chrisalfa

  • Dokumenty1 125
  • Odsłony230 224
  • Obserwuję130
  • Rozmiar dokumentów1.5 GB
  • Ilość pobrań145 127

11. Wichry Diuny - Brian Herbert, Kevin J. Anderson

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

chrisalfa
EBooki
01.Wielkie Cykle Fantasy i SF

11. Wichry Diuny - Brian Herbert, Kevin J. Anderson.pdf

chrisalfa EBooki 01.Wielkie Cykle Fantasy i SF Herbert, Frank - Cykl Diuna T.I-XVII (kompletna seria) IV. Kroniki Diuny - Bohaterowie Diuny
Użytkownik chrisalfa wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 191 stron)

BRIAN HERBERT KEVIN J. ANDERSON WICHRY DIUNY Przełożył: Andrzej Jankowski CZĘŚĆ VIII 10 207 EG Po obaleniu Szaddama IV rządy Paula Muad’Diba trwały czternaście lat. Przeniósł on stolicę Imperium do Arrakin, miasta na świętej pustynnej planecie Diunie. Chociaż jego dżihad wreszcie się zakończył, nadal wybuchają konflikty. Matka Paula, lady Jessika, miała dość ciągłych walk i politycznych intryg, powróciła więc do ojczyzny Atrydów, na Kaladan, by władać planetą jako jej księżna. Odkąd osiadłam na Kaladanie i prowadzę spokojne życie, otrzymuję niewiele doniesień z pól dżihadu mojego syna — nie dlatego, że wolę pozostawać w niewiedzy, lecz dlatego że rzadko to wieści, które chciałabym usłyszeć. — lady Jessika, księżna Kaladanu Na orbicie nad Kaladanem zawisł pozarozkładowy statek, były liniowiec Gildii zarekwirowany na potrzeby dżihadu. Do zamkowego ogrodu wpadł chłopiec z wioski rybackiej szykowany na pazia. Wyglądał niezgrabnie w swoim oficjalnym stroju. — To jednostka wojskowa, pani! — wyrzucił z siebie. — W pełni uzbrojona! Klęcząc przy krzewie róży, Jessika obcinała do kuchni gałązki z wonnymi kwiatami. W tym prywatnym ogrodzie miała kwiaty, zioła i krzewy w doskonałym połączeniu porządku z chaosem, pożyteczne, miłe dla oka oraz powonienia okazy flory. Lubiła tutaj pracować i medytować w panujących tuż po świcie spokoju i ciszy, pielęgnując swoje rośliny i wyrywając uporczywie odrastające chwasty, które próbowały zburzyć delikatną równowagę. Nieporuszona paniką chłopca, wciągnęła głęboko aromatyczną woń olejków wydzielanych pod wpływem jej dotyku przez zimozielone krzewy. Podniosła się i otrzepała ziemię z kolan. — Przysłali jakąś wiadomość? — zapytała. — Tylko taką, że przybędą tu wysłannicy kwizaratu, pani. Żądają rozmowy w pilnej sprawie. — Żądają? Chłopiec struchlał na widok wyrazu jej twarzy. — Jestem pewien, że mieli na myśli prośbę, pani — odparł. — Przecież nie śmieliby występować z żądaniami wobec księżnej Kaladanu… i matki Muad’Diba! Niemniej jednak musi to być naprawdę ważna wiadomość, skoro uzasadniała wysłanie takiego statku. Paź wił się jak wyrzucony na brzeg węgorz. Jessika wygładziła ubranie. — No cóż, jestem pewna, że ten wysłannik ma ją za ważną — powiedziała. — To pewnie jeszcze jedna prośba, żebym podniosła limit zezwoleń dla przybywających tutaj pielgrzymów. Kaladan, od ponad dwudziestu pokoleń siedziba rodu Atrydów, uniknął spustoszeń dżihadu głównie dzięki temu, że Jessika nie wpuszczała na planetę zbyt wielu obcoświatowców. Samowystarczalny lud Kaladanu wolał, by pozostawiono go w spokoju. Z radością przyjąłby z powrotem księcia Leto, ale wskutek zdrady na wysokich szczeblach władzy został on zamordowany. Teraz Kaladańczycy mieli w zamian jego syna, Paula Muad’Diba, Imperatora całego znanego wszechświata. Jednak pomimo starań Jessiki Kaladan nie mógł całkowicie uchronić się przed burzami szalejącymi w galaktyce. Chociaż Paul od dawna poświęcał ojczystej planecie mało uwagi, tutaj otrzymał imię i został wychowany. Zawsze kładło się to cieniem na jej mieszkańcach.

Po wielu latach dżihadu w umęczonym Imperium zapanował kaleki pokój, który zaległ niczym chłodna zimowa mgła. Patrząc na młodego posłańca, Jessika zdała sobie sprawę, że musiał się on urodzić już po wstąpieniu Paula na tron. Nie znał niczego oprócz wiszącego nad planetą widma dżihadu i surowszej strony natury jej syna… Wyszła z ogrodu, krzyknąwszy do chłopca: — Wezwij Gurneya Hallecka! Spotkamy się z delegacją w głównej sali zamku. Jessika zdjęła strój ogrodniczki i przebrała się w uroczystą suknię koloru morskiej zieleni. Upięła popielatobrązowe włosy i założyła naszyjnik ze złotym wisiorkiem przedstawiającym herbowego jastrzębia Atrydów. Nie chciała się spieszyć. Im więcej o tym myślała, tym bardziej zastanawiała się, jaką wiadomość mógł przywieźć ten statek. Być może nie jest to wcale jakaś błaha sprawa… W głównej sali czekał na nią Gurney. Kiedy odszukał go paź, biegał z chartami i jeszcze miał zaczerwienioną od wysiłku twarz. — Według dyrekcji portu kosmicznego ten wysłannik jest wysokiego szczebla członkiem kwizaratu. Przybywa z Arrakis z całą armią sług i strażą honorową — powiedział. — Mówi, że ma wiadomość najwyższej wagi. Jessika udała brak zainteresowania, chociaż w rzeczywistości było inaczej. — Zgodnie z moimi obliczeniami jest to dziewiąta „pilna wiadomość” przekazana przez nich od zakończenia przed dwoma laty dżihadu. — Mimo to, pani, wydaje się, że tym razem jest inaczej. Gurney starzał się ładnie, chociaż z powodu blizny po krwawinie na brodzie i udręczonych oczu nie był, i nigdy nie będzie, przystojnym mężczyzną. W młodości wiele wycierpiał pod butem Harkonnenów, ale lata dzielnej służby sprawiły, że stał się jednym z największych skarbów Atrydów. Jessika usiadła na fotelu, na którym zasiadał niegdyś jej ukochany książę Leto. Kiedy służba zamkowa uwijała się, przygotowując na przyjęcie wysłannika i jego świty, szef kuchni zapytał Jessikę, jakie napoje będą najbardziej odpowiednie. — Tylko woda — odparła chłodnym tonem. — Podajcie im wodę. — Nic więcej, pani? Czy to nie zniewaga dla tak ważnej osobistości? Gurney zachichotał. — Oni są z Diuny — wyjaśnił. — Uznają to za zaszczyt. Otworzyły się gwałtownie dębowe drzwi holu. Wpadł przez nie wilgotny wiatr i wmaszerowała z hałasem straż honorowa. Piętnastu mężczyzn, byłych dżihadystów Paula, wniosło sztandary z czarnymi lub białymi akcentami. Członkowie tej niezdyscyplinowanej świty mieli na sobie, niczym mundury, imitacje filtrfraków, chociaż te pustynne stroje były zupełnie niepotrzebne w wilgotnym kaladańskim klimacie. Cała grupa pokryta była lśniącymi kroplami, gdyż na zewnątrz zaczęła padać mżawka. Goście najwyraźniej uważali to za znak od Boga. Pierwsze szeregi świty rozstąpiły się, robiąc przejście żółto odzianemu kapłanowi dżihadu. Ten odrzucił mokry kaptur, ukazując wygoloną głowę. Jego oczy, całkowicie niebieskie z powodu uzależnienia od melanżu, lśniły nabożnym szacunkiem. — Jestem Isbar i stawiam się przed matką Muad’Diba — powiedział. Skłonił się nisko i pogłębiał ukłon, aż w końcu rozpłaszczył się na podłodze. — Wystarczy tego — rzekła Jessika. — Wszyscy tutaj wiedzą, kim jestem. Nawet kiedy Isbar wstał, trzymał pochyloną głowę i odwracał wzrok. — Widząc obfitość wody na Kaladanie, jeszcze pełniej pojmujemy, jakim poświęceniem było dla Muad’Diba przybycie na Diunę, by stać się zbawcą Fremenów. — Macie za sobą długą drogę — powiedziała Jessika tonem, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości, iż nie chce tracić czasu na ceremonie. — Cóż pilnego sprowadza was tym razem? Isbar sprawiał wrażenie, że mocuje się z wiadomością, którą przywiózł, jakby była żywą istotą. Jessika wyczuwała jego głęboki strach. Członkowie straży honorowej milczeli jak posągi. — Wykrztuś to wreszcie, człowieku! — rozkazał Gurney. — Muad’Dib nie żyje, pani — wyrzucił z siebie kapłan. — Twój syn odszedł do Szej–huluda. Jessika poczuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją pałką w głowę. — Och, nie — jęknął Gurney. — Nie… nie Paul! — Wyrzekłszy się władzy, święty Muad’Dib odszedł na pustynię i zniknął wśród piasków — ciągnął Isbar, chcąc jak najszybciej pozbyć się słów, które w sobie dusił. Jessika musiała przywołać wszystkie umiejętności, których nauczyły ją Bene Gesserit, by zbudować wokół siebie

gruby mur i dać sobie czas na przemyślenie tego, co usłyszała. Siłą woli powstrzymała się od płaczu i krzyku, zachowała spokojny, cichy głos. — Opowiedz mi o wszystkim, kapłanie. Słowa kwizara cięły niczym ziarna piasku miotane przez ostry wiatr. — Wiesz o ostatnim spisku uknutym przez zdrajców spośród jego fedajkinów — zaczął Isbar. — Mimo iż został oślepiony przez wypalacz skał, błogosławiony Muad’Dib patrzył na świat boskimi oczami, nie zaś sztucznymi, tleilaxanskimi, które kupował dla swoich pozbawionych wzroku żołnierzy. Owszem, Jessika wiedziała o tym. Jej syn, wskutek swoich niebezpiecznych decyzji i ostrego sprzeciwu wobec dżihadu, zawsze musiał się liczyć z próbą zamachu. — Ale przecież Paul uszedł z życiem. Stracił tylko wzrok — powiedziała. — Był jeszcze jeden spisek? — Przedłużenie tego samego spisku, wielmożna pani. Byli w to zamieszani sternik Gildii i Matka Wielebna Gaius Helena Mohiam. — Jakby po zastanowieniu dodał: — Z rozkazu regentki Alii zostali straceni razem z panegirystą Korbą, twórcą intrygi przeciw twojemu synowi. Została naraz zasypana zbyt wieloma faktami. Mohiam zgładzona? Wiadomość ta wstrząsnęła nią do głębi. Jej stosunki ze starą Matką Wielebną były burzliwe, przeplatały się w nich, niczym przypływy i odpływy, miłość i nienawiść. Alia… jest teraz regentką? Nie Irulana? Oczywiście to było właściwe. Ale skoro Alia jest władczynią… — A co z Chani, ukochaną mojego syna? — zapytała. — A z księżną Irulaną, jego żoną? — Irulana została uwięziona w Arrakin do czasu wyjaśnienia, w jakiej mierze brała udział w spisku. Regentka Alia nie pozwoliłaby, żeby stracono ją z pozostałymi, ale wiadomo, że była związana ze zdrajcami. — Kapłan z trudem przełknął ślinę. — Co zaś do Chani… zmarła podczas porodu bliźniąt. — Bliźniąt? — Jessika poderwała się na nogi. — Mam wnuki? — Chłopca i dziewczynkę. Dzieci Paula są zdrowe i… Nagle z twarzy Jessiki opadła maska spokoju i ukazała się groźna mina. — Nie pomyśleliście o tym, żeby natychmiast mnie powiadomić? — Usilnie starała się uporządkować myśli. — Powiedz mi niezwłocznie o wszystkim, co muszę wiedzieć. Kwizar zastanawiał się, od czego zacząć. — Wiesz o gholi, który był darem Tleilaxan i Gildii dla Muad’Diba? — zapytał w końcu. — Okazało się, że jest bronią, narzędziem zamachu stworzonym z ciała zabitego wiernego sługi Atrydów. Jessika słyszała o gholi wyhodowanym z martwych komórek Duncana Idaho, ale przypuszczała, że jest to jakiś egzotyczny artysta, który potrafi do złudzenia naśladować innych, albo kuglarz. — Hayt miał wygląd i nawyki Duncana Idaho, ale nie miał jego wspomnień — kontynuował kapłan. — Chociaż został zaprogramowany, by zabić Muad’Diba, jego prawdziwa osobowość ujawniła się i pokonała alter ego, dzięki czemu stał się ponownie dawnym Duncanem Idaho. Teraz pomaga regentce Alii. Najpierw zdumiała ją wiadomość o tym — Duncan naprawdę znowu żyje i jest świadom? — ale potem wróciło najistotniejsze pytanie. — Dość tych uników, Isbar — powiedziała. — Muszę poznać więcej szczegółów tego, co się przydarzyło mojemu synowi. Kapłan miał cały czas zwieszoną głowę, przez co jego głos był stłumiony. — Powiadają, że dzięki zdolności jasnowidzenia Muad’Dib wiedział, jakie spotkają go tragedie, ale nie mógł nic zrobić, by zapobiec swemu, jak to nazywał, „straszliwemu przeznaczeniu”. Ta wiedza go zniszczyła. Niektórzy mówią, że na koniec był rzeczywiście ślepy, w ogóle nie widział przyszłości i nie mógł już dłużej znosić tego żalu. — Kwizar przerwał, po czym przemówił z większą wiarą: — Ale ja, jak wielu innych, wierzę, że Muad’Dib wiedział, że nadeszła jego chwila, że usłyszał wezwanie Szej–huluda. Jego duch jest nadal tam, na piaskach, na zawsze złączony z pustynią. Gurney zmagał się ze smutkiem i złością, to zaciskając, to rozluźniając pięści. — A wy tak po prostu pozwoliliście mu, żeby — ślepy — odszedł między diuny? — zapytał w końcu. — To właśnie zobowiązani są zrobić ślepi Fremeni — odpowiedziała mu Jessika. Isbar wyprostował się. — Nikt niczego nie „pozwala” Muad’Dibowi, Gurneyu Halleck — odparł. — On zna wolę Boga. Nie nam rozumieć to, co wybiera. Gurney nie zamierzał tak łatwo przejść nad tym do porządku. — A przeprowadzono poszukiwania? — zapytał. — Próbowaliście go odszukać? Znaleziono jego ciało?

— Nad pustynią latało wiele ornitopterów, wielu poszukiwaczy badało piaski. Niestety, Muad’Dib zniknął. — Isbar skłonił się ze czcią. Kiedy Gurney obrócił się do Jessiki, jego oczy pałały. — Biorąc pod uwagę jego umiejętności radzenia sobie na pustyni, mógł przeżyć, pani — powiedział. — Mógł znaleźć jakiś sposób. — Nie, jeśli nie chciał żyć. — Potrząsnęła głową, po czym spojrzała ostro na kapłana. — A co ze Stilgarem? Jaką on odegrał w tym rolę? — Lojalność Stilgara nie ulega wątpliwości. Czarownica Bene Gesserit, Korba i ten sternik zginęli z jego ręki. Pozostaje na Diunie jako łącznik z Fremenami. Jessika próbowała wyobrazić sobie poruszenie, jakie zapanuje w Imperium. — A kiedy to wszystko się stało? — zapytała. — Kiedy po raz ostatni widziano Paula? — Dwadzieścia siedem dni temu — odparł Isbar. — Prawie przed miesiącem! — ryknął zdumiony Gurney. — Na nieskończone piekła, co tak długo was powstrzymywało przed przybyciem tutaj? Isbar cofnął się, przestraszony wybuchem złości wielkoluda, i wpadł na członków swojej świty. — Trzeba było poczynić przygotowania i zebrać grupę odpowiednio ważnych osób. Dla przywiezienia tej strasznej wiadomości musieliśmy się postarać o statek Gildii, który robiłby wystarczające wrażenie. Jessika czuła się tak, jakby otrzymywała cios za ciosem. Dwadzieścia siedem dni… a ona nic nie wiedziała, niczego się nie domyślała. Jak mogła nie wyczuć straty syna? — Jest jeszcze jedna sprawa, pani, która spędza nam wszystkim sen z powiek — dodał Isbar. — Bronso z Ixa nadal rozprzestrzenia kłamstwa i herezje. Schwytano go, jeszcze za życia Muad’Diba, ale udało mu się uciec z celi śmierci. Teraz rozzuchwaliła go wieść o śmierci twego syna. Jego bluźniercze pisma kalają pamięć o Mesjaszu. Rozpowszechnia rozprawy i manifesty, próbując odrzeć Muad’Diba z wielkości. Musimy go powstrzymać, pani. Jako matka świętego Imperatora… — Mój syn nie żyje, Isbar — ucięła Jessika. — Bronso publikuje swoje rozprawy od siedmiu lat i przez cały ten czas nie udało wam się go powstrzymać, a zatem jego zarzuty nie są niczym nowym. Nie mam czasu na rozmowy o błahostkach. — Podniosła się gwałtownie. — Posłuchanie dobiegło końca. Owszem, prześladują mnie wspomnienia, ale nie wszystkie są złe. Pamiętam wiele radosnych chwil spędzonych z Paulem Atrydą — podkreślam: z Paulem, nie z Muad’Dibem. Kiedy teraz zastanawiam się nad tamtymi chwilami, czuję się jak ktoś, kto uczestniczył w wielu wspaniałych ucztach. — Gurney Halleck, Wspomnienia i duchy przeszłości, w: Pieśni niedokończone Złapawszy wiatr zwierzyny, charty pędziły za nią, a z nimi biegł Gurney. Chłodne popołudniowe powietrze paliło mu płuca, kiedy przedzierał się przez podszyt, podświadomie starając się uciec od druzgoczących wiadomości. Umięśnione charty, o jasnych, złotozielonych, szeroko rozstawionych ślepiach, miały wzrok bystry jak orły i znakomity węch. Chronione grubym rudawym i szarym futrem oraz gęstym podszerstkiem, mknęły przez kałuże i przez pampasową trawę, ujadając tak, że obudziłyby umarłego. Radość z polowania przejawiała się w całym ich zachowaniu. Gurney kochał swoje psy. Przed laty miał sześć innych, ale zmuszony był je uśpić, ponieważ zaraziły się wirusem zapalenia krwi. Jessika podarowała mu jako szczeniaki te, które miał obecnie, ale postanowił nie przywiązywać się do nich zbytnio, by później nie cierpieć z powodu straty. Tamten dawny żal był niczym w porównaniu z tym, co czuł teraz. Paul, panicz, nie żył… Potknął się. Stanął, by złapać oddech, zamknął na chwilę oczy, po czym ruszył dalej za zaganiającymi zwierzynę psami. Właściwie nie miał ochoty na łowy, ale musiał się wyrwać z zamku, znaleźć daleko od Jessiki, a zwłaszcza od Isbara i jego sługusów z kwizaratu. Nie chciał ryzykować, że straci przy nich panowanie nad sobą. Gurney Halleck przez większość życia służył rodowi Atrydów. Jeszcze przed narodzinami Paula pomógł im pokonać Tleilaxan i odzyskać Ixa dla rodu Verniusow, później zaś walczył u boku księcia Leto z wicehrabią Moritanim w wojnie asasynów, starał się chronić Atrydów podczas zdrady Harkonnenów na Arrakis i służył Paulowi przez wszystkie lata dżihadu, dopóki nie przeszedł w stan spoczynku i nie osiadł na Kaladanie. Powinien był wiedzieć, że kłopoty się nie skończyły. A teraz Paul odszedł. Panicz odszedł na pustynię… ślepy i samotny. Nie było tam Gurneya, by mu pomóc.

Żałował, że mimo antypatii do nieustannego zabijania, nie został na Diunie. Postąpił tak samolubnie, porzucając dżihad i swoje obowiązki! Paul Atryda, syn księcia Leto, potrzebował go w swych heroicznych zmaganiach, a Gurney odwrócił się od niego. „Czy kiedykolwiek zdołam o tym zapomnieć albo pozbyć się poczucia wstydu?” — myślał. Skacząc po mokrych kępach bagiennej trawy, wypadł nagle na charty, szczekające i warczące na pokrytego szarym futrem zająca mszarnego, który wcisnął się pod wilgotny nawis piaskowca. Siedem psów siedziało na zadach, czekając na Gurneya. Wpatrywały się w przestraszone i skulone zwierzę, znajdujące się poza zasięgiem ich kłów, ale pozbawione możliwości ucieczki. Gurney wydobył pistolet myśliwski i strzałem w głowę zabił bezboleśnie zająca. Sięgnął i wyciągnął ciepłą, drgającą jeszcze tuszę. Doskonale wytresowane psy spokojnie go obserwowały, chociaż ich ślepia błyszczały z fascynacji. Gurney cisnął zwierzę na ziemię i kiedy dał znak, psy rzuciły się na świeży łup, szarpiąc mięso, jakby od wielu dni nie jadły. Instynkt drapieżcy. W przebłysku pamięci Gurney ujrzał jedno ze spływających krwią pobojowisk dżihadu, ale otrząsnął się, odsyłając ten obraz w przeszłość, gdzie było jego miejsce. Nie mógł jednak odepchnąć od siebie innych wspomnień, rzeczy związanych z Paulem, których będzie mu brakować, i poczuł, że załamuje się jego dusza wojownika. Paul, który był treścią tak dużej części jego życia, zniknął w bezkresie pustyni jak fremeński komandos wymykający się Harkonnenom. Ale tym razem już stamtąd nie wróci. Kiedy patrzył, jak charty rozszarpują mięso, czuł się tak, jakby odrywały fragmenty jego ciała, zostawiając ziejące rany. Wieczorem, kiedy zamek kaladański spowiły ciemności, służba się oddaliła, zostawiając Jessikę, by samotnie opłakiwała syna. Jessika nie mogła jednak znaleźć sobie miejsca w pustej sypialni. Cisza aż dzwoniła jej w uszach. Czuła się wytrącona z równowagi, zagubiona. Dzięki szkoleniu Bene Gesserit od dawna, zwłaszcza od śmierci Leto i powrotu z Arrakis na Kaladan, nie dawała upustu emocjom, więc ich nieużywane zawory zardzewiały i zasklepiły się. Ale przecież Paul był jej synem! Wyszła z sypialni i cicho sunęła korytarzami zamku aż do drzwi prywatnych apartamentów Gurneya. Zatrzymała się przed nimi, pragnąc z kimś porozmawiać. Mogli oboje użalić się nad wspólną stratą i zastanowić się, co teraz robić, jak pomóc Alii utrzymać spójność i tak już nadwyrężonego Imperium do czasu, aż dzieci Paula osiągną pełnoletność. Jaką przyszłość mogli stworzyć bliźniętom? Wichry Diuny — polityka i burze pustynne — były w stanie odrzeć ciało człowieka do kości. Nim zdążyła zapukać do ciężkich drzwi, usłyszała ze zdziwieniem dobiegające ze środka dziwne, niemal zwierzęce dźwięki. Zdała sobie ze wstrząsem sprawę z tego, że Gurney łka. Znalazłszy się w prywatnych komnatach, stoicki trubadur i wojownik wylewał bez skrępowania swój żal. Jeszcze bardziej poruszyła ją świadomość, że jej smutek nie jest nawet w połowie tak głęboki i nieopanowany, lecz jakoś odległy, jakby poza jej zasięgiem. Owszem, miała ściśnięte gardło, ale była jak odrętwiała. Nie wiedziała, jak dotrzeć do swych zablokowanych emocji. Przygnębiała ją sama myśl o tym. „Dlaczego nie potrafię odczuwać tego tak jak on?” — zadawała sobie pytanie. Chciała wejść do Gurneya i pocieszyć go, ale wiedziała, że to by go zawstydziło. Nie życzyłby sobie, żeby widziała jego obnażone uczucia. Uznałby to za słabość. Wycofała się więc, zostawiając go z jego żalem. Chwiejąc się, Jessika szukała w sobie tych samych emocji, ale natrafiała tylko na twarde bariery, które otaczały jej smutek i nie pozwalały mu się wydobyć na zewnątrz. „Paul był moim synem!” — pomyślała, ale napomnienie to na nic się nie zdało. Powróciwszy w środku nocy do swej sypialni, przeklęła w duchu zgromadzenie Bene Gesserit. Niech je piekło pochłonie! Pozbawiły ją matczynej zdolności odczuwania bólu po stracie dziecka. Początek panowania czy regencji to okres, w którym wszystko jest kruche. Zmieniają się sojusze, a ludzie krążą jak sępy, wypatrując słabych punktów nowego przywódcy. Pochlebcy mówią mu to, co chcą, żeby słyszał, nie zaś to, co słyszeć powinien. Początek jest okresem, w którym trzeba podejmować jasne i trudne decyzje, to one bowiem nadają ton całemu panowaniu. — św. Alia od Noża

Poseł Szaddama IV przybył niespełna miesiąc po zniknięciu Paula na pustyni. Alia była zdumiona tym, jak szybko zareagował przebywający na zesłaniu były imperator z rodu Corrinów. Ale wysłannik Szaddama został wyprawiony w wielkim pośpiechu, więc znał sytuację tylko w zarysach. Wiedział, że urodziły się bliźnięta, że Chani zmarła przy porodzie, że Paul poddał się ślepocie i przepadł bez śladu na piaszczystych pustkowiach. Nie miał jednak pojęcia, ile śmiałych decyzji podjęła od tamtej pory Alia. Nie wiedział, że stracono sternika Gildii Edryka i Matkę Wielebną Mohiam oraz panegirystę Korbę. Poseł nie wiedział też, że córka Szaddama, Irulana, osadzona jest w celi śmierci, choć nie zapadła jeszcze decyzja co do jej losu. Alia postanowiła przyjąć tego człowieka w podziemnym pomieszczeniu o ścianach z grubego plazmuru. Salka ta, niczym izba tortur, zalana była jaskrawożółtym światłem lumisfer. Regentka poprosiła Duncana i Stilgara, by zasiedli po obu jej stronach. Wykonana z niebieskiego obsydianu okładzina stołu sprawiała, że lśniący blat wyglądał jak okno, przez które widać głębiny odległego oceanu. — Nie ogłosiliśmy jeszcze oficjalnych planów pogrzebu Muad’Diba, a już przybywa ten sługus niczym sęp zwabiony świeżym mięsem — warknął Stilgar. — Nie przylecieli jeszcze nawet oficjalni przedstawiciele Landsraadu. — To dopiero miesiąc. — Alia poprawiła krysnóż, który nosiła w pochwie zawieszonej na szyi. — A Landsraad nigdy nie działał szybko. — Nie wiem, dlaczego Muad’Dib w ogóle utrzymał to zgromadzenie. Nie są nam potrzebne jego obrady ani memoranda. — To pozostałość po starym rządzie, Stilgar. Trzeba zachowywać formy. — Ona sama nie zdecydowała jeszcze, jaką rolę, jeśli w ogóle jakąkolwiek, pozwoli podczas regencji odgrywać szlachcie z Landsraadu. Paul nie starał się jej wyeliminować, ale też poświęcał jej niewiele uwagi. — Podstawowym pytaniem — biorąc pod uwagę czas podróży i fakt, że nie wysłaliśmy na Salusę Secundusa żadnego zawiadomienia — jest to, jak dowiedzieli się o tym tak szybko i przysłali emisariusza? Jakiś szpieg musiał stąd wylecieć już w pierwszych dniach. Jak Szaddam zdążył sporządzić plan… jeśli to jest plan? Zmarszczywszy w zamyśleniu brwi, Duncan Idaho siedział na swym krześle sztywno, jakby zapomniał, jak można się odprężyć. Jego ciemne, kręcone włosy i szeroka twarz były dobrze znane Alii, która widziała go podwójnie: jako dawnego Duncana ze wspomnień, które uzyskała od matki, nakładającego się na obraz ukształtowany pod wpływem własnych przeżyć związanych z gholą imieniem Hayt. Jego metalowe, sztuczne oczy — nuta, która kłóciła się z pozostałymi, ludzkimi cechami — przypominały jej o nowej, podwójnej tożsamości Duncana. Tleilaxanie zrobili z tego gholi mentata i teraz Idaho wykorzystał możliwości swego mózgu do przedstawienia podsumowania. — Wniosek jest oczywisty: ktoś na dworze wygnanego Corrina — być może hrabia Hasimir Fenring — był już gotowy do działania przy założeniu, że powiedzie się pierwotny zamach. Chociaż spisek został udaremniony, Paul Atryda i tak odszedł. Corrinowie zareagowali szybko, by wypełnić domniemaną próżnię powstałą po zrzeczeniu się przez niego władzy. — Szaddam będzie się starał odzyskać tron. Powinniśmy byli go zabić, kiedy po bitwie pod Arrakin wzięliśmy go do niewoli — rzekł Stilgar. — Musimy być gotowi na jego następne posunięcie. — Może dam posłowi głowę Irulany, żeby odwiózł ją jej ojcu. — Alia prychnęła. — To przesłanie nie zostałoby niewłaściwie odebrane. Wiedziała jednak, że mimo oczywistej, choć marginalnej roli, jaką Irulana odegrała w przygotowaniu spisku, Paul nigdy nie zaaprobowałby jej egzekucji. — Taki czyn miałby poważne, dalekosiężne konsekwencje — przestrzegł ją Duncan. — Nie zgadzasz się ze mną? Idaho uniósł brwi, ukazując wyraźniej swoje niesamowite oczy. — Tego nie powiedziałem — odparł. — Z zadowoleniem zmiażdżyłbym tę wspaniałą królewską szyję — rzekł Stilgar. — Irulana nigdy nie była naszą przyjaciółką, chociaż teraz twierdzi, że naprawdę kochała Muad’Diba. Może mówi tak tylko po to, by ocalić wodę swego ciała. Alia potrząsnęła głową. — W tej sprawie mówi prawdę, to się czuje. Irulana kochała mojego brata. Musimy sobie zadać inne pytanie: Czy zatrzymać ją jako instrument, którego wartość nie została jeszcze sprawdzona, czy też stracić ją w symbolicznym geście, którego nie będziemy mogli cofnąć? — Może powinniśmy poczekać i przekonać się, co ma do powiedzenia ten poseł? — zasugerował

Duncan. Alia skinęła głową i jej imponujące amazonki poprowadziły wijącymi się korytarzami twierdzy posągowego i zadufanego mężczyznę o nazwisku Rivato. Już sama długość drogi, którą musieli pokonać, zmieszała go i wytrąciła z równowagi. Zamknąwszy go z Alią i jej dwoma towarzyszami w jasno oświetlonej sali o grubych murach, strażniczki stanęły za drzwiami na warcie. Odzyskawszy z trudem panowanie nad sobą, saluski wysłannik złożył głęboki ukłon. — Imperator Szaddam pragnie przekazać wyrazy smutku z powodu śmierci Muad’Diba. Owszem, byli rywalami, ale Paul był też jego zięciem, mężem jego najstarszej córki. — Rivato rozejrzał się wokół. — Miałem nadzieję, że księżna Irulana będzie mogła do nas dołączyć. — Jest zajęta czym innym. — Alia przez chwilę zastanawiała się, czy nie wtrącić tego człowieka do tej samej celi śmierci. — Po co tutaj przyleciałeś? Po drugiej stronie wyłożonego niebieskim obsydianem stołu celowo nie umieszczono pustego krzesła, co zmuszało Rivato do stania naprzeciwko trojga dociekliwych rozmówców. Wyraźnie go to krępowało. Skłonił się ponownie, by ukryć grymas niepokoju. — Imperator wysłał mnie, gdy tylko dotarła do niego ta wiadomość, ponieważ całe Imperium stoi w obliczu kryzysu. — Szaddam nie jest Imperatorem — zauważył Duncan. — Przestań go tak tytułować. — Przepraszam. Służę na jego dworze na Salusie Secundusie, zdarza mi się więc o tym zapomnieć. — Odzyskawszy rezon, Rivato ciągnął: — Pomimo tych smutnych wydarzeń mamy ogromną szansę przywrócić ład. Od… upadku Szaddama IV Imperium było widownią strasznego zamętu i rozlewu krwi. Dżihad prowadził człowiek obdarzony wielką charyzmą — nikt tego nie neguje — ale teraz, kiedy nie ma już Muad’Diba, możemy przywrócić Imperium tak bardzo mu potrzebną stabilność. — Pod moimi rządami sytuacja w Imperium stabilizuje się — przerwała mu Alia. — Dżihad Paula zakończył się prawie dwa lata temu, a nasze armie są nadal silne. Jest coraz mniej zbuntowanych światów. Poseł starał się przywołać krzepiący uśmiech. — Ale wciąż są miejsca, które wymagają, by tak rzec, znacznie większej dyplomacji dla zaprowadzenia spokoju. Restauracja Corrinów, poprzez zapewnienie ciągłości władzy, pomogłaby zapanować nad wzburzonymi nastrojami. Alia spojrzała na niego chłodno. — Muad’Dib ma z Chani, swoją konkubiną, dwoje dzieci i to one są następcami tronu Imperium — powiedziała. — Sukcesja jest oczywista, nie potrzebujemy więc już Corrinów. Rivato uniósł ręce w pojednawczym geście. — Paul Muad’Dib zdawał sobie sprawę z potrzeby podtrzymania związków z byłym rodem imperialnym, skoro pojął za żonę Irulanę — rzekł. — Początki długiego panowania Corrinów sięgają Dżihadu Butleriańskiego. Gdybyśmy umocnili te więzi, skorzystałaby na tym cała ludzkość. — Sugerujesz, że rządy Muad’Diba nie przysłużyły się ludzkości? — żachnął się Stilgar. — Ależ skąd. Ocena w tej sprawie należy do historyków, a ja nie jestem historykiem. Duncan położył ręce na stole. — A zatem kim jesteś? — zapytał. — Przedstawiam propozycje rozwiązania problemów. Po konsultacjach z Padyszachem… to znaczy z Szaddamem… chcieliśmy zaproponować kilka sposobów przebrnięcia przez ten trudny okres przejściowy. — Takich jak? — zachęciła go Alia. — Połączenie linii rodowych zmniejszyłoby w znacznym stopniu wrzenie i pomogło wyleczyć rany. Pod tym względem jest wiele możliwości. Na przykład ty, pani, mogłabyś poślubić Szaddama… oczywiście tylko nominalnie. Powszechnie wiadomo, że tak właśnie postąpił Muad’Dib, biorąc księżniczkę Irulanę za żonę. Tak więc jest tutaj wyraźny precedens. — Żadna z żon Szaddama nie pożyła długo — zjeżyła się Alia. — To było dawno temu — rzekł Rivato. — A on od lat nie jest żonaty. — Mimo to ta oferta jest dla regentki nie do przyjęcia. Alia pomyślała, że w tonie Duncana brzmi lekka nuta zazdrości. — Powiedz, jakie jeszcze małżeństwa proponujecie — odezwał się Stilgar — żebyśmy mogli zadrwić również z nich. Niezrażony, Rivato zaczął wyłuszczać plany awaryjne.

— Szaddam ma jeszcze trzy córki — Wensicję, Chaliceę i Josifę — a Muad’Dib syna. Może zaręczylibyśmy atrydzkiego chłopca z którąś z nich? Biorąc pod uwagę spowalniające starzenie się skutki przyjmowania melanżu, różnica wieku nie jest tak istotna. — Widząc chmurne miny słuchaczy, Rivato szybko podjął wywód. — I podobnie, wnuka Imperatora, Farad’na, syna Wensicji, można by wyswatać córce Muad’Diba. Są w zbliżonym wieku. Alia podniosła się. Była szesnastoletnią dziewczyną, a jej towarzysze dojrzałymi, ponurymi mężczyznami, ale było wyraźnie widać, że to ona dzierży władzę. — Rivato, potrzebujemy czasu, by się zastanowić nad tym, co powiedziałeś. — Gdyby pozwoliła mu kontynuować, mogłaby w końcu kazać go stracić, czego prawdopodobnie potem by żałowała. — Muszę się zająć wieloma pilnymi sprawami, w tym pogrzebem państwowym mego brata. — I fremeńskim pogrzebem Chani — dodał cicho Stilgar. Alia obdarzyła Rivato chłodnym uśmiechem. — Wracaj na Salusę i czekajcie na naszą odpowiedź — powiedziała. — Możesz odejść. Zaniepokojony poseł wycofał się z szybkim ukłonem i amazonki wyprowadziły go z pomieszczenia. Ledwie zamknęły się za nim drzwi, Duncan powiedział: — Jego propozycje nie są całkowicie pozbawione sensu. — Ach tak? Chciałbyś, żebym wyszła za tego starucha Szaddama? — Ghola zachował obojętny wyraz twarzy i Alia pomyślała, że być może nic jednak do niej nie czuje. A może tylko tak dobrze to ukrywa? — Nie chcę więcej słyszeć tych dynastycznych nonsensów. — Energicznym gestem ucięła dyskusję. — Duncan, jest jeszcze coś, co mógłbyś dla mnie zrobić. NASTĘPNEGO DNIA ALIA zajrzała przez ukrytą kamerę do celi śmierci. Księżna Irulana siedziała na twardej ławie, nie patrząc na nic konkretnego i nie wykazując żadnych oznak zniecierpliwienia. Jej zachowanie świadczyło o tym, że odczuwa raczej smutek niż strach. „Ona nie obawia się o życie” — pomyślała. Trudno było uwierzyć, że Irulana naprawdę opłakuje Paula, ale Alia wiedziała, że tak jest w istocie. Znużona tą grą, odeszła od monitora i poleciła jednemu z odzianych w żółte szaty kwizarów, by otworzył drzwi celi. Kiedy weszła do środka, Irulana wstała. — Przyszłaś powiadomić mnie o egzekucji? — zapytała. — W końcu mnie zabijesz? — Jeszcze nie zdecydowałam o twoim losie. — Kapłani już zdecydowali, a tłuszcza wyje i domaga się mojej krwi. — Ale to ja jestem regentką i to ja podejmę decyzję. — Alia uśmiechnęła się tajemniczo. — I nie jestem jeszcze gotowa, by ci ją obwieścić. Irulana usiadła z głębokim westchnieniem. — A zatem czego ode mnie chcesz? — spytała. — Po co tu przyszłaś? — Przybył do mnie poseł z Salusy Secundusa — rzekła ze słodkim uśmiechem Alia. — Za jego pośrednictwem twój ojciec zaproponował ohydne wżenienie się w ród Corrinów, co miałoby rozwiązać większość problemów Imperium. — Sama się nad tym zastanawiałam, ale pomimo szacunku, jakim mnie darzyłaś, kiedy byłaś młodsza, nie słuchasz już moich rad — powiedziała Irulana. — Jaką dałaś mu odpowiedź? — Wysłannik wsiadł wczoraj na mały prom, który miał go zabrać na liniowiec na orbicie. Niestety z niewyjaśnionych przyczyn doszło do awarii napędu i prom spadł z dużej wysokości. Obawiam się, że nikt nie ocalał. — Alia potrząsnęła głową. — Niektórzy podejrzewają sabotaż. Przeprowadzimy śledztwo… jak tylko znajdziemy czas. Irulana patrzyła na nią z przerażeniem. — Czy to Duncan Idaho uszkodził silniki? — zapytała. — A może Stilgar? Alia starała się zachować nieprzejednaną minę, ale zmiękła, przypomniawszy sobie czasy, kiedy księżna była jej dość bliska. To nie była czarna ani biała sytuacja. Irulanę otaczała szarość. — Po odejściu mojego brata ze wszystkich stron ciągną ku mnie spiskowcy i uzurpatorzy. Muszę wykazać się siłą i hartem ducha, bo inaczej przepadnie wszystko, o co walczył Muad’Dib. — A co stracisz po drodze? — Być może ciebie, księżno. Wystarczyłoby, bym skinęła palcem. — Ach tak? A kto wtedy wychowałby dzieci Paula? Kto okazałby im miłość? — Całkiem dobrze nadaje się do tego Hara.

Alia wyszła z celi śmierci, a kwizarzy zamknęli za nią drzwi, zostawiając księżną bez odpowiedzi na jej pytania. Żaden współczesny człowiek nie jest w stanie ocenić działań mego syna. Spuściznę Muad’Diba będzie można osądzić w skali, która przekracza żywot jednego człowieka. Przyszłość podejmuje własne decyzje co do przeszłości. — lady Jessika, księżna Kaladanu Wiedząc, że Alia musi stawić czoło chaosowi, który zapanował po śmierci Paula, Jessika postanowiła udać się na Diunę, by być z córką i pomagać jej w każdy możliwy sposób. Wysłała oficjalną wiadomość kwizarowi Isbarowi, informując go, że wraz z Gurneyem Halleckiem zamierzają jak najszybciej wylecieć z Kaladanu. Świta kapłana dołożyła wszelkich starań, by spełnić jej życzenie. Przerobiony na jednostkę wojskową liniowiec Gildii pozostawał na orbicie, a Gurney przygotował dla nich starą, wystawną fregatę Atrydów, która stała w prywatnym hangarze w porcie kosmicznym. Bogato zdobioną jednostkę wprowadził do służby Stary Książę, Paulus, a Jessika pamiętała, że Leto skorzystał z niej podczas ich pierwszej podróży na Arrakis. „Wszystko, co robimy, obciążone jest bagażem historii” — pomyślała. Kiedy Gurney wydał pilotowi krótkie instrukcje, na pustym miejscu postojowym pojawił się służalczy kapłan. — Załoga liniowca czeka na twe rozkazy, pani — powiedział, składając głęboki ukłon. — W imię Muad’Diba zmieniliśmy już jego trasę i zboczyliśmy na Kaladan, by przywieźć ci tę smutną wiadomość. Potrzeby spóźnionych pasażerów nie są pilniejsze od twoich. — Pasażerów? Myślałam, że to specjalny statek wojenny zarekwirowany przez kwizarat. — Odkąd ogłoszono koniec dżihadu, wiele jednostek wojskowych wróciło do służby jako statki pasażerskie. Kiedy regentka Alia poleciła mi przywieźć ci wiadomość o śmierci Muad’Diba, wzięliśmy pierwszy statek, który się nadarzył. Czy jakiekolwiek sprawy mogą być równie ważne? Wszyscy inni mogą poczekać. Gurney zrzucił ciężki pakunek na schodki fregaty, mrucząc coś do siebie. Chociaż ten bezceremonialny pokaz siły nie zaskoczył Jessiki, zaniepokoiła ją wiadomość, że Isbar zmienił po prostu trasę statku z pełnymi ładowniami i kompletem pasażerów. — No to się pospieszmy — powiedziała. Isbar podszedł bliżej i Jessika ujrzała w jego oczach bezwarunkowy podziw. — Czy będę mógł polecieć z tobą w tej fregacie, pani? — zapytał. — Jako matka Muad’Diba możesz mnie wiele nauczyć. Byłbym pilnym uczniem. Ale ona nie pragnęła pochlebców. Nie chciała, by ten kapłan został jej uczniem, pilnym czy nie. — Proszę, byś podróżował z własną świtą — powiedziała. — Potrzebuję samotności, bym mogła się skupić na modłach. Rozczarowany Isbar skinął poważnie głową i cały czas się kłaniając, wyszedł z hangaru, a Jessika i Gurney wsiedli do fregaty. Zamknął się za nimi ozdobny właz. — Paulowi nie podobałby się ten człowiek — rzekł Halleck. — Isbar nie różni się niczym od innych kapłanów, którzy stworzyli strukturę władzy wokół Muad’Diba i jego spuścizny — odparła Jessika. — Mój syn stał się więźniem własnego mitu. W miarę upływu lat było dla mnie — i dla niego — coraz oczywistsze, jak wiele spraw wymknęło mu się spod kontroli. — Sami usunęliśmy się z tego równania, pani — stwierdził Gurney, po czym zacytował znane powiedzenie: — „Ci, którzy tylko obserwują, kryjąc się w cieniu, nie mogą narzekać, że słońce świeci zbyt jasno”. Być może, jeśli zgodzi się na to Alia, moglibyśmy to teraz naprawić. Podczas lotu na liniowiec Jessika starała się odprężyć, a Gurney wyjął balisetę i zaczął na niej cicho brzdąkać. Obawiała się, że skomponował już hymn na cześć Paula, a nie była gotowa go usłyszeć. Ku jej uldze zagrał tylko znaną melodię, która — jak wiedział — była jedną z jej ulubionych. Popatrzyła na jego pobrużdżoną twarz, jasne, przerzedzone włosy, które zaczynały już siwieć, i wyraźną bliznę po krwawinie. — Zawsze wiesz, co zagrać, Gurney — powiedziała. — Lata praktyki, pani. ZACUMOWAWSZY NA POKŁADZIE liniowca, Jessika i Gurney opuścili wygodną fregatę i wmieszali się w tłum pasażerów. W nijakich ubraniach nie zwracali na siebie uwagi na promenadzie. Isbar przedstawił już Jessice swoją

wersję śmierci Muad’Diba; chciała teraz usłyszeć, co mówią ludzie. Niektórzy pasażerowie nie opuszczali swoich jednostek w ogromnej ładowni, ale wielu spośród tych, których czekała długa podróż, z licznymi przystankami i okrężnymi trasami, wyszło na ogólnodostępne pokłady liniowca i odwiedzało restauracje, bary i sklepy. Jessika szła z Gurneyem przez obszerne pokłady, patrząc na wystawione na sprzedaż towary z wielu planet. Niektórzy handlowcy oferowali już artykuły upamiętniające panowanie i śmierć Muad’Diba, co sprawiało jej przykrość. Gurney odciągnął ją od tych stoisk i zaprowadził do jasno oświetlonej pijalni, całej z płazu, kryształu i chromu. W środku panował tłok. Na półkach wzdłuż ścian stały kolorowe trunki, specjalności z niezliczonych planet. — To najlepsze miejsce, żeby coś usłyszeć — rzekł Gurney. — Zajmiemy miejsca i pozwolimy, by rozmowy docierały do naszych uszu. Usiedli naprzeciw siebie, ona z kielichem czarnego wina, on z kuflem pienistego, gorzkiego piwa, ciesząc się swoją bliskością. I słuchali. Służbę na wszystkich liniowcach Gildii pełniła wędrowna rasa Wayku. Byli to milczący, niesamowicie podobni do siebie ludzie, dobrze znani z nienachalnej uprzejmości wobec klientów. Stewardzi w ciemnych uniformach przemykali między gośćmi, sprzątając ze stołów i przynosząc napoje. Głównym tematem rozmów była śmierć Muad’Diba. Przy wszystkich stolikach toczyły się dyskusje o tym, czy syn Jessiki był zbawcą czy potworem i czy lepsze były dekadenckie rządy zepsutych Corrinów, czy też nieskalane, ale pełne gwałtu panowanie Paula Muad’Diba. „Oni nie rozumieją, co robił — pomyślała Jessika. — Nigdy nie pojmą, dlaczego musiał podejmować takie decyzje”. Przy jednym ze stolików zażarty spór przerodził się w krzyki i pogróżki. Dwaj mężczyźni o czerwonych twarzach, obrzucając się obelgami, wstali i odtrącili krzesła. Jeden wyciągnął nóż, a drugi włączył tarczę osobistą i rozgorzała walka, która skończyła się, gdy ten z tarczą padł martwy od powolnego ciosu. Zgromadzony w barze tłum przyglądał się temu, ale nikt nie próbował interweniować. Już po wszystkim służba bezpieczeństwa Gildii usunęła ciało i aresztowała pijanego mordercę, który sprawiał wrażenie, jakby nie mógł uwierzyć, do czego przywiodła go wściekłość. Podczas gdy inni skupili uwagę na awanturze, Jessika przyglądała się krążącym wokół stołów milczącym Wayku. Spostrzegła, że jeden z nich rozłożył ukradkiem na pustych stołach zadrukowane kartki i chyłkiem odszedł. Zrobił to tak zręcznie, że gdyby nie obserwowała go bacznie, nawet by tego nie zauważyła. — Gurney. — Wskazała mu stolik. Przesunął krzesło do tyłu i wziął jedno z pism. Widział to już; stale to samo. Tytuł brzmiał: Prawda o Muad’Dibie. Twarz mu pociemniała. — To jeszcze jedna z tych obelżywych ulotek, pani. Jessika przebiegła jej treść wzrokiem. Niektóre twierdzenia były tak bzdurne, że można było tylko się z nich śmiać, ale inne wskazywały na wybryki, do których Paul dopuścił podczas swojego dżihadu, i podkreślały korupcję w jego rządzie. Te miały posmak prawdy. Bronso z Ixa stwarzał od lat poważne problemy i stał się tak dobry w tym, co robił, że powoli obrósł legendą. Jessika wiedziała, że ani najzagorzalsi krytycy Paula, ani jego najżarliwsi wielbiciele nie rozumieją w pełni jej syna. Tutaj, w barze, zginął przed chwilą człowiek, który trwał w swoich przekonaniach, myśląc, że pojmuje motywy i intencje Paula. Powołanie Muad’Diba było nieskończenie złożone, jego cel zbyt skomplikowany i dalekosiężny, by ktokolwiek, nawet ona, był to w stanie w pełni zrozumieć. Już się z tym pogodziła. Gurney zmiął ulotkę i odrzucił ją z odrazą, a Jessika pokręciła głową, żałując, że wszystko nie ułożyło się inaczej. Mimo to Bronso, podobnie jak wszyscy inni, spełniał to, co do niego należało. Subak ul kuhar, Muad’Dib! Dobrze się miewasz? Jesteś tam? — fremeński zaśpiew na wiatr i piaski Potrzebował pustyni, ogromnego oceanu bez wody, który pokrywał większość planety. Zbyt wiele czasu spędzonego w mieście z kapłanami i członkami Landsraadu spierającymi się o plany pogrzebu Muad’Diba znużyło Stilgara. I ci hałaśliwi pielgrzymi z innych światów! Byli wszędzie, paplając i rozpychając się, i nie zostawiali mu miejsca ani czasu, żeby mógł spokojnie pomyśleć. W końcu, po tragicznym wypadku, któremu uległ poseł Szaddama IV, Stilgar postanowił udać się do siczy Tabr i

odetchnąć czystą atmosferą fremeńskiego życia. Miał nadzieję, że pobyt tam oczyści jego umysł i sprawi, że znowu poczuje się sobą, naibem, nie zaś odzianym w wytworne szaty ozdobnikiem na dworze Alii. Wyruszył sam, zostawiwszy żonę Harę w twierdzy, by opiekowała się atrydzkimi bliźniętami. W siczy Tabr zastał jednak wiele zmian, które go rozczarowały. Przypominało to powolne osypywanie się piasku po zboczu urwiska — każde ziarno było za małe, by można je zauważyć, ale ich skumulowany efekt był aż nadto widoczny. Po tak wielu latach dżihadu obcoświatowe wpływy zmiękczyły Fremenów. Trudy ich życia zelżały, nie musieli już, jak dawniej, ciężko walczyć o przetrwanie. Wraz z wygodami przyszła słabość. Stilgar znał te oznaki. Przyglądał się zmianom, a sicz nie miała już tej czystości, której szukał. Ostatecznie spędził tam tylko jedną noc. Wczesnym rankiem był już na otwartych piaskach i jechał na potężnym czerwiu. Kiedy olbrzymie stworzenie niosło go w stronę Muru Zaporowego, z powrotem do Arrakin, zastanawiał się, czy matka Muad’Diba przyleci na pogrzeb syna. Jessika była Sajjadiną i Stilgar uważał, że Diuna straciła część swej duszy, kiedy matka Paula, zamiast zostać tutaj, postanowiła wrócić na swój wodny świat. Wspaniale byłoby zobaczyć ją ponownie, chociaż był pewien, że nawet ona musiała się zmienić. Na wszelki wypadek zgromadzi w Arrakin swoich najlepszych fedajkinów, by wspólnie z żołnierzami Alii mogli jako straż honorowa powitać matkę Mesjasza, jeśli zdecyduje się wrócić. Jessika nie potrzebowała pompy i ceremonii, ale być może będzie potrzebowała jego ochrony. Samotna jazda przez pustynię dodawała Stilgarowi energii i oczyszczała go. Stojąc wysoko na szarobrązowych pierścieniach czerwia, słuchał szelestu piasku, po którym sunęło ogromne, wężowate cielsko. Jego twarz pieścił gorący pustynny wiatr, który zatrze ślady czerwia i przywróci pustyni dziewiczą czystość. Wszystko to — wbicie dudnika, wspinaczka z hakami i rozwieraczami na potwora i kierowanie nim według własnej woli — sprawiało, że znowu poczuł się jak dawniej. Odkąd Muad’Dib odszedł na spotkanie ze swoim losem, zabobonni Fremeni oraz ludzie panwi i grabenu twierdzili, że — dosłownie i duchowo — połączył się z Szej–huludem. Niektórzy wieśniacy zaczęli wystawiać na półkach i w oknach puste dzbany symbolizujące fakt, że nigdy nie odnaleziono wody Muad’Diba, że stopił się z piaskiem i z boskim Szej–huludem. Zaledwie kilka godzin po odejściu Muad’Diba na pustynię pogrążona w smutku Alia poprosiła Stilgara o wykonanie rozkazów, które — jak wiedział — były sprzeczne z wyrażonymi wprost życzeniami Paula. Zagrała na wewnętrznych strunach naiba i wykorzystała jego pragnienie zemsty, dzięki czemu wmówił sobie, że przeciwne zamiary Muad’Diba były tylko próbą, której go poddał. Po tylu cierpieniach i śmierciach Stilgar chciał poczuć krew na rękach. Jako przywódca plemienia zabił wielu ludzi, a jako wojownik Dżihadu Muad’Diba zaszlachtował niezliczone rzesze. Kiedy zaczęły wychodzić na jaw szczegóły rozległego spisku, nastąpiła noc zabójstw. Pierwszy poszedł pod nóż Korba, dzielny fedajkin, który pozwolił sobie stać się zbyt ważną postacią w kapłanacie. Jego wina była dla rady fremeńskich naibów oczywista. Egzekucja, którą przeprowadził Stilgar, była łatwa, konieczna i krwawa. Ale Stilgar nigdy przedtem nie zabił sternika Gildii ani Matki Wielebnej Bene Gesserit. Mimo to, kiedy Alia wydała rozkaz, zrobił to bez wahania. Sternik Edryk reprezentował potęgę Gildii Kosmicznej i nosił ważką polityczną godność oficjalnie mianowanego przez nią ambasadora, ale jego bezpieczeństwo zależało od konwenansów cywilizacji, które dla Stilgara nic nie znaczyły. Rozbicie zbiornika było prostym zadaniem. Kiedy uciekł z niego gaz przyprawowy i sternik zaczął się ruszać jak tyczkowate stworzenie wodne wyrzucone na nieprzyjazny brzeg, Stilgar chwycił go za flakowate mięśnie i skręcił chrząstkowaty kark. Nie sprawiło mu to wielkiej przyjemności. Z czarownicą Bene Gesserit Mohiam była zupełnie inna sprawa. Chociaż Stilgar był wielkim fremeńskim wojownikiem, ta starucha miała moc, której nie rozumiał, przerażające zdolności, za sprawą których atak na nią byłby bardzo trudny, gdyby nie wziął jej z zaskoczenia. Udało mu się ją zgładzić tylko dlatego, że Mohiam nie wierzyła, by nie posłuchał rozkazu Paula, że nie może jej się stać krzywda. Chcąc wykonać to zadanie, uciekł się do sprytnego podstępu — kazał ją zakneblować, by nie mogła użyć przeciw niemu siły Głosu — a stara czarownica dała się podejść. Gdyby podejrzewała, że jej życie jest zagrożone, walczyłaby nieustępliwie. Stilgar nie chciał bitwy; chciał wykonać egzekucję. Stanął przed zakneblowaną i przywiązaną do fotela staruchą. — Chani, córka Lieta i ukochana Muad’Diba — powiedział — zmarła, urodziwszy bliźnięta. — Jasne oczy Mohiam rozszerzyły się; widział, że chce coś powiedzieć, ale nie może. — Ghola Hayt przełamał swoje uwarunkowanie i odmówił zabicia Muad’Diba. — Przez twarz czarownicy przemieszczała się burza uczuć odzwierciedlająca natłok myśli w jej głowie. — Mimo to Muad’Dib oddał się Szej–huludowi, czego oczekuje się od

każdego ślepego Fremena. — Stilgar wyciągnął krysnóż zza pasa. — Teraz mnie przypada wymierzenie prawdziwej sprawiedliwości. — Mohiam zaczęła walczyć z krępującymi ją więzami. — Sternik Gildii już nie żyje, Korba też. Księżna Irulana została osadzona w celi śmierci. Rozległ się trzask rozrywanych więzów… a może był to dźwięk pękających kości nadgarstka. Tak czy inaczej, Mohiam uwolniła jedną rękę. Błyskawicznym ruchem podniosła ją do ust, by usunąć knebel, ale krysnóż Stilgara był szybszy. Dźgnął ją w pierś, wiedząc, że zadał jej śmiertelną ranę, lecz Matka Wielebna nadal się poruszała, usiłując wyrwać knebel. Stilgar uderzył ponownie, wbił ostrze w krtań i rozciął jej gardło. Mohiam się osunęła. Wywrócił kopnięciem fotel razem z nią, po czym spojrzał na swoje klejące się palce. Kiedy wytarł mlecznobiałe ostrze o ciemne szaty Matki Wielebnej, zdał sobie sprawę, że krew czarownicy wygląda i pachnie jak każda inna… Nie były to jedyne zabójstwa nakazane przez Alię. Była to długa i ciężka noc. Gdy wielki praszczur pustyni zbliżył się do zrobionej przez ładunki jądrowe Paula wyrwy w Murze Zaporowym, Stilgar zobaczył wypełnione wodą kanaty, których nie mógł przekroczyć żaden czerw, zwłaszcza zmęczony, tak jak ten. Lepiej uwolnić bestię tutaj, na otwartej pustyni. Jeździł już na tylu czerwiach, że stracił rachubę. Prowadzenie tych świętych stworzeń przez wydmy zawsze było niebezpieczne, ale jeśli przestrzegało się odpowiednich procedur, nie było się czego bać. Tuż przed wyrwą zsunął się po usianym kamykami boku i stoczył na piach. Następnie poderwał się na nogi i stanął bez ruchu, żeby czerw nie odkrył jego obecności. Stworzenia te nie miały oczu, po prostu wyczuwały drgania piasku. Jednak ten okaz zatrzymał się i odwrócił, gdy tylko Stilgar go puścił. Zwykle czerw uwolniony od ciężaru jeźdźca oddalał się pospiesznie na pustynię albo zagrzebywał w piachu. Tymczasem ten pozostał na miejscu. Podniósł ogromny łeb i groźnie wznosząc go nad Stilgarem, zwrócił w jego stronę. Paszcza potwora, najeżona drobnymi, krystalicznymi zębami, przypominała okrągłą jaskinię. Stilgar zamarł. Stworzenie wiedziało, że tam jest, ale nie ruszyło na niego, nie zaatakowało. Drżąc lekko, naib przypomniał sobie przekazywane szeptem pogłoski, że odszedłszy na pustynię, Muad’Dib stopił się w jedno z Szej–huludem. Bezoka głowa czerwia wydawała się mierzyć go niesamowitym, niewidzącym wzrokiem… przywodząc mu na myśl Muad’Diba. Chociaż ślepy, ów wielki człowiek mógł widzieć Stilgara dzięki prekognicji. Naib poczuł nagły chłód. Coś było inaczej. Oddychał wolno, układając w myślach słowa, chociaż z jego zaschniętych ust nie wydobywał się prawie żaden dźwięk. — Muad’Dib, jesteś tam? Wydawało się to głupie, ale nie był w stanie pozbyć się tego uczucia. Czerw mógł na niego runąć i pożreć go w ułamku sekundy, ale nie robił tego. Po paru długich, pełnych napięcia chwilach ogromne stworzenie odwróciło się i ruszyło w głąb pustyni. Drżący Stilgar patrzył, jak czerw się oddala i zakopuje, zostawiając na powierzchni ledwie zmarszczkę piasku świadczącą o jego przejściu. Zastanawiając się z nabożnym lękiem, co właściwie przed momentem przeżył, Stilgar puścił się dobrze wyćwiczonym nierytmicznym krokiem w stronę Muru Zaporowego i leżącego za nim wielkiego miasta. Jest pewna reguła dotycząca niespodzianek: większość z nich nie jest miła. — anonim ze Starej Ziemi Jessika odwykła od pustyni, od Fremenów i od charakterystycznego dla mieszkańców Arrakis sposobu myślenia. Od Diuny. Wzięła głęboki oddech, pewna, że powietrze w kabinie pasażerskiej jest już suchsze. Kiedy pretensjonalny transportowiec schodził z orbity, patrzyła na rozciągające się za portem kosmicznym miasto, wyłuskując z krajobrazu dobrze znane elementy arrakińskiej architektury i zauważając nowe budowle. Nad północną częścią Arrakin dominowała potężna twierdza Muad’Diba, ale na horyzoncie konkurowało też o uwagę widza wiele dodatkowych nowych budynków. Liczne gmachy rządowe rywalizowały z ogromnymi świątyniami Muad’Diba, a nawet Alii. Dzięki wiedzy o stosowanych przez Bene Gesserit metodach wywierania wrażenia, manipulowania historią i kierowania dużymi populacjami Jessika doskonale rozumiała, co Paul — a raczej jego biurokracja — zamierzał osiągnąć. Władza opierała się w dużej części na tworzeniu wrażeń i nastrojów. Dawno temu Bene Gesserit umieściły na Arrakis swą Missionaria Protectiva z zamiarem snucia legend i przygotowania odpowiedniej gleby dla

powstania mitu. Pod rządami Muad’Diba posiane ziarno zakiełkowało, ale nie zrodziło owoców, których oczekiwało zgromadzenie żeńskie… Transportowiec wylądował w części portu zarezerwowanej dla ważnych gości. Kłęby piasku za oknem przesłoniły Jessice widok. Kiedy otworzyły się drzwi, poczuła zapach kurzu i usłyszała szmer tłumu. Zobaczyła morze brudnych szat i zakrytych twarzy. Było późne popołudnie czasu miejscowego i białe słońce rzucało długie cienie. Setki ludzi w brązowych i szarych ubiorach pustynnych wymieszane były z innymi, którzy mieli różnobarwne miejskie stroje. Wszyscy przyszli ją zobaczyć. Siedząc jeszcze w transportowcu, zawahała się. — Wcale nie miałam ochoty tu wracać, Gurney — powiedziała. Przez długą chwilę zachowywał milczenie, bezskutecznie starając się ukryć emocje, niepokój, a może nawet strach przed zawodzącą ciżbą. — Czym jest to miejsce bez Paula! — rzekł w końcu. — To nie Arrakis. — Diuna, Gurney. Zawsze będzie Diuną. Chociaż nadal nie potrafiła rozpaczać — uczucia te były zamknięte, może nawet uwięzione w jej duszy — poczuła, że wilgotnieją jej oczy. Było to piekące ukłucie żalu, któremu tak bardzo chciała dać upust i którego tak bardzo potrzebowała. Ale nie uroniła ani jednej łzy. Diuna nie pozwalała jej ofiarować wilgoci umarłym, nawet własnemu synowi, a zgromadzenie żeńskie zniechęcało do wyrażania emocji, chyba że po to, by manipulować innymi. A zatem dyscyplina obu stron — Fremenów i Bene Gesserit — powstrzymywała jej łzy. Ruszyła ku jasnemu światłu słonecznemu. — Czy ja wycofałam się stąd, Gurney, czy uciekłam? — zapytała. Miała nadzieję, że resztę życia spędzi na Kaladanie, że już nigdy nie postawi stopy na Arrakis. — Pomyśl, co ta planeta nam zrobiła. Diuna odebrała mi mojego księcia i syna, zniszczyła wszelkie nadzieje i marzenia o życiu rodzinnym. Ona pożera ludzi. — Każdy sam tworzy sobie raj lub piekło. — Gurney wyciągnął do niej rękę. Ujęła ją z ociąganiem. Zanim wyszli na otwartą przestrzeń, włączył swoją tarczę osobistą. — Radzę, żebyś zrobiła to samo, pani. Przy tak wielkim tłumie nie można sprawdzić, czy ktoś nie ma broni. Jessika poszła za jego radą, ale nawet drgająca tarcza nie dawała jej całkowitego poczucia bezpieczeństwa. Przy schodach promu pojawił się Stilgar pośród sześciu rosłych fedajkinów. Był ogorzały, zakurzony i ponury — jak zawsze. Ten sam stary Stilgar. Jego widok dodał jej pewności siebie. — Sajjadina, jestem tutaj, by zapewnić ci bezpieczeństwo — powiedział. Było to zarówno powitanie, jak i przyrzeczenie; mimo iż nie widział jej od lat, nie pozwalał sobie na jawne okazywanie radości. — Zabiorę cię prosto do regentki Alii. — Jestem pod twoją pieczą, Stilgar — rzekła. Chociaż zachowywał się bardzo oficjalnie, spodziewała się, że później, kiedy z Gurneyem wyprowadzą ją z tłumu, będą mogli porozmawiać przy kawie przyprawowej. U podnóża schodów czekało więcej fremeńskich wojowników. Utworzyli kordon, by robić przejście dla matki Muad’Diba, jakby stawiali zasłonę przed burzą piaskową. Stilgar poprowadził gości. Nakładające się na siebie głosy wykrzykiwały jej imię, śpiewały, prosiły o błogosławieństwo Muad’Diba. Ludzie odziani byli w brudne zielone stroje, fremeński kolor żałoby. Niektórzy rozdrapywali sobie skórę pod oczami i po ich policzkach, niczym w dziwacznym hołdzie złożonym ślepocie Paula, ciekła krew. Dzięki wzmożonej uwadze Jessika słyszała wplecioną w kobierzec głosów nić wrogości. Chcieli, potrzebowali, żądali i rozpaczali, ale nie potrafili skrystalizować swoich uczuć. Utrata Paula wytworzyła w społeczeństwie wielką próżnię. — Musimy się pospieszyć — ponaglił ją Stilgar. — Dzisiaj jest tutaj niebezpiecznie. „Tutaj zawsze jest niebezpiecznie” — pomyślała. Gdy fedajkini przepychali się przez tłum, usłyszała brzęk metalu i krzyk. Dwóch idących za nią strażników rzuciło się na ziemię, zakrywając coś ciałami. Gurney stanął między nimi a Jessiką, zapewniając jej dodatkową ochronę swoją tarczą. Wybuch rozerwał strażników, a krwawe strzępy ich ciał wpadły w tłum. Niektórzy ludzie, oszołomieni podmuchem fali uderzeniowej, dotykali czerwonych kropel, dziwiąc się wilgoci, która nagle pojawiła się na ich ubraniach. Stilgar pociągnął Jessikę ku budynkowi terminalu tak mocno, że aż zabolała ją ręka. — Szybko! — rzucił. — Mogą tu być inni zamachowcy. Nawet się nie obejrzał na poległych strażników. W powodzi pisków i wrzasków, które przerodziły się w ryk złości i pragnienie zemsty, Jessika szybko weszła do chronionego budynku. Gurney i pozostali fedajkini zatrzasnęli ciężkie drzwi, które znacznie stłumiły wrzawę tłumu.

Olbrzymi gmach został opróżniony na jej przybycie, teraz więc odgłosy kroków niosły się po nim echem. — Co się stało, Stilgar? — zapytała. — Kto chce mojej śmierci? — Niektórzy pragną wyłącznie krzywdzić i każdy cel jest dla nich dobry. Chcą ranić innych, bo sami zostali zranieni — odparł ponurym głosem. — Nawet za życia Muad’Diba było dużo zamętu, niechęci i niezadowolenia. Ludzie są słabi, niczego nie rozumieją. Gurney przyjrzał się uważnie Jessice, by się upewnić, że nie jest ranna. — Jedni uderzają na oślep… a inni obwiniają ciebie jako matkę Muad’Diba. — Jestem nią, na dobre i na złe. Wnętrze terminalu wydawało się jaśniejsze, niż zapamiętała, ale poza tym niewiele się zmieniło — być może położono nową warstwę farby i umieszczono więcej ozdób. Nie przypominała sobie, by ostatnim razem widziała tyle rodowych jastrzębi Atrydów na ścianach. Było to dzieło Paula czy Alii? W nowych niszach stały posągi Muad’Diba w przeróżnych heroicznych pozach. Stilgar poprowadził ich schodami na lądowisko na dachu, gdzie czekał na nich szary opancerzony ornitopter. — Zabierze was do twierdzy. Jesteście teraz w dobrych rękach. Nie powiedziawszy nic więcej, naib pospiesznie ruszył w stronę tłumu, by poprowadzić śledztwo w sprawie wybuchu. Zbliżył się do nich mężczyzna w filtrfraku z zielono–czarnymi oznakami Atrydów. Maska stroju zwisała luźno. Jessice przebiegł po krzyżu dreszcz. Poznała go. — Lady Jessiko, witamy z powrotem na Diunie — rzekł mężczyzna. — Wiele się zdarzyło, odkąd tutaj zginąłem. — Bogowie podziemi! — krzyknął z niedowierzaniem Gurney. — Duncan? Stała przed nimi niemal dokładna kopia Duncana Idaho. Nawet jego głos przypominał głos tamtego. Od oryginału różniły go tylko szare, metaliczne oczy. — We własnej osobie, Gurneyu Halleck… to znaczy w osobie gholi, ale wspomnienia mam swoje. Wyciągnął prawą rękę, ale Gurney się zawahał. — A może jesteś tym, którego Tleilaxanie nazywają Hayt? — zapytał. — Hayt był gholą bez wspomnień, biologiczną maszyną zaprogramowaną do zniszczenia Paula Atrydy. Już nim nie jestem. Jestem znowu Duncanem, tym samym starym Duncanem. Chłopcem, który pracował w kaladańskich zagrodach dla byków za czasów Starego Księcia, młodzieńcem, który uczył się w szkole mistrzów miecza na Ginazie, mężczyzną, który ochronił Paula przed asasynami Moritanich i walczył o wyzwolenie Ixa spod tleilaxańskiej okupacji. — Uśmiechnął się z zażenowaniem do Jessiki. — I człowiekiem, który upił się piwem przyprawowym, a potem bełkotał do wszystkich, którzy jeszcze nie spali w arrakińskiej rezydencji, że jesteś zdrajczynią na usługach Harkonnenów, pani. Jessika spojrzała mu prosto w dziwne oczy. — Oddałeś też życie, bym mogła uciec z Paulem po ataku na bazę doktora Kynesa — powiedziała. Nie mogła odegnać wspomnienia pierwotnego Duncana padającego pod gradem ciosów sardaukarów w harkonneńskich mundurach. Widok gholi napełnił ją niepokojącym wrażeniem, jakby czas się zagiął. Teraz ten Duncan wskazał ręką ornitopter, zapraszając ich na pokład. Mimo grubego pancerza wnętrze statku powietrznego było luksusowe. Kiedy Jessika weszła do kabiny, ujrzała tam ze zdumieniem Alię siedzącą z twarzą zwróconą w jej stronę. — Dziękuję za przybycie, matko. Jesteś mi tutaj potrzebna. — Zmieszana, jak się wydawało, tym wyznaniem, dodała: — Jesteś potrzebna nam wszystkim. Miedziane włosy nastolatki były długie, a jej twarz szczuplejsza niż dawniej, wskutek czego jej błękitne w błękicie oczy wyglądały na większe niż w rzeczywistości. — Oczywiście przybyłam. — Jessika zajęła miejsce obok córki. — Przybyłam dla Paula, dla ciebie i dla moich wnuków. — Kiedy nie pozwala na to dbałość o wygodę, zbliża nas tragedia — rzekł sentencjonalnie Gurney. Nikt nie jest nigdy całkowicie zmuszony do objęcia funkcji, którą pełni. Wszyscy mamy możliwość obrania innej drogi. — Rozmowy z Muad’Dibem pióra księżnej Irulany

Jessika zdziwiła się, kiedy Duncan usiadł w ornitopterze obok Alii zamiast za sterami. Pilotowanie powierzył fremeńskiemu strażnikowi. Alia dotknęła z czułością jego ramienia. Widać było, że łączy ich romantyczny związek. Tak wiele się zmieniło na Diunie i w rodzie Atrydów… — Oczywiście będziesz się chciała przekonać, matko, że bliźnięta są bezpieczne — powiedziała Alia i zwróciła się do Duncana: — Każ pilotowi skorzystać z zachodniego lądowiska. Udamy się prosto do żłobka. Dzieci Paula, chłopiec i dziewczynka, nigdy nie poznają ojca. Bliźnięta były dziedzicami Muad’Diba, następnym pokoleniem nowej dynastii, pionkami na politycznej szachownicy. Jej wnukami. Jessiki. — Czy otrzymały już imiona? — zapytała. — Czy Paul… — Nadał im imiona jednym z ostatnich swoich rozporządzeń… zanim odszedł. Chłopiec ma na imię Leto, po naszym ojcu. Dziewczynka to Ganima. — Ganima? — Gurney wyprostował się na fotelu, marszcząc czoło. Rozpoznał fremeński termin. — Zdobycz wojenna? — Paul się przy tym uparł. Pod koniec z Chani była Hara, która teraz opiekuje się niemowlętami. A ponieważ Hara była ganimą Muad’Diba po tym, jak zabił Dżamisa, może chciał ją w ten sposób uhonorować. Nigdy się tego nie dowiemy. Ornitopter leciał nad stłoczonymi dachami Arrakin, przypominającym ul skupiskiem domów zdezorganizowanej, żarliwej i zdesperowanej ciżby: pielgrzymów, oportunistów, żebraków, weteranów dżihadu, marzycieli i tych, którzy nie mieli się dokąd udać. Alia odezwała się, przekrzykując dudnienie silników i łopat poruszających się skrzydeł. Wydawała się pełna energii, ożywiona. — Skoro już tu jesteś, matko, możemy zacząć przygotowania do pogrzebu Paula. Musi to wypaść wspaniale, stosownie do wielkości Muad’Diba, tak by całe Imperium było pełne podziwu. Jessika zachowała obojętny wyraz twarzy. — To ma być pogrzeb, nie popis kuglarzy — powiedziała. — Och, ale biorąc pod uwagę przeszłość Paula, występ kuglarzy byłby odpowiedni, nie sądzisz? — Alia zachichotała. Było oczywiste, że już powzięła decyzję. — Poza tym jest to konieczne, nie tylko dla upamiętnienia mego brata, ale dla stabilności Imperium. Nasz rząd spajała siła osobowości Paula. Bez niego muszę zrobić wszystko co możliwe, by umocnić nasze instytucje. To czas epatowania, brawury. Czy pogrzeb Muad’Diba ma być mniej widowiskowy od walk byków organizowanych przez Starego Księcia? — Kiedy dziewczyna się uśmiechnęła, Jessika dostrzegła w twarzy córki odbicie Leto. — Mamy też wodę Chani i w najodpowiedniejszym dla nas momencie urządzimy ceremonię dla niej, następny wspaniały spektakl. — Czy Chani nie wolałaby, żeby urządzono jej cichy, fremeński pogrzeb? — Stilgar mówi to samo, ale byłaby to stracona okazja. Chani na pewno chciałaby mi pomóc w każdy możliwy sposób… ze względu na Paula, jeśli nie z jakiegokolwiek innego powodu. Miałam nadzieję, że będę mogła liczyć na twoją pomoc, matko. — Po to tu jestem. — Jessika spojrzała na córkę i poczuła przenikający ją smutek. „Ale ty nie jesteś Paulem” — pomyślała. Wiedziała też o tym, o czym Alia nie miała pojęcia, o pewnych pilnie strzeżonych sekretach i dążeniach Paula, zwłaszcza o tym, jak postrzegał historię i swoje miejsce w niej. Chociaż Paul zszedł ze sceny, historia nie poluzuje tak łatwo swojego uścisku. Z powolnym trzepotem skrzydeł i rykiem silników ornitopter wylądował na płaskim dachu ogromnego kompleksu twierdzy. Wysiadłszy z maszyny, Alia ruszyła z gracją i pewnością siebie do drzwi zabezpieczonych przed utratą wilgoci. Jessika i Gurney podążyli za nią do eleganckiej oranżerii o wysokich oknach z klarplazu. Panująca wewnątrz wilgotność sprawiła, że Jessice zaparło dech w piersiach, ale Alia najwyraźniej nie zauważała miniaturowej dżungli egzotycznych roślin, których gałęzie wisiały nad przejściem. Odrzuciwszy do tyłu długie włosy, zerknęła przez ramię na matkę. — To najlepiej zabezpieczone miejsce w twierdzy, dlatego przekształciliśmy je w żłobek — powiedziała. Zwieńczonych łukiem drzwi strzegło dwóch kwizarów z długimi handżarami, ale bez słowa odsunęli się na bok i pozwolili im wejść. W głównym pomieszczeniu stało w gotowości trzech czujnych fedajkinów. W tę i z powrotem krążyły tam asystentki w tradycyjnych fremeńskich strojach. Hara, która była niegdyś niańką i towarzyszką Alii, stała nad bliźniętami jak uważna matka. Spojrzała na Alię, a potem skinęła głową Jessice na znak, że ją poznała. Jessika wysunęła się naprzód, by się przyjrzeć Leto i Ganimie. Z zaskoczeniem stwierdziła, że dzieci przejęły ją

trwogą. Wydawały się tak doskonałe, a jednocześnie tak bezbronne; miały zaledwie miesiąc. Zdała sobie sprawę, że lekko drży. Odsunęła od siebie wszystkie myśli o wstrząsających podstawami Imperium wieściach, które otrzymała w ostatnich dniach. Dzieci odwróciły jednocześnie ku niej twarze, jakby były połączone, otworzyły osadzone szeroko niebieskie oczy i przyglądały jej się tak świadomie, że zaskoczyło to Jessikę. Tak samo uważnie patrzyła Alia, kiedy była niemowlęciem… — Ich zachowanie i interakcje są cały czas pilnie obserwowane — powiedziała Alia. — Lepiej niż ktokolwiek zdaję sobie sprawę z trudności, przed którymi mogą stanąć. — Staramy się dbać o nie tak, jak chcieliby tego Chani i Usul — dodała energicznie Hara. Jessika uklękła, wyciągnęła rękę i pogłaskała małe, delikatne buzie bliźniąt. Popatrzyły na nią, po czym ich spojrzenia spotkały się i przemknęło między nimi coś nieokreślonego. Dla zgromadzenia żeńskiego były one tylko produktami genetycznymi, ogniwami w długim łańcuchu linii rodowych. Wśród Bene Gesserit dzieci wychowywano bez emocjonalnych więzi z matkami. Często nic nie wiedziały o rodzicach. Jej samej, wychowance szkoły Matek Wielebnych na Wallachu IX, nie powiedziano, że jej ojcem był baron Harkonnen, a matką Gaius Helena Mohiam. Chociaż jej dorastanie wśród emocjonalnie zahamowanych Bene Gesserit było dalekie od ideału, współczuła wnuczętom, myśląc o burzliwym życiu, które niewątpliwie je czeka. Myśli Jessiki ponownie powędrowały ku Chani. Jedno życie w zamian za dwa… Szanowała tę Fremenkę za mądrość i niesłabnącą wierność Paulowi. Jak mógł nie przewidzieć tak strasznego ciosu jak utrata ukochanej? A może wiedział, ale nie był w stanie nic zrobić, żeby temu zapobiec? Taka bezradność w obliczu losu mogła doprowadzić człowieka do szaleństwa… — Chciałabyś wziąć je na ręce? — zapytała Hara. Od dawna nie trzymała dziecka na rękach. — Później — odparła. — Teraz chcę tylko… tylko na nie popatrzeć. Alia nadal snuła wizje ceremonii i spektakli. — To bardzo pracowity okres, matko — powiedziała. — Musimy tak wiele zrobić, by teraz, kiedy nie ma już Muad’Diba, dać ludziom nadzieję. Oprócz tych dwóch pogrzebów będziemy mieli niedługo chrzciny. Każdy taki spektakl ma przypominać ludziom, jak bardzo nas kochają. — To są dzieci, nie narzędzia rządzenia — powiedziała Jessika, ale sama nie bardzo wierzyła w skuteczność tego argumentu. Bene Gesserit nauczyły ją, że każdy człowiek jest potencjalnie użyteczny jak narzędzie lub broń. — Och, matko, dawniej byłaś bardziej pragmatyczna. Jessika pogładziła małego Leto po policzku i wzięła głęboki oddech, ale nie znalazła słów, by coś jeszcze powiedzieć. Bez wątpienia wokół tych dzieci już trwały polityczne machinacje. Pomyślała z goryczą o tym, co Bene Gesserit zrobiły jej i wielu takim jak ona, w tym Tessji, żonie księcia Rhombura Verniusa, którą potraktowały tak surowo… Bene Gesserit zawsze miały swoje powody, usprawiedliwienia i racjonalizacje. Piszę o Muad’Dibie prawdę albo to, co powinno być prawdą. Niektórzy krytycy oskarżają mnie o wypaczanie faktów i bezwstydne wprowadzanie czytelników w błąd. Ale ja piszę krwią poległych bohaterów namalowanych na trwałej epoce Imperium Muad’Diba! Niech ci krytycy wrócą za tysiąc lat i spojrzą na historię, a zobaczymy, czy odrzucą moje dzieło jako zwykłą propagandę. — księżna Irulana, Dziedzictwo Muad’Diba (brudnopis) „Jakość rządów można zmierzyć, licząc cele zbudowane dla dysydentów” — przypomniała sobie Jessika maksymę, której nauczono ją w szkole Bene Gesserit. Przez lata indoktrynacji siostry wypełniły jej umysł wieloma budzącymi wątpliwości przekonaniami, ale przynajmniej to stwierdzenie było prawdziwe. Dzień po przybyciu do Arrakin odnalazła miejsce, w którym przetrzymywano księżną Irulanę. Podczas przeszukiwania kartotek osadzonych odkryła ze zdumieniem, że dużą część rozległej twierdzy jej syna przeznaczono na bloki więzienne, izby przesłuchań i cele śmierci. W ciągu ostatnich kilku lat znacznie wydłużyła się lista przestępstw, za które groziła najwyższa kara. Czy Paul wiedział o tym? Czy to aprobował?

Zabicie Matki Wielebnej Mohiam bez przeciągającego się procesu, który pozwoliłby Bene Gesserit sparaliżować rząd, było prawdopodobnie mądrym posunięciem. A Jessika nie miała wątpliwości, że stara Matka Wielebna była winna. Ale Irulana pozostawała w zamknięciu, a decyzja o jej dalszym losie jeszcze nie zapadła. Po przejrzeniu dowodów Jessika wiedziała, że córka Szaddama była zamieszana w spisek, chociaż nie było jasne, jaką odegrała w nim rolę. Księżna gniła w jednej z cel śmierci nadzorowanych przez kwizarat, ale na razie Alia odmawiała podpisania wyroku. W pierwszym miesiącu regentury dziewczyna wywołała już wystarczające oburzenie, zraziła wielu potencjalnych sprzymierzeńców i narobiła sobie licznych wrogów. Musiała brać pod uwagę ważniejsze sprawy i miała dość rozumu, by zwlekać z tą decyzją. Jessika poznała najstarszą córkę Imperatora na Kaitainie, kilka miesięcy przed urodzeniem Paula. Od obalenia Szaddama Irulana zrobiła wiele dla Paula, lecz także parę rzeczy przeciw niemu. Ale ile? Jessika miała nadzieję, że z powodów zarówno politycznych, jak i osobistych uda się jednak powstrzymać egzekucję. Poszła na poziom więzienny bez eskorty, zapamiętawszy drogę z planów twierdzy. Stojąc przed metalowymi drzwiami celi Irulany, przyglądała się badawczo dziwnym znakom na ścianach, mistycznym symbolom wzorowanym na piśmie zaginionego ludu Muadru. Najwyraźniej kapłanat Paula zaadaptował starożytne runy dla własnych potrzeb. Przed celą Irulany stało na straży dwóch ślepo wiernych kwizarów, nieprzejednanych kapłanów, którzy wspięli się po szczeblach religijnej drabiny władzy powstałej wokół Paula, struktury, którą Alia namierzała utrzymać, a może nawet wzmocnić. Chociaż ludzie ci nigdy nie sprzeciwiliby się bezpośrednim rozkazom regentki, również Jessikę traktowali z lękiem i szacunkiem, mogła więc to wykorzystać. Podeszła do nich wyprostowana. — Zejdźcie mi z drogi — powiedziała. — Chcę się zobaczyć z żoną mojego syna. Spodziewała się dyskusji, może nawet oporu, tymczasem kapłani ani myśleli kwestionować jej polecenia. Zastanawiała się, czy gdyby kazała im rzucić się na własne krysnoże, także to zrobiliby bez szemrania. Otworzyli drzwi z ukłonem i pozwolili jej wejść do słabo oświetlonego, dusznego pomieszczenia. Jasnowłosa księżna szybko podniosła się z ławki. Opanowała się i wygładziła zmięte ubranie, a nawet zdobyła się na lekki ukłon. — Lady Jessiko — powiedziała — spodziewałam się, że przylecisz na Arrakis, jak tylko dowiesz się, co się stało. Cieszę się, że przybyłaś przed moją egzekucją. Mimo panującego w celi półmroku Jessika widziała w zielonych niegdyś, a teraz niebieskich od przyprawy oczach księżny wyraz udręki i rezygnacji. Nawet techniki relaksacyjne Bene Gesserit nie mogły złagodzić wyniszczającego wpływu strachu i napięcia. — Nie będzie egzekucji. — Jessika bez wahania obróciła się do strażników. — Księżna Irulana ma natychmiast zostać uwolniona i odesłana do swoich apartamentów. Jest córką Imperatora Szaddama IV i żoną Muad’Diba oraz jego oficjalną biografką. W tym pomieszczeniu panują skandaliczne warunki. Strażnicy byli zaskoczeni. Jeden z kapłanów zrobił znak chroniący przed złem. — Regentka Alia nakazała uwięzić Irulanę przed wydaniem wyroku — powiedział drugi. — A ja nakazuję ją uwolnić. — W głosie Jessiki nie było ani nonszalancji, ani groźby; stwierdzała tylko fakt pewnym siebie tonem. Nie padły już żadne pytania, a strażników zdjął lęk na myśl o tym, co się może stać, jeśli nie wykonają jej rozkazu. Z całą gracją, na jaką mogła się zdobyć, Irulana zrobiła trzy kroki ku stojącej w drzwiach Jessice, ale nie przekroczyła progu. Pomimo wielkiej stawki tej gry o władzę jej arystokratyczna twarz nie zdradzała ani śladu ulgi, a jedynie nikłe zainteresowanie wynikiem rozgrywki. Strażnicy przestępowali z nogi na nogę, nie kwapiąc się do podjęcia decyzji, Jessika ciągnęła więc rozsądnie: — Nie macie się czego bać. Sądzicie, że podejmie próbę ucieczki? Że księżna z rodu Corrinów ucieknie z fremsakiem na pustynię i będzie się starała tam przetrwać? Irulana pozostanie w twierdzy w areszcie domowym, dopóki Alia oficjalnie jej nie ułaskawi. Wykorzystując wahanie strażników, księżna wyszła z celi i stanęła obok Jessiki. — Dziękuję ci za uprzejmość i wiarę we mnie — powiedziała. — Powstrzymam się od wydania sądu, dopóki nie dowiem się więcej o tym, jaką rolę odegrałaś w śmierci mojego syna — odparła chłodno Jessika. Odeszły niezwłocznie, a kiedy znalazły się same i nikt ich już nie obserwował, Irulana zaczerpnęła tchu i powiedziała drżącym głosem:

— Miałam w tej celi dużo czasu na rozmyślania. Chociaż nie starałam się zabić Paula… w pewien sposób przyczyniłam się do jego śmierci. Jestem przynajmniej częściowo odpowiedzialna za to, co się stało. Jessikę zaskoczyło to łatwe przyznanie się do winy. — Dlatego, że nie ujawniłaś spisku, kiedy miałaś szansę? — zapytała. — I dlatego, że byłam zazdrosna o tę Fremenkę, którą kochał. To j a chciałam być matką jego następców, więc dodawałam potajemnie środki antykoncepcyjne do pożywienia Chani. Po dłuższym podawaniu zaszkodziły jej one, a kiedy mimo nich zaszła w ciążę, poród ją zabił. — Spojrzała na Jessikę z przejęciem widocznym w jej niebieskich oczach. — Nie wiedziałam, że umrze! Szkolenie Jessiki, które nie pozwalało jej okazywać żalu, sprawiło też, że automatycznie stłumiła złość. Teraz lepiej rozumiała, co kierowało jej synem i Irulaną. — I zrozpaczony Paul postanowił odejść na pustynię — powiedziała. — Nie miał już niczego, co by go powstrzymało, kiedy zabrakło kochającej towarzyszki. Nikt inny nie obchodził go na tyle, by chciało mu się żyć. A zatem to twoja wina. Irulana przeszyła Jessikę zrozpaczonym wzrokiem. — Teraz znasz prawdę — rzekła. — Jeśli chcesz odesłać mnie do celi śmierci, chętnie tam pójdę, tylko niech kara, którą orzekniesz, będzie sprawiedliwa i szybka. Jessika z trudem zachowała spokój. — Może ześlemy cię na Salusę Secundusa, gdzie dołączysz do ojca… a może powinnaś zostać tutaj, gdzie będzie cię można mieć na oku — powiedziała. — Mogę zaopiekować się dziećmi Paula. Tego chcę i potrzebuję. Jessika nie była pewna, czy tę kobietę można dopuścić do bliźniąt. — O tym zdecydujemy później… jeśli będziesz jeszcze żyła. — Wyprowadziła księżną z poziomów więziennych. — Ciesz się wolnością. Nie mogę ci zaręczyć, że długo potrwa. CHOCIAŻ ALIA BYŁA WŚCIEKŁA, miała dość przytomności umysłu, by stanąć twarzą w twarz z Jessiką na osobności i uniknąć scen. — Zmusiłaś strażników, by złamali mój rozkaz, matko. Przez ciebie wyszłam na słabą władczynię, a mamy przecież kryzys. Do tego podałaś w wątpliwość pewien aspekt mojego panowania. Stały w dużym, jasno oświetlonym pomieszczeniu. Przez zaopatrzony w filtr świetlik w dachu przenikały żółtawe promienie słoneczne, ale płaty kurzu na szybach rzucały cień niczym chmury. Jessika była zdziwiona, że Alia nie wezwała Duncana Idaho, Stilgara ani amazonek, by swoją obecnością podkreślali jej władzę. Najwyraźniej chciała szczerej, choć nieprzyjemnej, rozmowy. — Prawdę mówiąc, twoje rozkazy odnośnie do Irulany były niezbyt przemyślane — odparła spokojnie Jessika. — Mam tylko nadzieję, że przystąpiłam do działania dostatecznie szybko, by zapobiec dalszym szkodom. — Dlaczego stwarzasz kłopoty? Przybywasz tutaj po latach nieobecności, uwalniasz ważnego więźnia i zakłócasz sprawne funkcjonowanie mojego legalnie ustanowionego rządu. Przyleciałaś na Diunę, by podkopać mój autorytet regentki i przejąć władzę? — Alia usiadła z żałosną miną przy długim, pustym stole. — Uważaj, bo waham się, czy ci jej nie oddać. Jessika usłyszała w głosie córki niespodziewaną błagalną nutę. Jakaś część Alii, aczkolwiek mała, pragnęła przekazać rządy matce, złożyć odpowiedzialność na jej barki. Był to ciężar, który odczuwał każdy przywódca, bez względu na to, czy władał miastem, planetą czy imperium. Jessika zajęła miejsce przy stole naprzeciw córki i starała się złagodzić poprzednie słowa. — Nie musisz się tym przejmować — powiedziała. — Mam dość prowadzonych jeszcze przez Bene Gesserit gier o władzę i zupełnie nie interesuje mnie panowanie nad Imperium. Jestem tutaj jako twoja matka i babka dzieci Paula. Zostanę miesiąc, może dwa i wrócę na Kaladan. Tam jest moje miejsce. — Wyprostowała się, a jej głos stwardniał. — Ale tymczasem będę cię chronić przed podejmowaniem złych decyzji, kiedy będę musiała. Zgładzenie Irulany byłoby ogromnym błędem. — Nie potrzebuję twojej ochrony, matko. Zastanawiam się nad decyzjami, a potem je podejmuję i obstaję przy nich. — Z lekkim wzruszeniem ramion, przechodząc zaskakująco szybko z jednego nastroju w drugi, Alia przyznała: — Nie obawiaj się, wcześniej czy później wypuściłabym księżną. Tłuszcza domagała się tylu kozłów ofiarnych, ile tylko mogłam rzucić jej na pożarcie, a już szczególnie zajadle żądała jej krwi. Kazałam uwięzić Irulanę dla jej dobra, a także po to, by przeprowadziła rachunek sumienia i sama przed sobą rozliczyła się z błędów, które popełniła. Jeśli się nią odpowiednio pokieruje, może być bardzo przydatna. Jessika patrzyła na córkę.

— Masz nadzieję, że pokierujesz Irulaną? — Ona jest oficjalnym źródłem wiedzy o Muad’Dibie, jego oficjalną biografką. Osobiście przez niego wyznaczoną. Gdybyśmy stracili ją jako zdrajczynię, podałoby to w wątpliwość wszystko, co o nim napisała. Nie jestem taka głupia. — Alia studiowała wyimaginowany pyłek na końcu paznokcia. — Teraz, kiedy została dostatecznie ukarana, potrzebujemy jej, by przeciwstawić się herezjom Bronsa z Ixa. — Czy dziedzictwo Paula jest tak wątłe, że nie wytrzyma odrobiny krytyki? Za bardzo przejmujesz się Bronsem. Być może ludzie powinni usłyszeć prawdę, nie mity. Mój syn był wielkim człowiekiem. Nie trzeba robić z niego Mesjasza. Alia potrząsnęła głową, pozwalając Jessice dostrzec swoją bezbronność. Jej ramiona drżały, głos się załamywał. — Co Paul sobie myślał, matko? Jak mógł tak po prostu odejść i zostawić nas? — Fala nagłego żalu, która popłynęła z ust Alii, emocje, którym dziewczyna dawała upust, a których ona sama nie była w stanie wyrazić, zaskoczyły Jessikę. — Ciało Chani nie znalazło się jeszcze nawet w alembiku śmierci, dwójka nowo narodzonych dzieci, a on porzucił nas wszystkich! Jak Paul mógł być tak samolubny, tak… ślepy?! Jessika chciała przytulić córkę i pocieszyć ją, ale się powstrzymała. Mur otaczający jej uczucia był zbyt mocny. — Żal może nam wyrządzić straszną krzywdę, pozbawiając nadziei i zdolności logicznego myślenia — powiedziała. — Wątpię, by Paul myślał o czymkolwiek innym niż tylko o tym, by uciec przed bólem. Wyprostowawszy ramiona, Alia zebrała się w sobie. — No cóż, ja nie ucieknę. Ta regencja jest wielkim problemem, którym Paul mnie obarczył, ale nie zamierzam zrobić tego samego, co on. J a nie zostawię innych, żeby posprzątali ten bałagan. J a nie odwrócę się tyłem do ludzkości, do przyszłości. — Wiem, że tego nie zrobisz. — Jessika zawahała się i spuściła wzrok. — Powinnam była najpierw porozmawiać z tobą o Irulanie. Działałam… impulsywnie. Alia dłuższą chwilę patrzyła na nią twardo. — Możemy to naprawić — powiedziała w końcu. — Jeśli będziesz ze mną współpracować, moi ministrowie oznajmią, że to ja wydałam rozkaz uwolnienia Irulany, a ty po prostu go wykonałaś. Jessika uśmiechnęła się. Rezultat będzie taki sam, a wiadomość o tym nie zostanie potraktowana jako dowód na konflikt między matką i córką. — Dziękuję ci, Alio. Widzę, że już zaczynasz się uczyć sztuki rządzenia. To dobra decyzja. W moim umyśle na pierwszy plan wysuwają się kluczowe wydarzenia z mego pierwotnego życia: zamordowanie Starego Księcia na arenie, wojna asasynów między Ekazem i Grummanem, ucieczka młodego Paula do kuglarzy, ta straszna noc w Arrakin, kiedy przybyli Harkonnenowie… moja śmierć z rąk sardaukarów w twierdzy doktora Kynesa. Te szczegóły pozostają żywe. — Duncan Idaho, słowa spisane przez Alię Atrydę Powierzchnię pustyni i skalne skarpy muskało światło świtu, kiedy samotny ornitopter leciał dostatecznie wysoko, by jego wibracje nie poruszyły wielkich czerwi. Pilotował go Duncan Idaho. „Jak w dawnych czasach — pomyślał Gurney. — A jednak jest zupełnie inaczej”. Od szesnastu lat wiedział, że przyjaciel nie żyje, ale dzięki kadziom aksolotlowym Tleilaxan śmierć nie zawsze była stanem permanentnym. Przed sobą, w padających pod ostrym kątem promieniach słońca, widzieli srebrzyste dachy i bastiony naziemnej stacji radarowej. — Oto cel naszej wyprawy — rzekł Duncan. — Typowa baza. Dużo nam powie o ogólnym stanie bezpieczeństwa przed uroczystościami pogrzebowymi. Przybędą na nie dziesiątki tysięcy statków z niezliczonych światów. Musimy być gotowi na ich przyjęcie. Podczas gdy trwały przygotowania do tego wielkiego widowiska, na Diunę płynął strumień żałobników, poczynając od dyplomatów, którzy żywili nadzieję, że zaskarbią sobie względy regentki, a kończąc na najuboższych, którzy poświęcili wszystko, by zapłacić za podróż kosmiczną. Gurney nie był pewien, czy systemy obronne planety poradzą sobie z tym dodatkowym napływem pielgrzymów i nieustannym zamieszaniem. Poprzedniego wieczoru zapytał Duncana o stan urządzeń obronnych na przedmieściach Arrakin. Wciąż jeszcze sprawdzając swoją nową i starą zarazem przyjaźń, siedzieli przy zniszczonym stole w kantynie twierdzy i — bez oglądania się na koszty — pili szokująco drogie piwo przyprawowe.

— Zamierzałem w odpowiednim czasie przeprowadzić inspekcję tych stanowisk, ale nie pozwalały mi na to inne obowiązki — powiedział Duncan, pociągnąwszy tęgi łyk. — Teraz możemy to zrobić razem. — Śmierć Imperatora na pewno wywraca do góry nogami wszystkie harmonogramy — rzekł gorzko Gurney. Towarzyskie uprzednio usposobienie Duncana stłumił mentacki mistycyzm zaszczepiony mu przez Tleilaxan, ale przy drugim piwie przyprawowym Idaho zaczął się otwierać, a Gurneyowi zrobiło się jednocześnie ciężko i radośnie na sercu, kiedy zobaczył przebłyski dawnej natury starego przyjaciela. Nadal jednak mając się na baczności, powiedział: — Mógłbym coś zaśpiewać. Mam w kwaterze balisetę, ten sam stary instrument, który kupiłem na Chusuku, kiedy polecieliśmy z Thufirem Hawatem na poszukiwanie Paula po jego ucieczce z Ixa. — Thufira nie było z nami — rzekł Duncan ze słabym uśmiechem. — Byliśmy jedynie my dwaj. — Tylko się upewniam, czy naprawdę odzyskałeś wszystkie wspomnienia. — Gurney zachichotał. — Odzyskałem. Kiedy ornitopter zbliżył się do wysuniętego posterunku, Gurney rozpoznał jedną ze starych stacji radarowych Harkonnenów rozrzuconych na równinie wokół Arrakin. Skromnie niegdyś uzbrojona placówka pyszniła się teraz nowymi umocnieniami i budynkami, a jej dachy i wysokie mury najeżone były potężnymi działami jonowymi, które mogły niszczyć statki na orbicie, nawet liniowce Gildii, gdyby wymagała tego sytuacja. — Arrakis zawsze była celem, więc Paul rozbudował podczas dżihadu systemy obronne planety — wyjaśnił Duncan. — Teraz, kiedy nie żyje, Alia chce, żebym się upewnił, czy jesteśmy gotowi odeprzeć poszukiwaczy okazji. — Szaddam wciąż żyje i jest na wygnaniu na Salusie Secundusie — zauważył Gurney. — To cię martwi? — Martwi mnie wiele rzeczy i staram się być na wszystkie przygotowany. — Idaho przesłał sygnał identyfikacyjny i zatoczył ornitopterem łuk w stronę lądowiska, wciągając silniki sterujące skrzydłami. — Nigdy nie odrzuciłbym twojej pomocy, Gurney. Paul chciałby, żebyśmy pracowali razem. „Paul” — pomyślał Gurney i w jego sercu wezbrała fala smutku. Chociaż pod tym imieniem pamiętałby go prawdziwy Duncan Idaho, było ono pozostałością po czasach kaladańskich, historycznym artefaktem. Tutaj, na Diunie, Paul stał się Muad’Dibem, zupełnie inną osobą niż syn księcia. Z rykiem silników i mistrzowskim tańcem stabilizatorów Duncan posadził ornitopter na stopionej kamiennej płycie lądowiska za ufortyfikowanymi murami placówki. Wysiedli z maszyny i poszli na centralny plac zbiórek, na który żołnierze spieszyli przez pobliski portyk na niezapowiedzianą inspekcję. Z Gurneyem u boku Duncan metodycznie przechodził od stanowiska do stanowiska, besztając członków obsługi za ich niechlujny stan. Wytykał żołnierzom niewypolerowane i nieskalibrowane działa, kurz w mechanizmach naprowadzających, wygniecione mundury, a nawet unoszący się w porannym powietrzu odór przetrawionego piwa. Gurney nie mógł go winić za to, że jest niezadowolony z panującego bałaganu, ale pamiętał podupadające morale atrydzkich oddziałów po przybyciu księcia Leto na Arrakis. — Paul zmarł, więc ci ludzie są zagubieni i stracili pewność siebie. „Żołnierz zawsze będzie walczył, ale najlepiej bije się wtedy, kiedy walczy o coś”. Czy nie jest to jedno z waszych, mistrzów miecza, powiedzeń? — Obaj jesteśmy mistrzami miecza, Gurneyu Halleck, mimo że ty nie odbyłeś szkolenia na Ginazie. Nauczyłem cię paru rzeczy. — Patrząc na załogę placówki, Duncan przeprowadził mentacką analizę. — Dostosują się. Trzeba powiadomić Alię o tym rozprężeniu. Po pogrzebie Paula zaprowadzę tu porządek i ukarzę surowo największych winowajców, żeby wstrząsnąć pozostałymi. Oświadczenie to zaniepokoiło Gurneya, ponieważ Atrydzi nigdy nie rządzili za pomocą strachu. Ale to wszystko się zmieniło, kiedy Paul Atryda stał się mesjańskim Fremenem i wstąpił na tron Diuny, a później objął panowanie nad tysiącami niespokojnych światów. — Wolałbym, żebyś zrobił to w inny sposób — powiedział. Ghola obrócił się do niego, spojrzał swoimi metalowymi oczami i w tym momencie zupełnie nie wyglądał jak Duncan. — Musisz myśleć o realiach, stary druhu — rzekł. — Jeśli Alia okaże teraz słabość, może to doprowadzić do naszego upadku. Muszę ją chronić. Gurney popatrzył z wysokiego muru obronnego na odległą skalną skarpę, która częściowo obramowywała bezmiar pustyni. Wiedział, że Duncan ma rację, ale brutalność władzy zdawała się nie mieć granic. — Zauważyłem ledwie dostrzegalne oznaki słabości w oczach żołnierzy i usłyszałem słabość w głosie dowódcy stacji. — Duncan zerknął na towarzysza. — Nauczyłem się odczytywać najdrobniejsze szczegóły, bo pod

powierzchnią zawsze kryją się jakieś wskazówki. W tej chwili widzę je nawet na twojej twarzy, w sposobie, w jaki na mnie patrzysz. Nie jestem jakąś obcą istotą. Gurney zastanawiał się moment nad odpowiedzią. — Byłem przyjacielem Duncana Idaho, to prawda, i opłakiwałem jego śmierć. Był takim dzielnym, wiernym wojownikiem. Wyglądasz i postępujesz jak on, chociaż jesteś nieco bardziej skryty. Ale ghola… to przekracza moje pojmowanie. Jakie to było uczucie? Duncan miał nieobecny wyraz twarzy, kiedy spoglądał w swoją przeszłość. — Pamiętam pierwszą chwilę świadomości. Leżałem skulony ze strachu i zdezorientowany w kałuży na twardej podłodze. Tleilaxanie powiedzieli mi, że byłem przyjacielem Imperatora Muad’Diba i że mam mu się przypochlebiać, żebym mógł go zniszczyć. Zaprogramowali mnie na poziomie podświadomości… i w końcu nie byłem już w stanie tego znieść. Odmówiwszy wykonania fundamentalnych poleceń, które mi narzucili, rozbiłem tę sztuczną psychikę i w tej samej chwili stałem się znowu Duncanem Idaho. To ja, Gurney. Naprawdę wróciłem. Głos Gurneya przypominał niskie warczenie. Tonem raczej przyrzeczenia niż groźby, kładąc dłoń na rękojeści noża, rzekł: — Jeśli kiedykolwiek zacznę podejrzewać, że zamierzasz skrzywdzić ród Atrydów, zabiję cię. — Gdyby naprawdę do tego doszło, pozwoliłbym ci to zrobić. — Duncan uniósł brodę i odchylił głowę do tyłu. — Wyciągnij sztylet, Gurneyu Halleck. Proszę, obnażam gardło, jeśli uważasz, że ten czas już nadszedł. Minęła długa chwila, a Gurney się nie poruszył. W końcu zdjął dłoń z rękojeści broni. — Tak zachowałby się prawdziwy Duncan — powiedział. — Na razie akceptuję cię… i godzę się z faktem, że nigdy nie będę w stanie zrozumieć, przez co przeszedłeś. Kiedy schodzili stromymi, krętymi schodami na lądowisko, na którym czekał na nich ornitopter, Duncan potrząsnął głową. — Pewnego dnia umrzesz, a wtedy będziesz w połowie drogi do zrozumienia tego. Prawdziwe przebaczenie jest dobrem rzadszym niż melanż. — fremeńska mądrość Tłum otaczający świątynię Alii promieniował energią. Tyle istnień, tyle umysłów w jednakowym nastroju… Stojąc na balkonie budowli, wysoko nad zamazanym mrowiem ludzi, Jessika zrozumiała, co musiał czuć Paul jako Imperator, a co teraz codziennie czuła Alia. Pod białym słońcem Arrakis wieża świątyni stała się gnomonem rzucającym ostrze cienia na tarczę zegara słonecznego ludzkości. — Dziękuję ci, Alio, za to, co zrobiłaś — powiedziała księżna Irulana. Była, jak zwykle, dumna i chłodna, ale nie starała się ukryć wdzięczności i ulgi. Alia obejrzała się na nią. — Zrobiłam to z konieczności — odparła. — Wstawiła się za tobą moja matka i mówiła rozsądnie. Poza tym chciałby tego Paul. Stojąca obok księżnej Jessika splotła dłonie. — To otwarta rana, która musi się zabliźnić — rzekła. — Ale są pewne warunki — dodała Alia. Irulana nawet nie mrugnęła. — Zawsze są jakieś warunki. Rozumiem. — Dobrze. A zatem nadeszła pora. — Bez dalszej zwłoki Alia wyszła na oślepiające słońce. Kiedy zgromadzeni w dole dostrzegli ten ruch, ich głosy wzbiły się w górę niczym fala. Alia stała naprzeciw ciżby z uśmiechem zastygłym na ustach i rozpuszczonymi włosami, jak dzika. — Kiedy mój ojciec zwracał się do ludu na Kaitainie, nigdy nie był tak witany — szepnęła Irulana do Jessiki. — Po Muad’Dibie ludzie nigdy już nie będą patrzyli na swoich przywódców w taki sam sposób — odparła Jessika. Rozumiała, jak niebezpieczna, jak uwodzicielska może być taka władza. Zdawała też sobie sprawę, że Paul rozpętał dżihad celowo, wiedząc, co robi. Ale ten wyrwał mu się spod kontroli. Dawno temu, we fremeńskiej jaskini, bardzo się obawiała skutków jego wyboru, kiedy postanowił przytknąć płonącą zapałkę do prze syconej religią podpałki pustynnych tradycji. Była to niebezpieczna droga i okazało się, że

jest tak zdradliwa, jak się obawiała. Jak mógł myśleć, że zdoła ugasić ten ogień, kiedy już przestanie być użyteczny? Teraz obawiała się o los Alii w tej zawierusze, a także o los ludzkości wydanej na pastwę owej burzy. Alia przemówiła, a jej wzmocniony głos poniósł się echem przez wielki plac. Tłum ucichł i chłonął w nabożnym skupieniu jej słowa. — Mój ludu, przeszliśmy przez trudny i groźny okres. Bene Gesserit nauczają, że musimy się przystosowywać. Fremeni mówią, że musimy się mścić. A ja twierdzę, że musimy leczyć rany. Ci, którzy spiskowali — ciągnęła — przeciwko Muad’Dibowi, ci, którzy przygotowali zamach na jego życie, zostali ukarani. Rozkazałam ich stracić i odebraliśmy ich wodę. — Odwróciła się i wyciągnęła rękę w stronę wieży, przyzywając Irulanę. — Ale została jeszcze jedna rana, którą musimy uleczyć. Księżna wyprostowała ramiona i pokazała się w świetle słonecznym obok Alii. — Być może słyszeliście plotki, że księżna Irulana miała jakiś związek z tym spiskiem. Nieliczni z was zastanawiają się, jaką ponosi winę. Rozległy się pomruki przypominające niskie warczenie. Niewidoczna z placu Jessika zacisnęła dłonie. Przekonała Alię, co musi zrobić, i córka wybrała mądry tryb postępowania. Ale teraz mogła zmienić zdanie — jednym słowem, mając wpływ na tak wielu ludzi, zdecydować o śmierci Irulany — i żadna siła we wszechświecie nie zdołałaby jej powstrzymać. Tłum wdarłby się do wieży i rozszarpał księżną. — Pora rozwiać wszelkie wątpliwości — powiedziała Alia i Jessika wydała długie westchnienie ulgi. — Irulana była żoną mojego brata. Kochała go. Dlatego — przez wzgląd na moją miłość do brata, do Muad’Diba — oświadczam, że jest niewinna. Teraz również Jessika pokazała się na balkonie i trzy potężne kobiety, które miały tak wielki wpływ na życie Muad’Diba, stanęły razem. — A ja, jako matka Muad’Diba, napiszę i opatrzę swoją pieczęcią dokument, który oczyści księżną Irulanę ze wszystkich postawionych jej zarzutów. Niech będzie w waszych oczach niewinna. Alia podniosła ręce. — Irulana jest oficjalną biografką Muad’Diba, przez niego namaszczoną. Napisze prawdę, byście wszyscy mogli odkryć prawdziwą naturę Muad’Diba. Niechaj po wsze czasy będzie błogosławione jego imię. — Niechaj po wsze czasy będzie błogosławione jego imię — dobiegła z dołu przetaczająca się jak grzmot odpowiedź. Trzy kobiety stały tam jeszcze dłuższą chwilę, złączywszy dłonie, by ludzie widzieli harmonię panującą między matką, siostrą i żoną. — Znowu mam wobec ciebie dług — rzekła cicho księżna do Alii. — Cały czas masz wobec mnie dług, Irulano. A teraz, kiedy mamy już za sobą to kłopotliwe wydarzenie, zobaczmy, jak najlepiej możemy wykorzystać twoje zdolności. Muad’Dib nigdy się nie urodził i nigdy nie umarł. Jest wieczny jak gwiazdy, księżyce i niebiosa. — rytuał z Arrakin Żadna matka nie powinna uczestniczyć w pogrzebie syna. Jessika i Gurney stali obok Alii, Duncana, Stilgara i niedawno ułaskawionej Irulany na trybunie honorowej na centralnym placu Arrakin. Zbliżył się do nich czarny karawan ciągnięty przez dwa lwy z Harmonthepa. To Irulana zasugerowała owo nawiązanie do symboliki Corrinów, zwyczaju, który od stuleci towarzyszył żałobie po Imperatorach. Jessika wiedziała, że nie będzie to w niczym przypominało tradycyjnego fremeńskiego pogrzebu. Ceremonię zaplanowała Alia, upierając się, że wymaga tego starannie stworzona — i nieustannie rosnąca — legenda Muad’Diba. Wydawało się, że cała równina wokół Arrakin nie pomieści milionów, które przybyły go opłakiwać. Tuż po zachodzie słońca niebo mieniło się pastelowymi kolorami. Budynki w mieście rzucały długie cienie. W górze krążyły liczne maszyny obserwacyjne, niektóre na dużych wysokościach. Kiedy niebo pociemniało, przez atmosferę przemknęły dziesiątki zarekwirowanych statków Gildii, wypuszczając smugi zjonizowanych metalicznych cząstek, które zapalały się w polu magnetycznym i tworzyły cudowną tęczę. Na niskie, szybko niknące orbity sypnęła zamieć drobnych kulek, która wyglądała jak niemal nieustający deszcz meteorów, zupełnie jakby niebo roniło ogniste łzy z powodu śmierci tak wielkiego człowieka. Tego wieczoru nastąpić miał punkt kulminacyjny trwających siedem dni widowisk zorganizowanych dla

upamiętnienia życia Muad’Diba, rytuałów, które miały podkreślać wielkość Paula. Przyglądając się pokazom, Jessika odnosiła wrażenie, że owe przesadne spektakle przypominają raczej o okrucieństwach, których dopuszczono się w jego imieniu. Godzinę wcześniej dwóch fedajkinów umieściło w karawanie dużą urnę, ozdobny dzban, który powinien zawierać wodę Muad’Diba z alembika śmierci. Ale naczynie było puste, gdyż mimo prowadzonych na ogromną skalę poszukiwań nie odnaleziono ciała Paula. Żarłoczne piaski pochłonęły go bez śladu, jak należało. Nie zostawiwszy cielesnej powłoki, Paul jeszcze bardziej rozbudował swój mit i dał asumpt do nowych pogłosek. Niektórzy żarliwie wierzyli, że naprawdę nie umarł. W nadchodzących latach będą bez wątpienia rozpowszechniać wieści o tym, że napotkali tajemniczych ślepców, z których każdy mógł być Muad’Dibem. Poczuła dreszcz, kiedy przypomniała sobie sprawozdanie Tandisa, ostatniego Fremena, który widział Paula żywego, zanim ten opuścił sicz Tabr i odszedł na wrogie pustkowie. Jego ostatnie słowa, wykrzyczane w mrok nocy, brzmiały: „Teraz jestem wolny!” Jessika przypomniała sobie również chwilę tuż po ciężkiej próbie gom dżabbar, której poddała go Matka Wielebna Mohiam. Miał wtedy piętnaście lat. — Po co poddajesz ludzi próbie człowieczeństwa? — zapytał starą. — By ich uwolnić — odparła Mohiam. „Teraz jestem wolny!” Czyżby Paul dostrzegł w końcu w tym niekonwencjonalnym odejściu możliwość powrotu do swojej ludzkiej natury? Czyżby była to próba uniknięcia ubóstwienia? Stojąc na platformie obserwacyjnej, spojrzała w stronę wysokiego Muru Zaporowego skąpanego w brązowym ogniu ostatnich promieni zachodzącego słońca. To tam przebił się Muad’Dib ze swą fanatyczną fremeńską armią i odniósł wspaniałe zwycięstwo nad Imperatorem Corrinem. Przed Jessiką przesuwały się jak w kalejdoskopie obrazy Paula z różnych okresów jego życia, od czasów, gdy był bystrym dzieckiem, a potem sumiennym młodym szlachcicem, aż po chwilę, w której został Imperatorem znanego wszechświata i przywódcą dżihadu, który ogarnął całą galaktykę. „Mogłeś zostać Fremenem — pomyślała — ale nadal jestem twoją matką. Zawsze będę cię kochała, bez względu na to, dokąd poszedłeś czy jaka zawiodła cię tam droga”. Ciężko stąpające lwy ciągnęły karawan w stronę trybuny honorowej, a po obu jego stronach maszerowali fedajkini i kapłani w żółtych szatach. Przed nimi, na czele, kroczyło dwóch bohaterów dżihadu z trzepoczącymi zielono– czarnymi sztandarami Atrydów. Ogromny szemrzący tłum rozdzielił się, robiąc drogę dla karawanu. Zgromadziły się tam nieprzeliczone tłumy, w mieście i obozach poza nim tłoczyły się miliony ludzi, zarówno Fremenów, jak i obcoświatowców. Wynikająca z obfitości wody miękkość przybyszów z innych planet rzucała się w oczy. Widać ją było nie tylko w ich gładkich rysach, ale również w kolorowych szatach, imitacjach filtrfraków i cudzoziemskich strojach uszytych specjalnie na tę okazję. Nawet ci, którzy starali się przyodziać jak tuziemcy, wyglądali rażąco nieautentycznie. Dla nieostrożnych te czas i miejsce były groźne. Doszło już do zabójstw obcoświatowców, którzy rzekomo nie okazali właściwego szacunku dla Imperatora Muad’Diba. Jessika należała do szczególnej kategorii przybyszów — tych, którzy przystosowali się do panujących tutaj warunków. Gdy po raz pierwszy przylecieli na Arrakis, i ona, i jej rodzina byli delikatniejsi, niż przypuszczali, ale spędzone tutaj lata zahartowały ich fizycznie i psychicznie. Schroniwszy się przed zdradzieckimi Harkonnenami wśród Fremenów, Jessika i jej syn zżyli się z nimi bardziej niż jakikolwiek obcoświatowiec w dziejach. Stali się częścią pustyni, zharmonizowali się z nią. Paul spożył Wodę Życia i omal nie umarł, ale zyskał dzięki temu nieograniczony dostęp do skrytego świata Fremenów. Nie tylko stał się jednym z nich — stał się nimi. Muad’Dib był nie tylko jednostką. Obejmował wszystkich Fremenów, którzy kiedykolwiek się narodzili i kiedykolwiek narodzą. Był ich Mesjaszem, wybrańcem posłanym przez Szej–huluda, by pokazał im drogę do wiecznej chwały. Odkąd zaś odszedł na pustynię, uczynił to miejsce jeszcze świętszym. Ucieleśniał pustynię i jej zwyczaje, a wiejące na niej wichry rozprzestrzenią jego ducha na całość ludzkiej egzystencji. Karawan zatrzymał się przed trybuną honorową. Wysoko na koźle siedział fremeński woźnica. Nie pokazując po sobie żałoby, Alia wydała rozkaz swoim współpracownikom.

Jedni słudzy zdjęli z karawanu kir, a inni wyprzęgli i odprowadzili parę lwów. Woźnica zszedł z kozła, skłonił się z szacunkiem idei, którą ucieleśniało to, co było na karawanie, po czym wycofał się w tłum. W ozdobnym powozie rozbłysło światło i jego boki zaczęły się otwierać niczym płatki kwiatu, ukazując spoczywającą na purpurowym pluszu urnę Muad’Diba. Urna rozjarzyła się, jakby znajdowało się w niej słońce, rozświetlając plac pogrążony w gęstniejącym mroku. Niektóre osoby w tłumie osunęły się na kolana, próbując paść na twarz, ale było na to za mało miejsca. — Mój brat nawet po śmierci jest natchnieniem dla swoich ludzi — powiedziała Alia, nachylając się do matki. — Muad’Dib, Ten, Kto Wskazuje Drogę. Jessika pocieszała się myślą, że Paul będzie zawsze żył we wspomnieniach, opowieściach i tradycjach przekazywanych z pokolenia na pokolenie i z planety na planetę. Mimo to w głębi duszy nie mogła się pogodzić z tym, że nie żyje. Był na to zbyt silny, zbyt energiczny, zbyt wiele było w nim mocy natury. Jednak pokonała go własna prekognicja, ogrom żalu z powodu tego, co zrobił. Na jego pogrzebie Jessika widziała wszędzie zrozpaczonych, przybitych smutkiem ludzi… a w środku czuła nieprzyjemną pustkę. W imię Muad’Diba i jego dżihadu zginęły miliardy ludzi. Muad’Dib zniszczył wszelkie życie na dziewięćdziesięciu planetach, zamieniając je w jałowe kule. Ale wiedziała, że było to konieczne, że zdolność jasnowidzenia podpowiedziała mu, iż nie da się tego uniknąć. Zrozumienie tego, uwierzenie, że Paul naprawdę wiedział, że jego działania są słuszne, zajęło jej dużo czasu. Wątpiła w niego, o mało nie zwróciła się przeciw niemu, co miałoby tragiczne konsekwencje… ale w końcu poznała prawdę. Pogodziła się z rzeczywistością i przyznała, że jej syn miał rację, twierdząc, że gdyby nie obrał tej trudnej drogi, zginęłoby jeszcze więcej ludzi. Teraz śmierć wszystkich tych ludzi zogniskowała się w śmierci jednej osoby — Paula Orestesa Atrydy. Kiedy urna się rozjarzyła, Jessika zmagała się z miłością i poczuciem straty. Były to pojęcia obce Bene Gesserit, ale nie dbała o to. „To pogrzeb mojego syna” — myślała. Chętnie pozwoliłaby tym ludziom ujrzeć swój smutek, ale nadal nie była w stanie otwarcie okazać żalu. Wiedziała, co stanie się potem. Osiągnąwszy maksimum jasności, pusta urna zostanie uniesiona na dryfach ponad plac, skąd — niczym słońce życia Muad’Diba — będzie rzucać jaskrawe światło na zafascynowany tłum, dopóki nie zniknie na nocnym niebie, symbolicznie idąc do nieba. Być może to pretensjonalne, ale ciżba będzie się temu przypatrywać z nabożnym podziwem. Będzie to widowisko tak nieziemskie, że nie powstydziłby się go sam Rheinvar Wspaniały. Alia zaplanowała je z niezwykłym rozmachem, niepokojącym przejęciem i pasją. Kiedy pusta urna coraz bardziej się rozjarzała, Jessika usłyszała ryk ciężkich silników i machanie skrzydeł ornitopterów. Spojrzawszy na ciemniejące niebo, na którym lśniły sztuczne zorze i spadające gwiazdy, zauważyła grupę maszyn lecących w zwartym szyku i wyrzucających obłoki gęstniejącego gazu, które wirowały i kłębiły się niczym chmury burzowe. Niespodziewane urozmaicenie widowiska? Nad zgromadzonym na placu tłumem rozległ się niby łoskot pękających skał grzmot, a po nim niskie, groźne dudnienie. Ludzie odwrócili wzrok od urny, przekonani, że jest to część ceremonii, ale Jessika wiedziała, że nie zostało to zaplanowane. Zaniepokojona, spytała szeptem Alię: — Co to jest? Młoda kobieta odwróciła się z błyskiem w oczach. — Duncan, sprawdź, co się dzieje — powiedziała. Zanim ghola zdążył się ruszyć, na chmurze pojawiła się ogromna zagniewana twarz, projekcja prześwitująca przez skłębione obłoki. Jessika natychmiast ją rozpoznała — Bronso z Ixa. Na tle zamierającego dudnienia nad placem zagrzmiał głos: — Odwróćcie się od tego cyrku i uświadomcie sobie, że Muad’Dib był tylko człowiekiem, nie bogiem! Był synem księcia zasiadającego w Landsraadzie i nikim więcej. Nie mylcie go z Bogiem, bo to obraża ich obu. Przejrzyjcie na oczy. To zwodnicze iluzje! Tłum zawył z oburzenia, a poświata wydobywająca się z urny zamigotała i zgasła. Dryfy odmówiły posłuszeństwa i naczynie grzebałne roztrzaskało się o bruk. Żałobnicy wygrażali niebu, przeklinając i domagając się krwi człowieka, który zbezcześcił świętą ceremonię. Podmuchy wiatru rozproszyły sztuczne chmury i rzutowane na nie oblicze rozpadło się. Ornitoptery spadły wszystkie naraz i rozbiły się, tworząc ogniste kule, na dachach otaczających plac budynków rządowych. Wrzeszczący ludzie rozbiegli się na wszystkie strony, tratując nawzajem. Zawyły syreny alarmowe, na plac wbiegła policja i medycy, podnosząc elektroniczne bariery. Alia rzuciła rozkazy i wysłała w tłum fanatycznych kapłanów,