choinka_97

  • Dokumenty69
  • Odsłony8 081
  • Obserwuję8
  • Rozmiar dokumentów107.3 MB
  • Ilość pobrań4 261

Caine Rachel - Wampiry z Morganville 14 - Wyjazd z Morganville

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Caine Rachel - Wampiry z Morganville 14 - Wyjazd z Morganville.pdf

choinka_97 EBooki Rachel Caine
Użytkownik choinka_97 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 357 stron)

Rozdział 1 1 Billboard na tej krawędzi granicy miasta Morganville nie zmienił się odkąd Claire po raz pierwszy przyjechała obok niego w drodze do miasta już w wieku 16 lat. Wydawało się to wieki temu, ale był tak samo stary, wyblakły i skrzypiący w suchym pustynnym wietrze. Był z 1950 czasów (białych oczywiście) z żebrowanym samochodem dużym jak łódź, patrzącym na zachód słońca. ZAPRASZAMY DO MORGANVILLE. Nigdy nie będziesz chciał wyjechać. Ona to robiła. Opuszczała je. Właśnie wychodziła. Waga tego stała się nagle nie do zniesienia, a Bilboard rozpuszczał się w impresjonistycznych1 wirujących łzach tworzących się w jej oczach. Trudno było jej złapać oddech. Nie muszę wyjeżdżać, pomyślała. Mogę zawrócić, pójść do domu, wrócić tam gdzie jest bezpiecznie…, bo jak szalone i niebezpieczne Morganville było przynajmniej dowiedziała się jak w nim żyć. Jak dostosować się i przetrwać, a nawet rozwijać. Stało się to, cóż, domem, Wygodnym. Tam… nie była pewna, czym będzie tam. Nadszedł czas aby dowiedzieć się więcej o jej dorosłej części. Trzeba zobaczyć świat zanim z niego zrezygnujesz żeby tu być. czyż Amisze nie wysyłają swoich dzieci na ferie aby dowiedziały się jak wygląda życie na zewnątrz i wybrały czy chcą zostać w swojej społeczności? 2 Więc może ona była na rodzaju wampirzych ferii. Bo to było to, wyjeżdżała, choć na pewno nie była jednym z kwestionujących osób… co do wampirze społeczności, prawie

1 JAKIE TO PIĘKNE SŁOWO! 2 NIE ROBIĄ TAK! Ten błąd trochę mnie zakuł 2 wszystko w jakiś sposób było z nimi powiązane, ich ochrona, pieniądze, oddawanie krwi. Z kolei, przynajmniej teoretycznie, wampiry chroniły miasta i ludzi w nim. Nie zawsze dobrze, oczywiście. Ale zaskakujące było to, że działało to częściej niż nie działało. I myślała o sposobie rzeczy, by się ustatkować, że to może działać dużo lepiej tym razem, że teraz założycielka miasta Amelie wróciła. Przy zdrowych zmysłach. Plus rozsądku także. -Zmartwiona? Przez głos wróciło jej westchnienie, odwróciła się, mrugając oczami, ona rzeczywiście zapomniała, że on tam stoi. Nie Shane. Wyjechała wcześnie, jej chłopak spał, faktycznie wymykała się przed świtem, tak by mogła być wyłączona z pożegnania, bo wiedziała, że zostawi ono jej serce w kawałkach. I oto stała z jej walizkami i wypchanym plecakiem, oraz Myrninem. Jej wampirzy szef – można go nazwać szalonym naukowcem – stal obok dużego, czarnego sedana, czasami – bardzo rzadko na szczęście – prowadził. (Nie był dobrym kierowcą). Nie był dziś rano szaleńczo ubrany – dla odmiany. 3 Zostawił hawajskie koszule i kapelusze dyskretnie w domu, zamiast tego wygadał jakby wyszedł z 18 wiekowego dramatu. – Spodnie schowały błyszczące czarne buty, pozłacana satynowa kamizelka, płaszcz z długim ogonem. Miał nawet związane normalnie dzikie do ramion włosy w elegancki czarny koński

ogon. 4 Wampiry w przeciwieństwie do ludzi, mogą stać nieruchomo, już teraz wyglądał jak wyrzeźbiona figura… z alabastru, hebanu i złota. 3 Ati nie czuje kiedy rymuje, A Myrnin się odpicowuje :D 4 Jestem na nie 3 -Nie, nie jestem zmartwiona. – powiedziała, świadoma, że wahała się zbyt długo by mu odpowiedzieć. Zadrżała lekko. Tu na pustyni, w nocy, było lodowato, choć rozgrzeje się w połowie dnia. I wtedy już jej tu nie będzie, uświadomiła sobie. Ale Morganville będzie żyć dalej bez niej. To wydawało się… dziwne. - Jestem zaskoczony, że nie przyprowadziłaś swoich przyjaciół by powiedzieć do widzenia. – Oferował Myrnin. Brzmiał ostrożnie, jak gdyby był daleki od pewności, co etykieta mówi w tej sytuacji.- Na pewno to zwyczajne, że wysyłają cię na taką podróż? - Nie obchodzi mnie to. – powiedziała. Krzewy – drażliwe, szkieletowe piłki nieprzyjemne drapania – przewróciły się obok niej a ona go kopnęła. Uderzył w plątaninę swoich współbraci, którzy piętrzyli się na podstawie tablicy. - Nie chcę żeby płakali. Nie chcę płakać. Ja tylko… Słuchaj to jest wystarczająco trudne, dobrze? Proszę nie. Ramiona Myrnina podniosły się i opadły. Po raz pierwszy, gdy odwrócił głowę zobaczyła, że zapewnił sobie kucyk z dużą czarną kokardą.

Pasowało do tego, co miał na sobie, i to było dziwne, że nie wygląda to nie na miejscu. On wygląda jak Mozart, pomyślała – albo przynajmniej, był ubrany jak Mozart na obrazach, który widziała. -To musi być łatwiejsze, kiedy ludzie ubierają się tak. – powiedział. – Bycie wampirem. Ludzie pudrowali swoje twarze białym proszkiem nie? Więc nie wyróżniałeś się tak za bardzo. - Nie tylko twarze. – powiedział. – Proszkowali też peruki. Mogli udusić się arszenikiem i talkiem. Nie mogę sobie wyobrazić, że to 4 dobre dla płuc, ale robili to co trzeba dla mody. Przynajmniej kobiety nie chodziły po okolicy w pięcio calowy stale narażone na złamania, - przerwał na chwilę a potem powiedział – Co sprawiło, że łatwiej było wampirom mieszkać przy świecach. To sprawiało każdemu zdrowszy wygląd, nawet temu choremu. Te ostre światła faworyzują teraz… cóż. Coś trudnego. Słyszałem, że kilka wampirów chodziło do natryskowych solariów, aby uzyskać odpowiednie odcienie skóry. Prawie się roześmiała, że w tym obrazie badass wampir jak Oliver – okrutny i nieustraszony – stoi oczekując, aby się umalować. Ale Oliver opuścił, Morgnville zbyt… wygnany, obecnie od strony Amelie, gdzie był, od kiedy Claire doszła do miasta. To prawdopodobnie było słuszne, ale Claire czuła się źle. Zdradził Założycielkę, ale nie miał tego na myśli – i nie miał wyboru. Jeśli jakikolwiek wampir mógł przeżyć w ludzkim świecie, byłby to Oliver. Był sprytny, bezwzględny i najczęściej bez sumienia. Przeważnie.

- Możesz zmienić zdanie. – powiedział Myrnin. Stał nieruchomo z wyjątkiem wiatru, który marszczył jego ubrania i łyk na jego kucyku, bo starała się nie patrzeć mu w oczy. – Wiesz, nie musisz wyjeżdżać. Nikt nie chce abyś przeszła granicę, naprawdę. - Wiem. – to było wszystko, o czym myślała od godzin. Nie spała, a jej całe ciało bolało od napięcia nerwowego. – Nie jesteś jedynym, który tak mówił. – Shane, na przykład. Chodź był o to spokojny i delikatny. To nie było tak, że była na niego zła- Boże nie – ale musiała rozpaczliwie upewnić się, że ufał jej jak ona jemu. Kochała go, to było, dlaczego tak trudno było to zrobić. Potrzebowała go. Ale on to spieprzył, wielki czas, wierząc w wielkie kłamstwo, o którym poinformował go jeden z ich wrogów. On naprawdę wierzył, że 5 spotykała się za jego plecami z jego najlepszym przyjacielem Michaelem. Musiała się zastanowić, co myśli o rozczarowaniu samej siebie ale to o czym mogła naprawdę teraz myśleć to to jak bardzo chciała poczuć jego ciepłe silne ramiona owinięte wokół niej, jego ciało osłaniające ją przed zimnem. Ile by dała za jeszcze jeden pocałunek, jeden szept, jeden… wszystkiego. -Świat tam nie jest taki jak tu. – powiedział Myrnin. – Wiem, że dla ciebie nie było tu łatwo. I byłem znaczna częścią twoich wyzwań. Ale Claire wiem coś o tym świecie – byłem w nim przez setki lat i mimo zmiany technologii ludzie sa trochę inni niż wtedy. Boją się, korzystają ze strachu by usprawiedliwić swoje działania – czy to jest kradzież lub

nienawiść, przemoc lub morderstwo. Ludzie przynależą do rodzin, grup do ochrony i nieznajomych… obcy są zawsze ryzykiem. Miał rację. Weszła do Morganville, jako obca… dopóki nie odnalazła grupy, jej rodziny, jej miejsca. Claire wzięła głęboki oddech. Kopnęła piasek czubkiem tenisówek i powiedziała. - Znajdę moją grupę tam gdzie idę. Wiesz, że mogę to zrobić. Zrobiłam to tutaj. - Tutaj jesteś wyjątkowa. – powiedział. – Tam, kto wie? Mogą cię nie docenić tak jak my. Położył palec na jej największym strachu… strach w którym nie będzie lepsza. Bicia po prostu… średnią jak wszyscy. Zawsze tak ciężko pracowała aby Excel pracował w niej z pasją, która była bliska strachu, iście na Massachusetts Institute Of Technology było świętym Gralem, ale także ryzykiem obosiecznym. Co jeśli nie była 6 wystarczająco dobra? Co zrobić, jeśli wszyscy byli szybsi, mądrzejsi, silniejsi? Nie mogło jej się nie powieść. Nie mogło. - Będzie dobrze. – powiedziała i wymusiła zaufany uśmiech. – Mogę to zrobić. Westchnął a następnie wzruszył ramionami. - Tak. Tak, wyobrażam sobie, że możesz. – powiedział. – Chciałbym żeby było inaczej. Wolałbym żebyś była tutaj , bezpieczna. - Bezpieczna! – wybuchła śmiechem, co sprawiło, że dał jej zranione spojrzenie… ale tak naprawdę, to było śmieszne. Nic, w Morganville,

teksasie, nie było naprawdę bezpieczne… nawet wampir tak powiedział. - Nieważne. Może bycie bezpiecznym nie jest dobre na cały czas. Muszę być pewna, kim jestem tam Myrnin. Muszę być Claire na chwilę i dowiedzieć się, kim jestem głęboko. Nie częścią czegoś ale czymś o wiele większym – musze się upewnić, że tym jestem. – Albo kimś innym… Bo to nie był Shane, tylko Myrnin. Patrzył bezpośrednio na nią, z tym, że ciemne oczy wydawały się ludzkie a jednocześnie nie za bardzo, Widział tak wiele – wieki, pokolenia, wszystkie rodzaje horroru i śmierci, blask i piękno. I to było widać. - Będę tęsknic Claire wiesz o tym. - Wiem. – powiedziała i nie mogła odwrócić wzroku. Chciała, ale spojrzenie Myrnina było jak magnes. – ja za tobą też. 5 Poleciał do niej i objął ją, nagle i to była niezręczna rzecz, był zbyt silny i zbyt szybki i wyciągnął od niej lekki pisk, jaki jej ciało pamięta zbyć dobrze, jak to jest wkłuć kły w jej szyję… ale potem odszedł krok 5 http://images.wikia.com/glee/images/6/6f/NowKiss!.png 7 6dalej obracając się w stronę horyzontu, gdzie różowy kolor malował wzgórza i szorował pędzlem pustynie. Wiatr był zimny i coraz prędszy. -Powinieneś iść. – powiedziała Claire i odzyskała kontrole nad biciem swojego serca, jakoś. – Moi rodzice są w drodze. Będą tu w każdej chwili. - Bardzo zła eskorta zostawiłaby cie tu w ciemności, narażoną na

wszystko. – powiedział. – Highwaymen to wszystko. 7 - Myrnin, nie było Highwaymen przez ostatnie stulecia. Prawdopodobnie więcej. - Złodzieje więc. Seryjni mordercy. Nowoczesne straszydło pod łóżkiem, tak? Źli ludzie czyhają w ciemnościach zawsze istnieją i zawsze będą. – błysnął na nią uśmiechem, który powstał przez bardzo długie kły, ale wciąż zerkał niespokojnie na horyzont. Myrnin był stary, nie stanął w płomieniach wraz z powstaniem słońca, ale mógł być niewygodnie przypalony. – Jestem pewien, że jesteś zaznajomiona z koncepcją. - Więcej niż trochę. – westchnęła i ujrzała jadący samochód pędzący grzbietem dalekiego wzgórza. Mama i tata. Czuła lekki przypływ podniecenia, ale szybko został przytłoczony ogromną falą smutku i tęsknoty. Czuła się inaczej niż się spodziewała zostawiając Morganvile. Pozostawiając jej przyjaciół z tyłu. Pozostawiając Shane’a. – Nadchodzą. Powinieneś iść. - Nie powinienem cię odprowadzić? - W tym przebraniu? 6 http://img5.joyreactor.cc/pics/comment/fail-245035.png 7 MÓZGUS ROZJEBUS NIE MAM POJĘCIA CO TO ZNACZY ;_; W sensie Highwaymen to był koleś który porywał z autostrad może mieć jeszcze jakies znaczenie ale go nie znam D: 8 Myrnin spojrzał na siebie zdumiony. – To jest najbardziej eleganckie! - Kiedy bawisz się w Beethovena, może, ale dziś wyglądasz jakbyś był w swojej drodze na bal kostiumowy. - Więc może powinienem nosić nieformalne koszulki pod tym?

Claire niemal się uśmiechnęła na myśl o jednym z jego głośnych hawajskich koszul zarzuconych wraz ze spodniami i butami. - Boże, nie. Wyglądasz świetnie. Po prostu nie… niewłaściwy okres. Więc idź, dam sobie rade okej? Spojrzał na samochód i wreszcie skinął głową. – Dobrze. – powiedział. - Profesor Anderson będzie cię oczekiwać. Nie zapominaj, że możesz korzystać z telefonu żeby do mnie zadzwonić. Wydawał się dumny, że to pamiętał - nowoczesna technologia nie jest jego najsilniejszą umiejętnością – Claire opanowała się by nie wywrócić oczami. - Nie zapomnę. – powiedziała. – Lepiej wsiądź do samochodu. Słońce wschodzi nie chce żebyś się poparzył. To prawda. Widziała ciepłą krawędź na wzgórzu na wschodzie a niebo nad nimi miało cielny kolor indygo. W ciągu Kiku minut to będzie pełne światło dzienne a Myrnin musiał być pod przykryciem. Skinął głową i dał jej formalny, zabytkowy ukłon, który wyglądał dziwnie doskonale w tym stroju. - Bądź ostrożna. – powiedział. – Nie wszystkie zagrożenia maja kły wampira. Lub wampirzą przewidywalność. – podszedł szybko do strony kierowcy jego samochodu, otworzył drzwi a potem zawahał się przez jedną sekundę więcej, aby powiedzieć. - Będę bardzo tęsknić Claire. 9 Zatrzasnął drzwi i włączył silnik zanim zdążyła odpowiedzieć. - Też będę tęsknić Myrnin. - a potem już go nie było, jechał z

powrotem w granice miasta Morganville. Poszybował obok jeszcze innego samochodu, co działo się zbyt szybko. Rodzice Claire byli jeszcze kilka kilometrów dalej a tamten samochód… wyruszał ku niej. I znała ten samochód bardzo dobrze. Duży czarny karawan z poślizgiem zatrzymał się tuz przy granicy a drzwi pasażera otworzyły się tak mocno, że Claire była zaskoczona, że się nie oderwały… i wtedy jej chłopak Shane wypędził z nich kierując się ku niej w biegu. - Nie. – wypalił i rzucił się na nią z ramionami. – Nie dostaniesz się tam w takim stylu. Przez chwilę była sztywna, w szoku i strachu przed bólem, który nadchodzi, ale znajome linie i płaszczyzny jego ciała pozwoliły jej się zrelaksować. Dwie połówki, montaż, jakby byli formowani w taki sposób pomimo tego, że górował nad nią. A potem pocałowała go a on pocałował ją, to było dzikie i gorące, zdesperowane i czułe, a kiedy w końcu przerwał z westchnieniem oparła się o jego pierś. Czułe jego zbyt szybki oddech, usłyszała bicie jego serca, które waliło zbyt głośno. Robię to dla niego, pomyślała. On cierpi i to moja wina. Ale wiedziała, że myliła się, co do tego. Kochała Shane’a kochała go tak bardzo jak pewny był wschód słońca, ale tez wiedziała, że widzi ją inaczej – i musiała zobaczyć jak inaczej. Gdy ją poznał była bezradna, bezbronna a teraz potrzebuje udowodnić, że nie jest równa, ale też niezależna.

10 Nieważne czy jemu – czy tez jej – się to podobało. Obok samochodu Michael stał od strony kierowcy oparty o błotni, zdawał się czek kac, ale również spoglądał na horyzont, gdzie słońce szybko się wznosiło. W ciągu kilku minut będzie skąpał się w świetle, a dla jego młodego wampirzego wieku to nie było dobre. Claire położyła dłoń na policzku Shane’a, milcząca obietnica, a potem rzuciła się do Michaela, aby rzucić mu ramiona na szyję. W cienkim świetle poranka, wyglądał znowu na człowieka- skóra przebarwiona na różowo, oczy jasno niebieskie jak letnie niebo. Pocałował ją w policzek i przytulił lekko. - Ty naprawdę myślisz, że pozwolimy ci odejść bez pożegnania? -Nie. – powiedziała. Pocałowął ją w czoło, bardzo delikatnie. - Dojedź bezpiecznie i zapraszamy podobnie. - szepnął do niej. – Kochamy cię. - Ja ciebie też Michael. – powiedziała i cofnęła się. – Lepiej wejdź do środka. Skinął głową i wycofał się na czarną kanapę w samochodzie. – Przyciemniany wampirzy Wan byłby lepszy niż ludzki samochód – potem przyszła kolej Eve. Żona Michaela nie miała czasu by się odpowiednio ubrać, wyglądała dokładnie tak jak gdyby została odesłana do łóżka w jednej z nietoperzowych kreskówek z piżam, a jej farbowanymi czarnymi włosami uczesanymi w węzeł na plecach z tylu jej głowy. Wciąż miała

zmarszczki snu na policzku i bez jej gotyckiego makijażu wyglądała śmiesznie młodo. Była również w króliczych kapciach wampira. Myrnin dał każdemu parę na Boże Narodzenie, ponieważ oni wszyscy 11 uznali je za zabawne, jak Eve maszerowała do Claire, królicze usta trzepotały w górę i w dół, a ich czerwone języki migały, pluszowe zęby gryzły ziemię. Nie do użytku na zewnątrz, ale Eve wyraźnie to olewała. - Hej. – powiedziała zatrzymując się kilka metrów o niej krzyżując ramiona. – Więc. To jest to. - Tak. – powiedziała Claire. – ja po prostu.., nie mogłam. - Nie mogłaś być kobieta i się pożegnać? Jezu, Claire Miśku, nawet nie zostawiłaś notatki! Jak mogłaś to zrobić? Nie mogła się obronić. To była prawda. Zorientowała się, że Dobranoc mogło być pożegnaniem… ale teraz tak nie było. Mówiła jej to udręka Shane’a jak i łzy Eve lśniące w jej oczach. Claire podeszła do przodu, a Eve odkrzyżowała ręce aby otrzymać uścisk. - Idiotka. – powiedziała Eve. – Palat. Przegrany. Tak jesteś nim po prostu uciekasz w ciemność… i zostawiasz nas… i…- płakała teraz, Claire poczuła gorące łzy na ramieniu przez jej sweter. – I może nigdy nie zobaczymy cię jeszcze raz, kocham cię Claire, jesteś jak moja siostra… - Wrócę. – powiedziała Claire. Objęła ją mocno, Eve krzyknęła. – Przysięgam, że wrócę. Nie możesz się mnie pozbyć w ten sposób.

- Nie chcę się ciebie pozbyć! – Eve zacisnęła pięści i uderzyła ją lekko, pozbawiona sił. – Boże! Była tylko jedna rzecz do zrobienia, pozwolić jej płakać, Claire walczyła z narastającą falą łez jako wykonawca tego wszystkiego. To 12 dlatego, że próbowała się wymknąć… nie dlatego, że nie kocha ich wszystkich, ale dlatego, że pożegnania były tak bolesne. Minivan jej rodziców zatrzymał się przy znaku, a Claire usłyszała wyłączający się silnik. Poklepała Eve kilka razy aż jej najlepszy przyjaciel skinął głową i drżąc odszedł. - Witaj dyńko – powiedział Ojciec Claire i uśmiechnął się z bocznego okna w samochodzie. Wyglądał na zmęczonego, pomyślała, i zszokowało ją ile szarości było w jego włosach. Nie wyglądał dobrze, chociaż matka zapewniała ją, że tak jest. – Gotowa? - Prawie. – powiedziała. – Parę minut? - Nie spiesz się. – wyglądał jakby rozumiał, ale to spojrzenie taty było kierowane pod adresem Shane’a – dezaprobata, nie wystarczająco dobry – oceniał go od góry do dołu. Shane tego nie zauważył a nawet gdyby tak było, to prawdopodobnie niewiele mu na tym zależało w tej chwili. Zamknął odległość między nimi, gdy Claire wróciła, choć nie objął jej, utrwalił uczucie uścisku wokół niej. Bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo z nim. - Nie podoba mi się to. – powiedział. – nie podoba mi się, że nie możesz mi wybaczyć Claire. Proszę, powiedziałem, że mi przykro, co

chcesz abym uczynił? Mam Błagać? Będę. Padnę na kolana, jeśli chcesz, przed twoim ojcem. - Nie! – wyrwało jej się- Nie to jest.. nie jestem zła, tak naprawdę, nie jestem. Ale ja tego potrzebuje. Potrzebuje tego. I zwykle nie proszę o nic dla siebie, ale to jest moje Shane. Nie będzie na długo, ale daje nam czas – jeśli jesteśmy bardzo mocnymi kawałkami, będziemy razem. 13 Dawała mu też do zrozumienia, że spieprzył, a ona nie może być jedną z tych dziewczyn, wycieraczek,.. gotowych przebaczyć mu gdy zrobił niewybaczalne rzeczy. On nie ufał jej na słowo. On wierzył – mimo tego, co o niej wiedział – że spotykała się za plecami z Michaelem, który, cóż, nigdy. A więc nie może wpaść w szybkie, łatwe przeprosiny. Nawet tu, na kolanach, przed ojcem. Łzy zatkały jej gardło ponownie, a gdy zobaczyła, że był, co do tego poważny wyciągnęła rękę i chwyciła jego dłoń. Wielkie dłonie, z bliznami na kostkach od walk, ale także delikatne. Ręce, które kochała, zwłaszcza, gdy tak jak teraz, dotknął jej płonących policzków i dał im chłodu. Jego kciuki prześledziły jej kości policzkowe, delikatnie, pochylił się i wyszeptał. - Przykro mi, Claire. Proszę. Nie odchodź. -Ja..- zamknęła oczy bo czuła się przytłoczona, przez jego moc, wzięła głęboki oddech. – Shane, musze iść. Muszę. To nie znaczy, że cię nie kocham, lub, że nie wrócę. – otworzyła oczy ponownie i poznała jego

ostre, rozpaczliwe spojrzenie. – Powiedziałam, że kiedyś za ciebie wyjdę. Ciągle tego chce, jeśli ty też. To obudziło jego zaciekły uśmiech. - Oh jasne. Zrobię to jutro jeśli… - Wiem. – powiedziała.- Ale ja nie mogę. Jeszcze nie. Puścił ją ale się nie odsunął, wziął ją za ręce i podniósł je do ust aby je ucałować, jedna na raz. Zadrżała na ciepło jego ust, tęsknota na jego twarzy nie dała jej głosu. - Jeśli będziesz mnie potrzebować… - powiedział, a następnie zatrzymał się z gorzkim uśmiechem. – Prawdopodobnie nie będziesz. 14 Cichutko podniosła komórkę. - Szybkie wybieranie. - Zadzwoń do mnie dzisiaj. – powiedział. – Zadzwoń do mnie każdego dnia. - Będę. – obiecała. – Shane… - Wiem. – powiedział. – Słuchaj, nienawidzę pożegnań także. Ale czasem musimy tylko je przeżyć. O to mu chodziło, zostawił ją bez słowa, oszołomną a to wszystko, co mogła zrobić, to myśleć by pocałować go jeszcze raz, delikatnie. To była obietnica, o tym myślało jej serce i dusza. A potem podeszła do jej leżącej walizki i jej tata pomógł je załadować na tył miniwana. Shane przyszedł do pomocy a ona kręcąc głowa ukazała, że musi zrobić to sama. Bała się, że ucieknie z powrotem do domu, do Morganville, do wspólnego domu, jeśli nie pójdzie na

własną rękę. To nie potrwa długo, aby zmienić swoje życie. Może dziesięć minut. Poranne słońce myło złotem bilboard, Shane objął EVe ramieniem stojąc obok wana, Michael bezpieczne w środku, rzuciła swój plecak i zamknęła drzwi i pomachała. Oni pomachali. A potem jakoś buła w siedzeniu pasażera, zapięła się, choć tego nie pamiętała, a min iwan ruszył przyspieszenie na północ z dala od Morgaville. Z dala od wszystkiego. Obróciła się na siedzeniu i widziała Shane’a i Eve w oddali. Raz, jak nie mogła już zobaczyć Bilbordu odwróciła głowę i wzięła głęboki oddech, drżący. Nie będę płakać, powiedziała sobie. Nie będę. 15 W końcu przyszło jej do głowy zadać pytanie ojcu. - Gdzie jest mama? - Powiedziała, że spotka się z nami na lotnisku, Wszystko w porządku mała? – zapytał jej ojciec. Trzymał oczy na drodze, a jego głos był obojętny, ale wyciągnął prawą rękę a ona ją chwyciła. – Moja dziewczyna. Jest w porządku. Pamiętam jak wiozłem cię tutaj do szkoły. Wydawałaś się znacznie mniejsza, kochanie, a więc znacznie bardziej narażona. Spójrz teraz na siebie – jesteś piękną, pewna siebie młodą kobietą. Jestem bardzo z ciebie dumny. I wiem, że to dla ciebie trudne. Nie czuła się piękna, czy pewna siebie, czy też kobietą. Jedyna, co czuła to młodość i bardzo surowa strata. Ale uśmiechnęła się i tak,

przełknęła łzy, a kiedy jej głos był stały spytała go jak jego praca, i co mówi lekarz o stanu jego serca i o tysiąc małych rzeczy, które należały do miłości. Rozmawiali przez całą drogę do Midland. To nie była tylko mama czekająca na lotnisku, ku zdumienia Claire. TO była impreza. Kiedy weszła do środka z tatą, wirowały jej dwie walizki, natychmiast zobaczyła gigantyczny jasnoróżowy transparent z napisem GRATULACJE! I olbrzymia gromadę balonów na obu końcach. I tłum. Dopingujący tłum. Nie wiedziała, co widzi, szczerze… a potem twarze zaczęły przychodzić do ostrości. Jej nauczyciele z liceum – pani East Street, pani, pan Popp, Pan Shelton… jej ulubieniec. A następnie koledzy, co najmniej dziesięciu z nich. Niektórzy były przyjaciółmi, ale 16 dorywczymi przyjaciółmi, większość z nich dopiero, co ukończyła liceum, odgadła gdyby byli w jej wieku. Była już dwa lub trzy lata przed nimi, dzięki testowaniu większości podstawowych przedmiotów. Nie tęskniła za nimi, ale miło było ich zobaczyć, tak - i dziwne, także, to jakby sen, gdzie wszystko z przeszłości nagle jest w teraźniejszości, rzucając wszystko. To było dziwne i zabawne i wspaniałe, kiedy ich ściskała i klepała po plecach, zawrotne tańce od osoby do osoby, czuła się tak, jakby wszyscy na lotnisku patrzył na nią i zastanawiała się, co się do diabła się dzieje. Kiedy złapała oddech, poczuła nagłe, ostre uczucie, kogo jej brakowało: Shane. Eve. Michael. Myrnin. Może nawet Amelie i Oliver i pół tuzina innych,

zauważyła, że- jednak nieoczekiwanie – mogli by żałować, że nie ma ich tutaj, aby to zobaczyć. Myrnin byłby zachwycony. On zostałby chwytając stos babeczek z tacy, a dziurkując je, i zauważając, jak czerwony słodki płyn wygląda zupełnie jak rozcieńczona krew... i Shane mógłby ze znużeniem zagrozić i dźgnąć go. Ewa głosowałaby za. Michael by się śmiał. Nagle wszystko wydawało się zarówno za duże i za małe. Lotnisko Midland nie było wykorzystywane do uroczystości, ale wydawało się położyć uśmiech na twarzach ludzi, bezpieczeństwo, nawet u znużony, zmęczony biznesmenów z ich solidnie maltretowanymi walizkami. Claire była nowe, i wykropkowana, zielona i fioletowa. Nie była pewna, czy były one zbyt dziwne czy nie, ale przynajmniej nie będzie ich szukać. Impreza była krótka - piętnaście minut, a potem tata Claire zaczął radośnie przypominać ludziom, że mają samolot. Jej mama przytuliła ją mocno jak pierwszy z gości zaczął wychodzić, i rzekła: - To jest tak dobrze cię widzieć, kochanie. Nawet tylko na to. - Pchnęła Claire powrotem na dystans i dał jej inspekcję Ala mama, w górę i w dół. - Wyglądasz trochę chudo, kochanie. Jesz? 17 - Tak, mamo, jem. Nie martw się. Kiedyś dostane się do Bostonu, to wszystkie te przekąski i jedzenie kawiarnia i pizza, więc prawdopodobnie zdobędę dziesięć funtów w pierwszym tygodniu. " - No cóż, mogłabyś zdobyć kolejnych dziesięciu funtów, tak.- Ona nerwowo szczotkowała włosy Claire, przekształcając je wokół jej

twarzy. - Och, kochanie, możesz też pójść do fryzjera. Dobrze. Obiecaj mi - myślisz, że masz wszystko, czego potrzebujesz? Czy potrzebujesz arkuszy, lub ręczników, lub… - Jest w porządku mamo, mamo - , powiedziała Claire i złapała dłonie matki we własne - Nic mi nie będzie. Mama wzięła głęboki oddech, skinęła głową. -Wiem, powiedziała. - Prawdopodobnie potrzebujesz ubrań. Jak zawsze. Był to stary refren. Mama miała włosy ustalona ładnie, miała makijaż i sweter i dobrze dopasowane spodnie. Jej matka zawsze miała dużo większe poczucie mody niż posiadała Claire, i to zawsze było coś co mama widziała jako społeczne niedociągnięcie. Claire nie. Domyśliła się, kiedy będzie gotowa do troski co do tych rzeczy. Ale teraz, wygodny sweter i dżinsy były jej tak naprawdę potrzebne. - Mam dość ubrań- powiedziała Claire. Połowa z nich zostały przekazana jej przez Eve, która przewróciła oczami w nędzy szafy Claire i ofiarowane jej rzeczy, które były - według standardów Ewy, w każdym razie – wystarczająco konserwatywne. - A pieniądze? Masz wystarczająco dużo pieniędzy? - Tak.- To prawda. Zdobyła wynagrodzenie z Morganville będąc asystentem Myrnina, miała nawet karte kredytową. Była bardzo błyszcząca. - Szczerze, Mamo, jest w porządku. 18 - Wiem, że jest, zawsze jesteś- Matka westchnęła i złożyła ją w objęciach ostrego zapachu proszku i perfum. -Czy z niecierpliwością

czekasz na zobaczenie Elizabeth? Przyjaciółka z liceum Claire Elizabeth przeniosła się do Cambridge, choć uczęszczała do innej szkoły niż MIT. Ale szczerze mówiąc, poza wymianą e-maili i rozmów telefonicznych, i śnieżycy nagłych planów w ciągu ostatnich kilku dni, tak naprawdę nie wiedziała czy chcę zobaczyć Elizabeth. Dwa lata od siebie to wieki. Wciąż pamiętał przypływ podniecenia i konsternacji, czuła otwarcie pierwszego e-mail. Twoi rodzice powiedzieli mi, że przeniosłaś się do miasta, Elizabeth napisała. NIE MOŻESZ żyć w akademiku!! Ja wynajmie miejsce. Zgoda? Proszę proszę proszę? To była Elizabeth, wszystko w porządku, ż prawdopodobnie podskakiwała w górę iw dół. I nie było powodu, aby tego nie zaakceptować. Lecz teraz, Claire czuła się trochę chora. Może powininna po prostu zatrzymać się w akademiku. Ale ona nie miała takiego szczęścia z nimi w Texas Prairie University. Mama zauważyła jej milczenie. -Oh, kochanie. Nienawidzę jak jedziesz tak daleko, ale jestem dumna z tego, co już osiągnęłaś. Wiem, że to dopiero początek takich wielkich rzeczy dla ciebie. To było bardzo dziwna myśli, nagle. Ona tak wiele zrobiła przez ostatnie kilka lat w Morganville, że pomysł by mogło być tego więcej…. To po prostu wydawało się dziwne. Jak myśl, że miała zamiar wsiąść do samolotu i polecieć do Dallas, a następnie na inny lot do Bostonu. Była kiedyś w Dallas ... z

Michaelem i Eve. Z Shane’m. I przypomniała sobie, każdą sekundę tego słodkiego, pięknego, dzikie weekendu, gdzie dwoje z nich 19 właśnie się rozpoczęło odkrywać siebie na nowo i osobiście. To było ... to było magiczne, w jej pamięci. Wracanie do Dallas bez niego wydawał się po prostu przeciwieństwem magicznej rzeczy. Wydawało się, że to złowrogi znak przekleństwa. Tato pomógł jej sprawdzić swoje walizki aż do Bostonu, poprzez nerwowe podniecenia pokazała jej identyfikator biletów, a potem był - nagle – ponowny czas rozstań. Tych trydnych. Zarzuciła mu ręce na szyję, jej tata przytulił ją, ucałowała go w oba policzki, co uczyniło go zaskoczonym i szczęśliwym, była zazwyczaj bardziej powściągliwa. Jej mama ma to samo, i oboje udawali, że nie zauważyli, jak niepewnie ich głosy były nawzajem, jak mówili wszystkie zwykłe rzeczy, wszystkie kochające rzeczy. A potem była w linii zabezpieczeń, a zostawiając przeszłość za sobą z ostateczności, która był bardziej niż trochę przerażająca. Jestem sama. Śmieszne. Miała do czynienia przez ostatnie kilka lat z wieloma rzeczami- życie i śmierci i wszystkich etapy pomiędzy. Strata i miłość. Wściekłość i radość. Przede wszystkim, niebezpieczeństwo, stałe i nieustające niebezpieczeństwo ... Jednak trzęsła się cala jak podała agentowi TSA jej dowód osobisty i jej bilet i gorączkowo zastanawiała się, czy usunęła z jej plecaka wszystkim zwykłe rzeczy Morganville’skiej pomocy ratunkowej -

azotan srebra, palik, noże, roboty. Co jakby ją coś przeoczyła? Co jeśli… -Proszę pani? Co to ma być? - Umundurowany oficer zmarszczył na nią i wyciągnął jej kartę identyfikacyjną. Oh. Jej karta Morganville ID. Chwyciła niewłaściwą, i szybko zarumieniła się i wyłowił Texas jazdy zamiast tego 20 - Przepraszam,- powiedziała. – Uh, biblioteczna karta. Nie miał przeczytał tekstu, na szczęście, tylko wzruszył ramionami, rozpatrzył jej twarz na tyle długo, aby była jeszcze bardziej nerwowa, potem machnął. Buty były trudno zdjąć – nie planowała tego - i jej bluza musiała także być zdjęta. Jej plecak przeszedł przez skanery bez kłopotów, na szczęście, a potem trzymała wszystkie swoje rzeczy, bez tchu, z ulgą, na drugiej stronie bariery. Claire chodziła boso do niektórych miejsc, włożyła bluzę i jej trampki, umieściła z powrotem identyfikator portfelu (niepotrzebny identyfikator Morganville bezpiecznie z tyłu, aby uniknąć nieporozumień), a potem, w końcu, przez chwilę pozwolić ogromowi tego w nią uderzyć. Była zaangażowana. Zameldowana. Torby ruszyły do samolotu. Jej tata wyśle resztę skrzynek bezpośrednio do jej nowego mieszkania. Była sama. Całkowicie, zupełnie, całkowicie na własną rękę, przechodząc do nowego świata bez Shane, bez rodziców. Nawet bez wrogów. Nikt się nie przejmował. Ludzie szli obok niej, i ignorowali jej

istnienie. Claire siedział przez chwilę w milczeniu, dostosowując się do rzeczywistości, poza Morganville, była tylko 18-letnia dziewczyna udającą się na studia, jak dziesięć tysięcy innych dziewcząt, widząc to w ten sposób. Nikt specjalny. Tak było, pomyślała, podniosła swój plecak i ruszył w kierunku odlotu, do najstraszniej rzeczy, jaką kiedykolwiek miała zrobić, najbardziej wolnej, jaką kiedykolwiek zrobiła. Ironia. 21 CHAPTER TWO: Elizabeth Porter oczekiwała Claire przy stanowisku odbioru bagażu, trzymając wielki znak: NAJLEPSZA PRZYJACIÓŁKA NA ZAWSZE i machając entuzjastycznie, co było dobre, bo inaczej Claire prawdopodobnie by jej nie rozpoznała. Pyzata, nieśmiała Elizabeth ze szkoły zniknęła, zastąpiona przez lśniącą, wysoką dziewczynę z krótkimi, platynowoblond włosami. Jej wyczucie mody również się zmieniło, z dziwacznego (kujońskiego) w seksowny.... miała na sobie rozpinaną koszulkę, plisowaną spódniczkę uczennicy, podkolanówki, mokasyny, a nawet okulary*. Chłopcy obserwowali ją, kiedy skakała, piszcząc i zarzucając ramiona wokół Claire, niczym cheerleaderka na mistrzostwach. Cheerleaderka należąca do zwycięskiej drużyny, oczywiście. „Jesteś wreszcie! O mój Boże, jestem tak podekscytowana! Claire!” Nagle Elizabeth odsunęła ją na odległość ramion i uważnie się jej przyjrzała. Urosła i teraz przewyższała Claire o co najmniej trzy cale *. „Wyglądasz... inaczej.” „A Ty nie?”, zapytała Claire i wybuchnęła śmiechem. Elizabeth dołączyła do niej i było tak, jak gdyby nie spędziły nawet chwili osobno... ale tylko na moment, ponieważ wtedy Elizabeth przestała się śmiać i coś dziwnego przemknęło przez jej twarz. Dwa lata temu Claire by tego nie rozpoznała, ale teraz umiała poznać strach, gdy go zobaczyła. Cóż, to dziwne... To było jedynie mignięcie i Elizabeth przykleiła z powrotem swój promienny uśmiech. „Chciałam zmiany”, powiedziała. „No wiesz, opuścić Texas, stać się nową osobą. Ty też tego chcesz, prawda?” „Prawda”, odpowiedziała Claire. Co innego mówiło jej serce; nie chciała się już zmieniać, naprawdę chciała być bardziej tą dziewczyną, którą już się stała – bardziej Claire. Z drugiej strony Elizabeth

wydawała się chcieć zmienić w kogoś kompletnie innego. To jednak nie stłumiło tej iskierki, którą Claire zawsze u niej lubiła. Wciąż pojawiała się ona w sposobie, w jaki Elizabeth pomagała nieść jej bagaż i trajkotała całą drogę na parking. „Dlaczego to zrobiłaś?”, nagle zapytała Elizabeth, bardzo poważnie, kiedy Claire wkładała swoje walizki do bagażnika wiekowego Forda Taurusa swojej przyjaciółki. „Co zrobiłam? Um... czy walizek nie powinno się wkładać do bagażnika?” Przecież świat nie mógł zmienić się aż tak bardzo... „Oglądasz się za ramię”, powiedziała Elizabeth. „ Robisz to co kilka sekund, odkąd opuściłyśmy terminal. Boisz się czegoś? Czy ktoś Cię śledził? ” Znowu wyglądała bardzo poważnie i Claire zrozumiała, że jej przyjaciółka ma rację – naprawdę oglądała się automatycznie, rutynowo sprawdzając czy nic się na nią nie zakrada. Przezorność Morganville. „Oh” powiedziała i wysiliła się na przepraszający uśmiech. „Tak sądzę – cóż, okolica, w której mieszkałam, nie jest zbyt bezpieczna. Przyzwyczaiłam się do uważania na siebie.” „Cóż, witamy w cywilizowanym świecie, a nie w Backwardstown*.” powiedziała Elizabeth i zatrzasnęła pokrywę bagażnika. „Witajcie, laski, nadchodzimy!” Claire wsiadła do samochodu,a po niej wsiadła Elizabeth, wydając okrzyki radości i podkręciła muzykę na maksa głośno, śpiewając ile sil w płucach, kiedy wyjeżdżały z garażu na słabe, popołudniowe słońce. Przejażdżka była bardzo pouczająca, bo Cambridge w ogóle nie wyglądało jak Dallas. Dallas było stalowe i szklane, ciepłe i kanciaste; Cambridge było wiekowe, czas zaokrąglił budynki, wszędzie była trawa, wciąż jadowicie zielona, pomimo wiszącego w powietrzu spadku temperatury. Drzewa były o wiele wyższe, niż się spodziewała i te kolory... Claire gapiła się jak dziecko w Boże Narodzenie, zbyt zdumiona jego pięknem, by dołączyć do wspólnego śpiewania, nawet jeśli lubiła piosenkę, którą teraz śpiewała Elizabeth. Domy były małe, kwadratowe i tak * Smart Librarian glasses – nie wiem jak brzmi ich nazwa w naszym języku... http://5916socialmedia.cci.fsu.edu/~mda10c/wpcontent/ images/i-glasses-librarians.png * 1 cal = 2,54 cm. * Backwardstown – zacofane miasto, uznałam że nie wymyślę z tego fajnej polskiej nazwy, więc zostawiłam tak jak jest :) bardzo schludne, a jednocześnie tak... stare. Również w Morganville wszystko wyglądało staro, ale tak jakby miało się w każdej chwili rozpaść. To wyglądało bardziej jak zachowane z miłością dla historii. „Będziesz potrzebowała auta”, znienacka powiedziała Elizabeth, ściszając radio. „Wiem, że cały czas