Ane-Marie Kjeldberg Letnicy 6: Historia Bodil Lust
Letnicy 6- Historia Bodil - Ane-Marie Kjeldberg
Informacje o dokumencie
Rozmiar : | 417.5 KB |
Rozszerzenie: |
//= config('frontend_version') ?>
Rozmiar : | 417.5 KB |
Rozszerzenie: |
Ane-Marie Kjeldberg Letnicy 6: Historia Bodil Lust
Letnicy 6: Historia Bodil przełożył Stefan Nord tutuł oryginał Sommerfolket 6: Bodils fortælling Copyright © 2017, 2019 Ane-Marie Kjeldberg i LUST Wszystkie prawa zastrzeżone ISBN: 9788726153934 1. Wydanie w formie e-booka, 2019 Format: EPUB 2.0 Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą LUST oraz autora.
Późne lato 1969 Bodil stukała palcami w kierownicę. Po co jeździć mercedesem, skoro i tak trzeba spokojnie czekać w korku razem z volkswagenami i morrisem mascotem? Nienawidziła Vejle. Na głównej ulicy miasta zawsze był korek i tak samo było dzisiaj. Sznur samochodów ślimaczył się raz w górę, raz w dół po irytujących pagórkach. Przez dłuższy czas korek w zasadzie stał w miejscu, a ona w ogóle nie miała czasu. Właśnie wracała ze spotkania w Odense poświęconego jednemu ze swoich ostatnich projektów. Teraz chciała tak szybko, jak to możliwe, dostać się do domku letniskowego. Musiała przemyśleć parę rzeczy. – Ale co ty tam będziesz sama robić? – spytała jej stara ciotka, kiedy Bodil opowiedziała o swoich planach podczas ostatniej rozmowy. – Czy nie powinnaś raczej zostać z Ibem i pielęgnować swoje szczęście? Szczęście, pomyślała Bodil, posuwając się o kilka metrów do przodu. Każdy reagował tak, jakby złapała Pana Boga za nogi, że po tylu latach wdowieństwa w końcu kogoś znalazła. Kiedy ogłosili zaręczyny, gratulacjom nie było końca. Wszyscy tak bardzo się cieszyli. Ib też się cieszył na ich wspólny ślub i nie mógł się doczekać, aż Bodil rzuci pracę, zajmie się domem i w końcu na prawdę będą mieli czas dla siebie, jak mówił. Miała się przeprowadzić do wiejskiej posiadłości Iba, który dał jej wolną rękę w kwestii urządzenia zarówno mieszkania, jak i otoczenia. Musiała jednak najpierw wszystko przemyśleć, choćby to, że miała miło spędzać czas i urządzać. Westchnęła i jeszcze niżej opuściła boczną szybę. Sierpniowe ciepło między pagórkami miasta było ciężkie i przygniatające. Za Jørna wyszła krótko po tym, jak została dziennikarką, a po ślubie zajęła się domem – jak większość kobiet, które mogły być utrzymywane przez mężów. Czekając na pojawienie się dzieci, zajęła się hodowlą koni. Trzy lata później Jørn zginął w wypadku na nartach, a całe życie Bodil wywróciło się nagle do góry nogami. Nie zdążyła zostać matką, za to z
dnia na dzień została właścicielką dobrze zapowiadającej się fabryki dywanów, którą wszyscy radzili jej sprzedać. Ona jednak zamiast tego sprzedała dom i konie i pięć dni po pogrzebie Jørna zjawiła się w jego byłym gabinecie, by kontynuować to, to co po sobie zostawił. W ciągu dwunastu lat, kiedy zarządzała firmą, fabryka zdecydowanie stanęła na nogi, a Bodil, która lubiła, kiedy dużo się działo, odnalazła w sobie smykałkę do interesów. Kilka lat temu, w związku z pewną inwestycją firmy, Bodil poznała Iba, który produkował przyczepy kempingowe. Pewnego dnia, kiedy oboje chcieli kupić ten sam grunt pod inwestycję, spotkali się przypadkowo w restauracji i doszło między nimi do ostrej wymiany słów. Napięta sytuacja eskalowała do tego stopnia, że wyproszono ich z restauracji i z braku alternatywy postanowili zjeść hot dogi, rozmawiając o rosnącej zamożności, nowych segmentach klientów i strategii reklamowej. Rozmowę kontynuowali w pokoju hotelowym Bodil, popijając whisky, a skończyli w jej łóżku, gdzie robili wszystko poza prowadzeniem rozmowy. Bodil uśmiechnęła się na myśl o dniu, w którym Ib poprosił ją o rękę. Było to wiosną. Jego pytanie pojawiło się mimochodem, wplecione w rozmowę o efekcie ogłoszeń w magazynie wnętrzarskim „Bo Bedre”. Bodil tak bardzo się śmiała, że powiedziała „tak”, ponieważ małżeństwo, które zaczęło się w ten sposób musiało być swoistą kontynuacją, a nie jakąś zmianą. Mimo tego wraz ze zbliżającą się datą ślubu pojawiało się między nimi coraz więcej różnic, ale Bodil myślała, że to chyba naturalne, zwłaszcza jeśli pobiera się dwoje dojrzałych i niezależnych ludzi. Po chwili zmieniła bieg i przyśpieszyła, ponieważ w końcu udało się wydostać z tłoku, jaki panował w Vejle. Poczuła napięcie w swoich szczękach, więc próbowała wyobrazić sobie domek letniskowy i jego spokój. Niestety, nie bardzo to pomagało, ale powtarzała sobie, że całe napięcie zejdzie z niej, kiedy dotrze nad Morze Północne. Kiedy w końcu przyjechała do Solhjem, niebo miało niepokojący stalowoszary kolor. Jeszcze bardziej niepokojące było stalowoszare dostawcze volvo, które ktoś zaparkował przez domkiem. Ani w samochodzie, ani w jego pobliżu nikogo nie było. Kiedy otwierała drzwi do domku, czuła, że coraz bardziej się denerwuje. Auto prawdopodobnie
należało do jakiegoś turysty, który przyjechał, żeby się wykąpać, i bezczelnie zaparkował je na prywatnym terenie. Po długim dniu spędzonym w żarze późnego lata, chłód, jaki wewnątrz zapewniały grube mury domku, było prawdziwą ulgą. Bodil z ciężkim westchnieniem postawiła swoją skórzaną walizkę na podłodze w korytarzu i przeszła przez jadalnię do pokoju dziennego, by otworzyć drzwi prowadzące na krytą werandę. Nagle stanęła jak wryta, bo weranda wyglądała zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Z jednej strony stały porozstawiane niezabezpieczone meble, na podłodze leżała sterta desek, a w jednym z wiklinowych foteli – tu wydobyła z siebie zduszony okrzyk – siedział jakiś obcy mężczyzna i popijał coś z kubka od termosu. Skinął głową w jej kierunku, delikatnie się uśmiechając. – Co pan tu robi, do cholery? – wyrzuciła z siebie Bodil, gdy tylko otworzyła drzwi na werandę. – Piję kawę – powiedział mężczyzna wolno i spokojnie. – Tak, widzę. Ale jakim prawem robi pan to na mojej werandzie? – Pracuję tutaj, a za chwilę zacznie padać – odparł, spoglądając na ciemnoszare niebo. – Pan tutaj pracuje? Dlaczego? – Pan Dahl zlecił mi naprawę elewacji – mężczyzna wskazał na ścianę, po lewej stronie. – Naprawdę? Dlaczego ja nic o tym nie wiem? – zdziwiła się Bodil. – Na to pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć. – Mężczyzna dopił ostatni łyk, nałożył pusty kubek na termos, po czym wstał i wyciągnął do niej rękę. – Bue Ravn. Stolarz – przedstawił się. Jego dłoń była duża i jasnobrązowa, miał mocny uścisk. – Bodil Eriksen. Jestem siostrą pana Dahla – powiedziała Bodil. – Miło mi – powiedział Bue Ravn i skinął głową. Zasalutował, odwrócił się, rozwinął miarkę i pogwizdując, zaczął coś mierzyć na prawej ścianie. Bodil weszła z powrotem do środka i mocno zamknęła za sobą drzwi prowadzące na werandę. Zdecydowanym krokiem udała się w stronę telefonu, który znajdował się w korytarzu, podniosła czarną słuchawkę i zadzwoniła do gabinetu swojego brata. – Dlaczego mnie nie poinformowałeś, że w domku jest stolarz? –
spytała bez zbędnych wstępów. – Mówiłem ci o tym dwa tygodnie temu – odpowiedział Christian. – Jesteś pewny? – Oczywiście. – Dlaczego mi o tym nie przypomniałeś, kiedy powiedziałam ci, że się tutaj wybieram? – Zazwyczaj nie trzeba ci o niczym przypominać – zauważył Christian. Ma rację, pomyślała Bodil, kiedy odłożyła słuchawkę. Zazwyczaj o niczym nie zapominała. Przesunęła dłonią po swojej dobrze zalakierowanej fryzurze. Najwyraźniej była pod jeszcze większą presją, niż sądziła. Ravn walił młotkiem. Stukał i piłował. Bodil spojrzała na zegarek. Zapowiadająca się burza w końcu nie nadeszła, choć powietrze stawało się coraz cięższe i stopniowo wypełniało dom, w którym zazwyczaj panowała przyjemna temperatura. W końcu Bodil postanowiła, że poszuka wytchnienia na plaży. Tam jednak trafiła na chmary meszek. Owady obsiadły jej żółtą sukienkę, wchodziły jej do ust, gryzły ją w czoło, ramiona i nogi, co sprawiało jej zaskakująco nieprzyjemny ból. Kiedy w końcu doszła do brzegu, weszła w świeżą plamę ropy naftowej, którą przykryta była cienką warstwą naniesionego przez wiatr piasku. Bodil od razu rozpoznała to okropne, śliskie uczucie i gwałtownie cofnęła nogę, ale było już za późno. Jej sandał i goła stopa były całe pokryte wstrętną mazią. Zdjęła sandały i w pośpiechu ruszyła z powrotem w stronę domku. Na szczęście Ravna już nie było. Po krótkich oględzinach stwierdziła, że sandał nadaje się do wyrzucenia, a stopę będzie mogła doczyścić pewnie dopiero po kilkudniowym myciu i szorowaniu. Burza nadal nie nadchodziła, a upał i zdenerwowanie uciskały jej głowę jak za ciasna czapka. Nalała sobie szklankę wody mineralnej Apollinaris, którą znalazła w lodówce, dorzuciła kilka kostek lodu, po czym położyła się na kanapie, żeby się uspokoić i przemyśleć wszystko, co w ciągu ostatnich miesięcy usłyszała od Iba. Często mówił o różnych sprawach niby przypadkowo, ale jednocześnie z dużym przekonaniem i to było w nim pociągające, bo dzięki temu wiele osiągał na różnych polach, również w biznesie. Jednak ona nie była ani przyczepą kempingową, ani częścią
zamienną do przyczepy, pomyślała. Poczuła, że zamykają się jej oczy. Tak miło było móc zapomnieć o wszystkim na kilka sekund. Była taka zmęczona… Obudziła się z wrażeniem, że stoi przed nią fotograf i robi jej zdjęcia, używając lampy błyskowej. Chwilę potem usłyszała zbliżający się grzmot, otworzyła szeroko oczy i spojrzała zdezorientowana w mrok, który raz po raz rozświetlały błyski. Dopiero po kilku sekundach oszołomienia zorientowała się, że to już noc, i zdała sobie sprawę z tego, gdzie jest. Przez chwilę po omacku bezskutecznie próbowała zapalić lampę, a kiedy już ją zapaliła, spojrzała na swój zegarek. Była pierwsza w nocy. Spała chyba z siedem godzin, a mimo to wciąż była półprzytomna ze zmęczenia. Chwiejnym krokiem udała się do łazienki, zdjęła ubranie, dobrnęła do sypialni, po czym wślizgnęła się pod kołdrę i natychmiast zasnęła. Znowu obudził ją huk, ale tym razem dźwięk był inny niż podczas grzmotów. Było to regularny stukot. Bodil otworzyła oczy w świetle poranka, spojrzała na budzik i zaklęła. Dopiero szósta, a na dole już ktoś hałasuje w ferworze pracy. To bez wątpienia stolarz Bue Ravn. Przewróciła się na drugi bok i przykryła głowę poduszką, ale nie udało jej się zagłuszyć stukania. Westchnęła głęboko i odrzuciła kołdrę na bok. Nie było już szans na spanie, więc równie dobrze mogła już wstać. Rozejrzała się po pokoju. Nie było tu jej ubrania. Przypomniała sobie, że rozebrała się na dole, w łazience. Podeszła do szafy i zajrzała do środka. Szafa była pusta. Walizka też stała wciąż w korytarzu na dole. Poczuła ścisk w żołądku, kiedy zdała sobie sprawę, że na dole nie zaciągnęła zasłon, więc przez szklane drzwi werandy widać wszystko, co się dzieje wewnątrz. W dodatku, by dojść do łazienki, musi przejść obok okna wychodzącego na podwórze, gdzie stolarz parkuje swój samochód. Zarzuciła na siebie kołdrę i stojąc na szczycie schodów, nasłuchiwała. Ravn piłował na werandzie. Następnie przestał. Po chwili zatrzasnął drzwi samochodu. Następnie z werandy zaczął dobiegać odgłos młotka, co trwało przez jakiś czas. Korzystając z okazji, Bodil zbiegła po schodach, mocno owinięta kołdrą. W pośpiechu nastąpiła przypadkiem na jej brzeg i o mało co nie spadła z ostatnich pięciu stopni. Na moment straciła równowagę, ale ostatecznie uratowała się przed upadkiem. Niestety, kiedy już była na dole na wprost
okna, osunęła się z niej kołdra. Bodil w panice zorientowała się, że nie słychać już młotka. Odwróciła głowę i zauważyła, że Ravn stoi na zewnątrz, przy samochodzie. Podniósł głowę, jakby zauważył, że go obserwuje. Przez moment wyglądało to tak, jakby patrzył bezpośrednio na nią, lecz schylił się znowu po narzędzia, podczas gdy ona przyciągnęła do siebie kołdrę i znowu się w nią opatuliła. Oblała się rumieńcem, kiedy spojrzała na siebie w lustrze łazienkowym. Czyżby ją widział? Zaklęła pod nosem, odkręcając prysznic. Nie była osobą, która rano łaziła rozmemłana po domu. I to w dodatku nago. A już na pewno nie przed takim typem jak on. Obserwowała go, przygotowując, a potem jedząc śniadanie. Ravn krążył tam i z powrotem pomiędzy samochodem a werandą, przynosił kolejne narzędzia i drewno. Co chwila przybijał coś młotkiem. Sprawiał wrażenie skupionego na pracy. Czasem pogwizdywał, kilka razy się uśmiechnął, kiedy wyprostowywał się i patrzył na morze, ale w najmniejszym stopniu nie wyglądał na osobę zainteresowaną tym, co się dzieje w domku. Bue Ravn nie był w jej typie. Wyglądał jak karykatura wikinga: bardzo wysoki, mocno zbudowany, miał szeroką klatką piersiową, duży nos, wyrazisty podbródek, gęste włosy, które były tak jasne, że sprawiały wrażenie białych, niebieskie oczy i czerwone policzki. Sprawiał też wrażenie, jakby był naprawdę zadowolony z życia, w tym ze swojego wyglądu, który sprezentował mu Pan Bóg lub Matka Natura, lub ktokolwiek to był. Bodil wolała raczej mężczyzn o bardziej subtelnej urodzie, w stylu szwedzkiego ministra Olofa Palmego. Ale to Ravn biegał po jej werandzie i podwórku i szczerzył się z zadowolony. Denerwowało ją to. O dziesiątej rozległo się pukanie do drzwi werandy, a kiedy Bodil wyjrzała do pokoju dziennego z sypialni, w której siedziała i mimo hałasu próbowała czytać gazetę, zobaczyła Ravna, który stał uśmiechnięty, spokojnie patrząc na wydmy. W każdym policzku miał podłużny dołek. Podeszła w jego kierunku, otworzyła drzwi i poczuła, że marszczy czoło, patrząc na niego pytającym wzrokiem. – Ma pani ochotę na bułkę z cynamonem? – zapytał, wyciągając w jej stronę pudełko śniadaniowe. Na kawałku papieru śniadaniowego leżały
dwie sklejone bułki. – Linda zapakowała mi dwie, ale nie mam miejsca w żołądku na obie. – Nie jem takich bułek, ale dziękuję bardzo – powiedziała Bodil. Zdecydowanie nie miała ochoty na spędzanie czasu z majstrem, który remontował jej dom. Co on sobie właściwie wyobraża? Ravn wyprostował kark i ściągnął usta w dół w taki sposób, że miał podwójny podbródek i dwa wybrzuszenia mięśni pod kącikami ust. Jego zabawne rozczarowanie sprawiło, że na twarzy Bodil o mało co nie pojawił się uśmiech. Zauważyła, że on to wyczuł, ponieważ nagle w jego oczach pojawił się błysk i Ravn podsunął bliżej jej pudełko. – No, proszę, śmiało – powiedział zachęcjąco, jakby Bodil była jego wesołą, młodszą siostrą. Automatycznie wyjęła bułkę z pudełka i ugryzła ją. – Tak jest lepiej – powiedział stolarz i uśmiechnął się do niej z zadowoleniem. W jego szerokim nosie i bezpośrednim spojrzeniu, kiedy uśmiechał się w ten sposób, było coś, co sprawiało, że wiking wyglądał jak mały chłopiec. Znowu poczuła, że zaraz sama bezwolnie się uśmiechnie, więc szybko ugryzła kolejny kawałek bułki. – Proszę podziękować żonie – powiedziała, kiedy już przełknęła kęs. – Żonie? Nie jestem żonaty. Linda to moja siostra. Wpada do mnie od czasu do czasu, żeby przynieść mi jedzenie. Chyba jej się wydaje, że głoduję – powiedział Ravn, po czym spojrzał na nią poważnie. – Smakowała pani bułka? – Była pyszna – Bodil pokiwała głową. Znowu się uśmiechnął, ale nic nie powiedział. Podniósł dwa palce do czapki i wrócił do pracy. Burza, która w końcu przeszła nad Grå Klit nie zdołała oczyścić powietrza. Nadal było wilgotne i coraz cięższe. Za każdym razem, kiedy Bodil otwierała okno, do środka wlatywały chmary meszek. Bolała ją głowa, a odgłosy piłowania i stukanie stolarza sprawiały, że czuła się jeszcze gorzej. Tuż przed obiadem postanowiła przespacerować się po plaży, ale znów było tam tyle meszek, że ledwo mogła oddychać, starając się uważać, by żadna nie wpadła jej do ust lub nosa, a w dodatku przez
cały czas czuła je na skórze. Na wydmach meszek było trochę mniej, ale to oczywiście odkryli już niemieccy turyści, więc w pobliżu domków letniskowych nie można było znaleźć spokojnego miejsca. Z drugiej strony nie chciała odchodzić zbyt daleko od domku, bo wyglądało na to, że w powietrzu wciąż wisi burza. Potem Bodil próbowała siedzieć przed domkiem, ale hałasy remontu doprowadzały ją do szału. Kiedy zadzwonił Ib, aby porozmawiać o paru sprawach związanych ze ślubem, w tym samym czasie Ravn bez przerwy walił młotkiem i piłował, więc ledwo rozumiała słowa narzeczonego. Ostatecznie udało im się jednak ustalić, kto z gości weselnych będzie nocował w domu Iba na wsi. – A tak, przy okazji – powiedział na koniec Ib – moja mama chce się dowiedzieć, jakie sztućce chciałabyś zbierać. – Sztućce? Ale przecież ty masz sztućce. Ja zresztą też mam ich sporo. – Mama uważa, że powinniśmy mieć nowe, wspólne. To chyba dobry pomysł. No i wy, kobiety, przywiązujecie przecież dużą wagę to tego, aby wszystko było odpowiednie. Będziesz oczywiście mogła sama je wybrać. Obiecuję, że nie będę się w ogóle do tego mieszał. – Ja… – zaczęła Bodil. Łup, łup, łup! TRZASK! – zabrzmiało z werandy. Jeszcze raz. I znowu. – Skontaktuj się, proszę, z mamą w tej sprawie, jak się zdecydujesz, kochanie – starał się przekrzyczeć hałas Ib. – No dobrze, będziemy w kontakcie. Sztućce, pomyślała Bodil. Sztućce! Następnie przeszła przez pokoje, stukając głośno obcasami i pchnęła drzwi prowadzące na werandę. – Czy musi pan tak hałasować? Czy musi pan pracować tak chaotycznie? – wyrzuciła z siebie. Bue Ravn powoli wstał. Następnie stanął z wysoko wyciągniętą głową i spojrzał na nią. Jego tors był nagi i brązowy. – Bez przerwy coś pan zmienia, bez przerwy biega pan w tę i z powrotem do samochodu. Czy nie może pan pracować w sposób trochę bardziej zorganizowany i od razu przygotować sobie wszystkie rzeczy, których zamierza pan używać, a następnie piłować to, co planował pan piłować, a potem to wszystko poprzybijać? – powiedziała Bodil.
Spojrzał na nią. Ona odwróciła wzrok. – Czy jest pani jest wyszkolonym stolarzem? – zapytał ją powoli. Spod jego masywnych ramion wystawały złote włoski. – Oczywiście, że nie jestem – odpowiedziała i ponownie spojrzała w kierunku jego błękitnych oczu. Patrzył na nią z lekko podniesioną jedną brwią, kiwając powoli głową. Nie uśmiechał się, ale w oczach miał coś takiego, jakby uśmiech za moment miał się pojawić na jego twarzy. Sprawiał wrażenie nieco nonszalanckiego, ale nie był niemiły. – Mogę wynająć innego fachowca – powiedziała wolno. Chciała go nastraszyć, przywołać do porządku. – Bardziej kompetentnego. Ravn ponownie odchylił do tyłu kark i zrobił niezadowoloną minę, ale nic nie powiedział, tylko patrzył na nią, jakby była jakimś dziwnym zwierzęciem, które właśnie weszło na jego terytorium. Nie bał się ani trochę. – Mogę – powtórzyła i natychmiast poczuła, że w tym naleganiu brzmiała jak dziecko, które właśnie zdało sobie sprawę, że przegrywa w sprzeczce z kolegą. Obserwował ją. Teraz jasno było widać, że ona go po prostu bawi. Zrobiła krok do przodu. Zaraz mu pokaże. Pokaże mu. Nie cofnął się ani o milimetr. Wściekła, podniosła gwałtowanie rękę i prawie trafiła go w policzek. Pohamowała się dopiero w ostatniej sekundzie. Co się z tobą dzieje, Bodil? – nie przestawała zadawać sobie tego pytania, prowadząc samochód w kierunku Fjerritslev. Wyszła z werandy pewnym siebie krokiem, zatrzasnęła za sobą drzwi, przekręciła klucz i pomaszerowała prosto do samochodu. Jej wyjście musiało zrobić wrażenie, że to ona wciąż jest panią sytuacji. Co do tego nie miała wątpliwości, ale gdy tylko zatrzasnęła drzwi w samochodzie, usłyszała, jak Ravn najzwyczajniej wrócił do piłowania. Zazgrzytała zębami. Spędziła dzień w mieście, zjadła lunch i kupiła jakąś tanią sukienkę, o której od razu wiedziała, że raczej jej nigdy nie założy. Po długich poszukiwaniach znalazła parę sandałów, które mogły zastąpić tamte zniszczone od ropy naftowej. Czas spędzony na poszukiwaniu butów wynagrodziła sobie dzbankiem kawy i ciastkiem migdałowym w cukierni. Starała się myśleć o
ślubie… i o swoim żałosnym zachowaniu wobec Ravna, ale z powodu strasznego upału nie mogła się skoncentrować. Kolację zjadła w zajeździe, a kiedy wróciła do domu, stolarza już nie było – tak, jak sobie to zaplanowała. Odetchnęła z ulgą. Była taka zmęczona, jakby miała za sobą długi dzień pracy, więc postanowiła wcześniej się położyć. Spała dwie godziny, po czym nagle się obudziła i leżała, przewracając się z boku na bok. Jej myśli krążyły wokół Iba, jego uroku i stylu, wokół koni, którymi będzie mogła wypełnić jego stajnie, i wokół hałaśliwego stolarza, którego omal nie spoliczkowała. Jednak przede wszystkim myślała o fabryce dywanów, którą miał pokierować zatrudniony dyrektor. Miała tak wiele planów z nią związanych. I one zostaną wprowadzone z życie, ale nie przez nią. W końcu zasnęła jakoś przed wschodem słońca. Śniło jej się, że jest w piwnicy domu, w którym mieszkała razem ze swoim poprzednim mężem. We śnie, w piwnicy, znajdowało się kilka jasnych pokoi, których ku swojemu zdziwieniu nigdy wcześniej nie odkryła. Pokoje przypominały opuszczone szwalnie lub warsztaty, w których coś ręcznie produkowano. Ze wszystkich pokoi rozciągał się widok na lekko górzysty krajobraz zatopiony w delikatnej wiosennej mgiełce. Chwilę później sen zmienił się w bardzo żywą scenę seksu z Ibem, jednak tuż przed punktem kulminacyjnym przy ich łóżku zasyczał dinozaur, i już wiedziała, że musi wstać i wybrać sztućce, ale nie mogła się uwolnić od tego snu. Próbowała krzyczeć, ponieważ wiedziała, że jeżeli nie dokona wyboru, dinozaur ją pożre. Ulga przyszła jak lekkie poranne słońce, kiedy Ravn obudził ją, mówiąc, że to tylko sen. Trzymał ją w ramionach, a wokół niego unosił się lekki zapach męskiego potu. Dziwiła się, że miał na sobie płaszcz zimowy, a na zewnątrz szalała śnieżyca, po czym znowu się obudziła, tym razem naprawdę. Wyskoczyła z łóżka i podeszła do okna. Zapowiadał się kolejny ciepły dzień, ale ona wciąż miała w pamięci śnieżycę i atmosferę snu. Nawet kiedy wzięła prysznic, wszystko nadal wydawało jej się chaotyczne i nierealne. Spojrzała na zegarek. Do przyjścia Bue Ravna zostało przynajmniej półtorej godziny, więc zrobiła kawę i usiadła z nią na werandzie. Widok i zapach morza i piasku sprawiły, że poczuła się lepiej. Dzisiaj pachniało też świeżym drewnem. Bodil czuła się wolna i
melancholijna, jak nigdy wcześniej. Usłyszała w oddali samochód. Prawdopodobnie byli to rybacy, którzy jechali do kutra. Może mąż Sary? Auto było coraz bliżej. Za chwilę minie Solhjem. Westchnęła i ponownie zamyśliła się nad swoim porannym snem. Dopiero kiedy jakaś postać przeszła obok szklanej ściany, Bodil zorientowała się, że to nie był mąż rybaczki Sary. Na podwórze wjechał samochód stolarza i to właśnie Bue Ravn wszedł na werandę, o wiele wcześniej niż zazwyczaj. – Nie spodziewałam się pana tak wcześnie – powiedziała i spojrzała na zegarek. Nie było jeszcze szóstej. Bue Ravn popatrzył na nią tak, jakby zastanawiał się na tym, co właściwie powiedziała. W jego oczach widać było lekki uśmiech i odrobinę zmarszczył czoło. Ale tym razem nie tak, jakby zamierzał z niej żartować. Raczej troskliwie, jakby się o nią martwił. Wydawało się to nielogiczne, ale jednak było w tym trochę logiki, choć nie była w stanie tego wytłumaczyć. – Pomyślałem, że powinienem przyjechać wcześniej – powiedział w końcu. Spojrzała na niego, ale on już przestał mówić. Obserwował ją swoimi błękitnymi oczami wikinga. Kiedy tak na nią patrzył, Bodil czuła, że jej twarz jest naga, mimo że z przyzwyczajenia nałożyła na usta szminkę i użyła pudru. – Jak się pani miewa? – zapytał przyjaźnie głębokim głosem, którego jeszcze nie znała. Nigdy przedtem tak z nią nie rozmawiał, nie pamiętała, kiedy ostatnio ktokolwiek tak z nią rozmawiał. Dyrektor Eriksen nie zachęcała, by zwracano się do niej takim tonem. Czuła, że jej pokerowa twarz zaczyna się łamać, ale mimo to próbowała zachowywać się oficjalnie. – Dziękuję, a pan? – Ja spytałem panią – odpowiedział i brzmiał, jakby jej samopoczucie naprawdę go interesowało. – Ja… – powiedziała i nagle załamał jej się głos, a po policzkach spłynęły łzy. – Tak mi się wydawało – powiedział Ravn. Objął ją i wziął ją za prawą rękę. – Chodźmy, pójdziemy teraz do kuchni. Zrobię pani herbatę –
delikatnie, ale stanowczo pomógł jej wstać. – Nie wiem, co się ze mną dzieje – powiedziała, kiedy Ravn nastawiał wodę. Podał jej czystą i świeżo wyprasowaną chusteczkę w niebieską kratkę. Przypominała jej chusteczkę, której używał jej ojciec. Bodil płakała jak dziecko. Nie chciała, ale nie mogła przestać. – Co się stało? Proszę mi opowiedzieć – powiedział Ravn. W międzyczasie znalazł filiżanki i herbatę w szafce. W końcu Bodil uspokoiła się na moment. – Wychodzę za mąż – udało jej się wypowiedzieć i znowu wybuchła płaczem. Ravn krzątał się przy kuchence. – Wychodzę za mąż po raz drugi. Jestem wdową – powiedziała, jakby to cokolwiek wyjaśniało. Znowu zaczęła płakać. Tak szlochała i zanosiła się płaczem, że prawie nie mogła oddychać. Bue Ravn odwrócił się do niej: – Proszę płakać. Potrzebuje pani tego – powiedział i wrócił do przygotowywania herbaty. Zostawił ją w spokoju. Łkanie wychodziło teraz z samej głębi, swobodniej i nie przeszkadzało jej w oddychaniu. Ravn ustawił filiżanki na stole, po czym odwrócił krzesło tyłem, usiadł na nim okrakiem, opierając ramiona i brodę o oparcie, i patrzył na nią wyczekująco. – Niech pani to z siebie wyrzuci. – Teraz jestem dyrektorką Bodil Eriksen – powiedziała po chwili. – Po ślubie będę dyrektorową Ib Toft. – Jej głos był teraz czysty i spokojny. – A kto twierdzi, że tak ma być? – zapytał Ravn. – Wszyscy – powiedziała Bodil. – Zostałam szefową firmy tylko na jakiś czas, to było rozwiązanie awaryjne i tymczasowe. Teraz zostanę żoną dobrze sytuowanego mężczyzny i będę mogła sobie odpuścić, uspokoić się, urodzić dzieci i tak dalej. – A nie można być mężatką, mieć dzieci i jednocześnie zarządzać firmą? – zapytał. Bodil w milczeniu wpatrywała się w dno swojej filiżanki z herbatą. – Ib nie może się doczekać, kiedy zacznę się realizować jako kobieta prowadząca dom w jego wiejskiej posiadłości – powiedziała po chwili. Ravn podniósł brwi na milimetr, ale zamilkł. – Znam się trochę na hodowli koni – kontynuowała. – Mogę się tym zająć, w każdym razie na początku.
Kiedy pojawią się dzieci, znajdziemy zarządcę. – Czy chce pani hodować konie? – Zajmowałam się tym, kiedy pierwszy raz wyszłam za mąż – odpowiedziała. – To nie jest odpowiedź na moje pytanie. – Ravn patrzył na nią niezłomnie. Bodil znowu zaczęła wpatrywać się w filiżankę. – Ib uważa, że kobiety-szefowe są mało kobiece i że zachowują się jak chore na władzę wiedźmy – powiedziała i podniosła oczy. – Naprawdę tak uważa? – Ravn uniósł brwi jeszcze wyżej. – Nie mówił tego bezpośrednio o mnie, tylko o pewnej dyrektorce z Jutlandii Południowej, którą kiedyś spotkaliśmy. Ale mówił o niej tak, jakby miał na myśli wszystkie kobiety na stanowisku dyrektora. Bue Ravn westchnął głęboko. Na jego skroni pojawiła się pulsująca żyłka. – W żadnym razie się z nim nie zgadzam – powiedział, a następnie podniósł się, lekko klepnął rękoma w oparcie krzesła i poszedł. Bodil odwróciła się za nim. Co on zamierzał zrobić? Przeszedł przez pokój, a po chwili słychać było z werandy odgłosy młotka. Potrząsnęła głową i wypiła łyk herbaty. Teraz zaczął coś piłować. Mały, ciemny płomień rozpalił się w jej przeponie. Płomień rósł i stawał się ciemnoczerwony. Nie pozwoli sobą pomiatać. Jak on śmie najpierw ją wypytywać, nakłaniać do zwierzeń, a potem tak po prostu sobie pójść? Postawiła głośno filiżankę na podstawce. Co on sobie wyobrażał? Jakiś stolarz z Jutlandii Północnej! Szybkim, zdecydowanym krokiem poszła na górę. Nie powinna była mu niczego opowiadać! O czym ona myślała? Wyjęła lekki kostium spacerowy w kolorze fiołkowym i szare szpilki i po chwili znowu była w swoim stroju pani dyrektor. Zeszła na dół i zadzwoniła do Århus. Po chwili siedziała już w samochodzie. Właściwie nie musiała być obecna na tym zebraniu, na którym prawdopodobnie po raz ostatni występowała jako dyrektor Eriksen. Kiedy wracała do domku, było już po zachodzie słońca. Nie mogła się doczekać, kiedy zrzuci z buty, naleje sobie whisky i będzie mogła zapomnieć o zebraniu, na którym spotkała faceta, który prawdopodobnie
zastąpi ją na stanowisku dyrektora. Gdy wjechała na podjazd, światła jej samochodu odbiły tylne światła jakiegoś samochodu stojącego przed domkiem. Poczuła, jak ogarnia ją złość. Zrobiło jej się gorąco na twarzy. Na podwórku wciąż stał samochód Bue Ravna. Jej złość przeszła we wściekłość, kiedy odkryła, że na progu siedzi Ravn i jakby nigdy nic popija wodę w ten gorący burzowy wieczór. – Dlaczego pan jeszcze tu jest? – spytała. W jego oczach lekko odbijało się poświata nieba. Spojrzał na nią. Następnie spokojnie wstał. Był jak ciemny, górujący nad nią cień. – Jest pani kobieca i piękna jako dyrektorka – powiedział wolno. – Chciałem to pani powiedzieć. Bodil zachichotała i otworzyła drzwi. – Przecież tutaj w ciemności kompletnie pan mnie nie widzi. Chciała wkroczyć do środka, ale przystanęła i popatrzyła na jego jasne włosy, które w poświacie sierpniowej nocy były jasnoszare. Po chwili Bue objął dłonią jej nadgarstek i wciągnął ją do przedpokoju, gdzie znalazł kontakt i zapalił światło. Oślepiło ją w pierwszej chwili. Jego włosy były bardzo jasne, a oczy bardzo niebieskie. Ravn wpatrywał się w nią badawczo, trzymając ją mono za przedramię. – Nadal uważam, że jest pani piękną kobietą – powiedział. – Czyżby pociągały pana chore na władzę harpie? – spytała i poczuła, że ogarnia ją kipiąca jak gejzer złość. – A jeżeli nie mam na sobie oficjalnego stroju dyrektorki? Pewnie w ogóle nie zwróciłby pan na mnie uwagi. – Jednym gwałtownym szarpnięciem spróbowała się wyrwać z jego uścisku, ale Ravn wciąż ją mocno trzymał. – Żadnemu mężczyźnie nie podoba się równocześnie dyrektorka i zwykła Bodil. Żadnemu! – krzyknęła. – To bzdura – powiedział i chwycił ją mocno za drugi nadgarstek. Jego ton nie pasował do wypowiadanych słów i mocnego chwytu. Mówił delikatnym, spokojnym głosem z lekko przekrzywioną głową, a w policzkach pojawiły się długie dołeczki, mimo tego, że jego wzrok był zdecydowany. – Nie możesz traktować wszystkich mężczyzn jednakowo. – Nie jesteśmy na ty – odparła ze złością i znowu spróbowała się wyrwać z uścisku.
– Bzdura – powtórzył, puszczając jeden z jej nadgarstków, a prawą dłonią pogłaskał ją po włosach. Następnie puścił drugi nadgarstek. Bodil czuła się całkowicie zbita z tropu. Ravn zdjął z niej płaszcz, ostrożnie jakby była filigranową lalką. Pozwoliła mu na to, bo w niepojęty dla niej sposób czuła, że to co robił, było naturalne. Wyciągnął rękę, by odpiąć pod szyją guzik jej bluzki. Jego duże palce, jak to palce mężczyzny, miały problem z odpięciem z maleńkiego perłowego guzika. Ib robił to pewnie i zdecydowanie, a jego cienkie palce pachniały kremem. Palce Bue śmierdziały drewnem i skórą. Była spokojna. Wszystkie jej zmysły były pobudzone, czuła ciepło jego rąk, obserwowała jego skoncentrowaną twarz, nasłuchiwała dźwięku bijącego tętna – nie wiedząc, czy to jej, czy jego – który mieszał się z odgłosami nadciągającej w oddali burzy. Bodil wdychała zapach świeżego drewna pomieszany z zapachem męskiego potu. To wszystko było dokładnie takie, jak scena z jej snu z poprzedniej nocy. Bue uchwycił jej wzrok, patrzył jej w oczy, a ona wpatrywała się w błękitną tęczówkę z czarną źrenicą w środku. Chciała odwrócić wzrok, bo jej zmysł równowagi zaczął reagować tak, jakby stała na pokładzie statku podczas sztormu, ale nie mogła. Musiała wpatrywać się w tę czerń otoczoną błyszczącym błękitem, ten nieodparty wzrok, który był całkowicie przekonany o tym, że ma oczywiste prawo, by ją posiąść. Próbowała przywołać całą swoją siłę woli i przestać na niego patrzeć. Zamiast tego jej wzrok padł na jego usta i uchwycił jego głęboko zarysowaną górną wargę, która nadawała jego twarzy ten arogancki wyraz, i dostrzegła, że to co malowało się na jego twarzy, to nie była arogancja, ale całkowita niezależność i pewność siebie. Ponownie podniosła wzrok i odkryła, że patrzył na jej usta. Po chwili znowu spojrzał w jej oczy, a jego dłonie odpinały teraz następny guziczek. Kiedy dotarły do guzika, który położony był na wysokości łączenia miseczek biustonosza, zauważyła, że była wściekła, ale nie była to wściekłość, która sprawiała, że miała ochotę mu się przeciwstawić. Bue zdjął z niej bluzkę, po czym wyciągnął rękę, odpiął guzik jej fiołkowej spódnicy i rozsunął suwak. Gładka podszewka wydała metaliczny szelest, kiedy spódnica opadała na podłogę, a Bodil miała ochotę z całej siły uderzyć go w jego wystającą klatkę piersiową. Ale dalej stała spokojnie, podczas gdy on ściągał z niej białą halkę, i
podniosła posłusznie ręce, żeby mógł ją przeciągnąć przez jej głowę. Bue westchnął i spojrzał na jej biustonosz, pas do pończoch i jej nagą skórę. W jego oczach znowu pojawił się uśmiech i nie był to uśmiech cyniczny ani wesołkowaty, ale po prostu uśmiech, który wyrażał radość. Bodil miała ochotę go ugryźć, ugryźć go z całej siły i zadać mu ból. Sięgnął ręką w dół i poluzował jedno ze strzemiączek pasa do pończoch, a jego lekki dotyk, jaki poczuła na udzie, sprawił, że przeszedł ją dreszcz, łaskoczący dreszcz, a jej oddech stał się szybszy i ciężki. Czuła mrowienie na udzie i wokół biodra, które przechodziło w stronę brzucha. Wściekłość Bodil przechodziła na zmianę w szał. Palce Bue poluzowywały pozostałe strzemiączka. Tym razem radził sobie sprawniej niż z rozpinaniem guziczków bluzki. Bodil stała nieruchomo, ale jego dotyk sprawiał, że czuła łaskoczące prądy na całym swoim ciele. Chciała krzyczeć ze wściekłości. Uwolniona pończocha zsunęła się w dół. Bue odpiął strzemiączka z drugiej strony i po chwili druga pończocha zsunęła się po jej nodze. Teraz wokół jej stóp i szarych szpilek leżała chaotyczna hałda. Nie podniosła stóp, żeby zrzucić z nóg buty i pozbyć się pończoch do końca. Stała i pozwalała na to, żeby wściekłość dalej buzowała w jej wnętrzu. Bue pochylił się i podniósł jej lewą stopę, aby ją uwolnić, a ona wykonała krótki wymach nogą, żeby go uprzedzić. O mało co nie uderzyła go w brodę. Wyprostował się powoli, podczas gdy ona uwolniła się z butów i pończoch. Z jego oczu zniknął uśmiech. Teraz w jego oczach widać było wyłącznie czarne źrenice i lód. Jednym krótkim szarpnięciem pozbył się pasa do pończoch, rozrywając jej jedwabne majtki. Bodil poczuła się naga w poniżający sposób, a w środku coraz bardziej wzbierała w niej wściekłość. Jego oddech znacznie przyśpieszył. Bue sięgnął dłonią w kierunku jej pleców i odpiął stanik. Znowu sposób, w jaki poruszał palcami, był denerwująco swobodny. Po chwili jednym gwałtownym pociągnięciem ściągnął z niej biustonosz. Poczuła, że jej sutki robią się większe i twarde. Poczuła nienawiść, kiedy ściągnął z niej majtki, które w nieelegancki i poniżający sposób zatrzymały się na jej udach. Uderzyła go mocno w klatkę piersiową. Bue prawie się nie drgnął, jakby był przygotowany na jej wybuch. – Doprowadzacie mnie do wściekłości, wy faceci – krzyknęła. – Za to,
że wydaje wam się, że jesteście jakimś darem dla kobiety, że macie coś, czego my potrzebujemy! Wydaje wam się, że macie nad nami władzę, bo nas utrzymujecie! Bo posiadacie niezmierzoną mądrość! – przedrzeźniała i znowu go popchnęła. – Albo dużego kutasa! W spojrzeniu Bue znowu pojawił się uśmiech. – Więc masz nadzieję, że on jest duży? – spytał przekornie, przekrzywiając głowę. Złapała go za pasek i rozpięła rozporek, po czym wsadziła rękę do środka i chwyciła coś żywego, co było jednocześnie twarde jak skała i delikatne. Coś, co było zgięte, ściśnięte i ujarzmione przez materiał, a gdy to wyciągnęła i uwolniła, okazało się grube, długie i niezmiernie piękne, o wyraźnej żołędzi i idealnych proporcjach, co sprawiło, że była jeszcze bardziej roztrzęsiona. Chwyciła Bue mocno za penisa i pociągnęła za sobą, jakby był wielkim, mało rozgarniętym i odrobinę niebezpiecznym zwierzęciem. Opierał się trochę, a ona ścisnęła go jeszcze mocniej za przyrodzenie, poprowadziła do salonu i popchnęła na nagie deski podłogowe. Jęknął z bólu, ale ona dobrze wiedziała, że w każdej chwili mógł stawić opór i przeszkodzić jej w tym, co robiła. Fakt, że poddał się jej i pozwolił, by była dla niego brutalna, wprawił ją w jeszcze większą wściekłość. Kiedy tak leżał na plecach, wymierzyła mu solidny policzek. – Do cholery! – warknął i spojrzał na nią kompletnie zaskoczony. Po chwili uderzyła go w drugi policzek i zauważyła, że jego erekcja stała się jeszcze twardsza. Jego penis wystawał ze spodni bezwstydnie nagi. Kucnęła nad nim, usiadła niżej, chwyciła go i bez pardonu osunęła się na niego. Zauważyła, że napiera na niego pod nieodpowiednim kątem, bo na twarzy Bue pojawił się grymas, a jego erekcja lekko osłabła. Nachyliła się do przodu i znowu go uderzyła w policzek. Jego penis po chwili znowu był twardy jak skała, a ona całym ciężarem swojego ciała usiadła na nim. Czuła się wypełniona. Nie chodzi o wielkość. Cały czas o tym się słyszy, ale Bodil zawsze po cichu w to wątpiła. W tym momencie wiedziała, że z wieloma mężczyznami było przyjemnie, ale nie do końca prawdziwie. Teraz czuła, że wypełnia ją coś treściwego, czuła to coś z każdej strony i z góry, czuła,
że obejmuje coś dużego. To uczucie dawało jej nie tylko przyjemność fizyczną, ale również psychiczną. Teraz czuła się bezpiecznie, opierając się na nim, czując siłę i opór, czuła bezpieczeństwo, które pogłębiało rozkosz i sprawiało, że chciała ściskać, podskakiwać rytmicznie w górę i w dół na tej lancy. Nigdy czegoś podobnego nie doświadczyła. Oddawała się tańcowi, który miała we krwi. Bue zaczął tańczyć razem z nią, wchodził w nią, kiedy siadała na niego, obracał swoim podbrzuszem, aby móc penetrować wszystkie jej zakamarki. Wtem Bodil przestała go nienawidzić, bo przecież idealnie do siebie pasowali, ich ciała stały się jednością. Jęczeli z rozkoszy, a on podnosił ją wyżej i wyżej. Byli zlani ich wspólnym potem, połączeni krótkimi oddechami. – Kocham cię – powiedziała nagle zwykłym, codziennym głosem, gdy ich wspólny taniec wyprowadził ją na szczyt rozkoszy. Więcej nic już nie dodała, tylko prawie nieprzytomna z rozkoszy ściskała w sobie jego twarde przyrodzenie, z którego pulsując, wytrysnęło w nią jego nasienie. Bue obejmował ją, kiedy leżeli na podłodze i odpoczywali, ciężko oddychając. Trzymał ją mocno i bezpiecznie, a ona pozbyła się wszelkich myśli. Po jakimś czasie wstał i ubrał się. – Muszę jechać do domu – powiedział – ale zobaczymy się jutro. Usiadł i pocałował ją we włosy. Po chwili go nie było. Brzmiał delikatnie. Ale nie odpowiedział na jej słowa podczas orgazmu. Nic nowego, pomyślała po chwili i wstała. To było przecież nieracjonalne. Po jej udzie spływała sperma, a ona tak bardzo chciała znowu leżeć obok niego na podłodze, gdzie nigdy przedtem nie leżała. – Przestań, Bodil! – skarciła siebie głośno. – To był tylko skok w bok, o którym trzeba zapomnieć. Wychodzisz za Iba. Poszła do łazienki. Ib był dobrym mężczyzną, a jego oczekiwania, żeby mieć żonę, która zajmuje się domem, nie różniły się od oczekiwań innych, dobrze ustawionych mężczyzn. Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Była w takim nieładzie, że ledwo siebie poznawała. – Związek ze stolarzem nie przejdzie – powiedziała poważnym tonem do swojego odbicia w lustrze. – Różnimy się od siebie pod każdym względem. Czuła, że trochę traci poczucie rzeczywistości, kiedy szła na górę pod
schodach. Kiedy leżąc w łóżku, przykryła się kołdrą, gdzieś blisko uderzył piorun, ale grzmoty nie były w stanie zagłuszyć brzmiącego wciąż w jej głowie własnego głosu, który mówił „Kocham cię”. Poranne powietrze, które wpadało przez otwarte okno, pachniało wilgotnym piaskiem i żywicą świerków z zagajnika. Bodil przeciągnęła się. W tym samym momencie usłyszała warkotanie samochodu, który właśnie wtoczył się na podwórze. Mimowolnie się uśmiechnęła. Wzięła prysznic, a następnie założyła sukienkę w brązowo-pomarańczowe pasy. Była to letnia sukienka do kolan w casualowym stylu, bez rękawów, z wycięciem w kształcie V, a na każdym ramieniu miała duże metalowe koło, które zbierało przednią i tylną część sukienki. Uczesała włosy, użyła odrobiny tuszu do rzęs i pomalowała usta szminką. Wciąż się uśmiechała. Chodziła boso po domku i odsłaniała zasłony. Nuciła. Z werandy dochodziły już odgłosy piłowania. Serce Bodil zaczęło trochę mocniej bić, kiedy odsłoniła zasłonę w drzwiach na werandę. Bue był bez koszulki, pracował odwrócony tyłem do szyby. Widać było, jak jego mięśnie napinają się pod skórą. Po chwili wyprostował się i odpoczywał przez chwilę, obserwując morze. Bodil zaszeleściła lekko kółkami zasłonowymi o karnisz. Bue nie odwrócił się jednak, wrócił po prostu do pracy. Przez całe przedpołudnie skupiał się na pracy. Kiedy w pewnym momencie był przy samochodzie, Bodil uchyliła drzwi na werandę, ale Bue nie okazywał zainteresowania nawiązaniem z nią kontaktu. To oczywiście była doskonała sytuacja, pomyślała, próbując odpocząć przy rozwiązywaniu krzyżówki. Miała wyjść za mąż za Iba, więc oczywiście o tym, co się wydarzyło wczoraj wieczorem, powinno się po prostu zapomnieć. Podniosła głowę znad krzyżówki i spojrzała kątem oka na Bue. Teraz widziała jego klatkę piersiową – gładką i muskularną. Wczoraj wieczorem miał na sobie koszulkę. Prawie nie widziała jego ciała. Zrobiło jej się ciepło na wspomnienie tego, co jednak udało jej się zobaczyć. Bue ponownie się odwrócił, a ona postanowiła zadzwonić do Iba. Jego sekretarka poinformowała ją, że Iba nie ma w biurze. Bodil poszła więc do kuchni, żeby przygotować sobie lunch. Z dwiema kanapkami na talerzu
sięgnęła do lodówki po piwo i już miała ją zamknąć, ale zawahała się i wyjęła jeszcze jedną butelkę. Właściwie dlaczego nie miałaby być wobec niego uprzejma, pomyślała, a następnie wystawiła głowę przez otwarte drzwi i zapytała Bue, czy nie ma ochoty na piwo. Wyprostował się, odwrócił i stał, patrząc na nią. Lekko rozchyliła usta, bo nagle poczuła, że ciężko oddycha się jej przez nos. – Wolałbym coś innego – powiedział, patrząc jej w oczy. Prostak, pomyślała, ale poczuła, jak dwa gorące słupy z ogromną siłą przewiercają jej brzuch i zbierają się w jej ciele w okolicy jej łona. Chwilę później butelki z piwem stały na ziemi, a ona powiedziała: – Pocisz się. – Ty też – stwierdził, a ona zauważyła, że to prawda, jej skóra była wilgotna. – Chyba powinienem cię umyć – dodał. Następnie chwycił jedną butelkę i wylał zimne piwo na jej sukienkę w paski i nagie ramiona. Bodil wydała z siebie zduszony okrzyk. Ściągnął z niej sukienkę i zauważył, że ma na sobie tylko majtki. Zdjął je z niej i wylał odrobinę piwa z drugiej butelki na jej piersi, a prawie całą resztę na jej owłosione łono. Dokładnie wmasował w nią piwo, a ona znowu wydała z siebie zduszony okrzyk. Po chwili podniósł ją, położył na podłodze werandy, zmusił, aby rozwarła nogi i oblał jej dziurkę resztką piwa, które następnie zaczął z niej zlizywać. Jego język i usta pracowały ciężko i regularnie. Bodil wiła się z rozkoszy, a on trzymał ją mocno swoimi dużymi, ciężkimi rękami, nie przestając jej lizać i ssać. Robił to prawie za mocno. Powiedziała mu, że chce delikatniej. Podniósł głowę i warknął „nie”, po czym wrócił do lizania. Robił to mocno i równie zdecydowanie jak wcześniej. Tego było za wiele, szorował językiem jej łechtaczkę, a ona próbowała go odepchnąć, ale nie mogła. Po chwili chwycił pustą butelkę po piwie i wepchnął w nią jej główkę, nie przestając lizać mocno i bez litości. Krzyknęła, kiedy ścianki jej pochwy odruchowo zwarły się w skurczu wokół znajdującego się w niej twardego przedmiotu. Po chwili doszła – poniżona, w bólu i rozkoszy, które razem były jak mieszanina ostrych kawałków szkła i delikatnych, miękkich piórek. Kiedy wciąż jeszcze drżała od orgazmu, Bue wyjął z niej butelkę i zdecydowanymi ruchami podłożył jej pod biodra warstwę poduszek z foteli stojących na
werandzie. Ułożył ją zdecydowanie za wysoko, bolało ją i czuła się poniżona, ale on wszedł w nią do samego końca swoim wielkim penisem i wbijał się w nią tak mocno i gwaltownie, że uderzała głową o ścianę werandy. Bue skupił się jednak teraz na swojej satysfakcji, którą czerpał z bycia w niej. A ona czuła poniżenie, że znowu doszła, i to w tak przedziwny sposób, który sprawił, że drżała na całym ciele. Następnie Bue wstał, nie mówiąc ani słowa, zapiął spodnie i wrócił do pracy. Godzinami spacerowała po plaży i była wściekła. Co za brutalny zwierzak! Cała ta jego gadanina o tym, że była wspaniała jako dyrektorka. Chciał po prostu władzy – tak jak wszyscy faceci. Ze złości kopnęła kamień. – Halo, halo – usłyszała jakiś głos dobiegający z niedaleka. – Jesteśmy w złym nastroju? Była to rybaczka Sara. Patrzyła na nią, zasłaniając sobie przed słońcem oczy dłonią. Bodil podeszła do niej. Znała Sarę jeszcze z czasów dzieciństwa, więc były ze sobą na ty. Sara wzbudzała w niej szczególe poczucie bezpieczeństwa. – Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tych wszystkich niespodziewanych historii miłosnych, które rozegrały się tutaj, w Szarej Wydmie, w ciągu ostatniego roku – stwierdziła Bodil, kiedy już skończyły zdawkową rozmowę o pogodzie. – Wy to miejsce nazywacie Szarą Wydmą – powiedziała Sara. – A my zwiemy je Radością Pani. – Jako miejsce, w którym eleganckie panie mają okazję się zabawić? – zapytała Bodil i poczuła, że jej głos zabrzmiał ostro. – To wy, letnicy, zawsze to tak postrzegaliście – powiedziała Sara. – I oburzało was to, ale Frue (Pani) pochodzi przecież od imienia Freja. – Starodawnej nordyckiej bogini miłości? – Tak. I niezwykłe historie miłosne działy się tutaj zawsze, nie tylko w tym roku. Kiedy byłam młoda, też był taki rok jak ten. – Co masz na myśli? – zapytała Bodil. – Miałam wyjść za nauczyciela, który mieszkał na południu, ale wtedy w małej sieciarni niedaleko stąd poznałam Lau i od razu wiedziałam, że zostanę nad morzem i będę żoną rybaka. Żoną Lausa – Sara zamilkła, ale
w jej błękitnych oczach pojawił się głęboki uśmiech. – I nie żałowałaś tego? – Ani przez chwilę. Tak jak mój dziadek nigdy nie żałował, że ożenił się z Angielką, którą znalazł tutaj na plaży jako rozbitka. Wszyscy mówili, że jest szalony, bo przecież ledwo byli w stanie się ze sobą porozumieć, kiedy się jej oświadczył. Ale ostatecznie pobrali się i było to bardzo szczęśliwe małżeństwo. – Bodil czuła jak na głowie stają jej włosy. – Takie rzeczy tutaj się działy od niepamiętnych czasów – dodała Sara. Kiedy Bodil wróciła do domku, Bue siedział na schodach i czytał gazetę. Ogarnęła ją złość, kiedy go tam zobaczyła, i poczuła jeszcze większy gniew, kiedy on się nie podniósł na jej widok, ale tylko przyjaźnie skinął głową i wrócił do lektury. Jedynie odsunął się odrobinę, żeby mogła wejść przez drzwi do domku. – Co ty sobie wyobrażasz? – krzyknęła. – Nie chcę mieć już z tobą nic wspólnego. Próbujesz mnie po prostu sobie podporządkować tak jak wszyscy inni mężczyźni! Bue spojrzał na nią i odchylił się w stronę framugi. – W takim razie ukarz mnie, skoro jesteś na mnie taka wściekła – powiedział. Wymierzyła mu policzek. Jeszcze jeden. I kolejny. Następnie zdjęła majtki, podciągnęła sukienkę i przyciskając łono do jego twarzy, przyparła go mocno do drzwi. On zaśmiał się zduszonym głosem i zaczął ją posłusznie lizać. Czuła, że za moment nogi odmówią jej posłuszeństwa, kiedy stojąc w tej dziwnej, niewygodnej pozycji, osiągnęła przeszywający orgazm. Drżąc, opadła na kolana, wyciągnęła twardego członka Bue z jego spodni i zaczęła go w skupieniu ssać. Bezwolnie kręcił się, siedząc na schodach, i wydawał z siebie krótkie, gardłowe dźwięki. Po chwili doszedł w jej ustach. Wzięła go za rękę, wciągnęła do pokoju, rozebrała go i lekko popchnęła na kanapę, a następnie przytuliła się skulona do niego. Obudzili się, gdy było już prawie ciemno i znowu zaczęło grzmieć. Pokój raz po raz rozświetlały biało-niebieskie błyski, a za oknem słychać było bębniący o dach werandy deszcz, któremu towarzyszyły odgłosy grzmotów. Bue wymamrotał w kierunku jej włosów: – Ja też.
Gość • 3 lata temu
Dziękuję