Leigh Jo
Ostatnia część układanki
Jack był kiedyś jednym z najlepszych policjantów w mieście. Teraz dochodzi do
siebie po ciężkim postrzale i myśli o zmianie zawodu Zmuszony do opieki nad
córeczką sąsiada, zostaje niespodziewanie wciągnięty w wir groźnych wydarzeń.
Wraz z nianią małej Megan, piękną Hailey, musi stawić czoło bezwzględnym
przestępcom i nagle, wbrew czyhającemu zewsząd niebezpieczeństwu, jego życie
znów nabiera barw...
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Rzucaj, palancie! - ryknął Jack, od lat wierny kibic koszykarskiej drużyny Chicago Bulls. - No nie,
zgubił piłkę... Jak Byki znów przegrają, rozwalę to pudło! - Spojrzał z nienawiścią na ekran. -
Dlaczego tego jeszcze nie zrobiłem?!
Dawniej nigdy nie marnował czasu na telewizję. Wiadomości, od czasu do czasu jakiś mecz, to tak,
ale generalnie uważał, że te skrzynki z obrazkami wymyślono po to, by robić ludziom wodę z mózgu.
Jedynym cokolwiek wartym programem był teleturniej Va Banąue, jednak ostatnio Jack miał duże
kłopoty, by odpowiedzieć na finałowe pytania. Najlepszy dowód, jak dramatycznie maleją jego
możliwości intelektualne. Mózg zamieniał się w galaretę, podobnie zresztą jak ciało. Po co żyć, kiedy
tak naprawdę tylko się wegetuje?
8 Jo Leigh
Chwycił butelkę z piwem i gwałtownie pociągnął potężny łyk.
Było już późno, a on wciąż nie kładł się do łóżka. Odwlekał tę chwilę. Może jednak dziś nie będzie
przewracał się w ciemności z boku na bok, wsłuchując się w odgłosy dobiegające z sąsiednich
mieszkań? Może uda mu się zasnąć; może choć raz będzie inaczej?
Wziął do ręki pilota i zaczął przeskakiwać z kanału na kanał. Ależ kretyńska sieczka! Kto to ogląda?
Nagle natrafił na czarno-biały film i zaraz się uspokoił, bo lubił stare filmy. Próbował ułożyć się
wygodnie na kanapie, ale nie było to łatwe, bo diabelnie bolało go biodro. Ten cholerny ból stał się
nierozłącznym towarzyszem Jacka i zarazem jego zmorą. Na ekranie pojawił się Humphrey Bogart z
tym swoim sarkastycznym uśmiechem, w dwurzędowym garniturze i w kapeluszu, który jak zawsze
przysłaniał większą część twarzy.
Nie zaszkodziłoby wypić jeszcze jedno zimne piwko, pomyślał Jack. Musiałby jednak wstać i pójść
do kuchni, a nie miał ochoty na kolejną porcję nieznośnego bólu. Dlatego sobie odpuścił.
Jak zza światów dotarło do niego głośne walenie do drzwi. Powoli otworzył oczy. A więc zasnął.
Spojrzał na zegarek. Była czwarta osiemnaście. Telewizor wciąż grał. Ten sprzęt był odporny na
wszystko. Przetarł ręką oczy. Kto, u diabła, dobijał się o czwartej nad ranem? Wziął do ręki laskę i
zaczął się podnosić. Ostry ból przeszył ciało. Jack zaklął pod nosem, ale się nie poddał. Przez chwilę
zdawało mu się, że straci równowagę.
- Co jest, do jasnej cholery? - warknął.
Sięgnął po pistolet i ruszył w stronę drzwi. Walenie
Ostatnia część układanki
9
nie ustawało. Spojrzał przez wizjer i zobaczył jakiegoś mężczyznę. Wyglądał znajomo, ale Jack nie
mógł sobie przypomnieć, skąd go zna. Niezdarnie odsunął zasuwę.
- Co jest, u licha? - powtórzył, a w jego głosie słychać było zdenerwowanie. Zmierzył faceta od stóp
do głów i zamarł. Trzymał on bowiem kurczowo dwa zawiniątka. Niby żadna rewelacja, ale gdy
pierwsze zawiniątko okazuje się dzieckiem opatulonym w kocyk, a drugie poszewką pełną bambetli,
to naprawdę można się zdumieć.
Jack jeszcze raz przyjrzał się natrętowi i nagle zaskoczył:
- Ach, Roy! Tak, Roy Chandler z dołu.
- Potrzebuję twojej pomocy. - Roy zaczął wsuwać się do mieszkania.
- Stary, przecież widzisz, co ze mną jest... Raczej zadzwoń na policję.
- Nie, nie o to chodzi. Moja żona... muszę zabrać ją do szpitala.
- Potrzebujesz samochodu?
Roy wcisnął mu w ramiona dziecko. Zdezorientowany Jack złapał je niezdarnie, a laska z wielkim
hukiem upadła na podłogę.
- Co do cholery?
- Muszę jechać do szpitala - powtórzył Roy, rzucając poszewkę na podłogę. - Nie mogę zabrać ze sobą
córki. Za jakąś godzinę, najwyżej dwie będę z powrotem. - Zaczął się wycofywać. Zerknął w dół, a
potem znowu na Jacka. Jego oczy były pełne desperacji. - Zajmij się nią. Wrócę... Ona jest
wszystkim... - Odwrócił się na pięcie i zbiegł po schodach.
- Ej! - Jack gwałtownie ruszył do przodu, ale
10
Jo Leigh
natychmiast zdał sobie sprawę, że to był błąd. Zawył z bólu i omal nie upuścił dzieciaka.
Z trudem dokuśtykał do kanapy. Zrzucił leżące na niej gazety i ułożył dziecko. Rozchylił kocyk. Jego
oczom ukazała się słodka, mała dziewczynka. Miała cztery, może pięć lat, jasne loczki i bladziutką
buźkę. Smacznie sobie spała. Co on ma z nią zrobić? Nie miał pojęcia. Musiał zorientować się w
sytuacji. Pokuśtykał więc w stronę drzwi. Na jego czoło wystąpił kroplisty pot. Laska, pistolet...
Walcząc z bólem, dotarł wreszcie do wyjścia. Czuł się jak nieporadny starzec, choć kiedyś był jednym
z najlepszych gliniarzy. Wszystko przez ten postrzał cztery miesiące temu. Odwrócił się. Mała nadal
spała, jakby nic nadzwyczajnego się nie działo. Gdy wyszedł na klatkę, przebiegł go zimny dreszcz.
Nocą ulice w Houston nie były zbyt przyjemne. -Otrząsnął się i po chwili zauważył Roya. Jeszcze nie
odjechał, tylko wpatrywał się w samochód, który właśnie wjeżdżał na parking. Był to ciemny ford
taurus z dwoma facetami w środku. Wiele takich aut posiadał departament policji. To trochę uspokoiło
Jacka. Zwolnił nieco. Uzmysłowił sobie, że Roy nawet nie wspomniał, w jakim szpitalu należy go
szukać, i co się stało z jego żoną. Dlaczego nie zabrał ze sobą córki, tylko zostawił ją w domu, i to
akurat koniecznie z nim? Przecież nie miał pojęcia o dzieciach. Wiedział o nich tylko tyle, że są głośne
i denerwujące. Dotarł do schodów. Starfowiły dla niego przeszkodę prawie nie do pokonania. Musiał
bardzo uważać. Udało mu się zrobić zaledwie kilka kroków, gdy dobiegł go charakterystyczny
dźwięk. Natychmiast wydobył broń. Nie mógł się mylić. Ktoś dwa razy strzelał z pistoletu
Ostatnia część układanki
11
z tłumikiem. Pokuśtykał do okna na półpiętrze i spojrzał w dół. Na ziemi leżał Roy. Dopiero teraz
jeden z gliniarzy wyskoczył z samochodu, by upewnić się, czy osiągnął swój cel. Nie zdołał dostrzec
w ciemności jego twarzy. Jack zamarł. Próbował przyspieszyć kroku, ale nie był w stanie. Po chwili
usłyszał pisk opon. Cholera, za późno, pomyślał. Gdzieś za nim skrzypnęły drzwi. Obejrzał się. To
zaintrygowana hałasem sąsiadka wytknęła nos na klatkę.
- Zadzwoń pod 911! - krzyknął. - Szybko! Głowa cofnęła się, a zaraz potem rozległ się trzask
drzwi i zgrzyt zamykanej zasuwy. Miał nadzieję, że rzeczywiście zadzwoni na tę cholerną policję.
Karetka też przyjedzie, ale to pewnie tylko marnowanie benzyny...
Krok za krokiem poczłapał na dół. Roy leżał w kałuży krwi. Lekko się poruszył, zamrugał, minimalnie
uniósł głowę. Coś próbował powiedzieć. Jack pochylił się nad nim, by wychwycić sens słów.
- ...chroń ją... weź pieniądze... i... - Sylaby zlewały się w niezrozumiały bełkot. - Gliny... nie...
Royem wstrząsnął dreszcz, po chwili znieruchomiał. Jack położył dłoń na jego szyi, by sprawdzić
puls. Cisza. Odwrócił się w kierunku budynku. Tu i ówdzie paliły się światła, ale nikt nie pojawił się w
oknie. Ludzie łudzili się, że tak jest bezpieczniej. Z oddali dobiegło wycie syren.
Jack wiedział, że kiepsko pograł. Ledwie kontaktował, to prawda, ale to go nie usprawiedliwia.
Powinien był wydusić z Roya, o co chodzi, a potem siłą zatrzymać go w domu. A tak ma na karku
trupa i dzieciaka, a za chwilę gliniarze zasypią go gradem
12
Jo Leigh
pytań, na które nie znał odpowiedzi. W tym na najważniejsze: dlaczego Roya poczęstowano ołowiem.
Kilka metrów od niego zatrzymał się radiowóz, z którego wyskoczył Bill Haggart. Jack wiedział, że
nie był zbyt lotny, ale od lat pracował w tym regionie i dobrze wiedział, co w trawie piszczy.
- Nudziło ci się, co? - rzucił Haggart.
- No - mruknął Jack. - Skończyłem krzyżówki, w telewizji nudy.
Marzył, by wreszcie usiąść. Zerknął w stronę radiowozu. W pierwszej chwili nie rozpoznał faceta,
który siedział za kółkiem. A, to Fetzer, przypomniał sobie w końcu, Paul Fetzer. Młody gówniarz,
bardzo ambitny, stara się o przydział w wydziale zabójstw. Zanim jednak dopnie tego, musi odsłużyć
swoje. W sumie i tak nieźle trafił.
- Go się stało? - zapytał, podchodząc do Haggarta.
- Widzisz...
- Znasz go, Jack? - Bill miał trochę znudzoną minę.
- Tak. Mieszka w tym domu. - Postanowił nie wspominać o nieoznakowanym policyjnym wozie. Nie
wiedział jeszcze dlaczego, ale po wielu latach pracy nauczył się ufać swojemu instynktowi. Postrzał w
biodro cały czas mu przypominał, co może przytrafić się gliniarzowi, gdy nie słucha głosu intuicji.
- Wiesz, o co chodzi?
- Nie bardzo. Widziałem samochód... opel sedan, chyba niezbyt stary. Słyszałem dwa strzały. Użyli
tłumika.
- Użyli? - podchwycił Paul. - Ilu ich było?
- Dwóch mężczyzn. Kierowca i pasażer. Nie widziałem ich twarzy. No cóż, sam rozumiesz, nie
zostało we mnie zbyt wiele z pantery.
Ostatnia część układanki
13
- Wybacz szczerość, ale wyglądasz jak śmierć - rzucił Bill. - Za chwilę będzie karetka. Może powinni
zająć się tobą? Jemu i tak już nic nie pomoże.
- Dzięki. Dla mnie możesz ich odwołać. Lepiej zadzwoń do prokuratury.
- Dotykałeś czegoś? - Podszedł bliżej i zapalił latarkę.
Roy miał rozerwaną klatkę piersiową. Niezły kaliber, pomyślał Jack.
- Nie, tylko szyi, żeby sprawdzić puls.
- Ale właściwie jakim cudem widziałeś to zajście? Jest przecież środek nocy! - wypalił Haggart.
- Bezsenność - odpowiedział Jack. Nie skłamał, choć zarazem nie powiedział całej prawdy.
- Wyszedłeś w środku nocy na przechadzkę? - naciskał Bill.
- Nie. Usłyszałem głuchy strzał i wyjrzałem przez okno. Jednak zbyt dużo czasu zajęło mi kuśtykanie
na dół. Roy już nie żył, a sprawcy zwiali.
- Jak on się nazywa?
- Roy Chandler. Mieszkał chyba na drugim piętrze.
W oddali rozbrzmiewał ryk syreny karetki pogotowia. Po chwili wjechała na parking. Jack westchnął
ciężko. Za dużo chodził i ból w biodrze dawał się jeszcze bardziej we znaki. Bill, widząc jego
strapioną twarz, podszedł bliżej.
- Dlaczego nie pozwolisz, by trochę się tobą zajęli? Albo przynajmniej idź już do domu. Poradzimy
sobie. Jeżeli będę miał jakieś pytania, wpadnę do ciebie.
Tak, faktycznie o niczym innym nie mógł już myśleć, jak tylko o tym, żeby wreszcie usiąść. Poza tym
dzieciak był sam i w każdej chwili mógł się obudzić.
14
Jo Leigh
- Rzeczywiście tak będzie lepiej.
Z karetki wyskoczyła młoda lekarka i uklękła koło Roya. Paul poczuł się najwyraźniej urażony, gdy
poprosiła go, żeby się na chwilę oddalił, ale Jacka to nie obchodziło. Kiwnął ręką na pożegnanie i
powoli ruszył w stronę domu. Przejście przez parking było przerażająco ciężkie, a marsz po schodach
niemal zabójczy. Kiedy wreszcie dowlókł się do mieszkania, był ledwo żywy. Na szczęście dzieciak
wciąż spał.
Po trzech silnych tabletkach przeciwbólowych i krótkim odpoczynku Jack jako tako doszedł do siebie.
Stanął nad małą i dopiero teraz zauważył, że przytula do siebie coś, co pewnie było lalką. Czegoś
podobnego nigdy jeszcze nie widział: zmierzwione włosy przypominające kołtun, dziury w głowie,
wyłupiaste oczy, a całość zapaskudzona, czym tylko się da. Co za noc! Nie dość, że znowu prawie nie
zmrużył oka, to jeszcze ci gliniarze, którzy strzelają do bezbronnego faceta, no i ta mała. Co jej powie,
kiedy rano zapyta o rodziców? Pewnie będzie się drzeć w niebogłosy...
Chryste! Powoli usiadł na kanapie. Powinien zadzwonić do pogotowia opiekuńczego, i to jak najszyb-
ciej. A potem będzie musiał skontaktować się z Billem i opowiedzieć mu, jak było naprawdę, zanim
sprawa skomplikuje się jeszcze bardziej.
Złoży zeznania i koniec pieśni, był przecież poza nawiasem. Nigdy już nie będzie rozwiązywać
zagadek kryminalnych. Nie w tym wcieleftiu. Jedyne, co mu pozostało i do czego świetnie się
nadawał, to oglądanie durnej telewizji.
Kiedy się obudził, wpatrywała się w niego para jasnych, niebieskich oczu. Małej udało się wdrapać
mu
Ostatnia część układanki
15
na kolana, jakimś cudem nie urażając biodra. A może instynktownie wyczuła, że to bolesne miejsce?
- Gdzie mój tata? - spytała. Kocyk i lalkę trzymała pod pachą. Wyglądała zaskakująco spokojnie.
Dziwne, pomyślał Jack, przecież obudziła się w zupełnie obcym miejscu.
- Siusiu...
Cudownie. Dziecięce sikanie. Czy powinien jej jakoś pomóc? Chyba nie nosiła już pieluch... Nie, na
pewno nie. A zatem należało zaprowadzić ją do łazienki.
- Złaź, ale uważnie.
Natychmiast go posłuchała. Zsunęła się na podłogę i stanęła obok niego. Nawet na sekundę nie
odrywała od jego twarzy oczu.
- Poradzisz sobie sama?
- Ale co?
- No, czy sama zrobisz siusiu?
Kiwnęła głową tak energicznie, że jasne loczki poleciały do przodu.
- Świetnie. Ubikacja jest po lewej stronie — powiedział, wskazując przedpokój.
Mrugnęła oczkami, a potem wybiegła z lalą i kocykiem z pokoju. Jack dźwignął się powoli. Musiał
koniecznie napić się kawy. Noga była bardziej obolała i sztywniejsza niż zwykle, ale po takiej nocy to
nic dziwnego. Lekarze obiecywali, że potrwa to nie dłużej niż kilka miesięcy. Ale dla niego tych kilka
miesięcy to wieczność. Na czas rekonwalescencji musiał dostosować kuchnię, by mieć wszystko w
zasięgu ręki: kawa, filtry, ekspres, lodówka... Spojrzał na zegarek. Była siódma trzydzieści. Jeszcze za
wcześnie, żeby dzwonić
16
Jo Leigh
do pogotowia opiekuńczego. Usłyszał jakiś hałas. To mała przybiegła do kuchni. Stanęła w drzwiach,
wpatrując się w niego z niepojętą wręcz intensywnością.
- Gdzie jest mój tatuś? - zapytała znowu.
Nie wiedział, co powiedzieć. Jak się rozmawia z kilkulatkami, i to o tak tragicznych sprawach?
Zamrugała kilka razy, jakby jeszcze bardziej chciała skupić na nim swój wzrok.
- Ja chcę do Hailey - wyrzuciła z siebie. Hailey? A to niespodzianka. Do jasnej cholery, kim
jest ta Hailey? - pomyślał zdenerwowany. Zaraz, zaraz...
- Masz na myśli tę panią, która mieszka na końcu korytarza? Tę blondynkę?
Mała kiwnęła głową.
- Ona jest moją nianią.
Gdzieś widział ostatnio tę kobietę. Tak, to było w pralni. Była z małą. Potem pomogła mu zanieść
rzeczy na górę.
- OK, chodźmy zatem do Hailey.
- A mój tatuś też tam jest?
- Zobaczymy - powiedział spokojnie, choć był przerażony. Przecież kiedyś będzie musiał powiedzieć
tej małej prawdę.
Dziewczynka pobiegła w stronę drzwi, położyła lalkę na podłodze i wspięła się na palce, by sięgnąć
do klamki. Po kilku próbach w końcu udało jej się otworzyć drzwi. Nie była zdenerwowana, nie
panikowała. Wzięła lalkę i czekała spokojnie, aż Jack wyjdzie i zamknie mieszkanie. Coś było nie tak.
Nie wiedział zbyt wiele o dzieciach, ale spodziewał się, że w takiej sytuacji dziewczynka powinna być
śmiertelnie przerażona. Obce miejsce, obcy facet... Dziwne.
Ostatnia część układanki
17
Zaprowadziła go pod drzwi Hailey i zatrzymała się. Włożyła lalkę pod pachę i zaczęła ssać kciuk. Jack
zapukał do drzwi. Nikt nie odpowiadał. Spojrzał z niepokojem na małą i zapukał jeszcze raz. Modlił
się w duchu, żeby ktoś wreszcie otworzył. Po chwili pojawiła się Hailey. Była w szlafroku.
Zaskoczona przetarła oczy i dopiero wtedy dostrzegła dziewczynkę.
- Megan!
- Jest u ciebie mój tatuś? Hailey znowu spojrzała na Jacka.
- Co jest grane? - spytała.
- Możemy porozmawiać?
Zaniepokojona zmarszczyła brwi, ale nie naciskała. Wzięła dziewczynkę na ręce i poprosiła Jacka, by
wszedł do środka.
Tak też zrobił. Wiedział, że była to słuszna decyzja. Mała czuła się tu jak u siebie i była bezpieczna.
Nawet on poczuł się bezpiecznie. Ta kobieta coś w sobie miała.
ROZDZIAŁ DRUGI
Hailey poznała go. Nie pamiętała wprawdzie, jak się nazywa, ale wiele razy mijała się z nim na
korytarzu czy przed domem. Wiedziała także, że jest gliną. Teraz stał pośrodku jej salonu oparty o
laskę. Ciekawe, czy został postrzelony podczas akcji?
- Co się stało? - zapytała, głaszcząc dziewczynkę po główce. Megan mocno się do niej przytuliła.
Pokręcił głową. Zrozumiała jego.intencje. Nie chciał rozmawiać przy dziecku. Więc to coś
poważnego, pomyślała z przerażeniem. Owinęła małą kocykiem i usadowiła ją na podłodze przed
telewizorem.
- Obejrzysz sobie bajkę? Megan kiwnęła głową.
- A jakiego napijesz się soku?
- Mmm... jabłkowego.
- Zaraz przyniosę.
Ostatnia część układanki
19
Włączyła odbiornik. Kiedy wróciła z kuchni z sokiem, Megan pochłonięta była kreskówką. Cały czas
przytulała do siebie lalkę.
Hailey z niepokojem spojrzała na sąsiada. Naprawdę nie wyglądał dobrze. Wychudłą twarz pokrywał
krótki, niechlujny zarost. Najwyraźniej się nie golił od kilku dni. Był bardzo blady i miał zapadnięte
oczy. Malował się w nich lęk, szczególnie gdy patrzył na Megan. Wyglądało na to, że miała jakieś
problemy, a on je znał.
Dała mu znak, żeby poszedł za nią do kuchni. Z trudem dokuśtykał do stojącego przy drzwiach krzesła
i ciężko wzdychając, usiadł.
- Kawy? - zapytała.
- Byłoby cudownie.
- Czarna?
- Zawsze czarna - powiedział, bacznie przyglądając się Hailey. - Wiesz, widziałem cię już kiedyś.
- Ja ciebie też, ale nie wiedziałam, że znasz Roya i Megan.
- Żadna znajomość. Był u mnie kilka razy, to wszystko.
Nalała kawę do kubków i postawiła je na stole.
- Powiesz mi, co się stało?
- Nie słyszałaś żadnego hałasu w nocy?
- Owszem, sygnał karetki. Więc jednak coś się stało? Myślałam, że to był sen.
- To nie był sen. - Zniżył głos do szeptu. - Dziś nad ranem ktoś zamordował Roya.
Hailey zatrzepotała powiekami, a kubek z kawą niemal wypadł jej z dłoni.
- Skąd wiesz? Jesteś pewien, że nie żyje?
20 Jo Leigh
- Niestety to prawda.
- Ale jak?! - krzyknęła. Przysunęła się do Jacka i powtórzyła cicho: - Jak?
- Został zastrzelony.
- Byłeś tam? A Megan? Czy coś widziała?
- Nie, była bezpieczna i nie nie widziała. Roy nie zginął podczas przypadkowej strzelaniny. Ktoś
starannie zaplanował tę robotę.
- O mój Boże... Roy zabity? Przecież to absurd! A jakim cudem mała znalazła się u ciebie?
- To dziwna historia. Roy pojawił się u mnie w nocy, dosłownie wcisnął mi Megan w ramiona i
powiedział, że musi zawieźć żonę do szpitala.
- Żonę? Co ty opowiadasz, przecież jego żona nie żyje od dwóch lat.
Spojrzał na Hailey spod oka. Wcale nie był zaskoczony, że Roy go okłamał.
- Czy Megan ma jakąś rodzinę?
- Jeśli nawet, to nie w Houston. Co powiedziała policja?
- Tyle co nic. Spróbuję czegoś się dowiedzieć.
- Chcesz, żebym zajęła się małą?
- Tak. Jeszcze nie skontaktowałem się z pogotowiem opiekuńczym.
Hailey poczuła, jak przeszywa ją zimny dreszcz.
- Nie, proszę, nie dzwoń do nich. Zajmę się nią.
- Dzisiaj... A co będzie później?
- Dam sobie radę... Zaraz, coś sobie przypominam. Mała ma ciotkę, chyba na Florydzie. Ale tym
zajmiemy się ^później, jak Megan trochę okrzepnie. Biedactwo...
- Tak... Ta sprawa śmierdzi.
- Może Roy zostawił ci jakieś ubrania małej?
Ostatnia część układanki
21
- Rzucił na podłogę poszewkę wypchaną jej rzeczami. Jest w moim mieszkaniu. Jeszcze nie zdążyłem
jej przejrzeć.
- Co byś powiedział, gdybyśmy zrobili to teraz? Najpierw ubiorę Megan„a potem przygotuję
śniadanie.
- Nie musisz iść do pracy?
- Nie - odparła z uśmiechem. - Pracuję w domu. Projektuję strony internetowe.
Jeszcze raz przyjrzał jej się uważnie. Była atrakcyjna, ale nie to w niej go zafrapowało. Miała w sobie
coś... spokój, szczerość i otwartość, cechy obecnie tak rzadko spotykane. Nic dziwnego, że Megan
chciała tu przyjść.
- Coś nie tak? - zapytała, zaniepokojona wyrazem jego twarzy.
- Nie. - Pokręcił powoli głową. - Chodźmy. Miała piękne, niebieskie oczy. Głębokie i ciepłe.
Patrzyły teraz na niego.
- Poczekaj chwilę. Muszę się ubrać. Jak chcesz, weź sobie jeszcze kawy. Zaraz wracam. - Wyszła z
kuchni.
Jack odwrócił się w stronę małej. Była taka cicha i spokojna. Nie miała pojęcia, co ją czeka... Znowu
stanęły mu przed oczami niedawne wydarzenia. Może jednak nie był to samochód policyjny? Było
ciemno, nie widział dokładnie. No i znał prawie wszystkich chłopaków. Który z nich mógłby przejść
na drugą stronę, do świata zbrodni? Lecz jeśli to nie byli gliniarze, to kto? Zresztą gliniarze czy nie, i
tak najpewniej będą próbowali go dopaść, bo był jedynym świadkiem.
W drzwiach kuchni pojawiła się Hailey. Miała na sobie dżinsy i jasnoniebieski sweter, który
delikatnie podkreślał jej smukłą figurę.
22 Ja Leigh
- Poczekaj jeszcze moment - szepnęła, po czym zwróciła się do Megan: - Co byś powiedziała, gdybyś-
my się ubrały?
- Najpierw chcę obejrzeć Ulicę Sezamkową, później się umyję. A w ogóle to chcę do domu -
powiedziała i wydęła dolną wargę.
Hailey wzięła małą na ręce.
- O rety, ale jesteś już duża. Jeszcze trochę, a mnie przerośniesz! - Gdy Megan zachichotała,
powiedziała ciepło: - Na razie nie możemy pójść do domu, Żabko. Jeszcze nie teraz.
Mała wtuliła główkę w jej ramiona.
- Szkoda...
Jack wstał z krzesła. Biodro bolało go niemiłosiernie. Gdyby nie ta dodatkowa tabletka, pewnie wyłby
jak potępieniec. Kiedy Hailey z małą na rękach podeszła do drzwi, ruszył w stronę telewizora, przed
którym leżał kocyk z lalką.
- Nie, poczekaj - rzuciła szybko, przewidując, co chce zrobić. - Ja to wezmę.
- Poradzę sobie - wycedził ze złością. - Zajmij się dzieckiem.
- Przepraszam...
Cholera, nie chciał zachowywać się jak gbur, ale nie był żadnym paralitykiem i musiał jej to
udowodnić.
- Bardzo cię boli? - zapytała z przejęciem. Wzruszył ramionami.
- Jakoś przeżyję.
Westchnęła i odwróciła się do drzwi.
- To chyba trudne tak bez przerwy zgrywać macho? Uśmiechnął się.
- Jeśli będziesz miła, rozbiję sobie na głowie wielką
Ostatnia część układanki 23
butlę whisky i nawet się nie skrzywię. Dla ciebie to zrobię, maleńka.
- Och, naprawdę, kowboju? - zapiszczała radośnie.
- Dla mnie rozwalisz sobie łeb?
- Tak - odparł z dumą. Nagle zmarkotniała.
- Szkoda whisky...
Ładna, bystra, z poczuciem humoru... Kiedyś przepadał za takimi kobietami. Lecz teraz był wrakiem,
a nie facetem.
Weszli do mrocznego mieszkania Jacka. Hailey zdawało się, że przez przypadek znalazła się w nie-
dźwiedziej gawrze, pośrodku której ktoś umieścił olbrzymi telewizor. Nie było tu żadnych zbędnych
rzeczy, żadnych obrazów czy roślin, tylko sterty starych gazet i puste butelki po piwie.
- Rety, jak tu ciemno! - zawołała, a po chwili wahania dodała: - Przydałoby się też trochę posprzątać.
- A mi się podoba. Tutaj spałam. - Megan wskazała na kanapę.
- To jest ta poszewka, o której ci mówiłem - powiedział Jack. - Weźcie ją i... myślę, że możecie już
iść...
- Jack, jeśli można, wolałabym zostać u ciebie, aż wyjaśni się ta sprawa, no wiesz...
Spojrzał na nią spod oka. Szukała w nim oparcia i on to rozumiał. Wrak nie wrak, musiał to jeszcze
trochę pociągnąć.
- Jak uważasz...
- Pozwolisz, że umyję małą?
- Proszę. Wanna jest czysta, a ręczniki są w szafce.
- Odwrócił się i kuśtykając, ruszył w stronę sypialni. Z niejakim zaskoczeniem uzmysłowił sobie, że
rozkład
24 Jo Leigh
ich mieszkań był identyczny. Poza tym żadne inne porównanie nie miało najmniejszego sensu.
Hailey patrzyła za nim ze współczuciem. Znowu zaczęła się zastanawiać, kto i w jakiej sytuacji go
postrzelił. Widziała, że każdy krok przysparza mu cierpienia. Aż ściskało się serce... Nagle dostrzegła
książkę wystającą spod programu telewizyjnego. Nie mogła opanować ciekawości. Uniosła lekko
gazetę „Słońce też wschodzi" Hemingwaya. Zadumała się na chwilę. W Jacku było coś ze starego
Ernesta, romantycznego piewcy honoru, odwagi i męskiej siły, z którego okrutny los uczynił kalekę.
Do pokoju wszedł Jack. Miał na sobie białą koszulę i dżinsy. Twarz mu zszarzała jeszcze bardziej.
- Masz. - Podał jej kartkę.
Wzięła ją, nie patrząc, co jest na niej napisane. Nie rozumiała samej siebie. Jack absolutnie nie był w
jej typie, a jednak dziwnie ją pociągał. A przecież stanowczo wolała spokojnych, delikatnych i
czułych facetów.
- Pod tym numerem zawsze mnie znajdziesz - wyjaśnił.
W mgnieniu oka wróciła do rzeczywistości. Gdzieś czaił się morderca...
- Sądzisz, że grozi nam niebezpieczeństwo? - zapytała cicho.
- Nie to miałem na myśli. To ńa wypadek, gdybyście czegoś potrzebowały, no wiesz, mleka,
pieczywa, coś na obiad...
- Aha... rozumiem. W porządku. - Nie uwierzyła Jackowi. Dobrze wiedziała, o co mu chodziło.
Stał w przedpokoju i wkładał kurtkę. Kiedy uniósł ręce, ujrzała pistolet w kaburze umieszczonej pod
Ostatnia część układanki 25
pachą. Jeszcze nigdy z tak bliska nie widziała broni palnej. To był szok. O rany, pomyślała, toż to
prawdziwy pistolet, taki, którym zabija się ludzi. Ugięły się pod nią nogi.
- Powiesz jej? - zapytał, ściszając głos.
- Tak - odparła szeptem i mocno ścisnęła rączkę Megan. - A teraz już idź. Spróbuj się czegoś
dowiedzieć i... uważaj na siebie. Będziemy na ciebie czekać.
Na krótko zawiesił na nich wzrok, a potem odwrócił się i wyszedł.
Hailey zastanawiała się, jak sobie radzi z prowadzeniem samochodu, ale nie chciała o to pytać. Nie
teraz. Szła z małą do łazienki, wsłuchując się w odgłos zatrzaskiwanych drzwi i klucza przekręcanego
w zamku. Nie czuła się zbyt bezpiecznie. Stwierdziła z zaskoczeniem, że obecność Jacka uspokajała
ją. Dopiero teraz, kiedy została sama, zaczęła się naprawdę bać. Kto i dlaczego zabił Roya Chandlera?
Był miłym, wyciszonym facetem, no i dobrze jej płacił za opiekę nad Megan. Zresztą poza córką nie
widział świata. Cudownie było na to patrzeć. Cała ta historia wydawała jej się kompletnie
irracjonalna. Musiała zajść jakaś fatalna pomyłka. Ale jakie miało to znaczenie dla małej? Zginął jej
ojciec i została na świecie całkiem sama. Ciotka na Florydzie to wybieg, którego użyła Hailey, żeby
powstrzymać Jacka od telefonu do opieki społecznej. Nie chciała, żeby Megan znalazła się w domu
dziecka. Wprost nie mogła o tym myśleć.
Musiała przyznać, że łazienka Jacka była wprost nieskazitelna. Tego się nie spodziewała. Wszystko
lśniło czystością. Całkiem nie pasowała do reszty mieszkania. W szafce znalazła górę pachnących
26
Jo Leigh
ręczników. Nalała wodę do wanny, sprawdzając, czy nie jest za gorąca. Mała szybko wskoczyła do
środka. Uwielbiała się pluskać i zwykle wyczyniała prawdziwe cuda w kąpieli, piszczała i
szczebiotała jak ptaszek. Ale nie dzisiaj. Dziś była zadziwiająco poważna, jakby rozumiała, co się
wydarzyło. Prędko się umyła i wcale nie chciała się bawić. A teraz stała, ociekając wodą, z oczami
przepełnionymi strachem.
- Zaprowadzisz mnie do tatusia?
Hailey doskonale wiedziała, że nadszedł ten moment, kiedy musi jej to jakoś powiedzieć. Czuła, że nie
wolno dłużej ukrywać prawdy. Nie ma nic gorszego jak niepewność. Boże, ile by dała, żeby nie
musieć wypowiadać tych słów. Wzięła z szafki duży miękki ręcznik i otuliła nim Megan. Wyjęła ją z
wanny i delikatnie zaczęła wycierać.
- Posłuchaj, Żabko... - Starała się, aby jej głos brzmiał jak najspokojniej. - Tata... - Przerwała i wzięła
głęboki oddech. - Tata nas opuścił, kochanie. Wcale tego nie chciał, ale musiał.
- Gdzie poszedł?
- Tata poszedł do nieba, Megan. Poszedł zobaczyć się z twoją mamą.
Dziewczynka milczała. Jej oczy stały się okrągłe i wypełniły się łzami, a ciałko zaczęło drżeć.
- Megan, kochanie, tatuś bardzo cię kocha i nie chciał cię opuszczać. Gdyby tylko mógł, na pewno
zostałby z tobą.
- Czy ja też mogę pójść do nieba?
Hailey zamknęła oczy, starając się powstrzymać łzy.
- Jeszcze nie teraz, kochanie. Jeszcze nie pora... Broda Megan zaczęła drżeć, a w jej oczach ukazały
27 Ostatnia część układanki
się łzy. Po chwili zaczęły spływać po policzkach nieprzerwanym strumieniem. Hailey chciało się
krzyczeć. Dlaczego Bóg zrobił to tej małej dziewczynce? Wszędzie panowała kompletna cisza, tylko
rozpaczliwy dziecięcy płacz odbijał się głucho od ścian. Z każdego kąta wyzierał smutek i żal. Mocno
przytuliła do siebie małą i siedziały tak przez długi czas, aż do chwili, kiedy Megan przestała się trząść
i ucichła. Pociągając nosem, odsunęła się nieco od Hailey i spojrzała jej głęboko w oczy.
- Mogę z tobą zostać? - zapytała prawie niesłyszalnym głosem.
Hailey kiwnęła głową.
- Oczywiście, kochanie. Nie bój się, zawsze będę z tobą.
Jack z trudem wysiadł z dżipa i oparł się o drzwi. Było diabelnie zimno i mokro, obrzydliwy wilgotny
chłód przenikał wszędzie. Poza -tym jazda samochodem też mu się nie przysłużyła. Nie powinien pro-
wadzić, a tak w ogóle nigdy nie powinien był wstępować do policji.
- Cholerne biodro - zaklął pod nosem. Zdecydował, że na razie nic nie powie o tym
nieoznakowanym samochodzie. Najpierw musi zebrać więcej dowodów. Nierozważne oskarżenie
któregoś z kolegów mogłoby się kiepsko skończyć. Postawiłoby Jacka poza środowiskiem, kumple
uznaliby go za wroga. A przecież nie miał żadnej pewności... Wziął głęboki oddech i ruszył w
kierunku windy. Przez chwilę wyobraził sobie, co teraz dzieje się w jego mieszkaniu. Dobrze, że to
właśnie Hailey powie małej
28
Jo Leigh
o ojcu, i że są same. On robiłby tylko niepotrzebne zamieszanie.
Gdy wjechał na pierwsze piętro, wyjął z portfela swój identyfikator. Nie była to zwyczajna
przepustka. Ten identyfikator, to on - detektyw z wydziału zabójstw z dwunastoletnim stażem. W
oczach wielu - mały, wredny skurczybyk. Wystarczyła jedna głupia kula, by przestał istnieć.
Zniweczyła wszystko, co osiągnął; zrujnowała mu życie. Jedna pieprzona kula.
Zdecydowanym ruchem otworzył drzwi i wszedł d.o, tak mu dobrze znanego, pomieszczenia. Za
biurkiem, przy wejściu, jak zawsze siedziała Jenny Cole. Na jego widok uśmiechnęła się szeroko,
jednak gdy zobaczyła, z jakim trudem się porusza, uśmiech zamarł jej na twarzy.
- Cześć, Jenny - powiedział, starając się iść tak lekko i szybko, jak tylko mógł.
- Cześć, Jack. Jak się masz?
- Dzięki, w porządku. - Mówiąc to, podał jej pistolet i przeszedł przez bramkę wykrywacza metali.
- Brakowało nam ciebie. Martwiliśmy się... - zawiesiła głos.
- Niepotrzebnie. Właśnie rozpocząłem nową karierę. Wstąpiłem do baletu.
Niby uśmiechnęła się pod nosem, ale jej oczy przepełnione były smutkiem.
Schował pistolet i powolnym krokiem ruszył w stronę windy, czując na sobie spojrzenie Jenny. Na
korytarzu nie było nikogo. Duże, kuloodporne drzwi oddzielały dwa światy: ten w środku - świat
gliniarzy, czysty
i zorganizowany, z własnym kodeksem życia i śmierci, i ten na zewnątrz, całkiem inny, brudny i
zagmatwany.
29 Ostatnia część układanki
Kulawy Jack nie należał do żadnego z nich.
Zrobił jeszcze jeden krok. Przeszywający ból nie dawał choćby na moment o sobie zapomnieć, i
jeszcze ta cholerna laska... Jack czuł się jak marionetka z poucinanymi sznurkami - zupełnie zbędny i
niepotrzebny. Jedyne, co mu pozostało, to umysł, który wciąż działał jak należy. No i komputer...
Wątpił jednak, by na dłuższą metę mu to wystarczyło.
ROZDZIAŁ TRZECI
Hailey siedziała na brzegu kanapy i wpatrywała się w śpiącą Megan. Biedna mała, tak bardzo była
przerażona tym, co się stało, i wyczerpana łkaniem, że zasnęła. To dobrze, pomyślała Hailey, dzięki
temu odzyska siły. Przytulona do ukochanej lalki i owinięta niebieskim kocykiem, wyglądała jak
aniołek. No właśnie, na ostatnie Boże Narodzenie kupiła jej nową, piękną lalkę. Megan bardzo
grzecznie podziękowała, ale lalka siedziała na półce wśród innych, nigdy nieru-szanych zabawek. Za
to Tottie towarzyszyła jej zawsze i wszędzie, mimo że była pomazana i na wpół wyłysiała. Hailey
pamiętała jednak, że w dzieciństwie też miała ukochaną lalkę, z którą nigdy się nie rozstawała.
Oderwała wzrok od dziewczynki i rozejrzała się po pokoju. To było naprawdę dziwne miejsce.
Centralnym punktem był ogromny telewizor. Nie pasował do
Leigh Jo Ostatnia część układanki Jack był kiedyś jednym z najlepszych policjantów w mieście. Teraz dochodzi do siebie po ciężkim postrzale i myśli o zmianie zawodu Zmuszony do opieki nad córeczką sąsiada, zostaje niespodziewanie wciągnięty w wir groźnych wydarzeń. Wraz z nianią małej Megan, piękną Hailey, musi stawić czoło bezwzględnym przestępcom i nagle, wbrew czyhającemu zewsząd niebezpieczeństwu, jego życie znów nabiera barw...
ROZDZIAŁ PIERWSZY - Rzucaj, palancie! - ryknął Jack, od lat wierny kibic koszykarskiej drużyny Chicago Bulls. - No nie, zgubił piłkę... Jak Byki znów przegrają, rozwalę to pudło! - Spojrzał z nienawiścią na ekran. - Dlaczego tego jeszcze nie zrobiłem?! Dawniej nigdy nie marnował czasu na telewizję. Wiadomości, od czasu do czasu jakiś mecz, to tak, ale generalnie uważał, że te skrzynki z obrazkami wymyślono po to, by robić ludziom wodę z mózgu. Jedynym cokolwiek wartym programem był teleturniej Va Banąue, jednak ostatnio Jack miał duże kłopoty, by odpowiedzieć na finałowe pytania. Najlepszy dowód, jak dramatycznie maleją jego możliwości intelektualne. Mózg zamieniał się w galaretę, podobnie zresztą jak ciało. Po co żyć, kiedy tak naprawdę tylko się wegetuje?
8 Jo Leigh Chwycił butelkę z piwem i gwałtownie pociągnął potężny łyk. Było już późno, a on wciąż nie kładł się do łóżka. Odwlekał tę chwilę. Może jednak dziś nie będzie przewracał się w ciemności z boku na bok, wsłuchując się w odgłosy dobiegające z sąsiednich mieszkań? Może uda mu się zasnąć; może choć raz będzie inaczej? Wziął do ręki pilota i zaczął przeskakiwać z kanału na kanał. Ależ kretyńska sieczka! Kto to ogląda? Nagle natrafił na czarno-biały film i zaraz się uspokoił, bo lubił stare filmy. Próbował ułożyć się wygodnie na kanapie, ale nie było to łatwe, bo diabelnie bolało go biodro. Ten cholerny ból stał się nierozłącznym towarzyszem Jacka i zarazem jego zmorą. Na ekranie pojawił się Humphrey Bogart z tym swoim sarkastycznym uśmiechem, w dwurzędowym garniturze i w kapeluszu, który jak zawsze przysłaniał większą część twarzy. Nie zaszkodziłoby wypić jeszcze jedno zimne piwko, pomyślał Jack. Musiałby jednak wstać i pójść do kuchni, a nie miał ochoty na kolejną porcję nieznośnego bólu. Dlatego sobie odpuścił. Jak zza światów dotarło do niego głośne walenie do drzwi. Powoli otworzył oczy. A więc zasnął. Spojrzał na zegarek. Była czwarta osiemnaście. Telewizor wciąż grał. Ten sprzęt był odporny na wszystko. Przetarł ręką oczy. Kto, u diabła, dobijał się o czwartej nad ranem? Wziął do ręki laskę i zaczął się podnosić. Ostry ból przeszył ciało. Jack zaklął pod nosem, ale się nie poddał. Przez chwilę zdawało mu się, że straci równowagę. - Co jest, do jasnej cholery? - warknął. Sięgnął po pistolet i ruszył w stronę drzwi. Walenie
Ostatnia część układanki 9 nie ustawało. Spojrzał przez wizjer i zobaczył jakiegoś mężczyznę. Wyglądał znajomo, ale Jack nie mógł sobie przypomnieć, skąd go zna. Niezdarnie odsunął zasuwę. - Co jest, u licha? - powtórzył, a w jego głosie słychać było zdenerwowanie. Zmierzył faceta od stóp do głów i zamarł. Trzymał on bowiem kurczowo dwa zawiniątka. Niby żadna rewelacja, ale gdy pierwsze zawiniątko okazuje się dzieckiem opatulonym w kocyk, a drugie poszewką pełną bambetli, to naprawdę można się zdumieć. Jack jeszcze raz przyjrzał się natrętowi i nagle zaskoczył: - Ach, Roy! Tak, Roy Chandler z dołu. - Potrzebuję twojej pomocy. - Roy zaczął wsuwać się do mieszkania. - Stary, przecież widzisz, co ze mną jest... Raczej zadzwoń na policję. - Nie, nie o to chodzi. Moja żona... muszę zabrać ją do szpitala. - Potrzebujesz samochodu? Roy wcisnął mu w ramiona dziecko. Zdezorientowany Jack złapał je niezdarnie, a laska z wielkim hukiem upadła na podłogę. - Co do cholery? - Muszę jechać do szpitala - powtórzył Roy, rzucając poszewkę na podłogę. - Nie mogę zabrać ze sobą córki. Za jakąś godzinę, najwyżej dwie będę z powrotem. - Zaczął się wycofywać. Zerknął w dół, a potem znowu na Jacka. Jego oczy były pełne desperacji. - Zajmij się nią. Wrócę... Ona jest wszystkim... - Odwrócił się na pięcie i zbiegł po schodach. - Ej! - Jack gwałtownie ruszył do przodu, ale
10 Jo Leigh natychmiast zdał sobie sprawę, że to był błąd. Zawył z bólu i omal nie upuścił dzieciaka. Z trudem dokuśtykał do kanapy. Zrzucił leżące na niej gazety i ułożył dziecko. Rozchylił kocyk. Jego oczom ukazała się słodka, mała dziewczynka. Miała cztery, może pięć lat, jasne loczki i bladziutką buźkę. Smacznie sobie spała. Co on ma z nią zrobić? Nie miał pojęcia. Musiał zorientować się w sytuacji. Pokuśtykał więc w stronę drzwi. Na jego czoło wystąpił kroplisty pot. Laska, pistolet... Walcząc z bólem, dotarł wreszcie do wyjścia. Czuł się jak nieporadny starzec, choć kiedyś był jednym z najlepszych gliniarzy. Wszystko przez ten postrzał cztery miesiące temu. Odwrócił się. Mała nadal spała, jakby nic nadzwyczajnego się nie działo. Gdy wyszedł na klatkę, przebiegł go zimny dreszcz. Nocą ulice w Houston nie były zbyt przyjemne. -Otrząsnął się i po chwili zauważył Roya. Jeszcze nie odjechał, tylko wpatrywał się w samochód, który właśnie wjeżdżał na parking. Był to ciemny ford taurus z dwoma facetami w środku. Wiele takich aut posiadał departament policji. To trochę uspokoiło Jacka. Zwolnił nieco. Uzmysłowił sobie, że Roy nawet nie wspomniał, w jakim szpitalu należy go szukać, i co się stało z jego żoną. Dlaczego nie zabrał ze sobą córki, tylko zostawił ją w domu, i to akurat koniecznie z nim? Przecież nie miał pojęcia o dzieciach. Wiedział o nich tylko tyle, że są głośne i denerwujące. Dotarł do schodów. Starfowiły dla niego przeszkodę prawie nie do pokonania. Musiał bardzo uważać. Udało mu się zrobić zaledwie kilka kroków, gdy dobiegł go charakterystyczny dźwięk. Natychmiast wydobył broń. Nie mógł się mylić. Ktoś dwa razy strzelał z pistoletu
Ostatnia część układanki 11 z tłumikiem. Pokuśtykał do okna na półpiętrze i spojrzał w dół. Na ziemi leżał Roy. Dopiero teraz jeden z gliniarzy wyskoczył z samochodu, by upewnić się, czy osiągnął swój cel. Nie zdołał dostrzec w ciemności jego twarzy. Jack zamarł. Próbował przyspieszyć kroku, ale nie był w stanie. Po chwili usłyszał pisk opon. Cholera, za późno, pomyślał. Gdzieś za nim skrzypnęły drzwi. Obejrzał się. To zaintrygowana hałasem sąsiadka wytknęła nos na klatkę. - Zadzwoń pod 911! - krzyknął. - Szybko! Głowa cofnęła się, a zaraz potem rozległ się trzask drzwi i zgrzyt zamykanej zasuwy. Miał nadzieję, że rzeczywiście zadzwoni na tę cholerną policję. Karetka też przyjedzie, ale to pewnie tylko marnowanie benzyny... Krok za krokiem poczłapał na dół. Roy leżał w kałuży krwi. Lekko się poruszył, zamrugał, minimalnie uniósł głowę. Coś próbował powiedzieć. Jack pochylił się nad nim, by wychwycić sens słów. - ...chroń ją... weź pieniądze... i... - Sylaby zlewały się w niezrozumiały bełkot. - Gliny... nie... Royem wstrząsnął dreszcz, po chwili znieruchomiał. Jack położył dłoń na jego szyi, by sprawdzić puls. Cisza. Odwrócił się w kierunku budynku. Tu i ówdzie paliły się światła, ale nikt nie pojawił się w oknie. Ludzie łudzili się, że tak jest bezpieczniej. Z oddali dobiegło wycie syren. Jack wiedział, że kiepsko pograł. Ledwie kontaktował, to prawda, ale to go nie usprawiedliwia. Powinien był wydusić z Roya, o co chodzi, a potem siłą zatrzymać go w domu. A tak ma na karku trupa i dzieciaka, a za chwilę gliniarze zasypią go gradem
12 Jo Leigh pytań, na które nie znał odpowiedzi. W tym na najważniejsze: dlaczego Roya poczęstowano ołowiem. Kilka metrów od niego zatrzymał się radiowóz, z którego wyskoczył Bill Haggart. Jack wiedział, że nie był zbyt lotny, ale od lat pracował w tym regionie i dobrze wiedział, co w trawie piszczy. - Nudziło ci się, co? - rzucił Haggart. - No - mruknął Jack. - Skończyłem krzyżówki, w telewizji nudy. Marzył, by wreszcie usiąść. Zerknął w stronę radiowozu. W pierwszej chwili nie rozpoznał faceta, który siedział za kółkiem. A, to Fetzer, przypomniał sobie w końcu, Paul Fetzer. Młody gówniarz, bardzo ambitny, stara się o przydział w wydziale zabójstw. Zanim jednak dopnie tego, musi odsłużyć swoje. W sumie i tak nieźle trafił. - Go się stało? - zapytał, podchodząc do Haggarta. - Widzisz... - Znasz go, Jack? - Bill miał trochę znudzoną minę. - Tak. Mieszka w tym domu. - Postanowił nie wspominać o nieoznakowanym policyjnym wozie. Nie wiedział jeszcze dlaczego, ale po wielu latach pracy nauczył się ufać swojemu instynktowi. Postrzał w biodro cały czas mu przypominał, co może przytrafić się gliniarzowi, gdy nie słucha głosu intuicji. - Wiesz, o co chodzi? - Nie bardzo. Widziałem samochód... opel sedan, chyba niezbyt stary. Słyszałem dwa strzały. Użyli tłumika. - Użyli? - podchwycił Paul. - Ilu ich było? - Dwóch mężczyzn. Kierowca i pasażer. Nie widziałem ich twarzy. No cóż, sam rozumiesz, nie zostało we mnie zbyt wiele z pantery.
Ostatnia część układanki 13 - Wybacz szczerość, ale wyglądasz jak śmierć - rzucił Bill. - Za chwilę będzie karetka. Może powinni zająć się tobą? Jemu i tak już nic nie pomoże. - Dzięki. Dla mnie możesz ich odwołać. Lepiej zadzwoń do prokuratury. - Dotykałeś czegoś? - Podszedł bliżej i zapalił latarkę. Roy miał rozerwaną klatkę piersiową. Niezły kaliber, pomyślał Jack. - Nie, tylko szyi, żeby sprawdzić puls. - Ale właściwie jakim cudem widziałeś to zajście? Jest przecież środek nocy! - wypalił Haggart. - Bezsenność - odpowiedział Jack. Nie skłamał, choć zarazem nie powiedział całej prawdy. - Wyszedłeś w środku nocy na przechadzkę? - naciskał Bill. - Nie. Usłyszałem głuchy strzał i wyjrzałem przez okno. Jednak zbyt dużo czasu zajęło mi kuśtykanie na dół. Roy już nie żył, a sprawcy zwiali. - Jak on się nazywa? - Roy Chandler. Mieszkał chyba na drugim piętrze. W oddali rozbrzmiewał ryk syreny karetki pogotowia. Po chwili wjechała na parking. Jack westchnął ciężko. Za dużo chodził i ból w biodrze dawał się jeszcze bardziej we znaki. Bill, widząc jego strapioną twarz, podszedł bliżej. - Dlaczego nie pozwolisz, by trochę się tobą zajęli? Albo przynajmniej idź już do domu. Poradzimy sobie. Jeżeli będę miał jakieś pytania, wpadnę do ciebie. Tak, faktycznie o niczym innym nie mógł już myśleć, jak tylko o tym, żeby wreszcie usiąść. Poza tym dzieciak był sam i w każdej chwili mógł się obudzić.
14 Jo Leigh - Rzeczywiście tak będzie lepiej. Z karetki wyskoczyła młoda lekarka i uklękła koło Roya. Paul poczuł się najwyraźniej urażony, gdy poprosiła go, żeby się na chwilę oddalił, ale Jacka to nie obchodziło. Kiwnął ręką na pożegnanie i powoli ruszył w stronę domu. Przejście przez parking było przerażająco ciężkie, a marsz po schodach niemal zabójczy. Kiedy wreszcie dowlókł się do mieszkania, był ledwo żywy. Na szczęście dzieciak wciąż spał. Po trzech silnych tabletkach przeciwbólowych i krótkim odpoczynku Jack jako tako doszedł do siebie. Stanął nad małą i dopiero teraz zauważył, że przytula do siebie coś, co pewnie było lalką. Czegoś podobnego nigdy jeszcze nie widział: zmierzwione włosy przypominające kołtun, dziury w głowie, wyłupiaste oczy, a całość zapaskudzona, czym tylko się da. Co za noc! Nie dość, że znowu prawie nie zmrużył oka, to jeszcze ci gliniarze, którzy strzelają do bezbronnego faceta, no i ta mała. Co jej powie, kiedy rano zapyta o rodziców? Pewnie będzie się drzeć w niebogłosy... Chryste! Powoli usiadł na kanapie. Powinien zadzwonić do pogotowia opiekuńczego, i to jak najszyb- ciej. A potem będzie musiał skontaktować się z Billem i opowiedzieć mu, jak było naprawdę, zanim sprawa skomplikuje się jeszcze bardziej. Złoży zeznania i koniec pieśni, był przecież poza nawiasem. Nigdy już nie będzie rozwiązywać zagadek kryminalnych. Nie w tym wcieleftiu. Jedyne, co mu pozostało i do czego świetnie się nadawał, to oglądanie durnej telewizji. Kiedy się obudził, wpatrywała się w niego para jasnych, niebieskich oczu. Małej udało się wdrapać mu
Ostatnia część układanki 15 na kolana, jakimś cudem nie urażając biodra. A może instynktownie wyczuła, że to bolesne miejsce? - Gdzie mój tata? - spytała. Kocyk i lalkę trzymała pod pachą. Wyglądała zaskakująco spokojnie. Dziwne, pomyślał Jack, przecież obudziła się w zupełnie obcym miejscu. - Siusiu... Cudownie. Dziecięce sikanie. Czy powinien jej jakoś pomóc? Chyba nie nosiła już pieluch... Nie, na pewno nie. A zatem należało zaprowadzić ją do łazienki. - Złaź, ale uważnie. Natychmiast go posłuchała. Zsunęła się na podłogę i stanęła obok niego. Nawet na sekundę nie odrywała od jego twarzy oczu. - Poradzisz sobie sama? - Ale co? - No, czy sama zrobisz siusiu? Kiwnęła głową tak energicznie, że jasne loczki poleciały do przodu. - Świetnie. Ubikacja jest po lewej stronie — powiedział, wskazując przedpokój. Mrugnęła oczkami, a potem wybiegła z lalą i kocykiem z pokoju. Jack dźwignął się powoli. Musiał koniecznie napić się kawy. Noga była bardziej obolała i sztywniejsza niż zwykle, ale po takiej nocy to nic dziwnego. Lekarze obiecywali, że potrwa to nie dłużej niż kilka miesięcy. Ale dla niego tych kilka miesięcy to wieczność. Na czas rekonwalescencji musiał dostosować kuchnię, by mieć wszystko w zasięgu ręki: kawa, filtry, ekspres, lodówka... Spojrzał na zegarek. Była siódma trzydzieści. Jeszcze za wcześnie, żeby dzwonić
16 Jo Leigh do pogotowia opiekuńczego. Usłyszał jakiś hałas. To mała przybiegła do kuchni. Stanęła w drzwiach, wpatrując się w niego z niepojętą wręcz intensywnością. - Gdzie jest mój tatuś? - zapytała znowu. Nie wiedział, co powiedzieć. Jak się rozmawia z kilkulatkami, i to o tak tragicznych sprawach? Zamrugała kilka razy, jakby jeszcze bardziej chciała skupić na nim swój wzrok. - Ja chcę do Hailey - wyrzuciła z siebie. Hailey? A to niespodzianka. Do jasnej cholery, kim jest ta Hailey? - pomyślał zdenerwowany. Zaraz, zaraz... - Masz na myśli tę panią, która mieszka na końcu korytarza? Tę blondynkę? Mała kiwnęła głową. - Ona jest moją nianią. Gdzieś widział ostatnio tę kobietę. Tak, to było w pralni. Była z małą. Potem pomogła mu zanieść rzeczy na górę. - OK, chodźmy zatem do Hailey. - A mój tatuś też tam jest? - Zobaczymy - powiedział spokojnie, choć był przerażony. Przecież kiedyś będzie musiał powiedzieć tej małej prawdę. Dziewczynka pobiegła w stronę drzwi, położyła lalkę na podłodze i wspięła się na palce, by sięgnąć do klamki. Po kilku próbach w końcu udało jej się otworzyć drzwi. Nie była zdenerwowana, nie panikowała. Wzięła lalkę i czekała spokojnie, aż Jack wyjdzie i zamknie mieszkanie. Coś było nie tak. Nie wiedział zbyt wiele o dzieciach, ale spodziewał się, że w takiej sytuacji dziewczynka powinna być śmiertelnie przerażona. Obce miejsce, obcy facet... Dziwne.
Ostatnia część układanki 17 Zaprowadziła go pod drzwi Hailey i zatrzymała się. Włożyła lalkę pod pachę i zaczęła ssać kciuk. Jack zapukał do drzwi. Nikt nie odpowiadał. Spojrzał z niepokojem na małą i zapukał jeszcze raz. Modlił się w duchu, żeby ktoś wreszcie otworzył. Po chwili pojawiła się Hailey. Była w szlafroku. Zaskoczona przetarła oczy i dopiero wtedy dostrzegła dziewczynkę. - Megan! - Jest u ciebie mój tatuś? Hailey znowu spojrzała na Jacka. - Co jest grane? - spytała. - Możemy porozmawiać? Zaniepokojona zmarszczyła brwi, ale nie naciskała. Wzięła dziewczynkę na ręce i poprosiła Jacka, by wszedł do środka. Tak też zrobił. Wiedział, że była to słuszna decyzja. Mała czuła się tu jak u siebie i była bezpieczna. Nawet on poczuł się bezpiecznie. Ta kobieta coś w sobie miała.
ROZDZIAŁ DRUGI Hailey poznała go. Nie pamiętała wprawdzie, jak się nazywa, ale wiele razy mijała się z nim na korytarzu czy przed domem. Wiedziała także, że jest gliną. Teraz stał pośrodku jej salonu oparty o laskę. Ciekawe, czy został postrzelony podczas akcji? - Co się stało? - zapytała, głaszcząc dziewczynkę po główce. Megan mocno się do niej przytuliła. Pokręcił głową. Zrozumiała jego.intencje. Nie chciał rozmawiać przy dziecku. Więc to coś poważnego, pomyślała z przerażeniem. Owinęła małą kocykiem i usadowiła ją na podłodze przed telewizorem. - Obejrzysz sobie bajkę? Megan kiwnęła głową. - A jakiego napijesz się soku? - Mmm... jabłkowego. - Zaraz przyniosę.
Ostatnia część układanki 19 Włączyła odbiornik. Kiedy wróciła z kuchni z sokiem, Megan pochłonięta była kreskówką. Cały czas przytulała do siebie lalkę. Hailey z niepokojem spojrzała na sąsiada. Naprawdę nie wyglądał dobrze. Wychudłą twarz pokrywał krótki, niechlujny zarost. Najwyraźniej się nie golił od kilku dni. Był bardzo blady i miał zapadnięte oczy. Malował się w nich lęk, szczególnie gdy patrzył na Megan. Wyglądało na to, że miała jakieś problemy, a on je znał. Dała mu znak, żeby poszedł za nią do kuchni. Z trudem dokuśtykał do stojącego przy drzwiach krzesła i ciężko wzdychając, usiadł. - Kawy? - zapytała. - Byłoby cudownie. - Czarna? - Zawsze czarna - powiedział, bacznie przyglądając się Hailey. - Wiesz, widziałem cię już kiedyś. - Ja ciebie też, ale nie wiedziałam, że znasz Roya i Megan. - Żadna znajomość. Był u mnie kilka razy, to wszystko. Nalała kawę do kubków i postawiła je na stole. - Powiesz mi, co się stało? - Nie słyszałaś żadnego hałasu w nocy? - Owszem, sygnał karetki. Więc jednak coś się stało? Myślałam, że to był sen. - To nie był sen. - Zniżył głos do szeptu. - Dziś nad ranem ktoś zamordował Roya. Hailey zatrzepotała powiekami, a kubek z kawą niemal wypadł jej z dłoni. - Skąd wiesz? Jesteś pewien, że nie żyje?
20 Jo Leigh - Niestety to prawda. - Ale jak?! - krzyknęła. Przysunęła się do Jacka i powtórzyła cicho: - Jak? - Został zastrzelony. - Byłeś tam? A Megan? Czy coś widziała? - Nie, była bezpieczna i nie nie widziała. Roy nie zginął podczas przypadkowej strzelaniny. Ktoś starannie zaplanował tę robotę. - O mój Boże... Roy zabity? Przecież to absurd! A jakim cudem mała znalazła się u ciebie? - To dziwna historia. Roy pojawił się u mnie w nocy, dosłownie wcisnął mi Megan w ramiona i powiedział, że musi zawieźć żonę do szpitala. - Żonę? Co ty opowiadasz, przecież jego żona nie żyje od dwóch lat. Spojrzał na Hailey spod oka. Wcale nie był zaskoczony, że Roy go okłamał. - Czy Megan ma jakąś rodzinę? - Jeśli nawet, to nie w Houston. Co powiedziała policja? - Tyle co nic. Spróbuję czegoś się dowiedzieć. - Chcesz, żebym zajęła się małą? - Tak. Jeszcze nie skontaktowałem się z pogotowiem opiekuńczym. Hailey poczuła, jak przeszywa ją zimny dreszcz. - Nie, proszę, nie dzwoń do nich. Zajmę się nią. - Dzisiaj... A co będzie później? - Dam sobie radę... Zaraz, coś sobie przypominam. Mała ma ciotkę, chyba na Florydzie. Ale tym zajmiemy się ^później, jak Megan trochę okrzepnie. Biedactwo... - Tak... Ta sprawa śmierdzi. - Może Roy zostawił ci jakieś ubrania małej?
Ostatnia część układanki 21 - Rzucił na podłogę poszewkę wypchaną jej rzeczami. Jest w moim mieszkaniu. Jeszcze nie zdążyłem jej przejrzeć. - Co byś powiedział, gdybyśmy zrobili to teraz? Najpierw ubiorę Megan„a potem przygotuję śniadanie. - Nie musisz iść do pracy? - Nie - odparła z uśmiechem. - Pracuję w domu. Projektuję strony internetowe. Jeszcze raz przyjrzał jej się uważnie. Była atrakcyjna, ale nie to w niej go zafrapowało. Miała w sobie coś... spokój, szczerość i otwartość, cechy obecnie tak rzadko spotykane. Nic dziwnego, że Megan chciała tu przyjść. - Coś nie tak? - zapytała, zaniepokojona wyrazem jego twarzy. - Nie. - Pokręcił powoli głową. - Chodźmy. Miała piękne, niebieskie oczy. Głębokie i ciepłe. Patrzyły teraz na niego. - Poczekaj chwilę. Muszę się ubrać. Jak chcesz, weź sobie jeszcze kawy. Zaraz wracam. - Wyszła z kuchni. Jack odwrócił się w stronę małej. Była taka cicha i spokojna. Nie miała pojęcia, co ją czeka... Znowu stanęły mu przed oczami niedawne wydarzenia. Może jednak nie był to samochód policyjny? Było ciemno, nie widział dokładnie. No i znał prawie wszystkich chłopaków. Który z nich mógłby przejść na drugą stronę, do świata zbrodni? Lecz jeśli to nie byli gliniarze, to kto? Zresztą gliniarze czy nie, i tak najpewniej będą próbowali go dopaść, bo był jedynym świadkiem. W drzwiach kuchni pojawiła się Hailey. Miała na sobie dżinsy i jasnoniebieski sweter, który delikatnie podkreślał jej smukłą figurę.
22 Ja Leigh - Poczekaj jeszcze moment - szepnęła, po czym zwróciła się do Megan: - Co byś powiedziała, gdybyś- my się ubrały? - Najpierw chcę obejrzeć Ulicę Sezamkową, później się umyję. A w ogóle to chcę do domu - powiedziała i wydęła dolną wargę. Hailey wzięła małą na ręce. - O rety, ale jesteś już duża. Jeszcze trochę, a mnie przerośniesz! - Gdy Megan zachichotała, powiedziała ciepło: - Na razie nie możemy pójść do domu, Żabko. Jeszcze nie teraz. Mała wtuliła główkę w jej ramiona. - Szkoda... Jack wstał z krzesła. Biodro bolało go niemiłosiernie. Gdyby nie ta dodatkowa tabletka, pewnie wyłby jak potępieniec. Kiedy Hailey z małą na rękach podeszła do drzwi, ruszył w stronę telewizora, przed którym leżał kocyk z lalką. - Nie, poczekaj - rzuciła szybko, przewidując, co chce zrobić. - Ja to wezmę. - Poradzę sobie - wycedził ze złością. - Zajmij się dzieckiem. - Przepraszam... Cholera, nie chciał zachowywać się jak gbur, ale nie był żadnym paralitykiem i musiał jej to udowodnić. - Bardzo cię boli? - zapytała z przejęciem. Wzruszył ramionami. - Jakoś przeżyję. Westchnęła i odwróciła się do drzwi. - To chyba trudne tak bez przerwy zgrywać macho? Uśmiechnął się. - Jeśli będziesz miła, rozbiję sobie na głowie wielką
Ostatnia część układanki 23 butlę whisky i nawet się nie skrzywię. Dla ciebie to zrobię, maleńka. - Och, naprawdę, kowboju? - zapiszczała radośnie. - Dla mnie rozwalisz sobie łeb? - Tak - odparł z dumą. Nagle zmarkotniała. - Szkoda whisky... Ładna, bystra, z poczuciem humoru... Kiedyś przepadał za takimi kobietami. Lecz teraz był wrakiem, a nie facetem. Weszli do mrocznego mieszkania Jacka. Hailey zdawało się, że przez przypadek znalazła się w nie- dźwiedziej gawrze, pośrodku której ktoś umieścił olbrzymi telewizor. Nie było tu żadnych zbędnych rzeczy, żadnych obrazów czy roślin, tylko sterty starych gazet i puste butelki po piwie. - Rety, jak tu ciemno! - zawołała, a po chwili wahania dodała: - Przydałoby się też trochę posprzątać. - A mi się podoba. Tutaj spałam. - Megan wskazała na kanapę. - To jest ta poszewka, o której ci mówiłem - powiedział Jack. - Weźcie ją i... myślę, że możecie już iść... - Jack, jeśli można, wolałabym zostać u ciebie, aż wyjaśni się ta sprawa, no wiesz... Spojrzał na nią spod oka. Szukała w nim oparcia i on to rozumiał. Wrak nie wrak, musiał to jeszcze trochę pociągnąć. - Jak uważasz... - Pozwolisz, że umyję małą? - Proszę. Wanna jest czysta, a ręczniki są w szafce. - Odwrócił się i kuśtykając, ruszył w stronę sypialni. Z niejakim zaskoczeniem uzmysłowił sobie, że rozkład
24 Jo Leigh ich mieszkań był identyczny. Poza tym żadne inne porównanie nie miało najmniejszego sensu. Hailey patrzyła za nim ze współczuciem. Znowu zaczęła się zastanawiać, kto i w jakiej sytuacji go postrzelił. Widziała, że każdy krok przysparza mu cierpienia. Aż ściskało się serce... Nagle dostrzegła książkę wystającą spod programu telewizyjnego. Nie mogła opanować ciekawości. Uniosła lekko gazetę „Słońce też wschodzi" Hemingwaya. Zadumała się na chwilę. W Jacku było coś ze starego Ernesta, romantycznego piewcy honoru, odwagi i męskiej siły, z którego okrutny los uczynił kalekę. Do pokoju wszedł Jack. Miał na sobie białą koszulę i dżinsy. Twarz mu zszarzała jeszcze bardziej. - Masz. - Podał jej kartkę. Wzięła ją, nie patrząc, co jest na niej napisane. Nie rozumiała samej siebie. Jack absolutnie nie był w jej typie, a jednak dziwnie ją pociągał. A przecież stanowczo wolała spokojnych, delikatnych i czułych facetów. - Pod tym numerem zawsze mnie znajdziesz - wyjaśnił. W mgnieniu oka wróciła do rzeczywistości. Gdzieś czaił się morderca... - Sądzisz, że grozi nam niebezpieczeństwo? - zapytała cicho. - Nie to miałem na myśli. To ńa wypadek, gdybyście czegoś potrzebowały, no wiesz, mleka, pieczywa, coś na obiad... - Aha... rozumiem. W porządku. - Nie uwierzyła Jackowi. Dobrze wiedziała, o co mu chodziło. Stał w przedpokoju i wkładał kurtkę. Kiedy uniósł ręce, ujrzała pistolet w kaburze umieszczonej pod
Ostatnia część układanki 25 pachą. Jeszcze nigdy z tak bliska nie widziała broni palnej. To był szok. O rany, pomyślała, toż to prawdziwy pistolet, taki, którym zabija się ludzi. Ugięły się pod nią nogi. - Powiesz jej? - zapytał, ściszając głos. - Tak - odparła szeptem i mocno ścisnęła rączkę Megan. - A teraz już idź. Spróbuj się czegoś dowiedzieć i... uważaj na siebie. Będziemy na ciebie czekać. Na krótko zawiesił na nich wzrok, a potem odwrócił się i wyszedł. Hailey zastanawiała się, jak sobie radzi z prowadzeniem samochodu, ale nie chciała o to pytać. Nie teraz. Szła z małą do łazienki, wsłuchując się w odgłos zatrzaskiwanych drzwi i klucza przekręcanego w zamku. Nie czuła się zbyt bezpiecznie. Stwierdziła z zaskoczeniem, że obecność Jacka uspokajała ją. Dopiero teraz, kiedy została sama, zaczęła się naprawdę bać. Kto i dlaczego zabił Roya Chandlera? Był miłym, wyciszonym facetem, no i dobrze jej płacił za opiekę nad Megan. Zresztą poza córką nie widział świata. Cudownie było na to patrzeć. Cała ta historia wydawała jej się kompletnie irracjonalna. Musiała zajść jakaś fatalna pomyłka. Ale jakie miało to znaczenie dla małej? Zginął jej ojciec i została na świecie całkiem sama. Ciotka na Florydzie to wybieg, którego użyła Hailey, żeby powstrzymać Jacka od telefonu do opieki społecznej. Nie chciała, żeby Megan znalazła się w domu dziecka. Wprost nie mogła o tym myśleć. Musiała przyznać, że łazienka Jacka była wprost nieskazitelna. Tego się nie spodziewała. Wszystko lśniło czystością. Całkiem nie pasowała do reszty mieszkania. W szafce znalazła górę pachnących
26 Jo Leigh ręczników. Nalała wodę do wanny, sprawdzając, czy nie jest za gorąca. Mała szybko wskoczyła do środka. Uwielbiała się pluskać i zwykle wyczyniała prawdziwe cuda w kąpieli, piszczała i szczebiotała jak ptaszek. Ale nie dzisiaj. Dziś była zadziwiająco poważna, jakby rozumiała, co się wydarzyło. Prędko się umyła i wcale nie chciała się bawić. A teraz stała, ociekając wodą, z oczami przepełnionymi strachem. - Zaprowadzisz mnie do tatusia? Hailey doskonale wiedziała, że nadszedł ten moment, kiedy musi jej to jakoś powiedzieć. Czuła, że nie wolno dłużej ukrywać prawdy. Nie ma nic gorszego jak niepewność. Boże, ile by dała, żeby nie musieć wypowiadać tych słów. Wzięła z szafki duży miękki ręcznik i otuliła nim Megan. Wyjęła ją z wanny i delikatnie zaczęła wycierać. - Posłuchaj, Żabko... - Starała się, aby jej głos brzmiał jak najspokojniej. - Tata... - Przerwała i wzięła głęboki oddech. - Tata nas opuścił, kochanie. Wcale tego nie chciał, ale musiał. - Gdzie poszedł? - Tata poszedł do nieba, Megan. Poszedł zobaczyć się z twoją mamą. Dziewczynka milczała. Jej oczy stały się okrągłe i wypełniły się łzami, a ciałko zaczęło drżeć. - Megan, kochanie, tatuś bardzo cię kocha i nie chciał cię opuszczać. Gdyby tylko mógł, na pewno zostałby z tobą. - Czy ja też mogę pójść do nieba? Hailey zamknęła oczy, starając się powstrzymać łzy. - Jeszcze nie teraz, kochanie. Jeszcze nie pora... Broda Megan zaczęła drżeć, a w jej oczach ukazały
27 Ostatnia część układanki się łzy. Po chwili zaczęły spływać po policzkach nieprzerwanym strumieniem. Hailey chciało się krzyczeć. Dlaczego Bóg zrobił to tej małej dziewczynce? Wszędzie panowała kompletna cisza, tylko rozpaczliwy dziecięcy płacz odbijał się głucho od ścian. Z każdego kąta wyzierał smutek i żal. Mocno przytuliła do siebie małą i siedziały tak przez długi czas, aż do chwili, kiedy Megan przestała się trząść i ucichła. Pociągając nosem, odsunęła się nieco od Hailey i spojrzała jej głęboko w oczy. - Mogę z tobą zostać? - zapytała prawie niesłyszalnym głosem. Hailey kiwnęła głową. - Oczywiście, kochanie. Nie bój się, zawsze będę z tobą. Jack z trudem wysiadł z dżipa i oparł się o drzwi. Było diabelnie zimno i mokro, obrzydliwy wilgotny chłód przenikał wszędzie. Poza -tym jazda samochodem też mu się nie przysłużyła. Nie powinien pro- wadzić, a tak w ogóle nigdy nie powinien był wstępować do policji. - Cholerne biodro - zaklął pod nosem. Zdecydował, że na razie nic nie powie o tym nieoznakowanym samochodzie. Najpierw musi zebrać więcej dowodów. Nierozważne oskarżenie któregoś z kolegów mogłoby się kiepsko skończyć. Postawiłoby Jacka poza środowiskiem, kumple uznaliby go za wroga. A przecież nie miał żadnej pewności... Wziął głęboki oddech i ruszył w kierunku windy. Przez chwilę wyobraził sobie, co teraz dzieje się w jego mieszkaniu. Dobrze, że to właśnie Hailey powie małej
28 Jo Leigh o ojcu, i że są same. On robiłby tylko niepotrzebne zamieszanie. Gdy wjechał na pierwsze piętro, wyjął z portfela swój identyfikator. Nie była to zwyczajna przepustka. Ten identyfikator, to on - detektyw z wydziału zabójstw z dwunastoletnim stażem. W oczach wielu - mały, wredny skurczybyk. Wystarczyła jedna głupia kula, by przestał istnieć. Zniweczyła wszystko, co osiągnął; zrujnowała mu życie. Jedna pieprzona kula. Zdecydowanym ruchem otworzył drzwi i wszedł d.o, tak mu dobrze znanego, pomieszczenia. Za biurkiem, przy wejściu, jak zawsze siedziała Jenny Cole. Na jego widok uśmiechnęła się szeroko, jednak gdy zobaczyła, z jakim trudem się porusza, uśmiech zamarł jej na twarzy. - Cześć, Jenny - powiedział, starając się iść tak lekko i szybko, jak tylko mógł. - Cześć, Jack. Jak się masz? - Dzięki, w porządku. - Mówiąc to, podał jej pistolet i przeszedł przez bramkę wykrywacza metali. - Brakowało nam ciebie. Martwiliśmy się... - zawiesiła głos. - Niepotrzebnie. Właśnie rozpocząłem nową karierę. Wstąpiłem do baletu. Niby uśmiechnęła się pod nosem, ale jej oczy przepełnione były smutkiem. Schował pistolet i powolnym krokiem ruszył w stronę windy, czując na sobie spojrzenie Jenny. Na korytarzu nie było nikogo. Duże, kuloodporne drzwi oddzielały dwa światy: ten w środku - świat gliniarzy, czysty i zorganizowany, z własnym kodeksem życia i śmierci, i ten na zewnątrz, całkiem inny, brudny i zagmatwany.
29 Ostatnia część układanki Kulawy Jack nie należał do żadnego z nich. Zrobił jeszcze jeden krok. Przeszywający ból nie dawał choćby na moment o sobie zapomnieć, i jeszcze ta cholerna laska... Jack czuł się jak marionetka z poucinanymi sznurkami - zupełnie zbędny i niepotrzebny. Jedyne, co mu pozostało, to umysł, który wciąż działał jak należy. No i komputer... Wątpił jednak, by na dłuższą metę mu to wystarczyło.
ROZDZIAŁ TRZECI Hailey siedziała na brzegu kanapy i wpatrywała się w śpiącą Megan. Biedna mała, tak bardzo była przerażona tym, co się stało, i wyczerpana łkaniem, że zasnęła. To dobrze, pomyślała Hailey, dzięki temu odzyska siły. Przytulona do ukochanej lalki i owinięta niebieskim kocykiem, wyglądała jak aniołek. No właśnie, na ostatnie Boże Narodzenie kupiła jej nową, piękną lalkę. Megan bardzo grzecznie podziękowała, ale lalka siedziała na półce wśród innych, nigdy nieru-szanych zabawek. Za to Tottie towarzyszyła jej zawsze i wszędzie, mimo że była pomazana i na wpół wyłysiała. Hailey pamiętała jednak, że w dzieciństwie też miała ukochaną lalkę, z którą nigdy się nie rozstawała. Oderwała wzrok od dziewczynki i rozejrzała się po pokoju. To było naprawdę dziwne miejsce. Centralnym punktem był ogromny telewizor. Nie pasował do