Październik 1968
Ulf zamknął drzwiczki piecyka stojącego w gabinecie. Ogień skwierczał i
buchał. Pastor dostał urlop od parafian, aby w spokoju mógł napisać swoją
książkę o mocy modlitwy. W domku był już od pięciu dni. Zaraz po tym,
jak Solbjørg się wyprowadziła, okazało się, że jest z Jensem w ciąży. Jakiś
czas później Ulf spotkał ją przypadkiem na placu Kongens Nytorv, tuż
przed swoim wyjazdem nad Morze Północne. To spotkanie było dla niego
dużym przeżyciem. Przede wszystkim dlatego, że widać było, że Solbjørg
jest w ciąży, choć była dopiero w piątym miesiącu. Zamienili ze sobą kilka
słów, uprzejmie i w spokoju. Dowiedział się od Solbjørg, że razem z
Jensem znaleźli mieszkanie na Frederiksbergu. Ulf pogratulował jej, a ona
miło się uśmiechnęła. Czuł ulgę, że to nie on jest ojcem. Poczuł to, kiedy
był tam, w mieście. Czuł ulgę również teraz, kiedy myślał o Solbjørg i ich
nieudanym małżeństwie. Prawdę mówiąc, całkiem dobrze sobie ostatnio
radził. Pisał książkę, czytał Biblię i żywoty świętych, modlił się i znowu
wracał do pisania. Od czasu do czasu chodził na spacery na plażę. Nikogo
tam nie spotykał. O tej porze roku okolice domków letniskowych świeciły
pustkami. Ale tego wieczora, kiedy siedział przy kominku, znowu poczuł
jakiś dziwny wewnętrzny niepokój. Był to niepokój, którego nie mógł do
końca zdefiniować, ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy uczucie to od
czasu do czasu powracało jak nieproszony gość. Było to uczucie pustki,
uczucie nieprzystosowania, ale tak nieokreślone i niezrozumiałe, że nie
mógł znaleźć na nie odpowiednich słów. Próbował prosić o pomoc Boga,
ale to nie pomagało. Niepokój narastał.
Pewnego dnia wyszedł z domku. Wiał jesienny wiatr. Na zewnątrz było
ciemniej niż się spodziewał. Była pełnia i niebo pokrywały chmury, a
przez żółtawe szkła okularów nie był w stanie dostrzec nawet swojej ręki.
Pomyślał, że musi kupić latarkę. Krążył po ciemku wokół domku. Wiatr
smagał jego twarz i wył pod okapem. Można było odnieść wrażenie, że
uwolniły się wszystkie demony świata. Zatrzymał się na brzegu tarasu.
Stąd można było w oddali widać było sąsiedni domek. Było w nim światło.
Widocznie Frederik Mørk wrócił do Danii. Dziwne, pomyślał Ulf. O tej
porze roku, chyba o wiele przyjemniejszym miejscem dla pisarza jest
Nowy Jork. Po chwili uśmiechnął się. Przecież on sam też siedział tutaj, a
nie w Kopenhadze.
Następnego dnia pracował pilnie od ósmej do w pół do czwartej. Gdy
skończył, znowu zaczęła go ogarniać melancholia. Musiał wyjść. To
zwykle pomagało. Dzisiaj światło nad plażą było niestety bardzo ciemne, a
fale szare nieprzyjemnie groźne ze swoimi białymi grzbietami. Czuł się
coraz gorzej. Wtedy, w oddali plaży zauważył jakąś postać. Wyraźnie to
był mężczyzna, wysoki, wyprostowany, wąski w biodrach i szeroki w
barkach. Dopiero, kiedy był już całkiem blisko, Ulf rozpoznał, że to jego
sąsiad Frederik. Latem Frederik często odwiedzał go po tym, jak Ulf stracił
przytomność. Siedział przy nim w szpitalu, a potem przychodził do niego
do domku. To również on zajął się Ulfem tamtego wieczora, kiedy odeszła
od niego Solbjørg. Latem Frederik był opalony i nosił lekkie ubrania, a
teraz Ulf zobaczył obcego, bladego, sztywnego mieszczucha, chociaż miał
teraz dłuższe włosy. Ulfowi nie podobała się ta fryzura na Beatlesa.
Surowa twarz Frederika nagle nabrała łagodnego wyrazu, kiedy pojawił się
na niej uśmiech.
– No proszę! Czy to pan, panie Viig? Nie poznałem pana. To chyba
przez to grube ubranie.
– Wzajemnie, panie Mørk, wzajemnie – powiedział radośnie Ulf, ale
natychmiast pomyślał, że jego ton był zbyt serdeczny, a przystojącą
pastorowi powagę zastąpił zbyt szeroki uśmiech. Odchrząknął więc i
spoważniał, próbując przybrać dostojny wyraz twarzy.
– Cóż pan tu porabia o tej porze roku? – zapytał Frederik. Ulf wyjaśnił,
że pisze książkę. – No to płyniemy na tej samej łodzi – uśmiechnął się
Frederik.
Ulf pokiwał głową, ale nie bardzo wiedział, co ma odpowiedzieć.
Frederik pisał neorealistyczne powieści kryminalne, które tłumaczone były
na norweski i szwedzki, a jedna z nich ostatnio ukazała się także w
przekładzie angielskim. Ulf jednak nigdy nie czytał powieści kryminalnej.
– Może wpadnie pan do mnie jutro wieczorem? – zaproponował
Frederik Mørk. – Moglibyśmy razem zjeść.
– Chętnie – wyrwało się z ust Ulfa, ale zaraz pożałował, że w porę nie
ugryzł się w język. Dlaczego miałby odwiedzić Mørka? Przecież prawie w
ogóle go nie znał. Zamiast chodzić po ludziach, powinien skupić się na
książce. Ale teraz było już za późno, więc kiedy Mørk zaproponował
godzinę siódmą, Ulf zgodził się i tylko podziękował za zaproszenie.
Kiedy ostatnio był u Frederika, domek należał jeszcze do jego zmarłej
ciotki. Był wtedy dość ascetycznie urządzony z przymocowanymi do
ściany ławkami, ozdobiony zasuszonymi muchami na parapecie, kilkoma
półkami ze starymi, znalezionymi pewnie przez poprzednie pokolenia
muszlami ślimaków i kamieniami. Teraz domek wyglądał całkowicie
inaczej. Pod jedną ścianą stała leżanka, przy drugiej kanapa Børge
Mogensena, firanki były ułożone w fałdy w różnych odcieniach
niebieskiego. W części jadalnianej stał stół z surowej sosny z kafelkami w
abstrakcyjne wzory oraz niebieskie krzesła, które idealnie pasowały do
jednego z kolorów, jakie znajdowały się na kafelkach. Komoda była za to
jasnozielona i miała taki sam rodzaj zawiasów, jak leżanka. Ulf nigdy
wcześniej nie widział takiego pomieszania kolorów i wzorów. Z
pewnością było to popularne w Nowym Jorku, ale jakże chaotyczne
sprawiało to wrażenie. Było to na swój sposób nieokiełznane.
– Podoba się panu? – zapytał Frederik, który miał na sobie golf w takim
samym kolorze, jak najbardziej dyskretny odcień niebieskich zasłon.
– Jest to bardzo… oryginalne – odpowiedział Ulf.
Frederik spojrzał na niego krzywo, ale nic nie powiedział. Miał
wystające, ostro zarysowane kości policzkowe, długie, wywinięte rzęsy i
ściśnięte usta. Ulf odniósł wrażenie, że powiedział coś nieodpowiedniego
młodemu arystokracie z dalekich stron. Było mu wstyd, bo zdobył się
tylko na coś tak naciąganego i ogólnikowego. Frederik spostrzegł
zakłopotanie Ulfa i wtedy w jego oczach pojawił się błysk. Zaśmiał się.
– Jest pan dyplomatą, panie Viig. To piękna cecha.
W domku pachniało jedzeniem i już po chwili mężczyźni siedzieli przy
stole, delektując się gorącym, wieczornym posiłkiem.
– To Hunter’s Stew – wyjaśnił Frederik. – Tajemnicą tej potrawy jest
mięso zająca, bekon i mnóstwo kwaśniej śmietany.
Ulfowi smakowało. Odkąd odeszła Solbjørg, Ulf żywił się zapasem
mielonki konserwowej Jaka-bov i warzywami z puszki w towarzystwie
ziemniaków.
– Gotuje panu żona? – zapytał, wypiwszy łyk zimnego piwa Tuborg.
– Czy gotuje mi żona? – powtórzył ze zdziwieniem Frederik, podnosząc
lekko jedną brew. – Nie, nie mam żony. A gotuję sam. Wykonywanie
praktycznych czynności od czasu do czasu dobrze wpływa na mózg.
Dobrze wpływa na mózg…, pomyślał Ulf. Nigdy się nad tym nie
zastanawiał. Owszem, dobrze czasem na przykład porąbać drewno. Ale
przede wszystkim dlatego, że w ten sposób ma się trochę aktywności
fizycznej. Ale zajęcia kobiece? Kobiety przecież je uwielbiają. Chociaż
właściwie Solbjørg raczej nigdy nie sprawiała wrażenia, że lubi to robić.
Zawsze go to dziwiło, bo czy kobiety już od dziecka właśnie nie cieszą się
na to, że będą mogły kiedyś wykonywać takie prace? Czy celem
życiowym i powołaniem kobiet nie jest właśnie posiadanie domu, o który
mogą dbać?
– Gotuje pan również, kiedy jest pan w Stanach? – zapytał.
– Oczywiście, że tak.
– Dla mnie zawsze gotowała Solbjørg – powiedział Ulf.
– Również wtedy, kiedy jeździła na występy do teatrów? – zapytał
Frederik.
Ulf pokiwał głową.
– Zostawiała mi gotowe jedzenie do podgrzania.
Frederik znowu spojrzał na niego krzywo i nie powiedział ani słowa.
Ulf czuł się nieswojo. Dziwiło go to. Nigdy nie czuł się w taki sposób,
kiedy był w towarzystwie innych ludzi. Był raczej pewnym siebie
mężczyzną. Wiedział, że jego życie jest takie, jakie być powinno.
Pochodził z rodziny pastorów piastujących tę funkcję od kilku pokoleń i on
również został pastorem, tak jak tego oczekiwano. Czasami miał pewne
wątpliwości, ale nigdy nikomu się z tego nie zwierzał.
Frederik po chwili zlitował się nad nim. Uśmiechnął się.
– Tę potrawę zawsze przygotowuje mój przyjaciel Anglik, James.
Nauczyłem się jej od niego. Ale zdobycie zająca nie było łatwe.
Żywo gestykulując, Frederik opowiadał o pewnym mało
wyrozumiałym rzeźniku z Fjerritslev i niezbyt rozmownym leśniczym,
który urzędował w gabinecie wypełnionym porożami, oraz o jeszcze mniej
rozmownym biegaczu w składziku z martwymi zwierzętami na hakach
zwisających z sufitu. Jego historia rozbawiła Ulfa tak bardzo, że nie mógł
przestać się śmiać. Potem rozmowa przeszła na śmierć Kennedy’ego.
– John F. Kennedy był politykiem, wobec którego miałem duże
oczekiwania – dodał Frederik. – A do tego był bardzo przystojny. – Kiwał
w zamyśleniu głową, po czym spojrzał na Ulfa. – Wie pan, że jest pan do
niego odrobinę podobny?
– Ja?
– Tak, ma pan identyczny kolor włosów, taką samą jasną cerę, taki sam
kolor oczu, taki sam kształt twarzy.
– O, zaskoczył mnie pan – powiedział Ulf.
Ale to, co najbardziej go zaskoczyło, to sposób, w jaki mężczyzna
opowiadał o wyglądzie innego mężczyzny. To, że Frederik w ogóle
zwracał uwagę na takie szczegóły.
– Pan z kolei bardzo przypomina Rudolfa Nureyeva – wyrzucił z siebie
Ulf. – To zawsze powtarzała moja żona – dodał, aby ratować sytuację.
– Naprawdę? Cóż za komplement – powiedział Frederik,
demonstracyjnie przechylając głowę w tak kokieteryjny sposób, że znów
rozśmieszył tym Ulfa.
Rozmowa ciągnęła się dalej od przestawień baletowych poprzez
Andy’ego Warhola aż do Grundtviga. Ulf nie mógł sobie przypomnieć, jak
właściwie zeszli na ten temat. Potem, siedząc przy odkrytym kominku,
jedli szarlotkę i rozmawiali o morzu, którego odgłosy słychać było nawet
w domku. Ulf przypomniał sobie, że Solbjørg opisywała oczy Frederika
jako lazurowe, i wtedy uważał, że to była jakaś naiwna, wynikająca z
zauroczenia bzdura, ale teraz w blasku ognia zauważył, że Solbjørg miała
rację. Frederik miał naprawdę wyjątkowo niebieskie oczy. Ale Ulf o tym
nie wspomniał. Zamiast tego mówił o malarzach ze Skagen i sposobach, w
jakie przedstawiali na swoich obrazach morze. Wielokrotnie wtrącał przy
tym słowo „lazurowy”, przez co Frederik zaczął się z kolei zastanawiać,
czy Dziewica Maryja na wszystkich obrazach zawsze miała niebieską
szatę.
– Powinno się ją malować na pomarańczowo – stwierdził, dolewając
koniak do ich kieliszków.
– Pan chyba nie jest cały pomarańczowy – powiedział Ulf i znowu
wybuchnął śmiechem, zarażając nim Frederika.
Śmiali się tak, że dzwoniły szyby w oknach. Ulf znowu zaczął się
zastanawiać nad swoim zachowaniem. Zwykle nie był taki beztroski.
Wyszedł do siebie dopiero o pierwszej. Zapomniał nawet o swojej
wieczornej modlitwie, której nigdy nie opuszczał. Kiedy obudził się
następnego dnia, było dziwnie jasno. Podniósł głowę, żeby spojrzeć na
budzik, ale nie miał siły i po chwili ponownie opuścił głowę na poduszkę.
Bolała go głowa. Powoli, z zamkniętymi oczami, wracał myślami do
wczorajszego wieczora. Musiał mieć kaca. Jęczał. Nagle zerwał się na
równe nogi. Był przecież umówiony z Frederikiem. Czyżby było już za
późno? Znalazł budzik, który się przewrócił, i szybko przekręcił go w
swoją stronę. Dzięki Bogu, dopiero w pół do dziesiątej, a byli umówieni na
wspólny spacer na jedenastą.
– Dziękuję za wczorajsze spotkanie – powiedział Frederik, kiedy
spotkali się przy Havstien. – To był fantastyczny wieczór – dodał,
uśmiechając się, a Ulf poczuł, że mały kac był rozsądną ceną, którą
zapłacił. – Wziąłem ze sobą fragment mojego ostatniego tekstu –
powiedział po chwili Frederik. – Może miałby pan ochotę go dla mnie
zrecenzować? Moglibyśmy usiąść sobie tam, pod starym bunkrem i
spojrzeć na to razem. – Wskazał w kierunku odległego punktu leżącego na
południu. – Jeżeli oczywiście ma pan ochotę?
– Chętnie. A tak przy okazji, może przejdziemy na ty, panie Mørk? –
spytał Ulf.
– Z przyjemnością – powiedział Frederik. – Myślałem o tym przez cały
wieczór, ale nie chciałem być tym, który zaproponuje to pierwszy. Jestem
przecież młodszy. – Znowu się uśmiechnął i wyciągnął rękę. – Jestem
Frederik.
– Ulf – powiedział, ściskając mu dłoń.
Szli dalej, trochę rozmawiając, to znów milcząc. Od czasu do czasu
Frederik wskazywał na rozgwiazdę, a Ulf na skurczone, żelowe plamy
meduz. Frederik opowiadał o swoich spacerach po Central Parku, co z
kolei przypomniało Ulfowi o jego nocnych wędrówkach po Kopenhadze,
kiedy był młodym studentem.
– Co rusz spotykałem tych samych pijaków i prostytutki. Niektórzy z
nich mnie rozpoznawali i miło pozdrawiali, co mnie bardzo dziwiło –
wspominał Ulf.
– Czy zdarzyło ci się kiedyś skorzystać z usług dziwki? – zapytał
Frederik.
Słowo „dziwka” poruszyło Ulfa. Nie powinno się używać takiego
języka.
– Nie – odpowiedział. – Nigdy nie pociągały mnie tego typu kobiety.
– Mnie też nie – powiedział Frederik i uśmiechnął się tak delikatnie, że
jego uśmiech był prawie niewidoczny.
Ulf milczał i rozmyślał nad tym, jak wspaniale byłoby mieć przyjaciela.
Takiego, który też zajmowałby się pisaniem. Nie miał zbyt wielu
przyjaciół. Zazwyczaj był po prostu pastorem, tym, kto znajdował się
trochę ponad innymi lub u ich boku. Uważał, że bycie pastorem to bardzo
wyczerpujące zajęcie. Nie przychodziło mu to tak łatwo, jak jego ojcu czy
stryjom. Musiał być stale bardzo skoncentrowany, co oznaczało, że nie
było już miejsca na inne rzeczy. Tak samo zapomniał skupić się na tym,
gdzie w tym właśnie momencie się znalazł. Nie bardzo wiedział, co tak
naprawdę się stało, ale nagle klęczał na jednym z kamieni z silnym bólem
lewej kostki i łydki. Frederik podał mu rękę, aby pomóc mu wstać, ale Ulf
nie mógł stanąć na lewej stopie. Na szczęście nie odeszli zbyt daleko od
domków letniskowych, a do tego Frederik był wysokim i silnym
mężczyzną, na którym Ulf mógł się wesprzeć, by dokuśtykać do domku.
W tym momencie Ulf przypomniał sobie Solbjørg, która upadając, rozcięła
sobie rękę o kawałek małży. Stało się to dokładnie na tej samej plaży. Jego
żonie pomógł wtedy doktor Svart, z którym teraz oczekiwała dziecka.
Wygląda na to, że ta plaża ma to do siebie, że na niej i przez nią ludzie
upadają. Sprawia, że o wiele za blisko zbliżamy się do obcych, a nasze
życie zmienia się o 180 stopni. No tak, ale w tym przypadku jedno jest
pewne: to zdarzenie nigdy niczego nie zmieni. Nie było nic miłego w tym,
że ktoś musiał mu w taki sposób pomóc. Frederik pachniał wodą po
goleniu, wilgotnym płaszczem i świeżym potem. Ulf wyczuwał ten
zapach, gdy podtrzymywany przez niego pozwalał się prowadzić do
domku.
– Zobaczmy, co się stało – powiedział Frederik, kiedy udało mu się
wprowadzić Ulfa do salonu i posadzić go z nogami uniesionymi do góry.
Podwinął jego nogawki i zaczął ostrożnie się przypatrywać kontuzji. –
Wydaje mi się, że to zwichnięcie kostki – powiedział, obmacując
delikatnie nogę. – I nadwyrężenie mięśnia łydki – dodał po chwili, podczas
gdy Ulf próbował ukryć ból. Zamknął na chwilę oczy. Naprawdę go
bolało.
– Czy mam wezwać Tove? – zapytał Frederik, przykrywając jego nogi
kocem.
– Tove?
– Byłą żonę Svarta. Ona jest pielęgniarką. Jest teraz u siebie w domku,
tam wyżej.
– Nie, raczej nie – zaprotestował Ulf, przez co sprawił wrażenie tak
przerażonego, że był na siebie zły.
Frederik obserwował go wzrokiem arystokraty.
– Zaparzę herbatę – powiedział, wychodząc do kuchni, ale zatrzymał
się: – Aha, mam przecież ten fragment tekstu, o którym ci wspominałem.
Mogę ci go przeczytać? Mógłbyś nad nim pomyśleć, kiedy będę parzył
herbatę. Zastanawiam się, czy tekst nie jest przypadkiem za ostry dla
przeciętnych duńskich czytelników. – Grzebał w wewnętrznej kieszeni
płaszcza, który leżał przewieszony przez krzesło.
– Za ostry? To znaczy jest tam dużo agresji? – spytał Ulf.
– Nie, wcale.
– No to czytaj.
Frederik nachylił się nad kartką papieru, po czym znów spojrzał na
Ulfa.
– Rzecz dotyczy osiemnastoletniego chłopca, który odwiedza swoją
ciotkę. Potem dochodzi do morderstwa, ale nie o to tutaj chodzi – wyjaśnił
i zaczął czytać: – David miał na sobie tylko majtki, ale chciał napić się
wody. Była noc, a ciotka Lise spała, więc nie musiał zakładać na siebie
szlafroka. Miał już wejść do kuchni, kiedy otworzyły się drzwi sypialni i
stanęła w nich ciotka. Stała tam tak, jak ją Pan Bóg stworzył. Oczy Davida
prześliznęły się po jej nagim ciele oświetlonym poświatą letniej nocy. Nie
kontrolował swojego rozbieganego wzroku. Widział wszystko. Ciężkie
piersi, których sutki były zaskakująco brązowe, brzuch z ciemnym
wgłębieniem pępka, okrągłe, mocne uda. I ciemny trójkąt między nimi. Nie
kontrolował również swojego członka, który nagle nabrzmiał, sprawiając
wrażenie twardego guza, który wypychał jego kraciaste majtki. Cała ta
sytuacja wyglądała pewnie trochę zabawnie, ale Davida w tej chwili to nie
śmieszyło. Czuł się wspaniale i całkiem naturalnie, ale był również
zawstydzony. „Na co tak patrzysz?”, spytała ciotka ciężkim głosem. „Na
nic.” „Nie kłam, Davidzie,” powiedziała i podeszła bliżej. „Wiesz, w
przyjaźni wszyscy są równi. A my jesteśmy przecież przyjaciółmi, prawda
Davidzie?” „Tak,” wymamrotał zachrypniętym głosem. „Zdejmij majtki,
żebym ja też mogła cię zobaczyć,” powiedziała. Zawahał się. Ciotka
podeszła do niego. Zaczęła gładzić jego ciało, ciepłe, suche, zadbane i
czyste. Jej piersi lekko drżały. Po chwili zdjęła z niego majtki i uwolniła
jego członka. Nic nie było bardziej naturalne, a David nie stawiał oporu.
Członek lekko się kołysał.
Frederik skończył czytać i podniósł oczy znad kartki. Ulf odchrząknął.
– A dalej?
– To wszystko – powiedział Frederik. – Reszty czytelnik musi się
domyślić. W następnej scenie budzą się razem w jej łóżku – dodał, po
czym zniknął w kuchni.
Ulf odchylił głowę do tyłu i wypuścił powietrze. Wstyd, który
odczuwał, był nie do zniesienia. Trzęsącymi rękoma poprawiał koc,
układał go, starając się ukryć zdradę swojego ciała, nad którym nie
panował. Erekcję, silną i bujną. Słyszał, jak Frederik podśpiewuje sobie w
kuchni, a erekcja wciąż napinała spodnie do granic.
– Masz może ochotę na więcej? – spytał Frederik, wchodząc do pokoju
w herbatą.
– Więcej? – spytał Ulf. Tętno rozsadzało mu skroń.
– Tak, o Davidzie i Lise.
– Nie, nie, to wystarczy – powiedział Ulf, poprawiając sobie koc.
– No więc co myślisz? Nie za ostre?
– Nie, przecież dzisiaj tego typu teksty są w literaturze zupełnie
dozwolone, więc chyba nikt nie powinien mieć z tym problemu.
Frederik uważnie mu się przyglądał. Jego oczy błyszczały. Po chwili
uśmiechnął się lekko.
– Dziękuję, przyjacielu – powiedział.
Serce Ulfa waliło z całej siły.
– Nie wyglądasz najlepiej – zauważył Frederik. – Bardzo cię boli?
– Tak – odpowiedział Ulf. Ból był chyba wiarygodną wymówką stanu,
w jakim się teraz znajdował.
– Zrobię ci masaż – powiedział Frederik, ściągając z Ulfa koc.
Ulf poczuł lekki dreszcz, kiedy jego nowy przyjaciel ponownie dotknął
jego nogawek i zaczął je podciągać.
– Będę delikatny – uspokoił go Frederik ściszonym głosem. Następnie
usiadł w rozkroku na podnóżku, delikatnie podniósł uszkodzoną stopę
Ulfa, ułożył ją na swoim biodrze i zaczął ją gładzić.
Przecież on w ogóle nie masuje, pomyślał Ulf z zamkniętymi oczami.
On głaszcze. Czuł, jak męskie palce bawią się owłosieniem na jego
łydkach. Co dziwne, to działało, niespodziewanie dobrze działało. Być
może Frederik posiadał zdolności uzdrowicielskie. Tak, to na pewno było
to. Pewnie był bardzo wierzącą osobą. To musiało mieć z tym związek. Ulf
lekko westchnął.
– Lepiej? – zapytał Frederik ściszonym głosem.
– Tak, to pomaga – powiedział Ulf.
Wciąż leżał spokojnie z zamkniętymi oczami. Dotyk Frederika nie
tylko łagodził jego ból. Czuł, jak całe ciało przejmuje jakieś dziwne ciepło,
podczas gdy wszystkie zmysły były skoncentrowane na zabiegu, który
wykonywał Frederik. Ledwo słyszalny odgłos palców przesuwających się
po skórze, uczucie delikatnej pieszczoty, zapach Frederika, dźwięk jego
oddechu. Znowu dostał pełnej erekcji. To na pewno celibat sprawił, że jest
tak wrażliwy na wszystko. Jego ciało bez wątpienia tęskniło za dotykiem
kobiecych dłoni, za ciałem kobiety. Musiał poprosić Frederika, by przestał.
Siedział, dotykając swoich palców. Erekcja była ciepła i delikatnie go
łaskotała, jakby domagała się uwolnienia. Myśl o tym przerażała go, ale
jednocześnie wypełniała rozkoszą. Chciał jeszcze przez chwilę poczuć na
sobie zręczne palce Frederika. W tym momencie Frederik odsunął dłonie i
wstał.
– Napalę ci w kominku – powiedział.
Potem podgrzał dla Ulfa zupę z puszki i postawił ją obok niego na stole
razem z talerzem i kilkoma kromkami chleba. Frederik milczał i był tak
poważny, że Ulf nie wiedział, co ma powiedzieć.
– Do widzenia – odezwał się w końcu Frederik.
Zanim Ulf zdążył mu odpowiedzieć, już go nie było. W domku zrobiło
się bardzo cicho. Przez resztę dnia Ulf siedział lub leżał w salonie. Od
czasu do czasu gramolił się do kuchni, żeby dolać sobie herbaty, a kilka
razy udało mu się nawet pokonać schody w drodze do toalety. Niestety,
noc okazała się wyzwaniem. Tuż przed snem okazało się, że praktycznie
nie może chodzić i musiał zrezygnować z wejścia po schodach do sypialni.
Słaniał się na nogach. Z trudem poruszał się po krótkich schodkach przed
drzwiami kuchennymi, więc zamiast z kuchni korzystał ze starej,
prymitywnej łazienki i toalety w komórce. Potem trzęsąc się, ciężko opadał
na łóżko w pokoju gościnnym. Silny wiatr uderzał piaskiem i świstał
samotnością o szybę. Po raz drugi w tym roku Ulf zapłakał. Ogarnęło go
niepokojące przeczucie, że jeszcze wiele razy zapłacze tej jesieni.
Następnego dnia stan jego nogi jeszcze się pogorszył. Nie
zastanawiając się długo, Ulf otworzył okno i krzyknął do jakiegoś rybaka
przejeżdżającego na rowerze w kierunku osady rybackiej, prosząc, aby
poszedł po Frederika. Frederik zjawił się szybko i już po chwili w domku
rozchodził się zapach kawy i jajecznicy. Ulfowi co najmniej o kilka stopni
poprawił się nastrój, kiedy siedzieli obaj przy stole, jedząc i rozmawiając o
tym i owym. Spędzili razem cały dzień. Przez większość czasu każdy z
nich zajmował się swoimi sprawami, ale od czasu do czasu zamieniali ze
sobą kilka słów, a Ulf czuł pewnego rodzaju błogostan, jakiego nie
odczuwał już od wielu lat. Po lunchu, gdy Frederik stanął na chwilę w
otwartych drzwiach i obserwował okolicę, Ulf miał okazję swobodnie mu
się przyjrzeć. Był tak przystojny, że trudno było od niego oderwać wzrok.
Tak pewnie patrzyły na niego kobiety, pomyślał Ulf. Frederik odwrócił się,
a Ulf pośpiesznie spojrzał w inną stronę. Czuł na sobie oczy przyjaciela,
ale nie podniósł wzroku. Skupił się na swojej książce.
Wieczorem, kiedy siedzieli przy kominku z kieliszkiem koniaku, który
przyniósł ze sobą Frederik, Ulf zapytał go o amerykańskie kobiety.
– Wyobrażam sobie, że może są bardziej chłopięce niż Dunki – dodał.
– Nie wiem – odpowiedział Frederik. – Mają wyższy tembr głosu niż
Dunki i więcej się śmieją, ale poza tym chyba są dosyć kobiece. Ale
szczerze mówiąc, nie znam aż tak dobrze Amerykanek. Nigdy z żadną nie
żyłem.
Ulf pokiwał głową.
– A co? Podobają ci się chłopczyce? – zapytał Frederik.
– Niee – odpowiedział Ulf. – To tylko takie wyobrażenie, jakie miałem
na temat Ameryki.
Zamyślił się. Podobało mu się to, że Solbjørg była taka silna i ładnie
zbudowana. Miała wysportowane ciało tancerki, chociaż trzeba przyznać,
że było w niej również coś bardzo kobiecego i delikatnego.
– Najpierw byliśmy z Solbjørg przyjaciółmi – powiedział po chwili. –
Byliśmy naprawdę dobrymi przyjaciółmi. Ale w pewnym momencie się
oświadczyłem i się pobraliśmy. Moi rodzice od dawna nalegali, żebym
znalazł sobie żonę.
Frederik spojrzał na niego uważnie i lekko odchylił głowę do tyłu. Ulf
milczał.
– Zostanę na noc – powiedział Frederik chwilę później. – Ktoś musi ci
pomóc przy wychodzeniu do toalety i tak dalej. Będę spał na sofie.
Tak też się stało, a Ulf leżał w pokoju gościnnym i nie mógł zasnąć,
ponieważ tuż za ścianą był salon, w którym spał jego gość. Ulf słyszał, jak
Frederik odchrząkuje, słyszał też lekkie skrzypienie sprężyn sofy, kiedy się
przekręcał. To nie były żadne przeszkadzające ani głośne dźwięki, ale Ulf
mimo to nie mógł zasnąć i przez cały czas nasłuchiwał kolejnych oznak
obecności Frederika tuż za ścianą.
Rano z nogą Ulfa było już lepiej. Mógł lekko się na niej opierać, nie
krzycząc z bólu. Może to dzięki obecności Frederika. Może Frederik miał
tak silny dar wiary, że dzięki niej posiadał zdolności uzdrawiające. Ulf
wiedział, że tacy ludzie istnieją. Obserwował go ukradkiem, kiedy siedząc
razem przy stole, smarowali chleb. Wyglądał prawie jak anioł. Twarz,
której mimika delikatnie reagowała na dźwięki jazzu płynące z radia,
wrażliwe usta, które właśnie się do niego uśmiechały, te niesamowicie
niebieskie oczy z ich głębokim blaskiem. Ulf zadał mu pytanie, które
chciał zadać od jakiegoś już czasu, o jego stosunek do Boga. Frederik
ściszył radio.
– Mój stosunek do Boga wybiega poza wąskie ramy religii.
– Co masz na myśli?
– Wydaje mi się, że wszyscy bogowie to jedno i to samo –
odpowiedział Frederik. – I że właściwie to takie samo wielkie nic i wielkie
wszystko, jak i my. To, co nazywasz Bogiem, to dla mnie to, co jest w
środku w nas wszystkich lub to, czym jesteśmy.
Ulf poczuł, że robi się blady.
– Cóż to za rodzaj wiary?
– To chyba nie jest żadna wiara – odpowiedział Frederik. – Nie bardzo
mnie to interesuje. Ale podobają mi się pewne elementy filozofii
buddyzmu.
Ulf milczał.
– Chcesz jeszcze kawy? – zapytał chwilę później Frederik.
– Nie, dziękuję. Mam już dosyć kawy.
– Okay. Pomóc ci przy myciu?
– Nie, dziękuję. Od teraz będę sobie radził sam.
Ulf wstał, zaniósł swój kubek i talerz do zlewu i nie patrząc na
Frederika, udał się do łazienki, kulejąc. Podczas gdy Ulf się golił, zapukał
do niego Frederik i krzyknął przez zamknięte drzwi:
– W takim razie idę do domu, okay?
– Świetnie – krzyknął w odpowiedzi Ulf i zauważył w lustrze, jak jego
policzki zrobiły się czerwone ze złości. Czy Frederik musi ciągle mówić
„okay”? Czy musi z siebie robić takiego Amerykanina?
W ciągu następnych dni Ulfa odwiedzała Tove Svart. O wypadku
poinformował ją Frederik. Wprawnymi dłońmi pielęgniarki założyła
Ulfowi bandaż elastyczny wokół zwichniętej kostki i zaleciła zimne okłady
na obolałą łydkę. Była miła i opiekuńcza, ale bardzo zachowawcza.
Sprawiała wrażenie, jakby żyła w swoim świecie. Ulf doceniał jej
obecność, która była tak zupełnie inaczej stonowana i uspokajająca niż
obecność Frederika. Kilka razy przyszło Ulfowi na myśl, że brakuje mu
towarzystwa Frederika, ale to nie mogło być prawdą. Nie można przecież
tęsknić za buddystą, jeżeli samemu jest się chrześcijańskim pastorem. Ulf
zauważył za oknem ostrzyżoną na krótko, jasnowłosą głowę Tove. Kobieta
weszła do domku, wnosząc ze sobą zapach chłodu i mydła lawendowego, i
wszystko znów zdawało się być na właściwym miejscu.
Zresztą wszystko stopniowo wracało do swojego stanu sprzed
wypadku. Dotyczyło to również myśli Ulfa i jego rytmu dnia z czytaniem,
pisaniem i modlitwą. Po kilku tygodniach do pełnej sprawności wróciła
również jego noga. Pewnego popołudnia Ulf wybrał się do lokalnego
sklepu na zakupy. Kiedy schodził po schodach ze swoją siatką, mijał go
dobrze zbudowany mężczyzna w budrysówce, szeroko się do niego
uśmiechając. Zaskoczyło to Ulfa i kiedy uważniej mu się przyjrzał,
zorientował się że to Frederik. Jeszcze bardziej zaskoczyło go to, że po
wymianie kilku zdawkowych zdaniań zaprosił Frederika do siebie na
późny lunch. Frederik zjawił się w szarym golfie. Ulf zwrócił na to uwagę,
ponieważ właśnie ten golf sprawiał, że oczy Frederika wydawały się
prawie czarne. Poza tym Ulf zauważył, że kiedy Frederik opowiadał o
buddyzmie, użył takich pojęć jak: dukkha, karma i nirvana. Ulf zapamiętał
je, ponieważ pojęcia te miały szersze znaczenie filozoficzne, a nie były
wyłącznie egzotycznymi elementami obcej religii. Mimo tego Ulf nie
byłby w stanie powtórzyć, co Frederik właściwie powiedział na temat
buddyzmu. To co zapamiętał, to wzrok Frederika, tak niesamowicie
błyszczący. Zmywając po obiedzie, Frederik drażnił się z Ulfem, że ten
myje naczynia jak typowy, leniwy facet.
– Popatrz na to – triumfował Frederik, wskazując na brzeg talerza. –
Zostawiłeś resztki pasztetu. Jeszcze raz do mycia, leniu!
Ulf śmiał się, ale jednocześnie czuł się nieswojo. W taki sposób jeszcze
nikt do niego, pastora, nie mówił. Próbował odpowiadać w pełnym
pretensji głosem, którego używał wobec niepokornych konfirmantów.
– O, czy teraz rzucisz na mnie klątwę? – spytał Frederik, sprawiając
wrażenie zachwyconego. – Tak, rzuć na mnie klątwę! Zrób to! Zawsze o
tym marzyłem. Marzę o tym, żeby się przekonać, jak to jest być
przeklętym.
Ulf tak się śmiał, że upuścił szczotkę do mycia.
– Głupek. Przecież nie mogę nikogo wykląć. Nie jestem papieżem.
– Oj, serio nie możesz? – prosił rozbawiony Frederik. – Nawet
troszeczkę? A może to zrobisz, jeżeli dam ci całusa?
W tym momencie chwycił go za barki, odwrócił go do siebie, spojrzał
mu głęboko w oczy, po czym schylił lekko głowę i złożył pocałunek na
jego policzku. Ulf poczuł, jak jego twarz ogarnia ciepło aż po linię
włosów. Odwrócił się i pochylił nad zlewem.
– Jesteś całkowicie nieobliczalny – powiedział, starając się, aby jego
słowa brzmiały lekko i zabawnie.
– Naprawdę? – spytał Frederik. Brzmiał poważnie.
Ulf nie odpowiedział, tylko zaczął energicznie szorować kieliszek.
Wtedy Frederik zaczął opowiadać o przeciekającej zmywarce swojego
kolegi, która zalała trzy piętra w jakimś wieżowcu, kiedy był na urlopie.
– To jest moja przewaga – powiedział Ulf, wymachując pomarańczową
plastikową szczotką. – Ja nie przeciekam.
Frederik się śmiał, a Ulf poczuł, że mimo wszystko udało mu się
zachować twarz. Nieco później Frederik wyszedł na zamknięty taras i
wpatrywał się w padający deszcz, którym wiatr ostro uderzał o piasek. Ulf
przyłączył się do niego.
– Uratowałbyś mnie, gdybym się tam znalazł? – zapytał Frederik.
– Na wydmach?
– Nie, głuptasie. W morzu. W niebezpieczeństwie. Półprzytomny z
zimna. Całkiem sam.
– Tak, tak, no jasne – powiedział Ulf. – Tak szybko, jak to możliwe,
popłynąłbym i wyciągnął cię na brzeg.
– I ogrzałbyś mnie? – spytał Frederik, po czym odwrócił się w jego
stronę i trzęsąc się jak prawdziwy rozbitek, rzucił się dramatycznie w jego
ramiona.
– Pewnie tak – roześmiał się Ulf i objął go. Policzek Frederika
przylegał go jego policzka. Poczuł zapach jego skóry – pachniała mydłem,
mężczyzną i czymś, czym pachnie tylko Frederik. Mięśnie Ulfa stały się
rozluźnione i ciepłe. Wiedział, że jeszcze przez chwilę musi zostać w
takiej pozycji. Frederik westchnął, a Ulf czuł, że mięśnie Frederika też
były ciepłe i miękkie. I znowu się to stało. Między udami poczuł silną,
narastającą erekcję. W momencie, kiedy próbował wydostać się z jego
objęć, Frederik przytrzymał go i dotknął jego wzwód swoim wzwodem.
Ulf nie chciał się wycofać. W żadnym razie. Jednak mimo tego jednym
gwałtownym ruchem wyrwał się nagle z objęcia przyjaciela.
– Odejdź – powiedział oschle.
Frederik przytrzymał go swoim ciemnym spojrzeniem.
– Dlaczego, Ulf?
– Idź sobie! – powtórzył z irytacją.
Kiedy Frederika nie było już w domku, Ulf z całej siły uderzył dłonią w
blat stołu. Nie mógł zaakceptować jego zachowania. Co on sobie
wyobrażał? Pewnie nauczył się tego w Stanach, od tych bezczelnych
hipisów. Ulf nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Nie będzie się już z nim
spotykać. To wszystko była wina Frederika. Ulf nigdy by tak nie
zareagował, gdyby Frederik nie zachował się w tak obrzydliwy i bezczelny
sposób. Ulf postanowił, że będzie sam. Będzie się koncentrował na pisaniu
i modlitwie. Nie chciał, żeby cokolwiek go rozpraszało.
Ale kiedy zadzwoniła do niego Tove Svart, nie miał wątpliwości, że
pójdzie na lunch, na który go zaprosiła. Jej głos brzmiał dziwnie, więc
oczywiście nie mógł jej zawieść. Był przecież pastorem – i człowiekiem.
Następnego dnia zapukał do drzwi do smaganego wiatrem domku Tove,
który sprawiał wrażenie tak samo smętnego, jak jej głos. Otworzyła drzwi.
Miała czerwone oczy, ale uśmiechnęła się i zaprosiła go do środka.
Pachniało jedzeniem. Klopsiki, pomyślał Ulf. Potarł ręce z zadowoleniem i
właśnie miał powiedzieć coś miłego o zaproszeniu, kiedy wchodząc do
salonu, zauważył, że przy stole już ktoś siedzi. Ulf stanął jak słup soli. To
nie był po prostu ktoś. To był Frederik.
– Przepraszam, pani Svart, muszę wyjść. Niestety nie mogę… pojawiło
się coś pilnego. Najmocniej przepraszam.
– Ależ pastorze Viig! – powiedziała błagalnie Tove. – Nie może pan
teraz wyjść.
Spojrzała na niego z takim przerażeniem, że jednak usiadł przy stole.
Frederik bez słowa skinął do niego głową. Ulf odpowiedział skinieniem.
Tove spojrzała na nich i zaczęła płakać. Obaj mężczyźni wstali, podeszli
do niej i próbowali ją jakoś uspokoić. Ulf pomyślał, że Frederik jest lepszy
w pocieszaniu, ponieważ wziął Tove w swoje ramiona i zaczął kołysać.
– No już, kochana – powiedział. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Byli więc na ty, pomyślał Ulf. Tove wytarła oczy i przeprosiła.
– Niech pani usiądzie, pani Svart – powiedział Ulf. – Zajmiemy się
wszystkim. Nie musi pani nic robić.
– Oczywiście – zgodził się Frederik. – Zajmiemy się wszystkim.
Obaj wyszli do niewielkich rozmiarów kuchni i przynieśli na stół
półmiski ze śledziami, filetami rybnymi, sałatką z krewetkami i chleb.
– Czuję się jak królowa – powiedziała Tove, próbując się uśmiechnąć.
Obaj zaśmiali się pokrzepiająco. Zaczęli jeść klopsiki, pasztet i
wędliny. Rozmowa szła zaskakująco dobrze. Rozmawiali o Annie
Ladegaard i jej najnowszego powieści, która przypadła do gustu Tove, a
której oni nie znali. Frederik obserwował Ulfa i Tove, którzy siedzieli
naprzeciwko. Przyszło mu na myśl, że są do siebie bardzo podobni. Oboje
mieli blond włosy, niebieskie oczy i intensywne spojrzenie. Oboje mieli
piegi i jasną skórę, choć nie byli bladzi. Sprawiali wrażenie, jakby od
wewnątrz oświetlała ich chęć do życia. Mimo tego, że chęć do życia Tove
w tym momencie była słabsza. Ona naprawdę kochała Jensa i czuła się
nieszczęśliwa, że ich małżeństwo się skończyło. Ale Frederik wiedział, że
ona wkrótce znowu nabierze siły do życia, a jej nowo odzyskana wolność
okaże się dla niej ulgą. Jens był na innym etapie życia niż Tove, gotowy do
tego, aby się ustatkować i założyć rodzinę. Potrzeby Tove, przynajmniej na
teraz, powinny być inne. Frederik zastanawiał się też, czy Ulf sam zdawał
sobie sprawę, ile miał w sobie witalności i pasji. Urząd pastora, który
sprawowano w jego rodzinie od pokoleń, leżał na jego barkach jak ciężki,
zimowy płaszcz, który w ogóle na niego nie pasował. Kiedy Tove wyszła
po ser, Frederik uśmiechnął się do Ulfa. Ulf odwrócił wzrok, podniósł się i
po chwili zniknął w kuchni, żeby pomóc Tove.
Kiedy następnego dnia Ulf zapukał do jego drzwi, Frederik natychmiast
otworzył, jakby na niego czekał.
– Tak dłużej być nie może – powiedział od progu Ulf.
– Ale o co chodzi? – zapytał Frederik.
– O naszą relację. Ona jest całkowicie… – Ulf nie był w stanie
dokończyć zdania.
– Ty też to zauważyłeś? W takim razie bardzo się cieszę – powiedział
Frederik i uśmiechnął się niewyraźnie.
– Nie ma się z czego cieszyć! – zaprotestował Ulf, prawie krzycząc. –
Nie ma? Nie, to wszystko jest kompletnie nienormalne.
– Co masz na myśli? Wyjaśnij mi to, Ulf. – Frederik wydawał się być
nieporuszony.
– My… Wiesz przecież dobrze, o co mi chodzi. Nie muszę ci tego
wyjaśniać!
Nie wiedząc jak, znaleźli się w salonie.
– Nie, nie musisz. Obaj wiemy. To jest wspaniałe.
– Nieprawda! To nienaturalne! – wykrzyczał Ulf. – Zjawiasz się i
zachowujesz się wobec mnie w nienormalny sposób. Nie chcę tego!
– Chcesz, i to jest wspaniałe. Dlaczego nie pozwalasz sobie na to, aby
czerpać radość?
– Przestań! Chcąc cieszyć się życiem, nie można tak po prostu robić, co
ci się podoba. Są pewne zasady.
– Czy mamy cierpieć dla samego cierpienia?
– Nie, ale nie możemy też robić tego, na co tylko mamy ochotę.
Człowiek ma ochotę na wiele rzeczy, których po prostu nie można robić! –
Ulf pocił się ze złości.
– To znaczy, że masz ochotę?
Frederik spojrzał na niego znacząco. Zrobił to nieśmiało, jakby się z
nim drażnił. Ulf był bliski wymierzenia mu policzka.
– No już. Uderz mnie. To byłoby niezłe na początek – powiedział
Frederik.
Ulf spuścił wzrok. Głęboko westchnął. Z wściekłości ściskało go w
podbrzuszu.
– To koniec – powiedział po chwili. – Nie będziemy się już widywać.
Od teraz będziemy się unikać.
– Okay – powiedział Frederik. – Pod jednym warunkiem. Obejmij mnie
na pożegnanie.
– Daj spokój z tymi scenami – powiedział Ulf i pokręcił głową.
– Chodź – powiedział Frederik swoim głębokim głosem i rozłożył
ramiona.
Ulf walczył ze sobą. W końcu Frederik przyciągnął go bliżej siebie i
wtedy Ulf to poczuł: zapach skóry Frederika. Zaczął ulegać, gdzieś w
głębi. Czuł w piersi i w ustach coś, co nie chciało zniknąć, co pragnęło być
bliżej, coraz bliżej Frederika. Oparł głowę na jego klatce piersiowej i
poczuł, że to była najwłaściwsza rzecz, jaka kiedykolwiek się przydarzyła.
Zakręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że za moment zemdleje. Po
chwili Frederik zbliżył ku niemu usta, a Ulf rozchylił wargi i przyjął jego
pocałunek, pożądliwie się w niego wpijając. Zawroty głowy minęły. Teraz
czuł tylko szalejący puls i wszechogarniające uczucie twardniejących
sutków i potężnej erekcji. Przed jego zamkniętymi oczami pojawił się
gorący, ciemnoczerwony kolor. Ulf jedną rękę zanurzył we włosach
mężczyzny, drugą zaś mocno objął jego pośladki, ugniatał je i masował.
Frederik chwycił go za głowę i trzymał zdecydowanie, po czym wsunął
swój język w jego usta, chyba o wiele za głęboko, ale Ulf wydał jęk i
delektował się jego siłą. Frederik lekko rozstawił nogi, a Ulf zaczął
dotykać przez jeansy jego odbytu. Dłonie Frederika były na rozporku Ulfa
i lubieżnie ugniatały okazałe i twarde wybrzuszenie. Po chwili Frederik
rozpiął rozporek Ulfa i uwolnił jego penisa. Ulf ponownie był bliski
omdlenia, bo dotyk męskich dłoni na tej części jego ciała był czymś
absolutnie wspaniałym, najwspanialszym. Dyszał z podniecenia. Frederik
kilka razy przesunął dłonią po jego członku i Ulf musiał w pewnym
momencie odepchnąć tę dłoń, bo czuł, że jeszcze chwila i eksploduje, a nie
chciał zbyt szybko zakończyć tej przyjemności. Jednym ruchem rozsunął
rozporek spodni Frederika i szarpnął za podszewkę wyrywając guzik.
Teraz podbrzusze kolegi było nagie. Obserwował odstającego penisa.
Członek był gruby i bordowy. Ulf nigdy nie widział czegoś bardziej
podniecającego. Chwycił go i delikatnie pociągnął. Następnie lekko
popchnął Frederika i zmusił go, aby przyjął pozycję na czworaka. Ciało
Frederika emanowało ciepłem, pojękiwał.
– Masło. Weź trochę masła – wydyszał Frederik i ruchem głowy
wskazał na stół
Początkowo Ulf nie rozumiał o chodzi. Po chwili jednak już wiedział.
Wyciągnął rękę przez stół, odepchnął z maselnicy pokrywkę, która upadła
z brzękiem. Zanurzył dwa palce w miękkim maśle, po czym rozsmarował
je po jego odbycie, który niczym otwór gębowy ryby wykonywał ruchy
przypominające ssanie. Frederik nabrał dużo powietrza. Ulf wszedł w
niego jednym ruchem, a rozkosz, jaką czuł pod wpływem reakcji
Frederika, była tak olbrzymia, że Ulf zdołał wykonać jeszcze trzy, może
cztery posuwiste ruchy, zanim pierwszy raz w swoim życiu wytrysnął w
ciele innego mężczyzny. Potem wsunął się pod Frederika, który wciąż
pozostawał w pozycji na czworaka, złapał jego członek, dokładnie zlizał z
niego kropelki płynu, a następnie wziął go do ust i ssał namiętnie,
powodując, że Frederik zaczął wykonywać gwałtowne, posuwiste ruchy.
Ulf chwycił go za biodra, przytrzymał go i ssał do momentu, kiedy
Frederik nie mógł już dłużej wstrzymywać wytrysku. Ilość spermy
zaskoczyła Ulfa, ale nie przestawał zbierać jej w gardle, a następnie
połykać, zbierać i znów połykać, podczas gdy Frederik za każdy razem,
kiedy pojawiał się kolejny wytrysk wykrzykiwał imię Ulfa.
– Jesteś w tym naprawdę niezły – przyznał Frederik, kiedy krótko
potem leżeli przed kominkiem, dochodząc do siebie. – Robiłeś to
wcześniej?
– Nie, nigdy – powiedział Ulf.
– W takim razie masz talent – stwierdził, a Ulf zaśmiał się głęboko.
Nie spędzili razem nocy. Ulf wrócił do siebie i jak w letargu próbował
pisać, czytać i modlić się, ale nie był w stanie. Siedział i wpatrywał się
przed siebie. Co chwila wstawał i chodził po pokoju tam i z powrotem.
Chciał myśleć, ale nie był w stanie zebrać myśli, cały jego świat rozsypał
się na drobne kawałki, wszystko było jednym wielkim chaosem.
Jednocześnie czuł olbrzymią radość – a może to było po prostu szczęście?
Wieczorem przygotował sobie posiłek i zjadł, nie wiedząc, co właściwie
spożył. Zostawił w zlewie brudne naczynia, narzucił na siebie płaszcz,
znalazł latarkę i udał się w stronę plaży, gdzie fale w poświacie księżyca
pokazywały swoje białe grzbiety. Zgasił latarkę i chwiejnym krokiem
zaczął iść wzdłuż wody. Idąc tak, nagle zaczął krzyczeć w kierunku morza.
Były to długie, nieartykułowane krzyki, a na jego twarzy osiadały kropelki
morskich fal i chłodziły ją. Oblizał usta, które smakowały solą. Może była
to woda morska, a może sperma Frederika. Ulf zaśmiał się głośno w stronę
nieba. Kiedy wrócił do domku, znowu miał wzwód. Rozebrał się i
masturbował długo i przeciągle, kołysząc się na fotelu bujanym. Kiedy
pojawił się wytrysk, nie złapał spermy w chusteczkę, tylko pozwolił, by
spadała na podłogę, tworząc duże plamy. Kiedy się uspokoił, stanął na
czworaka, schylił się i zlizał spermę z podłogi. Czuł się jak szaleniec i było
mu dobrze w tym stanie.
Następnego dnia ponownie udał się do Frederika. Przyjaciel stał w
kuchni i był czymś zajęty. Podniósł oczy i uśmiechnął się na jego widok.
– Czas włożyć bagietkę do piecyka – powiedział wesoło.
To nieco speszyło Ulfa, a Frederik zaśmiał się lekko, po czym wskazał
na uformowane bagietki ułożone na blasze do pieczenia.
– Piekę pieczywo na śniadanie. Przychodzisz w samą porę.
Ulf uśmiechnął się i poczuł się lekki jak piórko. Frederik wstawił
blachę do pieca i nastawił minutnik.
– Czy masz może w domku swoją sutannę? – zapytał po chwili. Ulf
pokiwał głową. -Mógłbyś ją przynieść? Piszę właśnie o jednym księdzu i
brakuje mi kilku szczegółów związanych z jego strojem.
Ulf wrócił do siebie i wyjął sutannę. Przez moment się wahał, ale w
końcu założył ją, przypiął sobie kryzę i wyszedł ponownie na ścieżkę.
Kiedy znalazł się znowu w domku przyjaciela, Frederik obszedł go
dookoła, badając dokładnie strój pastora. Oglądał kryzę, dotykał tkaniny, z
której była uszyta sutanna i od czasu do czasu robił notatki w notesie. Ulf
obserwował jego zaciśnięte w skupieniu usta. Czuł uważny wzrok
Frederika na swoim ciele. Czuł ogarniające go ciepłe łaskotanie i lekki
dreszcz, ale miał na sobie sutannę, no i przede wszystkim był pastorem, a
to go w pewien sposób ograniczało. Po prostu więc stał. W jednej chwili
ręka Frederika znalazła na jego brzuchu i badawczo przemieszczała się w
dół. Chwilę potem Frederik chwycił ołówek i znowu coś zanotował. Ulf
wstrzymał powietrze, kiedy Frederik położył dłoń na jego brzuchu. Chwilę
później obie ręce unosiły lekko sutannę. Frederik popatrzył na jego buty,
po czym pozwolił, aby sutanna opadła z powrotem na dół. Znowu robił
notatki. Przez sutannę widać był wyraźne wybrzuszenie spowodowane
wzwodem Ulfa. Frederik ponownie zaszedł go od tyłu i znowu podniósł
jego sutannę. Przez moment nic się nie działo, ale już po chwili Ulf poczuł,
że Frederik przykucnął, po czym wślizgnął się pod sutannę. Jego dłonie
przesuwały się w górę łydek i ud Ulfa, a Ulf zaczął drżeć, tak jak wtedy,
kiedy pierwszy raz stał na ambonie. Następnie dłonie Frederika znalazły
się na jego brzuchu i po omacku rozpięły pasek, guzik i zamek
błyskawiczny. Sprawiały wrażenie silnych i mocnych, kiedy ściągały z
niego majtki. Ulf spojrzał w dół i zauważył na podłodze wystający spod
sutanny koniuszek paska od spodni, który przez chwilę wyglądał jak
główka węża. Zaraz jednak przestał cokolwiek dostrzegać, gdy na swoim
lewym pośladku poczuł język Frederika. Język torował sobie pieszczotami
drogę przez szczelinę między pośladkami, po czym wślizgnął się do środka
delikatnym łaskotaniem. Ulf drżał tak mocno, że dzwoniły mu zęby. Język
Frederika znalazł w końcu okrągły otwór i zaczął go powoli pieścić,
wykonując wokół niego równomierne, okrężne ruchy. Następnie wsunął
się do środka, a Ulf wydał śpiewny pomruk. Czuł, jak jego ciało przeszywa
ciepło, ale jednocześnie było w tym uczuciu coś nieokiełznanego i
niebezpiecznego. Jego podbrzusze napięło się w sposób, jakiego nigdy
przedtem nie doświadczył, i chciał poprosić Frederika, aby przestał. Ale
nie był w stanie, bo przyjemność płynąca z tego nowego i nieznanego
doznania zmuszała go do tego, aby pozwolić Frederikowi posuwać się
dalej. Poczuł, że teraz nic już ich nie powstrzyma, bo w tym samym
momencie Frederik wymknął się spod sutanny i zmusił Ulfa, aby stanął na
czworaka, po czym zarzucił mu dół sutanny na plecy. Gwałtownymi
ruchami rozpiął sobie pasek i rozporek, zsunął spodnie, a następnie nałożył
trochę śliny na odbyt Ulfa, po czym chwycił go za biodra i zaczął na niego
napierać. Penis Frederika był twardy i z trudem mieścił się w środku, do
tego stopnia, że Ulf w pierwszej chwili z powodu bólu wydał z siebie jęk.
Frederik chwycił prawą ręką członek Ulfa i zaczął nią wykonywać długie,
posuwiste i mocne ruchy, które po chwili stały się szybsze i bardziej
stanowcze. Przez ciało Ulfa przelały się fale rozkoszy, którym towarzyszył
dźwięk przybijających do brzegu fal, a jego odbyt wydawał odgłos ssania.
Frederik był w środku, wszystko było ciepłe, wypełnione i naładowane
energią do granic możliwości. Aż w końcu to było zbyt wiele, o wiele za
dużo i Ulf poprosił Frederika, aby z niego wyszedł, ale on, nie zważając na
prośby Ulfa, posuwał go coraz mocniej. Odgłosy stosunku, ból i uczucie
przerażenia mieszały się z rozkoszą, która nagle sięgnęła zenitu i
Ane-Marie Kjeldberg Letnicy 2: Historia Ulfa Lust
Letnicy 2: Historia Ulfa przełożył Stefan Nord tutuł oryginał Sommerfolket 2: Ulfs fortælling Copyright © 2017, 2019 Ane-Marie Kjeldberg i LUST Wszystkie prawa zastrzeżone ISBN: 9788726153897 1. Wydanie w formie e-booka, 2019 Format: EPUB 2.0 Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą LUST oraz autora.
Październik 1968 Ulf zamknął drzwiczki piecyka stojącego w gabinecie. Ogień skwierczał i buchał. Pastor dostał urlop od parafian, aby w spokoju mógł napisać swoją książkę o mocy modlitwy. W domku był już od pięciu dni. Zaraz po tym, jak Solbjørg się wyprowadziła, okazało się, że jest z Jensem w ciąży. Jakiś czas później Ulf spotkał ją przypadkiem na placu Kongens Nytorv, tuż przed swoim wyjazdem nad Morze Północne. To spotkanie było dla niego dużym przeżyciem. Przede wszystkim dlatego, że widać było, że Solbjørg jest w ciąży, choć była dopiero w piątym miesiącu. Zamienili ze sobą kilka słów, uprzejmie i w spokoju. Dowiedział się od Solbjørg, że razem z Jensem znaleźli mieszkanie na Frederiksbergu. Ulf pogratulował jej, a ona miło się uśmiechnęła. Czuł ulgę, że to nie on jest ojcem. Poczuł to, kiedy był tam, w mieście. Czuł ulgę również teraz, kiedy myślał o Solbjørg i ich nieudanym małżeństwie. Prawdę mówiąc, całkiem dobrze sobie ostatnio radził. Pisał książkę, czytał Biblię i żywoty świętych, modlił się i znowu wracał do pisania. Od czasu do czasu chodził na spacery na plażę. Nikogo tam nie spotykał. O tej porze roku okolice domków letniskowych świeciły pustkami. Ale tego wieczora, kiedy siedział przy kominku, znowu poczuł jakiś dziwny wewnętrzny niepokój. Był to niepokój, którego nie mógł do końca zdefiniować, ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy uczucie to od czasu do czasu powracało jak nieproszony gość. Było to uczucie pustki, uczucie nieprzystosowania, ale tak nieokreślone i niezrozumiałe, że nie mógł znaleźć na nie odpowiednich słów. Próbował prosić o pomoc Boga, ale to nie pomagało. Niepokój narastał. Pewnego dnia wyszedł z domku. Wiał jesienny wiatr. Na zewnątrz było ciemniej niż się spodziewał. Była pełnia i niebo pokrywały chmury, a przez żółtawe szkła okularów nie był w stanie dostrzec nawet swojej ręki. Pomyślał, że musi kupić latarkę. Krążył po ciemku wokół domku. Wiatr smagał jego twarz i wył pod okapem. Można było odnieść wrażenie, że
uwolniły się wszystkie demony świata. Zatrzymał się na brzegu tarasu. Stąd można było w oddali widać było sąsiedni domek. Było w nim światło. Widocznie Frederik Mørk wrócił do Danii. Dziwne, pomyślał Ulf. O tej porze roku, chyba o wiele przyjemniejszym miejscem dla pisarza jest Nowy Jork. Po chwili uśmiechnął się. Przecież on sam też siedział tutaj, a nie w Kopenhadze. Następnego dnia pracował pilnie od ósmej do w pół do czwartej. Gdy skończył, znowu zaczęła go ogarniać melancholia. Musiał wyjść. To zwykle pomagało. Dzisiaj światło nad plażą było niestety bardzo ciemne, a fale szare nieprzyjemnie groźne ze swoimi białymi grzbietami. Czuł się coraz gorzej. Wtedy, w oddali plaży zauważył jakąś postać. Wyraźnie to był mężczyzna, wysoki, wyprostowany, wąski w biodrach i szeroki w barkach. Dopiero, kiedy był już całkiem blisko, Ulf rozpoznał, że to jego sąsiad Frederik. Latem Frederik często odwiedzał go po tym, jak Ulf stracił przytomność. Siedział przy nim w szpitalu, a potem przychodził do niego do domku. To również on zajął się Ulfem tamtego wieczora, kiedy odeszła od niego Solbjørg. Latem Frederik był opalony i nosił lekkie ubrania, a teraz Ulf zobaczył obcego, bladego, sztywnego mieszczucha, chociaż miał teraz dłuższe włosy. Ulfowi nie podobała się ta fryzura na Beatlesa. Surowa twarz Frederika nagle nabrała łagodnego wyrazu, kiedy pojawił się na niej uśmiech. – No proszę! Czy to pan, panie Viig? Nie poznałem pana. To chyba przez to grube ubranie. – Wzajemnie, panie Mørk, wzajemnie – powiedział radośnie Ulf, ale natychmiast pomyślał, że jego ton był zbyt serdeczny, a przystojącą pastorowi powagę zastąpił zbyt szeroki uśmiech. Odchrząknął więc i spoważniał, próbując przybrać dostojny wyraz twarzy. – Cóż pan tu porabia o tej porze roku? – zapytał Frederik. Ulf wyjaśnił, że pisze książkę. – No to płyniemy na tej samej łodzi – uśmiechnął się Frederik. Ulf pokiwał głową, ale nie bardzo wiedział, co ma odpowiedzieć. Frederik pisał neorealistyczne powieści kryminalne, które tłumaczone były na norweski i szwedzki, a jedna z nich ostatnio ukazała się także w przekładzie angielskim. Ulf jednak nigdy nie czytał powieści kryminalnej.
– Może wpadnie pan do mnie jutro wieczorem? – zaproponował Frederik Mørk. – Moglibyśmy razem zjeść. – Chętnie – wyrwało się z ust Ulfa, ale zaraz pożałował, że w porę nie ugryzł się w język. Dlaczego miałby odwiedzić Mørka? Przecież prawie w ogóle go nie znał. Zamiast chodzić po ludziach, powinien skupić się na książce. Ale teraz było już za późno, więc kiedy Mørk zaproponował godzinę siódmą, Ulf zgodził się i tylko podziękował za zaproszenie. Kiedy ostatnio był u Frederika, domek należał jeszcze do jego zmarłej ciotki. Był wtedy dość ascetycznie urządzony z przymocowanymi do ściany ławkami, ozdobiony zasuszonymi muchami na parapecie, kilkoma półkami ze starymi, znalezionymi pewnie przez poprzednie pokolenia muszlami ślimaków i kamieniami. Teraz domek wyglądał całkowicie inaczej. Pod jedną ścianą stała leżanka, przy drugiej kanapa Børge Mogensena, firanki były ułożone w fałdy w różnych odcieniach niebieskiego. W części jadalnianej stał stół z surowej sosny z kafelkami w abstrakcyjne wzory oraz niebieskie krzesła, które idealnie pasowały do jednego z kolorów, jakie znajdowały się na kafelkach. Komoda była za to jasnozielona i miała taki sam rodzaj zawiasów, jak leżanka. Ulf nigdy wcześniej nie widział takiego pomieszania kolorów i wzorów. Z pewnością było to popularne w Nowym Jorku, ale jakże chaotyczne sprawiało to wrażenie. Było to na swój sposób nieokiełznane. – Podoba się panu? – zapytał Frederik, który miał na sobie golf w takim samym kolorze, jak najbardziej dyskretny odcień niebieskich zasłon. – Jest to bardzo… oryginalne – odpowiedział Ulf. Frederik spojrzał na niego krzywo, ale nic nie powiedział. Miał wystające, ostro zarysowane kości policzkowe, długie, wywinięte rzęsy i ściśnięte usta. Ulf odniósł wrażenie, że powiedział coś nieodpowiedniego młodemu arystokracie z dalekich stron. Było mu wstyd, bo zdobył się tylko na coś tak naciąganego i ogólnikowego. Frederik spostrzegł zakłopotanie Ulfa i wtedy w jego oczach pojawił się błysk. Zaśmiał się. – Jest pan dyplomatą, panie Viig. To piękna cecha. W domku pachniało jedzeniem i już po chwili mężczyźni siedzieli przy stole, delektując się gorącym, wieczornym posiłkiem. – To Hunter’s Stew – wyjaśnił Frederik. – Tajemnicą tej potrawy jest
mięso zająca, bekon i mnóstwo kwaśniej śmietany. Ulfowi smakowało. Odkąd odeszła Solbjørg, Ulf żywił się zapasem mielonki konserwowej Jaka-bov i warzywami z puszki w towarzystwie ziemniaków. – Gotuje panu żona? – zapytał, wypiwszy łyk zimnego piwa Tuborg. – Czy gotuje mi żona? – powtórzył ze zdziwieniem Frederik, podnosząc lekko jedną brew. – Nie, nie mam żony. A gotuję sam. Wykonywanie praktycznych czynności od czasu do czasu dobrze wpływa na mózg. Dobrze wpływa na mózg…, pomyślał Ulf. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Owszem, dobrze czasem na przykład porąbać drewno. Ale przede wszystkim dlatego, że w ten sposób ma się trochę aktywności fizycznej. Ale zajęcia kobiece? Kobiety przecież je uwielbiają. Chociaż właściwie Solbjørg raczej nigdy nie sprawiała wrażenia, że lubi to robić. Zawsze go to dziwiło, bo czy kobiety już od dziecka właśnie nie cieszą się na to, że będą mogły kiedyś wykonywać takie prace? Czy celem życiowym i powołaniem kobiet nie jest właśnie posiadanie domu, o który mogą dbać? – Gotuje pan również, kiedy jest pan w Stanach? – zapytał. – Oczywiście, że tak. – Dla mnie zawsze gotowała Solbjørg – powiedział Ulf. – Również wtedy, kiedy jeździła na występy do teatrów? – zapytał Frederik. Ulf pokiwał głową. – Zostawiała mi gotowe jedzenie do podgrzania. Frederik znowu spojrzał na niego krzywo i nie powiedział ani słowa. Ulf czuł się nieswojo. Dziwiło go to. Nigdy nie czuł się w taki sposób, kiedy był w towarzystwie innych ludzi. Był raczej pewnym siebie mężczyzną. Wiedział, że jego życie jest takie, jakie być powinno. Pochodził z rodziny pastorów piastujących tę funkcję od kilku pokoleń i on również został pastorem, tak jak tego oczekiwano. Czasami miał pewne wątpliwości, ale nigdy nikomu się z tego nie zwierzał. Frederik po chwili zlitował się nad nim. Uśmiechnął się. – Tę potrawę zawsze przygotowuje mój przyjaciel Anglik, James. Nauczyłem się jej od niego. Ale zdobycie zająca nie było łatwe.
Żywo gestykulując, Frederik opowiadał o pewnym mało wyrozumiałym rzeźniku z Fjerritslev i niezbyt rozmownym leśniczym, który urzędował w gabinecie wypełnionym porożami, oraz o jeszcze mniej rozmownym biegaczu w składziku z martwymi zwierzętami na hakach zwisających z sufitu. Jego historia rozbawiła Ulfa tak bardzo, że nie mógł przestać się śmiać. Potem rozmowa przeszła na śmierć Kennedy’ego. – John F. Kennedy był politykiem, wobec którego miałem duże oczekiwania – dodał Frederik. – A do tego był bardzo przystojny. – Kiwał w zamyśleniu głową, po czym spojrzał na Ulfa. – Wie pan, że jest pan do niego odrobinę podobny? – Ja? – Tak, ma pan identyczny kolor włosów, taką samą jasną cerę, taki sam kolor oczu, taki sam kształt twarzy. – O, zaskoczył mnie pan – powiedział Ulf. Ale to, co najbardziej go zaskoczyło, to sposób, w jaki mężczyzna opowiadał o wyglądzie innego mężczyzny. To, że Frederik w ogóle zwracał uwagę na takie szczegóły. – Pan z kolei bardzo przypomina Rudolfa Nureyeva – wyrzucił z siebie Ulf. – To zawsze powtarzała moja żona – dodał, aby ratować sytuację. – Naprawdę? Cóż za komplement – powiedział Frederik, demonstracyjnie przechylając głowę w tak kokieteryjny sposób, że znów rozśmieszył tym Ulfa. Rozmowa ciągnęła się dalej od przestawień baletowych poprzez Andy’ego Warhola aż do Grundtviga. Ulf nie mógł sobie przypomnieć, jak właściwie zeszli na ten temat. Potem, siedząc przy odkrytym kominku, jedli szarlotkę i rozmawiali o morzu, którego odgłosy słychać było nawet w domku. Ulf przypomniał sobie, że Solbjørg opisywała oczy Frederika jako lazurowe, i wtedy uważał, że to była jakaś naiwna, wynikająca z zauroczenia bzdura, ale teraz w blasku ognia zauważył, że Solbjørg miała rację. Frederik miał naprawdę wyjątkowo niebieskie oczy. Ale Ulf o tym nie wspomniał. Zamiast tego mówił o malarzach ze Skagen i sposobach, w jakie przedstawiali na swoich obrazach morze. Wielokrotnie wtrącał przy tym słowo „lazurowy”, przez co Frederik zaczął się z kolei zastanawiać, czy Dziewica Maryja na wszystkich obrazach zawsze miała niebieską
szatę. – Powinno się ją malować na pomarańczowo – stwierdził, dolewając koniak do ich kieliszków. – Pan chyba nie jest cały pomarańczowy – powiedział Ulf i znowu wybuchnął śmiechem, zarażając nim Frederika. Śmiali się tak, że dzwoniły szyby w oknach. Ulf znowu zaczął się zastanawiać nad swoim zachowaniem. Zwykle nie był taki beztroski. Wyszedł do siebie dopiero o pierwszej. Zapomniał nawet o swojej wieczornej modlitwie, której nigdy nie opuszczał. Kiedy obudził się następnego dnia, było dziwnie jasno. Podniósł głowę, żeby spojrzeć na budzik, ale nie miał siły i po chwili ponownie opuścił głowę na poduszkę. Bolała go głowa. Powoli, z zamkniętymi oczami, wracał myślami do wczorajszego wieczora. Musiał mieć kaca. Jęczał. Nagle zerwał się na równe nogi. Był przecież umówiony z Frederikiem. Czyżby było już za późno? Znalazł budzik, który się przewrócił, i szybko przekręcił go w swoją stronę. Dzięki Bogu, dopiero w pół do dziesiątej, a byli umówieni na wspólny spacer na jedenastą. – Dziękuję za wczorajsze spotkanie – powiedział Frederik, kiedy spotkali się przy Havstien. – To był fantastyczny wieczór – dodał, uśmiechając się, a Ulf poczuł, że mały kac był rozsądną ceną, którą zapłacił. – Wziąłem ze sobą fragment mojego ostatniego tekstu – powiedział po chwili Frederik. – Może miałby pan ochotę go dla mnie zrecenzować? Moglibyśmy usiąść sobie tam, pod starym bunkrem i spojrzeć na to razem. – Wskazał w kierunku odległego punktu leżącego na południu. – Jeżeli oczywiście ma pan ochotę? – Chętnie. A tak przy okazji, może przejdziemy na ty, panie Mørk? – spytał Ulf. – Z przyjemnością – powiedział Frederik. – Myślałem o tym przez cały wieczór, ale nie chciałem być tym, który zaproponuje to pierwszy. Jestem przecież młodszy. – Znowu się uśmiechnął i wyciągnął rękę. – Jestem Frederik. – Ulf – powiedział, ściskając mu dłoń. Szli dalej, trochę rozmawiając, to znów milcząc. Od czasu do czasu Frederik wskazywał na rozgwiazdę, a Ulf na skurczone, żelowe plamy
meduz. Frederik opowiadał o swoich spacerach po Central Parku, co z kolei przypomniało Ulfowi o jego nocnych wędrówkach po Kopenhadze, kiedy był młodym studentem. – Co rusz spotykałem tych samych pijaków i prostytutki. Niektórzy z nich mnie rozpoznawali i miło pozdrawiali, co mnie bardzo dziwiło – wspominał Ulf. – Czy zdarzyło ci się kiedyś skorzystać z usług dziwki? – zapytał Frederik. Słowo „dziwka” poruszyło Ulfa. Nie powinno się używać takiego języka. – Nie – odpowiedział. – Nigdy nie pociągały mnie tego typu kobiety. – Mnie też nie – powiedział Frederik i uśmiechnął się tak delikatnie, że jego uśmiech był prawie niewidoczny. Ulf milczał i rozmyślał nad tym, jak wspaniale byłoby mieć przyjaciela. Takiego, który też zajmowałby się pisaniem. Nie miał zbyt wielu przyjaciół. Zazwyczaj był po prostu pastorem, tym, kto znajdował się trochę ponad innymi lub u ich boku. Uważał, że bycie pastorem to bardzo wyczerpujące zajęcie. Nie przychodziło mu to tak łatwo, jak jego ojcu czy stryjom. Musiał być stale bardzo skoncentrowany, co oznaczało, że nie było już miejsca na inne rzeczy. Tak samo zapomniał skupić się na tym, gdzie w tym właśnie momencie się znalazł. Nie bardzo wiedział, co tak naprawdę się stało, ale nagle klęczał na jednym z kamieni z silnym bólem lewej kostki i łydki. Frederik podał mu rękę, aby pomóc mu wstać, ale Ulf nie mógł stanąć na lewej stopie. Na szczęście nie odeszli zbyt daleko od domków letniskowych, a do tego Frederik był wysokim i silnym mężczyzną, na którym Ulf mógł się wesprzeć, by dokuśtykać do domku. W tym momencie Ulf przypomniał sobie Solbjørg, która upadając, rozcięła sobie rękę o kawałek małży. Stało się to dokładnie na tej samej plaży. Jego żonie pomógł wtedy doktor Svart, z którym teraz oczekiwała dziecka. Wygląda na to, że ta plaża ma to do siebie, że na niej i przez nią ludzie upadają. Sprawia, że o wiele za blisko zbliżamy się do obcych, a nasze życie zmienia się o 180 stopni. No tak, ale w tym przypadku jedno jest pewne: to zdarzenie nigdy niczego nie zmieni. Nie było nic miłego w tym, że ktoś musiał mu w taki sposób pomóc. Frederik pachniał wodą po
goleniu, wilgotnym płaszczem i świeżym potem. Ulf wyczuwał ten zapach, gdy podtrzymywany przez niego pozwalał się prowadzić do domku. – Zobaczmy, co się stało – powiedział Frederik, kiedy udało mu się wprowadzić Ulfa do salonu i posadzić go z nogami uniesionymi do góry. Podwinął jego nogawki i zaczął ostrożnie się przypatrywać kontuzji. – Wydaje mi się, że to zwichnięcie kostki – powiedział, obmacując delikatnie nogę. – I nadwyrężenie mięśnia łydki – dodał po chwili, podczas gdy Ulf próbował ukryć ból. Zamknął na chwilę oczy. Naprawdę go bolało. – Czy mam wezwać Tove? – zapytał Frederik, przykrywając jego nogi kocem. – Tove? – Byłą żonę Svarta. Ona jest pielęgniarką. Jest teraz u siebie w domku, tam wyżej. – Nie, raczej nie – zaprotestował Ulf, przez co sprawił wrażenie tak przerażonego, że był na siebie zły. Frederik obserwował go wzrokiem arystokraty. – Zaparzę herbatę – powiedział, wychodząc do kuchni, ale zatrzymał się: – Aha, mam przecież ten fragment tekstu, o którym ci wspominałem. Mogę ci go przeczytać? Mógłbyś nad nim pomyśleć, kiedy będę parzył herbatę. Zastanawiam się, czy tekst nie jest przypadkiem za ostry dla przeciętnych duńskich czytelników. – Grzebał w wewnętrznej kieszeni płaszcza, który leżał przewieszony przez krzesło. – Za ostry? To znaczy jest tam dużo agresji? – spytał Ulf. – Nie, wcale. – No to czytaj. Frederik nachylił się nad kartką papieru, po czym znów spojrzał na Ulfa. – Rzecz dotyczy osiemnastoletniego chłopca, który odwiedza swoją ciotkę. Potem dochodzi do morderstwa, ale nie o to tutaj chodzi – wyjaśnił i zaczął czytać: – David miał na sobie tylko majtki, ale chciał napić się wody. Była noc, a ciotka Lise spała, więc nie musiał zakładać na siebie szlafroka. Miał już wejść do kuchni, kiedy otworzyły się drzwi sypialni i
stanęła w nich ciotka. Stała tam tak, jak ją Pan Bóg stworzył. Oczy Davida prześliznęły się po jej nagim ciele oświetlonym poświatą letniej nocy. Nie kontrolował swojego rozbieganego wzroku. Widział wszystko. Ciężkie piersi, których sutki były zaskakująco brązowe, brzuch z ciemnym wgłębieniem pępka, okrągłe, mocne uda. I ciemny trójkąt między nimi. Nie kontrolował również swojego członka, który nagle nabrzmiał, sprawiając wrażenie twardego guza, który wypychał jego kraciaste majtki. Cała ta sytuacja wyglądała pewnie trochę zabawnie, ale Davida w tej chwili to nie śmieszyło. Czuł się wspaniale i całkiem naturalnie, ale był również zawstydzony. „Na co tak patrzysz?”, spytała ciotka ciężkim głosem. „Na nic.” „Nie kłam, Davidzie,” powiedziała i podeszła bliżej. „Wiesz, w przyjaźni wszyscy są równi. A my jesteśmy przecież przyjaciółmi, prawda Davidzie?” „Tak,” wymamrotał zachrypniętym głosem. „Zdejmij majtki, żebym ja też mogła cię zobaczyć,” powiedziała. Zawahał się. Ciotka podeszła do niego. Zaczęła gładzić jego ciało, ciepłe, suche, zadbane i czyste. Jej piersi lekko drżały. Po chwili zdjęła z niego majtki i uwolniła jego członka. Nic nie było bardziej naturalne, a David nie stawiał oporu. Członek lekko się kołysał. Frederik skończył czytać i podniósł oczy znad kartki. Ulf odchrząknął. – A dalej? – To wszystko – powiedział Frederik. – Reszty czytelnik musi się domyślić. W następnej scenie budzą się razem w jej łóżku – dodał, po czym zniknął w kuchni. Ulf odchylił głowę do tyłu i wypuścił powietrze. Wstyd, który odczuwał, był nie do zniesienia. Trzęsącymi rękoma poprawiał koc, układał go, starając się ukryć zdradę swojego ciała, nad którym nie panował. Erekcję, silną i bujną. Słyszał, jak Frederik podśpiewuje sobie w kuchni, a erekcja wciąż napinała spodnie do granic. – Masz może ochotę na więcej? – spytał Frederik, wchodząc do pokoju w herbatą. – Więcej? – spytał Ulf. Tętno rozsadzało mu skroń. – Tak, o Davidzie i Lise. – Nie, nie, to wystarczy – powiedział Ulf, poprawiając sobie koc. – No więc co myślisz? Nie za ostre?
– Nie, przecież dzisiaj tego typu teksty są w literaturze zupełnie dozwolone, więc chyba nikt nie powinien mieć z tym problemu. Frederik uważnie mu się przyglądał. Jego oczy błyszczały. Po chwili uśmiechnął się lekko. – Dziękuję, przyjacielu – powiedział. Serce Ulfa waliło z całej siły. – Nie wyglądasz najlepiej – zauważył Frederik. – Bardzo cię boli? – Tak – odpowiedział Ulf. Ból był chyba wiarygodną wymówką stanu, w jakim się teraz znajdował. – Zrobię ci masaż – powiedział Frederik, ściągając z Ulfa koc. Ulf poczuł lekki dreszcz, kiedy jego nowy przyjaciel ponownie dotknął jego nogawek i zaczął je podciągać. – Będę delikatny – uspokoił go Frederik ściszonym głosem. Następnie usiadł w rozkroku na podnóżku, delikatnie podniósł uszkodzoną stopę Ulfa, ułożył ją na swoim biodrze i zaczął ją gładzić. Przecież on w ogóle nie masuje, pomyślał Ulf z zamkniętymi oczami. On głaszcze. Czuł, jak męskie palce bawią się owłosieniem na jego łydkach. Co dziwne, to działało, niespodziewanie dobrze działało. Być może Frederik posiadał zdolności uzdrowicielskie. Tak, to na pewno było to. Pewnie był bardzo wierzącą osobą. To musiało mieć z tym związek. Ulf lekko westchnął. – Lepiej? – zapytał Frederik ściszonym głosem. – Tak, to pomaga – powiedział Ulf. Wciąż leżał spokojnie z zamkniętymi oczami. Dotyk Frederika nie tylko łagodził jego ból. Czuł, jak całe ciało przejmuje jakieś dziwne ciepło, podczas gdy wszystkie zmysły były skoncentrowane na zabiegu, który wykonywał Frederik. Ledwo słyszalny odgłos palców przesuwających się po skórze, uczucie delikatnej pieszczoty, zapach Frederika, dźwięk jego oddechu. Znowu dostał pełnej erekcji. To na pewno celibat sprawił, że jest tak wrażliwy na wszystko. Jego ciało bez wątpienia tęskniło za dotykiem kobiecych dłoni, za ciałem kobiety. Musiał poprosić Frederika, by przestał. Siedział, dotykając swoich palców. Erekcja była ciepła i delikatnie go łaskotała, jakby domagała się uwolnienia. Myśl o tym przerażała go, ale jednocześnie wypełniała rozkoszą. Chciał jeszcze przez chwilę poczuć na
sobie zręczne palce Frederika. W tym momencie Frederik odsunął dłonie i wstał. – Napalę ci w kominku – powiedział. Potem podgrzał dla Ulfa zupę z puszki i postawił ją obok niego na stole razem z talerzem i kilkoma kromkami chleba. Frederik milczał i był tak poważny, że Ulf nie wiedział, co ma powiedzieć. – Do widzenia – odezwał się w końcu Frederik. Zanim Ulf zdążył mu odpowiedzieć, już go nie było. W domku zrobiło się bardzo cicho. Przez resztę dnia Ulf siedział lub leżał w salonie. Od czasu do czasu gramolił się do kuchni, żeby dolać sobie herbaty, a kilka razy udało mu się nawet pokonać schody w drodze do toalety. Niestety, noc okazała się wyzwaniem. Tuż przed snem okazało się, że praktycznie nie może chodzić i musiał zrezygnować z wejścia po schodach do sypialni. Słaniał się na nogach. Z trudem poruszał się po krótkich schodkach przed drzwiami kuchennymi, więc zamiast z kuchni korzystał ze starej, prymitywnej łazienki i toalety w komórce. Potem trzęsąc się, ciężko opadał na łóżko w pokoju gościnnym. Silny wiatr uderzał piaskiem i świstał samotnością o szybę. Po raz drugi w tym roku Ulf zapłakał. Ogarnęło go niepokojące przeczucie, że jeszcze wiele razy zapłacze tej jesieni. Następnego dnia stan jego nogi jeszcze się pogorszył. Nie zastanawiając się długo, Ulf otworzył okno i krzyknął do jakiegoś rybaka przejeżdżającego na rowerze w kierunku osady rybackiej, prosząc, aby poszedł po Frederika. Frederik zjawił się szybko i już po chwili w domku rozchodził się zapach kawy i jajecznicy. Ulfowi co najmniej o kilka stopni poprawił się nastrój, kiedy siedzieli obaj przy stole, jedząc i rozmawiając o tym i owym. Spędzili razem cały dzień. Przez większość czasu każdy z nich zajmował się swoimi sprawami, ale od czasu do czasu zamieniali ze sobą kilka słów, a Ulf czuł pewnego rodzaju błogostan, jakiego nie odczuwał już od wielu lat. Po lunchu, gdy Frederik stanął na chwilę w otwartych drzwiach i obserwował okolicę, Ulf miał okazję swobodnie mu się przyjrzeć. Był tak przystojny, że trudno było od niego oderwać wzrok. Tak pewnie patrzyły na niego kobiety, pomyślał Ulf. Frederik odwrócił się, a Ulf pośpiesznie spojrzał w inną stronę. Czuł na sobie oczy przyjaciela, ale nie podniósł wzroku. Skupił się na swojej książce.
Wieczorem, kiedy siedzieli przy kominku z kieliszkiem koniaku, który przyniósł ze sobą Frederik, Ulf zapytał go o amerykańskie kobiety. – Wyobrażam sobie, że może są bardziej chłopięce niż Dunki – dodał. – Nie wiem – odpowiedział Frederik. – Mają wyższy tembr głosu niż Dunki i więcej się śmieją, ale poza tym chyba są dosyć kobiece. Ale szczerze mówiąc, nie znam aż tak dobrze Amerykanek. Nigdy z żadną nie żyłem. Ulf pokiwał głową. – A co? Podobają ci się chłopczyce? – zapytał Frederik. – Niee – odpowiedział Ulf. – To tylko takie wyobrażenie, jakie miałem na temat Ameryki. Zamyślił się. Podobało mu się to, że Solbjørg była taka silna i ładnie zbudowana. Miała wysportowane ciało tancerki, chociaż trzeba przyznać, że było w niej również coś bardzo kobiecego i delikatnego. – Najpierw byliśmy z Solbjørg przyjaciółmi – powiedział po chwili. – Byliśmy naprawdę dobrymi przyjaciółmi. Ale w pewnym momencie się oświadczyłem i się pobraliśmy. Moi rodzice od dawna nalegali, żebym znalazł sobie żonę. Frederik spojrzał na niego uważnie i lekko odchylił głowę do tyłu. Ulf milczał. – Zostanę na noc – powiedział Frederik chwilę później. – Ktoś musi ci pomóc przy wychodzeniu do toalety i tak dalej. Będę spał na sofie. Tak też się stało, a Ulf leżał w pokoju gościnnym i nie mógł zasnąć, ponieważ tuż za ścianą był salon, w którym spał jego gość. Ulf słyszał, jak Frederik odchrząkuje, słyszał też lekkie skrzypienie sprężyn sofy, kiedy się przekręcał. To nie były żadne przeszkadzające ani głośne dźwięki, ale Ulf mimo to nie mógł zasnąć i przez cały czas nasłuchiwał kolejnych oznak obecności Frederika tuż za ścianą. Rano z nogą Ulfa było już lepiej. Mógł lekko się na niej opierać, nie krzycząc z bólu. Może to dzięki obecności Frederika. Może Frederik miał tak silny dar wiary, że dzięki niej posiadał zdolności uzdrawiające. Ulf wiedział, że tacy ludzie istnieją. Obserwował go ukradkiem, kiedy siedząc razem przy stole, smarowali chleb. Wyglądał prawie jak anioł. Twarz, której mimika delikatnie reagowała na dźwięki jazzu płynące z radia,
wrażliwe usta, które właśnie się do niego uśmiechały, te niesamowicie niebieskie oczy z ich głębokim blaskiem. Ulf zadał mu pytanie, które chciał zadać od jakiegoś już czasu, o jego stosunek do Boga. Frederik ściszył radio. – Mój stosunek do Boga wybiega poza wąskie ramy religii. – Co masz na myśli? – Wydaje mi się, że wszyscy bogowie to jedno i to samo – odpowiedział Frederik. – I że właściwie to takie samo wielkie nic i wielkie wszystko, jak i my. To, co nazywasz Bogiem, to dla mnie to, co jest w środku w nas wszystkich lub to, czym jesteśmy. Ulf poczuł, że robi się blady. – Cóż to za rodzaj wiary? – To chyba nie jest żadna wiara – odpowiedział Frederik. – Nie bardzo mnie to interesuje. Ale podobają mi się pewne elementy filozofii buddyzmu. Ulf milczał. – Chcesz jeszcze kawy? – zapytał chwilę później Frederik. – Nie, dziękuję. Mam już dosyć kawy. – Okay. Pomóc ci przy myciu? – Nie, dziękuję. Od teraz będę sobie radził sam. Ulf wstał, zaniósł swój kubek i talerz do zlewu i nie patrząc na Frederika, udał się do łazienki, kulejąc. Podczas gdy Ulf się golił, zapukał do niego Frederik i krzyknął przez zamknięte drzwi: – W takim razie idę do domu, okay? – Świetnie – krzyknął w odpowiedzi Ulf i zauważył w lustrze, jak jego policzki zrobiły się czerwone ze złości. Czy Frederik musi ciągle mówić „okay”? Czy musi z siebie robić takiego Amerykanina? W ciągu następnych dni Ulfa odwiedzała Tove Svart. O wypadku poinformował ją Frederik. Wprawnymi dłońmi pielęgniarki założyła Ulfowi bandaż elastyczny wokół zwichniętej kostki i zaleciła zimne okłady na obolałą łydkę. Była miła i opiekuńcza, ale bardzo zachowawcza. Sprawiała wrażenie, jakby żyła w swoim świecie. Ulf doceniał jej obecność, która była tak zupełnie inaczej stonowana i uspokajająca niż obecność Frederika. Kilka razy przyszło Ulfowi na myśl, że brakuje mu
towarzystwa Frederika, ale to nie mogło być prawdą. Nie można przecież tęsknić za buddystą, jeżeli samemu jest się chrześcijańskim pastorem. Ulf zauważył za oknem ostrzyżoną na krótko, jasnowłosą głowę Tove. Kobieta weszła do domku, wnosząc ze sobą zapach chłodu i mydła lawendowego, i wszystko znów zdawało się być na właściwym miejscu. Zresztą wszystko stopniowo wracało do swojego stanu sprzed wypadku. Dotyczyło to również myśli Ulfa i jego rytmu dnia z czytaniem, pisaniem i modlitwą. Po kilku tygodniach do pełnej sprawności wróciła również jego noga. Pewnego popołudnia Ulf wybrał się do lokalnego sklepu na zakupy. Kiedy schodził po schodach ze swoją siatką, mijał go dobrze zbudowany mężczyzna w budrysówce, szeroko się do niego uśmiechając. Zaskoczyło to Ulfa i kiedy uważniej mu się przyjrzał, zorientował się że to Frederik. Jeszcze bardziej zaskoczyło go to, że po wymianie kilku zdawkowych zdaniań zaprosił Frederika do siebie na późny lunch. Frederik zjawił się w szarym golfie. Ulf zwrócił na to uwagę, ponieważ właśnie ten golf sprawiał, że oczy Frederika wydawały się prawie czarne. Poza tym Ulf zauważył, że kiedy Frederik opowiadał o buddyzmie, użył takich pojęć jak: dukkha, karma i nirvana. Ulf zapamiętał je, ponieważ pojęcia te miały szersze znaczenie filozoficzne, a nie były wyłącznie egzotycznymi elementami obcej religii. Mimo tego Ulf nie byłby w stanie powtórzyć, co Frederik właściwie powiedział na temat buddyzmu. To co zapamiętał, to wzrok Frederika, tak niesamowicie błyszczący. Zmywając po obiedzie, Frederik drażnił się z Ulfem, że ten myje naczynia jak typowy, leniwy facet. – Popatrz na to – triumfował Frederik, wskazując na brzeg talerza. – Zostawiłeś resztki pasztetu. Jeszcze raz do mycia, leniu! Ulf śmiał się, ale jednocześnie czuł się nieswojo. W taki sposób jeszcze nikt do niego, pastora, nie mówił. Próbował odpowiadać w pełnym pretensji głosem, którego używał wobec niepokornych konfirmantów. – O, czy teraz rzucisz na mnie klątwę? – spytał Frederik, sprawiając wrażenie zachwyconego. – Tak, rzuć na mnie klątwę! Zrób to! Zawsze o tym marzyłem. Marzę o tym, żeby się przekonać, jak to jest być przeklętym. Ulf tak się śmiał, że upuścił szczotkę do mycia.
– Głupek. Przecież nie mogę nikogo wykląć. Nie jestem papieżem. – Oj, serio nie możesz? – prosił rozbawiony Frederik. – Nawet troszeczkę? A może to zrobisz, jeżeli dam ci całusa? W tym momencie chwycił go za barki, odwrócił go do siebie, spojrzał mu głęboko w oczy, po czym schylił lekko głowę i złożył pocałunek na jego policzku. Ulf poczuł, jak jego twarz ogarnia ciepło aż po linię włosów. Odwrócił się i pochylił nad zlewem. – Jesteś całkowicie nieobliczalny – powiedział, starając się, aby jego słowa brzmiały lekko i zabawnie. – Naprawdę? – spytał Frederik. Brzmiał poważnie. Ulf nie odpowiedział, tylko zaczął energicznie szorować kieliszek. Wtedy Frederik zaczął opowiadać o przeciekającej zmywarce swojego kolegi, która zalała trzy piętra w jakimś wieżowcu, kiedy był na urlopie. – To jest moja przewaga – powiedział Ulf, wymachując pomarańczową plastikową szczotką. – Ja nie przeciekam. Frederik się śmiał, a Ulf poczuł, że mimo wszystko udało mu się zachować twarz. Nieco później Frederik wyszedł na zamknięty taras i wpatrywał się w padający deszcz, którym wiatr ostro uderzał o piasek. Ulf przyłączył się do niego. – Uratowałbyś mnie, gdybym się tam znalazł? – zapytał Frederik. – Na wydmach? – Nie, głuptasie. W morzu. W niebezpieczeństwie. Półprzytomny z zimna. Całkiem sam. – Tak, tak, no jasne – powiedział Ulf. – Tak szybko, jak to możliwe, popłynąłbym i wyciągnął cię na brzeg. – I ogrzałbyś mnie? – spytał Frederik, po czym odwrócił się w jego stronę i trzęsąc się jak prawdziwy rozbitek, rzucił się dramatycznie w jego ramiona. – Pewnie tak – roześmiał się Ulf i objął go. Policzek Frederika przylegał go jego policzka. Poczuł zapach jego skóry – pachniała mydłem, mężczyzną i czymś, czym pachnie tylko Frederik. Mięśnie Ulfa stały się rozluźnione i ciepłe. Wiedział, że jeszcze przez chwilę musi zostać w takiej pozycji. Frederik westchnął, a Ulf czuł, że mięśnie Frederika też były ciepłe i miękkie. I znowu się to stało. Między udami poczuł silną,
narastającą erekcję. W momencie, kiedy próbował wydostać się z jego objęć, Frederik przytrzymał go i dotknął jego wzwód swoim wzwodem. Ulf nie chciał się wycofać. W żadnym razie. Jednak mimo tego jednym gwałtownym ruchem wyrwał się nagle z objęcia przyjaciela. – Odejdź – powiedział oschle. Frederik przytrzymał go swoim ciemnym spojrzeniem. – Dlaczego, Ulf? – Idź sobie! – powtórzył z irytacją. Kiedy Frederika nie było już w domku, Ulf z całej siły uderzył dłonią w blat stołu. Nie mógł zaakceptować jego zachowania. Co on sobie wyobrażał? Pewnie nauczył się tego w Stanach, od tych bezczelnych hipisów. Ulf nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Nie będzie się już z nim spotykać. To wszystko była wina Frederika. Ulf nigdy by tak nie zareagował, gdyby Frederik nie zachował się w tak obrzydliwy i bezczelny sposób. Ulf postanowił, że będzie sam. Będzie się koncentrował na pisaniu i modlitwie. Nie chciał, żeby cokolwiek go rozpraszało. Ale kiedy zadzwoniła do niego Tove Svart, nie miał wątpliwości, że pójdzie na lunch, na który go zaprosiła. Jej głos brzmiał dziwnie, więc oczywiście nie mógł jej zawieść. Był przecież pastorem – i człowiekiem. Następnego dnia zapukał do drzwi do smaganego wiatrem domku Tove, który sprawiał wrażenie tak samo smętnego, jak jej głos. Otworzyła drzwi. Miała czerwone oczy, ale uśmiechnęła się i zaprosiła go do środka. Pachniało jedzeniem. Klopsiki, pomyślał Ulf. Potarł ręce z zadowoleniem i właśnie miał powiedzieć coś miłego o zaproszeniu, kiedy wchodząc do salonu, zauważył, że przy stole już ktoś siedzi. Ulf stanął jak słup soli. To nie był po prostu ktoś. To był Frederik. – Przepraszam, pani Svart, muszę wyjść. Niestety nie mogę… pojawiło się coś pilnego. Najmocniej przepraszam. – Ależ pastorze Viig! – powiedziała błagalnie Tove. – Nie może pan teraz wyjść. Spojrzała na niego z takim przerażeniem, że jednak usiadł przy stole. Frederik bez słowa skinął do niego głową. Ulf odpowiedział skinieniem. Tove spojrzała na nich i zaczęła płakać. Obaj mężczyźni wstali, podeszli do niej i próbowali ją jakoś uspokoić. Ulf pomyślał, że Frederik jest lepszy
w pocieszaniu, ponieważ wziął Tove w swoje ramiona i zaczął kołysać. – No już, kochana – powiedział. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Byli więc na ty, pomyślał Ulf. Tove wytarła oczy i przeprosiła. – Niech pani usiądzie, pani Svart – powiedział Ulf. – Zajmiemy się wszystkim. Nie musi pani nic robić. – Oczywiście – zgodził się Frederik. – Zajmiemy się wszystkim. Obaj wyszli do niewielkich rozmiarów kuchni i przynieśli na stół półmiski ze śledziami, filetami rybnymi, sałatką z krewetkami i chleb. – Czuję się jak królowa – powiedziała Tove, próbując się uśmiechnąć. Obaj zaśmiali się pokrzepiająco. Zaczęli jeść klopsiki, pasztet i wędliny. Rozmowa szła zaskakująco dobrze. Rozmawiali o Annie Ladegaard i jej najnowszego powieści, która przypadła do gustu Tove, a której oni nie znali. Frederik obserwował Ulfa i Tove, którzy siedzieli naprzeciwko. Przyszło mu na myśl, że są do siebie bardzo podobni. Oboje mieli blond włosy, niebieskie oczy i intensywne spojrzenie. Oboje mieli piegi i jasną skórę, choć nie byli bladzi. Sprawiali wrażenie, jakby od wewnątrz oświetlała ich chęć do życia. Mimo tego, że chęć do życia Tove w tym momencie była słabsza. Ona naprawdę kochała Jensa i czuła się nieszczęśliwa, że ich małżeństwo się skończyło. Ale Frederik wiedział, że ona wkrótce znowu nabierze siły do życia, a jej nowo odzyskana wolność okaże się dla niej ulgą. Jens był na innym etapie życia niż Tove, gotowy do tego, aby się ustatkować i założyć rodzinę. Potrzeby Tove, przynajmniej na teraz, powinny być inne. Frederik zastanawiał się też, czy Ulf sam zdawał sobie sprawę, ile miał w sobie witalności i pasji. Urząd pastora, który sprawowano w jego rodzinie od pokoleń, leżał na jego barkach jak ciężki, zimowy płaszcz, który w ogóle na niego nie pasował. Kiedy Tove wyszła po ser, Frederik uśmiechnął się do Ulfa. Ulf odwrócił wzrok, podniósł się i po chwili zniknął w kuchni, żeby pomóc Tove. Kiedy następnego dnia Ulf zapukał do jego drzwi, Frederik natychmiast otworzył, jakby na niego czekał. – Tak dłużej być nie może – powiedział od progu Ulf. – Ale o co chodzi? – zapytał Frederik. – O naszą relację. Ona jest całkowicie… – Ulf nie był w stanie dokończyć zdania.
– Ty też to zauważyłeś? W takim razie bardzo się cieszę – powiedział Frederik i uśmiechnął się niewyraźnie. – Nie ma się z czego cieszyć! – zaprotestował Ulf, prawie krzycząc. – Nie ma? Nie, to wszystko jest kompletnie nienormalne. – Co masz na myśli? Wyjaśnij mi to, Ulf. – Frederik wydawał się być nieporuszony. – My… Wiesz przecież dobrze, o co mi chodzi. Nie muszę ci tego wyjaśniać! Nie wiedząc jak, znaleźli się w salonie. – Nie, nie musisz. Obaj wiemy. To jest wspaniałe. – Nieprawda! To nienaturalne! – wykrzyczał Ulf. – Zjawiasz się i zachowujesz się wobec mnie w nienormalny sposób. Nie chcę tego! – Chcesz, i to jest wspaniałe. Dlaczego nie pozwalasz sobie na to, aby czerpać radość? – Przestań! Chcąc cieszyć się życiem, nie można tak po prostu robić, co ci się podoba. Są pewne zasady. – Czy mamy cierpieć dla samego cierpienia? – Nie, ale nie możemy też robić tego, na co tylko mamy ochotę. Człowiek ma ochotę na wiele rzeczy, których po prostu nie można robić! – Ulf pocił się ze złości. – To znaczy, że masz ochotę? Frederik spojrzał na niego znacząco. Zrobił to nieśmiało, jakby się z nim drażnił. Ulf był bliski wymierzenia mu policzka. – No już. Uderz mnie. To byłoby niezłe na początek – powiedział Frederik. Ulf spuścił wzrok. Głęboko westchnął. Z wściekłości ściskało go w podbrzuszu. – To koniec – powiedział po chwili. – Nie będziemy się już widywać. Od teraz będziemy się unikać. – Okay – powiedział Frederik. – Pod jednym warunkiem. Obejmij mnie na pożegnanie. – Daj spokój z tymi scenami – powiedział Ulf i pokręcił głową. – Chodź – powiedział Frederik swoim głębokim głosem i rozłożył ramiona.
Ulf walczył ze sobą. W końcu Frederik przyciągnął go bliżej siebie i wtedy Ulf to poczuł: zapach skóry Frederika. Zaczął ulegać, gdzieś w głębi. Czuł w piersi i w ustach coś, co nie chciało zniknąć, co pragnęło być bliżej, coraz bliżej Frederika. Oparł głowę na jego klatce piersiowej i poczuł, że to była najwłaściwsza rzecz, jaka kiedykolwiek się przydarzyła. Zakręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że za moment zemdleje. Po chwili Frederik zbliżył ku niemu usta, a Ulf rozchylił wargi i przyjął jego pocałunek, pożądliwie się w niego wpijając. Zawroty głowy minęły. Teraz czuł tylko szalejący puls i wszechogarniające uczucie twardniejących sutków i potężnej erekcji. Przed jego zamkniętymi oczami pojawił się gorący, ciemnoczerwony kolor. Ulf jedną rękę zanurzył we włosach mężczyzny, drugą zaś mocno objął jego pośladki, ugniatał je i masował. Frederik chwycił go za głowę i trzymał zdecydowanie, po czym wsunął swój język w jego usta, chyba o wiele za głęboko, ale Ulf wydał jęk i delektował się jego siłą. Frederik lekko rozstawił nogi, a Ulf zaczął dotykać przez jeansy jego odbytu. Dłonie Frederika były na rozporku Ulfa i lubieżnie ugniatały okazałe i twarde wybrzuszenie. Po chwili Frederik rozpiął rozporek Ulfa i uwolnił jego penisa. Ulf ponownie był bliski omdlenia, bo dotyk męskich dłoni na tej części jego ciała był czymś absolutnie wspaniałym, najwspanialszym. Dyszał z podniecenia. Frederik kilka razy przesunął dłonią po jego członku i Ulf musiał w pewnym momencie odepchnąć tę dłoń, bo czuł, że jeszcze chwila i eksploduje, a nie chciał zbyt szybko zakończyć tej przyjemności. Jednym ruchem rozsunął rozporek spodni Frederika i szarpnął za podszewkę wyrywając guzik. Teraz podbrzusze kolegi było nagie. Obserwował odstającego penisa. Członek był gruby i bordowy. Ulf nigdy nie widział czegoś bardziej podniecającego. Chwycił go i delikatnie pociągnął. Następnie lekko popchnął Frederika i zmusił go, aby przyjął pozycję na czworaka. Ciało Frederika emanowało ciepłem, pojękiwał. – Masło. Weź trochę masła – wydyszał Frederik i ruchem głowy wskazał na stół Początkowo Ulf nie rozumiał o chodzi. Po chwili jednak już wiedział. Wyciągnął rękę przez stół, odepchnął z maselnicy pokrywkę, która upadła z brzękiem. Zanurzył dwa palce w miękkim maśle, po czym rozsmarował
je po jego odbycie, który niczym otwór gębowy ryby wykonywał ruchy przypominające ssanie. Frederik nabrał dużo powietrza. Ulf wszedł w niego jednym ruchem, a rozkosz, jaką czuł pod wpływem reakcji Frederika, była tak olbrzymia, że Ulf zdołał wykonać jeszcze trzy, może cztery posuwiste ruchy, zanim pierwszy raz w swoim życiu wytrysnął w ciele innego mężczyzny. Potem wsunął się pod Frederika, który wciąż pozostawał w pozycji na czworaka, złapał jego członek, dokładnie zlizał z niego kropelki płynu, a następnie wziął go do ust i ssał namiętnie, powodując, że Frederik zaczął wykonywać gwałtowne, posuwiste ruchy. Ulf chwycił go za biodra, przytrzymał go i ssał do momentu, kiedy Frederik nie mógł już dłużej wstrzymywać wytrysku. Ilość spermy zaskoczyła Ulfa, ale nie przestawał zbierać jej w gardle, a następnie połykać, zbierać i znów połykać, podczas gdy Frederik za każdy razem, kiedy pojawiał się kolejny wytrysk wykrzykiwał imię Ulfa. – Jesteś w tym naprawdę niezły – przyznał Frederik, kiedy krótko potem leżeli przed kominkiem, dochodząc do siebie. – Robiłeś to wcześniej? – Nie, nigdy – powiedział Ulf. – W takim razie masz talent – stwierdził, a Ulf zaśmiał się głęboko. Nie spędzili razem nocy. Ulf wrócił do siebie i jak w letargu próbował pisać, czytać i modlić się, ale nie był w stanie. Siedział i wpatrywał się przed siebie. Co chwila wstawał i chodził po pokoju tam i z powrotem. Chciał myśleć, ale nie był w stanie zebrać myśli, cały jego świat rozsypał się na drobne kawałki, wszystko było jednym wielkim chaosem. Jednocześnie czuł olbrzymią radość – a może to było po prostu szczęście? Wieczorem przygotował sobie posiłek i zjadł, nie wiedząc, co właściwie spożył. Zostawił w zlewie brudne naczynia, narzucił na siebie płaszcz, znalazł latarkę i udał się w stronę plaży, gdzie fale w poświacie księżyca pokazywały swoje białe grzbiety. Zgasił latarkę i chwiejnym krokiem zaczął iść wzdłuż wody. Idąc tak, nagle zaczął krzyczeć w kierunku morza. Były to długie, nieartykułowane krzyki, a na jego twarzy osiadały kropelki morskich fal i chłodziły ją. Oblizał usta, które smakowały solą. Może była to woda morska, a może sperma Frederika. Ulf zaśmiał się głośno w stronę nieba. Kiedy wrócił do domku, znowu miał wzwód. Rozebrał się i
masturbował długo i przeciągle, kołysząc się na fotelu bujanym. Kiedy pojawił się wytrysk, nie złapał spermy w chusteczkę, tylko pozwolił, by spadała na podłogę, tworząc duże plamy. Kiedy się uspokoił, stanął na czworaka, schylił się i zlizał spermę z podłogi. Czuł się jak szaleniec i było mu dobrze w tym stanie. Następnego dnia ponownie udał się do Frederika. Przyjaciel stał w kuchni i był czymś zajęty. Podniósł oczy i uśmiechnął się na jego widok. – Czas włożyć bagietkę do piecyka – powiedział wesoło. To nieco speszyło Ulfa, a Frederik zaśmiał się lekko, po czym wskazał na uformowane bagietki ułożone na blasze do pieczenia. – Piekę pieczywo na śniadanie. Przychodzisz w samą porę. Ulf uśmiechnął się i poczuł się lekki jak piórko. Frederik wstawił blachę do pieca i nastawił minutnik. – Czy masz może w domku swoją sutannę? – zapytał po chwili. Ulf pokiwał głową. -Mógłbyś ją przynieść? Piszę właśnie o jednym księdzu i brakuje mi kilku szczegółów związanych z jego strojem. Ulf wrócił do siebie i wyjął sutannę. Przez moment się wahał, ale w końcu założył ją, przypiął sobie kryzę i wyszedł ponownie na ścieżkę. Kiedy znalazł się znowu w domku przyjaciela, Frederik obszedł go dookoła, badając dokładnie strój pastora. Oglądał kryzę, dotykał tkaniny, z której była uszyta sutanna i od czasu do czasu robił notatki w notesie. Ulf obserwował jego zaciśnięte w skupieniu usta. Czuł uważny wzrok Frederika na swoim ciele. Czuł ogarniające go ciepłe łaskotanie i lekki dreszcz, ale miał na sobie sutannę, no i przede wszystkim był pastorem, a to go w pewien sposób ograniczało. Po prostu więc stał. W jednej chwili ręka Frederika znalazła na jego brzuchu i badawczo przemieszczała się w dół. Chwilę potem Frederik chwycił ołówek i znowu coś zanotował. Ulf wstrzymał powietrze, kiedy Frederik położył dłoń na jego brzuchu. Chwilę później obie ręce unosiły lekko sutannę. Frederik popatrzył na jego buty, po czym pozwolił, aby sutanna opadła z powrotem na dół. Znowu robił notatki. Przez sutannę widać był wyraźne wybrzuszenie spowodowane wzwodem Ulfa. Frederik ponownie zaszedł go od tyłu i znowu podniósł jego sutannę. Przez moment nic się nie działo, ale już po chwili Ulf poczuł, że Frederik przykucnął, po czym wślizgnął się pod sutannę. Jego dłonie
przesuwały się w górę łydek i ud Ulfa, a Ulf zaczął drżeć, tak jak wtedy, kiedy pierwszy raz stał na ambonie. Następnie dłonie Frederika znalazły się na jego brzuchu i po omacku rozpięły pasek, guzik i zamek błyskawiczny. Sprawiały wrażenie silnych i mocnych, kiedy ściągały z niego majtki. Ulf spojrzał w dół i zauważył na podłodze wystający spod sutanny koniuszek paska od spodni, który przez chwilę wyglądał jak główka węża. Zaraz jednak przestał cokolwiek dostrzegać, gdy na swoim lewym pośladku poczuł język Frederika. Język torował sobie pieszczotami drogę przez szczelinę między pośladkami, po czym wślizgnął się do środka delikatnym łaskotaniem. Ulf drżał tak mocno, że dzwoniły mu zęby. Język Frederika znalazł w końcu okrągły otwór i zaczął go powoli pieścić, wykonując wokół niego równomierne, okrężne ruchy. Następnie wsunął się do środka, a Ulf wydał śpiewny pomruk. Czuł, jak jego ciało przeszywa ciepło, ale jednocześnie było w tym uczuciu coś nieokiełznanego i niebezpiecznego. Jego podbrzusze napięło się w sposób, jakiego nigdy przedtem nie doświadczył, i chciał poprosić Frederika, aby przestał. Ale nie był w stanie, bo przyjemność płynąca z tego nowego i nieznanego doznania zmuszała go do tego, aby pozwolić Frederikowi posuwać się dalej. Poczuł, że teraz nic już ich nie powstrzyma, bo w tym samym momencie Frederik wymknął się spod sutanny i zmusił Ulfa, aby stanął na czworaka, po czym zarzucił mu dół sutanny na plecy. Gwałtownymi ruchami rozpiął sobie pasek i rozporek, zsunął spodnie, a następnie nałożył trochę śliny na odbyt Ulfa, po czym chwycił go za biodra i zaczął na niego napierać. Penis Frederika był twardy i z trudem mieścił się w środku, do tego stopnia, że Ulf w pierwszej chwili z powodu bólu wydał z siebie jęk. Frederik chwycił prawą ręką członek Ulfa i zaczął nią wykonywać długie, posuwiste i mocne ruchy, które po chwili stały się szybsze i bardziej stanowcze. Przez ciało Ulfa przelały się fale rozkoszy, którym towarzyszył dźwięk przybijających do brzegu fal, a jego odbyt wydawał odgłos ssania. Frederik był w środku, wszystko było ciepłe, wypełnione i naładowane energią do granic możliwości. Aż w końcu to było zbyt wiele, o wiele za dużo i Ulf poprosił Frederika, aby z niego wyszedł, ale on, nie zważając na prośby Ulfa, posuwał go coraz mocniej. Odgłosy stosunku, ból i uczucie przerażenia mieszały się z rozkoszą, która nagle sięgnęła zenitu i