Isaac Asimov
Pr dy przestrzeni
(The Currents of Space)
IMPERIUM GALAKTYCZNE
Tom2
Prze : ZBIGNIEW KRÓLICKI
wyd oryginalne: 1952
wyd polskie: 1993
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
PROLOG
Rok wcze niej
Cz owiek z Ziemi podj decyzj . D ugo j rozwa , ale ju postanowi .
Min y tygodnie od chwili, kiedy czu pod nogami znajomy pok ad swego statku, a
wokó ch odn , ciemn opo cz Kosmosu. Zamierza przecie tylko szybko z raport
w miejscowym oddziale Mi dzygwiezdnego Biura Kosmoanalizy i jeszcze szybciej
wróci w przestrze . Tymczasem trzymano go tutaj.
Prawie jak w wi zieniu.
Wypi herbat i spojrza na m czyzn po drugiej stronie sto u.
- Nie zostan tu ani chwili d ej - powiedzia .
Ten drugi równie podj decyzj . D ugo j rozwa , ale ju postanowi .
Potrzebowa czasu, du o wi cej czasu. Na pierwsze listy nie otrzyma adnej odpowiedzi.
Równie dobrze móg by je pos w ar gwiazdy - skutek by by ten sam.
Niczego wi cej nie oczekiwa , albo raczej niczego mniej. To by jednak dopiero
pierwszy krok.
Nie ulega o w tpliwo ci, e podejmuj c nast pne kroki nie mo e pozwoli , aby ten
cz owiek z Ziemi wymkn mu si z r k. Pomaca g adki, czarny pr t w kieszeni.
Powiedzia :
- Nie rozumiesz, jaka to delikatna sprawa.
Ziemianin rzek :
- A có jest delikatnego w zniszczeniu planety? Chce, eby rozpowszechni te
informacje na Sark; eby poznali je wszyscy na tej planecie.
- Nie mo emy tego zrobi . Wiesz, e wybuch aby panika.
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
- Przedtem mówi , e to zrobisz.
- Przemy la em spraw i uzna em, e by oby to nierozs dne.
Ziemianin zg osi drug pretensj .
- Przedstawiciel MBK nie przyby .
- Wiem. S zaj ci opracowywaniem planów przeciwkryzysowych. Jeszcze par dni.
- Jeszcze par dni! Ci gle jeszcze par dni! S tak zaj ci, e nie mog po wi ci mi
ani chwili czasu? Nawet nie widzieli moich oblicze .
- Proponowa em, e przeka im twoje obliczenia. Nie chcia .
- I nie chc . Mog oni zjawi si tutaj albo ja udam si do nich. - I doda ze z ci : -
Zdaje si , e mi nie wierzysz. Nie wierzysz, e Florina zostanie zniszczona.
- Wierz ci.
- Nie. Wiem, e nie. Widz to po tobie. Bawisz si mn . Nie rozumiesz moich
danych. Nie jeste kosmoanalitykiem. S dz , e nawet nie jeste tym, za kogo si
podajesz. Kim jeste ?
- Denerwujesz si .
- Tak, denerwuj si . Czy to ci dziwi? A mo e my lisz sobie: „Biedaczek, Kosmos
rzuci mu si na mózg”. S dzisz, e jestem stukni ty.
- Bzdura.
- Na pewno tak uwa asz. Dlatego chc spotka si z tymi z MBK. Oni stwierdz ,
czy jestem szalony czy nie. Znaj si na tym.
Tamten przypomnia sobie o podj tej decyzji.
- Nie czujesz si dobrze - powiedzia . - Pomog ci.
- Nie potrzebuj ! - wrzasn histerycznie Ziemianin. - W nie zamierzam st d
wyj . Je li chcesz mnie powstrzyma , b dziesz musia mnie zabi - ale nie odwa ysz
si . Je li to zrobisz, b dziesz mia na r kach krew mieszka ców ca ej planety.
Ten drugi te zacz wrzeszcze , przekrzykuj c pierwszego.
- Nie zabij ci . Pos uchaj, nie zabij ci . Nie musz ci zabija .
- Zwi esz mnie. B dziesz mnie tu trzyma . Tak? A co zrobisz, kiedy MBK zacznie
mnie szuka ? Wiesz, e powinienem regularnie wysy im raporty.
- Biuro wie, e ze mn jeste bezpieczny.
- Taak? Ciekawe, czy oni w ogóle wiedz , e przylecia em na t planet ? Ciekawe,
czy otrzymali moj pierwsz wiadomo ?
Ziemianinowi kr ci o si w g owie. Zdr twia y mu r ce i nogi.
Tamten wsta . Doszed do wniosku, e w sam por podj decyzj . Powoli ruszy w
kierunku Ziemianina wzd d ugiego sto u. Powiedzia uspokajaj co:
- To dla twojego dobra.
Wyj z kieszeni czarny pr t.
Ziemianin wychrypia :
- To psychosonda.
Z trudem wymawia s owa, a gdy spróbowa wsta , jego r ce i nogi ledwie drgn y.
Wycedzi przez zaci ni te skurczem z by:
- Zosta em odurzony!
- Tak, zosta odurzony! - przyzna tamten. - Pos uchaj, nie zrobi ci krzywdy.
Kiedy jeste taki wzburzony i niespokojny, trudno ci poj , jaka to delikatna sprawa.
Uspokoj ci troch . Tylko ci uspokoj .
Ziemianin nie móg ju mówi . Móg tylko siedzie i my le t po: „Wielki
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
Kosmosie! Zosta em odurzony”. Chcia krzycze , wrzeszcze i ucieka , lecz nie by w
stanie.
Tamten ju podszed do niego. Stan , spogl daj c z góry na siedz cego. Ziemianin
odpowiedzia mu spojrzeniem. Jeszcze móg porusza ga kami oczu.
Psychosonda by a urz dzeniem samoczynnym. Wystarczy o przytkn j w
odpowiednie miejsce.
Ziemianin patrzy przera ony, a mi nie poruszaj ce ga kami ocznymi równie mu
st y. Nie poczu delikatnego uk ucia, gdy ostre, cienkie ig y przebi y skór i dotkn y
szwów ko ci czaszki.
Krzycza i krzycza w ciszy swego umys u. Wo : „Nie, ty nie rozumiesz. Chodzi o
planet pe ludzi. Czy nie pojmujesz, e nie mo na ryzykowa ycia milionów ludzi?”
S owa tamtego by y ciche i niewyra ne, jakby dobiega y z ko ca d ugiego, kr tego
tunelu.
- Nic ci si nie stanie. Za godzin poczujesz si dobrze, ca kiem dobrze. B dziesz
si mia z tego wszystkiego razem ze mn .
Ziemianin poczu lekkie, wibruj ce dotkni cie, a potem ju nic.
Ciemno zg stnia a i poch on a go. I ju nigdy do ko ca nie ust pi a. Min rok,
nim rozwia a si przynajmniej cz ciowo.
1.
Znajda
Rik od pomocnik i zerwa si na równe nogi. Dygota tak, e musia oprze si
o nag , mlecznobia cian .
- Pami tam! - wrzasn .
Popatrzyli na niego i cichy pomruk posilaj cych si ludzi nagle ucich . Spojrza y
na oczy tkwi ce w neutralnie czystych i neutralnie ogolonych twarzach, l ni cych i
bladych w sk pym wietle ciany. Te oczy nie zdradza y ywszego zainteresowania,
jedynie odruchow reakcj na nag y i niespodziewany krzyk.
Rik wrzasn znowu:
- Pami tam moj prac . Mia em prac !
- Sza! - krzykn kto , a inny g os zawo : - Siadaj!
Twarze odwróci y si i znów rozleg si gwar. Rik patrzy przed siebie nie
widz cym wzrokiem. Us ysza , jak kto mówi, wzruszaj c ramionami:. „Stukni ty Rik”.
Widzia , jak inny m czyzna rysuje palcem kó ko na czole. Ich reakcja nie mia a adnego
znaczenia. W ogóle do niego nie dociera a.
Usiad powoli. Znów z apa pomocnik - kowaty przyrz d o ostrych brzegach i
ma ych stercz cych z przodu z bach, który równie dobrze s do ci cia, nabierania i
nabijania. Wystarczaj cy dla zwyk ego robotnika. Rik obróci go w d oni i spojrza na
wybity z ty u numer, nie widz c go. Nie musia . Zna go na pami . Pozostali te mieli
numery rejestracyjne, tak jak on, ale mieli tak e nazwiska. On nie. Nazywali go „Rik”,
poniewa w slangu robotników pracuj cych w fabryce kyrtu oznacza o to kogo w
rodzaju kretyna. I cz sto mówili na niego „Stukni ty Rik”.
Mo e teraz przypomni sobie wi cej. Pierwszy raz od chwili kiedy przyszed do
fabryki, przypomnia sobie co , co zdarzy o si przedtem, nim si tu zjawi . Je li wyt y
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
pami ! Je eli postara si ze wszystkich si !
Nagle straci apetyt; wcale nie czu g odu. Gwa townym ruchem wbi pomocnik w
galaretowat kostk mi sa i jarzyn, odsun talerz i utkwi wzrok w grzbietach swoich
oni. Wczepi palce we w osy, tarmosz c je i usilnie próbuj c si gn my w ten g sty
mrok, z jakiego przyp yn o wspomnienie - jedno niewyra ne, niejasne wspomnienie.
Gdy d wi k dzwonka oznajmi koniec przerwy obiadowej, zala si zami.
Kiedy tego wieczora wychodzi z fabryki, podesz a do niego Valona March. Z
pocz tku prawie nie zdawa sobie sprawy z jej obecno ci u swego boku. Zauwa j ,
dopiero gdy zrówna a z nim krok. Przystan i spojrza na ni . Jej w osy mia y kolor
po redni mi dzy ci a br zem. Nosi a je zaplecione w dwa warkocze, spi te razem
ma ymi namagnesowanymi spinkami z zielonych kamieni. Spinki by y tandetne i
wyblak e. Mia a na sobie prost bawe nian sukienk , b jedynym odzieniem
potrzebnym w tym klimacie; Rik te by tylko w lu nej koszuli bez r kawów i
bawe nianych spodniach.
- S ysza am, e co by o nie tak podczas przerwy - powiedzia a.
Jak mo na by o oczekiwa , mówi a z wyra nym wiejskim akcentem. J zyk Rika by
pe en mi kkich samog osek i brzmia lekko nosowo. miali si z niego z tego powodu i
przedrze niali jego sposób mówienia, lecz Valona powiedzia a mu, e to tylko wiadczy
o ich ignorancji.
- Nic si nie sta o, Lona - mrukn Rik.
- S ysza am, e co sobie przypomnia , Rik - nalega a Lona. - Czy to prawda?
Ona te wo a na niego Rik. Nie mog a nazywa go inaczej. Nie pami ta swego
prawdziwego imienia. Rozpaczliwie próbowa je sobie przypomnie . Valona stara a si
mu pomóc. Kiedy zdoby a gdzie podart ksi adresow i przeczyta a mu wszystkie
imiona. adne nie wyda o mu si znajome. Spojrza jej prosto w oczy i rzek :
- B musia odej z fabryki.
Valona zmarszczy a brwi. Jej okr a, szeroka twarz o p askich i wydatnych
ko ciach policzkowych wyra a niepokój.
- To chyba nie by oby dobrze.
- Musz dowiedzie si wi cej o sobie.
Valona zwil a wargi.
- My , e nie powiniene .
Rik odwróci si . Wiedzia , e jej troska jest szczera. To ona za atwi a mu prac w
fabryce. Nie mia adnego do wiadczenia z maszynami. A mo e mia , ale nie pami ta .
W ka dym razie to Lona upiera a si , e jest zbyt drobny, aby pracowa fizycznie, i
zgodzili si przeszkoli go za darmo. Przedtem, w tych koszmarnych dniach, kiedy z
trudem wydawa jakie d wi ki i nie wiedzia , co robi z po ywieniem, dogl da a go i
ywi a. Utrzyma a go przy yciu.
- Musz - powiedzia .
- Czy znów masz te bóle g owy, Rik?
- Nie. Naprawd co sobie przypomnia em. Pami tam, co robi em przedtem...
Przedtem!
Nie wiedzia , co chce jej powiedzie . Odwróci wzrok. Ciep emu, agodnemu s cu
pozosta o co najmniej dwie godziny drogi do linii horyzontu. Monotonne rz dy
robotniczych sypialni, które otacza y fabryk , stanowi y m cz cy widok, ale Rik
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
wiedzia , e gdy wejd na szczyt wzniesienia, ujrz przed sob pole pi knie wyz ocone
szkar atem zachodu.
Lubi patrze na pola. Od pierwszego spojrzenia ten widok uspokaja go i koi .
Zanim jeszcze dowiedzia si , e te barwy s nazywane szkar atem i z otem, nim
powiedziano mu, e s takie rzeczy jak kolory, zanim potrafi wyrazi zadowolenie
inaczej ni cichym gulgotem - na widok pól szybciej przechodzi y mu bóle g owy. W
ka dy wolny dzie Valona po ycza a skuter diamagnetyczny i wywozi a go z wioski.
dzili, lizgaj c si , stop nad ziemi na g adkiej poduszce pola antygrawitacyjnego, a
znale li si ca e mile od ludzkich osiedli, gdzie tylko wiatr owiewa mu twarz, nios c
zapach kwitn cego kyrtu.
Siadali potem przy drodze, otoczeni zapachem i barw , i dzielili si kostk
od ywcz , grzej c si w s cu, póki nie nadesz a pora powrotu.
Te wspomnienia poruszy y Rika.
- Chod my na pola. Lona - powiedzia .
- Ju pó no.
- Prosz . Tylko za miasto.
Pogrzeba a w chudej sakiewce, któr nosi a za pasem z mi kkiej niebieskiej skóry -
jedynym luksusem, na jaki sobie pozwoli a. Rik chwyci j za r .
- Chod my pieszo.
Pó godziny pó niej zeszli z g ównej drogi na kr te, g adkie szutrowe dró ki. Szli w
bokim milczeniu i Valona poczu a znajome uk ucie l ku. Nie znajdowa a w ciwych
ów, eby wyrazi swoje uczucia, wi c nigdy nie próbowa a.
Co b dzie, je li j opu ci? By ma y, nie wy szy od niej i troch l ejszy. Pod
wieloma wzgl dami przypomina bezradne dziecko. Jednak zanim wyczy cili mu umys ,
musia by wykszta conym cz owiekiem. Bardzo wa nym cz owiekiem.
Valona nie odebra a prawie adnego wykszta cenia; nauczono j tylko czyta i pisa
oraz obs ugiwa maszyny w fabryce, ale wiedzia a, e nie wszyscy ludzie s tak
ograniczeni. Na przyk ad Mieszczanin, którego ogromna wiedza by a tak pomocna im
wszystkim. Czasem przybywali tu na inspekcj Posiadacze. Nigdy nie widzia a adnego
z bliska, ale raz, w czasie urlopu, odwiedzi a Miasto i widzia a z daleka grupk
niewiarygodnie pi knych istot. Czasami robotnikom pozwalano s ucha , jak rozmawiaj
wykszta ceni ludzie. Mówili inaczej, p ynniej, d szymi s owami i bardziej mi kko. W
podobny sposób zaczyna mówi Rik, w miar jak wraca a mu pami .
Jego pierwsze s owa przestraszy y j . To przysz o tak nagle po d ugim skamleniu
wywo anym bólem g owy. Wymówi je z dziwnym akcentem. I nie pozby si go, cho
próbowa a poprawi jego wymow .
Ju wtedy obawia a si , e on przypomni sobie zbyt wiele i porzuci j . By a tylko
Valona March. Wo ali na ni Du a Lona. Nie wysz a za m . I nigdy nie wyjdzie. Taka
wielka dziewucha o du ych stopach i czerwonych od pracy r kach nigdy nie znajdzie
a. Mog a jedynie spogl da z ponur uraz na ch opców, którzy ignorowali j na
wi tecznych festynach. By a zbyt du a na chichoty i g upie u mieszki.
Nigdy nie b dzie mia a dziecka, które mog aby przytuli i pie ci . Inne dziewczyny
rodzi y dzieci, jedna po drugiej, a ona mog a tylko zerka na czerwone bezw ose g ówki,
zamkni te oczka, bezradnie zaci ni te pi stki, za linione buzie...
- Teraz twoja kolej, Lona.
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
- Kiedy b dziesz mia a dziecko, Lona?
Mog a tylko odwróci si i odej .
Rik, kiedy si pojawi , by jak dziecko. Musia a go karmi i poi , wyprowadza na
ce i koi do snu, gdy cierpia na bóle g owy.
Dzieciaki biega y za ni , wy miewaj c si . „Lona ma ch opaka - krzycza y. - Du a
Lona ma stukni tego ch opaka. Ch opak Lony to czubek”.
Pó niej, kiedy Rik chodzi ju sam (kiedy zacz stawia pierwsze kroki, by a tak
dumna, jakby mia - przypuszczalnie - nie trzydzie ci jeden lat, ale jeden rok) i chodzi
bez opieki po ulicach miasteczka, opada y go gromad , wy miewaj c si i natrz saj c,
eby zobaczy , jak doros y m czyzna zas ania oczy ze strachu i kuli si , reaguj c tylko
skomleniem. Nieraz wypada a z domu, krzycz c na nie i wymachuj c pot nymi
ku akami.
Nawet doro li obawiali si jej pi ci. Kiedy po raz pierwszy przyprowadzi a Rika do
pracy w fabryce, jednym ciosem obali a kierownika swojego dzia u, który za jej plecami
wygadywa o nich jakie wi stwa. Rada pracowników ukara a j za to potr ceniem
tygodniówki i mo e zosta aby pos ana do Miasta pod s d Posiadaczy, gdyby nie
interwencja Mieszczanina i fakt, e zosta a wyra nie sprowokowana.
Tak wi c nie chcia a, eby Rik nadal odzyskiwa pami . Wiedzia a, e nie mo e
mu niczego zaofiarowa ; by a samolubna w swoim pragnieniu, aby na zawsze pozosta
taki zagubiony i bezradny. To dlatego, e nigdy nie mia a nikogo, kto tak ca kowicie
nale by do niej. I dlatego, e obawia a si powrotu do samotno ci.
- Jeste pewien, e co ci si przypomnia o, Rik?
- Tak.
Przystan li w ród pól, a s ce u ycza o swego czerwieniej cego blasku
wszystkiemu, co ich otacza o. Niebawem zerwie si agodny i pachn cy, wieczorny
wietrzyk; kratownica kana ów nawadniaj cych ju zaczyna a sp ywa purpur .
- Mog wierzy moim wspomnieniom, kiedy mi wracaj , Lona - powiedzia . -
Wiesz, e tak. Na przyk ad, nie ty nauczy mnie mówi . Sam przypomnia em sobie
owa. Prawda? Prawda?
- Tak - przyzna a niech tnie.
- Pami tam nawet to, jak zabiera mnie na pola, zanim zacz em mówi . Ci gle
przypominam sobie nowe rzeczy. Wczoraj przypomnia em sobie, jak z apa dla mnie
kyrtow much . Trzyma j w z onych d oniach i kaza mi przy oko do
twoich kciuków, ebym zobaczy , jak wieci w ciemno ci, purpurowo i pomara czowo.
mia em si i próbowa em wcisn r mi dzy twoje d onie, eby j schwyta , a ona
uciek a i rozp aka em si . Wtedy nie wiedzia em, e to kyrtow mucha, ani niczego,
jednak teraz wietnie to pami tam. Nigdy mi o tym nie opowiada , prawda, Lona?
Potrz sn a g ow .
- Ale tak by o, prawda? Dobrze pami tam.
- Tak, Rik.
- A teraz przypomnia em sobie co , co by o przedtem. Musia o by jakie przedtem,
Lona.
Musia o. Kiedy o tym my la a, robi o jej si ci ko na sercu. Przedtem by o inaczej,
na pewno nie tak jak tu i teraz. Tamto z pewno ci oznacza o inny wiat. Wiedzia a to,
gdy jedynym s owem, jakiego sobie nie przypomnia , by a nazwa „kyrt”. Musia a
nauczy go, jak nazywa si najwa niejsza rzecz na ca ej Florinie.
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
- Co sobie przypomnia ? - zapyta a.
W tym momencie podniecenie Rika nagle opad o. Zgarbi si .
- Nie widz w tym wiele sensu, Lona. Po prostu wiem, e kiedy pracowa em i
wiem, co robi em. Przynajmniej tak mi si zdaje.
- Co robi ?
- Analizowa em Nico .
Gwa townie obróci a si do niego, zagl daj c mu w oczy. Na chwil po a mu
na czole, a cofn si , zirytowany. Powiedzia a:
- Chyba nie masz znów bólu g owy, Rik? Nie bola a ci od kilku tygodni.
- Nic mi nie jest. Nie m cz mnie.
Odwróci a oczy, wi c natychmiast doda :
- Wcale nie chcia em powiedzie , e mnie m czysz, Lono. Po prostu czuj si
dobrze i nie musisz si o mnie martwi .
Poja nia a.
- Co oznacza s owo „analizowa ”?
Zna s owa, których ona nie rozumia a. Z podziwem my la a, jaki musia by kiedy
wykszta cony.
Zastanawia si chwil .
- Oznacza... oznacza „roz na cz ci”. Wiesz, jak wtedy gdy rozebrali my
sortownik, eby sprawdzi , dlaczego daje nierówny promie skanuj cy.
- Aha. Rik, ale jak mo na pracowa , je li si nie analizuje niczego? To nie jest
praca.
- Nie powiedzia em, e nie analizowa em niczego. Mówi em o Nico ci. Przez du e
„N”.
- Czy to nie to samo?
Zaczyna si , pomy la a. Ju ma j za g upi . Nied ugo porzuci j ze wzgard .
- Nie. Oczywi cie, e nie. - Odetchn g boko. - Obawiam si , e nie potrafi tego
wyt umaczy . Tylko tyle pami tam. Jednak moja praca musia a by wa na. Tak czuj .
Na pewno nie by em przest pc !
Valona skrzywi a si . Nie powinna mu by a tego mówi . Uspokaja a si , e
ostrzeg a go tylko, dla jego dobra, ale teraz czu a, e chodzi o jej o to, eby mocniej
zwi za go ze sob .
Zdarzy o si to, gdy zacz mówi . To sta o si tak nagle, e wystraszy a si . Nawet
nie mia a wspomnie o tym Mieszczaninowi. W pierwszy wolny od pracy dzie podj a
pi kredytów ze swojej polisy na ycie - i tak nigdy nie b dzie m czyzny, który
móg by skorzysta z tych pieni dzy po jej mierci - i zaprowadzi a Rika do lekarza w
Mie cie. Mia a nazwisko i adres zapisane na skrawku papieru, ale i tak min y dwie
okropne godziny, zanim w ród olbrzymich filarów unosz cych Górne Miasto ku s cu
odnalaz a drog do w ciwego budynku.
Upar a si , e b dzie patrze , a doktor robi najró niejsze straszne rzeczy dziwnymi
przyrz dami. Kiedy w g ow Rika mi dzy dwie p ytki metalu i sprawi , e zacz a
wieci jak kyrtowa mucha w nocy, Valona skoczy a na równe nogi, eby go
powstrzyma . Zawo dwóch m czyzn, którzy si wywlekli j z gabinetu.
Pó godziny pó niej lekarz przyszed do niej, wysoki i chmurny. Czu a si przy nim
niepewnie; mimo e prowadzi gabinet w Dolnym Mie cie, by Posiadaczem. Ale oczy
mia agodne, a nawet dobre. Wyciera r ce w ma y r cznik, który cisn potem do kosza,
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
chocia Lonie wyda si ca kiem czysty.
- Gdzie spotka tego m czyzn ? - zapyta .
Ostro nie poda a mu bli sze szczegó y, ograniczaj c si do najwa niejszych faktów
i w ogóle nie wspominaj c o Mieszczaninie i stra nikach.
- A zatem nic o nim nie wiesz?
Potrz sn a g ow .
- Nie wiem, kim by przedtem.
- Ten cz owiek zosta poddany dzia aniu psychosondy. Czy wiesz, co to takiego?
Najpierw potrz sn a g ow , lecz zaraz szepn a suchymi ustami:
- Czy to co , czego u ywaj na szale ców, doktorze?
- I przest pców. W ten sposób zmieniaj umys y dla dobra ich w cicieli. Lecz ich
umys y albo zmieniaj te cz ci, które ka im kra i zabija . Rozumiesz?
Rozumia a. Poczerwienia a i oznajmi a:
- Rik nigdy niczego nie ukrad ani nikogo nie skrzywdzi .
- Nazywasz go Rik? - Wygl da na ubawionego. - S uchaj, sk d wiesz, co robi ,
zanim go spotka ? Trudno to wywnioskowa w obecnym stanie jego mózgu.
Sondowano g boko i mocno. Nie mog stwierdzi , jaka cz jego pami ci zosta a
ca kowicie usuni ta, a jak utraci czasowo w wyniku szoku. Chc powiedzie , e z
czasem cz ciowo odzyska pami , podobnie jak mow , jednak nie ca . Powinien zosta
na obserwacji.
- Nie, nie. Musi zosta ze mn . Dobrze si nim opiekuj , doktorze.
Zmarszczy brwi, ale przemówi jeszcze uprzejmiej.
- Hmm, my la em o tobie, dziewczyno. Mo e nie ca e z o usuni to. Chyba nie
chcesz, eby ci kiedy skrzywdzi ?
W tym momencie piel gniarka wyprowadzi a Rika. Uspokaja a go agodnie, jak
przestraszone dziecko. Rik przy d do czo a i patrzy pustym wzrokiem, a jego
spojrzenie pad o na Valon ; wtedy wyci gn r ce i zawo s abym g osem:
- Lona...!
Podbieg a do niego i mocno obj a go ramionami. Powiedzia a lekarzowi:
- On mnie nie skrzywdzi, cho by nie wiem co.
- Musz zg osi ten przypadek - rzek w zadumie doktor. - Nie wiem, jak uszed
uwagi w adz w takim stanie, w jakim musia by .
- Czy to oznacza, e zabior go, doktorze?
- Obawiam si , e tak.
- Prosz , doktorze, niech pan tego nie robi.
Wyszarpn a z kieszeni chusteczk , w której mia a pi kredytów z b yszcz cego
stopu.
- Wszystkie s pa skie, doktorze. Dobrze si nim zaopiekuj . On nikogo nie
skrzywdzi.
Lekarz spojrza na monety w swojej d oni.
- Pracujesz w fabryce, prawda?
Skin a g ow .
- Ile p ac ci tygodniowo?
- Dwa i osiem dziesi tych kredyta.
Lekko podrzuci monety, z brz kiem z apa je w powietrzu i poda Valonie.
- Zatrzymaj je, dziewczyno. Nie wezm ich.
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
Zdziwiona, przyj a pieni dze.
- Nie powie pan nikomu, doktorze?
Ale on powiedzia :
- Obawiam si , e musz . Tak ka e prawo.
Jak nieprzytomna pojecha a z powrotem do wioski, mocno obejmuj c Rika.
Nast pnego tygodnia w wiadomo ciach na hiperwideo podano, e w katastrofie
drogowej spowodowanej chwilow przerw promienia no nego zgin jaki lekarz.
Nazwisko brzmia o znajomo i w nocy porówna a je z zapisanym na skrawku papieru.
By o takie samo.
Zasmuci a si , bo by dobrym cz owiekiem. Jego nazwisko poda jej dawno temu
inny robotnik, jako lekarza Posiadaczy, który leczy tak e biednych. Zapisa a je na
wszelki wypadek. I kiedy by a w potrzebie, lekarz okaza jej serce. Jednak rado
górowa a nad smutkiem. Nie zd chyba zg osi przypadku Rika. Przynajmniej nikt nie
przyby do wioski, by go szuka .
Pó niej, gdy Rik coraz wi cej rozumia , opowiedzia a mu, co us ysza a od lekarza,
aby pozosta w wiosce, bezpieczny.
Rik potrz sn ni , wyrywaj c z zadumy.
- Nie s yszysz, co mówi ? - pyta . - Nie mog em by przest pc , skoro mia em tak
wa prac .
- A mo e co le zrobi ? - powiedzia a niepewnie. - Nawet je li by wa
osob . Nawet Posiadacze...
- Jestem pewny, e nie. Nie rozumiesz, e musz pozna prawd , eby przekona
innych? Nie ma innego sposobu. Musz porzuci fabryk i wiosk , eby dowiedzie si
wi cej o sobie.
Poczu a, e ogarnia j panika.
- Rik! To by oby niebezpieczne. Po co? Nawet je li analizowa Nico , dlaczego
koniecznie musisz dowiedzie si o tym wi cej?
- Z powodu innych rzeczy, które pami tam.
- Jakich?
- Wol ci nie mówi - szepn .
- Musisz komu powiedzie . Mo esz znów o nich zapomnie .
Chwyci j za r .
- Racja. Nie powiesz nikomu, prawda? B dziesz moj zapasow pami ci , w razie
gdybym zapomnia .
- Pewnie, Rik.
Rik rozejrza si wokó . wiat by bardzo pi kny. Valona mówi a mu kiedy , e w
Górnym Mie cie, a nawet wiele mil nad nim, wisi ogromny napis: „Florina jest
najpi kniejsza ze wszystkich planet Galaktyki”.
Patrz c dooko a, Rik by sk onny w to uwierzy .
- To okropne wspomnienie - powiedzia - ale je li ju co pami tam, to pami tam
dok adnie. Przypomnia em to sobie dzi po po udniu.
- Tak?
Patrzy na ni ze zgroz .
- Wszyscy na tej planecie umr . Wszyscy na Florinie.
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
2.
Mieszczanin
Myrlyn Terens w nie wyjmowa z pó ki ta z ksi , gdy us ysza dzwonek do
drzwi. Do pospolite rysy jego twarzy ci gn y si w zadumie, która teraz ust pi a
miejsca zwyk ej skupionej rozwadze. Przyg adzi r rzedniej ce jasne w osy
o rudawym odcieniu i krzykn : - Chwileczk !
Od film, nacisn przycisk i doskonale zamaskowany schowek wsun si z
powrotem w cian . Pro ci robotnicy i wie niacy, z którymi mia do czynienia, byli
dumni z tego, e cz owiek b cy jednym z nich - przynajmniej z pochodzenia - ma
filmy. Ten fakt jakby troch rozja nia monotonn pustk ich w asnych umys ów. A
jednak nie móg trzyma filmów na widocznym miejscu.
Ich widok popsu by wszystko. Móg by skr powa i tak niezbyt skorych do rozmowy
go ci. Mogli chwali si ksi kami swego Mieszczanina, ale gdyby widzieli je na w asne
oczy, Terens wyda by im si nazbyt podobny do Posiadacza.
Chodzi o te oczywi cie o Posiadaczy. Ma o prawdopodobne, aby który z nich
odwiedzi go w domu, lecz gdyby tak si sta o, rz d filmów stoj cych na widocznym
miejscu nie wiadczy by o roztropno ci. Terens by Mieszczaninem i zwyczajowo mia
pewne przywileje, ale lepiej zbytnio nie chwali si nimi.
- Id ! - krzykn znów.
Podszed teraz do drzwi, po drodze zapinaj c górny zamek swojej tuniki. Nawet
jego ubranie przypomina o strój Posiadacza. Czasami niemal zapomina , e urodzi si na
Florinie.
W progu stan a Valona March. Ugi a kolana i pochyli a g ow w pe nym
szacunku powitaniu. Terens szeroko otworzy drzwi.
- Wejd , Valono. Siadaj. Na pewno ju po godzinie policyjnej. Mam nadziej , e
stra nicy ci nie widzieli.
- Nie s dz , Mieszczaninie.
- No có , miejmy nadziej , e si nie mylisz. Masz kiepsk opini , wiesz.
- Tak, Mieszczaninie. Jestem wdzi czna za to, co kiedy dla mnie zrobi .
- Nie ma za co. Prosz , siadaj. Zjad aby co lub wypi a?
Sztywno wyprostowana, usiad a na skraju fotela i potrz sn a g ow .
- Nie, dzi kuj . Jad am.
W ród mieszka ców wioski proponowanie go ciowi pocz stunku nale o do
dobrego tonu. Natomiast przyj cie go uwa ano za nietakt. Wiedzia o tym i nie nalega .
- Masz jaki k opot, Valono? Znów Rik?
Valona kiwn a g ow , lecz widocznie nie znalaz a s ów, aby to bli ej wyja ni .
- Co niedobrze w fabryce? - zapyta Terens.
- Nie, Mieszczaninie.
- Znów ma bóle g owy?
- Nie, Mieszczaninie.
Terens zmru oczy i patrz c bystro, czeka .
- Hmm, Valono, chyba nie oczekujesz, e zgadn , jaki masz k opot, co? No ju ,
mów - inaczej nie zdo am ci pomóc. Bo chyba potrzebujesz pomocy.
- Tak, Mieszczaninie - powiedzia a i nagle wyrzuci a z siebie: - Jak mam ci
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
wyja ni , Mieszczaninie? To wygl da na gadanin szale ca.
Terens mia ochot poklepa j po ramieniu, ale wiedzia , e dziewczyna nie lubi
tego. Siedzia a, jak zwykle chowaj c wielkie r ce w r kawach ubrania. Zauwa , e
nerwowo zaplata i ciska krótkie, silne palce.
- Cokolwiek to jest, ch tnie pos ucham.
- Pami tasz, Mieszczaninie, jak przysz am do ciebie opowiedzie o lekarzu z Miasta
i tym, co mówi ?
- Tak, pami tam. I pami tam, e wyra nie ci powiedzia em, eby ju nigdy nie
robi a czego takiego bez porozumienia ze mn . Chyba sobie przypominasz?
Szeroko otworzy a oczy. Doskonale pami ta a jego gniew.
- Nigdy nie zrobi abym ju niczego takiego, Mieszczaninie. Po prostu chc ci
przypomnie , e obieca mi zrobi wszystko, ebym mog a zatrzyma Rika.
- I dotrzymam s owa. No wi c, czy by stra nicy pytali o niego?
- Nie. Och, Mieszczaninie, my lisz, e mog pyta ?
- Jestem pewien, e nie.
Traci cierpliwo .
- No, Valono, powiedz wreszcie, o co chodzi.
Zachmurzy a si .
- On mówi, e mnie opu ci. Chc , eby go powstrzyma .
- Dlaczego chce ci opu ci ?
- Mówi, e przypomina sobie ró ne rzeczy.
Na twarzy Terensa pojawi o si zainteresowanie. Pochyli si i mia ochot z apa
dziewczyn za r .
- Ró ne rzeczy? Jakie?
Terens pami ta dzie , gdy znaleziono Rika. Zobaczy gromad m odzie y nad
jednym z rowów nawadniaj cych na samym ko cu wioski. Nawo ywali go piskliwie.
- Mieszczaninie! Mieszczaninie!
Przybieg p dem.
- Co si sta o, Rasie?
Kiedy przyby do miasteczka, postara si zapami ta imiona wszystkich dzieci. To
by o dobrze widziane przez matki i u atwia o ycie w tych pierwszych miesi cach. Rasie
wygl da , jakby mu si co sta o.
- Patrz tam, Mieszczaninie! - zawo .
Pokazywa na co bia ego i wij cego si , a to co to by Rik. Pozostali ch opcy
niesk adnym chórem wywrzaskiwali wyja nienia. Terens zdo zrozumie , e bawili si
w jak gr wymagaj biegania, chowania si i szukania. Koniecznie musieli
powiedzie mu, jak nazywa si ta gra, jak przebiega a, do chwili gdy j przerwali,
sprzeczaj c si , który z nich i która strona „wygrywa a”. Wszystko to, rzecz jasna, nie
mia o adnego znaczenia.
Rasie, czarnow osy dwunastolatek, us ysza s abe poj kiwania i zbli si ostro nie.
dzi , e to jakie zwierz , mo e polny szczur, na którego mogliby zapolowa . Znalaz
Rika.
Na twarzach ch opców obrzydzenie i fascynacja walczy y o lepsze. Mieli przed sob
doros ego m czyzn , prawie nagiego, za linionego, cicho j cz cego i p acz cego,
bezradnie grzebi cego r kami i nogami. Z poro ni tej g stym zarostem twarzy
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
spogl da y t po niebieskie oczy. Przez chwil ich spojrzenie zatrzyma o si na twarzy
Terensa. M czyzna powoli podniós r i w sobie palec do ust.
Jedno z dzieci za mia o si .
- Patrz, Mieszczaninie! On ssie palec.
Ten okrzyk przerazi le cego. Twarz mu poczerwienia a i ci gn a si .
Zaskowycza cicho, bez ez i nie wyjmuj c palca z ust. Kciuk by mokry i ró owy w
porównaniu z reszt brudnej r ki.
Ten widok wyrwa Terensa z os upienia.
- Dobrze, ch opcy - powiedzia - nie powinni cie biega tak po polu. Niszczycie
upraw i wiecie, co b dzie, je li z api was rolnicy. Id cie st d i nie rozpowiadajcie o
tym. Ty, Rasie, biegnij do pana Jencusa i sprowad go tutaj.
Ull Jencus by w miasteczku kim w rodzaju lekarza. Przez jaki czas terminowa w
gabinecie prawdziwego lekarza w Mie cie, dzi ki czemu zwolniono go z obowi zku
pracy w polu czy w fabryce. Okaza o si to dobrym posuni ciem. Umia mierzy
temperatur , podawa pigu ki, robi zastrzyki oraz - co najwa niejsze - stwierdzi , czy
jaki przypadek jest na tyle powa ny, aby wymaga przekazania do szpitala w Mie cie.
Bez jego pó profesjonalnej pomocy nieszcz liwcy z zapaleniem opon mózgowych lub
zapaleniem wyrostka robaczkowego cierpieliby okropnie, cho krótko. A tak, nadzorcy
szemrali i niemal jawnie oskar ali Jencusa o pomaganie symulantom.
Jencus pomóg Terensowi ulokowa m czyzn w przyczepie skutera i staraj c si
nie rzuca w oczy, zawie li go do miasteczka.
Razem zmyli z niego grub skorup stwardnia ego brudu. Z w osami nic nie da o si
zrobi . Jencus ogoli m czyzn i zbada go najlepiej jak potrafi .
- Nie widz adnej infekcji - orzek . - By od ywiany. ebra nie stercz . Nie wiem,
co o tym my le . Jak s dzisz, Mieszczaninie, jak on si tu znalaz ?
Pyta tonem, w którym nie by o nadziei, e od Terensa mo na oczekiwa
odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie. Terens przyjmowa to z filozoficznym spokojem.
Kiedy wioska traci Mieszczanina, do którego przyzwyczai a si przez niemal pi dziesi t
lat, nowo przyby y i m odszy nast pca musi przygotowa si , e zostanie powitany
podejrzliwie i nieufnie. Nie by o w tym niczego osobistego.
- Obawiam si , e nie wiem - rzek .
- Nie umie chodzi , wiesz. Nie potrafi zrobi kroku. Musiano go tu podrzuci .
Wygl da, e równie dobrze móg by by niemowl ciem. Niczego nie umie.
- Czy to mo e by skutek jakiej choroby?
- adnej z tych, które znam. Mo e ma jakie k opoty z g ow , ale o tym nie mam
poj cia. Takie przypadki odsy am do Miasta. Widzia go kiedy , Mieszczaninie?
Terens u miechn si i powiedzia agodnie:
- Jestem tu dopiero od miesi ca.
Jencus westchn i wyj chusteczk .
- Tak. Stary Mieszczanin by porz dnym cz owiekiem. Dobrze opiekowa si nami,
naprawd . Ja mieszkam tu prawie sze dziesi t lat i nigdy nie widzia em tego faceta.
Musi by z innego miasteczka.
Jencus by pulchny. Wygl da na kogo , kto urodzi si pulchny, a poniewa
wrodzona sk onno do tycia czy a si z brakiem ruchu, nic dziwnego, e nawet tak
krótk przemow przerywa y sapania i daremne próby otarcia b yszcz cego czo a
ogromn czerwon chustk .
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
- Nie wiem, co powiedzie stra nikom.
Stra nicy oczywi cie przyszli. Tego nie da o si unikn . Ch opcy opowiedzieli
wszystko rodzicom; rodzice sobie nawzajem. ycie w miasteczku p yn o do
monotonnie. Nawet takie zdarzenie by o warte przekazania ka demu przez ka dego.
Stra nicy po prostu musieli si o tym dowiedzie .
Stra nicy byli cz onkami Stra y Flori skiej. Nie pochodzili z Floriny, nie byli tak e
rodakami przyby ych z Sark Posiadaczy. Byli zwyczajnymi najemnikami, za sowit
zap at utrzymuj cymi porz dek na planecie, co wyklucza o ewentualne le ulokowane
sympatie do Flori czyków, z którymi nie czy y ich adne wi zy krwi.
Przyszli we dwóch, a z nimi nadzorca z fabryki, którego rozsadza o wprost poczucie
asnej - niewielkiej zreszt - wa no ci.
Stra nicy byli znudzeni i oboj tni. Ogl danie jakiego debila mo e i wchodzi w
zakres ich obowi zków, ale na pewno nie jest zaj ciem ekscytuj cym. Jeden z nich
zwróci si do nadzorcy:
- No, ile czasu zajmie ci identyfikacja? Kim jest ten cz owiek?
Nadzorca energicznie potrz sn g ow .
- Nigdy go nie widzia em, oficerze. On nie jest st d!
Stra nik zwróci si do Jencusa.
- Mia jakie papiery?
- Nie, prosz pana. Tylko brudny achman. Spali em go, eby zapobiec zarazie.
- Co mu jest?
- Ma le w g owie, o ile mog stwierdzi .
W tej chwili Terens wzi stra ników na bok. Byli znudzeni, wi c dlatego ust pliwi.
Ten, który zadawa pytania, trzymaj c notes powiedzia :
- No, dobra, nawet nie warto zapisywa . To nie nasza sprawa. Pozb cie si go
jako .
I poszli.
Nadzorca zosta . Mia piegi, rude w osy oraz spore i nastroszone w sy. Od pi ciu at
by nadzorc o niewzruszonych zasadach, co oznacza o, e ponosi odpowiedzialno za
cis e przestrzeganie przepisów w swojej fabryce.
- Patrzcie tylko - rzuci gniewnie. - I co tu zrobi z czym takim? Te cholerne
nieroby s tak zaj te gadaniem, e przesta y pracowa .
- Wedle mnie, trzeba pos go do szpitala w Mie cie - rzek Jencus, pracowicie
ocieraj c si chusteczk . - Ja tu nic nie poradz .
- Szpital w Mie cie! - przerazi si nadzorca. - A kto za to zap aci? Kogo na to sta ?
On nie jest jednym z nas, prawda?
- O ile wiem, to nie - przyzna Jencus.
- No wi c czemu my mamy p aci ? Dowiedzcie si , sk d jest. Niech zap aci jego
miasto.
- A jak mamy si dowiedzie ? Powiedz nam.
Nadzorca zamy li si . Wysun j zyk i dotkn nim szorstkiej rudej szczeciny na
górnej wardze.
- Zatem b dziemy musieli po prostu pozby si go. Tak jak powiedzia stra nik.
Terens przerwa mu.
- Zaraz, zaraz. Co masz na my li?
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
- Przecie on równie dobrze móg by nie . To by oby dla niego lepsze - odpar
nadzorca.
- Nie wolno zabija ywego cz owieka.
- No to mo e ty powiesz mi, co robi .
- A gdyby zaopiekowa si nim kto z mieszka ców?
- Któ by zechcia ? Mo e ty?
Terens zignorowa bezczelno tej uwagi.
- Ja mam co robi .
- Tak jak ka dy. Nie mog dopu ci , eby kto zaniedbywa prac w fabryce z
powodu opieki nad tym pó ówkiem.
Terens westchn i rzek bez urazy:
- S uchaj, nadzorco, b my rozs dni. Gdyby w tym kwartale nie uda o ci si
wykona planu, b móg przypuszcza , e to dlatego, e jeden z twoich robotników
opiekowa si tym biedakiem, i wstawi si za tob u Posiadaczy. Je li nie - powiem po
prostu, e nie znam adnych powodów, dla jakich mia by go nie wykona .
Nadzorca spojrza na niego z ym wzrokiem. Mieszczanin by tu zaledwie miesi c, a
ju wtr ca si w sprawy ludzi, którzy mieszkali w miasteczku przez ca e ycie. Ale
jednak mia papier z podpisami Posiadaczy. Lepiej z nim w zgodzie.
- Tylko kto go zechce? - Nagle zrodzi o si w nim potworne przypuszczenie. - Ja nie
mog . Mam troje dzieci i on .
- Wcale ci tego nie proponuj .
Terens spojrza za okno. Teraz, gdy stra nicy odeszli, wokó domu Mieszczanina
zebra si g sty, poszeptuj cy t um. Przewa nie dzieci, za ma e, eby pracowa , i rolnicy
z pobliskich farm. By o te kilku robotników, którzy pracowali na innych zmianach.
Terens zauwa stoj z boku dziewczyn . Cz sto widywa j w ci gu minionego
miesi ca. Silna, zaradna, ci ko pracuj ca. Wrodzona inteligencja ukryta pod
nieszcz liwym wyrazem twarzy. Gdyby by a m czyzn , mog aby zosta wybrana na
przysz ego Mieszczanina. By a jednak kobiet , sierot , najwidoczniej niezbyt sk onn do
romantycznych uniesie . Jednym s owem, samotna kobieta, jak te zapewne pozostanie.
- A ona? - zapyta .
Nadzorca spojrza i wrzasn :
- Do jasnej cholery! Przecie ona powinna by w pracy.
- Dobrze, dobrze - uspokaja Terens. - Jak ona si nazywa?
- Valona March.
- Racja. Teraz pami tam. Zawo aj j tu.
Od tej pory Terens sta si nieoficjalnym opiekunem tych dwojga. Robi co móg ,
eby uzyska dla niej dodatkowe racje ywno ci, kupony odzie owe i wszystko, czego
potrzebowa o dwoje doros ych (jedno nie rejestrowane), aby z jednej pensji. Pomóg
jej wywalczy przeszkolenie Rika w fabryce kyrtu. Jego interwencja zapobieg a
surowszej karze, gdy Valona pok óci a si z kierownikiem dzia u. mier lekarza w
Mie cie sprawi a, i nie musia podejmowa dalszych dzia , jednak by na nie
przygotowany. To oczywiste, e Valona przychodzi a do niego ze wszystkimi k opotami,
wi c teraz czeka , a odpowie na jego pytanie.
Valona waha a si jeszcze, ale w ko cu powiedzia a:
- On mówi, e wszyscy na wiecie umr .
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
Terens by wstrz ni ty.
- Czy powiedzia dlaczego?
- Mówi, e nie wie. Po prostu twierdzi, e przypomina sobie co , co wiedzia , zanim
sta si taki - no, taki jaki jest. Jak powiada, pami ta, e wykonywa jak wa prac ,
ale ja nie rozumiem, na czym ona polega a.
- A jak opisuje to, co robi ?
- Mówi, e a... analizowa Nico , przez du e N.
Valona przez chwil czeka a na komentarz, po czym doda a po piesznie:
- Analizowa to znaczy rozbiera co na cz ci, jak...
- Wiem, co to znaczy, dziewczyno.
Valona spogl da a na niespokojnie.
- Mieszczaninie, czy wiesz, o co mu chodzi?
- Mo e.
- Ale jak kto mo e robi co z Nico ci ?
Terens wsta . U miechn si przelotnie.
- No, có , Valono, nie wiesz, e ca a Galaktyka sk ada si g ównie z Nico ci?
Valona nie dozna a gwa townego ol nienia, ale przyj a takie wyja nienie.
Mieszczanin by bardzo wykszta conym cz owiekiem. Poczu a niespodziewane uk ucie
dumy na my l, e Rik by wykszta cony jeszcze lepiej.
- Chod - Terens wyci gn do niej r .
- Dok d idziemy? - spyta a.
- Hmm, gdzie jest Rik?
- W domu - odpar a. - pi.
- Dobrze. Odprowadz ci . Chyba nie chcesz, eby stra nicy z apali ci sam na
ulicy?
Noc wioska wygl da a na zupe nie wymar . Wzd jedynej uliczki rozdzielaj cej
rz dy robotniczych chat pali y si m tne wiat a. Deszcz wisia w powietrzu, ale tylko
przelotny, ciep y deszczyk, jaki pada co wieczór. Nie musieli wk ada p aszczy.
Valona jeszcze nigdy nie by a tak pó no poza domem w dniu pracy. Kuli a si ze
strachu s ysz c odg os w asnych kroków i nas uchiwa a, czy nie nadchodz stra nicy.
- Nie musisz i na palcach, Valono - rzek jej Terens. - Jestem z tob .
Jego g os zabrzmia niespodziewanie g no w ród ciszy i Valona a podskoczy a.
Pos ucha a go i szybko ruszy a naprzód.
Chata Valony by a ciemna jak inne; ostro nie weszli do rodka. Terens urodzi si i
wychowa w takiej samej cha upie i cho od tego czasu zd mieszka na Sark, a teraz
zajmowa trzy pokoje z bie wod , surowe wyposa enie ubogiego wn trza obudzi o w
nim nostalgiczny smutek. Robotnikom wystarcza jeden pokój, ko, komoda, dwa
krzes a, cementowa posadzka i ubikacja w rogu.
Kuchnia by a niepotrzebna, gdy wszystkie posi ki jadano w fabryce, podobnie
azienka, poniewa tu za domami wznosi si rz d przybudówek i publicznych ni. W
umiarkowanym, sta ym klimacie okna nie wymaga y przystosowania do ochrony przed
zimnem i deszczem. We wszystkich czterech cianach znajdowa y si otwory okienne z
okiennicami, a okapy nad nimi wystarczaj co zabezpiecza y wn trze przed nocnymi
bezwietrznymi opadami.
W wietle ma ej kieszonkowej latarki, któr trzyma w r ku, Terens zauwa , e w
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
jednym rogu pokoju stoi stary parawan. Przypomnia sobie, e zdoby go dla Valony, gdy
Rik sta si w mniejszym stopniu ch opcem, a w wi kszym m czyzn . Zza zas ony
dobiega regularny oddech pi cego.
Terens ruchem g owy wskaza parawan.
- Obud Rika, Valono.
Dziewczyna zastuka a w parawan.
- Rik! Rik, dziecino!
Krzykn cicho.
- To ja, Lona - uspokoi a go.
Weszli za zas on i Terens skierowa promie latarki najpierw na twarz swoj i
Lony, a potem na Rika. Rik os oni si r przed wiat em.
- O co chodzi?
Terens przysiad na skraju ka. Zauwa , e Rik pi w ku nale cym do
standardowego wyposa enia domku. Zaraz na pocz tku Mieszczanin znalaz Valonie
stare, troch ko lawe e, które widocznie przydzieli a sobie.
- Rik - powiedzia . - Valona twierdzi, e zaczynasz przypomina sobie ró ne rzeczy.
- Tak, Mieszczaninie.
Rik zawsze zachowywa si pokornie wobec Mieszczanina, który by
najwa niejszym ze znanych mu ludzi. Nawet g ówny dyrektor fabryki by uprzejmy dla
Mieszczanina. Rik przekaza mu strz py wiadomo ci, jakie zdo sobie przypomnie .
- Czy przypomnia sobie co jeszcze, od kiedy opowiedzia o tym Valonie?
- Nic wi cej, Mieszczaninie.
Terens ciska w jednej d oni palce drugiej.
- No dobrze, Rik. pij dalej.
Valona wysz a za nim na próg. Usi owa a powstrzyma dr enie warg i otar a oczy
wierzchem szorstkiej d oni.
- Czy on b dzie musia mnie opu ci ?
Terens wzi j za r i rzek powa nie:
- Zachowuj si jak doros a, Valono. Zabior go st d na krótko, a potem znów
przyprowadz .
- A pó niej?
- Nie wiem. Musisz zrozumie , Valono. Teraz najwa niejsz rzecz na wiecie jest
poznanie wszystkich wspomnie Rika.
Valona spyta a nagle:
- Chcesz powiedzie , e wszyscy na Florinie mog umrze , tak jak on twierdzi?
Terens zacisn z by.
- Nie mów o tym nikomu, Valono, bo stra nicy zabior Rika na zawsze. Mówi
powa nie.
Odwróci si i powoli, w zadumie poszed do domu, nie zauwa aj c, jak trz mu
si r ce. Daremnie próbowa zasn ; po godzinie w czy narkopole. By o jedn z
pami tek, jakie przywióz z Sark, wracaj c na Florin , gdzie mia zosta Mieszczaninem.
Za je na g ow jak cienk czarn czapk . Ustawi wy cznik na pi godzin i
wcisn przycisk.
Zd jeszcze wygodnie u si na ku, nim nast pi a opó niona reakcja
centrów wiadomo ci, która pogr a go w wolnym od majaków nie.
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
3.
Bibliotekarka
Zostawili skuter diamagnetyczny w schowku przed granic Miasta. Skutery by y w
Mie cie rzadko ci i Terens nie chcia zwraca na siebie uwagi. Przez chwil pomy la ze
ci o tych w Górnym Mie cie z ich samochodami diamagnetycznymi i yroskopami
antygrawitacyjnymi. Ale to by o Górne Miasto. Tam wszystko by o inne.
Rik czeka , a Terens zamknie schowek i zabezpieczy go odciskiem palca. Mia na
sobie nowy jednocz ciowy strój i czu si troch dziwnie. Niech tnie poszed za
Mieszczaninem pod pierwsz z wysokich, mostopodobnych budowli podtrzymuj cych
Górne Miasto.
Wszystkie inne miasta na Florinie mia y swoje nazwy, a na to mówiono po prostu
„Miasto”. yj cy w nim i wokó niego robotnicy i wie niacy byli przez reszt
mieszka ców planety uwa ani za szcz ciarzy. W Mie cie byli lepsi lekarze i lepsze
szpitale, wi cej fabryk i sklepów z alkoholem, a nawet rzadziej pada deszcz. Mieszka cy
Miasta nie byli a tak bardzo zadowoleni. yli w cieniu Górnego Miasta.
Górne Miasto dok adnie odpowiada o swojej nazwie, gdy Miasto dzieli o si na
dwie cz ci, po one poni ej i powy ej poziomej p yty elazobetonu, która spoczywa a
na oko o dwudziestu tysi cach stalowych podpór i mia a siedemdziesi t kilometrów
kwadratowych powierzchni. Ni ej, w cieniu, yli „tubylcy”. Nad nimi, w s cu,
Posiadacze. Przebywaj c w Górnym Mie cie trudno by o uwierzy , e znajduje si ono
na Florinie. Mieszka cy sk adali si g ównie z Sarka czyków i z niewielkiej liczby
stra ników. Byli oni klas wy sz w dos ownym znaczeniu tego okre lenia.
Terens zna drog . Szed szybko, unikaj c spojrze przechodniów, którzy z
mieszanin zazdro ci i niech ci patrzyli na jego strój Mieszczanina. Rik mia krótsze
nogi i porusza si mniej dostojnie, próbuj c dotrzyma kroku Terensowi. Niewiele
zapami ta ze swojego pierwszego pobytu w Mie cie. Teraz wydawa o mu si zupe nie
inne. Wtedy by o tu pochmurno. Dzi wieci o s ce, pra c przez regularne otwory w
elazobetonie nad g ow i tworz c prostok ty blasku, przy których oddzielaj ca je
przestrze zdawa a si jeszcze ciemniejsza. W miarowym, niemal hipnotycznym rytmie
raz po raz nurzali si w pasmach jasno ci.
Starsi ludzie siedzieli w wózkach na s cu, grzej c si i przesuwaj c wraz z ruchem
plam. Czasem zasypiali i zostawali w cieniu, kiwaj c si w fotelach, a budzi o ich
skrzypienie kó przy zmianie pozycji cia a. Miejscami matki prawie tarasowa y pasma
gromadkami pociech.
- Teraz wyprostuj si , Rik - rzek Terens. - Jedziemy na gór .
Sta przed konstrukcj wype niaj przestrze mi dzy czterema kolumnami, od
ziemi po Górne Miasto.
- Boj si - powiedzia Rik.
Domy li si , co to za konstrukcja. To by a winda prowadz ca na górny poziom.
To by o oczywi cie konieczne. Produkowano na dole, a konsumowano na górze. Do
Dolnego Miasta wysy ano substraty i pó produkty spo ywcze, a do Górnego p yn y
gotowe artyku y i dobre jedzenie. Nadmiar ludno ci wegetowa na dole; pokojówki,
ogrodnicy, szoferzy i robotnicy budowlani wykorzystywani na górze.
Terens nie zwraca uwagi na niepokój Rika. Dziwi si , e i jego serce bije mocniej.
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
Nie ze strachu. Raczej z dzikiej satysfakcji, e jedzie w gór . Stanie na tym wi tym
elazobetonie, podepcze go, strz nie na kurz ze swoich nóg. Jako Mieszczanin, móg to
uczyni . Rzecz jasna, dla Posiadaczy nadal by jedynie flori skim tubylcem, ale jako
Mieszczanin, móg depta po elazobetonie, ilekro mia na to ochot .
Na Galaktyk , jak e on ich nienawidzi !
Stan , zrobi g boki wdech i przywo wind . Nie by o sensu pogr si w
nienawi ci. Tyle lat przebywa na Sark; na samej Sark, w centrum i kolebce Posiadaczy.
Nauczy si znosi to w milczeniu. Nie powinien teraz zapomina tego, czego si
nauczy . Szczególnie teraz.
Us ysza szmer zatrzymuj cej si windy i ciana naprzeciw niego zapad a w
szczelin .
Tubylec obs uguj cy wind spojrza z niesmakiem.
- Tylko was dwóch.
- Tylko dwóch - powiedzia Terens, wchodz c. Rik szed za nim.
Windziarz nie zamierza unie ciany do poprzedniego po enia.
- Wy dwaj mo ecie poczeka na adunek, który idzie o drugiej, i pojecha z nim.
Nie b je dzi tam i z powrotem dla jakich dwóch facetów.
Splun precyzyjnie, dbaj c, by trafi w cement, a nie w pod og swojej windy.
- Gdzie wasze legitymacje pracownicze?
- Jestem Mieszczaninem - zaprotestowa Terens. - Nie widzisz po ubraniu?
- Ubranie nic nie znaczy. Hej, my lisz, e b ryzykowa utrat pracy, bo uda o ci
si ukra gdzie uniform? Gdzie wasze legitymacje?
Terens bez s owa poda mu standardow ksi eczk identyfikacyjn , któr ka dy
tubylec ma obowi zek stale nosi przy sobie, a na któr sk ada y si : numer rejestracyjny,
wiadectwo zatrudnienia, potwierdzenia op aty skarbowej i inne konieczne dokumenty.
Otworzy ksi eczk na czerwonej licencji Mieszczanina. Windziarz obejrza j
pobie nie.
- No, mo e i to ukrad , ale to nie moja sprawa. Masz j i przewioz ci , chocia
dla mnie Mieszczanin to tylko wymy lna nazwa krajowca. A ten drugi?
- Jest pod moj opiek - rzek Terens. - Mo e wjecha ze mn , czy te zawo amy
stra nika i sprawdzimy przepisy?
To by a ostatnia rzecz, jakiej móg by yczy sobie Terens, lecz zaproponowa to z
dostateczn doz pewno ci siebie, aby poskutkowa o.
- No dobra! Nie musisz si z ci .
ciana windy podnios a si i kabina z gwa townym szarpni ciem ruszy a w gór .
Windziarz ze z ci mrucza co pod nosem.
Terens u miechn si krzywo. To by o niemal normalne. Ludzie pracuj cy
bezpo rednio dla Posiadaczy lubili uto samia si z panami i kompensowali sobie w asn
ni szo ci lejszym przestrzeganiem zasady segregacji, szorstkim i niegrzecznym
traktowaniem innych. Byli „nadlud mi”, do których reszta Flori czyków ywi a szczer
nienawi , nie os abion , tak jak w przypadku Posiadaczy, przez wpojony szacunek.
Przebyli zaledwie dziesi metrów w gór , lecz drzwi otworzy y si na inny wiat.
Podobnie jak ojczyste miasta Sarka czyków - Górne Miasto zbudowano ze szczególn
trosk o dobór barw. Ka da konstrukcja, czy to budynek mieszkalny, czy gmach
publiczny, by a pokryta delikatn wielobarwn mozaik , która z bliska zdawa a si
bezsensown gmatwanin , a z odleg ci stu metrów przybiera a najró niejsze odcienie,
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
w zale no ci od k ta widzenia.
- Chod , Rik - powiedzia Terens.
Rik patrzy szeroko otwartymi oczami. Nie by o tu niczego ywego ani rosn cego!
Tylko kamie i kolory. Nie mia poj cia, e domy mog by tak wielkie. Nagle w jego
pami ci co si poruszy o. Przez sekund ten gmach wydawa mu si znajomy... A potem
wspomnienie znik o.
Obok mign samochód.
- Czy to Posiadacze? - szepn Rik.
Zd yli tylko zauwa krótko ostrzy one w osy, obszerne kaftany o szerokich
kawach, w jaskrawych barwach od b kitu do fioletu, spodenki z aksamitu i d ugie
po czochy, b yszcz ce, jakby utkano je z cienkich miedzianych drucików. Nie obdarzyli
Rika i Terensa nawet przelotnym spojrzeniem.
- M odzi - rzek Terens. Nie widzia ich z tak bliska od kiedy opu ci Sark. Na Sark
byli nie do zniesienia, ale tam przynajmniej byli u siebie. Tu, dziesi metrów nad
Piek em, anio owie byli nie na miejscu. Znów si skrzywi , opanowuj c przyp yw
bezp odnej nienawi ci.
Za nimi sykn dwuosobowy lizgacz. Nowy model z wbudowanym uk adem
kontroli powietrza. P yn g adko pi centymetrów nad powierzchni , na b yszcz cej
askiej podstawie, podwini tej w gór dla zmniejszenia oporu powietrza. Mimo to
szybkie rozcinanie przestrzeni dawa o charakterystyczny syk, który oznacza :
„Stra nicy”.
Obaj byli wysocy, jak wszyscy stra nicy, o szerokich jasnobr zowych twarzach,
askich ko ciach policzkowych, z d ugimi, prostymi, czarnymi w osami. Dla tubylców
wszyscy stra nicy wygl dali tak samo. B yszcz ca czer ich mundurów, podkre lona
przez o lepiaj co srebrne, strategicznie rozmieszczone sprz czki i ozdobne guziki,
odbiera a indywidualny wyraz twarzy i wzmaga a wra enie podobie stwa.
Jeden stra nik kierowa pojazdem. Drugi lekko przeskoczy przez jego p ytk burt .
- Ksi eczka! - powiedzia . Obejrza j machinalnie i zaraz odda Terensowi. - Cel
wizyty?
- Zamierzam skorzysta z biblioteki, oficerze. Mam do tego prawo.
Stra nik zwróci si do Rika.
- A ty?
- Ja... - zacz Rik.
- On mi towarzyszy - wyja ni Terens.
- On nie ma przywilejów Mieszczanina - powiedzia stra nik.
- Ja za niego odpowiadam.
Stra nik wzruszy ramionami.
- Twoja sprawa. Mieszczanie maj swoje przywileje, ale nie s Posiadaczami.
Pami taj o tym, ch opcze.
- Tak, oficerze. Przy okazji, czy móg by pan wskaza mi drog do biblioteki?
Stra nik wskaza mu kierunek cienk luf mierciono nego miotacza igie . Z
miejsca gdzie stali, biblioteka wygl da a jak plama jasnego cynobru, na wy szych
pi trach przechodz cego w szkar at. W miar jak podchodzili, szkar at sp ywa w dó .
Nagle Rik wyrzuci z siebie:
- My , e to nie adne.
Terens rzuci mu szybkie, zdziwione spojrzenie. Przywyk do tego wszystkiego na
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
Sark, ale i on te uwa Górne Miasto za nieco wulgarne. By o nawet bardziej
sarka skie ni sama Sark. Na Sark nie ka dy jest arystokrat . S nawet biedni
Sarka czycy, niektórzy maj si niewiele lepiej ni przeci tni Flori czycy. Tutaj
zamieszkiwa a wy cznie mietanka spo ecze stwa, co by o wida po bibliotece.
Nawet na Sark by o tylko kilka wi kszych od niej; o wiele za du a jak na potrzeby
Górnego Miasta, co wiadczy o o korzy ciach p yn cych z taniej si y roboczej. Terens
zatrzyma si przed ukowatym podestem prowadz cym do g ównego wej cia. Uk ad
kolorów podestu stwarza z udzenie stopni, co przydawa o bibliotece aury staro ci,
zazwyczaj towarzysz cej budynkom akademickim. Rzekome stopnie zbi y z tropu Rika,
który si potkn .
G ówny hol by wielki, zimny i prawie pusty. Bibliotekarka za samotnym biurkiem
wygl da a jak ma e, nieco pomarszczone ziarnko groszku w rozd tym str ku. Spojrza a i
unios a si z krzes a. Terens wyja ni pospiesznie:
- Jestem Mieszczaninem. Specjalne przywileje. Odpowiadam za tego tubylca. - W
wyci gni tej r ce trzyma dokumenty.
Bibliotekarka usiad a z powrotem i spojrza a surowo. Wyj a z przegródki kawa ek
metalu i podsun a Terensowi. Mieszczanin przycisn do prawy kciuk, a ona umie ci a
blaszk w innej przegródce, gdzie przez moment b ysn o fioletowe wiate ko.
- Sala dwie cie czterdzie ci dwa - powiedzia a bibliotekarka.
- Dzi kuj .
Pomieszczenia na drugim pi trze cechowa lodowaty brak jakiejkolwiek
osobowo ci, charakterystyczny dla ka dego ogniwa d ugiego cucha. Niektóre
pomieszczenia by y zaj te, o czym wiadczy y matowe i nieprzejrzyste glasytowe drzwi.
Wi kszo by a wolna.
- Dwa-cztery-dwa - rzek Rik. G os mia piskliwy.
- O co chodzi, Rik?
- Nie wiem. Jestem bardzo podniecony.
- By ju kiedy w bibliotece?
- Nie wiem.
Terens przy kciuk do aluminiowego kr ka, który przed pi cioma minutami
zosta uaktywniony na jego dotkni cie. Szklane drzwi otworzy y si na o cie , a potem -
kiedy weszli - zamkn y si bezg nie i zmatowia y, jakby zas oni te kotar .
Pozbawione okien i wszelkich ozdób pomieszczenie mia o oko o dwóch metrów
ugo ci i tyle szeroko ci. By o o wietlone rozproszon po wiat s cz si z sufitu i
napowietrzane. Jedynymi meblami by y si gaj ce od ciany do ciany biurko i stoj ca
przy nim wy cie ana, pozbawiona oparcia awa. Na biurku sta y trzy czytniki. Ich
mlecznobia e przednie cianki by y ustawione sko nie, pod k tem trzydziestu stopni.
Przed ka dym znajdowa y si liczne pokr a kontrolne.
- Wiesz, co to jest? - Terens usiad i po mi kk , pulchn d na jednym z
czytników.
Rik te usiad .
- Ksi ki? - spyta skwapliwie.
- No có - odpar niepewnie Terens. - To biblioteka, wi c fakt, e zgad , niewiele
znaczy. Umiesz obs czytnik?
- Nie, chyba nie, Mieszczaninie.
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
- Jeste pewien? Pomy l.
Rik dzielnie spróbowa .
- Przykro mi, Mieszczaninie.
- A wi c poka ci. Spójrz! Po pierwsze, tu widzisz ga z napisem „Katalog”, a
wokó niej litery alfabetu. Poniewa potrzebujemy encyklopedii, nastawimy ga na „E”
i wci niemy.
Zrobi to i od razu wydarzy o si kilka rzeczy. Matowe szk o o o - pojawi y si na
nim wiersze pisma. wiat o padaj ce z sufitu przygas o i czarne litery na tym tle sta y
si lepiej widoczne. Przy ka dym stanowisku wysun a si g adka p yta, jak j zyk
sterowany promieniem lasera.
Terens prztykn prze cznikiem i p yty wsun y si z powrotem.
- Nie b dziemy robi notatek - wyja ni . I doda : - Teraz, obracaj c to pokr o,
obejrzymy wszystkie has a na „S”.
Przez ekran przewin a si d uga lista materia ów, tytu ów, autorów i numerów
katalogowych, zatrzymuj c si na zwartej kolumnie z numerami tomów encyklopedii.
Nagle Rik powiedzia :
- Tymi ma ymi przyciskami wybierzesz litery i cyfry w ciwe dla ksi ki, o któr ci
chodzi, i zaraz zobaczysz j na ekranie.
Terens spojrza na niego.
- Sk d wiesz? Pami tasz?
- Mo e. Nie jestem pewien. Po prostu tak mi si wydaje.
- No có . Nazwijmy to inteligentnym domys em.
Mieszczanin wystuka kombinacj cyfr i liter. Szklana tafla przygas a, po czym
znów poja nia a. Oznajmi a: „Encyklopedia Sark, tom 54, Sol - Spec.”
- S uchaj, Rik - rzek Terens. - Nie zamierzam ci niczego sugerowa , wi c nie
powiem, o co mi chodzi. Chc tylko, eby przejrza ten tom i powiedzia , je li co wyda
ci si znajome. Rozumiesz?
- Tak.
- Dobrze. A teraz nie spiesz si .
Mija y minuty. Wtem Rik wstrzyma oddech i za pomoc pokr te zacz przewija
ekran wstecz. Kiedy sko czy , Terens przeczyta tytu i u miechn si z zadowoleniem.
- Teraz pami tasz? To nie przypadek? Pami tasz?
Rik energicznie skin g ow .
- Tak, Mieszczaninie. Nagle przypomnia em sobie.
By o to has o po wi cone kosmoanalizie.
- Wiem, co tu jest napisane - odezwa si Rik. - Zobaczysz, zaraz zobaczysz.
Mia k opoty z oddychaniem, a i Terens by niemal tak samo podekscytowany.
- No tak - powiedzia Rik - oni zawsze tak pisz .
Zacz czyta na g os, zacinaj c si , ale ze znacznie wi ksz wpraw ni ta, jak
móg wynie z kilku krótkich lekcji udzielonych mu przez Valon . Rik czyta :
- „Nic dziwnego, e kosmoanalityk jest introwertykiem i cz sto osobnikiem
nieprzystosowanym. Po wi cenie wi kszo ci doros ego ycia na samotne badania
straszliwej pustki mi dzy gwiazdami to wi cej, ni mo na wymaga od zupe nie
normalnego osobnika. Zapewne dlatego Instytut Kosmoanalizy przyj za swoj dewiz
nieco gorzkie stwierdzenie: <>„.
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
Przy ostatnich s owach Rik prawie wrzeszcza . Terens zapyta :
- Rozumiesz to, co przeczyta ?
Tamten spojrza na niego roziskrzonymi oczami.
- Tu pisz : „Analizujemy Nico ”. Pami ta em to. By em jednym z nich.
- By kosmoanalitykiem?
- Tak! - zawo Rik i doda nieco ciszej: - Boli mnie g owa.
- Od przypominania sobie?
- Chyba tak.
Podniós g ow i zmarszczy brwi.
- Musz przypomnie sobie wi cej. Niebezpiecze stwo. Potworne
niebezpiecze stwo! Nie wiem, co robi .
- Biblioteka jest do twojej dyspozycji, Rik.
Terens obserwowa go uwa nie i starannie dobiera s owa.
- Skorzystaj z katalogu i wyszukaj jakie teksty z dziedziny kosmoanalizy. Zobacz,
co ci si przypomni.
Rik rzuci si do czytnika. Dygota . Terens odsun si , robi c mu miejsce.
- Mo e „Traktat o kosmoanalizie” Wrijta? - pyta Rik. - Czy to le brzmi?
- Wszystko zale y od ciebie, Rik.
Rik wystuka numer katalogowy; ekran rozja ni si i znieruchomia . Napis g osi :
„W sprawie tego tytu u prosz porozumie si z kustoszem”.
Terens wyci gn r i wyczy ci ekran.
- Lepiej spróbuj z inn ksi .
- Ale... - Rik zawaha si , lecz pos ucha rady. Ponownie przeszuka katalog i wybra
„Sk ad przestrzeni” Enniga. Na ekranie znowu pojawi si komunikat polecaj cy
konsultacj z kustoszem. - Do licha! - zakl Terens i ponownie wyczy ci ekran.
- Co si dzieje?
- Nic. Nic. Nie wpadaj w panik , Rik. Po prostu nie rozumiem, jak...
Za kratk z boku czytnika by umieszczony g niczek. Obaj czytaj cy zamarli,
ysz c dobiegaj cy z niego cienki, suchy g os bibliotekarki.
- Pokój dwie cie czterdzie ci dwa! Czy jest kto w pokoju dwie cie czterdzie ci
dwa?
- O co chodzi? - spyta ostro Terens.
- Jakiej ksi ki potrzebujecie?
- adnej. Dzi kujemy za pomoc. Tylko sprawdzamy czytnik.
Nast pi a krótka przerwa, jakby na narad . Potem g os przemówi jeszcze
ostrzejszym tonem:
- Zapisy wskazuj , e za dano „Traktatu o kosmoanalizie” Wrijta oraz „Sk adu
przestrzeni” Enniga. Czy to si zgadza?
- Wystukali my przypadkowe pozycje katalogu - usi owa wyja ni Terens.
- Czy mog wiedzie , dlaczego wybrali cie akurat te pozycje? - nalega nieub agany
os.
- Mówi , e ich nie wybrali my... Przesta ! - To by o skierowane do Rika, który
zacz j cze .
Znów nasta a chwila ciszy. Potem g os powiedzia :
- Je li zejdziecie na dó i zg osicie si do mnie, uzyskacie dost p do tych ksi ek. S
na specjalnej li cie i b dziecie musieli wype ni formularz.
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
Terens poda r Rikowi.
- Chod my.
- Mo e naruszyli my jakie przepisy? - G os Rika dr .
- Nie, Rik. Idziemy.
- Nie b dziemy wype nia formularzy?
- Nie. Sprawdzimy te ksi ki innym razem.
Terens szed szybko, ci gn c za sob Rika. Weszli do g ównego holu. Bibliotekarka
unios a g ow .
- Tutaj! - zawo a, wstaj c i wychodz c zza biurka. - Chwileczk . Chwileczk !
Nie zatrzymali si .
Przynajmniej dopóki nie ujrzeli przed sob stra nika.
- Strasznie wam si spieszy, ch opcy.
Dopad a ich nieco zdyszana bibliotekarka.
- Jeste cie z dwie cie czterdzie ci dwa, prawda?
- S uchajcie - rzek stanowczo Terens. - Dlaczego nas zatrzymujecie?
- Czy nie szukali cie pewnych ksi ek? Chcieliby my je dla was znale .
- Ju pó no. Innym razem. Czy nie rozumiesz, e nie chc tych ksi ek? Wróc
jutro.
- Biblioteka - oznajmi a dumnie kobieta - zawsze zaspokaja wymagania
czytelników. Za chwil otrzymacie swoje ksi ki.
Na policzkach wykwit y jej rumie ce. Odwróci a si i wpad a w ma e drzwi, które
otworzy y si przed ni . Terens powiedzia :
- Oficerze, je li pan pozwoli...
Ale stra nik pokaza mu niewielki, ci ki bicz neuronowy. Bro mog a pe ni rol
pa ki albo razi ofiary na odleg .
- Hej, kole , mo e si dziesz spokojnie i zaczekasz, a pani wróci? To by oby
uprzejmie z twojej strony.
Stra nik nie by ju m ody ani szczup y. Wygl da na faceta tu przed emerytur i
zapewne czeka na ni spokojnie, pilnuj c biblioteki, ale by uzbrojony, a na niadej
twarzy mia fa szywy u mieszek.
Terensowi pot wyst pi na czo o i zacz powoli sp ywa po plecach. Nie doceni
powagi sytuacji. By pewny, e wie, co robi. Tymczasem masz. Nie powinien
post powa tak beztrosko. To przez t przekl ch przejechania si po Górnym
Mie cie, kroczenia po korytarzach biblioteki, jakby by Sarka czykiem...
Przez jedn okropn chwil mia ochot rzuci si na stra nika, lecz nagle okaza o
si , e ju nie musi.
W powietrzu co mign o. Stra nik zacz si odwraca - troch za pó no. Zgubi go
spó niony refleks - skutek podesz ego wieku. Kto wyrwa mu z r ki bicz neuronowy i
zanim zd zrobi co wi cej ni otworzy usta do krzyku, zdzieli go nim w skro .
Upad .
Rik krzykn co z ulg , a Terens zawo :
- To Valona! Na wszystkie demony Sark, to Valona!
4.
Buntownik
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
Terens niemal natychmiast otrz sn si ze zdumienia.
- Wynosimy si ! Szybko! - powiedzia i ruszy .
Przez chwil mia ochot zawlec bezw adne cia o stra nika w cie stoj cych w
przedsionku kolumn, lecz nie by o na to czasu.
Wyszli na podest; popo udniowe s ce czyni o wiat jasnym i ciep ym. Kolory
Górnego Miasta przybra y wszystkie odcienie pomara czu.
- Szybciej! - ponagla a niespokojnie Valona, ale Mieszczanin przytrzyma j za r .
miecha si , mówi cicho i stanowczo.
- Nie biegnij. Id spokojnie za mn . Pilnuj Rika. Nie pozwól mu biec.
Kilka kroków. Zdawa o si , e brn przez klej. Czy te d wi ki za plecami dochodz
z biblioteki? Wyobra nia? Terens nie mia spojrze za siebie.
- T dy - rzek . Napis nad wskazanym przez niego podjazdem lekko migota w
popo udniowym blasku. Nie móg konkurowa ze s cem Floriny. G osi : „Wjazd dla
karetek”.
Na podjazd, bocznym wej ciem i mi dzy niewiarygodnie bia ymi cianami. Byli jak
bry y obcej materii w aseptycznym celofanie korytarza.
W oddali dostrzegli kobiet w uniformie. Przystan a, zmarszczy a brwi i ruszy a ku
nim. Terens nie czeka . Skr ci , przeszed bocznym korytarzem, potem jeszcze jednym.
Mijali innych ludzi w uniformach i dobrze rozumia ich niepewne miny. To przypadek
bez precedensu, eby tubylcy wa sali si nie pilnowani po górnych poziomach szpitala.
Co robi ?
Oczywi cie w ko cu zostan zatrzymani.
Dlatego serce zamar o mu w piersi, gdy zobaczy niepozorne drzwi z napisem: „Do
poziomów ni szych pi ter”. Winda by a na ich poziomie. Wepchn do niej Rika z
Valona i agodne szarpni cie, z jakim d wig zacz opada , by o najmilszym
wspomnieniem tego dnia.
W Mie cie by y trzy rodzaje budynków. Wi kszo to budynki dolne, stoj ce w
ca ci na dole. Domy pracowników, najwy ej trzypi trowe. Sk ady, piekarnie,
oczyszczalnie. Inne to budynki górne: domy Sarka czyków, teatry, biblioteka, stadiony
sportowe. Niektóre by y podwójne, mia y wej cia i poziomy zarówno na górze Miasta,
jak i na dole; na przyk ad posterunki si porz dkowych i szpitale.
Dlatego mo na by o wykorzysta szpital do przej cia z Górnego Miasta do Dolnego,
unikaj c wielkich wind towarowych, powolnych i ze w cibsk obs ug . Przechodz c t dy
tubylec pope nia przest pstwo, lecz by to drobiazg dla kogo , kto mia na koncie
pobicie stra nika.
Wyszli na dolny poziom. I tu by y nagie, aseptyczne ciany, lecz nieco mniej bia e,
jakby rzadziej je czyszczono. Znikn y te wy cie ane awki, które sta y rz dami w
korytarzach na górze. Wsz dzie rozchodzi si niespokojny gwar poczekalni pe nej
czujnych m czyzn i wystraszonych kobiet. Samotna pos ugaczka próbowa a
uporz dkowa ten ba agan, z kiepskim rezultatem.
Warcza a na zaro ni tego starszego m czyzn , który podci ga i opuszcza pomi
nogawk wystrz pionych spodni, odpowiadaj c na pytania monotonnym i
przepraszaj cym tonem.
- Na co w ciwie pan si uskar a? Od jak dawna ma pan te bóle? By pan ju
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
Isaac Asimov Pr dy przestrzeni (The Currents of Space) IMPERIUM GALAKTYCZNE Tom2 Prze : ZBIGNIEW KRÓLICKI wyd oryginalne: 1952 wyd polskie: 1993 C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
PROLOG Rok wcze niej Cz owiek z Ziemi podj decyzj . D ugo j rozwa , ale ju postanowi . Min y tygodnie od chwili, kiedy czu pod nogami znajomy pok ad swego statku, a wokó ch odn , ciemn opo cz Kosmosu. Zamierza przecie tylko szybko z raport w miejscowym oddziale Mi dzygwiezdnego Biura Kosmoanalizy i jeszcze szybciej wróci w przestrze . Tymczasem trzymano go tutaj. Prawie jak w wi zieniu. Wypi herbat i spojrza na m czyzn po drugiej stronie sto u. - Nie zostan tu ani chwili d ej - powiedzia . Ten drugi równie podj decyzj . D ugo j rozwa , ale ju postanowi . Potrzebowa czasu, du o wi cej czasu. Na pierwsze listy nie otrzyma adnej odpowiedzi. Równie dobrze móg by je pos w ar gwiazdy - skutek by by ten sam. Niczego wi cej nie oczekiwa , albo raczej niczego mniej. To by jednak dopiero pierwszy krok. Nie ulega o w tpliwo ci, e podejmuj c nast pne kroki nie mo e pozwoli , aby ten cz owiek z Ziemi wymkn mu si z r k. Pomaca g adki, czarny pr t w kieszeni. Powiedzia : - Nie rozumiesz, jaka to delikatna sprawa. Ziemianin rzek : - A có jest delikatnego w zniszczeniu planety? Chce, eby rozpowszechni te informacje na Sark; eby poznali je wszyscy na tej planecie. - Nie mo emy tego zrobi . Wiesz, e wybuch aby panika. C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
- Przedtem mówi , e to zrobisz. - Przemy la em spraw i uzna em, e by oby to nierozs dne. Ziemianin zg osi drug pretensj . - Przedstawiciel MBK nie przyby . - Wiem. S zaj ci opracowywaniem planów przeciwkryzysowych. Jeszcze par dni. - Jeszcze par dni! Ci gle jeszcze par dni! S tak zaj ci, e nie mog po wi ci mi ani chwili czasu? Nawet nie widzieli moich oblicze . - Proponowa em, e przeka im twoje obliczenia. Nie chcia . - I nie chc . Mog oni zjawi si tutaj albo ja udam si do nich. - I doda ze z ci : - Zdaje si , e mi nie wierzysz. Nie wierzysz, e Florina zostanie zniszczona. - Wierz ci. - Nie. Wiem, e nie. Widz to po tobie. Bawisz si mn . Nie rozumiesz moich danych. Nie jeste kosmoanalitykiem. S dz , e nawet nie jeste tym, za kogo si podajesz. Kim jeste ? - Denerwujesz si . - Tak, denerwuj si . Czy to ci dziwi? A mo e my lisz sobie: „Biedaczek, Kosmos rzuci mu si na mózg”. S dzisz, e jestem stukni ty. - Bzdura. - Na pewno tak uwa asz. Dlatego chc spotka si z tymi z MBK. Oni stwierdz , czy jestem szalony czy nie. Znaj si na tym. Tamten przypomnia sobie o podj tej decyzji. - Nie czujesz si dobrze - powiedzia . - Pomog ci. - Nie potrzebuj ! - wrzasn histerycznie Ziemianin. - W nie zamierzam st d wyj . Je li chcesz mnie powstrzyma , b dziesz musia mnie zabi - ale nie odwa ysz si . Je li to zrobisz, b dziesz mia na r kach krew mieszka ców ca ej planety. Ten drugi te zacz wrzeszcze , przekrzykuj c pierwszego. - Nie zabij ci . Pos uchaj, nie zabij ci . Nie musz ci zabija . - Zwi esz mnie. B dziesz mnie tu trzyma . Tak? A co zrobisz, kiedy MBK zacznie mnie szuka ? Wiesz, e powinienem regularnie wysy im raporty. - Biuro wie, e ze mn jeste bezpieczny. - Taak? Ciekawe, czy oni w ogóle wiedz , e przylecia em na t planet ? Ciekawe, czy otrzymali moj pierwsz wiadomo ? Ziemianinowi kr ci o si w g owie. Zdr twia y mu r ce i nogi. Tamten wsta . Doszed do wniosku, e w sam por podj decyzj . Powoli ruszy w kierunku Ziemianina wzd d ugiego sto u. Powiedzia uspokajaj co: - To dla twojego dobra. Wyj z kieszeni czarny pr t. Ziemianin wychrypia : - To psychosonda. Z trudem wymawia s owa, a gdy spróbowa wsta , jego r ce i nogi ledwie drgn y. Wycedzi przez zaci ni te skurczem z by: - Zosta em odurzony! - Tak, zosta odurzony! - przyzna tamten. - Pos uchaj, nie zrobi ci krzywdy. Kiedy jeste taki wzburzony i niespokojny, trudno ci poj , jaka to delikatna sprawa. Uspokoj ci troch . Tylko ci uspokoj . Ziemianin nie móg ju mówi . Móg tylko siedzie i my le t po: „Wielki C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
Kosmosie! Zosta em odurzony”. Chcia krzycze , wrzeszcze i ucieka , lecz nie by w stanie. Tamten ju podszed do niego. Stan , spogl daj c z góry na siedz cego. Ziemianin odpowiedzia mu spojrzeniem. Jeszcze móg porusza ga kami oczu. Psychosonda by a urz dzeniem samoczynnym. Wystarczy o przytkn j w odpowiednie miejsce. Ziemianin patrzy przera ony, a mi nie poruszaj ce ga kami ocznymi równie mu st y. Nie poczu delikatnego uk ucia, gdy ostre, cienkie ig y przebi y skór i dotkn y szwów ko ci czaszki. Krzycza i krzycza w ciszy swego umys u. Wo : „Nie, ty nie rozumiesz. Chodzi o planet pe ludzi. Czy nie pojmujesz, e nie mo na ryzykowa ycia milionów ludzi?” S owa tamtego by y ciche i niewyra ne, jakby dobiega y z ko ca d ugiego, kr tego tunelu. - Nic ci si nie stanie. Za godzin poczujesz si dobrze, ca kiem dobrze. B dziesz si mia z tego wszystkiego razem ze mn . Ziemianin poczu lekkie, wibruj ce dotkni cie, a potem ju nic. Ciemno zg stnia a i poch on a go. I ju nigdy do ko ca nie ust pi a. Min rok, nim rozwia a si przynajmniej cz ciowo. 1. Znajda Rik od pomocnik i zerwa si na równe nogi. Dygota tak, e musia oprze si o nag , mlecznobia cian . - Pami tam! - wrzasn . Popatrzyli na niego i cichy pomruk posilaj cych si ludzi nagle ucich . Spojrza y na oczy tkwi ce w neutralnie czystych i neutralnie ogolonych twarzach, l ni cych i bladych w sk pym wietle ciany. Te oczy nie zdradza y ywszego zainteresowania, jedynie odruchow reakcj na nag y i niespodziewany krzyk. Rik wrzasn znowu: - Pami tam moj prac . Mia em prac ! - Sza! - krzykn kto , a inny g os zawo : - Siadaj! Twarze odwróci y si i znów rozleg si gwar. Rik patrzy przed siebie nie widz cym wzrokiem. Us ysza , jak kto mówi, wzruszaj c ramionami:. „Stukni ty Rik”. Widzia , jak inny m czyzna rysuje palcem kó ko na czole. Ich reakcja nie mia a adnego znaczenia. W ogóle do niego nie dociera a. Usiad powoli. Znów z apa pomocnik - kowaty przyrz d o ostrych brzegach i ma ych stercz cych z przodu z bach, który równie dobrze s do ci cia, nabierania i nabijania. Wystarczaj cy dla zwyk ego robotnika. Rik obróci go w d oni i spojrza na wybity z ty u numer, nie widz c go. Nie musia . Zna go na pami . Pozostali te mieli numery rejestracyjne, tak jak on, ale mieli tak e nazwiska. On nie. Nazywali go „Rik”, poniewa w slangu robotników pracuj cych w fabryce kyrtu oznacza o to kogo w rodzaju kretyna. I cz sto mówili na niego „Stukni ty Rik”. Mo e teraz przypomni sobie wi cej. Pierwszy raz od chwili kiedy przyszed do fabryki, przypomnia sobie co , co zdarzy o si przedtem, nim si tu zjawi . Je li wyt y C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
pami ! Je eli postara si ze wszystkich si ! Nagle straci apetyt; wcale nie czu g odu. Gwa townym ruchem wbi pomocnik w galaretowat kostk mi sa i jarzyn, odsun talerz i utkwi wzrok w grzbietach swoich oni. Wczepi palce we w osy, tarmosz c je i usilnie próbuj c si gn my w ten g sty mrok, z jakiego przyp yn o wspomnienie - jedno niewyra ne, niejasne wspomnienie. Gdy d wi k dzwonka oznajmi koniec przerwy obiadowej, zala si zami. Kiedy tego wieczora wychodzi z fabryki, podesz a do niego Valona March. Z pocz tku prawie nie zdawa sobie sprawy z jej obecno ci u swego boku. Zauwa j , dopiero gdy zrówna a z nim krok. Przystan i spojrza na ni . Jej w osy mia y kolor po redni mi dzy ci a br zem. Nosi a je zaplecione w dwa warkocze, spi te razem ma ymi namagnesowanymi spinkami z zielonych kamieni. Spinki by y tandetne i wyblak e. Mia a na sobie prost bawe nian sukienk , b jedynym odzieniem potrzebnym w tym klimacie; Rik te by tylko w lu nej koszuli bez r kawów i bawe nianych spodniach. - S ysza am, e co by o nie tak podczas przerwy - powiedzia a. Jak mo na by o oczekiwa , mówi a z wyra nym wiejskim akcentem. J zyk Rika by pe en mi kkich samog osek i brzmia lekko nosowo. miali si z niego z tego powodu i przedrze niali jego sposób mówienia, lecz Valona powiedzia a mu, e to tylko wiadczy o ich ignorancji. - Nic si nie sta o, Lona - mrukn Rik. - S ysza am, e co sobie przypomnia , Rik - nalega a Lona. - Czy to prawda? Ona te wo a na niego Rik. Nie mog a nazywa go inaczej. Nie pami ta swego prawdziwego imienia. Rozpaczliwie próbowa je sobie przypomnie . Valona stara a si mu pomóc. Kiedy zdoby a gdzie podart ksi adresow i przeczyta a mu wszystkie imiona. adne nie wyda o mu si znajome. Spojrza jej prosto w oczy i rzek : - B musia odej z fabryki. Valona zmarszczy a brwi. Jej okr a, szeroka twarz o p askich i wydatnych ko ciach policzkowych wyra a niepokój. - To chyba nie by oby dobrze. - Musz dowiedzie si wi cej o sobie. Valona zwil a wargi. - My , e nie powiniene . Rik odwróci si . Wiedzia , e jej troska jest szczera. To ona za atwi a mu prac w fabryce. Nie mia adnego do wiadczenia z maszynami. A mo e mia , ale nie pami ta . W ka dym razie to Lona upiera a si , e jest zbyt drobny, aby pracowa fizycznie, i zgodzili si przeszkoli go za darmo. Przedtem, w tych koszmarnych dniach, kiedy z trudem wydawa jakie d wi ki i nie wiedzia , co robi z po ywieniem, dogl da a go i ywi a. Utrzyma a go przy yciu. - Musz - powiedzia . - Czy znów masz te bóle g owy, Rik? - Nie. Naprawd co sobie przypomnia em. Pami tam, co robi em przedtem... Przedtem! Nie wiedzia , co chce jej powiedzie . Odwróci wzrok. Ciep emu, agodnemu s cu pozosta o co najmniej dwie godziny drogi do linii horyzontu. Monotonne rz dy robotniczych sypialni, które otacza y fabryk , stanowi y m cz cy widok, ale Rik C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
wiedzia , e gdy wejd na szczyt wzniesienia, ujrz przed sob pole pi knie wyz ocone szkar atem zachodu. Lubi patrze na pola. Od pierwszego spojrzenia ten widok uspokaja go i koi . Zanim jeszcze dowiedzia si , e te barwy s nazywane szkar atem i z otem, nim powiedziano mu, e s takie rzeczy jak kolory, zanim potrafi wyrazi zadowolenie inaczej ni cichym gulgotem - na widok pól szybciej przechodzi y mu bóle g owy. W ka dy wolny dzie Valona po ycza a skuter diamagnetyczny i wywozi a go z wioski. dzili, lizgaj c si , stop nad ziemi na g adkiej poduszce pola antygrawitacyjnego, a znale li si ca e mile od ludzkich osiedli, gdzie tylko wiatr owiewa mu twarz, nios c zapach kwitn cego kyrtu. Siadali potem przy drodze, otoczeni zapachem i barw , i dzielili si kostk od ywcz , grzej c si w s cu, póki nie nadesz a pora powrotu. Te wspomnienia poruszy y Rika. - Chod my na pola. Lona - powiedzia . - Ju pó no. - Prosz . Tylko za miasto. Pogrzeba a w chudej sakiewce, któr nosi a za pasem z mi kkiej niebieskiej skóry - jedynym luksusem, na jaki sobie pozwoli a. Rik chwyci j za r . - Chod my pieszo. Pó godziny pó niej zeszli z g ównej drogi na kr te, g adkie szutrowe dró ki. Szli w bokim milczeniu i Valona poczu a znajome uk ucie l ku. Nie znajdowa a w ciwych ów, eby wyrazi swoje uczucia, wi c nigdy nie próbowa a. Co b dzie, je li j opu ci? By ma y, nie wy szy od niej i troch l ejszy. Pod wieloma wzgl dami przypomina bezradne dziecko. Jednak zanim wyczy cili mu umys , musia by wykszta conym cz owiekiem. Bardzo wa nym cz owiekiem. Valona nie odebra a prawie adnego wykszta cenia; nauczono j tylko czyta i pisa oraz obs ugiwa maszyny w fabryce, ale wiedzia a, e nie wszyscy ludzie s tak ograniczeni. Na przyk ad Mieszczanin, którego ogromna wiedza by a tak pomocna im wszystkim. Czasem przybywali tu na inspekcj Posiadacze. Nigdy nie widzia a adnego z bliska, ale raz, w czasie urlopu, odwiedzi a Miasto i widzia a z daleka grupk niewiarygodnie pi knych istot. Czasami robotnikom pozwalano s ucha , jak rozmawiaj wykszta ceni ludzie. Mówili inaczej, p ynniej, d szymi s owami i bardziej mi kko. W podobny sposób zaczyna mówi Rik, w miar jak wraca a mu pami . Jego pierwsze s owa przestraszy y j . To przysz o tak nagle po d ugim skamleniu wywo anym bólem g owy. Wymówi je z dziwnym akcentem. I nie pozby si go, cho próbowa a poprawi jego wymow . Ju wtedy obawia a si , e on przypomni sobie zbyt wiele i porzuci j . By a tylko Valona March. Wo ali na ni Du a Lona. Nie wysz a za m . I nigdy nie wyjdzie. Taka wielka dziewucha o du ych stopach i czerwonych od pracy r kach nigdy nie znajdzie a. Mog a jedynie spogl da z ponur uraz na ch opców, którzy ignorowali j na wi tecznych festynach. By a zbyt du a na chichoty i g upie u mieszki. Nigdy nie b dzie mia a dziecka, które mog aby przytuli i pie ci . Inne dziewczyny rodzi y dzieci, jedna po drugiej, a ona mog a tylko zerka na czerwone bezw ose g ówki, zamkni te oczka, bezradnie zaci ni te pi stki, za linione buzie... - Teraz twoja kolej, Lona. C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
- Kiedy b dziesz mia a dziecko, Lona? Mog a tylko odwróci si i odej . Rik, kiedy si pojawi , by jak dziecko. Musia a go karmi i poi , wyprowadza na ce i koi do snu, gdy cierpia na bóle g owy. Dzieciaki biega y za ni , wy miewaj c si . „Lona ma ch opaka - krzycza y. - Du a Lona ma stukni tego ch opaka. Ch opak Lony to czubek”. Pó niej, kiedy Rik chodzi ju sam (kiedy zacz stawia pierwsze kroki, by a tak dumna, jakby mia - przypuszczalnie - nie trzydzie ci jeden lat, ale jeden rok) i chodzi bez opieki po ulicach miasteczka, opada y go gromad , wy miewaj c si i natrz saj c, eby zobaczy , jak doros y m czyzna zas ania oczy ze strachu i kuli si , reaguj c tylko skomleniem. Nieraz wypada a z domu, krzycz c na nie i wymachuj c pot nymi ku akami. Nawet doro li obawiali si jej pi ci. Kiedy po raz pierwszy przyprowadzi a Rika do pracy w fabryce, jednym ciosem obali a kierownika swojego dzia u, który za jej plecami wygadywa o nich jakie wi stwa. Rada pracowników ukara a j za to potr ceniem tygodniówki i mo e zosta aby pos ana do Miasta pod s d Posiadaczy, gdyby nie interwencja Mieszczanina i fakt, e zosta a wyra nie sprowokowana. Tak wi c nie chcia a, eby Rik nadal odzyskiwa pami . Wiedzia a, e nie mo e mu niczego zaofiarowa ; by a samolubna w swoim pragnieniu, aby na zawsze pozosta taki zagubiony i bezradny. To dlatego, e nigdy nie mia a nikogo, kto tak ca kowicie nale by do niej. I dlatego, e obawia a si powrotu do samotno ci. - Jeste pewien, e co ci si przypomnia o, Rik? - Tak. Przystan li w ród pól, a s ce u ycza o swego czerwieniej cego blasku wszystkiemu, co ich otacza o. Niebawem zerwie si agodny i pachn cy, wieczorny wietrzyk; kratownica kana ów nawadniaj cych ju zaczyna a sp ywa purpur . - Mog wierzy moim wspomnieniom, kiedy mi wracaj , Lona - powiedzia . - Wiesz, e tak. Na przyk ad, nie ty nauczy mnie mówi . Sam przypomnia em sobie owa. Prawda? Prawda? - Tak - przyzna a niech tnie. - Pami tam nawet to, jak zabiera mnie na pola, zanim zacz em mówi . Ci gle przypominam sobie nowe rzeczy. Wczoraj przypomnia em sobie, jak z apa dla mnie kyrtow much . Trzyma j w z onych d oniach i kaza mi przy oko do twoich kciuków, ebym zobaczy , jak wieci w ciemno ci, purpurowo i pomara czowo. mia em si i próbowa em wcisn r mi dzy twoje d onie, eby j schwyta , a ona uciek a i rozp aka em si . Wtedy nie wiedzia em, e to kyrtow mucha, ani niczego, jednak teraz wietnie to pami tam. Nigdy mi o tym nie opowiada , prawda, Lona? Potrz sn a g ow . - Ale tak by o, prawda? Dobrze pami tam. - Tak, Rik. - A teraz przypomnia em sobie co , co by o przedtem. Musia o by jakie przedtem, Lona. Musia o. Kiedy o tym my la a, robi o jej si ci ko na sercu. Przedtem by o inaczej, na pewno nie tak jak tu i teraz. Tamto z pewno ci oznacza o inny wiat. Wiedzia a to, gdy jedynym s owem, jakiego sobie nie przypomnia , by a nazwa „kyrt”. Musia a nauczy go, jak nazywa si najwa niejsza rzecz na ca ej Florinie. C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
- Co sobie przypomnia ? - zapyta a. W tym momencie podniecenie Rika nagle opad o. Zgarbi si . - Nie widz w tym wiele sensu, Lona. Po prostu wiem, e kiedy pracowa em i wiem, co robi em. Przynajmniej tak mi si zdaje. - Co robi ? - Analizowa em Nico . Gwa townie obróci a si do niego, zagl daj c mu w oczy. Na chwil po a mu na czole, a cofn si , zirytowany. Powiedzia a: - Chyba nie masz znów bólu g owy, Rik? Nie bola a ci od kilku tygodni. - Nic mi nie jest. Nie m cz mnie. Odwróci a oczy, wi c natychmiast doda : - Wcale nie chcia em powiedzie , e mnie m czysz, Lono. Po prostu czuj si dobrze i nie musisz si o mnie martwi . Poja nia a. - Co oznacza s owo „analizowa ”? Zna s owa, których ona nie rozumia a. Z podziwem my la a, jaki musia by kiedy wykszta cony. Zastanawia si chwil . - Oznacza... oznacza „roz na cz ci”. Wiesz, jak wtedy gdy rozebrali my sortownik, eby sprawdzi , dlaczego daje nierówny promie skanuj cy. - Aha. Rik, ale jak mo na pracowa , je li si nie analizuje niczego? To nie jest praca. - Nie powiedzia em, e nie analizowa em niczego. Mówi em o Nico ci. Przez du e „N”. - Czy to nie to samo? Zaczyna si , pomy la a. Ju ma j za g upi . Nied ugo porzuci j ze wzgard . - Nie. Oczywi cie, e nie. - Odetchn g boko. - Obawiam si , e nie potrafi tego wyt umaczy . Tylko tyle pami tam. Jednak moja praca musia a by wa na. Tak czuj . Na pewno nie by em przest pc ! Valona skrzywi a si . Nie powinna mu by a tego mówi . Uspokaja a si , e ostrzeg a go tylko, dla jego dobra, ale teraz czu a, e chodzi o jej o to, eby mocniej zwi za go ze sob . Zdarzy o si to, gdy zacz mówi . To sta o si tak nagle, e wystraszy a si . Nawet nie mia a wspomnie o tym Mieszczaninowi. W pierwszy wolny od pracy dzie podj a pi kredytów ze swojej polisy na ycie - i tak nigdy nie b dzie m czyzny, który móg by skorzysta z tych pieni dzy po jej mierci - i zaprowadzi a Rika do lekarza w Mie cie. Mia a nazwisko i adres zapisane na skrawku papieru, ale i tak min y dwie okropne godziny, zanim w ród olbrzymich filarów unosz cych Górne Miasto ku s cu odnalaz a drog do w ciwego budynku. Upar a si , e b dzie patrze , a doktor robi najró niejsze straszne rzeczy dziwnymi przyrz dami. Kiedy w g ow Rika mi dzy dwie p ytki metalu i sprawi , e zacz a wieci jak kyrtowa mucha w nocy, Valona skoczy a na równe nogi, eby go powstrzyma . Zawo dwóch m czyzn, którzy si wywlekli j z gabinetu. Pó godziny pó niej lekarz przyszed do niej, wysoki i chmurny. Czu a si przy nim niepewnie; mimo e prowadzi gabinet w Dolnym Mie cie, by Posiadaczem. Ale oczy mia agodne, a nawet dobre. Wyciera r ce w ma y r cznik, który cisn potem do kosza, C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
chocia Lonie wyda si ca kiem czysty. - Gdzie spotka tego m czyzn ? - zapyta . Ostro nie poda a mu bli sze szczegó y, ograniczaj c si do najwa niejszych faktów i w ogóle nie wspominaj c o Mieszczaninie i stra nikach. - A zatem nic o nim nie wiesz? Potrz sn a g ow . - Nie wiem, kim by przedtem. - Ten cz owiek zosta poddany dzia aniu psychosondy. Czy wiesz, co to takiego? Najpierw potrz sn a g ow , lecz zaraz szepn a suchymi ustami: - Czy to co , czego u ywaj na szale ców, doktorze? - I przest pców. W ten sposób zmieniaj umys y dla dobra ich w cicieli. Lecz ich umys y albo zmieniaj te cz ci, które ka im kra i zabija . Rozumiesz? Rozumia a. Poczerwienia a i oznajmi a: - Rik nigdy niczego nie ukrad ani nikogo nie skrzywdzi . - Nazywasz go Rik? - Wygl da na ubawionego. - S uchaj, sk d wiesz, co robi , zanim go spotka ? Trudno to wywnioskowa w obecnym stanie jego mózgu. Sondowano g boko i mocno. Nie mog stwierdzi , jaka cz jego pami ci zosta a ca kowicie usuni ta, a jak utraci czasowo w wyniku szoku. Chc powiedzie , e z czasem cz ciowo odzyska pami , podobnie jak mow , jednak nie ca . Powinien zosta na obserwacji. - Nie, nie. Musi zosta ze mn . Dobrze si nim opiekuj , doktorze. Zmarszczy brwi, ale przemówi jeszcze uprzejmiej. - Hmm, my la em o tobie, dziewczyno. Mo e nie ca e z o usuni to. Chyba nie chcesz, eby ci kiedy skrzywdzi ? W tym momencie piel gniarka wyprowadzi a Rika. Uspokaja a go agodnie, jak przestraszone dziecko. Rik przy d do czo a i patrzy pustym wzrokiem, a jego spojrzenie pad o na Valon ; wtedy wyci gn r ce i zawo s abym g osem: - Lona...! Podbieg a do niego i mocno obj a go ramionami. Powiedzia a lekarzowi: - On mnie nie skrzywdzi, cho by nie wiem co. - Musz zg osi ten przypadek - rzek w zadumie doktor. - Nie wiem, jak uszed uwagi w adz w takim stanie, w jakim musia by . - Czy to oznacza, e zabior go, doktorze? - Obawiam si , e tak. - Prosz , doktorze, niech pan tego nie robi. Wyszarpn a z kieszeni chusteczk , w której mia a pi kredytów z b yszcz cego stopu. - Wszystkie s pa skie, doktorze. Dobrze si nim zaopiekuj . On nikogo nie skrzywdzi. Lekarz spojrza na monety w swojej d oni. - Pracujesz w fabryce, prawda? Skin a g ow . - Ile p ac ci tygodniowo? - Dwa i osiem dziesi tych kredyta. Lekko podrzuci monety, z brz kiem z apa je w powietrzu i poda Valonie. - Zatrzymaj je, dziewczyno. Nie wezm ich. C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
Zdziwiona, przyj a pieni dze. - Nie powie pan nikomu, doktorze? Ale on powiedzia : - Obawiam si , e musz . Tak ka e prawo. Jak nieprzytomna pojecha a z powrotem do wioski, mocno obejmuj c Rika. Nast pnego tygodnia w wiadomo ciach na hiperwideo podano, e w katastrofie drogowej spowodowanej chwilow przerw promienia no nego zgin jaki lekarz. Nazwisko brzmia o znajomo i w nocy porówna a je z zapisanym na skrawku papieru. By o takie samo. Zasmuci a si , bo by dobrym cz owiekiem. Jego nazwisko poda jej dawno temu inny robotnik, jako lekarza Posiadaczy, który leczy tak e biednych. Zapisa a je na wszelki wypadek. I kiedy by a w potrzebie, lekarz okaza jej serce. Jednak rado górowa a nad smutkiem. Nie zd chyba zg osi przypadku Rika. Przynajmniej nikt nie przyby do wioski, by go szuka . Pó niej, gdy Rik coraz wi cej rozumia , opowiedzia a mu, co us ysza a od lekarza, aby pozosta w wiosce, bezpieczny. Rik potrz sn ni , wyrywaj c z zadumy. - Nie s yszysz, co mówi ? - pyta . - Nie mog em by przest pc , skoro mia em tak wa prac . - A mo e co le zrobi ? - powiedzia a niepewnie. - Nawet je li by wa osob . Nawet Posiadacze... - Jestem pewny, e nie. Nie rozumiesz, e musz pozna prawd , eby przekona innych? Nie ma innego sposobu. Musz porzuci fabryk i wiosk , eby dowiedzie si wi cej o sobie. Poczu a, e ogarnia j panika. - Rik! To by oby niebezpieczne. Po co? Nawet je li analizowa Nico , dlaczego koniecznie musisz dowiedzie si o tym wi cej? - Z powodu innych rzeczy, które pami tam. - Jakich? - Wol ci nie mówi - szepn . - Musisz komu powiedzie . Mo esz znów o nich zapomnie . Chwyci j za r . - Racja. Nie powiesz nikomu, prawda? B dziesz moj zapasow pami ci , w razie gdybym zapomnia . - Pewnie, Rik. Rik rozejrza si wokó . wiat by bardzo pi kny. Valona mówi a mu kiedy , e w Górnym Mie cie, a nawet wiele mil nad nim, wisi ogromny napis: „Florina jest najpi kniejsza ze wszystkich planet Galaktyki”. Patrz c dooko a, Rik by sk onny w to uwierzy . - To okropne wspomnienie - powiedzia - ale je li ju co pami tam, to pami tam dok adnie. Przypomnia em to sobie dzi po po udniu. - Tak? Patrzy na ni ze zgroz . - Wszyscy na tej planecie umr . Wszyscy na Florinie. C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
2. Mieszczanin Myrlyn Terens w nie wyjmowa z pó ki ta z ksi , gdy us ysza dzwonek do drzwi. Do pospolite rysy jego twarzy ci gn y si w zadumie, która teraz ust pi a miejsca zwyk ej skupionej rozwadze. Przyg adzi r rzedniej ce jasne w osy o rudawym odcieniu i krzykn : - Chwileczk ! Od film, nacisn przycisk i doskonale zamaskowany schowek wsun si z powrotem w cian . Pro ci robotnicy i wie niacy, z którymi mia do czynienia, byli dumni z tego, e cz owiek b cy jednym z nich - przynajmniej z pochodzenia - ma filmy. Ten fakt jakby troch rozja nia monotonn pustk ich w asnych umys ów. A jednak nie móg trzyma filmów na widocznym miejscu. Ich widok popsu by wszystko. Móg by skr powa i tak niezbyt skorych do rozmowy go ci. Mogli chwali si ksi kami swego Mieszczanina, ale gdyby widzieli je na w asne oczy, Terens wyda by im si nazbyt podobny do Posiadacza. Chodzi o te oczywi cie o Posiadaczy. Ma o prawdopodobne, aby który z nich odwiedzi go w domu, lecz gdyby tak si sta o, rz d filmów stoj cych na widocznym miejscu nie wiadczy by o roztropno ci. Terens by Mieszczaninem i zwyczajowo mia pewne przywileje, ale lepiej zbytnio nie chwali si nimi. - Id ! - krzykn znów. Podszed teraz do drzwi, po drodze zapinaj c górny zamek swojej tuniki. Nawet jego ubranie przypomina o strój Posiadacza. Czasami niemal zapomina , e urodzi si na Florinie. W progu stan a Valona March. Ugi a kolana i pochyli a g ow w pe nym szacunku powitaniu. Terens szeroko otworzy drzwi. - Wejd , Valono. Siadaj. Na pewno ju po godzinie policyjnej. Mam nadziej , e stra nicy ci nie widzieli. - Nie s dz , Mieszczaninie. - No có , miejmy nadziej , e si nie mylisz. Masz kiepsk opini , wiesz. - Tak, Mieszczaninie. Jestem wdzi czna za to, co kiedy dla mnie zrobi . - Nie ma za co. Prosz , siadaj. Zjad aby co lub wypi a? Sztywno wyprostowana, usiad a na skraju fotela i potrz sn a g ow . - Nie, dzi kuj . Jad am. W ród mieszka ców wioski proponowanie go ciowi pocz stunku nale o do dobrego tonu. Natomiast przyj cie go uwa ano za nietakt. Wiedzia o tym i nie nalega . - Masz jaki k opot, Valono? Znów Rik? Valona kiwn a g ow , lecz widocznie nie znalaz a s ów, aby to bli ej wyja ni . - Co niedobrze w fabryce? - zapyta Terens. - Nie, Mieszczaninie. - Znów ma bóle g owy? - Nie, Mieszczaninie. Terens zmru oczy i patrz c bystro, czeka . - Hmm, Valono, chyba nie oczekujesz, e zgadn , jaki masz k opot, co? No ju , mów - inaczej nie zdo am ci pomóc. Bo chyba potrzebujesz pomocy. - Tak, Mieszczaninie - powiedzia a i nagle wyrzuci a z siebie: - Jak mam ci C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
wyja ni , Mieszczaninie? To wygl da na gadanin szale ca. Terens mia ochot poklepa j po ramieniu, ale wiedzia , e dziewczyna nie lubi tego. Siedzia a, jak zwykle chowaj c wielkie r ce w r kawach ubrania. Zauwa , e nerwowo zaplata i ciska krótkie, silne palce. - Cokolwiek to jest, ch tnie pos ucham. - Pami tasz, Mieszczaninie, jak przysz am do ciebie opowiedzie o lekarzu z Miasta i tym, co mówi ? - Tak, pami tam. I pami tam, e wyra nie ci powiedzia em, eby ju nigdy nie robi a czego takiego bez porozumienia ze mn . Chyba sobie przypominasz? Szeroko otworzy a oczy. Doskonale pami ta a jego gniew. - Nigdy nie zrobi abym ju niczego takiego, Mieszczaninie. Po prostu chc ci przypomnie , e obieca mi zrobi wszystko, ebym mog a zatrzyma Rika. - I dotrzymam s owa. No wi c, czy by stra nicy pytali o niego? - Nie. Och, Mieszczaninie, my lisz, e mog pyta ? - Jestem pewien, e nie. Traci cierpliwo . - No, Valono, powiedz wreszcie, o co chodzi. Zachmurzy a si . - On mówi, e mnie opu ci. Chc , eby go powstrzyma . - Dlaczego chce ci opu ci ? - Mówi, e przypomina sobie ró ne rzeczy. Na twarzy Terensa pojawi o si zainteresowanie. Pochyli si i mia ochot z apa dziewczyn za r . - Ró ne rzeczy? Jakie? Terens pami ta dzie , gdy znaleziono Rika. Zobaczy gromad m odzie y nad jednym z rowów nawadniaj cych na samym ko cu wioski. Nawo ywali go piskliwie. - Mieszczaninie! Mieszczaninie! Przybieg p dem. - Co si sta o, Rasie? Kiedy przyby do miasteczka, postara si zapami ta imiona wszystkich dzieci. To by o dobrze widziane przez matki i u atwia o ycie w tych pierwszych miesi cach. Rasie wygl da , jakby mu si co sta o. - Patrz tam, Mieszczaninie! - zawo . Pokazywa na co bia ego i wij cego si , a to co to by Rik. Pozostali ch opcy niesk adnym chórem wywrzaskiwali wyja nienia. Terens zdo zrozumie , e bawili si w jak gr wymagaj biegania, chowania si i szukania. Koniecznie musieli powiedzie mu, jak nazywa si ta gra, jak przebiega a, do chwili gdy j przerwali, sprzeczaj c si , który z nich i która strona „wygrywa a”. Wszystko to, rzecz jasna, nie mia o adnego znaczenia. Rasie, czarnow osy dwunastolatek, us ysza s abe poj kiwania i zbli si ostro nie. dzi , e to jakie zwierz , mo e polny szczur, na którego mogliby zapolowa . Znalaz Rika. Na twarzach ch opców obrzydzenie i fascynacja walczy y o lepsze. Mieli przed sob doros ego m czyzn , prawie nagiego, za linionego, cicho j cz cego i p acz cego, bezradnie grzebi cego r kami i nogami. Z poro ni tej g stym zarostem twarzy C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
spogl da y t po niebieskie oczy. Przez chwil ich spojrzenie zatrzyma o si na twarzy Terensa. M czyzna powoli podniós r i w sobie palec do ust. Jedno z dzieci za mia o si . - Patrz, Mieszczaninie! On ssie palec. Ten okrzyk przerazi le cego. Twarz mu poczerwienia a i ci gn a si . Zaskowycza cicho, bez ez i nie wyjmuj c palca z ust. Kciuk by mokry i ró owy w porównaniu z reszt brudnej r ki. Ten widok wyrwa Terensa z os upienia. - Dobrze, ch opcy - powiedzia - nie powinni cie biega tak po polu. Niszczycie upraw i wiecie, co b dzie, je li z api was rolnicy. Id cie st d i nie rozpowiadajcie o tym. Ty, Rasie, biegnij do pana Jencusa i sprowad go tutaj. Ull Jencus by w miasteczku kim w rodzaju lekarza. Przez jaki czas terminowa w gabinecie prawdziwego lekarza w Mie cie, dzi ki czemu zwolniono go z obowi zku pracy w polu czy w fabryce. Okaza o si to dobrym posuni ciem. Umia mierzy temperatur , podawa pigu ki, robi zastrzyki oraz - co najwa niejsze - stwierdzi , czy jaki przypadek jest na tyle powa ny, aby wymaga przekazania do szpitala w Mie cie. Bez jego pó profesjonalnej pomocy nieszcz liwcy z zapaleniem opon mózgowych lub zapaleniem wyrostka robaczkowego cierpieliby okropnie, cho krótko. A tak, nadzorcy szemrali i niemal jawnie oskar ali Jencusa o pomaganie symulantom. Jencus pomóg Terensowi ulokowa m czyzn w przyczepie skutera i staraj c si nie rzuca w oczy, zawie li go do miasteczka. Razem zmyli z niego grub skorup stwardnia ego brudu. Z w osami nic nie da o si zrobi . Jencus ogoli m czyzn i zbada go najlepiej jak potrafi . - Nie widz adnej infekcji - orzek . - By od ywiany. ebra nie stercz . Nie wiem, co o tym my le . Jak s dzisz, Mieszczaninie, jak on si tu znalaz ? Pyta tonem, w którym nie by o nadziei, e od Terensa mo na oczekiwa odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie. Terens przyjmowa to z filozoficznym spokojem. Kiedy wioska traci Mieszczanina, do którego przyzwyczai a si przez niemal pi dziesi t lat, nowo przyby y i m odszy nast pca musi przygotowa si , e zostanie powitany podejrzliwie i nieufnie. Nie by o w tym niczego osobistego. - Obawiam si , e nie wiem - rzek . - Nie umie chodzi , wiesz. Nie potrafi zrobi kroku. Musiano go tu podrzuci . Wygl da, e równie dobrze móg by by niemowl ciem. Niczego nie umie. - Czy to mo e by skutek jakiej choroby? - adnej z tych, które znam. Mo e ma jakie k opoty z g ow , ale o tym nie mam poj cia. Takie przypadki odsy am do Miasta. Widzia go kiedy , Mieszczaninie? Terens u miechn si i powiedzia agodnie: - Jestem tu dopiero od miesi ca. Jencus westchn i wyj chusteczk . - Tak. Stary Mieszczanin by porz dnym cz owiekiem. Dobrze opiekowa si nami, naprawd . Ja mieszkam tu prawie sze dziesi t lat i nigdy nie widzia em tego faceta. Musi by z innego miasteczka. Jencus by pulchny. Wygl da na kogo , kto urodzi si pulchny, a poniewa wrodzona sk onno do tycia czy a si z brakiem ruchu, nic dziwnego, e nawet tak krótk przemow przerywa y sapania i daremne próby otarcia b yszcz cego czo a ogromn czerwon chustk . C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
- Nie wiem, co powiedzie stra nikom. Stra nicy oczywi cie przyszli. Tego nie da o si unikn . Ch opcy opowiedzieli wszystko rodzicom; rodzice sobie nawzajem. ycie w miasteczku p yn o do monotonnie. Nawet takie zdarzenie by o warte przekazania ka demu przez ka dego. Stra nicy po prostu musieli si o tym dowiedzie . Stra nicy byli cz onkami Stra y Flori skiej. Nie pochodzili z Floriny, nie byli tak e rodakami przyby ych z Sark Posiadaczy. Byli zwyczajnymi najemnikami, za sowit zap at utrzymuj cymi porz dek na planecie, co wyklucza o ewentualne le ulokowane sympatie do Flori czyków, z którymi nie czy y ich adne wi zy krwi. Przyszli we dwóch, a z nimi nadzorca z fabryki, którego rozsadza o wprost poczucie asnej - niewielkiej zreszt - wa no ci. Stra nicy byli znudzeni i oboj tni. Ogl danie jakiego debila mo e i wchodzi w zakres ich obowi zków, ale na pewno nie jest zaj ciem ekscytuj cym. Jeden z nich zwróci si do nadzorcy: - No, ile czasu zajmie ci identyfikacja? Kim jest ten cz owiek? Nadzorca energicznie potrz sn g ow . - Nigdy go nie widzia em, oficerze. On nie jest st d! Stra nik zwróci si do Jencusa. - Mia jakie papiery? - Nie, prosz pana. Tylko brudny achman. Spali em go, eby zapobiec zarazie. - Co mu jest? - Ma le w g owie, o ile mog stwierdzi . W tej chwili Terens wzi stra ników na bok. Byli znudzeni, wi c dlatego ust pliwi. Ten, który zadawa pytania, trzymaj c notes powiedzia : - No, dobra, nawet nie warto zapisywa . To nie nasza sprawa. Pozb cie si go jako . I poszli. Nadzorca zosta . Mia piegi, rude w osy oraz spore i nastroszone w sy. Od pi ciu at by nadzorc o niewzruszonych zasadach, co oznacza o, e ponosi odpowiedzialno za cis e przestrzeganie przepisów w swojej fabryce. - Patrzcie tylko - rzuci gniewnie. - I co tu zrobi z czym takim? Te cholerne nieroby s tak zaj te gadaniem, e przesta y pracowa . - Wedle mnie, trzeba pos go do szpitala w Mie cie - rzek Jencus, pracowicie ocieraj c si chusteczk . - Ja tu nic nie poradz . - Szpital w Mie cie! - przerazi si nadzorca. - A kto za to zap aci? Kogo na to sta ? On nie jest jednym z nas, prawda? - O ile wiem, to nie - przyzna Jencus. - No wi c czemu my mamy p aci ? Dowiedzcie si , sk d jest. Niech zap aci jego miasto. - A jak mamy si dowiedzie ? Powiedz nam. Nadzorca zamy li si . Wysun j zyk i dotkn nim szorstkiej rudej szczeciny na górnej wardze. - Zatem b dziemy musieli po prostu pozby si go. Tak jak powiedzia stra nik. Terens przerwa mu. - Zaraz, zaraz. Co masz na my li? C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
- Przecie on równie dobrze móg by nie . To by oby dla niego lepsze - odpar nadzorca. - Nie wolno zabija ywego cz owieka. - No to mo e ty powiesz mi, co robi . - A gdyby zaopiekowa si nim kto z mieszka ców? - Któ by zechcia ? Mo e ty? Terens zignorowa bezczelno tej uwagi. - Ja mam co robi . - Tak jak ka dy. Nie mog dopu ci , eby kto zaniedbywa prac w fabryce z powodu opieki nad tym pó ówkiem. Terens westchn i rzek bez urazy: - S uchaj, nadzorco, b my rozs dni. Gdyby w tym kwartale nie uda o ci si wykona planu, b móg przypuszcza , e to dlatego, e jeden z twoich robotników opiekowa si tym biedakiem, i wstawi si za tob u Posiadaczy. Je li nie - powiem po prostu, e nie znam adnych powodów, dla jakich mia by go nie wykona . Nadzorca spojrza na niego z ym wzrokiem. Mieszczanin by tu zaledwie miesi c, a ju wtr ca si w sprawy ludzi, którzy mieszkali w miasteczku przez ca e ycie. Ale jednak mia papier z podpisami Posiadaczy. Lepiej z nim w zgodzie. - Tylko kto go zechce? - Nagle zrodzi o si w nim potworne przypuszczenie. - Ja nie mog . Mam troje dzieci i on . - Wcale ci tego nie proponuj . Terens spojrza za okno. Teraz, gdy stra nicy odeszli, wokó domu Mieszczanina zebra si g sty, poszeptuj cy t um. Przewa nie dzieci, za ma e, eby pracowa , i rolnicy z pobliskich farm. By o te kilku robotników, którzy pracowali na innych zmianach. Terens zauwa stoj z boku dziewczyn . Cz sto widywa j w ci gu minionego miesi ca. Silna, zaradna, ci ko pracuj ca. Wrodzona inteligencja ukryta pod nieszcz liwym wyrazem twarzy. Gdyby by a m czyzn , mog aby zosta wybrana na przysz ego Mieszczanina. By a jednak kobiet , sierot , najwidoczniej niezbyt sk onn do romantycznych uniesie . Jednym s owem, samotna kobieta, jak te zapewne pozostanie. - A ona? - zapyta . Nadzorca spojrza i wrzasn : - Do jasnej cholery! Przecie ona powinna by w pracy. - Dobrze, dobrze - uspokaja Terens. - Jak ona si nazywa? - Valona March. - Racja. Teraz pami tam. Zawo aj j tu. Od tej pory Terens sta si nieoficjalnym opiekunem tych dwojga. Robi co móg , eby uzyska dla niej dodatkowe racje ywno ci, kupony odzie owe i wszystko, czego potrzebowa o dwoje doros ych (jedno nie rejestrowane), aby z jednej pensji. Pomóg jej wywalczy przeszkolenie Rika w fabryce kyrtu. Jego interwencja zapobieg a surowszej karze, gdy Valona pok óci a si z kierownikiem dzia u. mier lekarza w Mie cie sprawi a, i nie musia podejmowa dalszych dzia , jednak by na nie przygotowany. To oczywiste, e Valona przychodzi a do niego ze wszystkimi k opotami, wi c teraz czeka , a odpowie na jego pytanie. Valona waha a si jeszcze, ale w ko cu powiedzia a: - On mówi, e wszyscy na wiecie umr . C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
Terens by wstrz ni ty. - Czy powiedzia dlaczego? - Mówi, e nie wie. Po prostu twierdzi, e przypomina sobie co , co wiedzia , zanim sta si taki - no, taki jaki jest. Jak powiada, pami ta, e wykonywa jak wa prac , ale ja nie rozumiem, na czym ona polega a. - A jak opisuje to, co robi ? - Mówi, e a... analizowa Nico , przez du e N. Valona przez chwil czeka a na komentarz, po czym doda a po piesznie: - Analizowa to znaczy rozbiera co na cz ci, jak... - Wiem, co to znaczy, dziewczyno. Valona spogl da a na niespokojnie. - Mieszczaninie, czy wiesz, o co mu chodzi? - Mo e. - Ale jak kto mo e robi co z Nico ci ? Terens wsta . U miechn si przelotnie. - No, có , Valono, nie wiesz, e ca a Galaktyka sk ada si g ównie z Nico ci? Valona nie dozna a gwa townego ol nienia, ale przyj a takie wyja nienie. Mieszczanin by bardzo wykszta conym cz owiekiem. Poczu a niespodziewane uk ucie dumy na my l, e Rik by wykszta cony jeszcze lepiej. - Chod - Terens wyci gn do niej r . - Dok d idziemy? - spyta a. - Hmm, gdzie jest Rik? - W domu - odpar a. - pi. - Dobrze. Odprowadz ci . Chyba nie chcesz, eby stra nicy z apali ci sam na ulicy? Noc wioska wygl da a na zupe nie wymar . Wzd jedynej uliczki rozdzielaj cej rz dy robotniczych chat pali y si m tne wiat a. Deszcz wisia w powietrzu, ale tylko przelotny, ciep y deszczyk, jaki pada co wieczór. Nie musieli wk ada p aszczy. Valona jeszcze nigdy nie by a tak pó no poza domem w dniu pracy. Kuli a si ze strachu s ysz c odg os w asnych kroków i nas uchiwa a, czy nie nadchodz stra nicy. - Nie musisz i na palcach, Valono - rzek jej Terens. - Jestem z tob . Jego g os zabrzmia niespodziewanie g no w ród ciszy i Valona a podskoczy a. Pos ucha a go i szybko ruszy a naprzód. Chata Valony by a ciemna jak inne; ostro nie weszli do rodka. Terens urodzi si i wychowa w takiej samej cha upie i cho od tego czasu zd mieszka na Sark, a teraz zajmowa trzy pokoje z bie wod , surowe wyposa enie ubogiego wn trza obudzi o w nim nostalgiczny smutek. Robotnikom wystarcza jeden pokój, ko, komoda, dwa krzes a, cementowa posadzka i ubikacja w rogu. Kuchnia by a niepotrzebna, gdy wszystkie posi ki jadano w fabryce, podobnie azienka, poniewa tu za domami wznosi si rz d przybudówek i publicznych ni. W umiarkowanym, sta ym klimacie okna nie wymaga y przystosowania do ochrony przed zimnem i deszczem. We wszystkich czterech cianach znajdowa y si otwory okienne z okiennicami, a okapy nad nimi wystarczaj co zabezpiecza y wn trze przed nocnymi bezwietrznymi opadami. W wietle ma ej kieszonkowej latarki, któr trzyma w r ku, Terens zauwa , e w C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
jednym rogu pokoju stoi stary parawan. Przypomnia sobie, e zdoby go dla Valony, gdy Rik sta si w mniejszym stopniu ch opcem, a w wi kszym m czyzn . Zza zas ony dobiega regularny oddech pi cego. Terens ruchem g owy wskaza parawan. - Obud Rika, Valono. Dziewczyna zastuka a w parawan. - Rik! Rik, dziecino! Krzykn cicho. - To ja, Lona - uspokoi a go. Weszli za zas on i Terens skierowa promie latarki najpierw na twarz swoj i Lony, a potem na Rika. Rik os oni si r przed wiat em. - O co chodzi? Terens przysiad na skraju ka. Zauwa , e Rik pi w ku nale cym do standardowego wyposa enia domku. Zaraz na pocz tku Mieszczanin znalaz Valonie stare, troch ko lawe e, które widocznie przydzieli a sobie. - Rik - powiedzia . - Valona twierdzi, e zaczynasz przypomina sobie ró ne rzeczy. - Tak, Mieszczaninie. Rik zawsze zachowywa si pokornie wobec Mieszczanina, który by najwa niejszym ze znanych mu ludzi. Nawet g ówny dyrektor fabryki by uprzejmy dla Mieszczanina. Rik przekaza mu strz py wiadomo ci, jakie zdo sobie przypomnie . - Czy przypomnia sobie co jeszcze, od kiedy opowiedzia o tym Valonie? - Nic wi cej, Mieszczaninie. Terens ciska w jednej d oni palce drugiej. - No dobrze, Rik. pij dalej. Valona wysz a za nim na próg. Usi owa a powstrzyma dr enie warg i otar a oczy wierzchem szorstkiej d oni. - Czy on b dzie musia mnie opu ci ? Terens wzi j za r i rzek powa nie: - Zachowuj si jak doros a, Valono. Zabior go st d na krótko, a potem znów przyprowadz . - A pó niej? - Nie wiem. Musisz zrozumie , Valono. Teraz najwa niejsz rzecz na wiecie jest poznanie wszystkich wspomnie Rika. Valona spyta a nagle: - Chcesz powiedzie , e wszyscy na Florinie mog umrze , tak jak on twierdzi? Terens zacisn z by. - Nie mów o tym nikomu, Valono, bo stra nicy zabior Rika na zawsze. Mówi powa nie. Odwróci si i powoli, w zadumie poszed do domu, nie zauwa aj c, jak trz mu si r ce. Daremnie próbowa zasn ; po godzinie w czy narkopole. By o jedn z pami tek, jakie przywióz z Sark, wracaj c na Florin , gdzie mia zosta Mieszczaninem. Za je na g ow jak cienk czarn czapk . Ustawi wy cznik na pi godzin i wcisn przycisk. Zd jeszcze wygodnie u si na ku, nim nast pi a opó niona reakcja centrów wiadomo ci, która pogr a go w wolnym od majaków nie. C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
3. Bibliotekarka Zostawili skuter diamagnetyczny w schowku przed granic Miasta. Skutery by y w Mie cie rzadko ci i Terens nie chcia zwraca na siebie uwagi. Przez chwil pomy la ze ci o tych w Górnym Mie cie z ich samochodami diamagnetycznymi i yroskopami antygrawitacyjnymi. Ale to by o Górne Miasto. Tam wszystko by o inne. Rik czeka , a Terens zamknie schowek i zabezpieczy go odciskiem palca. Mia na sobie nowy jednocz ciowy strój i czu si troch dziwnie. Niech tnie poszed za Mieszczaninem pod pierwsz z wysokich, mostopodobnych budowli podtrzymuj cych Górne Miasto. Wszystkie inne miasta na Florinie mia y swoje nazwy, a na to mówiono po prostu „Miasto”. yj cy w nim i wokó niego robotnicy i wie niacy byli przez reszt mieszka ców planety uwa ani za szcz ciarzy. W Mie cie byli lepsi lekarze i lepsze szpitale, wi cej fabryk i sklepów z alkoholem, a nawet rzadziej pada deszcz. Mieszka cy Miasta nie byli a tak bardzo zadowoleni. yli w cieniu Górnego Miasta. Górne Miasto dok adnie odpowiada o swojej nazwie, gdy Miasto dzieli o si na dwie cz ci, po one poni ej i powy ej poziomej p yty elazobetonu, która spoczywa a na oko o dwudziestu tysi cach stalowych podpór i mia a siedemdziesi t kilometrów kwadratowych powierzchni. Ni ej, w cieniu, yli „tubylcy”. Nad nimi, w s cu, Posiadacze. Przebywaj c w Górnym Mie cie trudno by o uwierzy , e znajduje si ono na Florinie. Mieszka cy sk adali si g ównie z Sarka czyków i z niewielkiej liczby stra ników. Byli oni klas wy sz w dos ownym znaczeniu tego okre lenia. Terens zna drog . Szed szybko, unikaj c spojrze przechodniów, którzy z mieszanin zazdro ci i niech ci patrzyli na jego strój Mieszczanina. Rik mia krótsze nogi i porusza si mniej dostojnie, próbuj c dotrzyma kroku Terensowi. Niewiele zapami ta ze swojego pierwszego pobytu w Mie cie. Teraz wydawa o mu si zupe nie inne. Wtedy by o tu pochmurno. Dzi wieci o s ce, pra c przez regularne otwory w elazobetonie nad g ow i tworz c prostok ty blasku, przy których oddzielaj ca je przestrze zdawa a si jeszcze ciemniejsza. W miarowym, niemal hipnotycznym rytmie raz po raz nurzali si w pasmach jasno ci. Starsi ludzie siedzieli w wózkach na s cu, grzej c si i przesuwaj c wraz z ruchem plam. Czasem zasypiali i zostawali w cieniu, kiwaj c si w fotelach, a budzi o ich skrzypienie kó przy zmianie pozycji cia a. Miejscami matki prawie tarasowa y pasma gromadkami pociech. - Teraz wyprostuj si , Rik - rzek Terens. - Jedziemy na gór . Sta przed konstrukcj wype niaj przestrze mi dzy czterema kolumnami, od ziemi po Górne Miasto. - Boj si - powiedzia Rik. Domy li si , co to za konstrukcja. To by a winda prowadz ca na górny poziom. To by o oczywi cie konieczne. Produkowano na dole, a konsumowano na górze. Do Dolnego Miasta wysy ano substraty i pó produkty spo ywcze, a do Górnego p yn y gotowe artyku y i dobre jedzenie. Nadmiar ludno ci wegetowa na dole; pokojówki, ogrodnicy, szoferzy i robotnicy budowlani wykorzystywani na górze. Terens nie zwraca uwagi na niepokój Rika. Dziwi si , e i jego serce bije mocniej. C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
Nie ze strachu. Raczej z dzikiej satysfakcji, e jedzie w gór . Stanie na tym wi tym elazobetonie, podepcze go, strz nie na kurz ze swoich nóg. Jako Mieszczanin, móg to uczyni . Rzecz jasna, dla Posiadaczy nadal by jedynie flori skim tubylcem, ale jako Mieszczanin, móg depta po elazobetonie, ilekro mia na to ochot . Na Galaktyk , jak e on ich nienawidzi ! Stan , zrobi g boki wdech i przywo wind . Nie by o sensu pogr si w nienawi ci. Tyle lat przebywa na Sark; na samej Sark, w centrum i kolebce Posiadaczy. Nauczy si znosi to w milczeniu. Nie powinien teraz zapomina tego, czego si nauczy . Szczególnie teraz. Us ysza szmer zatrzymuj cej si windy i ciana naprzeciw niego zapad a w szczelin . Tubylec obs uguj cy wind spojrza z niesmakiem. - Tylko was dwóch. - Tylko dwóch - powiedzia Terens, wchodz c. Rik szed za nim. Windziarz nie zamierza unie ciany do poprzedniego po enia. - Wy dwaj mo ecie poczeka na adunek, który idzie o drugiej, i pojecha z nim. Nie b je dzi tam i z powrotem dla jakich dwóch facetów. Splun precyzyjnie, dbaj c, by trafi w cement, a nie w pod og swojej windy. - Gdzie wasze legitymacje pracownicze? - Jestem Mieszczaninem - zaprotestowa Terens. - Nie widzisz po ubraniu? - Ubranie nic nie znaczy. Hej, my lisz, e b ryzykowa utrat pracy, bo uda o ci si ukra gdzie uniform? Gdzie wasze legitymacje? Terens bez s owa poda mu standardow ksi eczk identyfikacyjn , któr ka dy tubylec ma obowi zek stale nosi przy sobie, a na któr sk ada y si : numer rejestracyjny, wiadectwo zatrudnienia, potwierdzenia op aty skarbowej i inne konieczne dokumenty. Otworzy ksi eczk na czerwonej licencji Mieszczanina. Windziarz obejrza j pobie nie. - No, mo e i to ukrad , ale to nie moja sprawa. Masz j i przewioz ci , chocia dla mnie Mieszczanin to tylko wymy lna nazwa krajowca. A ten drugi? - Jest pod moj opiek - rzek Terens. - Mo e wjecha ze mn , czy te zawo amy stra nika i sprawdzimy przepisy? To by a ostatnia rzecz, jakiej móg by yczy sobie Terens, lecz zaproponowa to z dostateczn doz pewno ci siebie, aby poskutkowa o. - No dobra! Nie musisz si z ci . ciana windy podnios a si i kabina z gwa townym szarpni ciem ruszy a w gór . Windziarz ze z ci mrucza co pod nosem. Terens u miechn si krzywo. To by o niemal normalne. Ludzie pracuj cy bezpo rednio dla Posiadaczy lubili uto samia si z panami i kompensowali sobie w asn ni szo ci lejszym przestrzeganiem zasady segregacji, szorstkim i niegrzecznym traktowaniem innych. Byli „nadlud mi”, do których reszta Flori czyków ywi a szczer nienawi , nie os abion , tak jak w przypadku Posiadaczy, przez wpojony szacunek. Przebyli zaledwie dziesi metrów w gór , lecz drzwi otworzy y si na inny wiat. Podobnie jak ojczyste miasta Sarka czyków - Górne Miasto zbudowano ze szczególn trosk o dobór barw. Ka da konstrukcja, czy to budynek mieszkalny, czy gmach publiczny, by a pokryta delikatn wielobarwn mozaik , która z bliska zdawa a si bezsensown gmatwanin , a z odleg ci stu metrów przybiera a najró niejsze odcienie, C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
w zale no ci od k ta widzenia. - Chod , Rik - powiedzia Terens. Rik patrzy szeroko otwartymi oczami. Nie by o tu niczego ywego ani rosn cego! Tylko kamie i kolory. Nie mia poj cia, e domy mog by tak wielkie. Nagle w jego pami ci co si poruszy o. Przez sekund ten gmach wydawa mu si znajomy... A potem wspomnienie znik o. Obok mign samochód. - Czy to Posiadacze? - szepn Rik. Zd yli tylko zauwa krótko ostrzy one w osy, obszerne kaftany o szerokich kawach, w jaskrawych barwach od b kitu do fioletu, spodenki z aksamitu i d ugie po czochy, b yszcz ce, jakby utkano je z cienkich miedzianych drucików. Nie obdarzyli Rika i Terensa nawet przelotnym spojrzeniem. - M odzi - rzek Terens. Nie widzia ich z tak bliska od kiedy opu ci Sark. Na Sark byli nie do zniesienia, ale tam przynajmniej byli u siebie. Tu, dziesi metrów nad Piek em, anio owie byli nie na miejscu. Znów si skrzywi , opanowuj c przyp yw bezp odnej nienawi ci. Za nimi sykn dwuosobowy lizgacz. Nowy model z wbudowanym uk adem kontroli powietrza. P yn g adko pi centymetrów nad powierzchni , na b yszcz cej askiej podstawie, podwini tej w gór dla zmniejszenia oporu powietrza. Mimo to szybkie rozcinanie przestrzeni dawa o charakterystyczny syk, który oznacza : „Stra nicy”. Obaj byli wysocy, jak wszyscy stra nicy, o szerokich jasnobr zowych twarzach, askich ko ciach policzkowych, z d ugimi, prostymi, czarnymi w osami. Dla tubylców wszyscy stra nicy wygl dali tak samo. B yszcz ca czer ich mundurów, podkre lona przez o lepiaj co srebrne, strategicznie rozmieszczone sprz czki i ozdobne guziki, odbiera a indywidualny wyraz twarzy i wzmaga a wra enie podobie stwa. Jeden stra nik kierowa pojazdem. Drugi lekko przeskoczy przez jego p ytk burt . - Ksi eczka! - powiedzia . Obejrza j machinalnie i zaraz odda Terensowi. - Cel wizyty? - Zamierzam skorzysta z biblioteki, oficerze. Mam do tego prawo. Stra nik zwróci si do Rika. - A ty? - Ja... - zacz Rik. - On mi towarzyszy - wyja ni Terens. - On nie ma przywilejów Mieszczanina - powiedzia stra nik. - Ja za niego odpowiadam. Stra nik wzruszy ramionami. - Twoja sprawa. Mieszczanie maj swoje przywileje, ale nie s Posiadaczami. Pami taj o tym, ch opcze. - Tak, oficerze. Przy okazji, czy móg by pan wskaza mi drog do biblioteki? Stra nik wskaza mu kierunek cienk luf mierciono nego miotacza igie . Z miejsca gdzie stali, biblioteka wygl da a jak plama jasnego cynobru, na wy szych pi trach przechodz cego w szkar at. W miar jak podchodzili, szkar at sp ywa w dó . Nagle Rik wyrzuci z siebie: - My , e to nie adne. Terens rzuci mu szybkie, zdziwione spojrzenie. Przywyk do tego wszystkiego na C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
Sark, ale i on te uwa Górne Miasto za nieco wulgarne. By o nawet bardziej sarka skie ni sama Sark. Na Sark nie ka dy jest arystokrat . S nawet biedni Sarka czycy, niektórzy maj si niewiele lepiej ni przeci tni Flori czycy. Tutaj zamieszkiwa a wy cznie mietanka spo ecze stwa, co by o wida po bibliotece. Nawet na Sark by o tylko kilka wi kszych od niej; o wiele za du a jak na potrzeby Górnego Miasta, co wiadczy o o korzy ciach p yn cych z taniej si y roboczej. Terens zatrzyma si przed ukowatym podestem prowadz cym do g ównego wej cia. Uk ad kolorów podestu stwarza z udzenie stopni, co przydawa o bibliotece aury staro ci, zazwyczaj towarzysz cej budynkom akademickim. Rzekome stopnie zbi y z tropu Rika, który si potkn . G ówny hol by wielki, zimny i prawie pusty. Bibliotekarka za samotnym biurkiem wygl da a jak ma e, nieco pomarszczone ziarnko groszku w rozd tym str ku. Spojrza a i unios a si z krzes a. Terens wyja ni pospiesznie: - Jestem Mieszczaninem. Specjalne przywileje. Odpowiadam za tego tubylca. - W wyci gni tej r ce trzyma dokumenty. Bibliotekarka usiad a z powrotem i spojrza a surowo. Wyj a z przegródki kawa ek metalu i podsun a Terensowi. Mieszczanin przycisn do prawy kciuk, a ona umie ci a blaszk w innej przegródce, gdzie przez moment b ysn o fioletowe wiate ko. - Sala dwie cie czterdzie ci dwa - powiedzia a bibliotekarka. - Dzi kuj . Pomieszczenia na drugim pi trze cechowa lodowaty brak jakiejkolwiek osobowo ci, charakterystyczny dla ka dego ogniwa d ugiego cucha. Niektóre pomieszczenia by y zaj te, o czym wiadczy y matowe i nieprzejrzyste glasytowe drzwi. Wi kszo by a wolna. - Dwa-cztery-dwa - rzek Rik. G os mia piskliwy. - O co chodzi, Rik? - Nie wiem. Jestem bardzo podniecony. - By ju kiedy w bibliotece? - Nie wiem. Terens przy kciuk do aluminiowego kr ka, który przed pi cioma minutami zosta uaktywniony na jego dotkni cie. Szklane drzwi otworzy y si na o cie , a potem - kiedy weszli - zamkn y si bezg nie i zmatowia y, jakby zas oni te kotar . Pozbawione okien i wszelkich ozdób pomieszczenie mia o oko o dwóch metrów ugo ci i tyle szeroko ci. By o o wietlone rozproszon po wiat s cz si z sufitu i napowietrzane. Jedynymi meblami by y si gaj ce od ciany do ciany biurko i stoj ca przy nim wy cie ana, pozbawiona oparcia awa. Na biurku sta y trzy czytniki. Ich mlecznobia e przednie cianki by y ustawione sko nie, pod k tem trzydziestu stopni. Przed ka dym znajdowa y si liczne pokr a kontrolne. - Wiesz, co to jest? - Terens usiad i po mi kk , pulchn d na jednym z czytników. Rik te usiad . - Ksi ki? - spyta skwapliwie. - No có - odpar niepewnie Terens. - To biblioteka, wi c fakt, e zgad , niewiele znaczy. Umiesz obs czytnik? - Nie, chyba nie, Mieszczaninie. C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
- Jeste pewien? Pomy l. Rik dzielnie spróbowa . - Przykro mi, Mieszczaninie. - A wi c poka ci. Spójrz! Po pierwsze, tu widzisz ga z napisem „Katalog”, a wokó niej litery alfabetu. Poniewa potrzebujemy encyklopedii, nastawimy ga na „E” i wci niemy. Zrobi to i od razu wydarzy o si kilka rzeczy. Matowe szk o o o - pojawi y si na nim wiersze pisma. wiat o padaj ce z sufitu przygas o i czarne litery na tym tle sta y si lepiej widoczne. Przy ka dym stanowisku wysun a si g adka p yta, jak j zyk sterowany promieniem lasera. Terens prztykn prze cznikiem i p yty wsun y si z powrotem. - Nie b dziemy robi notatek - wyja ni . I doda : - Teraz, obracaj c to pokr o, obejrzymy wszystkie has a na „S”. Przez ekran przewin a si d uga lista materia ów, tytu ów, autorów i numerów katalogowych, zatrzymuj c si na zwartej kolumnie z numerami tomów encyklopedii. Nagle Rik powiedzia : - Tymi ma ymi przyciskami wybierzesz litery i cyfry w ciwe dla ksi ki, o któr ci chodzi, i zaraz zobaczysz j na ekranie. Terens spojrza na niego. - Sk d wiesz? Pami tasz? - Mo e. Nie jestem pewien. Po prostu tak mi si wydaje. - No có . Nazwijmy to inteligentnym domys em. Mieszczanin wystuka kombinacj cyfr i liter. Szklana tafla przygas a, po czym znów poja nia a. Oznajmi a: „Encyklopedia Sark, tom 54, Sol - Spec.” - S uchaj, Rik - rzek Terens. - Nie zamierzam ci niczego sugerowa , wi c nie powiem, o co mi chodzi. Chc tylko, eby przejrza ten tom i powiedzia , je li co wyda ci si znajome. Rozumiesz? - Tak. - Dobrze. A teraz nie spiesz si . Mija y minuty. Wtem Rik wstrzyma oddech i za pomoc pokr te zacz przewija ekran wstecz. Kiedy sko czy , Terens przeczyta tytu i u miechn si z zadowoleniem. - Teraz pami tasz? To nie przypadek? Pami tasz? Rik energicznie skin g ow . - Tak, Mieszczaninie. Nagle przypomnia em sobie. By o to has o po wi cone kosmoanalizie. - Wiem, co tu jest napisane - odezwa si Rik. - Zobaczysz, zaraz zobaczysz. Mia k opoty z oddychaniem, a i Terens by niemal tak samo podekscytowany. - No tak - powiedzia Rik - oni zawsze tak pisz . Zacz czyta na g os, zacinaj c si , ale ze znacznie wi ksz wpraw ni ta, jak móg wynie z kilku krótkich lekcji udzielonych mu przez Valon . Rik czyta : - „Nic dziwnego, e kosmoanalityk jest introwertykiem i cz sto osobnikiem nieprzystosowanym. Po wi cenie wi kszo ci doros ego ycia na samotne badania straszliwej pustki mi dzy gwiazdami to wi cej, ni mo na wymaga od zupe nie normalnego osobnika. Zapewne dlatego Instytut Kosmoanalizy przyj za swoj dewiz nieco gorzkie stwierdzenie: <>„.
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
C
lick
to
buy
N
O
W
!
PDF-XChange
w
w
w
.docu-track.c
o
m
Przy ostatnich s owach Rik prawie wrzeszcza . Terens zapyta : - Rozumiesz to, co przeczyta ? Tamten spojrza na niego roziskrzonymi oczami. - Tu pisz : „Analizujemy Nico ”. Pami ta em to. By em jednym z nich. - By kosmoanalitykiem? - Tak! - zawo Rik i doda nieco ciszej: - Boli mnie g owa. - Od przypominania sobie? - Chyba tak. Podniós g ow i zmarszczy brwi. - Musz przypomnie sobie wi cej. Niebezpiecze stwo. Potworne niebezpiecze stwo! Nie wiem, co robi . - Biblioteka jest do twojej dyspozycji, Rik. Terens obserwowa go uwa nie i starannie dobiera s owa. - Skorzystaj z katalogu i wyszukaj jakie teksty z dziedziny kosmoanalizy. Zobacz, co ci si przypomni. Rik rzuci si do czytnika. Dygota . Terens odsun si , robi c mu miejsce. - Mo e „Traktat o kosmoanalizie” Wrijta? - pyta Rik. - Czy to le brzmi? - Wszystko zale y od ciebie, Rik. Rik wystuka numer katalogowy; ekran rozja ni si i znieruchomia . Napis g osi : „W sprawie tego tytu u prosz porozumie si z kustoszem”. Terens wyci gn r i wyczy ci ekran. - Lepiej spróbuj z inn ksi . - Ale... - Rik zawaha si , lecz pos ucha rady. Ponownie przeszuka katalog i wybra „Sk ad przestrzeni” Enniga. Na ekranie znowu pojawi si komunikat polecaj cy konsultacj z kustoszem. - Do licha! - zakl Terens i ponownie wyczy ci ekran. - Co si dzieje? - Nic. Nic. Nie wpadaj w panik , Rik. Po prostu nie rozumiem, jak... Za kratk z boku czytnika by umieszczony g niczek. Obaj czytaj cy zamarli, ysz c dobiegaj cy z niego cienki, suchy g os bibliotekarki. - Pokój dwie cie czterdzie ci dwa! Czy jest kto w pokoju dwie cie czterdzie ci dwa? - O co chodzi? - spyta ostro Terens. - Jakiej ksi ki potrzebujecie? - adnej. Dzi kujemy za pomoc. Tylko sprawdzamy czytnik. Nast pi a krótka przerwa, jakby na narad . Potem g os przemówi jeszcze ostrzejszym tonem: - Zapisy wskazuj , e za dano „Traktatu o kosmoanalizie” Wrijta oraz „Sk adu przestrzeni” Enniga. Czy to si zgadza? - Wystukali my przypadkowe pozycje katalogu - usi owa wyja ni Terens. - Czy mog wiedzie , dlaczego wybrali cie akurat te pozycje? - nalega nieub agany os. - Mówi , e ich nie wybrali my... Przesta ! - To by o skierowane do Rika, który zacz j cze . Znów nasta a chwila ciszy. Potem g os powiedzia : - Je li zejdziecie na dó i zg osicie si do mnie, uzyskacie dost p do tych ksi ek. S na specjalnej li cie i b dziecie musieli wype ni formularz. C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
Terens poda r Rikowi. - Chod my. - Mo e naruszyli my jakie przepisy? - G os Rika dr . - Nie, Rik. Idziemy. - Nie b dziemy wype nia formularzy? - Nie. Sprawdzimy te ksi ki innym razem. Terens szed szybko, ci gn c za sob Rika. Weszli do g ównego holu. Bibliotekarka unios a g ow . - Tutaj! - zawo a, wstaj c i wychodz c zza biurka. - Chwileczk . Chwileczk ! Nie zatrzymali si . Przynajmniej dopóki nie ujrzeli przed sob stra nika. - Strasznie wam si spieszy, ch opcy. Dopad a ich nieco zdyszana bibliotekarka. - Jeste cie z dwie cie czterdzie ci dwa, prawda? - S uchajcie - rzek stanowczo Terens. - Dlaczego nas zatrzymujecie? - Czy nie szukali cie pewnych ksi ek? Chcieliby my je dla was znale . - Ju pó no. Innym razem. Czy nie rozumiesz, e nie chc tych ksi ek? Wróc jutro. - Biblioteka - oznajmi a dumnie kobieta - zawsze zaspokaja wymagania czytelników. Za chwil otrzymacie swoje ksi ki. Na policzkach wykwit y jej rumie ce. Odwróci a si i wpad a w ma e drzwi, które otworzy y si przed ni . Terens powiedzia : - Oficerze, je li pan pozwoli... Ale stra nik pokaza mu niewielki, ci ki bicz neuronowy. Bro mog a pe ni rol pa ki albo razi ofiary na odleg . - Hej, kole , mo e si dziesz spokojnie i zaczekasz, a pani wróci? To by oby uprzejmie z twojej strony. Stra nik nie by ju m ody ani szczup y. Wygl da na faceta tu przed emerytur i zapewne czeka na ni spokojnie, pilnuj c biblioteki, ale by uzbrojony, a na niadej twarzy mia fa szywy u mieszek. Terensowi pot wyst pi na czo o i zacz powoli sp ywa po plecach. Nie doceni powagi sytuacji. By pewny, e wie, co robi. Tymczasem masz. Nie powinien post powa tak beztrosko. To przez t przekl ch przejechania si po Górnym Mie cie, kroczenia po korytarzach biblioteki, jakby by Sarka czykiem... Przez jedn okropn chwil mia ochot rzuci si na stra nika, lecz nagle okaza o si , e ju nie musi. W powietrzu co mign o. Stra nik zacz si odwraca - troch za pó no. Zgubi go spó niony refleks - skutek podesz ego wieku. Kto wyrwa mu z r ki bicz neuronowy i zanim zd zrobi co wi cej ni otworzy usta do krzyku, zdzieli go nim w skro . Upad . Rik krzykn co z ulg , a Terens zawo : - To Valona! Na wszystkie demony Sark, to Valona! 4. Buntownik C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m
Terens niemal natychmiast otrz sn si ze zdumienia. - Wynosimy si ! Szybko! - powiedzia i ruszy . Przez chwil mia ochot zawlec bezw adne cia o stra nika w cie stoj cych w przedsionku kolumn, lecz nie by o na to czasu. Wyszli na podest; popo udniowe s ce czyni o wiat jasnym i ciep ym. Kolory Górnego Miasta przybra y wszystkie odcienie pomara czu. - Szybciej! - ponagla a niespokojnie Valona, ale Mieszczanin przytrzyma j za r . miecha si , mówi cicho i stanowczo. - Nie biegnij. Id spokojnie za mn . Pilnuj Rika. Nie pozwól mu biec. Kilka kroków. Zdawa o si , e brn przez klej. Czy te d wi ki za plecami dochodz z biblioteki? Wyobra nia? Terens nie mia spojrze za siebie. - T dy - rzek . Napis nad wskazanym przez niego podjazdem lekko migota w popo udniowym blasku. Nie móg konkurowa ze s cem Floriny. G osi : „Wjazd dla karetek”. Na podjazd, bocznym wej ciem i mi dzy niewiarygodnie bia ymi cianami. Byli jak bry y obcej materii w aseptycznym celofanie korytarza. W oddali dostrzegli kobiet w uniformie. Przystan a, zmarszczy a brwi i ruszy a ku nim. Terens nie czeka . Skr ci , przeszed bocznym korytarzem, potem jeszcze jednym. Mijali innych ludzi w uniformach i dobrze rozumia ich niepewne miny. To przypadek bez precedensu, eby tubylcy wa sali si nie pilnowani po górnych poziomach szpitala. Co robi ? Oczywi cie w ko cu zostan zatrzymani. Dlatego serce zamar o mu w piersi, gdy zobaczy niepozorne drzwi z napisem: „Do poziomów ni szych pi ter”. Winda by a na ich poziomie. Wepchn do niej Rika z Valona i agodne szarpni cie, z jakim d wig zacz opada , by o najmilszym wspomnieniem tego dnia. W Mie cie by y trzy rodzaje budynków. Wi kszo to budynki dolne, stoj ce w ca ci na dole. Domy pracowników, najwy ej trzypi trowe. Sk ady, piekarnie, oczyszczalnie. Inne to budynki górne: domy Sarka czyków, teatry, biblioteka, stadiony sportowe. Niektóre by y podwójne, mia y wej cia i poziomy zarówno na górze Miasta, jak i na dole; na przyk ad posterunki si porz dkowych i szpitale. Dlatego mo na by o wykorzysta szpital do przej cia z Górnego Miasta do Dolnego, unikaj c wielkich wind towarowych, powolnych i ze w cibsk obs ug . Przechodz c t dy tubylec pope nia przest pstwo, lecz by to drobiazg dla kogo , kto mia na koncie pobicie stra nika. Wyszli na dolny poziom. I tu by y nagie, aseptyczne ciany, lecz nieco mniej bia e, jakby rzadziej je czyszczono. Znikn y te wy cie ane awki, które sta y rz dami w korytarzach na górze. Wsz dzie rozchodzi si niespokojny gwar poczekalni pe nej czujnych m czyzn i wystraszonych kobiet. Samotna pos ugaczka próbowa a uporz dkowa ten ba agan, z kiepskim rezultatem. Warcza a na zaro ni tego starszego m czyzn , który podci ga i opuszcza pomi nogawk wystrz pionych spodni, odpowiadaj c na pytania monotonnym i przepraszaj cym tonem. - Na co w ciwie pan si uskar a? Od jak dawna ma pan te bóle? By pan ju C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m