1
PEWNEGO DESZCZOWEGO poranka Hank
i Susan poszli do starej stodoły. Wysoko
na jej ścianie widać było otwory, przez
które kiedyś wlatywały gołębie. Susan po-
patrzyła w górę i zawołała:
-Kici,kici,kotki,kotolotki! Śniadanko!
W otworze gołębnika nie pokazał się
Ŝaden dziób, tylko nosek w kolorze cyna-
monu, para Ŝółtych oczu, dwie białe łapki,
a potem - frrr! - wyfrunął kot. Kot ze
skrzydłami. Pręgowany, szarobury kot ze
skrzydłami w takim samym kolorze.
Najpierw pojawiła się Thelma, która
zwykle wstawała najwcześniej. Potem Ro-
ger, później (z innego otworu) mała Har-
riet i na końcu James, który latał wolniej
od pozostałych. Kiedyś pokaleczyła go
rozgniewana sowa, ale teraz juŜ bawił się
7
z innymi, fruwał i wywracał koziołki w po-
wietrzu dokoła stodoły, co bardzo dener-
wowało dzięcioły na pobliskich dębach.
Wszystkie cztery kotki zakosami i pę-
tlami leciały na śniadanie, miaucząc z gło-
du i radości.
Hank uwielbiał podrzucać drobiny po-
karmu i patrzeć, jak Roger, który teŜ lubił
tę zabawę, łapie je w powietrzu. Susan wo-
lała trzymać trochę jedzenia na dłoni i kar-
mić Jamesa, który łaskotał ją wtedy wąsi-
8
kami i głośno mruczał. Natomiast Thelma
i Harriet traktowały śniadanie powaŜnie
i nie zamierzały się w tym czasie bawić.
Tak więc tego deszczowego poranka
dzieci i kotki siedziały razem w starej sto-
dole, a Hank powiedział do siostry:
-Wiesz, mama chyba widziała wczoraj
Rogera. Leciał ponad wzgórzem i było go
widać z domu.
-Mama widziała kotolotki juŜ dawno te-
mu. Ale ona nikomu nie powie! - odpowie-
działa Susan, drapiąc Thelmę pod brodą.
Dzieci wiedziały juŜ od pierwszej chwi-
li, Ŝe znalezienie latających kociąt trzeba
zachować w sekrecie. Inaczej ludzie mogą
zamknąć koty w klatkach, pokazywać pu-
blicznie, oddać do cyrku albo laborato-
rium i w ten sposób zarabiać pieniądze.
-Pewnie, Ŝe mama nikomu nie powie -
przyznał Hank. - Ale naprawdę się cieszę,
Ŝe nikt juŜ nie zagląda do tej starej stodoły.
-Chyba one same rozumieją, Ŝe nie
mogą się pokazywać - powiedziała Susan,
9
łaskocząc Harriet w tłuściutki brzuszek. -
PrzecieŜ ukrywały się w lesie. Kiedy je
znaleźliśmy, były zupełnie dzikie.
Susan i Hank nie wiedzieli, Ŝe kotki
ze skrzydłami nie urodziły się wcale
w lesie przy Farmie za Wzgórzem. Mu-
siały pokonać daleką drogę, zanim się tu
znalazły. Przyszły na świat w duŜym mie-
ście, za śmietnikiem na ulicy, gdzie czy-
hało duŜo więcej niebezpieczeństw niŜ
w lesie.
Gdy tego dnia dzieci poszły do szkoły,
Thelma powiedziała:
-Ciekawe, jak się miewa nasza mama!
Codziennie o niej myślę.
- A ja wciąŜ za nią tęsknię - rzekł Roger.
-Ja teŜ - zgodził się James.
-Więc odwiedźmy ją! - zaproponowała
Harriet.
- O nie! - odpowiedział powaŜnie Roger.
- W mieście jest zbyt duŜo ludzi. Mama ka-
zała nam stamtąd odlecieć. Powinniśmy
zostać tu, gdzie jesteśmy bezpieczni.
10
-Ale na pewno zrobilibyśmy jej duŜą
przyjemność - przekonywała Harriet.
-Po prostu złoŜylibyśmy jej „przelot-
ną" wizytę - dodał James.
Thelma potrząsnęła głową. UwaŜała, Ŝe
rację ma Roger.
- To byłby dla ciebie cięŜki lot, James -
powiedziała.
- JuŜ prawie nic mi nie dolega - odparł
James, na dowód machając z wdziękiem
skrzydłami. -A poza tym byliśmy napraw-
dę małymi kociakami, kiedy przefrunęli-
śmy całą tę trasę. Chciałbym choć raz
jeszcze zobaczyć naszą ulicę!
-Pamiętacie, jak pięknie pachniały
w śmietniku puszki po sardynkach? - wes-
tchnęła Harriet.
-A pamiętasz, jak pofrunęłaś i wystra-
szyłaś ogromnego psa? - dodał James.
I tak Harriet i James postanowili odwie-
dzić w mieście swoją mamę, panią Jane
Tabby. Thelma i Roger woleli zostać w sto-
dole z przyjaciółmi, Susan i Hankiem.
-Dzieciom byłoby smutno, gdyby jutro
rano Ŝadnego z nas tu nie zastały! - tłuma-
czyła Thelma.
I rzeczywiście, dzieci zmartwiły się na-
stępnego dnia, gdy zauwaŜyły brak dwóch
kotków. Długo je wołały. Thelma i Roger
mruczeli dwa razy więcej niŜ zwykle. Nie
potrafili wytłumaczyć, gdzie podziali się
ich siostra i brat. Wszyscy w starej szopie
razem niepokoili się więc, myśląc o Har-
riet i Jamesie: Gdzie oni teraz są? I czy
wrócą cali i zdrowi?
HARRIET I JAMES lecieli w drobnym, mi-
łym deszczyku. Kiedy wsta! dzień, cieszyli
się, Ŝe dzięki chmurom w ogóle ich nie wi-
dać, a James powiedział:
-Nikt nie patrzy w górę, gdy pada!
Harriet widziała w dole wzgórza, pola
i drogi, ale nigdzie ani śladu miasta.
-Powinniśmy chyba lecieć bardziej
w lewo, James! - zawołała poprzez deszcz.
-Dlaczego?
-Instynkt tak mi podpowiada. Musimy
zaufać naszemu Instynktowi Powrotu do
Domu i wtedy trafimy prosto do miejsca,
w którym się urodziliśmy!
Na Jamesie zrobiło to wraŜenie i pole-
ciał za siostrą, ale jakiś czas później, kie-
dy odpoczywali na gałęzi, zaczął się nie-
pokoić.
13
- Harriet, lecimy juŜ kilka godzin. Powin-
niśmy stąd przynajmniej widzieć miasto!
-MoŜe się przeniosło - zasugerowała
Harriet.
-Wszystko dlatego, Ŝe tak wolno la-
tam... - mruknął ponuro James.
-Jesteś tak samo szybki jak ja - powie-
działa jego siostra równie ponuro. - MoŜe
to mój Instynkt się myli. A co mówi twój?
-Nic nie mówi - odparł James. - Ale
mój nos... mój nos czuje jakiś zapach
stamtąd!
Harriet uniosła nosek koloru cynamo-
nu i otworzyła pyszczek, Ŝeby poczuć za-
pachy dostępne tylko kotom. Owiał ich
wiatr.
-Aha! Śmietnik! Tędy droga!
Lecieli, odpoczywając od czasu do cza-
su na czubku drzewa lub na dachu i bu-
dząc się w środku nocy, by ruszyć dalej.
Cel przed sobą widzieli wyraźnie, bo wiel-
kie miasto rozświetlało chmury Ŝółtawym
blaskiem. Gdy nastał ranek, ujrzeli pod
sobą rozciągające się jak okiem sięgnąć
mokre od deszczu dachy i szerokie ulice
pełne samochodów i parasoli.
James milczał, choć bolało go lewe
skrzydło i Ŝałował, Ŝe jest w mieście. Har-
riet teŜ nic nie mówiła, choć bolały ją oba
skrzydła i równie mocno jak James Ŝało-
wała, Ŝe tu przylecieli.
Węszyli na wietrze i - prowadzeni In-
stynktem Powrotu do Domu albo znajo-
mymi zapachami - minęli wysokie biu-
rowce i bloki mieszkalne. Dotarli do
najstarszej i najbiedniejszej części mia-
sta. Wylądowali na naroŜniku dachu, zło-
Ŝyli skrzydła i spojrzeli w dół.
-James, to chyba nie jest nasza ulica -
szepnęła Harriet. - Gdzie śmietnik?
Śmietnik, za którym się urodzili i bawi-
li jako dzieci, uznawali za swój rodzinny
dom, lecz śmietnika tam nie było.
-Nie rozumiem. To wszystko wygląda
obco - odpowiedział szeptem James. - Ale
jestem pewien, Ŝe mieszkaliśmy właśnie
tutaj.
16
Harriet kiwnęła głową.
-Jeśli nie ma śmietnika, to gdzie jest
mama? - spytała cichutko.
Nastała cisza, którą po chwili przerwał
James:
-Poszukajmy czegoś do jedzenia, moŜe
potem będzie się nam łatwiej myślało.
Kamienica, na której dachu wylądowa-
li, miała wszystkie okna wybite, a za nimi
puste pokoje pełne myszy. Zdobyli śnią-
Po jedzeniu usiedli znów na dachu,
grzejąc się w promieniach bladego słoń-
ca, które pokazało się po deszczu. Umyli
pyszczki, tak jak nauczyła ich tego mama,
a potem zdrzemnęli się trochę, przytuleni
do siebie.
Zbudziły ich dziwne dźwięki: huk, ło-
mot, ludzkie wołania, chrzęst metalu o ka-
mienie. Wychylili się poza krawędź dachu
i ujrzeli przeraŜający widok - wielka me-
talowa kula zwisająca z ogromnego dźwi-
gu uderzała w stary budynek na końcu
ulicy, aŜ ściany się zawaliły i kamienica
runęła w gruzy.
James znieruchomiał z przeraŜenia, za-
krywając łapą oczy. Harriet ze strachu po-
derwała się w powietrze, fruwała tu i tam,
nawołując na wszystkie strony:
-Mamo! Gdzie jesteś? Wróciliśmy! Wró-
ciliśmy do ciebie! Mamo, gdzie jesteś?
'<■"'■ .■ :.
NIKT NIE SŁYSZAŁ cieniutkiego głosu
Harriet i nikt nie zwracał na nią uwagi.
Wystraszone szczury, myszy i chrząszcze
uciekały spomiędzy fundamentów znisz-
czonego budynku. Dwa miejskie gołębie
podleciały obejrzeć z bliska chmurę pyłu.
-Rozwalają kolejne rudery - odezwał
się jeden z nich.
- To oznacza postęp - dodał drugi i od-
leciały.
Ludzie w dole szykowali się do znisz-
czenia następnej kamienicy. Harriet, szlo-
chając, wróciła do Jamesa.
-PomóŜ mi ją wołać!
Stanęli razem na skraju dachu i krzyk-
nęli co sił:
-Mamo!
20
Nasłuchiwali. Maszyny przestały grzmieć.
Ludzie pracujący przy wyburzaniu przy-
siedli na ruinach, by zjeść drugie śniada-
nie. śaden samochód nie przejeŜdŜał ulicą
zasypaną odłamkami murów. Dokoła cią-
gle szumiało miasto, ale tu, w samym jego
środku, na chwilę zapadła cisza, w której
Harriet i James usłyszeli cichutki głos:
-Mii! Miii!
Jamesowi oczy pojaśniały, a Harriet
machnęła ogonem. Oboje spoglądali teraz
w ciemne okienko strychu w starym ma-
gazynie po drugiej stronie ulicy.
-To nie jest głos mamy - szepnęła Har-
riet.
ZauwaŜyli, Ŝe w okienku poruszyło się
coś czarnego.
- Pewnie szpaki załoŜyły tam gniazdo -
rzekł James. - One potrafią wydawać róŜ-
ne dziwne dźwięki. Sprawdzę.
Szybko jak jaskółka przeleciał do bu-
dynku naprzeciwko. Wylądował na dachu
21
i złoŜył skrzydła. Powoli, łapa za łapą,
miękkimi ruchami jak przy polowaniu,
zbliŜył się do wybitego okna i zajrzał do
środka. Chwilę później był z powrotem
obok Harriet.
-To kociak! - powiedział. - Mały czar-
ny kotek. Jest zupełnie sam. ZauwaŜył
mnie, prychnął i zaraz się schował.
-Sam? NiemoŜliwe! Jego mama musi
być gdzieś blisko!
- Nie wiem. W środku nic nie widać, ale
nie wywąchałem nikogo innego.
22
- Jak kotek mógł sam się dostać tak wy-
soko? - zastanowiła się Harriet.
- Pewnie mama wniosła go po schodach.
-Te maszyny burzą domy! - zawołała
Harriet. Nie rozumiała, Ŝe maszyny robią
tylko to, co kaŜą im ludzie. - Ten dom teŜ
zburzą i zrobią kotkowi krzywdę! Musimy
coś zrobić, James! - RozłoŜyła swoje prę-
gowane skrzydła.
-UwaŜaj, Ŝeby cię nie zobaczyli! -
ostrzegł ją brat.
-Nie zobaczą.
Przeleciała szybko nad ulicą, tak jak
wcześniej James. Nawet jeśli ktoś by
spojrzał akurat do góry, nie zdołałby jej
zauwaŜyć.
Wylądowała przy wybitym okienku
strychu i zajrzała do środka. Po chwili
przyfrunął James.
Na strychu starego magazynu nie było
nawet podłóg, tylko belki pokryte papą.
Po kątach walały się stare pojemniki
i kartony. Wyczuwali zapach kurzu, bar-
23
dzo starych szczurzych odchodów i słaby,
mleczny, ciepły zapach kotka.
- Nie bój się! - zawołała Harriet. - Przy-
szliśmy ci pomóc!
Cisza.
-Nie wyjdziesz? - spytał James.
Cisza.
Wycofali się na pobliski dach. UłoŜyli
się po obu stronach okienka w pozie po-
mnikowych lwów i czekali. Przymknęli
oczy. Koty są cierpliwe. Nawet zaniepoko-
jone lub wystraszone umieją czekać ci-
chutko, by sprawdzić, co się stanie.
Tym razem przez dłuŜszy czas nic się
nie działo. Ludzie i maszyny zakończyli na
dziś pracę. Ludzie odeszli, a maszyny zo-
stały, czekając nawet ciszej niŜ koty, ale
znacznie bardziej bezmyślnie.
W końcu, kiedy światła na ulicach mia-
sta zaczęły się zapalać, coś poruszyło się
w okienku strychu. Kociak wytknął pysz-
czek na zewnątrz, przeskoczył przez stłu-
czone szkło pozostałe we framudze. Pod-
24
czołgał się do kałuŜy deszczówki w rynnie
na krawędzi dachu i zaczął pić. Musiał być
bardzo spragniony, bo chłeptał i chłeptał.
Był malutki, cały czarny - od noska do
czubka ogona, łącznie z nieduŜymi, złoŜony-
mi skrzydełkami. Futerko miał potargane.
Harriet i James obserwowali go zupeł-
nie bez ruchu. Kotek zawrócił, Ŝeby
umknąć z powrotem na strych, i dopiero
wtedy ich zauwaŜył. Podskoczył z przera-
Ŝenia, wygiął grzbiet w łuk, napuszył
ogon, zamachał skrzydełkami. śółte oczy
błyszczały mu jak lampki. Pokazał ostre
ząbki i odwaŜnie krzyknął:
25
-Nienawidzę! Nienawidzę! Nienawidzę!
Harriet i James ani drgnęli. Tylko mru-
czeli uspokajająco, przyjaźnie. Kotek jed-
nym susem wrócił na stryszek. Słyszeli,
jak przeciska się przez belki, szukając
schronienia w którymś z kartonów.
Usiedli przed rozbitym oknem. James
mył prawe ucho Harriet, a ona oparła gło-
wę o jego ramię.
-Czy po tym długim locie boli cię
skrzydło? - spytała.
-Nie bardzo. Mam nadzieję, Ŝe wkrótce
odnajdziemy mamę - odpowiedział James.
Mówili wystarczająco głośno, aby kotek
w głębi strychu mógł ich usłyszeć.
-Mama musiała znaleźć nowe miejsce
do mieszkania, kiedy zabrali śmietnik.
- Na pewno nie poszłaby daleko.
-Tym bardziej Ŝe ma tu małego kotka!
- Tak, mama nigdy nie zostawiłaby kot-
ka samego na długo.
-Do nas zawsze wracała, gdy byliśmy
mali.
27
Ursula K. Le Gum KOTOLOTKI ZWIZYTĄUMAMY PrzełoŜyła Aleksandra Wierucka Ilustracje S. D. Schindler IPrdszyńsU.'] i S-l
Tytuł oryginału CATWINGS RETURN Text copyright © 1989 by Ursula K. Le Guin Illustrations copyright © 1989 by S.D. Schindler Ali rights reserved including the right of reproduction in whole or in part by any form. This edition published by arrangement with Orchard Books Inc., New York Redakcja: Łucja Grudzińska Redakcja techniczna: Jolanta Trzcińska Korekta: Jadwiga Piller Łamanie: Monika Lefler ISBN 83-7255-962-7 5? Ul. SzeYJska 76 Wydawca: Prószyński i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. GaraŜowa 7 Druk i oprawa: Zakłady Graficzne im. KEN S.A. 85-067 Bydgoszcz, ul. Jagiellońska 1 4 000129807
1 PEWNEGO DESZCZOWEGO poranka Hank i Susan poszli do starej stodoły. Wysoko na jej ścianie widać było otwory, przez które kiedyś wlatywały gołębie. Susan po- patrzyła w górę i zawołała: -Kici,kici,kotki,kotolotki! Śniadanko! W otworze gołębnika nie pokazał się Ŝaden dziób, tylko nosek w kolorze cyna- monu, para Ŝółtych oczu, dwie białe łapki, a potem - frrr! - wyfrunął kot. Kot ze skrzydłami. Pręgowany, szarobury kot ze skrzydłami w takim samym kolorze. Najpierw pojawiła się Thelma, która zwykle wstawała najwcześniej. Potem Ro- ger, później (z innego otworu) mała Har- riet i na końcu James, który latał wolniej od pozostałych. Kiedyś pokaleczyła go rozgniewana sowa, ale teraz juŜ bawił się 7
z innymi, fruwał i wywracał koziołki w po- wietrzu dokoła stodoły, co bardzo dener- wowało dzięcioły na pobliskich dębach. Wszystkie cztery kotki zakosami i pę- tlami leciały na śniadanie, miaucząc z gło- du i radości. Hank uwielbiał podrzucać drobiny po- karmu i patrzeć, jak Roger, który teŜ lubił tę zabawę, łapie je w powietrzu. Susan wo- lała trzymać trochę jedzenia na dłoni i kar- mić Jamesa, który łaskotał ją wtedy wąsi- 8
kami i głośno mruczał. Natomiast Thelma i Harriet traktowały śniadanie powaŜnie i nie zamierzały się w tym czasie bawić. Tak więc tego deszczowego poranka dzieci i kotki siedziały razem w starej sto- dole, a Hank powiedział do siostry: -Wiesz, mama chyba widziała wczoraj Rogera. Leciał ponad wzgórzem i było go widać z domu. -Mama widziała kotolotki juŜ dawno te- mu. Ale ona nikomu nie powie! - odpowie- działa Susan, drapiąc Thelmę pod brodą. Dzieci wiedziały juŜ od pierwszej chwi- li, Ŝe znalezienie latających kociąt trzeba zachować w sekrecie. Inaczej ludzie mogą zamknąć koty w klatkach, pokazywać pu- blicznie, oddać do cyrku albo laborato- rium i w ten sposób zarabiać pieniądze. -Pewnie, Ŝe mama nikomu nie powie - przyznał Hank. - Ale naprawdę się cieszę, Ŝe nikt juŜ nie zagląda do tej starej stodoły. -Chyba one same rozumieją, Ŝe nie mogą się pokazywać - powiedziała Susan, 9
łaskocząc Harriet w tłuściutki brzuszek. - PrzecieŜ ukrywały się w lesie. Kiedy je znaleźliśmy, były zupełnie dzikie. Susan i Hank nie wiedzieli, Ŝe kotki ze skrzydłami nie urodziły się wcale w lesie przy Farmie za Wzgórzem. Mu- siały pokonać daleką drogę, zanim się tu znalazły. Przyszły na świat w duŜym mie- ście, za śmietnikiem na ulicy, gdzie czy- hało duŜo więcej niebezpieczeństw niŜ w lesie. Gdy tego dnia dzieci poszły do szkoły, Thelma powiedziała: -Ciekawe, jak się miewa nasza mama! Codziennie o niej myślę. - A ja wciąŜ za nią tęsknię - rzekł Roger. -Ja teŜ - zgodził się James. -Więc odwiedźmy ją! - zaproponowała Harriet. - O nie! - odpowiedział powaŜnie Roger. - W mieście jest zbyt duŜo ludzi. Mama ka- zała nam stamtąd odlecieć. Powinniśmy zostać tu, gdzie jesteśmy bezpieczni. 10
-Ale na pewno zrobilibyśmy jej duŜą przyjemność - przekonywała Harriet. -Po prostu złoŜylibyśmy jej „przelot- ną" wizytę - dodał James. Thelma potrząsnęła głową. UwaŜała, Ŝe rację ma Roger. - To byłby dla ciebie cięŜki lot, James - powiedziała. - JuŜ prawie nic mi nie dolega - odparł James, na dowód machając z wdziękiem skrzydłami. -A poza tym byliśmy napraw- dę małymi kociakami, kiedy przefrunęli-
śmy całą tę trasę. Chciałbym choć raz jeszcze zobaczyć naszą ulicę! -Pamiętacie, jak pięknie pachniały w śmietniku puszki po sardynkach? - wes- tchnęła Harriet. -A pamiętasz, jak pofrunęłaś i wystra- szyłaś ogromnego psa? - dodał James. I tak Harriet i James postanowili odwie- dzić w mieście swoją mamę, panią Jane Tabby. Thelma i Roger woleli zostać w sto- dole z przyjaciółmi, Susan i Hankiem. -Dzieciom byłoby smutno, gdyby jutro rano Ŝadnego z nas tu nie zastały! - tłuma- czyła Thelma. I rzeczywiście, dzieci zmartwiły się na- stępnego dnia, gdy zauwaŜyły brak dwóch kotków. Długo je wołały. Thelma i Roger mruczeli dwa razy więcej niŜ zwykle. Nie potrafili wytłumaczyć, gdzie podziali się ich siostra i brat. Wszyscy w starej szopie razem niepokoili się więc, myśląc o Har- riet i Jamesie: Gdzie oni teraz są? I czy wrócą cali i zdrowi?
HARRIET I JAMES lecieli w drobnym, mi- łym deszczyku. Kiedy wsta! dzień, cieszyli się, Ŝe dzięki chmurom w ogóle ich nie wi- dać, a James powiedział: -Nikt nie patrzy w górę, gdy pada! Harriet widziała w dole wzgórza, pola i drogi, ale nigdzie ani śladu miasta. -Powinniśmy chyba lecieć bardziej w lewo, James! - zawołała poprzez deszcz. -Dlaczego? -Instynkt tak mi podpowiada. Musimy zaufać naszemu Instynktowi Powrotu do Domu i wtedy trafimy prosto do miejsca, w którym się urodziliśmy! Na Jamesie zrobiło to wraŜenie i pole- ciał za siostrą, ale jakiś czas później, kie- dy odpoczywali na gałęzi, zaczął się nie- pokoić. 13
- Harriet, lecimy juŜ kilka godzin. Powin- niśmy stąd przynajmniej widzieć miasto! -MoŜe się przeniosło - zasugerowała Harriet. -Wszystko dlatego, Ŝe tak wolno la- tam... - mruknął ponuro James. -Jesteś tak samo szybki jak ja - powie- działa jego siostra równie ponuro. - MoŜe to mój Instynkt się myli. A co mówi twój? -Nic nie mówi - odparł James. - Ale mój nos... mój nos czuje jakiś zapach stamtąd!
Harriet uniosła nosek koloru cynamo- nu i otworzyła pyszczek, Ŝeby poczuć za- pachy dostępne tylko kotom. Owiał ich wiatr. -Aha! Śmietnik! Tędy droga! Lecieli, odpoczywając od czasu do cza- su na czubku drzewa lub na dachu i bu- dząc się w środku nocy, by ruszyć dalej. Cel przed sobą widzieli wyraźnie, bo wiel- kie miasto rozświetlało chmury Ŝółtawym blaskiem. Gdy nastał ranek, ujrzeli pod sobą rozciągające się jak okiem sięgnąć
mokre od deszczu dachy i szerokie ulice pełne samochodów i parasoli. James milczał, choć bolało go lewe skrzydło i Ŝałował, Ŝe jest w mieście. Har- riet teŜ nic nie mówiła, choć bolały ją oba skrzydła i równie mocno jak James Ŝało- wała, Ŝe tu przylecieli. Węszyli na wietrze i - prowadzeni In- stynktem Powrotu do Domu albo znajo- mymi zapachami - minęli wysokie biu- rowce i bloki mieszkalne. Dotarli do najstarszej i najbiedniejszej części mia- sta. Wylądowali na naroŜniku dachu, zło- Ŝyli skrzydła i spojrzeli w dół. -James, to chyba nie jest nasza ulica - szepnęła Harriet. - Gdzie śmietnik? Śmietnik, za którym się urodzili i bawi- li jako dzieci, uznawali za swój rodzinny dom, lecz śmietnika tam nie było. -Nie rozumiem. To wszystko wygląda obco - odpowiedział szeptem James. - Ale jestem pewien, Ŝe mieszkaliśmy właśnie tutaj. 16
Harriet kiwnęła głową. -Jeśli nie ma śmietnika, to gdzie jest mama? - spytała cichutko. Nastała cisza, którą po chwili przerwał James: -Poszukajmy czegoś do jedzenia, moŜe potem będzie się nam łatwiej myślało. Kamienica, na której dachu wylądowa- li, miała wszystkie okna wybite, a za nimi puste pokoje pełne myszy. Zdobyli śnią-
Po jedzeniu usiedli znów na dachu, grzejąc się w promieniach bladego słoń- ca, które pokazało się po deszczu. Umyli pyszczki, tak jak nauczyła ich tego mama, a potem zdrzemnęli się trochę, przytuleni do siebie. Zbudziły ich dziwne dźwięki: huk, ło- mot, ludzkie wołania, chrzęst metalu o ka- mienie. Wychylili się poza krawędź dachu i ujrzeli przeraŜający widok - wielka me- talowa kula zwisająca z ogromnego dźwi- gu uderzała w stary budynek na końcu ulicy, aŜ ściany się zawaliły i kamienica runęła w gruzy. James znieruchomiał z przeraŜenia, za- krywając łapą oczy. Harriet ze strachu po- derwała się w powietrze, fruwała tu i tam, nawołując na wszystkie strony: -Mamo! Gdzie jesteś? Wróciliśmy! Wró- ciliśmy do ciebie! Mamo, gdzie jesteś?
'<■"'■ .■ :.
NIKT NIE SŁYSZAŁ cieniutkiego głosu Harriet i nikt nie zwracał na nią uwagi. Wystraszone szczury, myszy i chrząszcze uciekały spomiędzy fundamentów znisz- czonego budynku. Dwa miejskie gołębie podleciały obejrzeć z bliska chmurę pyłu. -Rozwalają kolejne rudery - odezwał się jeden z nich. - To oznacza postęp - dodał drugi i od- leciały. Ludzie w dole szykowali się do znisz- czenia następnej kamienicy. Harriet, szlo- chając, wróciła do Jamesa. -PomóŜ mi ją wołać! Stanęli razem na skraju dachu i krzyk- nęli co sił: -Mamo! 20
Nasłuchiwali. Maszyny przestały grzmieć. Ludzie pracujący przy wyburzaniu przy- siedli na ruinach, by zjeść drugie śniada- nie. śaden samochód nie przejeŜdŜał ulicą zasypaną odłamkami murów. Dokoła cią- gle szumiało miasto, ale tu, w samym jego środku, na chwilę zapadła cisza, w której Harriet i James usłyszeli cichutki głos: -Mii! Miii! Jamesowi oczy pojaśniały, a Harriet machnęła ogonem. Oboje spoglądali teraz w ciemne okienko strychu w starym ma- gazynie po drugiej stronie ulicy. -To nie jest głos mamy - szepnęła Har- riet. ZauwaŜyli, Ŝe w okienku poruszyło się coś czarnego. - Pewnie szpaki załoŜyły tam gniazdo - rzekł James. - One potrafią wydawać róŜ- ne dziwne dźwięki. Sprawdzę. Szybko jak jaskółka przeleciał do bu- dynku naprzeciwko. Wylądował na dachu 21
i złoŜył skrzydła. Powoli, łapa za łapą, miękkimi ruchami jak przy polowaniu, zbliŜył się do wybitego okna i zajrzał do środka. Chwilę później był z powrotem obok Harriet. -To kociak! - powiedział. - Mały czar- ny kotek. Jest zupełnie sam. ZauwaŜył mnie, prychnął i zaraz się schował. -Sam? NiemoŜliwe! Jego mama musi być gdzieś blisko! - Nie wiem. W środku nic nie widać, ale nie wywąchałem nikogo innego. 22
- Jak kotek mógł sam się dostać tak wy- soko? - zastanowiła się Harriet. - Pewnie mama wniosła go po schodach. -Te maszyny burzą domy! - zawołała Harriet. Nie rozumiała, Ŝe maszyny robią tylko to, co kaŜą im ludzie. - Ten dom teŜ zburzą i zrobią kotkowi krzywdę! Musimy coś zrobić, James! - RozłoŜyła swoje prę- gowane skrzydła. -UwaŜaj, Ŝeby cię nie zobaczyli! - ostrzegł ją brat. -Nie zobaczą. Przeleciała szybko nad ulicą, tak jak wcześniej James. Nawet jeśli ktoś by spojrzał akurat do góry, nie zdołałby jej zauwaŜyć. Wylądowała przy wybitym okienku strychu i zajrzała do środka. Po chwili przyfrunął James. Na strychu starego magazynu nie było nawet podłóg, tylko belki pokryte papą. Po kątach walały się stare pojemniki i kartony. Wyczuwali zapach kurzu, bar- 23
dzo starych szczurzych odchodów i słaby, mleczny, ciepły zapach kotka. - Nie bój się! - zawołała Harriet. - Przy- szliśmy ci pomóc! Cisza. -Nie wyjdziesz? - spytał James. Cisza. Wycofali się na pobliski dach. UłoŜyli się po obu stronach okienka w pozie po- mnikowych lwów i czekali. Przymknęli oczy. Koty są cierpliwe. Nawet zaniepoko- jone lub wystraszone umieją czekać ci- chutko, by sprawdzić, co się stanie. Tym razem przez dłuŜszy czas nic się nie działo. Ludzie i maszyny zakończyli na dziś pracę. Ludzie odeszli, a maszyny zo- stały, czekając nawet ciszej niŜ koty, ale znacznie bardziej bezmyślnie. W końcu, kiedy światła na ulicach mia- sta zaczęły się zapalać, coś poruszyło się w okienku strychu. Kociak wytknął pysz- czek na zewnątrz, przeskoczył przez stłu- czone szkło pozostałe we framudze. Pod- 24
czołgał się do kałuŜy deszczówki w rynnie na krawędzi dachu i zaczął pić. Musiał być bardzo spragniony, bo chłeptał i chłeptał. Był malutki, cały czarny - od noska do czubka ogona, łącznie z nieduŜymi, złoŜony- mi skrzydełkami. Futerko miał potargane. Harriet i James obserwowali go zupeł- nie bez ruchu. Kotek zawrócił, Ŝeby umknąć z powrotem na strych, i dopiero wtedy ich zauwaŜył. Podskoczył z przera- Ŝenia, wygiął grzbiet w łuk, napuszył ogon, zamachał skrzydełkami. śółte oczy błyszczały mu jak lampki. Pokazał ostre ząbki i odwaŜnie krzyknął: 25
-Nienawidzę! Nienawidzę! Nienawidzę! Harriet i James ani drgnęli. Tylko mru- czeli uspokajająco, przyjaźnie. Kotek jed- nym susem wrócił na stryszek. Słyszeli, jak przeciska się przez belki, szukając schronienia w którymś z kartonów. Usiedli przed rozbitym oknem. James mył prawe ucho Harriet, a ona oparła gło- wę o jego ramię. -Czy po tym długim locie boli cię skrzydło? - spytała. -Nie bardzo. Mam nadzieję, Ŝe wkrótce odnajdziemy mamę - odpowiedział James. Mówili wystarczająco głośno, aby kotek w głębi strychu mógł ich usłyszeć. -Mama musiała znaleźć nowe miejsce do mieszkania, kiedy zabrali śmietnik. - Na pewno nie poszłaby daleko. -Tym bardziej Ŝe ma tu małego kotka! - Tak, mama nigdy nie zostawiłaby kot- ka samego na długo. -Do nas zawsze wracała, gdy byliśmy mali. 27