chrisalfa

  • Dokumenty1 125
  • Odsłony227 354
  • Obserwuję128
  • Rozmiar dokumentów1.5 GB
  • Ilość pobrań142 962

Wichry Diuny - Brian Herbert, Kevin J. Anderson

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

chrisalfa
EBooki
01.Wielkie Cykle Fantasy i SF

Wichry Diuny - Brian Herbert, Kevin J. Anderson.pdf

chrisalfa EBooki 01.Wielkie Cykle Fantasy i SF Herbert, Frank - Cykl Diuna T.I-XVII (kompletna seria) IV. Kroniki Diuny - Bohaterowie Diuny
Użytkownik chrisalfa wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 373 stron)

BRIAN HERBERT KEVIN J. ANDERSON WICHRY DIUNY TOM III cyklu KRONIKI DIUNY PRZEŁOŻYŁ ANDRZEJ JANKOWSKI

CZĘŚĆ VIII 10 207 EG Po obaleniu Szaddama IV rządy Paula Muad’Diba trwały czternaście lat. Przeniósł on stolicę Imperium do Arrakin, miasta na świętej pustynnej planecie Diunie. Chociaż jego dżihad wreszcie się zakończył, nadal wybuchają konflikty. Matka Paula, lady Jessika, miała dość ciągłych walk i politycznych intryg, powróciła więc do ojczyzny Atrydów, na Kaladan, by władać planetą jako jej księżna. Odkąd osiadłam na Kaladanie i prowadzę spokojne życie, otrzymuję niewiele doniesień z pól dżihadu mojego syna — nie dlatego, że wolę pozostawać w niewiedzy, lecz dlatego że rzadko to wieści, które chciałabym usłyszeć. — lady Jessika, księżna Kaladanu Na orbicie nad Kaladanem zawisł pozarozkładowy statek, były liniowiec Gildii zarekwirowany na potrzeby dżihadu. Do zamkowego ogrodu wpadł chłopiec z wioski rybackiej szykowany na pazia. Wyglądał niezgrabnie w swoim oficjalnym stroju. — To jednostka wojskowa, pani! — wyrzucił z siebie. — W pełni uzbrojona! Klęcząc przy krzewie róży, Jessika obcinała do kuchni gałązki z wonnymi kwiatami. W tym prywatnym ogrodzie miała kwiaty, zioła i krzewy w doskonałym połączeniu porządku z chaosem, pożyteczne, miłe dla oka oraz powonienia okazy flory. Lubiła tutaj pracować i medytować w panujących tuż po świcie spokoju i ciszy, pielęgnując swoje rośliny i wyrywając uporczywie odrastające chwasty, które próbowały zburzyć delikatną równowagę.

Nieporuszona paniką chłopca, wciągnęła głęboko aromatyczną woń olejków wydzielanych pod wpływem jej dotyku przez zimozielone krzewy. Podniosła się i otrzepała ziemię z kolan. — Przysłali jakąś wiadomość? — zapytała. — Tylko taką, że przybędą tu wysłannicy kwizaratu, pani. Żądają rozmowy w pilnej sprawie. — Żądają? Chłopiec struchlał na widok wyrazu jej twarzy. — Jestem pewien, że mieli na myśli prośbę, pani — odparł. — Przecież nie śmieliby występować z żądaniami wobec księżnej Kaladanu… i matki Muad’Diba! Niemniej jednak musi to być naprawdę ważna wiadomość, skoro uzasadniała wysłanie takiego statku. Paź wił się jak wyrzucony na brzeg węgorz. Jessika wygładziła ubranie. — No cóż, jestem pewna, że ten wysłannik ma ją za ważną — powiedziała. — To pewnie jeszcze jedna prośba, żebym podniosła limit zezwoleń dla przybywających tutaj pielgrzymów. Kaladan, od ponad dwudziestu pokoleń siedziba rodu Atrydów, uniknął spustoszeń dżihadu głównie dzięki temu, że Jessika nie wpuszczała na planetę zbyt wielu obcoświatowców. Samowystarczalny lud Kaladanu wolał, by pozostawiono go w spokoju. Z radością przyjąłby z powrotem księcia Leto, ale wskutek zdrady na wysokich szczeblach władzy został on zamordowany. Teraz Kaladańczycy mieli w zamian jego syna, Paula Muad’Diba, Imperatora całego znanego wszechświata. Jednak pomimo starań Jessiki Kaladan nie mógł całkowicie uchronić się przed burzami szalejącymi w galaktyce. Chociaż Paul od dawna poświęcał ojczystej planecie mało uwagi, tutaj otrzymał imię i został wychowany. Zawsze kładło się to cieniem na jej mieszkańcach. Po wielu latach dżihadu w umęczonym Imperium zapanował kaleki pokój, który zaległ niczym chłodna zimowa mgła. Patrząc na młodego posłańca, Jessika zdała sobie sprawę, że musiał się on urodzić już po wstąpieniu Paula na tron. Nie znał niczego oprócz wiszącego nad planetą widma dżihadu i surowszej strony natury jej syna… Wyszła z ogrodu, krzyknąwszy do chłopca: — Wezwij Gurneya Hallecka! Spotkamy się z delegacją w głównej sali zamku.

Jessika zdjęła strój ogrodniczki i przebrała się w uroczystą suknię koloru morskiej zieleni. Upięła popielatobrązowe włosy i założyła naszyjnik ze złotym wisiorkiem przedstawiającym herbowego jastrzębia Atrydów. Nie chciała się spieszyć. Im więcej o tym myślała, tym bardziej zastanawiała się, jaką wiadomość mógł przywieźć ten statek. Być może nie jest to wcale jakaś błaha sprawa… W głównej sali czekał na nią Gurney. Kiedy odszukał go paź, biegał z chartami i jeszcze miał zaczerwienioną od wysiłku twarz. — Według dyrekcji portu kosmicznego ten wysłannik jest wysokiego szczebla członkiem kwizaratu. Przybywa z Arrakis z całą armią sług i strażą honorową — powiedział. — Mówi, że ma wiadomość najwyższej wagi. Jessika udała brak zainteresowania, chociaż w rzeczywistości było inaczej. — Zgodnie z moimi obliczeniami jest to dziewiąta „pilna wiadomość” przekazana przez nich od zakończenia przed dwoma laty dżihadu. — Mimo to, pani, wydaje się, że tym razem jest inaczej. Gurney starzał się ładnie, chociaż z powodu blizny po krwawinie na brodzie i udręczonych oczu nie był, i nigdy nie będzie, przystojnym mężczyzną. W młodości wiele wycierpiał pod butem Harkonnenów, ale lata dzielnej służby sprawiły, że stał się jednym z największych skarbów Atrydów. Jessika usiadła na fotelu, na którym zasiadał niegdyś jej ukochany książę Leto. Kiedy służba zamkowa uwijała się, przygotowując na przyjęcie wysłannika i jego świty, szef kuchni zapytał Jessikę, jakie napoje będą najbardziej odpowiednie. — Tylko woda — odparła chłodnym tonem. — Podajcie im wodę. — Nic więcej, pani? Czy to nie zniewaga dla tak ważnej osobistości? Gurney zachichotał. — Oni są z Diuny — wyjaśnił. — Uznają to za zaszczyt. Otworzyły się gwałtownie dębowe drzwi holu. Wpadł przez nie wilgotny wiatr i wmaszerowała z hałasem straż honorowa. Piętnastu mężczyzn, byłych dżihadystów Paula, wniosło sztandary z czarnymi lub białymi akcentami. Członkowie tej niezdyscyplinowanej świty mieli na sobie, niczym mundury, imitacje filtrfraków, chociaż te pustynne stroje były zupełnie niepotrzebne w wilgotnym kaladańskim klimacie. Cała grupa pokryta była lśniącymi kroplami, gdyż na zewnątrz zaczęła padać mżawka. Goście najwyraźniej uważali to za znak od Boga.

Pierwsze szeregi świty rozstąpiły się, robiąc przejście żółto odzianemu kapłanowi dżihadu. Ten odrzucił mokry kaptur, ukazując wygoloną głowę. Jego oczy, całkowicie niebieskie z powodu uzależnienia od melanżu, lśniły nabożnym szacunkiem. — Jestem Isbar i stawiam się przed matką Muad’Diba — powiedział. Skłonił się nisko i pogłębiał ukłon, aż w końcu rozpłaszczył się na podłodze. — Wystarczy tego — rzekła Jessika. — Wszyscy tutaj wiedzą, kim jestem. Nawet kiedy Isbar wstał, trzymał pochyloną głowę i odwracał wzrok. — Widząc obfitość wody na Kaladanie, jeszcze pełniej pojmujemy, jakim poświęceniem było dla Muad’Diba przybycie na Diunę, by stać się zbawcą Fremenów. — Macie za sobą długą drogę — powiedziała Jessika tonem, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości, iż nie chce tracić czasu na ceremonie. — Cóż pilnego sprowadza was tym razem? Isbar sprawiał wrażenie, że mocuje się z wiadomością, którą przywiózł, jakby była żywą istotą. Jessika wyczuwała jego głęboki strach. Członkowie straży honorowej milczeli jak posągi. — Wykrztuś to wreszcie, człowieku! — rozkazał Gurney. — Muad’Dib nie żyje, pani — wyrzucił z siebie kapłan. — Twój syn odszedł do Szej– huluda. Jessika poczuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją pałką w głowę. — Och, nie — jęknął Gurney. — Nie… nie Paul! — Wyrzekłszy się władzy, święty Muad’Dib odszedł na pustynię i zniknął wśród piasków — ciągnął Isbar, chcąc jak najszybciej pozbyć się słów, które w sobie dusił. Jessika musiała przywołać wszystkie umiejętności, których nauczyły ją Bene Gesserit, by zbudować wokół siebie gruby mur i dać sobie czas na przemyślenie tego, co usłyszała. Siłą woli powstrzymała się od płaczu i krzyku, zachowała spokojny, cichy głos. — Opowiedz mi o wszystkim, kapłanie. Słowa kwizara cięły niczym ziarna piasku miotane przez ostry wiatr. — Wiesz o ostatnim spisku uknutym przez zdrajców spośród jego fedajkinów — zaczął Isbar. — Mimo iż został oślepiony przez wypalacz skał, błogosławiony Muad’Dib patrzył na świat boskimi oczami, nie zaś sztucznymi, tleilaxanskimi, które kupował dla swoich pozbawionych wzroku żołnierzy.

Owszem, Jessika wiedziała o tym. Jej syn, wskutek swoich niebezpiecznych decyzji i ostrego sprzeciwu wobec dżihadu, zawsze musiał się liczyć z próbą zamachu. — Ale przecież Paul uszedł z życiem. Stracił tylko wzrok — powiedziała. — Był jeszcze jeden spisek? — Przedłużenie tego samego spisku, wielmożna pani. Byli w to zamieszani sternik Gildii i Matka Wielebna Gaius Helena Mohiam. — Jakby po zastanowieniu dodał: — Z rozkazu regentki Alii zostali straceni razem z panegirystą Korbą, twórcą intrygi przeciw twojemu synowi. Została naraz zasypana zbyt wieloma faktami. Mohiam zgładzona? Wiadomość ta wstrząsnęła nią do głębi. Jej stosunki ze starą Matką Wielebną były burzliwe, przeplatały się w nich, niczym przypływy i odpływy, miłość i nienawiść. Alia… jest teraz regentką? Nie Irulana? Oczywiście to było właściwe. Ale skoro Alia jest władczynią… — A co z Chani, ukochaną mojego syna? — zapytała. — A z księżną Irulaną, jego żoną? — Irulana została uwięziona w Arrakin do czasu wyjaśnienia, w jakiej mierze brała udział w spisku. Regentka Alia nie pozwoliłaby, żeby stracono ją z pozostałymi, ale wiadomo, że była związana ze zdrajcami. — Kapłan z trudem przełknął ślinę. — Co zaś do Chani… zmarła podczas porodu bliźniąt. — Bliźniąt? — Jessika poderwała się na nogi. — Mam wnuki? — Chłopca i dziewczynkę. Dzieci Paula są zdrowe i… Nagle z twarzy Jessiki opadła maska spokoju i ukazała się groźna mina. — Nie pomyśleliście o tym, żeby natychmiast mnie powiadomić? — Usilnie starała się uporządkować myśli. — Powiedz mi niezwłocznie o wszystkim, co muszę wiedzieć. Kwizar zastanawiał się, od czego zacząć. — Wiesz o gholi, który był darem Tleilaxan i Gildii dla Muad’Diba? — zapytał w końcu. — Okazało się, że jest bronią, narzędziem zamachu stworzonym z ciała zabitego wiernego sługi Atrydów. Jessika słyszała o gholi wyhodowanym z martwych komórek Duncana Idaho, ale przypuszczała, że jest to jakiś egzotyczny artysta, który potrafi do złudzenia naśladować innych, albo kuglarz. — Hayt miał wygląd i nawyki Duncana Idaho, ale nie miał jego wspomnień — kontynuował kapłan. — Chociaż został zaprogramowany, by zabić Muad’Diba, jego prawdziwa

osobowość ujawniła się i pokonała alter ego, dzięki czemu stał się ponownie dawnym Duncanem Idaho. Teraz pomaga regentce Alii. Najpierw zdumiała ją wiadomość o tym — Duncan naprawdę znowu żyje i jest świadom? — ale potem wróciło najistotniejsze pytanie. — Dość tych uników, Isbar — powiedziała. — Muszę poznać więcej szczegółów tego, co się przydarzyło mojemu synowi. Kapłan miał cały czas zwieszoną głowę, przez co jego głos był stłumiony. — Powiadają, że dzięki zdolności jasnowidzenia Muad’Dib wiedział, jakie spotkają go tragedie, ale nie mógł nic zrobić, by zapobiec swemu, jak to nazywał, „straszliwemu przeznaczeniu”. Ta wiedza go zniszczyła. Niektórzy mówią, że na koniec był rzeczywiście ślepy, w ogóle nie widział przyszłości i nie mógł już dłużej znosić tego żalu. — Kwizar przerwał, po czym przemówił z większą wiarą: — Ale ja, jak wielu innych, wierzę, że Muad’Dib wiedział, że nadeszła jego chwila, że usłyszał wezwanie Szej–huluda. Jego duch jest nadal tam, na piaskach, na zawsze złączony z pustynią. Gurney zmagał się ze smutkiem i złością, to zaciskając, to rozluźniając pięści. — A wy tak po prostu pozwoliliście mu, żeby — ślepy — odszedł między diuny? — zapytał w końcu. — To właśnie zobowiązani są zrobić ślepi Fremeni — odpowiedziała mu Jessika. Isbar wyprostował się. — Nikt niczego nie „pozwala” Muad’Dibowi, Gurneyu Halleck — odparł. — On zna wolę Boga. Nie nam rozumieć to, co wybiera. Gurney nie zamierzał tak łatwo przejść nad tym do porządku. — A przeprowadzono poszukiwania? — zapytał. — Próbowaliście go odszukać? Znaleziono jego ciało? — Nad pustynią latało wiele ornitopterów, wielu poszukiwaczy badało piaski. Niestety, Muad’Dib zniknął. — Isbar skłonił się ze czcią. Kiedy Gurney obrócił się do Jessiki, jego oczy pałały. — Biorąc pod uwagę jego umiejętności radzenia sobie na pustyni, mógł przeżyć, pani — powiedział. — Mógł znaleźć jakiś sposób. — Nie, jeśli nie chciał żyć. — Potrząsnęła głową, po czym spojrzała ostro na kapłana. — A co ze Stilgarem? Jaką on odegrał w tym rolę?

— Lojalność Stilgara nie ulega wątpliwości. Czarownica Bene Gesserit, Korba i ten sternik zginęli z jego ręki. Pozostaje na Diunie jako łącznik z Fremenami. Jessika próbowała wyobrazić sobie poruszenie, jakie zapanuje w Imperium. — A kiedy to wszystko się stało? — zapytała. — Kiedy po raz ostatni widziano Paula? — Dwadzieścia siedem dni temu — odparł Isbar. — Prawie przed miesiącem! — ryknął zdumiony Gurney. — Na nieskończone piekła, co tak długo was powstrzymywało przed przybyciem tutaj? Isbar cofnął się, przestraszony wybuchem złości wielkoluda, i wpadł na członków swojej świty. — Trzeba było poczynić przygotowania i zebrać grupę odpowiednio ważnych osób. Dla przywiezienia tej strasznej wiadomości musieliśmy się postarać o statek Gildii, który robiłby wystarczające wrażenie. Jessika czuła się tak, jakby otrzymywała cios za ciosem. Dwadzieścia siedem dni… a ona nic nie wiedziała, niczego się nie domyślała. Jak mogła nie wyczuć straty syna? — Jest jeszcze jedna sprawa, pani, która spędza nam wszystkim sen z powiek — dodał Isbar. — Bronso z Ixa nadal rozprzestrzenia kłamstwa i herezje. Schwytano go, jeszcze za życia Muad’Diba, ale udało mu się uciec z celi śmierci. Teraz rozzuchwaliła go wieść o śmierci twego syna. Jego bluźniercze pisma kalają pamięć o Mesjaszu. Rozpowszechnia rozprawy i manifesty, próbując odrzeć Muad’Diba z wielkości. Musimy go powstrzymać, pani. Jako matka świętego Imperatora… — Mój syn nie żyje, Isbar — ucięła Jessika. — Bronso publikuje swoje rozprawy od siedmiu lat i przez cały ten czas nie udało wam się go powstrzymać, a zatem jego zarzuty nie są niczym nowym. Nie mam czasu na rozmowy o błahostkach. — Podniosła się gwałtownie. — Posłuchanie dobiegło końca. Owszem, prześladują mnie wspomnienia, ale nie wszystkie są złe. Pamiętam wiele radosnych chwil spędzonych z Paulem Atrydą — podkreślam: z Paulem, nie z Muad’Dibem. Kiedy teraz zastanawiam się nad tamtymi chwilami, czuję się jak ktoś, kto uczestniczył w wielu wspaniałych ucztach. — Gurney Halleck, Wspomnienia i duchy przeszłości, w: Pieśni niedokończone

Złapawszy wiatr zwierzyny, charty pędziły za nią, a z nimi biegł Gurney. Chłodne popołudniowe powietrze paliło mu płuca, kiedy przedzierał się przez podszyt, podświadomie starając się uciec od druzgoczących wiadomości. Umięśnione charty, o jasnych, złotozielonych, szeroko rozstawionych ślepiach, miały wzrok bystry jak orły i znakomity węch. Chronione grubym rudawym i szarym futrem oraz gęstym podszerstkiem, mknęły przez kałuże i przez pampasową trawę, ujadając tak, że obudziłyby umarłego. Radość z polowania przejawiała się w całym ich zachowaniu. Gurney kochał swoje psy. Przed laty miał sześć innych, ale zmuszony był je uśpić, ponieważ zaraziły się wirusem zapalenia krwi. Jessika podarowała mu jako szczeniaki te, które miał obecnie, ale postanowił nie przywiązywać się do nich zbytnio, by później nie cierpieć z powodu straty. Tamten dawny żal był niczym w porównaniu z tym, co czuł teraz. Paul, panicz, nie żył… Potknął się. Stanął, by złapać oddech, zamknął na chwilę oczy, po czym ruszył dalej za zaganiającymi zwierzynę psami. Właściwie nie miał ochoty na łowy, ale musiał się wyrwać z zamku, znaleźć daleko od Jessiki, a zwłaszcza od Isbara i jego sługusów z kwizaratu. Nie chciał ryzykować, że straci przy nich panowanie nad sobą. Gurney Halleck przez większość życia służył rodowi Atrydów. Jeszcze przed narodzinami Paula pomógł im pokonać Tleilaxan i odzyskać Ixa dla rodu Verniusow, później zaś walczył u boku księcia Leto z wicehrabią Moritanim w wojnie asasynów, starał się chronić Atrydów podczas zdrady Harkonnenów na Arrakis i służył Paulowi przez wszystkie lata dżihadu, dopóki nie przeszedł w stan spoczynku i nie osiadł na Kaladanie. Powinien był wiedzieć, że kłopoty się nie skończyły. A teraz Paul odszedł. Panicz odszedł na pustynię… ślepy i samotny. Nie było tam Gurneya, by mu pomóc. Żałował, że mimo antypatii do nieustannego zabijania, nie został na Diunie. Postąpił tak samolubnie, porzucając dżihad i swoje obowiązki! Paul Atryda, syn księcia Leto, potrzebował go w swych heroicznych zmaganiach, a Gurney odwrócił się od niego. „Czy kiedykolwiek zdołam o tym zapomnieć albo pozbyć się poczucia wstydu?” — myślał. Skacząc po mokrych kępach bagiennej trawy, wypadł nagle na charty, szczekające i warczące na pokrytego szarym futrem zająca mszarnego, który wcisnął się pod wilgotny nawis piaskowca. Siedem psów siedziało na zadach, czekając na Gurneya. Wpatrywały się w

przestraszone i skulone zwierzę, znajdujące się poza zasięgiem ich kłów, ale pozbawione możliwości ucieczki. Gurney wydobył pistolet myśliwski i strzałem w głowę zabił bezboleśnie zająca. Sięgnął i wyciągnął ciepłą, drgającą jeszcze tuszę. Doskonale wytresowane psy spokojnie go obserwowały, chociaż ich ślepia błyszczały z fascynacji. Gurney cisnął zwierzę na ziemię i kiedy dał znak, psy rzuciły się na świeży łup, szarpiąc mięso, jakby od wielu dni nie jadły. Instynkt drapieżcy. W przebłysku pamięci Gurney ujrzał jedno ze spływających krwią pobojowisk dżihadu, ale otrząsnął się, odsyłając ten obraz w przeszłość, gdzie było jego miejsce. Nie mógł jednak odepchnąć od siebie innych wspomnień, rzeczy związanych z Paulem, których będzie mu brakować, i poczuł, że załamuje się jego dusza wojownika. Paul, który był treścią tak dużej części jego życia, zniknął w bezkresie pustyni jak fremeński komandos wymykający się Harkonnenom. Ale tym razem już stamtąd nie wróci. Kiedy patrzył, jak charty rozszarpują mięso, czuł się tak, jakby odrywały fragmenty jego ciała, zostawiając ziejące rany. Wieczorem, kiedy zamek kaladański spowiły ciemności, służba się oddaliła, zostawiając Jessikę, by samotnie opłakiwała syna. Jessika nie mogła jednak znaleźć sobie miejsca w pustej sypialni. Cisza aż dzwoniła jej w uszach. Czuła się wytrącona z równowagi, zagubiona. Dzięki szkoleniu Bene Gesserit od dawna, zwłaszcza od śmierci Leto i powrotu z Arrakis na Kaladan, nie dawała upustu emocjom, więc ich nieużywane zawory zardzewiały i zasklepiły się. Ale przecież Paul był jej synem! Wyszła z sypialni i cicho sunęła korytarzami zamku aż do drzwi prywatnych apartamentów Gurneya. Zatrzymała się przed nimi, pragnąc z kimś porozmawiać. Mogli oboje użalić się nad wspólną stratą i zastanowić się, co teraz robić, jak pomóc Alii utrzymać spójność i tak już nadwyrężonego Imperium do czasu, aż dzieci Paula osiągną pełnoletność. Jaką przyszłość mogli stworzyć bliźniętom? Wichry Diuny — polityka i burze pustynne — były w stanie odrzeć ciało człowieka do kości. Nim zdążyła zapukać do ciężkich drzwi, usłyszała ze zdziwieniem dobiegające ze środka dziwne, niemal zwierzęce dźwięki. Zdała sobie ze wstrząsem sprawę z tego, że Gurney łka.

Znalazłszy się w prywatnych komnatach, stoicki trubadur i wojownik wylewał bez skrępowania swój żal. Jeszcze bardziej poruszyła ją świadomość, że jej smutek nie jest nawet w połowie tak głęboki i nieopanowany, lecz jakoś odległy, jakby poza jej zasięgiem. Owszem, miała ściśnięte gardło, ale była jak odrętwiała. Nie wiedziała, jak dotrzeć do swych zablokowanych emocji. Przygnębiała ją sama myśl o tym. „Dlaczego nie potrafię odczuwać tego tak jak on?” — zadawała sobie pytanie. Chciała wejść do Gurneya i pocieszyć go, ale wiedziała, że to by go zawstydziło. Nie życzyłby sobie, żeby widziała jego obnażone uczucia. Uznałby to za słabość. Wycofała się więc, zostawiając go z jego żalem. Chwiejąc się, Jessika szukała w sobie tych samych emocji, ale natrafiała tylko na twarde bariery, które otaczały jej smutek i nie pozwalały mu się wydobyć na zewnątrz. „Paul był moim synem!” — pomyślała, ale napomnienie to na nic się nie zdało. Powróciwszy w środku nocy do swej sypialni, przeklęła w duchu zgromadzenie Bene Gesserit. Niech je piekło pochłonie! Pozbawiły ją matczynej zdolności odczuwania bólu po stracie dziecka. Początek panowania czy regencji to okres, w którym wszystko jest kruche. Zmieniają się sojusze, a ludzie krążą jak sępy, wypatrując słabych punktów nowego przywódcy. Pochlebcy mówią mu to, co chcą, żeby słyszał, nie zaś to, co słyszeć powinien. Początek jest okresem, w którym trzeba podejmować jasne i trudne decyzje, to one bowiem nadają ton całemu panowaniu. — św. Alia od Noża Poseł Szaddama IV przybył niespełna miesiąc po zniknięciu Paula na pustyni. Alia była zdumiona tym, jak szybko zareagował przebywający na zesłaniu były imperator z rodu Corrinów. Ale wysłannik Szaddama został wyprawiony w wielkim pośpiechu, więc znał sytuację tylko w zarysach. Wiedział, że urodziły się bliźnięta, że Chani zmarła przy porodzie, że Paul poddał się ślepocie i przepadł bez śladu na piaszczystych pustkowiach. Nie miał jednak pojęcia, ile śmiałych decyzji podjęła od tamtej pory Alia. Nie wiedział, że stracono sternika Gildii Edryka i Matkę Wielebną Mohiam oraz panegirystę Korbę. Poseł nie wiedział też, że córka Szaddama, Irulana, osadzona jest w celi śmierci, choć nie zapadła jeszcze decyzja co do jej losu. Alia postanowiła przyjąć tego człowieka w podziemnym pomieszczeniu o ścianach z grubego plazmuru. Salka ta, niczym izba tortur, zalana była jaskrawożółtym światłem lumisfer.

Regentka poprosiła Duncana i Stilgara, by zasiedli po obu jej stronach. Wykonana z niebieskiego obsydianu okładzina stołu sprawiała, że lśniący blat wyglądał jak okno, przez które widać głębiny odległego oceanu. — Nie ogłosiliśmy jeszcze oficjalnych planów pogrzebu Muad’Diba, a już przybywa ten sługus niczym sęp zwabiony świeżym mięsem — warknął Stilgar. — Nie przylecieli jeszcze nawet oficjalni przedstawiciele Landsraadu. — To dopiero miesiąc. — Alia poprawiła krysnóż, który nosiła w pochwie zawieszonej na szyi. — A Landsraad nigdy nie działał szybko. — Nie wiem, dlaczego Muad’Dib w ogóle utrzymał to zgromadzenie. Nie są nam potrzebne jego obrady ani memoranda. — To pozostałość po starym rządzie, Stilgar. Trzeba zachowywać formy. — Ona sama nie zdecydowała jeszcze, jaką rolę, jeśli w ogóle jakąkolwiek, pozwoli podczas regencji odgrywać szlachcie z Landsraadu. Paul nie starał się jej wyeliminować, ale też poświęcał jej niewiele uwagi. — Podstawowym pytaniem — biorąc pod uwagę czas podróży i fakt, że nie wysłaliśmy na Salusę Secundusa żadnego zawiadomienia — jest to, jak dowiedzieli się o tym tak szybko i przysłali emisariusza? Jakiś szpieg musiał stąd wylecieć już w pierwszych dniach. Jak Szaddam zdążył sporządzić plan… jeśli to jest plan? Zmarszczywszy w zamyśleniu brwi, Duncan Idaho siedział na swym krześle sztywno, jakby zapomniał, jak można się odprężyć. Jego ciemne, kręcone włosy i szeroka twarz były dobrze znane Alii, która widziała go podwójnie: jako dawnego Duncana ze wspomnień, które uzyskała od matki, nakładającego się na obraz ukształtowany pod wpływem własnych przeżyć związanych z gholą imieniem Hayt. Jego metalowe, sztuczne oczy — nuta, która kłóciła się z pozostałymi, ludzkimi cechami — przypominały jej o nowej, podwójnej tożsamości Duncana. Tleilaxanie zrobili z tego gholi mentata i teraz Idaho wykorzystał możliwości swego mózgu do przedstawienia podsumowania. — Wniosek jest oczywisty: ktoś na dworze wygnanego Corrina — być może hrabia Hasimir Fenring — był już gotowy do działania przy założeniu, że powiedzie się pierwotny zamach. Chociaż spisek został udaremniony, Paul Atryda i tak odszedł. Corrinowie zareagowali szybko, by wypełnić domniemaną próżnię powstałą po zrzeczeniu się przez niego władzy.

— Szaddam będzie się starał odzyskać tron. Powinniśmy byli go zabić, kiedy po bitwie pod Arrakin wzięliśmy go do niewoli — rzekł Stilgar. — Musimy być gotowi na jego następne posunięcie. — Może dam posłowi głowę Irulany, żeby odwiózł ją jej ojcu. — Alia prychnęła. — To przesłanie nie zostałoby niewłaściwie odebrane. Wiedziała jednak, że mimo oczywistej, choć marginalnej roli, jaką Irulana odegrała w przygotowaniu spisku, Paul nigdy nie zaaprobowałby jej egzekucji. — Taki czyn miałby poważne, dalekosiężne konsekwencje — przestrzegł ją Duncan. — Nie zgadzasz się ze mną? Idaho uniósł brwi, ukazując wyraźniej swoje niesamowite oczy. — Tego nie powiedziałem — odparł. — Z zadowoleniem zmiażdżyłbym tę wspaniałą królewską szyję — rzekł Stilgar. — Irulana nigdy nie była naszą przyjaciółką, chociaż teraz twierdzi, że naprawdę kochała Muad’Diba. Może mówi tak tylko po to, by ocalić wodę swego ciała. Alia potrząsnęła głową. — W tej sprawie mówi prawdę, to się czuje. Irulana kochała mojego brata. Musimy sobie zadać inne pytanie: Czy zatrzymać ją jako instrument, którego wartość nie została jeszcze sprawdzona, czy też stracić ją w symbolicznym geście, którego nie będziemy mogli cofnąć? — Może powinniśmy poczekać i przekonać się, co ma do powiedzenia ten poseł? — zasugerował Duncan. Alia skinęła głową i jej imponujące amazonki poprowadziły wijącymi się korytarzami twierdzy posągowego i zadufanego mężczyznę o nazwisku Rivato. Już sama długość drogi, którą musieli pokonać, zmieszała go i wytrąciła z równowagi. Zamknąwszy go z Alią i jej dwoma towarzyszami w jasno oświetlonej sali o grubych murach, strażniczki stanęły za drzwiami na warcie. Odzyskawszy z trudem panowanie nad sobą, saluski wysłannik złożył głęboki ukłon. — Imperator Szaddam pragnie przekazać wyrazy smutku z powodu śmierci Muad’Diba. Owszem, byli rywalami, ale Paul był też jego zięciem, mężem jego najstarszej córki. — Rivato rozejrzał się wokół. — Miałem nadzieję, że księżna Irulana będzie mogła do nas dołączyć. — Jest zajęta czym innym. — Alia przez chwilę zastanawiała się, czy nie wtrącić tego człowieka do tej samej celi śmierci. — Po co tutaj przyleciałeś?

Po drugiej stronie wyłożonego niebieskim obsydianem stołu celowo nie umieszczono pustego krzesła, co zmuszało Rivato do stania naprzeciwko trojga dociekliwych rozmówców. Wyraźnie go to krępowało. Skłonił się ponownie, by ukryć grymas niepokoju. — Imperator wysłał mnie, gdy tylko dotarła do niego ta wiadomość, ponieważ całe Imperium stoi w obliczu kryzysu. — Szaddam nie jest Imperatorem — zauważył Duncan. — Przestań go tak tytułować. — Przepraszam. Służę na jego dworze na Salusie Secundusie, zdarza mi się więc o tym zapomnieć. — Odzyskawszy rezon, Rivato ciągnął: — Pomimo tych smutnych wydarzeń mamy ogromną szansę przywrócić ład. Od… upadku Szaddama IV Imperium było widownią strasznego zamętu i rozlewu krwi. Dżihad prowadził człowiek obdarzony wielką charyzmą — nikt tego nie neguje — ale teraz, kiedy nie ma już Muad’Diba, możemy przywrócić Imperium tak bardzo mu potrzebną stabilność. — Pod moimi rządami sytuacja w Imperium stabilizuje się — przerwała mu Alia. — Dżihad Paula zakończył się prawie dwa lata temu, a nasze armie są nadal silne. Jest coraz mniej zbuntowanych światów. Poseł starał się przywołać krzepiący uśmiech. — Ale wciąż są miejsca, które wymagają, by tak rzec, znacznie większej dyplomacji dla zaprowadzenia spokoju. Restauracja Corrinów, poprzez zapewnienie ciągłości władzy, pomogłaby zapanować nad wzburzonymi nastrojami. Alia spojrzała na niego chłodno. — Muad’Dib ma z Chani, swoją konkubiną, dwoje dzieci i to one są następcami tronu Imperium — powiedziała. — Sukcesja jest oczywista, nie potrzebujemy więc już Corrinów. Rivato uniósł ręce w pojednawczym geście. — Paul Muad’Dib zdawał sobie sprawę z potrzeby podtrzymania związków z byłym rodem imperialnym, skoro pojął za żonę Irulanę — rzekł. — Początki długiego panowania Corrinów sięgają Dżihadu Butleriańskiego. Gdybyśmy umocnili te więzi, skorzystałaby na tym cała ludzkość. — Sugerujesz, że rządy Muad’Diba nie przysłużyły się ludzkości? — żachnął się Stilgar. — Ależ skąd. Ocena w tej sprawie należy do historyków, a ja nie jestem historykiem. Duncan położył ręce na stole. — A zatem kim jesteś? — zapytał.

— Przedstawiam propozycje rozwiązania problemów. Po konsultacjach z Padyszachem… to znaczy z Szaddamem… chcieliśmy zaproponować kilka sposobów przebrnięcia przez ten trudny okres przejściowy. — Takich jak? — zachęciła go Alia. — Połączenie linii rodowych zmniejszyłoby w znacznym stopniu wrzenie i pomogło wyleczyć rany. Pod tym względem jest wiele możliwości. Na przykład ty, pani, mogłabyś poślubić Szaddama… oczywiście tylko nominalnie. Powszechnie wiadomo, że tak właśnie postąpił Muad’Dib, biorąc księżniczkę Irulanę za żonę. Tak więc jest tutaj wyraźny precedens. — Żadna z żon Szaddama nie pożyła długo — zjeżyła się Alia. — To było dawno temu — rzekł Rivato. — A on od lat nie jest żonaty. — Mimo to ta oferta jest dla regentki nie do przyjęcia. Alia pomyślała, że w tonie Duncana brzmi lekka nuta zazdrości. — Powiedz, jakie jeszcze małżeństwa proponujecie — odezwał się Stilgar — żebyśmy mogli zadrwić również z nich. Niezrażony, Rivato zaczął wyłuszczać plany awaryjne. — Szaddam ma jeszcze trzy córki — Wensicję, Chaliceę i Josifę — a Muad’Dib syna. Może zaręczylibyśmy atrydzkiego chłopca z którąś z nich? Biorąc pod uwagę spowalniające starzenie się skutki przyjmowania melanżu, różnica wieku nie jest tak istotna. — Widząc chmurne miny słuchaczy, Rivato szybko podjął wywód. — I podobnie, wnuka Imperatora, Farad’na, syna Wensicji, można by wyswatać córce Muad’Diba. Są w zbliżonym wieku. Alia podniosła się. Była szesnastoletnią dziewczyną, a jej towarzysze dojrzałymi, ponurymi mężczyznami, ale było wyraźnie widać, że to ona dzierży władzę. — Rivato, potrzebujemy czasu, by się zastanowić nad tym, co powiedziałeś. — Gdyby pozwoliła mu kontynuować, mogłaby w końcu kazać go stracić, czego prawdopodobnie potem by żałowała. — Muszę się zająć wieloma pilnymi sprawami, w tym pogrzebem państwowym mego brata. — I fremeńskim pogrzebem Chani — dodał cicho Stilgar. Alia obdarzyła Rivato chłodnym uśmiechem. — Wracaj na Salusę i czekajcie na naszą odpowiedź — powiedziała. — Możesz odejść. Zaniepokojony poseł wycofał się z szybkim ukłonem i amazonki wyprowadziły go z pomieszczenia. Ledwie zamknęły się za nim drzwi, Duncan powiedział:

— Jego propozycje nie są całkowicie pozbawione sensu. — Ach tak? Chciałbyś, żebym wyszła za tego starucha Szaddama? — Ghola zachował obojętny wyraz twarzy i Alia pomyślała, że być może nic jednak do niej nie czuje. A może tylko tak dobrze to ukrywa? — Nie chcę więcej słyszeć tych dynastycznych nonsensów. — Energicznym gestem ucięła dyskusję. — Duncan, jest jeszcze coś, co mógłbyś dla mnie zrobić. Następnego dnia Alia zajrzała przez ukrytą kamerę do celi śmierci. Księżna Irulana siedziała na twardej ławie, nie patrząc na nic konkretnego i nie wykazując żadnych oznak zniecierpliwienia. Jej zachowanie świadczyło o tym, że odczuwa raczej smutek niż strach. „Ona nie obawia się o życie” — pomyślała. Trudno było uwierzyć, że Irulana naprawdę opłakuje Paula, ale Alia wiedziała, że tak jest w istocie. Znużona tą grą, odeszła od monitora i poleciła jednemu z odzianych w żółte szaty kwizarów, by otworzył drzwi celi. Kiedy weszła do środka, Irulana wstała. — Przyszłaś powiadomić mnie o egzekucji? — zapytała. — W końcu mnie zabijesz? — Jeszcze nie zdecydowałam o twoim losie. — Kapłani już zdecydowali, a tłuszcza wyje i domaga się mojej krwi. — Ale to ja jestem regentką i to ja podejmę decyzję. — Alia uśmiechnęła się tajemniczo. — I nie jestem jeszcze gotowa, by ci ją obwieścić. Irulana usiadła z głębokim westchnieniem. — A zatem czego ode mnie chcesz? — spytała. — Po co tu przyszłaś? — Przybył do mnie poseł z Salusy Secundusa — rzekła ze słodkim uśmiechem Alia. — Za jego pośrednictwem twój ojciec zaproponował ohydne wżenienie się w ród Corrinów, co miałoby rozwiązać większość problemów Imperium. — Sama się nad tym zastanawiałam, ale pomimo szacunku, jakim mnie darzyłaś, kiedy byłaś młodsza, nie słuchasz już moich rad — powiedziała Irulana. — Jaką dałaś mu odpowiedź? — Wysłannik wsiadł wczoraj na mały prom, który miał go zabrać na liniowiec na orbicie. Niestety z niewyjaśnionych przyczyn doszło do awarii napędu i prom spadł z dużej wysokości. Obawiam się, że nikt nie ocalał. — Alia potrząsnęła głową. — Niektórzy podejrzewają sabotaż. Przeprowadzimy śledztwo… jak tylko znajdziemy czas. Irulana patrzyła na nią z przerażeniem. — Czy to Duncan Idaho uszkodził silniki? — zapytała. — A może Stilgar?

Alia starała się zachować nieprzejednaną minę, ale zmiękła, przypomniawszy sobie czasy, kiedy księżna była jej dość bliska. To nie była czarna ani biała sytuacja. Irulanę otaczała szarość. — Po odejściu mojego brata ze wszystkich stron ciągną ku mnie spiskowcy i uzurpatorzy. Muszę wykazać się siłą i hartem ducha, bo inaczej przepadnie wszystko, o co walczył Muad’Dib. — A co stracisz po drodze? — Być może ciebie, księżno. Wystarczyłoby, bym skinęła palcem. — Ach tak? A kto wtedy wychowałby dzieci Paula? Kto okazałby im miłość? — Całkiem dobrze nadaje się do tego Hara. Alia wyszła z celi śmierci, a kwizarzy zamknęli za nią drzwi, zostawiając księżną bez odpowiedzi na jej pytania. Żaden współczesny człowiek nie jest w stanie ocenić działań mego syna. Spuściznę Muad’Diba będzie można osądzić w skali, która przekracza żywot jednego człowieka. Przyszłość podejmuje własne decyzje co do przeszłości. — lady Jessika, księżna Kaladanu Wiedząc, że Alia musi stawić czoło chaosowi, który zapanował po śmierci Paula, Jessika postanowiła udać się na Diunę, by być z córką i pomagać jej w każdy możliwy sposób. Wysłała oficjalną wiadomość kwizarowi Isbarowi, informując go, że wraz z Gurneyem Halleckiem zamierzają jak najszybciej wylecieć z Kaladanu. Świta kapłana dołożyła wszelkich starań, by spełnić jej życzenie. Przerobiony na jednostkę wojskową liniowiec Gildii pozostawał na orbicie, a Gurney przygotował dla nich starą, wystawną fregatę Atrydów, która stała w prywatnym hangarze w porcie kosmicznym. Bogato zdobioną jednostkę wprowadził do służby Stary Książę, Paulus, a Jessika pamiętała, że Leto skorzystał z niej podczas ich pierwszej podróży na Arrakis. „Wszystko, co robimy, obciążone jest bagażem historii” — pomyślała. Kiedy Gurney wydał pilotowi krótkie instrukcje, na pustym miejscu postojowym pojawił się służalczy kapłan. — Załoga liniowca czeka na twe rozkazy, pani — powiedział, składając głęboki ukłon. — W imię Muad’Diba zmieniliśmy już jego trasę i zboczyliśmy na Kaladan, by przywieźć ci tę smutną wiadomość. Potrzeby spóźnionych pasażerów nie są pilniejsze od twoich. — Pasażerów? Myślałam, że to specjalny statek wojenny zarekwirowany przez kwizarat.

— Odkąd ogłoszono koniec dżihadu, wiele jednostek wojskowych wróciło do służby jako statki pasażerskie. Kiedy regentka Alia poleciła mi przywieźć ci wiadomość o śmierci Muad’Diba, wzięliśmy pierwszy statek, który się nadarzył. Czy jakiekolwiek sprawy mogą być równie ważne? Wszyscy inni mogą poczekać. Gurney zrzucił ciężki pakunek na schodki fregaty, mrucząc coś do siebie. Chociaż ten bezceremonialny pokaz siły nie zaskoczył Jessiki, zaniepokoiła ją wiadomość, że Isbar zmienił po prostu trasę statku z pełnymi ładowniami i kompletem pasażerów. — No to się pospieszmy — powiedziała. Isbar podszedł bliżej i Jessika ujrzała w jego oczach bezwarunkowy podziw. — Czy będę mógł polecieć z tobą w tej fregacie, pani? — zapytał. — Jako matka Muad’Diba możesz mnie wiele nauczyć. Byłbym pilnym uczniem. Ale ona nie pragnęła pochlebców. Nie chciała, by ten kapłan został jej uczniem, pilnym czy nie. — Proszę, byś podróżował z własną świtą — powiedziała. — Potrzebuję samotności, bym mogła się skupić na modłach. Rozczarowany Isbar skinął poważnie głową i cały czas się kłaniając, wyszedł z hangaru, a Jessika i Gurney wsiedli do fregaty. Zamknął się za nimi ozdobny właz. — Paulowi nie podobałby się ten człowiek — rzekł Halleck. — Isbar nie różni się niczym od innych kapłanów, którzy stworzyli strukturę władzy wokół Muad’Diba i jego spuścizny — odparła Jessika. — Mój syn stał się więźniem własnego mitu. W miarę upływu lat było dla mnie — i dla niego — coraz oczywistsze, jak wiele spraw wymknęło mu się spod kontroli. — Sami usunęliśmy się z tego równania, pani — stwierdził Gurney, po czym zacytował znane powiedzenie: — „Ci, którzy tylko obserwują, kryjąc się w cieniu, nie mogą narzekać, że słońce świeci zbyt jasno”. Być może, jeśli zgodzi się na to Alia, moglibyśmy to teraz naprawić. Podczas lotu na liniowiec Jessika starała się odprężyć, a Gurney wyjął balisetę i zaczął na niej cicho brzdąkać. Obawiała się, że skomponował już hymn na cześć Paula, a nie była gotowa go usłyszeć. Ku jej uldze zagrał tylko znaną melodię, która — jak wiedział — była jedną z jej ulubionych.

Popatrzyła na jego pobrużdżoną twarz, jasne, przerzedzone włosy, które zaczynały już siwieć, i wyraźną bliznę po krwawinie. — Zawsze wiesz, co zagrać, Gurney — powiedziała. — Lata praktyki, pani. Zacumowawszy na pokładzie liniowca, Jessika i Gurney opuścili wygodną fregatę i wmieszali się w tłum pasażerów. W nijakich ubraniach nie zwracali na siebie uwagi na promenadzie. Isbar przedstawił już Jessice swoją wersję śmierci Muad’Diba; chciała teraz usłyszeć, co mówią ludzie. Niektórzy pasażerowie nie opuszczali swoich jednostek w ogromnej ładowni, ale wielu spośród tych, których czekała długa podróż, z licznymi przystankami i okrężnymi trasami, wyszło na ogólnodostępne pokłady liniowca i odwiedzało restauracje, bary i sklepy. Jessika szła z Gurneyem przez obszerne pokłady, patrząc na wystawione na sprzedaż towary z wielu planet. Niektórzy handlowcy oferowali już artykuły upamiętniające panowanie i śmierć Muad’Diba, co sprawiało jej przykrość. Gurney odciągnął ją od tych stoisk i zaprowadził do jasno oświetlonej pijalni, całej z płazu, kryształu i chromu. W środku panował tłok. Na półkach wzdłuż ścian stały kolorowe trunki, specjalności z niezliczonych planet. — To najlepsze miejsce, żeby coś usłyszeć — rzekł Gurney. — Zajmiemy miejsca i pozwolimy, by rozmowy docierały do naszych uszu. Usiedli naprzeciw siebie, ona z kielichem czarnego wina, on z kuflem pienistego, gorzkiego piwa, ciesząc się swoją bliskością. I słuchali. Służbę na wszystkich liniowcach Gildii pełniła wędrowna rasa Wayku. Byli to milczący, niesamowicie podobni do siebie ludzie, dobrze znani z nienachalnej uprzejmości wobec klientów. Stewardzi w ciemnych uniformach przemykali między gośćmi, sprzątając ze stołów i przynosząc napoje. Głównym tematem rozmów była śmierć Muad’Diba. Przy wszystkich stolikach toczyły się dyskusje o tym, czy syn Jessiki był zbawcą czy potworem i czy lepsze były dekadenckie rządy zepsutych Corrinów, czy też nieskalane, ale pełne gwałtu panowanie Paula Muad’Diba. „Oni nie rozumieją, co robił — pomyślała Jessika. — Nigdy nie pojmą, dlaczego musiał podejmować takie decyzje”. Przy jednym ze stolików zażarty spór przerodził się w krzyki i pogróżki. Dwaj mężczyźni o czerwonych twarzach, obrzucając się obelgami, wstali i odtrącili krzesła. Jeden wyciągnął nóż,

a drugi włączył tarczę osobistą i rozgorzała walka, która skończyła się, gdy ten z tarczą padł martwy od powolnego ciosu. Zgromadzony w barze tłum przyglądał się temu, ale nikt nie próbował interweniować. Już po wszystkim służba bezpieczeństwa Gildii usunęła ciało i aresztowała pijanego mordercę, który sprawiał wrażenie, jakby nie mógł uwierzyć, do czego przywiodła go wściekłość. Podczas gdy inni skupili uwagę na awanturze, Jessika przyglądała się krążącym wokół stołów milczącym Wayku. Spostrzegła, że jeden z nich rozłożył ukradkiem na pustych stołach zadrukowane kartki i chyłkiem odszedł. Zrobił to tak zręcznie, że gdyby nie obserwowała go bacznie, nawet by tego nie zauważyła. — Gurney. — Wskazała mu stolik. Przesunął krzesło do tyłu i wziął jedno z pism. Widział to już; stale to samo. Tytuł brzmiał: Prawda o Muad’Dibie. Twarz mu pociemniała. — To jeszcze jedna z tych obelżywych ulotek, pani. Jessika przebiegła jej treść wzrokiem. Niektóre twierdzenia były tak bzdurne, że można było tylko się z nich śmiać, ale inne wskazywały na wybryki, do których Paul dopuścił podczas swojego dżihadu, i podkreślały korupcję w jego rządzie. Te miały posmak prawdy. Bronso z Ixa stwarzał od lat poważne problemy i stał się tak dobry w tym, co robił, że powoli obrósł legendą. Jessika wiedziała, że ani najzagorzalsi krytycy Paula, ani jego najżarliwsi wielbiciele nie rozumieją w pełni jej syna. Tutaj, w barze, zginął przed chwilą człowiek, który trwał w swoich przekonaniach, myśląc, że pojmuje motywy i intencje Paula. Powołanie Muad’Diba było nieskończenie złożone, jego cel zbyt skomplikowany i dalekosiężny, by ktokolwiek, nawet ona, był to w stanie w pełni zrozumieć. Już się z tym pogodziła. Gurney zmiął ulotkę i odrzucił ją z odrazą, a Jessika pokręciła głową, żałując, że wszystko nie ułożyło się inaczej. Mimo to Bronso, podobnie jak wszyscy inni, spełniał to, co do niego należało. Subak ul kuhar, Muad’Dib! Dobrze się miewasz? Jesteś tam? — fremeński zaśpiew na wiatr i piaski Potrzebował pustyni, ogromnego oceanu bez wody, który pokrywał większość planety. Zbyt wiele czasu spędzonego w mieście z kapłanami i członkami Landsraadu spierającymi się o plany pogrzebu Muad’Diba znużyło Stilgara. I ci hałaśliwi pielgrzymi z innych światów! Byli

wszędzie, paplając i rozpychając się, i nie zostawiali mu miejsca ani czasu, żeby mógł spokojnie pomyśleć. W końcu, po tragicznym wypadku, któremu uległ poseł Szaddama IV, Stilgar postanowił udać się do siczy Tabr i odetchnąć czystą atmosferą fremeńskiego życia. Miał nadzieję, że pobyt tam oczyści jego umysł i sprawi, że znowu poczuje się sobą, naibem, nie zaś odzianym w wytworne szaty ozdobnikiem na dworze Alii. Wyruszył sam, zostawiwszy żonę Harę w twierdzy, by opiekowała się atrydzkimi bliźniętami. W siczy Tabr zastał jednak wiele zmian, które go rozczarowały. Przypominało to powolne osypywanie się piasku po zboczu urwiska — każde ziarno było za małe, by można je zauważyć, ale ich skumulowany efekt był aż nadto widoczny. Po tak wielu latach dżihadu obcoświatowe wpływy zmiękczyły Fremenów. Trudy ich życia zelżały, nie musieli już, jak dawniej, ciężko walczyć o przetrwanie. Wraz z wygodami przyszła słabość. Stilgar znał te oznaki. Przyglądał się zmianom, a sicz nie miała już tej czystości, której szukał. Ostatecznie spędził tam tylko jedną noc. Wczesnym rankiem był już na otwartych piaskach i jechał na potężnym czerwiu. Kiedy olbrzymie stworzenie niosło go w stronę Muru Zaporowego, z powrotem do Arrakin, zastanawiał się, czy matka Muad’Diba przyleci na pogrzeb syna. Jessika była Sajjadiną i Stilgar uważał, że Diuna straciła część swej duszy, kiedy matka Paula, zamiast zostać tutaj, postanowiła wrócić na swój wodny świat. Wspaniale byłoby zobaczyć ją ponownie, chociaż był pewien, że nawet ona musiała się zmienić. Na wszelki wypadek zgromadzi w Arrakin swoich najlepszych fedajkinów, by wspólnie z żołnierzami Alii mogli jako straż honorowa powitać matkę Mesjasza, jeśli zdecyduje się wrócić. Jessika nie potrzebowała pompy i ceremonii, ale być może będzie potrzebowała jego ochrony. Samotna jazda przez pustynię dodawała Stilgarowi energii i oczyszczała go. Stojąc wysoko na szarobrązowych pierścieniach czerwia, słuchał szelestu piasku, po którym sunęło ogromne, wężowate cielsko. Jego twarz pieścił gorący pustynny wiatr, który zatrze ślady czerwia i przywróci pustyni dziewiczą czystość. Wszystko to — wbicie dudnika, wspinaczka z hakami i rozwieraczami na potwora i kierowanie nim według własnej woli — sprawiało, że znowu poczuł się jak dawniej. Odkąd Muad’Dib odszedł na spotkanie ze swoim losem, zabobonni Fremeni oraz ludzie panwi i grabenu twierdzili, że — dosłownie i duchowo — połączył się z Szej–huludem.

Niektórzy wieśniacy zaczęli wystawiać na półkach i w oknach puste dzbany symbolizujące fakt, że nigdy nie odnaleziono wody Muad’Diba, że stopił się z piaskiem i z boskim Szej–huludem. Zaledwie kilka godzin po odejściu Muad’Diba na pustynię pogrążona w smutku Alia poprosiła Stilgara o wykonanie rozkazów, które — jak wiedział — były sprzeczne z wyrażonymi wprost życzeniami Paula. Zagrała na wewnętrznych strunach naiba i wykorzystała jego pragnienie zemsty, dzięki czemu wmówił sobie, że przeciwne zamiary Muad’Diba były tylko próbą, której go poddał. Po tylu cierpieniach i śmierciach Stilgar chciał poczuć krew na rękach. Jako przywódca plemienia zabił wielu ludzi, a jako wojownik Dżihadu Muad’Diba zaszlachtował niezliczone rzesze. Kiedy zaczęły wychodzić na jaw szczegóły rozległego spisku, nastąpiła noc zabójstw. Pierwszy poszedł pod nóż Korba, dzielny fedajkin, który pozwolił sobie stać się zbyt ważną postacią w kapłanacie. Jego wina była dla rady fremeńskich naibów oczywista. Egzekucja, którą przeprowadził Stilgar, była łatwa, konieczna i krwawa. Ale Stilgar nigdy przedtem nie zabił sternika Gildii ani Matki Wielebnej Bene Gesserit. Mimo to, kiedy Alia wydała rozkaz, zrobił to bez wahania. Sternik Edryk reprezentował potęgę Gildii Kosmicznej i nosił ważką polityczną godność oficjalnie mianowanego przez nią ambasadora, ale jego bezpieczeństwo zależało od konwenansów cywilizacji, które dla Stilgara nic nie znaczyły. Rozbicie zbiornika było prostym zadaniem. Kiedy uciekł z niego gaz przyprawowy i sternik zaczął się ruszać jak tyczkowate stworzenie wodne wyrzucone na nieprzyjazny brzeg, Stilgar chwycił go za flakowate mięśnie i skręcił chrząstkowaty kark. Nie sprawiło mu to wielkiej przyjemności. Z czarownicą Bene Gesserit Mohiam była zupełnie inna sprawa. Chociaż Stilgar był wielkim fremeńskim wojownikiem, ta starucha miała moc, której nie rozumiał, przerażające zdolności, za sprawą których atak na nią byłby bardzo trudny, gdyby nie wziął jej z zaskoczenia. Udało mu się ją zgładzić tylko dlatego, że Mohiam nie wierzyła, by nie posłuchał rozkazu Paula, że nie może jej się stać krzywda. Chcąc wykonać to zadanie, uciekł się do sprytnego podstępu — kazał ją zakneblować, by nie mogła użyć przeciw niemu siły Głosu — a stara czarownica dała się podejść. Gdyby podejrzewała, że jej życie jest zagrożone, walczyłaby nieustępliwie. Stilgar nie chciał bitwy; chciał wykonać egzekucję. Stanął przed zakneblowaną i przywiązaną do fotela staruchą.

— Chani, córka Lieta i ukochana Muad’Diba — powiedział — zmarła, urodziwszy bliźnięta. — Jasne oczy Mohiam rozszerzyły się; widział, że chce coś powiedzieć, ale nie może. — Ghola Hayt przełamał swoje uwarunkowanie i odmówił zabicia Muad’Diba. — Przez twarz czarownicy przemieszczała się burza uczuć odzwierciedlająca natłok myśli w jej głowie. — Mimo to Muad’Dib oddał się Szej–huludowi, czego oczekuje się od każdego ślepego Fremena. — Stilgar wyciągnął krysnóż zza pasa. — Teraz mnie przypada wymierzenie prawdziwej sprawiedliwości. — Mohiam zaczęła walczyć z krępującymi ją więzami. — Sternik Gildii już nie żyje, Korba też. Księżna Irulana została osadzona w celi śmierci. Rozległ się trzask rozrywanych więzów… a może był to dźwięk pękających kości nadgarstka. Tak czy inaczej, Mohiam uwolniła jedną rękę. Błyskawicznym ruchem podniosła ją do ust, by usunąć knebel, ale krysnóż Stilgara był szybszy. Dźgnął ją w pierś, wiedząc, że zadał jej śmiertelną ranę, lecz Matka Wielebna nadal się poruszała, usiłując wyrwać knebel. Stilgar uderzył ponownie, wbił ostrze w krtań i rozciął jej gardło. Mohiam się osunęła. Wywrócił kopnięciem fotel razem z nią, po czym spojrzał na swoje klejące się palce. Kiedy wytarł mlecznobiałe ostrze o ciemne szaty Matki Wielebnej, zdał sobie sprawę, że krew czarownicy wygląda i pachnie jak każda inna… Nie były to jedyne zabójstwa nakazane przez Alię. Była to długa i ciężka noc. Gdy wielki praszczur pustyni zbliżył się do zrobionej przez ładunki jądrowe Paula wyrwy w Murze Zaporowym, Stilgar zobaczył wypełnione wodą kanaty, których nie mógł przekroczyć żaden czerw, zwłaszcza zmęczony, tak jak ten. Lepiej uwolnić bestię tutaj, na otwartej pustyni. Jeździł już na tylu czerwiach, że stracił rachubę. Prowadzenie tych świętych stworzeń przez wydmy zawsze było niebezpieczne, ale jeśli przestrzegało się odpowiednich procedur, nie było się czego bać. Tuż przed wyrwą zsunął się po usianym kamykami boku i stoczył na piach. Następnie poderwał się na nogi i stanął bez ruchu, żeby czerw nie odkrył jego obecności. Stworzenia te nie miały oczu, po prostu wyczuwały drgania piasku. Jednak ten okaz zatrzymał się i odwrócił, gdy tylko Stilgar go puścił. Zwykle czerw uwolniony od ciężaru jeźdźca oddalał się pospiesznie na pustynię albo zagrzebywał w piachu. Tymczasem ten pozostał na miejscu. Podniósł ogromny łeb i groźnie wznosząc go nad Stilgarem, zwrócił w jego stronę. Paszcza potwora, najeżona drobnymi, krystalicznymi zębami, przypominała okrągłą jaskinię.

Stilgar zamarł. Stworzenie wiedziało, że tam jest, ale nie ruszyło na niego, nie zaatakowało. Drżąc lekko, naib przypomniał sobie przekazywane szeptem pogłoski, że odszedłszy na pustynię, Muad’Dib stopił się w jedno z Szej–huludem. Bezoka głowa czerwia wydawała się mierzyć go niesamowitym, niewidzącym wzrokiem… przywodząc mu na myśl Muad’Diba. Chociaż ślepy, ów wielki człowiek mógł widzieć Stilgara dzięki prekognicji. Naib poczuł nagły chłód. Coś było inaczej. Oddychał wolno, układając w myślach słowa, chociaż z jego zaschniętych ust nie wydobywał się prawie żaden dźwięk. — Muad’Dib, jesteś tam? Wydawało się to głupie, ale nie był w stanie pozbyć się tego uczucia. Czerw mógł na niego runąć i pożreć go w ułamku sekundy, ale nie robił tego. Po paru długich, pełnych napięcia chwilach ogromne stworzenie odwróciło się i ruszyło w głąb pustyni. Drżący Stilgar patrzył, jak czerw się oddala i zakopuje, zostawiając na powierzchni ledwie zmarszczkę piasku świadczącą o jego przejściu. Zastanawiając się z nabożnym lękiem, co właściwie przed momentem przeżył, Stilgar puścił się dobrze wyćwiczonym nierytmicznym krokiem w stronę Muru Zaporowego i leżącego za nim wielkiego miasta. Jest pewna reguła dotycząca niespodzianek: większość z nich nie jest miła. — anonim ze Starej Ziemi Jessika odwykła od pustyni, od Fremenów i od charakterystycznego dla mieszkańców Arrakis sposobu myślenia. Od Diuny. Wzięła głęboki oddech, pewna, że powietrze w kabinie pasażerskiej jest już suchsze. Kiedy pretensjonalny transportowiec schodził z orbity, patrzyła na rozciągające się za portem kosmicznym miasto, wyłuskując z krajobrazu dobrze znane elementy arrakińskiej architektury i zauważając nowe budowle. Nad północną częścią Arrakin dominowała potężna twierdza Muad’Diba, ale na horyzoncie konkurowało też o uwagę widza wiele dodatkowych nowych budynków. Liczne gmachy rządowe rywalizowały z ogromnymi świątyniami Muad’Diba, a nawet Alii. Dzięki wiedzy o stosowanych przez Bene Gesserit metodach wywierania wrażenia, manipulowania historią i kierowania dużymi populacjami Jessika doskonale rozumiała, co Paul — a raczej jego biurokracja — zamierzał osiągnąć. Władza opierała się w dużej części na tworzeniu wrażeń i nastrojów. Dawno temu Bene Gesserit umieściły na Arrakis swą Missionaria

Protectiva z zamiarem snucia legend i przygotowania odpowiedniej gleby dla powstania mitu. Pod rządami Muad’Diba posiane ziarno zakiełkowało, ale nie zrodziło owoców, których oczekiwało zgromadzenie żeńskie… Transportowiec wylądował w części portu zarezerwowanej dla ważnych gości. Kłęby piasku za oknem przesłoniły Jessice widok. Kiedy otworzyły się drzwi, poczuła zapach kurzu i usłyszała szmer tłumu. Zobaczyła morze brudnych szat i zakrytych twarzy. Było późne popołudnie czasu miejscowego i białe słońce rzucało długie cienie. Setki ludzi w brązowych i szarych ubiorach pustynnych wymieszane były z innymi, którzy mieli różnobarwne miejskie stroje. Wszyscy przyszli ją zobaczyć. Siedząc jeszcze w transportowcu, zawahała się. — Wcale nie miałam ochoty tu wracać, Gurney — powiedziała. Przez długą chwilę zachowywał milczenie, bezskutecznie starając się ukryć emocje, niepokój, a może nawet strach przed zawodzącą ciżbą. — Czym jest to miejsce bez Paula! — rzekł w końcu. — To nie Arrakis. — Diuna, Gurney. Zawsze będzie Diuną. Chociaż nadal nie potrafiła rozpaczać — uczucia te były zamknięte, może nawet uwięzione w jej duszy — poczuła, że wilgotnieją jej oczy. Było to piekące ukłucie żalu, któremu tak bardzo chciała dać upust i którego tak bardzo potrzebowała. Ale nie uroniła ani jednej łzy. Diuna nie pozwalała jej ofiarować wilgoci umarłym, nawet własnemu synowi, a zgromadzenie żeńskie zniechęcało do wyrażania emocji, chyba że po to, by manipulować innymi. A zatem dyscyplina obu stron — Fremenów i Bene Gesserit — powstrzymywała jej łzy. Ruszyła ku jasnemu światłu słonecznemu. — Czy ja wycofałam się stąd, Gurney, czy uciekłam? — zapytała. Miała nadzieję, że resztę życia spędzi na Kaladanie, że już nigdy nie postawi stopy na Arrakis. — Pomyśl, co ta planeta nam zrobiła. Diuna odebrała mi mojego księcia i syna, zniszczyła wszelkie nadzieje i marzenia o życiu rodzinnym. Ona pożera ludzi. — Każdy sam tworzy sobie raj lub piekło. — Gurney wyciągnął do niej rękę. Ujęła ją z ociąganiem. Zanim wyszli na otwartą przestrzeń, włączył swoją tarczę osobistą. — Radzę, żebyś zrobiła to samo, pani. Przy tak wielkim tłumie nie można sprawdzić, czy ktoś nie ma broni. Jessika poszła za jego radą, ale nawet drgająca tarcza nie dawała jej całkowitego poczucia bezpieczeństwa.