Piers Anthony
Młodzian z Mundanii
Cykl Xanth
Tom XII
tytuł ang.: Man from Mundania
Przełożyła: Lucyna Targosz
Rozdział 1.
NIEBIAŃSKI CENT
Ivy obudziła się, przeciągnęła i otworzyła oczy. Na dworze świtało; słońce, które nie ukazało jeszcze krągłego
oblicza, gdyż ciemność je drażniła, wkrótce miało odzyskać werwę. Dziewczynka spojrzała na Gobelin, żywą mapę
Xanth. Nigdy nie miała dość tego widoku, chociaż jej zainteresowanie raz rosło, raz malało. Rosło, kiedy padał
deszcz, bo wtedy przyjemniej było w suchym wnętrzu; a malało, gdy zombi Zora woskowała schody i wszędzie
unosiła się ciężka woń wosku.
O, dzisiaj Zora też woskowała, zapaszek był okropny. Ivy miała tylko parę minut na znalezienie pretekstu, który
umożliwiłby wyniesienie się stąd, najlepiej na kilka dni, aż zapach zniknie. Ale zaczynało jej brakować wymówek;
jaka jeszcze została?
Dziewczynka wyskoczyła z łóżka tak gwałtownie, że wystraszyła tkwiące pod nim straszydło. Nerwowuś skurczył się,
wydając głuchy dźwięk. Był to młody potworek, następca Snortimera, który odszedł już dawno temu; ten nowy
zapowiadał się na bojaźliwego. Co gorsze, Ivy wchodziła w wiek, w którym ludzie coraz mniej wierzą w Straszydła
spod Łóżka. Kiedy skończy osiemnaście łat, całkiem przestanie w nie wierzyć i biedaczek zniknie. Nerwowuś pewnie
nie był zachwycony taką przyszłością i trudno mu się dziwić. Współczuła mu, ale nie było na to rady - przecież nie
mogła przestać dorastać.
Ivy pobiegła na bosaka do sąsiedniego pokoju, w którym spała księżniczka Nada. Księżniczka zajmowała tę komnatę
od trzech lat - od czasu kiedy Dolph ją tu przywiózł. Dziewczynki bardzo się zaprzyjaźniły - obie były ładne, w tym
samym wieku i równego stanu. Nada była tylko w połowie człowiekiem, ale w trakcie swego pobytu w Zamku
Roogna kurtuazyjnie zachowywała ludzką postać. Księżniczki od najmłodszych lat muszą się uczyć dobrych manier.
- Nado! - zawołała Ivy. - Natychmiast potrzebuję jakiegoś pretekstu!
- Wiem. Też to czuję. Pójdę z tobą. - Nada usiadła na łóżku i zmarszczyła nos.
- Jasne! Ale dokąd?
- Czy już wykorzystałyśmy zwierciadło?
- Nie mamy magicznego zwierciadła - przypomniała jej Ivy. - Kom-Pluter zabrał je w ubiegłym roku i nie oddał!
- A prawda. Więc...
- Więc musimy tam pójść i odebrać je - wpadła jej w słowo Ivy. - Jest mi potrzebne, kiedy posługuję się Niebiańskim
Centem!
- Właśnie. Lecz...
- Wiem. Lecz Kom-Pluter nie odda zwierciadła bez walki, a stosuje nieczyste chwyty. Gdyby udało nam się wymyślić
jakiś sposób na Kom-Plutera, byłby to znakomity pretekst.
- Może Elektra...
- Oczywiście! Mogłaby go tak trzepnąć, że pozwoliłby nam zabrać zwierciadło!
- Czy ktoś wymówił moje imię? - zapytała sennie Elektra, stając w drzwiach. Była dzieckiem piegowatym, o lekko
kręconych włosach; miała pełne zdumienia oczy, wokół guzikowatego noska rysowały się fałdki od uśmiechu. Nikt by
nie pomyślał, że była nieszczęśliwie zakochana.
- Zora woskuje schody! Pomóż nam odebrać Kom-Pluterowi magiczne zwierciadło!
- To właśnie wy wąchałam! Tylko się ubiorę!
Wszystkie trzy rozbiegły się i pospiesznie wskoczyły w odpowiednie stroje. Po chwili znów były razem; obie
księżniczki, w sukienkach, zazdrośnie patrzyły na Elektrę w tęczowych dżinsach. Była z pospólstwa, więc mogła się
wygodnie ubierać. No i była szczupła, toteż mogła nosić takie ciuszki, nie przyciągając męskich spojrzeń i nie
prowokując kobiet do marszczenia brwi.
Dziewczynki szybko przeszły przez hol do najbardziej oddalonych schodów, unikając zapachu wosku. Niestety,
musiały przemaszerować obok pokoju Dolpha, więc je usłyszał. Miał uszy jak wilkołak, może dlatego, że do drzemki
zwykle przybierał wilczą postać. Energicznie otworzył drzwi.
- Hej, dokąd idziecie? - zawołał. - Znów się wymykacie? Nada i Elektra przystanęły: Nada dlatego, że nie chciała
urażać jego uczuć, Elektra dlatego, że była w nim zakochana. Obie były zaręczone z Dolphem, choć miał tylko
dwanaście lat. Elektra przez chwilę miała ochotę poprosić go, żeby z nimi poszedł, gdyż zawsze chciała być blisko
niego.
Ivy postanowiła temu przeszkodzić.
- Chcemy odebrać Kom-Pluterowi magiczne zwierciadło, żebym je miała, kiedy posługuję się Niebiańskim Centem -
oznajmiła. - Wtedy dowiemy się, gdzie jest Dobry Mag Humphrey, i wreszcie zakończysz swoje Poszukiwania.
- Ale matka nie pozwoli ci... - zaczął rozsądnie chłopak.
- No to musisz nas osłaniać! - ucięła Ivy. - Cześć!
Dolph ciągle był pełen wątpliwości. Nada podeszła i ucałowała go, nie mówiąc ani słowa.
- Hmm... no dobrze - ustąpił.
Chłopak był wobec niej bezwolny jak marionetka, chociaż wiedział, że księżniczka go nie kocha. Stanowiło to
lustrzane odbicie jego związków z Elektra. Zmienił się w zombi i poszedł tam, skąd nadeszły dziewczynki. Zombi nie
są wrażliwe na zapach wosku, więc nie musiał unikać nawoskowanych schodów.
Dziewczynkom udało się uciec. Nikt im nie próbował przeszkadzać, widać działania Dolpha odniosły skutek. Ivy
gwizdnęła na Stanleya i już po chwili smok przyłączył się do nich. Był już prawie dorosły, więc wkrótce będzie
musiał przenieść się do Rozpadliny, by lam pełnić straż. Ivy będzie za nim tęsknić, ale tak dla niej, jak i dla smoka
czas niósł nowe problemy. Na razie Stanley był wspaniałym opiekunem; towarzystwo tego oswojonego smoka
chroniło dziewczynki przed dzikimi potworami.
Ivy, Nada i Elektra przebiegły sad, zrywając i jedząc po drodze owoce. Dotarły do głównego szlaku, który wiódł na
północ. Kom-Pluter często otwierał tu objazdy i król Dor musiał kogoś wysyłać, żeby je zamknąć, bo było to
naruszenie porządku publicznego. Ivy wiedziała, że akurat teraz jest tam Objazd i że tym razem muszą weń wejść.
Była to najprostsza droga do złośliwej machiny. Oczywiście będą musiały uniknąć jego piekielnych pułapek, ale to
właśnie one sprawiały, że był tak intrygujący. Stanley nie obroni ich przed nim, lecz może uda się to Elektrze.
I rzeczywiście był tam Objazd. Skręcili weń. Teraz mogli odpocząć, bo jeśli
nawet zostanie zamknięty, to już go nie zgubią.
Zatrzymali się na noc w pobliżu wyboistego placu, po którym tam i z powrotem szarżowały Byki i Niedźwiedzie.
Golem Grandy znalazł owo miejsce, kiedy poszukiwał zaginionego smoczęcia. Plac ten nazywano Rynkiem, a Byki i
Niedźwiedzie - Inwentarzem i Zasobami. Te zwariowane zwierzaki prawie codziennie wyprawiały swoje dziwaczne
harce, histerycznie reagując na błahe wydarzenia i nie zwracając uwagi na ważniejsze. W Xanth istniało wiele
dziwów, ale to, co się tu działo, było tak dziwaczne, że nie mogli tego pojąć nawet najwięksi postrzeleńcy. Cóż tak
fascynującego widziały Byki i Niedźwiedzie w Rynku Zasobów?* [* Nieprzetłumaczalna gra słów: market (ang.) -
plac, rynek; stock (ang.) - inwentarz, akcje, papiery wartościowe, zasoby; Stock Market - rynek papierów
wartościowych.]
Stanley skoczył w gąszcz złapać coś na przekąskę, a dziewczynki zrywały ciastka z ciastkowca rosnącego obok
ścieżki. Nie było to zbyt krzepkie drzewko, ale gdy Ivy użyła swego daru, z ciasteczek aż unosiła się para. Przy
ścieżkach rosło teraz wiele więcej drzew niż dawniej, bo matka Ivy, Iren, wysiała nasiona i sprawiła, że wykiełkowały
i wyrosły, a dziewczynka dodała im mocy.
Dziewuszki jadły i rozmawiały - pogawędka jest przyjemniejsza, jeśli nie przysłuchuje się nikt z dorosłych. Szybko
zaczęły mówić o Romantycznych Przeżyciach, bo to najbardziej fascynuje nastolatki.
- Ivy, kiedy znajdziesz sobie chłopca? - dopytywała się Nada. - Idzie ci siedemnasty, a twoja matka była młodsza, gdy
złowiła i usidliła twego ojca.
- A mój braciszek już w dziewiątym roku życia miał dwie narzeczone - zgodziła się Ivy. - Przyznaję, że jestem nieco
spóźniona.
Nada i Elektra uśmiechnęły się ponuro. Nada miała czternaście lat, kiedy młody książę Dolph poprosił jej ojca, króla
plemienia Naga, o pomoc; lud Naga potrzebował przymierza z ludźmi, więc król się zgodził, pod warunkiem że Dolph
poślubi Nadę. Musiała udawać, że ma tyle lat co książę - dziewięć - bo jej prawdziwy wiek przeraziłby go.
Oczywiście były to tylko zaręczyny; musieli zaczekać, aż Dolph osiągnie wiek stosowny do zawarcia małżeństwa.
Przymierze zostało zawarte i Nada dotrzymywała księciu towarzystwa, a jej lud dostawał z arsenału Zamku Roogna
wszystko, co potrzebne do zwalczania goblinów wdzierających się na ich teren. Wyglądało na to, że w Xanth jest
teraz o wiele więcej goblinów niż niegdyś. Nikt nie wiedział, dlaczego tak się dzieje, ale były źródłem kłopotów.
Potem Niebiański Cent przyniósł Dolphowi Elektrę. Musiała poślubić księcia lub umrzeć, więc zgodził się zaręczyć
także z nią. Akurat wtedy odkrył również, że Nada jest od niego o pięć lat starsza, co ułatwiło mu podjęcie decyzji o
drugich zaręczynach. Uświadomił sobie jednak, że kocha księżniczkę, więc nie zerwał z nią. Cała trójka wiedziała, że
Dolph musi wybrać jedną z dziewcząt, zanim stanie się pełnoletni. Jeśli wybierze Nadę, dotrzyma słowa danego
plemieniu Naga, a książę powinien dotrzymywać słowa. Ale wtedy Elektra umrze... Żadne z nich tego nie chciało.
Trzy lata minęły od czasu, kiedy Elektra posłużyła się swoim darem, żeby wykonać Niebiańskiego Centa.
Dziewczynki prędko się zaprzyjaźniły i normalnie traktowały
tę dziwną sytuację. Elektra kochała Dolpha, a on kochał Nadę. Ta z kolei nie kochała księcia, a on nie kochał Elektry.
Jak rozwiązać tę łamigłówkę? Nikt tego nie wiedział; był to ulubiony temat domysłów i hipotez. Na szczęście do
pełnoletności Dolpha brakowało jeszcze paru lat, więc nie było pośpiechu.
- Przecież znałaś jakiegoś chłopca, prawda? - spytała Elektra.
Elektra urodziła się ponad osiemset lat temu - a może i dziewięćset - i spała przez te wszystkie stulecia, dopóki nie
obudził jej pocałunek Dolpha. Faktycznie miała więc czternaście lat, a wyglądała na dwanaście. Była dzieckiem, które
zaklęciem zmuszono do pokochania księcia. Przez ten czar wiedziała co nieco o miłości i żywo ją to interesowało.
- Tak, znałam Hugona, syna Dobrego Maga Humphreya - przypomniała sobie Ivy. - Był ode mnie starszy o pięć lat.
- Odpowiednia różnica! - odezwała się Nada.
Wszystkie wiedziały, że chłopak może pokochać młodszą o pięć lat dziewczynę, ale dziewczyna nie może zakochać
się w chłopcu młodszym o pięć lat. To była przyczyna tarapatów Nady. Mogła wyjść za Dolpha, kiedy nadejdzie czas,
ale nie zdoła go pokochać.
- A więc Dobry Mag Humphrey zniknął razem z synem! - domyśliła się Elektra.
- Tak. Hugo nie był taki nadzwyczajny, ale za to miły, no i potrafił wyczarować owoc. Co prawda najczęściej zgniły
owoc.
- Zgniły owoc! - roześmiała się Elektra; wydłubała wiśnię ze swojego ciasteczka i rzuciła w Ivy. - Łap!
- A więc to tak! - krzyknęła Ivy, udając złość. Zdjęła kawałek brzoskwini ze swojego ciastka i cisnęła w tamtą. - Masz
kawałek brzoskwiniowego ciasta!
Elektra schyliła się i pocisk trafił w Nadę. Ona zaś miała cytrynową bezę, w której nie było przecież kawałeczków
cytryny, więc cisnęła całym ciastkiem. I po chwili już cała trójka brała udział w swojej ulubionej zabawie - bitwie na
ciastka. Z jakiegoś powodu w Zamku dorośli krzywo na to patrzyli, lecz teraz nadarzyła się wymarzona okazja. Kiedy
wrócił Stanley, wszystkie trzy były upaćkane ciastkami. Smok chciał je wylizać do czysta, ale przy pierwszym
liźnięciu okazało się, że Elektra jest wrażliwa na łaskotki, co pobudziło resztę do niepohamowanego śmiechu.
Na szczęście w pobliżu znajdowało się ciepłe źródło. Dziewczynki wskoczyły do
wody - zaczęła się chlapanina i piski, a Stanley krążył wokół nich, szykując się do wysuszenia całej trójki. Gdyby nie
obecność smoka, radosne piski kąpiących się małych nimf zwabiłyby do źródła drapieżników z całej okolicy.
Zabawnie być dziewczyną.
***
Noc spędziły na poduszkach w gnieździe utworzonym przez zwiniętego w krąg smoka, trzymającego ogon w paszczy.
Ivy opowiedziała mu kiedyś o Uroborusie, wężu oplatającym Mundanię (podobno była okrągła!) i gryzącym własny
ogon; historia spodobała się Stanleyowi, więc zaczął sypiać w tej pozycji. Był długi, ale nie aż tak bardzo - nie
zdołałby opleść świata. Ale cóż z tego, lubił tak spać i już. A one były bezpieczne i o to przecież chodziło.
Kiedy dziewczynki były zmęczone marszem, dosiadały smoka. Trudno było się na nim utrzymać, ale miały już
wprawę. Najpierw jeździec znajdował się nisko, potem wysoko i znów nisko. Elektrze bardzo się to podobało i nie
wstydziła się ulegać młodzieńczym emocjom. Ivy i Nada, jako starsze (i w sukienkach), musiały udawać, że to nic
specjalnego.
Zbliżali się do jaskini Kom-Plutera, więc zatrzymali się na krótką naradę.
- Czy powinniśmy zataić przed nim, kim jesteśmy? - zastanawiała się Ivy.
Kom-Pluter właściwie był "czymś", a nie "kimś", ale łatwiej było przypisać zło mężczyźnie.
- Nie da się go oszukać - orzekła Nada. - Zorientuje się, że nie przyszłyśmy tu dla zabawy.
- Może gdyby się nam udało ukryć nasze zdolności...
- Można spróbować. - Nada wzruszyła ramionami. - Ale wątpię, czy się to uda. On na pewno wie o Ivy.
- Chyba że jest zbyt pewny siebie, więc nie sprawdzi i... - Ivy zerknęła znacząco na Elektrę.
- Kiedy zmienię postać, spróbuj uciekać, rozproszyć jego uwagę... - zaczęła Nada.
- Dobra - zgodziła się Elektra.
- To wszystko to tylko blaga - odezwała się Ivy. - Może odbierzemy mu zwierciadło bez przemocy.
- Może. - Nada przytaknęła, choć nie bez wątpliwości.
- Ukryj się w dżungli, Stanley! - poleciła Ivy. - Wypełznij i idź za nami, jak tylko przejdzie Niewidzialny Olbrzym,
ale niech cię nikt nie zobaczy. Ta machina jest podstępna i możemy potrzebować pomocy, gdyby coś poszło nie tak.
Stanley kiwnął łbem. Był tylko smokiem, lecz przy Ivy potęgowała się jego dzikość i inteligencja i świetnie rozumiał,
co dziewczynka do niego mówi. Przestał falować i ukrył się w chaszczach koło ścieżki. Zielone wężowate ciało zlało
się z liśćmi i przestało być widoczne. Czuwał i obserwował. Dziewczynki rozglądały się i paplały niewinnie, jak to
zwykle czynią nastolatki, chociaż miały w głowie zupełnie co innego. Ziemia zadrżała.
- Oto Niewidzialny Olbrzym - stwierdziła Ivy. - Bądźcie gotowe do odegrania przestrachu.
Ziemia znów się zatrzęsła. Wszystkie trzy zatrzymały się i rozejrzały z udanym przerażeniem.
- Co to?! - krzyknęła Elektra, jej włosy lekko zaiskrzyły, świetnie potrafiła udawać strach.
Jeszcze jeden wstrząs.
- To Niewidzialny Olbrzym! - zawołała Ivy, udając przestrach.
- Iiiiiiiii! - wrzasnęły piskliwie Nada z Elektra.
- Uciekajmy! - zakomenderowała Ivy.
Zaczęły biec prosto ku jaskini. Tak właśnie Kom-Pluter to zaplanował: podróżnicy najpierw wchodzili w Objazd,
potem Niewidzialny Olbrzym zapędzał ich do jaskini, a tam już łapał ich Kom-Pluter. Tym razem dziewczęta biegły
tam z własnej woli. Wpadły do groty, zanim wolno człapiący Olbrzym znalazł się w zasięgu wzroku. W środku było
ciemno, ale już po chwili w głębi zapaliło się światło, więc tam się skierowały. Wkrótce znalazły się w głównym
pomieszczeniu Kom-Plutera. Tkwił tam - osobliwe zbiorowisko przewodów i barwnego metalu, z wielkim szklanym
ekranem pośrodku. Na ekranie ukazały się świetliste litery:
- WITAM, DZIEWCZĘTA.
Zachichotały, zażenowane. Ivy przygryzła palec, udając zdenerwowaną; istotnie nie czuła się zbyt pewnie.
- Co to? - spytała, wpatrując się w ekran.
- JESTEM KOM-PLUTER. CZEMU ZAWDZIĘCZAM TWĄ WIZYTĘ, KSIĘŻNICZKO IVY?
I już po tajemnicy!
- Przychodzę po magiczne zwierciadło, które ukradłeś z Zamku Roogna - wypaliła prosto z mostu Ivy.
- NIE UKRADŁEM! - oddrukował gniewnie. - WYGRAŁEM!
- Ukradłeś! I chcę je odzyskać! - upierała się.
- NIE UKRADŁEM!
- Ukradłeś!
- NIE!
- Tak!
- NIE!
Ivy zorientowała się, że Kom-Pluter może tak w kółko. Maszyny były jak golemy:
nie nudziły się bezustannym powtarzaniem tego samego. Prawie dorosła księżniczka (bo przecież brakowało jej tylko
chłopca) nie mogła na to pozwolić. Dalsze powtórki były poniżej jej godności:
- Zwabiłeś tu podróżnika, który korzystał ze zwierciadła za zgodą mojego ojca! I wypuściłeś go dopiero wtedy, kiedy
zostawił tu zwierciadło! - rzekła śmiało Ivy.
- TO PRAWDA. GRAŁEM Z NIM I WYGRAŁEM. ZWIERCIADŁO JEST MOJE.
- Zwierciadło wcale nie jest twoje! - parsknęła. - Nie należało do tego człowieka i nie miał prawa go oddawać! Tylko
je pożyczał i miał zwrócić po ukończeniu misji. Czyli ukradłeś je i powinieneś oddać.
- WYGRAŁEM JE I NIE MUSZĘ ODDAWAĆ.
- Musisz! - zagroziła Ivy. - Albo...!
- ALBO CO?
- Albo mój ojciec, król Dor, coś zrobi.
- TWÓJ OJCIEC NIE WIE, ŻE TU JESTEŚ.
Ta maszyna była zdecydowanie zbyt sprytna!
- No to ja coś zrobię.
- CO?
- Odbiorę zwierciadło, nie przebierając w środkach.
- ALE KSIĘŻNICZKA NIE MOŻE OSZUKIWAĆ.
- To będzie wyjątek od reguły.
- TO ZOSTANIESZ MOIM WIĘŹNIEM.
- Grozisz mi, ty stary gracie? - spytała Ivy wyniośle.
- TAK.
No i skończyły się żarty!
- A więc wojna!
- JUŻ OD DAWNA.
- No to wojna - rzekła bezczelnie Ivy. - Gdzie trzymasz zwierciadełko?
- PO CO CI ONO?
- Dlaczego miałabym ci to powiedzieć?
- DLACZEGO MIAŁBYM ZDRADZIĆ, GDZIE ONO JEST?
- Powiesz mi, gdzie ono jest, jeśli zdradzę ci, do czego go potrzebuję?
- TAK JEST.
- Muszę je mieć przy sobie, kiedy posługuję się Niebiańskim Centem.
Ekran zamigotał. Słowa Ivy najwyraźniej zaskoczyły maszynę. Potem ukazał się napis:
- ZWIERCIADŁO JEST W SEKRETARZYKU KOŁO TYLNEGO WYJŚCIA.
Księżniczka spojrzała w głąb jaskini. Rzeczywiście stał tam sek-retarzyk. Dziewczynka wiedziała, że maszyna nie
może kłamać, lecz może ujawnić tylko część prawdy.
- Czy sekretarzyk jest zamknięty?
- NIE.
- Czy jest jakiś powód, dla którego nie będę mogła zabrać zwierciadła, nawet jeśli cię zwyciężę?
- NIE MA ŻADENGO.
- Nie wierzę.
- PODEJDŹ DO SEKRETARZYKA I WEŹ ZWIERCIADŁO.
- Dajesz mi je? - zdumiała się.
- NIE. PO PROSTU DOWODZĘ SWOJEJ PRAWDOMÓWNOŚCI. MOŻESZ WZIĄĆ ZWIERCIADŁO. TO NIE
MA ZNACZENIA - JEŻELI CIĘ ZATRZYMAM, TO I ONO TU ZOSTANIE.
Ivy podeszła do sekretarzyka. Wysunęła górną szufladę. Leżało tam magiczne zwierciadło! Wzięła je.
- Może to fałszywe zwierciadło! - wykrzyknęła Nada. - Może tylko wygląda jak prawdziwe!
- WYPRÓBUJ JE.
- Ukaż mojego brata - poleciła Ivy zwierciadłu.
Ukazało księcia Dolpha. Siedział bez ruchu, co było podejrzane.
- Pokaż całą scenę.
Postać Dolpha zmniejszyła się, obraz ukazał więcej szczegółów. Chłopak siedział na łóżku Ivy i wpatrywał się w
magiczny Gobelin.
- A to podstępny drań! - wrzasnęła Ivy. - Zakradł się do mojego pokoju i gapi się na Gobelin!
- Podoba mu się - stwierdziła Nada.
- Prawie tak samo jak ty - przyznała Ivy. Zwierciadło było prawdziwe.
- No dobra, Pluter - oznajmiła Ivy. - Wychodzę stąd i zabieram zwierciadło.
Ruszyła do wyjścia z jaskini.
- KSIĘŻNICZKA IVY ZMIENIA ZDANIE - wyświetlił ekran.
- Cóż, może bez zwierciadła...
- Ivy! - krzyknęła Nada. - Nie pozwól, żeby zmienił scenariusz!
- A więc próbujesz tego, Pluter! - powiedziała groźnie Ivy, patrząc na ekran. - Nie trudź się, to nie podziała! Nie mam
zamiaru zmienić zdania.
Dziewczynka szła ku wyjściu.
- KSIĘŻNICZKA IVY WIDZI NA PODŁODZE WIELKIEGO WŁOCHATEGO PAJĄKA.
Przed dziewczynką ukazał się wielki pająk. Wrzasnęła z przerażenia.
- Nie daj się na to nabrać! To tylko złudzenie! - zawołała Nada.
- Ale wielkie i włochate! - odparła Ivy.
- Przejdź po nim!
Dziewczynka zrozumiała, że właśnie to powinna uczynić. Zrobiła krok w stronę pająka. Owad uniósł się na sześciu
włochatych odnóżkach i zasyczał. Ivy przestraszyła się i cofnęła.
- To śmieszne - orzekła Nada. - Zajmę się tym paskudztwem.
- NADA WIDZI TO, CO BUDZI W NIEJ NAJWIĘKSZĄ ODRAZĘ.
Pająk zmienił się w wielkie ciastko pokryte lukrem, na które wylano czekoladowy karmel. Całość wieńczyła czapa z
bitej śmietany.
- Uuuu, co za ohyda! - jęknęła Nada i cofnęła się.
- Brzydzisz się ciasta? - zdumiała się Elektra.
- Kiedy podróżowałam z Dolphem, dotarliśmy do wyspy zbudowanej z ciasta i czekolady. Tak się najedliśmy, że aż
się pochorowaliśmy. Od tej pory nie cierpię tego ohydztwa. Żołądek mi się przewraca na sam widok czegoś takiego!
- A mój nie! - Elektra oblizała się. - Przepuśćcie mnie!
- ELEKTRA WIDZI TO, CO BUDZI W NIEJ NAJWIĘKSZE PRZERAŻENIE.
Ciasto przekształciło się w otwartą szklaną trumnę. Wnętrze było wysłane pluszem, leżała tam poduszeczka i
przykrycie.
- Nie, nie! Nie chcę znów tam spać! - krzyknęła Elektra z oczami pełnymi przerażenia.
Bo właśnie w takiej trumnie spała prawie tysiąc lat (należy odjąć zawieszenie kary za dobre sprawowanie) jako ofiara
klątwy Maga Murphy'ego. Jeżeli znów znajdzie się w owej trumnie, będzie musiała przespać resztę wyroku i umrze
we śnie.
Przerażona Elektra cofała cię i cofała, aż oparła się o wielki ekran. Ivy właśnie na to czekała.
- Dość tego! - oznajmiła twardo. - Tym razem nie pozwolę, żeby zatrzymał mnie jakiś włochaty pająk! Nada...
- Rozumiem. - Nada zmieniła się w węża. Jeżeli pająk znów się pojawi, wąż go połknie.
- NADA WIDZI...
W tym właśnie momencie Elektra, reagując na umówiony znak, trzepnęła ręką w górną część ekranu, uwalniając przy
tym potężne wyładowanie elektryczne. Na tym polegał jej talent, i bardzo się im teraz przydał.
Ekran zamigotał.
- BŁĄD WYDRUKU...
Na ekranie zaczęły się kłębić niezrozumiałe znaki i symbole. Potem ukazał się napis: WYŁĄCZYĆ. I już nic więcej -
ekran zgasł.
- Uciekajmy stąd, zanim się pozbiera! - odezwała się Ivy. Pomknęły ku wyjściu z jaskini; nic im nie przeszkadzało -
zniknęły obrazy pająka, tortu i trumny. Wstrząs zaaplikowany przez Elektrę wywołał w Kom-Pluterze taki chaos, że
maszyna musiała doprowadzić do porządku wszystkie swoje obwody; dopiero potem spróbuje oddziaływać na
rzeczywistość. Nada wróciła do ludzkiej postaci, przebrała się w rzeczy niesione przez Ivy i wszystkie trzy uciekły z
jaskini.
W tunelu wejściowym czekał buchający parą Stanley. Gdyby nie zadziałał elektryczny szok, smok chuchnąłby na
ekran strumieniem wrzącej pary, co na pewno by podziałało. Dziewczęta były przygotowane na wszystko.
Biegły ku wylotowi jaskini. Stanley osłaniał odwrót. Jeśli Kom-Pluter zbyt wcześnie się pozbiera i zacznie swoje
sztuczki, smok buchnie gorącą parą. Dzień był piękny, ale wokół unosił się obrzydliwy fetor, jakby setka grubasów
pociła się jednocześnie. Lekkostopa Elektra biegła na przedzie. Nagle zatrzymała się, sapnęła i usiadła.
- Elektra! Co się stało? - zaniepokoiła się biegnąca za nią Ivy.
- Pewno straciła oddech przez ten fetor - domyśliła się Nada. - Może w pobliżu padł jakiś sfinks?
Ivy zrobiła parę kroków... i uderzyła w niewidoczną kolumnę.
- A-ooo-ga? - dobiegło z wysoka.
- Niewidzialny Olbrzym! - wykrzyknęła dziewczynka.
- Nie wie, co robić, bo Kom-Pluter jest wyłączony - stwierdziła Nada, zadzierając głowę. - Ale my mu pomożemy.
Hej, Olbrzymie! Idź się wykąpać!
- Kąąąpać? - rozległ się potężny głos.
- Wskocz do jeziora! - poradziła Ivy.
Wielkie nogi poruszyły się. Ziemia drżała przy każdym kroku wielkoluda. Rozdeptał jedną kępę drzew, potem
następną. Po chwili usłyszały potężny plusk.
- Biegiem! Zanim woda wszystko zaleje! - krzyknęła Ivy, pomagając wstać Elektrze.
Dziewczynki biegły ścieżką. Zbliżała się fala wody, krople spadały na nie jak deszcz. Dogonił je smok. Udało im się
uciec i Ivy odzyskała zwierciadło!
***
Po powrocie trzy podróżniczki oczywiście musiały ponieść karę. Ivy była do tego przyzwyczajona, wciąż miała na
sumieniu jakieś sprawki. Odzyskała magiczne zwierciadło ten czyn złagodził napomnienia królowej Iren. Poza tym
Dolph obserwował wszystko na Gobelinie, więc ostrzegłby króla Dora, gdyby sprawy przybrały zły obrót.
Jedna rzecz nie dawała Ivy spokoju. Wydawało się jej, że zbyt łatwo udało im się uciec. Doszła do wniosku, że Kom-
Pluter wiedział o talencie Elektry i mógł się ekranować, chroniąc się przed wyładowaniem. Czemu tego nie zrobił?
Akurat wtedy był taki nieostrożny? Tak to wówczas wyglądało, ale teraz wydawało się mniej prawdopodobne.
Czyżby maszyna chciała oddać zwierciadło? Przecież to nie miało sensu. Kom-Pluter nigdy nie zrobił nic dla nikogo z
własnej woli - chyba że dostał w zamian więcej, niż stracił. Cóż takiego zyskał, oddając cenne zwierciadło?
No ale już po wszystkim, a ona, Ivy, ma magiczne zwierciadło. Teraz śmiało może posłużyć się Niebiańskim Centem.
Ełektra naładowała Cent i był gotowy do użycia - a wszyscy wiedzieli, że tylko w ten sposób można zakończyć
Poszukiwania rozpoczęte przez Dolpha i odnaleźć Dobrego Maga Humphreya, który przed siedmioma laty zniknął
wraz z rodziną, zostawiając pusty Zamek. Trzeba odnaleźć Humphreya, bo gromadziło się coraz więcej Pytań bez
Odpowiedzi. Xanth potrzebował Dob-rego Cza-rodzieja! Dobrodzieja, jak coraz częściej mówiono o Humphreyu, gdy
go zabrakło - choć wiedziano, że nie jest tak zupełnie bezinteresowny i każe zawsze odsłużyć rok za informację.
Książę Dolph nie mógł posłużyć się Centem. Rodzice twardo przy tym obstawali. Książę zaręczył się z dwiema
dziewczynami, więc musiał zostać i stawić czoło temu problemowi. Powinien wybrać pomiędzy narzeczonymi,
zerwać z jedną i ożenić się z drugą, kiedy osiągnie odpowiedni wiek. Nigdzie nie pójdzie, dopóki nie uporządkuje
tego bajzlu (królowa Iren nazywała to "sytuacją", ale wszyscy wiedzieli, że to bajzel).
A więc to Ivy musiała się posłużyć Niebiańskim Centem. Magia Centa polegała na tym, że przenosił każdego, kto się
do niego odwołał, tam gdzie ta osoba była najbardziej potrzebna. Nie było żadnej pewności, że Dobrodziej Humphrey
potrzebował Ivy, ale w swym posłaniu do Dolpha wspomniał o Niebiańskim Cencie. Skoro Dobrodziej sądził, że Cent
mu pomoże, to na pewno tak się stanie; w końcu Hymfrey był Magiem Informacji i wiedział wszystko. Więc Ivy
oczekiwała, że odnajdzie Dobrodzieja, i miała nadzieję, że jest właściwą osobą do tego zadania. Magia zadziała za jej
pośrednictwem.
Mimo wszystko głęboko, głęboko w sercu Ivy czaiło się zwątpienie. Po pierwsze - istniała klątwa Maga Murphy'ego.
Żył on przeszło osiemset lat temu i miał talent psucia wszystkiego, co można było zepsuć. Przeklął lud za czasów
Elektry i klątwa spadła na dziewczynę, a w rezultacie Dolph zaręczył się z dwiema dziewczynami zamiast z jedną.
Osiemset lat, a czary Murphy'ego wciąż były potężne! Czy mogły zniweczyć misję Ivy, pogorszyć stan rzeczy i
sprawić, że księżniczka zaginie tak jak Dobrodziej?
Niczego nie mogła być pewna. Może Mag Humphrey wiedział lepiej, a może zapomniał o starożytnej klątwie. Istniał
tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać, i to ją niepokoiło. Ivy nie wspominała nikomu o swoich
wątpliwościach, bo mogłoby to wyglądać tak, jakby chciała cofnąć zgodę na dopełnienie misji. Na pewno się nie
wycofa! Trzeba odnaleźć Dobrego Maga Humphreya! Dolph już zrobił swoje, teraz kolej na nią.
Wkrótce nadszedł oczekiwany dzień. Niebiański Cent był naładowany i gotowy do użycia. Tak mówiła Elektra, a ona
najlepiej wiedziała. Nauczyła ją tego Magini Tapis, która utkała wielki Gobelin, wiszący teraz w pokoju Ivy. Nauka
nie poszła w las - pierwszy Cent zadziałał wspaniale i przyniósł Elektrę do zamku właśnie wtedy, kiedy potrzebowali
następnego Niebiańskiego Centa. to wszystko, co opowiedziała jej Elektra. Czyniła tak nie dlatego, że. nie wierzyła
dziewczynie, lecz dlatego, że nigdy nie miała dość opowieści o dawnych przygodach, romansach i tragediach. W
życiu księżniczki brakowało takich wydarzeń; żyła bezpiecznie i nudno w Zamku Roogna. I to był jeden z powodów
sprawiających, że chciała wyruszyć na Wyprawę - poszukać tego, czego jej w Zamku brakowało. Bardzo chciała
wyruszyć, pomimo swoich złych przeczuć.
Gdzie Cent przeniesie Ivy? Na szczyt legendarnej góry Rushmost, gdzie gromadzą się uskrzydlone potwory? Na dno
najgłębszego morza, do domeny morskiego ludu? Do serca najdzikszej dżungli, gdzie czają się stwory zbyt okropne,
żeby je oglądać? Gdzież jest Dobrodziej Humphrey? Oto tajemnica stulecia i księżniczka nie mogła się doczekać,
żeby ją rozwikłać.
Ivy pożegnała się z przyjaciółmi i z rodziną. Ojciec czuł się nieswojo, matka powstrzymywała łzy. Wszyscy wiedzieli,
że dziewczynce nic się nie stanie, że nie zagraża jej żadne niebezpieczeństwo - sprawdzili to za pomocą magii; może
mieli te same wątpliwości co Ivy... Nie mogli jednak dowiedzieć się, gdzie i na jak długo odejdzie - wiedzieli tylko, że
powróci bez szwanku. Stąd ich mieszane uczucia.
Księżniczka pożegnała się ze swoim bratem, Dolphem, i jego narzeczonymi, Nada i Elektra. Na pewno wróci na czas,
żeby zobaczyć, jak rozstrzygnie się historia tego miłosnego trójkąta! Nada uścisnęła Ivy, a Elektra podała jej
naładowany Niebiański Cent. Dziewczynka poruszyła wargami, jakby chciała coś powiedzieć - może poradzić, żeby
księżniczka unikała złych czarów. Ivy uśmiechnęła się do niej, mając nadzieję, że ów uśmiech wygląda naturalnie,
Jeszcze z kimś musiała się pożegnać: wyszła na dwór i przytuliła się do Slanleya.
- Chyba już czas, żebyś odszedł do Rozpadliny - powiedziała ze łzami w oczach. - Jesteś już dorosłym smokiem i nie
mogę cię dłużej zatrzymywać. Odwiedzę cię na pewno, jak tylko załatwię tę sprawę.
Stanley liznął ją czule, gdy tylko czarami wygładziła smoczy jęzor.
Ivy wzięła Cent i trzymała go przed sobą. Był wielkości dużego pensa, miedź przepojona magią lśniła jasnym
blaskiem. Musiała go lylko wezwać! Dziewczyna przypomniała sobie klątwę Murphy'ego i zadrżała. Przekleństwo już
chyba nie działa. Przecież już w czasach króla Roogna złożono Złego Maga w akwenie Mózgokorala. Jakżeż więc
mogła dosięgnąć Ivy klątwa rzucona na Maginię Tapis? Przekleństwo uczyniło już tyle zła, że chyba straciło swoją
moc. To szaleństwo dalej się nim przejmować! Ivy otrząsnęła się.
- Przywołuję Niebiański Cent - zdecydowanie wypowiedziała hasło.
I wtedy wyzwoliła się nagromadzona przez lata energia, i stało się.
Rozdział 2.
MUNDANIA
Grey obudził się i popatrzył na komputer. Nagle zdał sobie sprawę z tego, co robiła maszyna. To śmieszne, pomyślał,
przecież żaden komputer nie może robić czegoś takiego! A jednak najwyraźniej mógł, chociaż teoretycznie było to
zupełnie niemożliwe. Grey sam go zmontował z używanych części i poprosił kolegę, który się znał na komputerach,
żeby uruchomił składaka. Pewno, że nie była to doskonała maszyna, ale pomagała mu w nauce. Czasami na ekranie
ukazywały się dziwaczne napisy, jak NIEKOMPATYBILNY SYSTEM OPERACYJNY lub NIESTANDARDOWE
URZĄDZENIA PERYFERYJNE. Co jeszcze było w nim nowego? Przyjaciel Greya najwyraźniej zainstalował coś
takiego jak CP/ DOS - co każdy inny uznałby za niemożliwe. Poza tym założył Katalog na Użytkownika 99, no i
prace Greya wychodziły takie same, jak je wczytywał - średnio dobre. Tylko tyle komputer mógł lub chciał, zrobić.
Potem Grey pomyślał o czymś jeszcze, ale nie był pewny. Wyglądało na to, że wszystko jest jakoś powiązane.
Zaczęło się przecież przy tym programie, no i to nie zajęte mieszkanie, i...
Chłopak usiadł, objął głowę dłońmi. Powinien dojść do jakichś wniosków, jeżeli nad tym popracuje. Ale po randce z
Salmonellą Grey był taki chory i słaby, że nawet myślenie stanowiło dla niego zbyt wielki wysiłek. A jednak był
pewny, że na coś natrafił. Gdybyż tylko mógł to rozpracować, zanim dziwo zniknie.
Chłopak wynajął mieszkanko, bo jego rodzina nie mogła mu opłacać wyżywienia w akademiku. Uczelnia musiała
przyjąć każdego miejscowego, który się nadawał na studia, a czesne było odpisywane od podatków. Grey jakoś sobie
radził, wynajmując ów tani pokoik i jedząc głównie fasolę z puszki. Nie był zbyt dobrym uczniem i nie miał pojęcia,
jaką specjalizację wybrać. Jeśli oczywiście dotrze do tego etapu... Jego ojciec twierdził jednak, że syn jest skazany na
mundański świat, że tkwi w nim po uszy i jeżeli sam nie zadba o swoją przyszłość, to nikt tego za niego nie zrobi.
Wykształcenie było jednym ze sposobów na zapewnienie sobie znośnej przyszłości, więc Grey je zdobywał, a raczej
usiłował zdobyć.
Chłopak uważał do tej pory, że życie jest nudne. Teraz, uczęszczając na pierwszy rok anglistyki, zdał sobie sprawę, że
nie doceniał tego, co miał przedtem. Przekonał się, jak przeraźliwie nudna może być edukacja! Powolutku ześlizgiwał
się od 3+ poprzez 3 do 3- i niżej, w miarę jak rozumienie materiału przekraczało jego możliwości.
Potem Grey dostał program Worm* [*Worm (ang.) - dżdżownica.]
z Vaporware Limited. Re- klama była zachęcająca: "Masz kłopoty z nauką? Pozwól, żeby program Worm ułatwił ci
życie! Obiecujemy wszystko!" I rzeczywiście obiecywali, że za jednym zamachem poprawią jego pozycję towarzyską
i stopnie. Bardzo to chłopaka zainteresowało, bo i jedno, i drugie było beznadziejne. Problem polegał nie tylko na
tym, że Grey był niezbyt lotny, także fizycznie niczym się nie wyróżniał - kompletny przeciętniak. W jego prawie
jazdy napisano: "włosy - nijakie, oczy - nijakie". Nie wyróżniał się w żadnej dziedzinie sportu, nie był błyskotliwy w
rozmowie. Dziewczyny go w ogóle nie zauważały.
Chłopak wiedział, że to głupi postępek, ale zastawił zegarek i wysłał pieniądze na program. Potem jeden z kolegów
wyjaśnił mu, co znaczy "Vaporware": obiecane, lecz nie przysłane programy komputerowe, znów się naciął. Można
się było tego spodziewać. A jednak przysłali program! Grey podejrzewał, że to tylko czysta dyskietka, więc włożył ją
do stacji dysków, żeby się zapoznać z katalogiem. Lecz zawartość sama się wpisała na twardy dysk. Potem ekran
ożył:
- CZEŚĆ, SZEFIE!
- O rety... cześć! Co...
- JESTEM WORM. PRZYSYŁA MNIE KTOŚ, KTO SIĘ TOBĄ INTERESUJE. ZACZAROWAŁEM TWÓJ
KOMPUTER. JESTEM TU, ŻEBY CI SŁUŻYĆ. ZAPYTAJ O COŚ.
A to co za dziwo? Jeszcze się nie spotkał z takim programem!
- Twoja reklama mówiła, że jesteś bardzo obiecujący i uprzyjemnisz mi życie.
- TO PRAWDA. JAKĄ DZIEDZINĘ SWEGO ŻYCIA CHCESZ ZMIENIĆ?
Nawet nie wyświetlił pytania Greya! Czyżby ta machina słyszała, co mówi?
- Hmm... towarzyską. Żadna dziewczyna...
- JAKĄ DZIEWCZYNĘ CHCIAŁBYŚ? Zadziwiające! Program reagował na głos!
- W tym cały problem! Nie ma żadnej i...
- WYBIERZ KTÓRĄŚ Z LISTY: AGENDA, ALIMONY, ANOREXIA, BEZOAR, BULIMIA, CONNIPTION...
- Agenda! - wykrzyknął Grey, który się zorientował, że w przeciwnym razie komputer nie przestanie. Jakież inne imię
mógł wymienić? Wystarczy pierwsze z brzegu, żeby sprawdzić ten dziwaczny program.
- IDŹ DO MIESZKANIA PO DRUGIEJ STRONIE HOLU.
- Przecież ono jest puste! - zaprotestował chłopak. - Od wieków nikt go nie wynajmuje!
- MOŻESZ DOPROWADZIĆ KONIA DO WODOPOJU, ALE NIE ZMUSISZ GO, ŻEBY SIĘ NAPIŁ. - Ekran
zafalował, co bardzo przypominało wzruszenie ramionami.
- Zaraz ci udowodnię! - oznajmił Grey. - To mieszkanie nawet nie jest zamknięte, bo stoi puste.
Wyszedł, przeszedł przez hol i otworzył drzwi naprzeciwko. W środku była dziewczyna. Dość ładna, ciemne włosy
związała gładką wstążką, zapięta na ostatni guzik.
- O, czy jesteś dozorcą? - spytała. - Zdaje się, że piecyk nie działa.
- Eee... z tyłu jest guzik, który... nie jestem dozorcą, mieszkam obok... to znaczy... - wybełkotał zdumiony Grey. Wziął
się w garść, podszedł do piecyka i nacisnął przełącznik. - Teraz działa. Po prostu nie chcą, żeby się włączył
przypadkowo...
- Dziękuję! - zawołała dziewczyna. - Bardzo mi pomogłeś! Jak się nazywasz?
- Eee... Grey. Grey Murphy. Studiuję w college'u i...
- Jak miło! Też się tam będę uczyć! Jestem Agenda.
- Agenda? - Zagapił się na nią.
- Agenda Andrews. Cieszę się, że już znalazłam przyjaciela!
- Przyjaciela? - Grey wciąż był oszołomiony zbieżnością imion. Przecież dopiero przed chwilą wybrał takie imię z
listy podanej przez komputer...
- Nie chcesz się ze mną przyjaźnić? - zdumiała się.
- Ależ chcę! Chcę! Jak najbardziej! Po prostu...
- Może zjemy razem lunch? Jestem pewna, że znasz najlepsze miejscowe lokale.
- Pewnie, ale... - Następna wpadka.
- Holenderskie, oczywiście. Nie chciałabym narzucać...
O kurczę! Nie miał forsy, a czek z domu jeszcze nie nadszedł.
- Ja... - wykrztusił Grey.
- Lepiej zjedzmy coś tutaj - rzuciła lekko dziewczyna. - Mam trochę produktów.
- A ja mam pół puszki fasoli...
- Nie będzie potrzebna. - Agenda zakrzątnęła się przy spiżarni, którą chyba dopiero co zapełniła. - Co byś chciał?
Mam bakłażany, chleb, kukurydzę, pączki, ryby, szparagi...
- Pączki - odparł, zastanawiając się, czy dziewczyna wszystko układa w alfabetycznym porządku.
Miło spędzili czas przy pączkach i zanim Grey się obejrzał, już miał swoją dziewczynę, która na dokładkę kierowała
całym jego życiem - no, może prawie całym. Przez parę dni było mu z tym całkiem nieźle, ale potem zaczęło go to
złościć. Agenda była okropnie pedantyczna, robiła wszystko po kolei, a raczej według alfabetu. Za to Grey był
bałaganiarzem i nie znosił ściśle zaplanowanego życia.
Okazało się, że Agenda nawet spotkania ustawia w kolejności. Najpierw był to zapoznawczy wieczorek, potem
oficjalny posiłek, wreszcie randka - kino i trzymanie się za ręce. W końcu się pocałowali. Potem się postarała, żeby
Grey poznał jej rodziców. Chłopak zdał sobie sprawę, że znalazł się na drodze wiodącej prosto do małżeństwa i do
doskonale zorganizowanego mundańskiego życia. Lubił Agendę, ale jeszcze nie chciał się z nikim wiązać. Próbował
wyrwać się z mundańskich kolein, a z tą dziewczyną byłoby to niemożliwe.
- Cholera! - mruknął pod nosem.
- MASZ JAKIEŚ KŁOPOTY? - zainteresował się komputer. Teraz był zawsze włączony; kiedy chłopak próbował go
wyłączyć po wczytaniu programu Worm, komputer zaprotestował przeciwko temu, wyświetlając na ekranie tak
logiczne argumenty, że Grey zrezygnował i już nigdy nie ponowił próby wyłączenia go. Jak z tego wynika, brakowało
mu także sprytu.
- Owszem - zwierzył się maszynie. - Mam dziewczynę, niby jest miła, ale taka pedantka, że już nie mogę tego znieść
i...
- CHCESZ MIEĆ NOWĄ DZIEWCZYNĘ?
- Trudno mi się do tego przyznać, ale...
- WYBIERZ: ALIMONY, ANOREXIA, BEZOAR, BULIMIA, CATHARTIC, CONNIPTION...
- Anorexia!* [* Anorexia - jadłowstręt psychiczny.] - przerwał Grey.
Nie miał zamiaru zadawać się z dziewczyną o imieniu Alimony!** [** Alimony - alimenty, alimentacja.] Oczywiście,
samo imię jeszcze o niczym nie świadczy, ale po co ryzykować? Anorexia brzmiała całkiem dobrze.
- IDŹ DO MIESZKANIA NAPRZECIWKO.
- Przecież tam jest Agenda! - zaprotestował Grey. - Jeśli teraz tam pójdę, to już się nie wydostanę!
- MOŻNA DOPROWADZIĆ KONIA DO WODOPOJU... Chłopak westchnął. Jak tu się dogadać z maszyną!
Wyszedł z mieszkania, podszedł do wskazanych drzwi i zapukał. Otworzyła mu dziwnie chuda dziewczyna.
- Ojej! - zdziwił się.
- Chyba nie sądzisz, że jestem za gruba? - zaniepokoiła się. - Jestem na diecie, ale...
- Ależ skąd, jesteś w sam raz! Myślałem, że Agenda...
- Wyprowadziła się rano. Powiedziała, że za duży tu bałagan, czy coś w tym rodzaju. Jestem Anorexia Nervosa.
Wyprowadziła się rankiem? Nigdy by się tego nie spodziewał! Co za zbieg okoliczności!
- Jestem Grey. Czy ty też jesteś taka pedantyczna?
- O nie! Wprost przeciwnie! Żadnej dyscypliny. Tyję. Nie sądzisz...
Chłopak przyjrzał się jej dokładnie - była cienka jak palec.
- Jesteś taka chuda, że wyglądasz jak chłopiec - odparł szczerze Grey.
- Tylko tak mówisz! - zachichotała nerwowo. - Jestem tłusta i nie cierpię tego. Będę mieszkać sama, więc jeszcze
ograniczę posiłki i uzyskam ładną sylwetkę.
To nie były niewinne słowne igraszki. Anorexia naprawdę uważała, że jest za gruba, i wciąż się odchudzała.
Nieprzyjemnie było z nią jeść, bo ledwo dziobała swoją porcję i zostawiała większość na talerzu, choć wyglądała na
zagłodzoną. Grey próbował rozwiać wątpliwości dziewczyny, ale nie chciała mu uwierzyć, że jest akurat tak szczupła,
jak trzeba.
- Boję się, że w końcu padnie z głodu! - wykrzyknął chłopak, wracając się do swojego mieszkania. - I wszyscy uznają,
że to moja wina!
- CHCESZ MIEĆ NOWĄ DZIEWCZYNĘ?
- Tak mi się zdaje.
- WYBIERZ: ALIMONY, BEZOAR, BULIMIA, CATHARTIC, CHLAMYDIA, CONNIPTION...
- Chwileczkę, chwileczkę! - zakrzyknął Grey, przeprowadzając jednocześnie małe dochodzenie. Po spotkaniu z
Anorexia domyślał się, czego może się spodziewać po Bulimii, Bezoar, Conniption lub po Cathartic.
- DYSLEXIA, EMETIC, EMPHYSEMA, ENIGMA, EUPHORIA...
- Dyslexia! - zawołał chłopak, domyśliwszy się, że komputer nie przestanie, dopóki on którejś nie wybierze.
- IDŹ DO...
- Wiem!
Poszedł do mieszkania naprzeciwko i zapukał. Oczywiście, była tam inna dziewczyna. Niebieskooka blondynka, ani
za chuda, ani za gruba.
- O, ty pewno jesteś tym miłym młodym człowiekiem z naprzeciwka! - wykrzyknęła. - Anorexia mi mówiła...
- Tak, to ja. Chyba nie czujesz wstrętu do jedzenia?
- Pewno, że nie. A powinnam? - zatrzepotała wdzięcznie rzęsami.
Początkowo Grey uważał Dyslexię za wspaniałą dziewczynę. Potem odkrył, że ona nie potrafi czytać. Musiało być
coś nie tak z jej oczami lub mózgiem, bo widziała wszystko na opak. Jakoś przechodziła z klasy do klasy, bo była
dość inteligentna i miała ładne nogi, ale odrabianie prac domowych stanowiło dla niej istną katorgę. Grey musiał
czytać dziewczynie cały podręcznik, a potem poprawiać błędy w tym, co napisała. Wkrótce mu się to znudziło.
- MASZ JAKIEŚ ZMARTWIENIE? Znów ten komputer!
Lubię ją, ale...
Na ekranie ukazała się lista imion. Grey nie miał zamiaru wybierać Emetic* [* Emetic - środek powodujący
wymioty.] lub Eutanazji, zawahał się przy Enigmie, w końcu zdecydował się na Euphorię.
Euphoria była w barokowym stylu. Jej czarne falujące włosy sprawiały wrażenie czegoś żywego, oczy hipnotyzowały.
Była również nad wyraz przyjacielska. Grey szybko się zorientował, o co jej chodziło.
- Nie mam ochoty na narkotyki! - protestował.
- Spróbuj, a polubisz to! - namawiała chłopaka, podając mu jakiś dziwaczny papieros. - Wyśle cię na księżyc i w
gwiazdy i będziesz tak szybował przez całą wieczność.
Grey tego się właśnie obawiał. Uciekł.
- MASZ PROBLEM?
Chłopak spróbował jeszcze raz. Pominął Melanomę** [** Melanoma - czerniak (nowotwór złośliwy).], Miasmę***
[*** Miasma - szkodliwe wyziewy.] i Polyploidię**** [**** Polyploidia - zwielokrotniona, nieprawidłowa liczba
chromosomów.], a wybrał Salmonellę - brzmiało to dość bezpiecznie, a okazało się wielką pomyłką. Sal wspaniale
gotowała, ale była zakażona.
- Worm, robisz to specjalnie! Podsuwasz mi same perfidne dziewczyny! - złościł się osłabiony i otępiały Grey.
- NIE JESTEM WORM. TO BYŁ TYLKO WSTĘPNY PROGRAM.
- Odbiegasz od tematu! No to kim jesteś?
- JESTEM POSŁAŃCEM...
- Dobrze, dobrze! Mogę cię nazywać Posłańcem! Czemu wynajdujesz tylko takie dziewczyny, które mnie wpędzają w
kłopoty?
- JAK MOŻESZ TAK MÓWIĆ!
- Z każdą coś było nie tak! Jeśli cię nie stać na nic lepszego, to nie chcę żadnej! To wszystko tylko mi złamało serce, a
moje stopnie spadły na 2+ ! Dajmy spokój dziewczynom i zajmijmy się nauką.
- SPRÓBUJ Z JESZCZE JEDNĄ DZIEWCZYNĄ.
- Nie! Mam dość kobiet! Chcę dostawać dobre oceny i zostać kimś liczącym się w świecie!
- SPRÓBUJ Z JESZCZE JEDNĄ DZIEWCZYNĄ.
No i co? Grey nie mógł się przecież kłócić z komputerem, bo ten wyświetlał w kółko to samo.
- W porządku. Jeszcze jedna dziewczyna. A kiedy i ona się nie sprawdzi, zajmiemy się moimi stopniami.
- WYBIERZ...
- O nie! Te wszystkie imiona są do kitu! Gwiżdżę na imię! Po prostu znajdź mi fajną dziewczynę i...
- ZGODA.
- I bez kawałów, bo koniec z umową! Puszczę dziewczynę kantem pod byle pretekstem! Kapujesz, Worm... to znaczy
Posłańcze?
- IDŹ DO MIESZKANIA NAPRZECIWKO.
- Niech będzie! Ostatni raz!
Tak naprawdę Grey potrzebował dziewczyny. Inaczej będzie się musiał zabrać do nauki, a to go wcale nie pociągało.
Powlókł się wściekły i w wymiętej piżamie - choć na zegarze w holu była już niemal dwunasta w południe - i zapukał
do znajomych drzwi Uchyliły się, ostrożnie zerknęło spoza nich jedno niebieskie oko.
- Nie jesteś potworem, prawda? - spytała z niepokojem dziewczyna.
- Co prawda czuję się teraz jak potwór, ale to tylko chwilowe - uśmiechnął się Grey. - Kim jesteś?
- O, człowiek! - Uspokojona, szerzej uchyliła drzwi. - Bałam się, że w tym koszmarnym domu ujrzę coś paskudnego.
Jestem Ivy
- A ja Grey. Jesteś zwykłą dziewczyną?
- Jasne, że nie! Jestem księżniczką! - roześmiała się. Dobrze, ma poczucie humoru! Spodobała mu się, choć wcale tęgi
nie chciał. Może tym razem Posłaniec nie wytnie żadnego numeru Ivy zaprosiła Greya do środka i zaczęli rozmawiać.
Obydwoje chcieli się dowiedzieć jak najwięcej o sobie nawzajem. Bardzo szybki Grey zaczął jej opowiadać o swoim
ponurym życiu, które - o dziwo - wcale nie wydawało się takie okropne, kiedy ona słuchała zwierzeń. Ivy była
atrakcyjną dziewczyną, chyba z rok młodszą od Greya. Miała błękitne oczy i wspaniałe włosy, które czasem
zielonkawo połyskiwały, najwidoczniej odbijając barwę otoczenia. Początkowo była przerażona, potem szybko się
rozluźniła i stała się sympatyczną, wesołą towarzyszką. Mimo wszystko było w niej coś bardzo dziwnego. Zupełnie
nie znała miasta, prawdę mówiąc, także i kraju, a może nawet i tego świata. Grey musiał pokazać Ivy, jak działa
piecyk oraz jak się otwiera puszkę fasoli!
- Jakie zabawne czary! - zawołała dziewczyna, obserwują pracę elektrycznego otwieracza do konserw.
Wyglądało na to, że Ivy wierzy w magię! Utrzymywała, że pochodzi z magicznej krainy Ksant (z "X" na początku i
"h" na końcu), w której na drzewach rosły ciastka, a ona była księżniczką. Drzew krainy Xanth rodziły również buty i
poduszki. W dżunglach grasowały potwory, a Ivy miała oswojonego smoka Stanleya. Dziewczyna najwyraźniej
cierpiała na przewidzenia. Posłaniec znów oszukał Greya. Ale zanim się chłopak zorientował, już było za późno: tak
polubił Ivy, że nie zamierzał pozwolić jej odejść. Była wspaniałą dziewczyną, pomijając te jej złudzenia, ale były one
zupełnie nieszkodliwe, więc Grey postanowił je tolerować.
Zdarzały się i zadrażnienia, które starał się załagodzić. Pierwsze nastąpiło, kiedy Ivy zorientowała się, że Grey nie
żartuje, mówiąc o swoim kraju.
- To znaczy, że nie jesteśmy w hipnotykwie? To naprawdę Mundania? - zapytała z przerażeniem.
- Właśnie. To jest Mundania. Żadnej magii - odparł. Ależ dziwnie podchodziła do całej sprawy!
- To gorsze, niż się obawiałam! - zawołała dziewczyna. - Ponura Mundania!
Miała prawo tak mówić! Życie Greya było okropnie ponure, dopóki nie weszła w nie Ivy.
- To skąd się tu wzięłaś, skoro nie wiedziałaś, że się tu przenosisz? - dociekał chłopak.
Nie chciał rozmawiać o jej wymysłach na temat Xanth. I tak się dowie, skąd dziewczyna naprawdę pochodzi. Prawdę
powiedziawszy, podobała mu się ta wymyślona kraina. Ciastka rosnące na drzewach były bardziej pociągające niż
fasola z puszki!
- Posłużyłam się Niebiańskim Centem - wyjaśniła bardzo serio Ivy. Uniosła starożytną monetę, zawieszoną na
rzemyku okalającym jej szyję. - Miał mnie przenieść tam, gdzie jestem najbardziej potrzebna, to znaczy tam, gdzie
zaginął Dobry Czarodziej. Ale
klątwa musiała... o nie!
- Czyli Cent miał cię tam przenieść, ale klątwa wszystko popsuła? - Grey zaczynał się orientować w regułach
obowiązujących w świecie Ivy. - I jesteś tu, gdzie cię nie powinno być?
- Tak. - Dziewczyna była bliska łez. - Jak zdołam się stąd wydostać? W Mundanii nie ma magii!
- Na pewno nie ma - potwierdził, a jednak, chociaż wiedział, że Xanth jest tylko złudzeniem, bardzo pragnął pomóc
Ivy w powrocie do magicznej krainy, gdyż ona tak szczerze, wzruszająco wierzyła w jego realność!
- Grey, musisz mi pomóc wrócić do Xanth! - zawołała. Objęła go i pocałowała! Miała talent do wyrażania swoich
uczuć!
Chłopak wiedział, iż Ivy cierpi na uporczywe urojenia, i obawiał się, że prędzej czy później dziewczyna zostanie ujęta
i odesłana do szpitala, z którego uciekła. Ale wiedział też, że bardzo mu się ta "księżniczka" podoba. To zaś tylko
pogarszało sprawę.
Grey zrobił, co było w jego mocy. Zabrał Ivy do biblioteki uczelni i poszukali wiadomości o Xanth. Okazało się, że
przedrostek "xantho" - znaczy "żółty" i łączy się z wieloma rozmaitymi terminami. Dziewczyna oświadczyła, że nie o
to jej chodzi. Tylko stracili czas w bibliotece. Kiedy wracali do domu, Ivy wypatrzyła coś na wystawie.
- Tam jest Xanth! - zawołała, wskazując palcem na szybę. Grey spojrzał w tamtą stronę. Na wystawie leżała książka
"Dolina Kopaczy". Na okładce widniała gwiazda z napisem "Nowa powieść o Xanth!" Czyżby dziewczyna sądziła, że
wyskoczyła z tej książki?
- Tam jest Chex! - krzyknęła.
- Chex?
- Uskrzydlona centaurzyca. Jest młodsza ode mnie o cztery lata, ale wygląda na starszą, bo jej ojcem jest hipogryf
Xap, a monstra dojrzewają szybciej niż ludzie. Dojrzała więc prędzej ode mnie, już wyszła za mąż i ma źrebaka, Che.
A tu jest polnik Polney, co nie wymawia "s" i uważa, że to my robimy syczące błędy. I...
- W tej książce naprawdę opisano krainę, z której niby to pochodzisz? - spytał z niedowierzaniem Grey.
- Niby to pochodzę? - zdumiała się Ivy.
- Przecież to fantasy!
- Nie wierzysz mi?
O kurczę! Ale wpadł! Czemu w ogóle poruszył ten temat?
- Wierzę, że uważasz, iż stamtąd przybyłaś - rzekł ostrożnie.
- Jestem z Xanth! - zdenerwowała się. - Zajrzyj do książki! Wiem, że tam jestem!
Mało brakowało, żeby Ivy się rozpłakała. Grey się zawahał. Może powinien kupić książkę i sprawdzić? Ale jeśli
nawet dziewczyna tam będzie, to czego to dowiedzie? Tylko tego, że czytała tę powieść i że uczyniła ją tematem
swoich urojeń. Zresztą i tak był bez grosza.
- Na pewno masz rację - ustąpił wreszcie. - Nie muszę tego czytać.
Nie było to całkiem szczere, ale ułagodziło Ivy. Zgodnie poszli dalej. Myśli kłębiły się w głowie Greya. Nareszcie
wiedział, skąd - według niej samej - wzięła się dziewczyna, ale nie miał pojęcia, czy ma go to uspokoić, czy też
wprost przeciwnie. To nie ona wymyśliła Xanth, ale czy to coś zmienia? Iluzja to iluzja. Jednak owe przewidzenia
mówiły coś o psychice Ivy. Gdyby zdobył i przeczytał książkę, to przynajmniej mógłby się połapać w tym, co
dziewczyna mówiła. Jednak chłopak wolałby, żeby Ivy lepiej rozróżniała fantazję od rzeczywistości. Była taką miłą,
wprost wspaniałą dziewczyną, ale... Czy mogłaby mu się spodobać? Już się spodobała! A to tylko pogarszało sprawę.
Ivy zatrzymała się nagle w połowie drogi do domu.
- To nie może być Mundania! - wykrzyknęła.
- Dlaczego? - spytał ostrożnie Grey.
- Bo rozumiemy, co każde z nas mówi! Rozmawiamy w tym samym języku!
- No tak, ale...
- Mundańczycy szwargocą niezrozumiale. W ogóle nie można ich zrozumieć, chyba że czarami przełoży się to na
prawdziwy język! A ciebie doskonale rozumiem!
- Mam nadzieję. - Czyżby to był początek przełomu? Może dziewczyna zaczyna wracać do rzeczywistości? - Jakim
językiem mówi się w Xanth?
- Cóż, po prostu językiem. To znaczy jest to ludzka mowa i posługują się nią wszyscy ludzie. Smoki mają swój język,
a drzewa swój. Golem Grundy może rozmawiać z każdym. Mój młodszy brat, Dolph, też, ale tylko wtedy, kiedy się
zmieni w coś z danej rasy. Poza nimi dwoma nikt tego nie potrafi, każdy z nas, ludzi, ma odmienny talent, magiczną
zdolność. Nie ma to zbyt wielkiego znaczenia, bo wszyscy półludzie: centaury, harpie, Naga znają również naszą
mowę, a to z nimi się najczęściej kontaktujemy. Ale Mundańczycy to jacyś wariaci, mówią rozmaitymi językami i
często jeden drugiego nie rozumie, jakby byli rozmaitymi gatunkami zwierząt. Tylko w Xanth mówią po ludzku.
Czyli to musi być jakiś zakątek Xanth! O mało mnie nie nabrałeś!
A już myślał, że się dziewczynie polepszyło! Lubił ją jednak i wiedział, jak jest wrażliwa na wszelką krytykę, więc
ostrożnie dobierał słowa.
- Skąd wiesz, że nie mówisz po mundańsku? To znaczy... chciałem powiedzieć: może to jest Mundania i mówisz
naszym językiem, bo tego chcesz?
- Nie, to niemożliwe - odparła Ivy po chwili namysłu. - Nigdy nie byłam w Mundanii, więc nie mogłam się nauczyć
waszego języka. Czyli to musi być jakiś zakątek Xanth. Co za ulga!
- Ale jeśli to jest Xanth, to całe moje dotychczasowe życie było złudzeniem! - odezwał się Grey, który miał nadzieję,
że w ten sposób uzmysłowi dziewczynie cały problem.
- Wiem - odparła ze współczuciem. - Jesteś chłopakiem i przykro mi to mówić, ale wreszcie musisz sobie uzmysłowić
prawdę. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ci w tym pomóc.
Osłupiały Grey otworzył i zamknął usta. Ivy odwróciła całą sytuację! Jak zdoła się przebić przez jej złudzenia?
- Niech tylko pomyślę - ciągnęła. - Najpierw znajdę sposób, żeby cię przekonać. Potem poszukamy Dobrego
Czarodzieja, który musi gdzieś tu być. I odprowadzimy go do domu. W ten sposób wreszcie zakończymy
Poszukiwania.
Ivy chciała jego przekonać! Cóż, może to i lepiej. Jeśli dziewczyna nie zdoła go przekonać, to może sama ustąpi i
wyrzeknie się swoich urojeń.
Przez kilka następnych dni nie działo się nic specjalnego. Grey dostał czek, zapłacił komorne i zaopatrzył się w puszki
z fasolą oraz - wbrew samemu sobie! - kupił dwie książki o Xanth, które widzieli w witrynie. Czytał do późnej nocy,
choć raczej powinien był się uczyć lub spać.
Była to opowieść o trzech osobliwych podróżnikach, którzy chcieli wypędzić z doliny demony. I rzeczywiście
występowała tam Ivy - miała wówczas tylko dziesięć lat! To chyba jednak nie ta sama dziewczyna. Zajrzał do
następnej książki, która okazała się historią o tym, jak młodszy brat Ivy, Dolph, szukał Dobrego Czarodzieja. Ale
Grey najpierw musiał skończyć pierwszą powieść.
Chłopak zasnął nad książką i śnił o Xanth. Był głodny, więc zamiast otworzyć puszkę fasoli, zerwał świeże ciastko z
ciastkowca. No i wówczas Xanth bardzo się Greyowi spodobał, bo już od dawna miał dość fasoli. Obudził się i zaczął
rozmyślać, jakby to było wspaniale, gdyby owa czarodziejska kraina naprawdę istniała! Nigdy więcej fasoli, koniec z
anglistyką i wynajmowaniem mieszkania. Tylko ciepły klimat, zabawa i ciastkowce! I Ivy!
Grey spojrzał na komputer. Ekran był ciemny. Machina była włączona, ale gdy nikt z niej nie korzystał, wygaszała
ekran, żeby się zbyt szybko nie zużył. Pod wpływem impulsu chłopak wstał i podszedł do komputera.
- Czy Xanth istnieje?
- JUŻ SIĘ BAŁEM, ŻE O TO NIE ZAPYTASZ! OCZYWIŚCIE.
- Ale naprawdę, nie tylko w powieści fantasy?
- TO ZALEŻY.
- Od czego?
- OD TEGO, CZY WEŃ WIERZYSZ.
- Czyli istnieje dla Ivy, bo ona w niego wierzy, ale nie istnieje dla mnie, bo wątpię?
- TAK.
- A więc wszystko, w co ktoś wierzy, staje się dlań realne? Nie bardzo mi pomogłeś - westchnął Grey.
- UPARCIUCH.
- Robisz ze mnie głupka, ty durna maszyno?! Wyłączę cię.
- NIE RÓB TEGO.
Ale Grey, wściekły, pochylił się, żeby nacisnąć wyłącznik.
- POŻAŁ...
Chłopak zrobił, co zamierzał, i ekran ściemniał. Wreszcie. Głupi był, że tak długo trzymał komputer włączony. Potem
Grey wrócił do łóżka i niemal natychmiast zasnął. Tym razem śnił o Ivy - podobała mu się coraz bardziej.
Grey wstał rankiem, ubrał się i zapukał do drzwi Ivy. Jadali razem śniadania i inne posiłki, bo dobrze się czuli w
swoim towarzystwie. Pierwsza dziewczyna, Agenda, zostawiła spory zapas żywności, z którego Ivy korzystała. Było
to o całe niebo lepsze od fasoli!
Ivy otworzyła drzwi, uśmiechnęła się i gestem zaprosiła go do środka. Włosy miała potargane, ale wydała mu się
jeszcze ładniejsza niż zwykle. Nie była ani tak zmysłowa jak Euphoria, ani tak chuda jak Anorexia - Grey uważał, że
jest w sam raz.
- Do późnej nocy czytałem tę powieść o Xanth. To... - zaczął i umilkł, bo dziewczyna patrzyła nań ze zdumieniem.
- Tymów iszża rgo nem! - zawołała.
- Co?
- Nieroz um iemwcal ecomów isz!
Grey osłupiał. Całkiem oszalała? A może kpi sobie z niego?
- Typrzy szed łeśzj eśćcoś? - domyśliła się.
- Też cię nie rozumiem - rzekł, ale w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że trochę ją rozumie!
- Todzi wnec osięst ało.
Grey potrząsnął głową. Znów stracił wątek.
- Maśl aneci astoiher bata?
- Nie rozumiem! Po prostu nie rozumiem! Coś się stało i mówimy innymi językami. Tak jakby tłumacz się wyłączył...
- Grey skojarzył oba fakty. Czyżby komputer miał z tym coś wspólnego?
Przeprosił Ivy i wrócił do siebie. Włączył komputer. Po chwili maszyna się rozgrzała i ekran pojaśniał.
- ...UJESZ.
Grey przypomniał sobie, że nocą komputer straszył go, że pożałuje, iż go wyłączył.
- Czy to twoja sprawka, Posłańcze?
- MÓWIŁEM, ŻEBYŚ MNIE NIE WYŁĄCZAŁ. SAM JESTEŚ SOBIE WINIEN.
- Przecież to Kom-Pluter! - zawołała Ivy, wchodząc do pokoju.
- Znasz tę maszynę? - spytał Grey. - Znów cię rozumiem!
- I ja ciebie! - ucieszyła się dziewczyna.
- Mówiłaś coś o komputerze. Co o nich wiesz?
- Kom-Pluter jest złośliwą machiną. Przepisuje rzeczywistość tak, jak mu się podoba. Jeśli wpadłeś w jego łapy...
- Nie wpadłem w niczyje łapy! - odparował, ale potem zmienił zdanie. Te wszystkie dziewczyny, od Agendy po Ivy,
przecież to Posłaniec był za nie odpowiedzialny! Kiedy go wyłączył, nie potrafił się porozumieć z Ivy. - Lepiej
porozmawiajmy!
- Dobrze. Ale nie tutaj - odparła pospiesznie dziewczyna.
- Nie, dopóki to coś nas słucha. - Grey wyciągnął rękę, żeby wyłączyć komputer, ale się zawahał. Nie porozumieją się,
jeśli będą mówić różnymi językami.
Zostawili komputer w spokoju i poszli do mieszkania Ivy. Najwyraźniej było w zasięgu mocy maszyny, bo mówili
tym samym językiem. Może jednak Posłaniec nie mógł ich tu podsłuchiwać?
- Teraz nie jestem pewna, gdzie właściwie jesteśmy - rzekła Ivy. - Jeżeli w Mundanii, to powinniśmy mówić różnymi
językami, tak jak przed chwilą. Przecież magia traci moc w Mundanii, a na pewno potrzeba czarów, żeby mundański
stał się zrozumiały. Więc tu jest magia...
- Mam ten dziwaczny program - odezwał się Grey. - Rozmawia ze mną, nie drukując moich pytań na ekranie. Nie
wierzę, że to magia, ale...
- Program?
- Zbiór instrukcji dla komputera. Nazywa się Posłaniec. Maszyna jest nie taka sama, odkąd ten program działa. Robi
rzeczy, których przedtem nie robiła, i wydaje się żywą istotą. On... hmm... chciałem mieć dziewczynę...
- I ja się zjawiłam?
- Tak - przyznał Grey. Przez chwilę się bał, że Ivy się obrazi, ale dziewczyna uśmiechnęła się.
- Przecież to Niebiański Cent mnie tu przyniósł.
- Może komputer wiedział, że nadchodzisz?
- Może. Ale Kom-Pluter nie waha się zmieniać faktów na swoją korzyść. Jesteś pewny, że nie ma tu Dobrodzieja?
- Przecież to Mundania! Nie ma tu żadnych czarodziejów. - Chłopak przypomniał sobie Posłańca i nie był już tego
taki pewny.
- Może Humphrey tu jest, ale zatracił magiczne talenty. Pewnie wygląda jak mały człowieczek. Jego żona jest wysoka
i... - Zarysowała gestami jej sylwetkę.
- Posągowa?
- A ich syn, Hugo, mój przyjaciel...
- Twój przyjaciel? - Grey poczuł nieprzyjemny dreszcz.
- Od dzieciństwa. Zawsze byliśmy dobrymi kumplami. Ale coś już zaczynało nas dzielić. No i nie widziałam Hugona
od siedmiu lat. Jestem pewna, że żadne z nich nie byłoby w Mundanii szczęśliwe. Więc jeśli tu są...
- Nie zauważyłem nikogo takiego. Ale przecież nie znam zbyt wielu mieszkańców miasta...
- Albo są tutaj i dlatego Niebiański Cent mnie tu przyniósł, a magia działa; albo zadziałała klątwa Murphy'ego.
- Co to za klątwa?
- Mag Murphy rzucił ją bardzo dawno temu i nie wiem, czy zachowała swoją moc aż do dziś. Jeśli tak, to mogła mnie
przenieść do niewłaściwego miejsca i to rzeczywiście jest Mundania.
- Moje nazwisko brzmi Murphy - oznajmił chłopak. - Major Murphy jest moim ojcem, a ja jestem Grey Murphy.
- Nie, to niemożliwe - rzekła Ivy, bacznie mu się przypatrując. - Mag Murphy żył przeszło osiemset lat temu!
- A może jego klątwa przysłała cię do najbliższego Murphy'ego? - zażartował.
- Tak, to prawdopodobne. - Dziewczyna serio potraktowała jego uwagę. - To mógł być ostatni efekt działania klątwy.
A więc to nie zbieg okoliczności, ale i tak nie powinnam się tu znaleźć. Powinnam trafić tam, gdzie jestem najbardziej
potrzebna.
- Sądziłem, że miałaś być przeniesiona tam, gdzie przebywa Dobrodziej.
- Tak. Na podstawie wieści od niego uznaliśmy, że tak właśnie ma być.
- Wytrych do Niebiańskiego Centa - rzekł Grey.
- Skąd wiesz? - Ivy aż podskoczyła.
- No, kupiłem przecież tę książkę. Napisano w niej...
- A prawda! Muza je miała, ale ktoś przemycił je do Mundanii. To fatalne, ale nikt nie potrafi ustalić, kto to był. Tak
czy owak, Dolph znalazł Szkieletowy Klucz i okazało się, że to kość Gracja...
- Kto?
- Myślałam, że czytałeś.
- Ale o tym już nie. Zasnąłem. Lecz wiem, jak zniknął Dobrodziej.
- Gracja to żywy szkielet. Jest bardzo miła.
- O, jak kościej Marrow.
- Tak. No więc ona była Wytrychem i pomogła zdobyć Niebiański Cent. I uznaliśmy, że Dobry Czarodziej chce, żeby
go w ten sposób odnaleźć. Ale skoro klątwa przyniosła mnie do Murphy'ego zamiast do Humphreya...
- A może Niebiański Cent zadziałał prawidłowo, tylko Dobry Czarodziej nie był tym, komu byłaś najbardziej
potrzebna?
- Co takiego? - Ivy spojrzała na chłopaka wielkimi oczami.
- No... właśnie potrzebowałem kogoś takiego jak ty - wykrztusił Grey. - To znaczy...
- Przecież nie wierzysz w magię!
- Ale chciałbym uwierzyć! - wykrzyknął żarliwie. - Chciałbym... chciałbym wierzyć w to samo, co ty, być wszędzie
tam, gdzie ty, i...
Umilkł, bo uznał, że robi z siebie większego głupka niż zazwyczaj.
- Potrzebowałeś mnie - zadumała się Ivy.
- Lepiej już pójdę.
- Nie wierzysz w Xanth, wątpisz, że jestem księżniczką i że mam jakikolwiek magiczny talent.
- Ale wierzę w ciebie! - zawołał zdesperowany Grey.
- Więc nie ma dla ciebie znaczenia, czy jestem z królewskiego rodu, czy z pospólstwa; czy umiem czarować, czy nie...
- Ivy spojrzała na chłopaka inaczej, taksująco.
- Chciałbym, żeby tak było! Ivy, byłabyś taką cudowną dziewczyną, gdyby nie te... gdyby nie te...
- Urojenia.
- Ja tego nie powiedziałem!
- Ale tak myślisz.
Grey nie mógł zaprzeczyć. Wrócił do siebie, straszliwie zażenowany. Gdybyż potrafił wyrazić swoje uczucia, nie
psując przy tym wszystkiego! Kiedy wszedł do pokoju, ekran komputera pojaśniał.
- MASZ JAKIEŚ PROBLEMY?
- Nie wtrącaj się! - warknął chłopak i złośliwie wyłączył maszynę. Potem usiadł na łóżku i czytał dalej książkę.
Rozdział 3.
SYMBOLE
Ivy usiadła i zadumała się. Była przekonana, że to jakiś aspekt Xanth - może wnętrze tykwy - i że Grey bierze udział
w tym oszustwie. Pytanie tylko, czy robi to świadomie, czy nieświadomie. Chłopak sprawiał miłe wrażenie, ale to
mogło stanowić część klątwy. Musiała się dowiedzieć, gdzie się znajduje i jak dotrzeć do Dobrego Czarodzieja. Na
pewno sprawi jej to wiele trudności, skoro nawet Humphrey, który wiedział wszystko, nie potrafił się samodzielnie
wydostać z tego obłędnego miejsca. Ivy wiedziała, że wszystko może być inne, niż wygląda na pierwszy rzut oka, i że
musi wszystko sprawdzać. Bardzo chciała, żeby to była Mundania, ale historia z językami rozwiała jej złudzenie. Była
pewna, że to Xanth.
Potem przestali mówić tym samym językiem. Jeszcze jedna sztuczka? Grey wydawał się równie zdumiony jak ona,
ale jeśli stworzono go specjalnie do tej roli, to naprawdę mógł wierzyć, że to Mundania. Dziewczyna próbowała się
posłużyć swoim magicznym talentem i wzmocnić cechy charakteru chłopaka, żeby ujawnił swoją prawdziwą naturę.
Nic to jednak nie dało, gdyż magia nie działała. Nawet magiczne zwierciadło ukazywało tylko odbicie Ivy - miała tak
matowe włosy, że nikt by nie uwierzył, iż kiedyś połyskiwały zielonkawo. Gdyby nie język, można byłoby uwierzyć,
że to Mundania.
Kiedy Ivy zobaczyła Kom-Plutera, wszystkie części łamigłówki wskoczyły na swoje miejsce. Pluter nie mógłby
działać w Mundanii, bo ożywiała go tylko magia. Najdziwniejsze było to, że Grey mógł go wyłączyć! To by znaczyło,
że chłopak miał władzę nad Kom-
Pluterem - ten fakt gmatwał wszystko jeszcze bardziej.
Potem dziewczyna dowiedziała się, że Plutera ożywił jakiś magiczny "dysk"; wtedy zdała sobie sprawę, że to istotnie
mogła być Mundania. W końcu działały tu niektóre czary - na przykład tęcza - no i centaurowi Arnoldowi udało się
roztoczyć wokół siebie pole, w którym magia była skuteczna. Może ów "dysk" - dyskietka, jak mówił Grey - pochodzi
z Xanth, od Kom-Plutera, który zaczarował mundańską maszynę. A ta z kolei uczyniła język Mundanii zrozumiałym
dla dziewczyny lub sprawiła, że Ivy sama mówiła miejscowym językiem - albo jedno i drugie. Kiedy chłopak
wyłączył komputer, magia przestała działać i straszna mundańską rzeczywistość objawiła się w całej pełni.
Takie wyjaśnienie było najbardziej sensowne. Ale Grey wcale się nie zmienił po wyłączeniu maszyny. Był niezależny
od komputera i tak samo zdumiony jak Ivy. No więc dziewczyna wierzyła, może i głupio, że chłopak jest naprawdę
tym, kim się wydawał - miłym młodym człowiekiem.
W Xanth zalecało się do Ivy wielu miłych ludzi, nie wszyscy byli młodzi. Wiedziała, dlaczego to robili: bo była
księżniczką. Każdy mężczyzna chciałby się ożenić z księżniczką, nawet taką, która nigdy nie zostanie królem Xanth.
Dlatego nigdy im nie wierzyła. Chciała, żeby ktoś ją polubił dla niej samej, a nie dla jej pozycji, magicznego talentu
czy też z powodu władzy jej ojca. Toteż Ivy miała niewiele Romantycznych Przeżyć, odwrotnie niż jej braciszek.
Dziewczyna bardzo polubiła Nadę i często widywała jej starszego brata, Naldo, który był przystojnym księciem. Lecz
jeśli Dolph po osiągnięciu pełnoletniości poślubi Nadę, to Ivy nie będzie musiała wyjść za brata księżniczki - więc nie
podtrzymywała tej znajomości.
Dziewczyna przekonała się teraz, że Grey polubił ją dla niej samej, bo uważał, że jej magia i królewski ród były
częścią urojeń. Wszystko, co mówiła chłopakowi, działało na jej niekorzyść - a mimo to bardzo ją lubił. Matka Ivy,
Iren, już dawno ją nauczyła, jak rozpoznawać męskie zainteresowanie i podstępy. Iren nigdy w pełni nie wierzyła
mężczyznom. Mawiała: "Nigdy nie pozwól mężczyźnie przejąć kontroli, bo nie wiadomo, czym się to skończy".
Dziewczyna słyszała to od drugiego roku życia i dobrze sobie zapamiętała. Biedny Grey najwyraźniej nie miał pojęcia
o żadnej kontroli czy przewadze, nie potrafił władczo mówić do żadnej dziewczyny. To było jeszcze jedną z jego
zalet.
Teraz chłopak, bardzo zmieszany, wycofał się do swojego mieszkania, a ona miała zdecydować, co dalej. Jeśli to jest
rzeczywiście Mundania i magia działa jedynie w zasięgu Kom-Plutera, i nie ma tu Dobrodzieja, to ona, Ivy, musi się
wyrwać z bagna, w jakie wpędziła ją klątwa Murphy'ego. Pomyśleć tylko - zostać wysłaną do Murphy'ego zamiast do
Humphreya! Musi wrócić z Niebiańskim Centem do Xanth, żeby Elektra mogła na nowo naładować monetę, i znowu
spróbują, tym razem już bez klątwy. Ale jak się stąd wydostać? Ivy wiedziała: Dolph znalazł tajemne przejście do
Xanth, omijające granice. Prowadziło przez hipnotykwę. Znajdowało się blisko Wyspy Centaura lub jej
mundańskiego odpowiednika. Ivy musi się tam dostać i odnaleźć owo przejście. Ale jak poradzi sobie w podróży
przez Mundanię, skoro nie zna języka? Wiedziała już, że jeżeli oddali się od Kom-
Plutera, to zrozumiała mowa zmieni się w szwargot. Poza tym nie miała mundańskich pieniędzy, a będą potrzebne, bo
tu nic nie rośnie na drzewach. Co prawda miała Cent, lecz przecież nie mogła go wydać! Musi znaleźć pomocnika.
Najlepszy byłby Grey, gdyby się zgodził. Cóż, poprosi go o to.
Ivy wstała, wygładziła bluzkę i spódniczkę. Te mundańskie ubrania nie były tak dobre jak te z Xanth - drapały i
gniotły się. Ale musiały wystarczyć. I tak miała szczęście, że Agenda nosiła prawie ten sam rozmiar!
Dziewczyna zastukała do drzwi Greya. Otworzył po chwili.
- Grey, muszę cię poprosić... - zaczęła.
- Xbju-xfsf jeup hjccfsjti bhbjo! - wykrzyknął i cofnął się.
Znów wyłączył Plutera. Musi go włączyć, żeby się mogli porozumieć. Nagle dziewczynie przyszło coś do głowy.
Chciała to zrobić, dopóki Kom-Pluter nie patrzył.
- Zaczekaj! - Chwyciła chłopaka za ramię.
- Xibu?
Ivy uśmiechnęła się, łagodnie okręciła Greya tak, że znaleźli się twarzą w twarz. Pochyliła się i pocałowała go.
Cofnęła się. Chłopak stał jak skamieniały.
- Zpfsv opu ube bu uf? - zdumiał się.
- W porządku, Grey - uśmiechnęła się doń i wskazała na Plutera.
Oszołomiony chłopak podszedł do maszyny i włączył ją. Po chwili ekran ożył.
- JEŚLI UPIERASZ SIĘ PRZY TYM WARIACTWIE.
- Tylko pogarszasz mój stan umysłowy - odciął się Grey. - Teraz muszę porozmawiać z Ivy.
- OCZYWIŚCIE.
Chłopak chciał wrócić do mieszkania dziewczyny, ale go powstrzymała.
- To nic, że Pluter słucha. I tak muszę z nim pogadać.
- NATURALNIE.
- Wierzę, że jesteśmy w Mundanii - rzekła do chłopaka. - Muszę wrócić do Xanth. Pomożesz mi?
- Ale...
- Ale ty nie wierzysz w Xanth. Uwierzysz, jeżeli pokażę ci tę krainę?
- Ja....
- Widzisz, myślę, że wiem, jak się stąd wydostać. Ale potrzebuję pomocy. Jeśli pójdziesz za mną i będziesz mówił do
ludzi wtedy, kiedy ja nie będę mogła...
- Jasne - zgodził się.
- Kom-Pluterze, czy wiedziałeś, że nadchodzę? - Ivy spojrzała na ekran.
- TAK.
- I wiesz, skąd jestem?
- TAK.
- Powiesz to Greyowi?
- TAK.
- Ivy, musisz to wyraźnie sformułować - wtrącił chłopak. - On bierze wszystko dosłownie.
- Powiedz mu - rozkazała dziewczyna.
- KSIĘŻNICZKA IVY JEST Z XANTH.
- Ty to mówisz? Jak maszyna może wierzyć w fantasy?! - zdziwił się Grey.
- WTEDY, GDY TO JEST PRAWDA.
- Widzisz, możemy go wypytać. Pluter, czemu tutaj jestem?
- BO GREY CIĘ NAJBARDZIEJ POTRZEBOWAŁ.
- A co z Dobrym Czarodziejem Humphreyem?
- NIC O NIM NIE WIEM.
A więc to klątwa! Ivy nie została wysłana do Humphreya, lecz do Mundańczyka, któremu była najbardziej potrzebna.
Została jeszcze jedna tajemnica.
- Pluter, po co tutaj jesteś?
- ŻEBY UŁATWIĆ WASZE SPOTKANIE.
- Przecież nic cię nie obchodzę! - zaprotestowała Ivy.
- NIEODPOWIEDNIA INSTRUKCJA.
A więc Pluter niczego nie wypapla. Dziewczyna wcale się tym nie zdziwiła. I tak miała szczęście, że raczył choć
trochę współpracować.
- Pokażę ci Xanth, jeżeli mi pomożesz - powiedziała Greyowi.
Chłopak wciąż jeszcze był oszołomiony tym, że komputer potwierdził słowa dziewczyny. Może nie całkiem w to
uwierzył, ale nie była to już bezwzględna niewiara, czyli nastąpi! swego rodzaju postęp.
- Ja... hmm... pomogę ci, jeżeli zdołam - wykrztusił.
- Musisz mnie zabrać na Bezimienną Wysepkę.
- Gdzie?
- WYSEPKA NA POŁUDNIE OD FLORYDY - powiedział komputer.
- Ale to okropnie daleko! Jak...
- AUTOSTOP.
- A moja nauka? Nie mogę opuścić...
Piers Anthony Młodzian z Mundanii Cykl Xanth Tom XII tytuł ang.: Man from Mundania Przełożyła: Lucyna Targosz
Rozdział 1. NIEBIAŃSKI CENT Ivy obudziła się, przeciągnęła i otworzyła oczy. Na dworze świtało; słońce, które nie ukazało jeszcze krągłego oblicza, gdyż ciemność je drażniła, wkrótce miało odzyskać werwę. Dziewczynka spojrzała na Gobelin, żywą mapę Xanth. Nigdy nie miała dość tego widoku, chociaż jej zainteresowanie raz rosło, raz malało. Rosło, kiedy padał deszcz, bo wtedy przyjemniej było w suchym wnętrzu; a malało, gdy zombi Zora woskowała schody i wszędzie unosiła się ciężka woń wosku. O, dzisiaj Zora też woskowała, zapaszek był okropny. Ivy miała tylko parę minut na znalezienie pretekstu, który umożliwiłby wyniesienie się stąd, najlepiej na kilka dni, aż zapach zniknie. Ale zaczynało jej brakować wymówek; jaka jeszcze została? Dziewczynka wyskoczyła z łóżka tak gwałtownie, że wystraszyła tkwiące pod nim straszydło. Nerwowuś skurczył się, wydając głuchy dźwięk. Był to młody potworek, następca Snortimera, który odszedł już dawno temu; ten nowy zapowiadał się na bojaźliwego. Co gorsze, Ivy wchodziła w wiek, w którym ludzie coraz mniej wierzą w Straszydła spod Łóżka. Kiedy skończy osiemnaście łat, całkiem przestanie w nie wierzyć i biedaczek zniknie. Nerwowuś pewnie nie był zachwycony taką przyszłością i trudno mu się dziwić. Współczuła mu, ale nie było na to rady - przecież nie mogła przestać dorastać. Ivy pobiegła na bosaka do sąsiedniego pokoju, w którym spała księżniczka Nada. Księżniczka zajmowała tę komnatę od trzech lat - od czasu kiedy Dolph ją tu przywiózł. Dziewczynki bardzo się zaprzyjaźniły - obie były ładne, w tym samym wieku i równego stanu. Nada była tylko w połowie człowiekiem, ale w trakcie swego pobytu w Zamku Roogna kurtuazyjnie zachowywała ludzką postać. Księżniczki od najmłodszych lat muszą się uczyć dobrych manier. - Nado! - zawołała Ivy. - Natychmiast potrzebuję jakiegoś pretekstu! - Wiem. Też to czuję. Pójdę z tobą. - Nada usiadła na łóżku i zmarszczyła nos. - Jasne! Ale dokąd? - Czy już wykorzystałyśmy zwierciadło? - Nie mamy magicznego zwierciadła - przypomniała jej Ivy. - Kom-Pluter zabrał je w ubiegłym roku i nie oddał! - A prawda. Więc... - Więc musimy tam pójść i odebrać je - wpadła jej w słowo Ivy. - Jest mi potrzebne, kiedy posługuję się Niebiańskim Centem! - Właśnie. Lecz... - Wiem. Lecz Kom-Pluter nie odda zwierciadła bez walki, a stosuje nieczyste chwyty. Gdyby udało nam się wymyślić jakiś sposób na Kom-Plutera, byłby to znakomity pretekst. - Może Elektra... - Oczywiście! Mogłaby go tak trzepnąć, że pozwoliłby nam zabrać zwierciadło!
- Czy ktoś wymówił moje imię? - zapytała sennie Elektra, stając w drzwiach. Była dzieckiem piegowatym, o lekko kręconych włosach; miała pełne zdumienia oczy, wokół guzikowatego noska rysowały się fałdki od uśmiechu. Nikt by nie pomyślał, że była nieszczęśliwie zakochana. - Zora woskuje schody! Pomóż nam odebrać Kom-Pluterowi magiczne zwierciadło! - To właśnie wy wąchałam! Tylko się ubiorę! Wszystkie trzy rozbiegły się i pospiesznie wskoczyły w odpowiednie stroje. Po chwili znów były razem; obie księżniczki, w sukienkach, zazdrośnie patrzyły na Elektrę w tęczowych dżinsach. Była z pospólstwa, więc mogła się wygodnie ubierać. No i była szczupła, toteż mogła nosić takie ciuszki, nie przyciągając męskich spojrzeń i nie prowokując kobiet do marszczenia brwi. Dziewczynki szybko przeszły przez hol do najbardziej oddalonych schodów, unikając zapachu wosku. Niestety, musiały przemaszerować obok pokoju Dolpha, więc je usłyszał. Miał uszy jak wilkołak, może dlatego, że do drzemki zwykle przybierał wilczą postać. Energicznie otworzył drzwi. - Hej, dokąd idziecie? - zawołał. - Znów się wymykacie? Nada i Elektra przystanęły: Nada dlatego, że nie chciała urażać jego uczuć, Elektra dlatego, że była w nim zakochana. Obie były zaręczone z Dolphem, choć miał tylko dwanaście lat. Elektra przez chwilę miała ochotę poprosić go, żeby z nimi poszedł, gdyż zawsze chciała być blisko niego. Ivy postanowiła temu przeszkodzić. - Chcemy odebrać Kom-Pluterowi magiczne zwierciadło, żebym je miała, kiedy posługuję się Niebiańskim Centem - oznajmiła. - Wtedy dowiemy się, gdzie jest Dobry Mag Humphrey, i wreszcie zakończysz swoje Poszukiwania. - Ale matka nie pozwoli ci... - zaczął rozsądnie chłopak. - No to musisz nas osłaniać! - ucięła Ivy. - Cześć! Dolph ciągle był pełen wątpliwości. Nada podeszła i ucałowała go, nie mówiąc ani słowa. - Hmm... no dobrze - ustąpił. Chłopak był wobec niej bezwolny jak marionetka, chociaż wiedział, że księżniczka go nie kocha. Stanowiło to lustrzane odbicie jego związków z Elektra. Zmienił się w zombi i poszedł tam, skąd nadeszły dziewczynki. Zombi nie są wrażliwe na zapach wosku, więc nie musiał unikać nawoskowanych schodów. Dziewczynkom udało się uciec. Nikt im nie próbował przeszkadzać, widać działania Dolpha odniosły skutek. Ivy gwizdnęła na Stanleya i już po chwili smok przyłączył się do nich. Był już prawie dorosły, więc wkrótce będzie musiał przenieść się do Rozpadliny, by lam pełnić straż. Ivy będzie za nim tęsknić, ale tak dla niej, jak i dla smoka czas niósł nowe problemy. Na razie Stanley był wspaniałym opiekunem; towarzystwo tego oswojonego smoka chroniło dziewczynki przed dzikimi potworami. Ivy, Nada i Elektra przebiegły sad, zrywając i jedząc po drodze owoce. Dotarły do głównego szlaku, który wiódł na północ. Kom-Pluter często otwierał tu objazdy i król Dor musiał kogoś wysyłać, żeby je zamknąć, bo było to naruszenie porządku publicznego. Ivy wiedziała, że akurat teraz jest tam Objazd i że tym razem muszą weń wejść. Była to najprostsza droga do złośliwej machiny. Oczywiście będą musiały uniknąć jego piekielnych pułapek, ale to właśnie one sprawiały, że był tak intrygujący. Stanley nie obroni ich przed nim, lecz może uda się to Elektrze. I rzeczywiście był tam Objazd. Skręcili weń. Teraz mogli odpocząć, bo jeśli nawet zostanie zamknięty, to już go nie zgubią. Zatrzymali się na noc w pobliżu wyboistego placu, po którym tam i z powrotem szarżowały Byki i Niedźwiedzie. Golem Grandy znalazł owo miejsce, kiedy poszukiwał zaginionego smoczęcia. Plac ten nazywano Rynkiem, a Byki i
Niedźwiedzie - Inwentarzem i Zasobami. Te zwariowane zwierzaki prawie codziennie wyprawiały swoje dziwaczne harce, histerycznie reagując na błahe wydarzenia i nie zwracając uwagi na ważniejsze. W Xanth istniało wiele dziwów, ale to, co się tu działo, było tak dziwaczne, że nie mogli tego pojąć nawet najwięksi postrzeleńcy. Cóż tak fascynującego widziały Byki i Niedźwiedzie w Rynku Zasobów?* [* Nieprzetłumaczalna gra słów: market (ang.) - plac, rynek; stock (ang.) - inwentarz, akcje, papiery wartościowe, zasoby; Stock Market - rynek papierów wartościowych.] Stanley skoczył w gąszcz złapać coś na przekąskę, a dziewczynki zrywały ciastka z ciastkowca rosnącego obok ścieżki. Nie było to zbyt krzepkie drzewko, ale gdy Ivy użyła swego daru, z ciasteczek aż unosiła się para. Przy ścieżkach rosło teraz wiele więcej drzew niż dawniej, bo matka Ivy, Iren, wysiała nasiona i sprawiła, że wykiełkowały i wyrosły, a dziewczynka dodała im mocy. Dziewuszki jadły i rozmawiały - pogawędka jest przyjemniejsza, jeśli nie przysłuchuje się nikt z dorosłych. Szybko zaczęły mówić o Romantycznych Przeżyciach, bo to najbardziej fascynuje nastolatki. - Ivy, kiedy znajdziesz sobie chłopca? - dopytywała się Nada. - Idzie ci siedemnasty, a twoja matka była młodsza, gdy złowiła i usidliła twego ojca. - A mój braciszek już w dziewiątym roku życia miał dwie narzeczone - zgodziła się Ivy. - Przyznaję, że jestem nieco spóźniona. Nada i Elektra uśmiechnęły się ponuro. Nada miała czternaście lat, kiedy młody książę Dolph poprosił jej ojca, króla plemienia Naga, o pomoc; lud Naga potrzebował przymierza z ludźmi, więc król się zgodził, pod warunkiem że Dolph poślubi Nadę. Musiała udawać, że ma tyle lat co książę - dziewięć - bo jej prawdziwy wiek przeraziłby go. Oczywiście były to tylko zaręczyny; musieli zaczekać, aż Dolph osiągnie wiek stosowny do zawarcia małżeństwa. Przymierze zostało zawarte i Nada dotrzymywała księciu towarzystwa, a jej lud dostawał z arsenału Zamku Roogna wszystko, co potrzebne do zwalczania goblinów wdzierających się na ich teren. Wyglądało na to, że w Xanth jest teraz o wiele więcej goblinów niż niegdyś. Nikt nie wiedział, dlaczego tak się dzieje, ale były źródłem kłopotów. Potem Niebiański Cent przyniósł Dolphowi Elektrę. Musiała poślubić księcia lub umrzeć, więc zgodził się zaręczyć także z nią. Akurat wtedy odkrył również, że Nada jest od niego o pięć lat starsza, co ułatwiło mu podjęcie decyzji o drugich zaręczynach. Uświadomił sobie jednak, że kocha księżniczkę, więc nie zerwał z nią. Cała trójka wiedziała, że Dolph musi wybrać jedną z dziewcząt, zanim stanie się pełnoletni. Jeśli wybierze Nadę, dotrzyma słowa danego plemieniu Naga, a książę powinien dotrzymywać słowa. Ale wtedy Elektra umrze... Żadne z nich tego nie chciało. Trzy lata minęły od czasu, kiedy Elektra posłużyła się swoim darem, żeby wykonać Niebiańskiego Centa. Dziewczynki prędko się zaprzyjaźniły i normalnie traktowały tę dziwną sytuację. Elektra kochała Dolpha, a on kochał Nadę. Ta z kolei nie kochała księcia, a on nie kochał Elektry. Jak rozwiązać tę łamigłówkę? Nikt tego nie wiedział; był to ulubiony temat domysłów i hipotez. Na szczęście do pełnoletności Dolpha brakowało jeszcze paru lat, więc nie było pośpiechu. - Przecież znałaś jakiegoś chłopca, prawda? - spytała Elektra. Elektra urodziła się ponad osiemset lat temu - a może i dziewięćset - i spała przez te wszystkie stulecia, dopóki nie obudził jej pocałunek Dolpha. Faktycznie miała więc czternaście lat, a wyglądała na dwanaście. Była dzieckiem, które zaklęciem zmuszono do pokochania księcia. Przez ten czar wiedziała co nieco o miłości i żywo ją to interesowało. - Tak, znałam Hugona, syna Dobrego Maga Humphreya - przypomniała sobie Ivy. - Był ode mnie starszy o pięć lat. - Odpowiednia różnica! - odezwała się Nada.
Wszystkie wiedziały, że chłopak może pokochać młodszą o pięć lat dziewczynę, ale dziewczyna nie może zakochać się w chłopcu młodszym o pięć lat. To była przyczyna tarapatów Nady. Mogła wyjść za Dolpha, kiedy nadejdzie czas, ale nie zdoła go pokochać. - A więc Dobry Mag Humphrey zniknął razem z synem! - domyśliła się Elektra. - Tak. Hugo nie był taki nadzwyczajny, ale za to miły, no i potrafił wyczarować owoc. Co prawda najczęściej zgniły owoc. - Zgniły owoc! - roześmiała się Elektra; wydłubała wiśnię ze swojego ciasteczka i rzuciła w Ivy. - Łap! - A więc to tak! - krzyknęła Ivy, udając złość. Zdjęła kawałek brzoskwini ze swojego ciastka i cisnęła w tamtą. - Masz kawałek brzoskwiniowego ciasta! Elektra schyliła się i pocisk trafił w Nadę. Ona zaś miała cytrynową bezę, w której nie było przecież kawałeczków cytryny, więc cisnęła całym ciastkiem. I po chwili już cała trójka brała udział w swojej ulubionej zabawie - bitwie na ciastka. Z jakiegoś powodu w Zamku dorośli krzywo na to patrzyli, lecz teraz nadarzyła się wymarzona okazja. Kiedy wrócił Stanley, wszystkie trzy były upaćkane ciastkami. Smok chciał je wylizać do czysta, ale przy pierwszym liźnięciu okazało się, że Elektra jest wrażliwa na łaskotki, co pobudziło resztę do niepohamowanego śmiechu. Na szczęście w pobliżu znajdowało się ciepłe źródło. Dziewczynki wskoczyły do wody - zaczęła się chlapanina i piski, a Stanley krążył wokół nich, szykując się do wysuszenia całej trójki. Gdyby nie obecność smoka, radosne piski kąpiących się małych nimf zwabiłyby do źródła drapieżników z całej okolicy. Zabawnie być dziewczyną. *** Noc spędziły na poduszkach w gnieździe utworzonym przez zwiniętego w krąg smoka, trzymającego ogon w paszczy. Ivy opowiedziała mu kiedyś o Uroborusie, wężu oplatającym Mundanię (podobno była okrągła!) i gryzącym własny ogon; historia spodobała się Stanleyowi, więc zaczął sypiać w tej pozycji. Był długi, ale nie aż tak bardzo - nie zdołałby opleść świata. Ale cóż z tego, lubił tak spać i już. A one były bezpieczne i o to przecież chodziło. Kiedy dziewczynki były zmęczone marszem, dosiadały smoka. Trudno było się na nim utrzymać, ale miały już wprawę. Najpierw jeździec znajdował się nisko, potem wysoko i znów nisko. Elektrze bardzo się to podobało i nie wstydziła się ulegać młodzieńczym emocjom. Ivy i Nada, jako starsze (i w sukienkach), musiały udawać, że to nic specjalnego. Zbliżali się do jaskini Kom-Plutera, więc zatrzymali się na krótką naradę. - Czy powinniśmy zataić przed nim, kim jesteśmy? - zastanawiała się Ivy. Kom-Pluter właściwie był "czymś", a nie "kimś", ale łatwiej było przypisać zło mężczyźnie. - Nie da się go oszukać - orzekła Nada. - Zorientuje się, że nie przyszłyśmy tu dla zabawy. - Może gdyby się nam udało ukryć nasze zdolności... - Można spróbować. - Nada wzruszyła ramionami. - Ale wątpię, czy się to uda. On na pewno wie o Ivy. - Chyba że jest zbyt pewny siebie, więc nie sprawdzi i... - Ivy zerknęła znacząco na Elektrę. - Kiedy zmienię postać, spróbuj uciekać, rozproszyć jego uwagę... - zaczęła Nada. - Dobra - zgodziła się Elektra. - To wszystko to tylko blaga - odezwała się Ivy. - Może odbierzemy mu zwierciadło bez przemocy.
- Może. - Nada przytaknęła, choć nie bez wątpliwości. - Ukryj się w dżungli, Stanley! - poleciła Ivy. - Wypełznij i idź za nami, jak tylko przejdzie Niewidzialny Olbrzym, ale niech cię nikt nie zobaczy. Ta machina jest podstępna i możemy potrzebować pomocy, gdyby coś poszło nie tak. Stanley kiwnął łbem. Był tylko smokiem, lecz przy Ivy potęgowała się jego dzikość i inteligencja i świetnie rozumiał, co dziewczynka do niego mówi. Przestał falować i ukrył się w chaszczach koło ścieżki. Zielone wężowate ciało zlało się z liśćmi i przestało być widoczne. Czuwał i obserwował. Dziewczynki rozglądały się i paplały niewinnie, jak to zwykle czynią nastolatki, chociaż miały w głowie zupełnie co innego. Ziemia zadrżała. - Oto Niewidzialny Olbrzym - stwierdziła Ivy. - Bądźcie gotowe do odegrania przestrachu. Ziemia znów się zatrzęsła. Wszystkie trzy zatrzymały się i rozejrzały z udanym przerażeniem. - Co to?! - krzyknęła Elektra, jej włosy lekko zaiskrzyły, świetnie potrafiła udawać strach. Jeszcze jeden wstrząs. - To Niewidzialny Olbrzym! - zawołała Ivy, udając przestrach. - Iiiiiiiii! - wrzasnęły piskliwie Nada z Elektra. - Uciekajmy! - zakomenderowała Ivy. Zaczęły biec prosto ku jaskini. Tak właśnie Kom-Pluter to zaplanował: podróżnicy najpierw wchodzili w Objazd, potem Niewidzialny Olbrzym zapędzał ich do jaskini, a tam już łapał ich Kom-Pluter. Tym razem dziewczęta biegły tam z własnej woli. Wpadły do groty, zanim wolno człapiący Olbrzym znalazł się w zasięgu wzroku. W środku było ciemno, ale już po chwili w głębi zapaliło się światło, więc tam się skierowały. Wkrótce znalazły się w głównym pomieszczeniu Kom-Plutera. Tkwił tam - osobliwe zbiorowisko przewodów i barwnego metalu, z wielkim szklanym ekranem pośrodku. Na ekranie ukazały się świetliste litery: - WITAM, DZIEWCZĘTA. Zachichotały, zażenowane. Ivy przygryzła palec, udając zdenerwowaną; istotnie nie czuła się zbyt pewnie. - Co to? - spytała, wpatrując się w ekran. - JESTEM KOM-PLUTER. CZEMU ZAWDZIĘCZAM TWĄ WIZYTĘ, KSIĘŻNICZKO IVY? I już po tajemnicy! - Przychodzę po magiczne zwierciadło, które ukradłeś z Zamku Roogna - wypaliła prosto z mostu Ivy. - NIE UKRADŁEM! - oddrukował gniewnie. - WYGRAŁEM! - Ukradłeś! I chcę je odzyskać! - upierała się. - NIE UKRADŁEM! - Ukradłeś! - NIE! - Tak! - NIE! Ivy zorientowała się, że Kom-Pluter może tak w kółko. Maszyny były jak golemy: nie nudziły się bezustannym powtarzaniem tego samego. Prawie dorosła księżniczka (bo przecież brakowało jej tylko chłopca) nie mogła na to pozwolić. Dalsze powtórki były poniżej jej godności: - Zwabiłeś tu podróżnika, który korzystał ze zwierciadła za zgodą mojego ojca! I wypuściłeś go dopiero wtedy, kiedy zostawił tu zwierciadło! - rzekła śmiało Ivy. - TO PRAWDA. GRAŁEM Z NIM I WYGRAŁEM. ZWIERCIADŁO JEST MOJE.
- Zwierciadło wcale nie jest twoje! - parsknęła. - Nie należało do tego człowieka i nie miał prawa go oddawać! Tylko je pożyczał i miał zwrócić po ukończeniu misji. Czyli ukradłeś je i powinieneś oddać. - WYGRAŁEM JE I NIE MUSZĘ ODDAWAĆ. - Musisz! - zagroziła Ivy. - Albo...! - ALBO CO? - Albo mój ojciec, król Dor, coś zrobi. - TWÓJ OJCIEC NIE WIE, ŻE TU JESTEŚ. Ta maszyna była zdecydowanie zbyt sprytna! - No to ja coś zrobię. - CO? - Odbiorę zwierciadło, nie przebierając w środkach. - ALE KSIĘŻNICZKA NIE MOŻE OSZUKIWAĆ. - To będzie wyjątek od reguły. - TO ZOSTANIESZ MOIM WIĘŹNIEM. - Grozisz mi, ty stary gracie? - spytała Ivy wyniośle. - TAK. No i skończyły się żarty! - A więc wojna! - JUŻ OD DAWNA. - No to wojna - rzekła bezczelnie Ivy. - Gdzie trzymasz zwierciadełko? - PO CO CI ONO? - Dlaczego miałabym ci to powiedzieć? - DLACZEGO MIAŁBYM ZDRADZIĆ, GDZIE ONO JEST? - Powiesz mi, gdzie ono jest, jeśli zdradzę ci, do czego go potrzebuję? - TAK JEST. - Muszę je mieć przy sobie, kiedy posługuję się Niebiańskim Centem. Ekran zamigotał. Słowa Ivy najwyraźniej zaskoczyły maszynę. Potem ukazał się napis: - ZWIERCIADŁO JEST W SEKRETARZYKU KOŁO TYLNEGO WYJŚCIA. Księżniczka spojrzała w głąb jaskini. Rzeczywiście stał tam sek-retarzyk. Dziewczynka wiedziała, że maszyna nie może kłamać, lecz może ujawnić tylko część prawdy. - Czy sekretarzyk jest zamknięty? - NIE. - Czy jest jakiś powód, dla którego nie będę mogła zabrać zwierciadła, nawet jeśli cię zwyciężę? - NIE MA ŻADENGO. - Nie wierzę. - PODEJDŹ DO SEKRETARZYKA I WEŹ ZWIERCIADŁO. - Dajesz mi je? - zdumiała się. - NIE. PO PROSTU DOWODZĘ SWOJEJ PRAWDOMÓWNOŚCI. MOŻESZ WZIĄĆ ZWIERCIADŁO. TO NIE MA ZNACZENIA - JEŻELI CIĘ ZATRZYMAM, TO I ONO TU ZOSTANIE. Ivy podeszła do sekretarzyka. Wysunęła górną szufladę. Leżało tam magiczne zwierciadło! Wzięła je.
- Może to fałszywe zwierciadło! - wykrzyknęła Nada. - Może tylko wygląda jak prawdziwe! - WYPRÓBUJ JE. - Ukaż mojego brata - poleciła Ivy zwierciadłu. Ukazało księcia Dolpha. Siedział bez ruchu, co było podejrzane. - Pokaż całą scenę. Postać Dolpha zmniejszyła się, obraz ukazał więcej szczegółów. Chłopak siedział na łóżku Ivy i wpatrywał się w magiczny Gobelin. - A to podstępny drań! - wrzasnęła Ivy. - Zakradł się do mojego pokoju i gapi się na Gobelin! - Podoba mu się - stwierdziła Nada. - Prawie tak samo jak ty - przyznała Ivy. Zwierciadło było prawdziwe. - No dobra, Pluter - oznajmiła Ivy. - Wychodzę stąd i zabieram zwierciadło. Ruszyła do wyjścia z jaskini. - KSIĘŻNICZKA IVY ZMIENIA ZDANIE - wyświetlił ekran. - Cóż, może bez zwierciadła... - Ivy! - krzyknęła Nada. - Nie pozwól, żeby zmienił scenariusz! - A więc próbujesz tego, Pluter! - powiedziała groźnie Ivy, patrząc na ekran. - Nie trudź się, to nie podziała! Nie mam zamiaru zmienić zdania. Dziewczynka szła ku wyjściu. - KSIĘŻNICZKA IVY WIDZI NA PODŁODZE WIELKIEGO WŁOCHATEGO PAJĄKA. Przed dziewczynką ukazał się wielki pająk. Wrzasnęła z przerażenia. - Nie daj się na to nabrać! To tylko złudzenie! - zawołała Nada. - Ale wielkie i włochate! - odparła Ivy. - Przejdź po nim! Dziewczynka zrozumiała, że właśnie to powinna uczynić. Zrobiła krok w stronę pająka. Owad uniósł się na sześciu włochatych odnóżkach i zasyczał. Ivy przestraszyła się i cofnęła. - To śmieszne - orzekła Nada. - Zajmę się tym paskudztwem. - NADA WIDZI TO, CO BUDZI W NIEJ NAJWIĘKSZĄ ODRAZĘ. Pająk zmienił się w wielkie ciastko pokryte lukrem, na które wylano czekoladowy karmel. Całość wieńczyła czapa z bitej śmietany. - Uuuu, co za ohyda! - jęknęła Nada i cofnęła się. - Brzydzisz się ciasta? - zdumiała się Elektra. - Kiedy podróżowałam z Dolphem, dotarliśmy do wyspy zbudowanej z ciasta i czekolady. Tak się najedliśmy, że aż się pochorowaliśmy. Od tej pory nie cierpię tego ohydztwa. Żołądek mi się przewraca na sam widok czegoś takiego! - A mój nie! - Elektra oblizała się. - Przepuśćcie mnie! - ELEKTRA WIDZI TO, CO BUDZI W NIEJ NAJWIĘKSZE PRZERAŻENIE. Ciasto przekształciło się w otwartą szklaną trumnę. Wnętrze było wysłane pluszem, leżała tam poduszeczka i przykrycie. - Nie, nie! Nie chcę znów tam spać! - krzyknęła Elektra z oczami pełnymi przerażenia.
Bo właśnie w takiej trumnie spała prawie tysiąc lat (należy odjąć zawieszenie kary za dobre sprawowanie) jako ofiara klątwy Maga Murphy'ego. Jeżeli znów znajdzie się w owej trumnie, będzie musiała przespać resztę wyroku i umrze we śnie. Przerażona Elektra cofała cię i cofała, aż oparła się o wielki ekran. Ivy właśnie na to czekała. - Dość tego! - oznajmiła twardo. - Tym razem nie pozwolę, żeby zatrzymał mnie jakiś włochaty pająk! Nada... - Rozumiem. - Nada zmieniła się w węża. Jeżeli pająk znów się pojawi, wąż go połknie. - NADA WIDZI... W tym właśnie momencie Elektra, reagując na umówiony znak, trzepnęła ręką w górną część ekranu, uwalniając przy tym potężne wyładowanie elektryczne. Na tym polegał jej talent, i bardzo się im teraz przydał. Ekran zamigotał. - BŁĄD WYDRUKU... Na ekranie zaczęły się kłębić niezrozumiałe znaki i symbole. Potem ukazał się napis: WYŁĄCZYĆ. I już nic więcej - ekran zgasł. - Uciekajmy stąd, zanim się pozbiera! - odezwała się Ivy. Pomknęły ku wyjściu z jaskini; nic im nie przeszkadzało - zniknęły obrazy pająka, tortu i trumny. Wstrząs zaaplikowany przez Elektrę wywołał w Kom-Pluterze taki chaos, że maszyna musiała doprowadzić do porządku wszystkie swoje obwody; dopiero potem spróbuje oddziaływać na rzeczywistość. Nada wróciła do ludzkiej postaci, przebrała się w rzeczy niesione przez Ivy i wszystkie trzy uciekły z jaskini. W tunelu wejściowym czekał buchający parą Stanley. Gdyby nie zadziałał elektryczny szok, smok chuchnąłby na ekran strumieniem wrzącej pary, co na pewno by podziałało. Dziewczęta były przygotowane na wszystko. Biegły ku wylotowi jaskini. Stanley osłaniał odwrót. Jeśli Kom-Pluter zbyt wcześnie się pozbiera i zacznie swoje sztuczki, smok buchnie gorącą parą. Dzień był piękny, ale wokół unosił się obrzydliwy fetor, jakby setka grubasów pociła się jednocześnie. Lekkostopa Elektra biegła na przedzie. Nagle zatrzymała się, sapnęła i usiadła. - Elektra! Co się stało? - zaniepokoiła się biegnąca za nią Ivy. - Pewno straciła oddech przez ten fetor - domyśliła się Nada. - Może w pobliżu padł jakiś sfinks? Ivy zrobiła parę kroków... i uderzyła w niewidoczną kolumnę. - A-ooo-ga? - dobiegło z wysoka. - Niewidzialny Olbrzym! - wykrzyknęła dziewczynka. - Nie wie, co robić, bo Kom-Pluter jest wyłączony - stwierdziła Nada, zadzierając głowę. - Ale my mu pomożemy. Hej, Olbrzymie! Idź się wykąpać! - Kąąąpać? - rozległ się potężny głos. - Wskocz do jeziora! - poradziła Ivy. Wielkie nogi poruszyły się. Ziemia drżała przy każdym kroku wielkoluda. Rozdeptał jedną kępę drzew, potem następną. Po chwili usłyszały potężny plusk. - Biegiem! Zanim woda wszystko zaleje! - krzyknęła Ivy, pomagając wstać Elektrze. Dziewczynki biegły ścieżką. Zbliżała się fala wody, krople spadały na nie jak deszcz. Dogonił je smok. Udało im się uciec i Ivy odzyskała zwierciadło! ***
Po powrocie trzy podróżniczki oczywiście musiały ponieść karę. Ivy była do tego przyzwyczajona, wciąż miała na sumieniu jakieś sprawki. Odzyskała magiczne zwierciadło ten czyn złagodził napomnienia królowej Iren. Poza tym Dolph obserwował wszystko na Gobelinie, więc ostrzegłby króla Dora, gdyby sprawy przybrały zły obrót. Jedna rzecz nie dawała Ivy spokoju. Wydawało się jej, że zbyt łatwo udało im się uciec. Doszła do wniosku, że Kom- Pluter wiedział o talencie Elektry i mógł się ekranować, chroniąc się przed wyładowaniem. Czemu tego nie zrobił? Akurat wtedy był taki nieostrożny? Tak to wówczas wyglądało, ale teraz wydawało się mniej prawdopodobne. Czyżby maszyna chciała oddać zwierciadło? Przecież to nie miało sensu. Kom-Pluter nigdy nie zrobił nic dla nikogo z własnej woli - chyba że dostał w zamian więcej, niż stracił. Cóż takiego zyskał, oddając cenne zwierciadło? No ale już po wszystkim, a ona, Ivy, ma magiczne zwierciadło. Teraz śmiało może posłużyć się Niebiańskim Centem. Ełektra naładowała Cent i był gotowy do użycia - a wszyscy wiedzieli, że tylko w ten sposób można zakończyć Poszukiwania rozpoczęte przez Dolpha i odnaleźć Dobrego Maga Humphreya, który przed siedmioma laty zniknął wraz z rodziną, zostawiając pusty Zamek. Trzeba odnaleźć Humphreya, bo gromadziło się coraz więcej Pytań bez Odpowiedzi. Xanth potrzebował Dob-rego Cza-rodzieja! Dobrodzieja, jak coraz częściej mówiono o Humphreyu, gdy go zabrakło - choć wiedziano, że nie jest tak zupełnie bezinteresowny i każe zawsze odsłużyć rok za informację. Książę Dolph nie mógł posłużyć się Centem. Rodzice twardo przy tym obstawali. Książę zaręczył się z dwiema dziewczynami, więc musiał zostać i stawić czoło temu problemowi. Powinien wybrać pomiędzy narzeczonymi, zerwać z jedną i ożenić się z drugą, kiedy osiągnie odpowiedni wiek. Nigdzie nie pójdzie, dopóki nie uporządkuje tego bajzlu (królowa Iren nazywała to "sytuacją", ale wszyscy wiedzieli, że to bajzel). A więc to Ivy musiała się posłużyć Niebiańskim Centem. Magia Centa polegała na tym, że przenosił każdego, kto się do niego odwołał, tam gdzie ta osoba była najbardziej potrzebna. Nie było żadnej pewności, że Dobrodziej Humphrey potrzebował Ivy, ale w swym posłaniu do Dolpha wspomniał o Niebiańskim Cencie. Skoro Dobrodziej sądził, że Cent mu pomoże, to na pewno tak się stanie; w końcu Hymfrey był Magiem Informacji i wiedział wszystko. Więc Ivy oczekiwała, że odnajdzie Dobrodzieja, i miała nadzieję, że jest właściwą osobą do tego zadania. Magia zadziała za jej pośrednictwem. Mimo wszystko głęboko, głęboko w sercu Ivy czaiło się zwątpienie. Po pierwsze - istniała klątwa Maga Murphy'ego. Żył on przeszło osiemset lat temu i miał talent psucia wszystkiego, co można było zepsuć. Przeklął lud za czasów Elektry i klątwa spadła na dziewczynę, a w rezultacie Dolph zaręczył się z dwiema dziewczynami zamiast z jedną. Osiemset lat, a czary Murphy'ego wciąż były potężne! Czy mogły zniweczyć misję Ivy, pogorszyć stan rzeczy i sprawić, że księżniczka zaginie tak jak Dobrodziej? Niczego nie mogła być pewna. Może Mag Humphrey wiedział lepiej, a może zapomniał o starożytnej klątwie. Istniał tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać, i to ją niepokoiło. Ivy nie wspominała nikomu o swoich wątpliwościach, bo mogłoby to wyglądać tak, jakby chciała cofnąć zgodę na dopełnienie misji. Na pewno się nie wycofa! Trzeba odnaleźć Dobrego Maga Humphreya! Dolph już zrobił swoje, teraz kolej na nią. Wkrótce nadszedł oczekiwany dzień. Niebiański Cent był naładowany i gotowy do użycia. Tak mówiła Elektra, a ona najlepiej wiedziała. Nauczyła ją tego Magini Tapis, która utkała wielki Gobelin, wiszący teraz w pokoju Ivy. Nauka nie poszła w las - pierwszy Cent zadziałał wspaniale i przyniósł Elektrę do zamku właśnie wtedy, kiedy potrzebowali następnego Niebiańskiego Centa. to wszystko, co opowiedziała jej Elektra. Czyniła tak nie dlatego, że. nie wierzyła dziewczynie, lecz dlatego, że nigdy nie miała dość opowieści o dawnych przygodach, romansach i tragediach. W życiu księżniczki brakowało takich wydarzeń; żyła bezpiecznie i nudno w Zamku Roogna. I to był jeden z powodów
sprawiających, że chciała wyruszyć na Wyprawę - poszukać tego, czego jej w Zamku brakowało. Bardzo chciała wyruszyć, pomimo swoich złych przeczuć. Gdzie Cent przeniesie Ivy? Na szczyt legendarnej góry Rushmost, gdzie gromadzą się uskrzydlone potwory? Na dno najgłębszego morza, do domeny morskiego ludu? Do serca najdzikszej dżungli, gdzie czają się stwory zbyt okropne, żeby je oglądać? Gdzież jest Dobrodziej Humphrey? Oto tajemnica stulecia i księżniczka nie mogła się doczekać, żeby ją rozwikłać. Ivy pożegnała się z przyjaciółmi i z rodziną. Ojciec czuł się nieswojo, matka powstrzymywała łzy. Wszyscy wiedzieli, że dziewczynce nic się nie stanie, że nie zagraża jej żadne niebezpieczeństwo - sprawdzili to za pomocą magii; może mieli te same wątpliwości co Ivy... Nie mogli jednak dowiedzieć się, gdzie i na jak długo odejdzie - wiedzieli tylko, że powróci bez szwanku. Stąd ich mieszane uczucia. Księżniczka pożegnała się ze swoim bratem, Dolphem, i jego narzeczonymi, Nada i Elektra. Na pewno wróci na czas, żeby zobaczyć, jak rozstrzygnie się historia tego miłosnego trójkąta! Nada uścisnęła Ivy, a Elektra podała jej naładowany Niebiański Cent. Dziewczynka poruszyła wargami, jakby chciała coś powiedzieć - może poradzić, żeby księżniczka unikała złych czarów. Ivy uśmiechnęła się do niej, mając nadzieję, że ów uśmiech wygląda naturalnie, Jeszcze z kimś musiała się pożegnać: wyszła na dwór i przytuliła się do Slanleya. - Chyba już czas, żebyś odszedł do Rozpadliny - powiedziała ze łzami w oczach. - Jesteś już dorosłym smokiem i nie mogę cię dłużej zatrzymywać. Odwiedzę cię na pewno, jak tylko załatwię tę sprawę. Stanley liznął ją czule, gdy tylko czarami wygładziła smoczy jęzor. Ivy wzięła Cent i trzymała go przed sobą. Był wielkości dużego pensa, miedź przepojona magią lśniła jasnym blaskiem. Musiała go lylko wezwać! Dziewczyna przypomniała sobie klątwę Murphy'ego i zadrżała. Przekleństwo już chyba nie działa. Przecież już w czasach króla Roogna złożono Złego Maga w akwenie Mózgokorala. Jakżeż więc mogła dosięgnąć Ivy klątwa rzucona na Maginię Tapis? Przekleństwo uczyniło już tyle zła, że chyba straciło swoją moc. To szaleństwo dalej się nim przejmować! Ivy otrząsnęła się. - Przywołuję Niebiański Cent - zdecydowanie wypowiedziała hasło. I wtedy wyzwoliła się nagromadzona przez lata energia, i stało się.
Rozdział 2. MUNDANIA Grey obudził się i popatrzył na komputer. Nagle zdał sobie sprawę z tego, co robiła maszyna. To śmieszne, pomyślał, przecież żaden komputer nie może robić czegoś takiego! A jednak najwyraźniej mógł, chociaż teoretycznie było to zupełnie niemożliwe. Grey sam go zmontował z używanych części i poprosił kolegę, który się znał na komputerach, żeby uruchomił składaka. Pewno, że nie była to doskonała maszyna, ale pomagała mu w nauce. Czasami na ekranie ukazywały się dziwaczne napisy, jak NIEKOMPATYBILNY SYSTEM OPERACYJNY lub NIESTANDARDOWE URZĄDZENIA PERYFERYJNE. Co jeszcze było w nim nowego? Przyjaciel Greya najwyraźniej zainstalował coś takiego jak CP/ DOS - co każdy inny uznałby za niemożliwe. Poza tym założył Katalog na Użytkownika 99, no i prace Greya wychodziły takie same, jak je wczytywał - średnio dobre. Tylko tyle komputer mógł lub chciał, zrobić. Potem Grey pomyślał o czymś jeszcze, ale nie był pewny. Wyglądało na to, że wszystko jest jakoś powiązane. Zaczęło się przecież przy tym programie, no i to nie zajęte mieszkanie, i... Chłopak usiadł, objął głowę dłońmi. Powinien dojść do jakichś wniosków, jeżeli nad tym popracuje. Ale po randce z Salmonellą Grey był taki chory i słaby, że nawet myślenie stanowiło dla niego zbyt wielki wysiłek. A jednak był pewny, że na coś natrafił. Gdybyż tylko mógł to rozpracować, zanim dziwo zniknie. Chłopak wynajął mieszkanko, bo jego rodzina nie mogła mu opłacać wyżywienia w akademiku. Uczelnia musiała przyjąć każdego miejscowego, który się nadawał na studia, a czesne było odpisywane od podatków. Grey jakoś sobie radził, wynajmując ów tani pokoik i jedząc głównie fasolę z puszki. Nie był zbyt dobrym uczniem i nie miał pojęcia, jaką specjalizację wybrać. Jeśli oczywiście dotrze do tego etapu... Jego ojciec twierdził jednak, że syn jest skazany na mundański świat, że tkwi w nim po uszy i jeżeli sam nie zadba o swoją przyszłość, to nikt tego za niego nie zrobi. Wykształcenie było jednym ze sposobów na zapewnienie sobie znośnej przyszłości, więc Grey je zdobywał, a raczej usiłował zdobyć. Chłopak uważał do tej pory, że życie jest nudne. Teraz, uczęszczając na pierwszy rok anglistyki, zdał sobie sprawę, że nie doceniał tego, co miał przedtem. Przekonał się, jak przeraźliwie nudna może być edukacja! Powolutku ześlizgiwał się od 3+ poprzez 3 do 3- i niżej, w miarę jak rozumienie materiału przekraczało jego możliwości. Potem Grey dostał program Worm* [*Worm (ang.) - dżdżownica.] z Vaporware Limited. Re- klama była zachęcająca: "Masz kłopoty z nauką? Pozwól, żeby program Worm ułatwił ci życie! Obiecujemy wszystko!" I rzeczywiście obiecywali, że za jednym zamachem poprawią jego pozycję towarzyską i stopnie. Bardzo to chłopaka zainteresowało, bo i jedno, i drugie było beznadziejne. Problem polegał nie tylko na tym, że Grey był niezbyt lotny, także fizycznie niczym się nie wyróżniał - kompletny przeciętniak. W jego prawie jazdy napisano: "włosy - nijakie, oczy - nijakie". Nie wyróżniał się w żadnej dziedzinie sportu, nie był błyskotliwy w rozmowie. Dziewczyny go w ogóle nie zauważały. Chłopak wiedział, że to głupi postępek, ale zastawił zegarek i wysłał pieniądze na program. Potem jeden z kolegów wyjaśnił mu, co znaczy "Vaporware": obiecane, lecz nie przysłane programy komputerowe, znów się naciął. Można
się było tego spodziewać. A jednak przysłali program! Grey podejrzewał, że to tylko czysta dyskietka, więc włożył ją do stacji dysków, żeby się zapoznać z katalogiem. Lecz zawartość sama się wpisała na twardy dysk. Potem ekran ożył: - CZEŚĆ, SZEFIE! - O rety... cześć! Co... - JESTEM WORM. PRZYSYŁA MNIE KTOŚ, KTO SIĘ TOBĄ INTERESUJE. ZACZAROWAŁEM TWÓJ KOMPUTER. JESTEM TU, ŻEBY CI SŁUŻYĆ. ZAPYTAJ O COŚ. A to co za dziwo? Jeszcze się nie spotkał z takim programem! - Twoja reklama mówiła, że jesteś bardzo obiecujący i uprzyjemnisz mi życie. - TO PRAWDA. JAKĄ DZIEDZINĘ SWEGO ŻYCIA CHCESZ ZMIENIĆ? Nawet nie wyświetlił pytania Greya! Czyżby ta machina słyszała, co mówi? - Hmm... towarzyską. Żadna dziewczyna... - JAKĄ DZIEWCZYNĘ CHCIAŁBYŚ? Zadziwiające! Program reagował na głos! - W tym cały problem! Nie ma żadnej i... - WYBIERZ KTÓRĄŚ Z LISTY: AGENDA, ALIMONY, ANOREXIA, BEZOAR, BULIMIA, CONNIPTION... - Agenda! - wykrzyknął Grey, który się zorientował, że w przeciwnym razie komputer nie przestanie. Jakież inne imię mógł wymienić? Wystarczy pierwsze z brzegu, żeby sprawdzić ten dziwaczny program. - IDŹ DO MIESZKANIA PO DRUGIEJ STRONIE HOLU. - Przecież ono jest puste! - zaprotestował chłopak. - Od wieków nikt go nie wynajmuje! - MOŻESZ DOPROWADZIĆ KONIA DO WODOPOJU, ALE NIE ZMUSISZ GO, ŻEBY SIĘ NAPIŁ. - Ekran zafalował, co bardzo przypominało wzruszenie ramionami. - Zaraz ci udowodnię! - oznajmił Grey. - To mieszkanie nawet nie jest zamknięte, bo stoi puste. Wyszedł, przeszedł przez hol i otworzył drzwi naprzeciwko. W środku była dziewczyna. Dość ładna, ciemne włosy związała gładką wstążką, zapięta na ostatni guzik. - O, czy jesteś dozorcą? - spytała. - Zdaje się, że piecyk nie działa. - Eee... z tyłu jest guzik, który... nie jestem dozorcą, mieszkam obok... to znaczy... - wybełkotał zdumiony Grey. Wziął się w garść, podszedł do piecyka i nacisnął przełącznik. - Teraz działa. Po prostu nie chcą, żeby się włączył przypadkowo... - Dziękuję! - zawołała dziewczyna. - Bardzo mi pomogłeś! Jak się nazywasz? - Eee... Grey. Grey Murphy. Studiuję w college'u i... - Jak miło! Też się tam będę uczyć! Jestem Agenda. - Agenda? - Zagapił się na nią. - Agenda Andrews. Cieszę się, że już znalazłam przyjaciela! - Przyjaciela? - Grey wciąż był oszołomiony zbieżnością imion. Przecież dopiero przed chwilą wybrał takie imię z listy podanej przez komputer... - Nie chcesz się ze mną przyjaźnić? - zdumiała się. - Ależ chcę! Chcę! Jak najbardziej! Po prostu... - Może zjemy razem lunch? Jestem pewna, że znasz najlepsze miejscowe lokale. - Pewnie, ale... - Następna wpadka. - Holenderskie, oczywiście. Nie chciałabym narzucać...
O kurczę! Nie miał forsy, a czek z domu jeszcze nie nadszedł. - Ja... - wykrztusił Grey. - Lepiej zjedzmy coś tutaj - rzuciła lekko dziewczyna. - Mam trochę produktów. - A ja mam pół puszki fasoli... - Nie będzie potrzebna. - Agenda zakrzątnęła się przy spiżarni, którą chyba dopiero co zapełniła. - Co byś chciał? Mam bakłażany, chleb, kukurydzę, pączki, ryby, szparagi... - Pączki - odparł, zastanawiając się, czy dziewczyna wszystko układa w alfabetycznym porządku. Miło spędzili czas przy pączkach i zanim Grey się obejrzał, już miał swoją dziewczynę, która na dokładkę kierowała całym jego życiem - no, może prawie całym. Przez parę dni było mu z tym całkiem nieźle, ale potem zaczęło go to złościć. Agenda była okropnie pedantyczna, robiła wszystko po kolei, a raczej według alfabetu. Za to Grey był bałaganiarzem i nie znosił ściśle zaplanowanego życia. Okazało się, że Agenda nawet spotkania ustawia w kolejności. Najpierw był to zapoznawczy wieczorek, potem oficjalny posiłek, wreszcie randka - kino i trzymanie się za ręce. W końcu się pocałowali. Potem się postarała, żeby Grey poznał jej rodziców. Chłopak zdał sobie sprawę, że znalazł się na drodze wiodącej prosto do małżeństwa i do doskonale zorganizowanego mundańskiego życia. Lubił Agendę, ale jeszcze nie chciał się z nikim wiązać. Próbował wyrwać się z mundańskich kolein, a z tą dziewczyną byłoby to niemożliwe. - Cholera! - mruknął pod nosem. - MASZ JAKIEŚ KŁOPOTY? - zainteresował się komputer. Teraz był zawsze włączony; kiedy chłopak próbował go wyłączyć po wczytaniu programu Worm, komputer zaprotestował przeciwko temu, wyświetlając na ekranie tak logiczne argumenty, że Grey zrezygnował i już nigdy nie ponowił próby wyłączenia go. Jak z tego wynika, brakowało mu także sprytu. - Owszem - zwierzył się maszynie. - Mam dziewczynę, niby jest miła, ale taka pedantka, że już nie mogę tego znieść i... - CHCESZ MIEĆ NOWĄ DZIEWCZYNĘ? - Trudno mi się do tego przyznać, ale... - WYBIERZ: ALIMONY, ANOREXIA, BEZOAR, BULIMIA, CATHARTIC, CONNIPTION... - Anorexia!* [* Anorexia - jadłowstręt psychiczny.] - przerwał Grey. Nie miał zamiaru zadawać się z dziewczyną o imieniu Alimony!** [** Alimony - alimenty, alimentacja.] Oczywiście, samo imię jeszcze o niczym nie świadczy, ale po co ryzykować? Anorexia brzmiała całkiem dobrze. - IDŹ DO MIESZKANIA NAPRZECIWKO. - Przecież tam jest Agenda! - zaprotestował Grey. - Jeśli teraz tam pójdę, to już się nie wydostanę! - MOŻNA DOPROWADZIĆ KONIA DO WODOPOJU... Chłopak westchnął. Jak tu się dogadać z maszyną! Wyszedł z mieszkania, podszedł do wskazanych drzwi i zapukał. Otworzyła mu dziwnie chuda dziewczyna. - Ojej! - zdziwił się. - Chyba nie sądzisz, że jestem za gruba? - zaniepokoiła się. - Jestem na diecie, ale... - Ależ skąd, jesteś w sam raz! Myślałem, że Agenda... - Wyprowadziła się rano. Powiedziała, że za duży tu bałagan, czy coś w tym rodzaju. Jestem Anorexia Nervosa. Wyprowadziła się rankiem? Nigdy by się tego nie spodziewał! Co za zbieg okoliczności! - Jestem Grey. Czy ty też jesteś taka pedantyczna? - O nie! Wprost przeciwnie! Żadnej dyscypliny. Tyję. Nie sądzisz...
Chłopak przyjrzał się jej dokładnie - była cienka jak palec. - Jesteś taka chuda, że wyglądasz jak chłopiec - odparł szczerze Grey. - Tylko tak mówisz! - zachichotała nerwowo. - Jestem tłusta i nie cierpię tego. Będę mieszkać sama, więc jeszcze ograniczę posiłki i uzyskam ładną sylwetkę. To nie były niewinne słowne igraszki. Anorexia naprawdę uważała, że jest za gruba, i wciąż się odchudzała. Nieprzyjemnie było z nią jeść, bo ledwo dziobała swoją porcję i zostawiała większość na talerzu, choć wyglądała na zagłodzoną. Grey próbował rozwiać wątpliwości dziewczyny, ale nie chciała mu uwierzyć, że jest akurat tak szczupła, jak trzeba. - Boję się, że w końcu padnie z głodu! - wykrzyknął chłopak, wracając się do swojego mieszkania. - I wszyscy uznają, że to moja wina! - CHCESZ MIEĆ NOWĄ DZIEWCZYNĘ? - Tak mi się zdaje. - WYBIERZ: ALIMONY, BEZOAR, BULIMIA, CATHARTIC, CHLAMYDIA, CONNIPTION... - Chwileczkę, chwileczkę! - zakrzyknął Grey, przeprowadzając jednocześnie małe dochodzenie. Po spotkaniu z Anorexia domyślał się, czego może się spodziewać po Bulimii, Bezoar, Conniption lub po Cathartic. - DYSLEXIA, EMETIC, EMPHYSEMA, ENIGMA, EUPHORIA... - Dyslexia! - zawołał chłopak, domyśliwszy się, że komputer nie przestanie, dopóki on którejś nie wybierze. - IDŹ DO... - Wiem! Poszedł do mieszkania naprzeciwko i zapukał. Oczywiście, była tam inna dziewczyna. Niebieskooka blondynka, ani za chuda, ani za gruba. - O, ty pewno jesteś tym miłym młodym człowiekiem z naprzeciwka! - wykrzyknęła. - Anorexia mi mówiła... - Tak, to ja. Chyba nie czujesz wstrętu do jedzenia? - Pewno, że nie. A powinnam? - zatrzepotała wdzięcznie rzęsami. Początkowo Grey uważał Dyslexię za wspaniałą dziewczynę. Potem odkrył, że ona nie potrafi czytać. Musiało być coś nie tak z jej oczami lub mózgiem, bo widziała wszystko na opak. Jakoś przechodziła z klasy do klasy, bo była dość inteligentna i miała ładne nogi, ale odrabianie prac domowych stanowiło dla niej istną katorgę. Grey musiał czytać dziewczynie cały podręcznik, a potem poprawiać błędy w tym, co napisała. Wkrótce mu się to znudziło. - MASZ JAKIEŚ ZMARTWIENIE? Znów ten komputer! Lubię ją, ale... Na ekranie ukazała się lista imion. Grey nie miał zamiaru wybierać Emetic* [* Emetic - środek powodujący wymioty.] lub Eutanazji, zawahał się przy Enigmie, w końcu zdecydował się na Euphorię. Euphoria była w barokowym stylu. Jej czarne falujące włosy sprawiały wrażenie czegoś żywego, oczy hipnotyzowały. Była również nad wyraz przyjacielska. Grey szybko się zorientował, o co jej chodziło. - Nie mam ochoty na narkotyki! - protestował. - Spróbuj, a polubisz to! - namawiała chłopaka, podając mu jakiś dziwaczny papieros. - Wyśle cię na księżyc i w gwiazdy i będziesz tak szybował przez całą wieczność. Grey tego się właśnie obawiał. Uciekł. - MASZ PROBLEM?
Chłopak spróbował jeszcze raz. Pominął Melanomę** [** Melanoma - czerniak (nowotwór złośliwy).], Miasmę*** [*** Miasma - szkodliwe wyziewy.] i Polyploidię**** [**** Polyploidia - zwielokrotniona, nieprawidłowa liczba chromosomów.], a wybrał Salmonellę - brzmiało to dość bezpiecznie, a okazało się wielką pomyłką. Sal wspaniale gotowała, ale była zakażona. - Worm, robisz to specjalnie! Podsuwasz mi same perfidne dziewczyny! - złościł się osłabiony i otępiały Grey. - NIE JESTEM WORM. TO BYŁ TYLKO WSTĘPNY PROGRAM. - Odbiegasz od tematu! No to kim jesteś? - JESTEM POSŁAŃCEM... - Dobrze, dobrze! Mogę cię nazywać Posłańcem! Czemu wynajdujesz tylko takie dziewczyny, które mnie wpędzają w kłopoty? - JAK MOŻESZ TAK MÓWIĆ! - Z każdą coś było nie tak! Jeśli cię nie stać na nic lepszego, to nie chcę żadnej! To wszystko tylko mi złamało serce, a moje stopnie spadły na 2+ ! Dajmy spokój dziewczynom i zajmijmy się nauką. - SPRÓBUJ Z JESZCZE JEDNĄ DZIEWCZYNĄ. - Nie! Mam dość kobiet! Chcę dostawać dobre oceny i zostać kimś liczącym się w świecie! - SPRÓBUJ Z JESZCZE JEDNĄ DZIEWCZYNĄ. No i co? Grey nie mógł się przecież kłócić z komputerem, bo ten wyświetlał w kółko to samo. - W porządku. Jeszcze jedna dziewczyna. A kiedy i ona się nie sprawdzi, zajmiemy się moimi stopniami. - WYBIERZ... - O nie! Te wszystkie imiona są do kitu! Gwiżdżę na imię! Po prostu znajdź mi fajną dziewczynę i... - ZGODA. - I bez kawałów, bo koniec z umową! Puszczę dziewczynę kantem pod byle pretekstem! Kapujesz, Worm... to znaczy Posłańcze? - IDŹ DO MIESZKANIA NAPRZECIWKO. - Niech będzie! Ostatni raz! Tak naprawdę Grey potrzebował dziewczyny. Inaczej będzie się musiał zabrać do nauki, a to go wcale nie pociągało. Powlókł się wściekły i w wymiętej piżamie - choć na zegarze w holu była już niemal dwunasta w południe - i zapukał do znajomych drzwi Uchyliły się, ostrożnie zerknęło spoza nich jedno niebieskie oko. - Nie jesteś potworem, prawda? - spytała z niepokojem dziewczyna. - Co prawda czuję się teraz jak potwór, ale to tylko chwilowe - uśmiechnął się Grey. - Kim jesteś? - O, człowiek! - Uspokojona, szerzej uchyliła drzwi. - Bałam się, że w tym koszmarnym domu ujrzę coś paskudnego. Jestem Ivy - A ja Grey. Jesteś zwykłą dziewczyną? - Jasne, że nie! Jestem księżniczką! - roześmiała się. Dobrze, ma poczucie humoru! Spodobała mu się, choć wcale tęgi nie chciał. Może tym razem Posłaniec nie wytnie żadnego numeru Ivy zaprosiła Greya do środka i zaczęli rozmawiać. Obydwoje chcieli się dowiedzieć jak najwięcej o sobie nawzajem. Bardzo szybki Grey zaczął jej opowiadać o swoim ponurym życiu, które - o dziwo - wcale nie wydawało się takie okropne, kiedy ona słuchała zwierzeń. Ivy była atrakcyjną dziewczyną, chyba z rok młodszą od Greya. Miała błękitne oczy i wspaniałe włosy, które czasem zielonkawo połyskiwały, najwidoczniej odbijając barwę otoczenia. Początkowo była przerażona, potem szybko się rozluźniła i stała się sympatyczną, wesołą towarzyszką. Mimo wszystko było w niej coś bardzo dziwnego. Zupełnie
nie znała miasta, prawdę mówiąc, także i kraju, a może nawet i tego świata. Grey musiał pokazać Ivy, jak działa piecyk oraz jak się otwiera puszkę fasoli! - Jakie zabawne czary! - zawołała dziewczyna, obserwują pracę elektrycznego otwieracza do konserw. Wyglądało na to, że Ivy wierzy w magię! Utrzymywała, że pochodzi z magicznej krainy Ksant (z "X" na początku i "h" na końcu), w której na drzewach rosły ciastka, a ona była księżniczką. Drzew krainy Xanth rodziły również buty i poduszki. W dżunglach grasowały potwory, a Ivy miała oswojonego smoka Stanleya. Dziewczyna najwyraźniej cierpiała na przewidzenia. Posłaniec znów oszukał Greya. Ale zanim się chłopak zorientował, już było za późno: tak polubił Ivy, że nie zamierzał pozwolić jej odejść. Była wspaniałą dziewczyną, pomijając te jej złudzenia, ale były one zupełnie nieszkodliwe, więc Grey postanowił je tolerować. Zdarzały się i zadrażnienia, które starał się załagodzić. Pierwsze nastąpiło, kiedy Ivy zorientowała się, że Grey nie żartuje, mówiąc o swoim kraju. - To znaczy, że nie jesteśmy w hipnotykwie? To naprawdę Mundania? - zapytała z przerażeniem. - Właśnie. To jest Mundania. Żadnej magii - odparł. Ależ dziwnie podchodziła do całej sprawy! - To gorsze, niż się obawiałam! - zawołała dziewczyna. - Ponura Mundania! Miała prawo tak mówić! Życie Greya było okropnie ponure, dopóki nie weszła w nie Ivy. - To skąd się tu wzięłaś, skoro nie wiedziałaś, że się tu przenosisz? - dociekał chłopak. Nie chciał rozmawiać o jej wymysłach na temat Xanth. I tak się dowie, skąd dziewczyna naprawdę pochodzi. Prawdę powiedziawszy, podobała mu się ta wymyślona kraina. Ciastka rosnące na drzewach były bardziej pociągające niż fasola z puszki! - Posłużyłam się Niebiańskim Centem - wyjaśniła bardzo serio Ivy. Uniosła starożytną monetę, zawieszoną na rzemyku okalającym jej szyję. - Miał mnie przenieść tam, gdzie jestem najbardziej potrzebna, to znaczy tam, gdzie zaginął Dobry Czarodziej. Ale klątwa musiała... o nie! - Czyli Cent miał cię tam przenieść, ale klątwa wszystko popsuła? - Grey zaczynał się orientować w regułach obowiązujących w świecie Ivy. - I jesteś tu, gdzie cię nie powinno być? - Tak. - Dziewczyna była bliska łez. - Jak zdołam się stąd wydostać? W Mundanii nie ma magii! - Na pewno nie ma - potwierdził, a jednak, chociaż wiedział, że Xanth jest tylko złudzeniem, bardzo pragnął pomóc Ivy w powrocie do magicznej krainy, gdyż ona tak szczerze, wzruszająco wierzyła w jego realność! - Grey, musisz mi pomóc wrócić do Xanth! - zawołała. Objęła go i pocałowała! Miała talent do wyrażania swoich uczuć! Chłopak wiedział, iż Ivy cierpi na uporczywe urojenia, i obawiał się, że prędzej czy później dziewczyna zostanie ujęta i odesłana do szpitala, z którego uciekła. Ale wiedział też, że bardzo mu się ta "księżniczka" podoba. To zaś tylko pogarszało sprawę. Grey zrobił, co było w jego mocy. Zabrał Ivy do biblioteki uczelni i poszukali wiadomości o Xanth. Okazało się, że przedrostek "xantho" - znaczy "żółty" i łączy się z wieloma rozmaitymi terminami. Dziewczyna oświadczyła, że nie o to jej chodzi. Tylko stracili czas w bibliotece. Kiedy wracali do domu, Ivy wypatrzyła coś na wystawie. - Tam jest Xanth! - zawołała, wskazując palcem na szybę. Grey spojrzał w tamtą stronę. Na wystawie leżała książka "Dolina Kopaczy". Na okładce widniała gwiazda z napisem "Nowa powieść o Xanth!" Czyżby dziewczyna sądziła, że wyskoczyła z tej książki? - Tam jest Chex! - krzyknęła.
- Chex? - Uskrzydlona centaurzyca. Jest młodsza ode mnie o cztery lata, ale wygląda na starszą, bo jej ojcem jest hipogryf Xap, a monstra dojrzewają szybciej niż ludzie. Dojrzała więc prędzej ode mnie, już wyszła za mąż i ma źrebaka, Che. A tu jest polnik Polney, co nie wymawia "s" i uważa, że to my robimy syczące błędy. I... - W tej książce naprawdę opisano krainę, z której niby to pochodzisz? - spytał z niedowierzaniem Grey. - Niby to pochodzę? - zdumiała się Ivy. - Przecież to fantasy! - Nie wierzysz mi? O kurczę! Ale wpadł! Czemu w ogóle poruszył ten temat? - Wierzę, że uważasz, iż stamtąd przybyłaś - rzekł ostrożnie. - Jestem z Xanth! - zdenerwowała się. - Zajrzyj do książki! Wiem, że tam jestem! Mało brakowało, żeby Ivy się rozpłakała. Grey się zawahał. Może powinien kupić książkę i sprawdzić? Ale jeśli nawet dziewczyna tam będzie, to czego to dowiedzie? Tylko tego, że czytała tę powieść i że uczyniła ją tematem swoich urojeń. Zresztą i tak był bez grosza. - Na pewno masz rację - ustąpił wreszcie. - Nie muszę tego czytać. Nie było to całkiem szczere, ale ułagodziło Ivy. Zgodnie poszli dalej. Myśli kłębiły się w głowie Greya. Nareszcie wiedział, skąd - według niej samej - wzięła się dziewczyna, ale nie miał pojęcia, czy ma go to uspokoić, czy też wprost przeciwnie. To nie ona wymyśliła Xanth, ale czy to coś zmienia? Iluzja to iluzja. Jednak owe przewidzenia mówiły coś o psychice Ivy. Gdyby zdobył i przeczytał książkę, to przynajmniej mógłby się połapać w tym, co dziewczyna mówiła. Jednak chłopak wolałby, żeby Ivy lepiej rozróżniała fantazję od rzeczywistości. Była taką miłą, wprost wspaniałą dziewczyną, ale... Czy mogłaby mu się spodobać? Już się spodobała! A to tylko pogarszało sprawę. Ivy zatrzymała się nagle w połowie drogi do domu. - To nie może być Mundania! - wykrzyknęła. - Dlaczego? - spytał ostrożnie Grey. - Bo rozumiemy, co każde z nas mówi! Rozmawiamy w tym samym języku! - No tak, ale... - Mundańczycy szwargocą niezrozumiale. W ogóle nie można ich zrozumieć, chyba że czarami przełoży się to na prawdziwy język! A ciebie doskonale rozumiem! - Mam nadzieję. - Czyżby to był początek przełomu? Może dziewczyna zaczyna wracać do rzeczywistości? - Jakim językiem mówi się w Xanth? - Cóż, po prostu językiem. To znaczy jest to ludzka mowa i posługują się nią wszyscy ludzie. Smoki mają swój język, a drzewa swój. Golem Grundy może rozmawiać z każdym. Mój młodszy brat, Dolph, też, ale tylko wtedy, kiedy się zmieni w coś z danej rasy. Poza nimi dwoma nikt tego nie potrafi, każdy z nas, ludzi, ma odmienny talent, magiczną zdolność. Nie ma to zbyt wielkiego znaczenia, bo wszyscy półludzie: centaury, harpie, Naga znają również naszą mowę, a to z nimi się najczęściej kontaktujemy. Ale Mundańczycy to jacyś wariaci, mówią rozmaitymi językami i często jeden drugiego nie rozumie, jakby byli rozmaitymi gatunkami zwierząt. Tylko w Xanth mówią po ludzku. Czyli to musi być jakiś zakątek Xanth! O mało mnie nie nabrałeś! A już myślał, że się dziewczynie polepszyło! Lubił ją jednak i wiedział, jak jest wrażliwa na wszelką krytykę, więc ostrożnie dobierał słowa.
- Skąd wiesz, że nie mówisz po mundańsku? To znaczy... chciałem powiedzieć: może to jest Mundania i mówisz naszym językiem, bo tego chcesz? - Nie, to niemożliwe - odparła Ivy po chwili namysłu. - Nigdy nie byłam w Mundanii, więc nie mogłam się nauczyć waszego języka. Czyli to musi być jakiś zakątek Xanth. Co za ulga! - Ale jeśli to jest Xanth, to całe moje dotychczasowe życie było złudzeniem! - odezwał się Grey, który miał nadzieję, że w ten sposób uzmysłowi dziewczynie cały problem. - Wiem - odparła ze współczuciem. - Jesteś chłopakiem i przykro mi to mówić, ale wreszcie musisz sobie uzmysłowić prawdę. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ci w tym pomóc. Osłupiały Grey otworzył i zamknął usta. Ivy odwróciła całą sytuację! Jak zdoła się przebić przez jej złudzenia? - Niech tylko pomyślę - ciągnęła. - Najpierw znajdę sposób, żeby cię przekonać. Potem poszukamy Dobrego Czarodzieja, który musi gdzieś tu być. I odprowadzimy go do domu. W ten sposób wreszcie zakończymy Poszukiwania. Ivy chciała jego przekonać! Cóż, może to i lepiej. Jeśli dziewczyna nie zdoła go przekonać, to może sama ustąpi i wyrzeknie się swoich urojeń. Przez kilka następnych dni nie działo się nic specjalnego. Grey dostał czek, zapłacił komorne i zaopatrzył się w puszki z fasolą oraz - wbrew samemu sobie! - kupił dwie książki o Xanth, które widzieli w witrynie. Czytał do późnej nocy, choć raczej powinien był się uczyć lub spać. Była to opowieść o trzech osobliwych podróżnikach, którzy chcieli wypędzić z doliny demony. I rzeczywiście występowała tam Ivy - miała wówczas tylko dziesięć lat! To chyba jednak nie ta sama dziewczyna. Zajrzał do następnej książki, która okazała się historią o tym, jak młodszy brat Ivy, Dolph, szukał Dobrego Czarodzieja. Ale Grey najpierw musiał skończyć pierwszą powieść. Chłopak zasnął nad książką i śnił o Xanth. Był głodny, więc zamiast otworzyć puszkę fasoli, zerwał świeże ciastko z ciastkowca. No i wówczas Xanth bardzo się Greyowi spodobał, bo już od dawna miał dość fasoli. Obudził się i zaczął rozmyślać, jakby to było wspaniale, gdyby owa czarodziejska kraina naprawdę istniała! Nigdy więcej fasoli, koniec z anglistyką i wynajmowaniem mieszkania. Tylko ciepły klimat, zabawa i ciastkowce! I Ivy! Grey spojrzał na komputer. Ekran był ciemny. Machina była włączona, ale gdy nikt z niej nie korzystał, wygaszała ekran, żeby się zbyt szybko nie zużył. Pod wpływem impulsu chłopak wstał i podszedł do komputera. - Czy Xanth istnieje? - JUŻ SIĘ BAŁEM, ŻE O TO NIE ZAPYTASZ! OCZYWIŚCIE. - Ale naprawdę, nie tylko w powieści fantasy? - TO ZALEŻY. - Od czego? - OD TEGO, CZY WEŃ WIERZYSZ. - Czyli istnieje dla Ivy, bo ona w niego wierzy, ale nie istnieje dla mnie, bo wątpię? - TAK. - A więc wszystko, w co ktoś wierzy, staje się dlań realne? Nie bardzo mi pomogłeś - westchnął Grey. - UPARCIUCH. - Robisz ze mnie głupka, ty durna maszyno?! Wyłączę cię. - NIE RÓB TEGO. Ale Grey, wściekły, pochylił się, żeby nacisnąć wyłącznik.
- POŻAŁ... Chłopak zrobił, co zamierzał, i ekran ściemniał. Wreszcie. Głupi był, że tak długo trzymał komputer włączony. Potem Grey wrócił do łóżka i niemal natychmiast zasnął. Tym razem śnił o Ivy - podobała mu się coraz bardziej. Grey wstał rankiem, ubrał się i zapukał do drzwi Ivy. Jadali razem śniadania i inne posiłki, bo dobrze się czuli w swoim towarzystwie. Pierwsza dziewczyna, Agenda, zostawiła spory zapas żywności, z którego Ivy korzystała. Było to o całe niebo lepsze od fasoli! Ivy otworzyła drzwi, uśmiechnęła się i gestem zaprosiła go do środka. Włosy miała potargane, ale wydała mu się jeszcze ładniejsza niż zwykle. Nie była ani tak zmysłowa jak Euphoria, ani tak chuda jak Anorexia - Grey uważał, że jest w sam raz. - Do późnej nocy czytałem tę powieść o Xanth. To... - zaczął i umilkł, bo dziewczyna patrzyła nań ze zdumieniem. - Tymów iszża rgo nem! - zawołała. - Co? - Nieroz um iemwcal ecomów isz! Grey osłupiał. Całkiem oszalała? A może kpi sobie z niego? - Typrzy szed łeśzj eśćcoś? - domyśliła się. - Też cię nie rozumiem - rzekł, ale w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że trochę ją rozumie! - Todzi wnec osięst ało. Grey potrząsnął głową. Znów stracił wątek. - Maśl aneci astoiher bata? - Nie rozumiem! Po prostu nie rozumiem! Coś się stało i mówimy innymi językami. Tak jakby tłumacz się wyłączył... - Grey skojarzył oba fakty. Czyżby komputer miał z tym coś wspólnego? Przeprosił Ivy i wrócił do siebie. Włączył komputer. Po chwili maszyna się rozgrzała i ekran pojaśniał. - ...UJESZ. Grey przypomniał sobie, że nocą komputer straszył go, że pożałuje, iż go wyłączył. - Czy to twoja sprawka, Posłańcze? - MÓWIŁEM, ŻEBYŚ MNIE NIE WYŁĄCZAŁ. SAM JESTEŚ SOBIE WINIEN. - Przecież to Kom-Pluter! - zawołała Ivy, wchodząc do pokoju. - Znasz tę maszynę? - spytał Grey. - Znów cię rozumiem! - I ja ciebie! - ucieszyła się dziewczyna. - Mówiłaś coś o komputerze. Co o nich wiesz? - Kom-Pluter jest złośliwą machiną. Przepisuje rzeczywistość tak, jak mu się podoba. Jeśli wpadłeś w jego łapy... - Nie wpadłem w niczyje łapy! - odparował, ale potem zmienił zdanie. Te wszystkie dziewczyny, od Agendy po Ivy, przecież to Posłaniec był za nie odpowiedzialny! Kiedy go wyłączył, nie potrafił się porozumieć z Ivy. - Lepiej porozmawiajmy! - Dobrze. Ale nie tutaj - odparła pospiesznie dziewczyna. - Nie, dopóki to coś nas słucha. - Grey wyciągnął rękę, żeby wyłączyć komputer, ale się zawahał. Nie porozumieją się, jeśli będą mówić różnymi językami. Zostawili komputer w spokoju i poszli do mieszkania Ivy. Najwyraźniej było w zasięgu mocy maszyny, bo mówili tym samym językiem. Może jednak Posłaniec nie mógł ich tu podsłuchiwać?
- Teraz nie jestem pewna, gdzie właściwie jesteśmy - rzekła Ivy. - Jeżeli w Mundanii, to powinniśmy mówić różnymi językami, tak jak przed chwilą. Przecież magia traci moc w Mundanii, a na pewno potrzeba czarów, żeby mundański stał się zrozumiały. Więc tu jest magia... - Mam ten dziwaczny program - odezwał się Grey. - Rozmawia ze mną, nie drukując moich pytań na ekranie. Nie wierzę, że to magia, ale... - Program? - Zbiór instrukcji dla komputera. Nazywa się Posłaniec. Maszyna jest nie taka sama, odkąd ten program działa. Robi rzeczy, których przedtem nie robiła, i wydaje się żywą istotą. On... hmm... chciałem mieć dziewczynę... - I ja się zjawiłam? - Tak - przyznał Grey. Przez chwilę się bał, że Ivy się obrazi, ale dziewczyna uśmiechnęła się. - Przecież to Niebiański Cent mnie tu przyniósł. - Może komputer wiedział, że nadchodzisz? - Może. Ale Kom-Pluter nie waha się zmieniać faktów na swoją korzyść. Jesteś pewny, że nie ma tu Dobrodzieja? - Przecież to Mundania! Nie ma tu żadnych czarodziejów. - Chłopak przypomniał sobie Posłańca i nie był już tego taki pewny. - Może Humphrey tu jest, ale zatracił magiczne talenty. Pewnie wygląda jak mały człowieczek. Jego żona jest wysoka i... - Zarysowała gestami jej sylwetkę. - Posągowa? - A ich syn, Hugo, mój przyjaciel... - Twój przyjaciel? - Grey poczuł nieprzyjemny dreszcz. - Od dzieciństwa. Zawsze byliśmy dobrymi kumplami. Ale coś już zaczynało nas dzielić. No i nie widziałam Hugona od siedmiu lat. Jestem pewna, że żadne z nich nie byłoby w Mundanii szczęśliwe. Więc jeśli tu są... - Nie zauważyłem nikogo takiego. Ale przecież nie znam zbyt wielu mieszkańców miasta... - Albo są tutaj i dlatego Niebiański Cent mnie tu przyniósł, a magia działa; albo zadziałała klątwa Murphy'ego. - Co to za klątwa? - Mag Murphy rzucił ją bardzo dawno temu i nie wiem, czy zachowała swoją moc aż do dziś. Jeśli tak, to mogła mnie przenieść do niewłaściwego miejsca i to rzeczywiście jest Mundania. - Moje nazwisko brzmi Murphy - oznajmił chłopak. - Major Murphy jest moim ojcem, a ja jestem Grey Murphy. - Nie, to niemożliwe - rzekła Ivy, bacznie mu się przypatrując. - Mag Murphy żył przeszło osiemset lat temu! - A może jego klątwa przysłała cię do najbliższego Murphy'ego? - zażartował. - Tak, to prawdopodobne. - Dziewczyna serio potraktowała jego uwagę. - To mógł być ostatni efekt działania klątwy. A więc to nie zbieg okoliczności, ale i tak nie powinnam się tu znaleźć. Powinnam trafić tam, gdzie jestem najbardziej potrzebna. - Sądziłem, że miałaś być przeniesiona tam, gdzie przebywa Dobrodziej. - Tak. Na podstawie wieści od niego uznaliśmy, że tak właśnie ma być. - Wytrych do Niebiańskiego Centa - rzekł Grey. - Skąd wiesz? - Ivy aż podskoczyła. - No, kupiłem przecież tę książkę. Napisano w niej... - A prawda! Muza je miała, ale ktoś przemycił je do Mundanii. To fatalne, ale nikt nie potrafi ustalić, kto to był. Tak czy owak, Dolph znalazł Szkieletowy Klucz i okazało się, że to kość Gracja...
- Kto? - Myślałam, że czytałeś. - Ale o tym już nie. Zasnąłem. Lecz wiem, jak zniknął Dobrodziej. - Gracja to żywy szkielet. Jest bardzo miła. - O, jak kościej Marrow. - Tak. No więc ona była Wytrychem i pomogła zdobyć Niebiański Cent. I uznaliśmy, że Dobry Czarodziej chce, żeby go w ten sposób odnaleźć. Ale skoro klątwa przyniosła mnie do Murphy'ego zamiast do Humphreya... - A może Niebiański Cent zadziałał prawidłowo, tylko Dobry Czarodziej nie był tym, komu byłaś najbardziej potrzebna? - Co takiego? - Ivy spojrzała na chłopaka wielkimi oczami. - No... właśnie potrzebowałem kogoś takiego jak ty - wykrztusił Grey. - To znaczy... - Przecież nie wierzysz w magię! - Ale chciałbym uwierzyć! - wykrzyknął żarliwie. - Chciałbym... chciałbym wierzyć w to samo, co ty, być wszędzie tam, gdzie ty, i... Umilkł, bo uznał, że robi z siebie większego głupka niż zazwyczaj. - Potrzebowałeś mnie - zadumała się Ivy. - Lepiej już pójdę. - Nie wierzysz w Xanth, wątpisz, że jestem księżniczką i że mam jakikolwiek magiczny talent. - Ale wierzę w ciebie! - zawołał zdesperowany Grey. - Więc nie ma dla ciebie znaczenia, czy jestem z królewskiego rodu, czy z pospólstwa; czy umiem czarować, czy nie... - Ivy spojrzała na chłopaka inaczej, taksująco. - Chciałbym, żeby tak było! Ivy, byłabyś taką cudowną dziewczyną, gdyby nie te... gdyby nie te... - Urojenia. - Ja tego nie powiedziałem! - Ale tak myślisz. Grey nie mógł zaprzeczyć. Wrócił do siebie, straszliwie zażenowany. Gdybyż potrafił wyrazić swoje uczucia, nie psując przy tym wszystkiego! Kiedy wszedł do pokoju, ekran komputera pojaśniał. - MASZ JAKIEŚ PROBLEMY? - Nie wtrącaj się! - warknął chłopak i złośliwie wyłączył maszynę. Potem usiadł na łóżku i czytał dalej książkę.
Rozdział 3. SYMBOLE Ivy usiadła i zadumała się. Była przekonana, że to jakiś aspekt Xanth - może wnętrze tykwy - i że Grey bierze udział w tym oszustwie. Pytanie tylko, czy robi to świadomie, czy nieświadomie. Chłopak sprawiał miłe wrażenie, ale to mogło stanowić część klątwy. Musiała się dowiedzieć, gdzie się znajduje i jak dotrzeć do Dobrego Czarodzieja. Na pewno sprawi jej to wiele trudności, skoro nawet Humphrey, który wiedział wszystko, nie potrafił się samodzielnie wydostać z tego obłędnego miejsca. Ivy wiedziała, że wszystko może być inne, niż wygląda na pierwszy rzut oka, i że musi wszystko sprawdzać. Bardzo chciała, żeby to była Mundania, ale historia z językami rozwiała jej złudzenie. Była pewna, że to Xanth. Potem przestali mówić tym samym językiem. Jeszcze jedna sztuczka? Grey wydawał się równie zdumiony jak ona, ale jeśli stworzono go specjalnie do tej roli, to naprawdę mógł wierzyć, że to Mundania. Dziewczyna próbowała się posłużyć swoim magicznym talentem i wzmocnić cechy charakteru chłopaka, żeby ujawnił swoją prawdziwą naturę. Nic to jednak nie dało, gdyż magia nie działała. Nawet magiczne zwierciadło ukazywało tylko odbicie Ivy - miała tak matowe włosy, że nikt by nie uwierzył, iż kiedyś połyskiwały zielonkawo. Gdyby nie język, można byłoby uwierzyć, że to Mundania. Kiedy Ivy zobaczyła Kom-Plutera, wszystkie części łamigłówki wskoczyły na swoje miejsce. Pluter nie mógłby działać w Mundanii, bo ożywiała go tylko magia. Najdziwniejsze było to, że Grey mógł go wyłączyć! To by znaczyło, że chłopak miał władzę nad Kom- Pluterem - ten fakt gmatwał wszystko jeszcze bardziej. Potem dziewczyna dowiedziała się, że Plutera ożywił jakiś magiczny "dysk"; wtedy zdała sobie sprawę, że to istotnie mogła być Mundania. W końcu działały tu niektóre czary - na przykład tęcza - no i centaurowi Arnoldowi udało się roztoczyć wokół siebie pole, w którym magia była skuteczna. Może ów "dysk" - dyskietka, jak mówił Grey - pochodzi z Xanth, od Kom-Plutera, który zaczarował mundańską maszynę. A ta z kolei uczyniła język Mundanii zrozumiałym dla dziewczyny lub sprawiła, że Ivy sama mówiła miejscowym językiem - albo jedno i drugie. Kiedy chłopak wyłączył komputer, magia przestała działać i straszna mundańską rzeczywistość objawiła się w całej pełni. Takie wyjaśnienie było najbardziej sensowne. Ale Grey wcale się nie zmienił po wyłączeniu maszyny. Był niezależny od komputera i tak samo zdumiony jak Ivy. No więc dziewczyna wierzyła, może i głupio, że chłopak jest naprawdę tym, kim się wydawał - miłym młodym człowiekiem. W Xanth zalecało się do Ivy wielu miłych ludzi, nie wszyscy byli młodzi. Wiedziała, dlaczego to robili: bo była księżniczką. Każdy mężczyzna chciałby się ożenić z księżniczką, nawet taką, która nigdy nie zostanie królem Xanth. Dlatego nigdy im nie wierzyła. Chciała, żeby ktoś ją polubił dla niej samej, a nie dla jej pozycji, magicznego talentu czy też z powodu władzy jej ojca. Toteż Ivy miała niewiele Romantycznych Przeżyć, odwrotnie niż jej braciszek. Dziewczyna bardzo polubiła Nadę i często widywała jej starszego brata, Naldo, który był przystojnym księciem. Lecz
jeśli Dolph po osiągnięciu pełnoletniości poślubi Nadę, to Ivy nie będzie musiała wyjść za brata księżniczki - więc nie podtrzymywała tej znajomości. Dziewczyna przekonała się teraz, że Grey polubił ją dla niej samej, bo uważał, że jej magia i królewski ród były częścią urojeń. Wszystko, co mówiła chłopakowi, działało na jej niekorzyść - a mimo to bardzo ją lubił. Matka Ivy, Iren, już dawno ją nauczyła, jak rozpoznawać męskie zainteresowanie i podstępy. Iren nigdy w pełni nie wierzyła mężczyznom. Mawiała: "Nigdy nie pozwól mężczyźnie przejąć kontroli, bo nie wiadomo, czym się to skończy". Dziewczyna słyszała to od drugiego roku życia i dobrze sobie zapamiętała. Biedny Grey najwyraźniej nie miał pojęcia o żadnej kontroli czy przewadze, nie potrafił władczo mówić do żadnej dziewczyny. To było jeszcze jedną z jego zalet. Teraz chłopak, bardzo zmieszany, wycofał się do swojego mieszkania, a ona miała zdecydować, co dalej. Jeśli to jest rzeczywiście Mundania i magia działa jedynie w zasięgu Kom-Plutera, i nie ma tu Dobrodzieja, to ona, Ivy, musi się wyrwać z bagna, w jakie wpędziła ją klątwa Murphy'ego. Pomyśleć tylko - zostać wysłaną do Murphy'ego zamiast do Humphreya! Musi wrócić z Niebiańskim Centem do Xanth, żeby Elektra mogła na nowo naładować monetę, i znowu spróbują, tym razem już bez klątwy. Ale jak się stąd wydostać? Ivy wiedziała: Dolph znalazł tajemne przejście do Xanth, omijające granice. Prowadziło przez hipnotykwę. Znajdowało się blisko Wyspy Centaura lub jej mundańskiego odpowiednika. Ivy musi się tam dostać i odnaleźć owo przejście. Ale jak poradzi sobie w podróży przez Mundanię, skoro nie zna języka? Wiedziała już, że jeżeli oddali się od Kom- Plutera, to zrozumiała mowa zmieni się w szwargot. Poza tym nie miała mundańskich pieniędzy, a będą potrzebne, bo tu nic nie rośnie na drzewach. Co prawda miała Cent, lecz przecież nie mogła go wydać! Musi znaleźć pomocnika. Najlepszy byłby Grey, gdyby się zgodził. Cóż, poprosi go o to. Ivy wstała, wygładziła bluzkę i spódniczkę. Te mundańskie ubrania nie były tak dobre jak te z Xanth - drapały i gniotły się. Ale musiały wystarczyć. I tak miała szczęście, że Agenda nosiła prawie ten sam rozmiar! Dziewczyna zastukała do drzwi Greya. Otworzył po chwili. - Grey, muszę cię poprosić... - zaczęła. - Xbju-xfsf jeup hjccfsjti bhbjo! - wykrzyknął i cofnął się. Znów wyłączył Plutera. Musi go włączyć, żeby się mogli porozumieć. Nagle dziewczynie przyszło coś do głowy. Chciała to zrobić, dopóki Kom-Pluter nie patrzył. - Zaczekaj! - Chwyciła chłopaka za ramię. - Xibu? Ivy uśmiechnęła się, łagodnie okręciła Greya tak, że znaleźli się twarzą w twarz. Pochyliła się i pocałowała go. Cofnęła się. Chłopak stał jak skamieniały. - Zpfsv opu ube bu uf? - zdumiał się. - W porządku, Grey - uśmiechnęła się doń i wskazała na Plutera. Oszołomiony chłopak podszedł do maszyny i włączył ją. Po chwili ekran ożył. - JEŚLI UPIERASZ SIĘ PRZY TYM WARIACTWIE. - Tylko pogarszasz mój stan umysłowy - odciął się Grey. - Teraz muszę porozmawiać z Ivy. - OCZYWIŚCIE. Chłopak chciał wrócić do mieszkania dziewczyny, ale go powstrzymała. - To nic, że Pluter słucha. I tak muszę z nim pogadać. - NATURALNIE.
- Wierzę, że jesteśmy w Mundanii - rzekła do chłopaka. - Muszę wrócić do Xanth. Pomożesz mi? - Ale... - Ale ty nie wierzysz w Xanth. Uwierzysz, jeżeli pokażę ci tę krainę? - Ja.... - Widzisz, myślę, że wiem, jak się stąd wydostać. Ale potrzebuję pomocy. Jeśli pójdziesz za mną i będziesz mówił do ludzi wtedy, kiedy ja nie będę mogła... - Jasne - zgodził się. - Kom-Pluterze, czy wiedziałeś, że nadchodzę? - Ivy spojrzała na ekran. - TAK. - I wiesz, skąd jestem? - TAK. - Powiesz to Greyowi? - TAK. - Ivy, musisz to wyraźnie sformułować - wtrącił chłopak. - On bierze wszystko dosłownie. - Powiedz mu - rozkazała dziewczyna. - KSIĘŻNICZKA IVY JEST Z XANTH. - Ty to mówisz? Jak maszyna może wierzyć w fantasy?! - zdziwił się Grey. - WTEDY, GDY TO JEST PRAWDA. - Widzisz, możemy go wypytać. Pluter, czemu tutaj jestem? - BO GREY CIĘ NAJBARDZIEJ POTRZEBOWAŁ. - A co z Dobrym Czarodziejem Humphreyem? - NIC O NIM NIE WIEM. A więc to klątwa! Ivy nie została wysłana do Humphreya, lecz do Mundańczyka, któremu była najbardziej potrzebna. Została jeszcze jedna tajemnica. - Pluter, po co tutaj jesteś? - ŻEBY UŁATWIĆ WASZE SPOTKANIE. - Przecież nic cię nie obchodzę! - zaprotestowała Ivy. - NIEODPOWIEDNIA INSTRUKCJA. A więc Pluter niczego nie wypapla. Dziewczyna wcale się tym nie zdziwiła. I tak miała szczęście, że raczył choć trochę współpracować. - Pokażę ci Xanth, jeżeli mi pomożesz - powiedziała Greyowi. Chłopak wciąż jeszcze był oszołomiony tym, że komputer potwierdził słowa dziewczyny. Może nie całkiem w to uwierzył, ale nie była to już bezwzględna niewiara, czyli nastąpi! swego rodzaju postęp. - Ja... hmm... pomogę ci, jeżeli zdołam - wykrztusił. - Musisz mnie zabrać na Bezimienną Wysepkę. - Gdzie? - WYSEPKA NA POŁUDNIE OD FLORYDY - powiedział komputer. - Ale to okropnie daleko! Jak... - AUTOSTOP. - A moja nauka? Nie mogę opuścić...