Gemma Malley
Deklaracja
Tytuł oryginału: The Declaration
Rozdział pierwszy
11 stycznia 2140 roku
Nazywam się Anna.
Nazywam się Anna i nie powinno mnie tutaj być. Nie powinnam istnieć.
Ale istnieję.
To nie moja wina, że tu jestem. Nie prosiłam się na świat. Ale nie mam przez to prawa
czuć się lepsza. Znaleziono mnie jednak wcześnie, więc jest jakaś nadzieja. Przynajmniej tak
twierdzi pani Pincent. To ona kieruje Grange Hall. Jest przełożoną zakładu. Grange Hall to
miejsce, w którym mieszkam. Takich jak ja wychowuje się tutaj po to, żeby byli Użyteczni -
bo to „najmniejsze zło”, jak mawia pani Pincent.
W odróżnieniu od niej, nie mam innego imienia. Pani Pincent nazywa się Margaret
Pincent. Niektórzy mówią na nią „Margaret”, większość zwraca się do niej „pani Pincent”, a
my nazywamy ją zawsze przełożoną zakładu. Ostatnio również zaczęłam na nią mówić „pani
Pincent”, chociaż nie w jej obecności - nie jestem taka głupia.
Legalni ludzie mają zwykle dwa imiona, czasami więcej.
Ale nie ja. Jestem po prostu Anna. Według pani Pincent tacy jak ja nie potrzebują
więcej imion. Jedno w zupełności wystarczy.
Prawdę mówiąc, ona nawet nie lubi imienia „Anna”. Wyjaśniła mi, że próbowała je
zmienić, kiedy mnie tu przywieziono. Ale byłam upartym dzieckiem i nie reagowałam na
żadne inne imiona, więc w końcu pani Pincent dała za wygraną. I dobrze. Lubię imię „Anna”,
mimo że nadali mi je rodzice.
Nienawidzę swoich rodziców. Oni złamali Deklarację. Myśleli wyłącznie o sobie. Są
teraz w więzieniu, nie wiem gdzie. Nikt z nas nie zna łosu swoich rodziców. No i bardzo
dobrze, i tak nie miałabym im nic do powiedzenia.
Każdy z nadmiarów w zakładzie ma tylko jedno imię. To jedna z rzeczy, które nas
wyróżniają, jak mówi pani Pincent. Oczywiście, nie najważniejsza. Jedno imię to naprawdę
tylko drobiazg. Ale czasami wydaje mi się, że jednak nie drobiazg. Czasami tęsknię za
nazwiskiem. Nawet jakimś okropnym - w ogóle bym się tym nie przejmowała. Kiedyś nawet
zapytałam panią Pincent, czy mogłabym się nazywać „Anna Pincent”, mieć jej nazwisko po
swoim imieniu. Ale to ją naprawdę rozgniewało: uderzyła mnie mocno w twarz i zabroniła
wydawania mi przez tydzień ciepłych posiłków. Pani Larson, nasza instruktorka szycia,
wytłumaczyła mi później, że zniewagą jest sama myśl o tym, żeby ktoś taki jak ja mógł nosić
nazwisko pani Pincent - jakbym mogła być z nią spokrewniona.
Właściwie to mam coś w rodzaju innego imienia, ale to raczej przedimię, a nie
nazwisko. Każdy z wychowanków zakładu ma je takie samo, więc trudno to nazwać
imieniem. Na liście, którą nosi przy sobie pani Pincent, figuruję jako: nadmiar Anna.
Ale tak naprawdę to raczej opis niż imię. Wszyscy w Grange Hall jesteśmy
nadmiarami. Nadmiarowi w stosunku do potrzeb i do możliwości.
Naprawdę mam szczęście, że tu jestem. Mam szansę odkupić Grzechy rodziców, jeśli
tylko będę pracować wystarczająco ciężko i dostanę przydział. Pani Pincent mówi, że nie
każdy ma taką szansę. W niektórych krajach nadmiary są zabijane, usypiane jak zwierzęta.
Oczywiście nie u nas. W Anglii pomaga się nadmiarom stać się Użytecznymi dla
innych, więc nie jest tak całkiem źle, że się urodziliśmy. Grange Hall założono z powodu
potrzeb legalnych ludzi, potrzeb dotyczących pracowników fizycznych. Dlatego musimy
pracować tak ciężko: żeby okazać wdzięczność.
Jednak w ośrodku dla nadmiarów nie można zapewnić miejsca każdemu nadmiarowi
urodzonemu gdzieś na świecie. To jak kropla, która przepełnia czarę, mówi pani Pincent.
Każdy nadmiar może być tą ostatnią, która spowoduje wylanie się wody. Zapewne uśpienie to
najlepsze rozwiązanie dla wszystkich. W końcu któż chciałby być kroplą w powodzi, która
zatopi Matkę Naturę? Właśnie dlatego nienawidzę rodziców. To przez nich tu jestem. Oni
myśleli wyłącznie o sobie.
Czasami zastanawiam się nad losem nadmiarów, które są usypiane. Zastanawiam się,
jak Władze to robią i czy to boli. Ciekawe, skąd w tych krajach biorą służące i pomoce
domowe. Albo innych pracowników fizycznych. Moja koleżanka Sheila mówi, że u nas też
czasami usypiają dzieci, ale jej nie wierzę. Pani Pincent twierdzi, że Sheila ma zbyt bujną
wyobraźnię i że to przyniesie jej kiedyś zgubę. Nie wiem, czy wyobraźnia Sheili jest zbyt
bujna, ale sądzę, Że ona zmyśla. Na przykład kiedy przyjechała, przysięgała mi, że jej rodzice
nie podpisali Deklaracji, że jest legalna, że to wielkie nieporozumienie, bo przecież oni
dokonali Rezygnacji. Wciąż się upierała, że przybędą tutaj, żeby ją zabrać, kiedy już
wszystko się wyjaśni.
Oczywiście - nigdy się nie pojawili.
W Grange Hall jest nas pięćset. Jestem jednym z najstarszych nadmiarów i
przebywam tutaj najdłużej. Zamieszkałam w zakładzie, kiedy miałam dwa i pół roku - wtedy
mnie znaleziono. Rodzice trzymali mnie na strychu, możecie w to uwierzyć? Widocznie
sąsiedzi usłyszeli mój płacz. Wiedzieli, że w domu nie powinno być dzieci, więc powiadomili
Władze. Bardzo wiele zawdzięczam tym sąsiadom, mówi pani Pincent. Dzieci w jakiś sposób
wiedzą, co dla nich najlepsze - pewnie płakałam dlatego, ze chciałam zostać odnaleziona. Cóż
innego mogłam zrobić? Czy miałam spędzić całe życie na strychu?
W ogóle nie pamiętam już ani strychu, ani rodziców. Myślę, że kiedyś pamiętałam, ale
nie jestem tego pewna. To, co sobie później przypominałam, mogło być snem. Dlaczego ktoś
miałby złamać Deklarację i mieć dziecko po to, żeby je później trzymać na strychu? To po
prostu strasznie głupie.
Nie pamiętam też za bardzo swojego przybycia do Grange Hall, ale trudno się temu
dziwić. Co można zapamiętać, mając dwa i pół roku? Wiem tylko, Że było mi zimno, że
zdzierałam sobie gardło, wołając rodziców. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, jak
bardzo byli samolubni i głupi. Pamiętam też, Że cokolwiek zrobiłam, pakowałam się w
kłopoty. Ale to naprawdę wszystko.
Już nie pakuję się w kłopoty. Nauczyłam się odpowiedzialności, mówi pani Pincent, i
jestem gotowa zostać wartościowym zasobem.
„Wartościowy zasób Anna” - to brzmi znacznie lepiej niż „nadmiar”.
Jestem gotowa stać się wartościowym zasobem dlatego, że szybko się uczę. Umiem
wzorowo przyrządzić pięćdziesiąt potraw, a czterdzieści - zadowalająco. Z mięsem radzę
sobie trochę lepiej niż Z rybami. Ale jestem też dobrą krawcową i według ostatniej oceny
będę mogła zostać bardzo porządną pomocą domową. Jeśli będę zwracać większą uwagę na
szczegóły, następnym razem otrzymam jeszcze lepszą opinię. A to oznacza, że za sześć
miesięcy, gdy już opuszczę Grange Hall, będę mogła trafić do jednego z lepszych domów. Za
sześć miesięcy skończę piętnaście lat. Wtedy już będę musiała sama dawać sobie radę, mówi
pani Pincent. Mam szczęście, że odbyłam tak dobre szkolenie i znam Swoje Miejsce -
ludziom Z najlepszych domów to się podoba.
Nie jestem pewna, co czuję na myśl o opuszczeniu Grange Hall. Jestem chyba
podekscytowana, ale też się boję. Nie byłam nigdy dalej niż we wsi, w domu, w którym
odbywałam trzytygodniową praktykę, kiedy zachorowała pomoc domowa właścicielki. Pani
Kean, instruktorka gotowania, zaprowadziła mnie tam w pewien piątkowy wieczór i odebrała
po zakończeniu praktyki. Za każdym razem było ciemno, więc niewiele zobaczyłam po
drodze.
Dom, w którym pracowałam, był piękny. Zupełnie nie przypominał Grange Hall -
pokoje pomalowano na jasne, ciepłe kolory. Na podłodze leżały grube dywany, na których
można było przyklęknąć, nie zdzierając sobie przy tym kolan. Ogromne sofy wyglądały tak,
że chciałam się na nich zwinąć w kłębek i spać bez końca.
Dom miał wielki ogród, który było widać z każdego okna. Rosło w nim mnóstwo
pięknych kwiatów.
Na tyłach ogrodu było coś, co nazywało się grządką. Pani Sharpe uprawiała na niej
warzywa, chociaż kiedy u niej byłam, żadne akurat nie rosły. Żywności nie można już było
transportować samolotami po świecie, więc każdy musiał uprawiać warzywa na własne
potrzeby. Niekiedy pani Sharpe sadziła także kwiaty. Mówiła, że stanowią Nadużycie i nie są
tolerowane przez Władze, ale jej zdaniem były one ważne. Wydaje mi się, że miała rację:
kwiaty mogą być czasem równie istotne jak jedzenie. Zależy, czego akurat pragniemy.
Pani Sharpe od czasu do czasu włączała w domu grzejniki, więc nigdy nie było w nim
zimno. Była bardzo miła i dobra. Kiedyś, gdy sprzątałam jej sypialnię, zaproponowała mi,
żebym użyła jej szminki. Odmówiłam, bo pomyślałam, że może o tym opowiedzieć pani
Pincent. Potem jednak tego żałowałam. Pani Sharpe rozmawiała ze mną prawie tak, jakbym
nie była nadmiarem. Mówiła, że to miło znów mieć w domu jakąś młodą buzię.
Chciałabym być dalej jej pomocą domową.
Uwielbiałam tam pracować - przede wszystkim dlatego, że pani Sharpe była taka miła
i nie uderzyła mnie ani razu. Ale także dlatego, że lubiłam oglądać zdjęcia, które wisiały na
wszystkich ścianach, zdjęcia przedstawiające niesamowite miejsca. Na każdej fotografii była
pani Sharpe - uśmiechnięta, trzymająca szklankę lub stojąca przed pięknym budynkiem albo
pomnikiem. Powiedziała mi, że to pamiątki z jej wakacji. Mówiła, że wyjeżdżała na wakacje
za granicę co najmniej trzy razy w roku. Kiedyś łatała samołotami, ale teraz z powodu
wysokich opłat energetycznych wybierała statek albo pociąg. Mimo to chciała podróżować -
przecież trzeba zobaczyć świat, inaczej jaki byłby tego sens? Chciałam zapytać: sens czego?
Ale nie zrobiłam tego - nie należy zadawać pytań, bo to niegrzeczne. Pani Sharpe mówiła też,
Że odwiedziła sto pięćdziesiąt różnych krajów, w niektórych była więcej niż dwa razy.
Starałam się powstrzymać od rozdziawiania ust - nawet nie wiedziałam, że na świecie jest tyle
państw, ale nie chciałam, żeby się tego domyśliła. W Grange Hall nie uczą nas geografii.
Od tamtej pory pani Sharpe zdążyła pewnie już odwiedzić przynajmniej trzy inne
kraje, bo byłam u niej cały rok temu. Podróże do obcych krain muszą być fascynujące. Pani
Sharpe pokazała mi mapę świata i miejsce, gdzie leży Anglia. Opowiedziała mi o pustyniach
na Bliskim Wschodzie, o górach w Indiach i o morzu. Sądzę, Że moim ulubionym miejscem
byłaby pustynia, bo tam chyba w ogóle nie ma ludzi. Trudno byłoby czuć się nadmiarem na
pustyni: nawet gdyby się o tym wiedziało, nie byłoby wokół nikogo, kto by o tym
przypominał.
Jednak pewnie nigdy nie zobaczę pustyni. Pani Pincent twierdzi, że pustynie szybko
znikają, bo można teraz na nich stawiać domy. Pustynia to luksus, na który ten świat nie może
sobie pozwolić - tak mówi. I powinnam się raczej przejmować swoją umiejętnością
prasowania, a nie myśleć o miejscach, których nigdy nie będę mogła odwiedzić. Nie jestem
pewna, czy pani Pincent ma tak do końca rację, ale nigdy jej tego nie powiedziałam. Pani
Sharpe mówiła, że miała gosposię, która podróżowała z nią dookoła świata, pakowała bagaże,
organizowała bilety i tak dalej. Miała ją przez czterdzieści łat. Pani Sharpe było przykro, że ta
gosposia musiała odejść, tym bardziej że nowa dziewczyna źle znosi wysokie temperatury i w
czasie wyjazdów właścicielki zostaje w domu. Jeśli dostałabym pracę u pani, która dużo
podróżuje, nie sądzę, żeby wysokie temperatury stanowiły jakiś problem. Pustynia jest
najgorętszym ze wszystkich miejsc i jestem pewna, że by mi się tam podobało.
- Anno! Anno, chodź tu natychmiast!
Dziewczyna uniosła głowę znad małego dziennika, który pani Sharpe dała jej jako
pożegnalny prezent, i szybko umieściła go razem z piórem w schowku.
- Tak, proszę pani! - zawołała pośpiesznie i wybiegła z łazienki żeńskiej numer 2. Z
rumieńcem na twarzy ruszyła korytarzem.
Od jak dawna pani Pincent ją wzywała? Jak mogła jej nie usłyszeć?
Cóż, po prostu nigdy nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo wciągające może być
pisanie. Pamiętnik od pani Sharpe miała już od roku. Był to stustronicowy zeszyt oprawiony
w bladoróżowy zamsz i wypełniony grubymi, kremowymi kartkami, które wyglądały tak
pięknie, że Anna nawet nie myślała o zniszczeniu ich przez postawienie jakiegokolwiek
znaku na tym cudownym papierze. Co jakiś czas wyjmowała dziennik, żeby go podziwiać.
Obracała go w dłoniach, z poczuciem winy cieszyła się miękkością zamszu stykającego się z
jej skórą, a potem chowała ponownie. Jednak nigdy nie postawiła w nim ani jednej litery -
nigdy aż do dziś. Dzisiaj, tknięta jakimś dziwnym impulsem wyjęła zeszyt, wzięła do ręki
pióro i bez namysłu zaczęła pisać. A kiedy już zaczęła, poczuła, że wcale nie chce przestać.
Jej myśli i uczucia, zwykle stłumione problemami i zmęczeniem, ujawniły się teraz ze
zdwojoną mocą, jakby już dłużej nie mogły pozostać w ukryciu - więc przelewała je na
papier.
To było niesamowite przeżycie, ale gdyby ktoś odkrył, czym Anna się zajmuje,
dostałaby chłostę albo gorszą karę. Po pierwsze, nadmiarom nie wolno było przyjmować
żadnych prezentów. Po drugie, pamiętniki i pisanie były w Grange Hall zabronione.
Nadmiary nie przebywały tu po to, żeby czytać i pisać - miały się uczyć i pracować, o czym
nieustannie przypominała im przełożona zakładu. Mówiła, że w ogóle byłoby znacznie lepiej,
gdyby nie uczono ich czytania i pisania, bo są to rzeczy niebezpieczne: zmuszają do myślenia.
A nadmiary, które myślały zbyt wiele, stawały się krnąbrne i bezużyteczne. Jednak skoro
legalni potrzebowali służących oraz pomocy domowych, którzy nie byli analfabetami, pani
Pincent nie miała w tej sprawie wyboru.
Anna wiedziała, że gdyby naprawdę nadawała się na wartościowy zasób, natychmiast
pozbyłaby się dziennika. Pokusa to egzamin - mawiała przełożona. A dziewczyna już dwa
razy go oblała: najpierw przyjęła prezent, a teraz w nim pisała. Naprawdę wartościowy zasób
nie uległby tak łatwo pokusie, prawda? Wartościowy zasób nigdy nie postąpiłby wbrew
zasadom.
Jednak Anna, która nigdy nie łamała żadnych reguł, która wierzyła w to, że przepisów
należy przestrzegać co do joty, trafiła w końcu na pokusę, której nie była w stanie się oprzeć.
Wiedziała, że teraz, kiedy w zeszycie znalazły się jej słowa, ryzyko stało się jeszcze większe.
Mimo to za żadną cenę nie chciała stracić dziennika.
Po drodze do gabinetu pani Pincent podjęła decyzję. Musiała uzyskać pewność, że
nikt nigdy nie znajdzie jej pamiętnika. Może, jeśli nikt nie pozna tej grzesznej tajemnicy,
Annie uda się razem z dziennikiem ukryć własne uczucia. Może wręcz przekona samą siebie,
że nie jest wcale taka zła, że ten mały skrawek prywatności, który zdołała wywalczyć sobie w
Grange Hall, nie jest wcale zagrożony.
W korytarzu dziewczyna przyjrzała się sobie i wygładziła kombinezon. Nadmiary
zawsze musiały wyglądać czysto i schludnie. A ona w żadnym razie nie chciała niepotrzebnie
irytować przełożonej zakładu. Była teraz prefektem, co oznaczało, że miała prawo do
dokładki podczas kolacji - o ile oczywiście zostało jakieś jedzenie - a dzięki dodatkowemu
kocowi nie spędzała nocy, drżąc z zimna, i mogła się porządnie wyspać. Nie, zdecydowanie
nie chciała wpakować się w kłopoty.
Wzięła głęboki oddech i skoncentrowała się, tak żeby pani Pincent ujrzała jak zwykle
spokojną i zorganizowaną Annę. Skręciła i zapukała w otwarte drzwi gabinetu przełożonej.
Pokój ten był zimnym, ciemnym pomieszczeniem z drewnianą podłogą, pożółkłymi
ścianami, pokrytymi łuszczącą się farbą, i mocną lampą na suficie. Zdawało się, że żarówka
prześwietla cały kurz unoszący się w powietrzu.
Chociaż Anna miała prawie piętnaście lat, czuła instynktowny strach za każdym
razem, kiedy przekraczała próg tego gabinetu. Za często bywała tutaj po to, żeby dostać
chłostę albo odebrać inną karę.
- Jesteś wreszcie, Anno - powiedziała pani Pincent z irytacją. - Na drugi raz nie każ mi
czekać tak długo. Chciałabym, żebyś przygotowała łóżko dla nowego.
Dziewczyna skinęła głową.
- Tak, proszę pani - odparła z szacunkiem. - Dla pierwszego?
Mieszkańcy Grange Hall byli podzieleni na trzy grupy: pierwszych, drugich i
oczekujących. Najmłodsze nadmiary, które tu trafiały - od niemowląt i dzieci uczących się
chodzić, po pięciolatki - umieszczano w grupie pierwszych. Zawsze było wiadomo, kiedy
pojawił się jakiś nowy pierwszy: przez wiele dni słychać było płacz i wrzaski, zanim nadmiar
nie przyzwyczaił się do nowego otoczenia. Dlatego sypialnie pierwszych znajdowały się na
najwyższym piętrze, gdzie ani małe dzieci, ani hałasy nikomu nie powinny przeszkadzać.
Taki był przynajmniej zamysł. W rzeczywistości od płaczu nigdy nie dało się całkiem uciec.
Płacz był tutaj wszechobecny - zarówno krzyki nowych pierwszych, jak i wspomnienia, które
te dźwięki budziły w pozostałych mieszkańcach. Lata płaczu wisiały w powietrzu jak duch,
który ma na Ziemi jakieś niezałatwione sprawy. Niewielu nadmiarom udało się wyprzeć z
pamięci początkowe tygodnie i miesiące spędzone w nowych, surowych warunkach Grange
Hall. Niektóre ciągle pamiętały, jak wyrwano je zrozpaczonym rodzicom i przewieziono w
ciemnościach nocy do tego obcego, strasznego miejsca, w którym panowała żelazna
dyscyplina. Za każdym razem, gdy przybywał jakiś nowy pierwszy, starsze nadmiary starały
się zatkać uszy i ignorować wspomnienia, które nieuchronnie przebijały się do ich
świadomości. Nikt nie współczuł takim dzieciom. Jedyne uczucia, które tu je witały, to w
najlepszym razie oburzenie i złość, że zjawił się jeszcze jeden nadmiar, który przeszkadza w
życiu innym.
Drudzy to grupa od sześciolatków do mniej więcej dwunastolatków. Nowi drudzy byli
umieszczani w zakładzie dużo rzadziej. Byli raczej spokojni i zamknięci w sobie, nie płakali.
Szybko poznawali zasady funkcjonowania ośrodka, więc rozumieli, że Izy oraz napady złości
nie są tutaj tolerowane i nie warto z ich powodu narażać się na chłostę. Łatwiej było nad nimi
zapanować niż nad pierwszymi, ale za to przynosili ze sobą własne problemy. Ponieważ
przybywali stosunkowo późno, spędziwszy tak wiele czasu z rodzicami, zwykle mieli
niewłaściwe wyobrażenie o pewnych sprawach. Niektórzy kłócili się na lekcjach nauk
ścisłych i przyrodniczych. Inni, jak Sheila, niezmiennie wierzyli, że ich rodzice kiedyś po
nich przyjadą. Drudzy potrafili zachowywać się naprawdę idiotycznie. Często nie chcieli
zaakceptować faktu, że mieli szczęście znaleźć się w Grange Hall.
Anna należała do oczekujących - oczekujących na przydział. Edukacja nadmiarów z
tej grupy była już poważną sprawą. Każdy musiał się nauczyć wszystkiego, co może być
przydatne dla przyszłego pracodawcy. Potem przychodziła pora na egzaminowanie.
Rozpoczynały się dyskusje na takie tematy, jak tabletki na Długowieczność, rodzice albo
nadmiary - żeby sprawdzić, czy przeszkolony oczekujący zna Swoje Miejsce, czy jest gotowy
na przydział.
Anna była zbyt mądra, żeby dać się na to nabrać. Nie chciała być jednym z głupków,
którzy wyskakują przy pierwszej okazji i mówią, co myślą, na przykład zaczynają
krytykować Deklarację. Mają swoje pięć minut uciechy, a potem zostają wysłani do
ośrodków odosobnienia (pani Pincent nazywała je ośrodkami pracy przymusowej).
Anna zadrżała na samą myśl o tym. Ona przecież znała Swoje Miejsce i nie chciała
występować przeciwko naukom ścisłym i przyrodniczym ani tym bardziej przeciwko
Władzom. Czuła się wystarczająco źle z powodu swojego istnienia, więc nie chciała na
dodatek zostać buntowniczką, której trzeba się pozbyć.
Przełożona zmarszczyła brwi.
- Nie, nie dla pierwszego. Pościel łóżko w sali oczekujących.
Anna aż wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Nigdy dotąd nikt nie trafił do Grange Hall
jako oczekujący! To musiała być jakaś pomyłka. No, chyba że został przeszkolony gdzie
indziej.
- Czy... czy on przybędzie z innego zakładu? - spytała, zanim zdążyła się
powstrzymać.
Pani Pincent nie pochwalała zadawania pytań, o ile nie wiązały się z wykonaniem
konkretnego zadania. Jej oczy zwęziły się groźnie.
- To wszystko, Anno - powiedziała, lekko kiwając głową. - Miejsce ma być
przygotowane w ciągu godziny.
Anna ukłoniła się bez słowa i odwróciła, starając się nie okazać ogromnej ciekawości,
która ją ogarnęła. Oczekujący musi mieć co najmniej trzynaście lat. Kim był? Gdzie
przebywał do tej pory? I dlaczego miał trafić do Grange Hall?
Rozdział drugi
Nowy przybył dopiero tydzień później. Pojawił się w trakcie zajęć z nauk ścisłych i
przyrodniczych. W przeciwieństwie do wszystkich, Anna starała się nawet na niego nie
patrzeć. Nie chciała, żeby uznał, że jest zaciekawiona. Na pewno by sobie pomyślał, że jest
kimś specjalnym, a na to przecież nie mogła pozwolić.
Ona jedna wiedziała coś, o czym nie wiedział nikt inny. Nowy nie przyjechał teraz:
przywieziono go tydzień temu, tak jak zapowiedziała pani Pincent. Stało się to jednak późno
w nocy. Na dodatek od razu gdzieś go zabrano, bo w przygotowanym łóżku nikt nie spał -
dziewczyna sprawdziła to następnego dnia.
Siedem dni temu, kiedy usłyszała odgłosy przytransportowania nowego, dochodziła
już północ. Wszyscy spali, ale Anna była na drugim piętrze i pisała w swoim dzienniku.
Potem schowała zeszyt w jedynym miejscu, w którym na pewno nikt go nie znajdzie. W
całym Grange Hall panowała cisza, z wyjątkiem odgłosu paru kapiących kranów i łkania
dochodzącego jak zwykle z najwyższego piętra.
Annie to odpowiadało. Oznaczało, że jest bezpieczna i że nikt nie będzie jej
przeszkadzał.
Wcześniej, w drodze z gabinetu pani Pincent, powiedziała sobie, że wyrzuci
pamiętnik. Było jej naprawdę wstyd, że tak łatwo uległa pokusie.
Jednak już sama myśl o jego utracie wywoływała na twarzy dziewczyny grymas bólu i
smutku. Natychmiast znalazła mnóstwo argumentów, żeby zatrzymać dziennik. Najbardziej
przekonujący był ten, że pamiętnik zostałby szybko znaleziony, gdyby go wyrzuciła. Przecież
w żaden sposób nie dałoby się uniknąć odkrycia w koszu na śmieci zeszytu w okładce z
różowego zamszu. Nawet gdyby go zawinęła w starą gazetę, ktoś by go kiedyś zobaczył, a
wówczas odkryłby również to, co w nim napisała.
Nie, zdecydowała. Znacznie bezpieczniej będzie schować dziennik, a łazienka żeńska
numer 2 była jedynym miejscem, w którym mogła to zrobić. Łazienka znajdowała się na
drugim piętrze. Kryła pewną tajemnicę na długo przed tym, zanim dziewczyna dostała ten
wyjątkowy prezent. Była to mała dziura za jedną z wanien. Anna wypatrzyła ją przypadkiem
wiele lat temu, kiedy niechcący upuściła mydło. Wiedziała, że dostanie chłostę, jeśli je zgubi.
Kostka mydła musiała wystarczyć na cztery miesiące, a Marnotrawstwo uważano za poważne
przewinienie, które zasługiwało na karę w postaci nocnej pracy. Annie udało się przyjąć
pozycję, w której mogła sięgnąć ręką do miejsca, gdzie spadło mydło. Znalazła je na małej
półce, całkowicie niewidocznej, chyba że ktoś wiedział, czego szukać.
Wówczas nie myślała o tym zbyt wiele. Bardzo się ucieszyła, że odzyskała swoje
mydło - szybko skończyła kąpiel i pobiegła do sali na wieczorne ślubowanie. Później jednak
zrozumiała, że odkryła schowek. Poczuła się zaniepokojona i podekscytowana jednocześnie.
To była jej mała tajemnica. I chociaż nie mogła jej zabrać ze sobą, to poza kombinezonem
Grange Hall, szczoteczką do zębów i ręcznikiem była to jedyna rzecz, która stanowiła jej
własność.
Nadmiary nie mogły posiadać przedmiotów. Nie wolno im było mieć rzeczy w
świecie, do którego się wdarły, jak powiedziała pani Pincent. I choć Anna nie uważała, że
kryjówka może być czymś, co ma się na własność, w następnych tygodniach, jakby
zachęcona pierwszym stopniem posiadania czegokolwiek, zaczęła zdobywać rzeczy, które
były bardziej materialne. Niczym sroka cieszyła się kawałkiem materiału, oderwanym w
pralni od spódnicy, albo łyżeczką pozostawioną przez kogoś w jadalni. Umieściła je w swoim
tajemnym schowku, szczęśliwa, że wie coś, o czym nie ma pojęcia nikt inny. Oczywiście, to
było dawno temu i już wyrosła z takiego dziecinnego zachowania.
Przynajmniej myślała, że wyrosła. Miała nadzieję, że tak się stało.
W każdym razie dziennik czekał na nią tej nocy, kiedy przywieźli nowego nadmiara.
Anna poszła do łazienki żeńskiej numer 2 na wieczorne mycie. Chciała sprawdzić, czy jej
zeszyt jest bezpieczny, potrzymać go jeszcze raz w dłoniach i zobaczyć słowa, które zapisała,
którymi zaznaczyła swoją obecność.
To był długi dzień: najpierw zajęcia z gotowania, potem szykowanie łóżka w sali dla
oczekujących chłopaków. Zakończyła wszystkie swoje zadania i starannie pościeliła łóżko dla
nowego nadmiara, układając prześcieradło i koc, a na nim ręcznik, mydło, szczoteczkę do
zębów i tubkę pasty, dokładnie tak, jak kazała jej zrobić pani Pincent.
Gdy tylko Anna usiadła w zimnej kąpieli (nadmiary nie miały prawa myć się w ciepłej
wodzie, nie wolno im było korzystać z zasobów przyrody w stopniu większym, niż to
absolutnie konieczne), jej ręka zaczęła delikatnie opadać za wannę, w kierunku ukrytych
skarbów. Dziewczyna wiedziała, że postępuje źle, ale nie mogła się oprzeć. Aż drżała z
podniecenia, kiedy wydobywała dziennik z kryjówki. Dotknięcie miękkiej okładki i
wiadomość o przyjeździe nowego nadmiara sprawiły, że poczuła nagły przypływ adrenaliny.
Palce jej stóp się podkurczyły, w żołądku ją ścisnęło. Oczekujący nadmiar z Zewnątrz...
Będzie wiedział, jak świat wyglądał dawniej i jak wygląda teraz. Będzie nieprzeszkolony.
Będzie... Na samą myśl o tym Annę przebiegł dreszcz podniecenia. Zaczęła pisać. Prawdę
mówiąc, nie miała pojęcia, jaki może być ten nowy - zapewne niebezpieczny i trudny.
Przeczuwała jednak, że wszystko się zmieni, kiedy ten chłopak przybędzie. Jak mogłoby być
inaczej?
Gdy te myśli kłębiły jej się w głowie, spojrzała na zegar ścienny i z westchnieniem
zauważyła, że jest już za pięć dwunasta. W Grange Hall w wielu pomieszczeniach na
ścianach wciąż wisiały zegary, chociaż nadmiary nie musiały sprawdzać na nich godziny.
Anna słyszała, jak kiedyś pani Pincent mówiła jednej z instruktorek, że przypominały jej o
„lepszym czasie”. Tylko że nie była pewna, czy przełożona miała na myśli po prostu dawne
czasy, czy też sam czas lepiej wyglądał na zegarze. Tak czy owak, Anna lubiła patrzeć, jak
wskazówki powoli przesuwają się po okrągłych cyferblatach, i nawet przekonała jedną z
instruktorek, panią Dawson, żeby nauczyła ją odczytywać godziny, mimo że była to
bezużyteczna umiejętność. Nadmiary miały czas wszczepiony w nadgarstki, był on mierzony
cyfrowo. Ten pomysł pojawił się, gdy zakłady dla nadmiarów były dopiero wdrażanym
projektem. Czas nie jest po stronie nadmiarów, mówiła pani Pincent. Czas to jedna z rzeczy,
na którą one nie zasługują. Legalni ludzie mieli czas na własność, za to nadmiary były jego
niewolnikami: każdy przeszywający dzwonek, który ogłaszał porę posiłku, pobudki albo snu,
wyraźnie o tym przypominał.
Wszczepiony czas to jeden z niewielu nowych pomysłów, które rzeczywiście się
przyjęły - tak powiedziała kiedyś pani Kean do pani Dawson, nie wiedząc o tym, że Anna ją
słyszy.
- Teraz już rzadko pojawiają się nowe pomysły - mówiła - ponieważ wszyscy są
zadowoleni. Nikt nie wymyśla nowych rzeczy, bo to ciężka praca.
Pani Dawson skinęła głową i skwitowała:
-1 bardzo dobrze.
Wszczepiony czas znajdował się pod skórą, na przegubie. Każdy ruch ręki nadmiara
utrzymywał mechanizm w działaniu, więc nie stanowiło to Marnotrawstwa ani intensywnego
korzystania z zasobów Natury. Władze twierdziły, że dzięki stałej świadomości czasu żaden
nadmiar ani się nie spóźni, ani nie przerwie wykonywania swoich obowiązków zbyt
wcześnie.
Anna miała wszczepiony czas, od kiedy tylko pamiętała, i nie potrafiła zrozumieć,
dlaczego nie korzystali z niego wszyscy. Jednak legalni ludzie, na przykład instruktorzy,
używali zegarków, które służyły do tego samego, lecz umieszczano je na nadgarstku.
Dziewczyna zerknęła na swoją rękę. Zrobiło się późno. Pomimo starań Władz
rzeczywiście udało jej się spóźnić, chociaż tym razem jedynie do łóżka. Musiała wyjść z
łazienki i uspokoić się, żeby mogła zapaść w głęboki sen. W przeciwnym razie jutrzejszy
dzień będzie nie do zniesienia.
Schowała swój pamiętnik, więc była już bezpieczna. Rozmyślanie o tym nowym
nadmiarze nie miało sensu. Nie było żadnego powodu, żeby wciąż odczuwała niepokój.
Szybko wyszła z wanny, zdjęła mały ręcznik z wieszaka i wytarła się mechanicznie.
Po moczeniu się w zimnej wodzie z mydlinami dotyk szorstkiej, suchej bawełny wydawał się
nawet przyjemny. To właśnie wtedy usłyszała odgłosy przybycia Petera. Dźwięki były
przytłumione. W pewnym momencie zdawało jej się, że słyszy skomlenie rannego psa, ale
szybko zrozumiała, że to prawdopodobnie zakneblowany nowy. Czasami stosowano takie
rozwiązanie, jeśli nadmiar był szczególnie hałaśliwy. Jak powiedziała pani Pincent, nalegały
na to związki zawodowe kierowców: ich członkowie narażeni byli na stres. Wystarczającym
problemem było to, że nadmiary w ogóle istniały, nie musiały na dodatek robić zamieszania i
naprzykrzać się legalnym ludziom.
Potem Anna usłyszała odgłos, jakby coś się rozbiło, a parę sekund później - trzask i
hałas, który przypominał uderzenie o podłogę czegoś ciężkiego, ale miękkiego. Znowu
zabrzmiały przytłumione głosy. Ale mniej więcej po minucie ponownie zapanowała cisza.
Dziewczyna wymknęła się z łazienki i przez parę chwil wstrzymywała oddech.
Usiłowała usłyszeć coś więcej, na przykład kroki nadmiara wprowadzanego po schodach do
sypialni chłopaków, ale w końcu zrezygnowała. Doszła do wniosku, że musiano go
zaprowadzić do gabinetu pani Pincent. I tak wszystkiego dowie się jutro. Teraz pora spać.
Lecz z rana, kiedy idąc na śniadanie, zboczyła z drogi, żeby przypatrzeć się nowemu i
może nawet przedstawić się, odkryła ze zdumieniem, że w przygotowanym łóżku nikt nie
spał. Inni oczekujący tylko wzruszyli ramionami, gdy o niego zapytała. Przełożona nawet im
nie powiedziała, że pojawi się ktoś nowy. Nie zamierzali przejmować się pustym łóżkiem.
Puste łóżko oznaczało dodatkowy koc, a nikt nie zamierzał skarżyć się z tego powodu.
Kiedy chłopak nie pokazał się nazajutrz ani też następnego dnia, Anna pomyślała, że
został wysłany do innego zakładu dla nadmiarów, a być może do ośrodka odosobnienia. Może
ktoś doszedł do wniosku, że jest zbyt późno na przyjmowanie oczekującego do Grange Hall.
Nowy pojawił się jednak tydzień później.
Wszedł na zajęcia, ubrany w regulaminowy niebieski kombinezon - taki sam, jaki
musiał nosić każdy inny nadmiar: bezkształtny, mocny i praktyczny. Pan Sargent właśnie
opowiadał historię Długowieczności, chyba po raz pięćdziesiąty. Był wykładowcą nauk
ścisłych i przyrodniczych. Nigdy nie miał dosyć tej historii, zawsze chętnie przypominał o
naukowcach, którzy znaleźli sposób na wybawienie ludzi od starości. Zanim to się stało,
ludzie starzeli się i umierali. Przez cały czas. Na różne straszne choroby. I na dodatek
okropnie wyglądali.
Anna znała historię Długowieczności bardzo dobrze i - podobnie jak pan Sargent -
nigdy nie znudziła się jej słuchaniem. To był prawdziwy przełom naukowy - prześcignięcie
możliwości samej Natury. Dzięki odkryciu Długowieczności udowodniono, że ludzie są
istotami doskonałymi pod każdym względem. Ale doskonałość oznacza także
odpowiedzialność, podkreślał pan Sargent. Nie można zakłócać równowagi na świecie i
nadużywać hojności Matki Natury.
Zanim nastała Długowieczność, ludzie umierali na raka, choroby serca czy aids.
Czasami byli niepełnosprawni: coś się popsuło w ich organizmie i nie mogło zostać
naprawione. Na przykład jeśli ktoś stracił nogę w wypadku lub na wojnie, to resztę życia
musiał spędzić na specjalnym krześle na kółkach, bo wtedy ludzie jeszcze nie potrafili robić
nowych nóg. Proces Regeneracji jeszcze nie był znany, nie wynaleziono też sposobów
usprawniania mózgu. Wszyscy ludzie umierali około siedemdziesiątki, z wyjątkiem paru
szczęściarzy, którzy jednak tak naprawdę wcale nie byli szczęśliwi: przecież niedołężnieli,
tracili słuch, ciągle byli zmęczeni, odczuwali nieustanny ból. Czyli właściwie tak, jakby
umarli.
Potem naukowcy wynaleźli Regenerację. Dzięki niej można było otrzymać nowe,
świeże komórki, które zastępowały stare lub naprawiały uszkodzone. Najpierw udało się
wyleczyć raka. Potem choroby serca. Trochę dłużej zajęło pokonanie aids, ale w końcu
znaleziono lek i na tę chorobę, choć było to nieco bardziej skomplikowane.
I wreszcie naukowiec o nazwisku Fern odkrył, że Regeneracja przeciwdziała również
starości.
Zaryzykował, sam wziął lekarstwa, żeby sprawdzić, co się stanie - i po prostu przestał
się starzeć! Przez jakiś czas nikomu nie zdradził wyników swojego eksperymentu, a kiedy już
je ujawnił, Władze (nazywane wówczas rządem) natychmiast zdelegalizowały wszelkie leki.
Można je było przyjmować jedynie, jeśli się miało aids czy raka. Władze niepokoiło coś, co
nazywały emeryturami, i fakt, że ludzie staną się ciężarem dla państwa.
Doktor Fern w końcu zmarł, ponieważ zabroniono mu przyjmowania leków. Jednak
kilka lat później Władze zrozumiały, że dzięki Długowieczności ludzie będą mogli więcej
pracować. Jeśliby się nie starzeli i nie chorowali, państwo zaoszczędziłoby mnóstwo
pieniędzy. Zresztą ludzie i tak brali tabletki na Długowieczność, tyle że nielegalnie. Wielu z
nich uważało, że lekarstwa powinny zostać zalegalizowane, więc w 2030 roku premier
oficjalnie zlecił przeprowadzenie testów. Kiedy się okazało, że przyjmowanie leków nie ma
żadnych skutków ubocznych, a ludzie mogą żyć wiecznie, ogłosił przełom. Największe firmy
farmaceutyczne w Anglii zaczęły wspólnie produkować środki na Długowieczność - dla
wszystkich.
Umieranie ludzi wyeliminowano najpierw w Europie, Ameryce oraz Chinach, a potem
stopniowo w pozostałych częściach globu. Niektóre państwa wprowadziły leki znacznie
później, ponieważ były one bardzo drogie. Jednak po atakach terrorystów na Anglię, która
miała monopol na środek, cena tabletek spadła, więc już każdy mógł je kupić.
- No i jak sądzicie, co się wydarzyło potem? - pytał zawsze pan Sargent. Jego
świdrujące oczy szukały w klasie kogoś, kto wskaże fundamentalny błąd w programie
przyjętym przez rządy wszystkich państw.
Na ogół to Anna podnosiła rękę.
- Na całym świecie było zbyt dużo ludzi - odpowiadała poważnie. - Jeśli nikt nie
umiera, a dzieci nadal się rodzą, to zaczyna brakować miejsca na ziemi.
- Właśnie tak - potwierdzał instruktor.
A następnie opowiadał im o Deklaracji, którą wprowadzono w 2065 roku.
Ustanowiono w niej, że każdy człowiek może mieć tylko jedno dziecko. Jeśli urodziło mu się
następne, musiało ono zostać zlikwidowane.
Kilkanaście lat później zrozumiano, że jedno dziecko to wciąż za dużo. Zatem zgodnie
z nową Deklaracją z 2080 roku w ogóle zabroniono posiadania potomstwa. Każdy kraj musiał
przyjąć Deklarację, a specjalna policja do spraw nadmiarów, czyli tak zwani łapacze, stała się
odpowiedzialna za wytropienie wszystkich, którzy ją złamali.
Teoretycznie można było też dokonać Rezygnacji z Deklaracji i mieć dziecko. „Jedno
dziecko na Rezygnację” albo „życie za życie” - tak zapisano w Deklaracji, ponieważ było to
równoznaczne z decyzją o nieprzyjmowaniu środków na Długowieczność. A ponieważ w
konsekwencji oznaczało to, że człowiek zachoruje i umrze, takie rozwiązanie nie było zbyt
popularne.
Pan Sargent zaznaczył, że ludzi, którzy wybrali Rezygnację, traktowano z ogromną
podejrzliwością. Bo kto chciałby umrzeć tylko po to, żeby mieć dziecko, jeśli nawet nie
wiadomo, czy byłoby ono dobre...? Oczywiście, jak zawsze trafiali się wyrachowani
przestępcy, którzy nie wybierali Rezygnacji, a mimo to mieli dzieci. Te nadmiarowe istoty
marnotrawiły zasoby naturalne i rujnowały świat, który należał do legalnych ludzi...
Urodzonym wbrew prawu nadmiarom pomagano poznać Swoje Miejsce na Ziemi i
przyuczano je do służenia legalnym. Nadmiary, co oczywiste, miały zakaz przyjmowania
środków na Długowieczność.
- Po co przedłużać agonię? - pytał pan Sargent.
I właśnie w tym momencie zajęć pojawił się nowy. Drzwi sali się otworzyły i weszła
przełożona zakładu, a za nią on. Anna nie wiedziała wówczas, że chłopak ma na imię Peter.
Gdy zobaczyła go po raz pierwszy, jak przekraczał próg sali nauk ścisłych i przyrodniczych,
wiedziała jedynie, że to wreszcie ten nowy oczekujący. I że jednak nie został przeniesiony
gdzie indziej.
Wszyscy przyglądali mu się ukradkiem. Anna starała się, żeby nikt nie dostrzegł, jak
zerka na chłopaka. Zauważyła, że jest wysoki, szczupły i ma bardzo bladą skórę z paroma
ciemnymi plamami, które mogły być zarówno siniakami, jak i zabrudzeniami. Ale to jego
brązowe oczy zwracały uwagę. Różniły się one od oczu innych nadmiarów tym, że rozglądały
się po sali, zatrzymywały, a potem mrugały i rozglądały dalej, jakby nieustannie
przetwarzając informacje. Przełożona nie pochwalała kontaktu wzrokowego. Jeśli przyłapała
jakiegoś nadmiara na gapieniu się na coś lub na kogoś podczas pracy, kończyło się to
palnięciem w ucho. Dlatego w Grange Hall przez większość czasu chodzono ze spuszczonym
wzrokiem. Anna pomyślała, że oczy nowego były bezczelnie ciekawskie, wścibskie,
zuchwałe, a to mogło oznaczać jedynie kłopoty.
- Usiądź tam - nakazała mu pani Pincent, wskazując pustą ławkę. - Obok Anny.
Anna próbowała patrzeć prosto przed siebie, kiedy chłopak zbliżał się do niej.
Przyciągnął jednak jej wzrok, a kiedy tylko na niego spojrzała, poczuła, że jej serce zaczyna
głośno bić. Gapił się na nią, jakby nie bał się niczego, jakby w ogóle nie znał Swojego
Miejsca!
Pani Pincent wyraźnie dała do zrozumienia, że nikt nie powinien zwracać na nowego
szczególnej uwagi. Gdy tylko wyszła, chłopak pochylił się w stronę Anny, jak gdyby
rozmawianie z kimś podczas zajęć było czymś zupełnie normalnym.
- Nazywasz się Anna Covey, prawda? - spytał tak cicho, że nie była pewna, czy się nie
przesłyszała. - Znam twoich rodziców.
Rozdział trzeci
Anna niemal od razu doszła do wniosku, że nowy będzie miał problem z
dostosowaniem się do reguł w zakładzie i poznaniem Swojego Miejsca. Jeśli myślał, że
kłamstwa albo mówienie o czyichś rodzicach tak, jakby nie byli wyrachowanymi
przestępcami, jest mądre albo zabawne, to wkrótce się przekona, że za coś takiego trafia się
do izolatki albo dostaje chłostę.
Po jego niestosownych uwagach na temat jej rodziców - denerwujących i jednocześnie
intrygujących - starała się go kompletnie ignorować. Jednak wydawało się jej, że Peter czai
się za każdym rogiem, że wciąż patrzy na nią tymi swoimi bezczelnymi oczami. Czuła się
niepewnie. A to przecież on był tu nowy i to on powinien czuć się nieswojo.
Nie była więc zbytnio zadowolona, kiedy parę dni później spotkała go w drodze do
magazynu żeńskiego numer 2. Czekał na nią w korytarzu pod prewentorium, które
znajdowało się na drugim piętrze, podobnie jak większość sal sypialnych dla dziewcząt.
Korytarze w Grange Hall były długie, ciągnęły się na całą szerokość budynku. Gmach
miał pięć poziomów włącznie z piwnicą. Zerowe piętro mieściło sale szkoleniowe, główną
stołówkę i gabinet pani Pincent. Na pierwszym piętrze znajdowały się sale sypialne dla
chłopaków - dziesięć dużych pomieszczeń, w których mieszkało od dziesięciu do dwudziestu
osób (w jednej sali można było zmieścić więcej drugich niż oczekujących). Były tam też dwie
łazienki. Na drugim piętrze w podobny sposób urządzono sypialnie dla nadmiarów płci
żeńskiej. Trzecie piętro przeznaczono dla pierwszych oraz tak zwanych miejscowych, czyli
legalnych ludzi odpowiedzialnych za zadania w rodzaju sprzątania albo gotowania, których
nie wykonywały same nadmiary. Miejscowi opiekowali się również pierwszymi, chociaż
raczej trudno było to nazwać opieką. Wszystkie sale i korytarze wyglądały tak samo -
jasnoszare ściany, nieco ciemniejsze betonowe podłogi, jarzeniowe oświetlenie oraz grzejniki
umieszczone na ścianach, pochodzące z czasów, kiedy Grange Hall służyło innym celom.
Teraz kaloryfery były zawsze wyłączone, ponieważ nadmiary - jak mówiła pani Pincent - nie
miały prawa do centralnego ogrzewania. Niskie sufity i okna z potrójnymi szybami,
zasłonięte długimi, szarymi zasłonami, utrzymywały ciepło i szczelnie oddzielały
wychowanków od świata zewnętrznego. Kamery na ścianach budynku śledziły każdą osobę
odwiedzającą zakład i dbały o to, aby nikt nie opuścił tego miejsca niezauważony.
Anna szła właśnie uzupełnić zapasy, kiedy spotkała Petera. To było jedno z zadań
prefekta. Trzymała w ręku szczegółowy spis, ile tubek pasty do zębów i kostek mydła
nadmiary z jej sali zużyły w ubiegłym miesiącu. Jedna tubka albo jedna kostka za dużo i
wszyscy musieliby odpracowywać dodatkowe godziny jako karę za Marnotrawstwo
podstawowych zasobów. Jednak dziewczyny z sali Anny nigdy nie przekroczyły limitu - już
ona potrafiła o to zadbać.
Minęła Petera, zerkając na niego spod oka. Dopiero gdy wymówił jej imię, zatrzymała
się niechętnie.
- Anna - powiedział cicho. - Anna Covey.
Spojrzała na niego gniewnie.
- Nadmiar Anna - poprawiła go. - Nie używaj w Grange Hall słów z Zewnątrz. I nie
udawaj, że znasz moich rodziców. Jeśli o mnie chodzi, to nie mam żadnych rodziców.
Chłopak zachowywał się, jakby niczego nie zrozumiał. Patrzył jej prosto w oczy, więc
niepewnie przestąpiła z nogi na nogę. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś się tak w nią
wpatruje.
- Co tam robią? - spytał, spoglądając na drzwi prewentorium.
- Tylko kontrola stanu zdrowia - odpowiedziała szorstko. - Sprawdzą, czy nie masz
jakichś wad, i zaszczepią cię przeciwko różnym chorobom. No i zważą cię. Obowiązkiem
nadmiarów jest dbanie o własne zdrowie. Nie powinny stanowić jeszcze większego
obciążenia dla Ziemi, tym razem z powodu choroby.
Peter uniósł brwi.
- Myślałem, że nadmiarom nie wolno przyjmować lekarstw. Myślałem, że mają
powymierać tak szybko, jak to tylko możliwe. - Jego głos był niski i drażniący.
Anna poczuła, że robi jej się gorąco.
- Oczywiście, że nadmiary nie mogą brać lekarstw! - odparła gniewnie. - Szczepienia
są zapobiegawcze, nie lecznicze.
Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana. On, jego ciemne, nerwowe oczy, blada skóra,
wysunięty podbródek. W końcu siłą woli zdołała odwrócić spojrzenie.
- Jeśli jesteś nadmiarem, to musisz ograniczyć swój wpływ na planetę. - Westchnęła. -
Nikt nie chce, żebyśmy umarli. Po prostu nie powinniśmy roznosić chorób ani być zbyt słabi,
żeby stać się Użytecznymi.
- A ty jesteś „użyteczna”? - spytał cicho Peter.
Twarz dziewczyny się zachmurzyła.
- Oczywiście. Zamierzam stać się wartościowym zasobem. To najbardziej Użyteczne
nadmiary.
Chłopak spuścił wzrok i bez słowa pokręcił głową. Po chwili znów zerknął na Annę.
- Macie tu komputery? Albo bibliotekę?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Wiedziała, co to są komputery. Pani Sharpe miała
jeden, który włączała codziennie na dwie godziny, żeby obejrzeć programy telewizyjne i
poczytać wiadomości. Pani Pincent też miała komputer, ale Anna nigdy z żadnego nie
korzystała. Jak mogła to zrobić, skoro wszystkie urządzenia niepotrzebnie zużywające energię
były w Grange Hall zabronione? Nie podobało jej się, że ten nowy nadmiar mógł wiedzieć
więcej niż ona.
- Nie potrzebujemy komputerów. Poza tym zużywają zbyt dużo prądu. Wszyscy o tym
wiedzą.
- Oczywiście, że tak. Głupi jestem. - Peter westchnął, przytupując.
Jego mocna, choć szczupła sylwetka znów przyciągnęła wzrok Anny. Wydawał się tak
pewny siebie, pełen energii i ciekawości. Jednocześnie intrygował ją i niepokoił. Nadmiary
szkolono tak, żeby były bierne i posłuszne. A wystarczył sam błysk w oczach Petera, żeby
dziewczyna poczuła, że patrzy na coś zakazanego. Jakby wciągał ją jakiś wir, a ona nie miała
szans na ratunek, bo prąd wody był zbyt silny, bo wiedziała, że nie umie pływać.
- Muszę już iść - powiedziała nagle. - Muszę odebrać przydziały.
Ruszyła, ale znów przystanęła, kiedy usłyszała jego głos.
- Czy ci się tu podoba, Anno? - spytał chłopak miękko, chociaż jego spojrzenie było
wyzywające.
Dziewczyna obróciła się, zachmurzona. A cóż to za pytanie? Przygryzła wargę i
zaczerwieniła się. Peter uśmiechał się do niej, a w jego oczach pojawił się błysk. Anna
poczuła, że wir już ją wciągnął, że właśnie zaczęła tonąć.
- Jestem tutaj - odparła, a jej głos nagle stał się bardziej stanowczy. - Podobnie jak i ty.
Nadmiary nie są tu po to, żeby im się coś podobało. Mają tu coś robić, coś użytecznego. Im
wcześniej to zrozumiesz, tym lepiej dla wszystkich.
Anna odwróciła się szybko i energicznie pomaszerowała korytarzem, starając się
wyprzeć z pamięci uśmiech nowego i skupić raczej na liczbie tubek pasty do zębów
niezbędnych w kolejnym miesiącu.
Tego dnia nie spotkała już Petera na zajęciach szkoleniowych. Nadmiary płci męskiej
i żeńskiej niektóre lekcje miały wspólne - nauki ścisłe i przyrodnicze, dobre maniery, pranie
oraz prowadzenie domu - ale większość zajęć zorganizowano dla nich w osobnych grupach.
Lekcje odbywały się w małych pomieszczeniach, w których ławki stały bardzo blisko siebie.
W nieczęste upalne letnie dni zdarzało się, że słabsze nadmiary mdlały z gorąca. Dziś jednak
było strasznie zimno. Anna słuchała instruktorów i przez cały dzień rozpaczliwie napinała i
rozluźniała pod ławką mięśnie nóg, próbując się rozgrzać.
Kiedy przyszła wieczorem na kolację, była tak zziębnięta i wygłodniała, że nie
zauważyła, jak Peter wśliznął się za nią do kolejki po posiłek. Spostrzegła go dopiero, gdy już
miała w dłoniach gorącą miskę i niosła ją w stronę jednego z długich, wąskich stołów
wypełniających główną stołówkę. Zdała sobie sprawę, że zamierzał usiąść obok niej.
- Zwykle chłopaki siadają osobno - powiedziała sucho.
Postawiła naczynie na stole i natychmiast zaczęła nabierać łyżką kluchowatą papkę.
Czuła się zmęczona i zirytowana, chciała po prostu zjeść w spokoju swoją porcję. Nie
potrzebowała wcale Petera, jego głupich uwag i ciągłych pytań.
- Zwykle, ale nie zawsze? - spytał chłopak, po czym postawił miskę na blacie i z
hałasem odsunął ławę, żeby się przysiąść.
Anna zignorowała go i jadła dalej. Coraz więcej miejsc przy stole było zajętych.
- To jest obrzydliwe - odezwał się Peter po krótkiej chwili. - Co to takiego? Smakuje
okropnie.
Nikt nie odpowiedział. Po paru sekundach ciszy Anna niechętnie odłożyła łyżkę.
- To dobre, pożywne jedzenie - tłumaczyła mu ze znużeniem.
- Co w tym dobrego i pożywnego? To nawet nie wygląda jak mięso i ma smak trocin.
Dziewczyna połknęła kolejną porcję.
- To rekonstytuowane mięso - odparła niechętnie. - Z mąką jako zagęszczaczem. Ja
uważam, że jest pyszne.
- W takim razie weź moje - powiedział Peter i popchnął miskę w kierunku Anny.
Spojrzała na niego.
- Musisz to zjeść. Naszym obowiązkiem jest bycie silnym i...
- Silnym i zdrowym, jasne - przerwał jej. - Nie będę ani silny, ani zdrowy, jeśli to
zjem.
Anna poczuła, że jej serce zaczęło bić mocniej. Inne nadmiary siedzące przy stole
wpatrywały się w blat, ale nie znaczyło to, że nie są zainteresowane rozwojem sytuacji.
Propozycja dokładki zdarzała się na tyle rzadko, że dziewczyna łakomie patrzyła na porcję
Petera. Jednak jeśli pani Pincent się dowie, że nowy oddał komuś swoją porcję, może go
ukarać.
Anna rozejrzała się niespokojnie. Wzięła miskę Petera i przelała połowę zawartości do
swojego naczynia, a potem pchnęła ją w jego stronę.
- Musisz zjeść resztę - powiedziała, zniżając głos. - Powinieneś coś jeść.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Są rzeczy gorsze niż głód - wyznał cicho. - Zgadza się, Anno?
Dziewczyna poczuła na sobie jego spojrzenie, ale postanowiła je zignorować. Skupiła
się na jedzeniu. Chciała, żeby nowy dał jej spokój. Żeby przestał do niej mówić i patrzeć na
nią tak, jakby myślał, że w ogóle interesuje ją to, co miał do powiedzenia.
Peter chyba tego nie zrozumiał. Przechylił się w stronę Anny.
- Twoja mama świetnie gotuje, Anno - wyszeptał. - Robi naprawdę smaczne potrawy.
Opowiedzieć ci o tym?
Anna przycisnęła dłonie do uszu. Jej łyżka spadła na podłogę.
- Nie! - syknęła. - Nie, ona nie gotuje. I nie chcę, żebyś mi cokolwiek opowiadał!
Schyliła się, żeby podnieść łyżkę, a kiedy po nią sięgała, wielka, ciężka stopa znalazła
się na jej palcach. Jęknęła.
- Spadło ci coś? - zapytał jakiś głos.
Skrzywiła się. To nadmiar Charlie, inny oczekujący, równie wysoki jak Peter, lecz na
dodatek szeroki w barach. Kombinezon ściśle opinał jego ogromne ciało.
- Zejdź z mojej dłoni! - zawołała dziewczyna gniewnie, uderzając go w nogę. -
Zgłoszę to...
- Kłaniasz mi się, nadmiarze Anno? - spytał Charlie cienkim głosem, a jego
zielonkawe oczy patrzyły na nią drwiąco. - Zdaje się, że wreszcie poznałaś Swoje Miejsce.
Anna zgrzytnęła zębami i ponownie spróbowała uwolnić dłoń, ale zanim jej się to
udało, Charlie upadł na podłogę. Zorientowała się, że to Peter stoi nad nim i przyciska stopą
jego pierś.
- Może to ty powinieneś poznać swoje miejsce! - warknął Peter. - I przy okazji
nauczyć się dobrych manier!
Spojrzał na Annę i uśmiechnął się lekko.
- Co mam z nim zrobić, Anno Covey? - wyszeptał bezgłośnie.
Dziewczyna patrzyła na niego z przestrachem. Bójki między nadmiarami tolerowano
w salach sypialnych, ale w głównej stołówce nawet rozmowy nie były akceptowane. Przez
Petera wszyscy troje mogli dostać chłostę, jeśli tylko któryś z instruktorów byłby świadkiem
tego zdarzenia. Co gorsza, Peter rzucił się na Charliego w jej obronie, a przez to poczuła się
bezsilna. Zawsze tak bardzo starała się tego uniknąć!
- Nie potrzebuję obrońcy, nadmiarze Peter - powiedziała z gniewem. - Jeśli
natychmiast nie pozwolisz Charliemu wstać, wszyscy trafimy do izolatki. Może tobie będzie
tam przyjemnie, ale mnie z pewnością nie.
Chłopak zdziwił się nieco, potem wzruszył ramionami i zdjął nogę.
Charlie pozbierał się z podłogi i spojrzał groźnie na Petera.
- Pożałujesz tego, ty śmieciu z Zewnątrz! - krzyknął z wściekłością, potem odszedł do
kolejki po jedzenie.
Peter znowu usiadł obok Anny, która odsunęła się, zakłopotana. Wszyscy się teraz na
nich gapili. Dziewczyna poczuła, jak jej serce bije coraz szybciej, gdy nowy zwrócił się w jej
stronę.
- Chciałem tylko pomóc - wymamrotał, oparł łokcie o blat i zgarbił się.
- Nadmiary nie pomagają sobie nawzajem. Jesteśmy tu po to, żeby pomagać legalnym
- powiedziała Anna sucho. - Poza tym dziękuję bardzo, potrafię sobie radzić sama.
- Jasne - rzucił chłopak z irytacją. - Przepraszam, że w ogóle się wtrąciłem.
Pomyślałem po prostu...
- Przestań! - przerwała mu.
Zerknęła na niego i napotkała jego wzrok. Patrzyli na siebie przez kilka sekund, w
końcu Anna zdołała odwrócić oczy.
Rozdział czwarty
11 lutego 2140 roku
Nowy nadmiar jest „trudny”. Wydaje mu się, że jest kimś więcej niż nadmiarem, że
jest lepszy ode mnie i od innych. A to bzdura. Prawdę mówiąc, jest głupi. Na dodatek przez
cały czas kłamie. Już dwa razy był w izolatce i moim zdaniem powinien tam zostać na dłużej.
Nie zna. Swojego Miejsca i wydaje mu się, że może szeptać różne rzeczy w czasie
zajęć szkoleniowych, a przecież to jest zabronione. Powiedział, że nie jest nadmiarem
Peterem, tylko nazywa się Peter Tomlinson, jakby był kimś legalnym. I mówił mi, Że
nazywam się Anna Covey i że zna moich rodziców. Co za głupota! Wszyscy wiedzą, że
nadmiary mają tylko jedno imię, a moi rodzice są w więzieniu - tam, gdzie ich miejsce. Czyli
co, dorastał w więzieniu, razem z nimi? Aha, jasne... Jak przypuszczałam, Peter sprawia
kłopoty. Kłamie, żeby zwrócić na siebie uwagę. Tak jak Sheila, gdy tu przyjechała.
Widać, co się dzieje z nadmiarami, jeśli nie złapią ich odpowiednio wcześnie. Miałam
szczęście, ze trafiłam do Grange Hall we właściwym momencie. Peter porusza się w taki
sposób, że można by pomyśleć, że jest legalny. Jakby świat do niego należał, a przecież tak
naprawdę nie ma prawa tutaj być - tak jak my wszyscy.
Był tu już kiedyś chłopak, który również nie mógł się przystosować. Miał na imię
Patrick. Kiedy do nas trafił, wciąż płakał, chociaż był już właściwie drugim i powinien
zachowywać się dojrzalej. Zawsze siedział w izolatce lub dostawał chłostę, bo albo wpadał w
płacz, albo kłócił się z instruktorami i krzyczał, że chce wracać do domu, że rodzice go
odnajdą, a wtedy pani Pincent pożałuje. Próbowałam przemówić mu do rozsądku, ale nie
chciał słuchać. Według przełożonej nadmiary czasami mają problemy z przystosowaniem i
nie chcą „zmierzyć się Z faktami” - tak jak Patrick, któremu wydawało się, że jest kimś
lepszym niż pozostali. Był z nami tylko przez parę tygodni, a potem został zabrany. Pani
Pincent powiedziała, że trafił do ośrodka odosobnienia, gdzie potrafią odpowiednio się zająć
takimi nadmiarami. Patrick nie będzie już przeszkadzał nam w szkoleniu. Jeśłi Peter nie
będzie ostrożny, skończy podobnie. Pani Pincent mówiła, że w ośrodku odosobnienia przez
cały czas trzeba wykonywać ciężką pracę. I że chłopaki nie dostają ani jednego koca, nawet
gdy jest naprawdę zimno. Dodała też, Że Patrick trafił tam dla własnego dobra. Jeżeli nie
nauczy się być nadmiarem, to nigdy nie dostanie przydziału, nigdy nie stanie się Użyteczny...
Więc jak sobie wówczas poradzi?
Wczoraj Peter trafił do izolatki, bo przekonywał pana Sargenta, że to starzy ludzie są
nadmiarami, a nie my. Nie mogliśmy uwierzyć, że powiedział coś takiego! I nigdy nie
widzieliśmy instruktora tak zagniewanego. Nawet nie poczerwieniał: zrobił się blady, a żyła
na jego czole zaczęła pulsować. Myślałam, Że uderzy Petera, ale tylko wezwał panią Pincent,
która zabrała go do izolatki. Najgorsze, że on do mnie mrugnął, kiedy go wyprowadzano. Jak
gdyby trafienie do izolatki było czymś fajnym.
Wyszedł z celi wieczorem, ale nie sądzę, żeby to go czegokolwiek nauczyło, bo wciąż
się do mnie głupio szczerzył w stołówce, jakbyśmy byli przyjaciółmi, albo coś. Peter nie jest
moim przyjacielem. Chciałabym, żeby pani Pincent gdzieś go odesłała i żeby tu znów zrobiło
się normalnie. A jeszcze bardziej pragnę, żeby pani Sharpe wybrała mnie na swoją stałą
pomoc domową. Mogłabym podróżować razem z nią dookoła świata i utrzymywać jej dom w
porządku i czystości. Chciałabym, żeby mnie zabrała jak najdalej stąd.
Anna starannie zamknęła swój dziennik i odłożyła go na półeczkę za wanną. Był już
dla niej jak bliski przyjaciel, jak powiernik. Kiedy dziewczyna była mała, rozmawiała z
innymi nadmiarami ze swojej sali. Czasami do późna w nocy dzieliły się sekretami i
przemyśleniami. Ale potem została mianowana dyżurną sali. Oznaczało to, że musiała
zgłaszać wszystkie tajemnice i wykroczenia dziewczyn ze swojej grupy. Bardzo szybko byłe
przyjaciółki przestały się jej zwierzać. Przyzwyczaiła się do tego, że gdy wchodziła do
sypialni, dziewczyny rozpraszały się, a prowadzone szeptem rozmowy cichły. Anna mówiła
sobie z dumą, że to jej nie obchodzi, że ważniejsze jest stanie się dobrym nadmiarem.
Nadmiary i tak nie powinny spędzać czasu na pokątnych rozmowach. Powinny wykonywać
polecenia i słuchać legalnych. Anna pragnęła zostać najlepszym nadmiarem ze wszystkich.
Postanowiła stać się nadmiarem idealnym, żeby niemal zadośćuczynić za to, że istnieje. Czuła
się jednak dość samotna, gdy nie miała z kim porozmawiać. Zwłaszcza teraz, kiedy nadmiar
Peter denerwował ją i wprawiał w zakłopotanie. Przebywał w Grange Hall już od tygodnia.
Ilekroć Anna zauważyła go w korytarzu, czerwieniła się i patrzyła w inną stronę, żeby w
końcu odwrócić się i spojrzeć na niego, kiedy już się minęli. Niepokoił ją, wciąż próbował ją
zagadywać, a ona chciała tylko, żeby zostawił ją w spokoju. Annie wydawało się, że Peter ją
nieustannie śledzi, cały czas z tym lekko drwiącym uśmiechem na twarzy. Czuła się przez to
zakłopotana, zmieszana. Postanowiła nie dać po sobie poznać, że zwraca na niego uwagę.
Wyszła z kąpieli, szybko się wytarła i po raz ostatni spojrzała w stronę wanny, żeby
sprawdzić, czy jej dziennik jest dobrze ukryty. Ruszyła do sali sypialnej, przeglądając w
myślach plan zajęć na następny dzień. Efektywne zarządzanie zapasami o 8.30, następnie
dobre maniery o 9.30, a w końcu polerowanie prawdziwych sreber. Pani Sharpe miała w
domu dużo srebra: zastawę, kandelabry, ramy, więc Anna była pewna, że zachwyci każdego
Gemma Malley Deklaracja Tytuł oryginału: The Declaration
Rozdział pierwszy 11 stycznia 2140 roku Nazywam się Anna. Nazywam się Anna i nie powinno mnie tutaj być. Nie powinnam istnieć. Ale istnieję. To nie moja wina, że tu jestem. Nie prosiłam się na świat. Ale nie mam przez to prawa czuć się lepsza. Znaleziono mnie jednak wcześnie, więc jest jakaś nadzieja. Przynajmniej tak twierdzi pani Pincent. To ona kieruje Grange Hall. Jest przełożoną zakładu. Grange Hall to miejsce, w którym mieszkam. Takich jak ja wychowuje się tutaj po to, żeby byli Użyteczni - bo to „najmniejsze zło”, jak mawia pani Pincent. W odróżnieniu od niej, nie mam innego imienia. Pani Pincent nazywa się Margaret Pincent. Niektórzy mówią na nią „Margaret”, większość zwraca się do niej „pani Pincent”, a my nazywamy ją zawsze przełożoną zakładu. Ostatnio również zaczęłam na nią mówić „pani Pincent”, chociaż nie w jej obecności - nie jestem taka głupia. Legalni ludzie mają zwykle dwa imiona, czasami więcej. Ale nie ja. Jestem po prostu Anna. Według pani Pincent tacy jak ja nie potrzebują więcej imion. Jedno w zupełności wystarczy. Prawdę mówiąc, ona nawet nie lubi imienia „Anna”. Wyjaśniła mi, że próbowała je zmienić, kiedy mnie tu przywieziono. Ale byłam upartym dzieckiem i nie reagowałam na żadne inne imiona, więc w końcu pani Pincent dała za wygraną. I dobrze. Lubię imię „Anna”, mimo że nadali mi je rodzice. Nienawidzę swoich rodziców. Oni złamali Deklarację. Myśleli wyłącznie o sobie. Są teraz w więzieniu, nie wiem gdzie. Nikt z nas nie zna łosu swoich rodziców. No i bardzo dobrze, i tak nie miałabym im nic do powiedzenia. Każdy z nadmiarów w zakładzie ma tylko jedno imię. To jedna z rzeczy, które nas wyróżniają, jak mówi pani Pincent. Oczywiście, nie najważniejsza. Jedno imię to naprawdę tylko drobiazg. Ale czasami wydaje mi się, że jednak nie drobiazg. Czasami tęsknię za nazwiskiem. Nawet jakimś okropnym - w ogóle bym się tym nie przejmowała. Kiedyś nawet zapytałam panią Pincent, czy mogłabym się nazywać „Anna Pincent”, mieć jej nazwisko po swoim imieniu. Ale to ją naprawdę rozgniewało: uderzyła mnie mocno w twarz i zabroniła wydawania mi przez tydzień ciepłych posiłków. Pani Larson, nasza instruktorka szycia,
wytłumaczyła mi później, że zniewagą jest sama myśl o tym, żeby ktoś taki jak ja mógł nosić nazwisko pani Pincent - jakbym mogła być z nią spokrewniona. Właściwie to mam coś w rodzaju innego imienia, ale to raczej przedimię, a nie nazwisko. Każdy z wychowanków zakładu ma je takie samo, więc trudno to nazwać imieniem. Na liście, którą nosi przy sobie pani Pincent, figuruję jako: nadmiar Anna. Ale tak naprawdę to raczej opis niż imię. Wszyscy w Grange Hall jesteśmy nadmiarami. Nadmiarowi w stosunku do potrzeb i do możliwości. Naprawdę mam szczęście, że tu jestem. Mam szansę odkupić Grzechy rodziców, jeśli tylko będę pracować wystarczająco ciężko i dostanę przydział. Pani Pincent mówi, że nie każdy ma taką szansę. W niektórych krajach nadmiary są zabijane, usypiane jak zwierzęta. Oczywiście nie u nas. W Anglii pomaga się nadmiarom stać się Użytecznymi dla innych, więc nie jest tak całkiem źle, że się urodziliśmy. Grange Hall założono z powodu potrzeb legalnych ludzi, potrzeb dotyczących pracowników fizycznych. Dlatego musimy pracować tak ciężko: żeby okazać wdzięczność. Jednak w ośrodku dla nadmiarów nie można zapewnić miejsca każdemu nadmiarowi urodzonemu gdzieś na świecie. To jak kropla, która przepełnia czarę, mówi pani Pincent. Każdy nadmiar może być tą ostatnią, która spowoduje wylanie się wody. Zapewne uśpienie to najlepsze rozwiązanie dla wszystkich. W końcu któż chciałby być kroplą w powodzi, która zatopi Matkę Naturę? Właśnie dlatego nienawidzę rodziców. To przez nich tu jestem. Oni myśleli wyłącznie o sobie. Czasami zastanawiam się nad losem nadmiarów, które są usypiane. Zastanawiam się, jak Władze to robią i czy to boli. Ciekawe, skąd w tych krajach biorą służące i pomoce domowe. Albo innych pracowników fizycznych. Moja koleżanka Sheila mówi, że u nas też czasami usypiają dzieci, ale jej nie wierzę. Pani Pincent twierdzi, że Sheila ma zbyt bujną wyobraźnię i że to przyniesie jej kiedyś zgubę. Nie wiem, czy wyobraźnia Sheili jest zbyt bujna, ale sądzę, Że ona zmyśla. Na przykład kiedy przyjechała, przysięgała mi, że jej rodzice nie podpisali Deklaracji, że jest legalna, że to wielkie nieporozumienie, bo przecież oni dokonali Rezygnacji. Wciąż się upierała, że przybędą tutaj, żeby ją zabrać, kiedy już wszystko się wyjaśni. Oczywiście - nigdy się nie pojawili. W Grange Hall jest nas pięćset. Jestem jednym z najstarszych nadmiarów i przebywam tutaj najdłużej. Zamieszkałam w zakładzie, kiedy miałam dwa i pół roku - wtedy mnie znaleziono. Rodzice trzymali mnie na strychu, możecie w to uwierzyć? Widocznie sąsiedzi usłyszeli mój płacz. Wiedzieli, że w domu nie powinno być dzieci, więc powiadomili
Władze. Bardzo wiele zawdzięczam tym sąsiadom, mówi pani Pincent. Dzieci w jakiś sposób wiedzą, co dla nich najlepsze - pewnie płakałam dlatego, ze chciałam zostać odnaleziona. Cóż innego mogłam zrobić? Czy miałam spędzić całe życie na strychu? W ogóle nie pamiętam już ani strychu, ani rodziców. Myślę, że kiedyś pamiętałam, ale nie jestem tego pewna. To, co sobie później przypominałam, mogło być snem. Dlaczego ktoś miałby złamać Deklarację i mieć dziecko po to, żeby je później trzymać na strychu? To po prostu strasznie głupie. Nie pamiętam też za bardzo swojego przybycia do Grange Hall, ale trudno się temu dziwić. Co można zapamiętać, mając dwa i pół roku? Wiem tylko, Że było mi zimno, że zdzierałam sobie gardło, wołając rodziców. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byli samolubni i głupi. Pamiętam też, Że cokolwiek zrobiłam, pakowałam się w kłopoty. Ale to naprawdę wszystko. Już nie pakuję się w kłopoty. Nauczyłam się odpowiedzialności, mówi pani Pincent, i jestem gotowa zostać wartościowym zasobem. „Wartościowy zasób Anna” - to brzmi znacznie lepiej niż „nadmiar”. Jestem gotowa stać się wartościowym zasobem dlatego, że szybko się uczę. Umiem wzorowo przyrządzić pięćdziesiąt potraw, a czterdzieści - zadowalająco. Z mięsem radzę sobie trochę lepiej niż Z rybami. Ale jestem też dobrą krawcową i według ostatniej oceny będę mogła zostać bardzo porządną pomocą domową. Jeśli będę zwracać większą uwagę na szczegóły, następnym razem otrzymam jeszcze lepszą opinię. A to oznacza, że za sześć miesięcy, gdy już opuszczę Grange Hall, będę mogła trafić do jednego z lepszych domów. Za sześć miesięcy skończę piętnaście lat. Wtedy już będę musiała sama dawać sobie radę, mówi pani Pincent. Mam szczęście, że odbyłam tak dobre szkolenie i znam Swoje Miejsce - ludziom Z najlepszych domów to się podoba. Nie jestem pewna, co czuję na myśl o opuszczeniu Grange Hall. Jestem chyba podekscytowana, ale też się boję. Nie byłam nigdy dalej niż we wsi, w domu, w którym odbywałam trzytygodniową praktykę, kiedy zachorowała pomoc domowa właścicielki. Pani Kean, instruktorka gotowania, zaprowadziła mnie tam w pewien piątkowy wieczór i odebrała po zakończeniu praktyki. Za każdym razem było ciemno, więc niewiele zobaczyłam po drodze. Dom, w którym pracowałam, był piękny. Zupełnie nie przypominał Grange Hall - pokoje pomalowano na jasne, ciepłe kolory. Na podłodze leżały grube dywany, na których można było przyklęknąć, nie zdzierając sobie przy tym kolan. Ogromne sofy wyglądały tak, że chciałam się na nich zwinąć w kłębek i spać bez końca.
Dom miał wielki ogród, który było widać z każdego okna. Rosło w nim mnóstwo pięknych kwiatów. Na tyłach ogrodu było coś, co nazywało się grządką. Pani Sharpe uprawiała na niej warzywa, chociaż kiedy u niej byłam, żadne akurat nie rosły. Żywności nie można już było transportować samolotami po świecie, więc każdy musiał uprawiać warzywa na własne potrzeby. Niekiedy pani Sharpe sadziła także kwiaty. Mówiła, że stanowią Nadużycie i nie są tolerowane przez Władze, ale jej zdaniem były one ważne. Wydaje mi się, że miała rację: kwiaty mogą być czasem równie istotne jak jedzenie. Zależy, czego akurat pragniemy. Pani Sharpe od czasu do czasu włączała w domu grzejniki, więc nigdy nie było w nim zimno. Była bardzo miła i dobra. Kiedyś, gdy sprzątałam jej sypialnię, zaproponowała mi, żebym użyła jej szminki. Odmówiłam, bo pomyślałam, że może o tym opowiedzieć pani Pincent. Potem jednak tego żałowałam. Pani Sharpe rozmawiała ze mną prawie tak, jakbym nie była nadmiarem. Mówiła, że to miło znów mieć w domu jakąś młodą buzię. Chciałabym być dalej jej pomocą domową. Uwielbiałam tam pracować - przede wszystkim dlatego, że pani Sharpe była taka miła i nie uderzyła mnie ani razu. Ale także dlatego, że lubiłam oglądać zdjęcia, które wisiały na wszystkich ścianach, zdjęcia przedstawiające niesamowite miejsca. Na każdej fotografii była pani Sharpe - uśmiechnięta, trzymająca szklankę lub stojąca przed pięknym budynkiem albo pomnikiem. Powiedziała mi, że to pamiątki z jej wakacji. Mówiła, że wyjeżdżała na wakacje za granicę co najmniej trzy razy w roku. Kiedyś łatała samołotami, ale teraz z powodu wysokich opłat energetycznych wybierała statek albo pociąg. Mimo to chciała podróżować - przecież trzeba zobaczyć świat, inaczej jaki byłby tego sens? Chciałam zapytać: sens czego? Ale nie zrobiłam tego - nie należy zadawać pytań, bo to niegrzeczne. Pani Sharpe mówiła też, Że odwiedziła sto pięćdziesiąt różnych krajów, w niektórych była więcej niż dwa razy. Starałam się powstrzymać od rozdziawiania ust - nawet nie wiedziałam, że na świecie jest tyle państw, ale nie chciałam, żeby się tego domyśliła. W Grange Hall nie uczą nas geografii. Od tamtej pory pani Sharpe zdążyła pewnie już odwiedzić przynajmniej trzy inne kraje, bo byłam u niej cały rok temu. Podróże do obcych krain muszą być fascynujące. Pani Sharpe pokazała mi mapę świata i miejsce, gdzie leży Anglia. Opowiedziała mi o pustyniach na Bliskim Wschodzie, o górach w Indiach i o morzu. Sądzę, Że moim ulubionym miejscem byłaby pustynia, bo tam chyba w ogóle nie ma ludzi. Trudno byłoby czuć się nadmiarem na pustyni: nawet gdyby się o tym wiedziało, nie byłoby wokół nikogo, kto by o tym przypominał. Jednak pewnie nigdy nie zobaczę pustyni. Pani Pincent twierdzi, że pustynie szybko
znikają, bo można teraz na nich stawiać domy. Pustynia to luksus, na który ten świat nie może sobie pozwolić - tak mówi. I powinnam się raczej przejmować swoją umiejętnością prasowania, a nie myśleć o miejscach, których nigdy nie będę mogła odwiedzić. Nie jestem pewna, czy pani Pincent ma tak do końca rację, ale nigdy jej tego nie powiedziałam. Pani Sharpe mówiła, że miała gosposię, która podróżowała z nią dookoła świata, pakowała bagaże, organizowała bilety i tak dalej. Miała ją przez czterdzieści łat. Pani Sharpe było przykro, że ta gosposia musiała odejść, tym bardziej że nowa dziewczyna źle znosi wysokie temperatury i w czasie wyjazdów właścicielki zostaje w domu. Jeśli dostałabym pracę u pani, która dużo podróżuje, nie sądzę, żeby wysokie temperatury stanowiły jakiś problem. Pustynia jest najgorętszym ze wszystkich miejsc i jestem pewna, że by mi się tam podobało. - Anno! Anno, chodź tu natychmiast! Dziewczyna uniosła głowę znad małego dziennika, który pani Sharpe dała jej jako pożegnalny prezent, i szybko umieściła go razem z piórem w schowku. - Tak, proszę pani! - zawołała pośpiesznie i wybiegła z łazienki żeńskiej numer 2. Z rumieńcem na twarzy ruszyła korytarzem. Od jak dawna pani Pincent ją wzywała? Jak mogła jej nie usłyszeć? Cóż, po prostu nigdy nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo wciągające może być pisanie. Pamiętnik od pani Sharpe miała już od roku. Był to stustronicowy zeszyt oprawiony w bladoróżowy zamsz i wypełniony grubymi, kremowymi kartkami, które wyglądały tak pięknie, że Anna nawet nie myślała o zniszczeniu ich przez postawienie jakiegokolwiek znaku na tym cudownym papierze. Co jakiś czas wyjmowała dziennik, żeby go podziwiać. Obracała go w dłoniach, z poczuciem winy cieszyła się miękkością zamszu stykającego się z jej skórą, a potem chowała ponownie. Jednak nigdy nie postawiła w nim ani jednej litery - nigdy aż do dziś. Dzisiaj, tknięta jakimś dziwnym impulsem wyjęła zeszyt, wzięła do ręki pióro i bez namysłu zaczęła pisać. A kiedy już zaczęła, poczuła, że wcale nie chce przestać. Jej myśli i uczucia, zwykle stłumione problemami i zmęczeniem, ujawniły się teraz ze zdwojoną mocą, jakby już dłużej nie mogły pozostać w ukryciu - więc przelewała je na papier. To było niesamowite przeżycie, ale gdyby ktoś odkrył, czym Anna się zajmuje, dostałaby chłostę albo gorszą karę. Po pierwsze, nadmiarom nie wolno było przyjmować żadnych prezentów. Po drugie, pamiętniki i pisanie były w Grange Hall zabronione. Nadmiary nie przebywały tu po to, żeby czytać i pisać - miały się uczyć i pracować, o czym nieustannie przypominała im przełożona zakładu. Mówiła, że w ogóle byłoby znacznie lepiej, gdyby nie uczono ich czytania i pisania, bo są to rzeczy niebezpieczne: zmuszają do myślenia.
A nadmiary, które myślały zbyt wiele, stawały się krnąbrne i bezużyteczne. Jednak skoro legalni potrzebowali służących oraz pomocy domowych, którzy nie byli analfabetami, pani Pincent nie miała w tej sprawie wyboru. Anna wiedziała, że gdyby naprawdę nadawała się na wartościowy zasób, natychmiast pozbyłaby się dziennika. Pokusa to egzamin - mawiała przełożona. A dziewczyna już dwa razy go oblała: najpierw przyjęła prezent, a teraz w nim pisała. Naprawdę wartościowy zasób nie uległby tak łatwo pokusie, prawda? Wartościowy zasób nigdy nie postąpiłby wbrew zasadom. Jednak Anna, która nigdy nie łamała żadnych reguł, która wierzyła w to, że przepisów należy przestrzegać co do joty, trafiła w końcu na pokusę, której nie była w stanie się oprzeć. Wiedziała, że teraz, kiedy w zeszycie znalazły się jej słowa, ryzyko stało się jeszcze większe. Mimo to za żadną cenę nie chciała stracić dziennika. Po drodze do gabinetu pani Pincent podjęła decyzję. Musiała uzyskać pewność, że nikt nigdy nie znajdzie jej pamiętnika. Może, jeśli nikt nie pozna tej grzesznej tajemnicy, Annie uda się razem z dziennikiem ukryć własne uczucia. Może wręcz przekona samą siebie, że nie jest wcale taka zła, że ten mały skrawek prywatności, który zdołała wywalczyć sobie w Grange Hall, nie jest wcale zagrożony. W korytarzu dziewczyna przyjrzała się sobie i wygładziła kombinezon. Nadmiary zawsze musiały wyglądać czysto i schludnie. A ona w żadnym razie nie chciała niepotrzebnie irytować przełożonej zakładu. Była teraz prefektem, co oznaczało, że miała prawo do dokładki podczas kolacji - o ile oczywiście zostało jakieś jedzenie - a dzięki dodatkowemu kocowi nie spędzała nocy, drżąc z zimna, i mogła się porządnie wyspać. Nie, zdecydowanie nie chciała wpakować się w kłopoty. Wzięła głęboki oddech i skoncentrowała się, tak żeby pani Pincent ujrzała jak zwykle spokojną i zorganizowaną Annę. Skręciła i zapukała w otwarte drzwi gabinetu przełożonej. Pokój ten był zimnym, ciemnym pomieszczeniem z drewnianą podłogą, pożółkłymi ścianami, pokrytymi łuszczącą się farbą, i mocną lampą na suficie. Zdawało się, że żarówka prześwietla cały kurz unoszący się w powietrzu. Chociaż Anna miała prawie piętnaście lat, czuła instynktowny strach za każdym razem, kiedy przekraczała próg tego gabinetu. Za często bywała tutaj po to, żeby dostać chłostę albo odebrać inną karę. - Jesteś wreszcie, Anno - powiedziała pani Pincent z irytacją. - Na drugi raz nie każ mi czekać tak długo. Chciałabym, żebyś przygotowała łóżko dla nowego. Dziewczyna skinęła głową.
- Tak, proszę pani - odparła z szacunkiem. - Dla pierwszego? Mieszkańcy Grange Hall byli podzieleni na trzy grupy: pierwszych, drugich i oczekujących. Najmłodsze nadmiary, które tu trafiały - od niemowląt i dzieci uczących się chodzić, po pięciolatki - umieszczano w grupie pierwszych. Zawsze było wiadomo, kiedy pojawił się jakiś nowy pierwszy: przez wiele dni słychać było płacz i wrzaski, zanim nadmiar nie przyzwyczaił się do nowego otoczenia. Dlatego sypialnie pierwszych znajdowały się na najwyższym piętrze, gdzie ani małe dzieci, ani hałasy nikomu nie powinny przeszkadzać. Taki był przynajmniej zamysł. W rzeczywistości od płaczu nigdy nie dało się całkiem uciec. Płacz był tutaj wszechobecny - zarówno krzyki nowych pierwszych, jak i wspomnienia, które te dźwięki budziły w pozostałych mieszkańcach. Lata płaczu wisiały w powietrzu jak duch, który ma na Ziemi jakieś niezałatwione sprawy. Niewielu nadmiarom udało się wyprzeć z pamięci początkowe tygodnie i miesiące spędzone w nowych, surowych warunkach Grange Hall. Niektóre ciągle pamiętały, jak wyrwano je zrozpaczonym rodzicom i przewieziono w ciemnościach nocy do tego obcego, strasznego miejsca, w którym panowała żelazna dyscyplina. Za każdym razem, gdy przybywał jakiś nowy pierwszy, starsze nadmiary starały się zatkać uszy i ignorować wspomnienia, które nieuchronnie przebijały się do ich świadomości. Nikt nie współczuł takim dzieciom. Jedyne uczucia, które tu je witały, to w najlepszym razie oburzenie i złość, że zjawił się jeszcze jeden nadmiar, który przeszkadza w życiu innym. Drudzy to grupa od sześciolatków do mniej więcej dwunastolatków. Nowi drudzy byli umieszczani w zakładzie dużo rzadziej. Byli raczej spokojni i zamknięci w sobie, nie płakali. Szybko poznawali zasady funkcjonowania ośrodka, więc rozumieli, że Izy oraz napady złości nie są tutaj tolerowane i nie warto z ich powodu narażać się na chłostę. Łatwiej było nad nimi zapanować niż nad pierwszymi, ale za to przynosili ze sobą własne problemy. Ponieważ przybywali stosunkowo późno, spędziwszy tak wiele czasu z rodzicami, zwykle mieli niewłaściwe wyobrażenie o pewnych sprawach. Niektórzy kłócili się na lekcjach nauk ścisłych i przyrodniczych. Inni, jak Sheila, niezmiennie wierzyli, że ich rodzice kiedyś po nich przyjadą. Drudzy potrafili zachowywać się naprawdę idiotycznie. Często nie chcieli zaakceptować faktu, że mieli szczęście znaleźć się w Grange Hall. Anna należała do oczekujących - oczekujących na przydział. Edukacja nadmiarów z tej grupy była już poważną sprawą. Każdy musiał się nauczyć wszystkiego, co może być przydatne dla przyszłego pracodawcy. Potem przychodziła pora na egzaminowanie. Rozpoczynały się dyskusje na takie tematy, jak tabletki na Długowieczność, rodzice albo nadmiary - żeby sprawdzić, czy przeszkolony oczekujący zna Swoje Miejsce, czy jest gotowy
na przydział. Anna była zbyt mądra, żeby dać się na to nabrać. Nie chciała być jednym z głupków, którzy wyskakują przy pierwszej okazji i mówią, co myślą, na przykład zaczynają krytykować Deklarację. Mają swoje pięć minut uciechy, a potem zostają wysłani do ośrodków odosobnienia (pani Pincent nazywała je ośrodkami pracy przymusowej). Anna zadrżała na samą myśl o tym. Ona przecież znała Swoje Miejsce i nie chciała występować przeciwko naukom ścisłym i przyrodniczym ani tym bardziej przeciwko Władzom. Czuła się wystarczająco źle z powodu swojego istnienia, więc nie chciała na dodatek zostać buntowniczką, której trzeba się pozbyć. Przełożona zmarszczyła brwi. - Nie, nie dla pierwszego. Pościel łóżko w sali oczekujących. Anna aż wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Nigdy dotąd nikt nie trafił do Grange Hall jako oczekujący! To musiała być jakaś pomyłka. No, chyba że został przeszkolony gdzie indziej. - Czy... czy on przybędzie z innego zakładu? - spytała, zanim zdążyła się powstrzymać. Pani Pincent nie pochwalała zadawania pytań, o ile nie wiązały się z wykonaniem konkretnego zadania. Jej oczy zwęziły się groźnie. - To wszystko, Anno - powiedziała, lekko kiwając głową. - Miejsce ma być przygotowane w ciągu godziny. Anna ukłoniła się bez słowa i odwróciła, starając się nie okazać ogromnej ciekawości, która ją ogarnęła. Oczekujący musi mieć co najmniej trzynaście lat. Kim był? Gdzie przebywał do tej pory? I dlaczego miał trafić do Grange Hall?
Rozdział drugi Nowy przybył dopiero tydzień później. Pojawił się w trakcie zajęć z nauk ścisłych i przyrodniczych. W przeciwieństwie do wszystkich, Anna starała się nawet na niego nie patrzeć. Nie chciała, żeby uznał, że jest zaciekawiona. Na pewno by sobie pomyślał, że jest kimś specjalnym, a na to przecież nie mogła pozwolić. Ona jedna wiedziała coś, o czym nie wiedział nikt inny. Nowy nie przyjechał teraz: przywieziono go tydzień temu, tak jak zapowiedziała pani Pincent. Stało się to jednak późno w nocy. Na dodatek od razu gdzieś go zabrano, bo w przygotowanym łóżku nikt nie spał - dziewczyna sprawdziła to następnego dnia. Siedem dni temu, kiedy usłyszała odgłosy przytransportowania nowego, dochodziła już północ. Wszyscy spali, ale Anna była na drugim piętrze i pisała w swoim dzienniku. Potem schowała zeszyt w jedynym miejscu, w którym na pewno nikt go nie znajdzie. W całym Grange Hall panowała cisza, z wyjątkiem odgłosu paru kapiących kranów i łkania dochodzącego jak zwykle z najwyższego piętra. Annie to odpowiadało. Oznaczało, że jest bezpieczna i że nikt nie będzie jej przeszkadzał. Wcześniej, w drodze z gabinetu pani Pincent, powiedziała sobie, że wyrzuci pamiętnik. Było jej naprawdę wstyd, że tak łatwo uległa pokusie. Jednak już sama myśl o jego utracie wywoływała na twarzy dziewczyny grymas bólu i smutku. Natychmiast znalazła mnóstwo argumentów, żeby zatrzymać dziennik. Najbardziej przekonujący był ten, że pamiętnik zostałby szybko znaleziony, gdyby go wyrzuciła. Przecież w żaden sposób nie dałoby się uniknąć odkrycia w koszu na śmieci zeszytu w okładce z różowego zamszu. Nawet gdyby go zawinęła w starą gazetę, ktoś by go kiedyś zobaczył, a wówczas odkryłby również to, co w nim napisała. Nie, zdecydowała. Znacznie bezpieczniej będzie schować dziennik, a łazienka żeńska numer 2 była jedynym miejscem, w którym mogła to zrobić. Łazienka znajdowała się na drugim piętrze. Kryła pewną tajemnicę na długo przed tym, zanim dziewczyna dostała ten wyjątkowy prezent. Była to mała dziura za jedną z wanien. Anna wypatrzyła ją przypadkiem wiele lat temu, kiedy niechcący upuściła mydło. Wiedziała, że dostanie chłostę, jeśli je zgubi. Kostka mydła musiała wystarczyć na cztery miesiące, a Marnotrawstwo uważano za poważne przewinienie, które zasługiwało na karę w postaci nocnej pracy. Annie udało się przyjąć pozycję, w której mogła sięgnąć ręką do miejsca, gdzie spadło mydło. Znalazła je na małej
półce, całkowicie niewidocznej, chyba że ktoś wiedział, czego szukać. Wówczas nie myślała o tym zbyt wiele. Bardzo się ucieszyła, że odzyskała swoje mydło - szybko skończyła kąpiel i pobiegła do sali na wieczorne ślubowanie. Później jednak zrozumiała, że odkryła schowek. Poczuła się zaniepokojona i podekscytowana jednocześnie. To była jej mała tajemnica. I chociaż nie mogła jej zabrać ze sobą, to poza kombinezonem Grange Hall, szczoteczką do zębów i ręcznikiem była to jedyna rzecz, która stanowiła jej własność. Nadmiary nie mogły posiadać przedmiotów. Nie wolno im było mieć rzeczy w świecie, do którego się wdarły, jak powiedziała pani Pincent. I choć Anna nie uważała, że kryjówka może być czymś, co ma się na własność, w następnych tygodniach, jakby zachęcona pierwszym stopniem posiadania czegokolwiek, zaczęła zdobywać rzeczy, które były bardziej materialne. Niczym sroka cieszyła się kawałkiem materiału, oderwanym w pralni od spódnicy, albo łyżeczką pozostawioną przez kogoś w jadalni. Umieściła je w swoim tajemnym schowku, szczęśliwa, że wie coś, o czym nie ma pojęcia nikt inny. Oczywiście, to było dawno temu i już wyrosła z takiego dziecinnego zachowania. Przynajmniej myślała, że wyrosła. Miała nadzieję, że tak się stało. W każdym razie dziennik czekał na nią tej nocy, kiedy przywieźli nowego nadmiara. Anna poszła do łazienki żeńskiej numer 2 na wieczorne mycie. Chciała sprawdzić, czy jej zeszyt jest bezpieczny, potrzymać go jeszcze raz w dłoniach i zobaczyć słowa, które zapisała, którymi zaznaczyła swoją obecność. To był długi dzień: najpierw zajęcia z gotowania, potem szykowanie łóżka w sali dla oczekujących chłopaków. Zakończyła wszystkie swoje zadania i starannie pościeliła łóżko dla nowego nadmiara, układając prześcieradło i koc, a na nim ręcznik, mydło, szczoteczkę do zębów i tubkę pasty, dokładnie tak, jak kazała jej zrobić pani Pincent. Gdy tylko Anna usiadła w zimnej kąpieli (nadmiary nie miały prawa myć się w ciepłej wodzie, nie wolno im było korzystać z zasobów przyrody w stopniu większym, niż to absolutnie konieczne), jej ręka zaczęła delikatnie opadać za wannę, w kierunku ukrytych skarbów. Dziewczyna wiedziała, że postępuje źle, ale nie mogła się oprzeć. Aż drżała z podniecenia, kiedy wydobywała dziennik z kryjówki. Dotknięcie miękkiej okładki i wiadomość o przyjeździe nowego nadmiara sprawiły, że poczuła nagły przypływ adrenaliny. Palce jej stóp się podkurczyły, w żołądku ją ścisnęło. Oczekujący nadmiar z Zewnątrz... Będzie wiedział, jak świat wyglądał dawniej i jak wygląda teraz. Będzie nieprzeszkolony. Będzie... Na samą myśl o tym Annę przebiegł dreszcz podniecenia. Zaczęła pisać. Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia, jaki może być ten nowy - zapewne niebezpieczny i trudny.
Przeczuwała jednak, że wszystko się zmieni, kiedy ten chłopak przybędzie. Jak mogłoby być inaczej? Gdy te myśli kłębiły jej się w głowie, spojrzała na zegar ścienny i z westchnieniem zauważyła, że jest już za pięć dwunasta. W Grange Hall w wielu pomieszczeniach na ścianach wciąż wisiały zegary, chociaż nadmiary nie musiały sprawdzać na nich godziny. Anna słyszała, jak kiedyś pani Pincent mówiła jednej z instruktorek, że przypominały jej o „lepszym czasie”. Tylko że nie była pewna, czy przełożona miała na myśli po prostu dawne czasy, czy też sam czas lepiej wyglądał na zegarze. Tak czy owak, Anna lubiła patrzeć, jak wskazówki powoli przesuwają się po okrągłych cyferblatach, i nawet przekonała jedną z instruktorek, panią Dawson, żeby nauczyła ją odczytywać godziny, mimo że była to bezużyteczna umiejętność. Nadmiary miały czas wszczepiony w nadgarstki, był on mierzony cyfrowo. Ten pomysł pojawił się, gdy zakłady dla nadmiarów były dopiero wdrażanym projektem. Czas nie jest po stronie nadmiarów, mówiła pani Pincent. Czas to jedna z rzeczy, na którą one nie zasługują. Legalni ludzie mieli czas na własność, za to nadmiary były jego niewolnikami: każdy przeszywający dzwonek, który ogłaszał porę posiłku, pobudki albo snu, wyraźnie o tym przypominał. Wszczepiony czas to jeden z niewielu nowych pomysłów, które rzeczywiście się przyjęły - tak powiedziała kiedyś pani Kean do pani Dawson, nie wiedząc o tym, że Anna ją słyszy. - Teraz już rzadko pojawiają się nowe pomysły - mówiła - ponieważ wszyscy są zadowoleni. Nikt nie wymyśla nowych rzeczy, bo to ciężka praca. Pani Dawson skinęła głową i skwitowała: -1 bardzo dobrze. Wszczepiony czas znajdował się pod skórą, na przegubie. Każdy ruch ręki nadmiara utrzymywał mechanizm w działaniu, więc nie stanowiło to Marnotrawstwa ani intensywnego korzystania z zasobów Natury. Władze twierdziły, że dzięki stałej świadomości czasu żaden nadmiar ani się nie spóźni, ani nie przerwie wykonywania swoich obowiązków zbyt wcześnie. Anna miała wszczepiony czas, od kiedy tylko pamiętała, i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie korzystali z niego wszyscy. Jednak legalni ludzie, na przykład instruktorzy, używali zegarków, które służyły do tego samego, lecz umieszczano je na nadgarstku. Dziewczyna zerknęła na swoją rękę. Zrobiło się późno. Pomimo starań Władz rzeczywiście udało jej się spóźnić, chociaż tym razem jedynie do łóżka. Musiała wyjść z łazienki i uspokoić się, żeby mogła zapaść w głęboki sen. W przeciwnym razie jutrzejszy
dzień będzie nie do zniesienia. Schowała swój pamiętnik, więc była już bezpieczna. Rozmyślanie o tym nowym nadmiarze nie miało sensu. Nie było żadnego powodu, żeby wciąż odczuwała niepokój. Szybko wyszła z wanny, zdjęła mały ręcznik z wieszaka i wytarła się mechanicznie. Po moczeniu się w zimnej wodzie z mydlinami dotyk szorstkiej, suchej bawełny wydawał się nawet przyjemny. To właśnie wtedy usłyszała odgłosy przybycia Petera. Dźwięki były przytłumione. W pewnym momencie zdawało jej się, że słyszy skomlenie rannego psa, ale szybko zrozumiała, że to prawdopodobnie zakneblowany nowy. Czasami stosowano takie rozwiązanie, jeśli nadmiar był szczególnie hałaśliwy. Jak powiedziała pani Pincent, nalegały na to związki zawodowe kierowców: ich członkowie narażeni byli na stres. Wystarczającym problemem było to, że nadmiary w ogóle istniały, nie musiały na dodatek robić zamieszania i naprzykrzać się legalnym ludziom. Potem Anna usłyszała odgłos, jakby coś się rozbiło, a parę sekund później - trzask i hałas, który przypominał uderzenie o podłogę czegoś ciężkiego, ale miękkiego. Znowu zabrzmiały przytłumione głosy. Ale mniej więcej po minucie ponownie zapanowała cisza. Dziewczyna wymknęła się z łazienki i przez parę chwil wstrzymywała oddech. Usiłowała usłyszeć coś więcej, na przykład kroki nadmiara wprowadzanego po schodach do sypialni chłopaków, ale w końcu zrezygnowała. Doszła do wniosku, że musiano go zaprowadzić do gabinetu pani Pincent. I tak wszystkiego dowie się jutro. Teraz pora spać. Lecz z rana, kiedy idąc na śniadanie, zboczyła z drogi, żeby przypatrzeć się nowemu i może nawet przedstawić się, odkryła ze zdumieniem, że w przygotowanym łóżku nikt nie spał. Inni oczekujący tylko wzruszyli ramionami, gdy o niego zapytała. Przełożona nawet im nie powiedziała, że pojawi się ktoś nowy. Nie zamierzali przejmować się pustym łóżkiem. Puste łóżko oznaczało dodatkowy koc, a nikt nie zamierzał skarżyć się z tego powodu. Kiedy chłopak nie pokazał się nazajutrz ani też następnego dnia, Anna pomyślała, że został wysłany do innego zakładu dla nadmiarów, a być może do ośrodka odosobnienia. Może ktoś doszedł do wniosku, że jest zbyt późno na przyjmowanie oczekującego do Grange Hall. Nowy pojawił się jednak tydzień później. Wszedł na zajęcia, ubrany w regulaminowy niebieski kombinezon - taki sam, jaki musiał nosić każdy inny nadmiar: bezkształtny, mocny i praktyczny. Pan Sargent właśnie opowiadał historię Długowieczności, chyba po raz pięćdziesiąty. Był wykładowcą nauk ścisłych i przyrodniczych. Nigdy nie miał dosyć tej historii, zawsze chętnie przypominał o naukowcach, którzy znaleźli sposób na wybawienie ludzi od starości. Zanim to się stało, ludzie starzeli się i umierali. Przez cały czas. Na różne straszne choroby. I na dodatek
okropnie wyglądali. Anna znała historię Długowieczności bardzo dobrze i - podobnie jak pan Sargent - nigdy nie znudziła się jej słuchaniem. To był prawdziwy przełom naukowy - prześcignięcie możliwości samej Natury. Dzięki odkryciu Długowieczności udowodniono, że ludzie są istotami doskonałymi pod każdym względem. Ale doskonałość oznacza także odpowiedzialność, podkreślał pan Sargent. Nie można zakłócać równowagi na świecie i nadużywać hojności Matki Natury. Zanim nastała Długowieczność, ludzie umierali na raka, choroby serca czy aids. Czasami byli niepełnosprawni: coś się popsuło w ich organizmie i nie mogło zostać naprawione. Na przykład jeśli ktoś stracił nogę w wypadku lub na wojnie, to resztę życia musiał spędzić na specjalnym krześle na kółkach, bo wtedy ludzie jeszcze nie potrafili robić nowych nóg. Proces Regeneracji jeszcze nie był znany, nie wynaleziono też sposobów usprawniania mózgu. Wszyscy ludzie umierali około siedemdziesiątki, z wyjątkiem paru szczęściarzy, którzy jednak tak naprawdę wcale nie byli szczęśliwi: przecież niedołężnieli, tracili słuch, ciągle byli zmęczeni, odczuwali nieustanny ból. Czyli właściwie tak, jakby umarli. Potem naukowcy wynaleźli Regenerację. Dzięki niej można było otrzymać nowe, świeże komórki, które zastępowały stare lub naprawiały uszkodzone. Najpierw udało się wyleczyć raka. Potem choroby serca. Trochę dłużej zajęło pokonanie aids, ale w końcu znaleziono lek i na tę chorobę, choć było to nieco bardziej skomplikowane. I wreszcie naukowiec o nazwisku Fern odkrył, że Regeneracja przeciwdziała również starości. Zaryzykował, sam wziął lekarstwa, żeby sprawdzić, co się stanie - i po prostu przestał się starzeć! Przez jakiś czas nikomu nie zdradził wyników swojego eksperymentu, a kiedy już je ujawnił, Władze (nazywane wówczas rządem) natychmiast zdelegalizowały wszelkie leki. Można je było przyjmować jedynie, jeśli się miało aids czy raka. Władze niepokoiło coś, co nazywały emeryturami, i fakt, że ludzie staną się ciężarem dla państwa. Doktor Fern w końcu zmarł, ponieważ zabroniono mu przyjmowania leków. Jednak kilka lat później Władze zrozumiały, że dzięki Długowieczności ludzie będą mogli więcej pracować. Jeśliby się nie starzeli i nie chorowali, państwo zaoszczędziłoby mnóstwo pieniędzy. Zresztą ludzie i tak brali tabletki na Długowieczność, tyle że nielegalnie. Wielu z nich uważało, że lekarstwa powinny zostać zalegalizowane, więc w 2030 roku premier oficjalnie zlecił przeprowadzenie testów. Kiedy się okazało, że przyjmowanie leków nie ma żadnych skutków ubocznych, a ludzie mogą żyć wiecznie, ogłosił przełom. Największe firmy
farmaceutyczne w Anglii zaczęły wspólnie produkować środki na Długowieczność - dla wszystkich. Umieranie ludzi wyeliminowano najpierw w Europie, Ameryce oraz Chinach, a potem stopniowo w pozostałych częściach globu. Niektóre państwa wprowadziły leki znacznie później, ponieważ były one bardzo drogie. Jednak po atakach terrorystów na Anglię, która miała monopol na środek, cena tabletek spadła, więc już każdy mógł je kupić. - No i jak sądzicie, co się wydarzyło potem? - pytał zawsze pan Sargent. Jego świdrujące oczy szukały w klasie kogoś, kto wskaże fundamentalny błąd w programie przyjętym przez rządy wszystkich państw. Na ogół to Anna podnosiła rękę. - Na całym świecie było zbyt dużo ludzi - odpowiadała poważnie. - Jeśli nikt nie umiera, a dzieci nadal się rodzą, to zaczyna brakować miejsca na ziemi. - Właśnie tak - potwierdzał instruktor. A następnie opowiadał im o Deklaracji, którą wprowadzono w 2065 roku. Ustanowiono w niej, że każdy człowiek może mieć tylko jedno dziecko. Jeśli urodziło mu się następne, musiało ono zostać zlikwidowane. Kilkanaście lat później zrozumiano, że jedno dziecko to wciąż za dużo. Zatem zgodnie z nową Deklaracją z 2080 roku w ogóle zabroniono posiadania potomstwa. Każdy kraj musiał przyjąć Deklarację, a specjalna policja do spraw nadmiarów, czyli tak zwani łapacze, stała się odpowiedzialna za wytropienie wszystkich, którzy ją złamali. Teoretycznie można było też dokonać Rezygnacji z Deklaracji i mieć dziecko. „Jedno dziecko na Rezygnację” albo „życie za życie” - tak zapisano w Deklaracji, ponieważ było to równoznaczne z decyzją o nieprzyjmowaniu środków na Długowieczność. A ponieważ w konsekwencji oznaczało to, że człowiek zachoruje i umrze, takie rozwiązanie nie było zbyt popularne. Pan Sargent zaznaczył, że ludzi, którzy wybrali Rezygnację, traktowano z ogromną podejrzliwością. Bo kto chciałby umrzeć tylko po to, żeby mieć dziecko, jeśli nawet nie wiadomo, czy byłoby ono dobre...? Oczywiście, jak zawsze trafiali się wyrachowani przestępcy, którzy nie wybierali Rezygnacji, a mimo to mieli dzieci. Te nadmiarowe istoty marnotrawiły zasoby naturalne i rujnowały świat, który należał do legalnych ludzi... Urodzonym wbrew prawu nadmiarom pomagano poznać Swoje Miejsce na Ziemi i przyuczano je do służenia legalnym. Nadmiary, co oczywiste, miały zakaz przyjmowania środków na Długowieczność. - Po co przedłużać agonię? - pytał pan Sargent.
I właśnie w tym momencie zajęć pojawił się nowy. Drzwi sali się otworzyły i weszła przełożona zakładu, a za nią on. Anna nie wiedziała wówczas, że chłopak ma na imię Peter. Gdy zobaczyła go po raz pierwszy, jak przekraczał próg sali nauk ścisłych i przyrodniczych, wiedziała jedynie, że to wreszcie ten nowy oczekujący. I że jednak nie został przeniesiony gdzie indziej. Wszyscy przyglądali mu się ukradkiem. Anna starała się, żeby nikt nie dostrzegł, jak zerka na chłopaka. Zauważyła, że jest wysoki, szczupły i ma bardzo bladą skórę z paroma ciemnymi plamami, które mogły być zarówno siniakami, jak i zabrudzeniami. Ale to jego brązowe oczy zwracały uwagę. Różniły się one od oczu innych nadmiarów tym, że rozglądały się po sali, zatrzymywały, a potem mrugały i rozglądały dalej, jakby nieustannie przetwarzając informacje. Przełożona nie pochwalała kontaktu wzrokowego. Jeśli przyłapała jakiegoś nadmiara na gapieniu się na coś lub na kogoś podczas pracy, kończyło się to palnięciem w ucho. Dlatego w Grange Hall przez większość czasu chodzono ze spuszczonym wzrokiem. Anna pomyślała, że oczy nowego były bezczelnie ciekawskie, wścibskie, zuchwałe, a to mogło oznaczać jedynie kłopoty. - Usiądź tam - nakazała mu pani Pincent, wskazując pustą ławkę. - Obok Anny. Anna próbowała patrzeć prosto przed siebie, kiedy chłopak zbliżał się do niej. Przyciągnął jednak jej wzrok, a kiedy tylko na niego spojrzała, poczuła, że jej serce zaczyna głośno bić. Gapił się na nią, jakby nie bał się niczego, jakby w ogóle nie znał Swojego Miejsca! Pani Pincent wyraźnie dała do zrozumienia, że nikt nie powinien zwracać na nowego szczególnej uwagi. Gdy tylko wyszła, chłopak pochylił się w stronę Anny, jak gdyby rozmawianie z kimś podczas zajęć było czymś zupełnie normalnym. - Nazywasz się Anna Covey, prawda? - spytał tak cicho, że nie była pewna, czy się nie przesłyszała. - Znam twoich rodziców.
Rozdział trzeci Anna niemal od razu doszła do wniosku, że nowy będzie miał problem z dostosowaniem się do reguł w zakładzie i poznaniem Swojego Miejsca. Jeśli myślał, że kłamstwa albo mówienie o czyichś rodzicach tak, jakby nie byli wyrachowanymi przestępcami, jest mądre albo zabawne, to wkrótce się przekona, że za coś takiego trafia się do izolatki albo dostaje chłostę. Po jego niestosownych uwagach na temat jej rodziców - denerwujących i jednocześnie intrygujących - starała się go kompletnie ignorować. Jednak wydawało się jej, że Peter czai się za każdym rogiem, że wciąż patrzy na nią tymi swoimi bezczelnymi oczami. Czuła się niepewnie. A to przecież on był tu nowy i to on powinien czuć się nieswojo. Nie była więc zbytnio zadowolona, kiedy parę dni później spotkała go w drodze do magazynu żeńskiego numer 2. Czekał na nią w korytarzu pod prewentorium, które znajdowało się na drugim piętrze, podobnie jak większość sal sypialnych dla dziewcząt. Korytarze w Grange Hall były długie, ciągnęły się na całą szerokość budynku. Gmach miał pięć poziomów włącznie z piwnicą. Zerowe piętro mieściło sale szkoleniowe, główną stołówkę i gabinet pani Pincent. Na pierwszym piętrze znajdowały się sale sypialne dla chłopaków - dziesięć dużych pomieszczeń, w których mieszkało od dziesięciu do dwudziestu osób (w jednej sali można było zmieścić więcej drugich niż oczekujących). Były tam też dwie łazienki. Na drugim piętrze w podobny sposób urządzono sypialnie dla nadmiarów płci żeńskiej. Trzecie piętro przeznaczono dla pierwszych oraz tak zwanych miejscowych, czyli legalnych ludzi odpowiedzialnych za zadania w rodzaju sprzątania albo gotowania, których nie wykonywały same nadmiary. Miejscowi opiekowali się również pierwszymi, chociaż raczej trudno było to nazwać opieką. Wszystkie sale i korytarze wyglądały tak samo - jasnoszare ściany, nieco ciemniejsze betonowe podłogi, jarzeniowe oświetlenie oraz grzejniki umieszczone na ścianach, pochodzące z czasów, kiedy Grange Hall służyło innym celom. Teraz kaloryfery były zawsze wyłączone, ponieważ nadmiary - jak mówiła pani Pincent - nie miały prawa do centralnego ogrzewania. Niskie sufity i okna z potrójnymi szybami, zasłonięte długimi, szarymi zasłonami, utrzymywały ciepło i szczelnie oddzielały wychowanków od świata zewnętrznego. Kamery na ścianach budynku śledziły każdą osobę odwiedzającą zakład i dbały o to, aby nikt nie opuścił tego miejsca niezauważony. Anna szła właśnie uzupełnić zapasy, kiedy spotkała Petera. To było jedno z zadań prefekta. Trzymała w ręku szczegółowy spis, ile tubek pasty do zębów i kostek mydła
nadmiary z jej sali zużyły w ubiegłym miesiącu. Jedna tubka albo jedna kostka za dużo i wszyscy musieliby odpracowywać dodatkowe godziny jako karę za Marnotrawstwo podstawowych zasobów. Jednak dziewczyny z sali Anny nigdy nie przekroczyły limitu - już ona potrafiła o to zadbać. Minęła Petera, zerkając na niego spod oka. Dopiero gdy wymówił jej imię, zatrzymała się niechętnie. - Anna - powiedział cicho. - Anna Covey. Spojrzała na niego gniewnie. - Nadmiar Anna - poprawiła go. - Nie używaj w Grange Hall słów z Zewnątrz. I nie udawaj, że znasz moich rodziców. Jeśli o mnie chodzi, to nie mam żadnych rodziców. Chłopak zachowywał się, jakby niczego nie zrozumiał. Patrzył jej prosto w oczy, więc niepewnie przestąpiła z nogi na nogę. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś się tak w nią wpatruje. - Co tam robią? - spytał, spoglądając na drzwi prewentorium. - Tylko kontrola stanu zdrowia - odpowiedziała szorstko. - Sprawdzą, czy nie masz jakichś wad, i zaszczepią cię przeciwko różnym chorobom. No i zważą cię. Obowiązkiem nadmiarów jest dbanie o własne zdrowie. Nie powinny stanowić jeszcze większego obciążenia dla Ziemi, tym razem z powodu choroby. Peter uniósł brwi. - Myślałem, że nadmiarom nie wolno przyjmować lekarstw. Myślałem, że mają powymierać tak szybko, jak to tylko możliwe. - Jego głos był niski i drażniący. Anna poczuła, że robi jej się gorąco. - Oczywiście, że nadmiary nie mogą brać lekarstw! - odparła gniewnie. - Szczepienia są zapobiegawcze, nie lecznicze. Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana. On, jego ciemne, nerwowe oczy, blada skóra, wysunięty podbródek. W końcu siłą woli zdołała odwrócić spojrzenie. - Jeśli jesteś nadmiarem, to musisz ograniczyć swój wpływ na planetę. - Westchnęła. - Nikt nie chce, żebyśmy umarli. Po prostu nie powinniśmy roznosić chorób ani być zbyt słabi, żeby stać się Użytecznymi. - A ty jesteś „użyteczna”? - spytał cicho Peter. Twarz dziewczyny się zachmurzyła. - Oczywiście. Zamierzam stać się wartościowym zasobem. To najbardziej Użyteczne nadmiary. Chłopak spuścił wzrok i bez słowa pokręcił głową. Po chwili znów zerknął na Annę.
- Macie tu komputery? Albo bibliotekę? Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Wiedziała, co to są komputery. Pani Sharpe miała jeden, który włączała codziennie na dwie godziny, żeby obejrzeć programy telewizyjne i poczytać wiadomości. Pani Pincent też miała komputer, ale Anna nigdy z żadnego nie korzystała. Jak mogła to zrobić, skoro wszystkie urządzenia niepotrzebnie zużywające energię były w Grange Hall zabronione? Nie podobało jej się, że ten nowy nadmiar mógł wiedzieć więcej niż ona. - Nie potrzebujemy komputerów. Poza tym zużywają zbyt dużo prądu. Wszyscy o tym wiedzą. - Oczywiście, że tak. Głupi jestem. - Peter westchnął, przytupując. Jego mocna, choć szczupła sylwetka znów przyciągnęła wzrok Anny. Wydawał się tak pewny siebie, pełen energii i ciekawości. Jednocześnie intrygował ją i niepokoił. Nadmiary szkolono tak, żeby były bierne i posłuszne. A wystarczył sam błysk w oczach Petera, żeby dziewczyna poczuła, że patrzy na coś zakazanego. Jakby wciągał ją jakiś wir, a ona nie miała szans na ratunek, bo prąd wody był zbyt silny, bo wiedziała, że nie umie pływać. - Muszę już iść - powiedziała nagle. - Muszę odebrać przydziały. Ruszyła, ale znów przystanęła, kiedy usłyszała jego głos. - Czy ci się tu podoba, Anno? - spytał chłopak miękko, chociaż jego spojrzenie było wyzywające. Dziewczyna obróciła się, zachmurzona. A cóż to za pytanie? Przygryzła wargę i zaczerwieniła się. Peter uśmiechał się do niej, a w jego oczach pojawił się błysk. Anna poczuła, że wir już ją wciągnął, że właśnie zaczęła tonąć. - Jestem tutaj - odparła, a jej głos nagle stał się bardziej stanowczy. - Podobnie jak i ty. Nadmiary nie są tu po to, żeby im się coś podobało. Mają tu coś robić, coś użytecznego. Im wcześniej to zrozumiesz, tym lepiej dla wszystkich. Anna odwróciła się szybko i energicznie pomaszerowała korytarzem, starając się wyprzeć z pamięci uśmiech nowego i skupić raczej na liczbie tubek pasty do zębów niezbędnych w kolejnym miesiącu. Tego dnia nie spotkała już Petera na zajęciach szkoleniowych. Nadmiary płci męskiej i żeńskiej niektóre lekcje miały wspólne - nauki ścisłe i przyrodnicze, dobre maniery, pranie oraz prowadzenie domu - ale większość zajęć zorganizowano dla nich w osobnych grupach. Lekcje odbywały się w małych pomieszczeniach, w których ławki stały bardzo blisko siebie. W nieczęste upalne letnie dni zdarzało się, że słabsze nadmiary mdlały z gorąca. Dziś jednak było strasznie zimno. Anna słuchała instruktorów i przez cały dzień rozpaczliwie napinała i
rozluźniała pod ławką mięśnie nóg, próbując się rozgrzać. Kiedy przyszła wieczorem na kolację, była tak zziębnięta i wygłodniała, że nie zauważyła, jak Peter wśliznął się za nią do kolejki po posiłek. Spostrzegła go dopiero, gdy już miała w dłoniach gorącą miskę i niosła ją w stronę jednego z długich, wąskich stołów wypełniających główną stołówkę. Zdała sobie sprawę, że zamierzał usiąść obok niej. - Zwykle chłopaki siadają osobno - powiedziała sucho. Postawiła naczynie na stole i natychmiast zaczęła nabierać łyżką kluchowatą papkę. Czuła się zmęczona i zirytowana, chciała po prostu zjeść w spokoju swoją porcję. Nie potrzebowała wcale Petera, jego głupich uwag i ciągłych pytań. - Zwykle, ale nie zawsze? - spytał chłopak, po czym postawił miskę na blacie i z hałasem odsunął ławę, żeby się przysiąść. Anna zignorowała go i jadła dalej. Coraz więcej miejsc przy stole było zajętych. - To jest obrzydliwe - odezwał się Peter po krótkiej chwili. - Co to takiego? Smakuje okropnie. Nikt nie odpowiedział. Po paru sekundach ciszy Anna niechętnie odłożyła łyżkę. - To dobre, pożywne jedzenie - tłumaczyła mu ze znużeniem. - Co w tym dobrego i pożywnego? To nawet nie wygląda jak mięso i ma smak trocin. Dziewczyna połknęła kolejną porcję. - To rekonstytuowane mięso - odparła niechętnie. - Z mąką jako zagęszczaczem. Ja uważam, że jest pyszne. - W takim razie weź moje - powiedział Peter i popchnął miskę w kierunku Anny. Spojrzała na niego. - Musisz to zjeść. Naszym obowiązkiem jest bycie silnym i... - Silnym i zdrowym, jasne - przerwał jej. - Nie będę ani silny, ani zdrowy, jeśli to zjem. Anna poczuła, że jej serce zaczęło bić mocniej. Inne nadmiary siedzące przy stole wpatrywały się w blat, ale nie znaczyło to, że nie są zainteresowane rozwojem sytuacji. Propozycja dokładki zdarzała się na tyle rzadko, że dziewczyna łakomie patrzyła na porcję Petera. Jednak jeśli pani Pincent się dowie, że nowy oddał komuś swoją porcję, może go ukarać. Anna rozejrzała się niespokojnie. Wzięła miskę Petera i przelała połowę zawartości do swojego naczynia, a potem pchnęła ją w jego stronę. - Musisz zjeść resztę - powiedziała, zniżając głos. - Powinieneś coś jeść. Chłopak wzruszył ramionami.
- Są rzeczy gorsze niż głód - wyznał cicho. - Zgadza się, Anno? Dziewczyna poczuła na sobie jego spojrzenie, ale postanowiła je zignorować. Skupiła się na jedzeniu. Chciała, żeby nowy dał jej spokój. Żeby przestał do niej mówić i patrzeć na nią tak, jakby myślał, że w ogóle interesuje ją to, co miał do powiedzenia. Peter chyba tego nie zrozumiał. Przechylił się w stronę Anny. - Twoja mama świetnie gotuje, Anno - wyszeptał. - Robi naprawdę smaczne potrawy. Opowiedzieć ci o tym? Anna przycisnęła dłonie do uszu. Jej łyżka spadła na podłogę. - Nie! - syknęła. - Nie, ona nie gotuje. I nie chcę, żebyś mi cokolwiek opowiadał! Schyliła się, żeby podnieść łyżkę, a kiedy po nią sięgała, wielka, ciężka stopa znalazła się na jej palcach. Jęknęła. - Spadło ci coś? - zapytał jakiś głos. Skrzywiła się. To nadmiar Charlie, inny oczekujący, równie wysoki jak Peter, lecz na dodatek szeroki w barach. Kombinezon ściśle opinał jego ogromne ciało. - Zejdź z mojej dłoni! - zawołała dziewczyna gniewnie, uderzając go w nogę. - Zgłoszę to... - Kłaniasz mi się, nadmiarze Anno? - spytał Charlie cienkim głosem, a jego zielonkawe oczy patrzyły na nią drwiąco. - Zdaje się, że wreszcie poznałaś Swoje Miejsce. Anna zgrzytnęła zębami i ponownie spróbowała uwolnić dłoń, ale zanim jej się to udało, Charlie upadł na podłogę. Zorientowała się, że to Peter stoi nad nim i przyciska stopą jego pierś. - Może to ty powinieneś poznać swoje miejsce! - warknął Peter. - I przy okazji nauczyć się dobrych manier! Spojrzał na Annę i uśmiechnął się lekko. - Co mam z nim zrobić, Anno Covey? - wyszeptał bezgłośnie. Dziewczyna patrzyła na niego z przestrachem. Bójki między nadmiarami tolerowano w salach sypialnych, ale w głównej stołówce nawet rozmowy nie były akceptowane. Przez Petera wszyscy troje mogli dostać chłostę, jeśli tylko któryś z instruktorów byłby świadkiem tego zdarzenia. Co gorsza, Peter rzucił się na Charliego w jej obronie, a przez to poczuła się bezsilna. Zawsze tak bardzo starała się tego uniknąć! - Nie potrzebuję obrońcy, nadmiarze Peter - powiedziała z gniewem. - Jeśli natychmiast nie pozwolisz Charliemu wstać, wszyscy trafimy do izolatki. Może tobie będzie tam przyjemnie, ale mnie z pewnością nie. Chłopak zdziwił się nieco, potem wzruszył ramionami i zdjął nogę.
Charlie pozbierał się z podłogi i spojrzał groźnie na Petera. - Pożałujesz tego, ty śmieciu z Zewnątrz! - krzyknął z wściekłością, potem odszedł do kolejki po jedzenie. Peter znowu usiadł obok Anny, która odsunęła się, zakłopotana. Wszyscy się teraz na nich gapili. Dziewczyna poczuła, jak jej serce bije coraz szybciej, gdy nowy zwrócił się w jej stronę. - Chciałem tylko pomóc - wymamrotał, oparł łokcie o blat i zgarbił się. - Nadmiary nie pomagają sobie nawzajem. Jesteśmy tu po to, żeby pomagać legalnym - powiedziała Anna sucho. - Poza tym dziękuję bardzo, potrafię sobie radzić sama. - Jasne - rzucił chłopak z irytacją. - Przepraszam, że w ogóle się wtrąciłem. Pomyślałem po prostu... - Przestań! - przerwała mu. Zerknęła na niego i napotkała jego wzrok. Patrzyli na siebie przez kilka sekund, w końcu Anna zdołała odwrócić oczy.
Rozdział czwarty 11 lutego 2140 roku Nowy nadmiar jest „trudny”. Wydaje mu się, że jest kimś więcej niż nadmiarem, że jest lepszy ode mnie i od innych. A to bzdura. Prawdę mówiąc, jest głupi. Na dodatek przez cały czas kłamie. Już dwa razy był w izolatce i moim zdaniem powinien tam zostać na dłużej. Nie zna. Swojego Miejsca i wydaje mu się, że może szeptać różne rzeczy w czasie zajęć szkoleniowych, a przecież to jest zabronione. Powiedział, że nie jest nadmiarem Peterem, tylko nazywa się Peter Tomlinson, jakby był kimś legalnym. I mówił mi, Że nazywam się Anna Covey i że zna moich rodziców. Co za głupota! Wszyscy wiedzą, że nadmiary mają tylko jedno imię, a moi rodzice są w więzieniu - tam, gdzie ich miejsce. Czyli co, dorastał w więzieniu, razem z nimi? Aha, jasne... Jak przypuszczałam, Peter sprawia kłopoty. Kłamie, żeby zwrócić na siebie uwagę. Tak jak Sheila, gdy tu przyjechała. Widać, co się dzieje z nadmiarami, jeśli nie złapią ich odpowiednio wcześnie. Miałam szczęście, ze trafiłam do Grange Hall we właściwym momencie. Peter porusza się w taki sposób, że można by pomyśleć, że jest legalny. Jakby świat do niego należał, a przecież tak naprawdę nie ma prawa tutaj być - tak jak my wszyscy. Był tu już kiedyś chłopak, który również nie mógł się przystosować. Miał na imię Patrick. Kiedy do nas trafił, wciąż płakał, chociaż był już właściwie drugim i powinien zachowywać się dojrzalej. Zawsze siedział w izolatce lub dostawał chłostę, bo albo wpadał w płacz, albo kłócił się z instruktorami i krzyczał, że chce wracać do domu, że rodzice go odnajdą, a wtedy pani Pincent pożałuje. Próbowałam przemówić mu do rozsądku, ale nie chciał słuchać. Według przełożonej nadmiary czasami mają problemy z przystosowaniem i nie chcą „zmierzyć się Z faktami” - tak jak Patrick, któremu wydawało się, że jest kimś lepszym niż pozostali. Był z nami tylko przez parę tygodni, a potem został zabrany. Pani Pincent powiedziała, że trafił do ośrodka odosobnienia, gdzie potrafią odpowiednio się zająć takimi nadmiarami. Patrick nie będzie już przeszkadzał nam w szkoleniu. Jeśłi Peter nie będzie ostrożny, skończy podobnie. Pani Pincent mówiła, że w ośrodku odosobnienia przez cały czas trzeba wykonywać ciężką pracę. I że chłopaki nie dostają ani jednego koca, nawet gdy jest naprawdę zimno. Dodała też, Że Patrick trafił tam dla własnego dobra. Jeżeli nie nauczy się być nadmiarem, to nigdy nie dostanie przydziału, nigdy nie stanie się Użyteczny... Więc jak sobie wówczas poradzi? Wczoraj Peter trafił do izolatki, bo przekonywał pana Sargenta, że to starzy ludzie są
nadmiarami, a nie my. Nie mogliśmy uwierzyć, że powiedział coś takiego! I nigdy nie widzieliśmy instruktora tak zagniewanego. Nawet nie poczerwieniał: zrobił się blady, a żyła na jego czole zaczęła pulsować. Myślałam, Że uderzy Petera, ale tylko wezwał panią Pincent, która zabrała go do izolatki. Najgorsze, że on do mnie mrugnął, kiedy go wyprowadzano. Jak gdyby trafienie do izolatki było czymś fajnym. Wyszedł z celi wieczorem, ale nie sądzę, żeby to go czegokolwiek nauczyło, bo wciąż się do mnie głupio szczerzył w stołówce, jakbyśmy byli przyjaciółmi, albo coś. Peter nie jest moim przyjacielem. Chciałabym, żeby pani Pincent gdzieś go odesłała i żeby tu znów zrobiło się normalnie. A jeszcze bardziej pragnę, żeby pani Sharpe wybrała mnie na swoją stałą pomoc domową. Mogłabym podróżować razem z nią dookoła świata i utrzymywać jej dom w porządku i czystości. Chciałabym, żeby mnie zabrała jak najdalej stąd. Anna starannie zamknęła swój dziennik i odłożyła go na półeczkę za wanną. Był już dla niej jak bliski przyjaciel, jak powiernik. Kiedy dziewczyna była mała, rozmawiała z innymi nadmiarami ze swojej sali. Czasami do późna w nocy dzieliły się sekretami i przemyśleniami. Ale potem została mianowana dyżurną sali. Oznaczało to, że musiała zgłaszać wszystkie tajemnice i wykroczenia dziewczyn ze swojej grupy. Bardzo szybko byłe przyjaciółki przestały się jej zwierzać. Przyzwyczaiła się do tego, że gdy wchodziła do sypialni, dziewczyny rozpraszały się, a prowadzone szeptem rozmowy cichły. Anna mówiła sobie z dumą, że to jej nie obchodzi, że ważniejsze jest stanie się dobrym nadmiarem. Nadmiary i tak nie powinny spędzać czasu na pokątnych rozmowach. Powinny wykonywać polecenia i słuchać legalnych. Anna pragnęła zostać najlepszym nadmiarem ze wszystkich. Postanowiła stać się nadmiarem idealnym, żeby niemal zadośćuczynić za to, że istnieje. Czuła się jednak dość samotna, gdy nie miała z kim porozmawiać. Zwłaszcza teraz, kiedy nadmiar Peter denerwował ją i wprawiał w zakłopotanie. Przebywał w Grange Hall już od tygodnia. Ilekroć Anna zauważyła go w korytarzu, czerwieniła się i patrzyła w inną stronę, żeby w końcu odwrócić się i spojrzeć na niego, kiedy już się minęli. Niepokoił ją, wciąż próbował ją zagadywać, a ona chciała tylko, żeby zostawił ją w spokoju. Annie wydawało się, że Peter ją nieustannie śledzi, cały czas z tym lekko drwiącym uśmiechem na twarzy. Czuła się przez to zakłopotana, zmieszana. Postanowiła nie dać po sobie poznać, że zwraca na niego uwagę. Wyszła z kąpieli, szybko się wytarła i po raz ostatni spojrzała w stronę wanny, żeby sprawdzić, czy jej dziennik jest dobrze ukryty. Ruszyła do sali sypialnej, przeglądając w myślach plan zajęć na następny dzień. Efektywne zarządzanie zapasami o 8.30, następnie dobre maniery o 9.30, a w końcu polerowanie prawdziwych sreber. Pani Sharpe miała w domu dużo srebra: zastawę, kandelabry, ramy, więc Anna była pewna, że zachwyci każdego