Sanchez: Opowieść wigilijna
Anonim
Ta krótka świąteczna opowieść jest dla fanów, których spotkałem w Paryżu, dla
przyjaciół Bourbon Kida na Facebooku i dla Johna z Ohio, który lubi Sancheza tak
mocno jak ja.
Książki Anonima:
Księga bez tytułu
Oko Księżyca
Diabelski Cmentarz
Księga śmierci
A niebawem: Czerwony Irokez
„To tylko dla zabawy.”
Anonim
2
Jeden
Sanchez nienawidzi wielu rzeczy, na przykład obcych, chodzenia do kościoła,
jeżdżenia autobusami i opadów śniegu. Jednak ponad wszystko nienawidził bycia
budzonym w trakcie snu. Szczególnie dobrego snu, takiego jak teraz, w którym był
Brucem Willisem ze Szklanej pułapki. W jednej chwili udzielał ciętej riposty podczas
strzelaniny, w następnej leżał w łóżku, wpatrzony w sufit swojej sypialni, próbując
ustalić, jaki dźwięk go obudził.
Rozpoznanie go zajęło chwilę. Nie był to hałas, którego oczekiwałby w swojej
sypialni w połowie nocy.
Grzechotanie łańcuchami.
Jego pierwszą reakcją była próba zaśnięcia, ale jakkolwiek się starał, grzechot
łańcuchów nie milknął. Przeciwnie, stawał się głośniejszy.
Przewrócił się na bok i zobaczył, że ta połowa łóżka, która należała do Flake,
znowu była pusta. Ostatnio spędzała dużo czasu w mieszkaniu bliżej swojego miejsca
pracy. Brakowało mu jej towarzystwa, choćby dlatego, że musiał sam zrobić sobie
śniadanie.
Minęły trzy miesiące, odkąd zaczęła pracę w Wieży Figur Woskowych. Początkowo
regularnie wracała do domu, ale ostatnimi czasy jej wizyty w Tapioce stawały się coraz
rzadsze.
Ale to brzęczenie łańcuchów! Co to, do diabła, było?
- Sanchez, Sanchez – rozległ się przerażający głos gdzieś w pobliżu. Rozpoznał
ten głos. Należał do starszej kobiety, był skrzekliwy. Ten głosu nie słyszał od lat. –
Sanchez, woo, wooo.
Natychmiast usiadł prosto.
To głos Mistycznej Damy. Wkurzającej wróżki, która podróżowała po Santa
Mondedze w karawanie. Wyjątkowo wkurzała Sancheza, pojawiając się wszędzie tam,
gdzie był.
Gdy tarł oczy, zobaczył słaby cień starej przepowiadającej przyszłość wiedźmy
stojącej w pewnej odległości od stóp jego łóżka. Miała na sobie, jak zwykle, ohydny,
stary szary sweter i czarną sukienkę. Jej włosy były bardziej siwe, niż pamiętał. Tak jak
jej twarz. Ale nadal była cholernie brzydka.
Wtedy coś zrozumiał. Wszystko widział w czerni i bieli. Jak pies!
Zacisnął oczy i potrząsnął głową. Wciąż brak kolorów. Wpatrzył się w Mistyczną
Damę. Wokół ramion miała ciężkie metalowe łańcuchy i wielką metalową kulę
przyczepioną łańcuchem do lewej kostki.
- Co ty to robisz, do diabła? – zapytał Sanchez.
- Sanchez, woo, woo – powtórzyła Mistyczna Dama, dziko machając ramionami i
przypadkiem uderzając się w brodę łańcuchami.
- Przestaniesz wydawać te głupie odgłosy? I przestań machać łapami, aż tutaj
czuję smród spod twoich pach.
Mistyczna Dama przestała gestykulować i zbliżyła się do łóżka. Usiadła w nogach i
nachyliła się ku niemu.
Sanchez cofnął się i podciągnął pościel pod szyję.
3
- No dobra. Nie zbliżaj się bardziej.
- Masz kłopoty, Sanchez. Przysłano mnie, żebym cię ostrzegła.
- Dlaczego wszystko jest czarno-białe?
Mistyczna Dama wydawała się zaskoczona pytaniem. Po chwili do namysłu
wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Pewnie dla efektu.
- W takim razie włączę światła.
- Nie, nie. Zniknę, jeśli to zrobisz.
- Tym bardziej mam ochotę to zrobić. To wszystko sen. I raczej nie najlepszy.
- To nie sen, Sanchez.
- Serio? Więc dlaczego mam na głowie szlafmycę?
Nie umknęło jego uwadze, że po raz pierwszy w życiu miał na głowie bezkształtną
czapkę do spania. Normalnie nigdy nie założyłby tej części garderoby. Nawet takowej
nie miał.
- Okej – powiedziała Mistyczna Dama. – To wstań i włącz światło. Ale najpierw
zaważ, że masz na sobie tylko szlafmycę.
Sanchez jeszcze wyżej podciągnął kołdrę, tuż pod brodę.
- Dobra. Miejmy to za sobą. Czego chcesz?
- Przyszłam ostrzec cię przed tym, co leży przed tobą.
- O Boże, nie pójdziesz sobie stąd? Jeśli masz zamiar mnie straszyć, ostrzegam,
oglądałem Poltergeista i Egzorcystę. Ściągnę sobie kogoś, żeby cię przegnał.
Mistyczna Dama westchnęła.
- Nie, przyszłam, żeby powiedzieć ci, że w ciągu najbliższych dwudziestu czterech
godzin odwiedzą cię trzy duchy. Duch przeszłych Świąt, duch obecnych Świąt i duch
przyszłych Świąt.
- Cudownie – sarkastycznie odpowiedział Sanchez. – Już się nie mogę doczekać.
Skończyłaś?
- Nie wiem.
Sanchez położył się, uderzył głową w poduszkę i zamknął oczy. Zakrył głowę
kołdrą i próbował wrócić do swojego snu ze Szklanej pułapki, zanim będzie za późno.
Ledwie zamknął oczy, ponownie usłyszał grzechot łańcuchów. Trwał jakieś dziesięć
sekund, po czym nagle ucichł. Sanchez otworzył oczy. Odsunął kołdrę z głowy i wyjrzał
na zewnątrz. Mistyczna Dama stała obok łóżka, patrząc na niego z góry.
- Co znowu? – warknął.
- Jest coś jeszcze.
- Oczywiście – westchnął Sanchez. – Przecież nigdy nie możesz powiedzieć
wszystkiego od razu, co?
- Przyszłam, żeby ostrzec cię, że jeśli nie zmienisz się przed północą w wigilię, na
zawsze stracisz Flake.
Sanchez ponownie usiadł prosto.
- Co to znaczy?
- Trzy duchy, które cię odwiedzą, pokażą ci, jak wyglądało twoje życie przed
poznaniem Flake, jak wygląda teraz, a jak będzie wyglądało, jeśli się nie zmienisz.
- Zmienię? Dlaczego mam się zmieniać?
- Mógłbyś nie wlewać sików do drinków innych ludzi. Flake to się nie podoba.
4
Nikomu się to nie podoba. To niehigieniczne, a przede wszystkim bardzo nieprzyjemne.
- Ale bardzo śmieszne.
- Ja tak nie uważam, Flake też nie. Ona wie, że robisz to klientom, kiedy nie widzą.
To jedna z przyczyn, dla których zaczęła pracować w Wieży zamiast pomagać w
Tapioce.
- Nigdy nie mówiła, że jej to przeszkadza.
- Nie powinna mówić.
- Dlaczego nie?
- Bo nie.
- To nie jest powód.
- Jest, i to nie jedyny. Powinieneś zgodzić się na pójście z nią na firmowe przyjęcie
świąteczne jutro wieczór.
- Po co miałbym iść do firmy woskowej na przyjęcie gwiazdkowe?
- Bo to ważne dla Flake. Musisz przestać być taki samolubny. Jeśli nie chcesz jej
stracić, musisz pójść jutro na to przyjęcie i pokazać, że chcesz się zmienić. Zrób coś
wielkiego.
- Na przykład?
- Obejrzyj Jerry Maguire.
- To coś wielkiego?
- Nie. Powinieneś to obejrzeć, ponieważ może cię zainspirować. Podejrzyj kilka
pomysłów i użyj ich, żeby zdobyć Flake.
- Mam kraść pomysły z filmów? Żałosne.
Mistyczna Dama westchnęła.
- Jeśli zrobisz to umiejętnie, nikt nie zauważy. Naucz się kilku romantycznych
kwestii i powiedz je Flake, kiedy ją zobaczysz.
Sanchez nie był przekonany.
- Ale Jerry Maguire? Poważnie? Nie mogę zacytować czegoś z Człowieka z blizną?
Oglądałem to kilka razy. Jest tam kilka fajnych kwestii, na przykład „Przywitaj się z
moim małym przyjacielem!”
Mistyczna Dama zagrzechotała łańcuchami i wróciła do stóp łóżka. Sanchez poczuł
smród moli z jej brudnego swetra i zmarszczył nos.
- Lepiej coś zrób – zaskrzeczała. – Trzy duchy Świąt pojawią się po to, żeby
pokazać ci błędy w twoim zachowaniu. Jeśli ich wysłuchasz, może się czegoś
nauczysz.
Sanchez niedbale machnął ręką.
- Nie wierzę w to. Po pierwsze to sen.
- Może.
- A po drugie, jesteś cholernie bezużyteczną wróżką. Dobrze odczytywałaś tylko
pierdoły. Połowa twoich wróżb była nieprawdziwa. Założę się, że to cię zabiło.
Mistyczna Dama wydawała się nieporuszona.
- Sanchez – powiedziała, ponownie grzechocząc łańcuchami bez żadnego
szczególnego powodu. – Jeśli nie chcesz skończyć jak ja, jutro pójdziesz drogą
wyłożoną żółtą kostką. Doprowadzi cię na gwiazdkowe przyjęcie Flake. Jeśli nie
pójdziesz, będziesz przeklęty na całą wieczność, jak ja.
- W Santa Mondega nie ma drogi z żółtą kostką, głupia krowo.
5
- To metafora, kretynie.
- Meta-co?
- Jutro o ósmej wieczór bądź gotowy. Zadzwoni do ciebie kierowca. Kiedy zapyta,
gdzie chcesz jechać, każ mu zawieźć się do Wieży Figur Woskowych. Będzie czekał na
ciebie pięć minut, ni mniej, ni więcej. Później odjedzie. Lepiej, żebyś odjechał z nim.
Mistyczna Dama jeszcze chwilę pomachała rękami, kilka razy zahuczała dla efektu,
po czym zniknęła w obłoku dymu.
Sanchez odetchnął ulgą i natychmiast wrócił spać.
6
Dwa
Sanchez obudził się rankiem i odkrył, że wciąż miał na sobie szlafmycę, którą miał
na głowie podczas wizyty Mistycznej Damy. Kiedy stoczył się z łóżka, odkrył, że wciąż
był nagi, co było o tyle dziwne, iż zawsze spał w bokserkach. Dostrzegł je na podłodze
przy drzwiach, obok pustej butelki Bacardi. W jego umyśle pojawiła się nieprzyjemna
myśl. Czyżby duch Mistycznej Damy wykradł kilka butelek z baru, opił się i rozebrał go,
kiedy spał? Zadrżał na samą myśl. Potrzebował gorącego prysznica.
Cały dzień zastanawiał się, czy iść na gwiazdkowe przyjęcie do pracy Flake. Wizyta
Mistycznej Damy naprawdę go przestraszyła. Nie tylko dlatego, że była ona martwa, ale
też dlatego, że miał wrażenie, iż go rozebrała i dotykała go, kiedy spał. Stara zboczona
baba.
Im dłużej o tym myślał, tym bardziej realistyczna wydawała się jej wizyta.
Dzień nie przebiegł ani trochę lepiej. Wypożyczył Jerry’ego Maguire, zgodnie z
sugestią Mistycznej Damy. Nie obejrzał go do końca, ale najczęściej przewijającym się
tekstem było „Pokaż mi kasę”. Nie miał pojęcia, jak to miało pomóc mu w zdobyciu
Flake. Nie była to najbardziej romantyczna kwestia, jaką mógłby jej powiedzieć przed
kolegami z pracy. Mimo wszystko kilka razy powtórzył ją w głowie, żeby nie zapomnieć.
Później ponownie obejrzał Człowieka z blizną i stwierdził, że teksty Ala Pacino były
znacznie lepsze niż wszystko, co mówili Tom Cruise i Cuba Gooding Junior.
Pomyślał, co mógłby włożyć na przyjęcie w Wieży Figur Woskowych. Na pewno
powinien ubrać się elegancko. Niestety, Sanchez nie posiadał garnituru, więc musiał
radzić sobie inaczej. Założył najlepsze spodnie, czarną parę, która najlepsze czasy
miała już za sobą, ale dobrze ukrywała plamy z jedzenia. Wiedząc, jak chłodne bywają
wieczory, ubrał kamizelkę, a na nią swój ulubiony bożonarodzeniowy sweter. Dostał go
od Flake rok temu. Klasyczny biały, wełniany sweter ze słowami „Myślałem, że będziesz
większy” wyszytymi na przedzie czerwoną nitką. Był to cytat z ulubionego filmu
Sancheza, Wykidajło. Flake doskonale wiedziała, co lubił, a do tego miała gust w kwestii
ubrań. Stwierdził, że ucieszyłaby się, gdyby go założył.
Nerwowo czekał, aż nadejdzie ósma wieczorem. Mistyczna Dama powiedziała,
żeby oczekiwał telefonu od „kierowcy”. Wciąż nie wierzył, że telefon zadzwoni, ale
zadbał, by aparat znajdował się w zasięgu słuchu, gdy oglądał w telewizji Złego
Mikołaja.
Faktycznie, kiedy wybiła ósma, zadzwonił telefon, tak jak przewidywała Mistyczna
Dama. Sanchez wyłączył telewizor i wyjrzał przez okno. Na zewnątrz stał samochód.
Srebrny Chevrolet Impala z przyciemnianymi szybami.
Głęboko nabrał powietrza i odebrał.
- Mówi Sanchez Garcia.
Głos po drugiej stronie był cichy.
- W tym mieście są setki tysięcy ulic.
- Jest pan moim kierowcą? Wie pan, gdzie jedziemy? – zapytał Sanchez.
- Nie musisz znać drogi.
- Co? Och, to dobrze.
- Podasz mi czas i miejsce. Daję ci pięć minut.
7
- Chcę pojechać na przyjęcie bożonarodzeniowe do Wieży Figur Woskowych.
- Wszystko może się wydarzyć…
Sanchez nie mógł dłużej słuchać bzdur kierowcy, więc rozłączył się i wyszedł
głównymi drzwiami, zamykając je za sobą. Na zewnątrz było zimno i zastanowił się, czy
nie mądrzej byłoby założyć kurtkę na sweter i kamizelkę. Ale kierowca nie zgasił silnika,
jakby podkreślał, że się niecierpliwił. Sanchez przypomniał sobie, co Mistyczna Dama
mówiła o kierowcy czekającym tylko pięć minut, więc podbiegł do tylnych drzwi i
wskoczył do środka. Gdy tylko zamknął drzwi, samochód ruszył i pomknął ulicą.
Ciemnoniebieska szyba oddzielała kierowcę od fotela pasażera, więc Sanchez nie
mógł przyjrzeć się kierowcy. Stwierdził tylko, że nosił czarną kurtkę i za małą niebieską
bejsbolówkę.
- Pracowita noc? – zapytał Sanchez.
Kierowca nie odpowiedział.
- Oczywiście że tak – ciągnął Sanchez. - Wigilia. Pewnie masz urwanie głowy?
Znów bez odpowiedzi. Sanchez zastanowił się, czy barwione szkło nie było
dźwiękoszczelnie, więc zastukotał w szybę. Kierowca zerknął w lusterko wsteczne.
Sanchezowi udało się wypatrzyć białka jego oczu, ale niewiele więcej. Spojrzenie
sugerowało, że nie miał ochoty na rozmowę.
- Masz jakieś świąteczne piosenki? – krzyknął Sanchez przez szybę.
Kierowca nacisnął przycisk na radiu. Rozległ się rap. Sanchez nienawidzi rapu. A
ten syf brzmiał jak MC Pedro, niegdysiejszy rapujący wilkołak, któremu wściekły
Bourbon Kid podciął gardło w Tapioce.
Sanchez oparł się i wyjrzał przez boczną szybę na Santa Mondegę. Budynki były
rozjaśnione świątecznymi lampkami, które odcinały się od nocnego nieba. Miasto nocą
było spokojne i malownicze. A teraz dodatkowo względnie spokojne, ponieważ Bourbon
Kid zabił wszystkie wampiry, wilkołaki i tą krwiożerczą mumię.
Po około piętnastu minutach w oddali zobaczył Wieżę Figur Woskowych.
- To tu – powiedział. – Proszę się zatrzymać przy głównych schodach.
Kierowca skierował samochód na podjazd do Wieży i zatrzymał go przed głównym
wejściem, zgodnie z poleceniem. Barwione szkło pomiędzy nimi zadrżało i odsunęło się
na kilka cali. Sanchez zerknął przez nie.
- Ile jestem winien? – zapytał.
Kierowca wreszcie odezwał się głębokim, tajemniczym głosem, nieznacznie
głośniejszym od szeptu.
- Dwadzieścia baksów.
- Powiem panu coś – powiedział Sanchez. – Może nie zapłacę panu teraz, tylko
odbierze mnie pan później i wtedy zapłacę?
- Dam ci pięć minut.
- Oczywiście – odpowiedział Sanchez, sięgając ku drzwiom. – Proszę po mnie
przyjechać o północy. Dzięki.
Wysiadł z samochodu i zatrzasnął za sobą drzwiczki. Usłyszał jeszcze kierowcę
mruczącego coś o nie czekaniu, jeśli Sanchez się spóźni. Sanchez nie miał zamiaru
siedzieć w Wieży Figur Woskowych do północy. Zamierzał wywinąć się od płacenia,
łapiąc inną taksówkę, która odwiozłaby go do domu. Albo jeszcze lepiej, jeśli wszystko
pójdzie dobrze, to Flake podrzuci go do domu. Ruszył ku wejściu do budynku, bardzo z
8
siebie zadowolony.
Budowla miała dwa zaśnie pięter i z zewnątrz wyglądała imponująco. Miała
lustrzane ściany i okna, które połyskiwały jasno na tle nocnego nieba. Szklane
automatyczne drzwi rozsunęły się, kiedy podszedł. Przeszedł przez nie i podszedł do
kontuaru recepcji. Siedział za nim mężczyzna w średnim wieku, ubrany w czerwoną
tunikę i białą koszulę. Gość miał kręcone brązowe włosy i głupie, grube okulary, przez
które jego oczy wydawały się malutkie. Powitał Sancheza z miłym uśmiechem.
- Dobry wieczór panu. W czym mogę pomóc?
- Szukam Flake Munroe.
- Więc pan to pewnie Sanchez Garcia?
- Dokładnie.
Gość przesunął ku niemu plastikową kartę.
- Pańska przepustka. Flake jest na szóstym piętrze. Mają tam przyjęcie
gwiazdkowe, żeby zebrać pieniądze na sierotę zwanego Małym Timem.
- Doprawdy? – Sanchez nie potrafił ukryć zawodu. – Brzmi beznadziejnie.
Cieć zaśmiał się, jakby uważał, że Sanchez żartował.
- Tylko oni zostali w budynku. Przycięcie trwa już od jakiegoś czasu. Na tę noc
uruchomiliśmy tylko jedną windę, ze względów bezpieczeństwa. To ta winda dla
obsługi. Miłego wieczoru panu życzę.
Cieć wskazał na windę przy schodach. Miała lśniące srebrne drzwi i cyfrowy
wyświetlacz, który informował, że znajdowała się na szóstym piętrze.
- Dzięki.
Sanchez ruszył szybko wzdłuż korytarza do windy, wiedząc, co czekało go na
przyjęciu. Nie mógł się doczekać spotkania z Flake. Czekając na windę, usłyszał głos
szepczący jego imię.
- Sanchez?
Głos wydawał się znajomy, ale nie potrafił go przypisać. Od dawna go nie słyszał.
Odwrócił się i zobaczył policjanta, dzielnicowego w ciemnoniebieskich spodniach,
jasnoniebieskiej koszuli i czarnej kurtce. Miał czarne jak smoła włosy przylizane
pośrodku, co sugerowało, że próbował udawać dwudziestolatka. Musiał mieć jednak z
pięćdziesiąt lat, mimo braku zmarszczek na twarzy. Sanchez rozpoznał go i natychmiast
wiedział, że to nie prawdziwy gliniarz. Cieć z recepcji nie zwracał na nich uwagi. Oglądał
mecz piłki nożnej na małym przenośnym telewizorze umieszczonym na biurku. Policjant
przeszedł obok recepcji, ku Sanchezowi. Podszedł tak blisko, jakby chciał mu coś
szepnąć do ucha.
Sanchez zmarszczył brwi, nie wiedząc, czy powinien ufać gościowi z gumową
twarzą, przebranemu za gliniarza.
- Czego chcesz? – zapytał.
Cicho, żeby cieć go nie usłyszał, gliniarz wyszeptał słowa, których barman obawiał
się najbardziej.
- Jestem duchem przeszłych Świąt.
- Wcale nie. Jesteś Nigel Powell, juror Powrotu z martwych z Diabelskiego
Cmentarza.
- Owszem. Ale dziś, i tylko dziś, jestem duchem przeszłych Świąt.
9
Trzy
Sanchez od bardzo dawna nie widział Nigela Powella. Minęło wiele lat od tamtego
Halloween, kiedy wybrał się na wycieczkę na Diabelski Cmenatrz i zatrzymał się w
Hotelu Pasadena należącym do Nigela. Ale teraz, choć Sanchez doskonale pamiętał, iż
sędzia i właściciel hotelu został żywcem zjedzony przez zombie, ten stał przed nim w
stroju policjanta.
Gość przy kontuarze nie zwracał na nich uwagi. Nigel mimo wszystko mówił
szeptem i nachylał się na tyle blisko, że Sanchez czuł ciepło jego oddechu.
- Sanchez, przyszedłem pokazać ci, że musisz się zmienić. Zakładam, że
Mistyczna Dama już uprzedziła cię o mojej wizycie.
Sanchez otarł ślinę Nigela z twarzy i odpowiedział:
- Coś tam gadała. Ale na pewno się ciebie nie spodziewałem. Właściwie cię nie
znam.
- Ja wiem o tobie wszystko, Sanchez, i przyszedłem, żeby ostrzec cię, iż musisz
coś w sobie zmienić.
- Dlaczego? Co jest nie tak z tym swetrem?
- Nie chodzi o sweter, bałwanie. Musisz zmienić coś w sobie, albo przydarzą ci się
złe rzeczy. Duch obecnych Świąt i duch przyszłych Świąt ci to pokażą.
- Złe rzeczy? To znaczy?
- Karma, za całe zło, które wyrządziłeś.
Sanchez cofnął się, zaskoczony.
- Jakie zło?
- Mam wymienić?
- Jeśli musisz.
- Pchnąłeś Roberta Johnsona do ogromnej dziury w ziemi, tym samym wysyłając
go w najgłębsze czeluście piekieł.
- To był wypadek!
- Ale nigdy się do tego nie przyznałeś, kiedy pytano cię, gdzie był.
Sanchez uniósł brew.
- Szlag. Ale to nie zmienia faktu, że to był wypadek.
- Okej. A podpalenie Mikołaja na oczach grupy harcerek?
Sanchez doskonale to pamiętał. Był z tego niesamowicie dumny, to wydarzenie
było perełką w jego krótkiej karierze policjanta.
- Tamten Mikołaj był wampirem! Ocaliłem tym dziewczynkom życia. Tłuścioch
zeżarłby je wszystkie.
- Mimo wszystko, podpalenie było przesadą. Przynajmniej sześć dziewczynek
wciąż poddaje się terapii z tego powodu.
- Niewdzięczne małe suki.
Nigel pokręcił głową.
- Dobra, posłuchaj. Tracisz Flake, a ona jest najlepszym, co cię w życiu spotkało.
Wspomnij prezent, który dałeś jej na święta w zeszłym roku. Koszulka ze zdjęciem
twojej twarz i napisem „Jestem z nim, więc łapy przy sobie!”
- To było zabawne. Podobało jej się.
11
- Bardziej spodobałyby jej się kolczyki. Albo chociaż kwiaty.
- Nie znasz Flake tak dobrze jak ja. Uwielbia tę koszulkę. Cały czas ją nosi.
- Tak. Pod sweter, kiedy jest zimno.
Sanchez prychnął.
- Nie powinieneś mi pokazywać jakiś wspomnień? Póki co wydajesz się bardzo
niskobudżetowy.
Nigel wyciągnął komórkę.
- Masz – powiedział. – Weź to. Jeśli na górze będziesz miał problemy z Flake,
zadzwoń do mnie. Jestem ekspertem w sprawach kobiet. Pomogę ci ją odzyskać.
Sanchez spojrzał na telefon. Był to duży, stary model, ale lepszy niż jego obecna
komórka, którą głupio zostawił w domu.
- Dlaczego tak chętnie mi pomagasz?
- Bo tak – odpowiedział Nigel, pochylając się. – To moja szansa na odkupienia.
Jeśli uda mi się ciebie zmienić, będę mógł pójść do Nieba. Widziałeś, że za życia nie
byłem zły, tylko zawarłem kijowy pakt z Diabłem.
- Ta, nieważnie. Słyszałem o twojej umowie na Diabelskim Cmentarzu. Wtedy nie
był to najciekawszy temat i teraz nikt nie chce o tym słuchać. Więc jeśli się nie
pogniewasz, podziękuję za telefon i się pożegnam.
Sanchez odwrócił się plecami do Nigela i skierował się ku windzie. Nigel krzyknął
jeszcze jedną rzecz:
- Niedługo się do ciebie odezwę, Sanchez. Nie zapomnij do mnie zadzwonić. I
uważaj na Wallace’a!
12
Cztery
Sanchez wyszedł z windy na szóstym piętrze. Przyjęcie trwało w najlepsze.
Elegancko ubrani ludzie stali w grupkach, udając zainteresowanie opowieściami innych
o dzieciach, samochodach sportowych, cyckach i sztucznych opaleniznach. Mężczyźni
byli w garniturach, kobiety w większości w sukniach koktajlowych. Sanchez szukał
jakiegoś śladu Flake. Nie przepadała za rzucającymi się w oczy sukienkami.
Spodziewał się zobaczyć ją w czymś szykownym, ale skromnym.
Ruszył przez tłum ludzi, którzy wydawali się bardzo szczęśliwi dzięki darmowemu
winu. Pulchna blondynka w czarno-białym stroju pchała wózek z darmowymi
alkoholami. Sanchez zignorował ją, ponieważ w odległym kącie pokoju zobaczył
kelnera. Był to siwowłosy mężczyzna rozmawiający z kilkoma kobietami w średnim
wieku. Co ważniejsze, jego wózek był pełen kanapek i malutkich kawałków pizzy.
Sanchez pokonał ledwie połowę drogi do wózka z jedzeniem, kiedy podstarzały
Japończyk w szarym garniturze i ze schludnie wyczesanymi siwymi włosami złapał go
za ramię.
- Przepraszam – powiedział mężczyzna. – Nie znam pana.
- Ja też pana nie znam, więc mamy ze sobą coś wspólnego. Jeśli nie ma pan nic
przeciwko…
- Jak się pan nazywa?
Sanchez westchnął. Japończyk najwyraźniej nie zamierzał go puścić w najbliższym
czasie.
- Jestem Sanchez Garcia. Szukam…
- Flake Munroe?
- Tak. Skąd pan…
Mężczyzna potrząsnął dłonią Sancheza.
- Jestem Pat Miyagi. Właściciel Wieży. Flake pracuje dla mnie. To jedno z moich
najlepszych odkryć tego roku. Wczoraj sprzedaliśmy jeden z jej obrazów za tysiąc
dolarów. Zarobił więcej dla naszej fundacji niż jakiekolwiek inne dzieło.
- Tak, cóż, Flake jest piekielnie dobrą malarką.
- Owszem – przytaknął Miyagi. – I cały czas o panu mówi. Bardzo pana chwali.
- Naturalnie – nonszalancko odpowiedział Sanchez. – Właściwie chciałem…
- Zobaczyć Flake? Oczywiście. Proszę za mną.
Pan Miyagi miał denerwujący zwyczaj kończenia zdań za Sancheza. Ten miał
nadzieję na wzięcie ze sobą kilku kawałków pizzy, ale wkurzający japoński staruch
odprowadził go od jedzenia i prowadził w kierunku korytarza z biurami.
- Niezłe przyjęcie – stwierdził Sanchez, idąc za Miyagim wzdłuż licznych, malutkich
bonsai stojących wzdłuż korytarza. Miyagi zatrzymał się przed drzwiami z nazwiskiem
FLAKE MUNROE na srebrnej plakietce. Zapukał w drzwi.
Sanchez usłyszał Flake wołającą „Proszę” z wnętrza biura. Miyagi przekręcił gałkę
w drzwiach i pchnął je. Gestem zachęcił Sancheza do wejścia przodem. Flake siedziała
za wielkim dębowym biurkiem, klepiąc w klawiaturę. Piaskowo brązowe włosy zebrała w
koński ogon, a na sobie miała elegancką czarną sukienkę bez rękawów, której Sanchez
nigdy wcześniej nie widział. Kiedy go zobaczyła, jej oczy się rozjaśniły.
13
- Wow, Sanchez, przyszedłeś!
Poderwała się z miejsca i okrążyła biurko, by go przywitać. Sanchez zauważył, że
sukienka była dość krótka, kończyła się nad kolanami. Wyglądała fantastycznie.
Pan Miyagi wszedł do pokoju i zatrzymał się obok Sancheza.
- Znalazłem biedaka błąkającego się po sali – wyjaśnił.
Flake objęła Sancheza i pocałowała go w policzek. Odwróciła się do Miyagiego.
- Dziękuję, że go przyprowadziłeś, Pat.
- Żaden problem – odpowiedział Miyagi. – Powinnaś przyjść i do nas dołączyć.
Zanim Flake zdążyła odpowiedzieć, kolejny mężczyzna w grafitowym garniturze
pojawił się w drzwiach. Miał około trzydziestki, ale fryzura przywodziła na myśl
nastoletniego członka zespołu: tłusta kurtyna włosów rozdzielonych pośrodku,
prawdopodobnie farbowana na czarno dla ukrycia kilku siwych pasm. Miał także kudłatą
brodę z kilkoma szarymi plamami, która przywodziła na myśl borsuka przyczepionego
do dolnej części jego twarzy.
- Hej, Flake – powiedział mężczyzna z uśmiechem. – Mogę skorzystać z łazienki?
- Oczywiście, Wallace – odpowiedziała Flake, odwzajemniając uśmiech. – Nie
krępuj się.
Miyagi przesunął się, by przepuścić Wallace’a.
- Zostawię was – powiedział, wycofując się na korytarz. – Oczekuję was na
przyjęciu za dwadzieścia minut. Czas się trochę zabawić.
Miyagi zniknął. Wallace pospieszył do drzwi łazienki w kącie biura. Kiedy do nich
dotarł, zawahał się chwilę, po czym odwrócił się i spojrzał na Sancheza. Zmarszczył
brwi, więc Sanchez uśmiechnął się do niego uprzejmie. Wallace nie odwzajemnił gestu.
Zmierzył Sancheza wzrokiem od stóp do głowy. Zmarszczone brwi zniknęły, a zastąpił
je krzywy uśmieszek. Sanchez nie zapomniał, że Nigel Powell ostrzegał go przed
Wallacem.
- Co to za grubas? – zapytał Wallace, wskazując Sancheza.
- To jest Sanchez – odpowiedziała Flake.
- Och, jasne. Miło cię poznać. Wiesz, że w głównej sali jest gość z darmową pizzą?
- Już go widziałem – odpowiedział Sanchez.
- To się pospiesz, bo jedzenie szybko znika. Przeze mnie też przeleciało jak
błyskawica. Zaraz wracam.
Wallace otworzył drzwi do osobistej łazienki Flake i zniknął w środku. Przez krótką
chwilę, nim zdążył zamknąć za sobą drzwi, Sanchez zauważył w łazience coś, o czym
mógł tylko śnić.
- O mój Boże, złoty kibel? – wykrztusił.
- Tak. Super, nie? – odpowiedziała Flake.
- Zajmuję go później. Jeszcze nigdy nie srałem na złotym kiblu. To musi być
niesamowite.
- Nie zasmrodzisz mi biura!
- Ale ten Wallace najpewniej teraz to robi.
- Raczej bierze prochy – stwierdziła Flake.
- Serio?
- Tak. Bierze mnóstwo koki, żeby się doładować. Prawie nie sypia. Naprawdę
ciężko pracuje. I mocno imprezuje.
14
- Bierze dragi w pracy? I twój szef na to pozwala?
- Tylko Wallace’owi. Jest tak dobry, że szefostwo przymyka oko na jego
zachowanie. – Flake uśmiechnęła się do Sancheza w sposób, który sugerował, że
oczekiwała od niego jakiejś odpowiedzi. Niestety, on wciąż trafił wiadomość, że ona
miała złoty kibel, więc po chwili ciszy to ona zapytała: - Dlaczego postanowiłeś przyjść?
- Uch, cóż, zamierzałem zrobić na jutro wyjątkowy obiad świąteczny. Kupiłem
jedzenie. Ale potem stwierdziłem, że jesteś tak wspaniałą kucharką, że może zechcesz
wpaść do mnie na Boże Narodzenie i coś mi ugotować? Moglibyśmy spędzić ze sobą
cały dzień, kiedy skończysz zmywać.
- Serio?
- Tak.
Flake nie wydawała się specjalnie zachwycona jego dobroduszną ofertą. Skrzywiła
się.
- A może choć raz ty coś dla mnie ugotujesz? Albo mnie gdzieś zaprosisz?
- W święta? Wszystko pozamykane, głuptasie.
- Moje biuro nie. Jutro mam pracę, już ci mówiłam. Myślałam, że przyszedłeś się ze
mną zobaczyć, bo chciałeś spędzić ze sobą wigilijny wieczór i poznać moich
współpracowników.
- A jutro będą tu dawać jedzenie? Jeśli tak, może też wpadnę?
Flake oparła się o biurko.
- Będą, ale to nie znaczy, że czasami nie możesz mnie gdzieś zaprosić. –
Wskazała na drzwi do prywatnej łazienki. – Wallace zaprasza mnie na lunch
przynajmniej raz w tygodniu i słucha wszystkiego, co mu mówię o swojej pracy. I nie
dolewa sików do drinków.
- Nudziarz.
- Wcale nie. Nasz związek, ja i ty, zrobił się nudny. Musisz się zmienić, Sanchez,
bo póki co stwierdzam, że przebywanie z ludźmi pokroju Wallace’a jest fajniejsze niż
przebywanie z tobą. Rzucenie pracy w Tapioce i rozpoczęcie pracy tutaj było jedną z
najlepszych rzeczy, jakie w życiu zrobiłam. I dziś po raz pierwszy przyszedłeś do mnie
do pracy.
- Fajnie, że twój szef nazywa się pan Miyagi.
- Widzisz, właściwie mnie nie słuchasz. Mówię ci, że grozi nam zerwanie, a ty masz
w głowie tylko to, że mój szef nazywa się tak jak ten gość z filmów Karate Kid.
- Nie wierzę, że mi o nim nie opowiadałaś.
- Próbowałam, ale nie słuchałeś.
Drzwi do łazienki się otworzyły, ze środka wyszedł Wallace, wycierając nos.
- Hej, o co się kłócicie? – zapytał.
- Nie kłócimy się – odpowiedział Sanchez.
- Pokazałaś mu piersiówkę? – zapytał Wallace Flake.
- Umm nie.
- Piersiówkę? – powtórzył Sanchez.
- Tak. – Wallace promieniał. – Flake dostała dziś po południu złotą piersiówkę, bo
jeden z jej obrazów poszedł na akcji za tysiąc dolców. Dawaj, Flake, pokaż mu.
Flake wróciła za biurko i otworzyła szufladę. Wyciągnęła lśniącą złotą piersiówkę.
Oczy Sancheza zalśniły.
15
- Złota piersiówka? O mój Boże. Mogę?
Flake rzuciła mu ją ponad biurkiem. Sanchez złapał i zaczął oglądać. Był to
najprawdziwszy, ręcznie robiony klasyk od Sergio Georgini. Święty Graal piersiówek.
- Wesołych świąt – powiedziała Flake. – A co ty dla mnie masz?
- Co? Och, to niespodzianka – mruknął.
- Tak, na pewno.
- Mogę skorzystać z łazienki? – zapytał Sanchez, nie mogąc doczekać się
wypełnienia piersiówki sikami. Był niemal pewny, że kilku gości na przycięciu chętnie
pociągnie łyka ze złotej piersiówki.
- Proszę bardzo – odpowiedziała Flake. – Idę na przyjęcie. Idziesz, Wallace?
- Jasne – odpowiedział Wallace z irytującym entuzjazmem.
Sanchez minął Wallace’a w drodze do łazienki i, jeśli się nie mylił, usłyszał
Wallace’a mruczącego coś w stylu „Widzimy się później, frajerze”.
Sanchez go zignorował. Złota piersiówka była niesamowita. Wypełnienie jej sikami,
stojąc nad złotym kiblem, będzie prawdziwym bożonarodzeniowym cudem. Nie
wiedział, że zanim napełni piersiówkę trunkiem własnej produkcji, budynek zmieni się w
miejsce wysoce niebezpieczne.
16
Pięć
Flake nie chciała tego przyznać, ale od jakiegoś czasu wiedziała, że Sanchez nigdy
się nie zmieni. Jej częste lunchowe spotkania z Wallacem potwierdziły, że nie wszyscy
mężczyźni bez końca o sobie paplają. Wiedziała, że Wallace przespał się z kilkoma
kobietami z biura i wykorzysta pierwszą nadarzającą się szansę, by zaciągnąć ją do
łóżka, ale doceniała fakt, że tracił swój czas, by zadać jej kilka pytań i że okazywał jej
szczere zainteresowanie, czego Sanchez nie robił od dawna.
Zostawiwszy Sancheza w tyle, by napełnił nową piersiówkę swoimi sikami, Flake i
Wallace skierowali się do głównej sali, by dołączyć do przyjęcia. Muzyka rozchodziła się
z rozmieszczonych w budynku głośników, znacznie głośniej niż przedtem. Przyjęcie
trwało w najlepsze. Kilka kolegów Flake stało się bardzo radosnych dzięki nieustającym
dostawom darmowego alkoholu. Miejsce pachniało jak Tapioca w sobotni wieczór.
Jedynym zapachem przyćmiewającym odór alkoholu była woda po goleniu Wallace’a.
Regularnie polewał się Bijan for Men, wodą kolońską od lokalnego kowboja. Nie była to
woda o najsubtelniejszym zapachu, ale niewątpliwie męskim. Flake nawdychała się jej,
kiedy szła w kierunku bufetu, ale Wallace wziął ją za rękę i pociągnął na parkiet.
- Chodź – powiedział. – Pokażę ci kilka moich sztandarowych ruchów.
Flake wyszczerzyła zęby.
- Wiele o nich słyszałam. Mnóstwo dziewczyn w biurze plotkuje o twojej technice.
Wallace zaciągnął ją na środek parkietu, gdzie kilka innych par zbliżało się do
siebie bardziej niż w godzinach pracy. Przyciągnął ją blisko siebie.
- Nie zrozumiesz tego, dopóki sama nie zobaczysz – powiedział, ocierając się o
nią…
Flake czuła szybko łomoczące serce. Nagle brakło jej tchu. Wallace otoczył jej talię
ramionami i zaczepnie ścisnął jej tyłek. Ona jedną rękę nasunęła na jego ramię, a drugą
otoczyła go w pasie. Zobaczyła, że mrugał do kogoś ponad jej ramieniem. Chwilę
później muzyka się zmieniła. Wallace musiał dać znak didżejowi, ponieważ zaczęła się
piosenka Physical Olivii Newton-John. Wallace śpiewał z wokalistką, jednocześnie
prowadząc Flake w tańcu.
Ten gość był panem parkietu. Miała wrażenie, że tańczą ze sobą od lat. Bez
wysiłku przemykali obok innych par, ich ruchy idealnie zgrywały się z muzyką i sobą
wzajemnie.
Podczas krótkiego, instrumentalnego przerywnika w piosence, Wallace wyszeptał
jej do ucha:
- Twoje włosy pięknie pachną.
Flake nie mogła powstrzymać się od chichotu. Przeważnie rzucał tanimi
komplementami i miała go za frajera, ale w gruncie rzeczy był zabawny i nie brał siebie
zbyt poważnie. Tak przejęła się chwilą, że zupełnie zapomniała o bożym świecie. Po raz
pierwszy od jakiegoś czasu uśmiechała się szeroko. Wróciła do rzeczywistości, kiedy
zdała sobie sprawę, .ze ponad ramieniem Wallace’a patrzy na Sancheza. Stał samotnie
w bocznym korytarzu, trzymając złotą piersiówkę i patrząc na nią. Ból w jego oczach,
gdy patrzył na nią i Wallace’a wirujących po parkiecie, był niemal ogłuszający.
Odwróciła wzrok, zażenowana, przejęta poczuciem winy.
17
Wśród ogólnego pijaństwa, tańca i głośnej muzyki Flake (i wszyscy pozostali) nie
zauważyła grupy mężczyzn, którzy dołączyli do przyjęcia. Było ich siedmiu albo ośmiu,
stali z dala od innych imprezowiczów. Kiedy Flake wreszcie dostrzegła ich kątem oka,
poczuła się zaintrygowana. Wyglądali jak przeniesieni żywcem z lat osiemdziesiątych.
Ich fryzury były naprawdę przeterminowane (chyba że trwałą i łysą głowę z kaskadą
włosów z tyłu uznamy za modne), a ubrania nie pasowały do biurowego przyjęcia.
Królowały ciężkie skórzane kurtki na wełnianych swetrach. Wszyscy mieli bojówki albo
przetarte dżinsy. Z niewytłumaczalnych przyczyn, Flake długo nie widziała najbardziej
oczywistej wskazówki co do tożsamości mężczyzn. Wszyscy mieli ciężkie karabiny
maszynowe, poza jednym typem z tyłu, ubranym inaczej niż reszta. Nosił srebrny
garnitur i trzymał mały pistolet.
Zanim Flake zdążyła ostrzec pozostałych przed niespodziewanymi gośćmi, oni
sami się zaanonsowali. Dwóch z nich wymierzyło karabiny w sufit i otworzyło ogień.
Pierwszą osobą, która zaczęła krzyczeć, była Candice, okrągła blond kelnerka z
wózkiem z drinkami. Jej krzyk był niemal tak głośny jak strzały. Brzmiał jeszcze kilka
sekund po tym, jak intruzi przestali strzelać w sufit, a didżej wyłączył muzykę. Strzelcy
zyskali uwagę całej sali. A kiedy umilkły krzyki Candice, zyskali także totalną ciszę.
Dżentelmen w garniturze ruszył do przodu. Dwaj jego towarzysze rozstąpili się, by
go przepuścić. Jego srebrny garnitur był lśniący i nowy, bardziej elegancki niż
którykolwiek z garniturów Wallace’a, a jego czarne włosy były przylizane do tyłu jak u
gangstera z lat osiemdziesiątych. Uśmiechał się złym, pewnym siebie grymasem,
zakrawającym na uśmiech psychopaty. Po nieprzyzwoicie długiej chwili
samozadowolenia, spokojnie zwrócił się do publiczności.
- Panie i panowie, nazywam się Marco Banucci. Nie ma powodów do obaw. Moi
przyjaciele i ja nie zamierzamy nikogo zabijać, chyba że okaże się to konieczne. Róbcie
to, co wam powiemy, a wyjdziecie stąd żywi. Ale jeśli zrobicie coś głupiego, zostaniecie
straceni. – Przerwał i rozejrzał się po przerażonych twarzach zakładników, upewniając
się, że wszyscy zrozumieli, iż nie żartował. Po chwili podjął: - Po pierwsze, chcę, żeby
wszyscy oddali mi swoje telefony komórkowe. Mój towarzysz Klaus przejdzie między
wami z torbą i je zbierze. Odzyskacie je pod koniec wieczoru.
Mężczyzna z blond falą włosów z tyłu, ubrany w bojówki i czarny sweter z golfem
ruszył po sali z czarnym workiem na śmieci, zbierając komórki. Flake cofnęła się od
Wallace’a.
- Jak myślisz, czego chcą? – wyszeptała.
- Komórek – odpowiedział Wallace. – Nie słuchałaś?
- Nie, chodzi mi o to, po co przyszli? Jestem pewno, że nie przyszli tu tylko po
nasze telefony. Czy w budynku jest sejf ze złotem albo dużą ilością pieniędzy?
Wallace wzruszył ramionami.
- Jeśli jest, nic o nim nie wiem. A teraz cicho. Nie chcę ich wkurzyć.
Przed nimi pojawił się Klaus i wyciągnął otwarty worek na śmieci. Nic nie
powiedział, ale nie musiał dzięki karabinowi maszynowemu zwisającemu z ramienia.
Flake bez wahania oddała dwoją komórkę. Gdy wpadała do worka, za Klausem
zauważyła dwóch kolejnych uzbrojonych mężczyzn. Poszli korytarzem w kierunku jej
biura. W całym tym zamieszaniu zapomniała o Sanchezie. Nigdzie go nie widziała.
Zniknął. W jej umyśle pojawiło się wspomnienie, jak stał w korytarzu i patrzył, jak
18
tańczyła z Wallacem. Miała nadzieję, że zobaczy się z nim niebawem i będzie miała
szansę wyjaśnić, że nie zamierzała go ranić. Ale stwierdziła, że – znając Sancheza –
już go tu nie było. Bez wątpienia ratował skórę i nie przejmował się innymi.
Kiedy Klaud skończył zbierać telefony do czarnego worka na śmierci, rzucił go na
podłogę u stóp Marco Banucciego. Ten odchrząknął, by ponownie skupić na sobie
uwagę zebranych.
- Szukam Pata Miyagiego – powiedział. – Jeśli nie wydacie go w dziesięć sekund,
zabiję kogoś. Nie próbujcie testować mojej cierpliwości. Nie będę liczył do jedenastu.
Jeden…
Ku zdumienia Flake, Wallace natychmiast ruszył do przodu. Założyła, że
zachowywał się honorowo i ofiarował się, udając Pata Miyagiego. Ale gdy dwaj
terroryści podeszli do niego, Wallace wskazał pana Miyagiego stojącego w tłumie
współpracowników i krzyknął:
- To on!
Pan Miyagi wydawał się zszokowany. Wokół rozległy się okrzyki zespołu, a
terroryści skupili się na najważniejszej osobie Wieży Figur Woskowych.
Marco Banucci zerknął na Wallace’a.
- Dziękuję – powiedział, bez grama prawdziwej wdzięczności. Podszedł do
Miyagiego i ujął jego rękę. – Panie Miyagi, miło mi wreszcie pana spotkać. Proszę za
mną.
Dwaj terroryści złapali Miyagiego. Każdy ujął jedno z jego ramion i wspólnie
podnieśli go, ruszając ku windzie. Przerażony japoński biznesmen był na tyle mądry, by
się nie szamotać, ale terroryści mimo wszystko bili go dla zabawy. Reszta gości
patrzyła, w większości obawiająca się o los Miyagiego tak jak o swój własny. Poza
jedną osobą.
Wallace nachylił się i szepnął Flake do ucha:
- Widzisz? – powiedział. – Ocaliłem życie nas wszystkich. Miyagi nigdy by się nie
ruszył.
- Ale wygląda na to, że oni chcą go zabić – wyszeptała Flake.
- Tak, ale mam szansę na zajęcie jego stanowiska – odpowiedział Wallace. – A
jeśli mi się uda, chyba cię wypromuję. Jeśli odpowiednio to rozegrasz, może będziesz
spała z szefem Wieży Figur Woskowych.
19
Sześć
Widok Flake tańczącej z Wallacem i śmiejącej się z jego żartów zabolał Sancheza
bardziej, niż sobie to wyobrażał. W jednej krótkiej chwili nietypowego dla siebie
geniuszu, zrozumiał, jakim był głupcem. Flake była najlepszą rzeczą, jaka go w życiu
spotkała, a on pozwolił jej uciec pomiędzy palcami w objęcia zaciągającego się koką
frajera. W tamtej chwili i tamtym miejscu postanowił, że nic nie przeszkodzi mu w
odbiciu jej.
Pomyślał o przerażającej wizycie Mistycznej Damy i niedawnym spotkaniu z
Nigelem Powellem. Obydwoje mówili o tym, że musi zrobić coś wielkiego, by odzyskać
Flake. Coś odważnego, może o tym mówili. Cóż, Sanchez stwierdził, że najlepszym
sposobem byłoby podejście do Wallace’a i rzucenie mu kwestii George’a McFly z
Powrotu do przyszłości. „Hej ty, zabieraj od niej swoje łapska!”
Naprawdę zamierzał to zrobić, ale wtedy banda wariatów z włoskim akcentem
wpadła na przyjęcie i zaczęła strzelać w powietrze. Walić to! Sanchez odwrócił się na
pięcie i czym prędzej uciekł.
Minął biuro Flake i wybiegł przez wyjście pożarowe na końcu korytarza. Zbiegł
może po trzech stopniach, kiedy zobaczył kolejnego uzbrojonego gościa kilka pięter
niżej, pnącego się w górę. Nie było wyjścia, musiał wracać w górę. Postanowił pokonać
biegiem jak najwięcej stopni, zanim jego nogi się zmęczą. To powinno oddalić go od
strzelca możliwie daleko. Przebiegł dokładnie jedno piętro.
Bieg w górę schodów był męczący. Musiał znaleźć sobie kryjówkę i przeczekać do
przyjazdu glin. Na kolejnym pierwsze znajdowały się drzwi pożarowe z napisem „Piętro
VII – muzeum horroru” wymalowanym czarnymi literami. Złapał gałkę i otworzył drzwi.
Panowała za nimi zupełna ciemność, poza kilkoma malutkimi świetlnymi punkcikami na
suficie. Wszedł do środka i pozwolił drzwiom zamknąć się za nim, przez co otoczyły go
jeszcze głębsze ciemności. Powoli ruszył na przód, wiodąc rękami po ścianach w
nadziei znalezienia włącznika światła. Jedynym atutem tej sytuacji było to, że nikt nie
zauważy go w ciemności, a i tak wątpił, by ktokolwiek znajdował się na tym piętrze.
Wreszcie jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności i zaczął się powoli uspokajać.
Oddychał głęboko z powodu paniki i ogólnego braku kondycji. W całym pomieszczeniu
rozstawiono najróżniejsze woskowe figury. Zobaczył kilka włączników światła na ścianie
obok jednej z woskowych postaci, więc ruszył tam i nacisnął kilka z nich. Parę świateł
zaczęło mrugać, aż wreszcie rozświetliły cały pokój.
Sanchez rozejrzał się. Znajdował się w ogromnej otwartej sali. Pierwszą rzucającą
się w oczy rzeczą była sześciostopowa figura woskowa stojąca tuż obok niego. Był to
stwór, którego można by opisać jako pół-człowiek, pół-bóbr. Brzydki jak nieszczęście i
futrzasty, z wielkimi zębami. Na ten widok odskoczył. Zapomniał o uzbrojonych ludziach
w dole, przez chwilę się uspokajał i rozglądał wokół. Miał mnóstwo figur do obejrzenia.
Wszystkie były ohydnymi stworami, niektóre rozpoznawał ze starych horrorów, inne były
tylko przerażającymi pół-ludźmi, pół-zwierzętami jak człowiek-bóbr.
Wyszedł na środek sali, by sprawdzić, czy znajdzie coś dość dużego, by się pod
lub za tym schować. Największą kreaturą był ogromny mamut na środku auli, ale
chodziło mu raczej o coś w kącie albo przy ścianie. Tyłek mamuta był wielki, ale nie
20
umywał się do kryjówki za barem w Tapioce.
Za windą dla obsługi zobaczył dwie woskowe figury, które wyglądały znajomo.
Jedna była wysokim, bladym, ale eleganckim dżentelmenem w długim płaszczu i
czerwonej koszuli. Opisano go jako „Hrabia Dracula”. Obok niego znajdował się jeszcze
większy gość z szarą twarzą i parą metalowych kołków wystających ze skroni.
„Frankenstein”.
Sanchaz rozważał ukrycie się za Frankensteinem, kiedy zobaczył ogromnego Yeti
stojącego nieco dalej. Był naprawdę wielki. I miał na sobie najprawdziwsze białe futro.
Mierząc go wzrokiem, Sanchez mógłby przysiąc, że Yeti poruszył oczami. Przez krótką
chwilę wyglądało na to, że Yeti zamierzał zjeść go na kolację, ale potem oczy błysnęły i
wpatrzyły w przestrzeń. Sanchez musiał wziąć pod uwagę, że nie myślał jasno z
powodu znajdujących się piętro niżej rewolwerowców, więc natychmiast odrzucił
bezsensowną możliwość, jakoby Yeti był czymś więcej niż kolejną woskową postacią.
Poza tym, zapomniał o swoich rozterkach, kiedy zobaczył figurę nazwaną Szalonym
Topornikiem.
Szalony Topornik wyglądał okropnie. Był starym łotrem z niechlujną siwą brodą i
tandetnym ubraniem z czerwonego drelichu, ale szybko stał się ulubioną postacią z
horrorów Sancheza, ponieważ, cóż, miał w rękach cholernie wielki topór!
Sanchez podszedł do niego i złapał topór. Wybrał go ze słabego uchwytu figury.
Wysunął się z łatwością. Nie był pewny, czy obnoszenie się z toporem było mądrym
pomysłem, ale dzięki niemu czuł się bezpieczniejszy. Zastanawiał się, jak najlepiej go
użyć w razie potrzeby, kiedy zobaczył, że winda nadjeżdża z piętra poniżej.
CHOLERA!
Skoczył wraz z nowym toporem ku ogromnemu mamutowi pośrodku sali i schował
się za jego ogromnym dupskiem. Trochę gówniana kryjówka, ale słysząc piśnięcie
windy oznajmiające czyjeś przybycie, wiedział, że podjął najlepszą z możliwych decyzji.
Wyjrzał zza nogi mamuta i zobaczył pana Miyagiego oraz trzech Włochów (których
uznał za terrorystów) wychodzących z windy. Jeden z mężczyzn miał na sobie
elegancki garnitur i wyglądał na przywódcę. Sanchez nie widział jego twarzy, ponieważ
przeszkadzał mu posąg. Mężczyzna pchnął Miyagiego na podłogę obok okropnej
postaci człowieka-bobra. Miyagi obrócił się na plecy i uniósł ręce w obronnym geście, a
trzej mężczyźni nachylili się nad nim. Sanchez zobaczył dość. Ukrył się za mamutem w
miejscu, które uznał za bezpieczne. Mężczyźni byli tak zajęci panem Miyagim, że
wystarczyło, by unikał kaszlenia, kichania i głośnego pierdzenia.
Usłyszał krzyk pana Miyagiego:
- Czego ode mnie chcecie?
Odpowiedział jeden z terrorystów:
- Panie Miyagi. Mogę pana zapewnić, że jeśli nie odda mi pan chłopca, straci pan
życie.
- Proszę posłuchać, mister Banucci, tak? – Głos Miyagiego był pełen strachu.
- Proszę mi mówić Marco – odparł mężczyzna.
- Okej, Marco. Nie rozumiem, czego chcecie od chłopca? Mogę dać wam szyfry do
wszystkich sejfów. Możecie zgarnąć tyle pieniędzy, ile zechcecie. Chłopak nie jest nic
wart.
- Nie chcę pieniędzy! – syknął Marco. – Nie jestem byle złodziejaszkiem. Jestem
21
porywaczem i mordercą. Sierota, którą pan chroni, to spadkobierca małej fortuny. A
przez małą fortunę rozumiem mnóstwo kasy.
- Mały Tim jest dziedzicem małej fortuny? – Miyagi wydawał się rozbawiony.
- Ogromnej fortuny.
- Tak, oczywiście. Ale poważnie? Jak?
- Panie Miyagi, czy wyglądam panu na kretyna, który zamierz plotkować i się
tłumaczyć, aż przyjedzie policja i mnie zgarnie?
- Nie, oczywiście że nie.
- Więc proszę się zamknąć i słuchać, aż uzna pan, że skończyłem.
Miyagi nie odpowiedział, więc po chwili milczenia i lekko zirytowanym westchnieniu,
Marco kontynuował.
- Mały Tim jest nieślubnym dzieckiem mojego brata Patricka. Niestety, u Patricka
wykryto nieuleczalną i nieznaną chorobą, która zabije go w przeciągu czterdziestu
ośmiu godzin.
- Przykro mi – powiedział Miyagi.
- Niepotrzebnie – obojętnie odparł Marco. – Otrułem go i jestem pewny, że to już
jego koniec. Widzi pan, mój brat Patrick był dupkiem. Ale, muszę przyznać, bardzo
bogatym dupkiem. A kiedy umrze, zgodnie z jego ostatnią wolą, wszystkie bogactwa
przejmę ja, chyba że pojawi się dziedzic. Do niedawna nikt nie wiedział, kim był
dziedzic, ani gdzie go szukać, ale ostatnio pojawiły się dowody potwierdzające, że
spadkobiercą jest małoletni Mały Tim. Szczęśliwie dla mnie, jeśli bachor umrze, ja
odziedziczę wszystko. Więc chyba rozumie pan, dlaczego go szukam.
- Ale to tylko dziecko!
- Będzie go łatwiej zabić.
Miyagi wydawał się przerażony.
- Naprawdę zamierza pan zabić Małego Tima? On ma tylko dziesięć lat.
- Zdaję sobie sprawę – odpowiedział Marco. – Wiem także, że jest gdzieś w tym
budynku. Proszę mi go oddać, albo będę musiał pana zabić.
- Może być wszędzie – wyrzucił z siebie Miyagi. – Nie wiem, na którym piętrze jest.
Wie pan, jakie są dzieci, wszędzie się kręcą.
- Policzę do trzech, nie będzie czterech. Jeśli nie powie mi pan, gdzie on jest,
zabiję pana. Jasne?
- Nie wiem, gdzie jest.
- Jeden.
- Mówię prawdę.
- Dwa.
- Myślę, że poszedł już do domu.
BANG!
Sanchez usłyszał plusk krwi i mózgu spadających na podłogę. Ciekawość wzięła w
nim górę i ponownie wyjrzał zza nogi mamuta, by zobaczyć ciało pana Miyagiego
opadające na podłogę. Głowa przechyliła się na bok, oczy uciekły w głąb głowy. Język
wysunął się na podłogę. W jego czole ziała dziura, z której płynęła krew. Sanchezowi
przypomniał się martwy odtwórca Otisa Reddinga, którego widział w windzie, a to
przypomniało mu kawał o sraniu w zatoce. Klasyk.
Patrzył, jak Marco Banucci kilkukrotnie kopnął ciało Miyagiego, po czym odwrócił
22
się do dwóch kompanów i powiedział:
- Dobra. Wygląda na to, że musimy przeszukać budynek. Kto go znajdzie, dostanie
milion baksów. Ale najpierw, zanim zaczniecie, pozbądźcie się ciała tego idioty.
Gdy Sanchaz patrzył na ciągnione do windy ciało pana Miyagiego, rozważał
rozpoczęcie poszukiwań Małego Tima. Może zarobiłby milion baksów, gdyby znalazł
dzieciaka i oddał go terrorystom? Szybko wybił sobie ten pomysł z głowy. Znacznie
bardziej prawdopodobne było, że terroryści zabiją kolejnych zakładników, na przykład
Flake.
23
Siedem
Kiedy terroryści zaciągnęli ciało pana Miyagiego do windy i odjechali z nim na dół,
Sanchez zaczął analizować możliwe wyjścia z sytuacji. Musiał zawiadomić policję. I, co
niemal równie istotne, musiał coś przegryźć. Oczami wyobraźni wciąż widział kawałki
pizzy, które czekały na dole. Pizza Mięsna uczta wydawała się szczególnie
zachęcająca. A Sanchez był tak głodny, że zjadłby nawet wegetariańską. Przeżywał
poważny kryzys.
Wyszedł zza ogromnego tyłka mamuta i obejrzał pokój. W zasięgu wzroku nie było
nikogo, jedyne ślad krwi biegnący do windy. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął komórkę,
którą dał mu Nigel Powell. Wyświetlacz pokazywał coś w stylu TYLKO POŁĄCZENIA
ALARMOWE. Cóż, pragnienie pizzy było naprawdę alarmujące. O czym nieustannie
przypominał mu burczący brzuch.
Sanchez nie był ekspertem w sprawie komórek. Miały za dużo opcji i aplikacji, więc
rzadko używał ich do czegokolwiek poza dzwonieniem do lokalnej pizzerii. Na pamięć
znał numer do Pizzy Tłustego Franka, a ich dewizą było „Dostarczamy, kiedy trzeba,
bez wyjątków”. Ich reklama w kablówce przedstawiała gościa w czarnym stroju
dostarczającego pizzę więźniowi wojennemu za w szeregach nieprzyjaciela, więc byle
terroryści w Wieży Figur Woskowych tym bardziej nie powinni stanowić problemu.
Niestety, kiedy Sanchez wybrał ich numer, ku swojemu rozczarowaniu stwierdził, że na
ekranie, zamiast numeru do Tłustego Franka, pojawił się napis PRZEKIEROWANIE.
Przyłożył telefon do ucha. Dzwonił, ale nie miał pojęcia do kogo. Po niecałych dwóch
sygnałach odezwał się kobiecy głos.
- Halo, sztab kryzysowy. Jak mogę pomóc?
Sanchez zmarszczył brwi.
- Czy to Tłusty Frank?
- Nie, sztab kryzysowy.
- Dobra, pani – powiedział. – Mam kilka spraw. Po pierwsze, jacyś terroryści
przejęli Wieżę Figur Woskowych. Może pani przysłać jakichś gliniarzy, żeby się tym
zajęli? Zabili już jednego zakładnika i wyraźnie szukają kogoś o imieniu Mały Tim.
- To żart?
- Nie. Pan Miyagi nie żyje. Przed chwilą zesztywniał. Na szóstym piętrze jest cała
masa zakładników.
- Proszę pana, ta linia jest zarezerwowana tylko na sytuacje kryzysowe.
- Nie zadzwoniłem tu specjalnie, próbowałem dodzwonić się do pizzerii! Ale z
jakiegoś powodu rozmowę przekserowano do pani. Ale skoro już tu jestem i
wyświadczam pani przysługę, zgłaszając terrorystów, może byłaby pani tak dobra i
przełączyła mnie Tłustego Franka.
- Czy pan Sanchez z Tapioki?
- Tak. Kto mówi?
- Jennifer Dickinson. Podał mi pan kiedyś parszywe imbirowe piwo, pamięta pan?
- Nieszczególnie. Niech pani posłucha, pani Dickinson, jeśli nie przyśle tu pani
jakichś glin i nie przełączy mnie do Tłustego Franka, będzie pani miała na sumieniu
życie kilku osób. A ja robię się naprawdę okropny, kiedy jestem głodny.
24
Usłyszał, jak Jennifer Dickinson wzdycha na drugim końcu linii.
- Dobrze, przyślę kilku funkcjonariuszy, żeby to sprawdzili, ale jeśli to żart, wiem,
gdzie pana znaleźć.
Rozłączyła się. Suka odłożyła słuchawkę, nie przekserowawszy go do Tłustego
Franka. Sanchez był wściekły. Jego żołądek wydawał z siebie najróżniejsze dziwaczne
dźwięki. Szczęśliwie, w kącie sali wypatrzył automat. Podniósł topór i podbiegł do niego.
Była to chyba najwspanialsza maszyna z przekąskami, jaką widział. Pełna Twinkies,
pączków i batonów w czekoladzie, a także gazowanych napojów w puszkach. Sięgnął
do kieszeni i wyciągnął banknot pięciodolarowy. Wtedy zobaczył znak głoszący TYLKO
KARTY POSIŁKOWE.
Miał tylko jedno wyjście. Musiał rozbić szkło toporem. Uniósł go ponad ramię.
Cholerny przedmiot ważył znacznie więcej, niż przedtem. Zamachnął się ku szklanej
osłonie maszyny. Bingo! Topór z łatwością przebił się przez szkło.
Niestety, zanim sięgnął po najbliższe Twinkie, rozwył się głośny alarm.
Naprawdę głośny.
Właściwie cholernie głośny.
Cholera!
Sanchez odłożył topór na podłogę i wyrwał Twinkie z maszyny. Miał mało czasu,
więc złapał jeszcze dwa pączki. Kiedy zastanawiał się nad wzięciem napoju
gazowanego, usłyszał za sobą jakiś hałas. Winda ponownie ruszyła. Ktoś jechał.
Pobiegł z powrotem za mamuta i ponownie się za nim ukrył. A przy okazji zaczął
wgryzać się w pączka z różowym lukrem.
Cholerny alarm nie przestawał dzwonić, więc nie potrafił określić, czy winda
zatrzymała się na jego piętrze, czy nie. Kiedy alarm nagle ucichł, pomyślał, że ogłuchł.
Na szczęście bębenki miał jeszcze całe, bo słyszał żucie pączka. Nasłuchiwał uważnie,
czy na piętrze pojawili się jacyś intruzi. Usłyszał kroki i męski głos. Z włoskim akcentem.
- Możesz wyjść – powiedział mężczyzna. – Nie zrobię ci krzywdy.
Sanchez trwał śmiertelnie cicho. Na kilka sekund przestał nawet przeżuwać
pączka.
- Widzę, że jesteś za mamutem – ciągnął mężczyzna. – Wyjdź, powoli.
Cholera.
Sanchez przełknął resztki pączka, zanim odpowiedział.
- Nie mam broni! – krzyknął, żałując, że zostawił topór przy maszynie.
Usłyszał, że mężczyzna ładuje karabin, najpewniej zamierzając go zaraz użyć.
- Kim jesteś? – krzyknął mężczyzna.
Sanchez uniósł ręce w geście poddania i wyszedł zza mamuta. Powitał go widok
mocno zbudowanego blondyna w niebieskiej bluzie i czarnych dżinsach, mierzącego w
niego z karabinu maszynowego.
- Sanchez Garcia. Barman.
- Udowodnij – powiedział mężczyzna. – Pokaż dowód.
Sanchez powoli sięgnął po portfel, nie chcąc wykonywać żadnych gwałtownych
ruchów, które mogłyby skłonić gościa do naciśnięcia spustu. Wyciągnął go z kieszeni na
tyłku.
- Rzuć tutaj – powiedział mężczyzna.
Sanchez wykonał polecenia. Mężczyzna złapał portfel i go otworzył, cały czas
25
Sanchez: Opowieść wigilijna Anonim Ta krótka świąteczna opowieść jest dla fanów, których spotkałem w Paryżu, dla przyjaciół Bourbon Kida na Facebooku i dla Johna z Ohio, który lubi Sancheza tak mocno jak ja. Książki Anonima: Księga bez tytułu Oko Księżyca Diabelski Cmentarz Księga śmierci A niebawem: Czerwony Irokez „To tylko dla zabawy.” Anonim 2
Jeden Sanchez nienawidzi wielu rzeczy, na przykład obcych, chodzenia do kościoła, jeżdżenia autobusami i opadów śniegu. Jednak ponad wszystko nienawidził bycia budzonym w trakcie snu. Szczególnie dobrego snu, takiego jak teraz, w którym był Brucem Willisem ze Szklanej pułapki. W jednej chwili udzielał ciętej riposty podczas strzelaniny, w następnej leżał w łóżku, wpatrzony w sufit swojej sypialni, próbując ustalić, jaki dźwięk go obudził. Rozpoznanie go zajęło chwilę. Nie był to hałas, którego oczekiwałby w swojej sypialni w połowie nocy. Grzechotanie łańcuchami. Jego pierwszą reakcją była próba zaśnięcia, ale jakkolwiek się starał, grzechot łańcuchów nie milknął. Przeciwnie, stawał się głośniejszy. Przewrócił się na bok i zobaczył, że ta połowa łóżka, która należała do Flake, znowu była pusta. Ostatnio spędzała dużo czasu w mieszkaniu bliżej swojego miejsca pracy. Brakowało mu jej towarzystwa, choćby dlatego, że musiał sam zrobić sobie śniadanie. Minęły trzy miesiące, odkąd zaczęła pracę w Wieży Figur Woskowych. Początkowo regularnie wracała do domu, ale ostatnimi czasy jej wizyty w Tapioce stawały się coraz rzadsze. Ale to brzęczenie łańcuchów! Co to, do diabła, było? - Sanchez, Sanchez – rozległ się przerażający głos gdzieś w pobliżu. Rozpoznał ten głos. Należał do starszej kobiety, był skrzekliwy. Ten głosu nie słyszał od lat. – Sanchez, woo, wooo. Natychmiast usiadł prosto. To głos Mistycznej Damy. Wkurzającej wróżki, która podróżowała po Santa Mondedze w karawanie. Wyjątkowo wkurzała Sancheza, pojawiając się wszędzie tam, gdzie był. Gdy tarł oczy, zobaczył słaby cień starej przepowiadającej przyszłość wiedźmy stojącej w pewnej odległości od stóp jego łóżka. Miała na sobie, jak zwykle, ohydny, stary szary sweter i czarną sukienkę. Jej włosy były bardziej siwe, niż pamiętał. Tak jak jej twarz. Ale nadal była cholernie brzydka. Wtedy coś zrozumiał. Wszystko widział w czerni i bieli. Jak pies! Zacisnął oczy i potrząsnął głową. Wciąż brak kolorów. Wpatrzył się w Mistyczną Damę. Wokół ramion miała ciężkie metalowe łańcuchy i wielką metalową kulę przyczepioną łańcuchem do lewej kostki. - Co ty to robisz, do diabła? – zapytał Sanchez. - Sanchez, woo, woo – powtórzyła Mistyczna Dama, dziko machając ramionami i przypadkiem uderzając się w brodę łańcuchami. - Przestaniesz wydawać te głupie odgłosy? I przestań machać łapami, aż tutaj czuję smród spod twoich pach. Mistyczna Dama przestała gestykulować i zbliżyła się do łóżka. Usiadła w nogach i nachyliła się ku niemu. Sanchez cofnął się i podciągnął pościel pod szyję. 3
- No dobra. Nie zbliżaj się bardziej. - Masz kłopoty, Sanchez. Przysłano mnie, żebym cię ostrzegła. - Dlaczego wszystko jest czarno-białe? Mistyczna Dama wydawała się zaskoczona pytaniem. Po chwili do namysłu wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Pewnie dla efektu. - W takim razie włączę światła. - Nie, nie. Zniknę, jeśli to zrobisz. - Tym bardziej mam ochotę to zrobić. To wszystko sen. I raczej nie najlepszy. - To nie sen, Sanchez. - Serio? Więc dlaczego mam na głowie szlafmycę? Nie umknęło jego uwadze, że po raz pierwszy w życiu miał na głowie bezkształtną czapkę do spania. Normalnie nigdy nie założyłby tej części garderoby. Nawet takowej nie miał. - Okej – powiedziała Mistyczna Dama. – To wstań i włącz światło. Ale najpierw zaważ, że masz na sobie tylko szlafmycę. Sanchez jeszcze wyżej podciągnął kołdrę, tuż pod brodę. - Dobra. Miejmy to za sobą. Czego chcesz? - Przyszłam ostrzec cię przed tym, co leży przed tobą. - O Boże, nie pójdziesz sobie stąd? Jeśli masz zamiar mnie straszyć, ostrzegam, oglądałem Poltergeista i Egzorcystę. Ściągnę sobie kogoś, żeby cię przegnał. Mistyczna Dama westchnęła. - Nie, przyszłam, żeby powiedzieć ci, że w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin odwiedzą cię trzy duchy. Duch przeszłych Świąt, duch obecnych Świąt i duch przyszłych Świąt. - Cudownie – sarkastycznie odpowiedział Sanchez. – Już się nie mogę doczekać. Skończyłaś? - Nie wiem. Sanchez położył się, uderzył głową w poduszkę i zamknął oczy. Zakrył głowę kołdrą i próbował wrócić do swojego snu ze Szklanej pułapki, zanim będzie za późno. Ledwie zamknął oczy, ponownie usłyszał grzechot łańcuchów. Trwał jakieś dziesięć sekund, po czym nagle ucichł. Sanchez otworzył oczy. Odsunął kołdrę z głowy i wyjrzał na zewnątrz. Mistyczna Dama stała obok łóżka, patrząc na niego z góry. - Co znowu? – warknął. - Jest coś jeszcze. - Oczywiście – westchnął Sanchez. – Przecież nigdy nie możesz powiedzieć wszystkiego od razu, co? - Przyszłam, żeby ostrzec cię, że jeśli nie zmienisz się przed północą w wigilię, na zawsze stracisz Flake. Sanchez ponownie usiadł prosto. - Co to znaczy? - Trzy duchy, które cię odwiedzą, pokażą ci, jak wyglądało twoje życie przed poznaniem Flake, jak wygląda teraz, a jak będzie wyglądało, jeśli się nie zmienisz. - Zmienię? Dlaczego mam się zmieniać? - Mógłbyś nie wlewać sików do drinków innych ludzi. Flake to się nie podoba. 4
Nikomu się to nie podoba. To niehigieniczne, a przede wszystkim bardzo nieprzyjemne. - Ale bardzo śmieszne. - Ja tak nie uważam, Flake też nie. Ona wie, że robisz to klientom, kiedy nie widzą. To jedna z przyczyn, dla których zaczęła pracować w Wieży zamiast pomagać w Tapioce. - Nigdy nie mówiła, że jej to przeszkadza. - Nie powinna mówić. - Dlaczego nie? - Bo nie. - To nie jest powód. - Jest, i to nie jedyny. Powinieneś zgodzić się na pójście z nią na firmowe przyjęcie świąteczne jutro wieczór. - Po co miałbym iść do firmy woskowej na przyjęcie gwiazdkowe? - Bo to ważne dla Flake. Musisz przestać być taki samolubny. Jeśli nie chcesz jej stracić, musisz pójść jutro na to przyjęcie i pokazać, że chcesz się zmienić. Zrób coś wielkiego. - Na przykład? - Obejrzyj Jerry Maguire. - To coś wielkiego? - Nie. Powinieneś to obejrzeć, ponieważ może cię zainspirować. Podejrzyj kilka pomysłów i użyj ich, żeby zdobyć Flake. - Mam kraść pomysły z filmów? Żałosne. Mistyczna Dama westchnęła. - Jeśli zrobisz to umiejętnie, nikt nie zauważy. Naucz się kilku romantycznych kwestii i powiedz je Flake, kiedy ją zobaczysz. Sanchez nie był przekonany. - Ale Jerry Maguire? Poważnie? Nie mogę zacytować czegoś z Człowieka z blizną? Oglądałem to kilka razy. Jest tam kilka fajnych kwestii, na przykład „Przywitaj się z moim małym przyjacielem!” Mistyczna Dama zagrzechotała łańcuchami i wróciła do stóp łóżka. Sanchez poczuł smród moli z jej brudnego swetra i zmarszczył nos. - Lepiej coś zrób – zaskrzeczała. – Trzy duchy Świąt pojawią się po to, żeby pokazać ci błędy w twoim zachowaniu. Jeśli ich wysłuchasz, może się czegoś nauczysz. Sanchez niedbale machnął ręką. - Nie wierzę w to. Po pierwsze to sen. - Może. - A po drugie, jesteś cholernie bezużyteczną wróżką. Dobrze odczytywałaś tylko pierdoły. Połowa twoich wróżb była nieprawdziwa. Założę się, że to cię zabiło. Mistyczna Dama wydawała się nieporuszona. - Sanchez – powiedziała, ponownie grzechocząc łańcuchami bez żadnego szczególnego powodu. – Jeśli nie chcesz skończyć jak ja, jutro pójdziesz drogą wyłożoną żółtą kostką. Doprowadzi cię na gwiazdkowe przyjęcie Flake. Jeśli nie pójdziesz, będziesz przeklęty na całą wieczność, jak ja. - W Santa Mondega nie ma drogi z żółtą kostką, głupia krowo. 5
- To metafora, kretynie. - Meta-co? - Jutro o ósmej wieczór bądź gotowy. Zadzwoni do ciebie kierowca. Kiedy zapyta, gdzie chcesz jechać, każ mu zawieźć się do Wieży Figur Woskowych. Będzie czekał na ciebie pięć minut, ni mniej, ni więcej. Później odjedzie. Lepiej, żebyś odjechał z nim. Mistyczna Dama jeszcze chwilę pomachała rękami, kilka razy zahuczała dla efektu, po czym zniknęła w obłoku dymu. Sanchez odetchnął ulgą i natychmiast wrócił spać. 6
Dwa Sanchez obudził się rankiem i odkrył, że wciąż miał na sobie szlafmycę, którą miał na głowie podczas wizyty Mistycznej Damy. Kiedy stoczył się z łóżka, odkrył, że wciąż był nagi, co było o tyle dziwne, iż zawsze spał w bokserkach. Dostrzegł je na podłodze przy drzwiach, obok pustej butelki Bacardi. W jego umyśle pojawiła się nieprzyjemna myśl. Czyżby duch Mistycznej Damy wykradł kilka butelek z baru, opił się i rozebrał go, kiedy spał? Zadrżał na samą myśl. Potrzebował gorącego prysznica. Cały dzień zastanawiał się, czy iść na gwiazdkowe przyjęcie do pracy Flake. Wizyta Mistycznej Damy naprawdę go przestraszyła. Nie tylko dlatego, że była ona martwa, ale też dlatego, że miał wrażenie, iż go rozebrała i dotykała go, kiedy spał. Stara zboczona baba. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej realistyczna wydawała się jej wizyta. Dzień nie przebiegł ani trochę lepiej. Wypożyczył Jerry’ego Maguire, zgodnie z sugestią Mistycznej Damy. Nie obejrzał go do końca, ale najczęściej przewijającym się tekstem było „Pokaż mi kasę”. Nie miał pojęcia, jak to miało pomóc mu w zdobyciu Flake. Nie była to najbardziej romantyczna kwestia, jaką mógłby jej powiedzieć przed kolegami z pracy. Mimo wszystko kilka razy powtórzył ją w głowie, żeby nie zapomnieć. Później ponownie obejrzał Człowieka z blizną i stwierdził, że teksty Ala Pacino były znacznie lepsze niż wszystko, co mówili Tom Cruise i Cuba Gooding Junior. Pomyślał, co mógłby włożyć na przyjęcie w Wieży Figur Woskowych. Na pewno powinien ubrać się elegancko. Niestety, Sanchez nie posiadał garnituru, więc musiał radzić sobie inaczej. Założył najlepsze spodnie, czarną parę, która najlepsze czasy miała już za sobą, ale dobrze ukrywała plamy z jedzenia. Wiedząc, jak chłodne bywają wieczory, ubrał kamizelkę, a na nią swój ulubiony bożonarodzeniowy sweter. Dostał go od Flake rok temu. Klasyczny biały, wełniany sweter ze słowami „Myślałem, że będziesz większy” wyszytymi na przedzie czerwoną nitką. Był to cytat z ulubionego filmu Sancheza, Wykidajło. Flake doskonale wiedziała, co lubił, a do tego miała gust w kwestii ubrań. Stwierdził, że ucieszyłaby się, gdyby go założył. Nerwowo czekał, aż nadejdzie ósma wieczorem. Mistyczna Dama powiedziała, żeby oczekiwał telefonu od „kierowcy”. Wciąż nie wierzył, że telefon zadzwoni, ale zadbał, by aparat znajdował się w zasięgu słuchu, gdy oglądał w telewizji Złego Mikołaja. Faktycznie, kiedy wybiła ósma, zadzwonił telefon, tak jak przewidywała Mistyczna Dama. Sanchez wyłączył telewizor i wyjrzał przez okno. Na zewnątrz stał samochód. Srebrny Chevrolet Impala z przyciemnianymi szybami. Głęboko nabrał powietrza i odebrał. - Mówi Sanchez Garcia. Głos po drugiej stronie był cichy. - W tym mieście są setki tysięcy ulic. - Jest pan moim kierowcą? Wie pan, gdzie jedziemy? – zapytał Sanchez. - Nie musisz znać drogi. - Co? Och, to dobrze. - Podasz mi czas i miejsce. Daję ci pięć minut. 7
- Chcę pojechać na przyjęcie bożonarodzeniowe do Wieży Figur Woskowych. - Wszystko może się wydarzyć… Sanchez nie mógł dłużej słuchać bzdur kierowcy, więc rozłączył się i wyszedł głównymi drzwiami, zamykając je za sobą. Na zewnątrz było zimno i zastanowił się, czy nie mądrzej byłoby założyć kurtkę na sweter i kamizelkę. Ale kierowca nie zgasił silnika, jakby podkreślał, że się niecierpliwił. Sanchez przypomniał sobie, co Mistyczna Dama mówiła o kierowcy czekającym tylko pięć minut, więc podbiegł do tylnych drzwi i wskoczył do środka. Gdy tylko zamknął drzwi, samochód ruszył i pomknął ulicą. Ciemnoniebieska szyba oddzielała kierowcę od fotela pasażera, więc Sanchez nie mógł przyjrzeć się kierowcy. Stwierdził tylko, że nosił czarną kurtkę i za małą niebieską bejsbolówkę. - Pracowita noc? – zapytał Sanchez. Kierowca nie odpowiedział. - Oczywiście że tak – ciągnął Sanchez. - Wigilia. Pewnie masz urwanie głowy? Znów bez odpowiedzi. Sanchez zastanowił się, czy barwione szkło nie było dźwiękoszczelnie, więc zastukotał w szybę. Kierowca zerknął w lusterko wsteczne. Sanchezowi udało się wypatrzyć białka jego oczu, ale niewiele więcej. Spojrzenie sugerowało, że nie miał ochoty na rozmowę. - Masz jakieś świąteczne piosenki? – krzyknął Sanchez przez szybę. Kierowca nacisnął przycisk na radiu. Rozległ się rap. Sanchez nienawidzi rapu. A ten syf brzmiał jak MC Pedro, niegdysiejszy rapujący wilkołak, któremu wściekły Bourbon Kid podciął gardło w Tapioce. Sanchez oparł się i wyjrzał przez boczną szybę na Santa Mondegę. Budynki były rozjaśnione świątecznymi lampkami, które odcinały się od nocnego nieba. Miasto nocą było spokojne i malownicze. A teraz dodatkowo względnie spokojne, ponieważ Bourbon Kid zabił wszystkie wampiry, wilkołaki i tą krwiożerczą mumię. Po około piętnastu minutach w oddali zobaczył Wieżę Figur Woskowych. - To tu – powiedział. – Proszę się zatrzymać przy głównych schodach. Kierowca skierował samochód na podjazd do Wieży i zatrzymał go przed głównym wejściem, zgodnie z poleceniem. Barwione szkło pomiędzy nimi zadrżało i odsunęło się na kilka cali. Sanchez zerknął przez nie. - Ile jestem winien? – zapytał. Kierowca wreszcie odezwał się głębokim, tajemniczym głosem, nieznacznie głośniejszym od szeptu. - Dwadzieścia baksów. - Powiem panu coś – powiedział Sanchez. – Może nie zapłacę panu teraz, tylko odbierze mnie pan później i wtedy zapłacę? - Dam ci pięć minut. - Oczywiście – odpowiedział Sanchez, sięgając ku drzwiom. – Proszę po mnie przyjechać o północy. Dzięki. Wysiadł z samochodu i zatrzasnął za sobą drzwiczki. Usłyszał jeszcze kierowcę mruczącego coś o nie czekaniu, jeśli Sanchez się spóźni. Sanchez nie miał zamiaru siedzieć w Wieży Figur Woskowych do północy. Zamierzał wywinąć się od płacenia, łapiąc inną taksówkę, która odwiozłaby go do domu. Albo jeszcze lepiej, jeśli wszystko pójdzie dobrze, to Flake podrzuci go do domu. Ruszył ku wejściu do budynku, bardzo z 8
siebie zadowolony. Budowla miała dwa zaśnie pięter i z zewnątrz wyglądała imponująco. Miała lustrzane ściany i okna, które połyskiwały jasno na tle nocnego nieba. Szklane automatyczne drzwi rozsunęły się, kiedy podszedł. Przeszedł przez nie i podszedł do kontuaru recepcji. Siedział za nim mężczyzna w średnim wieku, ubrany w czerwoną tunikę i białą koszulę. Gość miał kręcone brązowe włosy i głupie, grube okulary, przez które jego oczy wydawały się malutkie. Powitał Sancheza z miłym uśmiechem. - Dobry wieczór panu. W czym mogę pomóc? - Szukam Flake Munroe. - Więc pan to pewnie Sanchez Garcia? - Dokładnie. Gość przesunął ku niemu plastikową kartę. - Pańska przepustka. Flake jest na szóstym piętrze. Mają tam przyjęcie gwiazdkowe, żeby zebrać pieniądze na sierotę zwanego Małym Timem. - Doprawdy? – Sanchez nie potrafił ukryć zawodu. – Brzmi beznadziejnie. Cieć zaśmiał się, jakby uważał, że Sanchez żartował. - Tylko oni zostali w budynku. Przycięcie trwa już od jakiegoś czasu. Na tę noc uruchomiliśmy tylko jedną windę, ze względów bezpieczeństwa. To ta winda dla obsługi. Miłego wieczoru panu życzę. Cieć wskazał na windę przy schodach. Miała lśniące srebrne drzwi i cyfrowy wyświetlacz, który informował, że znajdowała się na szóstym piętrze. - Dzięki. Sanchez ruszył szybko wzdłuż korytarza do windy, wiedząc, co czekało go na przyjęciu. Nie mógł się doczekać spotkania z Flake. Czekając na windę, usłyszał głos szepczący jego imię. - Sanchez? Głos wydawał się znajomy, ale nie potrafił go przypisać. Od dawna go nie słyszał. Odwrócił się i zobaczył policjanta, dzielnicowego w ciemnoniebieskich spodniach, jasnoniebieskiej koszuli i czarnej kurtce. Miał czarne jak smoła włosy przylizane pośrodku, co sugerowało, że próbował udawać dwudziestolatka. Musiał mieć jednak z pięćdziesiąt lat, mimo braku zmarszczek na twarzy. Sanchez rozpoznał go i natychmiast wiedział, że to nie prawdziwy gliniarz. Cieć z recepcji nie zwracał na nich uwagi. Oglądał mecz piłki nożnej na małym przenośnym telewizorze umieszczonym na biurku. Policjant przeszedł obok recepcji, ku Sanchezowi. Podszedł tak blisko, jakby chciał mu coś szepnąć do ucha. Sanchez zmarszczył brwi, nie wiedząc, czy powinien ufać gościowi z gumową twarzą, przebranemu za gliniarza. - Czego chcesz? – zapytał. Cicho, żeby cieć go nie usłyszał, gliniarz wyszeptał słowa, których barman obawiał się najbardziej. - Jestem duchem przeszłych Świąt. - Wcale nie. Jesteś Nigel Powell, juror Powrotu z martwych z Diabelskiego Cmentarza. - Owszem. Ale dziś, i tylko dziś, jestem duchem przeszłych Świąt. 9
Trzy Sanchez od bardzo dawna nie widział Nigela Powella. Minęło wiele lat od tamtego Halloween, kiedy wybrał się na wycieczkę na Diabelski Cmenatrz i zatrzymał się w Hotelu Pasadena należącym do Nigela. Ale teraz, choć Sanchez doskonale pamiętał, iż sędzia i właściciel hotelu został żywcem zjedzony przez zombie, ten stał przed nim w stroju policjanta. Gość przy kontuarze nie zwracał na nich uwagi. Nigel mimo wszystko mówił szeptem i nachylał się na tyle blisko, że Sanchez czuł ciepło jego oddechu. - Sanchez, przyszedłem pokazać ci, że musisz się zmienić. Zakładam, że Mistyczna Dama już uprzedziła cię o mojej wizycie. Sanchez otarł ślinę Nigela z twarzy i odpowiedział: - Coś tam gadała. Ale na pewno się ciebie nie spodziewałem. Właściwie cię nie znam. - Ja wiem o tobie wszystko, Sanchez, i przyszedłem, żeby ostrzec cię, iż musisz coś w sobie zmienić. - Dlaczego? Co jest nie tak z tym swetrem? - Nie chodzi o sweter, bałwanie. Musisz zmienić coś w sobie, albo przydarzą ci się złe rzeczy. Duch obecnych Świąt i duch przyszłych Świąt ci to pokażą. - Złe rzeczy? To znaczy? - Karma, za całe zło, które wyrządziłeś. Sanchez cofnął się, zaskoczony. - Jakie zło? - Mam wymienić? - Jeśli musisz. - Pchnąłeś Roberta Johnsona do ogromnej dziury w ziemi, tym samym wysyłając go w najgłębsze czeluście piekieł. - To był wypadek! - Ale nigdy się do tego nie przyznałeś, kiedy pytano cię, gdzie był. Sanchez uniósł brew. - Szlag. Ale to nie zmienia faktu, że to był wypadek. - Okej. A podpalenie Mikołaja na oczach grupy harcerek? Sanchez doskonale to pamiętał. Był z tego niesamowicie dumny, to wydarzenie było perełką w jego krótkiej karierze policjanta. - Tamten Mikołaj był wampirem! Ocaliłem tym dziewczynkom życia. Tłuścioch zeżarłby je wszystkie. - Mimo wszystko, podpalenie było przesadą. Przynajmniej sześć dziewczynek wciąż poddaje się terapii z tego powodu. - Niewdzięczne małe suki. Nigel pokręcił głową. - Dobra, posłuchaj. Tracisz Flake, a ona jest najlepszym, co cię w życiu spotkało. Wspomnij prezent, który dałeś jej na święta w zeszłym roku. Koszulka ze zdjęciem twojej twarz i napisem „Jestem z nim, więc łapy przy sobie!” - To było zabawne. Podobało jej się. 11
- Bardziej spodobałyby jej się kolczyki. Albo chociaż kwiaty. - Nie znasz Flake tak dobrze jak ja. Uwielbia tę koszulkę. Cały czas ją nosi. - Tak. Pod sweter, kiedy jest zimno. Sanchez prychnął. - Nie powinieneś mi pokazywać jakiś wspomnień? Póki co wydajesz się bardzo niskobudżetowy. Nigel wyciągnął komórkę. - Masz – powiedział. – Weź to. Jeśli na górze będziesz miał problemy z Flake, zadzwoń do mnie. Jestem ekspertem w sprawach kobiet. Pomogę ci ją odzyskać. Sanchez spojrzał na telefon. Był to duży, stary model, ale lepszy niż jego obecna komórka, którą głupio zostawił w domu. - Dlaczego tak chętnie mi pomagasz? - Bo tak – odpowiedział Nigel, pochylając się. – To moja szansa na odkupienia. Jeśli uda mi się ciebie zmienić, będę mógł pójść do Nieba. Widziałeś, że za życia nie byłem zły, tylko zawarłem kijowy pakt z Diabłem. - Ta, nieważnie. Słyszałem o twojej umowie na Diabelskim Cmentarzu. Wtedy nie był to najciekawszy temat i teraz nikt nie chce o tym słuchać. Więc jeśli się nie pogniewasz, podziękuję za telefon i się pożegnam. Sanchez odwrócił się plecami do Nigela i skierował się ku windzie. Nigel krzyknął jeszcze jedną rzecz: - Niedługo się do ciebie odezwę, Sanchez. Nie zapomnij do mnie zadzwonić. I uważaj na Wallace’a! 12
Cztery Sanchez wyszedł z windy na szóstym piętrze. Przyjęcie trwało w najlepsze. Elegancko ubrani ludzie stali w grupkach, udając zainteresowanie opowieściami innych o dzieciach, samochodach sportowych, cyckach i sztucznych opaleniznach. Mężczyźni byli w garniturach, kobiety w większości w sukniach koktajlowych. Sanchez szukał jakiegoś śladu Flake. Nie przepadała za rzucającymi się w oczy sukienkami. Spodziewał się zobaczyć ją w czymś szykownym, ale skromnym. Ruszył przez tłum ludzi, którzy wydawali się bardzo szczęśliwi dzięki darmowemu winu. Pulchna blondynka w czarno-białym stroju pchała wózek z darmowymi alkoholami. Sanchez zignorował ją, ponieważ w odległym kącie pokoju zobaczył kelnera. Był to siwowłosy mężczyzna rozmawiający z kilkoma kobietami w średnim wieku. Co ważniejsze, jego wózek był pełen kanapek i malutkich kawałków pizzy. Sanchez pokonał ledwie połowę drogi do wózka z jedzeniem, kiedy podstarzały Japończyk w szarym garniturze i ze schludnie wyczesanymi siwymi włosami złapał go za ramię. - Przepraszam – powiedział mężczyzna. – Nie znam pana. - Ja też pana nie znam, więc mamy ze sobą coś wspólnego. Jeśli nie ma pan nic przeciwko… - Jak się pan nazywa? Sanchez westchnął. Japończyk najwyraźniej nie zamierzał go puścić w najbliższym czasie. - Jestem Sanchez Garcia. Szukam… - Flake Munroe? - Tak. Skąd pan… Mężczyzna potrząsnął dłonią Sancheza. - Jestem Pat Miyagi. Właściciel Wieży. Flake pracuje dla mnie. To jedno z moich najlepszych odkryć tego roku. Wczoraj sprzedaliśmy jeden z jej obrazów za tysiąc dolarów. Zarobił więcej dla naszej fundacji niż jakiekolwiek inne dzieło. - Tak, cóż, Flake jest piekielnie dobrą malarką. - Owszem – przytaknął Miyagi. – I cały czas o panu mówi. Bardzo pana chwali. - Naturalnie – nonszalancko odpowiedział Sanchez. – Właściwie chciałem… - Zobaczyć Flake? Oczywiście. Proszę za mną. Pan Miyagi miał denerwujący zwyczaj kończenia zdań za Sancheza. Ten miał nadzieję na wzięcie ze sobą kilku kawałków pizzy, ale wkurzający japoński staruch odprowadził go od jedzenia i prowadził w kierunku korytarza z biurami. - Niezłe przyjęcie – stwierdził Sanchez, idąc za Miyagim wzdłuż licznych, malutkich bonsai stojących wzdłuż korytarza. Miyagi zatrzymał się przed drzwiami z nazwiskiem FLAKE MUNROE na srebrnej plakietce. Zapukał w drzwi. Sanchez usłyszał Flake wołającą „Proszę” z wnętrza biura. Miyagi przekręcił gałkę w drzwiach i pchnął je. Gestem zachęcił Sancheza do wejścia przodem. Flake siedziała za wielkim dębowym biurkiem, klepiąc w klawiaturę. Piaskowo brązowe włosy zebrała w koński ogon, a na sobie miała elegancką czarną sukienkę bez rękawów, której Sanchez nigdy wcześniej nie widział. Kiedy go zobaczyła, jej oczy się rozjaśniły. 13
- Wow, Sanchez, przyszedłeś! Poderwała się z miejsca i okrążyła biurko, by go przywitać. Sanchez zauważył, że sukienka była dość krótka, kończyła się nad kolanami. Wyglądała fantastycznie. Pan Miyagi wszedł do pokoju i zatrzymał się obok Sancheza. - Znalazłem biedaka błąkającego się po sali – wyjaśnił. Flake objęła Sancheza i pocałowała go w policzek. Odwróciła się do Miyagiego. - Dziękuję, że go przyprowadziłeś, Pat. - Żaden problem – odpowiedział Miyagi. – Powinnaś przyjść i do nas dołączyć. Zanim Flake zdążyła odpowiedzieć, kolejny mężczyzna w grafitowym garniturze pojawił się w drzwiach. Miał około trzydziestki, ale fryzura przywodziła na myśl nastoletniego członka zespołu: tłusta kurtyna włosów rozdzielonych pośrodku, prawdopodobnie farbowana na czarno dla ukrycia kilku siwych pasm. Miał także kudłatą brodę z kilkoma szarymi plamami, która przywodziła na myśl borsuka przyczepionego do dolnej części jego twarzy. - Hej, Flake – powiedział mężczyzna z uśmiechem. – Mogę skorzystać z łazienki? - Oczywiście, Wallace – odpowiedziała Flake, odwzajemniając uśmiech. – Nie krępuj się. Miyagi przesunął się, by przepuścić Wallace’a. - Zostawię was – powiedział, wycofując się na korytarz. – Oczekuję was na przyjęciu za dwadzieścia minut. Czas się trochę zabawić. Miyagi zniknął. Wallace pospieszył do drzwi łazienki w kącie biura. Kiedy do nich dotarł, zawahał się chwilę, po czym odwrócił się i spojrzał na Sancheza. Zmarszczył brwi, więc Sanchez uśmiechnął się do niego uprzejmie. Wallace nie odwzajemnił gestu. Zmierzył Sancheza wzrokiem od stóp do głowy. Zmarszczone brwi zniknęły, a zastąpił je krzywy uśmieszek. Sanchez nie zapomniał, że Nigel Powell ostrzegał go przed Wallacem. - Co to za grubas? – zapytał Wallace, wskazując Sancheza. - To jest Sanchez – odpowiedziała Flake. - Och, jasne. Miło cię poznać. Wiesz, że w głównej sali jest gość z darmową pizzą? - Już go widziałem – odpowiedział Sanchez. - To się pospiesz, bo jedzenie szybko znika. Przeze mnie też przeleciało jak błyskawica. Zaraz wracam. Wallace otworzył drzwi do osobistej łazienki Flake i zniknął w środku. Przez krótką chwilę, nim zdążył zamknąć za sobą drzwi, Sanchez zauważył w łazience coś, o czym mógł tylko śnić. - O mój Boże, złoty kibel? – wykrztusił. - Tak. Super, nie? – odpowiedziała Flake. - Zajmuję go później. Jeszcze nigdy nie srałem na złotym kiblu. To musi być niesamowite. - Nie zasmrodzisz mi biura! - Ale ten Wallace najpewniej teraz to robi. - Raczej bierze prochy – stwierdziła Flake. - Serio? - Tak. Bierze mnóstwo koki, żeby się doładować. Prawie nie sypia. Naprawdę ciężko pracuje. I mocno imprezuje. 14
- Bierze dragi w pracy? I twój szef na to pozwala? - Tylko Wallace’owi. Jest tak dobry, że szefostwo przymyka oko na jego zachowanie. – Flake uśmiechnęła się do Sancheza w sposób, który sugerował, że oczekiwała od niego jakiejś odpowiedzi. Niestety, on wciąż trafił wiadomość, że ona miała złoty kibel, więc po chwili ciszy to ona zapytała: - Dlaczego postanowiłeś przyjść? - Uch, cóż, zamierzałem zrobić na jutro wyjątkowy obiad świąteczny. Kupiłem jedzenie. Ale potem stwierdziłem, że jesteś tak wspaniałą kucharką, że może zechcesz wpaść do mnie na Boże Narodzenie i coś mi ugotować? Moglibyśmy spędzić ze sobą cały dzień, kiedy skończysz zmywać. - Serio? - Tak. Flake nie wydawała się specjalnie zachwycona jego dobroduszną ofertą. Skrzywiła się. - A może choć raz ty coś dla mnie ugotujesz? Albo mnie gdzieś zaprosisz? - W święta? Wszystko pozamykane, głuptasie. - Moje biuro nie. Jutro mam pracę, już ci mówiłam. Myślałam, że przyszedłeś się ze mną zobaczyć, bo chciałeś spędzić ze sobą wigilijny wieczór i poznać moich współpracowników. - A jutro będą tu dawać jedzenie? Jeśli tak, może też wpadnę? Flake oparła się o biurko. - Będą, ale to nie znaczy, że czasami nie możesz mnie gdzieś zaprosić. – Wskazała na drzwi do prywatnej łazienki. – Wallace zaprasza mnie na lunch przynajmniej raz w tygodniu i słucha wszystkiego, co mu mówię o swojej pracy. I nie dolewa sików do drinków. - Nudziarz. - Wcale nie. Nasz związek, ja i ty, zrobił się nudny. Musisz się zmienić, Sanchez, bo póki co stwierdzam, że przebywanie z ludźmi pokroju Wallace’a jest fajniejsze niż przebywanie z tobą. Rzucenie pracy w Tapioce i rozpoczęcie pracy tutaj było jedną z najlepszych rzeczy, jakie w życiu zrobiłam. I dziś po raz pierwszy przyszedłeś do mnie do pracy. - Fajnie, że twój szef nazywa się pan Miyagi. - Widzisz, właściwie mnie nie słuchasz. Mówię ci, że grozi nam zerwanie, a ty masz w głowie tylko to, że mój szef nazywa się tak jak ten gość z filmów Karate Kid. - Nie wierzę, że mi o nim nie opowiadałaś. - Próbowałam, ale nie słuchałeś. Drzwi do łazienki się otworzyły, ze środka wyszedł Wallace, wycierając nos. - Hej, o co się kłócicie? – zapytał. - Nie kłócimy się – odpowiedział Sanchez. - Pokazałaś mu piersiówkę? – zapytał Wallace Flake. - Umm nie. - Piersiówkę? – powtórzył Sanchez. - Tak. – Wallace promieniał. – Flake dostała dziś po południu złotą piersiówkę, bo jeden z jej obrazów poszedł na akcji za tysiąc dolców. Dawaj, Flake, pokaż mu. Flake wróciła za biurko i otworzyła szufladę. Wyciągnęła lśniącą złotą piersiówkę. Oczy Sancheza zalśniły. 15
- Złota piersiówka? O mój Boże. Mogę? Flake rzuciła mu ją ponad biurkiem. Sanchez złapał i zaczął oglądać. Był to najprawdziwszy, ręcznie robiony klasyk od Sergio Georgini. Święty Graal piersiówek. - Wesołych świąt – powiedziała Flake. – A co ty dla mnie masz? - Co? Och, to niespodzianka – mruknął. - Tak, na pewno. - Mogę skorzystać z łazienki? – zapytał Sanchez, nie mogąc doczekać się wypełnienia piersiówki sikami. Był niemal pewny, że kilku gości na przycięciu chętnie pociągnie łyka ze złotej piersiówki. - Proszę bardzo – odpowiedziała Flake. – Idę na przyjęcie. Idziesz, Wallace? - Jasne – odpowiedział Wallace z irytującym entuzjazmem. Sanchez minął Wallace’a w drodze do łazienki i, jeśli się nie mylił, usłyszał Wallace’a mruczącego coś w stylu „Widzimy się później, frajerze”. Sanchez go zignorował. Złota piersiówka była niesamowita. Wypełnienie jej sikami, stojąc nad złotym kiblem, będzie prawdziwym bożonarodzeniowym cudem. Nie wiedział, że zanim napełni piersiówkę trunkiem własnej produkcji, budynek zmieni się w miejsce wysoce niebezpieczne. 16
Pięć Flake nie chciała tego przyznać, ale od jakiegoś czasu wiedziała, że Sanchez nigdy się nie zmieni. Jej częste lunchowe spotkania z Wallacem potwierdziły, że nie wszyscy mężczyźni bez końca o sobie paplają. Wiedziała, że Wallace przespał się z kilkoma kobietami z biura i wykorzysta pierwszą nadarzającą się szansę, by zaciągnąć ją do łóżka, ale doceniała fakt, że tracił swój czas, by zadać jej kilka pytań i że okazywał jej szczere zainteresowanie, czego Sanchez nie robił od dawna. Zostawiwszy Sancheza w tyle, by napełnił nową piersiówkę swoimi sikami, Flake i Wallace skierowali się do głównej sali, by dołączyć do przyjęcia. Muzyka rozchodziła się z rozmieszczonych w budynku głośników, znacznie głośniej niż przedtem. Przyjęcie trwało w najlepsze. Kilka kolegów Flake stało się bardzo radosnych dzięki nieustającym dostawom darmowego alkoholu. Miejsce pachniało jak Tapioca w sobotni wieczór. Jedynym zapachem przyćmiewającym odór alkoholu była woda po goleniu Wallace’a. Regularnie polewał się Bijan for Men, wodą kolońską od lokalnego kowboja. Nie była to woda o najsubtelniejszym zapachu, ale niewątpliwie męskim. Flake nawdychała się jej, kiedy szła w kierunku bufetu, ale Wallace wziął ją za rękę i pociągnął na parkiet. - Chodź – powiedział. – Pokażę ci kilka moich sztandarowych ruchów. Flake wyszczerzyła zęby. - Wiele o nich słyszałam. Mnóstwo dziewczyn w biurze plotkuje o twojej technice. Wallace zaciągnął ją na środek parkietu, gdzie kilka innych par zbliżało się do siebie bardziej niż w godzinach pracy. Przyciągnął ją blisko siebie. - Nie zrozumiesz tego, dopóki sama nie zobaczysz – powiedział, ocierając się o nią… Flake czuła szybko łomoczące serce. Nagle brakło jej tchu. Wallace otoczył jej talię ramionami i zaczepnie ścisnął jej tyłek. Ona jedną rękę nasunęła na jego ramię, a drugą otoczyła go w pasie. Zobaczyła, że mrugał do kogoś ponad jej ramieniem. Chwilę później muzyka się zmieniła. Wallace musiał dać znak didżejowi, ponieważ zaczęła się piosenka Physical Olivii Newton-John. Wallace śpiewał z wokalistką, jednocześnie prowadząc Flake w tańcu. Ten gość był panem parkietu. Miała wrażenie, że tańczą ze sobą od lat. Bez wysiłku przemykali obok innych par, ich ruchy idealnie zgrywały się z muzyką i sobą wzajemnie. Podczas krótkiego, instrumentalnego przerywnika w piosence, Wallace wyszeptał jej do ucha: - Twoje włosy pięknie pachną. Flake nie mogła powstrzymać się od chichotu. Przeważnie rzucał tanimi komplementami i miała go za frajera, ale w gruncie rzeczy był zabawny i nie brał siebie zbyt poważnie. Tak przejęła się chwilą, że zupełnie zapomniała o bożym świecie. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu uśmiechała się szeroko. Wróciła do rzeczywistości, kiedy zdała sobie sprawę, .ze ponad ramieniem Wallace’a patrzy na Sancheza. Stał samotnie w bocznym korytarzu, trzymając złotą piersiówkę i patrząc na nią. Ból w jego oczach, gdy patrzył na nią i Wallace’a wirujących po parkiecie, był niemal ogłuszający. Odwróciła wzrok, zażenowana, przejęta poczuciem winy. 17
Wśród ogólnego pijaństwa, tańca i głośnej muzyki Flake (i wszyscy pozostali) nie zauważyła grupy mężczyzn, którzy dołączyli do przyjęcia. Było ich siedmiu albo ośmiu, stali z dala od innych imprezowiczów. Kiedy Flake wreszcie dostrzegła ich kątem oka, poczuła się zaintrygowana. Wyglądali jak przeniesieni żywcem z lat osiemdziesiątych. Ich fryzury były naprawdę przeterminowane (chyba że trwałą i łysą głowę z kaskadą włosów z tyłu uznamy za modne), a ubrania nie pasowały do biurowego przyjęcia. Królowały ciężkie skórzane kurtki na wełnianych swetrach. Wszyscy mieli bojówki albo przetarte dżinsy. Z niewytłumaczalnych przyczyn, Flake długo nie widziała najbardziej oczywistej wskazówki co do tożsamości mężczyzn. Wszyscy mieli ciężkie karabiny maszynowe, poza jednym typem z tyłu, ubranym inaczej niż reszta. Nosił srebrny garnitur i trzymał mały pistolet. Zanim Flake zdążyła ostrzec pozostałych przed niespodziewanymi gośćmi, oni sami się zaanonsowali. Dwóch z nich wymierzyło karabiny w sufit i otworzyło ogień. Pierwszą osobą, która zaczęła krzyczeć, była Candice, okrągła blond kelnerka z wózkiem z drinkami. Jej krzyk był niemal tak głośny jak strzały. Brzmiał jeszcze kilka sekund po tym, jak intruzi przestali strzelać w sufit, a didżej wyłączył muzykę. Strzelcy zyskali uwagę całej sali. A kiedy umilkły krzyki Candice, zyskali także totalną ciszę. Dżentelmen w garniturze ruszył do przodu. Dwaj jego towarzysze rozstąpili się, by go przepuścić. Jego srebrny garnitur był lśniący i nowy, bardziej elegancki niż którykolwiek z garniturów Wallace’a, a jego czarne włosy były przylizane do tyłu jak u gangstera z lat osiemdziesiątych. Uśmiechał się złym, pewnym siebie grymasem, zakrawającym na uśmiech psychopaty. Po nieprzyzwoicie długiej chwili samozadowolenia, spokojnie zwrócił się do publiczności. - Panie i panowie, nazywam się Marco Banucci. Nie ma powodów do obaw. Moi przyjaciele i ja nie zamierzamy nikogo zabijać, chyba że okaże się to konieczne. Róbcie to, co wam powiemy, a wyjdziecie stąd żywi. Ale jeśli zrobicie coś głupiego, zostaniecie straceni. – Przerwał i rozejrzał się po przerażonych twarzach zakładników, upewniając się, że wszyscy zrozumieli, iż nie żartował. Po chwili podjął: - Po pierwsze, chcę, żeby wszyscy oddali mi swoje telefony komórkowe. Mój towarzysz Klaus przejdzie między wami z torbą i je zbierze. Odzyskacie je pod koniec wieczoru. Mężczyzna z blond falą włosów z tyłu, ubrany w bojówki i czarny sweter z golfem ruszył po sali z czarnym workiem na śmieci, zbierając komórki. Flake cofnęła się od Wallace’a. - Jak myślisz, czego chcą? – wyszeptała. - Komórek – odpowiedział Wallace. – Nie słuchałaś? - Nie, chodzi mi o to, po co przyszli? Jestem pewno, że nie przyszli tu tylko po nasze telefony. Czy w budynku jest sejf ze złotem albo dużą ilością pieniędzy? Wallace wzruszył ramionami. - Jeśli jest, nic o nim nie wiem. A teraz cicho. Nie chcę ich wkurzyć. Przed nimi pojawił się Klaus i wyciągnął otwarty worek na śmieci. Nic nie powiedział, ale nie musiał dzięki karabinowi maszynowemu zwisającemu z ramienia. Flake bez wahania oddała dwoją komórkę. Gdy wpadała do worka, za Klausem zauważyła dwóch kolejnych uzbrojonych mężczyzn. Poszli korytarzem w kierunku jej biura. W całym tym zamieszaniu zapomniała o Sanchezie. Nigdzie go nie widziała. Zniknął. W jej umyśle pojawiło się wspomnienie, jak stał w korytarzu i patrzył, jak 18
tańczyła z Wallacem. Miała nadzieję, że zobaczy się z nim niebawem i będzie miała szansę wyjaśnić, że nie zamierzała go ranić. Ale stwierdziła, że – znając Sancheza – już go tu nie było. Bez wątpienia ratował skórę i nie przejmował się innymi. Kiedy Klaud skończył zbierać telefony do czarnego worka na śmierci, rzucił go na podłogę u stóp Marco Banucciego. Ten odchrząknął, by ponownie skupić na sobie uwagę zebranych. - Szukam Pata Miyagiego – powiedział. – Jeśli nie wydacie go w dziesięć sekund, zabiję kogoś. Nie próbujcie testować mojej cierpliwości. Nie będę liczył do jedenastu. Jeden… Ku zdumienia Flake, Wallace natychmiast ruszył do przodu. Założyła, że zachowywał się honorowo i ofiarował się, udając Pata Miyagiego. Ale gdy dwaj terroryści podeszli do niego, Wallace wskazał pana Miyagiego stojącego w tłumie współpracowników i krzyknął: - To on! Pan Miyagi wydawał się zszokowany. Wokół rozległy się okrzyki zespołu, a terroryści skupili się na najważniejszej osobie Wieży Figur Woskowych. Marco Banucci zerknął na Wallace’a. - Dziękuję – powiedział, bez grama prawdziwej wdzięczności. Podszedł do Miyagiego i ujął jego rękę. – Panie Miyagi, miło mi wreszcie pana spotkać. Proszę za mną. Dwaj terroryści złapali Miyagiego. Każdy ujął jedno z jego ramion i wspólnie podnieśli go, ruszając ku windzie. Przerażony japoński biznesmen był na tyle mądry, by się nie szamotać, ale terroryści mimo wszystko bili go dla zabawy. Reszta gości patrzyła, w większości obawiająca się o los Miyagiego tak jak o swój własny. Poza jedną osobą. Wallace nachylił się i szepnął Flake do ucha: - Widzisz? – powiedział. – Ocaliłem życie nas wszystkich. Miyagi nigdy by się nie ruszył. - Ale wygląda na to, że oni chcą go zabić – wyszeptała Flake. - Tak, ale mam szansę na zajęcie jego stanowiska – odpowiedział Wallace. – A jeśli mi się uda, chyba cię wypromuję. Jeśli odpowiednio to rozegrasz, może będziesz spała z szefem Wieży Figur Woskowych. 19
Sześć Widok Flake tańczącej z Wallacem i śmiejącej się z jego żartów zabolał Sancheza bardziej, niż sobie to wyobrażał. W jednej krótkiej chwili nietypowego dla siebie geniuszu, zrozumiał, jakim był głupcem. Flake była najlepszą rzeczą, jaka go w życiu spotkała, a on pozwolił jej uciec pomiędzy palcami w objęcia zaciągającego się koką frajera. W tamtej chwili i tamtym miejscu postanowił, że nic nie przeszkodzi mu w odbiciu jej. Pomyślał o przerażającej wizycie Mistycznej Damy i niedawnym spotkaniu z Nigelem Powellem. Obydwoje mówili o tym, że musi zrobić coś wielkiego, by odzyskać Flake. Coś odważnego, może o tym mówili. Cóż, Sanchez stwierdził, że najlepszym sposobem byłoby podejście do Wallace’a i rzucenie mu kwestii George’a McFly z Powrotu do przyszłości. „Hej ty, zabieraj od niej swoje łapska!” Naprawdę zamierzał to zrobić, ale wtedy banda wariatów z włoskim akcentem wpadła na przyjęcie i zaczęła strzelać w powietrze. Walić to! Sanchez odwrócił się na pięcie i czym prędzej uciekł. Minął biuro Flake i wybiegł przez wyjście pożarowe na końcu korytarza. Zbiegł może po trzech stopniach, kiedy zobaczył kolejnego uzbrojonego gościa kilka pięter niżej, pnącego się w górę. Nie było wyjścia, musiał wracać w górę. Postanowił pokonać biegiem jak najwięcej stopni, zanim jego nogi się zmęczą. To powinno oddalić go od strzelca możliwie daleko. Przebiegł dokładnie jedno piętro. Bieg w górę schodów był męczący. Musiał znaleźć sobie kryjówkę i przeczekać do przyjazdu glin. Na kolejnym pierwsze znajdowały się drzwi pożarowe z napisem „Piętro VII – muzeum horroru” wymalowanym czarnymi literami. Złapał gałkę i otworzył drzwi. Panowała za nimi zupełna ciemność, poza kilkoma malutkimi świetlnymi punkcikami na suficie. Wszedł do środka i pozwolił drzwiom zamknąć się za nim, przez co otoczyły go jeszcze głębsze ciemności. Powoli ruszył na przód, wiodąc rękami po ścianach w nadziei znalezienia włącznika światła. Jedynym atutem tej sytuacji było to, że nikt nie zauważy go w ciemności, a i tak wątpił, by ktokolwiek znajdował się na tym piętrze. Wreszcie jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności i zaczął się powoli uspokajać. Oddychał głęboko z powodu paniki i ogólnego braku kondycji. W całym pomieszczeniu rozstawiono najróżniejsze woskowe figury. Zobaczył kilka włączników światła na ścianie obok jednej z woskowych postaci, więc ruszył tam i nacisnął kilka z nich. Parę świateł zaczęło mrugać, aż wreszcie rozświetliły cały pokój. Sanchez rozejrzał się. Znajdował się w ogromnej otwartej sali. Pierwszą rzucającą się w oczy rzeczą była sześciostopowa figura woskowa stojąca tuż obok niego. Był to stwór, którego można by opisać jako pół-człowiek, pół-bóbr. Brzydki jak nieszczęście i futrzasty, z wielkimi zębami. Na ten widok odskoczył. Zapomniał o uzbrojonych ludziach w dole, przez chwilę się uspokajał i rozglądał wokół. Miał mnóstwo figur do obejrzenia. Wszystkie były ohydnymi stworami, niektóre rozpoznawał ze starych horrorów, inne były tylko przerażającymi pół-ludźmi, pół-zwierzętami jak człowiek-bóbr. Wyszedł na środek sali, by sprawdzić, czy znajdzie coś dość dużego, by się pod lub za tym schować. Największą kreaturą był ogromny mamut na środku auli, ale chodziło mu raczej o coś w kącie albo przy ścianie. Tyłek mamuta był wielki, ale nie 20
umywał się do kryjówki za barem w Tapioce. Za windą dla obsługi zobaczył dwie woskowe figury, które wyglądały znajomo. Jedna była wysokim, bladym, ale eleganckim dżentelmenem w długim płaszczu i czerwonej koszuli. Opisano go jako „Hrabia Dracula”. Obok niego znajdował się jeszcze większy gość z szarą twarzą i parą metalowych kołków wystających ze skroni. „Frankenstein”. Sanchaz rozważał ukrycie się za Frankensteinem, kiedy zobaczył ogromnego Yeti stojącego nieco dalej. Był naprawdę wielki. I miał na sobie najprawdziwsze białe futro. Mierząc go wzrokiem, Sanchez mógłby przysiąc, że Yeti poruszył oczami. Przez krótką chwilę wyglądało na to, że Yeti zamierzał zjeść go na kolację, ale potem oczy błysnęły i wpatrzyły w przestrzeń. Sanchez musiał wziąć pod uwagę, że nie myślał jasno z powodu znajdujących się piętro niżej rewolwerowców, więc natychmiast odrzucił bezsensowną możliwość, jakoby Yeti był czymś więcej niż kolejną woskową postacią. Poza tym, zapomniał o swoich rozterkach, kiedy zobaczył figurę nazwaną Szalonym Topornikiem. Szalony Topornik wyglądał okropnie. Był starym łotrem z niechlujną siwą brodą i tandetnym ubraniem z czerwonego drelichu, ale szybko stał się ulubioną postacią z horrorów Sancheza, ponieważ, cóż, miał w rękach cholernie wielki topór! Sanchez podszedł do niego i złapał topór. Wybrał go ze słabego uchwytu figury. Wysunął się z łatwością. Nie był pewny, czy obnoszenie się z toporem było mądrym pomysłem, ale dzięki niemu czuł się bezpieczniejszy. Zastanawiał się, jak najlepiej go użyć w razie potrzeby, kiedy zobaczył, że winda nadjeżdża z piętra poniżej. CHOLERA! Skoczył wraz z nowym toporem ku ogromnemu mamutowi pośrodku sali i schował się za jego ogromnym dupskiem. Trochę gówniana kryjówka, ale słysząc piśnięcie windy oznajmiające czyjeś przybycie, wiedział, że podjął najlepszą z możliwych decyzji. Wyjrzał zza nogi mamuta i zobaczył pana Miyagiego oraz trzech Włochów (których uznał za terrorystów) wychodzących z windy. Jeden z mężczyzn miał na sobie elegancki garnitur i wyglądał na przywódcę. Sanchez nie widział jego twarzy, ponieważ przeszkadzał mu posąg. Mężczyzna pchnął Miyagiego na podłogę obok okropnej postaci człowieka-bobra. Miyagi obrócił się na plecy i uniósł ręce w obronnym geście, a trzej mężczyźni nachylili się nad nim. Sanchez zobaczył dość. Ukrył się za mamutem w miejscu, które uznał za bezpieczne. Mężczyźni byli tak zajęci panem Miyagim, że wystarczyło, by unikał kaszlenia, kichania i głośnego pierdzenia. Usłyszał krzyk pana Miyagiego: - Czego ode mnie chcecie? Odpowiedział jeden z terrorystów: - Panie Miyagi. Mogę pana zapewnić, że jeśli nie odda mi pan chłopca, straci pan życie. - Proszę posłuchać, mister Banucci, tak? – Głos Miyagiego był pełen strachu. - Proszę mi mówić Marco – odparł mężczyzna. - Okej, Marco. Nie rozumiem, czego chcecie od chłopca? Mogę dać wam szyfry do wszystkich sejfów. Możecie zgarnąć tyle pieniędzy, ile zechcecie. Chłopak nie jest nic wart. - Nie chcę pieniędzy! – syknął Marco. – Nie jestem byle złodziejaszkiem. Jestem 21
porywaczem i mordercą. Sierota, którą pan chroni, to spadkobierca małej fortuny. A przez małą fortunę rozumiem mnóstwo kasy. - Mały Tim jest dziedzicem małej fortuny? – Miyagi wydawał się rozbawiony. - Ogromnej fortuny. - Tak, oczywiście. Ale poważnie? Jak? - Panie Miyagi, czy wyglądam panu na kretyna, który zamierz plotkować i się tłumaczyć, aż przyjedzie policja i mnie zgarnie? - Nie, oczywiście że nie. - Więc proszę się zamknąć i słuchać, aż uzna pan, że skończyłem. Miyagi nie odpowiedział, więc po chwili milczenia i lekko zirytowanym westchnieniu, Marco kontynuował. - Mały Tim jest nieślubnym dzieckiem mojego brata Patricka. Niestety, u Patricka wykryto nieuleczalną i nieznaną chorobą, która zabije go w przeciągu czterdziestu ośmiu godzin. - Przykro mi – powiedział Miyagi. - Niepotrzebnie – obojętnie odparł Marco. – Otrułem go i jestem pewny, że to już jego koniec. Widzi pan, mój brat Patrick był dupkiem. Ale, muszę przyznać, bardzo bogatym dupkiem. A kiedy umrze, zgodnie z jego ostatnią wolą, wszystkie bogactwa przejmę ja, chyba że pojawi się dziedzic. Do niedawna nikt nie wiedział, kim był dziedzic, ani gdzie go szukać, ale ostatnio pojawiły się dowody potwierdzające, że spadkobiercą jest małoletni Mały Tim. Szczęśliwie dla mnie, jeśli bachor umrze, ja odziedziczę wszystko. Więc chyba rozumie pan, dlaczego go szukam. - Ale to tylko dziecko! - Będzie go łatwiej zabić. Miyagi wydawał się przerażony. - Naprawdę zamierza pan zabić Małego Tima? On ma tylko dziesięć lat. - Zdaję sobie sprawę – odpowiedział Marco. – Wiem także, że jest gdzieś w tym budynku. Proszę mi go oddać, albo będę musiał pana zabić. - Może być wszędzie – wyrzucił z siebie Miyagi. – Nie wiem, na którym piętrze jest. Wie pan, jakie są dzieci, wszędzie się kręcą. - Policzę do trzech, nie będzie czterech. Jeśli nie powie mi pan, gdzie on jest, zabiję pana. Jasne? - Nie wiem, gdzie jest. - Jeden. - Mówię prawdę. - Dwa. - Myślę, że poszedł już do domu. BANG! Sanchez usłyszał plusk krwi i mózgu spadających na podłogę. Ciekawość wzięła w nim górę i ponownie wyjrzał zza nogi mamuta, by zobaczyć ciało pana Miyagiego opadające na podłogę. Głowa przechyliła się na bok, oczy uciekły w głąb głowy. Język wysunął się na podłogę. W jego czole ziała dziura, z której płynęła krew. Sanchezowi przypomniał się martwy odtwórca Otisa Reddinga, którego widział w windzie, a to przypomniało mu kawał o sraniu w zatoce. Klasyk. Patrzył, jak Marco Banucci kilkukrotnie kopnął ciało Miyagiego, po czym odwrócił 22
się do dwóch kompanów i powiedział: - Dobra. Wygląda na to, że musimy przeszukać budynek. Kto go znajdzie, dostanie milion baksów. Ale najpierw, zanim zaczniecie, pozbądźcie się ciała tego idioty. Gdy Sanchaz patrzył na ciągnione do windy ciało pana Miyagiego, rozważał rozpoczęcie poszukiwań Małego Tima. Może zarobiłby milion baksów, gdyby znalazł dzieciaka i oddał go terrorystom? Szybko wybił sobie ten pomysł z głowy. Znacznie bardziej prawdopodobne było, że terroryści zabiją kolejnych zakładników, na przykład Flake. 23
Siedem Kiedy terroryści zaciągnęli ciało pana Miyagiego do windy i odjechali z nim na dół, Sanchez zaczął analizować możliwe wyjścia z sytuacji. Musiał zawiadomić policję. I, co niemal równie istotne, musiał coś przegryźć. Oczami wyobraźni wciąż widział kawałki pizzy, które czekały na dole. Pizza Mięsna uczta wydawała się szczególnie zachęcająca. A Sanchez był tak głodny, że zjadłby nawet wegetariańską. Przeżywał poważny kryzys. Wyszedł zza ogromnego tyłka mamuta i obejrzał pokój. W zasięgu wzroku nie było nikogo, jedyne ślad krwi biegnący do windy. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął komórkę, którą dał mu Nigel Powell. Wyświetlacz pokazywał coś w stylu TYLKO POŁĄCZENIA ALARMOWE. Cóż, pragnienie pizzy było naprawdę alarmujące. O czym nieustannie przypominał mu burczący brzuch. Sanchez nie był ekspertem w sprawie komórek. Miały za dużo opcji i aplikacji, więc rzadko używał ich do czegokolwiek poza dzwonieniem do lokalnej pizzerii. Na pamięć znał numer do Pizzy Tłustego Franka, a ich dewizą było „Dostarczamy, kiedy trzeba, bez wyjątków”. Ich reklama w kablówce przedstawiała gościa w czarnym stroju dostarczającego pizzę więźniowi wojennemu za w szeregach nieprzyjaciela, więc byle terroryści w Wieży Figur Woskowych tym bardziej nie powinni stanowić problemu. Niestety, kiedy Sanchez wybrał ich numer, ku swojemu rozczarowaniu stwierdził, że na ekranie, zamiast numeru do Tłustego Franka, pojawił się napis PRZEKIEROWANIE. Przyłożył telefon do ucha. Dzwonił, ale nie miał pojęcia do kogo. Po niecałych dwóch sygnałach odezwał się kobiecy głos. - Halo, sztab kryzysowy. Jak mogę pomóc? Sanchez zmarszczył brwi. - Czy to Tłusty Frank? - Nie, sztab kryzysowy. - Dobra, pani – powiedział. – Mam kilka spraw. Po pierwsze, jacyś terroryści przejęli Wieżę Figur Woskowych. Może pani przysłać jakichś gliniarzy, żeby się tym zajęli? Zabili już jednego zakładnika i wyraźnie szukają kogoś o imieniu Mały Tim. - To żart? - Nie. Pan Miyagi nie żyje. Przed chwilą zesztywniał. Na szóstym piętrze jest cała masa zakładników. - Proszę pana, ta linia jest zarezerwowana tylko na sytuacje kryzysowe. - Nie zadzwoniłem tu specjalnie, próbowałem dodzwonić się do pizzerii! Ale z jakiegoś powodu rozmowę przekserowano do pani. Ale skoro już tu jestem i wyświadczam pani przysługę, zgłaszając terrorystów, może byłaby pani tak dobra i przełączyła mnie Tłustego Franka. - Czy pan Sanchez z Tapioki? - Tak. Kto mówi? - Jennifer Dickinson. Podał mi pan kiedyś parszywe imbirowe piwo, pamięta pan? - Nieszczególnie. Niech pani posłucha, pani Dickinson, jeśli nie przyśle tu pani jakichś glin i nie przełączy mnie do Tłustego Franka, będzie pani miała na sumieniu życie kilku osób. A ja robię się naprawdę okropny, kiedy jestem głodny. 24
Usłyszał, jak Jennifer Dickinson wzdycha na drugim końcu linii. - Dobrze, przyślę kilku funkcjonariuszy, żeby to sprawdzili, ale jeśli to żart, wiem, gdzie pana znaleźć. Rozłączyła się. Suka odłożyła słuchawkę, nie przekserowawszy go do Tłustego Franka. Sanchez był wściekły. Jego żołądek wydawał z siebie najróżniejsze dziwaczne dźwięki. Szczęśliwie, w kącie sali wypatrzył automat. Podniósł topór i podbiegł do niego. Była to chyba najwspanialsza maszyna z przekąskami, jaką widział. Pełna Twinkies, pączków i batonów w czekoladzie, a także gazowanych napojów w puszkach. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął banknot pięciodolarowy. Wtedy zobaczył znak głoszący TYLKO KARTY POSIŁKOWE. Miał tylko jedno wyjście. Musiał rozbić szkło toporem. Uniósł go ponad ramię. Cholerny przedmiot ważył znacznie więcej, niż przedtem. Zamachnął się ku szklanej osłonie maszyny. Bingo! Topór z łatwością przebił się przez szkło. Niestety, zanim sięgnął po najbliższe Twinkie, rozwył się głośny alarm. Naprawdę głośny. Właściwie cholernie głośny. Cholera! Sanchez odłożył topór na podłogę i wyrwał Twinkie z maszyny. Miał mało czasu, więc złapał jeszcze dwa pączki. Kiedy zastanawiał się nad wzięciem napoju gazowanego, usłyszał za sobą jakiś hałas. Winda ponownie ruszyła. Ktoś jechał. Pobiegł z powrotem za mamuta i ponownie się za nim ukrył. A przy okazji zaczął wgryzać się w pączka z różowym lukrem. Cholerny alarm nie przestawał dzwonić, więc nie potrafił określić, czy winda zatrzymała się na jego piętrze, czy nie. Kiedy alarm nagle ucichł, pomyślał, że ogłuchł. Na szczęście bębenki miał jeszcze całe, bo słyszał żucie pączka. Nasłuchiwał uważnie, czy na piętrze pojawili się jacyś intruzi. Usłyszał kroki i męski głos. Z włoskim akcentem. - Możesz wyjść – powiedział mężczyzna. – Nie zrobię ci krzywdy. Sanchez trwał śmiertelnie cicho. Na kilka sekund przestał nawet przeżuwać pączka. - Widzę, że jesteś za mamutem – ciągnął mężczyzna. – Wyjdź, powoli. Cholera. Sanchez przełknął resztki pączka, zanim odpowiedział. - Nie mam broni! – krzyknął, żałując, że zostawił topór przy maszynie. Usłyszał, że mężczyzna ładuje karabin, najpewniej zamierzając go zaraz użyć. - Kim jesteś? – krzyknął mężczyzna. Sanchez uniósł ręce w geście poddania i wyszedł zza mamuta. Powitał go widok mocno zbudowanego blondyna w niebieskiej bluzie i czarnych dżinsach, mierzącego w niego z karabinu maszynowego. - Sanchez Garcia. Barman. - Udowodnij – powiedział mężczyzna. – Pokaż dowód. Sanchez powoli sięgnął po portfel, nie chcąc wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, które mogłyby skłonić gościa do naciśnięcia spustu. Wyciągnął go z kieszeni na tyłku. - Rzuć tutaj – powiedział mężczyzna. Sanchez wykonał polecenia. Mężczyzna złapał portfel i go otworzył, cały czas 25