JILL BARNETT
Przełożyła
Bożena Kucharuk
DC
Wydawnictwo Da Capo
Księga pierwsza
Siedziała w pokoju na wieży. Sama. Być może zapomniano
o niej w tym zgiełku, który panował na zamku. Wsparła dłoń
o masywny rzeźbiony stół, na którym stał zegar - cudaczne
urządzenie odmierzające minuty i godziny pojedynczymi kroplami
wody. Urządzenie składało się z metalowo-szklanego klosza
i ptaków, które machały skrzydłami, odmierzając godziny, kiedy
nakapało na nie dość wody. Kupiła ten zegar przed laty w chwili
zauroczenia na jarmarku, gdzie stanowił nie łada atrakcję.
Tamtego ciepłego wiosennego dnia farmerzy i wieśniacy z całego
Kent zgromadzili się wokół pasiastego straganu, słuchając hand
larza, który pokazywał, jak płynie czas.
- Liczcie krople! Widzicie, to upływ czasu!
Sofia stała pośród gapiów i podobnie jak cała reszta uległa
czarowi; podeszła nawet bliżej, dziwując się, że ktoś zdołał
zamknąć czas pod kloszem. Wróciła z jarmarku z pustą sakiewką,
tuląc do piersi cudowny wodny zegar.
W młodzieńczej naiwności roiła sobie, że teraz, kiedy ma ten
zegar, zyska odrobinę władzy nad czasem i tym samym nad swoją
przyszłością. Jednakże jeszcze tego samego roku z nadejściem
zimy woda w kloszu zamarzła, jakby sam czas zastygł w miejscu.
Dzień za dniem, godzina za godziną, mijały niezależnie od mar
twego zegara, aż w końcu Sofia zrozumiała, że przedmiot, który
11
JILL BARNETT
ukrywała w swej komnacie, nie miał nic wspólnego z tajemnicą
upływającego czasu.
Nie potrzebowała już zegara, by dostrzec jego upływ. Kiedy
budziła się rankiem i spoglądała w polerowane szkło, widziała
znaki, które czas pozostawiał na jej twarzy - cienkie zmarszczki
nad ustami, na szyi, między brwiami, w kącikach oczu. Przybywało
ich tak samo jak niegdyś kropli wody w zbiorniczku zegara.
Gdy była młoda i chciała szybko dorosnąć, rzucała się w życie
na łeb na szyję. Zachowywała się wówczas jak zamkowe kozy,
uparte i bezmyślne, bodące rogami wszystko, co stanęło im na
drodze. Teraz wiedziała, że cała ta młodzieńcza zapalczywość
i szaleńczy pęd ku przyszłości ani na jotę nie przyśpieszyły rytmu
czasu.
Wiele dziś rozmyślała o upływającym czasie, śmierci, życiu.
Podczas takich szczególnych dni, które stanowią znaczący zwrot
w życiu człowieka, zwykle przywołuje się wspomnienia.
Podniosła się z krzesła przy oknie i przeszła przez pokój po
kolorowych płytkach posadzki, na których promienie słońca,
wpadające przez witrażowe okna, rozsiewały błyszczące wzory.
Otwarła ciężkie rzeźbione drzwi szafki i wyjęła brzozową szkatułkę,
prezent od pewnego kupca, pragnącego tym darem pozyskać sobie
przychylność małżonki hrabiego Gloucester.
W szkatułce znajdowały się dwa rękopisy. Jeden z nich składał
się z grubych arkuszy starego papieru, tak miękkiego, że w dotyku
przypominał płótno. Arkusze obłożone były twardą srebrną okładką
inkrustowaną miedzią, wykonaną w Kastylii, gdzie królowa Ele
onora spędziła dzieciństwo. Okładki spinała niewielka klamerka
z zamkiem w kształcie łabędzia chowającego łebek pod skrzydłem.
Drugi rękopis wyglądał znacznie skromniej; nie miał zdobionych
okładek ani pięknie rzeźbionej klamry, które by go chroniły przed
niepożądanym wzrokiem. Zapisane stronice osłaniał jedynie płat
cienkiej brązowej skóry, a związywał razem kawałek rzemyka.
Sofia wzięła do ręki rękopis oprawny w srebro i kluczykiem,
wiszącym na łańcuszku na szyi, otwarła zameczek. Uniosła ciężką
metalową okładkę i natychmiast poczuła zapach cynamonu i anyżu,
który zawsze otaczał Eleonorę.
12
PERŁY
Minęło wiele czasu od dnia, gdy przeglądała te zapiski; nie
było łatwo patrzeć na siebie oczyma kogoś innego.
Przysiadła nieopodal na bukowej ławce wymoszczonej haf
towaną poduszką; drobny kolorowy ścieg, którego królowa Ele
onora usilnie, choć bez skutku, próbowała ją wyuczyć, układał się
w scenę rycerskiego turnieju. Ułożyła książkę na kolanach i prze
rzuciwszy kilka stronic odnalazła tę właściwą oznaczoną zaschniętą
różą. Na samej górze widniało jej imię, wypisane misternie
złotymi literami; inicjał zdobił bogaty ornament, pomalowany
barwą ulubionego wina Eleonory. Sofia zaczęła czytać.
Sofia
W wieku czterech lat lady Howard została oddana pod opieką
mojemu mężowi Edwardowi Plantagenetowi, królowi Anglii, który
jest jej kuzynem. Sofia była słodkim dzieckiem, o wyjątkowej
urodzie, lecz upartym i skorym do psot. Z każdym rokiem stawała
się piękniejsza i bardziej uparta.
Gdy miała dwanaście lat, na widok jej anielskiej twarzyczki
dorośli mężczyźni stawali jak wryci i w osłupieniu otwierali usta.
Miała długie czarne włosy, a skórę białą niczym śnieg zaścielający
łąki. Jednak najsłodsze wydawały się jej oczy - niebieskie, o lekko
fiołkowym odcieniu. Jest z natury rosła, więc jej obecność od razu
rzucała się w oczy, jakby była samym królem.
Dzielni lordowie i rycerze, którzy zdołali dostrzec choćby cień
jej profilu w oknie mojej karety, zaklinali się, że muszą ją pojąć
za żonę. Jako podopieczna króla ma wspaniały posag, co w po
łączeniu z jej niespotykaną urodą czyni ją najbardziej pożądaną
panną w całym królestwie.
Tak się dzieje do czasu, dopóki ci nieszczęśnicy nie poznają jej
osobiście.
Wiele razy w ciągu ostatniego roku krzyki Edwarda odbijały
się echem po zamkowych ścianach. „Jej głupota doprowadza mnie
do szaleństwa! Całkiem przez nią osiwieję!" Raz nawet mój
Edward wezwał włoskich medyków, żeby go zbadali. Twierdził,
że mózg mu się gotuje i wkrótce wyrosną mu na głowie włosy
o barwie ognia piekielnego. To było po zerwaniu zaręczyn pomiędzy
13
JILL BARNETT
lordem Geoffreyem Woodville'em i Sofią. Miała wówczas czter
naście lat, a wszyscy uznawali ten związek za znakomity.
Sofia nie dostrzegała jednak w nim nic znakomitego. Kiedy
młody jasnowłosy lord przybył w konkury, Sofia natarła sobie
włosy smalcem, tak że zwisały w tłustych strąkach. Twarz natomiast
wysmarowała liśćmi wierzby, nadając cerze niezdrowy zielonkawy
odcień, a do tego włożyła ciemnożółtą suknią, która jeszcze
podkreślała paskudny kolor jej skóry. Zabawnie było patrzeć na
jej wejście do wielkiej sali, kiedy wolno dreptała powłócząc
nogami niczym szalona stara wiedźma, która żebrze u bram zamku.
Pamiętam, że przy pierwszym spotkaniu z lady Sofią lord
Geoffrey spytał z troską czy przypadkiem nie jest poważnie chora.
Ilekroć Edward na nią nie patrzył, robiła zeza i wpychała sobie
jedzenie do uszu i nosa. Lord Geoffrey Woodville wraz ze swym
orszakiem wyjechał w popłochu przed świtem, kryjąc się pod
osłoną ciemności, żeby nie rozgniewać króla. Niemniej jednak
doszło do nas, jakoby przysięgał, że nawet dla królewskich przy
wilejów i więzów krwi nie ożeni się i nie będzie płodził synów
z zamkową wariatką.
Byli też inni, synowie znakomitych rodów zbliżonych do dworu,
nawet jeden kastylijski książę. Sofia uparcie odrzucała wszystkich
zalotników... dopóki król nie zagroził, że siłą wyda ją za mąż.
Zdołałam go przed tym powstrzymać. Odtąd jednak nie pojawili
się chętni do jej ręki, więc Sofię męczy nuda, której nigdy nie
potrafiła długo znosić. Nie dalej jak dziś rano, w dniu misterium,
wyznała mi, że niemal pragnie przybycia kolejnego konkurenta,
byłe tylko czas nie płynął tak wolno.
Modliłam się gorąco, wznosząc błagania do Boga w niebiesiech,
żeby zesłał nam kogoś odpowiedniego dla mojej niesfornej Sofii.
Sofia zamknęła książkę, ogarnięta tym szczególnym uczuciem,
które towarzyszy wspominaniu dawnych wydarzeń. Była roz
bawiona. Zakłopotana. Trochę smutna. Doznawała wszystkich
tych uczuć jednocześnie.
Miała świadomość, że nadal jest tą samą osobą, opisaną na
kartach, które trzymała w ręku. Wciąż miała czarne włosy, te same
14
PERŁY
niebieskie oczy i te same wydatne usta, z których płynęły nie
oczekiwane uwagi, nie pozwalające jej mężowi na stan błogiego
samozadowolenia i przekonanie, że dobrze ją zna.
W środku pozostała taka sama, choć życie i miłość złagodziły
jej charakter.
Jakież to dziwne, że obecnie ludzie, którzy spotykali się z nią
i jej mężem po raz pierwszy, dostrzegali czułość, z jaką on patrzył
na nią, a ona na niego, ich wzajemne oddanie i to, że nie bali się
pokazać światu łączącego ich uczucia. Mawiali często:
- Wasze małżeństwo musiało być zawarte z miłości. I to
z miłości od pierwszego wejrzenia.
Jej mąż zwykle zerkał na nią wówczas z rozbawieniem w czys
tych błękitnych oczach. I zawsze odpowiadał tak samo:
- Miłość od pierwszego wejrzenia? Raczej wojna od pierwszego
wejrzenia.
A kiedy wszyscy śmiali się z jego dowcipu, porozumiewawczo
mrugał do żony. Nie wiedział jednak, że ci obcy ludzie mieli rację.
Nawet teraz, po tych wszystkich latach, ilekroć na niego spojrzała,
zapierało jej dech w piersi, jak owego dnia, gdy Eleonora napisała
tamte słowa, owego dnia, gdy królowa modliła się za nią, albowiem
wtedy właśnie Sofia po raz pierwszy ujrzała sir Tobina de Clare.
1
Prima aprilis
Zamek Leeds w Kent, Anglia
Był czas odgrywania misteriów, co dobrze się składało, bo
tylko jakieś niezwykłe wydarzenie mogło rozproszyć nudę jej
marnego istnienia. Przechadzała się milcząco po blankach. Tej
wiosny słońce przypiekało wyjątkowo ostro, dając się we znaki
bardziej jeszcze niż wybuchy gniewu króla.
Edward był jej opiekunem i strażnikiem, i w istocie strzegł jej
mocno, zwłaszcza od czasu gdy do niego dotarło, że Sofia zamierza
wystąpić w rycerskim wyścigu, który miał się odbyć po zakończeniu
przedstawienia. Od poprzedniego dnia pilnowano jej uważnie.
Miała zakaz zbliżania się do stajni, a cały wieczór musiała spędzić
w swojej komnacie (król w tym czasie wciąż wyrzekał na jej
karygodne postępki).
Z głębokim westchnieniem skrzyżowała ramiona na piersi, nie
przestając chodzić tam i z powrotem po kamiennych murach.
Równie dobrze mogliby jej spętać nogi i zamknąć ją w lochu.
Albo... karmić jedynie chlebem i wodą jak tych niemieckich
i walijskich więźniów, których przetrzymywano dla okupu.
Dotarłszy na koniec murów, odwróciła się gwałtownie. Niecierp
liwym ruchem odgarnęła z twarzy rozplecione końce warkoczy,
zwisające z węzłów nad uszami, po czym ruszyła w przeciwną
stronę.
16
PERŁY
Kobiety miały się zadowolić siedzeniem na trybunach, pa
trzeniem i głupim wymachiwaniem jedwabnymi chusteczkami.
Każda z nich miała czekać, aż któryś z rycerzy zechce ją zaszczycić
swoją uwagą.
Sofia nienawidziła wszelkiego oczekiwania. Była głęboko prze
konana, że trzymanie się na uboczu i czekanie, by zdarzyło się
coś niezwykłego, nigdy nie przynosi pożądanego skutku.
Po stracie matki, która zmarła w wyniku rozpaczliwie bezowoc
nych prób wydania na świat syna i dziedzica, Sofia wyczekiwała
na powrót ojca do domu. Jej pozostał tylko on, a jemu pozostała
tylko ona. Miała wówczas niespełna cztery lata, ale pamiętała
wszystko dokładnie, jakby od tamtej pory wcale nie minęło
dwanaście lat. Pamiętała, jak wystawała na zakończonych blankami
murach i przy otworach łuczniczych na wieży. Od długiego
wspinania się na palcach miała opuchnięte stopy, a szyja bolała
ją od zadzierania głowy tak wysoko, by dojrzeć zielone wzgórza
na horyzoncie, gdzie nad którymś ze szczytów mógł się pojawić
furkoczący na wietrze proporzec jej ojca.
Przez długie samotne godziny czekała, żeby wrócił do domu.
Ale nigdy nie wrócił.
Wreszcie do zamku Torwick dotarła wieść, że rozpacz i gniew
nie pozwalają mu wrócić do córki, skoro śmierć tak okrutnie
zabrała mu nowo narodzonego syna. Dziedzica. I żonę.
Kiedy więc Sofia, wylękniona i samotna, na próżno wypatrywała
jego powrotu, on odjeżdżał coraz dalej na północ, coraz dalej od
niej. Dwa tygodnie później odniósł śmiertelne rany podczas
oblężenia Rochester. Przeżył jeszcze tylko parę dni, lecz zdążył
wysłać wiadomość do Edwarda, podówczas następcy tronu.
Nie starczyło mu jednak czasu, by przesłać choć słowo do swego
jedynego dziecka. Żadnego pożegnania. Żadnego życzenia na łożu
śmierci. Nic. Czasami Sofia zastanawiała się, czy ojciec w ogóle
pamiętał o jej istnieniu.
Wcześnie się nauczyła, i to w najbardziej okrutny sposób, jak
naprawdę ocenia się wartość kobiety. Nauczyła się także, że
siedzenie i czekanie jest o wiele bardziej bolesne i daremne niż
samodzielne dążenie do zdobycia tego, czego się pragnie. Potrafiła
17
JILL BARNETT
znieść porażkę, nie umiała natomiast patrzeć, jak omija ją wszystko,
czego pragnie.
Przystanęła, rozczarowana i napięta, świadoma, że naprawdę
niewiele może zdziałać. Oparła łokcie o mur, który wydawał się
zawieszony wysoko nad ziemią. Podpierając brodę rękoma, zapa
trzyła się w niebo, jakby tam wysoko czekały na nią magiczne
odpowiedzi.
Ale żadnych odpowiedzi nie było. Jedynie niebo tak jaskrawo
błękitne, że aż oczy bolały od patrzenia na nie i kilka puchatych
chmur, przesuwających się tak wolno, jak godziny i dni jej
długiego, nudnego życia.
Wyciągnęła z włosów srebrną wstążkę i zatknęła ją za stanik
niebieskiej jedwabnej sukni, a potem zaczęła rozplatać warkocze, by
zająć dłonie czymś ciekawszym niż niecierpliwe stukanie w ka
mienną ścianę. Wkrótce rozpuszczone włosy opadły ciężką falą na
jej ramiona i plecy. Były wolne. Wolne. W przeciwieństwie do niej.
Nie mając nic lepszego do roboty, spojrzała w dół. Natychmiast
dostrzegła króla i królową zajmujących miejsca na wyściełanym
podeście obok sceny wybudowanej specjalnie na misteria.
Nie sposób było nie zauważyć Edwarda, ponieważ był bardzo
wysoki. Jego jasne włosy rozświetlone słońcem lśniły tak mocno,
że ludzie czasami uważali, iż ma w sobie coś z Boga. Sofia
wiedziała jednak, że w Edwardzie nie ma nic boskiego.
Poddani nazywali go Długonogim, ale ona nazywała go bez
litosnym. Można by pomyśleć, że jego jedynym ziemskim celem
było uprzykrzanie jej życia.
Patrzyła z góry na królową, siedzącą spokojnie u boku męża;
ta biedna miła kobieta nie miała pojęcia, że poślubiła najgorszego
wilkołaka.
Sofia kochała królową Eleonorę, z natury łagodną i miłą kobietę,
która nigdy nie podnosiła na nią głosu, nawet gdy coś jej się nic
podobało. Eleonora z pewnością nie była winna temu, że wydano
ją za tyrana o woli silnej jak zamkowe mury i równie twardej
głowie. Małżeństwa zawierano, kierując się względami politycz
nymi. Kuzyn Sofii miał doprawdy szczęście, że w swej dobroci
Eleonora nie przejrzała jego niecnych zamiarów.
18
PERŁY
Sofia wpatrywała się w króla ze złością; miała nadzieję, że
czaszka pali go od jej spojrzenia. Urażona duma podsuwała jej
niemiłe wspomnienie poprzedniego wieczoru, kiedy to zrugał ją
w obecności swych gości.
- Sofio, doprowadzasz mnie do szaleństwa swoją głupotą.
Potrzebujesz męża, który by cię nauczył pokory i posłuszeństwa!
Przez ostatnie lata słuchała tych słów nieskończenie wiele razy.
Równie dobrze można by próbować zliczyć ziarna soli w piwnicy
lub anioły, które mieszczą się na główce od szpilki.
Jakby mąż mógł ją zmusić do posłuszeństwa. Nie była przecież
niewolnicą. Sofia była pewna, że któregoś dnia wszyscy przekonają
się, iż jest kimś więcej, a nie tylko kobietą.
Przyciskając ucho do drzwi królewskiej komnaty, usłyszała, jak
Edward narzeka do królowej:
- Eleonoro, błazeństwa Sofii przynoszą nam wstyd. Powiedz
mi, czemu, na litość boską, nie może się zająć haftowaniem albo
jakąś inną kobiecą rozrywką.
Jakby wysiadywanie z plotkującymi kobietami i kłucie igłą
kawałka materiału było rozrywką.
Kiedy Edward nagle otworzył drzwi i Sofia zaskoczona wpadła
do środka, po raz kolejny przyłapana na podsłuchiwaniu, natych
miast spytała, dlaczego nigdy nie widziała, żeby mężczyźni
haftowali, skoro uważają, że to takie przyjemne zajęcie. Edward
dziwnie poczerwieniał na szyi, po czym wrzasnął, że szycie nie
jest zajęciem odpowiednim dla mężczyzn. Na moment uwierzyła
wtedy, że istotnie może go palić wątroba.
W istocie jednak wcale jej nie obchodził jego gniew. Życie było
okropnie niesprawiedliwe i ktoś wreszcie musiał to zmienić. Mężczyź
ni mogli swobodnie galopować po wzgórzach. Kobietom wolno było
najwyżej dosiadać ospałych mułów lub w specjalnych siodłach
przypominających krzesło kołysać się niewygodnie na grzbietach
wierzchowców tak starych, że ledwie powłóczyły nogami.
Całe życie mogło przejść człowiekowi koło nosa, nim dotarł
tam, dokąd zmierzał.
Ona, Sofia Howard, nie używała starych mułów ani krępujących
ruchy damskich siodeł. Nauczyła się jeździć na koniu okrakiem,
19
JILL BARNETT
gdy miała sześć lat, a jej opiekun wyjechał do Londynu, żeby się
zajmować swym świeżo powołanym parlamentem - gromadą
mężczyzn, którzy mieli ustanawiać prawa dla całego kraju i zapew
ne przy kielichach pełnych wina wymyślili, że kobietom przypadną
najgorsze obowiązki, takie jak szycie, pranie i przygotowywanie
posiłków.
Nim Edward wrócił, powiedziawszy uprzednio całemu Lon
dynowi i reszcie świata, co mają robić, Sofia potrafiła jeździć konno
szybciej niż jego rycerze. Na szczęście królowa Eleonora wstawiła
się za nią i dziewczynce pozwolono na swobodne przejażdżki pod
warunkiem, że będzie jej towarzyszył zbrojny opiekun.
Koniecznie mężczyzna.
Dlaczego kobiety nigdy nie nosiły broni? Wszyscy uważali, że
mężczyźni są silni, odważni i honorowi. Kościół i większość
mężczyzn uznawała kobiety za słabe istoty.
Jakie to niesprawiedliwe, myślała, że wszystkie kobiety musiały
cierpieć za to, że kiedyś, zbyt dawno, by to mogło mieć jakieś
znaczenie, Ewa wręczyła Adamowi jedno nieduże jabłko.
Sofia zastanawiała się, dlaczego silny, rozumny i honorowy
Adam, w końcu mężczyzna, zjadł to jabłko, skoro kobiety były
takie słabe. Jej zdaniem Ewa po prostu chciała nakarmić swojego
mężczyznę. Czyż to nie należało do obowiązków kobiety?
Kiedy podzieliła się tą uwagą z arcybiskupem Canterbury,
została oskarżona o bluźnierstwo i musiała spędzić całe dwa
tygodnie w klasztorze, gdzie kazano jej żarliwie się modlić
o pobożne serce, pokorny umysł i powściągliwy język. Zamiast
tego dostarczyła zabawy nowicjuszkom, lepiąc z woskowych
świec sylwetki arcybiskupa i matki przełożonej w nieprzyzwoitych
pozach.
Ale teraz nie była w klasztorze. Wciąż przechadzała się po
murach zamku Leeds. Przystanęła obok zachodnich schodów
i wsparta na kamiennym występie zapatrzyła się przed siebie, na
zachód; była przekonana, że gdzieś tam, za linią horyzontu, czeka
na nią spełnienie wszystkich marzeń.
Myślała o tym, że gdzieś daleko jest życie, jakie chciałaby
prowadzić, podczas gdy musi marnieć tu, w zamku Leeds, gnębiona
70
PERŁY
przez tyranię swego kuzyna, okrutnego, och, jakże okrutnego króla
Anglii, który każe jej udawać damę, choć wie, że takie zachowanie
jest dla niej torturą.
Nie mogła zrozumieć, dlaczego w środku czuje się taka inna.
Inna niż wszyscy. Czyżby reszta świata nie dostrzegała rzeczy,
które ją tak niepokoiły?
Kiedyś, niezbyt dawno, kiedy miała jakieś trzynaście lat, zapaliła
dwadzieścia świec, uklękła na zimnej posadzce kaplicy i spytała
o to pana Boga.
Dlaczego, Boże? Dlaczego czuję się tak, jakby moje serce
chciało wyfrunąć z piersi? Dlaczego moja krew to burzy się
z gorąca, to ścina chłodem, kiedy jestem zła lub smutna? Czasami,
kiedy bardzo czegoś pragnę albo kiedy życie płynie wolniej niż
miód zimą, czuję się tak, jakby siedział we mnie cały rój pszczół
i wirował dziko, próbując się wydostać.
Bóg jej nie odpowiedział. Wiedziała, że Bóg nie ma zwyczaju
rozmawiać z ludźmi. Nie oczekiwała donośnego głosu z niebios,
który by jej powiedział, co z nią jest nie tak, ale w skrytości ducha
liczyła na jakiś znak albo zmianę.
Nic nie nastąpiło.
Patrzyła w dół ze szczytu murów, nie odrywając oczu od swego
kuzyna Edwarda. Potem uniosła podbródek, zamknęła oczy i wciąg
nęła głęboko powietrze. Pragnęła galopować po wzgórzach, tak
szybko jak nacierająca armia. Chciała się ćwiczyć w strzelaniu
z łuku i trafiać prosto do celu. Chciała się nauczyć władać
mieczem. Chciała wychodzić poza mury zamku w każdej chwili
i bez eskorty. Chciała nosić spodnie, żeby móc się poruszać równie
swobodnie jak mężczyźni.
To dopiero, Wasza Królewska Mość, byłaby prawdziwa rozrywka!
Z dołu dobiegł radosny gwar, jakby wszyscy wyrażali poparcie
dla jej opinii. Wychyliła się, żeby spojrzeć na plac przed zamkiem,
gdzie gęstniał tłum, tłoczący się jak bydło. Ludzie przepychali się
bliżej sceny, na której żonglerzy i akrobaci, w ubraniach założonych
tyłem do przodu dla uczczenia prima aprilis, pokazywali swoje
sztuczki do wtóru skocznych melodii wygrywanych przez kapelę
muzykantów, a potem zbierali miedziaki do kapeluszy.
21
JILL BARNETT
Rozległ się kolejny radosny okrzyk. Sofia stała wysoko nad
ziemią, oddalona od reszty zamku, z plecami prostymi jak pień
wiązu i dłońmi opartymi płasko o kamienną ścianę. Muzyka
zabrzmiała głośniej, a tłum na placu śmiał się i śpiewał. Wygięła
szyję, żeby lepiej widzieć.
Ludzie tańczyli na trawie wokół sceny do rytmu lutni i katarynek.
Uwielbiała tańczyć, nawet jeśli oznaczało to konieczność do
tykania wilgotnych dłoni jakiegoś młodego dworzanina, bo wów
czas mogła wirować coraz szybciej i szybciej, aż kręciło jej się
w głowie, i czuła się jak ptak, jakby zaraz miała pofrunąć, aż jej
oddech nabierał rytmu tak szybkiego jak dźwięki muzyki.
Zauważyła swą przyjaciółkę Edith oraz Eleonorę, swoją młodą
kuzynkę. Eleonora miała czternaście lat, była najstarszą z pięciu
córek Edwarda i wkrótce miała zostać wydana za jakiegoś za
granicznego księcia. Wszyscy byli tam na dole, biorąc udział
w świętowaniu... Wszyscy poza ludźmi pełniącymi straż na murach.
I poza nią.
Jeszcze jedno szybkie spojrzenie w dół wystarczyło, by porzuciła
zamiar udzielenia światu bolesnej lekcji, która miała polegać na
okazywaniu mu wzgardliwej obojętności.
Sofia uniosła brzeg jedwabnej sukni i szybko zbiegła po scho
dach, a potem przez bramę i most nad fosą wydostała się na plac
przed zamkiem. Rozpuszczone włosy powiewały za nią jak falujące
na wietrze proporce.
Na polu za sceną stał jaskrawy, czerwono-zielony namiot
aktorów, którzy mieli odgrywać przedstawienie oparte na religii
nych opowieściach o Chrystusie, świętych i prorokach. Sofia szła
przez tłum pogryzając jabłko, które wzięła z czyjegoś koszyka.
Nie zdążyła przełknąć ani kęsa, gdy jej serce zabiło mocniej,
a ciało okryła gęsia skórka, jakby ją owiał lodowaty wiatr.
Odwróciła się szybko.
Dostrzegła wysokiego, bogato odzianego rycerza o mocnej postu
rze i nieprzeniknionej twarzy. Pokręciła głową, marszcząc brwi. Jakie
to dziwne, że poczuła jego obecność, nim jeszcze go zobaczyła.
Stał górując nad kłębiącym się tłumem, na wpół ukryty w cieniu
królewskiego sztandaru, który łopotał mu nad głową. Miał ramiona
22
PERŁY
skrzyżowane na piersi, więc nie mogła dojrzeć herbu na jego
niebieskim płaszczu.
Wspięła się na pusty drewniany kubeł, który ktoś porzucił
w pobliżu, i stając na czubkach palców usiłowała przyjrzeć się
lepiej twarzy nieznajomego.
I przyjrzała się!
Jabłko wypadło jej z dziwnie zdrętwiałej dłoni i zapomniane
potoczyło się w trawę. Wiatr nagle ustał, jakby go przegnało
południowe słońce. Sztandar zwisł nieruchomo; trójkątny koniec
wskazywał prosto na ciemnowłosą głowę rycerza, niczym wska
zówka od Boga.
Widziała wyraźnie jego twarz - mocną, wyrazistą, z głębokimi
cieniami na policzkach i między brwiami, tak surową, że miało
się wrażenie, iż nawet słońce nie zdoła jej rozpogodzić.
Wodził po tłumie leniwym spojrzeniem, padającym spod czarnej
linii gęstych brwi. Wyglądał na znudzonego, jakby wszystko to
już wiedział i widział wcześniej i uznawał za niegodne jego
wyszukanego gustu. Nosił swą obojętność tak, jak wojownicy
nosili swoje barwy, dumnie i wyniośle, jak wyzwanie dla wszyst
kich tych, którzy mieliby czelność jej nie zauważyć.
Sofię, która aż nadto napatrzyła się w życiu na dorosłych
mężczyzn ścielących się u jej stóp i wychwalających jej urodę,
zafascynowała jego postawa. Do tej pory mężczyźni budzili w niej
uczucie politowania. Tak było, dopóki nie ujrzała tego rycerza.
W żaden sposób nie wzbudzał litości. Co więcej, mogłaby się
założyć o swój posag, że słowo „litość" nigdy nie gościło na jego
ustach.
Nie. On z pewnością nie pełzałby u jej stóp. Ani u stóp
kogokolwiek innego.
Jego wzrok niedbale błądził po ludzkiej ciżbie, prześliznął się
po Sofii, zmierzając dalej, potem zatrzymał i zawrócił.
Po raz pierwszy w życiu była wdzięczna naturze za urodę, która
przyciągała męską uwagę. Czuła na sobie spojrzenie rycerza,
wnikliwe, zaciekawione, trwające wieki. Zrobiło się jeszcze cieplej;
słońce zaświeciło mocniej. Poczuła, że krew w niej krąży żywiej,
jakby się dokądś śpieszyła.
23
JILL BARNETT
A potem zdarzyło się coś niebywałego. Sofia nagle zapragnęła
zniknąć w tłumie. Było to do niej niepodobne, jako że zawsze
szczyciła się tym, że potrafi stawić czoło, nie tracąc przy tym
spokoju i nie czując strachu, każdemu, nie wyłączając samego
króla, doprowadzonego do wściekłości jej zachowaniem.
Teraz jednak, kiedy ten rycerz na nią patrzył, skóra jej cierpła,
a usta wysychały od przyśpieszonego oddechu. Czuła dziwny
ucisk w brzuchu, a w głowie jej się kręciło, jakby od kilku godzin
wirowała w tańcu.
Wyglądał inaczej i inaczej na nią patrzył. Był młody jak na
rycerza, mógł mieć jakieś osiemnaście lat, ale w wyrazie jego
twarzy było coś, od czego wydawał się starszy. Wpatrywał się
w nią nie dlatego, że poraziła go jej uroda - ten rodzaj spojrzeń
Sofia znała aż za dobrze. Nie, on jakby próbował zajrzeć w głąb
jej duszy, tam gdzie nikt nie miał dostępu, gdzie kryły się jej
nadzieje i sekrety, marzenia i lęki, myśli, których nie znał nikt
poza nią samą.
Kusiło ją, żeby się odwrócić, żeby nie mógł zobaczyć zbył
wiele, ale wiedziała, że jeśli to zrobi, on zwycięży w tym pojedynku
na spojrzenia. Jeśli pierwsza odwróci wzrok, okaże słabość. Poza
tym musiała w duchu przyznać, że pragnie na niego patrzeć mimo
niepokoju, jaki w niej wzbudzał. Przy całej swej wyniosłości
i dumie był wręcz diabelnie przystojny.
Był też pierwszym, który wzbudził w niej uczucie inne niż
obrzydzenie, jakie czuła do mężczyzn niezmiennie od wielu
miesięcy. On z pewnością nie próbowałby się do niej łasić.
Mężczyźni rzadko byli w stanie długo jej się przyglądać. Można
było odnieść wrażenie, że jej widok ma dziwną właściwość
zmieniania poważnych i silnych ludzi w bełkoczących głupców,
gnących się w ukłonach, przypominających pielgrzymów, którzy
ciągną gościńcami w poszukiwaniu cudu i nagle, ku swemu
zdumieniu, znajdują go. Rycerze, lordowie i wojownicy patrzyli
na nią i zaraz potem padali jej do stóp, całując rąbek jej sukni
albo wyprawiając podobne niedorzeczności. Większość spośród
adorujących ją dworzan potrafiła rozpoznać, patrząc na tył ich
głowy, bo od tej strony zwykle ich oglądała.
24
PERŁY
Wrodzony upór przyszedł jej z pomocą; nie zamierzała uciekać
wzrokiem przed palącym spojrzeniem rycerza. Przeciwnie, uśmiech
nęła się z udawaną nieśmiałością, wiedząc, że w takich chwilach
mężczyźni zwykle tracili głowę i rzucali się za nią na oślep. Nim
jednak zdążyła ocenić, jak ta niewinna zachęta działa na nie
znajomego, ktoś z tyłu zawołał ją po imieniu. Mrugnęła odruchowo,
ale się nie odwróciła.
Nie jako pierwsza. Nie mogła jako pierwsza zakończyć tego
pojedynku na spojrzenia. Była zdecydowana w nim zwyciężyć.
Patrzyła więc wciąż na pięknego rycerza, nie przestając się
uśmiechać.
Przechylił lekko głowę, może zaciekawiony, a może dając jej
tym jakiś znak.
Aktorzy na scenie zaczęli śpiewać jakąś głośną i sprośną
piosenkę, typową dla misteriów, a tłum wokół Sofii nagle zafalował
w radosnym ożywieniu, rzucając się naprzód zbierać miedziaki,
którymi aktorzy sypnęli ze sceny. Potrącana i popychana, straciła
równowagę. Natychmiast jednak odzyskała grunt pod nogami
i wyciągnęła szyję, żeby podjąć grę spojrzeń z nieznajomym.
Pomagając sobie łokciami roztrącała napierającą ciżbę, próbując
wrócić na miejsce, skąd miała dobry widok. Na nic się zdały jej
wysiłki. Nie mogła go nigdzie dostrzec, chociaż podskakiwała
i wspinała się na palce; miała przed oczyma jedynie morze
ludzkich głów.
Pieśń dobiegła końca i aktorzy przystąpili do końcowych ukło
nów. Tłum wiwatował i klaskał, domagając się dalszych występów.
- Boże w niebie... już nie- szepnęła błagalnie, torując sobie
drogę przez ludzką gęstwinę. To była pierwsza modlitwa od wielu
miesięcy, której Bóg zgodził się wysłuchać. Nagle aktorzy odwrócili
się i zeskoczyli ze sceny, jak lordowie, o których minstrele
śpiewają w wieczór Trzech Króli. Tłum ucichł i powoli zaczął się
rozpraszać, zmierzając ku straganom i miejscu, gdzie odbywały
się występy kuglarzy. Wreszcie mogła się swobodnie rozejrzeć.
Ale rycerza już nie było.
2
Sofio! - Odwróciła się gwałtownie słysząc znajomy, drżący
z przejęcia głos przyjaciółki. - Zaczekaj!
Lady Edith biegła tak szybko, żeby ją dogonić, że złoty wianek
zsunął jej się na oczy, a cienki welon okrywający włosy odpiął
się i sfrunął na ziemię. Jasnorude kędziory opadły dziewczynce
na twarz. Edith przystanęła gwałtownie, jakby oślepiona miękką
zasłoną włosów, pomacała się po głowie, a potem marszcząc czoło
obejrzała się za siebie akurat w chwili, gdy grupa niesfornych
chłopaków przebiegła po jej pięknym welonie. Podniosła z ziemi
spłachetek żółtego jedwabiu i porząsnęła nim, zagryzając dolną
wargę w wyrazie zakłopotania.
Nawet z oddali Sofia widziała ślady stóp; zniszczenia były
poważne.
Edith napotkała jej wzrok, wzruszyła ramionami i odrzuciła
welon przez ramię, jakby to była kość kurczaka. Następnie obiema
rękami chwyciła złoty wianek, przesuwając go na tył głowy po
płomiennych puklach, i rzuciła się biegiem w stronę Sofii. Wreszcie
dopadła przyjaciółki zdyszana z wysiłku.
- Opuściłaś tańce, Sofio!
- Tańce będą jeszcze po wieczerzy. - Sofia rozejrzała się na
boki. Gdzie on się podział?
- Dokąd ci tak śpieszno?
26
PERŁY
- Wcale się nie śpieszę. - Sofia zwolniła, lecz wciąż prze
czesywała wzrokiem ciżbę, szukając śladu niebieskiego płaszcza.
- Myślałam, że zamierzasz pozostać na wieży przez cały dzień,
żeby rozzłościć króla.
- Zmieniłam zdanie. Doszłam do wniosku, że tutaj na dole,
w tłumie, mogę go rozzłościć jeszcze bardziej.
Lady Edith zmarszczyła brwi, podążając za wzrokiem przy
jaciółki.
- Kogo wypatrujesz?
- Wypatruję? - Sofia raptownie odwróciła głowę i zrobiła
niewinną minę. - Ja? - Po krótkiej pauzie oznajmiła: - Ciebie,
ma się rozumieć! - Wzięła Edith pod rękę, popatrzyła przed siebie
i z uśmiechem dodała: - Widziałaś to wielkie zbiegowisko? Bałam
się, że w ogóle cię nie znajdę. Było tak tłoczno, że nie mogłam
się nawet dostać do straganu, na którym sprzedają cukrowane figi
i daktyle. Wyobrażasz sobie? - Znów na chwilę przerwała. -
Umieram z głodu! Ściąganie przekleństw na twardą głowę Edwarda
to ciężka praca. - Żachnęła się pod karcącym spojrzeniem Edith. -
Nie patrz tak na mnie, bo zasłużył na te przekleństwa!
- Sama nie wiem, czy powinnam ci zazdrościć odwagi, czy
też cieszyć się, że nie mam w sobie tyle zuchwałości co ty.
- To dlatego, że Edward nie zatruwa ci życia. Na szczęście
masz brata, który o ciebie dba.
- Król troszczy się o ciebie, Sofio.
- Akurat. Bawi go to, że niszczy mi życie. - Sofia nie prze
stawała rozglądać się wokół, wypatrując tajemniczego rycerza.
Nie dostrzegłszy go nigdzie, pociągnęła Edith za rękaw. - Chodź
my. Zaraz zaczną się wyścigi. Najpierw jednak wstąpimy do
sprzedawcy daktyli. Ja funduję. - Odsłoniła zęby w uśmiechu,
poklepując znacząco małą jedwabną sakiewkę zawieszoną na
pasku. - Mam jeszcze te wszystkie drobniaki, które Edward dał
mi w święto Matki Boskiej Gromnicznej, żebym była cicho
podczas zawodów zapaśniczych pomiędzy jego człowiekiem i lor
dem Gilesem.
Edith jęknęła.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że ośmieliłaś się nazwać królew-
27
JILL BARNETT
skiego faworyta cherlakiem, który ma nie więcej siły niż pchły
na podwórzowych psach. Sofio, ten człowiek jest potężny.
- Istny olbrzym. - Sofia wciąż się uśmiechała. - Ma łapska
wielkości świńskich półtuszy i jeszcze większe mniemanie o sobie.
Edith zatrzęsła się ze zgrozy.
- Ja nie miałabym odwagi zachowywać się tak zuchwale.
- To nie zuchwałość, tylko konieczność, Edith. I nadal będę
mówiła to, co myślę, ilekroć odczuję taką potrzebę.
Edith potrząsnęła głową z miną wyrażającą zarazem strach
i zazdrość.
- To głupota narażać się królowi w taki sposób.
- Nie taka znów głupota, bo tamtego wieczoru opuściłam
wielką salę z pięcioma monetami schowanymi w bucie. Dwiema
złotymi od Edwarda i trzema srebrnymi wygranymi w zakładzie
z sir Lowellem.
Edith przystanęła tak gwałtownie, jakby się zderzyła ze ścianą.
- Założyłaś się?
- Owszem. Postawiłam na przeciwnika.
Edith przeżegnała się pośpiesznie.
- Czemu nie miałabym się założyć?
- Przecież to grzech.
- To jakoś nie przeszkadza obstawiać zakładów biskupowi
Culbertowi i ojcu Johnowi - zauważyła cierpko Sofia. - To, że
ty i ja miałyśmy pecha urodzić się kobietami, nie powinno
oznaczać, że nie możemy się bawić równie dobrze jak mężczyźni.
- Oczywiście, że nie możemy. Nie jesteśmy mężczyznami. Nie
mamy ich siły i władzy...
- Jeśli powiesz jeszcze, że są od nas mądrzejsi, natychmiast
zostawię cię samą.
- No nie, tak daleko nawet ja bym się nie posunęła, ale ty,
Sofio, napytasz sobie jakiejś biedy, jeśli się nie zmienisz. Naprawdę.
Król nie będzie ci pobłażał w nieskończoność. Z pewnością mu
się nie podoba twoje zachowanie. Nawet Eleonora ci nie pomoże,
jeśli się nie poprawisz. Co będzie, jeśli się naprawdę rozgniewa
i wyda cię za kogoś tak okropnego, jak... jak... - Zniżywszy głos
do szeptu, wyrzuciła z siebie ze zgrozą: - ...jak lord Alfred.
28
PERŁY
Alfred de Bain był czterdziestopięcioletnim lubieżnikiem o dło
niach jak topory i małych brązowych oczkach, w których czaiło
się okrucieństwo. Zdążył pochować siedem żon, które urodziły
mu ponad dwadzieścioro dzieci, a żaden z jego potomków nie
dożył nawet piętnastu lat.
- Gdyby Edward próbował mnie oddać za żonę jakiemuś
wstrętnemu typowi, pchnęłabym się nożem prosto w serce, niech
licho porwie moją duszę, i straszyłabym go przez całą wieczność.
- Nie powinnaś nigdy żartować na temat odebrania sobie życia.
To śmiertelny grzech.
- A kto tu żartuje?
Edith nie odpowiedziała.
Sofii nie spodobało się jej milczenie. Edith była jej najlepszą
przyjaciółką i to, że się nie odzywała, wprawiło Sofię w dziwny
niepokój. Cień wątliwości zmącił jej umysł.
- Edward wie, że zrobiłabym coś strasznego. Czyż nie udało
mi się wystrychnąć na dudka każdego konkurenta, którego próbował
mi swatać?
Edith posłała Sofii zagadkowe spojrzenie.
- Myślę, że pewnego dnia spotkasz mężczyznę bystrzejszego
od siebie - powiedziała cicho. - Kogoś, kto nie zlęknie się twoich
podstępów i kpin.
- Świetnie, może wtedy wreszcie przestanie mnie męczyć
nuda. - Nie powiedziała jednak tego, co myślała: że wie, iż
mężczyźni opuszczają swoje kobiety.
- Może zatem powinnaś wyjść za lorda Geoffreya - podsunęła
Edith. - Jest bardzo bogaty.
- Lord Geoffrey jest nudny jak flaki z olejem. Nie mogłabym
pokochać kogoś takiego. - I patrząc przyjaciółce w oczy, wy
znała: - Przy każdym zalotniku wyobrażałam sobie, że trzyma
mnie w ramionach. Że mnie całuje i przytula. Ale nie potrafiłam
sobie wyobrazić, że jestem z jakimś mężczyzną i nie pragnę już
niczego innego.
- Ciągle powtarzasz, że sama zadecydujesz o swoim losie. Nie
wystarczyłby ci ktoś, kto pragnie tylko ciebie, jak lord Geoffrey?
Sofia potrząsnęła głową.
29
JILL BARNETT
- Jeśli kiedyś wyjdę za mąż... choć nie twierdzę, że to się
stanie... chcę, żeby moje małżeństwo było podniecające.
Edith patrzyła na przyjaciółkę tak, jakby jej wyrosła druga głowa.
- Co w tym złego? Moje obecne życie jest wystarczająco
spokojne. Chybabym nie zniosła, gdyby po ślubie miało być
równie nudne. Już wolałabym zostać zakonnicą. - Po chwili
dodała bardziej do siebie, niż do Edith: - Choć Edward twierdzi,
że nie przyjęliby mnie do żadnego zakonu w tym kraju.
Edith zakryła usta dłonią, skrywając chichot.
- Co cię tak rozbawiło?
- To, co powiedziałaś. - Edith parsknęła.
- Nie widzę nic śmiesznego w tym, że pragnę ciekawszego
życia.
Edith nie przestawała się śmiać.
Sofia zganiła ją surowym spojrzeniem, a potem wzięła się pod
boki i tupnęła, czekając na odpowiedź zanoszącej się od śmiechu
przyjaciółki.
- Po pierwsze, nie możesz zostać zakonnicą - zaczęła Edith,
uspokoiwszy się nieco. - Kościół by na to nie przystał. I musisz
wiedzieć, że król nigdy by nie oddał twojego wielkiego posagu
w ręce kleru. No i przede wszystkim twoje małżeństwo z pewnością
nie mogłoby być nudne. Nie przy twoim charakterze, Sofio. To
wykluczone.
- Mówisz jak Eleonora - obruszyła się Sofia.
- I dobrze. - Edith sprawiała wrażenie zadowolonej. - Dosko
nale. Bardzo bym chciała być taka jak królowa.
Sofia nie mogła tego powiedzieć o sobie. Za nic nie chciałaby
przypominać królowej i być poślubioną takiemu potworowi.
- Mężczyzna, którego zgodzę się poślubić, musi być rycerzem
Dzielnym i prawym. - Zadarła głowę ku niebu i natychmiast ktoś
stanął jej przed oczyma. Aż jej brakło tchu. - Musi mieć włosy
czarne jak grzech i ramiona szerokie jak zwodzony most. Musi
być wysoki. Pewny siebie. Silny. - Nie opuszczając podbródka,
odwróciła się do przyjaciółki. - Mogę się zgodzić tylko na wiel-
kiego wojownika.
- Wojownicy mają twarde serca. Niektóre kobiety twierdzą, że
PERŁY
oni przenoszą swoje wojny do komnaty sypialnej. Wielu z nich
bije swoje żony.
Sofia rozglądała się po ludziach, wciąż szukając wzrokiem
czarnych włosów, szerokich ramion i wyniosłej miny.
- Gdyby mój mąż mnie zbił, wyrwałabym mu serce i dała je
świniom na pożarcie.
Edith położyła jej dłoń na ramieniu.
- Jesteś pewna, że nikogo nie szukasz? - spytała podejrzliwie.
- Edith. - Sofia stanęła w miejscu. - Powiedz mi, kogo miała
bym szukać? Przecież jesteś tutaj. - Sofia kiwnęła głową, a potem
położyła sobie dłoń przyjaciółki na piersi i wzruszyła ramionami. -
I ja tu jestem. Nikt więcej mnie nie interesuje. - Machnęła ręką,
nadając gestowi więcej dramatyzmu niż aktor grający świętego
Piotra. - Chodź. To jest ten stragan. Widzisz? - Wskazała na
proporzec z palmą, powiewający nad głowami tłumu. Wzięła
Edith za rękę i pociągnęła za sobą.
Stragan był niewielki, stanowił go namiot rozpięty na tyczkach
i stół. Był jednak suto ozdobiony czerwonym tureckim suknem
przetykanym złotą nicią i obwieszony srebrnymi dzwoneczkami,
które dźwięczały, ilekroć ktoś przechodzący w pobliżu otarł się
o ściankę namiotu.
Pod jaskrawozieloną markizą, dającą schronienie przed palącym
słońcem, śniadolicy właściciel sprzedawał cukrowane figi i daktyle
oraz beczułki oleju palmowego i oliwy przywiezione przez kara
wany ze Wschodu.
- Milady! - Skinął Sofii głową, dostrzegłszy u jej paska pękatą
sakiewkę. Gnąc się w ukłonie, wskazał na oferowane przez siebie
dobra. - Proszę tylko spojrzeć. Owoce tak słodkie, że ich smak
przybliża człowiekowi niebo.
Miała przed sobą tace dorodnych, lepkich od słodyczy przy
smaków. Soczystych. Kuszących. Poczuła, jak ślina napływa jej
do ust.
Sprzedawca znał się na swym fachu, bo odgadując jej pragnienie,
zachęcał:
- Prawdziwa rozkosz dla języka, milady!
- Dajże więc pół garnca dla milady!
31
JILL BARNETT
Srebrna moneta przeleciała koło ucha Sofii; sprzedawca zgrabnie
pochwycił w locie.
- Cała Anglia wie, że język lady Sofii Howard koniecznie
należałoby czymś osłodzić! - Męski śmiech rozległ się tuż za jej
plecami.
Edith mruknęła coś niezrozumiale pod nosem i cofnęła się
nieco. Sofia nie dosłyszała tego, ale i tak wiedziała, co przyjaciółka
miała na myśli. Dobrze znała paskudny głos Richarda Warwicka.
Przypominał szczęk uderzających o siebie ostrzy.
Był synem barona Johna Warwicka i spełniał rolę karzącej ręki
sprawiedliwości, gdy byli małymi dziećmi, kiedy to szczypał ją
podczas mszy, wrzucał jej pod sukienkę żaby wyłowione w fosie
i kradł jej buty zsunięte z nóg podczas sumy. Parę razy musiała
wracać z kaplicy na ugiętych nogach, żeby Edward lub Eleonora
nie zauważyli jej bosych stóp wystających spod sukienki. Ilekroć
słyszała głos Richarda, niemal czuła ukłucia ostrych kamyków,
wbijających się jej w stopy.
Dwa lata wcześniej odrzuciła jego oświadczyny, nie tylko dlate
go, że nigdy nie mogłaby go pokochać i za nic nie potrafiła sobie
wyobrazić siebie w jego ramionach, ale też dlatego, że był wyjątko
wo irytującą osobą. Mogła się założyć, że to właśnie on zniweczył
jej plany udziału w wyścigu, donosząc królowi o jej zamiarach.
Sofia nawet nie drgnęła.
- Zwróć mu monetę, sprzedawco - odezwała się słodkim gło
sem. - Nie potrzebuję, żeby jakiś mężczyzna kupował mi słody
cze. - Wyjęła z sakiewki jedną ze złotych monet, którymi Edward
ją przekupywał, i podała mu na otwartej dłoni.
Wzbudziła sensację, ponieważ złoto dziesięciokrotnie przewyż
szało wartością srebrną monetę Warwicka, a poza tym kobieta
rzadko posiadała własne pieniądze. To mężczyźni zawsze płacili
za sprawunki i w swym mniemaniu okazywali męskość oraz siłę
ducha, dzierżąc w rękach sznurki od domowych sakiewek.
Wreszcie odwróciła się, stając twarzą w twarz z Richardem
Warwickiem. Był wciąż tym samym starym Dickonem, miał te
same jasne włosy rzednące z wiekiem i ciemnobrązowe oczy
które stawały się prawie czarne, kiedy na nią patrzył. Nie rozumiała,
32
PERŁY
co to oznacza, kiedy patrzył na nią w taki sposób, wiedziała jednak,
że wcale jej się to nie podoba.
Poza tym Richard Warwick rzucał się w oczy, jako że wyrósł
wysoki, miał potężną posturę i całkiem przyjemną dla oka twarz.
Sofii zawsze się wydawało, że jest jak jajo, które zbyt długo
pozostawało w gnieździe - niby z wierzchu całkiem normalne,
lecz śmierdzące, kiedy się je rozbiło.
Oczy Warwicka zwęziły się w szparki, jak zawsze, gdy na nią
patrzył, i przybrały tę niepokojąco ciemną barwę. Nie zamierzała
dać mu poznać, że jego wygląd robi na niej takie wrażenie.
Zadarłszy podbródek, potrząsnęła głową i na powrót obróciła się
do niego plecami.
- Wezmę trzy te i pięć tamtych - powiedziała do sprzedawcy,
wskazując na tacę z daktylami i figami. - A ty na co masz
ochotę? - zwróciła się do przyjaciółki.
Edith przysunęła się bliżej do Sofii, jakby mogło ją to ochronić
przed gniewnym spojrzeniem Warwicka.
Sofia doszła do wniosku, że Warwick jest taki sam jak większość
mężczyzn. Jeśli nie mogą panować nad kobietą słowami, siłą
władzy czy rozumu (o którym trudno było wiele mówić w przypad
ku Dickona Warwicka), niezmiennie próbowali ją przestraszyć
groźnym spojrzeniem.
Oblicze Richarda Warwicka zdradzało, że sytuacja przyjęła
niekorzystny dlań obrót. Po kilku niezdarnych krokach stanął
u boku Sofii i odezwał się donośnym, trochę skrzekliwym głosem:
- Proszę, zdradź mi, milady, skąd masz złotą monetę? - Urwał
znacząco, oceniając efekt, jaki wywarły jego słowa. - To nie
spotykane.
Od strony gromady gapiów, którzy przystanęli w pobliżu,
obserwując ciekawą scenę, dobiegł szmer ściszonych głosów.
Richard Warwick uśmiechnął się z zadowoleniem, podobnie jak
towarzyszący mu kompani - młodzieńcy z możnych rodzin i świeżo
pasowani rycerze: Thomas Montgomery, Robert de Lacy oraz
Alexander Mortimer i William Pembroke. Wszyscy patrzyli na
Sofię w taki sam domyślny sposób.
Postanowiła udawać, że w ogóle ich nie zauważa.
33
JILL BARNETT
Zaraz potem jednak ktoś uszczypnął ją w pośladek, i to mocno.
Bardzo mocno. Sofia aż podskoczyła, tak ją zabolało. Nie mogła
się powstrzymać - spiorunowała wzrokiem Warwicka, który miał
tak niewinną minę, że wyczułaby w nim winowajcę, nawet gdyby
nie rozpoznała brutalnej siły jego palców. Bez wątpienia był osłem
godnym najwyższej pogardy, nic więc dziwnego, że powiedział:
- Może milady otrzymała złoto, sprzedając coś za nie.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Dickon? - spytała ostro.
Wzruszył ramionami, jakby nie chodziło o nic ważnego, prze
biegając szybkim spojrzeniem po twarzach widzów.
- Mów! - zażądała.
Wysunął przed siebie rozpostarte dłonie, jakby się przed nią
bronił, równocześnie unosząc brwi w grymasie udawanej niewin
ności.
- Nic, poza tym, że kobieta ma niewiele do sprzedania. - Znów
na moment zawiesił głos. - Poza swymi... względami.
Ni mniej, ni więcej, tylko nazwał ją publicznie sprzedajną
dziewką. Miała tak wielką ochotę go spoliczkować, że aż ją
swędziały dłonie. Zmusiła się jednak do zachowania spokoju.
Całą siłą woli odwróciła się do sprzedawcy, obdarzyła go szerokim
uśmiechem i swobodnym ruchem wskazała rządek fig ułożonych
na tacy.
- Trzy sztuki - poprosiła.
Podczas gdy sprzedawca zawijał towar w suchy figowy liść
i obwiązywał w zgrabny pakunek, wolno odwróciła się z powrotem
i przybrała niedbałą pozę, opierając się o stół, na którym wyłożone
były owoce.
- Tak się składa, że nie jestem na sprzedaż - powiedziała,
patrząc Warwickowi prosto w oczy. Następnie opuściła wzrok,
udając, że strzepuje jakiś pyłek ze spódnicy. Po chwili milczenia
dodała: - Sądzę, że ty i lord John przekonaliście się o tym
w zeszłym roku. - Machnęła dłonią jeszcze dwukrotnie wygła
dzając spódnicę, po czym spojrzała na niego z promiennym
uśmiechem.
Nie odpowiedział.
- Czyż ty sam nie oświadczałeś się pięć, nie, osiem... - Dotknęła
34
PERŁY
palcem ściągniętych ust, a potem pokiwała głową. - Tak, zgadza
się, osiem razy?
Mężczyźni wybuchnęli śmiechem. Śmiali się z Warwicka.
- To prawda, Warwick. - Thomas Montgomery klepnął go
w ramię. - Nie zechciałaby cię tak samo jak żadnego z nas.
Choćbyś nawet błagał na kolanach!
Warwick poczerwieniał jak burak; jego szyja przybrała odcień
głębokiej purpury. Kątem oka dostrzegła, jak opuszcza rękę, przybli
żając ją do jej pośladka. Wysunęła się szybko przed Edith. Potknęła
się przy tym i pewnie by upadła, gdyby nie to, że zdążyła się złapać
słupka namiotu. Dzwoneczki rozdzwoniły się przenikliwie w ciep
łym suchym powietrzu, jakby ostrzegały przed tym, co ma nastąpić.
- Auu! - Edith podskoczyła gwałtownie. Masując obolały
pośladek, patrzyła z oburzeniem na Warwicka.
- Uszczypnąłeś mnie - rzuciła oskarżycielskim tonem.
Warwick wydukał coś niewyraźnie.
- Uszczypnąłeś mnie!
- Chwileczkę, lady Edith... - Wyciągnął ręce przed siebie.
- Nie próbuj zaprzeczać. Cokolwiek zamierzasz, Richardzie
Warwicku, radzę ci tego poniechać. O wszystkim powiem mojemu
bratu.
Brat Edith, Henry, lord Peveril, był krzepkim mężczyzną około
trzydziestki, niewiarygodnie bogatym i powszechnie znanym jako
doskonały wojownik, posiadaczem trzech najsilniejszych zamków
w środkowej Anglii i jeszcze jednego daleko na północy. Dzięki
swemu bogactwu i wojennej sławie zgromadził armię liczącą setki
zbrojnych. Był oddany królowi do szpiku kości, uczciwy, lecz
groźny i uwielbiał swą śliczną, łagodną młodszą siostrę. Wszyscy
w kraju wiedzieli, że nie zawaha się wyzwać na pojedynek
każdego, kto ośmieli się jej uchybić.
- Przepraszam, lady Edith. - Richard skłonił się głęboko,
zataczając przed sobą szeroki łuk ręką. Gest był tyleż przesadny,
co nieszczery. Zaraz potem cała kompania hałaśliwych młodych
mężczyzn ucichła i zaczęła się wycofywać. Warwick obejrzał się
przez ramię, posyłając Sofii wściekłe spojrzenie spod zmrużonych
powiek, które zapewne miało ją śmiertelnie ugodzić.
35
JILL BARNETT
Odpowiedziała mu uśmiechem i lekkim machnięciem palców,
na co zacisnął tylko zęby i oddalił się sztywno wyprostowany.
Edith przez chwilę przyglądała się przyjaciółce z namysłem.
- To uszczypnięcie, od którego wciąż jeszcze piecze mnie
pośladek, było przeznaczone dla ciebie.
- Owszem. - Sofia próbowała powstrzymać uśmiech cisnący
się na usta. Ubolewała, że Edith ucierpiała z jej powodu. Jednakże
świat był miejscem pełnym niebezpieczeństw i każdy powinien
sam na siebie uważać.
Edith musiała odgadnąć myśli Sofii albo też przejrzała jej
podejrzanie niewinną minę, bo nagle zaczęła się śmiać.
- Jesteś podła, Sofio. Strasznie podła. Pozwalasz, żeby twoja
najlepsza przyjaciółka ponosiła karę, która się tobie należy.
- To nie tak, Edith. - Sofia zawtórowała jej śmiechem. - Po
prostu ruszam się szybciej niż ty.
- No, tym razem ci się udało. Ale następnym razem będę
uważać, gdzie staję, ilekroć zobaczę w pobliżu Richarda Warwicka.
- Wyobrażasz go sobie jako męża? - Sofia aż zadrżała.
Zgroza! Założę się, że któryś z jego przodków musiał być homarem.
- 1 zrobił się na twarzy czerwony jak homar, kiedy powiedzia
łam, że poskarżę się Henry'emu - dodała Edith zagryzając wargę.
Sofia wyobraziła sobie twarz Dickona, a po chwili obie panny
zaniosły się zgodnym śmiechem.
- Znam cię. Nie wspomnisz bratu o niczym.
- To kuszące, ale złoiłby Warwickowi skórę do krwi. Niemniej
jednak czasem warto użyć Henry'ego jako pogróżki.
- Pewnie. Czasami żałuję, że nie mam brata, który by się za
mną wstawił.
Edith zerknęła na nią z ukosa.
- Albo byś go doprowadziła do szaleństwa, albo owinęła sobie
wokół małego palca.
- Ja?
- Owszem, ty.
Śmiejąc się, Sofia otoczyła ramieniem wąziutką talię przyjaciółki.
- Chodź, wybierz sobie coś słodkiego. Tracimy tu mnóstwo czasu
Edith zainteresowała się przysmakami wyłożonymi na straganie
36
PERŁY
Sofia czekała, przytupując lekko dla zabicia czasu. W końcu
straciła cierpliwość.
- Edith. Czuję, że zaczynają mi się robić zmarszczki ze starości.
Proszę cię, zdecyduj się na coś wreszcie - ponagliła.
- Już, już -próbowała ją uspokoić wciąż niezdecydowana Edith.
- Pomogę ci wybrać. Sprzedawco... - zaczęła Sofia wskazując
na figę, ale Edith jej przerwała.
- Nie, nie! Już wybrałam. Naprawdę.
- Wreszcie!
- Tak mi się przynajmniej wydaje.
Sofia jęknęła w duchu.
- Nad czym tu tyle rozmyślać? Figi czy daktyle? Co wolisz?
- To nie takie proste. Jedne są maczane w miodzie... A te tutaj
są posypane cypryjskim cukrem. Widzisz? Te na tej tacy mają
cynamon, a tamte kardamon i gałkę muszkatołową. A popatrz na
te. Sprzedawca mówi, że mają w środku migdały.
Potwierdził skinieniem.
- Najlepsze migdały z północnego Rzymu. A te, milady, mają
wyjątkowy smak, ponieważ moczono je w winie i różnych wschod
nich przyprawach, a potem obtaczano w tłuczonych orzechach
laskowych z Francji.
- Edith, weź po jednej z każdego rodzaju. Błagam.
- Nie mogę. To byłoby obżarstwo i musiałabym spędzić cały
jutrzejszy ranek na modlitwach. Potrzebuję jeszcze tylko chwilki.
Prawdziwe migdały - szepnęła z zachwytem. - Jakby wyrosły
w środku w jakiś cudowny sposób.
- Prawdziwy cud będzie wtedy, jak się wreszcie zdecydujesz -
mruknęła Sofia pod nosem. Z ręką wspartą na biodrze spoglądała
na tłum, zastanawiając się, dlaczego inni nie myślą i nie postępują
tak jak ona. To by jej znacznie ułatwiło życie. Doszła do wniosku,
że jej rycerz bezpowrotnie zniknął. Jakby w ogóle nigdy nie istniał.
Zaczynała nabierać podejrzeń, że tylko sobie go wymyśliła.
Nagle zza rogu mignął niebieski płaszcz. Po drugiej stronie
placu ukazała się ciemna czupryna górująca nad tłumem głów.
To był on. Do licha! Czy nie mógł podejść bliżej w jej stronę?
Szarpnęła przyjaciółkę za rękaw.
3?
JILL BARNETT
- Edith!
- Już wybrałam. Patrz. Sprzedawca je pakuje.
- Świetnie! No to chodźmy. - Chwyciła Edith za rękę i pociąg
nęła za sobą.
- Poczekaj! Twoje pieniądze! I moje słodycze! - Edith wyrwała
się jej i wróciła do straganu. Zabrała swoją paczuszkę i wydaną
przez sprzedawcę resztę, po czym rzuciła się biegiem za Sofią,
która uparła się, by tym razem odnaleźć tajemniczego rycerza
Nie mogła go stracić z oczu.
Edith biegła za nią truchtem, żeby nadążyć. Sofia słyszała, jak
przeprasza mijanych łudzi, spychanych z drogi przez idącą przodem
przyjaciółkę.
- Czemu się tak śpieszysz?
Sofia cały czas rozglądała się na boki.
- Zaczynają się wyścigi.
- Ale do wyścigów trzeba iść w tamtą stronę! - zaprotestował;!
Edith, próbując wskazać właściwy kierunek.
- To chodzi o inne wyścigi - mruknęła Sofia, kiedy dotarły do
miejsca, gdzie wcześniej widziała rycerza. Przystanęła, popatrując
dokoła.
Znowu zniknął. Ten człowiek musiał być chyba zjawą.
Edith dyszała ciężko, przyciskając dłoń do piersi.
- Tu nic nie ma. Żadnych wyścigów. Widzisz? Mówiłam ci,
że idziemy w złą stronę.
- Zaczekaj. - Sofia wskoczyła na mur, jakby była chłopakiem
stajennym, a nie dobrze urodzoną panną. Rozpostarła ramiona.
żeby łatwiej utrzymać równowagę.
- Co ty wyprawiasz? Złaź stamtąd! To niebezpieczne. - Edith
patrzyła na nią wyraźnie zaniepokojona. Aż pisnęła, kiedy kilka
kamieni osunęło się spod stóp Sofii.
- Nic mi nie jest- uspokoiła ją Sofia. Stąpała po murze
z odwagą i zręcznością linoskoczków, którzy występowali na
majowych jarmarkach. - Patrz! - Wykonała kilka tanecznych
kroków, by dowieść Edith, że świetnie sobie radzi.
Edith tego jednak nie widziała, ponieważ zasłoniła sobie oczy
z przestrachu.
38
PERŁY
Nieco urażona brakiem zaufania Sofia przyjrzała się murowi
przed sobą. Biegł na północ i stawał się stopniowo coraz wyższy.
Gdyby jej się udało dojść do samego końca, gdzie stykał się
z łukowatą bramą prowadzącą na plac, miałaby widok prawie tak
dobry, jak z murów zamkowych.
Posuwała się coraz dalej, stawiając drobniejsze kroki, ponieważ
mur był stary i stromy. O cały wiek starszy niż mury zamkowe.
Płaskie kamienie nie były połączone ze sobą zaprawą, tylko
ułożone warstwami i sklejone niewielką ilością skruszałej gliny.
- Okłamałaś mnie - zarzuciła jej Edith.
Sofia, nie odrywając oczu od muru, ostrożnie, lecz pewnie
posuwała się do przodu, z językiem w kąciku ust i wyciągniętymi
sztywno ramionami.
- A w jakiej to niby sprawie cię okłamałam?
- Tylko głupiec by uwierzył, że nikogo nie szukasz. Opuszczam
cię. W tej chwili. Należy ci się to.
Słysząc ton urazy w głosie przyjaciółki, Sofia przystanęła
i spojrzała w dół.
- Dobrze. Zaraz ci powiem. Muszę tylko podejść trochę dalej...
- Co mi powiesz?
- Jeszcze nie teraz. Nie chcę sobie skręcić karku. - Miała przed
sobą jeszcze dwa łatwe kroki, żeby się dostać na szczyt, gdzie
kamienie wyglądały całkiem solidnie i z pewnością mogły utrzymać
jej ciężar, nie krusząc się i nie osuwając. Jeszcze raz rozejrzała
się po tłumie, omal nie tracąc równowagi.
- Uważaj, Sofio. Kamienie są obluzowane. Nic nie może
być aż tak ważne, żeby ryzykować upadek. Proszę cię, zejdź
z tego muru.
- Ale to jest ważne! - Sofia ściszyła głos. - Szukam pewnego
mężczyzny.
Edith zrobiła wielkie oczy.
- Wiedziałam, że coś jest na rzeczy! - Edith próbowała pstryk
nąć palcami, ale jej się nie udało, bo były lepkie od miodu. -
Kim on jest?
- Nie znam go. Może ty go znasz? Pomóż mi go znaleźć.
- Jak mam go szukać? Nawet nie wiem, jak on wygląda.
39
JILL BARNETT
- Jest wysoki i ubrany na niebiesko. W kolorze nieba. Ma
kruczoczarne włosy, a rysy twarzy tak regularne i piękne, że od
samego patrzenia na nie brakuje człowiekowi tchu w piersiach. -
Położyła ręce na wyższym poziomie muru, a stopę na wystającym
kamieniu, gotowa podciągnąć się w górę. - Jeśli mi się uda wejść
jeszcze trochę wyżej, będą mogła sprawdzić, czy jest gdzieś
w pobliżu... - Uczepiona kamiennego występu, spojrzała w dół.
Za plecami Edith, patrząc prosto na nią, stał jej cudownie
przystojny rycerz.
3
Z bliska ten wyśniony mężczyzna, na którego widok krew jej
się burzyła, a w głowie wirowało, wydawał się jeszcze piękniejszy.
Patrzył prosto na nią, chociaż odezwał się do Edith.
- Lady Edith, wygląda na to, że twoja przyjaciółka coś zgubiła.
O tak, zgubiłam serce.
- Nie coś, lecz kogoś. - Edith wyjęła z paczuszki figę i dodała
obojętnym tonem: -Wypatruje jakiegoś mężczyzny. -Wbiła zęby
w owoc. - Podobno przystojnego.
Rycerz wybuchnął głośnym, dudniącym śmiechem.
Gdyby mogła wepchnąć całą torbę fig, albo lepiej całą tacę,
cały stragan fig w niewyparzoną buzię Edith, zrobiłaby to z roz
koszą. Zamiast tego jedynie na moment odwróciła wzrok, na tyle,
by wykonać pierwszy krok z dziesięciu, jakie musiała zrobić, żeby
zejść z tego przeklętego muru.
Pierwszy krok był w porządku.
Następny już nie.
Kamienie zagrzechotały i usunęły jej się spod nóg.
Potknęła się, wydała z siebie pisk przestrachu i spadła. Wszystko
działo się tak szybko. Zamknąwszy oczy, czekała na moment
zderzenia z ziemią; w głowie kołatała jej się tylko jedna myśl - że
zapewne skręci sobie kark i umrze akurat w chwili, gdy znalazła
upragnionego mężczyznę.
41
JILL BARNETT
Ale nie uderzyła o ziemię. Wylądowała w silnych męskich
ramionach. Jego ramionach. Zamrugała patrząc na niego z bliska,
świadoma, że nie zdołała ukryć swego zaskoczenia. Złapał ją tak
swobodnie, jakby ważyła nie więcej niż piórko.
Odetchnęła parę razy głęboko, szukając w głowie odpowiednich
słów. W tej samej chwili poczuła jego zapach w nosie, w ustach,
w głowie i w sercu i nie była już w stanie w ogóle myśleć. Pachniał
czystym mężczyzną, hiszpańską skórą i spełnionymi marzeniami.
- Szuka jakiegoś mężczyzny, tak? - Miał głos tak głęboki,
jakby pochodził z jego duszy lub z nieba, a może raczej prosto
z piekła, pomyślała, dojrzawszy dziwny błysk w jego oczach.
Nie była w stanie powiedzieć nic mądrego. Jakby ustało połą
czenie mózgu z ustami. Żadnej zgryźliwej uwagi. Żadnego dow
cipu, którym by się mogła wykpić z niezręcznej sytuacji.
Sofia Howard miała związany język.
Nigdy by nie przypuszczała, że to możliwe, bo dotąd zawsze
miała ostatnie słowo. Nie była nawet pewna, czy w ogóle zdoła i.
wydobyć z siebie głos. Jakby zdolność mówienia uleciała z niej
wraz z przyśpieszonym oddechem i unosiła się gdzieś wysoko
ponad jej głową, pozostając poza zasięgiem.
Przycisnął ją mocniej do siebie, przesuwając dłonią po zewnętrz
nej stronie jej uda i podciągając przy tym nieco jej spódnicę.
- Ja jestem mężczyzną - rzekł spokojnie.
Nie potrafiła oderwać od niego oczu. Nie była w stanie się
odezwać. Czas jakby stanął w miejscu. Niema i całkowicie bez-
bronna patrzyła z bliska w jego niebieskie oczy; serce waliło jej
mocno, oddech stał się szybszy. Jego oczy miały taki sam kolor
jak tunika, były błękitne niczym poranne letnie niebo. Nagle
dostrzegła w nich coś jeszcze - błysk rozbawienia, który zdradzał,
że piękny nieznajomy wie, kogo wypatrywała.
Modliła się, żeby nie odgadł jej myśli. A myślała o tym, że
niełatwo jest patrzeć w oczy temu pierwszemu mężczyźnie, na
którym jej zależało.
Sofia nie miała zwyczaju się rumienić. Rumieniec był jej obcy
i wiele razy w życiu była wdzięczna losowi, że oszczędził jej tej
przypadłości. Pozwalało jej to okazywać odwagę nawet w chwilach,
42
PERŁY
gdy wcale nie czuła się odważna. A także ukrywać przed światem
to, co czuła naprawdę. W tym momencie również przybrała na
twarz maskę chłodu, żeby ukryć prawdę. Spotkała tego jedynego
człowieka na świecie, którego pragnęła, i ta świadomość dosłownie
nią wstrząsnęła.
- Proszę mnie postawić. - Zdołała jednak wydobyć z siebie
głos, który w dodatku brzmiał niespodziewanie spokojnie. Ocze
kiwała, że od razu spełni jej polecenie.
Nie spełnił.
- Natychmiast. - Z zadowoleniem stwierdziła, że jej ton jest
odpowiednio surowy.
Zmienił się na twarzy, jakby chciał coś powiedzieć, ale się nie
odezwał. Opuścił jedno ramię, to, którym trzymał ją pod kolanami.
Nogi zwisły jej bezwładnie. Wciągnęła gwałtownie powietrze,
ale zaraz przycisnął ją do siebie drugim ramieniem, którym
obejmował ją w pasie. Czuła się jak zwierzę schwytane w sidła. Nie
dość, że zgniatał ją mocnym uściskiem, to jeszcze miała wrażenie,
że przeszywa ją wzrokiem. W jego oczach dojrzała ten sam wyraz,
z jakim patrzył na nią wcześniej ponad zatłoczonym placem.
Westchnęła; wydawało jej się, że to westchnienie było głośne
jak krzyk.
Przymrużył oczy, przenosząc wzrok na jej usta, a potem zwolnił
uścisk, pozwalając, by się po nim wolno zsunęła i dotknęła stopami
ziemi.
Odskoczyła od niego jak oparzona. Czuła nieznośną suchość
w ustach. Nie podnosząc wzroku, podziękowała mu szybkim
dygnięciem. Gdyby odkrył jej prawdziwe uczucia, chybaby się
zapadła pod ziemię, tam na miejscu, pośrodku placu. Zniknęłaby
pod trawą i nie zostałby nawet ślad po jej istnieniu.
- Powinnaś podziękować sir Tobinowi za uratowanie życia -
pouczyła ją Edith. Skrzywiła się, stwierdziwszy, że w paczuszce
nie został już ani jeden owoc.
Sofia zesztywniała.
- Co powiedziałaś? - wykrztusiła ledwie słyszalnym głosem.
- To jest sir Tobin de Clare - wyjaśniła Edith nieco zdziwiona. -
Spotkaliście się już kiedyś.
43
JILL BARNETT
Sofia poderwała głowę. Jej wybawiciel wpatrywał się w nią
nieruchomym wzrokiem.
- Wracam do straganu z daktylami, Sofio. Sir Tobin cię od
prowadzi. Spotkamy się na wyścigach i poszukamy twojego
tajemniczego rycerza. - Edith odeszła, pozostawiając ją na łasce
Tobina de Clare, najstarszego syna hrabiego Gloucester.
Rzeczywiście, spotkała go już kiedyś.
Ale nigdy wcześniej nie widziała jego twarzy.
Zamek Camrose, trzy lata wcześniej
Sofia stała za wielkimi drzwiami z rzeźbionego dębu prowa
dzącymi do wielkiej sali, z dala od hałaśliwego tłumu biesiadników,
który wylewał się ze środka, gdzie świętowano zaślubiny lady
Clio Camrose z lordem Merrickiem, hrabią Glamorgan, członkiem
rodu de Beaucourt i bliskim przyjacielem i wasalem jej kuzyna
Edwarda.
Gdy uczta trwała w najlepsze, do sali wkroczyli heroldowie,
przyciągając uwagę gości kilkoma długimi, triumfalnymi tonami
rogów. Po chwili lord Merrick podarował swej świeżo poślubionej
małżonce wspaniały tort upieczony z białej mąki. Tort miał kształt
zamku Camrose, z wieżami z ucieranego cukru, murami z kremu
migdałowego i różanych płatków oraz podnoszonym mostem nad
fosą wypełnioną miodem, po którym pływały cukrowe łabędzie.
Na widok wspaniałego ślubnego prezentu lady Clio obrzuciła
męża rzewnym spojrzeniem, a potem zaczęła śmiać się i płakać
równocześnie.
Sofii dostały się aż dwa kawałki tego wybornego tortu, co
wymagało z jej strony pewnych zabiegów, by nikt nie oskarżył
jej o obżarstwo - jeden z siedmiu grzechów głównych. Uważała,
że to nieporozumienie. Nie była przecież żarłokiem, po prostu
bardzo lubiła słodycze. Jakim cudem lizanie słodkiego białego
ciasta mogło być grzechem? I do tego głównym?
Obmyślając, jak by tu zdobyć trzeci kawałek, stwierdziła nagle
ku swemu zdumieniu, że wszyscy ludzie w jej wieku, synowie
44
PERŁY
i córki możnych rodów, jej przyjaciele i młodzi kuzyni, zniknęli
gdzieś z wielkiej sali.
Wyszła więc także za próg i przystanęła, zastanawiając się,
gdzie powinna ich szukać.
- Chodź, Sofio!
Odwróciła się, rozpoznając głos młodziutkiej kuzynki.
- Chodź, dołącz do zabawy! - powtórnie zawołała księżniczka
Eleonora.
Sofia musiała okrążyć korpulentnego akrobatę, który wiódł przez
tłum sforę tańczących psów. Rozglądając się, dostrzegła na wewnętrz
nym dziedzińcu, pomiędzy stajnią a spichlerzem, większość swoich
przyjaciół w towarzystwie innych młodych ludzi, którzy przybyli ze
wszystkich zakątków kraju po to, by wziąć udział w ślubnej ceremonii.
- Bawimy się w ciuciubabkę! Chodź! Szybko! - Eleonora,
najstarsza córka jej kuzyna Edwarda, stała w wielkim kręgu wraz
z resztą młodzieży.
Pośrodku koła stał wysoki młodzieniec. Na głowie miał za
krywający twarz czarny kaptur, obie ręce trzymał wyciągnięte
przed siebie. Poruszał się wolno, ostrożnie, macając przed sobą
na oślep. Nagle zastygł na moment bez ruchu, przyczajony,
napięty, po czym skoczył przed siebie, próbując złapać Eleonorę.
Księżniczka wybuchnęła śmiechem, bo potknął się i złapał tylko
powietrze. Wywijała mu się zręcznie, nie przestając chichotać
i pokrzykiwać zaczepnie, aż wreszcie, wabiąc go ku sobie, nie
spodziewanie przykucnęła, a zakapturzony młodzian zderzył się
ze ścianą spichlerza.
Wszyscy uczestnicy zabawy przyjęli jego porażkę wybuchem
wesołości.
Młodzieniec odwrócił się na pięcie, wykonał żartobliwy ukłon
i także się roześmiał.
- Ha! Księżniczka Eleonora jest zbyt szybka dla niezdarnego
i pokornego syna hrabiego!
Ci, którzy go znali, znów okazali rozbawienie. Sofia przyjrzała
mu się uważnie, ale nie sądziła, by wcześniej go spotkała. Głos
nie wydawał jej się znajomy. No i pamiętałaby przecież kogoś
tak wysokiego. Nie było w tym nic dziwnego, jako że większość
45
JILL BARNETT
synów królewskich wasali opuszczała domy w wieku zaledwie
siedmiu lat. Córki znajdowały schronienie w zamkach, gdzie żyły
jak więźniowie, a synowie z dala od domu służyli wojownikom
i ćwiczyli się w sztuce wojaczki, jako przyszli rycerze, przeznaczeni
do obrony granic Anglii.
Podczas gdy Sofia nie odrywała oczu od młodzieńca w kapturze,
Eleonora zakryła usta dłonią, żeby stłumić śmiech, i robiąc uniki
broniła się przed schwytaniem. Po kilku daremnych próbach
złapania córki króla zakapturzony młodzieniec wybrał sobie inny
cel, a księżniczka spojrzała w stronę Sofii i machając dłonią
zachęcała ją do wzięcia udziału w zabawie.
Sofia szybko wepchnęła sobie do ust trzeci kawałek tortu, aż
wydęło jej policzki, i podkasawszy spódnicę zbiegła po kamiennych
schodach. Dołączyła do Eleonory, wzięła ją za rękę i przełykając
słodką masę śledziła wesołą gonitwę.
Obserwowała uważnie przebieg zabawy, młodzieńca w kapturze
i osoby, które gonił.
- Zauważyłaś, Eleonoro, że on próbuje łapać tylko dziewczęta
o bujnych kształtach? - spytała szeptem, pochylając się do kuzynki.
- Sofio! - parsknęła Eleonora, przyciągając tym uwagę, mło
dzieńca.
- Śmiejecie się! - powiedział, zbliżając się do nich.
Sofia zrobiła coś zupełnie odwrotnego niż cała reszta: podeszła
do niego z rękami wspartymi na biodrach i wysoko zadartym
podbródkiem.
- Według mnie wcale nie jesteś ślepy!
Młodzieniec nie zrobił ani kroku, tylko obrócił się do niej
przodem. Przekrzywił lekko głowę.
- Na ile mam być ślepy, żeby nowa dama była zadowolona?
- Na tyle, żeby nie wybierać tylko tych, które mają duże piersi!
Rozległy się szydercze śmiechy.
- De Clare! Ona cię oskarża!
Sofia wiedziała, że de Clare to rodowe nazwisko hrabiego
Gloucester. Młodzieniec w kapturze musiał więc być jego synem.
Skłonił się przed nią nisko.
- Ale ktoś inny wcale nie jest ślepy, jak widzę.
46
PERŁY
- Ha! Proszę bardzo. Sam się przyznał, że widzi. - Sofia nie
mogła sobie odmówić złośliwości; z radością przekręciła jego
słowa na swoją korzyść.
- Widzi? - Stał w miejscu, pocierając podbródek w udawanym
namyśle. - A gdybym ci powiedział, że mam dar jasnowidzenia?
- A gdybym ja ci powiedziała, że potrafię latać?
Wszyscy się roześmiali.
- Ta dama wątpi w moje zdolności.
- Ta dama uważa, że płótno kaptura prześwituje.
Sofia wpatrywała się w niego, mając w duchu pewność, że i on
ją widzi.
Zaśmiał się, wyciągając ramiona na boki. Świadomie robił
przedstawienie na użytek wszystkich patrzących.
- A może ta dama sama zechciałaby zasłonić mi oczy?
- Zrób to, Sofio!
- Właśnie! Tu jest kawałek gęstszego materiału na przepaskę!
Powinien się nadać! - Jeden z chłopców rzucił jej pasek od tuniki
z czarnego jedwabiu.
Sofia z ochotą podjęła wyzwanie; napawała się zwycięstwem
w słownym pojedynku z tym wysokim młodzianem, który był
synem możnego hrabiego i sam się prosił, żeby mu utrzeć nosa.
- Musisz przede mną uklęknąć, bo nie jestem tępogłowym
olbrzymem.
Znowu się zaśmiał, ale posłusznie spełnił jej żądanie.
Podeszła bliżej.
- Podałaś w wątpliwość mój honor - powiedział cicho, żeby
tylko ona usłyszała.
- Czyżby oszukiwanie było honorowe? - Sofia wcale się nie
siliła na ściszanie głosu. Przeciwnie, chciała, żeby wszyscy słyszeli.
Tajemnice i szeptane groźby psuły jej smak zwycięstwa.
- Twierdzisz, że oszukuję?
- Owszem.
- Mówisz, jakbyś była tego pewna, milady.
- Bo jestem. - Pokiwała głową.
- Rozumiem. To poważne oskarżenie.
Pozostali uczestnicy zabawy zaczęli szeptać między sobą.
47
JILL BARNETT
Nie mogła się wycofać. Poza tym sytuacja wydawała jej się
całkiem zabawna.
- Owszem - przyznała twardo, zadzierając podbródek. Zerknęła
przy tym triumfalnie na swoją kuzynkę.
- Skoro mnie wyzwałaś, będziesz musiała zapłacić okup, jeśli
ci udowodnię, że się mylisz.
Spojrzała na niego podejrzliwie. Czyżby oszalał?
- Twierdzisz, że zdołasz mnie złapać z podwójnie zasłoniętymi
oczami? - Roześmiała się serdecznie. Miała zamiar związać pasek
tak mocno, żeby mu się uszy przylepiły do głowy.
- Oczywiście - rzekł tonem przechwałki, który pewnie by ją
zaniepokoił, gdyby nie była aż tak pewna siebie.
Nigdy by się nie uchyliła przed wyzwaniem. Była kobietą, więc
duma stanowiła jej najcenniejszy skarb. Przez chwilę przyglądała mu
się w milczeniu. Czuła na sobie jego wzrok, chociaż miał twarz
zasłoniętą czarnym kapturem. Spojrzała na jedwabny pasek, który
trzymała w rękach. Gęsto tkany jedwab miał jeszcze głębszy odcień
czerni niż kaptur. Popatrzyła na słońce przez podwójnie złożony pasek
i stwierdziła, że nic nie prześwieca. Nie było zatem żadnego ryzyka.
- Dama się waha - zakpił.
Droczył się z nią, zarozumialec.
- Jeśli mnie złapiesz z podwójną przepaską, zapłacę każdy
okup, jakiego zażądasz. - Spojrzała na czarny kaptur, w miejsce,
gdzie powinny się znajdować jego oczy.
- Zatem zawiąż mi drugą przepaskę. - Uklęknął i pochylił
głowę. Zaciągając węzeł, zastanawiała się, co go opętało, że
porwał się na zakład, który musiał przecież przegrać. Gdy patrzyła
z góry na kaptur, na moment zaciekawiło ją, jaki kolor mają jego
włosy ukryte pod spodem. Jak wygląda jego twarz? I oczy? Głos
miał niski i dźwięczny, nie taki jak inni chłopcy, którzy czasami
skrzeczeli jak koła wozów, domagające się naoliwienia. Sądząc
po wzroście, musiało mu niewiele brakować do wieku męskiego.
Prawdopodobnie był giermkiem. Bez wątpienia pochodził z zamoż
nej rodziny, o czym świadczył wytworny krój jego ubrania oraz
bogate ozdoby i hafty. Na nogach miał buty z miękkiej skóry,
którą sprowadzano z Hiszpanii i która kosztowała krocie.
48
PERŁY
Z jego słów wynikało, że jest synem hrabiego. Było jednak
wielu magnackich synów, których nie znała, ponieważ wcześnie
zostali oddani na wychowanie. Była zła na siebie, że nie rozejrzała
się lepiej podczas uczty, kiedy wszyscy goście siedzieli przy
stołach, a ona zajmowała miejsce tuż przy królewskim podeście,
skąd miała doskonały widok na całą salę. Wiedziałaby teraz, jak
wygląda ten tajemniczy młodzieniec.
Że też nie poświęciła więcej uwagi gościom, zamiast opychać
się weselnymi przysmakami.
- Ślepcze! Powiedz, jakiego żądasz okupu w razie wygranej! -
zawołał ktoś, kiedy podniósł się z kolan zgrabnie i szybko, tak
jak to robili odziani w ciężką zbroję rycerze.
Przyjrzała mu się z mimowolnym uznaniem. Był naprawdę
wysoki. Cofnęła się o parę kroków.
- Właśnie! - podchwyciła reszta. - Wyznacz okup!
Nie odzywał się; stał dumnie wyprostowany. Musiała zadrzeć
głowę, jakby patrzyła na wieżę. Nagle poczuła się mała i dziwnie
ją to rozzłościło. Nie lubiła się czuć słaba i nieważna.
Czekała i czekała.
A on milczał.
Zastanawiała się, na co on czeka. Kiedy nadal nic nie mówił,
obejrzała się za siebie, wzruszyła ramionami i przyjęła bardziej
niedbałą pozę.
- Może zawiązałam opaskę zbyt mocno i ślepiec nie może
przez to myśleć ani mówić.
Zapanowała powszechna wesołość.
- Żądam od mojej przeciwniczki trzech pocałunków - powie
dział głośno i wyraźnie, ucinając chichoty.
- Trzech pocałunków? - szepnęła, nagle zmrożona do kości,
niczym sarna zapędzona w śnieżną zaspę. - A cóż to za okup?
- Najlepszy z możliwych.
Znów rozległy się radosne okrzyki i śmiechy, co tym razem
bardzo ją zirytowało. Pocałunki? Kto by pomyślał. Nie przyszło
jej do głowy, że może zażądać czegoś podobnego. Nie miała czasu
na długi namysł.
- Trzy pocałunki? - rzuciła szybko. - Czyż to nie zachłanność?
49
JILL BARNETT
- Nie większa od trzech kawałków tortu - odrzekł spokojnie.
Brakło jej słów, co wszystkich, którzy ją znali, musiało wprawić
w zdumienie. Stała przed nim zupełnie osłupiała, z otwartymi
ustami. Zdawszy sobie sprawę, że musi wyglądać gapowato,
zamknęła usta, aż zęby jej szczęknęły.
Nie odrywała od niego oczu, lecz czuła, że zmienia się na twarzy.
- Świetnie - powiedziała wreszcie, mrużąc oczy. - Niech będą
trzy pocałunki. - Odwróciła się na pięcie, wyszła poza krąg
i stanęła z rękami wspartymi na biodrach. - Złap mnie, jeśli
potrafisz, ślepcze.
4
Patrzyła, jak Edith znika w tłumie. Sofia także pragnęła zniknąć.
Zamiast tego jednak musiała stać twarzą w twarz z Tobinem de Clare,
udając, że wcale nie jest poruszona, że to, co kiedyś zaszło między
nimi, nie ma żadnego znaczenia, a ona jest spokojna jak woda w stawie.
- Jest coś pomiędzy nami.
Wielkie nieba! Więc i on coś czuł.
- Musimy wyrównać pewne rachunki.
Poczuła się głupio. Zatem nie chodziło o to, że i ona mu się
podoba, tylko o okup, który mu była winna.
Uznała, że musi stawić czoło temu, co nieuniknione. Odwróciła
wolno głowę, zadzierając równocześnie podbródek, jakby patrzyła
na niego z góry, choć w istocie była o całą stopę niższa od niego.
- Oszukiwałeś.
Przekrzywił głowę, ściągając lekko brwi, jakby się spodziewał
usłyszeć wszystko, tylko nie to, co powiedziała.
- Była tam wielka gromada świadków. - Zaśmiał się cierpko. -
Powiedz mi, jak mógłbym oszukiwać na oczach ich wszystkich.
- Nie wiem. - Machnęła niedbale dłonią. - Nie jestem aż tak
przebiegła.
- Ty? Lady Sofia Howard? Nie jesteś przebiegła? - Ryknął
śmiechem, podczas gdy Sofia z niewinną miną oglądała sobie
paznokcie u prawej ręki.
51
JILL BARNETT
Nikt nie mógł jej zarzucić, że to, co robi, robi bez przekonania
lub bez zapału. Oszukiwanie nie było tu żadnym wyjątkiem. Jeśli
już kłamała, robiła to jak się patrzy.
Najwyraźniej wydała mu się zabawna, bo nie przestawał się
śmiać. Nie była pewna, czy jej się to podoba, czy raczej ją złości.
Podszedł do niej bliżej.
- Powiedz mi, słodka Sofio, jak ci się udało skłonić królową,
żeby cię wezwała akurat w chwili, gdy miałem odebrać swój okup?
Nigdy by mu się nie przyznała, że nic nie musiała robić, bo
królowa pojawiła się w odpowiednim momencie całkiem przypad
kowo. Niech sobie myśli, że było to cudowne zrządzenie losu.
- No dalej, powiedz.
Odpowiedziała mu wyniosłym uśmiechem.
- Powiem ci, kiedy ty mi powiesz, jak to się działo, że z całego
kręgu wybierałeś tylko te dziewczęta, które miały... - Urwała,
szukając właściwego określenia. - ...dojrzałe kształty.
Wzruszył ramionami, ani nie przytakując, ani niczemu nie
zaprzeczając. Doskonale znała tę taktykę, jako że często sama ją
stosowała.
Unieruchomił ją przeszywającym spojrzeniem.
- Przypuszczam, że w ciągu ostatnich dwóch lat umyśliłaś
sobie w tej ślicznej małej główce, że wygrałem tylko dlatego, iż
oszukiwałem.
- Trzech lat - poprawiła odruchowo. - Nie dwóch.
Jego nagły śmiech, w którym pobrzmiewała wyraźna nuta
triumfu, uzmysłowił jej, że wpadła w pułapkę jego słów. Dobrze
wiedział, że minęły trzy lata, tylko ją sprawdzał. Przysunął sit,-
tak blisko, że dotykał biodrem jej boku.
- Przyjmuję poprawkę, milady. W ciągu ostatnich trzech lal
doszłaś do wygodnego dla siebie wniosku, że nie jesteś mi nic
winna, ponieważ możesz stwierdzić, że oszukiwałem.
- Niczego dla własnej wygody nie wymyślałam. Ja to wiem
Wiem też, że nikt nie mógłby się poruszać tak szybko jak ty
zwłaszcza dokładnie w moją stronę. - Nie ustępowała. Czuła się
nieswojo, kiedy stał tak blisko. Nie była w stanie całkiem jasno
myśleć.
52
PERŁY
Wiedziała, że próbuje ją onieśmielić swoją posturą. Mężczyźni
mieli taki zwyczaj; wykorzystywali swą fizyczną siłę, żeby nadrobić
niedostatki umysłu. Odchyliła więc głowę do tyłu, żeby spojrzeć
mu prosto w oczy, co zazwyczaj nieco zbijało z tropu arogantów,
jako że byli przyzwyczajeni do bardziej potulnych kobiet. A Sofia
nie była skora przed nikim chylić głowy. Niestety, wcale nie
okazał zaskoczenia, co do reszty ją rozgniewało. Mógłby przynaj
mniej zachowywać się zgodnie z jej oczekiwaniami.
- Chcesz chyba powiedzieć, Sofio, że według ciebie nikt nie
może się poruszać tak szybko jak ty. Ponosi cię duma. Wierzysz,
że jesteś jedyną osobą obdarzoną bystrym umysłem i jeszcze
szybszymi nogami. - Podszedł jeszcze bliżej. Kiedy mówił, czuła
ciepło jego oddechu.
Odsunęła się nieco.
- Wierzę, że oszukiwałeś. A teraz, jeśli pozwolisz, pójdę
obejrzeć wyścigi. - Odwróciła się, uniosła lekko spódnicę i za
mierzała się oddalić dumnym krokiem, za który królowa Eleonora
z pewnością by ją pochwaliła.
Nie uszła daleko. Jego dłoń zacisnęła się na jej ramieniu.
- Będę szczęśliwy, mogąc ci towarzyszyć na wyścigi, lady
Sofio - powiedział tak głośno, że aż się żachnęła. Głośniej krzyczał
tylko herold obwieszczający królewskie rozkazy.
Ludzie popatrywali na nich z zaciekawieniem.
Skłonił się przed nią lekko, równocześnie zakładając sobie jej
rękę pod ramię, z miną dworzanina służącego damie oparciem.
W istocie jednak przycisnął jej rękę mocno do swego boku, żeby
nie mogła mu się wyrwać, czego zresztą dwukrotnie próbowała.
Ruszył przed siebie tak wielkimi krokami, że musiała prawie biec,
bo inaczej ciągnąłby ją za sobą jak niewolnicę.
- Mógłbyś zwolnić?
- Tylko jeśli przestaniesz się wyrywać.
Przestała się szarpać, więc zaczął iść trochę wolniej. Postanowiła
uśpić jego czujność, udając, że się poddała. Dreptała obok niego
w milczeniu, wyczekując odpowiedniego momentu, żeby mu uciec.
Taki moment jednak nie nadszedł. Nie uciekła. Nie mogła
wyswobodzić ręki. Zaciskając zęby, rozejrzała się dookoła i zdała
53
JILL BARNETT Przełożyła Bożena Kucharuk DC Wydawnictwo Da Capo
Księga pierwsza
Siedziała w pokoju na wieży. Sama. Być może zapomniano o niej w tym zgiełku, który panował na zamku. Wsparła dłoń o masywny rzeźbiony stół, na którym stał zegar - cudaczne urządzenie odmierzające minuty i godziny pojedynczymi kroplami wody. Urządzenie składało się z metalowo-szklanego klosza i ptaków, które machały skrzydłami, odmierzając godziny, kiedy nakapało na nie dość wody. Kupiła ten zegar przed laty w chwili zauroczenia na jarmarku, gdzie stanowił nie łada atrakcję. Tamtego ciepłego wiosennego dnia farmerzy i wieśniacy z całego Kent zgromadzili się wokół pasiastego straganu, słuchając hand larza, który pokazywał, jak płynie czas. - Liczcie krople! Widzicie, to upływ czasu! Sofia stała pośród gapiów i podobnie jak cała reszta uległa czarowi; podeszła nawet bliżej, dziwując się, że ktoś zdołał zamknąć czas pod kloszem. Wróciła z jarmarku z pustą sakiewką, tuląc do piersi cudowny wodny zegar. W młodzieńczej naiwności roiła sobie, że teraz, kiedy ma ten zegar, zyska odrobinę władzy nad czasem i tym samym nad swoją przyszłością. Jednakże jeszcze tego samego roku z nadejściem zimy woda w kloszu zamarzła, jakby sam czas zastygł w miejscu. Dzień za dniem, godzina za godziną, mijały niezależnie od mar twego zegara, aż w końcu Sofia zrozumiała, że przedmiot, który 11
JILL BARNETT ukrywała w swej komnacie, nie miał nic wspólnego z tajemnicą upływającego czasu. Nie potrzebowała już zegara, by dostrzec jego upływ. Kiedy budziła się rankiem i spoglądała w polerowane szkło, widziała znaki, które czas pozostawiał na jej twarzy - cienkie zmarszczki nad ustami, na szyi, między brwiami, w kącikach oczu. Przybywało ich tak samo jak niegdyś kropli wody w zbiorniczku zegara. Gdy była młoda i chciała szybko dorosnąć, rzucała się w życie na łeb na szyję. Zachowywała się wówczas jak zamkowe kozy, uparte i bezmyślne, bodące rogami wszystko, co stanęło im na drodze. Teraz wiedziała, że cała ta młodzieńcza zapalczywość i szaleńczy pęd ku przyszłości ani na jotę nie przyśpieszyły rytmu czasu. Wiele dziś rozmyślała o upływającym czasie, śmierci, życiu. Podczas takich szczególnych dni, które stanowią znaczący zwrot w życiu człowieka, zwykle przywołuje się wspomnienia. Podniosła się z krzesła przy oknie i przeszła przez pokój po kolorowych płytkach posadzki, na których promienie słońca, wpadające przez witrażowe okna, rozsiewały błyszczące wzory. Otwarła ciężkie rzeźbione drzwi szafki i wyjęła brzozową szkatułkę, prezent od pewnego kupca, pragnącego tym darem pozyskać sobie przychylność małżonki hrabiego Gloucester. W szkatułce znajdowały się dwa rękopisy. Jeden z nich składał się z grubych arkuszy starego papieru, tak miękkiego, że w dotyku przypominał płótno. Arkusze obłożone były twardą srebrną okładką inkrustowaną miedzią, wykonaną w Kastylii, gdzie królowa Ele onora spędziła dzieciństwo. Okładki spinała niewielka klamerka z zamkiem w kształcie łabędzia chowającego łebek pod skrzydłem. Drugi rękopis wyglądał znacznie skromniej; nie miał zdobionych okładek ani pięknie rzeźbionej klamry, które by go chroniły przed niepożądanym wzrokiem. Zapisane stronice osłaniał jedynie płat cienkiej brązowej skóry, a związywał razem kawałek rzemyka. Sofia wzięła do ręki rękopis oprawny w srebro i kluczykiem, wiszącym na łańcuszku na szyi, otwarła zameczek. Uniosła ciężką metalową okładkę i natychmiast poczuła zapach cynamonu i anyżu, który zawsze otaczał Eleonorę. 12 PERŁY Minęło wiele czasu od dnia, gdy przeglądała te zapiski; nie było łatwo patrzeć na siebie oczyma kogoś innego. Przysiadła nieopodal na bukowej ławce wymoszczonej haf towaną poduszką; drobny kolorowy ścieg, którego królowa Ele onora usilnie, choć bez skutku, próbowała ją wyuczyć, układał się w scenę rycerskiego turnieju. Ułożyła książkę na kolanach i prze rzuciwszy kilka stronic odnalazła tę właściwą oznaczoną zaschniętą różą. Na samej górze widniało jej imię, wypisane misternie złotymi literami; inicjał zdobił bogaty ornament, pomalowany barwą ulubionego wina Eleonory. Sofia zaczęła czytać. Sofia W wieku czterech lat lady Howard została oddana pod opieką mojemu mężowi Edwardowi Plantagenetowi, królowi Anglii, który jest jej kuzynem. Sofia była słodkim dzieckiem, o wyjątkowej urodzie, lecz upartym i skorym do psot. Z każdym rokiem stawała się piękniejsza i bardziej uparta. Gdy miała dwanaście lat, na widok jej anielskiej twarzyczki dorośli mężczyźni stawali jak wryci i w osłupieniu otwierali usta. Miała długie czarne włosy, a skórę białą niczym śnieg zaścielający łąki. Jednak najsłodsze wydawały się jej oczy - niebieskie, o lekko fiołkowym odcieniu. Jest z natury rosła, więc jej obecność od razu rzucała się w oczy, jakby była samym królem. Dzielni lordowie i rycerze, którzy zdołali dostrzec choćby cień jej profilu w oknie mojej karety, zaklinali się, że muszą ją pojąć za żonę. Jako podopieczna króla ma wspaniały posag, co w po łączeniu z jej niespotykaną urodą czyni ją najbardziej pożądaną panną w całym królestwie. Tak się dzieje do czasu, dopóki ci nieszczęśnicy nie poznają jej osobiście. Wiele razy w ciągu ostatniego roku krzyki Edwarda odbijały się echem po zamkowych ścianach. „Jej głupota doprowadza mnie do szaleństwa! Całkiem przez nią osiwieję!" Raz nawet mój Edward wezwał włoskich medyków, żeby go zbadali. Twierdził, że mózg mu się gotuje i wkrótce wyrosną mu na głowie włosy o barwie ognia piekielnego. To było po zerwaniu zaręczyn pomiędzy 13
JILL BARNETT lordem Geoffreyem Woodville'em i Sofią. Miała wówczas czter naście lat, a wszyscy uznawali ten związek za znakomity. Sofia nie dostrzegała jednak w nim nic znakomitego. Kiedy młody jasnowłosy lord przybył w konkury, Sofia natarła sobie włosy smalcem, tak że zwisały w tłustych strąkach. Twarz natomiast wysmarowała liśćmi wierzby, nadając cerze niezdrowy zielonkawy odcień, a do tego włożyła ciemnożółtą suknią, która jeszcze podkreślała paskudny kolor jej skóry. Zabawnie było patrzeć na jej wejście do wielkiej sali, kiedy wolno dreptała powłócząc nogami niczym szalona stara wiedźma, która żebrze u bram zamku. Pamiętam, że przy pierwszym spotkaniu z lady Sofią lord Geoffrey spytał z troską czy przypadkiem nie jest poważnie chora. Ilekroć Edward na nią nie patrzył, robiła zeza i wpychała sobie jedzenie do uszu i nosa. Lord Geoffrey Woodville wraz ze swym orszakiem wyjechał w popłochu przed świtem, kryjąc się pod osłoną ciemności, żeby nie rozgniewać króla. Niemniej jednak doszło do nas, jakoby przysięgał, że nawet dla królewskich przy wilejów i więzów krwi nie ożeni się i nie będzie płodził synów z zamkową wariatką. Byli też inni, synowie znakomitych rodów zbliżonych do dworu, nawet jeden kastylijski książę. Sofia uparcie odrzucała wszystkich zalotników... dopóki król nie zagroził, że siłą wyda ją za mąż. Zdołałam go przed tym powstrzymać. Odtąd jednak nie pojawili się chętni do jej ręki, więc Sofię męczy nuda, której nigdy nie potrafiła długo znosić. Nie dalej jak dziś rano, w dniu misterium, wyznała mi, że niemal pragnie przybycia kolejnego konkurenta, byłe tylko czas nie płynął tak wolno. Modliłam się gorąco, wznosząc błagania do Boga w niebiesiech, żeby zesłał nam kogoś odpowiedniego dla mojej niesfornej Sofii. Sofia zamknęła książkę, ogarnięta tym szczególnym uczuciem, które towarzyszy wspominaniu dawnych wydarzeń. Była roz bawiona. Zakłopotana. Trochę smutna. Doznawała wszystkich tych uczuć jednocześnie. Miała świadomość, że nadal jest tą samą osobą, opisaną na kartach, które trzymała w ręku. Wciąż miała czarne włosy, te same 14 PERŁY niebieskie oczy i te same wydatne usta, z których płynęły nie oczekiwane uwagi, nie pozwalające jej mężowi na stan błogiego samozadowolenia i przekonanie, że dobrze ją zna. W środku pozostała taka sama, choć życie i miłość złagodziły jej charakter. Jakież to dziwne, że obecnie ludzie, którzy spotykali się z nią i jej mężem po raz pierwszy, dostrzegali czułość, z jaką on patrzył na nią, a ona na niego, ich wzajemne oddanie i to, że nie bali się pokazać światu łączącego ich uczucia. Mawiali często: - Wasze małżeństwo musiało być zawarte z miłości. I to z miłości od pierwszego wejrzenia. Jej mąż zwykle zerkał na nią wówczas z rozbawieniem w czys tych błękitnych oczach. I zawsze odpowiadał tak samo: - Miłość od pierwszego wejrzenia? Raczej wojna od pierwszego wejrzenia. A kiedy wszyscy śmiali się z jego dowcipu, porozumiewawczo mrugał do żony. Nie wiedział jednak, że ci obcy ludzie mieli rację. Nawet teraz, po tych wszystkich latach, ilekroć na niego spojrzała, zapierało jej dech w piersi, jak owego dnia, gdy Eleonora napisała tamte słowa, owego dnia, gdy królowa modliła się za nią, albowiem wtedy właśnie Sofia po raz pierwszy ujrzała sir Tobina de Clare.
1 Prima aprilis Zamek Leeds w Kent, Anglia Był czas odgrywania misteriów, co dobrze się składało, bo tylko jakieś niezwykłe wydarzenie mogło rozproszyć nudę jej marnego istnienia. Przechadzała się milcząco po blankach. Tej wiosny słońce przypiekało wyjątkowo ostro, dając się we znaki bardziej jeszcze niż wybuchy gniewu króla. Edward był jej opiekunem i strażnikiem, i w istocie strzegł jej mocno, zwłaszcza od czasu gdy do niego dotarło, że Sofia zamierza wystąpić w rycerskim wyścigu, który miał się odbyć po zakończeniu przedstawienia. Od poprzedniego dnia pilnowano jej uważnie. Miała zakaz zbliżania się do stajni, a cały wieczór musiała spędzić w swojej komnacie (król w tym czasie wciąż wyrzekał na jej karygodne postępki). Z głębokim westchnieniem skrzyżowała ramiona na piersi, nie przestając chodzić tam i z powrotem po kamiennych murach. Równie dobrze mogliby jej spętać nogi i zamknąć ją w lochu. Albo... karmić jedynie chlebem i wodą jak tych niemieckich i walijskich więźniów, których przetrzymywano dla okupu. Dotarłszy na koniec murów, odwróciła się gwałtownie. Niecierp liwym ruchem odgarnęła z twarzy rozplecione końce warkoczy, zwisające z węzłów nad uszami, po czym ruszyła w przeciwną stronę. 16 PERŁY Kobiety miały się zadowolić siedzeniem na trybunach, pa trzeniem i głupim wymachiwaniem jedwabnymi chusteczkami. Każda z nich miała czekać, aż któryś z rycerzy zechce ją zaszczycić swoją uwagą. Sofia nienawidziła wszelkiego oczekiwania. Była głęboko prze konana, że trzymanie się na uboczu i czekanie, by zdarzyło się coś niezwykłego, nigdy nie przynosi pożądanego skutku. Po stracie matki, która zmarła w wyniku rozpaczliwie bezowoc nych prób wydania na świat syna i dziedzica, Sofia wyczekiwała na powrót ojca do domu. Jej pozostał tylko on, a jemu pozostała tylko ona. Miała wówczas niespełna cztery lata, ale pamiętała wszystko dokładnie, jakby od tamtej pory wcale nie minęło dwanaście lat. Pamiętała, jak wystawała na zakończonych blankami murach i przy otworach łuczniczych na wieży. Od długiego wspinania się na palcach miała opuchnięte stopy, a szyja bolała ją od zadzierania głowy tak wysoko, by dojrzeć zielone wzgórza na horyzoncie, gdzie nad którymś ze szczytów mógł się pojawić furkoczący na wietrze proporzec jej ojca. Przez długie samotne godziny czekała, żeby wrócił do domu. Ale nigdy nie wrócił. Wreszcie do zamku Torwick dotarła wieść, że rozpacz i gniew nie pozwalają mu wrócić do córki, skoro śmierć tak okrutnie zabrała mu nowo narodzonego syna. Dziedzica. I żonę. Kiedy więc Sofia, wylękniona i samotna, na próżno wypatrywała jego powrotu, on odjeżdżał coraz dalej na północ, coraz dalej od niej. Dwa tygodnie później odniósł śmiertelne rany podczas oblężenia Rochester. Przeżył jeszcze tylko parę dni, lecz zdążył wysłać wiadomość do Edwarda, podówczas następcy tronu. Nie starczyło mu jednak czasu, by przesłać choć słowo do swego jedynego dziecka. Żadnego pożegnania. Żadnego życzenia na łożu śmierci. Nic. Czasami Sofia zastanawiała się, czy ojciec w ogóle pamiętał o jej istnieniu. Wcześnie się nauczyła, i to w najbardziej okrutny sposób, jak naprawdę ocenia się wartość kobiety. Nauczyła się także, że siedzenie i czekanie jest o wiele bardziej bolesne i daremne niż samodzielne dążenie do zdobycia tego, czego się pragnie. Potrafiła 17
JILL BARNETT znieść porażkę, nie umiała natomiast patrzeć, jak omija ją wszystko, czego pragnie. Przystanęła, rozczarowana i napięta, świadoma, że naprawdę niewiele może zdziałać. Oparła łokcie o mur, który wydawał się zawieszony wysoko nad ziemią. Podpierając brodę rękoma, zapa trzyła się w niebo, jakby tam wysoko czekały na nią magiczne odpowiedzi. Ale żadnych odpowiedzi nie było. Jedynie niebo tak jaskrawo błękitne, że aż oczy bolały od patrzenia na nie i kilka puchatych chmur, przesuwających się tak wolno, jak godziny i dni jej długiego, nudnego życia. Wyciągnęła z włosów srebrną wstążkę i zatknęła ją za stanik niebieskiej jedwabnej sukni, a potem zaczęła rozplatać warkocze, by zająć dłonie czymś ciekawszym niż niecierpliwe stukanie w ka mienną ścianę. Wkrótce rozpuszczone włosy opadły ciężką falą na jej ramiona i plecy. Były wolne. Wolne. W przeciwieństwie do niej. Nie mając nic lepszego do roboty, spojrzała w dół. Natychmiast dostrzegła króla i królową zajmujących miejsca na wyściełanym podeście obok sceny wybudowanej specjalnie na misteria. Nie sposób było nie zauważyć Edwarda, ponieważ był bardzo wysoki. Jego jasne włosy rozświetlone słońcem lśniły tak mocno, że ludzie czasami uważali, iż ma w sobie coś z Boga. Sofia wiedziała jednak, że w Edwardzie nie ma nic boskiego. Poddani nazywali go Długonogim, ale ona nazywała go bez litosnym. Można by pomyśleć, że jego jedynym ziemskim celem było uprzykrzanie jej życia. Patrzyła z góry na królową, siedzącą spokojnie u boku męża; ta biedna miła kobieta nie miała pojęcia, że poślubiła najgorszego wilkołaka. Sofia kochała królową Eleonorę, z natury łagodną i miłą kobietę, która nigdy nie podnosiła na nią głosu, nawet gdy coś jej się nic podobało. Eleonora z pewnością nie była winna temu, że wydano ją za tyrana o woli silnej jak zamkowe mury i równie twardej głowie. Małżeństwa zawierano, kierując się względami politycz nymi. Kuzyn Sofii miał doprawdy szczęście, że w swej dobroci Eleonora nie przejrzała jego niecnych zamiarów. 18 PERŁY Sofia wpatrywała się w króla ze złością; miała nadzieję, że czaszka pali go od jej spojrzenia. Urażona duma podsuwała jej niemiłe wspomnienie poprzedniego wieczoru, kiedy to zrugał ją w obecności swych gości. - Sofio, doprowadzasz mnie do szaleństwa swoją głupotą. Potrzebujesz męża, który by cię nauczył pokory i posłuszeństwa! Przez ostatnie lata słuchała tych słów nieskończenie wiele razy. Równie dobrze można by próbować zliczyć ziarna soli w piwnicy lub anioły, które mieszczą się na główce od szpilki. Jakby mąż mógł ją zmusić do posłuszeństwa. Nie była przecież niewolnicą. Sofia była pewna, że któregoś dnia wszyscy przekonają się, iż jest kimś więcej, a nie tylko kobietą. Przyciskając ucho do drzwi królewskiej komnaty, usłyszała, jak Edward narzeka do królowej: - Eleonoro, błazeństwa Sofii przynoszą nam wstyd. Powiedz mi, czemu, na litość boską, nie może się zająć haftowaniem albo jakąś inną kobiecą rozrywką. Jakby wysiadywanie z plotkującymi kobietami i kłucie igłą kawałka materiału było rozrywką. Kiedy Edward nagle otworzył drzwi i Sofia zaskoczona wpadła do środka, po raz kolejny przyłapana na podsłuchiwaniu, natych miast spytała, dlaczego nigdy nie widziała, żeby mężczyźni haftowali, skoro uważają, że to takie przyjemne zajęcie. Edward dziwnie poczerwieniał na szyi, po czym wrzasnął, że szycie nie jest zajęciem odpowiednim dla mężczyzn. Na moment uwierzyła wtedy, że istotnie może go palić wątroba. W istocie jednak wcale jej nie obchodził jego gniew. Życie było okropnie niesprawiedliwe i ktoś wreszcie musiał to zmienić. Mężczyź ni mogli swobodnie galopować po wzgórzach. Kobietom wolno było najwyżej dosiadać ospałych mułów lub w specjalnych siodłach przypominających krzesło kołysać się niewygodnie na grzbietach wierzchowców tak starych, że ledwie powłóczyły nogami. Całe życie mogło przejść człowiekowi koło nosa, nim dotarł tam, dokąd zmierzał. Ona, Sofia Howard, nie używała starych mułów ani krępujących ruchy damskich siodeł. Nauczyła się jeździć na koniu okrakiem, 19
JILL BARNETT gdy miała sześć lat, a jej opiekun wyjechał do Londynu, żeby się zajmować swym świeżo powołanym parlamentem - gromadą mężczyzn, którzy mieli ustanawiać prawa dla całego kraju i zapew ne przy kielichach pełnych wina wymyślili, że kobietom przypadną najgorsze obowiązki, takie jak szycie, pranie i przygotowywanie posiłków. Nim Edward wrócił, powiedziawszy uprzednio całemu Lon dynowi i reszcie świata, co mają robić, Sofia potrafiła jeździć konno szybciej niż jego rycerze. Na szczęście królowa Eleonora wstawiła się za nią i dziewczynce pozwolono na swobodne przejażdżki pod warunkiem, że będzie jej towarzyszył zbrojny opiekun. Koniecznie mężczyzna. Dlaczego kobiety nigdy nie nosiły broni? Wszyscy uważali, że mężczyźni są silni, odważni i honorowi. Kościół i większość mężczyzn uznawała kobiety za słabe istoty. Jakie to niesprawiedliwe, myślała, że wszystkie kobiety musiały cierpieć za to, że kiedyś, zbyt dawno, by to mogło mieć jakieś znaczenie, Ewa wręczyła Adamowi jedno nieduże jabłko. Sofia zastanawiała się, dlaczego silny, rozumny i honorowy Adam, w końcu mężczyzna, zjadł to jabłko, skoro kobiety były takie słabe. Jej zdaniem Ewa po prostu chciała nakarmić swojego mężczyznę. Czyż to nie należało do obowiązków kobiety? Kiedy podzieliła się tą uwagą z arcybiskupem Canterbury, została oskarżona o bluźnierstwo i musiała spędzić całe dwa tygodnie w klasztorze, gdzie kazano jej żarliwie się modlić o pobożne serce, pokorny umysł i powściągliwy język. Zamiast tego dostarczyła zabawy nowicjuszkom, lepiąc z woskowych świec sylwetki arcybiskupa i matki przełożonej w nieprzyzwoitych pozach. Ale teraz nie była w klasztorze. Wciąż przechadzała się po murach zamku Leeds. Przystanęła obok zachodnich schodów i wsparta na kamiennym występie zapatrzyła się przed siebie, na zachód; była przekonana, że gdzieś tam, za linią horyzontu, czeka na nią spełnienie wszystkich marzeń. Myślała o tym, że gdzieś daleko jest życie, jakie chciałaby prowadzić, podczas gdy musi marnieć tu, w zamku Leeds, gnębiona 70 PERŁY przez tyranię swego kuzyna, okrutnego, och, jakże okrutnego króla Anglii, który każe jej udawać damę, choć wie, że takie zachowanie jest dla niej torturą. Nie mogła zrozumieć, dlaczego w środku czuje się taka inna. Inna niż wszyscy. Czyżby reszta świata nie dostrzegała rzeczy, które ją tak niepokoiły? Kiedyś, niezbyt dawno, kiedy miała jakieś trzynaście lat, zapaliła dwadzieścia świec, uklękła na zimnej posadzce kaplicy i spytała o to pana Boga. Dlaczego, Boże? Dlaczego czuję się tak, jakby moje serce chciało wyfrunąć z piersi? Dlaczego moja krew to burzy się z gorąca, to ścina chłodem, kiedy jestem zła lub smutna? Czasami, kiedy bardzo czegoś pragnę albo kiedy życie płynie wolniej niż miód zimą, czuję się tak, jakby siedział we mnie cały rój pszczół i wirował dziko, próbując się wydostać. Bóg jej nie odpowiedział. Wiedziała, że Bóg nie ma zwyczaju rozmawiać z ludźmi. Nie oczekiwała donośnego głosu z niebios, który by jej powiedział, co z nią jest nie tak, ale w skrytości ducha liczyła na jakiś znak albo zmianę. Nic nie nastąpiło. Patrzyła w dół ze szczytu murów, nie odrywając oczu od swego kuzyna Edwarda. Potem uniosła podbródek, zamknęła oczy i wciąg nęła głęboko powietrze. Pragnęła galopować po wzgórzach, tak szybko jak nacierająca armia. Chciała się ćwiczyć w strzelaniu z łuku i trafiać prosto do celu. Chciała się nauczyć władać mieczem. Chciała wychodzić poza mury zamku w każdej chwili i bez eskorty. Chciała nosić spodnie, żeby móc się poruszać równie swobodnie jak mężczyźni. To dopiero, Wasza Królewska Mość, byłaby prawdziwa rozrywka! Z dołu dobiegł radosny gwar, jakby wszyscy wyrażali poparcie dla jej opinii. Wychyliła się, żeby spojrzeć na plac przed zamkiem, gdzie gęstniał tłum, tłoczący się jak bydło. Ludzie przepychali się bliżej sceny, na której żonglerzy i akrobaci, w ubraniach założonych tyłem do przodu dla uczczenia prima aprilis, pokazywali swoje sztuczki do wtóru skocznych melodii wygrywanych przez kapelę muzykantów, a potem zbierali miedziaki do kapeluszy. 21
JILL BARNETT Rozległ się kolejny radosny okrzyk. Sofia stała wysoko nad ziemią, oddalona od reszty zamku, z plecami prostymi jak pień wiązu i dłońmi opartymi płasko o kamienną ścianę. Muzyka zabrzmiała głośniej, a tłum na placu śmiał się i śpiewał. Wygięła szyję, żeby lepiej widzieć. Ludzie tańczyli na trawie wokół sceny do rytmu lutni i katarynek. Uwielbiała tańczyć, nawet jeśli oznaczało to konieczność do tykania wilgotnych dłoni jakiegoś młodego dworzanina, bo wów czas mogła wirować coraz szybciej i szybciej, aż kręciło jej się w głowie, i czuła się jak ptak, jakby zaraz miała pofrunąć, aż jej oddech nabierał rytmu tak szybkiego jak dźwięki muzyki. Zauważyła swą przyjaciółkę Edith oraz Eleonorę, swoją młodą kuzynkę. Eleonora miała czternaście lat, była najstarszą z pięciu córek Edwarda i wkrótce miała zostać wydana za jakiegoś za granicznego księcia. Wszyscy byli tam na dole, biorąc udział w świętowaniu... Wszyscy poza ludźmi pełniącymi straż na murach. I poza nią. Jeszcze jedno szybkie spojrzenie w dół wystarczyło, by porzuciła zamiar udzielenia światu bolesnej lekcji, która miała polegać na okazywaniu mu wzgardliwej obojętności. Sofia uniosła brzeg jedwabnej sukni i szybko zbiegła po scho dach, a potem przez bramę i most nad fosą wydostała się na plac przed zamkiem. Rozpuszczone włosy powiewały za nią jak falujące na wietrze proporce. Na polu za sceną stał jaskrawy, czerwono-zielony namiot aktorów, którzy mieli odgrywać przedstawienie oparte na religii nych opowieściach o Chrystusie, świętych i prorokach. Sofia szła przez tłum pogryzając jabłko, które wzięła z czyjegoś koszyka. Nie zdążyła przełknąć ani kęsa, gdy jej serce zabiło mocniej, a ciało okryła gęsia skórka, jakby ją owiał lodowaty wiatr. Odwróciła się szybko. Dostrzegła wysokiego, bogato odzianego rycerza o mocnej postu rze i nieprzeniknionej twarzy. Pokręciła głową, marszcząc brwi. Jakie to dziwne, że poczuła jego obecność, nim jeszcze go zobaczyła. Stał górując nad kłębiącym się tłumem, na wpół ukryty w cieniu królewskiego sztandaru, który łopotał mu nad głową. Miał ramiona 22 PERŁY skrzyżowane na piersi, więc nie mogła dojrzeć herbu na jego niebieskim płaszczu. Wspięła się na pusty drewniany kubeł, który ktoś porzucił w pobliżu, i stając na czubkach palców usiłowała przyjrzeć się lepiej twarzy nieznajomego. I przyjrzała się! Jabłko wypadło jej z dziwnie zdrętwiałej dłoni i zapomniane potoczyło się w trawę. Wiatr nagle ustał, jakby go przegnało południowe słońce. Sztandar zwisł nieruchomo; trójkątny koniec wskazywał prosto na ciemnowłosą głowę rycerza, niczym wska zówka od Boga. Widziała wyraźnie jego twarz - mocną, wyrazistą, z głębokimi cieniami na policzkach i między brwiami, tak surową, że miało się wrażenie, iż nawet słońce nie zdoła jej rozpogodzić. Wodził po tłumie leniwym spojrzeniem, padającym spod czarnej linii gęstych brwi. Wyglądał na znudzonego, jakby wszystko to już wiedział i widział wcześniej i uznawał za niegodne jego wyszukanego gustu. Nosił swą obojętność tak, jak wojownicy nosili swoje barwy, dumnie i wyniośle, jak wyzwanie dla wszyst kich tych, którzy mieliby czelność jej nie zauważyć. Sofię, która aż nadto napatrzyła się w życiu na dorosłych mężczyzn ścielących się u jej stóp i wychwalających jej urodę, zafascynowała jego postawa. Do tej pory mężczyźni budzili w niej uczucie politowania. Tak było, dopóki nie ujrzała tego rycerza. W żaden sposób nie wzbudzał litości. Co więcej, mogłaby się założyć o swój posag, że słowo „litość" nigdy nie gościło na jego ustach. Nie. On z pewnością nie pełzałby u jej stóp. Ani u stóp kogokolwiek innego. Jego wzrok niedbale błądził po ludzkiej ciżbie, prześliznął się po Sofii, zmierzając dalej, potem zatrzymał i zawrócił. Po raz pierwszy w życiu była wdzięczna naturze za urodę, która przyciągała męską uwagę. Czuła na sobie spojrzenie rycerza, wnikliwe, zaciekawione, trwające wieki. Zrobiło się jeszcze cieplej; słońce zaświeciło mocniej. Poczuła, że krew w niej krąży żywiej, jakby się dokądś śpieszyła. 23
JILL BARNETT A potem zdarzyło się coś niebywałego. Sofia nagle zapragnęła zniknąć w tłumie. Było to do niej niepodobne, jako że zawsze szczyciła się tym, że potrafi stawić czoło, nie tracąc przy tym spokoju i nie czując strachu, każdemu, nie wyłączając samego króla, doprowadzonego do wściekłości jej zachowaniem. Teraz jednak, kiedy ten rycerz na nią patrzył, skóra jej cierpła, a usta wysychały od przyśpieszonego oddechu. Czuła dziwny ucisk w brzuchu, a w głowie jej się kręciło, jakby od kilku godzin wirowała w tańcu. Wyglądał inaczej i inaczej na nią patrzył. Był młody jak na rycerza, mógł mieć jakieś osiemnaście lat, ale w wyrazie jego twarzy było coś, od czego wydawał się starszy. Wpatrywał się w nią nie dlatego, że poraziła go jej uroda - ten rodzaj spojrzeń Sofia znała aż za dobrze. Nie, on jakby próbował zajrzeć w głąb jej duszy, tam gdzie nikt nie miał dostępu, gdzie kryły się jej nadzieje i sekrety, marzenia i lęki, myśli, których nie znał nikt poza nią samą. Kusiło ją, żeby się odwrócić, żeby nie mógł zobaczyć zbył wiele, ale wiedziała, że jeśli to zrobi, on zwycięży w tym pojedynku na spojrzenia. Jeśli pierwsza odwróci wzrok, okaże słabość. Poza tym musiała w duchu przyznać, że pragnie na niego patrzeć mimo niepokoju, jaki w niej wzbudzał. Przy całej swej wyniosłości i dumie był wręcz diabelnie przystojny. Był też pierwszym, który wzbudził w niej uczucie inne niż obrzydzenie, jakie czuła do mężczyzn niezmiennie od wielu miesięcy. On z pewnością nie próbowałby się do niej łasić. Mężczyźni rzadko byli w stanie długo jej się przyglądać. Można było odnieść wrażenie, że jej widok ma dziwną właściwość zmieniania poważnych i silnych ludzi w bełkoczących głupców, gnących się w ukłonach, przypominających pielgrzymów, którzy ciągną gościńcami w poszukiwaniu cudu i nagle, ku swemu zdumieniu, znajdują go. Rycerze, lordowie i wojownicy patrzyli na nią i zaraz potem padali jej do stóp, całując rąbek jej sukni albo wyprawiając podobne niedorzeczności. Większość spośród adorujących ją dworzan potrafiła rozpoznać, patrząc na tył ich głowy, bo od tej strony zwykle ich oglądała. 24 PERŁY Wrodzony upór przyszedł jej z pomocą; nie zamierzała uciekać wzrokiem przed palącym spojrzeniem rycerza. Przeciwnie, uśmiech nęła się z udawaną nieśmiałością, wiedząc, że w takich chwilach mężczyźni zwykle tracili głowę i rzucali się za nią na oślep. Nim jednak zdążyła ocenić, jak ta niewinna zachęta działa na nie znajomego, ktoś z tyłu zawołał ją po imieniu. Mrugnęła odruchowo, ale się nie odwróciła. Nie jako pierwsza. Nie mogła jako pierwsza zakończyć tego pojedynku na spojrzenia. Była zdecydowana w nim zwyciężyć. Patrzyła więc wciąż na pięknego rycerza, nie przestając się uśmiechać. Przechylił lekko głowę, może zaciekawiony, a może dając jej tym jakiś znak. Aktorzy na scenie zaczęli śpiewać jakąś głośną i sprośną piosenkę, typową dla misteriów, a tłum wokół Sofii nagle zafalował w radosnym ożywieniu, rzucając się naprzód zbierać miedziaki, którymi aktorzy sypnęli ze sceny. Potrącana i popychana, straciła równowagę. Natychmiast jednak odzyskała grunt pod nogami i wyciągnęła szyję, żeby podjąć grę spojrzeń z nieznajomym. Pomagając sobie łokciami roztrącała napierającą ciżbę, próbując wrócić na miejsce, skąd miała dobry widok. Na nic się zdały jej wysiłki. Nie mogła go nigdzie dostrzec, chociaż podskakiwała i wspinała się na palce; miała przed oczyma jedynie morze ludzkich głów. Pieśń dobiegła końca i aktorzy przystąpili do końcowych ukło nów. Tłum wiwatował i klaskał, domagając się dalszych występów. - Boże w niebie... już nie- szepnęła błagalnie, torując sobie drogę przez ludzką gęstwinę. To była pierwsza modlitwa od wielu miesięcy, której Bóg zgodził się wysłuchać. Nagle aktorzy odwrócili się i zeskoczyli ze sceny, jak lordowie, o których minstrele śpiewają w wieczór Trzech Króli. Tłum ucichł i powoli zaczął się rozpraszać, zmierzając ku straganom i miejscu, gdzie odbywały się występy kuglarzy. Wreszcie mogła się swobodnie rozejrzeć. Ale rycerza już nie było.
2 Sofio! - Odwróciła się gwałtownie słysząc znajomy, drżący z przejęcia głos przyjaciółki. - Zaczekaj! Lady Edith biegła tak szybko, żeby ją dogonić, że złoty wianek zsunął jej się na oczy, a cienki welon okrywający włosy odpiął się i sfrunął na ziemię. Jasnorude kędziory opadły dziewczynce na twarz. Edith przystanęła gwałtownie, jakby oślepiona miękką zasłoną włosów, pomacała się po głowie, a potem marszcząc czoło obejrzała się za siebie akurat w chwili, gdy grupa niesfornych chłopaków przebiegła po jej pięknym welonie. Podniosła z ziemi spłachetek żółtego jedwabiu i porząsnęła nim, zagryzając dolną wargę w wyrazie zakłopotania. Nawet z oddali Sofia widziała ślady stóp; zniszczenia były poważne. Edith napotkała jej wzrok, wzruszyła ramionami i odrzuciła welon przez ramię, jakby to była kość kurczaka. Następnie obiema rękami chwyciła złoty wianek, przesuwając go na tył głowy po płomiennych puklach, i rzuciła się biegiem w stronę Sofii. Wreszcie dopadła przyjaciółki zdyszana z wysiłku. - Opuściłaś tańce, Sofio! - Tańce będą jeszcze po wieczerzy. - Sofia rozejrzała się na boki. Gdzie on się podział? - Dokąd ci tak śpieszno? 26 PERŁY - Wcale się nie śpieszę. - Sofia zwolniła, lecz wciąż prze czesywała wzrokiem ciżbę, szukając śladu niebieskiego płaszcza. - Myślałam, że zamierzasz pozostać na wieży przez cały dzień, żeby rozzłościć króla. - Zmieniłam zdanie. Doszłam do wniosku, że tutaj na dole, w tłumie, mogę go rozzłościć jeszcze bardziej. Lady Edith zmarszczyła brwi, podążając za wzrokiem przy jaciółki. - Kogo wypatrujesz? - Wypatruję? - Sofia raptownie odwróciła głowę i zrobiła niewinną minę. - Ja? - Po krótkiej pauzie oznajmiła: - Ciebie, ma się rozumieć! - Wzięła Edith pod rękę, popatrzyła przed siebie i z uśmiechem dodała: - Widziałaś to wielkie zbiegowisko? Bałam się, że w ogóle cię nie znajdę. Było tak tłoczno, że nie mogłam się nawet dostać do straganu, na którym sprzedają cukrowane figi i daktyle. Wyobrażasz sobie? - Znów na chwilę przerwała. - Umieram z głodu! Ściąganie przekleństw na twardą głowę Edwarda to ciężka praca. - Żachnęła się pod karcącym spojrzeniem Edith. - Nie patrz tak na mnie, bo zasłużył na te przekleństwa! - Sama nie wiem, czy powinnam ci zazdrościć odwagi, czy też cieszyć się, że nie mam w sobie tyle zuchwałości co ty. - To dlatego, że Edward nie zatruwa ci życia. Na szczęście masz brata, który o ciebie dba. - Król troszczy się o ciebie, Sofio. - Akurat. Bawi go to, że niszczy mi życie. - Sofia nie prze stawała rozglądać się wokół, wypatrując tajemniczego rycerza. Nie dostrzegłszy go nigdzie, pociągnęła Edith za rękaw. - Chodź my. Zaraz zaczną się wyścigi. Najpierw jednak wstąpimy do sprzedawcy daktyli. Ja funduję. - Odsłoniła zęby w uśmiechu, poklepując znacząco małą jedwabną sakiewkę zawieszoną na pasku. - Mam jeszcze te wszystkie drobniaki, które Edward dał mi w święto Matki Boskiej Gromnicznej, żebym była cicho podczas zawodów zapaśniczych pomiędzy jego człowiekiem i lor dem Gilesem. Edith jęknęła. - Nadal nie mogę uwierzyć, że ośmieliłaś się nazwać królew- 27
JILL BARNETT skiego faworyta cherlakiem, który ma nie więcej siły niż pchły na podwórzowych psach. Sofio, ten człowiek jest potężny. - Istny olbrzym. - Sofia wciąż się uśmiechała. - Ma łapska wielkości świńskich półtuszy i jeszcze większe mniemanie o sobie. Edith zatrzęsła się ze zgrozy. - Ja nie miałabym odwagi zachowywać się tak zuchwale. - To nie zuchwałość, tylko konieczność, Edith. I nadal będę mówiła to, co myślę, ilekroć odczuję taką potrzebę. Edith potrząsnęła głową z miną wyrażającą zarazem strach i zazdrość. - To głupota narażać się królowi w taki sposób. - Nie taka znów głupota, bo tamtego wieczoru opuściłam wielką salę z pięcioma monetami schowanymi w bucie. Dwiema złotymi od Edwarda i trzema srebrnymi wygranymi w zakładzie z sir Lowellem. Edith przystanęła tak gwałtownie, jakby się zderzyła ze ścianą. - Założyłaś się? - Owszem. Postawiłam na przeciwnika. Edith przeżegnała się pośpiesznie. - Czemu nie miałabym się założyć? - Przecież to grzech. - To jakoś nie przeszkadza obstawiać zakładów biskupowi Culbertowi i ojcu Johnowi - zauważyła cierpko Sofia. - To, że ty i ja miałyśmy pecha urodzić się kobietami, nie powinno oznaczać, że nie możemy się bawić równie dobrze jak mężczyźni. - Oczywiście, że nie możemy. Nie jesteśmy mężczyznami. Nie mamy ich siły i władzy... - Jeśli powiesz jeszcze, że są od nas mądrzejsi, natychmiast zostawię cię samą. - No nie, tak daleko nawet ja bym się nie posunęła, ale ty, Sofio, napytasz sobie jakiejś biedy, jeśli się nie zmienisz. Naprawdę. Król nie będzie ci pobłażał w nieskończoność. Z pewnością mu się nie podoba twoje zachowanie. Nawet Eleonora ci nie pomoże, jeśli się nie poprawisz. Co będzie, jeśli się naprawdę rozgniewa i wyda cię za kogoś tak okropnego, jak... jak... - Zniżywszy głos do szeptu, wyrzuciła z siebie ze zgrozą: - ...jak lord Alfred. 28 PERŁY Alfred de Bain był czterdziestopięcioletnim lubieżnikiem o dło niach jak topory i małych brązowych oczkach, w których czaiło się okrucieństwo. Zdążył pochować siedem żon, które urodziły mu ponad dwadzieścioro dzieci, a żaden z jego potomków nie dożył nawet piętnastu lat. - Gdyby Edward próbował mnie oddać za żonę jakiemuś wstrętnemu typowi, pchnęłabym się nożem prosto w serce, niech licho porwie moją duszę, i straszyłabym go przez całą wieczność. - Nie powinnaś nigdy żartować na temat odebrania sobie życia. To śmiertelny grzech. - A kto tu żartuje? Edith nie odpowiedziała. Sofii nie spodobało się jej milczenie. Edith była jej najlepszą przyjaciółką i to, że się nie odzywała, wprawiło Sofię w dziwny niepokój. Cień wątliwości zmącił jej umysł. - Edward wie, że zrobiłabym coś strasznego. Czyż nie udało mi się wystrychnąć na dudka każdego konkurenta, którego próbował mi swatać? Edith posłała Sofii zagadkowe spojrzenie. - Myślę, że pewnego dnia spotkasz mężczyznę bystrzejszego od siebie - powiedziała cicho. - Kogoś, kto nie zlęknie się twoich podstępów i kpin. - Świetnie, może wtedy wreszcie przestanie mnie męczyć nuda. - Nie powiedziała jednak tego, co myślała: że wie, iż mężczyźni opuszczają swoje kobiety. - Może zatem powinnaś wyjść za lorda Geoffreya - podsunęła Edith. - Jest bardzo bogaty. - Lord Geoffrey jest nudny jak flaki z olejem. Nie mogłabym pokochać kogoś takiego. - I patrząc przyjaciółce w oczy, wy znała: - Przy każdym zalotniku wyobrażałam sobie, że trzyma mnie w ramionach. Że mnie całuje i przytula. Ale nie potrafiłam sobie wyobrazić, że jestem z jakimś mężczyzną i nie pragnę już niczego innego. - Ciągle powtarzasz, że sama zadecydujesz o swoim losie. Nie wystarczyłby ci ktoś, kto pragnie tylko ciebie, jak lord Geoffrey? Sofia potrząsnęła głową. 29
JILL BARNETT - Jeśli kiedyś wyjdę za mąż... choć nie twierdzę, że to się stanie... chcę, żeby moje małżeństwo było podniecające. Edith patrzyła na przyjaciółkę tak, jakby jej wyrosła druga głowa. - Co w tym złego? Moje obecne życie jest wystarczająco spokojne. Chybabym nie zniosła, gdyby po ślubie miało być równie nudne. Już wolałabym zostać zakonnicą. - Po chwili dodała bardziej do siebie, niż do Edith: - Choć Edward twierdzi, że nie przyjęliby mnie do żadnego zakonu w tym kraju. Edith zakryła usta dłonią, skrywając chichot. - Co cię tak rozbawiło? - To, co powiedziałaś. - Edith parsknęła. - Nie widzę nic śmiesznego w tym, że pragnę ciekawszego życia. Edith nie przestawała się śmiać. Sofia zganiła ją surowym spojrzeniem, a potem wzięła się pod boki i tupnęła, czekając na odpowiedź zanoszącej się od śmiechu przyjaciółki. - Po pierwsze, nie możesz zostać zakonnicą - zaczęła Edith, uspokoiwszy się nieco. - Kościół by na to nie przystał. I musisz wiedzieć, że król nigdy by nie oddał twojego wielkiego posagu w ręce kleru. No i przede wszystkim twoje małżeństwo z pewnością nie mogłoby być nudne. Nie przy twoim charakterze, Sofio. To wykluczone. - Mówisz jak Eleonora - obruszyła się Sofia. - I dobrze. - Edith sprawiała wrażenie zadowolonej. - Dosko nale. Bardzo bym chciała być taka jak królowa. Sofia nie mogła tego powiedzieć o sobie. Za nic nie chciałaby przypominać królowej i być poślubioną takiemu potworowi. - Mężczyzna, którego zgodzę się poślubić, musi być rycerzem Dzielnym i prawym. - Zadarła głowę ku niebu i natychmiast ktoś stanął jej przed oczyma. Aż jej brakło tchu. - Musi mieć włosy czarne jak grzech i ramiona szerokie jak zwodzony most. Musi być wysoki. Pewny siebie. Silny. - Nie opuszczając podbródka, odwróciła się do przyjaciółki. - Mogę się zgodzić tylko na wiel- kiego wojownika. - Wojownicy mają twarde serca. Niektóre kobiety twierdzą, że PERŁY oni przenoszą swoje wojny do komnaty sypialnej. Wielu z nich bije swoje żony. Sofia rozglądała się po ludziach, wciąż szukając wzrokiem czarnych włosów, szerokich ramion i wyniosłej miny. - Gdyby mój mąż mnie zbił, wyrwałabym mu serce i dała je świniom na pożarcie. Edith położyła jej dłoń na ramieniu. - Jesteś pewna, że nikogo nie szukasz? - spytała podejrzliwie. - Edith. - Sofia stanęła w miejscu. - Powiedz mi, kogo miała bym szukać? Przecież jesteś tutaj. - Sofia kiwnęła głową, a potem położyła sobie dłoń przyjaciółki na piersi i wzruszyła ramionami. - I ja tu jestem. Nikt więcej mnie nie interesuje. - Machnęła ręką, nadając gestowi więcej dramatyzmu niż aktor grający świętego Piotra. - Chodź. To jest ten stragan. Widzisz? - Wskazała na proporzec z palmą, powiewający nad głowami tłumu. Wzięła Edith za rękę i pociągnęła za sobą. Stragan był niewielki, stanowił go namiot rozpięty na tyczkach i stół. Był jednak suto ozdobiony czerwonym tureckim suknem przetykanym złotą nicią i obwieszony srebrnymi dzwoneczkami, które dźwięczały, ilekroć ktoś przechodzący w pobliżu otarł się o ściankę namiotu. Pod jaskrawozieloną markizą, dającą schronienie przed palącym słońcem, śniadolicy właściciel sprzedawał cukrowane figi i daktyle oraz beczułki oleju palmowego i oliwy przywiezione przez kara wany ze Wschodu. - Milady! - Skinął Sofii głową, dostrzegłszy u jej paska pękatą sakiewkę. Gnąc się w ukłonie, wskazał na oferowane przez siebie dobra. - Proszę tylko spojrzeć. Owoce tak słodkie, że ich smak przybliża człowiekowi niebo. Miała przed sobą tace dorodnych, lepkich od słodyczy przy smaków. Soczystych. Kuszących. Poczuła, jak ślina napływa jej do ust. Sprzedawca znał się na swym fachu, bo odgadując jej pragnienie, zachęcał: - Prawdziwa rozkosz dla języka, milady! - Dajże więc pół garnca dla milady! 31
JILL BARNETT Srebrna moneta przeleciała koło ucha Sofii; sprzedawca zgrabnie pochwycił w locie. - Cała Anglia wie, że język lady Sofii Howard koniecznie należałoby czymś osłodzić! - Męski śmiech rozległ się tuż za jej plecami. Edith mruknęła coś niezrozumiale pod nosem i cofnęła się nieco. Sofia nie dosłyszała tego, ale i tak wiedziała, co przyjaciółka miała na myśli. Dobrze znała paskudny głos Richarda Warwicka. Przypominał szczęk uderzających o siebie ostrzy. Był synem barona Johna Warwicka i spełniał rolę karzącej ręki sprawiedliwości, gdy byli małymi dziećmi, kiedy to szczypał ją podczas mszy, wrzucał jej pod sukienkę żaby wyłowione w fosie i kradł jej buty zsunięte z nóg podczas sumy. Parę razy musiała wracać z kaplicy na ugiętych nogach, żeby Edward lub Eleonora nie zauważyli jej bosych stóp wystających spod sukienki. Ilekroć słyszała głos Richarda, niemal czuła ukłucia ostrych kamyków, wbijających się jej w stopy. Dwa lata wcześniej odrzuciła jego oświadczyny, nie tylko dlate go, że nigdy nie mogłaby go pokochać i za nic nie potrafiła sobie wyobrazić siebie w jego ramionach, ale też dlatego, że był wyjątko wo irytującą osobą. Mogła się założyć, że to właśnie on zniweczył jej plany udziału w wyścigu, donosząc królowi o jej zamiarach. Sofia nawet nie drgnęła. - Zwróć mu monetę, sprzedawco - odezwała się słodkim gło sem. - Nie potrzebuję, żeby jakiś mężczyzna kupował mi słody cze. - Wyjęła z sakiewki jedną ze złotych monet, którymi Edward ją przekupywał, i podała mu na otwartej dłoni. Wzbudziła sensację, ponieważ złoto dziesięciokrotnie przewyż szało wartością srebrną monetę Warwicka, a poza tym kobieta rzadko posiadała własne pieniądze. To mężczyźni zawsze płacili za sprawunki i w swym mniemaniu okazywali męskość oraz siłę ducha, dzierżąc w rękach sznurki od domowych sakiewek. Wreszcie odwróciła się, stając twarzą w twarz z Richardem Warwickiem. Był wciąż tym samym starym Dickonem, miał te same jasne włosy rzednące z wiekiem i ciemnobrązowe oczy które stawały się prawie czarne, kiedy na nią patrzył. Nie rozumiała, 32 PERŁY co to oznacza, kiedy patrzył na nią w taki sposób, wiedziała jednak, że wcale jej się to nie podoba. Poza tym Richard Warwick rzucał się w oczy, jako że wyrósł wysoki, miał potężną posturę i całkiem przyjemną dla oka twarz. Sofii zawsze się wydawało, że jest jak jajo, które zbyt długo pozostawało w gnieździe - niby z wierzchu całkiem normalne, lecz śmierdzące, kiedy się je rozbiło. Oczy Warwicka zwęziły się w szparki, jak zawsze, gdy na nią patrzył, i przybrały tę niepokojąco ciemną barwę. Nie zamierzała dać mu poznać, że jego wygląd robi na niej takie wrażenie. Zadarłszy podbródek, potrząsnęła głową i na powrót obróciła się do niego plecami. - Wezmę trzy te i pięć tamtych - powiedziała do sprzedawcy, wskazując na tacę z daktylami i figami. - A ty na co masz ochotę? - zwróciła się do przyjaciółki. Edith przysunęła się bliżej do Sofii, jakby mogło ją to ochronić przed gniewnym spojrzeniem Warwicka. Sofia doszła do wniosku, że Warwick jest taki sam jak większość mężczyzn. Jeśli nie mogą panować nad kobietą słowami, siłą władzy czy rozumu (o którym trudno było wiele mówić w przypad ku Dickona Warwicka), niezmiennie próbowali ją przestraszyć groźnym spojrzeniem. Oblicze Richarda Warwicka zdradzało, że sytuacja przyjęła niekorzystny dlań obrót. Po kilku niezdarnych krokach stanął u boku Sofii i odezwał się donośnym, trochę skrzekliwym głosem: - Proszę, zdradź mi, milady, skąd masz złotą monetę? - Urwał znacząco, oceniając efekt, jaki wywarły jego słowa. - To nie spotykane. Od strony gromady gapiów, którzy przystanęli w pobliżu, obserwując ciekawą scenę, dobiegł szmer ściszonych głosów. Richard Warwick uśmiechnął się z zadowoleniem, podobnie jak towarzyszący mu kompani - młodzieńcy z możnych rodzin i świeżo pasowani rycerze: Thomas Montgomery, Robert de Lacy oraz Alexander Mortimer i William Pembroke. Wszyscy patrzyli na Sofię w taki sam domyślny sposób. Postanowiła udawać, że w ogóle ich nie zauważa. 33
JILL BARNETT Zaraz potem jednak ktoś uszczypnął ją w pośladek, i to mocno. Bardzo mocno. Sofia aż podskoczyła, tak ją zabolało. Nie mogła się powstrzymać - spiorunowała wzrokiem Warwicka, który miał tak niewinną minę, że wyczułaby w nim winowajcę, nawet gdyby nie rozpoznała brutalnej siły jego palców. Bez wątpienia był osłem godnym najwyższej pogardy, nic więc dziwnego, że powiedział: - Może milady otrzymała złoto, sprzedając coś za nie. - Co chcesz przez to powiedzieć, Dickon? - spytała ostro. Wzruszył ramionami, jakby nie chodziło o nic ważnego, prze biegając szybkim spojrzeniem po twarzach widzów. - Mów! - zażądała. Wysunął przed siebie rozpostarte dłonie, jakby się przed nią bronił, równocześnie unosząc brwi w grymasie udawanej niewin ności. - Nic, poza tym, że kobieta ma niewiele do sprzedania. - Znów na moment zawiesił głos. - Poza swymi... względami. Ni mniej, ni więcej, tylko nazwał ją publicznie sprzedajną dziewką. Miała tak wielką ochotę go spoliczkować, że aż ją swędziały dłonie. Zmusiła się jednak do zachowania spokoju. Całą siłą woli odwróciła się do sprzedawcy, obdarzyła go szerokim uśmiechem i swobodnym ruchem wskazała rządek fig ułożonych na tacy. - Trzy sztuki - poprosiła. Podczas gdy sprzedawca zawijał towar w suchy figowy liść i obwiązywał w zgrabny pakunek, wolno odwróciła się z powrotem i przybrała niedbałą pozę, opierając się o stół, na którym wyłożone były owoce. - Tak się składa, że nie jestem na sprzedaż - powiedziała, patrząc Warwickowi prosto w oczy. Następnie opuściła wzrok, udając, że strzepuje jakiś pyłek ze spódnicy. Po chwili milczenia dodała: - Sądzę, że ty i lord John przekonaliście się o tym w zeszłym roku. - Machnęła dłonią jeszcze dwukrotnie wygła dzając spódnicę, po czym spojrzała na niego z promiennym uśmiechem. Nie odpowiedział. - Czyż ty sam nie oświadczałeś się pięć, nie, osiem... - Dotknęła 34 PERŁY palcem ściągniętych ust, a potem pokiwała głową. - Tak, zgadza się, osiem razy? Mężczyźni wybuchnęli śmiechem. Śmiali się z Warwicka. - To prawda, Warwick. - Thomas Montgomery klepnął go w ramię. - Nie zechciałaby cię tak samo jak żadnego z nas. Choćbyś nawet błagał na kolanach! Warwick poczerwieniał jak burak; jego szyja przybrała odcień głębokiej purpury. Kątem oka dostrzegła, jak opuszcza rękę, przybli żając ją do jej pośladka. Wysunęła się szybko przed Edith. Potknęła się przy tym i pewnie by upadła, gdyby nie to, że zdążyła się złapać słupka namiotu. Dzwoneczki rozdzwoniły się przenikliwie w ciep łym suchym powietrzu, jakby ostrzegały przed tym, co ma nastąpić. - Auu! - Edith podskoczyła gwałtownie. Masując obolały pośladek, patrzyła z oburzeniem na Warwicka. - Uszczypnąłeś mnie - rzuciła oskarżycielskim tonem. Warwick wydukał coś niewyraźnie. - Uszczypnąłeś mnie! - Chwileczkę, lady Edith... - Wyciągnął ręce przed siebie. - Nie próbuj zaprzeczać. Cokolwiek zamierzasz, Richardzie Warwicku, radzę ci tego poniechać. O wszystkim powiem mojemu bratu. Brat Edith, Henry, lord Peveril, był krzepkim mężczyzną około trzydziestki, niewiarygodnie bogatym i powszechnie znanym jako doskonały wojownik, posiadaczem trzech najsilniejszych zamków w środkowej Anglii i jeszcze jednego daleko na północy. Dzięki swemu bogactwu i wojennej sławie zgromadził armię liczącą setki zbrojnych. Był oddany królowi do szpiku kości, uczciwy, lecz groźny i uwielbiał swą śliczną, łagodną młodszą siostrę. Wszyscy w kraju wiedzieli, że nie zawaha się wyzwać na pojedynek każdego, kto ośmieli się jej uchybić. - Przepraszam, lady Edith. - Richard skłonił się głęboko, zataczając przed sobą szeroki łuk ręką. Gest był tyleż przesadny, co nieszczery. Zaraz potem cała kompania hałaśliwych młodych mężczyzn ucichła i zaczęła się wycofywać. Warwick obejrzał się przez ramię, posyłając Sofii wściekłe spojrzenie spod zmrużonych powiek, które zapewne miało ją śmiertelnie ugodzić. 35
JILL BARNETT Odpowiedziała mu uśmiechem i lekkim machnięciem palców, na co zacisnął tylko zęby i oddalił się sztywno wyprostowany. Edith przez chwilę przyglądała się przyjaciółce z namysłem. - To uszczypnięcie, od którego wciąż jeszcze piecze mnie pośladek, było przeznaczone dla ciebie. - Owszem. - Sofia próbowała powstrzymać uśmiech cisnący się na usta. Ubolewała, że Edith ucierpiała z jej powodu. Jednakże świat był miejscem pełnym niebezpieczeństw i każdy powinien sam na siebie uważać. Edith musiała odgadnąć myśli Sofii albo też przejrzała jej podejrzanie niewinną minę, bo nagle zaczęła się śmiać. - Jesteś podła, Sofio. Strasznie podła. Pozwalasz, żeby twoja najlepsza przyjaciółka ponosiła karę, która się tobie należy. - To nie tak, Edith. - Sofia zawtórowała jej śmiechem. - Po prostu ruszam się szybciej niż ty. - No, tym razem ci się udało. Ale następnym razem będę uważać, gdzie staję, ilekroć zobaczę w pobliżu Richarda Warwicka. - Wyobrażasz go sobie jako męża? - Sofia aż zadrżała. Zgroza! Założę się, że któryś z jego przodków musiał być homarem. - 1 zrobił się na twarzy czerwony jak homar, kiedy powiedzia łam, że poskarżę się Henry'emu - dodała Edith zagryzając wargę. Sofia wyobraziła sobie twarz Dickona, a po chwili obie panny zaniosły się zgodnym śmiechem. - Znam cię. Nie wspomnisz bratu o niczym. - To kuszące, ale złoiłby Warwickowi skórę do krwi. Niemniej jednak czasem warto użyć Henry'ego jako pogróżki. - Pewnie. Czasami żałuję, że nie mam brata, który by się za mną wstawił. Edith zerknęła na nią z ukosa. - Albo byś go doprowadziła do szaleństwa, albo owinęła sobie wokół małego palca. - Ja? - Owszem, ty. Śmiejąc się, Sofia otoczyła ramieniem wąziutką talię przyjaciółki. - Chodź, wybierz sobie coś słodkiego. Tracimy tu mnóstwo czasu Edith zainteresowała się przysmakami wyłożonymi na straganie 36 PERŁY Sofia czekała, przytupując lekko dla zabicia czasu. W końcu straciła cierpliwość. - Edith. Czuję, że zaczynają mi się robić zmarszczki ze starości. Proszę cię, zdecyduj się na coś wreszcie - ponagliła. - Już, już -próbowała ją uspokoić wciąż niezdecydowana Edith. - Pomogę ci wybrać. Sprzedawco... - zaczęła Sofia wskazując na figę, ale Edith jej przerwała. - Nie, nie! Już wybrałam. Naprawdę. - Wreszcie! - Tak mi się przynajmniej wydaje. Sofia jęknęła w duchu. - Nad czym tu tyle rozmyślać? Figi czy daktyle? Co wolisz? - To nie takie proste. Jedne są maczane w miodzie... A te tutaj są posypane cypryjskim cukrem. Widzisz? Te na tej tacy mają cynamon, a tamte kardamon i gałkę muszkatołową. A popatrz na te. Sprzedawca mówi, że mają w środku migdały. Potwierdził skinieniem. - Najlepsze migdały z północnego Rzymu. A te, milady, mają wyjątkowy smak, ponieważ moczono je w winie i różnych wschod nich przyprawach, a potem obtaczano w tłuczonych orzechach laskowych z Francji. - Edith, weź po jednej z każdego rodzaju. Błagam. - Nie mogę. To byłoby obżarstwo i musiałabym spędzić cały jutrzejszy ranek na modlitwach. Potrzebuję jeszcze tylko chwilki. Prawdziwe migdały - szepnęła z zachwytem. - Jakby wyrosły w środku w jakiś cudowny sposób. - Prawdziwy cud będzie wtedy, jak się wreszcie zdecydujesz - mruknęła Sofia pod nosem. Z ręką wspartą na biodrze spoglądała na tłum, zastanawiając się, dlaczego inni nie myślą i nie postępują tak jak ona. To by jej znacznie ułatwiło życie. Doszła do wniosku, że jej rycerz bezpowrotnie zniknął. Jakby w ogóle nigdy nie istniał. Zaczynała nabierać podejrzeń, że tylko sobie go wymyśliła. Nagle zza rogu mignął niebieski płaszcz. Po drugiej stronie placu ukazała się ciemna czupryna górująca nad tłumem głów. To był on. Do licha! Czy nie mógł podejść bliżej w jej stronę? Szarpnęła przyjaciółkę za rękaw. 3?
JILL BARNETT - Edith! - Już wybrałam. Patrz. Sprzedawca je pakuje. - Świetnie! No to chodźmy. - Chwyciła Edith za rękę i pociąg nęła za sobą. - Poczekaj! Twoje pieniądze! I moje słodycze! - Edith wyrwała się jej i wróciła do straganu. Zabrała swoją paczuszkę i wydaną przez sprzedawcę resztę, po czym rzuciła się biegiem za Sofią, która uparła się, by tym razem odnaleźć tajemniczego rycerza Nie mogła go stracić z oczu. Edith biegła za nią truchtem, żeby nadążyć. Sofia słyszała, jak przeprasza mijanych łudzi, spychanych z drogi przez idącą przodem przyjaciółkę. - Czemu się tak śpieszysz? Sofia cały czas rozglądała się na boki. - Zaczynają się wyścigi. - Ale do wyścigów trzeba iść w tamtą stronę! - zaprotestował;! Edith, próbując wskazać właściwy kierunek. - To chodzi o inne wyścigi - mruknęła Sofia, kiedy dotarły do miejsca, gdzie wcześniej widziała rycerza. Przystanęła, popatrując dokoła. Znowu zniknął. Ten człowiek musiał być chyba zjawą. Edith dyszała ciężko, przyciskając dłoń do piersi. - Tu nic nie ma. Żadnych wyścigów. Widzisz? Mówiłam ci, że idziemy w złą stronę. - Zaczekaj. - Sofia wskoczyła na mur, jakby była chłopakiem stajennym, a nie dobrze urodzoną panną. Rozpostarła ramiona. żeby łatwiej utrzymać równowagę. - Co ty wyprawiasz? Złaź stamtąd! To niebezpieczne. - Edith patrzyła na nią wyraźnie zaniepokojona. Aż pisnęła, kiedy kilka kamieni osunęło się spod stóp Sofii. - Nic mi nie jest- uspokoiła ją Sofia. Stąpała po murze z odwagą i zręcznością linoskoczków, którzy występowali na majowych jarmarkach. - Patrz! - Wykonała kilka tanecznych kroków, by dowieść Edith, że świetnie sobie radzi. Edith tego jednak nie widziała, ponieważ zasłoniła sobie oczy z przestrachu. 38 PERŁY Nieco urażona brakiem zaufania Sofia przyjrzała się murowi przed sobą. Biegł na północ i stawał się stopniowo coraz wyższy. Gdyby jej się udało dojść do samego końca, gdzie stykał się z łukowatą bramą prowadzącą na plac, miałaby widok prawie tak dobry, jak z murów zamkowych. Posuwała się coraz dalej, stawiając drobniejsze kroki, ponieważ mur był stary i stromy. O cały wiek starszy niż mury zamkowe. Płaskie kamienie nie były połączone ze sobą zaprawą, tylko ułożone warstwami i sklejone niewielką ilością skruszałej gliny. - Okłamałaś mnie - zarzuciła jej Edith. Sofia, nie odrywając oczu od muru, ostrożnie, lecz pewnie posuwała się do przodu, z językiem w kąciku ust i wyciągniętymi sztywno ramionami. - A w jakiej to niby sprawie cię okłamałam? - Tylko głupiec by uwierzył, że nikogo nie szukasz. Opuszczam cię. W tej chwili. Należy ci się to. Słysząc ton urazy w głosie przyjaciółki, Sofia przystanęła i spojrzała w dół. - Dobrze. Zaraz ci powiem. Muszę tylko podejść trochę dalej... - Co mi powiesz? - Jeszcze nie teraz. Nie chcę sobie skręcić karku. - Miała przed sobą jeszcze dwa łatwe kroki, żeby się dostać na szczyt, gdzie kamienie wyglądały całkiem solidnie i z pewnością mogły utrzymać jej ciężar, nie krusząc się i nie osuwając. Jeszcze raz rozejrzała się po tłumie, omal nie tracąc równowagi. - Uważaj, Sofio. Kamienie są obluzowane. Nic nie może być aż tak ważne, żeby ryzykować upadek. Proszę cię, zejdź z tego muru. - Ale to jest ważne! - Sofia ściszyła głos. - Szukam pewnego mężczyzny. Edith zrobiła wielkie oczy. - Wiedziałam, że coś jest na rzeczy! - Edith próbowała pstryk nąć palcami, ale jej się nie udało, bo były lepkie od miodu. - Kim on jest? - Nie znam go. Może ty go znasz? Pomóż mi go znaleźć. - Jak mam go szukać? Nawet nie wiem, jak on wygląda. 39
JILL BARNETT - Jest wysoki i ubrany na niebiesko. W kolorze nieba. Ma kruczoczarne włosy, a rysy twarzy tak regularne i piękne, że od samego patrzenia na nie brakuje człowiekowi tchu w piersiach. - Położyła ręce na wyższym poziomie muru, a stopę na wystającym kamieniu, gotowa podciągnąć się w górę. - Jeśli mi się uda wejść jeszcze trochę wyżej, będą mogła sprawdzić, czy jest gdzieś w pobliżu... - Uczepiona kamiennego występu, spojrzała w dół. Za plecami Edith, patrząc prosto na nią, stał jej cudownie przystojny rycerz. 3 Z bliska ten wyśniony mężczyzna, na którego widok krew jej się burzyła, a w głowie wirowało, wydawał się jeszcze piękniejszy. Patrzył prosto na nią, chociaż odezwał się do Edith. - Lady Edith, wygląda na to, że twoja przyjaciółka coś zgubiła. O tak, zgubiłam serce. - Nie coś, lecz kogoś. - Edith wyjęła z paczuszki figę i dodała obojętnym tonem: -Wypatruje jakiegoś mężczyzny. -Wbiła zęby w owoc. - Podobno przystojnego. Rycerz wybuchnął głośnym, dudniącym śmiechem. Gdyby mogła wepchnąć całą torbę fig, albo lepiej całą tacę, cały stragan fig w niewyparzoną buzię Edith, zrobiłaby to z roz koszą. Zamiast tego jedynie na moment odwróciła wzrok, na tyle, by wykonać pierwszy krok z dziesięciu, jakie musiała zrobić, żeby zejść z tego przeklętego muru. Pierwszy krok był w porządku. Następny już nie. Kamienie zagrzechotały i usunęły jej się spod nóg. Potknęła się, wydała z siebie pisk przestrachu i spadła. Wszystko działo się tak szybko. Zamknąwszy oczy, czekała na moment zderzenia z ziemią; w głowie kołatała jej się tylko jedna myśl - że zapewne skręci sobie kark i umrze akurat w chwili, gdy znalazła upragnionego mężczyznę. 41
JILL BARNETT Ale nie uderzyła o ziemię. Wylądowała w silnych męskich ramionach. Jego ramionach. Zamrugała patrząc na niego z bliska, świadoma, że nie zdołała ukryć swego zaskoczenia. Złapał ją tak swobodnie, jakby ważyła nie więcej niż piórko. Odetchnęła parę razy głęboko, szukając w głowie odpowiednich słów. W tej samej chwili poczuła jego zapach w nosie, w ustach, w głowie i w sercu i nie była już w stanie w ogóle myśleć. Pachniał czystym mężczyzną, hiszpańską skórą i spełnionymi marzeniami. - Szuka jakiegoś mężczyzny, tak? - Miał głos tak głęboki, jakby pochodził z jego duszy lub z nieba, a może raczej prosto z piekła, pomyślała, dojrzawszy dziwny błysk w jego oczach. Nie była w stanie powiedzieć nic mądrego. Jakby ustało połą czenie mózgu z ustami. Żadnej zgryźliwej uwagi. Żadnego dow cipu, którym by się mogła wykpić z niezręcznej sytuacji. Sofia Howard miała związany język. Nigdy by nie przypuszczała, że to możliwe, bo dotąd zawsze miała ostatnie słowo. Nie była nawet pewna, czy w ogóle zdoła i. wydobyć z siebie głos. Jakby zdolność mówienia uleciała z niej wraz z przyśpieszonym oddechem i unosiła się gdzieś wysoko ponad jej głową, pozostając poza zasięgiem. Przycisnął ją mocniej do siebie, przesuwając dłonią po zewnętrz nej stronie jej uda i podciągając przy tym nieco jej spódnicę. - Ja jestem mężczyzną - rzekł spokojnie. Nie potrafiła oderwać od niego oczu. Nie była w stanie się odezwać. Czas jakby stanął w miejscu. Niema i całkowicie bez- bronna patrzyła z bliska w jego niebieskie oczy; serce waliło jej mocno, oddech stał się szybszy. Jego oczy miały taki sam kolor jak tunika, były błękitne niczym poranne letnie niebo. Nagle dostrzegła w nich coś jeszcze - błysk rozbawienia, który zdradzał, że piękny nieznajomy wie, kogo wypatrywała. Modliła się, żeby nie odgadł jej myśli. A myślała o tym, że niełatwo jest patrzeć w oczy temu pierwszemu mężczyźnie, na którym jej zależało. Sofia nie miała zwyczaju się rumienić. Rumieniec był jej obcy i wiele razy w życiu była wdzięczna losowi, że oszczędził jej tej przypadłości. Pozwalało jej to okazywać odwagę nawet w chwilach, 42 PERŁY gdy wcale nie czuła się odważna. A także ukrywać przed światem to, co czuła naprawdę. W tym momencie również przybrała na twarz maskę chłodu, żeby ukryć prawdę. Spotkała tego jedynego człowieka na świecie, którego pragnęła, i ta świadomość dosłownie nią wstrząsnęła. - Proszę mnie postawić. - Zdołała jednak wydobyć z siebie głos, który w dodatku brzmiał niespodziewanie spokojnie. Ocze kiwała, że od razu spełni jej polecenie. Nie spełnił. - Natychmiast. - Z zadowoleniem stwierdziła, że jej ton jest odpowiednio surowy. Zmienił się na twarzy, jakby chciał coś powiedzieć, ale się nie odezwał. Opuścił jedno ramię, to, którym trzymał ją pod kolanami. Nogi zwisły jej bezwładnie. Wciągnęła gwałtownie powietrze, ale zaraz przycisnął ją do siebie drugim ramieniem, którym obejmował ją w pasie. Czuła się jak zwierzę schwytane w sidła. Nie dość, że zgniatał ją mocnym uściskiem, to jeszcze miała wrażenie, że przeszywa ją wzrokiem. W jego oczach dojrzała ten sam wyraz, z jakim patrzył na nią wcześniej ponad zatłoczonym placem. Westchnęła; wydawało jej się, że to westchnienie było głośne jak krzyk. Przymrużył oczy, przenosząc wzrok na jej usta, a potem zwolnił uścisk, pozwalając, by się po nim wolno zsunęła i dotknęła stopami ziemi. Odskoczyła od niego jak oparzona. Czuła nieznośną suchość w ustach. Nie podnosząc wzroku, podziękowała mu szybkim dygnięciem. Gdyby odkrył jej prawdziwe uczucia, chybaby się zapadła pod ziemię, tam na miejscu, pośrodku placu. Zniknęłaby pod trawą i nie zostałby nawet ślad po jej istnieniu. - Powinnaś podziękować sir Tobinowi za uratowanie życia - pouczyła ją Edith. Skrzywiła się, stwierdziwszy, że w paczuszce nie został już ani jeden owoc. Sofia zesztywniała. - Co powiedziałaś? - wykrztusiła ledwie słyszalnym głosem. - To jest sir Tobin de Clare - wyjaśniła Edith nieco zdziwiona. - Spotkaliście się już kiedyś. 43
JILL BARNETT Sofia poderwała głowę. Jej wybawiciel wpatrywał się w nią nieruchomym wzrokiem. - Wracam do straganu z daktylami, Sofio. Sir Tobin cię od prowadzi. Spotkamy się na wyścigach i poszukamy twojego tajemniczego rycerza. - Edith odeszła, pozostawiając ją na łasce Tobina de Clare, najstarszego syna hrabiego Gloucester. Rzeczywiście, spotkała go już kiedyś. Ale nigdy wcześniej nie widziała jego twarzy. Zamek Camrose, trzy lata wcześniej Sofia stała za wielkimi drzwiami z rzeźbionego dębu prowa dzącymi do wielkiej sali, z dala od hałaśliwego tłumu biesiadników, który wylewał się ze środka, gdzie świętowano zaślubiny lady Clio Camrose z lordem Merrickiem, hrabią Glamorgan, członkiem rodu de Beaucourt i bliskim przyjacielem i wasalem jej kuzyna Edwarda. Gdy uczta trwała w najlepsze, do sali wkroczyli heroldowie, przyciągając uwagę gości kilkoma długimi, triumfalnymi tonami rogów. Po chwili lord Merrick podarował swej świeżo poślubionej małżonce wspaniały tort upieczony z białej mąki. Tort miał kształt zamku Camrose, z wieżami z ucieranego cukru, murami z kremu migdałowego i różanych płatków oraz podnoszonym mostem nad fosą wypełnioną miodem, po którym pływały cukrowe łabędzie. Na widok wspaniałego ślubnego prezentu lady Clio obrzuciła męża rzewnym spojrzeniem, a potem zaczęła śmiać się i płakać równocześnie. Sofii dostały się aż dwa kawałki tego wybornego tortu, co wymagało z jej strony pewnych zabiegów, by nikt nie oskarżył jej o obżarstwo - jeden z siedmiu grzechów głównych. Uważała, że to nieporozumienie. Nie była przecież żarłokiem, po prostu bardzo lubiła słodycze. Jakim cudem lizanie słodkiego białego ciasta mogło być grzechem? I do tego głównym? Obmyślając, jak by tu zdobyć trzeci kawałek, stwierdziła nagle ku swemu zdumieniu, że wszyscy ludzie w jej wieku, synowie 44 PERŁY i córki możnych rodów, jej przyjaciele i młodzi kuzyni, zniknęli gdzieś z wielkiej sali. Wyszła więc także za próg i przystanęła, zastanawiając się, gdzie powinna ich szukać. - Chodź, Sofio! Odwróciła się, rozpoznając głos młodziutkiej kuzynki. - Chodź, dołącz do zabawy! - powtórnie zawołała księżniczka Eleonora. Sofia musiała okrążyć korpulentnego akrobatę, który wiódł przez tłum sforę tańczących psów. Rozglądając się, dostrzegła na wewnętrz nym dziedzińcu, pomiędzy stajnią a spichlerzem, większość swoich przyjaciół w towarzystwie innych młodych ludzi, którzy przybyli ze wszystkich zakątków kraju po to, by wziąć udział w ślubnej ceremonii. - Bawimy się w ciuciubabkę! Chodź! Szybko! - Eleonora, najstarsza córka jej kuzyna Edwarda, stała w wielkim kręgu wraz z resztą młodzieży. Pośrodku koła stał wysoki młodzieniec. Na głowie miał za krywający twarz czarny kaptur, obie ręce trzymał wyciągnięte przed siebie. Poruszał się wolno, ostrożnie, macając przed sobą na oślep. Nagle zastygł na moment bez ruchu, przyczajony, napięty, po czym skoczył przed siebie, próbując złapać Eleonorę. Księżniczka wybuchnęła śmiechem, bo potknął się i złapał tylko powietrze. Wywijała mu się zręcznie, nie przestając chichotać i pokrzykiwać zaczepnie, aż wreszcie, wabiąc go ku sobie, nie spodziewanie przykucnęła, a zakapturzony młodzian zderzył się ze ścianą spichlerza. Wszyscy uczestnicy zabawy przyjęli jego porażkę wybuchem wesołości. Młodzieniec odwrócił się na pięcie, wykonał żartobliwy ukłon i także się roześmiał. - Ha! Księżniczka Eleonora jest zbyt szybka dla niezdarnego i pokornego syna hrabiego! Ci, którzy go znali, znów okazali rozbawienie. Sofia przyjrzała mu się uważnie, ale nie sądziła, by wcześniej go spotkała. Głos nie wydawał jej się znajomy. No i pamiętałaby przecież kogoś tak wysokiego. Nie było w tym nic dziwnego, jako że większość 45
JILL BARNETT synów królewskich wasali opuszczała domy w wieku zaledwie siedmiu lat. Córki znajdowały schronienie w zamkach, gdzie żyły jak więźniowie, a synowie z dala od domu służyli wojownikom i ćwiczyli się w sztuce wojaczki, jako przyszli rycerze, przeznaczeni do obrony granic Anglii. Podczas gdy Sofia nie odrywała oczu od młodzieńca w kapturze, Eleonora zakryła usta dłonią, żeby stłumić śmiech, i robiąc uniki broniła się przed schwytaniem. Po kilku daremnych próbach złapania córki króla zakapturzony młodzieniec wybrał sobie inny cel, a księżniczka spojrzała w stronę Sofii i machając dłonią zachęcała ją do wzięcia udziału w zabawie. Sofia szybko wepchnęła sobie do ust trzeci kawałek tortu, aż wydęło jej policzki, i podkasawszy spódnicę zbiegła po kamiennych schodach. Dołączyła do Eleonory, wzięła ją za rękę i przełykając słodką masę śledziła wesołą gonitwę. Obserwowała uważnie przebieg zabawy, młodzieńca w kapturze i osoby, które gonił. - Zauważyłaś, Eleonoro, że on próbuje łapać tylko dziewczęta o bujnych kształtach? - spytała szeptem, pochylając się do kuzynki. - Sofio! - parsknęła Eleonora, przyciągając tym uwagę, mło dzieńca. - Śmiejecie się! - powiedział, zbliżając się do nich. Sofia zrobiła coś zupełnie odwrotnego niż cała reszta: podeszła do niego z rękami wspartymi na biodrach i wysoko zadartym podbródkiem. - Według mnie wcale nie jesteś ślepy! Młodzieniec nie zrobił ani kroku, tylko obrócił się do niej przodem. Przekrzywił lekko głowę. - Na ile mam być ślepy, żeby nowa dama była zadowolona? - Na tyle, żeby nie wybierać tylko tych, które mają duże piersi! Rozległy się szydercze śmiechy. - De Clare! Ona cię oskarża! Sofia wiedziała, że de Clare to rodowe nazwisko hrabiego Gloucester. Młodzieniec w kapturze musiał więc być jego synem. Skłonił się przed nią nisko. - Ale ktoś inny wcale nie jest ślepy, jak widzę. 46 PERŁY - Ha! Proszę bardzo. Sam się przyznał, że widzi. - Sofia nie mogła sobie odmówić złośliwości; z radością przekręciła jego słowa na swoją korzyść. - Widzi? - Stał w miejscu, pocierając podbródek w udawanym namyśle. - A gdybym ci powiedział, że mam dar jasnowidzenia? - A gdybym ja ci powiedziała, że potrafię latać? Wszyscy się roześmiali. - Ta dama wątpi w moje zdolności. - Ta dama uważa, że płótno kaptura prześwituje. Sofia wpatrywała się w niego, mając w duchu pewność, że i on ją widzi. Zaśmiał się, wyciągając ramiona na boki. Świadomie robił przedstawienie na użytek wszystkich patrzących. - A może ta dama sama zechciałaby zasłonić mi oczy? - Zrób to, Sofio! - Właśnie! Tu jest kawałek gęstszego materiału na przepaskę! Powinien się nadać! - Jeden z chłopców rzucił jej pasek od tuniki z czarnego jedwabiu. Sofia z ochotą podjęła wyzwanie; napawała się zwycięstwem w słownym pojedynku z tym wysokim młodzianem, który był synem możnego hrabiego i sam się prosił, żeby mu utrzeć nosa. - Musisz przede mną uklęknąć, bo nie jestem tępogłowym olbrzymem. Znowu się zaśmiał, ale posłusznie spełnił jej żądanie. Podeszła bliżej. - Podałaś w wątpliwość mój honor - powiedział cicho, żeby tylko ona usłyszała. - Czyżby oszukiwanie było honorowe? - Sofia wcale się nie siliła na ściszanie głosu. Przeciwnie, chciała, żeby wszyscy słyszeli. Tajemnice i szeptane groźby psuły jej smak zwycięstwa. - Twierdzisz, że oszukuję? - Owszem. - Mówisz, jakbyś była tego pewna, milady. - Bo jestem. - Pokiwała głową. - Rozumiem. To poważne oskarżenie. Pozostali uczestnicy zabawy zaczęli szeptać między sobą. 47
JILL BARNETT Nie mogła się wycofać. Poza tym sytuacja wydawała jej się całkiem zabawna. - Owszem - przyznała twardo, zadzierając podbródek. Zerknęła przy tym triumfalnie na swoją kuzynkę. - Skoro mnie wyzwałaś, będziesz musiała zapłacić okup, jeśli ci udowodnię, że się mylisz. Spojrzała na niego podejrzliwie. Czyżby oszalał? - Twierdzisz, że zdołasz mnie złapać z podwójnie zasłoniętymi oczami? - Roześmiała się serdecznie. Miała zamiar związać pasek tak mocno, żeby mu się uszy przylepiły do głowy. - Oczywiście - rzekł tonem przechwałki, który pewnie by ją zaniepokoił, gdyby nie była aż tak pewna siebie. Nigdy by się nie uchyliła przed wyzwaniem. Była kobietą, więc duma stanowiła jej najcenniejszy skarb. Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu. Czuła na sobie jego wzrok, chociaż miał twarz zasłoniętą czarnym kapturem. Spojrzała na jedwabny pasek, który trzymała w rękach. Gęsto tkany jedwab miał jeszcze głębszy odcień czerni niż kaptur. Popatrzyła na słońce przez podwójnie złożony pasek i stwierdziła, że nic nie prześwieca. Nie było zatem żadnego ryzyka. - Dama się waha - zakpił. Droczył się z nią, zarozumialec. - Jeśli mnie złapiesz z podwójną przepaską, zapłacę każdy okup, jakiego zażądasz. - Spojrzała na czarny kaptur, w miejsce, gdzie powinny się znajdować jego oczy. - Zatem zawiąż mi drugą przepaskę. - Uklęknął i pochylił głowę. Zaciągając węzeł, zastanawiała się, co go opętało, że porwał się na zakład, który musiał przecież przegrać. Gdy patrzyła z góry na kaptur, na moment zaciekawiło ją, jaki kolor mają jego włosy ukryte pod spodem. Jak wygląda jego twarz? I oczy? Głos miał niski i dźwięczny, nie taki jak inni chłopcy, którzy czasami skrzeczeli jak koła wozów, domagające się naoliwienia. Sądząc po wzroście, musiało mu niewiele brakować do wieku męskiego. Prawdopodobnie był giermkiem. Bez wątpienia pochodził z zamoż nej rodziny, o czym świadczył wytworny krój jego ubrania oraz bogate ozdoby i hafty. Na nogach miał buty z miękkiej skóry, którą sprowadzano z Hiszpanii i która kosztowała krocie. 48 PERŁY Z jego słów wynikało, że jest synem hrabiego. Było jednak wielu magnackich synów, których nie znała, ponieważ wcześnie zostali oddani na wychowanie. Była zła na siebie, że nie rozejrzała się lepiej podczas uczty, kiedy wszyscy goście siedzieli przy stołach, a ona zajmowała miejsce tuż przy królewskim podeście, skąd miała doskonały widok na całą salę. Wiedziałaby teraz, jak wygląda ten tajemniczy młodzieniec. Że też nie poświęciła więcej uwagi gościom, zamiast opychać się weselnymi przysmakami. - Ślepcze! Powiedz, jakiego żądasz okupu w razie wygranej! - zawołał ktoś, kiedy podniósł się z kolan zgrabnie i szybko, tak jak to robili odziani w ciężką zbroję rycerze. Przyjrzała mu się z mimowolnym uznaniem. Był naprawdę wysoki. Cofnęła się o parę kroków. - Właśnie! - podchwyciła reszta. - Wyznacz okup! Nie odzywał się; stał dumnie wyprostowany. Musiała zadrzeć głowę, jakby patrzyła na wieżę. Nagle poczuła się mała i dziwnie ją to rozzłościło. Nie lubiła się czuć słaba i nieważna. Czekała i czekała. A on milczał. Zastanawiała się, na co on czeka. Kiedy nadal nic nie mówił, obejrzała się za siebie, wzruszyła ramionami i przyjęła bardziej niedbałą pozę. - Może zawiązałam opaskę zbyt mocno i ślepiec nie może przez to myśleć ani mówić. Zapanowała powszechna wesołość. - Żądam od mojej przeciwniczki trzech pocałunków - powie dział głośno i wyraźnie, ucinając chichoty. - Trzech pocałunków? - szepnęła, nagle zmrożona do kości, niczym sarna zapędzona w śnieżną zaspę. - A cóż to za okup? - Najlepszy z możliwych. Znów rozległy się radosne okrzyki i śmiechy, co tym razem bardzo ją zirytowało. Pocałunki? Kto by pomyślał. Nie przyszło jej do głowy, że może zażądać czegoś podobnego. Nie miała czasu na długi namysł. - Trzy pocałunki? - rzuciła szybko. - Czyż to nie zachłanność? 49
JILL BARNETT - Nie większa od trzech kawałków tortu - odrzekł spokojnie. Brakło jej słów, co wszystkich, którzy ją znali, musiało wprawić w zdumienie. Stała przed nim zupełnie osłupiała, z otwartymi ustami. Zdawszy sobie sprawę, że musi wyglądać gapowato, zamknęła usta, aż zęby jej szczęknęły. Nie odrywała od niego oczu, lecz czuła, że zmienia się na twarzy. - Świetnie - powiedziała wreszcie, mrużąc oczy. - Niech będą trzy pocałunki. - Odwróciła się na pięcie, wyszła poza krąg i stanęła z rękami wspartymi na biodrach. - Złap mnie, jeśli potrafisz, ślepcze. 4 Patrzyła, jak Edith znika w tłumie. Sofia także pragnęła zniknąć. Zamiast tego jednak musiała stać twarzą w twarz z Tobinem de Clare, udając, że wcale nie jest poruszona, że to, co kiedyś zaszło między nimi, nie ma żadnego znaczenia, a ona jest spokojna jak woda w stawie. - Jest coś pomiędzy nami. Wielkie nieba! Więc i on coś czuł. - Musimy wyrównać pewne rachunki. Poczuła się głupio. Zatem nie chodziło o to, że i ona mu się podoba, tylko o okup, który mu była winna. Uznała, że musi stawić czoło temu, co nieuniknione. Odwróciła wolno głowę, zadzierając równocześnie podbródek, jakby patrzyła na niego z góry, choć w istocie była o całą stopę niższa od niego. - Oszukiwałeś. Przekrzywił głowę, ściągając lekko brwi, jakby się spodziewał usłyszeć wszystko, tylko nie to, co powiedziała. - Była tam wielka gromada świadków. - Zaśmiał się cierpko. - Powiedz mi, jak mógłbym oszukiwać na oczach ich wszystkich. - Nie wiem. - Machnęła niedbale dłonią. - Nie jestem aż tak przebiegła. - Ty? Lady Sofia Howard? Nie jesteś przebiegła? - Ryknął śmiechem, podczas gdy Sofia z niewinną miną oglądała sobie paznokcie u prawej ręki. 51
JILL BARNETT Nikt nie mógł jej zarzucić, że to, co robi, robi bez przekonania lub bez zapału. Oszukiwanie nie było tu żadnym wyjątkiem. Jeśli już kłamała, robiła to jak się patrzy. Najwyraźniej wydała mu się zabawna, bo nie przestawał się śmiać. Nie była pewna, czy jej się to podoba, czy raczej ją złości. Podszedł do niej bliżej. - Powiedz mi, słodka Sofio, jak ci się udało skłonić królową, żeby cię wezwała akurat w chwili, gdy miałem odebrać swój okup? Nigdy by mu się nie przyznała, że nic nie musiała robić, bo królowa pojawiła się w odpowiednim momencie całkiem przypad kowo. Niech sobie myśli, że było to cudowne zrządzenie losu. - No dalej, powiedz. Odpowiedziała mu wyniosłym uśmiechem. - Powiem ci, kiedy ty mi powiesz, jak to się działo, że z całego kręgu wybierałeś tylko te dziewczęta, które miały... - Urwała, szukając właściwego określenia. - ...dojrzałe kształty. Wzruszył ramionami, ani nie przytakując, ani niczemu nie zaprzeczając. Doskonale znała tę taktykę, jako że często sama ją stosowała. Unieruchomił ją przeszywającym spojrzeniem. - Przypuszczam, że w ciągu ostatnich dwóch lat umyśliłaś sobie w tej ślicznej małej główce, że wygrałem tylko dlatego, iż oszukiwałem. - Trzech lat - poprawiła odruchowo. - Nie dwóch. Jego nagły śmiech, w którym pobrzmiewała wyraźna nuta triumfu, uzmysłowił jej, że wpadła w pułapkę jego słów. Dobrze wiedział, że minęły trzy lata, tylko ją sprawdzał. Przysunął sit,- tak blisko, że dotykał biodrem jej boku. - Przyjmuję poprawkę, milady. W ciągu ostatnich trzech lal doszłaś do wygodnego dla siebie wniosku, że nie jesteś mi nic winna, ponieważ możesz stwierdzić, że oszukiwałem. - Niczego dla własnej wygody nie wymyślałam. Ja to wiem Wiem też, że nikt nie mógłby się poruszać tak szybko jak ty zwłaszcza dokładnie w moją stronę. - Nie ustępowała. Czuła się nieswojo, kiedy stał tak blisko. Nie była w stanie całkiem jasno myśleć. 52 PERŁY Wiedziała, że próbuje ją onieśmielić swoją posturą. Mężczyźni mieli taki zwyczaj; wykorzystywali swą fizyczną siłę, żeby nadrobić niedostatki umysłu. Odchyliła więc głowę do tyłu, żeby spojrzeć mu prosto w oczy, co zazwyczaj nieco zbijało z tropu arogantów, jako że byli przyzwyczajeni do bardziej potulnych kobiet. A Sofia nie była skora przed nikim chylić głowy. Niestety, wcale nie okazał zaskoczenia, co do reszty ją rozgniewało. Mógłby przynaj mniej zachowywać się zgodnie z jej oczekiwaniami. - Chcesz chyba powiedzieć, Sofio, że według ciebie nikt nie może się poruszać tak szybko jak ty. Ponosi cię duma. Wierzysz, że jesteś jedyną osobą obdarzoną bystrym umysłem i jeszcze szybszymi nogami. - Podszedł jeszcze bliżej. Kiedy mówił, czuła ciepło jego oddechu. Odsunęła się nieco. - Wierzę, że oszukiwałeś. A teraz, jeśli pozwolisz, pójdę obejrzeć wyścigi. - Odwróciła się, uniosła lekko spódnicę i za mierzała się oddalić dumnym krokiem, za który królowa Eleonora z pewnością by ją pochwaliła. Nie uszła daleko. Jego dłoń zacisnęła się na jej ramieniu. - Będę szczęśliwy, mogąc ci towarzyszyć na wyścigi, lady Sofio - powiedział tak głośno, że aż się żachnęła. Głośniej krzyczał tylko herold obwieszczający królewskie rozkazy. Ludzie popatrywali na nich z zaciekawieniem. Skłonił się przed nią lekko, równocześnie zakładając sobie jej rękę pod ramię, z miną dworzanina służącego damie oparciem. W istocie jednak przycisnął jej rękę mocno do swego boku, żeby nie mogła mu się wyrwać, czego zresztą dwukrotnie próbowała. Ruszył przed siebie tak wielkimi krokami, że musiała prawie biec, bo inaczej ciągnąłby ją za sobą jak niewolnicę. - Mógłbyś zwolnić? - Tylko jeśli przestaniesz się wyrywać. Przestała się szarpać, więc zaczął iść trochę wolniej. Postanowiła uśpić jego czujność, udając, że się poddała. Dreptała obok niego w milczeniu, wyczekując odpowiedniego momentu, żeby mu uciec. Taki moment jednak nie nadszedł. Nie uciekła. Nie mogła wyswobodzić ręki. Zaciskając zęby, rozejrzała się dookoła i zdała 53