chrisalfa

  • Dokumenty1 125
  • Odsłony230 224
  • Obserwuję130
  • Rozmiar dokumentów1.5 GB
  • Ilość pobrań145 127

Asimov Isaac - 00 - Ja,Robot - Opowiadania

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

chrisalfa
EBooki
01.Wielkie Cykle Fantasy i SF

Asimov Isaac - 00 - Ja,Robot - Opowiadania.pdf

chrisalfa EBooki 01.Wielkie Cykle Fantasy i SF Asimov Isaac - 3 Cykle kpl Asimov Isaac - 01. Cykl Roboty pdf
Użytkownik chrisalfa wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 186 stron)

ISAAC ASIMOV JA, ROBOT TŁUMACZYŁ JERZY ŚMIGEL Scan-dal WSTĘP

Ponownie przejrzałem swoje notatki, ale nie spodobały mi się. Spędziłem trzy dni na wyczerpujących rozmowach w Korporacji, ale równie dobrze mogłem zostać w domu i kartkować Encyclopedia Tellurica. Powiedziano mi, że Susan Calvin urodziła się w 1982 roku, a więc ma teraz 75 lat. Ale o tym wiedzą wszyscy. Korporacja Amerykańskie Roboty i Mechaniczni Ludzie ma także 75 lat, ponieważ to w roku narodzin dr Calvin Lawrence Robertson stanął na czele czegoś, co stać się miało największym gigantem przemysłowym w historii człowieka. O tym także wiedzą wszyscy. W wieku lat dwudziestu Susan Calvin była uczestniczką seminarium psycho- matematycznego, podczas którego dr Alfred Lanning z Amerykańskich Robotów po raz pierwszy zaprezentował robota umiejącego mówić. Była to duża, niezgrabna, śmierdząca olejem maszyna przeznaczona do prac kopalnianych na Merkurym. Ale potrafiła mówić - i to sensownie. Susan nie wypowiedziała słowa podczas całego seminarium, nie wzięła także udziału w gorącej dyskusji, jaka rozpętała się wkrótce potem. Była oziębłą, bezbarwną dziewczyną, broniącą się przed otaczającym ją światem, którego nie znosiła, roztaczając wokół siebie aurę nieprzystępności i intelektualnej wyższości. A jednak podczas tego wykładu, gdy tylko słuchała i obserwowała, po raz pierwszy poczuła dreszcz zimnego podniecenia. Pierwszy stopień naukowy uzyskała na uniwersytecie Columbia w 2003 roku, tam też zaczęta się specjalizować w dziedzinie cybernetyki. W tym właśnie okresie Robertson i jego pozytronowe ścieżki mózgowe dokonały całkowitego przewrotu w dziedzinie budowy "maszyn liczących". Mile przekaźników i fotokomórek zostały zastąpione sztucznym tworem wielkości ludzkiego mózgu. Nauczyła się obliczać parametry niezbędne do ustalenia wszystkich możliwych zmiennych w obrębie "pozytronowego mózgu", nauczyła się konstruować te "mózgi" na papierze w taki sposób, aby reakcje na zadawane bodźce mogły zostać precyzyjnie określone i zakodowane. Doktorat uzyskała w 2008 roku i zaczęła pracować w Amerykańskich Robotach jako "robotopsycholog", stając się pierwszym wielkim praktykiem nowej nauki. Lawrence Robertson wciąż był przewodniczącym Korporacji, a Alfred Lanning został dyrektorem naukowo-badawczym. Przez 50 lat obserwowała zmiany w kierunkach rozwoju rasy ludzkiej - sama idąc jeszcze dalej.

Teraz zrezygnowała już z pracy naukowej, lecz nie zarzuciła jej zupełnie. W każdym bądź razie pozwoliła, aby na drzwiach jej gabinetu figurowało inne nazwisko. I to było właściwie wszystko, co udało mi się uzyskać. Miałem długą listę jej prac naukowych, patentów, sporządziłem chronologiczną listę jej doświadczeń i awansów - innymi słowy w najdrobniejszych szczegółach odtworzyłem jej obraz jako naukowca. Ale nie było to dokładnie to, czego chciałem. Potrzebowałem czegoś więcej do cyklu moich reportaży dla Gazety Między galaktycznej. Dużo więcej. Powiedziałem jej to. - Dr Calvin - rozpocząłem tak uroczyście, jak tylko potrafiłem. - W świadomości publicznej pani i Amerykańskie Roboty to jedno. Pani rezygnacja z kontynuowania prac badawczych będzie końcem pewnej ery i... - Zapewne chce pan, abym opowiedziała panu coś o robotach z punktu widzenia ludzkich interesów? - przerwała mi. Nie uśmiechnęła się do mnie. Przez chwilę zastanawiałem się, czy ona kiedykolwiek się śmieje. Ale chociaż jej oczy były zimne, nie widziałem w nich gniewu. Jej spojrzenie przeszywało mnie na wylot i nagle zrozumiałem, co czuje pantofelek leżący bezradnie pod szkłem mikroskopu. Nie było to przyjemne uczucie. Ale odpowiedziałem tylko: - Właśnie. Wstała zza biurka. Nie była wysoka i sprawiała wrażenie niezwykle kruchej. Podszedłem za nią do okna i razem wyjrzeliśmy na zewnątrz. - Gdy zaczęłam tu pracować - powiedziała - miałam niewielki pokoik w budynku, w którym teraz mieści się straż ogniowa. Dzieliłam ten pokój z trzema innymi dziewczętami - wskazała ruchem głowy. Biura i fabryki Korporacji tworzyły małe miasto, troskliwie zaprojektowane i rozmieszczone. Rozciągało się przede mną jak na przestrzennej fotografii. - Miałam na własność połowę biurka. Wszystkie nasze roboty budowaliśmy tylko w jednym budynku, po trzy tygodniowo. Tak było kiedyś. A dzisiaj? Niech pan tylko spojrzy. - Pięćdziesiąt lat - bąknąłem tuzinkowo - to długi okres. - Nie wtedy, gdy można go przywołać z pamięci - odparła. - Wtedy zaczynamy się zastanawiać, jak to się stało, że przeminął tak szybko. Ponownie usiadła za biurkiem. W jakiś sposób nie musiała zmieniać wyrazu twarzy, aby wyglądać na zasmuconą. - Ile pan ma lat? - zapytała nagle. - Trzydzieści dwa - odparłem. - A więc nie pamięta pan świata bez robotów. Był kiedyś czas, kiedy ludzkość stawiała czoła wszechświatowi samotnie, bez przyjaciela. Ale teraz człowiek ma już kogoś, kto mu pomaga,

jest od niego silniejszy, użyteczniejszy, absolutnie mu oddany. Rodzaj ludzki nie jest już dłużej samotny. Myślał pan kiedykolwiek o tym w ten sposób? - Obawiam się, że nie - przyznałem. - Czy mogę zacytować tę wypowiedź w gazecie? - Może pan. Dla pana robot jest tylko robotem. Metal i tryby, elektryczność i pozytrony. Umysł i żelazo! Stworzony przez człowieka! A jeżeli trzeba, przez człowieka zniszczony! Ale nie pracował pan z nimi, a więc nie zna ich pan. Zostały stworzone w inny sposób niż my, są czystsze, bardziej niewinne. Spróbowałem skierować rozmowę na interesujący mnie temat: - Chcielibyśmy, aby podzieliła się pani z nami swoimi spostrzeżeniami na temat robotów, chcielibyśmy poznać pani punkt widzenia dotyczący kwestii ich obecności i funkcjonowania. Gazeta Międzygalaktyczna obejmuje swoim zasięgiem cały Układ Słoneczny. Mamy trzy biliony potencjalnych czytelników, dr Calvin. A oni chcieliby wiedzieć, co właśnie pani ma do powiedzenia o robotach. Nawet mnie nie słuchała. Ale gdy w końcu przemówiła z ulgą stwierdziłem, że podąża w interesującym mnie kierunku: - Ci pańscy czytelnicy powinni poznać całą tę historię od samego początku. W tamtych czasach sprzedawano roboty do wyłącznego użytku na Ziemi - było to nawet jeszcze przed moją pracą w Korporacji. Wtedy roboty nie potrafiły jeszcze mówić. Dopiero później zaczęły coraz bardziej przypominać człowieka, co spowodowało znaczne nasilenie ruchów opozycyjnych. Związki zawodowe oczywiście pierwsze zaprotestowały przeciwko zatrudnianiu robotów na stanowiskach przeznaczonych do tej pory wyłącznie dla człowieka, a różnorakie organizacje odnowy moralności i tym podobne bez ustanku wysuwały mniej lub bardziej bezsensowne zarzuty. Było to wszystko niesmaczne i zupełnie niepotrzebne - ale było. Ostrożnie nacisnąłem kciukiem właściwy przycisk w moim kieszonkowym magnetofonie. Przy odrobinie wprawy można to było zrobić tak, aby osoba, z którą aktualnie przeprowadza się wywiad niczego nie zauważyła. Było to bardzo ważne, a ja opanowałem ten numer do perfekcji. - Weźmy przypadek Robbiego - mówiła dalej. - Nigdy go nie spotkałam. Został rozmontowany na rok przed moim przyjściem do Korporacji. Był beznadziejnie przestarzały. Ale widziałam tę małą dziewczynkę w muzeum... Przerwała na chwilę, a ja uszanowałem jej milczenie. Pozwoliłem, aby pogrążyła się we wspomnieniach. Bo i miała co wspominać.

- Usłyszałam tę historię już później, w czasach, gdy nazywano nas bluźniercami i stworzycielami demonów. Zawsze o nim myślałam. Robbie był niemym robotem. Został wyprodukowany i sprzedany w 1996 roku. W tamtych czasach nie było jeszcze tak wąskiej specjalizacji jak teraz, został więc sprzedany jako opiekun dla dziecka... - Jako co? - Jako opiekun dla dziecka... ROBBIE - Dziewięćdziesiąt osiem, dziewięćdziesiąt dziewięć, sto! - Gloria odsłoniła zasłonięte do tej pory przedramieniem oczy i mrużąc je przed słońcem, na parę chwil zastygła nieruchomo. Nagle, próbując rozglądać się we wszystkich kierunkach równocześnie, oderwała się od pnia drzewa i postąpiła parę kroków do przodu. Przechyliła głowę, aby obejrzeć uważnie kępę krzaków po drugiej stronie trawnika, a potem odsunęła się dalej i rozejrzała szybko dookoła. Wszędzie panowała głęboka cisza, przerywana jedynie brzęczeniem owadów lub nagłym krzykiem jakiegoś ptaka, przecinającego błękitne niebo. - Założę się, że wszedł do domu, a przecież tyle razy mówiłam mu, aby tego nie robił - mruknęła do siebie Gloria. Z zaciśniętymi w wąską linię ustami i zmarszczonym groźnie czołem ruszyła zdecydowanie w kierunku piętrowego domku, stojącego nieopodal autostrady. Gdy usłyszała szelest i rytmiczne clump-clump metalowych stóp Robbiego, było już za późno. Odwróciła się gwałtownie i spostrzegła, jak jej triumfujący towarzysz wyłania się właśnie z ukrycia i biegnie w kierunku drzewa. - Zaczekaj, Robbie! - pisnęła Gloria pełnym złości głosem. - To nie było fair, Robbie! Przyrzekłeś, że nie będziesz biegł, dopóki cię nie znajdę! Małe stopy Glorii nie były w stanie dotrzymać tempa olbrzymim krokom Robbiego. Nagle, w odległości 10 stóp od celu Robbie zwolnił do powolnego truchtu, a Gloria, w ostatnim wybuchu szalonego pędu przemknęła obok niego i dotknęła drzewa jako pierwsza. Uszczęśliwiona odwróciła się w jego stronę i z właściwą jej płci niegodziwą niewdzięcznością nagrodziła go za jego poświęcenie. - Robbie nie umie biegać! - krzyknęła całą mocą swego dziecinnego głosiku. - Robbie nie umie biegać! Mogę z nim wygrać, kiedy zechcę! Robbie nie odpowiedział - a przynajmniej nie słowami. Zaczął naśladować niezgrabne ruchy biegnącej dziewczynki, tak że ta w końcu puściła się za nim w pogoń. Lecz za każdym razem,

gdy podbiegała już do podrygującego śmiesznie robota, ten uskakiwał zwinnie na bok, a rozpostarte szeroko ramiona dziewczynki chwytały tylko powietrze. Robot nagle zatrzymał się, podniósł ją do góry i zakręcił dookoła siebie, aż oszołomiona Gloria nie mogła złapać tchu. Po chwili ponownie znalazła się bezpiecznie na trawie, opierając się o masywną nogę robota i ściskając twardy, metalowy palec. Gdy odzyskała oddech, nieświadomym ruchem imitującym jeden z gestów matki podniosła obie dłonie do rozczochranych włosów i obróciła się dookoła sprawdzając, czy nie ma rozdartej sukienki. Po chwili uderzyła obiema dłońmi w stalowy korpus Robbiego. - Niegrzeczny chłopiec! Dam ci klapsa! Robbie skulił się i przyłożył obie dłonie do swej metalowej twarzy, tak że musiała szybko dodać: - Nie bój się, Robbie. Nie dam ci klapsa. Ale teraz moja kolej, abym się schowała, bo ty masz dłuższe nogi i obiecałeś, że nie będziesz biegł dopóki cię nie znajdę. Robbie skinął głową - niewielkim równoległościanem o zaokrąglonych krawędziach i przymocowanym do podobnego, lecz większego równoległościanu, spełniającego funkcję torsu - i posłusznie stanął twarzą do drzewa. Cienkie, metalowe błonki opadły na jego jarzące się oczy, a z wnętrza korpusu dobiegło równomierne, metaliczne tykanie. - Tylko nie podglądaj! I nie pomyl się przy liczeniu - ostrzegła go Gloria i pobiegła, aby poszukać jakiejś kryjówki. Z monotonną regularnością mechanizm Robbiego odliczał mijające sekundy, a przy setnym uderzeniu metalowe powieki podniosły się i robot rozejrzał się dookoła. Przez chwilę wpatrywał się w kawałek kolorowego materiału, wystającego zza sztucznej skały. Ruszył parę kroków do przodu i przekonał się, że przycupnęła tam ukrywająca się przed nim Gloria. Powoli, stale pozostając pomiędzy drzewem a Glorią, przesunął się trochę w bok i gdy dziewczynka była już zupełnie widoczna, wyciągnął w jej kierunku jedno ramię, drugim uderzając się metalicznie o nogę. Nadąsana Gloria wybiegła zza kamienia. - Podglądałeś! - wykrzyknęła oskarżycielsko. - A zresztą jestem już zmęczona zabawą w chowanego. Chcę się przejechać. Robbie poczuł się widać dotknięty tym bezpodstawnym zarzutem i usiadł powoli, kręcąc przy tym niezgrabnie głową. - Och, daj spokój, Robbie - głos Glorii był samą słodyczą. - Żartowałam z tym podglądaniem. Weź mnie na barana.

Ale Robbie nie dał się tak łatwo udobruchać. Uparcie wpatrywał się w niebo i ponownie potrząsnął głową. - Proszę, Robbie, weź mnie na barana - dziewczynka otoczyła jego szyję ramionami. Nagle, udając zasmuconą, odeszła parę kroków do tyłu. Robbie, jeżeli mnie nie weźmiesz, będę płakała - usta wykrzywiły się w płaczliwym grymasie podkreślającym wagę zapowiedzianej groźby. Nieustępliwy Robbie wydawał się nie zwracać na to większej uwagi. Po raz trzeci pokręcił obojętnie głową. Gloria zdecydowała się zagrać swą kartą atutową: - Jeżeli nie weźmiesz mnie na barana - wykrzyknęła - to nie opowiem ci już żadnej bajki, Robbie. Nigdy! Wobec takiego ultimatum Robbie musiał się poddać. Entuzjastycznie skinął głową, aż chrupnęło mu coś w metalowej szyi. Delikatnie podniósł dziewczynkę i ostrożnie umieścił na swych szerokich, płaskich barkach. Gloria usadowiła się wygodnie i wydała okrzyk radości. Metalowa powłoka Robbiego, utrzymywana w stałej temperaturze była ciepła i miła w dotyku, a donośne odgłosy uderzeń piętami o pierś robota brzmiały po prostu cudownie. - Jesteś szybowcem, Robbie. Jesteś wielkim, srebrnym szybowcem. Wyciągnij ramiona, Robbie - musisz, jeżeli masz być szybowcem! Logika była nie do odparcia. Ramiona Robbiego stały się skrzydłami łapiącymi prądy powietrzne, a on sam stał się wielkim, srebrnym szybowcem. Na pełnej prędkości przemknęli przez cały trawnik aż do pasa wysokiej, nie skoszonej trawy, gdzie Robbie zatrzymał się gwałtownie, wywołując tym cienki okrzyk niezadowolenia u swego uszczęśliwionego jeźdźca. Zdjął Glorię z ramion i ostrożnie postawił na trawniku. - To było wspaniałe, Robbie - wysapała rozpromieniona dziewczynka. Robbie czekał spokojnie aż Gloria odzyska normalny oddech, a potem pociągnął ją delikatnie za jeden z loczków na głowie. - Chcesz czegoś? - zapytała niewinnie wpatrując się w robota szeroko otwartymi, zdumionymi oczami. Jej olbrzymia "niania" nie dała się zbyć byle czym: ponownie pociągnął ją za kosmyk. - Och, już wiem. Chcesz, żebym opowiedziała ci jakąś bajkę, prawda? Robbie skinął gwałtownie głową. - Którą chcesz? Robbie nakreślił w powietrzu półkole wskazującym palcem. - Jeszcze raz? - zaprotestowała dziewczynka. - Opowiadałam ci już Kopciuszka milion razy. Nie znudziło ci się jeszcze? To dobre dla dzieci.

Palec Robbiego zakreślił kolejne półkole. - No dobrze - poddała się Gloria. Przebiegła w myślach treść bajki (tu i ówdzie dodając jakieś własne, drobne szczegóły), oparła się wygodnie o Robbiego i zaczęła: - Jesteś gotowy? A więc słuchaj. Pewnego razu żyła sobie śliczna mała dziewczynka imieniem Ella, która miała okrutną macochę i dwie bardzo okropne przyrodnie siostry i... Doszła właśnie do najbardziej ekscytującego momentu w całej bajce - wybija północ i wszyscy przybierają swą prawdziwą postać, tego fragmentu Robbie słuchał zawsze z niezmiennie płonącymi oczyma - gdy nagle doleciał ich daleki okrzyk: - Gloria! Był to wysoki głos kobiety, która krzyczała już po raz wtóry i w którym rosnący niepokój zaczynał brać górę nad zniecierpliwieniem. - Mama mnie woła - powiedziała-Gloria zmartwionym głosem. - Lepiej odprowadź mnie do domu, Robbie. Robbie posłuchał jej z niezwykłą skwapliwością, ponieważ ilekroć usłyszał głos pary Weston, jakiś tajemniczy impuls podpowiadał mu, że lepiej dla niego będzie, jeżeli spełni jej polecenie natychmiast i bez szemrania. Ojciec Glorii rzadko bywał w domu - chyba że była sobota, jak dzisiaj - a gdy był obecny, okazywał się wspaniałą i wyrozumiałą osobą. Matka Glorii wpływała jednak na emocjonalne obwody Robbiego dziwnie deprymująco, tak że wolał trzymać się od niej z daleka. Pani Weston dostrzegła ich, gdy tylko stanęli na nogi. Odwróciła się na pięcie, weszła na ganek i czekała, aż się zbliżą. - Gloria, prawie zdarłam sobie gardło - powiedziała ostrym tonem. - Gdzie byłaś? - Byłam z Robbiem - usprawiedliwiała się Gloria. - Opowiadałam mu właśnie bajkę o Kopciuszku i zapomniałam, że już jest pora na obiad. - Szkoda tylko, że Robbie także zapomniał. - Nagle jakby dopiero teraz przypominając sobie o jego obecności, odwróciła się w jego stronę: - Możesz odejść, Robbie. Gloria nie będzie cię już potrzebowała. Zmierzyła wzrokiem metalową postać i dodała brutalnie: - I nie wracaj, dopóki cię nie zawołam. Robbie już się odwrócił by odejść, lecz zawahał się słysząc, że Gloria bierze go w obronę. - Poczekaj, mamo. Musisz pozwolić mu zostać. Nie skończyłam jeszcze opowiadać bajki. Obiecałam mu, że opowiem Kopciuszka i nie skończyłam. - Gloria!

- Naprawdę, mamusiu. On będzie tak cicho, że nawet nie będziesz wiedziała, że jest z nami. Usiądzie sobie w kącie pokoju i nie powie ani jednego słówka. Prawda, Robbie? Ośmielony Robbie kiwnął swą masywną głową w górę i w dół. - Gloria, jeżeli zaraz nie przestaniesz, to nie zobaczysz Robbiego przez cały następny tydzień. Dziewczynka zmrużyła oczy. - No dobrze. Ale Kopciuszek to jego ulubiona bajka i ja mu jej nie skończyłam. A on tak ją lubi. Robot odszedł z rozpaczliwie opuszczoną głową, a Gloria w milczeniu przełknęła łzy. George Weston czuł się znakomicie. W sobotnie popołudnie zawsze bywał w znakomitym nastroju - wspaniały obiad, wygodna, pełna poduszek kanapa, na której można się swobodnie rozciągnąć, miękkie kapcie i egzemplarz Timesa - cóż więcej wymagać od sobotniego popołudnia? Dlatego też wcale nie był zadowolony, gdy do pokoju weszła żona. Po dziesięciu latach wspólnego pożycia był na tyle głupi, że wciąż ją kochał i widok jej wciąż sprawiał mu przyjemność - ale sobotnie popołudnia pragnął poświęcać idei solidnego wypoczynku przez dwie lub trzy godziny w zupełnej samotności. A więc konsekwentnie schował twarz w płachtę gazety i udawał, że jej nie zauważył. Pani Weston czekała cierpliwie przez dwie minuty, mniej cierpliwie przez kolejne dwie. W końcu przerwała ciszę: - George! - Hę? - George, mówię do ciebie! Może byś tak odłożył tę gazetę i na mnie spojrzał? Gazeta powędrowała na podłogę, a pan Weston westchnął ciężko i zwrócił znużoną twarz w stronę żony. - Co się stało, kochanie? - Wiesz dobrze, George. Chodzi mi o Glorię i o tę okropną maszynę. - Jaką okropną maszynę? - Tylko nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię. Chodzi mi o tego robota, którego Gloria nazywa Robbie. Nie zostawia jej samej nawet przez chwilę. - A dlaczego miałby ją zostawiać? Przecież w tym właśnie celu został skonstruowany. I z całą pewnością nie jest okropną maszyną. To najlepszy robot, jakiego można dostać za taką cenę - i na pewno jest jej wart.

Poruszył się, aby wziąć gazetę, ale jego żona była szybsza. Podniosła ją i odrzuciła w kąt pokoju. Posłuchaj mnie, George. Nie chcę, aby moją córkę wychowywała maszyna - jakakolwiek by ona nie była. Ona nie ma duszy i nikt nie wie, co naprawdę myśli. George, dziecko po prostu nie może być wychowywane przez taką rzecz z metalu. Pan Weston zmarszczył w zamyśleniu czoło. - Skąd taka nagła zmiana nastroju? Jest z Glorią już od przeszło dwu lat i jak do tej pory nie martwiło cię to zbytnio. - Z początku było inaczej. To była nowość, ta maszyna zdjęła ze mnie sporo obowiązków i... i to było modne mieć taką rzecz w domu. Ale teraz już sama nie wiem. A sąsiedzi... - A co sąsiedzi mają z tym wspólnego? Posłuchaj, robotowi można zaufać bardziej niż jakiejkolwiek ludzkiej opiekunce. Robbie skonstruowany został tylko do jednego celu - aby być doskonałym towarzyszem dla małego dziecka. Jego cała "mentalność" została tak ukształtowana, aby służyła wyłącznie temu celowi. On po prostu nie może nie być oddany, kochający i troskliwy. - Ale przecież zawsze może się coś przytrafić - pani Weston miała dość mgliste pojęcie o budowie robotów. - Przecież może mu się przepalić jakaś lampka i ta rzecz kompletnie zwariuje, i... - Nonsens - rzucił z irytacją pan Weston wzruszając przy tym ramionami. - To przecież śmieszne. Pamiętasz przecież, że gdy kupowaliśmy Robbiego, mieliśmy długą rozmowę na temat Pierwszego Prawa Robotyki. Przecież wiesz, żaden robot nie jest w stanie skrzywdzić ludzkiej istoty, że na długo przed zakłóceniem Prawa pierwszego robot staje się kompletnie nieoperatywny. To po prostu matematycznie niemożliwe. A poza tym, dwa razy do roku przyjeżdża inżynier z Amerykańskich Robotów i robi biednemu Robbiemu kompletny przegląd. Szansa, aby coś mu się nagle stało jest tak samo nieprawdopodobna jak fakt, że oboje nagle postradamy zmysły. A nawet jeszcze mniejsza. A zresztą, jak ty właściwie chcesz go od niej odsunąć? - No właśnie, George, o to mi chodzi. Ona nie chce się już bawić z nikim innym. Przecież jest tutaj co najmniej tuzin dzieci, z którymi mogłaby się zaprzyjaźnić, ale ona nie chce! Nawet się do nich nie zbliża, chyba że ją zmuszę. To nie jest sposób, w jaki dziecko powinno się rozwijać. Chcesz przecież, aby była normalna, prawda? Przecież kiedyś będzie musiała zająć własne miejsce w społeczeństwie.

- Przesadzasz, kochanie. Wyobraź sobie, że Robbie to po prostu pies. A widziałem już setki dzieci, które wolały bawić się z psami niż z własnymi ojcami. - Pies to co innego, George. Musimy pozbyć się tej okropnej rzeczy. Możesz go wysłać z powrotem do Korporacji. Już ich o to pytałam. - Pytałaś? Słuchaj Grace, tym razem już przesadziłaś. Zatrzymamy robota dopóki Gloria nie będzie starsza i nie zadecyduje sama. I nie życzę sobie więcej żadnych rozmów na ten temat - z tymi słowami wstał i wyszedł z pokoju. Pani Weston spotkała swego męża w drzwiach łazienki dwa dni później. - Musisz mnie wysłuchać, George. Po miasteczku krążą niepokojące pogłoski. - Tak? Jakie pogłoski? - zapytał Weston. Wszedł do łazienki i puścił wodę do wanny. - O Robbie - odparła pani Weston. Pan Weston, z ręcznikiem w dłoni, wyskoczył z łazienki i zmierzył żonę wściekłym spojrzeniem. - O czym ty mówisz? - Och, to już narastało od jakiegoś czasu. Próbowałam nie brać tego zbyt poważnie, ale sprawy zaszły już za daleko. Większość mieszkańców uważa, że Robbie jest po prostu niebezpieczny. Nie pozwalają dzieciom przechodzić wieczorami obok naszego domu. - Ale nasze dziecko bawi się z tym robotem. Wszyscy o tym wiedzą. - Oni nie przyjmują tego do wiadomości. - A więc do diabła z nimi! - To nie jest odpowiedź, George. Przecież codziennie spotykam się z tymi ludźmi na zakupach i słyszę, co o nas mówią. A w dużych miastach jest nawet jeszcze gorzej. Władze Nowego Jorku wydały właśnie rozporządzenie, aby roboty nie pojawiały się na ulicach pomiędzy zachodem o wschodem słońca. - No dobrze, ale to wszystko nie może nas powstrzymać od trzymania robota w naszym własnym domu. Grace, to po prostu jeszcze jeden twój wymysł. Ale moja odpowiedź brzmi wciąż: nie! Zatrzymamy Robbiego! A jednak kochał swą żonę i, co gorsza, ona o tym wiedziała. George Weston był w końcu tylko człowiekiem - biedaczysko - a jego żona bezlitośnie wykorzystywała wszystkie atrybuty swej płci prosząc, żądając, grożąc. Tego samego tygodnia jeszcze dziesiątki razy wykrzykiwał: "Robbie zostaje - to moje ostatnie słowo!", ale za każdym razem było to coraz mniej przekonujące i zakończone coraz cięższym westchnieniem.

Wreszcie nadszedł dzień, w którym pan Weston podszedł do córki i głosem pełnym winy zaproponował "cudowny" seans visivoxu w miasteczku. Uszczęśliwiona Gloria klasnęła w ręce. - Wspaniale! Czy Robbie może pójść razem z nami? - Nie, kochanie - powiedział pan Weston i aż sam się przestraszył słysząc wyraźnie nieszczere nuty w swoim głosie. - Robotom nie wolno wchodzić na seanse visivoxu. Ale możesz opowiedzieć mu wszystko po powrocie do domu - przy ostatnich słowach spojrzenie pana Westona uciekło gdzieś w bok. Gloria wróciła z miasteczka aż kipiąc z podniecenia. Widowisko było rzeczywiście wspaniałe. - Poczekaj tylko, aż opowiem to wszystko Robbiemu, tatusiu - szczebiotała Gloria czekając, aż ojciec wmanewruje samochód odrzutowy do garażu. - Jestem pewna, że bardzo mu się spodoba. Pan Weston pokiwał w zamyśleniu głową, ale nie powiedział ani słowa. Wprowadził samochód do garażu i wyłączył silnik. Wiedział, że w końcu będzie musiał stawić temu czoła. Gloria wybiegła z garażu i puściła się pędem przez trawnik. Robbie! Robbie! Nagle zatrzymała się gwałtownie na widok leżącego na werandzie pięknego collie, wpatrującego się w nią poważnymi, brązowymi oczami i walącego ogonem o deski podłogi. - Jaki piękny pies - weszła na werandę, uklękła obok zwierzęcia i delikatnie pogłaskała go. - To dla mnie, tatusiu? W tej samej chwili na werandę weszła pani Weston. - Tak, kochanie, dla ciebie. Popatrz tylko jaki jest piękny - miękki i puszysty. I bardzo lub małe dziewczynki. - A umie się bawić? - Oczywiście. Zna bardzo wiele sztuczek. Chciałabyś je zobaczyć? - Chwileczkę. Chciałabym, aby Robbie także je zobaczył. Robbie! - rozejrzała się niepewnie i zmarszczyła czoło. - Na pewno został w swoim pokoju i gniewa się na mnie, że nie zabrałam go do visivoxu. Będziesz musiał mu to wytłumaczyć, tatusiu. Mnie mógłby nie uwierzyć, ale ty zawsze potrafiłeś go przekonać. Wargi pana Westona zacisnęły się w wąską linię. Spojrzał na żonę, ale ta unikała jego wzroku. Gloria odwróciła się na pięcie i wbiegła do domu wołając po drodze: - Robbie! Chodź, zobacz co tata i mama mi kupili! Kupili mi psa, Robbie!

W minutę później była z powrotem, przestraszona, mała dziewczynka. - Mamo, Robbiego nie ma w pokoju. Gdzie on jest? Na to pytanie nie było odpowiedzi. Pan Weston zakaszlał i udał, że nagle bardzo zainteresowała go płynąca swobodnie po niebie chmura. Głos Glorii drżał już na granicy płaczu: - Gdzie jest Robbie, mamo? Pani Weston uklękła i przytuliła córkę do siebie. - Nie przejmuj się tym tak, Glorio. Widzisz, myślimy, że Robbie po prostu odszedł. - Odszedł? Gdzie? Dokąd odszedł, mamo? - Nie wiemy, kochanie. Po prostu odszedł. Szukaliśmy go wszędzie, ale nie mogliśmy go znaleźć. - To znaczy, że on już nigdy nie wróci? - oczy Glorii były okrągłe z przerażenia. - Być może wkrótce go znajdziemy, kochanie. Wciąż go szukamy. A ty tymczasem możesz bawić się ze swoim nowym pieskiem. Spójrz tylko na niego! Wabi się Błyskawica i... - Nie chcę tego brzydkiego psa! Chcę Robbiego! Chcę, żebyście odnaleźli Robbiego! - nagle zamrugała powiekami i wy buchnęła gwałtownym płaczem. Pani Weston spojrzała w stronę męża prosząc go o pomoc, ale gdy wciąż nie odrywał wzroku od niebios, westchnęła ciężko i wzięła na swe barki ciężar pocieszenia córki. - Dlaczego płaczesz, Glorio? Robbie był tylko maszyną, tylko starą, brzydką maszyną. On wcale nie był żywy. - On wcale nie był maszyną! - wykrzyknęła Gloria. - Był osobą tak jak ty czy ja, i był moim przyjacielem. Chcę go z powrotem. Mamo, chcę go z powrotem! Pani Weston westchnęła ponownie, tym razem w poczuciu klęski i zostawiła córkę jej żalowi. - Niech się wypłacze - powiedziała do męża. - Dziecinne żale nigdy nie trwają długo. Za parę dni zapomni, że ten okropny robot w ogóle istniał. Pani Weston była jednak zbytnią optymistką. Co prawda Gloria przestała płakać, ale za to przestała się także uśmiechać i z każdym dniem stawała się coraz bardziej blada i milcząca. Pani Weston natomiast chodziła coraz bardziej zdenerwowana, a przed ustąpieniem powstrzymywała ją tylko niemożność przyznania się do porażki przed własnym mężem. Pewnego wieczoru weszła do saloniku z twarzą jak chmura gradowa i usiadła na sofie. Pan Weston wyciągnął szyję, aby spojrzeć na nią znad rozpostartej gazety. - Co się stało, Grace? - Znowu Gloria, George. Dzisiaj musiałam odesłać psa. Powiedziała, że nie może znieść jego widoku. Ta dziewczyna doprowadzi mnie do rozstroju nerwowego.

Pan Weston odłożył gazetę i spojrzał jej prosto w oczy. - A może powinniśmy sprowadzić Robbiego z powrotem? Mógłbym to załatwić. Mógłbym się skontaktować z... - Nie! - przerwała mu ostrym tonem. - Nawet nie chcę o tym słyszeć. Nie poddam się tak łatwo. Moje dziecko nie będzie wychowywane przez jakiegoś robota. Pan Weston podniósł gazetę i bezradnie wzruszył ramionami. - Jeszcze rok takiego życia, a przedwcześnie posiwieję. - Rzeczywiście, George, jesteś ogromnie pomocny - padła chłodna odpowiedź. - Gloria potrzebuje zmiany środowiska. To przecież jasne, że tutaj nie może o nim zapomnieć. Jak mogłaby, kiedy każde drzewo i skała przypominają jej Robbiego. Wiesz, George, to chyba najgłupsza sytuacja o jakiej kiedykolwiek słyszałam. Wyobraź sobie tylko; dziecko zamartwiające się na śmierć z powodu straty robota! - Wracajmy lepiej do tematu. Jaką zmianę środowiska proponujesz? - Zabierzemy ją do Nowego Jorku. - Do miasta! W sierpniu! Nie wiesz, jak Nowy Jork wygląda w sierpniu? Jest nie do zniesienia. - Miliony ludzi jakoś to znoszą. - Bo nie mogą mieszkać w takim miejscu, jak my. Nie mieszkaliby w mieście, gdyby nie musieli. - Ale my musimy. Wyjedziemy tak prędko, jak tylko uda się przeprowadzić niezbędne przygotowania. W mieście Gloria znajdzie nowe zainteresowania i nowych przyjaciół, którzy pozwolą jej zapomnieć o tej przeklętej maszynie. - Litości - westchnęła jej gorsza połowa. - Te tłumy! - Musimy - padło nieugięcie. - W zeszłym miesiącu Gloria straciła na wadze 5 funtów, a zdrowie mojej córki jest dla mnie ważniejsze niż twoja osobista wygoda. - Szkoda tylko, że nie pomyślałaś o zdrowiu swojej córki zanim zabrałaś jej tego robota - mruknął, ale tylko do siebie. Gloria, gdy tylko usłyszała o mającej się odbyć podróży do miasta, natychmiast zaczęła okazywać wyraźne oznaki poprawy nastroju. Co prawda w dalszym ciągu nie mówiła dużo, ale gdy już się przemogła, robiła to z żywym zainteresowaniem. Ponownie zaczęła się uśmiechać i jeść z czymś, co przypominało apetyt. Pani Weston nie posiadała się z radości i nie pomijała żadnej okazji, aby zatriumfować nad swym wciąż sceptycznym mężem.

- No i widzisz, George? - mówiła. - Pomaga mi przy pakowaniu jak mały aniołek i jest taka szczęśliwa, jakby nie dbała już o nic na świecie. Mówiłam ci przecież: ona potrzebuje zmiany środowiska i zainteresowań. - Aha - padła sceptyczna odpowiedź. - Miejmy nadzieję, że miałaś rację. Przygotowania do wyjazdu przebiegały niezwykle sprawnie. Państwo Weston wynajęli w mieście nowy dom, a domek na wsi wydzierżawili. Gdy nadszedł dzień wyjazdu, Gloria była już po dawnemu sobą i nie wspominała więcej Robbiego. W wyśmienitych humorach cała rodzina usadowiła się w żyrotaksówce i poleciała na lotnisko, gdzie po krótkich formalnościach wsiadła na czekający już liniowiec. - Gloria, chodź tutaj! - zawołała pani Weston. - Zamówiłam ci miejsce przy oknie, a więc będziesz mogła oglądać krajobraz. Gloria ochoczo skoczyła na puste miejsce, przycisnęła nos do okrągłego iluminatora i z wyraźną ciekawością obserwowała przygotowania do startu. Po chwili silniki zagrzmiały i statek ruszył. Gloria była za mała, żeby się przestraszyć gdy nagle ziemia została w dole, a ona sama zaczęła ważyć dwa razy więcej, ale nie była za mała aby nie okazać ogromnego zainteresowania. Oderwała nos od szyby dopiero wtedy, gdy byli już zbyt wysoko, aby rozróżniać jakiekolwiek szczegóły. - Mamo, kiedy będziemy w mieście? - zapytała ze zniecierpliwieniem. - Za około pół godziny, kochanie - odparła pani Weston. Zamknęła oczy, lecz nagle, w przypływie nagłej fali niepokoju, zwróciła się do córki: - Nie cieszysz się, że wyjeżdżamy? Zobaczysz, w mieście będziesz bardzo szczęśliwa. Tam jest tyle rzeczy do zobaczenia. Będziemy chodzili codziennie do visivoxu, do cyrku, na plażę... - Tak, mamo! - radośnie wykrzyknęła Gloria. Przez chwilę w milczeniu przypatrywała się chmurom, przez które właśnie przelatywali. Dopiero gdy niebo stało się na powrót czyste, odwróciła się do matki z wyrazem twarzy, który sugerował, że wpadła właśnie na trop jakiejś skrywanej przed nią tajemnicy. - A ja wiem, po co jedziemy do miasta, mamo. - Tak? - odparła zaskoczona. - A więc po co, kochanie? - Nie powiedziałaś mi tego, bo chciałaś, aby to była niespodzianka, ale ja i tak wiem - roześmiała się wesoło dziewczynka. - Jedziemy do Nowego Jorku, aby odnaleźć Robbiego, prawda? Razem z detektywami. Pytanie to zaskoczyło pana Westona akurat w momencie, gdy drobnymi łyczkami popijał wodę. Zaskoczenie było zupełne i zatrważające w skutkach. Najpierw rozpaczliwa próba

odzyskania oddechu, parsknięcie, gejzer wody i wreszcie wybuch gwałtownego kaszlu. Kiedy już było po wszystkim, pozostał czerwoną, mokrą i bardzo rozdrażnioną osobą. Pani Weston udało się nie parsknąć śmiechem, ale gdy Gloria powtórzyła swe pytanie bardziej nalegającym tonem poczuła, jak dobry nastrój z początku podróży opuszcza ją. - Być może - odparła cierpko. - A teraz siedź już spokojnie, na miłość boską. Nowy Jork 1998 roku był większym rajem dla turystów niż kiedykolwiek. Rodzice Glorii wiedzieli o tym i postanowili to wykorzystać. Zabrali ją na szczyt wysokiego na pół mili budynku Roosevelta, skąd roztaczała się rozległa panorama płaskich dachów, które ciągnęły się daleko, aż do Long Island. Zabrali ją do zoo, gdzie Gloria w nabożnym skupieniu wpatrywała się w "prawdziwego żywego lwa" (trochę rozczarowana, że pracownicy zoo karmili go surowym mięsem a nie żywymi ludźmi, jak się do tego po cichu spodziewała) i uparła się, aby zobaczyć "wieloryba". Potem rozpoczął się niekończący korowód muzeów, parków, wystaw i plaż. Gdy miesiąc pobytu w mieście dobiegał już końca, Westonowie byli przekonani, że zrobili wszystko, aby dziewczynka zapomniała o swym dawnym przyjacielu - tyle że wcale nie byli pewni, czy im się to naprawdę udało. Pozostawało faktem, że dokądkolwiek poszli, najwyższe zainteresowanie Glorii zawsze dotyczyło wszystkich znajdujących się w zasięgu wzroku robotów. Nieważne jak interesujące rzeczy działy się tuż przed jej dziecięcymi oczami. Natychmiast odwracała wzrok, gdy choćby kącikiem oka dostrzegła w oddali błysk metalicznego ruchu. Zdesperowana pani Weston starała się trzymać ją z daleka od wszelkiego rodzaju robotów. Kolejny epizod wydarzył się w Muzeum Nauki i Przemysłu. Zaabsorbowani stali właśnie przed potężnym elektromagnesem, gdy nagle pani Weston zdała sobie sprawę, że obok niej nie ma Glorii. Pod wpływem paniki zawołała trzech przewodników i rozpoczęły się energiczne poszukiwania. Gloria jednak nie błąkała się po budynku bez celu. Jak na swój wiek była niezwykle zdecydowaną i sprytną dziewczynką. Na trzecim piętrze dostrzegła ogromną strzałkę z napisem: "Mówiący Robot". Gloria przeliterowała sobie ten napis cichutko i gdy zauważyła, że rodzice wcale nie mają zamiaru ruszyć w pożądanym przez nią kierunku zrobiła to, co wydawało jej się oczywiste. Wykorzystała szczęśliwy traf ich chwilowej nieuwagi, odłączyła się niepostrzeżenie i ruszyła w ślad za błyszczącą strzałką.

Mówiący Robot był niepraktycznym urządzeniem, posiadającym jedynie wartość jako ciekawostka. Co godzina grupa ludzi pod eskortą przewodnika stawała przed robotem i lękliwymi szeptami zadawała pytania, a gdy główny inżynier zadecydował, że jakieś było dostatecznie proste, transmitował je bezpośrednio do Mówiącego Robota. Było to raczej nudne. Bardzo niewielu ludzi wracało, aby ponownie porozmawiać z Robotem. Dlatego też, gdy do Pomieszczenia gdzie go umieszczono weszła Gloria, na ławce siedziała tylko młoda dziewczyna. Gloria nawet na nią nie spojrzała. W tej chwili nie istniał dla niej żaden żywy człowiek. Całą uwagę poświęciła tej dużej, metalowej rzeczy na kołach. Przez chwilę, rozczarowana, zawahała się. Ta rzecz nie była podobna do żadnego robota, jakiego do tej pory widziała. - Przepraszam, panie Robocie, ale czy jest pan Mówiącym Robotem? - zapytała w końcu drżącym z emocji głosem. Nie była pewna, ale wydawało się jej, że robot, który mówi wymaga, aby zwracać się do niego w odpowiednio grzeczny sposób. (Młoda dziewczyna zaczęła obserwować tę scenę z rosnącym zainteresowaniem. Nagle wyjęła niewielki notatnik i zaczęła coś gorączkowo zapisywać). Rozległ się cichy szczęk włączanych mechanizmów i po chwili w całym pomieszczeniu zadudnił metaliczny głos wypowiadający słowa bez akcentu i intonacji: - Jestem-robotem-który-mówi. Gloria spojrzała na niego nieufnie. Rzeczywiście mówił, chociaż głos dochodził z jakiegoś innego miejsca. Nie miał nawet twarzy. Ale zapytała: - Czy może mi pan pomóc, panie Robocie? Mówiący Robot zaprojektowany był tak, aby odpowiadać na pytania, a zadawane mu były tylko takie, na jakie mógł odpowiadać. Stąd: - Mogę-ci-pomóc. - Dziękuję panu, panie Robocie. Czy widział pan Robbiego? - Kto-to-jest-Robbie? - Jest robotem, panie Robocie - wspięła się na palce. - Jest tak wysoki jak ja, tylko wyższy i jest bardzo miły. I ma głowę. To znaczy, chciałam powiedzieć, że pan nie ma, ale on ma. Mówiący Robot zagubił się wyraźnie w tym potoku słów. - Robot? - Tak, panie Robocie. Robot, tak ja pan, tylko że nie potrafi mówić, oczywiście. I wygląda jak prawdziwa osoba. - Robot-jak-ja? - Tak, panie Robocie.

Jedyną odpowiedzią Mówiącego Robota było dziwaczne trzeszczenie i syczenie. Po raz pierwszy do mechanicznej świadomości robota dotarł fakt, że jego istnienie nie jest bytem jednostkowym, że jest członkiem podobnej mu społeczności. A był to jeden z dylematów, do rozwiązywania których nie był zaprogramowany. I chociaż lojalnie trzeba przyznać, że próbował, jedynym efektem było przepalenie połowy obwodów. Rozdźwięczały się dzwonki alarmowe. (Dziewczyna siedząca na ławce zamknęła swój notatnik. Zebrała już dostateczną ilość materiału do pracy "Praktyczne aspekty robotyki". Była to pierwsza praca Susan Calvin na ten temat). Gloria stała w milczeniu, z dobrze skrywanym zniecierpliwieniem oczekując na odpowiedź maszyny. Lecz jedynym głosem rozlegającym się w pomieszczeniu był dobiegający zza jej pleców rozzłoszczony głos pani Weston: - Co ty tu robisz, niegrzeczna dziewczynko? Czy wiesz, jak mnie przestraszyłaś? Dlaczego uciekłaś? Do pomieszczenia wpadł inżynier robotronik i rwąc włosy z głowy wrzasnął w kierunku zbierającego się już tłumu: - Czy nikt z was nie potrafi czytać, do diabła? Nie wolno tu wchodzić bez przewodnika! Gloria podniosła na matkę niewinne spojrzenie. Chciałam tylko zobaczyć Mówiącego Robota, mamo. Pomyślałam, że być może zna Robbiego, bo przecież obaj są robotami - nagle wybuchnęła gwałtownym płaczem. - Muszę znaleźć Robbiego, mamo! Muszę! Pani Weston z trudem powstrzymywała wybuch gniewu. Och, dobry Boże - westchnęła odwracając się do - Chodźmy do domu. Nie zniosę tego dłużej. Tego wieczoru pan Weston wyszedł na parę godzin z domu, ą następnego ranka popatrzył na żonę z malującym się na twarzy wyraźnym zadowoleniem. - Mam pomysł, Grace. - Jaki pomysł? - Chodzi mi o Glorię. - Chyba nie chcesz sugerować, żebyśmy kupili tego robota z powrotem? - Nie, oczywiście, że nie. - A więc słucham. Jak do tej pory wszystko, co ostatnio zrobiłam, okazało się kompletnym fiaskiem. Może ty na coś wpadłeś. - No właśnie. Coś mi przyszło do głowy. Cały problem z Glorią polega na tym, że ona uważa Robbiego za osobę, a nie za maszynę. To naturalne, że nie może o nim zapomnieć. Ale jeżeli zdołamy ją przekonać, że Robbie to tylko kawałki stali i drutu z pozorami życia to, jak

myślisz, długo jeszcze będzie tęsknić? Planuję coś w rodzaju psychologicznego ataku, jeżeli rozumiesz mój punkt widzenia. - Jak masz zamiar to przeprowadzić? - To proste. Jak myślisz, gdzie byłem zeszłej nocy? Uprosiłem Robertsona z Amerykańskich Robotów, aby umożliwił nam wycieczkę po terenie zakładów. Możemy pójść całą trójką. Taka wizyta z pewnością przekona Glorię, że robot nie jest żywą istotą. Szeroko otwarte oczy pani Weston wyrażały coś na kształt szczerego podziwu. - Wiesz George, to nawet niezły pomysł. - Innych nie miewam - odparł dumnie pan Weston. Pan Struthers był dyrektorem technicznym i jako taki okazał się niezmiernie gadatliwy. Ta kombinacja doprowadziła jednak w rezultacie do ciekawej wycieczki, w której każdy krok był niezwykle skrupulatnie wyjaśniany. Czasami nawet zbyt skrupulatnie. A jednak pani Weston nie była znudzona. Słuchała wykładu z ogromnym zainteresowaniem, a nawet parę razy poprosiła dyrektora aby powtórzył niektóre twierdzenia prostszym językiem tak, aby były zrozumiałe dla Glorii. Pod wpływem takiej aprobaty dla jego oratorskiego kunsztu, pan Struthers stał się jeszcze bardziej życzliwy i wylewny. Pan Weston jednak z trudem powstrzymywał rosnącą niecierpliwość. - Przepraszam, panie Struthers - powiedział przerywając w połowie wykład o fotoelektrycznych komórkach. - Czy macie w swych zakładach sekcję, w której zatrudnione byłyby wyłącznie roboty? - Och tak, oczywiście - uśmiech Struthersa adresowany do pani Weston. - Jest to w pewien sposób błędne koło: roboty produkujące roboty. Chociaż nie jest to jeszcze praktyką generalną, oczywiście. Przede wszystkim nie dopuściłyby do tego związki zawodowe. Ale my jesteśmy w stanie wytwarzać roboty za pomocą robotów, traktując to jako pewnego rodzaju eksperyment naukowy. Widzi pan, czego związki zawodowe nie potrafią zrozumieć - a mówię to jako gorący sympatyk ruchu pracowniczego generalnie - to faktu, że nastanie wieku robotów i spowodowane tym początkowe zamieszanie spowoduje... - Tak, panie Struthers - ponownie przerwał pan Weston. - Ale ta sekcja, o której pan wspominał - czy moglibyśmy ją zobaczyć? To z pewnością byłoby bardzo interesujące. - Ależ tak, oczywiście - wykrzyknął z emfazą Struthers. - Proszę za mną. Pozostał milczący przez cały czas, gdy prowadził ich długim korytarzem, a potem po schodach w dół. Lecz gdy wprowadził ich do dużego, jaskrawo oświetlonego pomieszczenia

pełnego metalicznej aktywności, tamy milczenia pękły i ponownie zalał ich wartki potok entuzjastycznych słów: - Oto jesteśmy na miejscu, proszę państwa - powiedział z wyraźną dumą w głosie. - Same roboty. Mamy tutaj pięciu techników dozoru, ale oni nawet nie muszą przebywać w tym pomieszczeniu. Od momentu rozpoczęcia tego projektu, to jest od przeszło pięciu lat, nie mieliśmy tutaj ani jednego wypadku. Oczywiście, roboty pracujące tutaj są odpowiednio nieskomplikowane, niemniej jednak... Głos dyrektora technicznego od dłuższego już czasu brzmiał w uszach Glorii jak odległe brzęczenie. Ta cała wycieczka wydała się jej nudna i bezcelowa, chociaż było tu tak wiele robotów. Ale niestety, żaden z nich nawet nie przypominał Robbiego. Szybko zauważyła, że w pokoju, do którego właśnie weszli, nie było żadnych ludzi. Odwróciła się, aby spojrzeć na sześć czy siedem robotów skupionych pracowicie przy okrągłym stole prawie na środku pomieszczenia i nagle oczy jej rozszerzyły się w radosnym zdumieniu. Jeszcze nie była pewna, ale jeden z robolów wyglądał jak... wyglądał jak... Robbie! - Robbie! - radosny okrzyk Glorii odbił się echem od ścian pomieszczenia, a jeden z robotów drgnął i wypuścił trzymane w dłoni narzędzie. Gloria prawie oszalała z radości. Zanim któreś z rodziców zdążyło ją powstrzymać, dziewczynka prześliznęła się pomiędzy poręczami, z wysokości paru stóp zeskoczyła na podłogę i biegiem ruszyła w kierunku swojego Robbiego. W tym samym czasie troje przerażonych dorosłych dostrzegło coś, czego rozradowana dziewczynka nie była już w stanie dojrzeć. Zza jej pleców wyłonił się nagle ciężki, ogromny ciągnik i z rosnącą prędkością zaczął sunąć w jej stronę. Pan Weston zorientował się w grożącym Glorii niebezpieczeństwie w ciągu ułamku sekundy, ale ten właśnie ułamek sekundy pozostał sprawą życia lub śmierci, bowiem dziewczynka była już zbyt daleko, aby można ją dogonić. Chociaż błyskawicznie przesadził poręcz, było już za późno. Struthers w panice sygnalizował do techników, aby zatrzymali ciągnik, ale oni byli tylko ludźmi i potrzebowali czasu na odpowiednią reakcję. Tylko Robbie zadziałał natychmiast i niezwykle precyzyjnie. Zaczął biec na pełnej szybkości, zbliżając się w kierunku swej małej panienki ze strony przeciwnej niż zbliżający się ciągnik. Wszystko rozegrało się błyskawicznie. Nie zmniejszając tempa, Robbie jednym ramieniem przycisnął Glorię do swej metalowej piersi pozbawiając ją przy tym tchu. Pan Weston, nie zdając sobie w pełni sprawy z tego, co się wokół niego dzieje wyczuł raczej niż dostrzegł, jak Robbie jako smuga metalicznego pędu

przemyka obok niego i nagle zatrzymuje się gwałtownie. W sekundę później w miejscu, w którym znajdowałaby się Gloria gdyby nie błyskawiczna interwencja Robbiego, znalazł się ciągnik. Przejechał jeszcze 10 stóp zanim zdezorientowanym technikom udało się o zatrzymać. Gdy Gloria odzyskała oddech, pobiegła do rodziców, którzy nie szczędzili jej uścisków i pocałunków, lecz już po chwili odwróciła się w kierunku Robbiego. Jeżeli chodziło o nią, to nie liczyło się nic za wyjątkiem faktu, że odzyskała swego przyjaciela. Twarz pani Weston, po chwilowej uldze, ponownie przybrała podejrzliwy wyraz. Odwróciła się gwałtownie w kierunku męża. - To ty zaaranżowałeś to wszystko, prawda? - zaatakowała. George Weston wyjął chusteczkę i trzęsącymi się dłońmi wytarł pot z pobladłego nagle czoła. Jego jedyną odpowiedzią był słaby, niepewny uśmiech. - Robbie nie był zaprojektowany do tego typu prac - ciągnęła dalej swą myśl pani Weston. - Nie byłoby tutaj z niego żadnego pożytku. To ty umieściłeś go tutaj, specjalnie tak, aby Gloria mogła go odnaleźć. To ty! - Tak, zrobiłem to - odparł wreszcie pan Weston. - Ale Grace, skąd mogłem przypuszczać, że ich spotkanie będzie miało tak dramatyczny przebieg? W końcu Robbie uratował jej życie, sama musisz to przyznać. Nie możesz teraz zabrać go jej ponownie. Pani Weston zamyśliła się głęboko. Przez chwilę przyglądała się robotowi i Glorii. Dziewczynka trzymała szyję Robbiego w uścisku, który zadusiłby każde stworzenie za wyjątkiem metalowego i paplała coś w nieomal histerycznym uniesieniu. Stalowe ramiona robota (zdolne do zwinięcia stalowej sztaby dwucalowej średnicy w precel) obejmowały talię dziewczynki delikatnie i czule, a oczy żarzyły się głęboką, głęboką czerwienią. - No dobrze - powiedziała wreszcie pani Weston. - Sądzę, że może u nas zostać, dopóki nie zardzewieje. Susan Calvin wzruszyła ramionami. - Oczywiście, nie został. Było to w roku 1992. Do roku 2002 wyprodukowaliśmy już mówiące roboty, które spowodowały, że wszystkie starsze typy nie potrafiące mówić stały się za jednym zamachem przestarzałe. A później, pomiędzy rokiem 2003 a 2007, prawie wszystkie rządy światowe zabroniły używania robotów do innych celów niż naukowe. - A więc Gloria musiała pozbyć się swego Robbiego? - Sądzę, że tak. Ale przypuszczam także, że było jej łatwiej podjąć taką decyzję w wieku lat piętnastu, a nie ośmiu. A jednak ten okres w historii ludzkości okazał się głupi i niepotrzebny.

Gdy w 2007 roku podjęłam pracę w Amerykańskich Robotach, finanse koncernu spadły prawie poniżej punktu krytycznego. Początkowo sądziłam nawet, że moja praca potrwa tylko parę miesięcy. Ale potem Korporacja wpadła na genialny pomyśl, aby dla swych robotów wykorzystać rynki pozaziemskie. - I wtedy właśnie rozpoczął się piękny okres w pani karierze. - Jeszcze niezupełnie wtedy. Zaczęliśmy od prób adaptacji modeli, jakie mieliśmy akurat pod ręką - pierwsze roboty mówiące, na przykład. Miały około dwunastu stóp wysokości, były niezgrabne i nie spełniały pokładanych w nich nadziei. Wysyłaliśmy je na Merkurego, aby pomagały przy zakładaniu kopalni minerałów, ale zakończyło się to kompletnym fiaskiem. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Fiaskiem? Sądziłem, że kopalnie Merkurego przynoszą krociowe zyski. - Teraz tak, ale dopiero druga próba zakończyła się sukcesem. Jeżeli chce pan dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat, miody człowieku, to radziłabym panu zwrócić się do Gregory Powella. On i Michael Donovan zajmowali się naszymi najtrudniejszymi przypadkami we wczesnych latach dwudziestych. Od Donovana nie miałam żadnych wiadomości od lat, ale Powell mieszka tutaj, w Nowym Jorku. Zrobię to z całą pewnością - obiecałem. - Ale jeżeli poda mi pani parę przykładów już teraz, to od razu będę je mógł włączyć do mojego cyklu. Położyła swe drobne dłonie płasko na biurku. - Istotnie, pamiętam dwa czy trzy takie przypadki - powiedziała wreszcie. - Myślę, że było to w 2015 roku, kiedy to zainicjowana została druga ekspedycja na Merkurego. Częściowo była finansowana przez Amerykańskie Roboty, a częściowo przez Kopalnie Słoneczne. Wziął w niej udział nowy typ robota, wciąż jeszcze w fazie eksperymentalnej. A więc Gregory Powell i Michael Donovan... ZABAWA W BERKA Niemożność racjonalnego działania w stanie silnego podniecenia było jednym z ulubionych twierdzeń Gregory Powella. Gdy zatem dostrzegł zbiegającego po schodach w jego kierunku zdenerwowanego Mike'a Donovana wiedział już, że będą kłopoty. - Co się stało? - zapytał. - Złamałeś sobie paznokieć? - Dowcipniś - mruknął Donovan. Nagle nie wytrzymał i wybuchnął: - A co ty właściwie robiłeś cały dzień na tym poziomie? Speedy jeszcze nie wrócił.

Powell zatrzymał się i spojrzał spod oka na Donovana. Po chwili ruszył ponownie i nie odzywał się, dopóki nie stanęli u szczytów schodów. - Wysłałeś go po selen? - zapytał wreszcie. - Tak. - Jak długo już go nie ma? - Pięć godzin. Powell gwizdnął i pokręcił głową. Kiepska sprawa. Byli na Merkurym dopiero dwanaście godzin, a tkwili w kłopotach po uszy. Już dawno temu Merkury zyskał sobie opinię najbardziej pechowej planety całego Układu, ale tego było już za wiele - nawet jak na pecha. - Sprawdźmy wszystko spokojnie jeszcze raz, od samego początku - zasugerował Powell. Znajdowali się właśnie w pokoju łączności wyposażonym w przestarzałą aparaturę, w dodatku nawet nie dotykaną przez całe lata poprzedzające ich przylot. Technologicznie rzecz biorąc 10 lat przestoju to bardzo dużo. Na przykład, wystarczyło porównać Speedy'ego z typami robotów, które musiały być wysłane z powrotem w 2005 roku. A przecież w ostatnich latach rozwój robotyki był ogromny! Powell mimowolnie dotknął metalowego pulpitu. W pokoju - i w całej Stacji - unosiła się wyraźnie wyczuwalna aura dawno już zarzuconej użyteczności. Było to bardzo deprymujące uczucie. Donovan musiał odczuwać to także. - Usiłowałem zlokalizować go przez radio - zaczął - ale nie udało się. A zresztą, w słonecznym pasie Merkurego radio jest efektywne tylko w promieniu dwóch mil. To właśnie jeden z powodów, przez które nie powiodło się pierwszej ekspedycji. A na transport krótkofalówek musimy czekać jeszcze parę tygodni i... - No dobrze. A więc co udało ci się zdziałać? - Na falach krótkich udało mi się złapać sygnał jakiegoś ciała nieorganicznego. Ustaliłem jego pozycję, śledziłem jego ruchy przez dwie godziny, a rezultat oznaczyłem na mapie. Z kieszeni kombinezonu wyjął złożony kawałek pergaminu - relikt z czasów nieudanej pierwszej wyprawy - i rozłożył płasko na stole. Powell, z rękami założonymi na piersiach, obserwował go z odległości kilku kroków. Ołówek Donovana drżąc nerwowo wskazał na jakiś punkt na mapie. - Ten czerwony krzyżyk to pole selenu. Sam go tam postawiłeś. - W porządku, ale które to pole? - przerwał Powell. - McDouglas oznaczył dla nas trzy, zanim odleciał. - Wysłałem Speedy'ego na to najbliższe, oczywiście. Leży jakieś siedemnaście mil stąd. Ale właściwie co to za różnica - w jego głosie pobrzmiewało wyraźne napięcie.

- Spójrz lepiej na te czerwone punkty, oznaczające pozycję Speedy'ego. Powell spojrzał na mapę i po raz pierwszy poczuł, jak opuszcza go sztuczny spokój. Oparł się rękami o blat stołu j pochylił nad mapą. - Mówisz poważnie? To przecież niemożliwe. A jednak - odparł Donovan. Maleńkie punkciki zaznaczające pozycję robota formowały nierówny okrąg dookoła czerwonego krzyżyka. Powell nerwowym ruchem pogłaskał wąsy, co zwykł był czynić zawsze, ilekroć czuł wzrastający niepokój. - Przez te dwie godziny, kiedy mogłem go namierzyć, okrążył to cholerne pole cztery razy - powiedział Donovan. - Wygląda to tak, jakby coś go tam trzymało. Czy zdajesz sobie sprawę, w jakie kłopoty może nas to wpakować? Powell spojrzał na niego przymrużonymi oczami. Naturalnie, że zdawał sobie sprawę. Fotokomórkowe szyby stojące samotnie w pełnym, monstrualnym słońcu Merkurego zaczynały się z wolna wyczerpywać. Jedyną rzeczą, która mogłaby powstrzymać ten proces, był selen. Jedyną rzeczą, która mogła dostarczyć selen, był Speedy. Jeżeli Speedy nie wróci, nie będzie selenu. Jeżeli nie będzie selenu, nie będzie fotokomórkowych szybów. A jeżeli nie będzie szybów - no cóż, śmierć przez powolne ugotowanie się nie jest z pewnością najprzyjemniejszym sposobem na zejście z tego świata. Donovan nerwowym ruchem przygładził rudą szopę na głowie i rzucił gorzko: Będziemy pośmiewiskiem całego Systemu, Greg. Jak to się mogło stać - ledwie wylądowaliśmy, a już wszystko zaczyna się walić. Słynny duet, Powell i Donovan, wysłany zostaje na Merkurego, aby na miejscu rozważyć możliwość ponownego uruchomienia kopalni i już pierwszego dnia doprowadza wszystko do ruiny. Przecież to zwykła, rutynowa robota. Cholera! Nigdy jej nie uruchomimy! Jeżeli nie zrobimy czegoś, i to szybko - odparł spokojnie Powell - to uruchomienie czegokolwiek nie będzie wchodziło w grę. My zresztą także nie. - Nie wygłupiaj się! To wcale nie jest śmieszne, Greg. To po prostu zbrodnia wysyłać nas tutaj tylko z jednym robotem. I to był twój wspaniały pomysł, że sami poradzimy sobie z tymi szybami. - To nie fair, stary. To była nasza wspólna decyzja i dobrze o tym wiesz. Wszystko, czego potrzebowaliśmy to kilograma czystego selenu, diaelektrycznej płytki i paru godzin czasu - a po słonecznej stronie Merkurego wszędzie są złoża selenu. Reflektor spektropowy McDouglasa zlokalizował aż trzy w ciągu pięciu minut, prawda? No więc o co chodzi? Nie mogliśmy przecież czekać na kolejne połączenie.

- No to co robimy? Powell, ty masz jakiś pomysł. Wiem, że masz, bo inaczej nie byłbyś tak cholernie spokojny. No dalej, mów! - Nie możemy iść za Speedy'm sami. Nie po tej strome. Nawet te nowe kombinezony termiczne nie wytrzymają dłużej, niż 20 minut pełnego słońca. Ale znasz to stare powiedzenie: "Wyślij robota aby złapał robota". Mike, sytuacja jeszcze nie jest zupełnie beznadziejna. Na dole mamy sześć robotów, które będziemy mogli użyć, jeżeli zadziałają. Jeżeli zadziałają. W oczach Donovana zamigotała nadzieja. - Masz na myśli te sześć robotów z pierwszej ekspedycji? Wątpię, aby nadawały się jeszcze do użytku. Wiesz, 10 lat to długi okres. - Mimo wszystko - to roboty. Spędziłem przy nich cały dzisiejszy dzień. I mają mózgi pozytronowe ... prymitywne, ale mają - umieścił mapę w kieszeni. - Chodźmy. Roboty znajdowały się na najniższym poziomie - cała szóstka. Były niezwykle duże. Nawet w pozycji siedzącej; tak jak teraz, mierzyły dobre siedem stóp wysokości. Donovan aż gwizdnął na ich widok. - O rety, chłopie, spójrz na ich rozmiary. Sam korpus ma chyba 10 stóp obwodu. - To dlatego, że wyposażone są jeszcze w stare układy transmisyjne McGuffe'go. Rozkręciłem jednego rano - mówię ci, w środku miał najdziwniejszy mechanizm, jaki widziałem w życiu. - Uruchamiałeś je już? - Nie. Nie było takiej potrzeby. Ale nie sądzę, aby coś było z nimi nie tak. Nawet membrany mają w porządku. Mogą mówić. Odkręcił płytkę piersiową najbliższego robota i włożył do środka dwucalową sferoidę zawierającą iskrę atomowej energii stanowiącej o funkcjonowaniu robota. Miał trudności z zamocowaniem jej prawidłowo, lecz już po chwili uporał się z tym i przykręcił płytkę z powrotem na swoje miejsce. To samo zrobił z pięcioma pozostałymi robotami. - Nie ruszają się - zauważył ponuro Donovan. - Nie otrzymały takiego polecenia - odparł spokojnie Powell. Podszedł do pierwszego z brzegu robota i uderzył go w pierś. - Hej ty, słyszysz mnie? Monstrualna głowa skłoniła się powoli, a oczy ześrodkowały spojrzenie na Powellu. Po chwili zadudnił szorstki, metaliczny głos: - Tak, panie. Powell uśmiechnął się szeroko.