chrisalfa

  • Dokumenty1 125
  • Odsłony228 198
  • Obserwuję128
  • Rozmiar dokumentów1.5 GB
  • Ilość pobrań143 930

Anthony, Piers - 03 - Zamek Roogna

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

chrisalfa
EBooki
01.Wielkie Cykle Fantasy i SF

Anthony, Piers - 03 - Zamek Roogna.pdf

chrisalfa EBooki 01.Wielkie Cykle Fantasy i SF Anthony, Piers - 4 Cykle Anthony, Piers - Cykl Xanth kpl
Użytkownik chrisalfa wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 273 stron)

PIERS ANTHONY Zamek Roogna Cykl Xanth tom III

1. OGR Duszyca Millie stała się pięknością. Oczywiście, nie była już duchem, ale niańką. Nie odznaczała się wielką inteligencją i nie była już taka młoda. Miała dwadzieścia dziewięć lat według własnych obliczeń i około osiemset dwadzieścia dziewięć, jak obliczali inni. Obecnie była najstarszym stworzeniem związanym z Zamkiem Roogna. Została zaklęta jako siedemnastoletnia panna osiemset lat temu, kiedy wzniesiono Zamek Roogna i przywrócona do życia w chwili urodzin Dora. W okresie przejściowym była duchem, i ta etykietka nigdy jej na dobre nie opuściła. A właściwie niby dlaczego? Ogólnie rzecz biorąc, była szalenie atrakcyjnym duchem. Miała cudownie połyskujące włosy; czarne i jedwabiste jak płatki maku, spływające falami po... aż do kolan. Niezmierzone fale włosów pokrywały jej ciało - dlaczego Dor wcześniej tego nie zauważył? Przez wszystkie te lata Millie niańczyła go. Zwłaszcza kiedy jego rodzice pracowali. Och, rozumiał to dość dobrze. Opowiadał innym, że Król zaufał jego rodzicom; Binkowi i Cameleon. A każdy, komu Król ufał, zobowiązany był do nadludzkiej pracowitości, gdyż królewskie misje były zbyt ważne, żeby nie oddać się wyznaczonym przez Króla zadaniom całkowicie. Wszystko to prawda. Ale Dor wiedział, że jego ludzie nie musieli podejmować się tych wszystkich ważnych misji, które prowadziły ich po całej Krainie Xanth i poza jej granice. Oni po prostu lubili podróżować i przebywać poza domem. W tej chwili podróżowali daleko, w Mundanii, a nikt nie wyruszał do Mundanii dla przyjemności. Powodem, który zmuszał człowieka do podróży, był on sam, a właściwie jego talent. Dor przypomniał sobie, jak kilka lat temu rozmawiał z dwuosobowym łożem, którego używali Bink i Cameleon. Zapytał je o to, co działo się w nocy, właściwie z wielkiej ciekawości, i ono opowiedziało - tak, to było całkiem interesujące, szczególnie, kiedy Cameleon znajdowała się w fazie piękności. Była wtedy głupsza od Millie. Ale matka podsłuchała tę rozmowę i powiedziała o tym ojcu, i potem nie wpuszczano już Dora do sypialni. Nie dlatego, że rodzice go nie kochali, jak cierpliwie wyjaśnił mu Bink, ale dlatego, że poczuli się rozdrażnieni tym, co nazwali “naruszeniem intymności”. Od tej pory młodzi pieścili się poza domem. A Dor nauczył się nie wtykać nosa w cudze sprawy. Millie opiekowała się Dorem, nie miała przed nim tajemnic. Prawdę mówiąc nie lubiła, gdy rozmawiał z toaletą, chociaż było nią po prostu wiadro, które opróżniano w głębi ogrodu, gdzie żuki gnojaki w magiczny sposób przerabiały zawartość na słodko pachnące róże. Dor nie mógł rozmawiać z różami, gdyż były żywe. Mógłby rozmawiać z martwymi różami - ale wtedy pamiętały tylko to, co

działo się po ich ścięciu, a zatem niewiele. A Millie nie lubiła, kiedy stroił żarty z Jonathana. Poza tym była dość rozsądna i lubił ją. Ale nigdy dotąd naprawdę nie dostrzegał jej kształtów. Millie bardzo przypominała nimfę z jej wszystkimi kobiecymi kaprysami, miękkością i wrażliwością, a jej skóra była tak jasna, jak strąk mleczaja tuż przed spuszczeniem mleka, ubierała się zazwyczaj w jasne, przejrzyste sukienki, które nadawały jej eteryczną zwiewność mocno przypominającą o jej duchowości. Na dodatek nie skrywały podniecających, delikatnie zarysowanych konturów ciała. Głos miała miękki jak wołanie ducha. A jednocześnie była mądrzejsza od nimfy i bardziej cielesna od ducha. Miała... - Och, co za brednie chodzą mi po głowie - głośno poskarżył się Dor. - A skąd mam wiedzieć? - odpowiedział zirytowany kuchenny stół. Zrobiony był z sękatego dębowego drewna i miał pokrętne usposobienie. Millie odwróciła się i uśmiechnęła automatycznie. Myła właśnie talerze w zlewie. Twierdziła, że lepiej było robić to własnoręcznie niż odszukać odpowiednie zaklęcie czyszczące. I prawdopodobnie tak było. Zaklęcie miało formę proszku i pochodziło z pudełka zrobionego przez zaklinacza pałacowego, a proszek zawsze się wysypywał. Niewiele było rzeczy bardziej irytujących od biegania za umykającym proszkiem. Więc Millie nie korzystała z proszku, sama myła naczynia. - Czy jesteś już głodny, Dor? - Nie - odpowiedział zawstydzony. Był głodny - ale nie miał ochoty na jedzenie. Jeżeli w ogóle można określić jego pragnienie słowem “głód”. Wtem usłyszeli niepewne, stłumione pukanie do drzwi. Millie spojrzała w tym kierunku, a włosy spłynęły jej wzdłuż ciała wspaniałą kaskadą. - To Jonathan - powiedziała rozpromieniona. - Jonathan zombi. Dor nachmurzył się. Nie, żeby był szczególnie źle nastawiony do zombich, ale nie lubił, kiedy wałęsali się wokół domu. Mieli skłonność do upuszczania zgniłych kawałków własnego ciała, kiedy spacerowali. No i nie wyglądali zbyt ładnie. - Och, co ty widzisz w tym worze na kości? - dopytywał się Dor, garbiąc i obnażając zęby na sposób zombich. - Nie. Dor, to nie jest w porządku! Jonathan jest starym przyjacielem. Znam go od wieków. Nie przesadzam! Zombi nawiedzają otoczenie Zamku Roogna tak samo długo jak duchy. To naturalne, że te dwa typy potworów znają się dobrze. Ale Millie była kobietą. Żywą i cielesną. Ekstremalnie cielesną - pomyślał Dor, kiedy obserwował, jak przebiega lekkim krokiem do tylnych drzwi. Dla kontrastu - Jonathan to ożywiony martwy mężczyzna o przerażającym wyglądzie. Żywy trup. Jak mogła zwrócić nań uwagę?

- Piękna i bestia - wymruczał z zawziętością. Sfrustrowany i wściekły, Dor wymaszerował z kuchni do głównego pokoju. Podłoga była tam gładka, twarda jak skorupa sera i wypolerowana aż do połysku, a ściany żółtobiałe. Uderzył pięścią w jedną z nich. - Hej, przestań! - zaprotestowała ściana. - Złamiesz mnie. Wiesz, że jestem tylko serem. Dor wiedział. Dom był wielkim, podziurawionym wiejskim serem. Dawno temu stwardniał na kość. Kiedy dojrzewał, był ożywiony, ale jako dom stał się martwy i od tego czasu można z nim gawędzić. Ale przecież ser nie miał nic ciekawego do powiedzenia. Dor mocno pchnął frontowe drzwi. - Nie ośmielaj się mną trzaskać! - ostrzegały, ale i tak nimi trzasnął i usłyszał za sobą ich syczące drżenie. Te drzwi były jeszcze bardziej kiepskie niż ser. Dzień był ponury. Mógł to przewidzieć. Jonathan przekładał składanie wizyt na ponure dni, które chroniły jego chronicznie gnijące ciało przed zbyt szybkim wysuszeniem. Rzeczywiście, zbierało się na deszcz. Chmury zagęszczały się w ciemne kłęby, przygotowując się do oczyszczenia ustroju. - Nie wylewajcie się na mnie! - wrzasnął Dor w kierunku nieba w podobnym tonie, w jakim zwróciły się doń drzwi. Najbliższa chmura zachichotała zjadliwie, wydając dźwięk podobny do grzmotu. - Dor! Poczekaj! - zawołał ktoś cienkim głosikiem. Był to golem Grundy, obecnie już nie golem, ale nie sprawiało to wielkiej różnicy. Był kompanem Dora poza domem, zawsze czujny na wyprawy chłopca do lasu. Rodzice Dora tak to załatwili, żeby chłopak zawsze był pod czyimś nadzorem - na przykład Millie, która nie miała żadnych wstydliwych tajemnic, lub Grundiego, który nie zważał na nic. W rzeczywistości Grundy byłby szczerze dumny, gdyby odczuwał zakłopotanie. Pchnęło to myśli Dora na inne tory. Właściwie nie dotyczyło to jedynie Binka i Cameleon; nikt w Zamku Roogna nie starał się zbyt blisko zaprzyjaźnić z Dorem, ponieważ o wszystkim, co działo się w otoczeniu mebli, które widziały i słyszały, Dor mógł się od nich dowiedzieć. Dla niego ściany miały uszy, a podłogi oczy. Co starali się ukryć? Czy wstydzili się wszystkiego, co robili? Jedynie Król Trent wydawał się nie odczuwać skrępowania w jego obecności. Ale Król z trudnością mógłby spędzać cały czas na zabawianiu chłopca. Grundy przerwał te rozmyślania. - To zły dzień na wycieczkę, Dor! - ostrzegł. - To bardzo pracowita burza. Dor spojrzał srogo na chmurę. - No, zamocz ten swój pusty łeb! - wrzasnął na nią. - Nie jesteś gromowym łbem, jesteś zakutym łbem!

Otrzymał odpowiedź w postaci ulewy żółtego gradu. Zmuszony był poruszać się jak zombi. Zakrywał twarz, aż przeszedł grad. - Bądź chociaż w połowie rozsądny, Dor - powiedział Grundy. - Nie wchodź w zatarg z tą nędzną burzą! Zmoczy nas do suchej nitki! Dor niechętnie ustąpił na rzecz rozsądku. - Poszukamy okrycia. Ale nie w domu w którym przebywa zombi. - Ciekaw jestem, co Millie w nim widzi - powiedział Grundy. - Sam się nad tym zastanawiałem. Deszcz rozpadał się. Szybko pobiegli pod parasolowe drzewo, którego wielka, cienka kopuła właśnie rozpościerała się na spotkanie deszczu. Drzewa parasolowe wolały suchą glebę, żeby móc ochraniać ją od deszczu. Kiedy świeciło słońce, zwijały się, żeby nie przeszkadzać jego promieniom. Istniały również drzewa parasolowe, które reagowały odwrotnie - rozpościerając kopułę na słońcu, a zwijając podczas deszczu. Kiedy zdarzało się tym gatunkom wysiać obok siebie, rozpoczynał się naprawdę zaciekły spór. Pod upatrzonym drzewem znaleźli już schronienie dwaj duzi chłopcy, synowie pałacowych strażników. - Hej! - krzyknął jeden z nich. - Czy to nie jest ten dureń, który rozmawia z krzesłami? - Idź, poszukaj sobie własnego drzewa, nieudaczniku - nakazał drugi chłopiec. Miał pochyłe ramiona i wysuniętą szczękę. - Ty, Końska Szczęko! - warknął Grundy. - To drzewo nie należy do ciebie! Każdy dzieli się parasolami podczas burzy. - Ale nie z rozmówcami krzeseł, mikrusie. - On jest magiem! - z oburzeniem stwierdził Grundy. - Rozmawia z nieożywionymi. Nikt inny nie potrafi tego robić. Nikt nie potrafił tego robić w całej historii Xanth i nigdy więcej nie będzie takiego maga! - Zostaw, Grundy - wymruczał Dor. Golem miał ostry język, który mógł sprowadzić kłopoty na nich obu. - Znajdziemy inne drzewo. - Widzisz? - oświadczył Końska Szczęka triumfalnie. - Mały szerszeń nie dotrzyma placu lepszym od siebie. I zaśmiał się. Nagle, tuż za nimi rozległ się odgłos wybuchu. Obydwaj, Dor i Grundy, podskoczyli przestraszeni, zanim przypomnieli sobie, jaki jest talent Końskiej Szczęki - imitowanie odgłosu detonacji. Obydwaj chłopcy zaśmiali się hałaśliwie.

Dor zrobił krok spod parasola - i postawił stopę wprost na wężu. Cofnął się - ale wąż natychmiast rozpłynął się w kłębie dymu. Był to talent drugiego chłopca. Wyczarowywanie małych, nieszkodliwych gadów. Tych dwóch śmiało się z takim zapałem, że upadli na pień drzewa parasolowego. Dor i Grundy poszli pod inne drzewo ścigani następnym akustycznym wybuchem. Dor zdusił uczucie gniewu. Nie lubił być traktowany w ten sposób, ale był bezsilny wobec przeważającej siły fizycznej starszych chłopców. Jego ojciec, Bink, był muskularnym mężczyzną zdolnym do brutalnej walki, kiedy okazja tego wymagała. Ale Dor odziedziczył więcej po swojej matce, mniejszej i szczuplejszej. Jak bardzo żałował, że nie jest podobny do ojca! Deszcz zacinał teraz, zlewając Dora i Grundiego do suchej nitki. - Dlaczego tolerujesz coś takiego? - dopytywał się Grundy. - Jesteś magiem! - Magiem porozumiewania się - stwierdził Dor. - To niezbyt się liczy wśród chłopców. - To bardzo się liczy! - krzyczał Grundy, wzbijając fontanny wody małymi nogami w tworzących się kałużach. Dor z roztargnieniem schylił się i podniósł go. Golem miał przecież zaledwie kilka cali wysokości. - Mógłbyś porozmawiać z ich ubraniami i dowiedzieć się ich sekretów, obgadać ich... - Nie! - Jesteś cholernie etyczny Dor - skarżył się Grundy. - Siła jest po stronie ludzi bez skrupułów. Gdyby twój ojciec był odpowiednio bezlitosny, zostałby Królem. - On nie chciał być Królem! - O tym się nie dyskutuje. Królowanie nie jest sprawą chęci, a talentu. Tylko spełniony mag może być Królem. - Takim magiem jest Król Trent. Jest dobrym królem. Mój ojciec mówi, że w Krainie Xanth naprawdę wszystko uległo poprawie, odkąd Mag Trent przejął władzę. Kiedyś prawie wszędzie panowały chaos, anarchia i zła magia. Spokojnie było tylko na wsi. - Twój ojciec rozumie to lepiej niż ktokolwiek inny. On nie jest zbyt dobroduszny. Miej baczenie na niego. - To nie był komplement. - Wiem, że nie - dla ciebie. - Grundy przerwał. - Czasem mam tajemnicze uczucie, że nie jest z ciebie naiwniak, na jakiego wyglądasz. Kto wie, może małe, normalne robaczki gniewu i zazdrości gnieżdżą się w twoim sercu, tak jak w sercach innych. - Oczywiście, że tak. Dzisiaj, kiedy zombi wpadł w odwiedziny do Millie - przerwał.

Dor odwrócił się - i oczywiście, ponieważ golem był na jego ręce. Grundy odwrócił się również. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Tylko to, że mężczyźni dostrzegają w kobietach rzeczy, których nie zauważają chłopcy. Wiesz, jaki jest talent Millie? - Nie. Jaki? - Seksowność. - Myślałem, że to jest coś, co posiadają wszystkie kobiety. - To jest coś, co wszystkie kobiety chciałyby posiadać. U Millie jest to magiczne; każdy mężczyzna blisko niej to odczuwa. Nie miało to dla Dora większego sensu. - Mojego ojca to nie dotyczy. - Twój ojciec trzyma się od niej z daleka. Czy myślałeś, że to przypadek? Dor myślał, że to jego własny talent sprawia, iż Bink tak często przebywa z dala od domu. Kuszące byłoby pomyśleć, że się mylił. - A co z Królem? - On ma żelazną samokontrolę. Ale możesz założyć, że te pokusy błąkają się w jego mózgu, niewidoczne. A przyjrzyj się, jak Królowa bacznie go obserwuje, kiedy Millie jest w pobliżu. Dor zawsze sądził, że to na niego Królowa spogląda z dezaprobatą, kiedy Millie zabierała go jako dziecko do pałacu. Teraz nie był tego pewien, toteż już dłużej się nie spierał. Golem zawsze dysponował wielką ilością plotkarskich wiadomości, które dorośli uważali za zabawne. Nawet, kiedy były podejrzanej jakości. Czasami dorośli byli tacy głupi. Podeszli do pawilonu w sadzie Zamku Roogna. Znajdował się tam kamień suszący, ustawiony właśnie na takie okazje. Kiedy się przybliżyli, wyemitował gorące promieniowanie, które w przyjemny sposób osuszało ich ubrania. Niewiele było tak przyjemnych rzeczy jak kamień suszący po przeraźliwym zmoknięciu i zmarznięciu. - Naprawdę doceniam twoją usługę, suszarko - powiedział Dor. - Wszystko zależy od zawodu - odparł kamień. - Mój kuzyn, kamień ostrzący, naprawdę ma pracę, która go wyniszcza. Wszystkie te noże do wyostrzenia, rozumiesz. Cha, cha! - Cha, cha - zgodził się, łagodnie go głaszcząc. Kłopot z rozmawianiem z nieożywionymi przedmiotami polegał na tym, że nie były zbyt mądre, choć myślały, że zjadły wszystkie rozumy. Jakaś postać wyłoniła się z sadu, trzymając w dłoniach garść wiśni w czekoladzie. - O, nie! - krzyknęła rozpoznając Dora. - Czy to nie jest Dor, wścibski ptak dodo, bez życia? - Patrzcie, kto to mówi - odparował Grundy. - Wściekła Iren - pałacowy berbeć.

- Dla ciebie, księżniczka Iren - wysyczała dziewczynka. - Mój ojciec jest Królem, zapomniałeś? - Tak, ale ty nigdy nie będziesz Królową - powiedział Grundy. - Ponieważ kobiety nie mogą zasiąść na tronie, golemie! Ale gdybym była mężczyzną... - Nawet gdybyś była mężczyzną, dalej nie byłabyś Królem, ponieważ nie masz talentu Maga. - A właśnie, że mam! - wybuchnęła gniewem. - Lepki palec? - zapytał szyderczo Grundy. - To jest zielony kciuk! - wykrzyknęła rozwścieczona. - Mogę sprawić, że każda roślina wyrośnie. Szybko. Duża. Zdrowa. Dor powstrzymał się od chęci sprzeczki, ale uczciwość wymagała jakiejś uwagi. - To jest zaszczytna magia. - Trzymaj się od tego z dala, dodo! - wysapała. - Co ty o tym wiesz? Dor rozłożył ręce. Jak miał przebrnąć przez argumentację, której próbował uniknąć? - Nic. Nie potrafię niczego wyhodować. - Potrafisz, kiedy zostaniesz mężczyzną - zamruczał Grundy. Irena nadal się złościła - Więc jak to jest, że nazywają cię Magiem, podczas gdy ja jestem tylko... - Zepsutym berbeciem - dokończył za nią Grundy. Była dziewczynką o zielonych oczach i włosach o zielonkawym połysku, który odzwierciedlał jej talent, ale kciuki miały kolor normalnego ciała. Była dziewczynką o rok młodszą od Dora, więc mogła płakać, ile chciała. Ale poczuł się zakłopotany. Chciałby sobie radzić z nią, ale nie potrafił. - Nienawidzę cię! - wywrzeszczała w jego kierunku. Całkowicie zbity z tropu Dor mógł jedynie wykrztusić: - Dlaczego? - Ponieważ masz zamiar zostać K-Królem. I jeżeli będę chciała zostać K-Królową, będę musiała, musiała... - Wyjść za niego - powiedział Grandy. - Naprawdę powinnaś nauczyć się kończyć własne zdania. - Uuuu! - Płakała i brzmiało to tak, jakby naprawdę miała się na niego rzucić. Rozglądała się dziko dookoła, spostrzegła maleńką roślinkę w rogu pawilonu. - Rośnij! - wrzasnęła do niej wskazując palcem. Roślina odpowiadając na jej talent rosła, był to cienisty bokser z małymi rękawicami bokserskimi na sprężystych witkach.

Rękawice zaciskały się i uderzały w cienie utworzone przez odległe błyskawice. Wkrótce bokser miał kilka stóp wysokości, a rękawice powiększyły się do rozmiarów ludzkich pięści, uderzały w niewyraźne cienie wewnątrz pawilonu. Dor cofnął się wiedząc, że uderzenia mają swoją siłę. Przyciągnięta jego ruchem i ostrzejszym cieniem, który rzucało jego ciało, roślina pochyliła się w jego kierunku. Rękawice były teraz nawet większe niż ludzkie pięści i przymocowane do pnączy grubszych od ludzkiego przegubu. Było ich wiele, kilka uderzało, a pozostałe rozwijały się do następnego uderzenia utrzymując całą roślinę w równowadze. Iren przypatrywała się mu, a mały żarłoczny uśmiech błąkał się na jej wargach. - Jak mam sobie z tym poradzić? - zapytał Dor z niezadowoleniem. Nie chciał uciekać z pawilonu; burza przybrała na sile i żółty deszcz bębnił po dachu. Hałaśliwe dudnienie rozdrażniło go, coraz potężniejszy grad zdawał się zapowiadać widmowe tornada. - Cóż, nie jestem zbyt pewien - odpowiedział pawilon. - Ale kiedyś podsłuchałem, jak Królowa rozmawiała z jakimś duchem, kiedy schowali się przed ulewą, i ona powiedziała, że Bink zawsze był dla niej utrapieniem, a teraz syn Binka jest utrapieniem dla jej córki. Powiedziała, że musi coś z tym zrobić, ale tak, żeby nie dotarło to do Króla. - Ale ja nigdy nie zrobiłem im nic złego! - zaprotestował Dor. - A jednak tak - powiedział Grundy. - Urodziłeś się spełnionym Magiem. One nie mogą tego znieść. Teraz rękawice bokserskie zepchnęły go ź do krawędzi pawilonu. - Jak mam się stąd wydostać? - Zrób światło - odpowiedział pawilon. - Cienisty bokser nie może znieść światła. - Nie mam światła! Jedna rękawica zadrasnęła go w pierś, kiedy ją odtrącał, a woda zmoczyła mu plecy. Był to żółty deszcz - czy postawiał żółte smugi? - Więc lepiej uciekaj - powiedział pawilon. - Tak, dodo! - potwierdziła Iren. Roślina jej nie napastowała, ponieważ to ona ją zaczarowała. - Wystaw głowę na uderzenia tego gradu. Trochę lodu dobrze ci zrobi na mózg. Dodatkowe trzy rękawice bokserskie natarły na niego. Dor skoczył w deszcz. Natychmiast przemókł do suchej nitki, ale na szczęście kulki gradowe były mniejsze, lżejsze i jakoś gąbczaste. Gonił go szyderczy śmiech Iren. Podmuchy wiatru szturchały go wściekle, a błyskawice szalały po niebie. Dor wiedział, że nie ma żadnej sprawy do załatwienia w tej burzy, ale nie chciał wracać do domu. Pobiegł w dżunglę. - Odwróć się - krzyczał mu Grundy do ucha. Golem uczepił się jego palców. - Schowajmy się gdzieś!

Była to doskonała rada, pociski błyskawic mogły wyrządzić wiele szkody, kiedy uderzały zbyt blisko. Po tym jak leżały kilka godzin na ziemi i ochłodziły się tak, że nie były zbyt jasne, potrafiły skupić się razem i mogły uderzyć w ściany i rzeczy. Ale świeża błyskawica potrafiła przebić człowieka. Pomimo tego, Dor biegł dalej. Ogólne zdenerwowanie i zmieszanie, które odczuwał, zmuszały go do biegu. Ale nie był aż tak rozbity, żeby popełnić błąd i pobiec ku oczywistym niebezpieczeństwom Odludzia. Bezpośrednie otoczenie Zamku Roogna zostało zaklęte dla bezpieczeństwa ludzi i ich przyjaciół. Ale głęboko w dżungli znów czyhały potwory. Żadne zaklęcie nie potrafiłoby na długo oswoić wikłacza lub ułagodzić smoka. Lecz magia chroniła niektóre ścieżki i mądre osoby trzymały się ich. Grom trzasnął nad nimi i zagłębił swoje ostrze w pień masywnego dębu. Lśniąca błyskawica drżała na całej długości. Była to mała błyskawica, ale miała trzy ostre szpice i mogłaby rozerwać Dora, gdyby w niego uderzyła. Od jej gorąca pień drzewa pokrył się pęcherzami. Była zbyt blisko, by chybić. Dor pobiegł wprost do najbliższej zaczarowanej ścieżki, tej prowadzącej na południe. Żadne pioruny nie mogły go tam dosięgnąć. Wiedział, że na końcu tej ścieżki leżała wioska Magicznego Pyłu, rządzona przez trolle, ale nigdy nie dotarł tak daleko. Tym razem - cóż, biegł bez zatrzymywania się, chociaż z trudem łapał oddech. Ale wysiłek pozwalał przynajmniej utrzymać mu ciepło. - Dobrze, że jestem z tobą - szepnął Grundy do jego ucha. - Tym sposobem przynajmniej jeden rozumny umysł znajduje się w tym rejonie. Dor musiał się uśmiechnąć i poprawił mu się nastrój. - W każdym razie pół umysłu - powiedział. Burza rozjaśniła się również, jakby współbrzmiąc z jego nastrojem. Ze sposobu, w jaki oddziaływał na nieożywione, było to zupełnie możliwe. Zwolnił do spacerowego kroku, oddychając ciężko, ale podążał dalej na południe. Żałował, że nie posiada silnego, muskularnego ciała, które mogłoby biegać bez zadyszki lub które znokautowałoby rękawice bokserskie cienistego boksera, gdyż był raczej cherlawej budowy. Oczywiście, nie osiągnął jeszcze pełnego wzrostu, ale wiedział, że nigdy nie będzie olbrzymem. - Pamiętam burzę, jaką przecierpieliśmy na tej drodze, zanim się urodziłeś - zauważył Grundy. - Twój ojciec Bink i centaur Chester, i żołnierz Crombie w przebraniu gryfa - Król przemienił go na czas wyprawy, wiesz - i Dobry Mag... - Dobry Mag Humfrey? - dopytywał się Dor. - Podróżowałeś z nim? On nigdy nie opuszcza swojego zamku...

- To była wyprawa twojego ojca do źródeł magii. Naturalnie, Humfrey wyruszył z nami. Stary gnom zawsze żądny informacji. To dobra rzecz. On jest tym, który pokazał mi, jak się stać prawdziwym. Ale i jemu się powiodło, spotkał Gorgonę, powinieneś był zobaczyć, jakie zrobiła na nim wrażenie. Był pierwszym mężczyzną, z którym mogła porozmawiać i który nie zamienił się w kamień. W każdym razie, ta burza była tak paskudna, że zmyła trochę gwiazd z nieba i te pływały w kałużach. - Przestań, Grundy! - krzyknął Dor śmiejąc się. - Wierzę w magię jak każda rozsądna osoba, ale nie jestem głupcem! Gwiazdy nie mogą pływać w wodzie. W parę sekund zgasłyby z sykiem! - Może i tak. Dosiadałem latającej ryby w tym czasie, więc nie widziałem tego zbyt dobrze. Ależ to była burza! Zadrżała ziemia, ale nie był to grzmot pioruna. Dor zatrzymał się zaniepokojony: - Co to jest? - Dla mnie brzmi to jak kroki olbrzyma - zaryzykował Grundy. Jego talentem było tłumaczenie i mógł przekładać wszystko, co powiedziało jakieś stworzenie, ale odgłos kroków nie był językiem. - Albo jeszcze gorzej. To właściwie mógłby być... Nagle zamajaczyło coś w mroku. - Ogr! - dokończył Dor porażony strachem. - Wprost, na ścieżce! Jak zaklęcie mogło tak zawieść? Spodziewałem się, że będzie my bezpieczni na tej... Ogr maszerował gromko w ich kierunkuj. Ciężki, niezgrabny, więcej niż dwa razy wyższy od Dora i odpowiednio szerszy. Jego wielkie usta o rzadkich zębach otworzyły się przerażająco. Wydały ryk przypominający odgłos wydawany przez głodnego smoka. - Co powie mały człowieczek - czy da mi rękę na zdrowie? - powiedział Grundy. - Co? - zapytał Dor prawie unieruchomiony ze strachu. - To powiedział ten ogr, ja tłumaczę. - A, oczywiście. Nie! Potrzebuję swoich rąk! On nie może ich pożreć - odrzekł, chociaż nie był pewien, czy może powstrzymać ogra od zjedzenia czegokolwiek, na co tamten miałby ochotę. Ogry doskonale kruszyły kości. Ogr znowu zaryczał: - Ja nie zjem młodego, potrzebuję pomocy jego - przetłumaczył Grundy. Wtedy golem wreszcie rozpoznał ogra: - Crunch! - krzyknął. - Ogr wegetarianin! - Zatem dlaczego chce pożreć moje ręce? - domagał się odpowiedzi Dor. Potwór uśmiechnął się. Bardziej przypominało to otwór pękniętego wulkanu. - Ze strachu pokazuje kły, choć ledwie większy od pchły!

- To o mnie! - zgodził się Grundy, odpowiadając na własne tłumaczenie. - Dobrze znowu cię widzieć, Crunch! Jak się czuje ta mała dama z włosami jak pokrzywy i skórą jak papka, której twarz przyprawia każdego zombi o rumieniec? - Śliczna jest jak zawsze, lecz z tęsknoty płacze - odpowiedział ogr. Dor zaczynał wyławiać słowa z tego bełkotu. Ten stwór mówił jego językiem, ale z paskudnym akcentem, co prawie zupełnie zaciemniało zrozumienie. - Mieliśmy dobre grzmotnięcie, zrobiliśmy małego Smasha na szczęście. Dor upewnił się, że czar ścieżki nie zawiódł. Ten ogr był nieszkodliwy - nie, żaden ogr nie był nieszkodliwy. Ale przynajmniej nie żarłoczny. - Małego ogra? - Smash maleńki, prawie jak ty, odszedł i został bez taty. - Zrzuciliście z góry swoje dziecko? - zapytał przerażony Dor. Może mimo wszystko czar ścieżki przestał działać. - Dodo! Smash to imię ich dziecka - wyjaśnił Grundy. - Wszystkie ogry mają takie opisowe imiona. - Więc dlaczego Smash spadł z góry? - dopytywał się nerwowo Dor. - Żony trolli zjadają swych mężów, więc być może ogry zjadają... - Smash powędrował w kapuśniaczku, rodzice pytają, gdzieś dzieciaczku! Ta ostatnia burza była zaledwie kapuśniaczkiem dla ogrów? Miało to sens. Nie ma wątpliwości, że Crunch używał pioruna jako wykałaczki. - Pomożemy ci odszukać twoje dziecko - rzekł Dor, podejmując się tej dobroczynnej misji z entuzjazmem. Nie ma nic lepszego dla podniesienia ducha jak mała wyprawa! Crunch poszukiwał swojego małego Smasha, który zabłądził i prosił o pomoc. Niewiele ludzkich istot doznało kiedykolwiek takiego zaszczytu ze strony ogra! - Grundy może zapytać istoty żywe, ponieważ zna wszystkie ich języki, a ja mogę pytać martwe przedmioty. Odnajdziemy go bardzo szybko! Crunch wydał westchnienie ulgi, które niemal zbiło Dora z nóg. Szybko doszli do miejsca, gdzie ostatni raz widziano “malca”. Crunch wyjaśnił, że Smash żuł sobie gwoździe dostarczające mu dziennej porcji żelaza, a potem musiał zabłądzić. - Czy mały ogr przechodził tędy? - zapytał Dor pobliskiego kamyka. - Dlaczego nie skłonisz ziemi, żeby mówiła ci ciepło-zimno? - zasugerował Grundy. - Ziemia nie ma osobowości - odpowiedział Dor. - Jest po prostu częścią Krainy Xanth. Wątpię, czy zdołałbym przyciągnąć jej uwagę. W każdym razie częściowo jest ożywiona - myślę o korzeniach, robakach, drobnoustrojach i magicznych przedmiotach. - Spójrz na grzbiet skały - wskazał Grundy. - Możesz go wykorzystać.

- Dobry pomysł. Mów mi “ciepło” lub “zimno”, kiedy będę szedł - powiedział do niego Dor i powędrował w kierunku drzewa. Crunch stąpał za nim tak delikatnie, jak potrafił, czyli tak, że drganie ziemi niezupełnie zagłuszyło głos skały. “Ciepło” - “ciepło” - “zimno” - “ciepło” - wołała skała kierując Dora w odpowiednią stronę. Dor naraz zdał sobie sprawę, że naprawdę jest magiem. Nikt inny nie mógłby przeprowadzić takich poszukiwań. Magia wzrostu roślin Iren była silnym talentem, wartościowym ale traciła znaczenie wobec wszechstronności jego magii. Jej zielony paluch mógł oddziaływać jedynie na rośliny. Król rządzący Xanthem musiał umieć posługiwać się swoją mocą skutecznie, tak jak to robił Mag Trent. Trent mógł przemienić każdego wroga w żabę i wszyscy mieszkańcy Xanth o tym wiedzieli. Ale Mag Trent był mądry i używał swojego talentu skromnie, jedynie po to, by ćwiczyć swój umysł i wolę. Co zrobiłaby dziewczyna, taka Iren, gdyby uzyskała tron? Obsadziłaby drogi szpalerami cienistych bokserów? Talent Dora był o wiele bardziej efektywny. Mógł dowiedzieć się wszystkich sekretów, tak skrzętnie skrywanych przez każdego. Wiedza stanowiła o sile. Dobry Mag Humfrey wiedział o tym. On... - Uwaga, wikłacz! - ostrzegł go szeptem Grundy. Dor zdwoił czujność. Dobrze, że był z nim golem, zamiast tych ciekawskich istot należących do jego własnego gatunku. Dor bezmyślnie szedł zgodnie ze wskazówkami skały i nagle zatrzymał się przed średnich rozmiarów wikłaczem. Bez wątpienia mądry Grundy dlatego trzymał się Dora. Wiedział doskonale, że czujność Dora słabła nazbyt często. Jeżeli mały Smash poszedł tamtędy... - Mógłbym go zapytać - powiedział Grundy - ale drzewo prawdopodobnie skłamałoby, jeżeli w ogóle nie zignorowałoby mojego pytania. Właściwie rośliny nie mówią zbyt wiele. Crunch podszedł bliżej.. - Rrram! - zaryczał pakując jeden wielki jak maczuga palec w kręte macki. Pytanie nie wymagało tłumaczenia. Wikłacz wydał roślinny pisk strachu i cofnął swoje macki. Zdumiony Dor zrobił krok do przodu. “Ciepło” - powiedziała skała. Dor nerwowo okrążył teren normalnie kontrolowany przez wikłacza. “Zimno” - rzekła skała. Więc mały ogr trzymał się z dala od mięsożernego drzewa. Ale teraz ślad wiódł prosto ku rozpadlinie mrowiącej się od niklogłowych. Niklogłowy mogły wycinać krążki z ciał wszystkich stworzeń, tak potężnych jak ogry. Ale jeżeli... Lecz Dor odkrył, że ślad wiedzie w przeciwnym kierunku. Zbocze obniżało się, ale wokół znajdowało się wiele pojedynczych skał, które dobrze im się przysłużyły. Ślad wiódł coraz dalej i dalej, klucząc pośród pospolitych okropności Xanth: igłowego kaktusa, gniazda harpii, zatrutego źródła, pożerających ludzi kwiatów - na szczęście Smash nie był człowiekiem, ale ogrem, więc kwiaty spurpurowiały z wściekłości. Grządka mieczowej trawy o

ostrych jak włócznia źdźbłach miotała wściekłe błyski. Smash szczęśliwie uniknął rozmaitych pułapek, lecz w końcu ten nierozważny maluch wlazł do jaskini latającego smoka. Dor zatrzymał się skonsternowany. Nie ulegało wątpliwości, że nikt nie podchodził tak blisko nory smoka, nie płacąc życiem za swą nierozwagę. Smoki były panami dżungli. Określone potwory mogły wystąpić przeciw określonym smokom, ale mimo wszystko smoki władały Odludziem w takim stopniu, jak Człowiek władał oswojonymi stworzeniami. Mogli usłyszeć, jak smocze szczenięta zabawiały się jakąś biedną ofiarą, której udało się znaleźć drogę ucieczki. Smoczęta muszą sporo ćwiczyć, by upolować zdobycz, toteż potrzebowały żywej przynęty, by wyostrzyć refleks i posiąść umiejętności schwytania zdobyczy. - Czy Smash... jest w smoczej jamie? - zapytał Dor lękając się odpowiedzi. - Gorąco - potwierdził najbliższy kamień. Crunch skrzywił się, i tym razem nawet głupia ogrzyca postarałaby się zejść mu z drogi. Z głośnym tupotem wmaszerował na scenę zbrodni. Ziemia zatańczyła pod impetem jego kroków, ale smocza nora wydawała się bezpieczna. Do jaskini wiodła wąska szczelina, przez którą mógł się jedynie prześliznąć wąski tułów smoka. Crunch rozłożył obydwie ręce i pchnął ściany z ogromną siłą, która wprawiła jego muskuły w radosne drżenie. Skała rozszczepiła się na dwoje i nagle wejście poszerzyło się tak, że ogr mógł wejść do jaskini. Nic już nie osłaniało skromnego gniazdowiska z diamentów i innych odpornych na gorąco klejnotów. Rzecz w tym, że gniazda ognistych smoków zbudowane ze zwyczajnych materiałów płonęły lub stapiały się, albo nieprzyjemnie przypalały, wiec potwory budowały je wyłącznie z diamentów. Mały ogr, nie większy od samego Dora, stał we wnęce pośród trzech małych, skrzydlatych smoków, podczas gdy smoczyca przypatrywała się temu życzliwie. Ogrzątko przybrało dzielną postawę i prawdopodobnie wygrałoby walkę z każdym pojedynczym smokiem, ale te trzy podgrzewały skałę wokół niego. Wszędzie widać było ślady żaru, ale mały ogr wydawał się jeszcze nie tknięty. Smoki lubiły się bawić swoim jedzeniem, zanim go nie upiekły. Crunch nawet nie ryknął. Po prostu wychylił się ze szczeliny i spojrzał na smoczycę i dym wydobywający się z jej pyska zatonął jak zimna mgła w ziemi. Była rozmiarów Cruncha ale z pewnością ogr posiadał większą siłę. Smoczyca nie była taką frajerką, by stawić czoła olbrzymowi, nawet z brzuchem pełnym paliwa, nie drgnęła nawet, stała skamieniała, jakby unieruchomiona spojrzeniem gorgony. Ogr zrobił krok ku smoczycy. - Ty stary ślimaku, zrobię procę i z ogona cię ogołocę! - krzyknął podochocony. I złapał ją za ogon, okręcił smokiem wokół siebie i cisnął ją niedbale na odległą ścianę.

Mały smok otworzył pysk i wypuścił mały słup ognia. Smash dmuchnął z taką siłą, że płomień wtłoczył się z powrotem do pyska smoka, który natychmiast zachłysnął się od ataku gorącego kaszlu. Trzecia smoczyca odważnie rzuciła się na Smasha z wyciągniętymi pazurami wszystkich czterech łap. Smash poniósł jedną pięść. Smok wylądował na niej na płask, że głowa i ogon plasnęły o siebie. Ogłuszona bestia upadła na łoże z diamentów. Nawet mały Smash odznaczał się ogromną siłą, toteż odparł z łatwością ataki smoków. Dor wcześniej nie bardzo dowierzał opowieściom o sile ogrów sądząc, że to jedynie legendy. - Zabawa skończona, w domu czeka ona - Powiedział Crunch schylając się nad norą i podnosząc synka za kark. Drugą pięścią Crunch uderzył w smocze gniazdo z taką siłą, że diamenty wzbiły się w iskrzącej chmurze, rozsypując się po całej okolicy. Smoczyca będzie musiała je wszystkie pozbierać, by odbudować gniazdo. Odchodząc, nie raczył nawet spojrzeć na nią. Za wyjątkiem Grundiego, który nie potrafił się oprzeć swemu gadulstwu. - Masz szczęście, że nie zraniłaś tego małego - zawołał do smoczycy. - Gdybyś to uczyniła, Crunch mógłby się bardziej zdenerwować. Na szczęście Crunch był teraz w dobrym nastroju. - Mały człowieku pomogłeś mi, jakże odpłacę ci? - pytał Dora, który krygował się. - Bardzo nam przyjemnie, że ci pomogliśmy - powiedział. - Teraz musimy wracać do domu. Crunch zastanowił się. Zabrało mu to trochę czasu. Był duży, ale niezbyt mądry. Zwrócił się do Grundiego: - Golem niech ci powie, wszystko w jednym słowie. - O, Dor naprawdę nie potrzebuje żadnej pomocy - rzekł Grundy. - On jest Magiem. Crunch przełknął ślinę złowieszczo. - Przyprawia mnie o ból głowy, gdy prezent już gotowy! Wystraszony Grundy zgodził się prędko: - Dobrze. Więc są niedaleko Zamku Roogna chłopcy, którzy prześladują Dora. On nie jest tak duży i silny jak owe łobuzy, toteż te złośliwe urwisy... Crunch przerwał mu zniecierpliwionym gestem. Podniósł Dora ostrożnie jedną, wielką łapą - na szczęście nie za kark - i podążył w kierunku północnej ścieżki. Kroki ogra były tak szybkie, że wkrótce znaleźli się na skraju zamkowego sadu. Ogr postawił Dora na ziemi i stał w milczeniu, kiedy chłopiec i golem ruszyli do przodu. - Dziękuję za podwiezienie - powiedział słabym głosem Dor. Z całą pewnością był zadowolony, że ten potwór jest wegetarianinem. Crunch nie odpowiedział. Zamarł w przygarbionej postawie i bardziej przypominał solidny pień wypalonego, sękatego drzewa.

Dor, zakłopotany, ruszył w stronę domu, mijając po drodze parasolowe drzewo. Szczęśliwym trafem dwa byczki wciąż tam jeszcze były. Obydwaj wyskoczyli, kiedy zobaczyli Dora. Tak dla sportu zagradzając mu drogę. - O, ten mały wścibski szczeniak wraca! - krzyknął Końska Szczęka. - Co on robi na ścieżce przeznaczonej dla ludzi? - Nie radziłbym - powiedział ostrzegawczo Grundy. W odpowiedzi mały wąż wylądował mu na głowie. Akustyczne “bum” rozległo się tuż za Dorem. Chłopcy zaśmiali się ordynarnie. Wtem zadrżała ziemia. Wyrostki rozejrzały się w przestrachu, bojąc się, że gdzieś toczy się lawina. Rozległo się następne trzęsienie, od którego zaczęły szczękać Dorowi zęby. Ogr zbliżał się jak burza, by utrzeć nosa prześladowcom Dora. Końskiej Szczęce zrzedła mina, kiedy zobaczył, że potwór kieruje się ku niemu. Zbyt był przerażony, by uciekać. Drugi chłopak próbował uciec, ale ziemia trzęsła się tak, że upadł na twarz i tak pozostał. Pojawiło się kilka małych węży, zasyczały nerwowo i zniknęły. Nie należało już znikąd oczekiwać pomocy. Gdyby nawet było więcej akustycznych detonacji, to i tak zostałyby zagłuszone łoskotem kroków ogra Łamignata (Crunch - łamignat ). Crunch nadchodził wielkimi krokami, aż zagrodził drogę chłopcom. Jego tułów górował nad wysmukłym metalicznym pniem pobliskiego drzewa żelaznego. - Dor moim przyjacielem - zagrzmiał donośnie, a parasolowe drzewo zwaliło się rozsypując szczątki parasola. - Za pomoc, siłą się dzielę! W twardym podłożu ścieżki pojawiły się szczeliny, a tu i ówdzie gałęzie z trzaskiem pospadały na ziemię. - Śmieją się z kawalera, a mnie bierze cholera - i zakręcił wielką jak maczuga pięścią wielkie koło tuż nad głową Końskiej Szczęki, aż podmuch powietrza postawił chłopakowi włosy dęba. Przynajmniej Dor sądził, że to podmuch. Chłopak wyglądał na wielce przerażonego. Pięść ogra trzasnęła w pień żelaznego drzewa. Rozległ się prawie ogłuszający, metaliczny dźwięk. Cylindryczna część żelaznego drzewa odskoczyła w górę, pozostając przez ułamek sekundy w powietrzu. Potem wierzchołek opadł ciężko i z hukiem zwalił się na ziemię, jeszcze raz wywołując małe trzęsienie ziemi. Gryząca smuga dymu uniosła się z pnia; jego góra żarzyła się czerwono, bielej na krawędziach. Miejsce, gdzie uderzyła pięść ogra, stopiło się. Crunch wybrał wyszczerbiony kawałek żelaza chwycił go zębami i wygiął. Monstrualne, zrogowaciałe palce nóg wyżłobiły rowki w kamieniu. Wtedy ogr przestał się popisywać i odmaszerował z łoskotem z powrotem na południe, mamroczą radosną melodię o przelewie krwi. Po

chwili już go nie było, ale obecni długo jeszcze słyszeli drżenie gruntu. Z dalekiego pałacu słychać było dźwięczny odgłos pękających szyb. Końska Szczęka stał i wpatrywał się w dymiący pień. Zamrugał oczami, patrząc przez chwilę na Dora, potem znowu na pień stalowego drzewa, i zemdlał. - Nie sądzę, żeby ci chłopcy kiedykolwiek jeszcze ci dokuczali - stwierdził uroczyście Grundy.

2. ARRAS Prawie już nie dokuczano Dorowi. Nikt nie chciał niepokoić jego przyjaciela. Jednak to nie stłumiło niepokoju chłopca. W przeciwieństwie do Grundiego, nie przejmował się zbytnio docinkami. Dor zawsze miał świadomość, że może użyć swojej niepospolitej magii, aby ustawić innych na baczność, gdyby zaszła taka potrzeba. Ale przecież ciążyła mu całkowita izolacja od otoczenia. No i chyba zakochał się w Millie. Cóż za różnica pomiędzy dzieciakiem takim jak Iren, a prawdziwą kobietą jak Millie! Na dodatek oczekiwano, że poślubi Iren. To nie było w porządku. Musiał z kimś porozmawiać. Jego rodzice byli przystępni, ale Cameleon musiała przejść swoje fazy głupoty i inteligencji, więc nigdy nie był pewien, jak z nią rozmawiać. A Bink mógłby nie pojąć nurtujących go spraw. Oprócz tego obydwoje przebywali w Mundanii, gdzie wysłał ich Król. Kraina Xanth utrzymywała ożywione kontakty dyplomatyczne z Mundanią. A po stuleciach wzajemnych złych stosunków, nowa polityka wymagała najwyższej finezji. Zatem był sam. Z Grundym zawsze mógł pogawędzić - ale były golem za bardzo interesował się sprawami innych ludzi. Był sprytny i wścibski. Gdy nazwał zielony palec Iren “śmierdzącym palcem”, dziewczyna zemściła się, uważając, że to Dor jest temu winien. Grundy troszczył się o wszystko, bo właśnie przejmując się sprawami innych, stał się prawdziwą żyjącą osobą - choć przecież nie rozumiał pewnych rzeczy. Dziadek Dora, Roland, który miał talent oszałamiania, czyli zdolność do paraliżowania ludzi, do unieruchamiania ich - był dobrym partnerem do rozmów, ale pozostał w domu, w Północnej Wiosce. Dobre dwa dni podróży przez Rozpadlinę. Pozostawała jeszcze osoba, której Dor ufał bezgranicznie - człowiek, kompetentny, dojrzały i dyskretny, wielki Mag, Król! Dor wiedział, że Król jest zapracowanym mężczyzną. Wydawało się, że umowy handlowe z Mundanią ustawicznie się komplikowały. I oczywiście istniało wiele lokalnych problemów wymagających załatwienia. Ale Król Trent zawsze miał czas dla Dora. Wynikało to może po części z wrogości Iren, która nastawiała przeciwko Dorowi Królową i dworaków. Iren rozmawiała z ojcem o wiele rzadziej niż Dor, który nie nadużywał swojego przywileju Maga. Ale tym razem musiał to zrobić. Posadził sobie ,,na barana” Grundiego i pomaszerował do Zamku Roogna, który po kilku wiekach opuszczenia stanowił znów królewską siedzibę. Żołnierz Crombie trzymał straż przy zwodzonym moście nad fosą. Głównie po to, by ostrzegać gości, żeby trzymali się z dala od wody, ponieważ potwory w fosie mogły im zagrozić. Można by pomyśleć, że przybysze zachowają ostrożność, ale co kilka miesięcy jakiś głupiec

podchodził zbyt blisko, albo próbował pływać w ciemnej wodzie, lub nawet usiłował nakarmić jakimś smakołykiem potwora. I zazwyczaj kończyło się to z góry wiadomym skutkiem; czasem potwór połykał nierozważną osobę w całości, czasem pożerał tylko rękę. Crombie spał na stojąco. Grundy wykorzystał tę przewagę, żeby spłodzić jakiś dowcip kosztem żołnierza. - Hej, ty ptasi dziobie, jak się miewa twoja pachnąca narzeczona? Crombie otworzył jedno oko. Grundy natychmiast powtórzył swoje pozdrowienie. - Dzień dobry przystojny żołnierzu. Jak się miewa twoja słodka żonka? Wartownik podniósł drugą powiekę. - Jewel czuje się dobrze, jest miła, pachnie jak róża i jest zbyt zmęczona, żeby codziennie chodzić do roboty. Tak przypuszczam. Byłem na przepustce pod koniec tygodnia. Więc dlatego żołnierz był tak śpiący! Żona żyła w podziemnych jaskiniach, na południe od Wioski Magicznego Pyłu. Odwiedziny w domu wymagały zatem długiej podróży. Ale Crombie nie to dokładnie miał na myśli. Zawsze rozkazywał królewskiemu zaklinaczowi podróży, by ów przenosił go do jaskini i z powrotem, zanim wygaśnie przepustka. Zmęczenie Crombiego miało inną przyczynę. - Żołnierz naprawdę wie, jak spędzić czas na przepustce - zauważył Grundy ze szczególnym uśmieszkiem, którego, jak sądził Dor nie zrozumie. Dor pojmował uszczypliwość Grundiego, ale po prostu nie widział w jego żarcie nic dowcipnego. - Z pewnością - zgodził się skwapliwie Crombie. - Mógłbym posiadać wiele kobiet, ale moją żoną jest nimfa Jewel. To też miało specjalne znaczenie. Nimfy były idealnie ukształtowanymi istotami żeńskimi, o małej inteligencji, które żyły po to, żeby zabawiać mężczyzn. To dziwne, że Crombie poślubił jedną z nich. Ale żołnierz był przeciwnikiem małżeństwa, a o Jewel mówiło się, że posiadała niezwykły rozum, jak na nimfę. Wykonywała bardzo ważną pracę. Dor zapytał raz ojca o Jewel, ale Bink odpowiedział wymijająco. Zapamiętał niechęć ojca do nimfy, toteż nie chciał pytać go o Millie. Millie również przypominała nimfę. Wykręty ojca niepokoiły go. Czy było coś pomiędzy nim a ...? Nie, to niemożliwe. W każdym razie tego typu informacji nie można było wyciągnąć od rzeczy nieożywionych, one w ogóle nie rozumiały istot żyjących. Zachowywały czysty obiektywizm. - Uważaj na potwory z fosy - ostrzegł Crombie z obowiązku. - Nie są oswojone - powoli opadły mu powieki. Znowu zasnął. - Chciałbym zobaczyć, w magicznym lustrze jak spędza czas na przepustce - powiedział Grundy. - Ale z pewnością lusterko pękłoby na cztery kawałki.

Weszli do pałacu. Nagle wyszedł im na spotkanie trójgłowy wilk warcząc groźnie. Dor zatrzymał się. - Czy on jest prawdziwy? - zamruczał do podłogi. - Nie - odpowiedziała podłoga półgłosem. Odprężony Dor wszedł prosto na wilka i przeszedł przez niego. Potwór był jedynie iluzją, wywołaną przez Królową. Czuła się dotknięta obecnością Dora, a jej iluzje były tak doskonałe, że nie istniał sposób, by odróżnić je od rzeczywistości. Chyba że za pomocą dotyku co mogło być niebezpieczne, gdyby okazało się, że trafiło się na prawdziwego potwora. Jednak jego magia znosiła jej magię, a zatem nigdy nie mogła go oszukiwać zbyt długo. - Czarodziejka nie powinna mierzyć się z magami - zauważył fałszywie Grundy, a wilk zawarczał z wściekłością, gdy znikał. Wilka zastąpił obraz samej Królowej w szatach i koronie. Zawsze wysmuklała swoje podobizny w obecności innych. W rzeczywistości była dość pulchna i przysadzista. - Mój mąż jest w tej chwili zajęty - powiedziała przesadnie służbowym tonem. - Bądź tak grzeczny i zaczekaj w pokoju przyjęć na górze. Potem zamruczała pod nosem: - A najlepiej zaczekaj w fosie! Królowa nie kryła się z tym, że go nie lubi, ale nie ośmieliłaby się skłamać, gdy chodziło o Króla. Poinformowałaby go, gdyby Król był wolny. - Dziękuję, Wasza Wysokość - odparł Dor oficjalnie i udał się do pokoju przyjęć. Obecnie w pokoju przyjęć, zwanym rysunkowym, nie było żadnych rysunków, a jedynie olbrzymi arras wiszący na ścianie. Kiedyś była tu sypialnia. Ojciec Dora opowiadał, że sypiał tu dawniej, zanim Zamek Roogna został odnowiony. Pamiętał, że też był zafascynowany ogromnym arrasem. Teraz łoże zastąpiono kanapą, ale arras pozostał, intrygujący jak zawsze. Wyhaftowano na nim sceny z odległej przeszłości Zamku Roogna, sprzed ośmiuset lat. W jednej części utkano kasztel z murami obronnymi wznoszonymi przez centaury, w innej przedstawiono niezmierzone głębie puszcz Xanthu. Także okropnego Smoka z Rozpadliny, wioski chronione przez palisady, których już od dawna nie budowano i inne zamki. W istocie, w owych czasach istniało o wiele więcej zamków niż obecnie. Im bardziej Dor wpatrywał się w arras, tym więcej dostrzegał, ponieważ postaci na nim poruszały się, kiedy patrzył. Ludzie byli maleńcy, mógłby przykryć każdego z nich czubkiem palca. Ale każdy szczegół wydawał się autentyczny. Jeżeli wpatrywało się wystarczająco długo, można było śledzić całe życie tych ludzi. Oczywiście ich życie podążało takim samym rytmem, jak współcześnie, więc Dor nie mógłby zobaczyć całego ich życia, ponieważ wcześniej by się postarzał.

I oczywiście ten proces trwał dość krótko, gdyż w przeciwnym razie budowę kasztelu na arrasie zakończono by dawno temu i wyhaftowany Zamek Roogna nie różniłby się od współczesnej siedziby Króla Trenta. Dor jeszcze nie zgłębił tajników magii dywanu, po prostu musiał zaakceptować to, co widział. W tej samej chwili postaci z arrasu pracowały i spały, walczyły i kochały się w miniaturze. Dora ogarnęła fala wspomnień. Zdarzenia, które przeżywał wiele lat temu, odzwierciedlone zostały w tych ruchomych obrazkach. Szermierze i smoki, wróżki i magia wszelkiego typu pojawiały się nieustannie! A wszystko we wstydliwej ciszy, bez słów. Ale nie wszystko miało sens. Dlaczego ten szermierz walczył z jednym smokiem, a drugiego potwora zostawił w spokoju? Dlaczego pokojówka całowała tego dworzanina, a nie innego, który był przystojniejszy? Kto był odpowiedzialny za ten szczególny czar? I dlaczego tamten centaur tak się wściekał po stosunku ze swoją kobyłką? Działo się tam tak wiele równocześnie, że trudno było dostrzec jakiś ogólny ład. Pytał o to Millie, a ona chętnie opowiadała mu historyjki z czasów swojej młodości - gdyż umarła w czasie budowy zamku. Jej opowieści były jednak bardziej spójne niż te ruchome obrazy na arrasie. Millie nie bawiły rozlew krwi, śmiertelne niebezpieczeństwo lub gwałtowne miłości. Wolała epizody o prostej radości i o życiu rodzinnym. Opowieści duszycy Millie nużyły go już po chwili. Nigdy nie mówiła nic o sobie, ani o tym, jak odeszła z rodzinnej, palisadowej wioski. Niczego o własnym życiu i miłości lub o tym, jak została duchem. Nie opowiadała też, jak doszło do znajomości z zombim Jonathanem, chociaż mogło to odbyć się w zupełnie naturalny sposób w czasie ośmiu stuleci samotności w Zamku Roogna. Dor zastanawiał się, czy gdyby jemu zdarzyła się być duchem przez tyle stuleci, to czy zombi nie budziliby w nim odrazy. Miał co do tego wątpliwości. W każdym bądź razie jego pragnienie wiedzy było tak silne, że w końcu musiał się poddać. Dlaczego właściwie do tej pory nie zmusił arrasu, by doń przemówił, odpowiedział na jego pytania? Dopiero teraz zdecydował się zapytać: - Proszę, wyjaśnij mi naturę twoich obrazów. - Nie mogę - odpowiedział arras. - Są tak zróżnicowane i tak szczegółowe, jak samo życie, nie podlegają żadnej interpretacji. Dor zrozumiał brak odpowiedzi: arras przedstawiając swoje scenki współdziałał z patrzącym, ale kiedy przemawiał jako kawałek szmaty - tracił swój zamysł zgłębiania własnych obrazów. Dor mógłby usłyszeć odeń, czy jakaś mucha usiadła na nim ostatnio; ale nie zdołałby dowiedzieć się niczego o motywacji magii mającej osiemset lat przeszłości. Teraz, kiedy Dor kontemplował obrazy, wróciło jego stare zainteresowanie historią. Jak wyglądał świat podczas Czwartej Fali mundańskiej kolonizacji Xanth? Rządziła wtedy przygoda. Nie było nudy, jak teraz.

Wtem pojawiła się przed nim wielka żaba. - Król przyjmie cię teraz, Panie Doo - ooo - oor - zaskrzeczała. Oczywiście była następną iluzją Królowej Iris, która zawsze lubiła afiszować się swoją wszechstronnością. - Dzięki, żabia twarzy - powiedział Grundy, który wiedział, że może pozwolić sobie na zdrową zniewagę nie ryzykując niczym. - Czy złapałaś ostatnio jakieś pyszne muchy do twego wielkiego pyska? Żaba z wściekłością przełknęła ślinę, ale nie mogła zaprotestować, co najwyżej mogła podskoczyć: hop, hop! Królowa nie znosi, kiedy kompromituje się jej iluzje. - Jak się miewa twoja matka, ropucho? - ciągnął dalej rozbawiony golem. W jego tonie ledwie wyczuwało się złośliwość. - Czy stale pucuje te swoje czerwone brodawki... Żaba eksplodowała. - Ależ nie musisz wybuchać na mnie - upomniał Grundy znikający dym. - Usiłowałem być jedynie towarzyski, ty żabi móżdżku! Dor z nadludzkim wysiłkiem utrzymał powagę. Królowa mogła dalej go obserwować w przebraniu niewidocznego komara albo czegoś innego. Bywało, że zjadliwy dowcip Grundiego wpędzał go w kłopoty, ale nie miał o to żalu do golema. Królewska biblioteka mieściła się również na górze, zaledwie o kilka drzwi dalej. Tam też można było zawsze znaleźć Króla, o ile nie był czymś zajęty - a czasem nawet, gdy pracował. Mało kto o tym wiedział, ale Dor wydobył te informacje od mebli. Niekiedy Królowa wywoływała podobiznę Króla w bibliotece - dla jego wygody. W ten sposób mógł przyjmować mniej ważnych urzędników, kiedy zajęty był ważniejszymi sprawami gdzie indziej. Jednak Król nigdy nie poniżył w ten sposób Dora. Dor podążył prosto do biblioteki. Zauważył jakiegoś ducha przemykającego przez mroczny hol. Millie była jednym z pół tuzina duchów i jedynym, któremu przywrócono życie. Inne duszyce wciąż straszyły w Zamku Roogna. Dor dosyć je lubił. Były przyjazne, ale dość nieśmiałe i łatwo je było przestraszyć. Był pewien, że każdy duch ma swoją historię, ale tak jak Millie duszyce były dyskretne, jeśli chodziło o ich własne życie. Zapukał do drzwi biblioteki. - Wejdź, Dor - natychmiast odpowiedział mu głos Króla. Wydawało się, że zawsze wie o wizycie Dora, nawet kiedy nie było Królowej w pobliżu, która go informowała. Dor wszedł, nagle onieśmielony. - Ja - ee - jeżeli nie jesteś zbyt zajęty... Król Trent uśmiechnął się. - Jestem zajęty, Dor. Ale twoja sprawa jest ważna.

Jemu naraz wydała się mniej ważna. Król był postawnym, siwiejącym mężczyzną, wystarczająco starym, ażeby być dziadkiem Dora, nadal jednak przystojnym. Nosił wygodną szatę, choć podniszczoną i wypłowiałą. Polegał na talencie Królowej, która ubierała go w iluzyjne, stosowne do okazji ubiory, tak że nie potrzebował prawdziwych strojów. W tej chwili był zupełnie rozluźniony i nieurzędowy, a Dor wiedział, że robił to po to, żeby on poczuł się tak samo. - Ja - ee - przyjdę kiedy indziej... Król Trent zmarszczył brwi. - I zostawisz mnie, żebym ślęczał nad następną porcją błędów w tej rozprawie? Mam już wystarczająco zmęczone oczy! - Zabłąkana mucha mięsna zabrzęczała mu nad uchem i Król w roztargnieniu zamienił ją w małe mięsożerne drzewko wyrastające ze szczeliny w biurku. - Chodź, Magu, pogawędzimy sobie przez chwilę! Jak idą twoje sprawy? - Ach, spotkaliśmy wielką żabę - zaczął Grundy, ale natychmiast zamilkł, kiedy Król spojrzał na niego w swój sposób. - A, ciągle to samo - powiedział Dor. Król zaczął rozmowę, dlaczego więc nie podchwycił tematu? - Twoja serowa chata wciąż gada? - O tak, dom ma się dobrze. Chociaż odpyskowuje trochę. Bezmyślna! - Rozumiem, że zaprzyjaźniłeś się z ogrem Crunchem. Czy Król wiedział wszystko? - Tak. Pomogłem mu odnaleźć synka Smasha. - Ale moja córka Iren nie lubi cię. - Nie za bardzo. - Dor żałował, że nie został w domu. - Ale ona... - Dor poczuł, że brakuje mu jakiegoś grzecznego komplementu. Iren była ładną dziewczyną i jej ojciec z pewnością już o wszystkim wiedział. Sprawiała wrażenie, że rośliny wyrastały w oka mgnieniu - ale powinna dysponować silniejszym talentem. - Ona... - Ona jest jeszcze młoda. Nawet dojrzałe kobiety bywają nie obliczalne. Wydaje się, że w ciągu jednej nocy zamieniają się w całkowicie odmienne stworzenia. Grundy zaśmiał się. - Z pewnością! A Dor podkochuje się w Millie. - Zamknij się! - krzyknął rozgniewany i zawstydzony Dor. - Wyjątkowa kobieta - zauważył Król Trent, jakby nie słyszał komentarza. - Była duchem przez osiemset lat, a teraz przywrócono ją do życia w teraźniejszości. Jej talent czyni ją niezdatną do wykonywania normalnych zadań w pałacu, więc cudownie służyła jako gospodyni w waszym

domu. Teraz dorastasz i musisz zacząć pracować, by stać się człowiekiem odpowiedzialnym, dorosłym. - Dorosłym? - powtórzył Dor wciąż oszołomiony wstydem. To nie żaba Królowej miała wielką gębę, miał ją Grundy. - Jesteś prawowitym następcą tronu Xanth. Nie przejmuj się moją córką; ona nie jest na poziomie Maga i nie może objąć urzędu. Nawet gdyby nie było wymaganego Maga, mogłaby sprawować władzę tylko przejściowo, do czasu, aż pojawiłby się Mag zachowujący ciągłość rządów. Kiedy ja zostanę usunięty ze sceny w następnej dekadzie, ty będziesz musiał przejąć władzę. Lepiej, jeżeli przygotujesz się do tego. Nagle teraźniejszość wydała się przytłaczająco realna. - Ale ja nie potrafię, ja nie... - Dysponujesz odpowiednią magią, Dor. Brak ci doświadczenia i hartu ducha, by używać jej odpowiednio. Zaniedbałbym swoje obowiązki, gdybym nie stworzył ci okazji do jej wypróbowania. - Ale... - Żaden Mag nie powinien potrzebować usług ogra, by podeprzeć swój autorytet. Jeszcze nie stwardniałeś tak, aby sprostać sytuacji, która wymaga bezwzględności. Dor poczuł, że twarz oblewa mu purpura. Właśnie otrzymał ostrą naganę i wiedział, że była słuszna. Dla Maga danie forów takim jak Końska Szczęka... - Myślę, że potrzebujesz zadania, Dor. Męskiej wyprawy, podczas której wykażesz swoje kompetencje do objęcia urzędu, który cię czeka. - Król posłużył się taktyką zupełnie odmienną od tej, którą przewidywał Dor. To tak, jakby Król podjął za niego decyzję i raczej wezwał go, ażeby przekazać mu swoje dyrektywy, niż jedynie udzielić audiencji. - Ja... może tak. Może tak? Oczywiście, że tak! - Trzymaj Millie na dystans - powiedział Król. - Ale pamiętaj, że ona nie jest z twojego pokolenia i ma jedno nie spełnione pragnienie. - Jonathan - powiedział Dor. - Ona, ona kocha Jonathana, zombiego! - Był prawie oburzony. - Zatem myślę, że najmilszą rzeczą, jaką ktokolwiek mógłby dla niej zrobić, byłoby odkrycie sposobu przywrócenia Jonathanowi pełnego życia. Wtedy może i powód, dla którego ona go kocha, stałby się widoczny. - Ale... - Dor musiał urwać. Wiedział, że uwagi Grundiego stanowiły ledwie przedsmak tego, co go czekało. Bo gdyby wyraził najmniejsze zainteresowanie Millie, wywołałoby to kolejny potok uszczypliwości. Ona była osiemsetletnią kobietą, a on zaledwie chłopcem. Jedyny sposób, ażeby zdławić wszelkie domysły w zarodku, to ofiarować jej to, czego pragnęła najbardziej - żywego Jonathana.

- Ale jak...? Król rozłożył ręce. - Nie znam odpowiedzi, Dor. Ale jest ktoś, kto może to wiedzieć. Tylko jedna osoba w Krainie Xanth znała odpowiedź na Wszystko: Dobry Mag Humfrey. Ale on był zgorzkniałym starym człowiekiem, żądającym, słonej służby za każdą Odpowiedź. Tylko ktoś o znacznej determinacji i harcie ducha udawał się do Dobrego Maga Humfreya. Nagle Dor zdał sobie sprawę z charakteru wyzwania, jakie rzucał mu Król Trent. Najpierw musiałby opuścić te znajome okolice i podążyć przez niebezpieczne bezludzie do zamku Dobrego Maga. Potem musiałby na siłę przedrzeć się do Maga. A następnie odsłużyć rok w zamian za Odpowiedź. Potem użyć Odpowiedzi do przywrócenia Jonathanowi życia, wiedząc o tym, że kiedy to uczyni, straci jakąkolwiek szansę na to, że Millie kiedykolwiek... Jego umysł sprzeciwiał się. To nie była wyprawa; to była klęska! - Zwyczajne osoby troszczą się tylko o siebie - powiedział Trent. - Władca musi być skupiony na dobru innych, jakby to robił dla samego siebie. Musi być przygotowany do poświęceń - niekiedy bardzo osobistej natury. Może nawet być zmuszony do utraty kobiety, którą kocha, i poślubić tę, której nie kocha - dla dobra królestwa. Poniechać Millie, poślubić Iren? Dor buntował się - wtem zdał sobie sprawę, że Król nie mówi o nim, a o sobie. Trent stracił żonę i dziecko w Mundanii, a potem poślubił Czarodziejkę Iris, której nigdy nie kochał i miał z nią dziecko - dla dobra królestwa. Trent nie prosił nikogo o nic, on też nie mógł prosić dla siebie. - Nigdy nie będę takim mężczyzną jak ty - odrzekł pokornie Dor. Król wstał i poklepał go po plecach tak silnie, że Grundy spadł. Trent mógł być stary, ale nadal był silny. - Ja nie byłem takim mężczyzną dawniej, jakim jestem teraz - powiedział. - Mężczyzna jest jedynie takim, jakim wydaje się być. Wewnątrz, gdzie nie sięga niczyje spojrzenie, mogą kłębić się robaki wątpliwości, gniewu i żalu. Przerwał w zamyśleniu, a potem mocno popchnął Dora w kierunku drzwi. - Żadne wyzwanie nie jest łatwe. Miara wyzwania, które podejmuje mężczyzna w potrzebie, jest miarą człowieka. Proponuję ci wyzwanie dla Maga i dla Króla. Dor znalazł się w holu. Nawet Grundy milczał. Zamek Dobrego Maga Humfreya znajdował się na wschód od Zamku Roogna, niezbyt daleko jak na lot smoka, ale o prawie dwa dni drogi dla piechura. Do pustelni Humfreya nie prowadziła bezpieczna - bo zaklęta - ścieżka, ponieważ Mag nie znosił gości. Za to wszystkie bezpieczne drogi prowadziły z zamku. Dor nie mógł posłużyć się błyskawicznym zaklęciem, by