dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony747 137
  • Obserwuję429
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań359 676

Duński przepis na szczęście - Jessica Alexander, Iben Dissing Sandahl

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Duński przepis na szczęście - Jessica Alexander, Iben Dissing Sandahl.pdf

dareks_ EBooki Psychologia, Socjologia
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 130 stron)

Książka została opublikowana przez Random House LLC 375 Hudson Street New York Tytuł oryginału: The Danish Way of Parenting Przekład: Elżbieta Kowalewska (ss. 111–193 i 216–239) i Jolanta Sawicka (ss. 5–109 i 195–216) Projekt okładki: Ewa Iwaniuk/&Visual, www.andvisual.com Redaktor prowadzący: Bożena Zasieczna Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski Korekta: Zespół © 2014, 2016 by Jessica Alexander and Iben Dissing Sandahl © for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2016 Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw. ISBN 978-83-287-0561-6 MUZA SA Wydanie I Warszawa 2016

Spis treści CO MÓWIĄ RECENZENCI CO MÓWIĄ RODZICE RODZIC SŁOWO WSTĘPNE WPROWADZENIE 1. Zidentyfikowanie własnych ustawień domyślnych 2. R jak Radosna zabawa 3. O jak Odpowiedzialna autentyczność 4. D jak Dobrodziejstwa przeramowania 5. Z jak Zrozumienie i empatia 6. I jak Inwencja zamiast ultimatum 7. C jak Ciepło rodzinne – hygge ŚLUBOWANIE HYGGE I CO Z TYM ROBIĆ DALEJ? SPECJALNE PODZIĘKOWANIA PRZYPISY

CO MÓWIĄ RECENZENCI Skuteczna nowa metoda wychowywania dzieci… które są odporne psychicznie i mają poczucie bezpieczeństwa emocjonalnego – innymi słowy dokładnie to, do czego dążymy. Czasopismo „Mother” Gdyby tak „dorośli” wszystkich narodowości choćby przez 50 procent swojego życia stosowali w praktyce zasady przedstawione w tej książce! Oho, byłaby to potencjalna zmiana w historii ludzkości… Książka ma miejscami moc kształtowania na nowo świata dotychczas nam znanego, uruchamia proces zmian w świadomości kolejnego pokolenia, które mogą wręcz sprawić, że słowo wojna stanie się pojęciem z mglistej i odległej przeszłości. Duński przepis na szczęście to prawdziwa Biblia dla każdego dorosłego człowieka. „The Glass House Girls” Skandynawska kuchnia, skandynawski styl, skandynawski kryminał – lista udanych skandynawskich produktów eksportowych z dziedziny kultury w ostatnim dziesięcioleciu nie ma końca, a teraz możemy dodać do tej listy skandynawskie wychowanie… Wydaje się, że duńskie matki naprawdę najlepiej wiedzą, jak to robić. „The Post” (Kopenhaga) Badania Alexander i szczera refleksja nad tym, jak duńskie wzorce kulturowe wniesione przez męża-Duńczyka wpłynęły na jej własne metody wychowawcze i jak je usprawniły, to cenne źródło wiedzy dla wszystkich rodziców gotowych dostrzec słabości własnego stylu wychowywania dzieci. Badania Sandahl, duńskiej matki i psychoterapeutki, oraz jej osobiste i zawodowe doświadczenia wzmacniają przekonanie, że Duńczycy rzeczywiście w jakiś wspaniały, naturalny sposób dogłębnie rozumieją, jak wychowywać dzieci, tak aby były zrównoważone i elastyczne, odporne na niepowodzenia. Autorki wspólnym wysiłkiem tworzą głęboko przemyślany poradnik dla rodziców, który zachęca do zastanowienia się nad sobą i dostarcza pożytecznych rad dotyczących tego, jak najlepiej stawić czoło codziennym wyzwaniom

wychowawczym. Ta ksiązka to lektura obowiązkowa dla rodziców ze wszystkich kręgów kulturowych. Carolyn Rathjen, MSW (Master of Social Work – magister nauk społecznych), LICSW (Licenced Independent Clinical Social Worker – pracownik społeczny ze specjalizacją kliniczną)

CO MÓWIĄ RODZICE „Książka, która sprawia, że czytelnik zaczyna się zastanawiać. Nie chodzi w niej tylko o to, jak stać się lepszym rodzicem, lecz również o to, jaka jest nasza postawa wobec świata, jak dogadujemy się z innymi, jakim chcemy być człowiekiem. Bardzo mi się podobało takie spojrzenie!” Karin W. „Ta książka zostaje z nami, wzmacnia nas, uczy znajdować radość w tym, jak postrzegamy samych siebie i nasze dzieci; daje nadzieję, że nasze dzieci przekażą tę lekcję dalej, kiedy same zostaną rodzicami. Głęboko optymistyczny, a jednocześnie praktyczny punkt widzenia”. Jason G. „Moim zdaniem na pierwszy plan wybija się myśl, że »hygge« (rodzinna atmosfera, poczucie wspólnoty) nie pojawia się samo z siebie, lecz że trzeba tego naprawdę chcieć. Bardzo mi się podobało!” Kate H. „Wspaniałe wskazówki! Bardzo podobało mi się to, co przeczytałam o duńskich książeczkach dla dzieci. Dzieciaki powinny więcej dowiadywać się o tych niełatwych tematach z książek, ponieważ daje to rodzicom więcej swobody w przekazywaniu ważnych mądrości życiowych. Często w rozmowach z naszymi dziećmi (lub partnerami) unikamy trudnych czy nieprzyjemnych tematów po prostu dlatego, że nie wiemy, co powiedzieć. Byłoby znacznie łatwiej, gdyby to książka mówiła za nas!” Jessica S.

RODZIC R Radosna zabawa O tym, dlaczego z dzieci wychowywanych w atmosferze swobodnej radosnej zabawy wyrastają szczęśliwsi, lepiej przystosowani, odporniejsi psychicznie dorośli. O Odpowiedzialna autentyczność O tym, dlaczego szczerość kreuje silniejsze poczucie własnego „ja”. I o tym, że stosując pochwały, można formować nastawienie na rozwój, a nie na trwanie, dzięki czemu dzieci stają się bardziej elastyczne, odporniejsze. D Dobrodziejstwa przeramowania O tym, dlaczego zmiana nastawienia i sposobu formułowania myśli może zmienić na lepsze zarówno nasze życie, jak i życie naszych dzieci. Z Zrozumienie i empatia O tym, dlaczego rozumienie, stosowanie i uczenie empatii ma fundamentalne znaczenie w tworzeniu pokolenia szczęśliwych dzieci i szczęśliwych dorosłych. I Inwencja zamiast ultimatum O tym, dlaczego unikanie walki o władzę i stosowanie bardziej demokratycznych metod wychowawczych rodzi zaufanie, rozwija odporność na niepowodzenia i sprawia, że dzieci są szczęśliwsze. C Ciepło rodzinne – hygge O tym, dlaczego silna sieć społeczna jest jednym z najważniejszych czynników decydujących o naszym poczuciu szczęścia. I o tym, że stworzenie hygge (ciepłej, rodzinnej atmosfery) może nam pomóc przekazać ten potężny dar naszym dzieciom.

SŁOWO WSTĘPNE Zbierając materiały i pisząc tę książkę, pracowałyśmy z autentyczną pasją. Wszystko zaczęło się od pytania: Jak to się dzieje, że duńskie dzieci – i duńscy rodzice – są najszczęśliwszymi ludźmi na świecie? Pytanie to było dla nas, to znaczy dla amerykańskiej matki, żony Duńczyka, oraz dla duńskiej psychoterapeutki – obie wychowujemy swoje własne dzieci – bardzo osobiste i jednocześnie fascynujące intelektualnie. Szukając odpowiedzi, wyruszyłyśmy w podróż, w trakcie której dotarłyśmy do wyników badań naukowych, poznałyśmy duńskie realia i odbyłyśmy rozmowy ze specjalistami z bardzo różnych dziedzin. Kiedy skończyłyśmy pierwszą wersję książki, przeprowadziłyśmy nieformalny wywiad fokusowy wśród matek, ojców i ekspertów z różnych zakątków świata. Nasza grupa fokusowa obejmowała demokratów i republikanów, matki o nastawieniu proekologicznym i ojców wojskowych, zwolenników karmienia piersią i tych, którzy lubią dać klapsa, sympatyków rodzicielstwa bliskości i matki tygrysice; starałyśmy się dotrzeć do rodziców każdego rodzaju ze wszystkich możliwych środowisk. Po zapoznaniu się z ich cennymi opiniami opublikowałyśmy pierwsze wydanie naszej pracy nakładem własnym. Miałyśmy przekonanie, że stworzyłyśmy coś wyjątkowego. Nie byłyśmy jednak przygotowane na tę niezwykłą podróż, w jaką książce przyszło wyruszyć. Przyciągnęła uwagę zarówno oddolnych ruchów obywatelskich, jak i orędowników rozrastającego się ogrodu globalnego; z każdym nowym czytelnikiem wciąż uczy nas pokory. Kiedy wprowadziłyśmy książkę na rynek i zaczęły powoli napływać zamówienia, zadziwiały nas miejsca, gdzie się sprzedawała: Nowa Zelandia, Afryka Południowa, różne kraje w Europie, Wietnam, Indonezja, Australia i Stany Zjednoczone, żeby wymienić tylko niektóre. Kupowali ją reżyserzy z Hollywood, duńscy ambasadorowie i nauczyciele akademiccy. Zdawałyśmy sobie z tego wszystkiego sprawę, ponieważ same pakowałyśmy, adresowałyśmy i wysyłałyśmy książki. Wyglądało to obiecująco, ale była to praca powolna i żmudna, a ponadto ciążyła nad nami świadomość znikomego prawdopodobieństwa sukcesu. Powoli jednak zaczęły docierać do nas opinie czytelników – rodziców, którzy

przyswajali sobie nasze pomysły i wypróbowywali je we własnych rodzinach. Ten odzew rodziców był więcej niż pozytywny: był przepełniony wdzięcznością – wyczuwało się w nim nawet ulgę – że taka praktyka wychowawcza istnieje i na dodatek potwierdza to, co instynktownie podejrzewali przez cały czas, a mianowicie, że musi być inny styl wychowywania dzieci, który jednakowoż odrzucili z powodu oczekiwań społecznych i nacisków, aby postępować jak należy, „w sposób właściwy”. Rodzice pisali do nas, mówiąc, że bardzo podoba się im pomysł koncentrowania się na zabawie, empatii i umiejętnościach społecznych – nie tylko na nauce i wiedzy podręcznikowej – i traktowanie ich jako zasadniczych elementów wychowania dziecka. Fakt, że takie metody już stosowano, i to w dobrze prosperującym, szczęśliwym społeczeństwie, był pouczającym odkryciem dla licznych czytelników, którzy dotychczas o Danii niewiele słyszeli. Dowiedziałyśmy się, że książka jest wykorzystywana na uniwersytetach. Skontaktowała się z nami pewna nauczycielka akademicka, aby opowiedzieć nam o kursie, jaki opracowała na podstawie tej książki – i o entuzjastycznych recenzjach, jakie usłyszała od swoich studentów, których umysły otworzyły się na nowy styl wychowywania dzieci. Kontynuowałyśmy rozpowszechnianie informacji o wartości duńskiego stylu na wszelkie możliwe sposoby, pisząc artykuły oraz udzielając wywiadów i w końcu uruchomiłyśmy efekt domina. Pewien przebywający w Danii biznesmen z Indii zakupił książkę, wracając do domu. Napisał do nas, że chce zaprezentować ją w całych Indiach, wprowadzić do klas, gabinetów pediatrycznych i do programów szkolenia nauczycieli, jak również przedstawić ją społeczeństwu jako całości. „To nie jest książka – napisał – to ruch. Odbieram to jako ruch na rzecz przemiany kraju”. Ucieszyłyśmy się niewyobrażalnie. Nasza książka w wersji uaktualnionej trafiła do rąk poważnego wydawcy. Reszta to już historia, która rozgrywa się na bieżąco. Tak jak wychowywanie dzieci, tak i ta książka była doświadczeniem trudnym, mozolnym, radosnym i dającym satysfakcję. Najcenniejsza i najbardziej satysfakcjonująca była jednak niewiarygodna reakcja czytelników: rodziców, dziadków, nauczycieli i wychowawców, osób bezdzietnych i psychologów, klubów książki i ogólnie rzecz biorąc, wszystkich tych, którzy przekazywali sobie informacje o duńskim przepisie wychowawczym z ust do ust. Bez względu na to, czy zgadzano się z każdym aspektem duńskiej metody, czy też nie, była ona z pewnością zalążkiem wielu dyskusji. Pomysły zawarte w książce stały się ziarnem, z którego wykiełkował oddolny ruch obywatelski i pomogły mu rozwinąć się do dzisiejszych rozmiarów. Mamy nadzieję, że te pomysły, jak nasionka, będą w dalszym ciągu rozprzestrzeniać się

niesione wiatrem, tak aby na całym świecie rozkwitało coraz więcej życzliwości, empatii i szczęścia. I mamy też nadzieję, że przyniosą one szczęście Wam, drodzy Czytelnicy, i Waszym rodzinom. Jessica Joelle Alexander Iben Dissing Sandahl Kopenhaga luty 2016

WPROWADZENIE W czym tkwi sekret duńskiej szczęśliwości? Dania, niewielkie państewko w północnej Europie, słynące z „Małej syrenki”, baśni Christiana Andersena, jest niemal w każdym roku, począwszy od roku 1973, wybierana przez OECD (Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) krajem, którego mieszkańcy są najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Od 1973 roku! To ponad czterdzieści lat i w całym tym okresie Duńczyków systematycznie uznaje się za najszczęśliwszych ludzi na świecie! Jeżeli się nad tym choć przez chwilę zastanowić, to łatwo zauważyć, że jest to osiągniecie ogromne. Nawet nowy „World Happiness Report”, ranking szczęścia publikowany od niedawna przez Organizację Narodów Zjednoczonych, umieszczał Danię na szczycie listy w każdym roku od chwili swego powstania. W czym tkwi sekret nieustającego sukcesu Duńczyków? Rozwiązaniu tej zagadki poświęcono niezliczone artykuły i badania. Dania? Dlaczego Dania? Amerykański magazyn informacyjny „60 Minutes” sporządził raport w tej sprawie zatytułowany „Pogoń za szczęściem”; Oprah Winfrey przygotowała poświęcony temu tematowi show „Dlaczego Duńczycy są tak szczęśliwi?” – jednak wnioski są zawsze nie do końca przekonujące, co zapewne jest rozwiązaniem wygodnym. Czy ma to związek ze stosunkowo niewielkimi rozmiarami ich systemu społecznego, ich domów albo ich rządu? Nie może przecież chodzić o wysokie podatki ani chłodne, ciemne zimowe dni, a więc o co? Tymczasem Stany Zjednoczone, państwo z „pogonią za szczęściem” wpisaną w Deklarację Niepodległości, nie znajdują się nawet w pierwszej dziesiątce. Ledwo mieszczą się w dwudziestce, gdzieś około miejsca siedemnastego, za Meksykiem. Mimo że Amerykanie mają całą dziedzinę psychologii poświęconą szczęściu i bezkresne morze poradników instruujących, jak osiągnąć ten nieuchwytny stan, nie są w rzeczywistości za bardzo szczęśliwi. Dlaczego tak się dzieje? A przede wszystkim dlaczego to właśnie Duńczycy są aż tak ze swego życia zadowoleni?

Po wielu latach badań uważamy, że w końcu odkryłyśmy tajemnicę i wiemy już, dlaczego Duńczycy są tacy szczęśliwi. Odpowiedź najzwyczajniej w świecie tkwi w ich wychowaniu. Duńska filozofia stanowiąca podstawę podejścia rodzicielskiego i sposobu wychowywania dzieci przynosi znakomite rezultaty: odporne psychicznie, mające poczucie bezpieczeństwa emocjonalnego, szczęśliwe dzieci, które wyrastają na odpornych psychicznie, stabilnych emocjonalnie, szczęśliwych dorosłych, którzy z kolei stosują te same wspaniałe metody wychowawcze wobec swoich dzieci. Historia się powtarza, dziedzictwo jest przekazywane i dostajemy w spadku społeczeństwo zajmujące pierwsze miejsca na listach szczęśliwości od ponad czterdziestu lat z rzędu. Odbywszy tę niezwykłą odkrywczą podróż, postanowiłyśmy podzielić się z czytelnikami wiedzą o „duńskim stylu” wychowywania dzieci. Celem tego przewodnika krok po kroku jest pomoc matkom i ojcom, którzy mają właśnie podjąć albo już podjęli jedną z najambitniejszych i najbardziej wyjątkowych prac na świecie. Wprowadzanie tej metody wymaga ćwiczeń, cierpliwości, determinacji i świadomości, ale rezultat jest wart włożonego wysiłku. Pamiętajcie, że będzie to spuścizna po was. Jeżeli waszym celem jest wychowanie najszczęśliwszych ludzi na świecie, czytajcie dalej – odkryjecie wkrótce prawdziwy sekret duńskiego sukcesu. Historia Jessiki Kiedy moi przyjaciele dowiadywali się, że jestem współautorką książki o wychowywaniu dzieci, wszyscy się śmiali: „Ty, najmniej kojarząca się z macierzyńskością ze znanych nam kobiet, jesteś współautorką książki o wychowywaniu dzieci?”. Ironia polega na tym, że to właśnie brak naturalnych umiejętności matkowania sprawił, że w ogóle zainteresowałam się, i to bardzo mocno, duńską metodą. Odmieniło to moje życie dogłębnie i wiedziałam, że jeżeli było w stanie pomóc mnie, to z pewnością pomoże i innym. No cóż, nie urodziłam się ze wszystkimi tymi matczynymi wychowawczymi zdolnościami, z którymi rzekomo rodzi się każda kobieta. Nie mam problemu z przyznaniem się do tego. Nie byłam osobą stworzoną do zajmowania się dziećmi. Nawet za bardzo nie lubiłam dzieci, jeżeli mam być naprawdę szczera. Zostałam mamą, bo tak się dzieje. Łatwo można sobie wyobrazić mój głęboko zakorzeniony strach, kiedy zaszłam w ciążę i pomyślałam: „Jak ja to mam, u licha, zrobić? Na pewno będę straszną matką!”. Zabrałam się więc do czytania wszelkich poradników o wychowaniu, jakie wpadały mi w ręce. Czytałam dużo. Nauczyłam się dużo. Ale

strach wciąż był obecny. Na moje szczęście wyszłam za mąż za Duńczyka. Od ponad ośmiu lat miałam kontakt z duńską kulturą i zauważyłam, że Duńczycy ewidentnie robią ze swoimi dziećmi coś właściwego. Wszędzie widziałam szczęśliwe, spokojne, dobrze wychowane dzieci i zastanawiałam się, w czym tkwi sekret. Ale nie mogłam znaleźć żadnego poradnika dla rodziców na ten temat. Kiedy w końcu zostałam matką, uświadomiłam sobie, że robię jedyne, co w moim pojęciu naturalne – prosiłam mianowicie moich duńskich znajomych i członków rodziny o odpowiedź na każde najprostsze nawet pytanie, jakie się pojawiało. Bez względu na temat – od karmienia piersią przez dyscyplinę po edukację – wolałam ich spontaniczne odpowiedzi od wszystkich książek, jakie miałam na półce. W trakcie tej szczególnej podróży odkryłam filozofię, która otworzyła mi oczy i kompletnie zmieniła moje życie. Rozmawiałyśmy o tych sprawach z moją przyjaciółką, Iben, duńską psychoterapeutką z wieloletnim doświadczeniem w pracy z rodzinami i dziećmi, i wreszcie zadałyśmy sobie pytanie: „Czy istnieje duński styl wychowywania dzieci?”. Z tego, co wiedziała, nie wynikało, że w ogóle jest coś takiego. Szukałyśmy literatury na ten temat we wszelkich możliwych miejscach, ale nigdzie nic nie było. Będąc psychoterapeutką rodzinną i pracując w duńskim systemie szkolnictwa, Iben w ciągu całej swojej kariery zawodowej nigdy nie słyszała o „duńskiej metodzie”. Znała wszystkie teorie naukowe i badania dotyczące praktyk wychowawczych, z których wiele sama stosowała na co dzień we własnym życiu rodzinnym. Czyżby istniał jakiś szczególny styl wychowawczy zakorzeniony w jej własnej kulturze, którego dotychczas nie dostrzegła? Wyłania się wzorzec Im więcej o tym rozmawiałyśmy, tym bardziej stawało się jasne, że rzeczywiście istnieje duńska filozofia wychowywania dzieci, ale jest ona tak ściśle wpleciona w życie codzienne i duńską kulturę, że nie dostrzegają jej na pierwszy rzut oka ci, którzy funkcjonują wewnątrz tego systemu. Im dłużej się temu przyglądałyśmy, tym bardziej zdecydowanie z tkanki społecznej wyłaniał się pewien wzorzec. I oto wreszcie zobaczyłyśmy go wyraźnie: duński styl wychowywania dzieci. „Duński styl” przedstawia naszą teorię bazującą na ponad trzynastu latach doświadczenia, pracy naukowej, badań uzupełniających oraz na faktach z duńskiej kultury i życia codziennego. Iben, specjalistka w swojej dziedzinie, wniosła spojrzenie

profesjonalistki, a także liczne badania uzupełniające i przykłady kulturowe, łącznie z doświadczeniem osobistym. W trakcie naszej podróży obie nauczyłyśmy się bardzo wiele, zbierając materiały i prowadząc kompleksowe rozmowy z rodzicami, psychologami i nauczycielami na temat duńskiego systemu szkolnictwa. Współpraca odbywała się na zasadach całkowitej równości, a spis wszystkich badań uzupełniających można znaleźć na końcu książki. Chciałybyśmy jasno powiedzieć, że nie jest to deklaracja polityczna; nie jest to też książka o życiu w Danii. To teoria o wychowywaniu dzieci, która – jak uważamy – stanowi jeden z głównych czynników decydujących o tym, że Duńczyków systematycznie uznaje się za bardzo szczęśliwych. Szczęśliwe dzieci dorastają i stają się szczęśliwymi dorosłymi, którzy wychowują szczęśliwe dzieci i tak się to toczy. Wiemy również, że styl wychowywania dzieci nie jest jedyną przyczyną faktu, że Duńczycy są szczęśliwi. Wiemy, że na ich szczęśliwość składa się wiele czynników i że z pewnością żyją w Danii również ludzie nieszczęśliwi. Dania to nie utopia i ma oczywiście swoje własne, wewnętrzne sprawy do załatwienia, jak każde inne państwo. Ponadto książka ta w żadnym wypadku nie próbuje dyskredytować Stanów Zjednoczonych. To ogromny kraj, a fakty i obserwacje, które podajemy w tej pracy, są uogólnieniami. Jessica osobiście jest bardzo dumna, że jest Amerykanką i bardzo kocha swój kraj. Miała po prostu sposobność spojrzeć na świat przez zupełnie inne okulary – przez, nazwijmy to, „duńskie soczewki” – i całkowicie zmieniło to jej spojrzenia na życie. Chciałybyśmy zaoferować Wam te okulary, namówić, abyście sami je włożyli i zobaczyli, co widzicie, patrząc przez nie. Jeżeli ta książka pomoże wam zobaczyć świat inaczej, będzie to oznaczało, że odniosłyśmy sukces. Może nie staniecie się z „osoby najmniej macierzyńskiej” szczęśliwszym rodzicem i lepszym człowiekiem, co miało miejsce w wypadku Jessiki, ale mamy nadzieję, że zmiany będą pozytywne. I mamy też nadzieję, że podróż, w którą was zabieramy, będzie się wam podobała.

Wszystkim nam zdarza się od czasu do czasu zastanawiać, co to znaczy być rodzicem. Czy to przed urodzeniem się naszego pierwszego dziecka, czy podczas jego napadu dziecięcej złości, czy też w trakcie walki przy stole, kiedy dziecko nie chce jeść groszku, każdy z nas pomyślał choć raz: „Czy ja to dobrze robię?”. Wielu z nas sprawdza, co piszą o tym w książkach i internecie albo rozmawia z przyjaciółmi i rodziną, szukając rady i wsparcia. W większości wypadków chcemy po prostu utwierdzić się w przekonaniu, że rzeczywiście robimy to właściwie. Ale czy kiedykolwiek zastanawialiście się nad tym, co to znaczy właściwie? Skąd biorą się wyobrażenia o tym, jaka jest właściwa metoda wychowywania dzieci? We Włoszech zobaczycie dzieci jedzące obiad o dziewiątej wieczorem i biegające po restauracji niemal do północy; w Norwegii regularnie usypia się niemowlęta na dworze przy temperaturze minus dwadzieścia stopni; w Belgii pozwala się dzieciom próbować piwa. Dla nas część tych zachowań wydaje się dziwna, ale dla rodziców z tych krajów takie podejście jest „właściwe”. Sara Harkness, profesor Uniwersytetu Connecticut, specjalistka w dziedzinie rozwoju społecznego człowieka, nazywa te uważane za oczywiste, niekwestionowane wyobrażenia na temat tego, jak wychowywać nasze dzieci, „rodzicielskimi etnoteoriami”. Bada to zjawisko od dziesiątków lat w różnych kulturach i odkryła, że wewnętrzne przekonania co do właściwego stylu wychowywania dzieci są tak mocno zakorzenione w społeczeństwach, że niemal niemożliwe jest spojrzenie na nie obiektywnie. Wydaje się nam, że tak po prostu jest. Można przyjąć, że większość z nas zastanawiała się już kiedyś nad tym, co to znaczy być rodzicem, ale czy kiedykolwiek rozważaliście, co znaczy być na przykład rodzicem amerykańskim? Czy pomyśleliście o tym, że amerykańskie okulary rzutują na zdolność dostrzeżenia „właściwej metody”? A gdyby tak na chwilę zdjąć te okulary – co byśmy zobaczyli? Gdybyśmy tak stanęli na uboczu i spojrzeli na USA z oddali, jakie byłoby nasze wrażenie? Epidemia stresu Od lat obserwujemy w Stanach Zjednoczonych rosnący problem z powszechnym poziomem szczęścia. Według Narodowego Centrum Statystyki Medycznej użycie

antydepresantów wzrosło w latach 2005–2008 o 400 procent. Diagnozuje się coraz większą liczbę zaburzeń psychicznych u dzieci i przepisuje się im coraz więcej leków na tego rodzaju niedomagania, czasami bez stosowania jednoznacznej metody diagnostycznej. W samym tylko 2010 roku co najmniej 5,2 miliona dzieci w wieku od trzech do siedemnastu lat przyjmowało Ritalin, lekarstwo na ADHD[1]. Walczymy z otyłością i zbyt szybkim czy, jak się to teraz nazywa, przedwczesnym dojrzewaniem. Siedmioletnim i ośmioletnim dziewczynkom i chłopcom wstrzykuje się hormony, aby zatrzymać dojrzewanie płciowe. Większość z nas nawet tego nie kwestionuje, nie uważa za dziwne; przyjmujemy, że tak po prostu jest. „Moja córka będzie miała zastrzyk”, rzuciła niedawno nonszalancko pewna matka, trajkocząc o swej ośmioletniej córce, która według niej zaczęła zbyt wcześnie wchodzić w okres dojrzewania. Rodzice są w wielu wypadkach nadmiernie ambitni w stosunku do siebie, swoich dzieci oraz innych rodziców, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Oczywiście nie wszyscy są tacy i wcale tacy być nie chcą, ale odczuwają presję, żyjąc w kulturze domagającej się rywalizacji. Otaczający ich język bywa napastliwy i prowokacyjny, zmusza do ustawiania się w pozycji obronnej: „Kim niewiarygodnie dobrze gra w piłkę. Trener mówi, że jest jedną z najlepszych zawodniczek w drużynie. A i tak wciąż systematycznie dostaje same szóstki, mimo piłki, karate i pływania. Nie wiem, jak ona to robi! A co u Olivii? Jak jej idzie?”. Odczuwamy presję, bez ustanku musimy się czymś wykazywać – i podobnie nasze dzieci: one też muszą się wykazywać, dobrze radzić sobie w szkole i spełniać nasze wyobrażenia o tym, jakie powinno być wzorowe dziecko i jacy powinni być wzorowi rodzice. Poziom stresu jest często wysoki, czujemy się permanentnie oceniani – przez innych i przez samych siebie. Część z tego to ludzka natura, a część efekt bycia Amerykaninem. Co popycha nas jako społeczeństwo do ciągłego wykazywania się, rywalizowania i dążenia do odniesienia sukcesu do tego stopnia, że ostatecznie jako osoby dorosłe najwyraźniej nie jesteśmy za bardzo szczęśliwi? A może nasze „odpowiedzi” w kwestii wychowywania dzieci – nasze rodzicielskie normy – są błędne? Co by było, gdybyśmy odkryli, że przepisano nam złe okulary i że nosząc je, wcale nie widzimy tego, co nas otacza tak wyraźnie, jak nam się wydaje? Zmienilibyśmy szkła, korygując widzenie i spojrzelibyśmy na nasz świat na nowo. I oto odkrylibyśmy, że wszystko wygląda inaczej! Kiedy próbuje się zobaczyć świat z innej perspektywy, przez nowe szkła, w sposób naturalny nasuwa się pytanie: „Czy istnieje jakieś lepsze podejście do życia?”. Przyjrzyjmy się naszym

„ustawieniom domyślnym” Któregoś dnia Jessica była w mieście ze swym prawie trzyletnim synkiem. Jechał na rowerku bez pedałów i nagle zaczął odpychać się w kierunku ulicy, mimo że kilkakrotnie krzyknęła, żeby się zatrzymał. Pobiegła za nim jak szalona, złapała go mocno za rękę i potrząsnęła nim. Była wściekła i wystraszona, i miała już krzyknąć: „Masz się zatrzymać, kiedy każę ci się zatrzymać!”. Jessica zobaczyła, że chłopczyk za moment rozpłacze się ze strachu i w tym momencie zebrała wszystkie siły, żeby niemal fizycznie wyjść z siebie, stanąć obok i przyjrzeć się temu, co robi. Przecież nie tak chciała zareagować. Poszukała w myślach innego sposobu i cudem znalazła odpowiedź. Zatrzymała się, wzięła wdech i ukucnęła, schodząc do jego poziomu. Trzymając go za ramiona, spojrzała mu w oczy błagalnie. Spokojnym, ale zatroskanym głosem powiedziała: „Chcesz, żeby było kuku? Mamusia nie chce, żebyś miał kuku! Widzisz te auta?”. Pokazała na samochody, a on pokiwał głową. „Auta zrobią Sebastianowi kuku!” Kiwał głową, słuchając jej. „Auta. Kuku”, powtórzył. „No więc tak, kiedy mamusia powie, że masz się zatrzymać, będziesz się zatrzymywał, okej? Żeby auta nie zrobiły kuku”. Znów skinął głową. Nie rozpłakał się. Przytulili się do siebie, a Jessica czuła na swoim ramieniu, że wciąż kiwa główką. „Auta. Kuku”. Pięć minut później doszli do kolejnego przejścia dla pieszych. Jessica kazała mu się zatrzymać i chłopczyk był posłuszny. Pokazał na ulicę i pokręcił głową. „Auta. Kuku”. Dała mu odczuć, jak bardzo jest zadowolona, podskakując i klaszcząc w dłonie. Była szczęśliwa nie tylko dlatego, że synek się zatrzymał. Była szczęśliwa także dlatego, że w trudnym momencie ona sama potrafiła się zatrzymać – a właściwie powstrzymać – że zmieniła swoją naturalną reakcję, swoje ustawienie domyślne. Nie było to łatwe, ale dokonanie tego przekształciło sytuację stresującą i potencjalnie zapalną w radosną i bezpieczną, a w rezultacie oboje poczuli się szczęśliwsi. Czasami zapominamy, że wychowywać, podobnie jak kochać, to czasownik. Aby uzyskać pozytywne efekty, trzeba włożyć sporo wysiłku i pracy. Dobrych ro​dziców cechuje posiadanie niewiarygodnych pokładów samoświadomości. Konieczne jest przyglądanie się temu, jak postępujemy, kiedy ogarnia nas zmęczenie i stres, kiedy znajdujemy się na granicy wytrzymałości. To, co wtedy robimy, nazywa się „ustawieniami domyślnymi”. Ustawienia domyślne to nasze akcje i reakcje w chwilach, gdy jesteśmy zbyt zmęczeni, by wybrać lepsze metody działania. Większość ustawień domyślnych dziedziczymy po naszych rodzicach. Są one w nas

zakorzenione i zaprogramowane jak płyta główna komputera. To ustawienia fabryczne, do których odwołujemy się, kiedy już odchodzimy od zmysłów i przestajemy rozumować; zostały w nas zainstalowane w procesie naszego wychowania. Korzystając z nich, mówimy rzeczy, których tak naprawdę nie chcemy powiedzieć; działamy i reagujemy w sposób, w jaki raczej nie chcielibyśmy działać i reagować. Czujemy się wtedy źle, ponieważ w głębi duszy wiemy, że są lepsze sposoby, aby uzyskać pożądane zachowania naszych dzieci, ale nie mamy przekonania, jakie one mają być. Każdy, kto ma dzieci, zna to uczucie. I dlatego tak ważne jest przyjrzenie się swoim ustawieniom domyślnym, przeanalizowanie ich i zrozumienie. Co podoba się wam w waszym postępowaniu i reakcjach wobec waszych dzieci? Co wam się nie podoba? Czy robicie coś, co jest zwykłą powtórką z waszego własnego wychowania? Co chcielibyście zmienić? Dopiero kiedy zrozumiecie, jakie są wasze naturalne rodzicielskie inklinacje – wasze ustawienia domyślne – możecie podjąć decyzję o tym, w jaki sposób chcielibyście zmienić je na lepsze. W kolejnych rozdziałach pomożemy wam zrozumieć, na czym mogą polegać te pozytywne zmiany. Posługując się łatwym do zapamiętania akronimem RODZIC – Radosna zabawa, Odpowiedzialna autentyczność, Dobrodziejstwa przeramowania, Zrozumienie i empatia, Inwencja zamiast ultimatum, Ciepło rodzinne – hygge – przeanalizujemy wypróbowane metody, które sprawdzają się w wypadku rodziców w Danii od ponad czterdziestu lat. Pierwszym krokiem w kierunku poważnej życiowej zmiany jest zwiększenie własnej samoświadomości i podejmowanie świadomych decyzji co do naszych akcji i reakcji. W ten sposób stajemy się lepszymi rodzicami – i lepszymi ludźmi. Ponadto tworzymy w konsekwencji majątek, jakim jest radość i spełnienie, który zostanie przekazany w spuściźnie kolejnym pokoleniom. Czy można swoim dzieciom i dzieciom swoich dzieci podarować większy prezent niż pomoc w procesie „doroślenia”, tak aby stali się ludźmi szczęśliwymi, mającymi poczucie bezpieczeństwa i odpornymi psychicznie? Uważamy, że lepszego prezentu nie ma. I mamy nadzieję, że się z nami zgodzicie.

Zauważyliście, że istnieje pewna milcząca albo nawet zwerbalizowana presja, aby organizować dzieciom zajęcia? Może to być pływanie, balet, baseball czy piłka nożna. Z jakiegoś powodu czujemy, że niewłaściwie wykonujemy nasze zadania, dopóki nie zapiszemy naszego dziecka na dodatkowe zajęcia przynajmniej trzy albo cztery razy w tygodniu. Jakże często słyszymy rodziców mówiących, że mają zajętą sobotę, ponieważ muszą wozić dzieci na różne sporty, kursy i tym podobne!? Kiedy natomiast ostatnio słyszeliście, żeby ktoś powiedział: „W sobotę moja córeczka będzie sobie grać i się bawić”. I nie chodzi tu o granie na skrzypcach, uprawianie sportu ani nawet udział we wcześniej umówionym spotkaniu w celu wspólnej zabawy, kiedy to dorośli organizują dzieciom zajęcia. Mamy na myśli zabawę, w czasie której dzieci są pozostawione same sobie, bawią się indywidualnie albo z kolegą czy koleżanką dokładnie tak, jak się im podoba i tak długo, jak chcą. Nawet jeżeli rodzice pozwalają na taką swobodną zabawę, często towarzyszy temu dręczące poczucie winy, niechęć do przyznania się do takiej ekstrawagancji. A to dlatego, że w ostatecznym rozrachunku uważamy, iż jesteśmy lepszymi rodzicami, ucząc dzieci czegoś, nakłaniając je do uprawiania sportu, coś wprowadzając do ich małych umysłów. Zabawa często wydaje się stratą cennego czasu, kiedy to można by się czegoś nauczyć. Ale czy tak jest w istocie? W Stanach Zjednoczonych w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat ilość czasu, w którym dzieciom wolno się bawić, zmniejszyła się dramatycznie. Poza telewizją i techniką, jest jeszcze obawa rodziców, że dzieci zrobią sobie krzywdę, a do tego dochodzi pragnienie „zapewnienia rozwoju” – wszystkie te czynniki zabrały dużą część czasu, który dzieci miały niegdyś na zabawę. Będąc rodzicami, cieszymy się, kiedy nasze dzieci robią widoczne postępy. Lubimy patrzeć, jak grają w piłkę, gdy inni im kibicują oraz chodzić na ich przedstawienia baletowe i występy pianistyczne. Jesteśmy dumni, mogąc powiedzieć, że Billy zdobył medal czy inne trofeum, że nauczył się nowej piosenki albo że potrafi wyrecytować alfabet po hiszpańsku. Robimy to w najlepszych intencjach, ponieważ uważamy, że szkoląc dzieci coraz intensywniej i prowadzając je na coraz więcej zajęć zorganizowanych, przygotowujemy je do życia, tak aby jako dorośli pomyślnie się rozwijały i odnosiły sukcesy. Ale czy naprawdę je do tego przygotowujemy? Nie jest tajemnicą, że w Stanach Zjednoczonych liczba zdiagnozowanych przypadków zaburzeń lękowych, depresji i zaburzeń uwagi wzrasta w zawrotnym tempie. Czy to możliwe, że nie pozwalając naszym dzieciom się bawić, nieświadomie

i mimowolnie przyczyniamy się do tego, że stają się coraz bardziej niespokojne? Czy nadmiernie programujemy życie naszych dzieci? Wielu rodziców dąży do tego, aby ich pociechy zaczęły szkołę wcześniej niż równieśnicy albo przeskoczyły klasę. Dzieci uczą się czytać i liczyć w coraz młodszym wieku, a my jesteśmy dumni, ponieważ są „bystre”, a bystrość, podobnie jak wysportowanie, jest wielce cenioną cechą w kulturze amerykańskiej. Potrafimy zadać sobie wiele trudu, aby nasze dzieci te cechy posiadły, zatrudniając prywatnych nauczycieli i kupując zabawki oraz programy edukacyjne. Sukces to sukces, a właśnie takie są jego konkretne, widoczne, wymierne oznaki. Swobodna zabawa wydaje się rzeczywiście czymś fajnym – ale czego ona tak naprawdę uczy? A gdybyśmy tak powiedziały wam, że swobodna zabawa uczy dzieci spokoju, sprawia, że są mniej podminowane; że uczy je rezyliencji, czyli odporności psychicznej, umiejętności adaptacji w obliczu przeciwności losu? Udowodniono, że odporność jest jednym z najważniejszych czynników pozwalających przewidywać, że dziecko osiągnie sukces jako osoba dorosła. Umiejętność „odbicia się” po niepowodzeniu, regulowania emocji i radzenia sobie ze stresem to pierwszorzędne cechy zdrowego, dobrze funkcjonującego dorosłego człowieka. Wiemy obecnie, że odporność jest bardzo istotna, gdy idzie o zapobieganie stanom lękowym i depresji, i właśnie to od lat wpajają swoim dzieciom Duńczycy. Uzyskują to między innymi przez przykładanie dużej wagi do zabawy. W Danii już w 1871 roku małżeństwo Niels i Erna Juel-Hansenowie przedstawiło pierwszą opartą na teorii edukacyjnej koncepcję pedagogiczną, której elementem była zabawa. Odkryli oni, że swobodna zabawa odgrywa decydującą rolę w rozwoju dziecka. Przez wiele lat dzieciom duńskim nie pozwalano de facto zaczynać szkoły przed siódmym rokiem życia. Wychowawcy i ludzie układający programy kształcenia dzieci nie chcieli, aby zbyt szybko wchodziły one w system edukacyjny, ponieważ uważali, że dzieci powinny przede wszystkim móc się bawić, być dziećmi. Nawet obecnie młodsi uczniowie, w wieku do dziesięciu lat włącznie, regularnie kończą szkołę o godzinie czternastej, a potem przez resztę dnia mogą uczestniczyć w szkolnych zajęciach pozalekcyjnych (skolefritidsordning), podczas których przede wszystkim zachęca się dzieci do zabawy. Zadziwiające, ale prawdziwe! W Danii nie kładzie się nacisku na samą edukację czy sport, a raczej na dziecko jako całość. Rodzice i nauczyciele koncentrują się na takich sprawach jak

uspołecznienie, niezależność, demokracja, poczucie spójności i poczucie własnej wartości. Chcą, żeby dzieci nauczyły się odporności i rozwinęły w sobie silny, wewnętrzny kompas, który poprowadzi je przez życie. Wiedzą, że ich dzieci będą dobrze wykształcone i zdobędą wiele sprawności. Ale prawdziwe szczęście nie bierze się tylko z dobrego wykształcenia. Dziec​ko, które uczy się radzić sobie ze stresem i zdobywać przyjaciół, a jednocześnie jest realistycznie nastawione do świata, posiada zestaw umiejętności życiowych, które bardzo się różnią od tych, jakie ma na przykład geniusz matematyczny. Mówiąc o umiejętnościach życiowych, Duńczycy mają na myśli wszystkie aspekty życia, nie tylko karierę zawodową. Bo czymże jest geniusz matematyczny, jeżeli nie potrafi radzić sobie z życiowymi wzlotami i upadkami? Wszyscy duńscy rodzice, z którymi rozmawiałyśmy, zgodnie twierdzili, że nadmierne koncentrowanie się na wywieraniu nacisków na małe dzieci wydaje się im czymś bardzo dziwnym. W ich pojęciu, jeżeli dziecko bez przerwy wykonuje zadania, po to tylko, aby coś osiągnąć – dobre oceny, nagrody albo pochwały nauczycieli lub rodziców – nie ma kiedy zacząć rozwijać swego wewnętrznego źródła motywacji. Duńczycy uważają, że dzieci przede wszystkim potrzebują przestrzeni i zaufania, co pozwala im samodzielnie zapanować nad różnymi sprawami, stwarzać sobie własne problemy i je rozwiązywać. To z kolei kreuje w dzieciach prawdziwe poczucie własnej wartości i uczy je polegania na samych sobie, ponieważ doping płynie z nich samych; kibicuje im ich własna wewnętrzna cheerleaderka, a nie ktoś z zewnątrz. Wewnętrzne a zewnętrzne umiejscowienie kontroli W psychologii taką wewnętrzną cheerleaderkę czy źródło motywacji nazywa się poczuciem umiejscowienia kontroli (ang. locus of control). Słowo locus pochodzi z łaciny i oznacza „miejsce”, „lokalizację”, a zatem locus of control danej osoby mówi o stopniu kontroli, jaką ta osoba ma, jej zdaniem, nad własnym życiem i zdarzeniami, które jej dotyczą. I tak osoby z wewnętrznym umiejscowieniem kontroli uważają, że posiadają ową zdolność kontrolowania swojego życia i tego, co się w nim dzieje. Ich źródło motywacji jest wewnętrzne, osobiste; kontrola jest umiejscowiona w nich samych. Osoby z zewnętrznym umiejscowieniem kontroli uważają, że ich życie jest kontrolowane przez czynniki zewnętrzne, takie jak środowisko czy los, na które mają wpływ niewielki. Powoduje nimi coś, co przychodzi z zewnątrz, coś, czego nie mogą zmienić. Na wszystkich bez wątpienia wywiera wpływ otoczenie, kultura i status

społeczny, a to, w jakim stopniu uważamy, że jesteśmy w stanie kontrolować nasze życie mimo tych czynników, wynika z różnicy między wewnętrznym a zewnętrznym umiejscowieniem kontroli. Badania wielokrotnie pokazały, że dzieci, młodzież i dorośli z silnym zewnętrznym umiejscowieniem kontroli mają skłonność do stanów lękowych i depresji – niepokoją się, ponieważ uważają, że mają niewielką kontrolę nad własnym losem albo w ogóle jej nie mają i wpadają w depresję, kiedy to poczucie bezsilności staje się zbyt wielkie. Badania pokazują również, że w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat nastąpiło u ludzi młodych radykalne przesunięcie w kierunku zewnętrznego umiejscowienia kontroli. Psycholożka Jean M. Twenge i jej zespół przeanalizowali rezultaty badania dotyczącego okresu pięćdziesięciu lat, w którym zastosowano skalę Nowicki- Strickland służącą do określenia umiejscowienia kontroli u dzieci. Za pomocą tego narzędzia ocenia się, czy dana osoba ma wewnętrzne czy zewnętrzne umiejscowienie kontroli. Badacze odkryli, że u dzieci w każdym wieku, od szkoły podstawowej po wyższą, nastąpiło dramatyczne przesunięcie od wewnętrznego do zewnętrznego umiejscowienia kontroli. O wielkości tej zmiany niech świadczy fakt, że w 1960 roku prawdopodobieństwo, iż młodzi ludzie zadeklarują, iż posiadają kontrolę nad swoim życiem, było o 80 procent wyższe niż u dzieci w 2002 roku, które były bardziej skłonne twierdzić, że takiej osobistej kontroli nie mają. Co jeszcze bardziej uderzające, ów trend był wyraźniejszy u dzieci ze szkół podstawowych niż u uczniów szkół średnich i studentów. Tak więc coraz młodsze dzieci odczuwają brak kontroli nad swoim życiem; coraz wcześniej ogarnia je poczucie bezsilności. Obserwowany od lat wzrost zewnętrznego umiejscowienia kontroli jest skorelowany ze wzrostem depresji i stanów lękowych w naszym społeczeństwie. Co powoduje tę zmianę? Zapewnijmy dzieciom swobodę i przestrzeń, w której będą się uczyć i rozwijać W duńskiej filozofii wychowywania dzieci kluczowe znaczenie ma koncepcja „strefy najbliższego rozwoju” przedstawiona przez Lwa Wygotskiego, rosyjskiego psychologa specjalizującego się w psychologii rozwojowej. Ogólnie rzecz biorąc, zakłada ona, że dziecko potrzebuje odpowiedniej porcji swobody, aby – z odpowiednim wsparciem – móc uczyć się i rozwijać w strefach, które są dla niego odpowiednie. Wyobraźmy