cycek77

  • Dokumenty460
  • Odsłony195 727
  • Obserwuję233
  • Rozmiar dokumentów746.0 MB
  • Ilość pobrań94 609

Letnicy 1-Historia Solbjorg - Ane-Marie Kjeldberg

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :478.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Letnicy 1-Historia Solbjorg - Ane-Marie Kjeldberg.pdf

cycek77 EBooki
Użytkownik cycek77 wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 28 stron)

Ane-Marie Kjeldberg Letnicy 1: Historia Solbjørg Lust

Letnicy 1: Historia Solbjørg przełożył Stefan Nord tutuł oryginał Sommerfolket 1: Solbjørgs fortælling Copyright © 2017, 2019 Ane-Marie Kjeldberg i LUST Wszystkie prawa zastrzeżone ISBN: 9788726153880 1. Wydanie w formie e-booka, 2019 Format: EPUB 2.0 Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą LUST oraz autora.

Lato 1968 Solbjørg założyła nowe białe majtki Assani i tak samo nową turkusową, nylonową piżamę. Piżama była lekka jak pajęczyna i opadała, muskając jej małe piersi i wąskie biodra. Krótkie, faliste rękawki nieco zakrywały jej silne barki. Przeglądała się w lustrze. Bez wątpienia miała sylwetkę baleriny. Spryskała kilka razy strategiczne miejsca perfumami Blue Grass Elisabeth Arden. Ulf podarował jej te perfumy w maju, kiedy miała ostatni występ. Ulf był już w łóżku. Leżał, czytając Dzieje duszy katolickiej zakonnicy Teresy z Lisieux. Solbjørg położyła się obok niego w podwójnym łóżku, wydając z siebie westchnięcie. Tego wieczora przyjechali do ich domku letniskowego. Cieszyła się na urlop, który zapowiadał początek nowego rozdziału w ich życiu. Ulf spojrzał na nią i uśmiechnął się. Po chwili przewrócił stronę i wrócił do lektury. Wsunęła rękę pod jego kołdrę, włożyła dłoń w przestrzeń między guzikami jego góry od piżamy i pogłaskała gładką klatkę piersiową. Ulf zamknął książkę, odłożył ją na stolik nocny, po czym zdjął okulary i zgasił lampkę. – Jestem okopnie zmęczony. – Pocałował ją w czoło. – Dobranoc, koleżanko – powiedział i odwrócił się na bok. Solbjørg patrzyła na zarys jego pleców na tle jasnej nocnej poświaty przebijającej zza białej firanki. Rankiem powietrze było rześkie i pachniało mokrym piaskiem, a na plaży leżały duże, jasne połacie naniesionej ikry, wokół których przypływ utworzył szerokie ślady w formie litery V. Ulf wciąż spał, kiedy Solbjørg wyszła z domku. W oddali widziała kilku porannych spacerowiczów, którzy zbliżali się w jej kierunku, ale poza tym było pusto. Oddychała głęboko, a jej stopy i całe jej ciało chciało tańczyć. Ach, te pierwsze lekcje przy poręczy. W całym ciele odczuwała radość. Pierwsza pozycja, druga, trzecia. Potem: plié, changement, grande batterments. To było tak dawno temu, ale właśnie w tej chwili znowu coś się w niej obudziło, czuła to w

każdej, nawet najmniejszej cząstce ciała, tak jak wtedy, kiedy miała sześć lat. Koniecznie musiała choć na moment przyjąć czwartą pozycję – jednak bez ramienia en haute, przez co miała problem z utrzymaniem równowagi. Sytuacja ta była tak komiczna, że zaczęła dusić się ze śmiechu. Kiedy znowu spojrzała w dół, zauważyła jeden z tych kamyków, jakie zbierała. Niewielki, obmyty przez wodę krzemień z wapiennym wzorkiem. Tym razem naciek tworzył literę J. Zauważyła, że na szycie wydmy ktoś stoi. Przypominał doktora Svarta, jej lekarza, który równocześnie był jednym z ich sąsiadów. Rozpoznała jego wysoką sylwetkę i bujne, mocne włosy, których nie zdołały ujarzmić ani grzebień, ani brylantyna. Solbjørg podniosła rękę w pozdrowieniu, ale on jej nie zauważył. Obserwował zielono-granatowe wody Morza Północnego. – Patrz, co znalazłam – powiedziała po powrocie do domku. Ulf siedział w piżamie w niebieskie paski i czytał gazetę. – Uhm – powiedział. Spojrzał na nią przelotnie. – Fajny. Ile już ich masz? – Nie wiem. Na wielu z nich są litery. Na kilku cyfry. Chyba ogólnie rzadko się takie zdarzają. A może po prostu ich nie zauważam. – Mm. Zaparzyłem herbatę. – Wskazał na pomarańczowy podgrzewacz, który udało jej się przemycić do domku. Dzbanek do herbaty był z kolei w domu od śmierci matki Ulfa, podobnie jak biała porcelanowa zastawa zdobiona błękitnymi kwiatkami. – Dziękuję, Ulf – powiedziała. Następnie podeszła do niego i nachyliła się żeby do pocałować w policzek. Ulf odsunął się lekko. Zaledwie o kilka milimetrów, ale ona zauważyła. Ukroiła kilka kromek chleba pszennego, a z małej lodówki wyjęła ser i mleko. Siadłszy do stołu, chwyciła gazetę „Politiken” i udawała, że ją czyta. Chwilę potem odezwała się: – Ulf, co się dzieje? Podniósł wzrok znad gazety. Jego twarz była napięta. – Nic – odpowiedział. – Dlaczego zawsze twierdzisz, że coś się dzieje? – Odsuwasz się ode mnie – powiedziała cicho. – Kiedy? – spytał i zmarszczył brwi.

– Wczoraj wieczorem. Przed chwilą. Westchnął ciężko i powolnymi ruchami zaczął składać „Dziennik Chrześcijański”. Następnie odłożył gazetę na stół. – Wiesz, że ostatnio dużo się modlę. A teraz przemówił do mnie Bóg – powiedział, po czym zamilkł. – I? – spytała wyczekująco. – Przez najbliższe dwa lata mam zachować wstrzemięźliwość. – Wstrzemięźliwość? Ale przecież już teraz rzadko kiedy pijesz alkohol. – Nie chodzi o alkohol, Solbjørg. Mam żyć w celibacie. – W celibacie? Ale dlaczego? Nie należysz przecież do kościoła katolickiego. Jesteś pastorem, nie mogą od ciebie tego wymagać. – To nie ma nic wspólnego z instytucją kościoła. Chodzi tutaj o plany Boga wobec mnie – odpowiedział Ulf. – A co z naszymi planami? – Nie mogę się sprzeciwiać woli Boga – odpowiedział. – To jak w tej sytuacji będziemy…? – zaczęła, ale nie była w stanie skończyć pytania. – Musimy z tym poczekać. – Mam prawie czterdzieści lat… – Poczuła, że jej oczy robią się ciepłe. – Nie, Solbjørg, przestań płakać – powiedział. Jego głos był niezmiennie delikatny, tylko słowa stały się ostre. – Bóg jest na pierwszym miejscu. I doskonale o tym wiedziałaś, kiedy za mnie wychodziłaś. Po śniadaniu znowu poszła na plażę. Ulf nie chciał jej towarzyszyć, ponieważ znowu musiał się pomodlić. Lubiła takie samotne wyprawy, podczas których kąpała się i spacerowała. Pod klifami położyła zielony ręcznik kąpielowy i zdjęła swoją plażową sukienkę. Pod spodem miała biały strój kąpielowy. Pobiegła do brzegu, gdzie zrzuciła sandały i wbiegła prosto w przybój. Woda była chłodna, ale Solbjørg zacisnęła zęby i rzuciła się w fale. Cierpliwość jest cnotą, myślała, pływając wzdłuż wybrzeża. A Ulf był wobec niej cierpliwy. To zawsze podkreślała jej teściowa, a matka się z tym zgadzała. Większość kobiet z jej pokolenia, tancerek baletowych lub innych, po wyjściu za mąż rezygnowała z pracy i kariery, żeby zająć się domem. Ale Ulf nie protestował, kiedy Solbjørg po ślubie

zdecydowała, że będzie kontynuować karierę solistki. Pod tym względem różnił się od innych mężczyzn. Może teraz ona powinna okazać mu taką samą cierpliwość. Prawdopodobnie to i tak niewiele by zmieniło. Ich życie erotyczne nigdy nie było zbyt intensywne. Dopłynęła do brzegu, po czym brodząc wolnym krokiem, wyszła z wody. Nie potrafiła być cierpliwa. Schyliła się, chwyciła sandały i zaczęła szybkim krokiem iść w stronę ręcznika. Czuła, jak stopniowo narasta w niej złość w stosunku do Ulfa. Postanowiła pobiegać, żeby ją z siebie wyrzucić. Ruszyła biegiem do przodu. Znała okolice jak własną kieszeń, więc mogła się spokojnie skupić. Po głowie chodziły jej różne myśli i zupełnie zapomniała o tym niemal całkowicie ukrytym pod piaskiem poniemieckim bunkrze z czasów wojny, który trzeba było obejść w tej części plaży. Biegnąc, zawadziła o wystający beton, straciła równowagę i upadła jak długa. Wydała z siebie krótki, przenikliwy krzyk, kiedy kawałek połamanej skorupy małży wbił się w jej lewą dłoń. Solbjørg błyskawicznie wstała na nogi, tak jak to potrafią baletnice, i pędem pobiegła dalej w nadziei, że nikt nie widział jej upadku. Nagle zauważyła kapiącą na piasek krew. Ból nie był zbyt silny, ale krew sączyła się z rany jak małe czerwone źródełko. W jaki sposób uda jej się dotrzeć do ręcznika, nie zostawiając za sobą przerażającego, krwawego śladu? Przyciskała dłoń do kostiumu kąpielowego i wyglądała jak zraniona nożem. – Pomogę pani – usłyszała głęboki głos tuż obok. Podniosła oczy i zobaczyła przed sobą Jensa Svarta. – To się nazywa lekarz w odpowiednim czasie i miejscu – powiedziała, próbując się uśmiechnąć. Mężczyzna błyskawicznie rozpiął swoją białą koszulę z krótkim rękawem, zdjął ją i owinął nią zranioną rękę Solbjørg. – Koszulę można wyprać. Pani ręka jest ważniejsza. Chodźmy do mnie, zaraz się tym zajmę. – Nie, nie chcę przeszkadzać panu i pana żonie o tak wczesnej porze. Dam sobie radę. – Moja żona wyjechała na kilka dni do Århus, więc nie będzie pani przeszkadzała, pani Viig. Proszę pójść ze mną. Czy tam leży pani ręcznik? Pokiwała głową, ale wciąż miała wątpliwości. Wziął ją delikatnie pod

rękę i spokojnie prowadził, korzystając ze swojego autorytetu lekarza. Czuła ciepło jego nagiego ramienia i torsu. Nie była przyzwyczajona do widoku półnagich lekarzy. I w dodatku takich lekarzy. Delikatnie opalonych, z mocno zarysowanymi mięśniami i widocznymi ścięgnami. Doktor Svart wyglądał zupełnie inaczej niż Ulf ze swoją jasną, piegowatą cerą i drobną budową. A dodatkowo Svart był znacznie wyższy niż Ulf i wszyscy jej koledzy z baletu. Nigdy wcześniej nie była w domu Svarta, Havstuen. Przez długi czas ten dom stał pusty, aż do momentu, kiedy młoda żona odziedziczyła go po swoich dziadkach. Było to mniej więcej w tym czasie, kiedy wyszła za mąż za Svarta. To był jeden z najmniejszych domków w okolicy i składał się tylko z jednego pokoju z odgałęzieniem do kuchni i korytarza, ale mimo to, z pomalowanymi na biały kolor ścianami, lekkimi meblami i firankami, sprawiał wrażenie jasnego i przestronnego. – Proszę, niech pani usiądzie, pani Viig – powiedział Svar, wskazując na biały, wiklinowy fotel. Wyszedł do kuchni. Słyszała, jak długo i dokładnie myje ręce. Zaczęła się rozglądać dookoła. Na oknie stała mała kolekcja szklanych przycisków do listów, wszystkie w tym samym niebieskim kolorze. Leżało tam też kilka niewielkich kamieni, którym Solbjørg miała ochotę uważniej się przyjrzeć, ale jednocześnie nie chciała myszkować po obcym domu, zwłaszcza jako pacjentka doktora. Na jednej ze ścian stał szeroki regał wypełniony od podłogi do sufitu książkami. Były tam dzieła Emila Aarestrupa, Henrika Pontoppidana i Johannesa Jørgensena, ale również książki bardziej współczesnych pisarzy: Leifa Panduro i Klausa Rifbjerga. Na nocnym stoliku leżał ostatni tomik wierszy Franka Jægera Idylia. Svart przyniósł torbę lekarską, przysunął sobie stojące przy stole krzesło i usiadł obok Solbjørg. Wziął ją za rękę, odwinął opatrunek z koszuli i skierował ranę w stronę okna, by móc ją lepiej obejrzeć w świetle. Spokojnymi ruchami oczyścił ranę wodą, przyjrzał się jej dokładnie, znalazł pęsetę i w skupieniu wyjmował drobne odłamki. Solbjørg wciągnęła powietrze przez zęby. Bolało. – Proszę się nie ruszać – powiedział. Przycisnął jej rękę do swojej przepony, starając się uspokoić pacjentkę i w ten sposób ułatwić sobie

pracę. Normalnie mówił czysto po duńsku, ale dopiero teraz zwróciła uwagę, że mówi z lekkim norweskim akcentem, szczególnie kiedy wymawiał d, ale czasem również, kiedy wymawiał niektóre samogłoski. Wciąż miał nagi tors. Jej kciuk i dolna część ramienia dotykały jego ciepłej skóry. Czuła, jak bije mu serce. Pociła się. Odwróciła głowę i rozejrzała się po pokoju. Po chwili jej wzrok znów padł na Svarta, na jego nogi. Miał na sobie szorty w kolorze khaki, a jego uda i łydki pokrywało delikatne złoto- brązowe owłosienie. Tak samo owłosiona była górna część jego klatki piersiowej. Ulf w ogólne nie był owłosiony na torsie, a włosy na jego rękach i nogach były rzadkie i jasne. Musiała opuścić to miejsce. Musiała wrócić do domu. – Chyba wszystko jest już w porządku – powiedziała. – Powinnam już… Zakręciło jej się w głowie. Na klatce piersiowej i brzuchu Svarta widniały wilgotne ślady potu, które pozostawiła jej dłoń i ramię. Rana znowu zaczęła krwawić. Svart zatamował potok krwi wacikiem. Na jego skórze pozostała jej krew, która powoli spływała po jego brzuchu, obok pępka, w dół, po czym wnikała w pasek szortów. – Zrobiło się pani słabo? – spytał gwałtownie. – Powinna się pani położyć. Przełożył jej zdrowe ramię przez swój kark, chwycił ją pod bok i pomógł jej wstać na nogi, po czym zaprowadził do drugiej części pokoju, gdzie ułożył na czymś miękkim, co w pierwszej chwili wydawało jej się kanapą. Po chwili zorientowała się jednak, że leży na jego i jego żony łóżku, które teraz przykryte było narzutą w szare paski, a przy zagłówku leżały na nim duże, białe poduszki. – Nie, nie, wszystko w porządku. Nie muszę leżeć – powiedziała. – Poza tym mój strój kąpielowy jest nadal wilgotny. Zamoczę państwu łóżko. – Nie pozwolę na to, żeby upadła pani na podłogę. Osoby, które tracą przytomność, upadają zwykle z dużą siłą – powiedział, kładąc na łóżku jej nogi i pomagając jej wygodnie się ułożyć. Mocno podtrzymywał ją za ramiona.

Przyniósł torbę lekarską i krzesło i ponownie zaczął opatrywać jej ranę. Pachniał fajką, żywicą i jeszcze czymś innym, trudnym do określenia, ale w każdym razie czymś bardzo przyjemnym. Miał bruzdy wokół ust, gęste brwi, wydatny podbródek i nos. Skóra wokół jego oczu świadczyła o tym, że dużo się śmiał, ale worki pod oczami wskazywały, że miał swoje zmartwienia. „Co za bzdury”, powiedziałby Ulf. „Co ty możesz wiedzieć o tym, dlaczego ludzie mają worki pod oczami”. Ale Solbjørg wiedziała. Oprócz tego były jeszcze same oczy Jensa Svarta. Nigdy wcześniej nie zwróciła uwagi na ich kolor. Były zielone, tak zielone, jak te szkiełka, które znajdowała w lesie razem ze swoim pierwszym chłopakiem niedaleko Rye, gdzie w XV wieku mieściła się huta szkła. Było coś wyjątkowego w tamtym dniu spędzonym w lesie w okolicach Rye, coś, czego nigdy nie zapomniała, choć od dawna nie ma już tych szkiełek. Poczucie łączności z przeszłością, ale w jakimś szerszym sensie, którego nie była w stanie wytłumaczyć, ale który jasno i wyraźnie czuła, kiedy zbierała zielone szkiełka pod rozłożystymi bukami. Teraz znowu miała przed oczami ten kolor, mieniący się i wyrazisty w parze męskich oczu, które w skupieniu studiowały jej zranioną rękę. Leżała tak w stroju kąpielowym, podczas gdy on siedział w szortach, skoncentrowany na niewielkim fragmencie jej ciała. Miał duże, silne ręce, przez których brązową skórę prześwitywała siatka zielonkawych żył. Nagle spojrzał prosto w jej oczy. Jego wzrok zatrzymał się na niej przez chwilę. Jego oczy naprawdę miały niezwykły kolor i sprawiały wrażenie, jakby wiedziały o niej coś, o czym ona sama nie wiedziała. – Gotowe – oznajmił i odwrócił jej rękę tak, aby Solbjørg mogła zobaczyć opatrunek. – Teraz możemy się oddać bardziej przyjemnym sprawom. – Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając ładne, białe zęby. – Przyjemnym? – zapytała niepewnie. – Zrobię nam herbatę. – Ach tak. – Uśmiechnęła się niepewnie. – Nie, doktorze Svart, chyba powinnam już wracać do domu – powiedziała, próbując wstać. – Nie, powinna pani jeszcze trochę poleżeć. Wciąż jest pani bardzo blada – powiedział zdecydowanie. Wyszedł. Słyszała jak krząta się po niewielkiej, drewnianej kuchni.

Została posłusznie w łóżku. Nad łóżkiem, po przeciwnej stronie wezgłowia wisiała półka, na której stał duży flakon Chanel No. 5 oraz intensywnie czerwony lakier do paznokci. Była tu też butelka płynu po goleniu Old Spice. Może to właśnie tym tak pachniał? Po chwili rozszedł się wspaniały zapach herbaty, którą Svart przyniósł do pokoju w dużych rustykalnych, ceramicznych kubkach. Postawił je jednak na stoliku przy kanapie, po czym podszedł do Solbjørg z pustymi rękami. Nachylił się nad nią i przesunął swoją ręką po jej prawym ramieniu, oglądając je uważnie. Gdy jego twarz było tak blisko, Solbjørg poczuła, że przestaje oddychać. – Tutaj też ma pani skaleczenie – zauważył Svart. Lekko wypuściła powietrze. Patrzył na nią. Długo. Po chwili znowu wyjął coś z torby lekarskiej, a następnie nachylił się nad nią, oczyścił ranę i zaczął zakładać opatrunek. Pachniał wodą Old Spice. Na twarzy i szyi czuła jego oddech, który miał zapach chłodnej mięty, a jednocześnie pachniał ciepłą, żywą istotą. Mężczyzną. Kiedy Svart skończył opatrywać ranę, momentalnie usiadła. Następnie szybkim krokiem podeszła do stolika stojącego przy kanapie, chwyciła kubek i wypiła łyk. – Dziękuję za herbatę – powiedziała. Następnie zdjęła z wieszaka sukienkę i zaczęła ją na siebie pośpiesznie zakładać, skacząc po pokoju w sandałach. Tuż zanim zamknęła za sobą drzwi, usłyszała głos Svarta: – Naprawdę robię taką okropną herbatę? – Przewróciłam się na plaży – powiedziała po powrocie do domku. Ulf odwrócił się w fotelu. Wskazała na opatrunki na dłoni i ramieniu. – Doktor Svart akurat tamtędy przechodził i mnie opatrzył – dodała. – O Boże – zaniepokoił się Ulf. – Jak to, idąc plażą, tak po prostu nagle upadłaś? – Biegłam. – Dlaczego? Powinnaś bardziej na siebie uważać. Patrzył na nią zmartwionym wzrokiem. Jego rudo-brązowe włosy miały identyczny kolor jak piegi na jego nosie. Uśmiechnęła się i obeszła jego fotel, położyła ręce na jego klatce piersiowej, pocałowała go w głowę,

następnie w policzek i zaczęła gładzić go rękoma po torsie. Ulf zesztywniał, odwrócił się i usunął jej ręce. – Wiesz przecież, Solbjørg, celibat. Rozpoczął się – przypomniał jej, po czym podniósł gazetę i zaczął przewracać strony. – To denerwujące – powiedział Ulf, kiedy następnego dnia wróciła ze swojego porannego spaceru po plaży. – Ktoś przez cały czas wydzwania, a kiedy odbieram, odkłada słuchawkę. – Nie możesz po prostu wyłączyć telefonu? – spytała Solbjørg. – Nie, ponieważ ktoś z kościoła mógłby mnie potrzebować. Zniknął w gabinecie zamykając za sobą drzwi. Najwidoczniej nie dane im było wspólne zjedzenie śniadania. To właśnie z konieczności pozostawania w kontakcie ze wspólnotą kościelną zainstalowali telefon nawet tutaj. Solbjørg wolałaby nie mieć telefonu. W domkach letniskowych nie powinno być telefonów. Ale wspólnota często potrzebuje kontaktu ze swoim duchownym, więc nie miała na to wpływu. Solbjørg przygotowała dla siebie tacę ze śniadaniem i wyszła na taras. Po drodze zabrała ze sobą kilka starych tygodników. Nagle w korytarzu zadzwonił telefon. Ulf nie reagował, więc ona odebrała. – Przy telefonie Jens Svart – zabrzmiał głęboki głos. – Chciałem tylko zapytać, jak się pani czuje. – Nie wiedziałam, że ma pan w domku telefon – powiedziała. – Nie mam – odpowiedział. – Podjechałem rowerem do budki telefonicznej przy sklepie. Otworzyły się drzwi gabinetu. Ulf wystawił głowę. – Kto to? – krzyknął, marszcząc brwi. – Będziemy w kontakcie – powiedział Svart do jej ucha, po czym się rozłączył. – Pomyłka – zawołała do Ulfa i odłożyła słuchawkę. Ulf ponownie zniknął w gabinecie. Z jej ust nie schodził uśmiech. Parę godzin później, kiedy właśnie przechodziła obok lodziarni, przez przypadek zauważyła zabawną pocztówkę z bernardynem przebranym za lekarza. Kupiła ją i znaczek, pożyczyła zielony długopis Bic i napisała: „Zapomniałam podziękować panu za pomoc. Zatem – dziękuję.” Żadnego

podpisu. Obok wpisała imię i nazwisko Jensa Svarta oraz jego adres, po czym jak najszybciej wrzuciła widokówkę do skrzynki, jakby obawiając się, że za chwilę mogłaby się rozmyślić i zrezygnować z tego pomysłu. Następnego dnia przed południem znów zadzwonił telefon. – Polecam się na przyszłość – powiedział Jens Svart i odłożył słuchawkę. Zaśmiała się cicho. Po wieczornej kawie Solbjørg i Ulf poszli na spacer po plaży. W pewnym momencie zatrzymali się i zaczęli się wpatrywać w biało-granatowe morze i fioletowe chmury, które lekko zasłaniały zachodzące słońce. Przypominało ono purpurową, jedwabną piłkę, którą na niebo wyrzucił mały chiński cesarz. To określenie nie przypadłoby Ulfowi do gustu. Na pewno powiedziałby, że nie powinno się nazywać dzieł Boga zabawkami, dlatego nie podzieliła się z nim swoim skojarzeniem i po prostu próbowała cieszyć się tym, że w ogóle udało jej się go namówić na wieczorny spacer. Ale to, że ją odsuwał, i cała ta historia z celibatem były jak mała, ciężka bryłka lodu w jej przeponie. – Chodzi też o dziecko – wykrzyczała. – Ustaliliśmy przecież, że będziemy się starać o dziecko, kiedy skończę karierę w balecie. – Rozmawialiśmy o tym dawno temu – powiedział Ulf. – I czy przypadkiem nie chciałaś zająć się nauczaniem tańca? Przecież zaproponowali ci stanowisko w szkole baletowej i miałem wrażenie, że chciałaś je przyjąć. – Mogłabym prowadzić zajęcia do momentu, kiedy pojawi się dziecko, a potem, po pół roku czy coś takiego wrócić do pracy. – A kto będzie zajmował się dzieckiem? Liczysz na to, że ja wezmę wolne? – spytał i roześmiał się. – Oczywiście, że nie, ale moglibyśmy przecież zatrudnić opiekunkę. Westchnął ciężko. – To się nie trzyma kupy, Sølbjerg. Najpierw postanawiasz przetańczyć swoje najlepsze lata, a potem chcesz mieć dziecko, ale nie możesz się nim zajmować, bo zamiast tego zamierzasz pracować w szkole baletowej. Uważam, że nie powinniśmy się starać o dziecko, skoro nie chcesz się mu poświęcić. Ani teraz, ani za dwa lata.

Noc spędziła w pokoju gościnnym. Czuła się tak, jakby podczas tej rozmowy nie raz, ale wiele razy otrzymała cios w plecy, kiedy Ulf zaatakował nagle ją, ich przeszłość i wszystkie ich wspólne umowy i plany. Leżąc w półmroku, patrzyła przed siebie. Szum morza i krzyk mew tworzyły tło dla jej myśli, które bezustannie krążyły w jej głowie. Na górze, w sypialni Ulf stał przy oknie, wpatrując się w morze. Chwilę potem poszedł w kierunku łóżka, potem znowu wrócił do okna, a następnie skierował się w stronę komody. Usiadł w fotelu bujanym. Siedział tak jakiś czas, nerwowo pocierając twarz. Czy był wobec niej w porządku? Nie mógł przecież powiedzieć nic innego. Nie miał odwagi decydować się na dziecko, tym bardziej, że Solbjørg nie okazywała zbytniego entuzjazmu. Nie wątpił w swoje zaangażowanie. Nie miał jednak pojęcia, co się z nim działo. Nie czuł się ostatnio najlepiej. Na wszelkie możliwe sposoby poszukiwał Boga. Czytał Biblię, modlił się, czytał o katolickich świętych i innych, którym udało się nawiązać kontakt z Najwyższym. Niestety, te poszukiwania nie przynosiły oczekiwanego rezultatu. Po chwili znowu wstał i podszedł do lustra wiszącego nad starą toaletką. Solbjørg zawsze powtarzała, że jest przystojny, ale patrząc na swoją twarz, nie widział w lustrze nikogo przystojnego. Widział tylko maskę, na którą wszyscy się nabierali, ale nie mógł jej zdjąć i sprawdzić, co się pod nią ukrywa. Nie miał pojęcia, jak mógłby to zrobić. Następnego ranka Solbjørg wyjęła z szuflady w salonie biały arkusik i kopertę. Nie miała odwagi wysłać otwartej widokówki. To mogłoby być podejrzane dla żony Svarta. Mimo że w jej kontakcie ze Svartem nie było niczego niestosownego, włożyła kartkę do koperty, a następnie dokładnie ją zakleiła, pisząc wcześniej: „Może przejdziemy na ty?” Dwa dni później w czerwonej skrzynce na listy leżała koperta zaadresowana pismem Jensa Svarta, które znała z recept. Na kartce papieru w linie widniało kilka słów: „Jasne. Może wybierzemy się pojutrze do Skagen? Tylko żeby na chwilę oderwać się od wszystkiego. Bardzo tego potrzebuję. Będę na Ciebie czekał o ósmej przy żółtym budynku tuż za piekarnią. – Witaj, Solbjørg – powiedział Jens, kiedy wsiadała do jego jasnoszarego kabrioletu.

Wszystko działo się bez zbędnych gestów, bez jakichkolwiek sugestii, że ich wspólna wycieczka do Skagen jest czymś dziwnym. Pierwszy raz słyszała, jak zwraca się do niej po imieniu. Zauważyła, że „u” wymawiał trochę jak „y”, w sposób charakterystyczny dla norweskiego. Ich spotkanie odczuła również fizycznie, kiedy palcem wskazującym przejechał najpierw po jej policzku, potem w dół w kierunku jej talii, aby następnie zatrzymać palec w dolnej części jej brzucha. Zrobiła się ciepła na twarzy. Pomyślała, że musi natychmiast przestać. Mieli po prostu wolne. Byli przyjaciółmi. To wszystko. A może jednak nie powinna była jechać na tę wycieczkę? Ludzie mogliby źle zinterpretować tę sytuację. Dodatkowo skłamała Ulfowi. Powiedziała mu, że jedzie autobusem do Ålborga, żeby kupić kilka rzeczy i być może pójdzie do kina. Gdy tak jechali, w pewnym momencie Jens bez słowa wskazał na pole. Pasły się tam trzy sarny. Jego wzrok był spokojny i ciepły. Solbjørg odchyliła głowę i delektowała się wiatrem i śpiewem skowronka, który przez krótką chwilę dotarł do ich uszu. Tak lekko było oddychać. Oczywiście musieli odwiedzić Przylądek Skagens Grenen. Zgadzali się co do tego, że to obowiązkowy punkt każdej wycieczki do Skagen. Jednocześnie nie mogli dojść do porozumienia, czy powinno się mówić „na Grenen” czy „w Grenen”. – „W” – powiedział Svart. – „Na” – opowiedziała. – Ty snobko z Kopenhagi – zawołał, śmiejąc się, a jego zielone oczy mieniły się wieloma odcieniami i migotały, prawie jak ten opal, który kiedyś widziała u swojej angielskiej koleżanki, tancerki baletowej Margot Fonteyn. Fonteyn nosiła go w bransoletce. Chodziły plotki, że dostała go od Rudolfa Nureyeva. – Ty zmurszała skamielino! – krzyknęła w odwecie, bo nic innego nie przychodziło jej do głowy. Zatrzymał się i tak się śmiał, że nie mógł złapać tchu. – To chyba najdziwniejsza obelga, jaką kiedykolwiek słyszałem – wydusił z siebie. Trąciła go lekko w ramię, śmiejąc się razem z nim. Kiedy dotarli do samego koniuszka półwyspu, zdjęła sandały i brodziła w wodzie. Jens poszedł w jej ślady i po chwili stał już obok niej z podwiniętymi nogawkami. Morze Północne i Bałtyk, których wody

spotykają się w tym miejscu, obmywały im stopy. Po chwili stanął tuż za nią. Nie dotykał jej. Mimo tego wyraźnie czuła ciepło jego ciała. – Stoimy teraz każdą nogą w innej wodzie – powiedział Svart. – Tak – powiedziała. – To prawda. – Dlaczego potrzebowałeś oderwać się od wszystkiego? – zapytała, gdy wracali. – Tove oczekuje ode mnie, żebym był inny – powiedział. – Chciałaby, żebym był bardziej rozrywkowy, żywszy, bardziej wielkomiejski. A ty? Dlaczego wybrałaś się tutaj ze mną? – Szczerze mówiąc, czuję, że Ulf też chciałby, żebym była inna. Albo żeby najlepiej w ogóle mnie nie było. Mam wrażenie, że mu przeszkadzam. – Jens spojrzał na nią tak uważnym i bezpośrednim wzrokiem, że wiedziała, że nie musi już nic więcej dodawać. Po zjedzeniu kanapek w Brøndums pojechali na plażę przy Gl. Skagen i poszli na spacer. Świadomość tego, że wkrótce będą musieli wracać, była jak skąpane w rosie pajęczyny, które pojawiały się we wczesne sierpniowe poranki i zwiastowały nieuchronny koniec lata. Jens opowiadał jej o swoim dzieciństwie w Oslo i tęsknocie za wyprawami na narty do Nordmarka. Solbjørg wspominała o swoich występach w Nowym Jorku oraz o tym, że być może będzie uczyła tańca. Powiedziała mu też o pragnieniu posiadania dziecka. Jen kiwał głową. – Rozumiem tę tęsknotę. Nie wspomniał ani słowem o tym, że nie powinno się łączyć posiadania dziecka z rozwojem kariery zawodowej. Zamiast tego sięgnął po swój portfel, z którego następnie wyjął zdjęcie. Na zdjęciu był on z dzieckiem na rękach. Niemowlę wydawało się takie maleńkie na tle jego szerokiej klatki piersiowej. Jens patrzył na nie z czułością. – To córeczka mojej siostry. Solbjørg poczuła nagłą chęć położenia swojego dziecka w jego ramionach. Prawie w tym samym momencie pomyślała, że to przecież całkowicie niedorzeczny pomysł. Po pierwsze nie miała dziecka, a nawet gdyby je miała, to niby dlaczego Jens miałby je trzymać? – Może się wykąpiemy? – zaproponował, kiedy przeszli już spory

kawałek drogi. – Nie zabrałaś ze sobą przypadkiem kostiumu kąpielowego? Bez słowa odpięła górne guziki sukienki i wskazała na to, co miała pod spodem. Momentalnie poczerwieniał, ale uśmiechnął się, kiedy odkrył, że to, co wydawało mu się jej bielizną, było po prostu białym strojem kąpielowym. – Jesteś przygotowana. To mi się podoba – powiedział wesoło. Zaśmiała się. Morze było chłodne, ale dotyk fal sprawiał, że mimo to czuła się świetnie. Pływali razem przez jakiś czas wzdłuż plaży. Jego ruchy, gdy płynął, były długie i spokojne. Nie mieli ze sobą ręcznika, więc po wyjściu z wody usiedli na piasku i suszyli się w promieniach słońca. Jej prawa dłoń leżała tuż obok jego lewej. Między nimi było może półtora centymetra. Czuła ciepło jego skóry. Milczeli. Może w ten sposób uda im się oszukać czas, żeby przestał biec do przodu. W pewnym momencie Jens podniósł się i powiedział, że chyba powinni już wracać. Założył swoje polo, po czym stanął bokiem do niej i ściągnął kąpielówki. Zanim odwróciła wzrok, zdążyła zauważyć ciemny, ciężki cień między jego nogami. Nagle jej tętno przyśpieszyło. Przestraszyła się, że Jens mógłby to spostrzec, więc chwyciła swoje ubranie i torbę i poszła za krzaki dzikiej róży, żeby się przebrać. W drodze do samochodu podniósł z ziemi kamyk. Kawałek czerwonego granitu z wężykowatym paskiem, który wyglądał jak litera S. Podał go jej, mówiąc: – S jak Solbjørg. – Zbieram kamyki z literami – powiedziała. – Naprawdę? Ja też. – Uśmiechnął się. Kiedy jechali przez Gl. Skagen, ich wzrok przykuła tabliczka „Na sprzedaż” stojąca w oknie jednego z domów, które mijali. Zauważyli ją jednocześnie. Jens zatrzymał samochód i razem patrzyli w stronę malutkich okien. W tym samym momencie ktoś wyszedł z budynku. Prawdopodobnie był to pośrednik handlu nieruchomościami. Widząc potencjalnych klientów, mężczyzna postanowił skorzystać z okazji. – Może chciałaby pani obejrzeć dom? – zapytał, unosząc lekko swój

kapelusz. – Oczywiście razem z mężem – dodał. Solbjørg i Jens spojrzeli na siebie. – Mąż bardzo chętnie obejrzy dom – powiedział Jens. – A żona? – spytała i zaśmiała się. Pośrednik nie przestawał traktować ich jak małżeństwo, a oni nie wyprowadzali go z błędu. Jens opukiwał ściany i oglądał zawiasy, podczas gdy Solbjørg sprawdzała krany i kuchenkę. W pewnym momencie położył jej rękę na ramieniu, pokazując widok z jednego z pokoi na górze. Miała nadzieję, że pośrednik nie zauważy jej spięcia ani buzującego tętna Jensa, które czuła przez skórę jego ręki. Kiedy opuścili dom z wizytówką pośrednika w kieszeni Jensa, szli blisko siebie wąskim chodnikiem. I jeszcze coś. Mały palec lewej ręki Jensa dotykał jej prawego. Nie odsunęła dłoni. Owinął swój palec wokół jej palca i mocno go przytrzymał. Patrząc przed siebie, szli tak po prostu w stronę samochodu. Przez większość drogi milczeli. Z jednej strony przyszłość wydawała się być fantastycznie jasna, ale równocześnie była ciemna jak grudniowe, pochmurne niebo. Tuż za piekarnią znowu zatrzymał samochód, tak aby Solbjørg mogła dyskretnie wrócić do domu. Pożegnał się z nią stłumionym głosem i kiedy już miał otworzyć drzwi samochodu, chwycił ją za lewy nadgarstek i delikatnie przyciągnął ją do siebie. Nachylił się w jej stronę i przelotnie pocałował ją w usta. W pełne życia, spragnione usta, które z całej siły musiały panować nad chęcią dotknięcia jego ust. To trzeba natychmiast zakończyć. Solbjørg o tym wiedziała. Przecież oboje byli w związkach małżeńskich, a przysięgi małżeńskiej tak po prostu się nie łamie. W nocy obudził ją Ulf, szturchając ją w ramię. Usiadła zdezorientowana. – Co się dzieje? – Dobrze się czujesz? – zapytał. – Jęczysz przez sen. – Musiało mi się coś przyśnić – wymamrotała, opadając ponownie na poduszkę. – Miałaś koszmary? – spytał. – Tak, chyba tak – westchnęła. Ulf już nie odpowiedział. Ponownie zasnął. Leżała, patrząc przed siebie w poświacie letniej nocy. Wcale nie miała

koszmarów. Śniło jej się, że leżał na niej mężczyzna i posuwał ją tak mocno, że niemalże doszła do orgazmu. Wypełniał ją tak kompletnie, że jeszcze teraz to czuła. Ulf chrapał. Musiała wyjść. Wyślizgnęła się spod kołdry, ostrożnie otworzyła, a potem zamknęła za sobą drzwi do sypialni, cicho zeszła po schodach i wyszła na zewnątrz tylnymi drzwiami. Wiatr delikatnie szarpał jej koszulę nocną. Gdzieś na drodze skrzypiał i stukotał nienasmarowany rower. Czyżby to rybak w drodze do swojej łodzi, a może cierpiący na bezsenność letnik na nocnej przechadzce? Nie chciała nikogo spotkać. Szybkim krokiem szła w stronę altanki na narzędzia. W środku, wśród narzędzi i starych mebli wciąż czuć było ciepło wczorajszego letniego dnia. Usiadła na chybotliwej ławce ogrodowej. Pachniało tu żywicą i Solbjørg miała przed sobą zielone oczy Jensa Svarta. Chwyciła leżącą na ławce poduszkę do siedzenia, zwinęła ją, a następnie usiadła na niej okrakiem. Wyprostowała się i zaczęła na nią napierać, ujeżdżając ją falującymi ruchami, tak jak kiedyś, gdy była nastolatką. W półmroku letniej nocy, otulona zapachem żywicy, doszła do orgazmu, powtarzając w spazmach jego imię, wijąc się, unosząc i opadając. Ulf byłby oburzony tym dzikim przypływem namiętności i jej słowami. Ta myśl sprawiła, że jej orgazm był jeszcze intensywniejszy. Przez kilka następnych dni żyła stosując żelazną dyscyplinę, którą znała z baletu. Malowała meble ogrodowe i stare, bezużyteczne łóżko. Na spacery po plaży wychodziła wieczorem, kiedy zaczynało się ściemniać i kiedy nie było ludzi. Za nic w świecie nie chciała spotkać Jensa. Pewnego wieczora zauważyła go siedzącego na ławce, na wydmie przed Havstuen. Raz za razem dotykał swojego czoła i przesuwał palcami swoje bujne włosy. Ukryła się w cieniu wydmy i po cichu zawróciła. Był duszny, upalny dzień i zbierało się na burzę. Wracała właśnie z piekarni z ciastkami, kiedy zobaczyła go stojącego z rowerem na środku szutrowej drogi. Wyglądał na równie zaskoczonego jak ona. Muszę uciec, pomyślała, ale nie zrobiła tego. Jens ruszył w jej stronę. Jego wzrok był zielony i oślepiający. Chwilę potem zaczęli biec, nie uciekać, ale biec do siebie. Ludzie patrzyli na nich. Biała koszula, którą miał na sobie,

sprawiała, że jego barki wydawały się jeszcze szersze, a podwinięte rękawy odsłaniały brązowe, żylaste ręce. Tak samo brązowe były jego nogi, kontrastujące mocno z beżowymi szortami, które miał na sobie. Uśmiechał się swoim białym uśmiechem. – Jens – powiedziała, a on wyciągnął rękę i chciał dotknąć jej policzek, jednak tego nie zrobił, bo patrzyli na nich przechodzący ludzie. – Chodźmy! – powiedział tylko. Wziął od niej papierowe pudełko z ciastkami i umieścił je na bagażniku swojego roweru, ale kiedy opuścił klapkę, prawie całkiem się zgniotło. Zdezorientowany spojrzał na pudełko, przeciągnął rower w kierunku ściany piekarni i tam go zaparkował. Solbjørg zsunęła okulary słoneczne z głowy, tak aby ludzie nie widzieli jej oczu, i pomaszerowała przed siebie z podniesioną głową. Kiedy byli na wydmie, gdzie kończyła się dróżka, zaczęli się śmiać, żeby po chwili znowu pędzić przed siebie. Prawie równocześnie odwrócili głowy i obejrzeli się za siebie. Kiedy już mieli pewność, że nikt ich nie widzi, spojrzeli na siebie. Solbjørg powiedziała „Ty…” w tym samym momencie, gdy on wypowiedział „Ja…”. Roześmiali się. Zauważyła na jego włosach krople potu. Wydawał się taki wysoki. Położył jej dłoń na karku, a po chwili zbliżył ku niej twarz i zaczął pieścić jej usta swoimi wargami. Czuła smak jego potu. Objęła jego szyję, a on przyciągnął ją do siebie i przycisną tak mocno, że pot z jego koszuli przenikał jej sukienkę Marimekko. Smakował ją językiem, a ona jego. Miał smak soli połączonej ze smakiem ziemi i nie mogła się nim nasycić. – Nie możemy się dalej posunąć – powiedziała mimo tego i odsunęła go od siebie. – Masz rację – przyznał, wpatrując się w nią dzikim, namiętnym spojrzeniem, które biło z głębi jego oczu. Zatrzymali się na dróżce, na szczycie wydm. Tam opowiadała mu o świeżo pomalowanych meblach ogrodowych, a on z kolei coś o dziecku swojej siostry. Czuła, że jej żołądek ściska ból, ale jednocześnie tryskała radością, ponieważ była blisko Jensa. – Spójrz, cumulonimbus. Zwykle zwiastuje złą pogodę – przerwał nagle, wskazując palcem na piętrzącą się jasnoszarą formację chmur. Nad ich głowami rozległ się grzmot, a w otchłań morza strzeliła błyskawica. –

Musimy uciekać! – krzyknął, chwytając ją za rękę. Ciągnął ją za sobą w stronę starej chaty rybackiej, która leżała w dolinie. Wciąż grzmiało. Solbjørg poczuła ulgę, kiedy okazało się, że drzwi do chaty są otwarte. W momencie, kiedy deszcz zaczął walić w dach, Jens zatrzasnął za nimi drzwi. Chata sprawiała wrażenie opuszczonej. W środku wisiało zaledwie trochę sieci rybackich, stał też stół, przy którym nie było jednak krzeseł. W rogu stała zardzewiała pompa wodna. – Zaraz przejdzie – powiedział Jens, obserwując błyskawice. Nie miał racji. Co prawda burza na moment ustępowała, ale po chwili wracała z nową siłą. Solbjørg stała przy oknie i starała się nie reagować na trzaskanie piorunów, ale kiedy grzmot był wyjątkowo donośny, odruchowo kuliła się i wydawała zduszony jęk. Jens podszedł do niej z tyłu i oplótł ją rękoma wokół brzucha, sprawiając wrażenie, jakby chciał ją zasłonić. Dokładnie czuła jego ciało, które przylegało do jej pleców. Odchyliła lekko głowę do tyłu, a jego dłonie zaczęły przesuwać się do góry. Nie miała odwagi oddychać. Jego dłonie dotarły do jej piersi. Ciało Solbjørg zaczęło falować. Solbjørg wykonywała lekkie, okrężne ruchy, jakby czegoś poszukiwała. Uniosła dłonie, splotła je na jego karku i ciężko dyszała. Jens pieścił jej nabrzmiałe z podniecenia sutki. Nagle wyrwała się z jego objęcia, podeszła do stołu i usiadła na kancie blatu. Przez chwilę Jens po prostu stał nieruchomo i obserwował ją swoimi zielonymi oczami, które raz po raz rozświetlała błyskawica. Następnie podszedł do niej, swoimi dużymi dłońmi powoli rozwarł jej kolana i podwinął jej sukienkę. Solbjørg zawahała się. On był tak duży i silny, a ona taka drobna. Mógł przecież zrobić z nią wszystko. Ale było już za późno. Ściągnął jej już przez głowę sukienkę, a potem pozbawił ją stanika, odsłaniając piersi, a ona poddawała się temu, gotowa na wszystko, co się stanie. Całował jej sutek. Po chwili lizał go długimi liźnięciami, jakby był zwierzęciem, które właśnie czyści ją językiem. Nagle jej ciało ogarnęła rozkosz, która przeszyła jej macicę i owinęła się wokół jej łechtaczki. Solbjørg pojękiwała i wypinała się w kierunku Jensa. Zdjął z niej majtki, a następnie zaczął robić coś, czego zawsze unikał Ulf: uklęknął i zbliżył swoją twarz w kierunku jej warg sromowych. W pierwszym odruchu

opierała się temu, nie chciała – była przecież mężatką, a on był żonaty, a jednak chciała, tak bardzo tego pragnęła. Całował ją tam, na dole, a ona pojękiwała z rozkoszy. Gdzieś bardzo blisko chaty uderzył piorun, jakby tuż obok, ale jej było wszystko jedno, bo on właśnie wysunął język i zaczął namiętnie pieścić jej zakamarki. Znów chciała się wycofać, ale wywijał tam językiem tak fantastycznie, zręcznie wykonując okrężne ruchy, po czym robił małe przerwy i znowu wprowadzał język w ruch, krążąc bardzo blisko wokół strategicznego punktu. Wiła się z rozkoszy, starając się jednocześnie podążać za jego językiem. Wreszcie trafił w najczulszy punkt, w samo centrum. Położyła stopy na jego barkach i wyprężyła całe ciało, kiedy wstrząsnął nią przeszywający orgazm. Dokładnie w tym samym momencie na zewnątrz rozległ się przeraźliwy i przeszywający zmysły grzmot. Solbjørg krzyknęła z przerażenia i rozkoszy. Jednym ruchem ściągnął z siebie spodenki i majtki. Teraz mogła zobaczyć jego genitalia w całej okazałości. Jego penis był duży, nabrzmiały i ciemny, z wyraźnie odznaczającymi się żyłami. Pożądała go całym ciałem, cała drżała z pragnienia. Mimo tego powiedziała: – Nie możemy tego zrobić. – Dlaczego? – Patrzył na nią intensywnie. – Nie mogę – powiedziała. – Chcę robić z tobą wszystko, ale tego nie mogę. Po prostu nie mogę. W jej głowie pojawiły się mgliste myśli o Ulfie, jego postanowieniu w sprawie seksu i sprzeciwie wobec ich wspólnym planom. – Naprawdę wszystko? – spytał Jens, patrząc jej w oczy. – Tak bardzo cię pragnę – odpowiedziała. Podniósł ją lekko ze stołu, a następnie obrócił tyłem, zwilżył sobie palce płynami z jej dziurki, po czym nasmarował nimi wejście do tylnej dziurki. Jęknęła i znieruchomiała. Wchodził w nią powoli, czuła przyjemne mrowienie i ból, i znów mrowienie. Była tak podniecona, że traciła zdolność myślenia. – Już nie mogę – wydusiła z siebie. – Nie wytrzymam… – To cudownie – wysapał Jens, pieszcząc ręką jej łechtaczkę. Po chwili znowu miała orgazm – tym razem wspólnie z nim. Śmiała się i płakała równocześnie. Kiedy wreszcie burza ucichła, Solbjørg pierwszy

raz w życiu przeżyła coś jeszcze. Doprowadziła mężczyznę do wytrysku, pieszcząc jego członka językiem i ssaniem. Połknęła również jego spermę. Nie mogła się nasycić jego zapachami, jego smakiem, jego ruchami i dźwiękami, jakie wydawał, gdy to robiła. Szli w stronę piekarni powolnym krokiem. Jednak ten spokój nie trwał długo. Kilka chwil później podbiegł do nich jakiś rybak, krzycząc: - Pani Viig, musi pani jak najszybciej jechać do szpitala. Pani mąż stracił przytomność przed domkiem. Znalazł go pisarz. Ulf leżał w szpitalnej sali. Był biały na twarzy. Przy łóżku siedział… Rudolf Nureyev. Solbjørg odruchowo złapała się za czoło. To nie może być prawda. I w rzeczy samej nie była. Mężczyzna, który siedział na niewygodnym krześle dla gości, rozmawiał z nią po duńsku i wtedy zdała sobie sprawę, że to pisarz Frederik Mørk, który niedawno wprowadził się do sąsiedniego domku. Widziała w gazecie jego zdjęcia i pomyślała, że bardzo przypomina sławnego tancerza ze Związku Radzieckiego. I w rzeczy samej był niesamowicie podobny do Nureyeva, różnił się tylko wzrostem – był od niego wyższy i miał intrygująco lazurowe oczy. – Odzyskał przytomność – powiedział Frederik Mørk. – Nadal jest jednak trochę oszołomiony. – Lekarze podejrzewają guza mózgu – wymamrotał Ulf i odwrócił wzrok. Solbjørg wpatrywała się w Mørka, który w dziwny sposób kiwał głową. – Wszystko będzie dobrze – powiedział i położył rękę na dłoni Ulfa. Chwilę później podszedł i pogłaskał ją po ramieniu. Widziała, że on zauważył jej przerażenie. W ciągu następnych kilku dni czuwała przy Ulfie na zmianę z Frederikiem Mørkiem. – Przecież musi pani wypocząć – powiedział jej Mørk. Była mu niezmiernie wdzięczna za tę pomoc. Jens dzwonił do niej kilka razy do domku, a ona całkowicie rozbita opowiadała o swoim przygnębieniu związanym ze stanem Ulfa i o tym, jak bardzo tęskni za burzą tamtego popołudnia. Pewnego wieczora dotarła do szpitala trochę wcześniej, niż było to

ustalone. Uchyliła drzwi do sali. Ulf spał, a Frederik siedział przy nim bokiem i głaskał jego policzek. Obserwowała uważnie całą tę scenę. Powinna się wstydzić. Ulf potrzebował opieki i troski. Nawet obcy, i to w dodatku mężczyzna to rozumiał. Następnego dnia zadzwoniła do Jensa i powiedziała mu, że to koniec. Dodała, że ma nadzieję, że on to zrozumie, po czym odłożyła słuchawkę. Płakała. Następnego dnia Ulf miał zostać wypisany ze szpitala. Na szczęście podejrzenia się nie potwierdziły, nie znaleziono żadnego guza. Jego omdlenie i skurcze prawdopodobnie spowodowane były odwodnieniem i przemęczeniem, które z kolei powstały na skutek zbyt intensywnego życia religijnego. Solbjørg poczuła ulgę. Oczywiście, że się cieszyła. Nikt nie życzy drugiej osobie raka, a Ulf był przecież jej mężem, któremu tyle zawdzięczała. Wszyscy zawsze to podkreślali. Wewnętrzny niepokój zaprowadził ją jednak na plażę, w okolice wydm. Już po chwili stała przez chatą rybacką, w której była z Jensem w dniu, kiedy szalała burza. Nie mogła się powstrzymać przed otwarciem drzwi i wejściem do środka. Uderzyły ją zapachy sieci, drewna i rdzy, a wraz z nimi powróciły wszystkie wspomnienia o niej i o nim. O Jensie. Usiadła na krawędzi stołu i w półmroku chaty wypowiedziała jego imię. Jak w bajce, jak pod wpływem czarów, nagle otworzyły się drzwi, a w nich stał on. Jej kochanek, jej najdroższy. – Ulf nigdy nie będzie miał ze mną dziecka! – Zdanie to zabrzmiało jak rozpaczliwy krzyk. – Dlatego, że chcę uczyć baletu. – Co takiego? – oburzył się. – Co on sobie myśli? Zielone oczy Jensa iskrzyły żółtawo pod ciężkimi brwiami, a on, zbliżając się w jej kierunku, wyglądał jak wielki kocur o dzikim spojrzeniu. Zatrzymał się tuż przed nią, wpatrując się w jej oczy, a ona wpatrywała się w niego. Zmusił ją, żeby się położyła, jednym szarpnięciem ściągnął jej majtki i rozpiął sobie spodnie. – Powiedz to! Powiedz, czego chcesz! – rozkazał jej. – Zrób mi to – wydyszała. – Co mam zrobić? – spytał mrocznym głosem. – Daj mi swojego kutasa – odpowiedziała. Wszedł głęboko w jej drobne ciało, a ona poddała się z bólu. Zaczął się

w niej poruszać wolno i delikatnie, wykonywał lekkie, okrężne ruchy i trafiał w miejsca, które nigdy przedtem nie zostały jeszcze pobudzone. Teraz zaczął ciężko pojękiwać, aby po chwili znowu wrócić do wolnych i delikatnych ruchów. Ponownie się poddała, ale tym razem uległa ciepłemu jak miód drganiu w podbrzuszu. Automatycznie zaczęła go ściskać, podczas gdy on wydał przejmujący jęk. Chwilę potem jego jęk stał się głębszy niż kiedykolwiek wcześniej, wchodził w nią tak mocno, że wydała z siebie krzyk. Robił to coraz mocniej i mocniej, a ból mieszał się z przyjemnym ciepłem i przechodził w rozkosz, która była tak intensywna, że Solbjørg traciła kontrolę nad każdą cząstką swojego ciała. – O nie, zaraz dojdę, jeżeli będziesz nadal to robił – ledwo wydyszała, ale to już się stało. – Kocham cię za to – jęknął Jens i doszedł w niej w momencie, gdy nią wstrząsały spazmy orgazmu, który stawał się coraz bardziej intensywny z powodu mieszanki emocji, jakie nią targały – ponownego uczucia zawstydzenia i jednocześnie rozkosznej obojętności na ten wstyd. Niczego, co wiązało się z Jensem, już się nie wstydziła. Niczego. Ulf wrócił do domu i wciąż jeszcze nie czuł się najlepiej, ale wydawało się, że jego samopoczucie poprawiały częste wizyty Frederika. Solbjørg oczuwała z tego powodu ogromną ulgę. Sama ostatnio czuła się chora, ociężała i wykończona fizycznie. Miała wyrzuty sumienia, ale jednocześnie tak bardzo tęskniła. Tęskniła za Jensem i za seksem, tęskniła za utratą kontroli, za dzikością, szaleństwem, miłością i czułością. Tego popołudnia, kiedy postanowiła, że pójdzie do lekarza, aby powiedzieć mu o tym dziwnym zmęczeniu, które ciągle jej towarzyszyło, Ulf poinformował ją, że poprosił Frederika, by więcej go nie odwiedzał. Postanowił, że całkowicie skupi się na Bogu i łasce wiary. Siedząc w autobusie do Fjerritslev, Solbjørg płakała bezgłośnie, ukryta za swoimi okularami słonecznymi. Płakała z powodu Ulfa, siebie i ich życia, którego już dłużej nie mogła znieść. Kilka godzin później, po powrocie udała się prosto do Jensa Svarta. Szła wyprostowana. Podjęła decyzję. Turyści przechodzący szutrową drogą widzieli przy garażu Jensa i Solbjørg rozmawiających żywiołowo ściszonymi głosami. Chwilę potem