do garażu. Opadam na ławkę z narzędziami mając nadzieję, że to jest sen. Nie mogę tego zrobić. Nie mogę tam wejść i rozmawiać o Jamesie Cohenie. Nie mogę rozmawiać o tym o co mnie poprosił, kiedy nikt inny nic nie zrobił – jak trzymałem dłoń mężczyzny i rozmawiałem z nim gdy wykrwawiał się na śmierć.

Tłumaczenie: M.R.Black Rozdział 5 Stella Joss kupiła mi małą paczkę pączków czekoladowych, fioletowe, brokatowe pióro, teczkę ze zdjęciem małych puszystych kociaków w koszyku na okładce i zeszyt z okładką Monster High. Ten na którym jest laska wampir. Jej uwaga głosiła, że włosy tej laski przypominają jej moje. Musiała kupić to wszystko w drodze do domu w działającym dwadzieścia-cztery godziny na dobę Walmarcie. Słyszałam jak dzisiejszego ranka wtacza się do domu o 4:30. Pachniała dymem, whisky i dziwnym połączeniem zapachu ciała i seksu. Dla jej dobra, udawałam, że śpię kiedy wchodziła. Joss nie lubi gadać po nocy w klubie. Woli najpierw wziąć prysznic, a potem płakać w łóżku. Z nienaruszonym naszym porannym rytuałem i moimi nowymi prezentami leżącymi na ławce z tyłu klasy, potwierdzam, że amerykańska literatura nie ma w ogóle sensu. Joss chodziła do tej szkoły średniej. Kiedy zobaczyła mój rozkład zajęć, przyznała się, że miała te same zajęcia. Innymi słowy, literatura amerykańska i zdjęcia Edgara Alana Poe gapiącego się na mnie z białej tablicy nie zmieniło kursu jej życia. Mój głupi upór przywiązania się do nadziei przejawia się raczej kiepsko. Gromadka dziewczyn wchodzi do klasy stłoczona jakby dzieliły najważniejszy sekret świata. Następne zajęcia będą lepsze. Victoria tam będzie, a my dwie jakoś się dogadujemy. Kiedy dziewczyny siadają na miejscach, drzwi wypełnia Jonah. Jego jasno brązowe włosy przycięte są krótko po bokach, a na szczycie głowy są trochę dłuższe. Podoba mi się to. Bardziej niż powinno. W chwili gdy jego niebieskie oczy spotykają się z moimi, kieruję wzrok w dół na kociaki zasypiające w wiklinowym koszu. Biurko po mojej prawej skrzypi na podłodze, kiedy ktoś je przesuwa, a moje serce zaczyna walić kiedy widzę Jonah zajmującego miejsce obok mnie na Literaturze Amerykańskiej. Uderzam brokatowym piórem o biurko i zatyczka spada mi na podłogę. Cholera. Przesuwam się by po nią sięgnąć, ale Jonah jest szybszy i jego ogromna dłoń podaje mi zatyczkę. – Proszę. Sapię i wdycham zapach jego wody kolońskiej. Nie jest przytłaczający, jest po prostu właściwy i sprawia, że w moich ustach pojawia się ślinka. – Dzięki. Czapka nie rusza się z jego uścisku, kiedy ciągnę ją jakbym bawiła się w przeciąganie, moje oczy przesuwają się na jego. O do diabła, to są piękne oczy syberyjskiego husky. -Przepraszam za wczoraj – mówi.

Tłumaczenie: M.R.Black I proszę bardzo musiał zrujnować ten moment odzywając się. Cofam się gwałtownie i zatyczka wysuwa się z jego uścisku. – Dobrze. -Dobrze? -Dobrze – rozglądam się po klasie i notuje liczbę wolnych miejsc, które mógł wybrać. A co ważniejsze, dwóch chłopaków z jego grupy tak samo rozgląda się po klasie i zauważają wolne miejsca obok nich. Cooper i blondyn, który jest zmorą mojego istnienia rozciągają ramiona i w geście co-do-diabła. -Jonah, jesteś ślepy, stary? Twoje miejsce jest tutaj. -Musiałem cię przegapić – ale Jonah nie wysila się by wstać. Dzwoni dzwonek, a oni kontynuują wgapianie się w siebie w trakcie masowego napływu studentów do klasy. Dziewczyna siada na miejsce przeznaczone dla Jonah, a rudowłosa dziewczyna też z grupy Jonah traci jego uwagę gdy posyła jej chytry uśmiech i pochyla się jakby miał poprosić ją o wyjście. Cooper jednak skupia się na nas. Jonah ocenia mnie i ja szybko skupiam się na czymś innym, nie chcą by myślał, że ja jestem zainteresowana nim albo jego przyjaciółmi. -Przykro mi – mówi Jonah. -Już to mówiłeś – oczy Edgara Alana Poe są naprawdę przerażające, ale jeśli odwrócę wzrok, będzie mnie kusiło bym spojrzała na Jonah, a to będzie złe. Sekunda. Potem dwie. Czuję ciepło jego spojrzenia i moje policzki czerwienieją z każdą mijającą chwilą. -Stella – czuję dudnienie jego głębokiego głosu w samych palcach u stóp. Nie odpowiadaj. Po prostu nie odpowiadaj. Cooper patrzy i to może być jakiś rodzaj pułapki. Takiej która będzie świetnym sposobem na rozpoczęciu ostatniej klasy. Celem jest przemknięcie niezauważoną. Nie mogę tego zrobić, jeśli będę gadała z chłopakiem który należy do grupy zwracającej uwagę. -Daj spokój, Stella – mówi tak cicho bym tylko ja mogła usłyszeć. Kociaki na mojej teczce znowu stają się interesujące i wypuszczam z ust drżący podmuch powietrza. – Tak? -Nie chce tego, ale znowu skończę na cmentarzu. Myślałem o ostatniej nocy i widziałem cię tam już wcześniej, więc wiem, że chodzisz tam często. Czując się niepewnie dotykam wsuwki z różą przypiętą z jednej strony moich fioletowych włosów. Nadal jest na swoim miejscu tak jak zdenerwowanie z powodu tej jednostronnej rozmowy.

Tłumaczenie: M.R.Black -Dzisiaj znowu tam będę – potwierdza Jonah. – I mam nadzieję, że ty też… Ja…Ja potrzebuję z kimś pogadać i …ty jesteś jedyną osobą, z którą jestem w stanie rozmawiać. Joss powiedziała, że ludzie się nie zmieniają. Nie powinnam się z tym zgadzać, ale w jego głosie jest taki ból, że nie mogę mu odmówić. – Dobrze. Ale zrobisz mi przysługę? -Wszystko – odpowiada. Patrzę na jego przyjaciół, którzy teraz obaj zagłębili się w rozmowę z dziewczyną. – Zostaw mnie samą na resztę dnia. -Co? Ryzykuję spojrzenie. – Zgódź się albo daj mi spokój. -Dlaczego? Musze mówić to na głos? – Jesteś najlepszym przyjacielem Coopera Higginsa. To tak jakbym powiedziała niemowlakowi, że czas na drzemkę nie istnieje. – I co z tego? -Jak powiedziałam, zgódź się albo daj mi spokój. Jonah zastanawia się dłużej niż bym chciała, ale w końcu kiwa głową – Dobrze. I wtedy zauważam Coopera gapiącego się na nas. Wiercę się na swoim miejscu. Głupia ja. Jonah Jacobson chcący rozmawiać, sprawia, że ukrycie się przed radarem tego roku jest niemożliwe.

Tłumaczenie: M.R.Black Rozdział 6 Jonah Od wypadku nie miałem normalnego apetytu. Byłem głodny i jadłem, ale jedzenie nie smakowało właściwie. Było nijakie. Więc po kilu gryzach, jestem gotowy by zabrać się za coś nowego - nowej czynności, która wypełni mi dzień do czasu aż będę mógł pójść na cmentarz próbując rozjaśnić sobie umysł. Czuję się jak cholerna pchła. Stella siedzi po przeciwnej stronie stołówki, ze stopami podpartymi na krześle. Jej płócienne trampki wybijają jakiś rytm. W jednej dłoni trzyma połowę szynki na gorąco z serem oferowanej przez bufet, a w drugiej zużytą książkę. Do tej pory mieliśmy ze sobą tylko Literaturę Amerykańską, ale na korytarzach unikała kontaktu wzrokowego. Jej ubrania były proste – para ciemnych niebieskich jeansów i biała bawełniana koszulką – ale nie było nic prostego w jej fioletowych włosach i klamrze z różą. Nie, to nie włosy. To po prostu Stella. W sposobie jej mówienia i poruszania się jest pewien seksapil. Coś, czego nigdy wcześniej nie zauważałem. Nawet jeśli to nie było prawdą, nadal bym się gapił. Jedna rozmowa z nią i byłem uzależniony. Cooper opada na siedzenie obok mnie, przesuwając tacę po stole. Zasłania mi widok Stelli – Witaj w domu, Jonah. Unoszę brwi. – Co? - Olałeś nas na kilka tygodni lata. Zaczynałem myśleć, że znalazłeś nową grupę przyjaciół. -Po prostu potrzebowałem czasu. Cooper kiwa głową. – Rozumiem. Teraz wróciłeś, więc wszystko jest dobrze. Co z tobą i dziewczyną ze śmietnika? Huczę jakby przebiegła przeze mnie błyskawica. – Co powiedziałeś? Twarz Coopa wykrzywia się gdy mnie ocenia. – Laska z fioletowymi włosami. Dziewczyna, która w podstawówce grzebała w koszach na śmieci. Kiedy przyszedłem, gapiłeś się na nią. Inne chłopaki przy stole przerywają swoją rozmowę. Moja reakcja? Odpycham tacę na której leży moje na wpół zjedzone jedzenie. Nikt nie robi sprawy z tego, że nie odpowiedziałem. Nie odpowiadanie, lub nie udzielanie swojej opinii – to jest moja osobowość. Tak samo jak do osobowości Coopa wlicza się opowiadanie kawałów i podrywanie dziewczyn. Tak jak Todd gada o bejsbolu. Todd wyciąga rękę i chwyta moje frytki. – Masz coś przeciwko? -Nie. Cooper patrzy przez ramie na Stellę, a mnie opanowuje pragnienie powiedzenia mu by tego nie robił. To dziwne uczucie, opiekuńcze i nie rozumiem go.

Tłumaczenie: M.R.Black -Jakie pytania zadawała dziennikarka? – pyta Todd z trzema moimi frytkami w ustach. Wzruszam ramionami. Pytała jak to był przebywać z Jamesem Cohenem w ostatnich minutach jego życia i co zainspirowało mnie do zrobienia czegoś, czego nikt inny nie zrobił. Nie mogłem jej odpowiedzieć. Nawet gdybym chciał, słowa nie opuściłyby moich ust. Siedziałem na gorącym krześle, które moja mama przytargała z salonu kiedy reporterka siedziała na kanapie naprzeciwko mnie. Dłonie wcisnąłem między kolana i zostałem sparaliżowany. Z wyjątkiem jednego pytania: - Co myślisz o czasie z jakim odpowiedziało pogotowie? Po raz pierwszy od tygodni, komórki w moim mózgu zwolniły. -Myślę, że ludzie powinni się rozejść i przepuścić karetkę. Mężczyzna umarł ponieważ grupa samolubnych drani nie ruszyła się z pasów, bo chcieli dostać się szybciej do centrum handlowego. Mama i tata zakończyli wywiad, informując ją, że możemy umówić się jeszcze raz kiedy poukładam swoje myśli. Nikt się nie zaniepokoił, kiedy stwierdziłem, że nie chcę go powtarzać. Wywiad o pomocy i pocieszającej inspiracji, i co jeszcze? Wszyscy pragnęli tych samych chorych szczegółów: Jak się czułem kiedy umierał? -Słyszałem że Uniwersytet Kentucky znajdzie się w rankingu sparingów w finałowej piątce. – mówią. O sporcie możemy rozmawiać. Wypadek? Nie ma mowy. Cooper macza swojego hamburgera w keczupie. – Myślę, że będzie na pierwszym lub drugim miejscu. Floryda State będzie w pierwszej trójce. Mój przyjaciel od dzieciństwa, patrzy na mnie zanim gryzie hamburgera. Rzeczy związane z Jamesem Cohenem i Stellą i moją siostrą zakochaną w Cooperze, mieszają mi w głowie. Tak, Coop ma problemy, ale jest facetem który za mną stał w przeszłości i który stoi nawet teraz. -To prawda? – pyta chłopak siedzący dalej przy stoliku. – Czy ten chłopak wykrwawił się na śmierć kiedy tam byłeś? Cooper opuszcza swojego burgera. – Jesteś dupkiem. Zniżam głowę i pocieram oczy, przełykając gulę, która uformowała się w moim gardle. Zamykanie oczu było złym pomysłem, ponieważ widzę teraz twarz Jamesa Cohena. Był przerażony kiedy umierał. Zdesperowany. Nie mogę zapomnieć strachu, który wydobywał się od niego. To nie była śmierć którą spotyka się w filmach i to mnie prześladuje. Wstaje tak gwałtownie, że krzesło pode mną przewraca się. Mnóstwo ludzi się gapi, ale nie dbam o to. – Muszę iść. Gdy docieram do drzwi, zauważam Stellę. Książka znajduje się na jej kolanach, kanapka na talerzu, a jej oczy utkwione są we mnie.

Tłumaczenie: M.R.Black Rozdział 7 Stella Przez siedemnaście lat edukacji nigdy nie miałam pracy domowej. Głupi nauczyciel matematyki. Bycie inną w jej mniemaniu jest przereklamowane. Ponieważ to pomaga Rick’owi w czuciu się pożytecznym, sprawdza moją pracę domową z Rachunków i bardzo często kiwa głową, pewny znak, że zrobiłam coś dobrze. Rick był kiedyś prawdziwym profesorem. Na ziemi, opieram się o nagrobek stojący tuż obok jego ukochanej Juliette, kiedy on siedzi na składamy krześle, które przynosi ze sobą każdego dnia ze swojego zardzewiałego pick-upa. Rick zrywa z głowy swój słomkowy kapelusz i drapie się po białych włosach za uchem. Będzie miał osiemdziesiąt-dziewięć lat w przyszłym miesiącu i jego dzieci straszą go, że zabiorą mu ciężarówkę z powodu wieku. Mylą się. On jest zwinny i ostrożny. Mimo swojej żałoby, jest bardziej żywy niż wielu ludzi. Z uśmiechem na twarzy, który sprawia, że chcę byśmy byli spokrewnieni, Rick oddaje mi moje papiery. – Masz mózg na swoim miejscu panienko Stello. -Dzięki – odbieram je od niego i wrzucam do teczki. Wiatr wieje przez drzewa, imitując dźwięk fal uderzających o plażę nad morzem… albo przynajmniej ja marzę, że taki odgłos wydają fale. Pojechanie nad morze, jest na liście moich rzeczy do zrobienia. Podmuch wiatru jest mile widziany, tak długo jak chłodzi pot formujący się na moich odrostach. -Widzisz jak liście się odwracają? –Rick wskazuje na klon niedaleko grobu Lydii. – To znaczy, że zbliża się burza – bardzo groźna. -Burza zbliża się zawsze – stwierdzam. – W trakcie niektórych po prostu nie pada. Niektóre przybierają formę przyjazdu i odjazdu mojego ojca. Niektóre przybierają postać chłopca z klasy literatury amerykańskiej. -Prawda – odpowiada, spoglądając na biały marmur pokrywający grób jego ukochanej. – Jakie to prawdziwe. -Są jakieś inne znaki? Robaki kierujące się na wschód? Konie rżące o północy? – pytam szybko rozpraszając Rick’a od myślenia o Juliette. Jest entuzjastą powiedzeń i o przesądach może mówić cały cholerny dzień. -Ptaki na liniach telefonicznych – przechyla głowę w stronę rzędu ptaków siedzących na najbliższej linii. – Pewny znak deszczu. Poza tym dzisiaj rano niebo było czerwone.

Tłumaczenie: M.R.Black -I co z tego? - Gdy czerwone słońce wschodzi w marynarzu bojaźń się rodzi. Lecz gdy czerwień o zachodzie, wie marynarz o pogodzie. Dźwięk silnika samochodowego ucisza nas oboje i obserwujemy jak czarny Charger zwalnia przy progach i zatrzymuje się na parkingu za starszym ode mnie F-150 Ricka. -Wrócił – mówi Rick. -Tak. – miałam trochę nadziei, że jednak nie wróci. W tym samym czasie kilka małych zielonych robaków uwiło kokon w moim brzuchu grożąc, że zmienią się w motyle. Jonah wysiada z samochodu, prostuje się i rozciąga te pięknie umięśnione ramiona. Dobry Boże, musiał ćwiczyć każdego śmierdzącego dnia. Te niebezpieczne robaki w brzuchu wychodzą ze stanu poczwarki tak szybko jak motyle wzbijają się w powietrze. -Myślisz, że ludzie mogą się zmienić? – pytam Ricka. -Tak – odpowiada po prostu. – Są tacy, którzy mogą. – to przyciąga moja uwagę. – Więc, wierzysz, że to możliwe? -Panienko Stello – posyła mi swoje spojrzenie nauczyciela. – To wszystko sprowadza się do wyboru.

Tłumaczenie: M.R.Black Rozdział 8 Jonah Z zamkniętymi oczami i zgiętymi kolanami, Stella opala się na ławce, która przypomina pamiątkowy basen. Przebrała swoje jeansy i koszulkę, którą miała w szkole na swoje obcięte spodenki i bokserkę. Siedzę skoncentrowany z plecami opartymi o ławkę i obserwuję jak coś pływa w wodzie. Z wyjątkiem wiatru poruszającego drzewami i szumieniem fontanny, panuje cisza. Która wlicza mnie i Stellę. Przez ostatnią godzinę jesteśmy tu oboje i jedynymi słowami, które zostały wypowiedziane to moje „Hej” i jej „Chodź”. -Jest gorąco – mówię, przełamując ciszę. Piekielnie. Temperatura musi wynosić ponad sto stopni. Nawet mimo tego, że przebrałem się w parę spodenek, czuję się jakby moja skóra się roztapiała. Stelle wzdycha przez nos jakbym obudził ją ze snu, otwiera oczy i powoli odwraca głowę by spojrzeć na mnie. Tonę w jej szarych oczach. Są piękne, ale wydają się starsze niż ona sama. Jak gdyby widziała zbyt wiele. Wiedziała zbyt wiele. Jeśli przychodzi do miejsca takie jak to, najwyraźniej to prawda. – Chodźmy popływać. Dobra. – Gdzie? -Tutaj – odpowiada głosem jakbym powiedział coś głupiego. Przechylam się na bok i pozwalam Stelli przełożyć nogi na ziemię. Ostrożnie wysuwa stopy ze swoich płóciennych trampek i uśmiecham się kiedy zauważam pomalowane na czerwono paznokcie u stóp. -Jesteś taką dziewczyną – mówię. Wierci się, a ja jestem uwięziony przez jej uśmiech. – Wiem. To luksus, prawda? Pomalowane paznokcie. Ale lubię sposób w jaki się przez nie czuję. Nigdy nie myślałem o tym jak o luksusie. Mama odwiedzała spa by zająć się paznokciami i czasami by poddać się jeszcze czemuś. Jak dużo może kosztować buteleczka lakieru do paznokci? Dolar? Dwa? Ale lubię jej uśmiech, więc ignoruję te pytania. – Jak się wtedy czujesz? Kto by się spodziewał, że uniosę brew tak bym wyglądał uwodzicielsko. – Specjalnie. Z tym, zeskakuje z ławki i rozpryskuje wodę. Kilka kropli uderza mnie i Stella wypowiada moje własne myśli. – Cholera, jest zimna. Zakłada ramiona na klatkę piersiową i pociera gęsią skórkę. – Czekasz na pisemne zaproszenie?