Nicole Byrd
Złota dama
Ta twarz nawiedzała ją w złych snach. Teraz, w pełnym świetle dnia, widziała
ją wyraźnie wśród tłumu.
Clarissa Fallon wstrzymała dech. To niemoŜliwe! Dopiero co rozglądała się po
ulicy z zadowoleniem. Z wózka ulicznego sprzedawcy niósł się apetyczny zapach
ciasta i mięsa, a jego okrzyki: „Do ciepłych pasztecików!" niemal zagłuszały turkot
powozów.
Przystanęła, Ŝeby przyjrzeć się towarom za lśniącymi witrynami sklepów.
Przechodniów kusiły takie wspaniałości, jak kapelusik przybrany herbacianymi
róŜami, eleganckie giemzowe rękawiczki w kolorze ecru czy powiewny szkarłatny
jedwab, zręcznie udrapowany na stelaŜu.
Nareszcie i ona mogła przyglądać się do woli tym niebywałym luksusom i
śmiało spoglądać w oczy wszystkim, którzy obok niej przechodzili. Wolno jej było
robić, co tylko chciała.
I nagle dostrzegła tę twarz.
Brat mówił, Ŝe jest juŜ teraz bezpieczna, a jednak widziała ją znów przed sobą.
Lada chwila ta kobieta mogła się odwrócić, wlepić w nią ciemne, wyłupiaste oczy,
a potem...
Clarissa rzuciła się do ucieczki. W panice potrąciła dwie gawędzące kobiety i
popędziła prosto przed siebie tak szybko, jakby gonił ją diabeł.
Z tyłu za nią rozległ się gniewny głos:
- Panno Clarisso, proszę się zatrzymać!
Ani myślała usłuchać. Serce waliło jej jak młotem, a krew tętniła w uszach tak
głośno, Ŝe nie słyszała niczego. Nawet gwar londyńskiej ułicyjuŜ do niej nie
docierał.
Pędziła przed siebie bez tchu.
1
D ominie Shay, siódmy hrabia Whitby, siedział schylony nad kieliszkiem, z
którego raz po raz pociągał portwajnu. Zdawał się nie widzieć, Ŝe Timothy Galston
zatrzymał się tuŜ przed nim.
–Whitby!
Timothy odezwał się pełnym oburzenia tonem, jakiego zazwyczaj uŜywał tylko
we własnym domu. Zirytowało go, Ŝe Shay zignorował powitanie. Znali się co
prawda od dawna i nie powinno go to było gniewać, a jednak poczuł rozdraŜnienie.
Pomyślał nawet, Ŝe lepiej będzie odejść dyskretnie, ale do licha, chodziło w końcu
o jego kuzynkę!
Odchrząknął.
–Whitby, do ciebie mówię! – powtórzył głośniej.
Hrabia uniósł głowę. Na przystojnej twarzy malował się wyraz lodowatej
obojętności, a brązowe oczy tak mu pociemniały, Ŝe mogło to rozmówcę przejąć
dreszczem.
–A, witaj, Galston. Wybacz moją niedyspozycję, ale kamerdyner otworzył
właśnie butelkę pierwszorzędnego wina.
Timothy zignorował tę błahą wymówkę. Nie powinna ona przeszkodzić w
wygłoszeniu reprymendy.
–Jak mogłeś tak się zachować? Czy koniecznie musisz dokuczać dziewczynie,
która jako debiutantka powinna się pokazać z jak najlepszej strony? MoŜe i jest
piegowata jak indycze jajo
i niezbyt mądrze się uśmiecha... – Urwał. Nie, nie! Niepotrzebnie zboczył z
tematu! –To znaczy... to bardzo miła panna, chociaŜ niezbyt posaŜna. Doprawdy,
nie powinieneś był mówić, Ŝe tańczy jak pijana Ŝyrafa! CóŜ moŜe poradzić na to,
Ŝe jest wysoka?
Hrabia drgnął, raczej z zaskoczenia niŜ z gniewu.
–O czym ty mówisz, Galston? Zakochałeś się w niej czy co?
Timothy gwałtownie pokręcił głową.
–GdzieŜ tam! Ale to bądź co bądź moja kuzynka i naleŜy się jej grzeczniejsze
traktowanie. Marnujesz jej szansę jedną niestosowną uwagą. UwaŜam, Ŝe
powinieneś ją przeprosić.
Hrabia patrzył na niego, nic nie rozumiejąc.
–To było wczorajszego wieczoru u Almacka. Nie pamiętasz?
Shay wzruszył ramionami.
–Słuchaj, stary, byłem wtedy w fatalnym nastroju i nie miałem ochoty
nadskakiwać komukolwiek na tym Ŝałosnym targowisku matrymonialnym. Zresztą
nikt juŜ o tym nie pamięta.
–Mylisz się – parsknął gniewnie Timothy. – Dwukrotnie słyszałem, jak
powtarzano twoje słowa, w dodatku z róŜnymi upiększeniami. Ciotka Mary mówi,
Ŝe Emmaline wypłakuje oczy ze zmartwienia. Wyrwała mnie dziś rano z łóŜka o
nieprzyzwoicie wczesnej porze, Ŝeby się poskarŜyć... A dobrze wiesz, jaka ona
jest! Z twoją opinią liczy się całe towarzystwo, odkąd Beau Brummel zwiał na
kontynent przed wierzycielami. Och, gdybyś tylko nie był taki elegancki z tym
twoim fularem, nie mówiąc juŜ o idealnym greckim profilu, jak z antycznej
monety, na którego widok damy omdlewają z zachwytu...
Hrabia tak energicznie pokręcił głową, Ŝe ciemne włosy opadły mu z twarzy i
Timothy po raz pierwszy wyraźnie ujrzał zygzakowatą bliznę, szpecącą lewy
policzek Whitby'ego. Zaczynała się od skroni i biegła w kierunku ucha, sięgając aŜ
po wysoki kołnierzyk koszuli, "wcześniej przysłaniała ją trochę za długa fryzura,
naśladowana przez licznych strojnisiów, ślepo imitujących niewymuszoną z pozoru
elegancję hrabiego.
– Czy mój profil naprawdę jest idealny? – Ton Whitby'ego był lodowaty.
Timothy poczuł ucisk w gardle.
– Och, ta blizna nie ma Ŝadnego znaczenia. Dodaje ci tylko romantycznego
uroku. Na damach robi ogromne wraŜenie – zaprotestował, choć czuł, Ŝe jego głos
brzmi niepewnie. Do licha, znowu zapomniał! Jak zawsze! – Ale to niczego nie
zmienia – ciągnął, próbując wrócić do tematu. – Całe towarzystwo wpatrzone jest
w ciebie jak w obrazek, a tymczasem ty naduŜywasz swego autorytetu.
– Nawet gdybym miał jakiś autorytet wśród nich, nie dbam o niego wcale i nie
ma to nic do rzeczy. — Whitby znów pochylił się nad portwajnem.
Timothy poczuł ulgę.
– Nie dla tych, którym potrafisz popsuć opinię. Zrobić coś takiego łatwo,
naprawić duŜo trudniej. MoŜe dla odmiany zechciałbyś zachować się nieco
uprzejmiej?
– Zapewniam cię, Galton, Ŝe kiedy znów ujrzę pannę Mawper, będę
uosobieniem uroku.
– Spójrzcie na tę dziewczynę... uff, bo to chyba raczej nie dama – przerwał im
nagle czyjś głos.
Hrabia odwrócił się ku łukowatemu oknu. Kilku młodzieńców, którzy rozsiedli
się tam w niedbałych pozach, spoglądało teraz na ulicę. Klub White'a przeznaczony
był wyłącznie dla męŜczyzn, o czym wiedziały wszystkie godne szacunku damy.
KaŜda omijała go więc z daleka. Dlaczego w takim razie młoda i bardzo ładna
dziewczyna, zaciekle ścigana przez korpulentną, czerwoną ze złości niewiastę,
pędzi właśnie tutaj?
Nawet Timothy przerwał swoje wywody i spojrzał w okno.
śaden z nich nie słyszał, co się działo na ulicy, lecz wszyscy ujrzeli, Ŝe kobieta
złapała w końcu dziewczynę za ramię i zaczęła jej wymyślać.
Twarz dziewczyny wykrzywił grymas gniewu. Była zatem damą czy nie? Miała
na sobie wytworny i kosztowny strój, lecz
nie zachowywała się względem starszej kobiety – matki, ciotki, lub
guwernantki? –jak przystało młodej pannie z dobrego domu.
Wyrwała ramię z uścisku i wymierzyła korpulentnej damie cios.
Niewiasta aŜ się zatoczyła. Jasnowłosa dziewczyna w przekrzywionym
kapeluszu czekała z zaciśniętymi pięściami, póki jej prześladowczym nie
oprzytomniała.
– Stawiam dziesięć funtów na młodszą damę! – zawołał jeden z bywalców.
– Przyjmuję, ale nie nazwałbym jej damą! – odparł drugi.
Pozostali parsknęli śmiechem, robiąc przytyki do pochodzenia dziewczyny, a
nawet do jej przypuszczalnej profesji.
Hrabia się zachmurzył. Któiyś z gapiów zauwaŜył jego cierpką minę i śmiechy
ucichły. Nadal jednak śledzono utarczkę.
– No, spójrz – mruknął Timothy – mówiłem, Ŝe jesteś dla ludzi wyrocznią.
Wystarczy, Ŝebyś zmarszczył czoło albo się uśmiechnął, a całe towarzystwo cię
naśladuje... – Urwał i znów spojrzał w okno. Zrobił juŜ, co do niego naleŜało. Dał
hrabiemu do zrozumienia, Ŝe zachował się niewłaściwie, i na tym zakończył
sprawę.
Tęga niewiasta, najwyraźniej wyprowadzona z równowagi, wymierzyła
dziewczynie solidny policzek. Ta uchyliła się przed następnym. Kiedy uniosła
głowę, twarz miała zaczerwienioną od uderzenia, a oczy pełne strachu.
Timothy dostrzegł, Ŝe hrabia sztywnieje. Powrócił do przerwanej rozmowy.
– Jak mówiłem, łatwo ludzi rozgniewać, a udobruchać duŜo trudniej.
ZałoŜyłbym się na przykład o sto funtów, Ŝe nie zrobisz z tej dziewczyny damy,
obojętne, kim ona jest!
– Pewnie córką zamoŜnych mieszczan, której nie wpojono zasad dobrego
zachowania. – Hrabia pokiwał głową. – A moŜe to uciekinierka z Bedlam, sądząc z
jej barbarzyńskiego sposobu bycia? W kaŜdym razie z tej mąki chleba nie będzie.
Zresztą nie wiemy nawet, jak się nazywa.
– A gdybym się tego dowiedział? Przyjmiesz zakład?
– PrzecieŜ nic nie poradzę na to, źe pochodzi z nizin. śadna guwernantka nie
dojdzie z nią ładu.
Whitby zasępił się jeszcze bardziej.
Timothy się rozzłościł.
– A więc ot tak, dla kaprysu psujesz opinię debiutantce.
Z drugiej strony, nie chce ci się nawet palcem kiwnąć, Ŝeby oszlifować
dziewczynę bez Ŝadnej ogłady? Za trudne zadanie, co?
Whitby spojrzał na niego ze złością. Galston stracił nieco pewności siebie.
Próbował jednak nadrabiać miną.
– A jeśli się dowiem, kim ona jest i czy liczy się w towarzystwie? Podejmiesz
się tego.
– Wystarczy, jeśli poznasz jej nazwisko i adres. Jesteś zadowolony? – spytał
Whitby.
Rozbawiony Timothy zerknął w okno. Zdołał jeszcze zobaczyć, Ŝe starszej
damie udało się w końcu poskromić wojowniczą dziewczynę i pociągnąć ją za
sobą. Obydwie znikały juŜ wśród tłumu.
Jeden z męŜczyzn stęknął Ŝałośnie, gdy jego towarzysz zaŜądał:
– Płać!
– Och, w porządku. – Timothy o mało nie roześmiał się Whitby'emu prosto w
twarz. – Poznasz jej nazwisko, juŜ ja o to zadbam!
I pospiesznie wyszedł z klubu w ślad za kobietami.
Clarissa Fallon znów tkwiła skulona w schowku na miotły.
Łaciaty kot otarł się jej o nogi i zamruczał.
– Sza, koteczku – wyszeptała, drapiąc go za uchem, tak jak lubił. Kot przytulił
się i wlepił w nią wielkie, bursztynowe ślepia.
Clarissa potarła siniak na ramieniu, w miejscu, gdzie chwyciła ją guwernantka.
Starała się siedzieć cicho jak mysz pod miotłą.
Słyszała za drzwiami cięŜkie kroki pani Bathcort.
– Clarisso! GdzieŜ się ta nieznośna dziewczyna podziała?!
Guwernantka przeszła koło schowka. Po chwili Clarissa usłyszała
skrzypnięcie zardzewiałych zawiasów przy drzwiach od spiŜarni.
Wiedziała, Ŝe wychowawczyni znajdzie tam tylko baryłki z mąką i cukrem, i
koszyki z warzywami. Najpierw chciała się ukryć właśnie tam, bo spiŜarnia była
obszerniejsza niŜ schowek, ale bała się, Ŝe zdradzi ją skrzypienie drzwiczek. Teraz
cieszyła się, Ŝe wybrała schowek.
Wstrzymała oddech. Chowała się tu juŜ wcześniej. Po raz pierwszy dwa dni
temu, kiedy guwernantka zbeształa ją niemiłosiernie. Wtedy pani Bathcort nie
potrafiła jej znaleźć. MoŜe uznała, Ŝe schowek jest za mały, Ŝeby się w nim ukryć?
Trzymano tam miotły i szczotki, ale słuŜące wyjęły je, chcąc posprzątać na piętrze.
Dlatego w środku było dosyć miejsca dla drobnej, zwinnej dziewczyny.
Schowek był bardzo ciasny, ale dzięki temu Clarissa miała złudzenie, Ŝe jest
bezpieczna. Kiedy brat przywiózł ją tu, cały dom wydał się bezpiecznyjak forteca.
Teraz to wraŜenie prysło. Wzdrygnęła się na wspomnienie kłótni na ulicy. Nie
wiedziała, co robić.
Nie powinna wpadać w panikę. Ucieczka po niegościnnych ulicach Londynu
nie była najlepszym pomysłem. Clarissa odetchnęła głęboko, chcąc się uspokoić. I
to ją zgubiło. Schowek był pełen kurzu. Zakręciło ją w nosie i kichnęła donośnie.
Przestraszony kot zaczął drapać w drzwi.
–Och, do diabła! – zaklęła. Drzwiczki się otworzyły.
–A, tu jesteś! – Kot wyskoczył ze środka i guwernantka krzyknęła głośno,
zaskoczona. Jeszcze jedna kryjówka przepadła.
Clarissa wygramoliła się z niej niechętnie.
–Stań prosto i nie garb się! Ile razy mam ci powtarzać? Spuść oczy! Dama nie
powinna patrzeć prosto przed siebie, ale musi dawać do zrozumienia, Ŝe naleŜy jej
się szacunek!
Clarissa próbowała usłuchać. Nigdy nie zdoła zapamiętać reguł, które
guwernantka usiłuje jej wpoić. Tak naprawdę zresztą wcale nie chciała się do nich
stosować!
–Clarisso! – prychnęła gniewnie pani Bathcort, widząc, Ŝe podopieczna ociera
grzbietem dłoni nos. – Gdzie twoja chustecz–
ka?! Czy jesteś sześcioletnim brzdącem? Jak mam zrobić z ciebie damę, jeśli
uciekasz mi na ulicy, nie mówiąc juŜ o tym, Ŝe śmiesz podnieść na mnie rękę? A
teraz stoisz tu, jakby nigdy nic! Szkoda, Ŝe nie masz sześciu lat, bo wtedy
dostałabyś ode mnie porządne lanie! MoŜe ono by cię wreszcie czegoś nauczyło!
Clarissa aŜ zatrzęsła się ze złości i zuchwale uniosła podbródek.
– Prali mnie przedtem mocniejsi od ciebie, ale juŜ z tym koniec! – krzyknęła,
dobrze wiedząc, Ŝe wyraŜa się po grubiańsku. – Tylko spróbuj, a oczy ci wydrapię!
Brat powiedział, Ŝe nikt mnie teraz nie śmie tknąć!
– Twój brat moŜe sobie te głupie rady... – Pani Bathcort urwała nagle. Clarissa
wcale nie poczuła się raźniej, gdy na twarzy wychowawczyni wykwitł nieszczery
uśmiech. Brat stał ledwie parę kroków od nich i patrzył na guwernantkę w taki
sposób, Ŝe dziewczynie niemal zrobiło się jej Ŝal. Kapitan Matthew Fallon
podobnie spoglądał jedynie na niesumiennego marynarza, który uchybił swoim
obowiązkom. Wzrok był lodowaty, a głos jeszcze zimniejszy.
– Tak się nie mówi do damy, pani Bathcort. A juŜ na pewno nie do mojej
siostry!
Guwernantka miała obraŜoną minę. Wyprostowała się dumnie, ale i tak sięgała
chlebodawcy ledwie do ramienia.
– Jeśli chce mnie pan zwolnić, kapitanie, proszę się nie fatygować. Odchodzę z
własnej woli! Nikt nie nauczy tej diablicy z piekła rodem porządnego zachowania!
Radzę ją posłać do jakiegoś konwiktu albo szkoły dla upośledzonych. MoŜe tam,
przy ostrej dyscyplinie, o chlebie i wodzie, pańska siostra nabędzie lepszych
manier. Ja sobie z nią nie poradzę!
– Proszę spakować swoje rzeczy, pani Bathcort — wycedził Matthew przez
zaciśnięte zęby – Nie potrzeba mi pani rad ani afrontów.
Ku wielkiej uldze Clarissy brat nie powiedział nic więcej.
Guwernantka cięŜkim krokiem wspięła się na piętro. Kiedy zatrzasnęła za sobą
drzwi, Fallon spojrzał na siostrę.
Kucharka ucierała coś w misce, a podkuchenna skrobała ziemniaki. Obie
odwróciły się do nich plecami i udawały, Ŝe pilnują własnych spraw. Clarissa była
im szczerze wdzięczna.
Czy powinna powiedzieć bratu, kogo zobaczyła na ulicy?
Wyjaśnić, co ją przestraszyło? Zawahała się. Rozczarowała go.
Wolałaby juŜ, Ŝeby się gniewał.
– Clarisso...
– Wiem – przerwała mu – cholernie... to znaczy, bardzo mi przykro.
Naprawdę.
– Pani Bathcort postąpiła niestosownie, ale nie bez powodu. – Brat ujął ją za
rękę i wyprowadził na korytarz, gdzie mogli pomówić w cztery oczy. – Powinnaś
wreszcie zacząć zachowywać się jak dama – tłumaczył cierpliwie. –Wiem, Ŝe
przeze mnie znalazłaś się w tym okropnym sierocińcu, a potem posłano cię na
słuŜbę, ale...
– Nie winię cię. Byłeś wtedy na morzu. Nie moŜesz się o to oskarŜać! –
wpadła mu w słowo. – Gdyby nie ten podły prawnik, który wysłał mnie do
przytułku po śmierci mamy, nie musiałabym tyrać jako niańka i słuŜąca!
– To ja wybrałem tego prawnika. – Matthew się zasępił. – Jestem więc
odpowiedzialny za to, Ŝe znęcali się nad tobą przełoŜona sierocińca, a potem brutal
chlebodawca. Wiem, Ŝe przeŜyłaś straszne rzeczy, kiedy znalazłaś się na ich łasce.
Clarissa przypomniała sobie twarz, którą ujrzała na ulicy, ale obecność brata
dodała jej otuchy Czy naprawę widziała osobę, której wciąŜ jeszcze się bała? MoŜe
to tylko złudzenie? Nie miała pewności i nie powinna przysparzać bratu kolejnych
zmartwień.
– Najgorsze juŜ za tobą– dodał pospiesznie brat, widząc, Ŝe się wzdrygnęła. –
Jesteś teraz bezpieczna i obiecuję ci, Ŝe zawsze tak będzie. Idź się przebrać. Masz
na sukni pełno kurzu i kociej sierści.
Clarissa spojrzała na kota, który siedział niedaleko i mył pyszczek. Nie nękały
go złe wspomnienia. Nie miał innych obowiązków prócz łowienia myszy; nie
musiał uczyć się etykiety. Chętnie
by się z nim zamieniła. Z westchnieniem próbowała otrzepać muślinową
suknię, ale kurz przylgnął do niej na dobre. Matthew miał rację, naleŜało włoŜyć
inną.
Weszła na górę, wodząc dłonią po rzeźbionej poręczy schodów. Przedtem
musiała wstawać skoro świt i harować od rana do nocy. Za to nikt nie kazał jej
przebierać się kilka razy na dzień.
Nikt nie łajał, kiedy garbiła się przy stole. Znowu westchnęła. Matka, mimo Ŝe
niezamoŜna, wychowała ją jak prawdziwą damę. Clarissa całe lata Ŝyła jednak
wśród ludzi niskiego stanu iw końcu zaczęła się zachowywać tak jak oni. Trudno
jej było to zmienić.
Koło sypialni jedna ze słuŜących ścierała kurz z poręczy.
–Ruby, pomoŜesz mi się przebrać?
–A jakŜe, panienko – odparła skwapliwie dziewczyna. Była niewiele od niej
starsza. Schowała ścierkę do kieszeni fartucha i pospieszyła za nią do pokoju.
Matthew chciał wprawdzie wynająć dla Clarissy pokojówkę, ona sama jednak
czuła, Ŝe na to za wcześnie. WciąŜ jeszcze wydawało się jej, Ŝe to do jej
obowiązków naleŜy czyszczenie na klęczkach kominka i szorowanie posadzek.
Nie mogła przywyknąć do myśli, Ŝe kiedyś, dawno temu, była damą i teraz
musi się nią stać ponownie.
Ruby rozpięła jej z tyłu zabrudzoną suknię. Clarissa opłukała twarz i ręce w
umywalce, a potem obydwie przejrzały szafę.
Wybrała strój, takŜe z muślinu, ale w niebieskie roślinne wzory.
SłuŜąca pomogła jej się ubrać.
–Czy mam panience wyszczotkować włosy i ułoŜyć je na nowo? – spytała
Ruby. – Z tyłu fryzura całkiem się rozluźniła.
–Tak, oczywiście. – Clarissa znów poczuła się nieswojo, ale usiadła,
pozwalając, Ŝeby Ruby upięła jej gęste, jasne włosy o rudawym odcieniu. Przez
kilka ostatnich lat upychała je tylko niedbale pod czepkiem, Ŝeby jak najprędzej
wziąć się do roboty.
Teraz zaś dbano o nią jak o księŜniczkę. Wiedziała, Ŝe powinna dziękować za
to losowi, ale wciąŜ czuła się dziwnie.
–O, teraz panienka wygląda bardzo ładnie – uznała Ruby.
Clarissa spojrzała w lustro. Owszem, prezentowała się schludnie i elegancko.
Biała suknia w błękitne wzory wdzięcznie opinała jej drobną postać i niewielkie
piersi. Perłowe kolczyki, które tydzień temu dostała od brata na dziewiętnaste
urodziny, świetnie do niej pasowały. Jasne włosy ujęte były w węzeł na czubku
głowy. Bez wątpienia wyglądała jak dama. Dlaczego wcale się nią nie czuła?
Spojrzała na Ruby. Miła, pulchniutka słuŜąca o rumianych policzkach i
brązowych włosach nakrytych czepkiem miała czysty fartuch i spódnicę. Skóra na
jej dłoniach była nieco zgrubiała od cięŜkiej pracy.
Clarissa popatrzyła na własne ręce. Odciski zaczęły znikać po kilku tygodniach
bezczynności w domu brata, podobnie jak siniaki po razach, których nie szczędził
jej pryncypał. Nie znalazła śladu po całych latach poniewierki, a jednak nadal o
nich pamiętała. Nie naleŜała do tego miejsca, a przeszłość powracała do niej w
złych snach. Czy naprawdę widziała na ulicy swoją dawną prześladowczynię? A
moŜe poniosła ją wyobraźnia? Im dłuŜej o tym rozmyślała, tym mniej miała
pewności.
–Dobrze ci tutaj? – spytała odruchowo.
Ruby wyglądała na zaskoczoną pytaniem.
–O tak! Lady Gemma i brat panienki bardzo dobrze mnie traktują, choć są
wymagający. To najlepsze miejsce, wjakim dotąd pracowałam. A miałam ledwie
czternaście lat, gdy poszłam z domu na słuŜbę.
–Cieszę się – odparła Clarissa. –1 dziękuję za pomoc.
SłuŜąca dygnęła. Do pokoju weszła Gemma, bratowa
Clarissy.
–Ach, jak ładnie wyglądasz! – powiedziała z uśmiechem.
Ruby wyślizgnęła się dyskretnie za drzwi.
– Wiem juŜ o... pechowym incydencie z panią Bathcort.
Znajdziemy dla ciebie bardziej wyrozumiałą guwernantkę.
Przykro mi, Ŝe ci dokuczała. Miała takie świetne referencje!
– Ja teŜ nie byłam bez winy – przyznała Clarissa ze smutkiem. – Uciekłam jej
na ulicy i biegłam aŜ do tego klubu dla męŜ–
czyzn. Pani Bathcort mówiła, Ŝe damom nie wolno tam wchodzić. Czy to
prawda?
Ku wielkiej uldze Clarissy Gemma nie okazała zgorszenia ani gniewu, tylko się
roześmiała.
–Istotnie.
–Dlaczego?
–Nie wiem, po prostu tak jest i juŜ. Ale nie powinnaś była uciekać
guwernantce. Mogłaś zabłądzić w Londynie, a na samotną damę czyhają tu róŜne
niebezpieczeństwa.
Clarissa niechętnie przyjęła wymówkę.
–Naprawdę chciałam zapamiętać te wszystkie reguły! Ale przecieŜ robiłyśmy
zakupy ledwie kilka domów dalej... Och, Gemmo, czyja się nauczę być damą?!
Bratowa podeszła bliŜej i ją objęła.
–Jesteś damą, Clarisso, a twoja matka teŜ nią była. Urodziłaś się damą. Z
czasem przypomnisz sobie, jak powinnaś się zachowywać. Wiem, Ŝe to trudne.
Clarissa pomyślała, Ŝe Gemma wie o tym lepiej niŜ większość ludzi. W końcu i
ona, choć krótko, mieszkała w tym samym sierocińcu, a potem spotkała jej brata,
kiedy wrócił z wojny i zaczął szukać zagubionej siostry. Jak to dobrze, Ŝe oŜenił się
właśnie z Gemmą! Nie moŜna sobie było wymarzyć lepszej bratowej.
–Nie wiem. – Clarissa przygryzła wargę. – Czuję się tu zupełnie obco. Wiem,
Ŝe powinnam się cieszyć. Kiedy w sierocińcu powiedziano mi, Ŝe Matthew zginął
na morzu, myślałam, Ŝe przyjdzie mi zostać słuŜącą do końca Ŝycia. Ale on wrócił i
teraz mogę mieszkać razem z wami w pięknym domu i nie martwić się
0 nic, prócz mego zachowania. A jednak... wciąŜ coś mnie gnębi.
Dlaczego?
Gemma objęła ją ponownie.
–Nic dziwnego. PrzecieŜ twoje Ŝycie nagle się zmieniło.
1 nawet jeśli jest to zmiana wyłącznie na dobre, potrzebujesz czasu, Ŝeby się
przyzwyczaić. Nie zamartwiaj się. Wkrótce poczujesz się lepiej.
Clarissa nie była tego taka pewna, ale nie chciała się sprzeczać.
Ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę, było przysparzanie trosk bratu i
Gemmie. Nawet jeśli nękają ją niepokoje i wątpliwości.
JuŜ chciała wyjawić, co ją przestraszyło na ulicy, ale Gemma jej przerwała.
– Okryj się szalem. MoŜe poszłybyśmy razem na mały spacer przed obiadem?
Nie musisz ciągle siedzieć w pokoju przy hafcie.
Clarissa wstała.
– Wczoraj pani Bathcort kazała mi przećwiczyć rozbiór dwunastu zdań, bo
wciąŜ wyraŜam się niegramatycznie. – Po chwili dodała: –1 uŜywam słów, o
których ona mówi, Ŝe są niestosowne.
Mimo wszystko poszły na spacer. Oglądały witryny, a potem wstąpiły do
wypoŜyczalni. Clarissa nie zapomniała na szczęście umiejętności czytania i pisania,
chociaŜ będąc słuŜącą, rzadko mogła się oddawać lekturze. Ze stosu nowych
ksiąŜek wybrała dla siebie trzytomową powieść.
Wróciły akurat na obiad. Gemma poszła się przebrać, a Clarissa poprzestała na
umyciu rąk. W końcu ile razy moŜna zmieniać suknię? Punktualnie zeszła na dół.
Gemma musiała wcześniej rozmawiać z męŜem, bo Matthew ani słowem nie
wspomniał o guwernantce. Przez chwilę gawędzili ze sobą przyjaźnie. Zamilkli
jednak, gdy lokaj ze słuŜącą zmienili obrus, a na stole pojawił się deser. Clarissa
zanurzyła łyŜeczkę w migdałowym puddingu – słodycze wciąŜ jeszcze były dla
niej wielką gratką – zastanawiając się, czy Gemma czuje się niepewnie w nowej
dla siebie roli pani domu. Matthew mówił, Ŝe kiedyś nie znała własnego
pochodzenia. Wychowywała się w tym samym sierocińcu co Clarissa, a mimo to
wyglądała jak najprawdziwsza dama... Jeśli bratowa zdołała sobie poradzić z
przeszłością, Clarissa teŜ to potrafi.
Znów zakręciło ją w nosie. OdłoŜyła łyŜeczkę i sięgnęła do kieszeni po chustkę.
Nauczyła się juŜ, kiedy jej uŜywać.
Była z siebie dumna – zapamiętała nauki guwernantki. Nagle zawadziła
łokciem o stół i strąciła z niego łyŜeczkę. Zerwała się
pospiesznie, Ŝeby ją podnieść i wtedy zderzyła się z lokajem, który chciał
zrobić to samo.
Z wypiekami na twarzy Clarissa usiadła za stołem, patrząc ponuro w talerz.
Sługa przyniósł jej czystą łyŜeczkę.
Bała się spojrzeć na brata. Matthewnie rozgniewa się na nią, ale będzie sobie
wyrzucał, Ŝe z jego winy znalazła się wśród gminu.
– Nie martw się, Clarisso – szepnęła łagodnie Gemma. –Jedz obiad, moja
droga.
Clarissa usłuchała, połykając. Pudding z migdałami wydał się jej nagle mniej
słodki.
– MoŜe – powiedziała, nie patrząc na nich – powinnam poczekać z debiutem
do następnego sezonu? Uczę się tak wolno...
Nie chcę skompromitować siebie ani was.
– Nie skompromitujesz nas – odparł z głębokim przekonaniem Matthew.
Gemmie nie spodobała się jej prośba.
– Sezon dopiero się zaczął. Masz jeszcze mnóstwo czasu.
Łatwiej sobie poradzisz, jeśli juŜ teraz wejdziesz w towarzystwo.
W przeciwnym razie musiałabyś czekać cały rok, do następnej wiosny. Brak ci
raczej wiary w siebie niŜ doświadczenia.
Clarissa wróciła do puddingu. Chciałaby być tego taka pewna jak Gemma!
Następnego ranka Clarissa siedziała w salonie, pilnie studiując Poradnik damy z
wyŜszych, sfer. Wolałaby wprawdzie czytać nową powieść, ale wiedziała, Ŝe
Gemma i Matthew pokładali w niej wielkie nadzieje. Gorliwie się starała więc
zapamiętać hierarchię tytułów szlacheckich. śona hrabiego to hrabina, a Ŝona
markiza – Clarissa ukradkiem zerknęła do ksiąŜki – Ŝona markiza jest markizą.
WyŜej utytułowani od markizów są ksiąŜęta, ponad nimi zaś stoją jedynie
królowie...
Do salonu zajrzała Gemma.
– Twój brat i ja znaleźliśmy ci inną guwernantkę. Chciałabym teŜ przedstawić
ci...
Clarissa zdrętwiała. Obojętne, czy nowa wychowawczyni będzie tęga czy
chuda, niska czy wysoka. Bez wątpienia najej widok zrobi tę samą kwaśną minę,
co poprzednia.
Ale gdy Gemma wprowadziła gościa do salonu, Clarissa oniemiała.
Spodziewała się ujrzeć niewiastę w średnim wieku!
Tymczasem był to... młodzieniec! W dodatku niezwykle przystojny.
2
L–larissa usiłowała uśmiechnąć się uprzejmie. Niech to diabli, zaklęła w duchu,
aleŜ piękny chłopak! Miał lśniące czarne włosy, w których odbijał się blask słońca,
głęboko osadzone ciemne oczy i cienki wąsik. Co prawda wydawał się trochę za
szczupły i nieco wąski w ramionach, ale był równieŜ smukły w pasie i prosty jak
świeca. Średniego wzrostu, nie górował nad nią, jak wielu innych męŜczyzn.
Czarny frak, nieskazitelnie zawiązany fular, obcisłe spodnie opinające smukłe
biodra, idealnie czyste pończochy i buty sprawiały, Ŝe wyglądał jak prawdziwy
dŜentelmen.
–Monsieur Meidenne... – przedstawiła ich sobie Gemma. – A to moja droga
bratowa, panna Fallon.
Meidenne złoŜył jej zgrabny ukłon. Ten, którym odpowiedziała Gemma, ani w
połowie nie był tak udany.
–Monsieur Meidenne zgodził się uprzejmie uczyć cię tańca – wyjaśniła
Gemma.
Clarissa poczuła się rozczarowana. A więc to nie dŜentelmen, tylko nauczyciel?
Gemma obiecała jej, Ŝe znajdzie kogoś takiego.
Sezon juŜ się zaczął i niełatwo było o dobrego nauczyciela tańca, bo młode
panienki gorliwie przygotowywały się do waŜnych balów i przyjęć. Gemma
uzyskała juŜ dla Clarissy zaproszenie do Almacka, ale dziewczyna na razie bała się
nawet o tym myśleć.
– Miło mi panią poznać, mademoiselle Fallon – odezwał się młodzieniec. Miał
lekki cudzoziemski akcent, chociaŜ trudno było się zorientować jaki.
– Mnie równieŜ – odparła. –Jest pan moŜe Francuzem?
– O nie, Belgiem! – zaprzeczył z cieniem zgorszenia. – MoŜemy zacząć juŜ
dzisiaj od czegoś phostego, na przykład od allemande.
Och, do licha! Od allemande?
– Clarissa będzie się pilnie uczyć – wtrąciła Gemma – a ja mogę wam
akompaniować na pianoforte. – Zadzwoniła na słuŜbę i pod jej nadzorem lokaj
zwinął dywan, Ŝeby odsłonić gładką posadzkę.
Clarissa poczuła nagle, Ŝe ma nogi cięŜkie jak z ołowiu.
OdłoŜyła ksiąŜkę i podeszła do nauczyciela. Szkoda, Ŝe jako dziecko nie miała
sposobności nabrać ogłady –jej matka rzadko wydawała przyjęcia.
Stanęła prosto i próbowała stosować się do pouczeń pana Meidenne'a. JuŜ samo
to, Ŝe przebywała w pobliŜu atrakcyjnego młodzieńca, onieśmielało ją i
denerwowało, a co dopiero myśl, Ŝe będzie musiała z nim tańczyć!
– Najpiehw khok do przodu. Nie, nie, mademoiselle, zaczyna pani phawą
nogą, nie lewą...
Clarissa poczerwieniała i spróbowała raz jeszcze. Była taka niezręczna!
Zupełnie jak wół, zaprzęŜony do wiejskiego wozu!
– Mademoiselle, phoszę uwaŜać...
– Przepraszam. – Clarissa oprzytomniała i zrobiła kolejny krok. Znowu nie tą
nogą, co trzeba.
Godzina nauki wlokła się w nieskończoność. Wreszcie mon– sieur Meidenne, z
nieco wymuszonym uśmiechem, skłonił się przed nią.
– Przyjdę w piątek na kolejną lekcję. Do tej pohy phoszę ćwiczyć khoki
według moich pouczeń.
– Ach, oczywiście. – Clarissa była zbyt zakłopotana, Ŝeby wyjaśnić, Ŝe
wszystko jej się pomyliło.
Gdy lokaj wskazał nauczycielowi drogę do wyjścia, podbiegła do Gemmy z
rozpaczliwym okrzykiem:
– Och, Gemmo, nie dam sobie rady! Lepiej wyślij mnie gdzieś na wieś na całą
resztę sezonu!
Bratowa poklepała ją po ramieniu.
– Moja droga, na początku kaŜdy niezgrabnie stawia kroki.
Niepotrzebnie się martwisz. Wystarczy trochę ćwiczeń i wkrótce będziesz
sunąć po parkiecie tak gładko jak wszystkie inne młode damy.
– Jeśli będzie wystarczająco śliski! –jęknęła Clarissa, przypominając sobie, jak
podczas wiejskich zabaw chłopcy wspinali się po natłuszczonym słupie, Ŝeby
zyskać nagrodę.
Gemma się roześmiała.
– Chodź, napijemy się herbaty, a potem pójdziemy na zakupy.
Clarissa, mając w pamięci swój poprzedni spacer, zaniepokoiła się.
– Nie! – rzuciła bez zastanowienia. A widząc zaskoczenie Gemmy, dodała: –
Nie chcę, Ŝebyście wydawali na mnie jeszcze więcej pieniędzy.
Gemma łagodnie dotknęła jej ramienia.
– Moja droga, na szczęście nie musisz się tym martwić.
Powinnaś być naleŜycie ubrana podczas swego debiutu w towarzystwie.
Clarissa zdenerwowała się jeszcze bardziej, ale starała się tego nie okazać.
Sama nie wiedziała, co gorsze: strach, Ŝe znów zobaczy w tłumie tamtą twarz, czy
perspektywa salonów pełnych elity.
Dominie siedział przy biurku, uwaŜnie przeglądając sprawozdania z inwestycji,
kiedy spostrzegł w drzwiach lokaja. Od jak dawna sługa tam stał? Powiedział coś,
czy milczał cały czas?
Dominie nie wiedział, czy słuŜba nawykła juŜ do jego dziwactw.
– O co chodzi?
– List do jaśnie pana. – Lokaj połoŜył kopertę na wypolerowanym blacie
biurka.
Dominie kiwnął gtową i bez entuzjazmu rozpieczętował przesyłkę. Zmarszczył
brwi, czytając:
Porywcza młoda dama to Clarissa Fallon. ChociaŜ rodzina nie ma tytułu, nie
moŜna jednak uwaŜać tej panny za osobę niskiego pochodzenia. Mieszka razem z
bratem, kapitanem Fallonem, do niedawna oficerem floty królewskiej, i bratową,
Gemmą Fallon. Adres załączam poniŜej. Nie zadebiutowała jeszcze w
towarzystwie, ale ma to wkrótce nastąpić.
Timothy Galston
Dominie w pierwszej chwili zmiął list w kulę i rzucił w stronę kominka. Nie
trafił. Zmiętoszony papier upadł obok. Po chwili męŜczyzna wstał, sięgnął po
niego, rozprostował i ponownie spojrzał na adres.
Dał słowo i tym samym postąpił jak skończony głupiec. Nie dbał o ten bzdurny
zakład, ale pamiętał, ujrzaną przelotnie, twarz dziewczyny. Była przeraŜona. Tak
samo wyglądał jeden z jego Ŝołnierzy, kiedy tratował go francuski kawalerzysta.
Uniósł rękę do czoła, odruchowo dotykając blizny. Ostatniej nocy znów śniło
mu się, Ŝe siedzi na koniu i unosi szablę, dając Ŝołnierzom rozkaz ataku. Nagle
pada strzał. Zaczyna się piekło.
Ogłuszający huk wypełnia uszy...
Odepchnął od siebie te obrazy. Nie przejmował się blizną, chociaŜ szpeciła jego
twarz. Nękało go wspomnienie zmasakrowanych ciał. Ci Ŝołnierze zapłacili za
zwycięstwo najwyŜszą cenę.
Wszyscy byli pod jego komendą.
Dobry dowódca, nawykły do utraty ludzi, nie dba o poległych, mówili koledzy.
KsiąŜę Wellington był inny. Dominie poczuł ulgę na tę myśl. Chyba nie jest
szaleńcem, chociaŜ wciąŜ jeszcze pamięta krew i ofiary, a w snach balansuje na
samej granicy szaleństwa.
Odetchnął głęboko.
Opuścił wojsko, wcześniej niŜ się spodziewał – odziedziczył tytuł i majątek.
Mijały lata, dzięki sprawnemu zarządcy zdołał doprowadzić posiadłości do
porządku. Dobrze traktował słuŜbę.
Jedyne czego pragnął, to nie brać juŜ więcej odpowiedzialności za czyjeś Ŝycie.
Za nikogo. Dlatego trzymał się z dala od wszelkich matrymonialnych intryg, ku
rozpaczy wielu londyńskich matron i ich córek. Odpowiadała mu opinia
zatwardziałego starego kawalera. Tym bardziej Ŝe panie z towarzystwa wreszcie
pogodziły się z jego decyzją i przestały go zapraszać na kaŜdy bal, tańce czy
wieczorek.
A teraz głupi smarkacz, Galston, oskarŜa go, Ŝe bez powodu ubliŜył młodej
damie. A on był zbyt zaskoczony, Ŝeby wykręcić się od bezsensownego zakładu. W
dodatku poruszył go wyraz twarzy nieznanej dziewczyny.
No i stało się.
Wziął czystą kartkę i zanurzył pióro w kałamarzu.
Clarissa przetrwała jakoś wyprawę po zakupy. I chociaŜ częściej spoglądała na
ludzi niŜ na rękawiczki czy balowe pantofelki, które bratowa uparła się dla niej
zamówić, to nie dostrzegła juŜ twarzy ze swoich nocnych koszmarów.
Wróciły z Gemmą jeszcze przed obiadem. Na tyle wcześnie, Ŝeby poznać nową
guwernantkę, choć teraz miało sieją nazywać damą do towarzystwa. Clarissa była
juŜ za duŜa, Ŝeby nauczała ją guwernantka.
Wysoka koścista niewiasta o haczykowatym nosie i wyblakłych orzechowych
oczach spojrzała na nią uwaŜnie.
— To panna Pomshack, Clarisso – wyjaśniła bratowa. — Dotrzymywała
towarzystwa mojej przyjaciółce, Louisie, dzisiaj pani McGregor, zanim ta wyszła
za mąŜ.
Clarissa ukłoniła się najlepiej, jak umiała, z nadzieją, Ŝe nowa opiekunka nie
uzna jej za osobę bez Ŝadnego wychowania. Panna Pomshack odwzajemniła się
uprzejmym uśmiechem.
–Na pewno się polubimy, panno Fallon. Postaram się dołoŜyć wszelkich starań,
aby debiut panienki był udany. Mój ojciec, pastor, zwykł jednak mawiać, Ŝe
najbardziej się liczy szlachetność
duszy. Obawiam się, Ŝe towarzystwo lubi sądzić ludzi po pozorach.
Clarissa, niepewna, czy to miała być pochwała, czy ostrzeŜenie, skinęła
potulnie głową.
Gemma poprosiła pannę Pomshack do siebie, a Clarissa przypomniała sobie, Ŝe
powinna przebrać się do obiadu. Pospieszyła do pokoju i właśnie mocowała się z
haftkami na plecach, gdy do sypialni weszła Ruby.
–NiechŜe panienka pozwoli, ja to zrobię. Trzeba było na mnie zaczekać.
Clarissa wciąŜ nie mogła się przyzwyczaić do tego, Ŝe słuŜba pomaga jej przy
najprostszych czynnościach. Nie mogła jednak powiedzieć o tym Ruby. Wybąkała
coś niewyraźnie w odpowiedzi i pozwoliła słuŜącej ubrać się w nową suknię.
–Podoba się panience nowa guwernantka? – spytała Ruby, szczotkując jej
włosy i podpinając je szpilkami.
–Chyba tak. Zamieniłam z nią ledwie parę słów, ale myślę, Ŝe nie moŜe być
gorsza od poprzedniej. – Clarissa zdała sobie sprawę, Ŝe nie powinna o tym
rozmawiać ze słuŜącą. Niech to licho! – Proszę, nie powtarzaj tego nikomu.
–Oczywiście, panienko – zgodziła się Ruby, pokazując zęby w szerokim
uśmiechu.
Och, jak trudno przyzwyczaić się do tego, Ŝe jest damą i nie wolno jej
plotkować ze słuŜbą. Zaklęła po cichu. Popełniła kolejną gafę!
Przy obiedzie mówiła niewiele, dbając raczej o to, Ŝeby posługiwać się
właściwymi sztućcami. Przysłuchiwała się, jak Gemma uprzejmie gawędzi z panną
Pomshack. Gemma odnosiła się miło do kaŜdego. Clarissa nie była pewna, czy
sama kiedykolwiek zdoła zachowywać się w tak niewymuszony sposób. Czy to
moŜliwe?
W kaŜdym razie nie strąciła Ŝadnego z nakryć, chociaŜ ściśnięty Ŝołądek nie
pozwolił jej zjeść zbyt wiele. Po obiedzie panie przeszły do salonu, zostawiając jej
brata przy winie. Panna
Pomshack uraczyła je streszczeniem kazania, jakiego wysłuchała zeszłej
niedzieli.
–Okazało się bardzo dobre, chociaŜ mój ojciec potrafiłby zapewne klarowniej
wyłoŜyć ideę chrześcijańskiego miłosierdzia...
Clarissa nie słyszała dalszego ciągu. Błądziła myślami gdzie indziej. Kiedy
Matthew zajrzał do nich, Ŝyczyła mu dobrej nocy i szybko udała się do sypialni.
Ruby po raz kolejny pomogła jej się rozebrać. Clarissa podziękowała i widząc,
Ŝe słuŜąca ziewnęła, chciała ją odprawić.
–Jesteś zmęczona – powiedziała, gdy Ruby zaczęła protestować.
–Nie wyszczotkowałam jeszcze panience włosów.
–Mogę to sama zrobić.
Ruby wyszła z pokoju. Clarissa wzięła szczotkę w srebrnej oprawie. Spojrzała
w lustro nad toaletką i zaczęła rozczesywać włosy. Tylko przypadek sprawia, Ŝe
jedna dziewczyna rodzi się słuŜącą, a inna panią. Czy Clarissa ma prawo być
damą?
Dziewczyna w lustrze spojrzała na nią niepewnie.
Zgasiła świecę i wsunęła się pod kołdrę. Sny miała niespokojne, przeraŜające.
W końcu przebudziła się, dysząc cięŜko, w pogniecionej pościeli. Pamiętała, Ŝe
uciekała we śnie, ale nogi jakby ugrzęzły jej w błocie. Ohydna twarz zbliŜała się do
niej coraz bardziej. Jakaś postać, większa niŜ zwykły człowiek, sięgała po nią...
Clarissa zaczerpnęła gwałtownie tchu i rozejrzała się po ciemnym pokoju. W
sypialni nie było nikogo. To tylko zły sen.
Otarła łzy rękawem koszuli. Długo trwało, nim zdołała zasnąć ponownie.
Dosyć późno zeszła do jadalni. Matthew juŜ zjadł śniadanie i wyszedł. Gemma
siedziała jeszcze przy stole, ale juŜ skończyła posiłek. Panna Pomshack, naprzeciw
niej, była zajęta grubym plastrem szynki. Obok Gemmy piętrzył się stos
korespondencji.
Bratowa trzymała w ręce jakiś list.
– Dzień dobry, Clarisso. Dobrze ci się spało?
– Tak – skłamała. AŜ poróŜowiała na widokjajek, łososia, kiełbasek i szynki.
Po lekkiej kolacji zeszłego wieczoru czuła głód. – To znaczy... dość dobrze.
– Coś nadzwyczajnego – ciągnęła Gemma – przysłano ci zaproszenie na bal!
– Co takiego?! – Clarissa omal nie upuściła talerza. – Kto...
Czy to twoja przyjaciółka Louisa albo brat lord Gabriel?
– Nie, i właśnie dlatego się dziwię. Przysłała je lady Halston.
Prawie jej nie znam. Nie mam pojęcia, dlaczego zaprasza nas wszystkich, w
tym i ciebie, na co kładzie nacisk. I to właśnie ona, a nie ktoś z licznych
znajomych, którzy wiedzą, Ŝe Matthew ma siostrę dość późno debiutującą w
sezonie.
Clarissa poczuła dreszcz niepokoju. Odsunęła talerz, ale po chwili, wiedząc, Ŝe
Gemmę zaniepokoi brak apetytu, nałoŜyła sobie grzankę. Popiła ją machinalnie
herbatą, której nalał jej lokaj.
Wydawała się całkiem pozbawiona smaku.
– Czy... czy muszę przyjąć to zaproszenie?
Gemma zwlekała z odpowiedzią.
– To mógłby być dobry początek, moja droga, zanim wydamy debiutancki bal
specjalnie dla ciebie. Rodzaj, Ŝe tak powiem, próby kostiumowej. Pani Halston
pisze, Ŝe przyjęcie będzie niewielkie.
Clarissie wydawało się, Ŝe tonie, a fale zalewają jej twarz.
– Ale... ja jeszcze nie jestem... –wyjąkała. –Mówiłam ci, nie chcę Ŝadnego
debiutanckiego balu, choć rozumiem, Ŝe...
– Przyjęcie odbędzie się dopiero za dwa tygodnie – odparła łagodnym tonem
Gemma, ignorując ostatnie słowa Clarissy. – Przez ten czas zdołasz nauczyć się
tego, co niezbędne.
Clarissa nie mogła dłuŜej oponować, Gemma czuła jednak, Ŝe dziewczyna lęka
się konfrontacji ze śmietanką towarzyską.
– Wszystko pójdzie dobrze, panno Fallon – uspokajała ją panna Pomshack. –
Proszę wziąć trochę marmolady i masła, bo grzanka jest bardzo sucha!
Clarissa posłusznie nabrała łyŜeczkę konfitury ze słoiczka i posmarowała
grzankę, ale z trudem mogła ją przełknąć. Dwa tygodnie!
Kiedy wróciły na górę, panna Pomshack poprosiła ją o przeczytanie na głos
fragmentu z Miltona. Potem wspólnie o nim rozmawiały. Poprawiała teŜ jej
wymowę. Najwyraźniej miała więcej cierpliwości niŜ pani Bathcort! Poezja nie
zaciekawiła jednak Clarissy ani trochę, a zegar zdawał się zbyt prędko odmierzać
czas. O jedenastej czekała ją lekcja tańca.
Clarissa usłyszała w holu czyjeś kroki. Serce w niej zamarło.
Gemma weszła do salonu z Ŝyczliwym uśmiechem, prowadząc pana
Meidenne'a. Clarissa z wysiłkiem zdobyła się na uprzejmy wyraz twarzy.
Odsunięto dywan.
Dziewczyna dygnęła uprzejmie. Aparycja nauczyciela nie robiła juŜ na niej
wraŜenia. Czuła się jak ostatnia oferma, następując mu na stopę. Twarz Belga,
kiedy się kłaniał, była czujna, a ciemne oczy spoglądały nieufnie. Podejrzewała, Ŝe
miał równie mało ochoty na tę lekcję, co ona.
Nie pamiętała zresztą niczego z poprzedniej. Najwyraźniej monsieur Meidenne
był tego samego zdania, bo zaczął od najprostszych pouczeń.
– A tehaz, mademoiselle, niech pani sobie wyobhazi, Ŝe muzycy zaczynają
ghać! Lady Gemmo, phoszę zasiąść przy pia– nofohte. NajwaŜniejszy z gości musi
stać na czele tańczących.
Damy stają po phawej, panowie po lewej. Wyobhaźmy sobie, Ŝe jesteśmy
piehwszą pahą! Phoszę łaskawie stanąć naprzeciw mnie.
Clarissa usłuchała, mając nadzieję, Ŝe nie czerwieni się ze zdenerwowania.
Nauczyciel połoŜył na stoliku podręcznik tańca, który stale nosił ze sobą.
Spojrzał na Gemmę.
– Milady, zacznijmy od czegoś phostego, na przykład od Kaphysu pani
Bevehidge.
– Kaprys? – Clarissa zmarszczyła nos. – A co to...
– Powolny taniec na trzy czwahte; to będzie najłatwiejsze, czyŜ nie?
„Nie" byłoby najwłaściwszą odpowiedzią, ale Clarissa zacisnęła usta. Wolała
nic nie mówić.
– Na początku – wyjaśniał monsieur Meidenne – piehwsza paha, to znaczy
pani i ja, zamienia się miejscami.
Gemma zaczęła grać, a Clarissa robiła, co jej mówiono, starając się nie
nadepnąć nauczycielowi na palce.
– Tehaz... ach, trzeba nam dhugiej damy. MoŜe pani byłaby tak uprzejma?
Panna Pomshack skwapliwie wstała.
– Oczywiście. Teraz, co prawda, juŜ nie tańczę, ale gdy byłam młodsza,
mówiono mi, Ŝe robię to pierwszorzędnie.
Stanęła obok Clarissy. Dziewczyna mogła chwilę odpocząć, patrząc, jak
nauczyciel i guwernantka tańczą, zwróceni ku sobie plecami. Obydwoje robili to z
większą gracją niŜ ona.
– Nie, nie, phoszę nie stać– skarcił ją monsieur Meidenne, oglądając się przez
ramię. – Powinna pani tańczyć te same kroki z dhugim panem!
Rzecz jasna, nikogo takiego nie było, ale Clarissa ruszyła w tan z
niewidzialnym partnerem.
– A tehaz uwaga! – Nauczyciel obrócił się dokoła, a następnie obrócił
guwernantkę, trzymając ją za rękę. – Phoszę zhobić takjakja!
Gdy Clarissa zwróciła się w stronę panny Pomshack, nauczyciel wybuchnął:
– Nie, nie! Phoszę się obhócić wokoło, a potem zrobić to samo hazem z
dhugim panem, biohąc go za phawą hękę!
– Przepraszam– szepnęła Clarissa. Na twarzy czuła palące rumieńce.
– Nie szkodzi, sphóbujemy znowu.
Gemma przestała grać i spojrzała na nich z niepokojem, ale po chwili znów
uderzyła w klawisze. Tym razem Clarissie udało się powtórzyć figurę taneczną.
– Bon, dobrze – uznał nauczyciel. – A tehaz pani i ja, made– moiselle, zrobimy
obrót, trzymając się za lewe hece, przejdziemy obok siebie i zamienimy się
miejscami.
– Co takiego?
– Zamienimy się miejscami z dhugą pahą.
Clarissa chciała wykonać polecenie, lecz nauczyciel znów ją zatrzymał.
– Nie, nie, inaczej! KaŜdy to wie!
KaŜdy oprócz Clarissy! Niemal zatęskniła za czyszczeniem kominka i
szorowaniem podłóg. To było łatwiejsze!
– A tehaz piehwszy i dhugi pan tańczą obhóceni do siebie plecami, kaŜdy ze
swoją panią.
Monsieur Meidenne zaprezentował kroki. Clarissa wzięła głęboki oddech,
usiłując wszystko zapamiętać.
– Tehaz piehwsza i dhuga paha biohą się za hece i hobią sześć khoków do
przodu i sześć do tyłu.
Clarissa zrobiła o jeden krok za mało, i, usiłując to naprawić, zderzyła się z
panną Pomshack.
– Piehwsza paha fohmuje ósemkę z dhugą pahą. Piehwszy pan okhąŜa
dhugiego, a potem dhugą panią. W tym samym czasie piehwsza pani okhąŜa dhugą,
a potem dhugiego pana...
Clarissa po raz kolejny wpadła na guwernantkę. „Drugiego pana" nie spotkał
taki sam los tylko dlatego, Ŝe wcale nie istniał.
Muzyka rozbrzmiewała dalej, ale Clarissa zatrzymała się w połowie figury.
Zagryzała wargi, usiłując nie wybuchnąć płaczem.
Gemma oderwała dłonie od klawiatury.
– MoŜe przerwiemy na chwilę, Ŝeby odpocząć?
Nauczyciel spojrzał na nią z rozpaczą, ale się nie sprzeciwił.
– Oczywiście, łaskawa pani.
Clarissa odwróciła się do wszystkich tyłem i stanęła przy oknie. Udawała, Ŝe
przez nie wygląda, ale chciała tylko ukryć łzy.
Słyszała, jak panna Pomshack uprzejmie gawędzi z Belgiem.
Nagle drzwi się otworzyły. Odwróciła się i zobaczyła Matthew.
Gemma wstała od pianoforte. Matthew powiedział coś do Ŝony –
Clarissa rada była, Ŝe tego nie słyszy – a potem zatrzymał się przed nią.
–Ładny dziś mamy dzień.
Dziewczyna spojrzała w okno, lecz ledwie zauwaŜyła usiane chmurkami
błękitne niebo.
–Nauczysz się tego, Clarisso. Kiedyś, gdy miałaś cztery czy pięć lat, tańczyłem
z tobą wokół całego saloniku. Byłaś tak lekka jak puszek!
–Szkoda, Ŝe nie pamiętam – odparła ze smutkiem. Od razu poŜałowała tych
słów. Matthew najwyraźniej był zawiedziony.
–Wystarczy tylko chcieć, moja droga. Jeśli zapomniałaś, jak się tańczy, to
nauczysz się tego od samego początku. Trzeba ci tylko praktyki. Chodź, tym razem
zatańczysz ze mną.
Niechętnie ustawiła się z nim w parze. Gemma znowu zaczęła grać. Nauczyciel
z panną Pomshack tworzyli pierwszą parę.
Teraz, kiedy było ich czworo, wszystko poszło łatwiej. Brat prowadził ją lekko,
począwszy od miejsca, w którym się pomyliła.
Tym razem nie wpadła na nikogo.
–No proszę, robisz postępy – pochwalił ją.
UwaŜała, Ŝe przesadził, ale się uśmiechnęła. Jej uśmiech zbladł juŜ po chwili.
–Za dwa tygodnie będziesz tańczyć tak swobodnie jak kaŜda inna debiutantka
na swoim pierwszym balu.
Och, do diabła, a więc do tego zmierzał!
–Chyba nie – mruknęła.
Brat ścisnął jej rękę.
–Clarisso, wcześniej czy później musisz zająć naleŜne ci miejsce w
towarzystwie.
Wolałabym „później", pomyślała, ale Matthew ciągnął dalej:
–Chcę, Ŝebyś powróciła do dawnego Ŝycia. Tak okrutnie je przerwano. Wiem,
Ŝe denerwujesz się przed swoim pierwszym przyjęciem. Mówiono mi, Ŝe wiele
dam bardzo to przeŜywa. Ale ty znakomicie dasz sobie radę.
Podczas wojny Matthew stawał twarzą w twarz z wrogiem.
Skoro mógł to znieść, Clarissa wykaŜe się taką samą odwagą. Nie stchórzy
przed byle wieczorkiem towarzyskim. JakŜe miała mu wytłumaczyć, Ŝe serce jej
wali gorączkowo, a Ŝołądek jest tak ściśnięty, Ŝe przypomina cięŜką kulę?
PrzeraŜała ją myśl o sali, pełnej obcych osób, gdzie będzie musiała uwaŜać na
kaŜdy krok i słowo?
Wiedziała, Ŝe wszyscy staną się tam świadkami jej blamaŜu. Ale, ze względu na
brata, powinna być dzielna. Uśmiechnęła się zdrętwiałymi wargami.
–Mam nadzieję, Ŝe się nie mylisz.
3
Aby cieszyć się dobrą opinią w towarzystwie, wystarczy udawać, Ŝe się nim gardzi.
Margery, hrabina Sealey
ICiedyl ekcja dobiegła końca, Clarissa wraz z domownikami udała się do
jadalni. Panna Pomshack zamykała orszak. Dziewczyna była głodna, a lekki jak
chmurka suflet – specjalność kucharki – okazał się wyśmienity. Ledwie zdołała
przełknąć kilka kęsów, gdy Gemma zaczęła rozmowę o nowych sukniach, jakie dla
niej zamówiła.
–Jedna jest seledynowa, co świetnie podkreśli kolor oczu Clarissy – mówiła,
nieświadoma tego, Ŝe dziewczynie kurczy się Ŝołądek na samą myśl o debiucie.
OdłoŜyła widelec.
–To brzmi zachęcająco – odparł Matthew. – Pewien jestem, Clarisso, Ŝe
wszystkich olśnisz.
Uparli się mnie rozpieszczać, pomyślała. Powinnam udawać, Ŝe cieszą mnie
zakupy i planowane przyjęcia. Zaczerpnęła tchu,
pozwoliła sobie nałoŜyć jagnięciny i czekała, by lokaj polał ją sosem
miętowym. Potem odkroiła kawałeczek mięsa. Nawet jeśli nie czuła jego
wspaniałego smaku, Matthew i Gemma o tym nie wiedzieli.
Potem Matthew poszedł do klubu, a Gemma zaproponowała, Ŝeby Clarissa
trochę odpoczęła, nim obydwie wyjdą.
–Psyche, Ŝona lorda Gabriela, zaprosiła nas na popołudniową herbatkę —
wyjaśniła.
–Będzie tam tylko kilka pań – dodała, kiedy Clarissa spojrzała na nią z
przeraŜeniem. – Nie masz się czego obawiać.
–Całkiem miła perspektywa – przyznała Clarissa. W końcu nie mogła bez
przerwy tkwić w domu, widując jedynie bliskich. Poszła do siebie, ale nie mogła
spokojnie wylegiwać się w łóŜku. Obiecała sobie co prawda postępować zgodnie
wolą Gemmy i Matthew, ale czuła, Ŝe coś ją dusi. Była tu zupełnie obca.
Odczekała, dopóki Gemma nie poszła do swojego pokoju.
ZałoŜyła kapelusz i wyślizgnęła się tylnymi schodami. Przedtem jednak
poprosiła Ruby, aby jej towarzyszyła.
Dominie tłumaczył sobie, Ŝe podjechał pod dom Clarissy wyłącznie po to, Ŝeby
wybadać, jak się sprawy mają. Zakład, który zgodził się przyjąć, był czystym
szaleństwem. Zaczął nawet rozwaŜać, czy się z niego nie wycofać. To było
doprawdy niestosowne. Zawsze mógł się tłumaczyć, Ŝe gryzie go sumienie.
Podał woźnicy adres. Zajrzy tam tylko, a potem od razu pojedzie do klubu. O
czwartej był umówiony na partyjkę wista. Los przekreślił jego plany. Kiedy
dojechał na miejsce, ujrzał drobną dziewczęcą postać idącą ulicą. Z tyłu podąŜała
za nią słuŜąca.
Do licha, gdzie ona się wybiera?!
Szczęściem – a moŜe nieszczęściem dla partii kart, na którą juŜ nie zdąŜy–
drogę zagrodził jakiś powóz. Stangret musiał się zatrzymać. Siedząc w karecie,
Dominie obserwował dziewczynę, która przystanęła na rogu.
Powiedziała coś do słuŜącej. Ku swemu zdumieniu Whitby zobaczył, jak ta
rozwiązuje fartuch i podaje go swojej pani, a sama bierze od niej modny kapelusz.
A to zagadka! Dominie uśmiechnął się mimo woli. CzyŜby uciekała z domu?
Ajeśli znajdzie się w niebezpieczeństwie? Czy nikt jej nie przestrzegł, co moŜe
grozić kobiecie na londyńskiej ulicy?
Zastukał w ściankę doroŜki.
– Przejdę się – oznajmił zaskoczonemu woźnicy. – Zaczekaj tu na mnie.
I podąŜył za znikającą postacią, która właśnie skręciła w boczną uliczkę.
Clarissa początkowo zamierzała po prostu przejść się po parku. O tej porze było
tam mało ludzi i nikt nie rzucał jej taksujących spojrzeń. Zamiar ten sam w sobie
nie był naganny. Zabrała nawet słuŜącą, tak jak naleŜało!
Wkrótce jednak ogarnęło ją przygnębienie. Ledwo powłóczyła nogami. Dręczył
ją niepokój. Och, czy kiedykolwiek nauczy się, jak być damą?
Nie chodziło tylko o fatalną lekcję tańca. Krępowało ją zbyt wiele nakazów i
reguł. Straciła tyle lat, podczas których inne młode panny doskonaliły swoje
maniery. Towarzystwo na pewno uznają za głupią gęś. Nigdy nie stanie się jego
częścią.
Poczuła, Ŝe łzy napływają jej do oczu, choć wcale nie chciała uŜalać się nad
sobą. PrzecieŜ spotkało ją teŜ mnóstwo dobrego!
Spostrzegła przed sobą dwie słuŜące. Gawędziły, dźwigając koszyki
wypełnione zakupami. Nie czuły się nieswojo, wiedziały, co do nich naleŜy i znały
swoje miejsce. Kiedyś potrafiłaby podejść do nich i zagadnąć. Czy kiedykolwiek
zdoła się tak zachować wobec ludzi z towarzystwa?
Pod wpływem impulsu odwróciła się ku Ruby – słuŜąca nie chciała iść obok
niej, ramię w ramię, choć Clarissa ją o to prosiła.
– Nie uchodzi, panienko – tłumaczyła jej.
Clarissa postanowiła właśnie zrobić coś, co nie uchodzi.
– Daj mi fartuch i czepek, a mój kapelusz zanieś do domu.
Ruby wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
– Co teŜ panienka chce zrobić?
– Spłatać figla pewnej znajomej pani – skłamała szybko Clarissa. – Zaraz
wrócę.
– Co na to powie panienki brat? — SłuŜąca załamała ręce.
– O niczym się nie dowie – obiecała Clarissa. – Proszę cię, Ruby, zgódź się!
Ruby usłuchała, ale nie była zachwycona. Kiedy odeszła, Clarissa włoŜyła
fartuch, naciągnęła na głowę czepek i skręciła wwąską uliczkę, chcąc dogonić
słuŜące. Nadal gadały ze sobąjak najęte i wcale nie zauwaŜyły jej pospiesznej
maskarady.
– Jak tam na targu? – spytała, podchodząc bliŜej.
TęŜsza z dziewcząt spojrzała na nią.
– Nie najgorzej. Gęsi były tłuste, ale na twoim miejscu nie tykałabym dorszy.
– Chyba Ŝe chcesz, aby twoi państwo się pochorowali – zachichotała druga.
Clarissa roześmiała się razem z nimi. Czuła się o wiele swobodniej z
dziewczętami, które nie prawiły jej morałów ani nie marszczyły czoła z powodu
upuszczonego widelca czy niezręczności w tańcu.
Ajednak coś je zaniepokoiło. Chudsza przyjrzała się jej uwaŜnie.
– Chyba jesteś nowa? Nigdy nie widziałam cię jeszcze na targu.
– SłuŜę w tamtym domu na końcu ulicy – odparła w nadziei, Ŝe nie będą
wypytywać o szczegóły. – Od zeszłego tygodnia.
Chuda dziewczyna chciała jeszcze o coś spytać, gdy ktoś wyszedł z pobliskiego
domu. Dziewczęta umilkły. Pryszczaty chłopak w lichym ubraniu przyglądał się im
ciekawie.
– Udawaj, Ŝe go nie widzisz– mruknęła grubsza– to tylko młodszy stajenny
pułkownika, ale ma się za Bóg wie kogo. Myśli, Ŝe nie ma takiej, co by go nie
chciała. JuŜ cię przyuwaŜył.
– Traci czas – odparła Clarissa. – Nie dbam o takich, co zadzierają nosa.
SłuŜące parsknęły śmiechem. Stajenny wyraźnie zmierzał ku nim.
– Ej, ty – zwrócił się do Clarissy tonem świadczącym o uznaniu – niezły z
ciebie kąsek. Od jak dawna tu jesteś?
– Za dobra ona dla ciebie, Jack – prychnęła chuda. Chłopak się naburmuszył.
– Nie do ciebie gadam – powiedział ostro. – Niech sama odpowie.
Wyciągnął rękę, chcąc chwycić Clarissę za ramię, ale mu się wyślizgnęła.
– Nie bądź taka strachliwa! – mruknął. – Lepiej daj mi buziaka. Jesteś z
sąsiedztwa, co?
Znów chciał ją złapać za ramię. Clarissa kopnęła go w nogę.
Stajenny zaklął. W tejŜe chwili z tyłu rozległ się męski głos:
– Dość tego! Co ty wyrabiasz?
Clarissa odskoczyła. Jack, zirytowany, odwrócił się, jakby w zamiarze kłótni z
nieznajomym. Ale przystojny męŜczyzna, który przystanął przy nich – wytwornie
ubrany i z miną aroganta – tak energicznie zlustrował go wzrokiem, Ŝe gniew
chłopaka nagle przygasł.
– Nic złego, sir. To tylko niewinne Ŝarty.
– Idź dalej, gdzie masz iść.
Obydwie słuŜące znikły juŜ w tylnych drzwiach jednego z domów. Clarissa
szczerze pragnęła stąd uciec, męŜczyzna stanął jednak tuŜ przy niej.
– Nie wie pani, Ŝe niebezpiecznie chodzić samej po mieście?
Clarissa się najeŜyła.
– Wolno mi robić, co mi się podoba. Proszę pozwolić mi odejść.
– Wiem dobrze, kim pani jest – odparł spokojnie.
Po raz pierwszy ogarnął ją niepokój.
– Co pan przez to rozumie?
– Nie jest pani słuŜącą. A ta maskarada to niemądra i niebezpieczna zabawa.
Co za arogant!
– A pan? Kim pan jest, moŜe cesarzem Australii?
Uniósł brwi.
– W Australii nie ma cesarza.
– Naucza pan w takim razie geografii? – O BoŜe, miała dość jednego
nauczyciela! Ledwie jej się udało na chwilę uciec od wszystkiego, co stosowne, a
juŜ karci jąjakiś obcy natręt!
Podszedł jeszcze bliŜej i, nim zdołała zaprotestować, zdjął jej z głowy czepek.
– Dlaczego ubrała się pani jak słuŜąca?
To bardzo irytujący człowiek, uznała Clarissa, próbując pohamować złość. Stal
tak blisko, Ŝe bez trudu mogła dostrzec muskularne ramiona i szeroką pierś. Jego
Nicole Byrd Złota dama Ta twarz nawiedzała ją w złych snach. Teraz, w pełnym świetle dnia, widziała ją wyraźnie wśród tłumu. Clarissa Fallon wstrzymała dech. To niemoŜliwe! Dopiero co rozglądała się po ulicy z zadowoleniem. Z wózka ulicznego sprzedawcy niósł się apetyczny zapach ciasta i mięsa, a jego okrzyki: „Do ciepłych pasztecików!" niemal zagłuszały turkot powozów. Przystanęła, Ŝeby przyjrzeć się towarom za lśniącymi witrynami sklepów. Przechodniów kusiły takie wspaniałości, jak kapelusik przybrany herbacianymi róŜami, eleganckie giemzowe rękawiczki w kolorze ecru czy powiewny szkarłatny jedwab, zręcznie udrapowany na stelaŜu. Nareszcie i ona mogła przyglądać się do woli tym niebywałym luksusom i śmiało spoglądać w oczy wszystkim, którzy obok niej przechodzili. Wolno jej było robić, co tylko chciała. I nagle dostrzegła tę twarz. Brat mówił, Ŝe jest juŜ teraz bezpieczna, a jednak widziała ją znów przed sobą. Lada chwila ta kobieta mogła się odwrócić, wlepić w nią ciemne, wyłupiaste oczy, a potem... Clarissa rzuciła się do ucieczki. W panice potrąciła dwie gawędzące kobiety i popędziła prosto przed siebie tak szybko, jakby gonił ją diabeł. Z tyłu za nią rozległ się gniewny głos: - Panno Clarisso, proszę się zatrzymać! Ani myślała usłuchać. Serce waliło jej jak młotem, a krew tętniła w uszach tak głośno, Ŝe nie słyszała niczego. Nawet gwar londyńskiej ułicyjuŜ do niej nie docierał. Pędziła przed siebie bez tchu. 1 D ominie Shay, siódmy hrabia Whitby, siedział schylony nad kieliszkiem, z
którego raz po raz pociągał portwajnu. Zdawał się nie widzieć, Ŝe Timothy Galston zatrzymał się tuŜ przed nim. –Whitby! Timothy odezwał się pełnym oburzenia tonem, jakiego zazwyczaj uŜywał tylko we własnym domu. Zirytowało go, Ŝe Shay zignorował powitanie. Znali się co prawda od dawna i nie powinno go to było gniewać, a jednak poczuł rozdraŜnienie. Pomyślał nawet, Ŝe lepiej będzie odejść dyskretnie, ale do licha, chodziło w końcu o jego kuzynkę! Odchrząknął. –Whitby, do ciebie mówię! – powtórzył głośniej. Hrabia uniósł głowę. Na przystojnej twarzy malował się wyraz lodowatej obojętności, a brązowe oczy tak mu pociemniały, Ŝe mogło to rozmówcę przejąć dreszczem. –A, witaj, Galston. Wybacz moją niedyspozycję, ale kamerdyner otworzył właśnie butelkę pierwszorzędnego wina. Timothy zignorował tę błahą wymówkę. Nie powinna ona przeszkodzić w wygłoszeniu reprymendy. –Jak mogłeś tak się zachować? Czy koniecznie musisz dokuczać dziewczynie, która jako debiutantka powinna się pokazać z jak najlepszej strony? MoŜe i jest piegowata jak indycze jajo i niezbyt mądrze się uśmiecha... – Urwał. Nie, nie! Niepotrzebnie zboczył z tematu! –To znaczy... to bardzo miła panna, chociaŜ niezbyt posaŜna. Doprawdy, nie powinieneś był mówić, Ŝe tańczy jak pijana Ŝyrafa! CóŜ moŜe poradzić na to, Ŝe jest wysoka? Hrabia drgnął, raczej z zaskoczenia niŜ z gniewu. –O czym ty mówisz, Galston? Zakochałeś się w niej czy co? Timothy gwałtownie pokręcił głową. –GdzieŜ tam! Ale to bądź co bądź moja kuzynka i naleŜy się jej grzeczniejsze traktowanie. Marnujesz jej szansę jedną niestosowną uwagą. UwaŜam, Ŝe powinieneś ją przeprosić. Hrabia patrzył na niego, nic nie rozumiejąc. –To było wczorajszego wieczoru u Almacka. Nie pamiętasz? Shay wzruszył ramionami. –Słuchaj, stary, byłem wtedy w fatalnym nastroju i nie miałem ochoty nadskakiwać komukolwiek na tym Ŝałosnym targowisku matrymonialnym. Zresztą nikt juŜ o tym nie pamięta.
–Mylisz się – parsknął gniewnie Timothy. – Dwukrotnie słyszałem, jak powtarzano twoje słowa, w dodatku z róŜnymi upiększeniami. Ciotka Mary mówi, Ŝe Emmaline wypłakuje oczy ze zmartwienia. Wyrwała mnie dziś rano z łóŜka o nieprzyzwoicie wczesnej porze, Ŝeby się poskarŜyć... A dobrze wiesz, jaka ona jest! Z twoją opinią liczy się całe towarzystwo, odkąd Beau Brummel zwiał na kontynent przed wierzycielami. Och, gdybyś tylko nie był taki elegancki z tym twoim fularem, nie mówiąc juŜ o idealnym greckim profilu, jak z antycznej monety, na którego widok damy omdlewają z zachwytu... Hrabia tak energicznie pokręcił głową, Ŝe ciemne włosy opadły mu z twarzy i Timothy po raz pierwszy wyraźnie ujrzał zygzakowatą bliznę, szpecącą lewy policzek Whitby'ego. Zaczynała się od skroni i biegła w kierunku ucha, sięgając aŜ po wysoki kołnierzyk koszuli, "wcześniej przysłaniała ją trochę za długa fryzura, naśladowana przez licznych strojnisiów, ślepo imitujących niewymuszoną z pozoru elegancję hrabiego. – Czy mój profil naprawdę jest idealny? – Ton Whitby'ego był lodowaty. Timothy poczuł ucisk w gardle. – Och, ta blizna nie ma Ŝadnego znaczenia. Dodaje ci tylko romantycznego uroku. Na damach robi ogromne wraŜenie – zaprotestował, choć czuł, Ŝe jego głos brzmi niepewnie. Do licha, znowu zapomniał! Jak zawsze! – Ale to niczego nie zmienia – ciągnął, próbując wrócić do tematu. – Całe towarzystwo wpatrzone jest w ciebie jak w obrazek, a tymczasem ty naduŜywasz swego autorytetu. – Nawet gdybym miał jakiś autorytet wśród nich, nie dbam o niego wcale i nie ma to nic do rzeczy. — Whitby znów pochylił się nad portwajnem. Timothy poczuł ulgę. – Nie dla tych, którym potrafisz popsuć opinię. Zrobić coś takiego łatwo, naprawić duŜo trudniej. MoŜe dla odmiany zechciałbyś zachować się nieco uprzejmiej? – Zapewniam cię, Galton, Ŝe kiedy znów ujrzę pannę Mawper, będę uosobieniem uroku. – Spójrzcie na tę dziewczynę... uff, bo to chyba raczej nie dama – przerwał im nagle czyjś głos. Hrabia odwrócił się ku łukowatemu oknu. Kilku młodzieńców, którzy rozsiedli się tam w niedbałych pozach, spoglądało teraz na ulicę. Klub White'a przeznaczony był wyłącznie dla męŜczyzn, o czym wiedziały wszystkie godne szacunku damy. KaŜda omijała go więc z daleka. Dlaczego w takim razie młoda i bardzo ładna dziewczyna, zaciekle ścigana przez korpulentną, czerwoną ze złości niewiastę,
pędzi właśnie tutaj? Nawet Timothy przerwał swoje wywody i spojrzał w okno. śaden z nich nie słyszał, co się działo na ulicy, lecz wszyscy ujrzeli, Ŝe kobieta złapała w końcu dziewczynę za ramię i zaczęła jej wymyślać. Twarz dziewczyny wykrzywił grymas gniewu. Była zatem damą czy nie? Miała na sobie wytworny i kosztowny strój, lecz nie zachowywała się względem starszej kobiety – matki, ciotki, lub guwernantki? –jak przystało młodej pannie z dobrego domu. Wyrwała ramię z uścisku i wymierzyła korpulentnej damie cios. Niewiasta aŜ się zatoczyła. Jasnowłosa dziewczyna w przekrzywionym kapeluszu czekała z zaciśniętymi pięściami, póki jej prześladowczym nie oprzytomniała. – Stawiam dziesięć funtów na młodszą damę! – zawołał jeden z bywalców. – Przyjmuję, ale nie nazwałbym jej damą! – odparł drugi. Pozostali parsknęli śmiechem, robiąc przytyki do pochodzenia dziewczyny, a nawet do jej przypuszczalnej profesji. Hrabia się zachmurzył. Któiyś z gapiów zauwaŜył jego cierpką minę i śmiechy ucichły. Nadal jednak śledzono utarczkę. – No, spójrz – mruknął Timothy – mówiłem, Ŝe jesteś dla ludzi wyrocznią. Wystarczy, Ŝebyś zmarszczył czoło albo się uśmiechnął, a całe towarzystwo cię naśladuje... – Urwał i znów spojrzał w okno. Zrobił juŜ, co do niego naleŜało. Dał hrabiemu do zrozumienia, Ŝe zachował się niewłaściwie, i na tym zakończył sprawę. Tęga niewiasta, najwyraźniej wyprowadzona z równowagi, wymierzyła dziewczynie solidny policzek. Ta uchyliła się przed następnym. Kiedy uniosła głowę, twarz miała zaczerwienioną od uderzenia, a oczy pełne strachu. Timothy dostrzegł, Ŝe hrabia sztywnieje. Powrócił do przerwanej rozmowy. – Jak mówiłem, łatwo ludzi rozgniewać, a udobruchać duŜo trudniej. ZałoŜyłbym się na przykład o sto funtów, Ŝe nie zrobisz z tej dziewczyny damy, obojętne, kim ona jest! – Pewnie córką zamoŜnych mieszczan, której nie wpojono zasad dobrego zachowania. – Hrabia pokiwał głową. – A moŜe to uciekinierka z Bedlam, sądząc z jej barbarzyńskiego sposobu bycia? W kaŜdym razie z tej mąki chleba nie będzie. Zresztą nie wiemy nawet, jak się nazywa. – A gdybym się tego dowiedział? Przyjmiesz zakład? – PrzecieŜ nic nie poradzę na to, źe pochodzi z nizin. śadna guwernantka nie
dojdzie z nią ładu. Whitby zasępił się jeszcze bardziej. Timothy się rozzłościł. – A więc ot tak, dla kaprysu psujesz opinię debiutantce. Z drugiej strony, nie chce ci się nawet palcem kiwnąć, Ŝeby oszlifować dziewczynę bez Ŝadnej ogłady? Za trudne zadanie, co? Whitby spojrzał na niego ze złością. Galston stracił nieco pewności siebie. Próbował jednak nadrabiać miną. – A jeśli się dowiem, kim ona jest i czy liczy się w towarzystwie? Podejmiesz się tego. – Wystarczy, jeśli poznasz jej nazwisko i adres. Jesteś zadowolony? – spytał Whitby. Rozbawiony Timothy zerknął w okno. Zdołał jeszcze zobaczyć, Ŝe starszej damie udało się w końcu poskromić wojowniczą dziewczynę i pociągnąć ją za sobą. Obydwie znikały juŜ wśród tłumu. Jeden z męŜczyzn stęknął Ŝałośnie, gdy jego towarzysz zaŜądał: – Płać! – Och, w porządku. – Timothy o mało nie roześmiał się Whitby'emu prosto w twarz. – Poznasz jej nazwisko, juŜ ja o to zadbam! I pospiesznie wyszedł z klubu w ślad za kobietami. Clarissa Fallon znów tkwiła skulona w schowku na miotły. Łaciaty kot otarł się jej o nogi i zamruczał. – Sza, koteczku – wyszeptała, drapiąc go za uchem, tak jak lubił. Kot przytulił się i wlepił w nią wielkie, bursztynowe ślepia. Clarissa potarła siniak na ramieniu, w miejscu, gdzie chwyciła ją guwernantka. Starała się siedzieć cicho jak mysz pod miotłą. Słyszała za drzwiami cięŜkie kroki pani Bathcort. – Clarisso! GdzieŜ się ta nieznośna dziewczyna podziała?! Guwernantka przeszła koło schowka. Po chwili Clarissa usłyszała skrzypnięcie zardzewiałych zawiasów przy drzwiach od spiŜarni. Wiedziała, Ŝe wychowawczyni znajdzie tam tylko baryłki z mąką i cukrem, i koszyki z warzywami. Najpierw chciała się ukryć właśnie tam, bo spiŜarnia była obszerniejsza niŜ schowek, ale bała się, Ŝe zdradzi ją skrzypienie drzwiczek. Teraz cieszyła się, Ŝe wybrała schowek. Wstrzymała oddech. Chowała się tu juŜ wcześniej. Po raz pierwszy dwa dni temu, kiedy guwernantka zbeształa ją niemiłosiernie. Wtedy pani Bathcort nie
potrafiła jej znaleźć. MoŜe uznała, Ŝe schowek jest za mały, Ŝeby się w nim ukryć? Trzymano tam miotły i szczotki, ale słuŜące wyjęły je, chcąc posprzątać na piętrze. Dlatego w środku było dosyć miejsca dla drobnej, zwinnej dziewczyny. Schowek był bardzo ciasny, ale dzięki temu Clarissa miała złudzenie, Ŝe jest bezpieczna. Kiedy brat przywiózł ją tu, cały dom wydał się bezpiecznyjak forteca. Teraz to wraŜenie prysło. Wzdrygnęła się na wspomnienie kłótni na ulicy. Nie wiedziała, co robić. Nie powinna wpadać w panikę. Ucieczka po niegościnnych ulicach Londynu nie była najlepszym pomysłem. Clarissa odetchnęła głęboko, chcąc się uspokoić. I to ją zgubiło. Schowek był pełen kurzu. Zakręciło ją w nosie i kichnęła donośnie. Przestraszony kot zaczął drapać w drzwi. –Och, do diabła! – zaklęła. Drzwiczki się otworzyły. –A, tu jesteś! – Kot wyskoczył ze środka i guwernantka krzyknęła głośno, zaskoczona. Jeszcze jedna kryjówka przepadła. Clarissa wygramoliła się z niej niechętnie. –Stań prosto i nie garb się! Ile razy mam ci powtarzać? Spuść oczy! Dama nie powinna patrzeć prosto przed siebie, ale musi dawać do zrozumienia, Ŝe naleŜy jej się szacunek! Clarissa próbowała usłuchać. Nigdy nie zdoła zapamiętać reguł, które guwernantka usiłuje jej wpoić. Tak naprawdę zresztą wcale nie chciała się do nich stosować! –Clarisso! – prychnęła gniewnie pani Bathcort, widząc, Ŝe podopieczna ociera grzbietem dłoni nos. – Gdzie twoja chustecz– ka?! Czy jesteś sześcioletnim brzdącem? Jak mam zrobić z ciebie damę, jeśli uciekasz mi na ulicy, nie mówiąc juŜ o tym, Ŝe śmiesz podnieść na mnie rękę? A teraz stoisz tu, jakby nigdy nic! Szkoda, Ŝe nie masz sześciu lat, bo wtedy dostałabyś ode mnie porządne lanie! MoŜe ono by cię wreszcie czegoś nauczyło! Clarissa aŜ zatrzęsła się ze złości i zuchwale uniosła podbródek. – Prali mnie przedtem mocniejsi od ciebie, ale juŜ z tym koniec! – krzyknęła, dobrze wiedząc, Ŝe wyraŜa się po grubiańsku. – Tylko spróbuj, a oczy ci wydrapię! Brat powiedział, Ŝe nikt mnie teraz nie śmie tknąć! – Twój brat moŜe sobie te głupie rady... – Pani Bathcort urwała nagle. Clarissa wcale nie poczuła się raźniej, gdy na twarzy wychowawczyni wykwitł nieszczery uśmiech. Brat stał ledwie parę kroków od nich i patrzył na guwernantkę w taki sposób, Ŝe dziewczynie niemal zrobiło się jej Ŝal. Kapitan Matthew Fallon podobnie spoglądał jedynie na niesumiennego marynarza, który uchybił swoim
obowiązkom. Wzrok był lodowaty, a głos jeszcze zimniejszy. – Tak się nie mówi do damy, pani Bathcort. A juŜ na pewno nie do mojej siostry! Guwernantka miała obraŜoną minę. Wyprostowała się dumnie, ale i tak sięgała chlebodawcy ledwie do ramienia. – Jeśli chce mnie pan zwolnić, kapitanie, proszę się nie fatygować. Odchodzę z własnej woli! Nikt nie nauczy tej diablicy z piekła rodem porządnego zachowania! Radzę ją posłać do jakiegoś konwiktu albo szkoły dla upośledzonych. MoŜe tam, przy ostrej dyscyplinie, o chlebie i wodzie, pańska siostra nabędzie lepszych manier. Ja sobie z nią nie poradzę! – Proszę spakować swoje rzeczy, pani Bathcort — wycedził Matthew przez zaciśnięte zęby – Nie potrzeba mi pani rad ani afrontów. Ku wielkiej uldze Clarissy brat nie powiedział nic więcej. Guwernantka cięŜkim krokiem wspięła się na piętro. Kiedy zatrzasnęła za sobą drzwi, Fallon spojrzał na siostrę. Kucharka ucierała coś w misce, a podkuchenna skrobała ziemniaki. Obie odwróciły się do nich plecami i udawały, Ŝe pilnują własnych spraw. Clarissa była im szczerze wdzięczna. Czy powinna powiedzieć bratu, kogo zobaczyła na ulicy? Wyjaśnić, co ją przestraszyło? Zawahała się. Rozczarowała go. Wolałaby juŜ, Ŝeby się gniewał. – Clarisso... – Wiem – przerwała mu – cholernie... to znaczy, bardzo mi przykro. Naprawdę. – Pani Bathcort postąpiła niestosownie, ale nie bez powodu. – Brat ujął ją za rękę i wyprowadził na korytarz, gdzie mogli pomówić w cztery oczy. – Powinnaś wreszcie zacząć zachowywać się jak dama – tłumaczył cierpliwie. –Wiem, Ŝe przeze mnie znalazłaś się w tym okropnym sierocińcu, a potem posłano cię na słuŜbę, ale... – Nie winię cię. Byłeś wtedy na morzu. Nie moŜesz się o to oskarŜać! – wpadła mu w słowo. – Gdyby nie ten podły prawnik, który wysłał mnie do przytułku po śmierci mamy, nie musiałabym tyrać jako niańka i słuŜąca! – To ja wybrałem tego prawnika. – Matthew się zasępił. – Jestem więc odpowiedzialny za to, Ŝe znęcali się nad tobą przełoŜona sierocińca, a potem brutal chlebodawca. Wiem, Ŝe przeŜyłaś straszne rzeczy, kiedy znalazłaś się na ich łasce. Clarissa przypomniała sobie twarz, którą ujrzała na ulicy, ale obecność brata
dodała jej otuchy Czy naprawę widziała osobę, której wciąŜ jeszcze się bała? MoŜe to tylko złudzenie? Nie miała pewności i nie powinna przysparzać bratu kolejnych zmartwień. – Najgorsze juŜ za tobą– dodał pospiesznie brat, widząc, Ŝe się wzdrygnęła. – Jesteś teraz bezpieczna i obiecuję ci, Ŝe zawsze tak będzie. Idź się przebrać. Masz na sukni pełno kurzu i kociej sierści. Clarissa spojrzała na kota, który siedział niedaleko i mył pyszczek. Nie nękały go złe wspomnienia. Nie miał innych obowiązków prócz łowienia myszy; nie musiał uczyć się etykiety. Chętnie by się z nim zamieniła. Z westchnieniem próbowała otrzepać muślinową suknię, ale kurz przylgnął do niej na dobre. Matthew miał rację, naleŜało włoŜyć inną. Weszła na górę, wodząc dłonią po rzeźbionej poręczy schodów. Przedtem musiała wstawać skoro świt i harować od rana do nocy. Za to nikt nie kazał jej przebierać się kilka razy na dzień. Nikt nie łajał, kiedy garbiła się przy stole. Znowu westchnęła. Matka, mimo Ŝe niezamoŜna, wychowała ją jak prawdziwą damę. Clarissa całe lata Ŝyła jednak wśród ludzi niskiego stanu iw końcu zaczęła się zachowywać tak jak oni. Trudno jej było to zmienić. Koło sypialni jedna ze słuŜących ścierała kurz z poręczy. –Ruby, pomoŜesz mi się przebrać? –A jakŜe, panienko – odparła skwapliwie dziewczyna. Była niewiele od niej starsza. Schowała ścierkę do kieszeni fartucha i pospieszyła za nią do pokoju. Matthew chciał wprawdzie wynająć dla Clarissy pokojówkę, ona sama jednak czuła, Ŝe na to za wcześnie. WciąŜ jeszcze wydawało się jej, Ŝe to do jej obowiązków naleŜy czyszczenie na klęczkach kominka i szorowanie posadzek. Nie mogła przywyknąć do myśli, Ŝe kiedyś, dawno temu, była damą i teraz musi się nią stać ponownie. Ruby rozpięła jej z tyłu zabrudzoną suknię. Clarissa opłukała twarz i ręce w umywalce, a potem obydwie przejrzały szafę. Wybrała strój, takŜe z muślinu, ale w niebieskie roślinne wzory. SłuŜąca pomogła jej się ubrać. –Czy mam panience wyszczotkować włosy i ułoŜyć je na nowo? – spytała Ruby. – Z tyłu fryzura całkiem się rozluźniła. –Tak, oczywiście. – Clarissa znów poczuła się nieswojo, ale usiadła, pozwalając, Ŝeby Ruby upięła jej gęste, jasne włosy o rudawym odcieniu. Przez
kilka ostatnich lat upychała je tylko niedbale pod czepkiem, Ŝeby jak najprędzej wziąć się do roboty. Teraz zaś dbano o nią jak o księŜniczkę. Wiedziała, Ŝe powinna dziękować za to losowi, ale wciąŜ czuła się dziwnie. –O, teraz panienka wygląda bardzo ładnie – uznała Ruby. Clarissa spojrzała w lustro. Owszem, prezentowała się schludnie i elegancko. Biała suknia w błękitne wzory wdzięcznie opinała jej drobną postać i niewielkie piersi. Perłowe kolczyki, które tydzień temu dostała od brata na dziewiętnaste urodziny, świetnie do niej pasowały. Jasne włosy ujęte były w węzeł na czubku głowy. Bez wątpienia wyglądała jak dama. Dlaczego wcale się nią nie czuła? Spojrzała na Ruby. Miła, pulchniutka słuŜąca o rumianych policzkach i brązowych włosach nakrytych czepkiem miała czysty fartuch i spódnicę. Skóra na jej dłoniach była nieco zgrubiała od cięŜkiej pracy. Clarissa popatrzyła na własne ręce. Odciski zaczęły znikać po kilku tygodniach bezczynności w domu brata, podobnie jak siniaki po razach, których nie szczędził jej pryncypał. Nie znalazła śladu po całych latach poniewierki, a jednak nadal o nich pamiętała. Nie naleŜała do tego miejsca, a przeszłość powracała do niej w złych snach. Czy naprawdę widziała na ulicy swoją dawną prześladowczynię? A moŜe poniosła ją wyobraźnia? Im dłuŜej o tym rozmyślała, tym mniej miała pewności. –Dobrze ci tutaj? – spytała odruchowo. Ruby wyglądała na zaskoczoną pytaniem. –O tak! Lady Gemma i brat panienki bardzo dobrze mnie traktują, choć są wymagający. To najlepsze miejsce, wjakim dotąd pracowałam. A miałam ledwie czternaście lat, gdy poszłam z domu na słuŜbę. –Cieszę się – odparła Clarissa. –1 dziękuję za pomoc. SłuŜąca dygnęła. Do pokoju weszła Gemma, bratowa Clarissy. –Ach, jak ładnie wyglądasz! – powiedziała z uśmiechem. Ruby wyślizgnęła się dyskretnie za drzwi. – Wiem juŜ o... pechowym incydencie z panią Bathcort. Znajdziemy dla ciebie bardziej wyrozumiałą guwernantkę. Przykro mi, Ŝe ci dokuczała. Miała takie świetne referencje! – Ja teŜ nie byłam bez winy – przyznała Clarissa ze smutkiem. – Uciekłam jej na ulicy i biegłam aŜ do tego klubu dla męŜ– czyzn. Pani Bathcort mówiła, Ŝe damom nie wolno tam wchodzić. Czy to
prawda? Ku wielkiej uldze Clarissy Gemma nie okazała zgorszenia ani gniewu, tylko się roześmiała. –Istotnie. –Dlaczego? –Nie wiem, po prostu tak jest i juŜ. Ale nie powinnaś była uciekać guwernantce. Mogłaś zabłądzić w Londynie, a na samotną damę czyhają tu róŜne niebezpieczeństwa. Clarissa niechętnie przyjęła wymówkę. –Naprawdę chciałam zapamiętać te wszystkie reguły! Ale przecieŜ robiłyśmy zakupy ledwie kilka domów dalej... Och, Gemmo, czyja się nauczę być damą?! Bratowa podeszła bliŜej i ją objęła. –Jesteś damą, Clarisso, a twoja matka teŜ nią była. Urodziłaś się damą. Z czasem przypomnisz sobie, jak powinnaś się zachowywać. Wiem, Ŝe to trudne. Clarissa pomyślała, Ŝe Gemma wie o tym lepiej niŜ większość ludzi. W końcu i ona, choć krótko, mieszkała w tym samym sierocińcu, a potem spotkała jej brata, kiedy wrócił z wojny i zaczął szukać zagubionej siostry. Jak to dobrze, Ŝe oŜenił się właśnie z Gemmą! Nie moŜna sobie było wymarzyć lepszej bratowej. –Nie wiem. – Clarissa przygryzła wargę. – Czuję się tu zupełnie obco. Wiem, Ŝe powinnam się cieszyć. Kiedy w sierocińcu powiedziano mi, Ŝe Matthew zginął na morzu, myślałam, Ŝe przyjdzie mi zostać słuŜącą do końca Ŝycia. Ale on wrócił i teraz mogę mieszkać razem z wami w pięknym domu i nie martwić się 0 nic, prócz mego zachowania. A jednak... wciąŜ coś mnie gnębi. Dlaczego? Gemma objęła ją ponownie. –Nic dziwnego. PrzecieŜ twoje Ŝycie nagle się zmieniło. 1 nawet jeśli jest to zmiana wyłącznie na dobre, potrzebujesz czasu, Ŝeby się przyzwyczaić. Nie zamartwiaj się. Wkrótce poczujesz się lepiej. Clarissa nie była tego taka pewna, ale nie chciała się sprzeczać. Ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę, było przysparzanie trosk bratu i Gemmie. Nawet jeśli nękają ją niepokoje i wątpliwości. JuŜ chciała wyjawić, co ją przestraszyło na ulicy, ale Gemma jej przerwała. – Okryj się szalem. MoŜe poszłybyśmy razem na mały spacer przed obiadem? Nie musisz ciągle siedzieć w pokoju przy hafcie. Clarissa wstała. – Wczoraj pani Bathcort kazała mi przećwiczyć rozbiór dwunastu zdań, bo
wciąŜ wyraŜam się niegramatycznie. – Po chwili dodała: –1 uŜywam słów, o których ona mówi, Ŝe są niestosowne. Mimo wszystko poszły na spacer. Oglądały witryny, a potem wstąpiły do wypoŜyczalni. Clarissa nie zapomniała na szczęście umiejętności czytania i pisania, chociaŜ będąc słuŜącą, rzadko mogła się oddawać lekturze. Ze stosu nowych ksiąŜek wybrała dla siebie trzytomową powieść. Wróciły akurat na obiad. Gemma poszła się przebrać, a Clarissa poprzestała na umyciu rąk. W końcu ile razy moŜna zmieniać suknię? Punktualnie zeszła na dół. Gemma musiała wcześniej rozmawiać z męŜem, bo Matthew ani słowem nie wspomniał o guwernantce. Przez chwilę gawędzili ze sobą przyjaźnie. Zamilkli jednak, gdy lokaj ze słuŜącą zmienili obrus, a na stole pojawił się deser. Clarissa zanurzyła łyŜeczkę w migdałowym puddingu – słodycze wciąŜ jeszcze były dla niej wielką gratką – zastanawiając się, czy Gemma czuje się niepewnie w nowej dla siebie roli pani domu. Matthew mówił, Ŝe kiedyś nie znała własnego pochodzenia. Wychowywała się w tym samym sierocińcu co Clarissa, a mimo to wyglądała jak najprawdziwsza dama... Jeśli bratowa zdołała sobie poradzić z przeszłością, Clarissa teŜ to potrafi. Znów zakręciło ją w nosie. OdłoŜyła łyŜeczkę i sięgnęła do kieszeni po chustkę. Nauczyła się juŜ, kiedy jej uŜywać. Była z siebie dumna – zapamiętała nauki guwernantki. Nagle zawadziła łokciem o stół i strąciła z niego łyŜeczkę. Zerwała się pospiesznie, Ŝeby ją podnieść i wtedy zderzyła się z lokajem, który chciał zrobić to samo. Z wypiekami na twarzy Clarissa usiadła za stołem, patrząc ponuro w talerz. Sługa przyniósł jej czystą łyŜeczkę. Bała się spojrzeć na brata. Matthewnie rozgniewa się na nią, ale będzie sobie wyrzucał, Ŝe z jego winy znalazła się wśród gminu. – Nie martw się, Clarisso – szepnęła łagodnie Gemma. –Jedz obiad, moja droga. Clarissa usłuchała, połykając. Pudding z migdałami wydał się jej nagle mniej słodki. – MoŜe – powiedziała, nie patrząc na nich – powinnam poczekać z debiutem do następnego sezonu? Uczę się tak wolno... Nie chcę skompromitować siebie ani was. – Nie skompromitujesz nas – odparł z głębokim przekonaniem Matthew. Gemmie nie spodobała się jej prośba.
– Sezon dopiero się zaczął. Masz jeszcze mnóstwo czasu. Łatwiej sobie poradzisz, jeśli juŜ teraz wejdziesz w towarzystwo. W przeciwnym razie musiałabyś czekać cały rok, do następnej wiosny. Brak ci raczej wiary w siebie niŜ doświadczenia. Clarissa wróciła do puddingu. Chciałaby być tego taka pewna jak Gemma! Następnego ranka Clarissa siedziała w salonie, pilnie studiując Poradnik damy z wyŜszych, sfer. Wolałaby wprawdzie czytać nową powieść, ale wiedziała, Ŝe Gemma i Matthew pokładali w niej wielkie nadzieje. Gorliwie się starała więc zapamiętać hierarchię tytułów szlacheckich. śona hrabiego to hrabina, a Ŝona markiza – Clarissa ukradkiem zerknęła do ksiąŜki – Ŝona markiza jest markizą. WyŜej utytułowani od markizów są ksiąŜęta, ponad nimi zaś stoją jedynie królowie... Do salonu zajrzała Gemma. – Twój brat i ja znaleźliśmy ci inną guwernantkę. Chciałabym teŜ przedstawić ci... Clarissa zdrętwiała. Obojętne, czy nowa wychowawczyni będzie tęga czy chuda, niska czy wysoka. Bez wątpienia najej widok zrobi tę samą kwaśną minę, co poprzednia. Ale gdy Gemma wprowadziła gościa do salonu, Clarissa oniemiała. Spodziewała się ujrzeć niewiastę w średnim wieku! Tymczasem był to... młodzieniec! W dodatku niezwykle przystojny. 2 L–larissa usiłowała uśmiechnąć się uprzejmie. Niech to diabli, zaklęła w duchu, aleŜ piękny chłopak! Miał lśniące czarne włosy, w których odbijał się blask słońca, głęboko osadzone ciemne oczy i cienki wąsik. Co prawda wydawał się trochę za szczupły i nieco wąski w ramionach, ale był równieŜ smukły w pasie i prosty jak świeca. Średniego wzrostu, nie górował nad nią, jak wielu innych męŜczyzn. Czarny frak, nieskazitelnie zawiązany fular, obcisłe spodnie opinające smukłe biodra, idealnie czyste pończochy i buty sprawiały, Ŝe wyglądał jak prawdziwy dŜentelmen. –Monsieur Meidenne... – przedstawiła ich sobie Gemma. – A to moja droga bratowa, panna Fallon. Meidenne złoŜył jej zgrabny ukłon. Ten, którym odpowiedziała Gemma, ani w połowie nie był tak udany. –Monsieur Meidenne zgodził się uprzejmie uczyć cię tańca – wyjaśniła Gemma.
Clarissa poczuła się rozczarowana. A więc to nie dŜentelmen, tylko nauczyciel? Gemma obiecała jej, Ŝe znajdzie kogoś takiego. Sezon juŜ się zaczął i niełatwo było o dobrego nauczyciela tańca, bo młode panienki gorliwie przygotowywały się do waŜnych balów i przyjęć. Gemma uzyskała juŜ dla Clarissy zaproszenie do Almacka, ale dziewczyna na razie bała się nawet o tym myśleć. – Miło mi panią poznać, mademoiselle Fallon – odezwał się młodzieniec. Miał lekki cudzoziemski akcent, chociaŜ trudno było się zorientować jaki. – Mnie równieŜ – odparła. –Jest pan moŜe Francuzem? – O nie, Belgiem! – zaprzeczył z cieniem zgorszenia. – MoŜemy zacząć juŜ dzisiaj od czegoś phostego, na przykład od allemande. Och, do licha! Od allemande? – Clarissa będzie się pilnie uczyć – wtrąciła Gemma – a ja mogę wam akompaniować na pianoforte. – Zadzwoniła na słuŜbę i pod jej nadzorem lokaj zwinął dywan, Ŝeby odsłonić gładką posadzkę. Clarissa poczuła nagle, Ŝe ma nogi cięŜkie jak z ołowiu. OdłoŜyła ksiąŜkę i podeszła do nauczyciela. Szkoda, Ŝe jako dziecko nie miała sposobności nabrać ogłady –jej matka rzadko wydawała przyjęcia. Stanęła prosto i próbowała stosować się do pouczeń pana Meidenne'a. JuŜ samo to, Ŝe przebywała w pobliŜu atrakcyjnego młodzieńca, onieśmielało ją i denerwowało, a co dopiero myśl, Ŝe będzie musiała z nim tańczyć! – Najpiehw khok do przodu. Nie, nie, mademoiselle, zaczyna pani phawą nogą, nie lewą... Clarissa poczerwieniała i spróbowała raz jeszcze. Była taka niezręczna! Zupełnie jak wół, zaprzęŜony do wiejskiego wozu! – Mademoiselle, phoszę uwaŜać... – Przepraszam. – Clarissa oprzytomniała i zrobiła kolejny krok. Znowu nie tą nogą, co trzeba. Godzina nauki wlokła się w nieskończoność. Wreszcie mon– sieur Meidenne, z nieco wymuszonym uśmiechem, skłonił się przed nią. – Przyjdę w piątek na kolejną lekcję. Do tej pohy phoszę ćwiczyć khoki według moich pouczeń. – Ach, oczywiście. – Clarissa była zbyt zakłopotana, Ŝeby wyjaśnić, Ŝe wszystko jej się pomyliło. Gdy lokaj wskazał nauczycielowi drogę do wyjścia, podbiegła do Gemmy z rozpaczliwym okrzykiem:
– Och, Gemmo, nie dam sobie rady! Lepiej wyślij mnie gdzieś na wieś na całą resztę sezonu! Bratowa poklepała ją po ramieniu. – Moja droga, na początku kaŜdy niezgrabnie stawia kroki. Niepotrzebnie się martwisz. Wystarczy trochę ćwiczeń i wkrótce będziesz sunąć po parkiecie tak gładko jak wszystkie inne młode damy. – Jeśli będzie wystarczająco śliski! –jęknęła Clarissa, przypominając sobie, jak podczas wiejskich zabaw chłopcy wspinali się po natłuszczonym słupie, Ŝeby zyskać nagrodę. Gemma się roześmiała. – Chodź, napijemy się herbaty, a potem pójdziemy na zakupy. Clarissa, mając w pamięci swój poprzedni spacer, zaniepokoiła się. – Nie! – rzuciła bez zastanowienia. A widząc zaskoczenie Gemmy, dodała: – Nie chcę, Ŝebyście wydawali na mnie jeszcze więcej pieniędzy. Gemma łagodnie dotknęła jej ramienia. – Moja droga, na szczęście nie musisz się tym martwić. Powinnaś być naleŜycie ubrana podczas swego debiutu w towarzystwie. Clarissa zdenerwowała się jeszcze bardziej, ale starała się tego nie okazać. Sama nie wiedziała, co gorsze: strach, Ŝe znów zobaczy w tłumie tamtą twarz, czy perspektywa salonów pełnych elity. Dominie siedział przy biurku, uwaŜnie przeglądając sprawozdania z inwestycji, kiedy spostrzegł w drzwiach lokaja. Od jak dawna sługa tam stał? Powiedział coś, czy milczał cały czas? Dominie nie wiedział, czy słuŜba nawykła juŜ do jego dziwactw. – O co chodzi? – List do jaśnie pana. – Lokaj połoŜył kopertę na wypolerowanym blacie biurka. Dominie kiwnął gtową i bez entuzjazmu rozpieczętował przesyłkę. Zmarszczył brwi, czytając: Porywcza młoda dama to Clarissa Fallon. ChociaŜ rodzina nie ma tytułu, nie moŜna jednak uwaŜać tej panny za osobę niskiego pochodzenia. Mieszka razem z bratem, kapitanem Fallonem, do niedawna oficerem floty królewskiej, i bratową, Gemmą Fallon. Adres załączam poniŜej. Nie zadebiutowała jeszcze w towarzystwie, ale ma to wkrótce nastąpić. Timothy Galston Dominie w pierwszej chwili zmiął list w kulę i rzucił w stronę kominka. Nie
trafił. Zmiętoszony papier upadł obok. Po chwili męŜczyzna wstał, sięgnął po niego, rozprostował i ponownie spojrzał na adres. Dał słowo i tym samym postąpił jak skończony głupiec. Nie dbał o ten bzdurny zakład, ale pamiętał, ujrzaną przelotnie, twarz dziewczyny. Była przeraŜona. Tak samo wyglądał jeden z jego Ŝołnierzy, kiedy tratował go francuski kawalerzysta. Uniósł rękę do czoła, odruchowo dotykając blizny. Ostatniej nocy znów śniło mu się, Ŝe siedzi na koniu i unosi szablę, dając Ŝołnierzom rozkaz ataku. Nagle pada strzał. Zaczyna się piekło. Ogłuszający huk wypełnia uszy... Odepchnął od siebie te obrazy. Nie przejmował się blizną, chociaŜ szpeciła jego twarz. Nękało go wspomnienie zmasakrowanych ciał. Ci Ŝołnierze zapłacili za zwycięstwo najwyŜszą cenę. Wszyscy byli pod jego komendą. Dobry dowódca, nawykły do utraty ludzi, nie dba o poległych, mówili koledzy. KsiąŜę Wellington był inny. Dominie poczuł ulgę na tę myśl. Chyba nie jest szaleńcem, chociaŜ wciąŜ jeszcze pamięta krew i ofiary, a w snach balansuje na samej granicy szaleństwa. Odetchnął głęboko. Opuścił wojsko, wcześniej niŜ się spodziewał – odziedziczył tytuł i majątek. Mijały lata, dzięki sprawnemu zarządcy zdołał doprowadzić posiadłości do porządku. Dobrze traktował słuŜbę. Jedyne czego pragnął, to nie brać juŜ więcej odpowiedzialności za czyjeś Ŝycie. Za nikogo. Dlatego trzymał się z dala od wszelkich matrymonialnych intryg, ku rozpaczy wielu londyńskich matron i ich córek. Odpowiadała mu opinia zatwardziałego starego kawalera. Tym bardziej Ŝe panie z towarzystwa wreszcie pogodziły się z jego decyzją i przestały go zapraszać na kaŜdy bal, tańce czy wieczorek. A teraz głupi smarkacz, Galston, oskarŜa go, Ŝe bez powodu ubliŜył młodej damie. A on był zbyt zaskoczony, Ŝeby wykręcić się od bezsensownego zakładu. W dodatku poruszył go wyraz twarzy nieznanej dziewczyny. No i stało się. Wziął czystą kartkę i zanurzył pióro w kałamarzu. Clarissa przetrwała jakoś wyprawę po zakupy. I chociaŜ częściej spoglądała na ludzi niŜ na rękawiczki czy balowe pantofelki, które bratowa uparła się dla niej zamówić, to nie dostrzegła juŜ twarzy ze swoich nocnych koszmarów. Wróciły z Gemmą jeszcze przed obiadem. Na tyle wcześnie, Ŝeby poznać nową
guwernantkę, choć teraz miało sieją nazywać damą do towarzystwa. Clarissa była juŜ za duŜa, Ŝeby nauczała ją guwernantka. Wysoka koścista niewiasta o haczykowatym nosie i wyblakłych orzechowych oczach spojrzała na nią uwaŜnie. — To panna Pomshack, Clarisso – wyjaśniła bratowa. — Dotrzymywała towarzystwa mojej przyjaciółce, Louisie, dzisiaj pani McGregor, zanim ta wyszła za mąŜ. Clarissa ukłoniła się najlepiej, jak umiała, z nadzieją, Ŝe nowa opiekunka nie uzna jej za osobę bez Ŝadnego wychowania. Panna Pomshack odwzajemniła się uprzejmym uśmiechem. –Na pewno się polubimy, panno Fallon. Postaram się dołoŜyć wszelkich starań, aby debiut panienki był udany. Mój ojciec, pastor, zwykł jednak mawiać, Ŝe najbardziej się liczy szlachetność duszy. Obawiam się, Ŝe towarzystwo lubi sądzić ludzi po pozorach. Clarissa, niepewna, czy to miała być pochwała, czy ostrzeŜenie, skinęła potulnie głową. Gemma poprosiła pannę Pomshack do siebie, a Clarissa przypomniała sobie, Ŝe powinna przebrać się do obiadu. Pospieszyła do pokoju i właśnie mocowała się z haftkami na plecach, gdy do sypialni weszła Ruby. –NiechŜe panienka pozwoli, ja to zrobię. Trzeba było na mnie zaczekać. Clarissa wciąŜ nie mogła się przyzwyczaić do tego, Ŝe słuŜba pomaga jej przy najprostszych czynnościach. Nie mogła jednak powiedzieć o tym Ruby. Wybąkała coś niewyraźnie w odpowiedzi i pozwoliła słuŜącej ubrać się w nową suknię. –Podoba się panience nowa guwernantka? – spytała Ruby, szczotkując jej włosy i podpinając je szpilkami. –Chyba tak. Zamieniłam z nią ledwie parę słów, ale myślę, Ŝe nie moŜe być gorsza od poprzedniej. – Clarissa zdała sobie sprawę, Ŝe nie powinna o tym rozmawiać ze słuŜącą. Niech to licho! – Proszę, nie powtarzaj tego nikomu. –Oczywiście, panienko – zgodziła się Ruby, pokazując zęby w szerokim uśmiechu. Och, jak trudno przyzwyczaić się do tego, Ŝe jest damą i nie wolno jej plotkować ze słuŜbą. Zaklęła po cichu. Popełniła kolejną gafę! Przy obiedzie mówiła niewiele, dbając raczej o to, Ŝeby posługiwać się właściwymi sztućcami. Przysłuchiwała się, jak Gemma uprzejmie gawędzi z panną Pomshack. Gemma odnosiła się miło do kaŜdego. Clarissa nie była pewna, czy sama kiedykolwiek zdoła zachowywać się w tak niewymuszony sposób. Czy to
moŜliwe? W kaŜdym razie nie strąciła Ŝadnego z nakryć, chociaŜ ściśnięty Ŝołądek nie pozwolił jej zjeść zbyt wiele. Po obiedzie panie przeszły do salonu, zostawiając jej brata przy winie. Panna Pomshack uraczyła je streszczeniem kazania, jakiego wysłuchała zeszłej niedzieli. –Okazało się bardzo dobre, chociaŜ mój ojciec potrafiłby zapewne klarowniej wyłoŜyć ideę chrześcijańskiego miłosierdzia... Clarissa nie słyszała dalszego ciągu. Błądziła myślami gdzie indziej. Kiedy Matthew zajrzał do nich, Ŝyczyła mu dobrej nocy i szybko udała się do sypialni. Ruby po raz kolejny pomogła jej się rozebrać. Clarissa podziękowała i widząc, Ŝe słuŜąca ziewnęła, chciała ją odprawić. –Jesteś zmęczona – powiedziała, gdy Ruby zaczęła protestować. –Nie wyszczotkowałam jeszcze panience włosów. –Mogę to sama zrobić. Ruby wyszła z pokoju. Clarissa wzięła szczotkę w srebrnej oprawie. Spojrzała w lustro nad toaletką i zaczęła rozczesywać włosy. Tylko przypadek sprawia, Ŝe jedna dziewczyna rodzi się słuŜącą, a inna panią. Czy Clarissa ma prawo być damą? Dziewczyna w lustrze spojrzała na nią niepewnie. Zgasiła świecę i wsunęła się pod kołdrę. Sny miała niespokojne, przeraŜające. W końcu przebudziła się, dysząc cięŜko, w pogniecionej pościeli. Pamiętała, Ŝe uciekała we śnie, ale nogi jakby ugrzęzły jej w błocie. Ohydna twarz zbliŜała się do niej coraz bardziej. Jakaś postać, większa niŜ zwykły człowiek, sięgała po nią... Clarissa zaczerpnęła gwałtownie tchu i rozejrzała się po ciemnym pokoju. W sypialni nie było nikogo. To tylko zły sen. Otarła łzy rękawem koszuli. Długo trwało, nim zdołała zasnąć ponownie. Dosyć późno zeszła do jadalni. Matthew juŜ zjadł śniadanie i wyszedł. Gemma siedziała jeszcze przy stole, ale juŜ skończyła posiłek. Panna Pomshack, naprzeciw niej, była zajęta grubym plastrem szynki. Obok Gemmy piętrzył się stos korespondencji. Bratowa trzymała w ręce jakiś list. – Dzień dobry, Clarisso. Dobrze ci się spało? – Tak – skłamała. AŜ poróŜowiała na widokjajek, łososia, kiełbasek i szynki. Po lekkiej kolacji zeszłego wieczoru czuła głód. – To znaczy... dość dobrze. – Coś nadzwyczajnego – ciągnęła Gemma – przysłano ci zaproszenie na bal!
– Co takiego?! – Clarissa omal nie upuściła talerza. – Kto... Czy to twoja przyjaciółka Louisa albo brat lord Gabriel? – Nie, i właśnie dlatego się dziwię. Przysłała je lady Halston. Prawie jej nie znam. Nie mam pojęcia, dlaczego zaprasza nas wszystkich, w tym i ciebie, na co kładzie nacisk. I to właśnie ona, a nie ktoś z licznych znajomych, którzy wiedzą, Ŝe Matthew ma siostrę dość późno debiutującą w sezonie. Clarissa poczuła dreszcz niepokoju. Odsunęła talerz, ale po chwili, wiedząc, Ŝe Gemmę zaniepokoi brak apetytu, nałoŜyła sobie grzankę. Popiła ją machinalnie herbatą, której nalał jej lokaj. Wydawała się całkiem pozbawiona smaku. – Czy... czy muszę przyjąć to zaproszenie? Gemma zwlekała z odpowiedzią. – To mógłby być dobry początek, moja droga, zanim wydamy debiutancki bal specjalnie dla ciebie. Rodzaj, Ŝe tak powiem, próby kostiumowej. Pani Halston pisze, Ŝe przyjęcie będzie niewielkie. Clarissie wydawało się, Ŝe tonie, a fale zalewają jej twarz. – Ale... ja jeszcze nie jestem... –wyjąkała. –Mówiłam ci, nie chcę Ŝadnego debiutanckiego balu, choć rozumiem, Ŝe... – Przyjęcie odbędzie się dopiero za dwa tygodnie – odparła łagodnym tonem Gemma, ignorując ostatnie słowa Clarissy. – Przez ten czas zdołasz nauczyć się tego, co niezbędne. Clarissa nie mogła dłuŜej oponować, Gemma czuła jednak, Ŝe dziewczyna lęka się konfrontacji ze śmietanką towarzyską. – Wszystko pójdzie dobrze, panno Fallon – uspokajała ją panna Pomshack. – Proszę wziąć trochę marmolady i masła, bo grzanka jest bardzo sucha! Clarissa posłusznie nabrała łyŜeczkę konfitury ze słoiczka i posmarowała grzankę, ale z trudem mogła ją przełknąć. Dwa tygodnie! Kiedy wróciły na górę, panna Pomshack poprosiła ją o przeczytanie na głos fragmentu z Miltona. Potem wspólnie o nim rozmawiały. Poprawiała teŜ jej wymowę. Najwyraźniej miała więcej cierpliwości niŜ pani Bathcort! Poezja nie zaciekawiła jednak Clarissy ani trochę, a zegar zdawał się zbyt prędko odmierzać czas. O jedenastej czekała ją lekcja tańca. Clarissa usłyszała w holu czyjeś kroki. Serce w niej zamarło. Gemma weszła do salonu z Ŝyczliwym uśmiechem, prowadząc pana Meidenne'a. Clarissa z wysiłkiem zdobyła się na uprzejmy wyraz twarzy.
Odsunięto dywan. Dziewczyna dygnęła uprzejmie. Aparycja nauczyciela nie robiła juŜ na niej wraŜenia. Czuła się jak ostatnia oferma, następując mu na stopę. Twarz Belga, kiedy się kłaniał, była czujna, a ciemne oczy spoglądały nieufnie. Podejrzewała, Ŝe miał równie mało ochoty na tę lekcję, co ona. Nie pamiętała zresztą niczego z poprzedniej. Najwyraźniej monsieur Meidenne był tego samego zdania, bo zaczął od najprostszych pouczeń. – A tehaz, mademoiselle, niech pani sobie wyobhazi, Ŝe muzycy zaczynają ghać! Lady Gemmo, phoszę zasiąść przy pia– nofohte. NajwaŜniejszy z gości musi stać na czele tańczących. Damy stają po phawej, panowie po lewej. Wyobhaźmy sobie, Ŝe jesteśmy piehwszą pahą! Phoszę łaskawie stanąć naprzeciw mnie. Clarissa usłuchała, mając nadzieję, Ŝe nie czerwieni się ze zdenerwowania. Nauczyciel połoŜył na stoliku podręcznik tańca, który stale nosił ze sobą. Spojrzał na Gemmę. – Milady, zacznijmy od czegoś phostego, na przykład od Kaphysu pani Bevehidge. – Kaprys? – Clarissa zmarszczyła nos. – A co to... – Powolny taniec na trzy czwahte; to będzie najłatwiejsze, czyŜ nie? „Nie" byłoby najwłaściwszą odpowiedzią, ale Clarissa zacisnęła usta. Wolała nic nie mówić. – Na początku – wyjaśniał monsieur Meidenne – piehwsza paha, to znaczy pani i ja, zamienia się miejscami. Gemma zaczęła grać, a Clarissa robiła, co jej mówiono, starając się nie nadepnąć nauczycielowi na palce. – Tehaz... ach, trzeba nam dhugiej damy. MoŜe pani byłaby tak uprzejma? Panna Pomshack skwapliwie wstała. – Oczywiście. Teraz, co prawda, juŜ nie tańczę, ale gdy byłam młodsza, mówiono mi, Ŝe robię to pierwszorzędnie. Stanęła obok Clarissy. Dziewczyna mogła chwilę odpocząć, patrząc, jak nauczyciel i guwernantka tańczą, zwróceni ku sobie plecami. Obydwoje robili to z większą gracją niŜ ona. – Nie, nie, phoszę nie stać– skarcił ją monsieur Meidenne, oglądając się przez ramię. – Powinna pani tańczyć te same kroki z dhugim panem! Rzecz jasna, nikogo takiego nie było, ale Clarissa ruszyła w tan z niewidzialnym partnerem.
– A tehaz uwaga! – Nauczyciel obrócił się dokoła, a następnie obrócił guwernantkę, trzymając ją za rękę. – Phoszę zhobić takjakja! Gdy Clarissa zwróciła się w stronę panny Pomshack, nauczyciel wybuchnął: – Nie, nie! Phoszę się obhócić wokoło, a potem zrobić to samo hazem z dhugim panem, biohąc go za phawą hękę! – Przepraszam– szepnęła Clarissa. Na twarzy czuła palące rumieńce. – Nie szkodzi, sphóbujemy znowu. Gemma przestała grać i spojrzała na nich z niepokojem, ale po chwili znów uderzyła w klawisze. Tym razem Clarissie udało się powtórzyć figurę taneczną. – Bon, dobrze – uznał nauczyciel. – A tehaz pani i ja, made– moiselle, zrobimy obrót, trzymając się za lewe hece, przejdziemy obok siebie i zamienimy się miejscami. – Co takiego? – Zamienimy się miejscami z dhugą pahą. Clarissa chciała wykonać polecenie, lecz nauczyciel znów ją zatrzymał. – Nie, nie, inaczej! KaŜdy to wie! KaŜdy oprócz Clarissy! Niemal zatęskniła za czyszczeniem kominka i szorowaniem podłóg. To było łatwiejsze! – A tehaz piehwszy i dhugi pan tańczą obhóceni do siebie plecami, kaŜdy ze swoją panią. Monsieur Meidenne zaprezentował kroki. Clarissa wzięła głęboki oddech, usiłując wszystko zapamiętać. – Tehaz piehwsza i dhuga paha biohą się za hece i hobią sześć khoków do przodu i sześć do tyłu. Clarissa zrobiła o jeden krok za mało, i, usiłując to naprawić, zderzyła się z panną Pomshack. – Piehwsza paha fohmuje ósemkę z dhugą pahą. Piehwszy pan okhąŜa dhugiego, a potem dhugą panią. W tym samym czasie piehwsza pani okhąŜa dhugą, a potem dhugiego pana... Clarissa po raz kolejny wpadła na guwernantkę. „Drugiego pana" nie spotkał taki sam los tylko dlatego, Ŝe wcale nie istniał. Muzyka rozbrzmiewała dalej, ale Clarissa zatrzymała się w połowie figury. Zagryzała wargi, usiłując nie wybuchnąć płaczem. Gemma oderwała dłonie od klawiatury. – MoŜe przerwiemy na chwilę, Ŝeby odpocząć? Nauczyciel spojrzał na nią z rozpaczą, ale się nie sprzeciwił.
– Oczywiście, łaskawa pani. Clarissa odwróciła się do wszystkich tyłem i stanęła przy oknie. Udawała, Ŝe przez nie wygląda, ale chciała tylko ukryć łzy. Słyszała, jak panna Pomshack uprzejmie gawędzi z Belgiem. Nagle drzwi się otworzyły. Odwróciła się i zobaczyła Matthew. Gemma wstała od pianoforte. Matthew powiedział coś do Ŝony – Clarissa rada była, Ŝe tego nie słyszy – a potem zatrzymał się przed nią. –Ładny dziś mamy dzień. Dziewczyna spojrzała w okno, lecz ledwie zauwaŜyła usiane chmurkami błękitne niebo. –Nauczysz się tego, Clarisso. Kiedyś, gdy miałaś cztery czy pięć lat, tańczyłem z tobą wokół całego saloniku. Byłaś tak lekka jak puszek! –Szkoda, Ŝe nie pamiętam – odparła ze smutkiem. Od razu poŜałowała tych słów. Matthew najwyraźniej był zawiedziony. –Wystarczy tylko chcieć, moja droga. Jeśli zapomniałaś, jak się tańczy, to nauczysz się tego od samego początku. Trzeba ci tylko praktyki. Chodź, tym razem zatańczysz ze mną. Niechętnie ustawiła się z nim w parze. Gemma znowu zaczęła grać. Nauczyciel z panną Pomshack tworzyli pierwszą parę. Teraz, kiedy było ich czworo, wszystko poszło łatwiej. Brat prowadził ją lekko, począwszy od miejsca, w którym się pomyliła. Tym razem nie wpadła na nikogo. –No proszę, robisz postępy – pochwalił ją. UwaŜała, Ŝe przesadził, ale się uśmiechnęła. Jej uśmiech zbladł juŜ po chwili. –Za dwa tygodnie będziesz tańczyć tak swobodnie jak kaŜda inna debiutantka na swoim pierwszym balu. Och, do diabła, a więc do tego zmierzał! –Chyba nie – mruknęła. Brat ścisnął jej rękę. –Clarisso, wcześniej czy później musisz zająć naleŜne ci miejsce w towarzystwie. Wolałabym „później", pomyślała, ale Matthew ciągnął dalej: –Chcę, Ŝebyś powróciła do dawnego Ŝycia. Tak okrutnie je przerwano. Wiem, Ŝe denerwujesz się przed swoim pierwszym przyjęciem. Mówiono mi, Ŝe wiele dam bardzo to przeŜywa. Ale ty znakomicie dasz sobie radę. Podczas wojny Matthew stawał twarzą w twarz z wrogiem.
Skoro mógł to znieść, Clarissa wykaŜe się taką samą odwagą. Nie stchórzy przed byle wieczorkiem towarzyskim. JakŜe miała mu wytłumaczyć, Ŝe serce jej wali gorączkowo, a Ŝołądek jest tak ściśnięty, Ŝe przypomina cięŜką kulę? PrzeraŜała ją myśl o sali, pełnej obcych osób, gdzie będzie musiała uwaŜać na kaŜdy krok i słowo? Wiedziała, Ŝe wszyscy staną się tam świadkami jej blamaŜu. Ale, ze względu na brata, powinna być dzielna. Uśmiechnęła się zdrętwiałymi wargami. –Mam nadzieję, Ŝe się nie mylisz. 3 Aby cieszyć się dobrą opinią w towarzystwie, wystarczy udawać, Ŝe się nim gardzi. Margery, hrabina Sealey ICiedyl ekcja dobiegła końca, Clarissa wraz z domownikami udała się do jadalni. Panna Pomshack zamykała orszak. Dziewczyna była głodna, a lekki jak chmurka suflet – specjalność kucharki – okazał się wyśmienity. Ledwie zdołała przełknąć kilka kęsów, gdy Gemma zaczęła rozmowę o nowych sukniach, jakie dla niej zamówiła. –Jedna jest seledynowa, co świetnie podkreśli kolor oczu Clarissy – mówiła, nieświadoma tego, Ŝe dziewczynie kurczy się Ŝołądek na samą myśl o debiucie. OdłoŜyła widelec. –To brzmi zachęcająco – odparł Matthew. – Pewien jestem, Clarisso, Ŝe wszystkich olśnisz. Uparli się mnie rozpieszczać, pomyślała. Powinnam udawać, Ŝe cieszą mnie zakupy i planowane przyjęcia. Zaczerpnęła tchu, pozwoliła sobie nałoŜyć jagnięciny i czekała, by lokaj polał ją sosem miętowym. Potem odkroiła kawałeczek mięsa. Nawet jeśli nie czuła jego wspaniałego smaku, Matthew i Gemma o tym nie wiedzieli. Potem Matthew poszedł do klubu, a Gemma zaproponowała, Ŝeby Clarissa trochę odpoczęła, nim obydwie wyjdą. –Psyche, Ŝona lorda Gabriela, zaprosiła nas na popołudniową herbatkę — wyjaśniła. –Będzie tam tylko kilka pań – dodała, kiedy Clarissa spojrzała na nią z przeraŜeniem. – Nie masz się czego obawiać. –Całkiem miła perspektywa – przyznała Clarissa. W końcu nie mogła bez przerwy tkwić w domu, widując jedynie bliskich. Poszła do siebie, ale nie mogła spokojnie wylegiwać się w łóŜku. Obiecała sobie co prawda postępować zgodnie wolą Gemmy i Matthew, ale czuła, Ŝe coś ją dusi. Była tu zupełnie obca.
Odczekała, dopóki Gemma nie poszła do swojego pokoju. ZałoŜyła kapelusz i wyślizgnęła się tylnymi schodami. Przedtem jednak poprosiła Ruby, aby jej towarzyszyła. Dominie tłumaczył sobie, Ŝe podjechał pod dom Clarissy wyłącznie po to, Ŝeby wybadać, jak się sprawy mają. Zakład, który zgodził się przyjąć, był czystym szaleństwem. Zaczął nawet rozwaŜać, czy się z niego nie wycofać. To było doprawdy niestosowne. Zawsze mógł się tłumaczyć, Ŝe gryzie go sumienie. Podał woźnicy adres. Zajrzy tam tylko, a potem od razu pojedzie do klubu. O czwartej był umówiony na partyjkę wista. Los przekreślił jego plany. Kiedy dojechał na miejsce, ujrzał drobną dziewczęcą postać idącą ulicą. Z tyłu podąŜała za nią słuŜąca. Do licha, gdzie ona się wybiera?! Szczęściem – a moŜe nieszczęściem dla partii kart, na którą juŜ nie zdąŜy– drogę zagrodził jakiś powóz. Stangret musiał się zatrzymać. Siedząc w karecie, Dominie obserwował dziewczynę, która przystanęła na rogu. Powiedziała coś do słuŜącej. Ku swemu zdumieniu Whitby zobaczył, jak ta rozwiązuje fartuch i podaje go swojej pani, a sama bierze od niej modny kapelusz. A to zagadka! Dominie uśmiechnął się mimo woli. CzyŜby uciekała z domu? Ajeśli znajdzie się w niebezpieczeństwie? Czy nikt jej nie przestrzegł, co moŜe grozić kobiecie na londyńskiej ulicy? Zastukał w ściankę doroŜki. – Przejdę się – oznajmił zaskoczonemu woźnicy. – Zaczekaj tu na mnie. I podąŜył za znikającą postacią, która właśnie skręciła w boczną uliczkę. Clarissa początkowo zamierzała po prostu przejść się po parku. O tej porze było tam mało ludzi i nikt nie rzucał jej taksujących spojrzeń. Zamiar ten sam w sobie nie był naganny. Zabrała nawet słuŜącą, tak jak naleŜało! Wkrótce jednak ogarnęło ją przygnębienie. Ledwo powłóczyła nogami. Dręczył ją niepokój. Och, czy kiedykolwiek nauczy się, jak być damą? Nie chodziło tylko o fatalną lekcję tańca. Krępowało ją zbyt wiele nakazów i reguł. Straciła tyle lat, podczas których inne młode panny doskonaliły swoje maniery. Towarzystwo na pewno uznają za głupią gęś. Nigdy nie stanie się jego częścią. Poczuła, Ŝe łzy napływają jej do oczu, choć wcale nie chciała uŜalać się nad sobą. PrzecieŜ spotkało ją teŜ mnóstwo dobrego! Spostrzegła przed sobą dwie słuŜące. Gawędziły, dźwigając koszyki wypełnione zakupami. Nie czuły się nieswojo, wiedziały, co do nich naleŜy i znały
swoje miejsce. Kiedyś potrafiłaby podejść do nich i zagadnąć. Czy kiedykolwiek zdoła się tak zachować wobec ludzi z towarzystwa? Pod wpływem impulsu odwróciła się ku Ruby – słuŜąca nie chciała iść obok niej, ramię w ramię, choć Clarissa ją o to prosiła. – Nie uchodzi, panienko – tłumaczyła jej. Clarissa postanowiła właśnie zrobić coś, co nie uchodzi. – Daj mi fartuch i czepek, a mój kapelusz zanieś do domu. Ruby wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. – Co teŜ panienka chce zrobić? – Spłatać figla pewnej znajomej pani – skłamała szybko Clarissa. – Zaraz wrócę. – Co na to powie panienki brat? — SłuŜąca załamała ręce. – O niczym się nie dowie – obiecała Clarissa. – Proszę cię, Ruby, zgódź się! Ruby usłuchała, ale nie była zachwycona. Kiedy odeszła, Clarissa włoŜyła fartuch, naciągnęła na głowę czepek i skręciła wwąską uliczkę, chcąc dogonić słuŜące. Nadal gadały ze sobąjak najęte i wcale nie zauwaŜyły jej pospiesznej maskarady. – Jak tam na targu? – spytała, podchodząc bliŜej. TęŜsza z dziewcząt spojrzała na nią. – Nie najgorzej. Gęsi były tłuste, ale na twoim miejscu nie tykałabym dorszy. – Chyba Ŝe chcesz, aby twoi państwo się pochorowali – zachichotała druga. Clarissa roześmiała się razem z nimi. Czuła się o wiele swobodniej z dziewczętami, które nie prawiły jej morałów ani nie marszczyły czoła z powodu upuszczonego widelca czy niezręczności w tańcu. Ajednak coś je zaniepokoiło. Chudsza przyjrzała się jej uwaŜnie. – Chyba jesteś nowa? Nigdy nie widziałam cię jeszcze na targu. – SłuŜę w tamtym domu na końcu ulicy – odparła w nadziei, Ŝe nie będą wypytywać o szczegóły. – Od zeszłego tygodnia. Chuda dziewczyna chciała jeszcze o coś spytać, gdy ktoś wyszedł z pobliskiego domu. Dziewczęta umilkły. Pryszczaty chłopak w lichym ubraniu przyglądał się im ciekawie. – Udawaj, Ŝe go nie widzisz– mruknęła grubsza– to tylko młodszy stajenny pułkownika, ale ma się za Bóg wie kogo. Myśli, Ŝe nie ma takiej, co by go nie chciała. JuŜ cię przyuwaŜył. – Traci czas – odparła Clarissa. – Nie dbam o takich, co zadzierają nosa. SłuŜące parsknęły śmiechem. Stajenny wyraźnie zmierzał ku nim.
– Ej, ty – zwrócił się do Clarissy tonem świadczącym o uznaniu – niezły z ciebie kąsek. Od jak dawna tu jesteś? – Za dobra ona dla ciebie, Jack – prychnęła chuda. Chłopak się naburmuszył. – Nie do ciebie gadam – powiedział ostro. – Niech sama odpowie. Wyciągnął rękę, chcąc chwycić Clarissę za ramię, ale mu się wyślizgnęła. – Nie bądź taka strachliwa! – mruknął. – Lepiej daj mi buziaka. Jesteś z sąsiedztwa, co? Znów chciał ją złapać za ramię. Clarissa kopnęła go w nogę. Stajenny zaklął. W tejŜe chwili z tyłu rozległ się męski głos: – Dość tego! Co ty wyrabiasz? Clarissa odskoczyła. Jack, zirytowany, odwrócił się, jakby w zamiarze kłótni z nieznajomym. Ale przystojny męŜczyzna, który przystanął przy nich – wytwornie ubrany i z miną aroganta – tak energicznie zlustrował go wzrokiem, Ŝe gniew chłopaka nagle przygasł. – Nic złego, sir. To tylko niewinne Ŝarty. – Idź dalej, gdzie masz iść. Obydwie słuŜące znikły juŜ w tylnych drzwiach jednego z domów. Clarissa szczerze pragnęła stąd uciec, męŜczyzna stanął jednak tuŜ przy niej. – Nie wie pani, Ŝe niebezpiecznie chodzić samej po mieście? Clarissa się najeŜyła. – Wolno mi robić, co mi się podoba. Proszę pozwolić mi odejść. – Wiem dobrze, kim pani jest – odparł spokojnie. Po raz pierwszy ogarnął ją niepokój. – Co pan przez to rozumie? – Nie jest pani słuŜącą. A ta maskarada to niemądra i niebezpieczna zabawa. Co za arogant! – A pan? Kim pan jest, moŜe cesarzem Australii? Uniósł brwi. – W Australii nie ma cesarza. – Naucza pan w takim razie geografii? – O BoŜe, miała dość jednego nauczyciela! Ledwie jej się udało na chwilę uciec od wszystkiego, co stosowne, a juŜ karci jąjakiś obcy natręt! Podszedł jeszcze bliŜej i, nim zdołała zaprotestować, zdjął jej z głowy czepek. – Dlaczego ubrała się pani jak słuŜąca? To bardzo irytujący człowiek, uznała Clarissa, próbując pohamować złość. Stal tak blisko, Ŝe bez trudu mogła dostrzec muskularne ramiona i szeroką pierś. Jego