chrisalfa

  • Dokumenty1 125
  • Odsłony228 198
  • Obserwuję128
  • Rozmiar dokumentów1.5 GB
  • Ilość pobrań143 930

Anthony, Piers - 02 - Źródła Magii

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

chrisalfa
EBooki
01.Wielkie Cykle Fantasy i SF

Anthony, Piers - 02 - Źródła Magii .pdf

chrisalfa EBooki 01.Wielkie Cykle Fantasy i SF Anthony, Piers - 4 Cykle Anthony, Piers - Cykl Xanth kpl
Użytkownik chrisalfa wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 194 stron)

Piers Anthony ŹRÓDŁA MAGII Cykl Xanth tom II Tytuł oryginału: The Source Of Magic Copyright © 1979 by Piers Anthony.

1. UKRYTY SZKIELET Niuchacz magii spokojnie zbliżał się do Binka, a jego długi, zwinny pyszczek wąchał pracowicie. Kiedy stworzenie było już całkiem blisko, wybuchnęło szaleńczym entuzjazmem, wydając podobne do fletu dźwięki, machając puszystym ogonem, wyginając się w łuk. — Oczywiście i ja ciebie lubię, niuchaczu — powiedział Bink, przykucając, by go pogłaskać. Mordka stworzenia odcisnęła mokry pocałunek na jego nosie. — Byłeś jednym z pierwszych, którzy uwierzyli w moją magię, kiedy... Przerwał, ponieważ stworzenie dziwnie się zachowywało. Przestało merdać, przycichło prawie przestraszone. — Co się dzieje, mały przyjacielu? — zapytał zaniepokojony Bink. — Czy powiedziałem coś, co zraniło twoje uczucia? Przepraszam! Lecz niuchacz podkulił ogon i wymknął się chyłkiem. Bink spoglądał za nim zasmucony. Poczuł się tak, jakby przestała działać magia, powodując, że rzeczy straciły swoje właściwości. Jednak wrodzony talent Binka nie mógł zniknąć, dopóki on żył. To coś innego musiało wystraszyć niuchacza magii. Zaniepokojony rozejrzał się wokół. Na wschód od zamku Roogana rozciągał się sad, którego drzewa rodziły różnorodne egzotyczne owoce i rozmaite artefakty, jak bomby czereśniowe i np. klamki. Rosły tam również jarzyny. Na południu rozciągały się nieujarzmione, dzikie ostępy Xanth. Bink pamiętał, że w drodze powrotnej puszcza groźnie otoczyła jego wraz z towarzyszami podróży ciemnym gąszczem. Drzewa te były z gruntu przyjazne, chciały jedynie, aby Mag pozostał tutaj i przywrócił zamkowi Roogana znów wspaniałość i sławę. Król Trent dokonał tego. Obecnie owa znacząca siła tego regionu wywierała swój wpływ na wiele spraw ku pożytkowi królestwa. Każda rzecz wydawała się mieć swoje miejsce. Otrząsnął się z tych myśli. Dzisiejszej nocy miał odbyć się bal, a on miał buty okropnie zniszczone. Skierował się ku najdalszej granicy sadu, gdzie zabłąkane drzewo butowe zapuściło

korzenie. Buty uwielbiały się poruszać to tu, to tam — i często rosły w miejscach dalekich od dróg. Na tym było już kilka dojrzałych par butów. Bink przejrzał pojedyncze egzemplarze, unikając zerwania ich dopóki nie był pewien, że znalazł odpowiednią parę. Wtedy ukręcił je, wytrząsnął nasiona i ostrożnie wzuł na nogi. Były dość wygodne i wyglądały ładnie, ponieważ były świeże. Ruszył z powrotem, starając się tak stawiać kroki, żeby dostosować je do stóp bez zdzierania podeszw. Myśli nadal zaprzątał mu epizod z niuchaczem magii. Czy to był omen? Omeny zawsze się spełniały tutaj w Xanth. Rzadko jednak zdarzało się je zrozumieć, zanim nie było za późno. Czyżby miało spotkać go coś złego? Wydawało się to być niepodobieństwem. Bink wiedział, że zanim ktoś wyrządziłby mu coś złego, prędzej sam ucierpiałby. Musiał błędnie zinterpretować to zdarzenie. Niuchacz magii cierpiał zapewne na niestrawność, więc dlatego umknął. Wkrótce Bink znalazł się w pobliżu swojego domu. Był to ładny wiejski domek z sera, leżący tuż przy pałacu. Bink zamieszkał tutaj po ślubie. Skórka dawno już stwardniała i straciła na smaku, ale ściany były ładnie licowane kremowożółtym stwardniałym serem. Spośród innych domków ten był jednym z najsmakowitszych, lecz odkąd przestał go wydrążać, nie mógł już się nim chełpić. Bink wziął głęboki oddech, opanował się i otworzył frontowe drzwi z serowej skórki. Słodkawy zapach dojrzałego sera owiał go razem z ochrypłym, skrzekliwym głosem. — To ty, Bink? W samą porę! Gdzież to wymknąłeś się chyłkiem, kiedy tyle jeszcze jest do zrobienia? Jesteś naprawdę nieodpowiedzialny! — Potrzebowałem butów — powiedział krótko. — Butów! — wykrzyknęła z niedowierzaniem. — Masz przecież buty, ty idioto! Teraz jego żona była mądrzejsza od niego, ponieważ inteligencja Cameleon zmieniała się z upływem miesiąca, tak jak i jej wygląd. Kiedy była piękna, była głupia — ekstremalnie w obydwu punktach kulminacyjnych. Gdy stawała się mądra, to traciła urodę. Gdy była najmędrsza, była też najbrzydsza. Dzisiaj znalazła się właśnie w końcowej części tej fazy. Stanowiło to jeden z powodów, dla których izolowała się, zamykając w swoim pokoju. — Na dzisiejszą noc potrzebuję ładnych butów — odpowiedział przywołując całą swoją cierpliwość. Ale gdy wypowiadał te słowa zdał sobie sprawę ze złego ich doboru, każda bowiem wzmianka na temat ładnego wyglądu drażniła ją. — Do diabła z tobą, ośle! Pragnął, żeby nie wypominała mu jego niższego poziomu inteligencji. Zazwyczaj była wystarczająco mądra, żeby tego nie robić. Bink wiedział, że nie jest geniuszem, ale nie był także głupcem. Ona była kimś, kto jednoczył te dwie cechy. — Muszę wziąć udział w balu jubileuszowym — wyjaśnił, chociaż oczywiście wiedziała o tym. — Byłoby obrazą Królowej, gdybym przyszedł niestarannie ubrany. — Dureń! — wykrzyknęła ze swego odosobnienia. — Przebierz się w kostium! Nikt nie zobaczy twoich cuchnących butów! Uff! Miała rację. Zrobił sobie wycieczkę na próżno. — Ale to takie typowe dla twojej głupoty — ciągnęła dalej z gniewem. — Hulanka na przyjęciu, podczas, gdy ja cierpię samotnie w domu, gryząc twarde ściany — było to dosłowne stwierdzenie; ser był twardy i stary. Odgryzała z niego kawałeczki, gdy naszła ją złość, a obecnie była zła przez cały czas. Wciąż próbował być miły. Kochał Cameleon, poślubił ją zaledwie rok temu. Od początku wiedział, że będą złe i dobre chwile. Teraz nadeszła zła, bardzo zła. — Dlaczego nie wybierzesz się również na bal, kochanie? Wybuchnęła cynicznym śmiechem. — Ja? Z takim wyglądem? Zaoszczędź mi swego głupawego sarkazmu!

— Ale jak sama wspomniałaś to bal kostiumowy. Królowa przebiera każdego uczestnika w kostium, który sam wybiera. Więc nikt nie zobaczy... — Ty skończony gamoniu! Wymyślała przez ścianę i słyszał, że coś rozbija. Rzucała teraz rzeczami w prawdziwym przypływie złego humoru. — Jak mogę pójść na bal w jakimkolwiek przebraniu, kiedy jestem w dziewiątym miesiącu ciąży? I to właśnie ją gnębiło. Nie faza brzydoty-mądrości, do której już przywykła, ale olbrzymia niewygoda oraz przeciwwskazania związane z ciążą. Bink nierozważnie spowodował ten stan podczas jej piękno-głupiej fazy, tylko po to, by dowiedzieć się kiedy zmądrzała, że nie pragnęła jeszcze dziecka. Bała się, że dziecko będzie podobne do niej — lub do niego. Chciała najpierw znaleźć jakiś czar, który zapewniłby dziecku normalny talent. A teraz stanęła wobec ślepego faktu. Zaakceptowała tę sytuację niezbyt radośnie i nie wybaczyła Binkowi. Stawała się mądrzejsza, ciąża bardziej zaawansowana i jej gniew był silniejszy. No cóż, wkrótce złość minie, a ona wypięknieje — dokładnie na czas narodzin. Stanie się to niebawem, mniej więcej za tydzień. Być może dziecko będzie normalne, może nawet bardzo utalentowane i obawy Cameleon rozproszą się. Przestanie go wtedy zadręczać. Gdyby jednak dziecko było nienormalne... ale lepiej nawet o tym nie myśleć. — Przepraszam — bełkotał — zapomniałem. — Ty zapomniałeś! — ironia w jej głosie przeszyła jego zmysły jak magiczny miecz, wycinający z bryły sera chatkę. — Imbecyl! Chciałbyś zapomnieć, prawda? Dlaczego nie pomyślałeś o tym zeszłego roku, kiedy... Wycofując się w pośpiechu do drzwi zamruczał: — Królowa denerwuje się, kiedy goście się spóźniają, więc muszę już iść, Cameleon. W istocie wydawało się, że w naturze kobiety leży złość na mężczyznę i miotanie kąśliwych słów. To właśnie odróżnia nimfy od kobiet. Nimfy, zewnętrznie podobne do kobiet, w przeciwieństwie do nich ulegają nawet najbardziej bezsensownym zachciankom mężczyzn. Podejrzewał, że i tak zalicza się do szczęśliwców, ponieważ jego żona nie posiada niebezpiecznego talentu. Mogłaby na przykład wzniecać ogień na ludziach lub wywoływać burzę z piorunami. — Dlaczego królowa właśnie teraz musi wydawać to swoje śmieszne, bezcelowe i nudne przyjęcie? — domagała się odpowiedzi Cameleon. — Właśnie teraz, kiedy wie, że nie mogę w nim uczestniczyć? Ach, ta kobieca logika! Po co się trudzić jej zrozumieniem. Cała inteligencja w Xanth nie zdołałaby odnaleźć sensu w tym bezsensie. Bink zamknął za sobą drzwi. W chwili obecnej pytanie Cameleon było retoryczne. Obydwoje znali odpowiedź. Królowa Iris wykorzystywała każdą okazję, aby popisywać się swoją pozycją. Teoretycznie bal odbywał się na cześć Króla. W rzeczywistości Król Trent mało dbał o efekty teatralne. Prawdopodobnie szybko ucieknie z tej uroczystości. Tak naprawdę to przyjęcie było dla królowej, dla nikogo innego. I chociaż nie mogła nikogo zmusić do uczestnictwa, biada niższemu urzędnikowi, który by ośmielił się pójść na wagary dzisiejszej nocy! Bink był właśnie takim urzędnikiem. A dlaczego tak jest? Zapytywał sam siebie, gdy wlókł się w ponurym nastroju do zamku. Wcześniej spodziewał się, że będzie ważną osobistością — Królewskim Badaczem Xanth, do którego obowiązków należałoby zgłębianie tajemnic magii i opracowanie raportów dla Króla. Tymczasem wraz z ciążą Cameleon i koniecznością zajęcia się domem, Bink nie przeprowadził żadnego prawdziwego badania. Prawdę mówiąc, to tylko oszukiwał sam siebie. Powinien był oczywiście zastanowić się nad zapłodnieniem żony. Ojcostwo było ostatnią rzeczą, która

zaprzątała jego umysł. Ale piękna Cameleon swoim wyglądem mogła zaćmić umysł mężczyzny i podniecić go — mniejsza o to. Ach, ta nostalgia! Dawniej, kiedy miłość była nowością, wolna była od trosk, nieskomplikowana, bez odpowiedzialności. Cameleon — w fazie piękności była bardzo podobna do nimfy. Ale to fałszywe odczucie. Jego życie, zanim spotkał Cameleon, nie przebiegało tak prosto. I spotkał ją trzy razy, zanim rozpoznał. Bał się, że nie ma talentu magicznego... Coś zamigotało i nagle zmienił się jego wygląd. Pojawił się kostium od królowej. Psychicznie i fizycznie Bink był tą samą osobą, lecz teraz wyglądał jak Centaur. Iluzja królowej! Musiał więc grać rolę, którą obmyśliła dla niego w swojej bezgranicznej chęci tworzenia drugorzędnych psot. Każda osoba miała odgadnąć tożsamość tak wielu osób, ilu zdołała, zanim weszła do sali balowej. Na tego, kto odgadnie najwięcej, czekała nagroda. Na dodatek, dla żartu, zrobiła wokół zamku labirynt z żywopłotu. Nawet gdyby nie bawił się w zgadywankę kto jest kim, byłby zmuszony do rozwiązania tej gigantycznej łamigłówki. Do cholery z królową! Jednak, tak jak wszyscy, musiał przez to przejść. Król mądrze nie mieszał się do spraw domowych i dawał królowej wolną rękę. Zrezygnowany Bink wszedł do labiryntu i rozpoczął tę czarną robotę, brnąc przez sieć fałszywych ścieżek w kierunku zamku. Część szpaleru stanowiła złudzenie, ale połowę żywopłotu naprawdę zasadzono. Miało to nauczyć szacunku do magii i oduczyć od forsowania przeszkody na wprost. Królowa musiała mieć dobrą zabawę, szczególnie podczas pierwszej rocznicy królewskiej koronacji. Potrafiła zbrzydnąć bardziej od najbrzydszej Cameleon gdy nie miała humoru. Bink szybko wyminął zakręt i nieomal zderzył się z zombi. Zżarta przez robaki twarz tego czegoś umazana była ziemią oraz czymś lepkim, a wielkie kwadratowe oczodoły wypełniała zgnilizna. Smród przerażał. Bink z patologicznym zainteresowaniem zagapił się w owe oczodoły. Wydawało się, że z ich głębi sączy się słabe światło. Podobne do światła księżyca nad nawiedzoną doliną lub do jarzącego się grzyba karmiącego się gnijącym trupim mózgiem. Wyglądało to tak, jakby patrzył przez bliźniacze tunele w prawdziwe źródło cmentarnej animacji, a może nawet na źródło wszelkiej magii Xanth. Na dodatek zombi był nocnym koszmarem, jednym z żywych trupów, którego powinno się szybko pogrzebać i zapomnieć. Dlaczego ten rozkładający się trup został uwolniony ze swojego cichego grobu? Zombi zazwyczaj podnosiły, się z mogił jedynie wówczas gdy zagrażało niebezpieczeństwo zamkowi Roogna, ale odkąd panowanie objął król Trent, pozostawały bierne. Zombi zrobił ku niemu krok, otwierając swoje zaskorupiałe usta. — Uuuu! — powiedział zionąc gazem gnilnym, którym oddychał. Bink wstrząsnął się z obrzydzenia. Bał się niewielu rzeczy w Xanth, ponieważ jego waleczność i talent magiczny czyniły go jednym z najbardziej groźnych ludzi w królestwie. Odwrócił się i pomknął z powrotem boczną alejką, zostawiając za sobą żywego trupa. Ten zaś ze swoimi spróchniałymi stawami i zapleśniałym ciałem, nawet nie próbował współzawodniczyć z jego szybkością. Nagle wyrósł przed nim lśniący miecz. Zdumiony tym widziadłem, Bink zatrzymał się. Nie spostrzegł żadnej osoby, niczego, co mogło powstrzymać miecz, po prostu w powietrzu unosiła się sama broń. Jaki był cel tej iluzji? O — to musi być kolejny, sprytny trik królowej. Lubiła, żeby jej przyjęcia podniecały i niosły wyzwanie. Wszystko, co musiał uczynić to przejść przez miecz, likwidując w ten sposób ad hoc tę przeszkodę. Zawahał się jednak. Ostrze wyglądało straszliwie realnie. Bink pamiętał doświadczenie z Jamą, ze swojej wczesnej młodości. Talent Jamy polegał na tworzeniu latających, materialnych, ostrych i niebezpiecznych mieczy, przez te kilka sekund. I miał skłonność do aroganckiego nadużywania swojego talentu. Jama był nieprzyjacielem Binka, więc jeżeli to on jest tutaj... Bink dobył własnego miecza.

— Do ataku! — krzyknął, na wpół oczekując, że jego ostrze przetnie tamto bez oporu. Królowa byłaby zadowolona, że dał się nabrać. Niczego w ten sposób nie ryzykował, po prostu na wszelki wypadek... Ten drugi miecz okazał się materialny. Stal zadźwięczała o stal. Wtem ta druga broń wywinęła młynka i szybko pchnęła go w klatkę piersiową. Bink odparował i uskoczył w bok. To nie było czasowe ostrze ani bezrozumnie latająca rzecz! Jakieś niewidoczne ręce kierowały nim, a to oznaczało niewidzialnego mężczyznę. Miecz uderzał raz za razem, a Bink odparowywał ciosy. To coś naprawdę próbowało go dostać! — Kim jesteś? — dopytywał się Bink, ale odpowiedzi nie było. Bink ćwiczył się we władaniu mieczem przez ostatnie lata i jego nauczyciel twierdził, że jest uzdolnionym uczniem. Miał odwagę, szybkość i aż nadto siły fizycznej. Choć nie jest mistrzem, ale już i nie amatorem. Cieszył się raczej więc z tego wyzwania, choć przeciwnik był niewidzialny. Była to jednak walka na serio... i coś jeszcze. Dlaczego został zaatakowany podczas tego święta? Kim był jego milczący tajemniczy wróg? Bink cieszył się, że zaklęcie niewidzialności dotyczy osoby, a nie samego miecza, ponieważ wtedy mógłby znaleźć się w nie lada opresji w tym starciu. Każdy rodzaj magii w Xanth przejawiał się oddzielnie, miecz nie mógłby przenieść swego koniecznego czaru ostrości i twardości pozostając niewidzialnym. No cóż, i to było możliwe, ponieważ w dziedzinie magii wszystko jest możliwe. To zjawisko było jednak w najwyższym stopniu odmienne. W każdym razie, Binkowi wystarczyło, że widział broń. — Stój! — krzyknął. — Przestań, albo będę musiał porachować się z tobą. Znów nieprzyjacielski miecz natarł na niego z furią. Bink zdążył już rozpoznać w nim niedoświadczonego przeciwnika. Styl szermierza odznaczał się raczej zuchwałością niż zręcznością. Zblokował wrogi miecz i pchnął przeciwnika w odsłonięte miejsce klatki piersiowej. Jedyne miejsce, gdzie mogła znajdować się ta część ciała, widoczna lub nie, jak wnioskował obserwując postawę i równowagę napastnika. Uderzenie Binka nie było tak mocne by móc zranić, ale wystarczające, żeby... Jego miecz przeszedł bez oporu prosto przez niewidzialny tors. Nie było tam niczego. Przestraszony Bink stracił równowagę. Wróg pchnął mieczem w kierunku jego twarzy. W ostatniej chwili Bink zrobił zwód. Jego instruktor, żołnierz Crombie nauczył go takich uników. Ale właściwie zdecydował szczęśliwy traf. Gdyby nie jego talent magiczny, Bink byłby już martwy. Bink nie lubił polegać na swoim talencie. Zwłaszcza ucząc się szermierki. Pragnął bronić się samemu otwarcie, nie oczekując, że trafi się jakaś szansa, która dopomoże mu w po- jedynku. Mogło to wyglądać na zwykły przypadek. Jego magia mogłaby powstrzymać lub stępić atak, powodując na przykład, że atakujący pośliznął się na skórce banana, gdyż talent nie dbał o jego dumę osobistą. Dlatego pierwszorzędne znaczenie dla Binka miało w szermierce uczciwe przestrzeganie reguł walki, by szydercy nie drwili z jego forteli. Musiał wygrywać uczciwie, mieczem. Teraz nikt się nie śmiał, ale dalej nie podobało mu się, że ktoś, lub coś zaatakowało go bez uprzedzenia. Miecz musiał pochodzić z prywatnego, magicznego arsenału królowej, ktoś świadomie nim kierował, lecz z pewnością nie król. Mag Trent nigdy nie robił kawałów i nie pozwalał nikomu manipulować swoją bronią. Coś uaktywniło ten miecz i wysłało go, żeby urządził tę psotę. Ten ktoś powinien już wkrótce stanąć wobec straszliwego gniewu króla. Chociaż stanowiło to małą pociechę dla Binka, nie chciał, żeby wyglądało, iż zdaje się na protekcję króla. Chciał stoczyć pojedynek i wygrać. Oprócz tego miał trochę kłopotów z trafieniem osoby, która była niewidoczna; działał z oddalenia. Po chwili porzucił jednak myśl — że jest to jakaś odległa osoba, która mogłaby władać tym mieczem. Z punktu widzenia magii

było to możliwe, ale jak daleko sięgał pamięcią, nie miał wrogów. Nikt nie zamierzał atakować go ani magicznie, ani też zwykłym sposobem. Nikt nie ośmieliłby się tego uczynić jednym z mieczy króla, w ogrodzie zamku Roogna. Bink znowu osłonił się przed cięciem miecza wroga, wyszukując jego słabych miejsc i ciął niewidzialne ramię. Oczywiście żadnego ramienia nie było. Nie miał wątpliwości, że miecz walczył sam. Nigdy do tej pory nie walczył z czymś takim, ponieważ król nie ufał osądowi bezrozumnej broni. To doświadczenie wnosiło zatem coś nowego. Nie było oczywiście w tym nic niewłaściwego; dlaczegoż by nie stoczyć bitwy z zaczarowanym mieczem? Zakładając, że miecz działał samodzielnie, dlaczego nastawał na jego życie? Bink czuł coś w rodzaju respektu wobec ostrej broni. Dbał bardzo o swój miecz, upewniał się nieustannie, że czar ostrości jest należyty i nigdy nie nadużywał tego narzędzia. Jego miecz nie skrzyżował się dotąd z zaprzysiężonymi mieczami innych magów. Być może, nieumyślnie znieważył ten szczególny miecz. — Mieczu, jeśli spowodowałem, że poczułeś się dotknięty lub wyrządziłem ci krzywdę, przepraszam i ofiaruję się to naprawić — powiedział. — Nie chciałbym walczyć z tobą bez powodu. Miecz wściekle ciął w jego nogi. O włos, a ostrze dosięgnęłoby Binka. — Powiedz przynajmniej, jaki masz powód do ataku, jaki żal tobą kieruje?! — krzyknął Bink w samą porę odparowując cios. Miecz nieustępliwie kontynuował ataki. — Zatem muszę cię rozbroić — powiedział Bink z mieszaniną żalu, gniewu i oczekiwania. Było to prawdziwe wyzwanie! Po raz pierwszy zaczął atakować szermując zręcznie mieczem. Wiedział, że jest lepszy od przeciwnika. Ale nie mógł pokonać dzierżawcy broni, ponieważ takowego nie było. Miecz nie okazywał oznak zmęczenia: magia wzmacniała go. Jak zatem zdoła go pokonać? Bink nie wydawał się zmartwiony, ponieważ trudno obawiać się mniej zręcznego przeciwnika. A cóż dopiero, jeśli przeciwnik jest oddalony od ciosów... Przecież jego magiczny talent, nie pozwoliłby temu mieczowi go zranić. Miecz w ręku zwykłego mężczyzny mógłby wyrządzić mu krzywdę, ale jego dar broniłby go przed magiczną mocą tego miecza. W Xanth niewiele było rzeczy pozbawionych magii, więc Bink posiadał nadzwyczajną tarczę. Pytanie brzmiało: czy zamierzał uczciwie zwyciężyć stawiając odważnie czoła przeciwnikowi, czy też zdać się na jakiś fantastyczny przypadek? Jeżeli nie dokona tego na pierwszy sposób, jego talent wybierze drugi. Znowu tak manewrował mieczem, żeby znaleźć się w pozycji nieosiągalnej dla przeciwnika i uderzył na płask w ostrze, mając nadzieję, że odłamie je od rękojeści. Nie powiodło mu się, metal był zbyt wytrzymały. Tak naprawdę, to nie miał nadziei, żeby, to przedsięwzięcie powiodło się. Wytrzymałość to jeden z podstawowych czarów wbudowanych w nowoczesne miecze. No dobrze, ale co dalej? Usłyszał stukot czyichś kroków. Musiał uwinąć się z tym szybko, niż cierpieć wstyd z powodu niespodziewanej pomocy. Jego talent nie dbał o dumę, ale o jego ciało. Przeciwnik przyparł go do drzewa — prawdziwego. Labirynt z żywopłotu w połowie opierał się na istniejącej wegetacji, tak że wszystko tworzyło część składową tej łamigłówki. Bink stał teraz obok klejowca. Jeśli cokolwiek skaleczyło korę tego drzewa, magicznie przyklejało się do niego. Drzewo powoli obrastało obiekt, wchłaniając go. Nieszkodliwe było tak długo, jak długo kora pozostawała nienaruszona. Dzieci mogły bezpiecznie wspinać się po jego pniu dopóty, dopóki nie użyły ostrych narzędzi. Dzięcioły trzymały się od niego z dala. Bink mógł więc bezpiecznie oprzeć się o nie. Ale musiał zachować ostrożność... Miecz nieprzyjaciela smagnął go nieomal w twarz. Bink nigdy nie był pewien, czy natchnienie pojawia się przed czy po akcji. Prawdopodobnie po, co znaczyło, że jego talent znowu zadziałał,

pomimo wysiłków, by samemu wyjść z opresji. W każdym razie zamiast odparować cios, zrobił tym razem unik. Miecz przeszedł nad jego głową i z mlaśnięciem zatonął głęboko w korze. Natychmiast magia drzewa uaktywniła się i ostrze z miejsca zostało zaplombowane. Szarpało się i walczyło, ale nie zdołało się uwolnić. Nie mogło przezwyciężyć magii właściwej danej rzeczy czy osobie, w jej własnej dziedzinie! Bink był zwycięzcą. — Pa, mieczu — powiedział, chowając własny do pochwy. — Przepraszam, ale nie możemy dłużej gawędzić. Za tą pozorną nonszalancją krył się jednak niepokój. Kto lub co pobudziło magiczny miecz do morderczego ataku? Najwidoczniej musiał posiadać jakiegoś wroga. Nie spodobała mu się ta myśl, że jest ktoś kto do tego stopnia go nienawidzi, że próbuje się go pozbyć. Pośpieszył za następny zakręt i wpadł prosto w kolczasty kaktus, który stanowił magiczną imitację. Gdyby kaktus był prawdziwy Bink stałby się ludzką poduszką na igły. Kaktus pochylił swoje kłujące odnóża i schwycił Binka za szyję. — Niezdarny głupku! Czy chciałbyś, abym upiększył twoją brzydką gębę w błocie? — parsknął kaktus. Bink rozpoznał ten głos. — Chester! — wyrwał się z uścisku. — Chester, centaur! — Muchy końskie! — przeklinał Chester. — Mamisz mnie, żebym się poddał! — zwolnił znowu swój straszny chwyt. — Ale lepiej powiedz mi, kim ty jesteś, albo tak cię ścisnę... Ścisnął go tak, że Bink sądził, iż jego głowa wystrzeli z ciała jak korek z butelki. Gdzież podział się teraz jego talent? — Funk! Funk! — pisnął Bink, starając się wymówić swoje imię, podczas, gdy wargi nie mogły się całkiem domknąć. — Fuj... k! — Ja naprawdę nie śmierdzę! — powiedział Chester coraz bardziej poirytowany, co sprawiło, że ścisnął Binka jeszcze mocniej. — Nie tylko jesteś ordynarny ale jeszcze impertynencki. Dociskał go jak kleszczami. — Hej, ty nosisz moją twarz! Bink zapomniał, że był przebrany. Zdumienie spowodowało, że centaur rozluźnił uścisk i Bink natychmiast wykorzystał tę okazję. — Jestem Bink! Twój przyjaciel! W iluzorycznym przebraniu! Chester zastanowił się. Żaden centaur nie był głupi, ale właśnie ten zdawał się myśleć za pomocą mięśni. — Jeżeli próbujesz mnie oszukać... — Pamiętasz Pustelnika Hermana? Jak spotkałem go na odludziu i jak uratował Xanth od roju świdrzaków swoją magią? Najwspanialszy z centaurów! Chester w końcu uwolnił Binka. — Wuj Herman — potwierdził z uśmiechem, co spowodowało okropny grymas na twarzy kaktusa. — Sądzę, że jesteś w porządku. Ale co robisz w mojej postaci? — To samo, co ty w postaci kaktusa — odpowiedział Bink, masując szyję. — Uczestniczę w balu maskowym. Pojął, że nie ma uszkodzonej szyi, więc jego talent musiał zadziałać. — O, tak — zgodził się Chester, wyginając giętko igły. — Psota Dobrej Królowej Iris, tej suki- czarodziejki. Czy odnalazłeś już drogę do pałacu? — Nie. Prawdę mówiąc, wbiegłem na... — ale Bink nie był pewien, czy chce rozmawiać o mieczu. — Zombiego — dokończył. — Zombiego! — śmiał się Chester. — Co za bzdury! Który kretyn przebrał się w taki kostium? Kostium! Oczywiście! Zombi nie był prawdziwy, po prostu był następnym iluzyjnym kostiumem królowej. Bink zareagował tak samo krótkowzrocznie jak Chester, czmychając, zanim odkrył tożsamość tamtego. Jednak starcie z mieczem z pewnością nie stanowiło iluzji. — Wiesz, nie bardzo podoba mi się cała ta zabawa — powiedział.

— Ja też nie przyszedłem na zabawę — zgodził się z nim Chester — ale ta nagroda warta jest roku mojego życia. — Tak, zostało to jasno sprecyzowane — potwierdził przygnębiony Bink. — Jedna odpowiedź na pytanie Dobrego Maga Humfreja za darmo. Ale wszyscy o to współzawodniczą i ktoś inny wygra. — Nie, jeżeli ruszymy z kopyta — rzekł Chester. — Chodźmy zdemaskować strasznego zombi, zanim ucieknie! — Dobrze — zgodził się Bink zawstydzony swoją ucieczką. Mijali właśnie miecz, wciąż zatopiony w drzewie. — Zguba należy do znalazcy! — wykrzyknął uszczęśliwiony Chester i sięgnął doń ręką. — To jest kora klejowca, nie puści — perswadował Bink. Ale centaur trzymał już miecz i ciągnął. Jego siła była tak wielka, że posypał się deszcz kory i drewna. Ale nie uwolniło to miecza. — Hmm. Słuchaj, miłe drzewo — mamy także klejowca w Wiosce Centaurów. Podczas suszy podlewałem go codziennie, tak, że przeżył. Teraz poproszę w zamian o ten miecz, z którego ty nie masz pożytku. Drzewo uwolniło miecz. Chester wetknął go do kołczana, pomiędzy strzały, umocowując dodatkowo za pomocą pętli, którą także ze sobą nosił. A może Bink wyobraził sobie to wszystko, obserwując konwulsje kaktusa? Bink położył dłoń na własnym mieczu, na wpół obawiając się powrotu wrogości, ale ta broń pozostała nieruchoma. Ktokolwiek władał tym mieczem. Chester stał się czujny, widząc jak Bink się weń wpatruje. — Trzeba po prostu rozumieć drzewa — powiedział ruszając. Była to oczywiście prawda, centaury nigdy nie kłamią. — Naprawdę podlewałem to drzewo. Powiedzenie mu o tym wydawało mi się bardziej stosowne, niż czynienie z tego tajemnicy. Więc ten klejowiec odwdzięczył się za przysługę. Dlaczego by nie? Centaury odnosiły się rzeczywiście przyjaźnie do drzew, chociaż Chester nie wykazywał szczególnej miłości do kolczastych kaktusów. Nie ulega wątpliwości, dlaczego Królowa ze swoim poczuciem humoru wymogła na nim ten kostium. Przybyli do miejsca gdzie Bink napotkał zombi, ale to okropieństwo już odeszło. Tylko pokryta śluzem kupka nieczystości leżała na ścieżce. Chester trącił ją kopytem. — Prawdziwa, od fałszywego zombi? — zdziwił się — czyżby iluzje królowej stały się prawdopodobne? Bink skinął potwierdzająco. Ogarnął ich niepokój. Jasne, że królowa w znacznym stopniu posługiwała się iluzją, ale dlaczego aż tak się starała? Jej magia była znacznie silniejsza niż talenty zwykłych ludzi, gdyż należała do trójki najbardziej utalentowanych Magów Xanth. Ale utrzymanie każdego, najdrobniejszego detalu, na każdym kostiumie każdego gościa zaproszonego do udziału w maskaradzie wymagało znacznego wysiłku. Kostiumy Binka i Chestera były tylko wizualne, ale nie mogli na zawołanie powrócić do swoich dawnych postaci. — O, tutaj leży świeża sterta odchodów — zauważył Chester. — To prawdziwy brud, a nie zombi. — Ubił to stopami kaktusa, które jednak zostawiły ślad kopyt. — Czyżby zombi tutaj zagłębił się w ziemię? Dziwne. Bink pogrzebał w błocie własną stopą. Nie było w środku niczego, z wyjątkiem większej ilości błota. Nie było zombi. — No cóż, zgubiliśmy go — rzekł zakłopotany Bink, ponieważ niezupełnie rozumiał to wszystko. — Zombi wydawał się tak realny! Lepiej poszukajmy drogi do pałacu, zamiast robić tutaj ż siebie głupców Chester skinął, a jego kaktusowa głowa absurdalnie się zachwiała.

— Niezbyt dobrze idzie mi odgadywanie osób — przyznał się. — A jedyne pytanie jakie mógłbym zadać Dobremu Magowi nie ma żadnej odpowiedzi. — Nie ma odpowiedzi? — zapytał Bink, gdy skręcili w następny tunel. — Odkąd Cherlie ma źrebię, rozumiem, że on jest ślicznym, małym centaurem o puszystym ogonku, ale wydaje mi się, że poświęca mu cały czas, zapominając o mnie. Jestem jak piąte kopyto w stajni. Więc o co mogę... — Ty też! — krzyknął Bink rozpoznając źródło własnego, złego nastroju. — Cameleon nie ma jeszcze małego, ale... — wzruszył ramionami. — Nie martw się, ona nie będzie miała źrebaka. Bink zdusił śmiech. To naprawdę wcale nie było zabawne. — Ach, te kobyłki — nie możesz z nimi wytrzymać, a bez nich też nie — powiedział żałośnie Chester. Nagle zza rogu wyłoniła się harpia. Otarli się o krzaki, żeby uniknąć zderzenia. — Ślepy jesteś, dziobie haczykowaty? — zapytał Chester. — Spływaj ptasi móżdżku! — Ty kapuściana głowo — odparowała harpia melodyjnym głosem. — Zjeżdżaj z mojej drogi, zanim zszyję cię w śmierdzącą kulę twoimi własnymi, głupimi igłami! — Głupie igły! — Chester zawsze był wojowniczy, nawet gdy miał lepszy nastrój. Ten afront wywołał w nim gniew. Był obecnie kaktusem i mógłby natychmiast obrzucić gradem igieł, a żaden z tych ostrych pocisków nie wyglądałby głupio. — Chcesz, żebym zapchał twój zasmarkany ryj twymi brudnymi piórami? Teraz rozsierdziła się harpia. Większość z tego gatunku była rodzaju żeńskiego, ale ten osobnik był rodzaju męskiego. Dalszy objaw ciętego dowcipu królowej. — Naturalnie — melodyjnie, jakby grał na flecie, odpowiedział Chesterowi ten ptako-człowiek. — Zaraz po tym, jak wycisnę na miazgę twoją zieloną twarz i wytoczę z niej sok! — O, czyżby? — kpił Chester, zapominając, że centaury nie są zwykłymi awanturnikami. Harpia i kaktus przyjęły pozycje bojowe. W widoczny sposób harpia była potężniejszym stworzeniem, z gatunku tych, które nigdy nie umiały wysłuchiwać obelg od obcych. I ten dziwny, na wpół melodyjny sposób mowy... — Mantikora! — krzyknął Bink. Harpia zatrzymała się. — Punkt dla ciebie centaurze. Twój głos brzmi mi znajomo, ale... Zdumiony Bink przypomniał sobie, że w tej chwili jest w przebraniu centaura, więc to do niego, a nie do centaura zwróciło się to stworzenie. — Jestem Bink, spotkałem cię, kiedy odwiedzałem Dobrego Maga, w drodze powrotnej, kiedy... — A, tak. Rozbiłeś magiczne lustro. Na szczęście on miał drugie. Co u ciebie słychać? — Złe czasy nastały dla mnie. Ożeniłem się. Mantikora zaśmiał się melodyjnie. — Chyba nie z tym kaktusem? — Słuchaj no, ty! — odezwał się ostrzegawczo Chester. — To jest mój przyjaciel, Chester, Centaur — powiedział szybko Bink. — Jest siostrzeńcem pustelnika Hermana, który uratował Xanth przed... — Znałem Hermana — powiedział Mantikora. — Najwspanialszy centaur, jaki kiedykolwiek żył, zanim oddał swoje szlachetne życie za kraj. Jedyny, jakiego znam, który nie wstydził się swojego magicznego daru. Jego płomienny talent wyprowadził mnie kiedyś z gniazda smoków. Kiedy dowiedziałem się o jego zgonie, było mi tak smutno, że pożądliłem małego wikłacza na śmierć. Herman był o wiele lepszy od tych kopytnogłowych, które go wygnały... Westchnął głęboko:

— Bez obaw, kaktusie, ty jesteś przecież jego siostrzeńcem. Mogę mieć powód do użądlenia ciebie, ale nie mógłbym pokalać pamięci tego niezapomnianego pustelnika. Nie było pewniejszego sposobu do zrobienia przyjemności Chesterowi, niż wspomnieć o jego bohaterskim wuju. Może Mantikora wiedział o tym. — Nie ma problemu — odezwał się natychmiast Chester. — Wszystko to prawda, co powiedziałeś. Moi ludzie wypędzili Hermana, ponieważ uważali, że magia jest czymś nieprzyzwoitym u centaura. Większość z nas do tej pory tak sądzi. Nawet moja własna kobyłka, piękny kawałek końskiego ciała, o jaki chciałoby się troszczyć... Potrząsnął swoją kaktusowatą głową, uświadamiając sobie całą niestosowność: — Oni są kopytogłowi. — Czasy się zmieniają — powiedział Mantikora. — Pewnego dnia będą szczycić się swoimi talentami, zamiast z nich szydzić. — Zrobił gest swoimi skrzydłami harpii. — Dobrze, ale muszę już iść, żeby zidentyfikować trochę więcej osób, nie dla nagrody. To po prostu stanowi dla mnie wyzwanie — ruszył do przodu: Poczucie humoru królowej zdziwiło znowu Binka. Przebrać w kostium harpii tak straszliwe stworzenie jak mantikora, która posiadała głowę człowieka z potrójnymi rzędami zębów, ciało lwa, skrzydła smoka i ogon monstrualnego skorpiona. Z pewnością jeden z najbardziej niebezpiecznych potworów krainy Xanth — w przebraniu jednego z najbardziej obrzydliwych. Na dodatek Mantikora nosił je z gracją i grał doskonale swoją rolę w kostiumowej szaradzie. Prawdopodobnie czuł się bezpieczny wiedząc, że nie stracił duszy, toteż mało dbał o swój wygląd. — Ciekaw jestem, czy ja także posiadam talent magiczny? — zamyślił się Chester, czując się odrobinę winny. Przejście od niestosowności do dumy było dla niego rzeczywiście trudne. — Jeżeli wygrasz nagrodę, to będziesz mógł się dowiedzieć — stwierdził Bink. Kaktus rozchmurzył się. — To prawda! — to było właśnie to pytanie Chestera, pytanie bez odpowiedzi, tkwiące niejasno w umyśle Chestera. Kaktus zaczął narzekać: — Ale Cherie nigdy nie pozwoliłaby mi na posiadanie talentu, nawet maleńkiego. Jest okropnie pruderyjna, jeśli chodzi o rzeczy tego rodzaju! Bink przypomniał sobie skłonność kobyłki do afektacji i przytaknął. Cherie była wspaniałym okazem i dobrze sobie radziła z ogólną magią w Xanth, ale nie mogłaby ścierpieć talentu u jakiegokolwiek centaura. Przypomniało to Binkowi nastawienie jego własnej matki co do seksu u młodych. U zwierząt uważała to za naturalne, ale jeżeli pojawiło się coś takiego jak nimfa wyhodowana z dzikiego owsa — no tak, Chester naprawdę miał problem! Minęli następny zakręt — labirynt w żywopłocie obfitował w zakręty i ujrzeli bramę pałacu. — Biegnijmy tam, zanim labirynt się zmieni — krzyknął Bink. Pobiegli w tym kierunku, ale w tejże chwili żywopłot zalśnił i okrył się mgłą. Prawdziwą trudność w tej łamigłówce stanowiła jej zmienność. W nieregularnych odstępach czasu przekształcała się w nowe konfiguracje. Nie można więc było rozwiązywać jej systematycznie. A już byli spóźnieni. — Nie zamierzam więcej się zatrzymywać! — krzyczał Chester. Dźwięk galopującego kaktusa stał się głośniejszy. — Wskakuj na mój grzbiet! Bink nie oponował. Wskoczył na najbardziej najeżoną igłami część kaktusa, na wpół świadomie krzywiąc się w oczekiwaniu, że nabije kolcami całe krocze. Gładko wylądował na grzbiecie Chestera, który okazał się całkowicie koński. Poczuwszy ciężar, Chester przyśpieszył. Wcześniej Bink dosiadał centaura, kiedy to Cherie łaskawie ofiarowała się, że go podwiezie, ale nigdy tak mocarnego jak ten! Chester był krzepki,

nawet według norm centaurów, a teraz na dodatek spieszył się. Olbrzymie mięśnie grały wzdłuż całego ciała, unosząc go do przodu z takim impetem, że Bink obawiał się, iż równie szybko stoczy się z jego grzbietu, jak się na nim znalazł. Jednak ufny w swój talent mocno chwycił się grzywy centaura niemal zwisając z niej w szalonym pędzie. Niewielu mieszkańców Xanth wiedziało o talencie Binka, a i on sam nie uświadamiał go sobie przez pierwsze dwadzieścia lat swojego życia. Działo się tak, ponieważ sam talent nie ujawniał się. Bronił Binka przed zranieniem za pomocą magii. A każdy, kto dowiedziałby się o tym, mógłby zranić Binka na sposób mundański. Sam więc talent osłaniał go przed możliwością zaistnienia takiego przypadku. Oprócz samego Binka tylko król Trent znał prawdę. Dobry Mag prawdopodobnie domyślał się, a i Cameleon musiała coś podejrzewać. Nowy żywopłot uformował się pomiędzy nimi a bramą. Chester przedzierał się przez żywopłot aż fruwały gałązki. Tym razem, to brama musiała stanowić iluzję. Czarodziejka-królowa mogła powodować znikanie rzeczy tworząc iluzje na otwartych przestrzeniach a potem je rozpraszając. Powinien był o tym wcześniej pamiętać. Co za rozpęd miało to stworzenie. Niewidoczne listowie smagało Binka jak nawałnica, ale trzymał się mocno. Pojawiła się teraz inna bariera. Chester co chwila zmieniał kierunek, by podążać nowymi tunelami, które rzeczywiście pojawiły się na drodze. A potem wprost przedarł się przez kolejne skrzyżowanie żywopłotów. Kiedy Centaur jest w ruchu, biada człowiekowi, bestii lub roślinom na jego drodze! Nagle znaleźli się poza labiryntem, tuż przed fosą. Ale pęd Chestera powiódł ich o dwadzieścia kroków za blisko od zwodzonego mostu i nie było już miejsca do skorygowania trasy. — Trzymaj się! — krzyknął Chester i skoczył. Tym razem tak rzuciło Binkiem, że wyrwał dwie pełne garści grzywy centaura, aż ów stanął dęba. Bink wywinął kozła i z głośnym pluskiem wpadł do fosy. Natychmiast zbiegły się potwory z fosy, pożądliwie otwierając paszcze. Zawsze czujne i zawsze można było liczyć na ich apetyt. Olbrzymi wąż zwinął się w pętlę, a każdy z jego zębów miał długość palców Binka. Po drugiej stronie jakiś szkarłatny czerep rozwarł swoją zdeformowaną paszczę, ukazując straszliwe zęby, które były jeszcze dłuższe. A bezpośrednio pod Binkiem, podnosząc się ze zmąconej mułem fosy ukazał się behomot, którego grzbiet był tak szeroki, że zdawał się wypełniać całą fosę. Bink wściekle szamotał się w wodzie, próbując dopłynąć w bezpieczne miejsce. Wiedział, że żaden człowiek nie jest w stanie uciec nie tylko wszystkim trzem potworom, ale każdemu z osobna. Behemot podniósł się, na wpół wynurzając ponad powierzchnię wody; czerep przecinał mu drogę, a szczęki kłapały krwiożerczo; wąż gotowy był rzucić się na niego z szybkością światła. I czerep i wąż zderzyli się zębami aż poleciały iskry. Obydwa potwory przetoczyły się przez podnoszącego swoją masę behemota — i Bink zjechał w dół po powstałym wzniesieniu, jak po nasmarowanej tłuszczem pochylni, w bezpiecznej odległości od zębów. Aż znalazł się zdrów i cały przy licowanym kamieniem, wewnętrznym brzegu fosy, Zabawny zbieg okoliczności — cha... Tu przejawiło się działanie jego talentu. Jeszcze raz ratował go przed skutkami jego własnego nierozważnego czynu. Próba jazdy na galopującym centaurze, który wyglądał jak kaktus... Powinien był szukać swojej własnej drogi przez labirynt, tak jak robili to inni. Po prostu miał szczęście, że zarówno centaur jak i potwory z fosy byli stworami magicznymi, więc jego talent mógł zadziałać. Chester wylądował bezpiecznie i był na podorędziu, by wyciągnąć go z fosy. Centaur podniósł go jedną ręką, ledwie wykazując jakiekolwiek oznaki wysiłku. Ale głos mu drżał: — Myślałem już... kiedy wpadłeś między te bestie... nigdy nie widziałem czegoś podobnego...

— Nie były naprawdę głodne — powiedział Bink umniejszając wagę tego zdarzenia. — Po prostu bawiły się swoim pożywieniem i pozwoliły się zrobić w konia. Wejdźmy do środka zamku. W tej chwili pewnie podają już jakieś zakąski. — Tak, tak — zgodził się Chester. Jak wszystkie mocarne stworzenia miał chroniczny apetyt. — Strawa — trawa — wymruczał Bink. Ale nie był to dobry kalambur, centaury nie jadały trawy, jak mogliby zakładać oszczercy. Ruszyli do środka — i iluzje zniknęły. Zaklęcia straciły moc i znowu byli sobą: człowiekiem i centaurem. — Wiesz, nigdy nie zdawałem sobie sprawy, jak pospolicie wygląda moja twarz, dopóki nie zobaczyłem ciebie — powiedział poirytowany Chester. — Ale masz za to śliczny zad — zauważył Bink. — Prawda, prawda — zgodził się ułagodzony centaur. — Zawsze powiadałem, że Cherie nie zostałaby moją żoną z powodu mojej twarzy. Bink zaczął się śmiać, ale zdał sobie sprawę, że przyjaciel wziął żart za dobrą monetę. Znajdowali się już przy wejściu i ktoś mógłby ich usłyszeć. Strażnik pałacowej bramy zmarszczył brwi. — Ilu odgadłeś, Bink — pytał otwierając notesik. — Jednego, to Crombi — powiedział Bink patrząc na Chestera. Potem przypomniał sobie Mantikorę. — Raczej dwóch. — Zatem wypadasz z gry — powiedział Crombie. — Prowadzący zawodnik ma dwunastu. Spojrzał na Chestera. — A ty? — Nie pragnąłem żadnej nagrody — odburknął gburowato centaur. — Wy chłopcy, nawet nie próbowaliście — rzekł Crombie. — Gdybym nie tkwił tutaj jak chłopiec na posyłki królowej... — Sądziłem, że lubisz tę pałacową posadę — powiedział Bink. Po raz pierwszy zetknął się z Crombiem, gdy ów był żołnierzem w służbie poprzedniego króla. — Lubię, ale bardziej lubię przygody. Król jest w porządku, ale... — Crombie nachmurzył się. — Cóż, nasza królowa! — Wszystkie źrebice są trudne — powiedział Chester. — Taka ich natura, nic nie mogą na to poradzić, nawet jeżeli chcą. — Masz rację — ochoczo zgodził się z nim Crombie. Szczerze nienawidził kobiet. — A cóż dopiero powiedzieć o tych obdarzonych najsilniejszą magią? Któż mógłby wymyślić tę idiotyczną maskaradę? Chciała po prostu pochwalić się swym talentem magicznym. — Niewiele więcej ma do pokazania — stwierdził Chester. — Król nie zwraca na nią uwagi. — Król to dobry i mądry Mag! — zgodził się Crombie. — Kiedy Królowa nie figluje magicznie, to warta pałacowa jest śmiertelnie nudnym obowiązkiem. Szkoda, że nie wysłano mnie daleko stąd z męską misją, jak wtedy, gdy spotkał mnie Bink... Bink uśmiechnął się do swych wspomnień. — Czy ta burza gradowa w technikolorze nie była czymś wspaniałym? Rozłożyliśmy się obozem pod nieruchomym wikłaczem. — A dziewczyna uciekła — dopowiedział Crombie. — To były czasy! Zdumiony Bink stwierdził, że całkowicie się z nim zgadza. W tamtym czasie owa przygoda nie wydawała się zabawna, ale w retrospekcji nabrała posmaku marzenia. — Powiedziałeś, że była dla mnie zagrożeniem. — I była — odparł Crombie. — Wyszła za ciebie, prawda? Bink roześmiał się, ale był to wymuszony śmiech.

— Lepiej wejdźmy do środka, zanim zakąski znikną — skręcił i prawie potknął się o następną kupkę błota. — Masz krety w pałacu? — zapytał z pewną dozą złośliwości. Crombie popatrzył z ukosa na błoto. — Nie było tego tutaj przed chwilą. Może na przyjęcie zaproszono magicznego kreta? Zamelduję zarządcy, kiedy skończę wartę. Bink i Chester ruszyli dalej. Pałacową salę balową udekorowała sama Królowa Iris. Gościom jawiła się podmorska scena z powiewającymi nad skalistym dnem morskim wodorostami. Pomiędzy nimi przepływały ryby o świetlistych barwach, a na ścianach tkwiły skorupiaki. Tu i ówdzie usypano podwodne plaże z pięknego, białego piasku, zmieniające w sposób magiczny swoje położenie, tak żeby całą scenerię mogły podziwiać nawet osoby stojące w jednym miejscu. Olbrzymi wężowy potwór wił się po całej sali, a jego pulsujące zwoje ukazywały się tu i tam, w miejsce ścian. Chester rozejrzał się dookoła. — Jest zwykłą suką i robi to wszystko na pokaz, ale muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem jej magii, ale najbardziej martwi mnie czy wystarczy jedzenia dla gości... Okazało się, że nie istnieje niebezpieczeństwo, że zabraknie dla niego jadła. Ujrzał bowiem góry zakąsek, których strzegła pod strażą sama Królowa. Trzymała na smyczy piklokota. Kiedy ktoś ośmielił się sięgnąć po przysmak, kot peklował go. — Nikt niczego nie zje, dopóki główna nagroda nie zostanie przyznana — ogłosiła Iris rozglądając się wokół. Ubrała się w strój amazonki — królowej rusałek. Głowę wieńczyła jej kolczasta korona, dzierżyła trójząb i opierała się na mocnym rybim ogonie. Końce trójzębu połyskiwały szlamem, który prawdopodobnie stanowił iluzję, ale równie dobrze mógł być autentyczną trucizną, co skutecznie odstraszało gości, a przecież stołu pilnował także piklokot. Bink i Chester rozdzielili się i wmieszali w tłum gości. Prawie każde ważne stworzenie w Xanth przybyło tutaj, z wyjątkiem kobyłki Chestera, Cherie, która bez wątpienia wciąż doglądała źrebaka oraz Cameleon, żony Binka, która zajęta była własnym nieszczęściem. Dobry Mag Humfrey nigdy nie był towarzyski. Bink dostrzegł swojego ojca Rolanda z Północnej Wioski. Roland starał się nie wprawiać go w zakłopotanie okazując wylewne uczucia. Uścisnęli sobie ręce, to wszystko. — Ładne buty, synu! W tym momencie poczuł się raźniej po scenie, jaką zrobiła Cameleon. — Świeże, prosto z drzewa — powiedział Bink, nieco zażenowany. — Co robiłeś przez te ostatnie kilka miesięcy? — Roland pryskał śliną kiedy mówił, a bąbelki formowały się w drżące kulki wypływające na powierzchnię oceanu. Kiedy Królowa Iris tworzyła iluzje, to aż zapierało dech! Zwykli obywatele ze swymi błazeńskimi, indywidualnymi talentami magicznymi mogli jedynie spoglądać z zazdrością na twory czarownicy. Był to główny powód, dla którego Królowa urządziła ten bal. — A, ćwiczyłem szermierkę, uprawiałem ogród i podobne rzeczy — mówił Bink. — Słyszałem, że Cameleon lada moment spodziewa się... — To też — powiedział Bink, znowu odczuwając frustrację z powodu swojej sytuacji. — Syn wkrótce napełni krzykiem dom. Uwaga zawierała aluzję do tego, czy okaże się on normalnie utalentowanym dzieckiem. Bink zmienił temat. — Mamy delikatne drzewko damskich pantofli, które właśnie kwitnie. Sądzę, że już wkrótce zaowocuje pierwszą parą pantofli.

Panie będą zadowolone — rzekł Roland z powagą, jakby mówił o poważnych sprawach. Nagle Bink zdał sobie sprawę, że niewiele miał do powiedzenia o minionym roku. Co osiągnął? Dosłownie nic. Nic dziwnego, że czuł się nieswojo! Oświetlenie przygasło. Wyglądało to tak, jakby opadał kurz powodując, że morze pociemniało. Ale niknące światło dzienne ustąpiło miejsca nocnemu blaskowi. Falujące wodorosty żarzyły się jak neonowe lampiony, korale świeciły jasno różnorodnymi kolorami. Nawet puszyste gąbki emitowały blade promienie. Zwierzęta płonęły ostrzejszym światłem, jak np. elektryczne węgorze wysyłające skupione wiązki światła oraz ławice ryb świecące przezroczystym światłem. Iluzja była oszałamiająco piękna. — Gdyby tylko jej osobowość dorównywała jej znakomitemu gustowi — westchnął Roland. — Teraz przyznamy główną nagrodę — ogłosiła Królowa Iris, która świeciła najsilniej ze wszystkich, strumienie światła emanowały z jej korony, trójzębu i pięknego, obnażonego torsu rusałki. Była mistrzynią iluzji i mogła uczynić się tak piękną, jak chciała. — Rozumiem, że to małżeństwo z rozsądku — ciągnął Roland, który był regentem na północ od Rozpadliny. Chociaż sam nie był magiem, nie odczuwał strachu wobec majestatu królewskiego. Bink skinął głową, lekko skrępowany okazywanymi przez ojca wyrazami uznania wobec dobrze wyeksponowanych, nawet jeżeli były tylko iluzoryczne, wdzięków królowej. Jakby nie było, Roland dobiegał pięćdziesiątki. To co mówią musiało być prawdą. Król nie przejawiał miłości do Królowej i rządził tą pełną temperamentu kobietą żelazną ręką, co dziwiło tych, którzy znali czarodziejkę Iris przed ślubem. A Król rozkwitał, stosując dyscyplinę. Ci, którzy dobrze znali Króla rozumieli, że był nie tylko potężnym magiem, ale także silną osobowością. W samej rzeczy wyglądało na to, że w magicznej krainie Xanth panował najlepszy Król od Czasu Czwartej Fali, kiedy to na zamku Roogna rezydował jego budowniczy. Nastąpiły ogromne zmiany, usunięto magiczne pole chroniące Xanth przed intruzami, a stworzeniom mundańskim wolno było przekraczać granice. Pierwszymi, którzy przekroczyli granice kraju, byli członkowie dawnej mundańskiej armii Króla. Osiedlono ich w najdalszych rejonach na odludziach Xanth, gdzie stali się produktywnymi obywatelami krainy. Wymóg, by każdy obywatel posiadał talent magiczny zniesiono — i ku zdziwieniu niektórych konserwatystów, nie powstał z tego powodu chaos. Ludzie zdobywali sławę i szacunek dzięki sile swego charakteru, a nie przypadkowymi sztuczkami magicznymi. Wybrani badacze penetrowali tereny w pobliżu Mundanii, gdzie nie sięgała magia, postawiono tam zewnętrzne strażnice, by zawczasu powstrzymać ewentualny najazd. Król nie zniszczył kamienia Tarczy; będzie mógł odtworzyć pole ochronne, jeśli kiedykolwiek zaistnieje taka potrzeba. Bink był pewien, że Król Trent ma oczy otwarte na wszystkie dobre i pożyteczne rzeczy, wliczając w to ciała pięknych kobiet, a królowa była na jego rozkazy. Mogła i starała się być tym, czym Król chciał, żeby była w danej chwili. Nie byłby mężczyzną, gdyby nie korzystał z tego, przynajmniej od czasu do czasu. Ale czego on chciał naprawdę? W pałacu przeważała opinia, że Król pragnął różnorodności. Królowa rzadko pojawiała się dwa razy w tym samym przebraniu. — Pałacowy strażniku, twój raport — zażądała Królowa Iris. Żołnierz Crombie zbliżył się wolno. Wyglądał olśniewająco w swoim pałacowym mundurze, w każdym calu żołnierz, w królestwie, które ledwie potrzebowało żołnierzy. Potrafił walczyć mieczem lub gołymi rękami, ale nie lubił służyć jako lokaj kobiecie i okazywał to. Dlatego lubiła mu rozkazywać. Ale nie mogła posunąć się za daleko, gdyż Crombie był lojalny wobec Króla, a Król miał do niego słabość. — Zwycięzcą — zaczął Crombie, przeglądając notatki.

— Nie, nie w ten sposób, idioto! — krzyknęła plamiąc go chmurą rozproszonej farby. Kolejna iluzja, ale dość efektowna. — Najpierw musisz podać zdobywcę drugiego miejsca, a potem zwycięzcę. Zrób coś prawidłowo dla odmiany. Rozgniewana twarz Crombiego wyłoniła się z rzednącej farby. — Kobiety! — mruknął ze zjadliwym sarkazmem. Królowa uśmiechnęła się, radując się jego gniewem. — Zdobywcą drugiego miejsca z dziewięcioma prawidłowymi odgadnięciami jest... Znowu cisnął gniewnie spojrzenie. — Kobieta, Bianka z Północnej Wioski. — Matka! — Binkowi uciekło powietrze ze zdziwienia. — Ona zawsze uwielbiała zagadki — powiedział z dumą Roland. Sądzę, że odziedziczyłeś zarówno jej inteligencję, jak i wygląd. — A odwagę i siłę po tobie — dodał Bink doceniając komplement. Bianka podeszła spokojnie do podium. Była przystojną kobietą, która w młodości słynęła z urody, i w przeciwieństwie do Królowej była szczera. Jej talentem było odtwarzanie, a nie iluzja. — Więc znowu wykazała się ta po kądzieli — powiedziała Królowa do Crombiego, tego wroga kobiet. — Nagrodą jest... — przerwała —... odźwierny pójdzie i przyniesie drugą nagrodę. Powinieneś ją mieć przygotowaną. Zła mina Crombiego przeobraziła się w złowieszczy grymas, ale udał się do gabinetu na pół ukrytego wśród wodorostów i przyniósł zamknięty pojemnik. — Nagrodą są... — powtórzyła Królowa i zrzuciła pokrywę. Doniczkowe smocze paszcze! Rozległ się pomruk lęku i zazdrości obecnych pań, a kilka kwiatowych kielichów poruszyło się na swoich łodyżkach i kłapnęło złośliwie. Smocze paszcze służyły do likwidowania szkodników i insektów, a także pełniły rolę strażników domów. Biada intruzowi, który znalazłby się w pobliżu takiej rośliny! Ale smocze paszcze nie hodowały się łatwo, więc konieczne było specjalne i raczej trudne zaklęcie, aby uwięzić je w doniczce. Dzikie smocze paszcze były dość pospolite, ale doniczkowe — niezwykle rzadkie i cenione. Bianka z radością przyjęła doniczkę, z uśmiechem cofając twarz, kiedy mała smocza główka capnęła ją za nos. Doniczkowe zaklęcie obejmowało także czar nie pozwalający roślinie skaleczyć właściciela. Musiało minąć trochę czasu, zanim roślina nauczyła się rozpoznawać właściciela. — Jaka jest piękna — powiedziała. — Dziękuję ci Królowo Iris. Potem dodała dyplomatycznie: — Ty także jesteś piękna ale w inny sposób. Królowa zacisnęła zęby w szyderczej imitacji smoczej paszczy, potem uśmiechnęła się czarująco. Pożądała uznania i pochwał ze strony ustosunkowanych i cieszących się dobrą reputacją obywateli takich, jak Bianka. Czarodziejka Iris żyła przez lata w na pół-wygnaniu, zanim zdobyła koronę. — Teraz główny zwycięzca, sługo — zwróciła się do Crombiego. — Tym razem wykaż trochę sprytu, jeżeli go masz! — Zwycięzcą z trzynastoma prawidłowymi odgadnięciami — Crombie cedził bezmyślnie — jest Millie, zjawa — wzruszył ramionami by okazać lekceważenie wobec jeszcze jednego damskiego sukcesu. Notował wszystko, więc wiedział, że wyników nie sfałszowano. Jakkolwiek, generalnie rzecz biorąc, zrozumiałe było, że mężczyźni nie wysilali się zbytnio. Ładna, młodo wyglądająca zjawa pojawiła się w powietrzu. W pewien sposób była zarówno najmłodszą jak i najstarszą mieszkanką zamku Roogna. Zmarła osiemset lat temu w kwiecie wieku. Kiedy Bink po raz pierwszy ją zobaczył, była bezforemnym kleksem mgiełki, ale odkąd w zamczysku rezydowali śmiertelnicy nabrała kształtów, kontury zjawy stały się ostre i widoczne,

jak u każdej żyjącej kobiety. Była bardzo uroczym duchem, ulubieńcem wszystkich. Jej zwycięstwo powitano ogólnym aplauzem. — A główną nagrodą jest... — Królowa dramatycznie rozłożyła ręce — zaświadczenie uprawniające do jednej darmowej odpowiedzi Dobrego Maga Humfreya. Rozległy się fanfary, gdy wręczała dyplom duszycy. Millie zawahała się. Nie posiadając fizycznej postaci nie mogła wziąć certyfikatu. — Wszystko w porządku — powiedziała Królowa. — Po prostu napiszę na nim twoje imię i Mag będzie wiedział, że to należy do ciebie. Możliwe, że w tej chwili obserwuje nas w swoim magicznym lustrze Dlaczego nie zapytałabyś go właśnie teraz? Odpowiedź Millie była niesłyszalna, gdyż mogła mówić zaledwie szeptem ducha. — Nie martw się, jestem pewna, że każdy z ochotą ci pomoże — oznajmiła Królowa. — Napiszemy pytanie na magicznej tabliczce, a Mag Humfrey odpowie nam w ten sam sposób. — Skinęła na Crombiego. — Zawodny, tabliczkę! Crombie zatrzymał się, ale ciekawość skłoniła go do przełknięcia obelgi. Przyniósł tabliczkę. Królowa przywołała najbliższego centaura, którym okazał się Chester (który bez powodzenia usiłował podkraść ciasteczko ze stołu z wiktuałami), by transkrybował niesłyszalne słowa zjawy. Centaury były wykształcone, wielu z nich było nauczycielami, więc praca kronikarzy należała do nich. Chester nie bardziej niż Crombie lubił wyniosłość i kaprysy Królowej, ale także robił dobrą minę do złej gry. Jakie prawdopodobne pytanie mógł mieć duch do Maga? Napisał dużymi fluoryzu- jącymi literami. Jak Millie może ożyć? Rozległ się jeszcze większy aplauz. Gościom spodobało się pytanie. Było wyzwaniem, a odpowiedź dana publicznie mogła dostarczyć wzruszeń im wszystkim. Zwykle odpowiedź Maga Humfreya przeznaczona była tylko dla tego, kto pytał. To przyjęcie nabierało rumieńców. Słowa zniknęły jakby starte niewidzialną gąbką. Wtem ukazała się odpowiedź Czarodzieja: WARUNKI TRZY: pierwszy — musisz! naprawdę pragnąć stać się śmiertelną. Było oczywiste, że Millie naprawdę chciała. Gestykulowała błagając tabliczkę, by kontynuowała, gdyż pragnęła się dowiedzieć, czy pozostałe warunki są równie łatwe, czy też niemożliwe do spełnienia. Praktycznie, jak głosiła wieść gminna, nie istniało nic, czego magia nie mogłaby spełnić, ale niektóre zaklęcia były nie do opanowania. Bink współczuł jej. Kiedyś też żarliwie tęsknił za magicznym talentem, od którego zależało jego obywatelstwo, dobrobyt i szacunek dla samego siebie. Jak wielka musiała być nadzieja śmiertelności dla kogoś, kto zmarł przedwcześnie, ale nie wyzionął ducha! Oczywiście, gdyby Millie żyła, w rezultacie musiałaby także umrzeć. Ale za to mogłaby dopełnić życia, które rozpoczęła tak wiele stuleci temu. Jako duch tkwiła w zawieszeniu, niezdolna do oddziaływania na swój los, niezdolna do miłości, strachu i innych uczuć. To nie jest tak, Bink sam się poprawił. Oczywiście, że ona naprawdę czuła. Ale nie w sposób fizyczny, jak ludzie. Nie doświadczyła cielesnej przyjemności i bólu. — Drugi — kontynuowała tabliczka: musisz mieć lekarza od zaklęć, żeby rozwinął twój talent do optymalnego poziomu. Czy jest jakiś lekarz od zaklęć w tym domu — domagała się Królowa, rozglądając się wokół, a jej dżety połyskiwały. Nie!? Bardzo dobrze! Chłopiec na posyłki! Zlokalizować najbliższego lekarza zaklęć! Crombie warknął, ale ciekawość znowu zwyciężyła. Zamknął oczy, zakręcił się wokół swojej osi i wyciągnął prawą rękę. Zatrzymała się wskazując północny-wschód. — Wioska przy Rozpadlinie — powiedziała Królowa. Istniało zaklęcie Rozpadliny, które powiadało, że gigantyczna wyrwa rozdzielająca Xanth na pomocną i południową część została

zapomniana. Ale zamczysko Roogna wyposażono w przeciwzaklęcie, tak, że jego mieszkańcy i goście mogli pamiętać o tym. Król mógłby zresztą mieć kłopoty z rządzeniem, gdyby zapomniał o tak krytycznym elemencie krajobrazu, jak Rozpadlina! — Gdzie masz przenośnik? — Na swoim miejscu, Wasza Wysokość — odezwał się jakiś mężczyzna. Spojrzał w kierunku wskazanym ręką Crombiego i nagle stanęła przed nimi stara kobieta. Rozglądała się wokół, otoczona przez ludzi i wodę, ponieważ nadal znajdowali się w świecie podmorskiej iluzji. — Jesteś lekarką od zaklęć? — dopytywała się Królowa. — Tak — potwierdziła stara kobieta. — Ale nie robię tego dla głupców zatopionych w oceanie, a zwłaszcza kiedy oderwano mnie od prania bez... — To jest Bal Jubileuszowy z okazji rocznicy Koronacji Króla Trenta — odpowiedziała wyniośle Królowa. — Masz wybór, starowino. Jedno zaklęcie dla nas i bawisz się na przyjęciu. Jedzenie, jakie tylko zechcesz i kostium taki jak ten... I natychmiast stara kobieta została przebrana w dostojną matronę. — A jeśli nie, lekarko od zaklęć, to stworzenie zapekluje cię! — podniosła piklokota, który wściekle zasyczał. Stara kobieta, podobnie jak Crombie i Chester, spojrzała buntowniczo, ale i ona zdecydowała się na oportunistyczny unik. — Co zakląć? — Millie — powiedziała Królowa, wskazując na ducha. Doktorka od zaklęć przyjrzała się Millie i zarechotała. — Zrobione — uśmiechnęła się tak szeroko, że pokazała wszystkie cztery zęby. — Zastanawiam się, co jest w tym tak zabawnego — wymamrotał Roland. — Czy wiesz, jaki jest talent Millie? — Duchy nie posiadają talentów — odparł Bink. — To zaklęcie na jej życie. To musi być coś specjalnego. — Pewnie tak. Sądzę, że dowiemy się, jeżeli wypełni trzeć warunek. — Trzeci — kontynuowała tabliczka: zanurz twój szkielet w uzdrawiającym eliksirze. — Mamy tego mnóstwo — powiedziała Królowa, a żołnierz był już w drodze, za moment wrócił z wiadrem eliksiru. — A teraz, gdzie twój szkielet? — dopytywała się Królowa. Ale w tym momencie Millie zawiodła. Wydawało się, że chce coś powiedzieć, ale nie może. — Zaklęcie milczenia! — krzyknęła Królowa. — Nie wolno ci powiedzieć, gdzie jest! To dlatego pozostał w ukryciu przez te wszystkie stulecia! Millie smutnie przytaknęła. — To jeszcze lepiej! — powiedziała Królowa. — Zorganizuję poszukiwania skarbu! W jakiej skrytce jest ukryty szkielet Millie? Specjalna nagroda dla tego, kto pierwszy go odnajdzie! Zastanowiła się błyskawicznie. — Nie mam już zwykłych nagród... Wiem! Pierwsza randka ze śmiertelną Millie! — A co będzie, jeżeli kobieta go znajdzie!? — ktoś zapytał. — Król zamieni ją na tę okazję w mężczyznę. Rozległ się wymuszony śmiech. Żartowała, czy mówiła serio? Odkąd Bink pamiętał, Trent potrafił przeobrazić każdą żyjącą osobę w dowolną istotę, ale tej samej płci. Ale nigdy nie używał swojego talentu dla kaprysu. Królowa musiała więc żartować. — A co z jedzeniem? — dopominał się Chester.

— Otóż to! — zadecydowała. — Kobiety już udowodniły swoją wyższość, zostają więc zwolnione z poszukiwań skarbu. Proszę do stołów z jedzeniem, w czasie, gdy mężczyźni rozpoczną poszukiwania... Zobaczyła, że Chester zjeżył się i zdała sobie sprawę, iż zagalopowała się. — Och, w porządku, mężczyźni także mogą zjeść, nawet ci z końskim apetytem. Ale nie wolno nikomu ruszać Jubileuszowego Tortu. Król sam będzie go dzielił, kiedy poszukiwania skarbu się zakończą. Przez chwilę wyglądała melancholijnie, co nie zdarzało się jej rzadko. Czyżby nie była pewna, czy Król dopisze? Tort był wspaniały: kondygnacja na kondygnacji, iskrzący się lukrem, upiększony olbrzymią cyfrą JEDEN i uwieńczony popiersiem Króla Trenta, które wyglądało jak żywe. Królowa zawsze starała się podkreślać chwałę Króla, ponieważ jej własna była odbiciem tamtej. Jakiś biedny szef kuchni poświęcił wiele czasu i magii, by wytworzyć tak ozdobne dzieło sztuki kulinarnej! — Piklokot będzie trzymał straż nad tortem i zapekluje każdego, kto ośmieli się go dotknąć — powiedziała Królowa, przywiązując koniec kociej smyczy do stołu z ciastem. — A teraz panowie, na poszukiwanie skarbu! Roland potrząsnął głową. — Lepiej zostawić ukryte szkielety w spokoju — stwierdził. — Pójdę pogratulować twojej matce. Rzucił Binkowi spojrzenie. — Będziesz reprezentował naszą rodzinę w poszukiwaniach. Nie musisz zbytnio się wysilać — uczynił mały gest pożegnania i odszedł w falujące morze. Bink stał przez chwilę rozmyślając. Domyślił się, że jego ojciec przeczuwał coś złego w tym wszystkim, ale nie komentował tego w sposób bezpośredni. Ale co złego kryło się w tych poszukiwaniach? Bink był świadom, że dobrze mu się teraz wiedzie, ma świetną żonę o zniewalającym uroku i cieszy się łaską Króla. Dlaczego marzy o przygodach w odległych krainach, o niebezpieczeństwach, a nawet i o śmierci, o używaniu miecza, której to sztuki się uczył, choć wiedział, że jego talent ochroni go od wszystkich prawdziwych niebezpieczeństw. Co się z nim dzieje? Pomyślał, że był w jakiś sposób szczęśliwy, kiedy jego przyszłość rysowała się niepewnie. Ta myśl wydała mu się zabawna. Dlaczego nie było tutaj Cameleon? Zbliżało się rozwiązanie, ale mimo to mogłaby przyjść na bal, gdyby zechciała. Do pałacowego personelu należała również magiczna akuszerka. Zdecydował się. Na poszukiwanie skarbu! Może udowodni sam sobie własną wartość lokalizując miejsce ukrycia szkieletu. 2. W POSZUKIWANIU SZKIELETU Podjął wyzwanie, chociaż to tylko zabawa. Musiał się zastanowić. Millie niekoniecznie pogrzebano czy zamurowano per se. Jej kości mogły znajdować się gdzieś w obrębie pałacu, skoro tutaj przebywał jej duch. Mogły też być ukryte gdzieś w pałacowych terenach, wliczając w to ogród, czyli aż po fosę. Szkielet pogrzebano zapewne z dala od komnaty, gdzie przebywali ludzie. Chyba, że pochowano go pod podłogą, czy zamurowano pomiędzy ścianami. Wydawało się to mało prawdopodobne. Konstrukcja pałacu była solidna, wzmocniona jeszcze zaklęciami nadającymi mu trwałość. Przekucie takiej ściany czy podłogi wymaga znacznego trudu.

Zakładając, że Millie zmarła nagle w podejrzanych okolicznościach (w przeciwnym wypadku nie stałaby się duchem), morderca musiałby szybko i cichaczem ukryć jej ciało. Na coś takiego jak przebudowanie ścian, stary król Roogna nigdy nie wyraziłby zgody. Gdzie, w przeciągu paru minut można było tak dobrze ukryć ciało aby pozostało w ukryciu przez całe stulecia przed ciekawskimi spojrzeniami? Przebudowa pałacu, tak aby stał się godną siedziba władcy królestwa objęła każdy zakątek zamku Roogna. Zatrudnieni przy tym rzemieślnicy nie mogliby przeoczyć podobnej rzeczy. Było to po prostu niemożliwe. Szkielet nie mógłby w żaden sposób pozostać w ukryciu. Bink zauważył, że mężczyźni nie są już zajęci przetrząsaniem wszystkich pomieszczeń. Nawet, jeśli szkielet naprawdę gdzieś tam się znajdował, nie było sensu współzawodniczyć z nimi. Właściwie było to praktycznie niewykonalne zadanie. W tym właśnie kryła się wskazówka! Za pomocą zwykłych środków nikt nie potrafiłby tego dokonać, lecz za pomocą magii... ? Kości musiały zostać przemienione w coś innego, by zmylić przypadkowego odkrywcę... Pytanie, w co? W zamczysku znajdowało się tysiące przedmiotów, z których każdy mógł być tym podejrzanym. Jednak przekształcenie stanowiło wielką magię, a żaden mistrz przemian nie zadawałby sobie przecież tyle trudu ze zwykłą pokojówką. Mógł zostawić jej kości w stanie naturalnym, rozpuszczone w roztworze lub zmielone na proszek. Niezależnie od tego w jakiej ukrywały się postaci, powinna istnieć jakaś wskazówka. Gdyby tylko zdołał ją odszukać. Cóż to za intrygująca zagadka! Podszedł do stołu z zakąskami. Znajdowały się tam wyszukane napoje, ciasta z kremem i owocami, szarlotki i wiele innych wybornych ciast, którymi właśnie napychał się Chester. Bink okrążył stół szukając czegoś do smaku. Gdy zbliżył się do okolicznościowego tortu, piklokot zasyczał ostrzegawczo. Miał ciało kota o zielonym i cierpkim jak marynata pyszczku, a jego oczy były załzawione od słonej wody. Przez chwilę Binka korciło, żeby do niego podejść i zmierzyć się z jego magią. Kot z pewnością próbowałby go zapeklować, ale magia nie mogłaby Binkowi wyrządzić żadnej szkody! Co stałoby się wtedy? Bink nie był już szalonym wyrostkiem, skłonnym do udowadniania sobie samemu własnej wartości głupawymi popisami. Po co zmuszać własny talent do niepotrzebnej pracy? Zauważył uśmiechnięte ciastko i wziął je z półmiska. Gdy podnosił je do ust uśmiech zmienił się w grymas przerażenia, wydłużający wargi ciastka. Bink zawahał się. Wiedział dobrze, że to tylko jeszcze jedna z iluzji Królowej, lecz mimo to ze wstrętem odsunął od ust ciastko. To wykrzywiło się niemiłosiernie w oczekiwaniu straszliwego końca, ale gdy nie nastąpił, otworzyło z wolna jedno utworzone przez kropkę lukru oko. — Masz, kotku, weź to! — powiedział Bink, podając ciastko uwiązanemu na smyczy potworkowi. Rozległo się ciche cmokniecie... i ciastko zostało zapeklowane, z jednym z zamkniętym, a drugim otwartym okiem. Rozszedł się zapach solanki. Bink położył ją na podłodze. Piklokot podszedł i chwycił zapeklowane ciastko w pysk. Binkowi minął głód. — Dręczy cię twój talent — odezwała się kobieta stojąca za nim, stara lekarka od zaklęć i talentów. Zadowolona ze swojego niespodziewanego udziału w przyjęciu. Teoretycznie każdy miał dostęp do tej uroczystości, ale bardzo niewielu wieśniaków miało dość śmiałości, by przyjść. — Ale jest dla mnie zbyt potężny, żeby odczynić zaklęcie. Czy jesteś Magiem? — Nie, po prostu bardzo utalentowanym nikim — odparł Bink, mając nadzieję, że zabrzmiało to tak lekko, jak pragnął. Lekarka skupiła się. — Nie, pomyliłam się. Twój talent nie osłabł, unika jedynie jakiegoś zagrożenia. Myślę, że szkodzi mu też brak praktyki. Czy posługiwałeś się magią ostatnio? — Trochę — odrzekł Bink myśląc o swojej niedawnej ucieczce przed potworami w fosie. — Musisz posługiwać się magią, aby jej nie stracić — powiedziała mądrze.

— Lecz co zrobić, jeżeli brak po temu okazji? — W Xanth zawsze trafi się okazja, aby użyć magii. To stwierdzenie nie wydawało się Binkowi zgodne z prawdą, tutaj w pałacu. Od większości nieszczęść chronił go nie tylko jego własny talent, ale również i łaska Króla. Tak więc nie miał zbyt wielu okazji, by swój talent wystawić na próbę, więc jego magia mogła osłabnąć. Walka z żywym mieczem stanowiła pierwszą od dłuższego czasu okazję, w której jego talent mógł się ujawnić. Bink jednak próbował poradzić sobie bez odwoływania się do magii. Pozostała mu więc tylko kąpiel w fosie. Nadal miał mokre ubranie, lecz podwodna dekoracja tuszowała ślady kąpieli. Czy, aby podtrzymać swój talent, zmuszony będzie szukać dalszych niebezpieczeństw? Cóż za ironia losu! Kobieta wzruszyła ramionami i poszła dalej, by zakosztować innych delikatesów. Bink rozejrzał się dookoła i napotkał widmowe spojrzenie Millie. Podszedł do niej. — Jak przebiegają poszukiwania? — zapytał grzecznie. Z bliskiej odległości można było usłyszeć słowa duszycy. Nauczył się szybko odczytywać zdania z ruchu jej białych ust. — To takie porywające! — wykrzyknęła cichutko. — Móc powrócić do swej fizycznej postaci! — Jesteś pewna, że opłaci się zostać śmiertelnikiem? — spytał. — Bywa, że spełnione marzenia stają się gorzkie. Czy mówił to naprawdę do niej, czy też do siebie? Spojrzała na niego ze współczuciem. Poprzez jej przezroczyste ciało widział innych gości. Musiał zadać sobie trochę trudu, by skoncentrować na niej wzrok. A przecież była piękna w niezwykły sposób. Piękno uwidaczniało się nie tylko na jej twarzy i postaci, lecz również w prostej przyjacielskiej naturze i trosce o innych. Millie dużo pomogła Cameleon pokazując jej miejsca przechowywania różnych przedmiotów, wskazywała jadalne oraz niebezpieczne owoce, objaśniała protokół zamkowy. Jakby mimochodem ukazała Binkowi inne oblicze Maga Trenta, w czasach, gdy Bink uważał go jeszcze za złego człowieka. — Wspaniale byłoby, gdybyś to ty odnalazł moje kości — powiedziała Millie. Bink roześmiał się zakłopotany. — Millie, jestem żonatym mężczyzną! — Istotnie — zgodziła się — żonaci mężczyźni są najlepsi. Przyzwyczajeni, doświadczeni, łagodni, wytrwali i nie odzywają się bez potrzeby. Byłoby mi bardzo miło po moim powrocie do życia, gdyby moim pierwszym mężczyzną... — Nie rozumiesz mnie! — przerwał jej Bink. — Kocham swoją żonę. — Oczywiście, że jesteś wobec niej lojalny — powiedziała Millie — ale ona jest właśnie w swojej brzydkiej fazie i w dodatku w dziewiątym miesiącu ciąży, a jej język jest ostry jak żądło mantikory. Właśnie teraz potrzebujesz wytchnienia, jeżeli więc odzyskam życie... — Proszę cię, ani słowa więcej! — krzyknął Bink. Duszyca zmierzała zbyt prosto do celu. — Ponadto, ja cię kocham, jak wiesz — ciągnęła — przypominasz mi kogoś, kogo naprawdę kochałam za życia. Lecz on zmarł osiemset lat temu — w zamyśleniu spojrzała na swoje widmowe palce. — Kiedy spotkałam cię po raz pierwszy, Bink, nie mogłam wyjść za ciebie. Mogłam jedynie patrzeć i tęsknić. Czy wiesz, co to za uczucie widzieć wszystko i nie brać w tym udziału? Byłabym taka dobra dla Ciebie, gdybyś tylko... — urwała i zakryła twarz, a jej głowa zaczęła niknąć przed oczami Binka. Był zakłopotany i wzruszony. — Przepraszam, Millie, nie wiedziałem — położył dłoń na jej drżącym ramieniu, ale oczywiście ręka przeszła przezeń na wylot. — Tak naprawdę to nigdy dotąd nie zdawałem sobie sprawy, że można przywrócić ci życie. Gdybym... — Tak, oczywiście — rozszlochała się.

— Będziesz bardzo ładną dziewczyną. Jestem pewien, że wielu innych młodych ludzi... — Tak, to prawda — zgodziła się, coraz bardziej drżąc. Jej ciało zaczęło się rozpływać, co wywołało zdumione spojrzenia innych gości. Sytuacja zaczęła być niezręczna. — Jeżeli mógłbym coś dla ciebie zrobić... — zaczął Bink. Millie natychmiast się rozjaśniła, co sprawiło, że jej postać wyostrzyła się. — Znajdź mój szkielet! Ta prośba na szczęście nie była zbyt łatwa do spełnienia. — Poszukam — przyrzekł Bink. — Lecz mam nie większe szansę, niż ktokolwiek inny. — Ależ masz! — Będziesz wiedział jak to zrobić, gdy tylko twój wspaniały umysł zacznie się nad tym zastanawiać. Nie mogę ci powiedzieć, gdzie on jest, ale jeśli naprawdę się postarasz... spojrzała na niego nalegająco i namiętnie. — Minęło już tyle wieków. Przyrzeknij mi, że spróbujesz. — Ale... co pomyśli Cameleon, jeżeli... ? Millie znowu ukryła w dłoniach twarz. Jej zarys zamglił się, a goście znowu zaczęli się im przypatrywać. — W porządku, spróbuję — odparł Bink. Dlaczego jego własny talent nie mógł go ochronić przed tym? Znał właściwie odpowiedź: jego magia chroniła go przed przeszkodami fizycznymi, które spowodowała inna magia. Millie była magicznym tworem, nie fizycznym, a to co miała zamiar zrobić po uzyskaniu ciała materialnego nie było powszechnie uznawane za szkodę. Jego talent nigdy nie troszczył się o uczuciowe komplikacje, zatem Bink sam będzie musiał zabrać się do rozwiązania tego trójkąta. Zjawa uśmiechnęła się. — Wracaj szybko — powiedziała i odpłynęła nie dotykając podłogi stopami. Bink dostrzegł Crombiego i podszedł do niego. — Zaczynam pojmować twój punkt widzenia — stwierdził. — A, widziałem, jak cię próbowała omotać — potwierdził Crombie. — Miała na ciebie oko już od jakiegoś czasu. Człowiek nie ma żadnych szans, jak taka się do niego dobierze. — Ona wierzy, że to właśnie ja odszukam jej szkielet. I teraz muszę spróbować, naprawdę spróbować, a nie kręcić się to tu, to tam. — Dziecinada — parsknął Crombie. — Wszystkie są takie. Przymknął oczy i wskazał w górę pod ostrym kątem. — Nie prosiłem cię o pomoc — warknął Bink. — A, przepraszam. Zapomnij, gdzie wskazałem. — Nie mogę. Będę teraz musiał tam zajrzeć i mam cholerną pewność, że te kości są właśnie tam. Millie już wcześniej wiedziała, że będę z tobą rozmawiał. Może to jest właśnie jej talent — wiedza O rzeczach mających się dopiero wydarzyć. — Dlaczego więc nie zwiała przed mordercą? — Dobre pytanie. Może spała wtedy... ? — W każdym razie ty nie śpisz. Możesz uciec. Ktoś inny je odnajdzie, zwłaszcza, gdy naprowadzę go na trop. — Dlaczego sam miałbyś tego nie zrobić? — zapytał Bink. — Mógłbyś pójść za swoim palcem i odnaleźć je w jednej chwili. — Nic z tego. Jestem na służbie. — Crombie uśmiechnął się chytrze. A dzięki tobie mam powyżej uszu kłopotów z kobietami. Miał rację. Bink przedstawił tego wroga kobiet swojej poprzedniej narzeczonej, pięknej utalentowanej Sabrinie. Dziewczynie, której, jak się o tym przekonał, nie kochał. Widocznie owo spotkanie doprowadziło do bliższej znajomości, a teraz Crombie brał na nim odwet.

Bink wyprostował się i poszedł we wskazanym kierunku. Kości powinny znajdować się gdzieś na górze. Możliwe jednak, że trudno je będzie odnaleźć, nawet jeżeli uczciwie zrobi wszystko, co będzie leżało w jego mocy... W końcu, czy spotkanie z Millie byłoby aż tak złą rzeczą? Wszystko co powiedział, zgodne było z prawdą. Lepiej byłoby w tym złym okresie zostawić Cameleon samą, dopóki nie wejdzie w swoją piękną, słodką fazę i nie urodzi dziecka. Kryło się w tym jednak niebezpieczeństwo. Poślubiając Cameleon wiedział, że bierze ją na dobre i złe. Powinien przeczekać, dopóki nie przeminie ten zły okres, jak czynił to już wcześniej. Zwykle kiedy pojawił się jakiś problem lub kłopot, odkładali rozwiązanie go do czasu, gdy Cameleon odzyska swoją nieocenioną błyskotliwość. Nie mógł sobie pozwolić na przygodę z Millie, czy jakąś inną kobietę. Skierował się do pokoju, który znajdował się w kierunku wskazanym przez Crombiego. Była nim biblioteka królewska, w której zgromadzono wiedzę stuleci. Czy znajdował się tam również szkielet ducha? Bink wszedł i zobaczył siedzącego w niej Króla. — Przepraszam, Wasza Wysokość. Nie wiedziałem... — Wejdź, Bink — powiedział Król Trent, przywołując ciepły uśmiech na usta. Nawet przygarbiony nad biurkiem, w każdym calu wyglądał na monarchę. — Rozmyślałem o sprawach osobistych, a ty może niesiesz mi odpowiedź. — Nie umiem poradzić sobie ze sprawami osobistymi — odezwał się nieśmiało Bink. — Nie czuję się na siłach wyrokować o twoich. — Masz kłopoty? — Trudno wytrzymać z Cameleon. Poza tym czuję się zaniepokojony, bo ktoś usiłuje mnie zabić, a duszyca Millie życzy sobie przespać się ze mną. Król Trent zaczął się śmiać, lecz raptem zamilkł. — Pojąłem nagle, że to nie są żarty — powiedział. — Cameleon będzie miała lepszy humor, a twój niepokój się zmniejszy. Zapewniam cię, że ci, którzy nastają na twoje życie, czynią to bez mojej wiedzy. Bink opowiedział zdarzenie z mieczem. Król pogrążył się w myślach. — Obydwaj wiemy, że tylko wielki Mag zdołałby ci wyrządzić krzywdę w ten sposób, Bink. W Xanth jest tylko troje takich ludzi i żadne z nich nie nastaje na twoje życie. Nie posiadają też umiejętność ożywiania mieczy. Znajdujesz się więc w prawdziwym niebezpieczeństwie. Obiecuję, że zbadam tę niepokojącą sprawę. Skoro pojmałeś miecz, możemy dowiedzieć się, kto nim kierował. Jeżeli zaś ktoś wykorzystał jeden z mieczy znajdujących się w moim arsenale... — Myślę, że właśnie stąd pochodzi ten miecz — powiedział Bink. — Dostrzegł go centaur Chester i zabrał. — W takim razie poniechamy tej sprawy. Przymierze z centaurami jest dla mnie ważne, tak jak i dla wszystkich królów w historii Xanth. Chester może zatrzymać miecz. Sądzę, że będziemy mogli pozbawić broń jej ruchliwości, którą ja sam kieruję. W całym tym działaniu zauważam podobną do twojej magię. Kimkolwiek jest twój przeciwnik, ukrywa się i wykorzystuje magię różną od twojej własnej, żeby cię zaatakować. Sam miecz nie był twoim wrogiem, ledwie narzędziem wrogiej mocy. — Magia podobna do mojej... — powtórzył Bink. — To jest możliwe. Nie może być taka sama, gdyż magia nie powtarza się w Xanth, lecz podobna... — spojrzał na Króla, nagle przerażony. — Oznacza to, że mogę zewsząd spodziewać się ataku, a wszystko będzie wyglądało na przypadek!

— Na przykład, jeżeli weźmiemy pod uwagę atak zombi, miecz, potwory w fosie czy zjawę — potwierdził Król. — W tym może kryć się jakiś system. — Zamilkł na chwilę, zastanawiać się nad tym wszystkim. — Ale w jaki sposób duch mógłby... — Gdy odnajdę jej szkielet ma powrócić do życia, a on może znajdować się w tym pokoju. Najbardziej martwi mnie to, że sam odczuwam taką pokusę. — Millie jest bardzo pociągającym cieniem podlotka — powiedział Król Trent. — Łatwo mogę zrozumieć, że ogarnia cię pokusa. Sam odczuwam podobne pragnienie i to właśnie stanowi przedmiot moich obecnych rozmyślań. — Królowa jest w stanie zaspokoić każde, hm, pragnienie — ostrożnie zaczął Bink, nie chcąc wyjawić, jak swobodnie traktowano ten temat w pałacowych plotkach. Prywatne życie Króla winno takim pozostać. — Ona może tak się zmieniać, że będzie przypominała każdą... — O to właśnie chodzi. Nie tknąłem Królowej, ani żadnej innej kobiety od śmierci mojej żony — dla Króla Trenta słowo „żona” oznaczało wyłącznie kobietę, którą poślubił w Mundanii. — Wywiera się jednak na mnie nacisk, żebym zapewnił dziedzica tronu Xanth, naturalnego lub adoptowanego, na wypadek, gdyby okazało się, że gdy nadejdzie czas, to będzie brak dostatecznie silnego Maga na moje miejsce. Żywię szczerą nadzieję, że takowy istnieje! Czuję się jednak w obowiązku podjąć próbę, bo jest to jedno ze zobowiązań jakie przyjąłem wraz z koroną. Ze względów etycznych powinna to być Królowa, więc zrobię to, mimo, że jej nie kocham, ani nigdy nie pokocham. Pozostaje pytanie, jaką postać powinienem kazać jej przybrać? Był to zbyt osobisty problem, żeby Bink mógł go rozwiązać. — Sądzę, że taką, która najbardziej ci się spodoba, Wasza Wysokość. Królowa miała cenną umiejętność błyskawicznego przemieniania się w różne postaci. Gdyby tak Cameleon potrafiła to robić... — Ale ja nie chcę, żeby mi się podobała. Chcę jedynie spełnić swój obowiązek. — Czemu nie połączyć jednego z drugim? Niech Królowa przybierze najbardziej uwodzicielską ze wszystkich iluzji postać, lub niech Wasza Wysokość w takową ją przemieni. Gdy będziecie już mieli następcę, można będzie Królową odczarować. Chyba nie ma nic złego w odnajdowaniu przyjemności w obowiązku? Król potrząsnął głową. — Mogłoby tak być, ale znajduję się w niezwykłym położeniu. Nie wiem, czy zdołam się wykazać jako mężczyzna wobec jakiejkolwiek pięknej kobiety, która choć trochę by nie przypominała mi mojej zmarłej żony. — Spraw więc, żeby Królowa stała się podobna do twojej zmarłej żony. — Obraziłoby to pamięć tej, którą czczę. — Rozumiem. Gdyby okazała się zbyt podobna, pozornie mogłaby ją zastąpić... — Coś w tym rodzaju. Była to sytuacja bez wyjścia. Jeżeli Król mógł okazać się mężczyzną tylko wobec swojej zmarłej żony, nie mogąc znieść żadnej innej zewnętrznie podobnej do niej kobiety, cóż miał zrobić? To właśnie tę ukrytą stronę natury Króla ukazała Binkowi dawno temu Millie. Jego nie gasnące przywiązanie do poprzedniej rodziny. Taki człowiek nie mógł być zły. Król Trent nie tylko nie był złym człowiekiem, lecz największym Magiem i zapewne największym człowiekiem w Xanth. Ostatnim, który pragnąłby zniszczyć tę cechę Króla, był Bink. Jednak kwestia następcy tronu była poważna. Wszyscy pragnęli uniknąć zamieszania, jakie mogłoby powstać na skutek braku wyraźnej linii dynastycznej. Następca zapewniał bowiem ciągłość rządów do chwili, gdy pojawi się właściwy Mag. — Mamy podobne kłopoty, Sie — powiedział Bink.

Próbował zachować postawę pełną szacunku, a to z powodu wcześniejszej znajomości z Trentem, nim ów został Królem. Musiał innym służyć przykładem. — Wolimy pozostawać lojalni wobec żon i napotykamy na trudności. Moje kłopoty przeminą, ale troski Waszej Królewskiej Mości.. — przerwał rażony nagłą myślą. — Millie ma zostać wskrzeszona przez zanurzenie jej szkieletu w żywej wodzie. Gdyby tak Wasza Wysokość mógł wydobyć kości swojej żony i przenieść je tutaj do Xanth... — W takim przypadku zostałbym bigamistą — zauważył Król. Wywarło to jednak na nim wrażenie. — Ale gdyby moja żona znowu mogła żyć... — Wasza Królewska Mość może się wkrótce przekonać, jak powiedzie się nam z Millie — dodał Bink. — Millie jest duchem — i nie zmarła do końca. Podobnie jak cienie, jest zjawiskiem szczególnym. Zdarza się to, jeżeli czyjaś dusza ma jeszcze coś do zdziałania tu, na ziemi. Moja żona nie jest duchem, nigdy nie zostawiała niedokończonych spraw, za wyjątkiem własnego życia. Wskrzesić zaś tylko jej ciało, bez duszy... Bink już żałował, że wpadł na laki pomysł. Co za koszmar rozpętałby się w Xanth, gdyby bez zastanowienia zaczęto wskrzeszać wszystkie kości? — Mogłaby stać się zombi — powiedział. — Tak, to zbyt ryzykowne — stwierdził Król. — Dostarczyłeś jednak pewnej pożywki moim myślom. Istnieje może dla mnie nadzieja! Tymczasem, z pewnością nie będę nakłaniał Królowej, aby upodobniła się do mojej żony. Możliwe, że sprawię sobie tylko wstyd bezskutecznymi próbami, ale... — Szkoda, że Wasza Wysokość sam się nie może przeobrazić — powiedział Bink. — Król mógłby wtedy sprawdzić swoją męskość bez niczyjej wiedzy. — Królowa wiedziałaby o tym. A moja klęska oznaczałaby, że okazałem słabość, na co nie mogę sobie pozwolić. Poczułaby własną wyższość, dowiadując się, że to co brała za żelazną samokontrolę, w istocie jest impotencją. Przyniosłoby to wielkie zamieszanie. Biorąc pod uwagę charakter Królowej Bink w pełni zgadzał się z Trentem. Tylko respekt i strach przed magiczną mocą Króla trzymał Królową w ryzach. Mimo, że jego talent przeobrażenia pozostałby nienaruszony, zniknąłby cały jej szacunek wobec osoby męża. Królowa stałaby się trudna do okiełznania, co nie wyszłoby na dobre krainie Xanth. — Czy Wasza Królewska Mość nie mógłby, hm, spróbować najpierw z inną kobietą? W ten sposób niepowodzenie... — Nie — stanowczo odparł Król. — Królowa jest moją prawowitą małżonką, chociaż nie czuję do niej miłości. Nie będę oszukiwał w tej, czy innej sprawie ani jej, ani żadnego z obywateli Xanth. Ujawniła się w tym cała szlachetność królewskiej natury. Królowa jednakże, gdyby tylko dostrzegła sposobność i dowiedziała się o impotencji Króla, mogłaby to wykorzystać. Myśl ta nie spodobała się Binkowi. Panowanie Króla Trenta, w jego przekonaniu oznaczało początek Złotego Wieku. A z tego nowego punktu widzenia okazywało się być najeżone trudnościami! Naraz Bink doznał kolejnego olśnienia! — Pamięć Waszej Królewskiej Mości o swojej żonie nie jest wspomnieniem o niej samej, lecz wspomnieniem króla o sobie, z czasów, kiedy był szczęśliwy. Król nie może odbywać stosunków z inną kobietą lub sprawić, by wyglądała jak jego żona. Lecz jeśli rzecz ta dotyczyłaby dwojga obcych ludzi — mam na myśli Królową i mężczyznę, który nie będzie podobny do Waszej Królewskiej Mości, pamięć o bliźnich nie zostanie zbeszczeszczona. Tak więc, jeśliby Królowa zmieniła wygląd Waszej Wysokości... — Śmiechu warte! — warknął Król.