dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony706 435
  • Obserwuję402
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań345 635

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 10-Wyroki losu

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :579.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 10-Wyroki losu.pdf

dareks_ EBooki
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 72 osób, 54 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 149 stron)

BENTE PEDERSEN WYROKI LOSU

1 Ritva nigdy nie zastanawiała się nad starością. Nie myślała o śmierci. Miała dopiero dziewiętnaście lat. Hans Fredrik Feldt pełnił obowiązki komendanta na wysuniętym daleko na północ skrawku Norwegii. Wyznaczony mu okres służby dobiegał końca. Nikt nie oczekiwał, że kapitan zechce przedłużyć swój pobyt w tych stronach. Nigdy nie czuł się dobrze w miejscu, gdzie zimą panowała długa noc polarna, a latem trwał nie kończący się dzień. Nie lubił samotności ani pustkowia. Posępny krajobraz i bezkresne morze wzbudzały w nim niechęć. Drażnił go ostry klimat, przy którym najbardziej bezwzględni mężczyźni zdawali się łagodni niczym baranki. Ale władza rekompensowała mu wszystko. Pod tym względem minionych pięć lat dostarczyło mu wiele przyjemności. Ukoronowaniem służby miało być spalenie na stosie największej czarownicy, jaką widziały te strony. Niewiele brakowało, a byłby tego dokonał. Ale ona pozbawiła go należnej chwały, dosłownie w ostatniej chwili wymykając mu się z rąk. Z pomocą przyszli jej słudzy piekieł. Jeszcze żadnej kobiecie nie udało się go pokonać. Tej wiedźmie też się to nie uda! Kapitan Hans Fredrik Feldt postawił wszystko na jedną kartę. Bardzo zależało mu na tym, żeby zapisać się w pamięci mieszkańców północy jako pogromca czarownicy. Sława jego czynu miała się odbić szerokim echem i zapewnić mu powitanie z honorami w rodzinnych stronach. Pragnął, by cywilizowany świat zobaczył w nim człowieka z zasadami. Wraz z nastaniem lata opuści twierdzę Vardohus. Przedtem jednak rozpali stos, na którym spłonie czarownica. Nie spocznie, póki jej nie odnajdzie... Nie pozwoli, by kobieta wystrychnęła go na dudka. Ani teraz, ani nigdy! Znał jej imię i twarz. Doświadczył też jej diabelskiej mocy. Była porażająco piękna, jak zresztą większość istot w służbie szatana. Jej oczy płonęły niby rozżarzone węgle, włosy, miękkie niczym jedwab, miały barwę rodem z piekieł. Ale on, kapitan Feldt, nie uległ, nie dał się omotać podstępnie zastawionej sieci. Dał odpór zdradzieckiemu spojrzeniu, udającemu wzrok anioła. Czarownica zdołała umknąć, ale on poprzysiągł sobie, że ją odnajdzie, choćby miał

szukać do końca życia. - Gdziekolwiek się ukryłaś, Ritvo, drzyj, bo nie jesteś bezpieczna - syknął Hans Fredrik Feldt, wpatrując się w morze, które mu ją odebrało i porwało nie wiadomo dokąd. Tyle jest fiordów i zatok, gdzie mogła się zaszyć! Nie miał dość ludzi, by sprawdzić każdy skrawek wybrzeża. Jej wybawcy dobrze sobie to wszystko zaplanowali. - Mimo to nie czuj się bezpieczna - powtórzył łagodniej, zaciskając pięści. Kąciki ust zadrgały lekko, ale nie złagodziły nieprzeniknionego oblicza. Wyraz twarzy nadal pozostawał mroczny i bezwzględny, a zielononiebieskie oczy spoglądały niezmiennie chłodno. Ten człowiek nie potrafił się śmiać, zresztą od dawna nie próbował. Był przystojny i urodziwy, ale całkiem pozbawiony serca. Twarz o harmonijnych rysach nie zdołała przysłonić brutalności jego natury. - Napiętnowałem cię - rzucił ku morzu, zwilżając językiem wargi. - Nie uciekniesz przede mną, Ritvo. Naznaczyłem twą białą skórę rozżarzonym żelazem. Jesteś moja, moja na zawsze! To ja ci wyznaczę kres życia. Twoje ostatnie chwile należeć będą do mnie... Ritva, ku której kierował te słowa, naprawdę nosiła imię Raija. Hans Fredrik nie był tego świadom. Nie miał jednak najmniejszej wątpliwości, że rozpozna jej twarz, gdziekolwiek ją zobaczy. Rozpozna jej ciało. Blizny po rozżarzonym żelastwie, którym ją pieścił. Nad fiordem siedział mężczyzna otoczony gromadką dzieci i opowiadał im bajki. W jego włosach igrały słoneczne promyki, a spojrzenie było łagodne i rozmarzone. Duże dłonie gładziły delikatnie rudą grzywkę trzyletniej dziewczynki, która mocno zacisnęła rączki na jego szyi. Mężczyzna pochylił się nad trochę starszą dziewczynką i złożył na policzku siedmiolatki niedźwiedzi pocałunek, powstrzymując wybuch jej zazdrości. Dwoje pozostałych dzieci, podobnie jak on, miało włosy blond, ale nie były podobne ani do niego, ani do siebie nawzajem. Najstarsza dziewczynka o płowych, długich niemal do kolan warkoczach skończyła dziesięć lat, chłopiec rozpoczął siódmy rok życia. Tej bajki słuchali już wcześniej. Opowiadała o miłości, o nienawiści, o okrutnym trollu z północy. Opowiadała o pewnym dobrym człowieku i o mamie. Historia Raiji. Reijo powtarzał ją często. Poprzysiągł sobie, że nie pozwoli dzieciom zapomnieć matki. Co prawda trudno im było zrozumieć, dlaczego mama nie może być z nimi, ale Reijo robił wszystko, by serca dzieci nie napełniły się goryczą, a one same nie otoczyły się murem nieprzystępności.

Nadejdzie kiedyś dzień, gdy Raija do nich powróci, i nie powinna wówczas napotkać nienawiści. Ale w umysłach małych istot lęgnie się wiele różnych myśli! Tyle już czasu upłynęło, odkąd się rozstali. Każdy dzień przynosił nowe zdarzenia. Dwa lata to wieczność cała dla kogoś, kto ledwie sięga do bioder temu, którego nazywa ojcem. Elise pamiętała Raiję i pielęgnowała te wspomnienia, lękając się panicznie, że może je utracić. Chciwie chowała je dla siebie, udając przed pozostałymi, że wszystko zapomniała. Za nic w świecie nie pozwoliłaby odebrać sobie najcenniejszej pamiątki. Utraciła tatę i mamę. W sennych koszmarach nadal jej się pojawiał obraz bezwładnego ciała matki, sznura zaciśniętego na jej szyi... zapach obory... Odebrano jej też Raiję. Ale wspomnienia należą tylko do niej. Nikt się o nich nie dowie. Nikt jej z nich nie odrze. Maja także w przebłyskach pamięci przypominała sobie pewne zdarzenia z przeszłości. Ale one budziły w niej głęboką niechęć zaprawioną bólem i lękiem. Wspomnienia z wczesnego dzieciństwa wywoływały w niej niepokój, naruszały poczucie bezpieczeństwa. Opowieści Reijo to jednak co innego. Lubiła je. Uwielbiała wpatrywać się w twarz opiekuna, obserwować jego oczy nieustannie zmieniające barwę. Gdy się uśmiechał, pojawiały się w nich wesołe błyski, gdy przypominał sobie coś bolesnego, coś, co wolał ukryć przed dziećmi, zasnuwały się cieniem. Maja rozumiała o wiele więcej, niż Reijo przypuszczał. Potrafiła czytać z jego twarzy. Nauczyła się rozpoznawać znaczenie każdego grymasu i gestu, wychwytywała najmniejszą zmianę nastroju. Pojmowała sprawy, których nie potrafiła jeszcze nazwać słowami. Tego daru lękała się równie mocno, jak własnych mglistych wspomnień. Gdy wpadała w złość, potrafiła zerwać się i uciekając, gniewnie wykrzykiwać: „Nie chcę tego słuchać! Nie chcę! To jest głupie! Słyszysz, Reijo? To głupie! Głupie, głupie! Zwykłe bajki. Nieprawdziwe. Nie mam mamy!” Twarz Reijo zasnuwała się wówczas mrokiem, a serce ściskało mu się z żalu. Wiele go kosztowało, by w takich chwilach się nie załamać i nie utracić nadziei. Wtedy czerpał siłę od tej, która nie mogła nic pamiętać. Krył twarz w płomiennej czuprynce Idy, córeczki jego i Raiji, i ogrzewał serce ciepłem bijącym od drobnego ciałka. Dziewczynka uwielbiała bajki i jasnym głosikiem po fińsku domagała się, żeby opowiadał dalej. Była mała, nie pojmowała chyba nawet znaczenia słowa „matka”. Ponieważ rzadko bywali w towarzystwie innych ludzi,

dziewczynka nie spotkała zwyczajnych rodzin i żyła w przekonaniu, że w normalnych rodzinach jest tylko ojciec. Maja jako jedyna protestowała. Elise słuchała. Reijo nie potrafił rozgryźć, co chodzi po głowie tej małej. Ciężko przeżyła utratę Raiji. Nie udało mu się zastąpić dziewczynce opiekunki. Dla tego zamkniętego w sobie dziecka Raija była tym, kim on sam był dla Mai. Kimś, kogo podziwiała bezgranicznie i kochała bez żadnych zastrzeżeń. Opowiadane przez niego historie pomagały jej zatrzymać wspomnienia. A Knut... Trudno odgadnąć, jak chłopiec przyjmował opowieści Reijo. Zazwyczaj był dość ufny. Gdy jednak słuchał o matce, jego twarz, tak podobna do twarzy Kallego, zamykała się, a dźwięk, imienia „Raija” wywoływał drżenie w kącikach miękkich ust. Reijo obawiał się wpływu swych słów na tego chłopca, który mógłby być jego własnym synem. Za nic w świecie nie chciał go ranić, a mimo to nie potrafił powstrzymać się od mówienia o Raiji. Był jej to winien. Nie mógł wiedzieć, co naprawdę myślą i czują dzieci, ale powtarzając, że mama je kocha, nie miał żadnych wątpliwości, iż mówi prawdę. Z taką samą niezłomną wiarą zapewniał je, że pewnego dnia Raija powróci... Znal ją dobrze, nigdy go nie okłamała. Przygarniając szerokimi ramionami całą czwórkę, obejmował spojrzeniem fiord od kamienistego nabrzeża po nagi horyzont daleko na północnym wschodzie. Zwilżając usta, wciąż na nowo snuł te same historie przepojone niezmienną miłością do Raiji i wiarą w to, że któregoś dnia wyłoni się zza linii horyzontu. Tymczasem w samym sercu Finlandii Raija zagryzała wargi, z trudem tłumiąc w sobie irytację i bezradność. Wśród kobiet z lapońskiej wspólnoty, do której dołączyli, nie znalazła pokrewnej duszy. Może dlatego, że sama wywodziła się z Finów? A może dlatego, że nie dorównywała im zręcznością w pracach przypisanych kobietom? Poza tym nigdy nie włączała się do pogawędek o mężczyznach i dzieciach. Gdy rozmowa schodziła na te tematy, Raija natychmiast wycofywa- ła się. Było to dla niej zbyt bolesne. Nie potrafiła określić, co jest przyczyną przepaści, która wytworzyła się pomiędzy nią a pozostałymi kobietami. Mozę tak naprawdę nie przykładała do tego większej wagi? Była sama.

Obca. Jak zawsze! powracała uporczywa myśl. Co prawda miała Mikkala, jego miłość i oddanie. Sama zresztą nadal kochała go równie gorąco jak kiedyś... Ale Mikkal pochłonięty był tyloma innym sprawami... Okazało się, że to on z nich dwojga radzi sobie lepiej. A tak się obawiał, że będzie nieprzydatny, że niewładna noga całkowicie pogrzebie jego szanse na wartościowe życie! Stał się tymczasem ważną osobą w lapońskiej społeczności. Miał posłuch. Potrafił doskonale planować, nie brakło mu rozsądku, imponował wiedzą. Mężczyznom, którzy słuchali jego rad, pracowało się znacznie lżej. Mikkal, żyjący dotąd w cieniu swego ojca, którego nie darzył szczególnym szacunkiem, zyskał wreszcie poczucie własnej wartości. W tej wspólnocie nie traktowano go jedynie jako syna Pehra. Na ważności zyskało jego własne imię. Był tu potrzebny. Przekonał się, że potrafi kierować innymi. Trochę go to napawało lękiem, ale miało równocześnie cudowny posmak. Stał się zachłanny na wszystko, co wypełniło jego nowe życie, i niechętnie myślał o tym, że przyjdzie mu się niebawem rozstać z tymi ludźmi. Matti także czuł się w tym miejscu jak ryba w wodzie. Koczownicze życie pod gołym niebem, odpowiedzialność i obowiązki, w których znajdował sens, wyraźnie mu służyły. Chłopak miał piętnaście lat, ale wydawał się starszy. Mikkal domyślał się, że to dziedziczne. W rodzinie Alatalo dzieci wcześnie dojrzewały. Pamiętał, że tak samo było z Raiją. Teraz miała dwadzieścia trzy lata, ale niemal przez całe życie była dorosła. Najszczęśliwszy jednak był Ailo, który w obozowisku czuł się jak u siebie. Fińscy pobratymcy przyjęli Mikkala i jego syna z otwartymi ramionami, dla Raiji jednak nie byli równie serdeczni. Dziewczyna milczała, ale Mikkal, widząc jej nieobecne spojrzenie, domyślał się, jakie uczucia targają ukochaną. Niejednokrotnie tkwiła nieruchomo, jakby próbując dojrzeć coś, co znajdowało się poza zasięgiem wzroku. Nigdy nie dzieliła się z Mikkalem swym cierpieniem. Ale cieszyła się jego radościami. Uśmiechała się, gdy opowiadał jej o swych małych co- dziennych sukcesach. Radowała się szczerze, był tego pewien. Wszystko to miało słodko - gorzki smak. Mikkal uważał, że należy mu się takie życie. Zasłużył na uznanie i szacunek. Chętnie zostałby tu do końca swych dni, ale Raija tęsknym wzrokiem spoglądała poza

horyzont i snuła własne marzenia. Nie zwierzała się Mikkalowi, ale on znał ją na tyle dobrze, by zdawać sobie sprawę, że Raija się zadręcza. Finlandia była jej ojczyzną, stąd się wywodziła, tu miała swe korzenie. Jednak teraz, gdy nie odnalazła ojca wśród żywych, wydało jej się, że korzenie nie są dość solidne. Mikkal uśmiechnął się z goryczą. Pomyślał sobie, że jego ukochana Raija pod wieloma względami wyjątkowo została doświadczona przez los. Tak jakby ciążyło nad nią jakieś fatum. Wszędzie, gdzie się pojawiała, traktowano ją jak obcą. Sama sprawiała też wrażenie, że zatrzymuje się tylko przelotnie, ot, krótki przystanek w ciągłej podróży. Nieustannie o czymś marzyła. Szczęście wymykało jej się z rąk, nigdy nie przeżywała jego pełni. Mikkal był zadowolony, ale oddałby wszystko, żeby i Raija czuła się szczęśliwa, niczego bardziej nie pragnął. Późną jesienią, gdy pierwsze mrozy skują ziemię, gdy nastaną chłody nie do wytrzymania, nadejdzie pora wyjazdu. Pozostało mu jeszcze tylko kilka tygodni we wspólnocie, która obdarzyła go takim szacunkiem. Która pozwoliła mu zrozumieć, że jest coś wart, że jest kimś! Gdy tylko stwardnieje śnieżna skorupa, będzie musiał się z nimi pożegnać. Nie potrafi bowiem czuć się szczęśliwy, widząc, jak kobieta, którą kocha ponad wszystko, cierpi. Czeka na niego kraina na północy. Może Raiji nic już tam nie grozi? Upłynęło tyle czasu. Przypuszczalnie nikt już nie pamięta o czarownicy, która przed dwoma laty uniknęła stosu w Vardo. Spróbują odnaleźć Reijo... Maję... Pozostałe dzieci Raiji. Ciągnęło ich na północ. Raija nigdy nie będzie w stanie zerwać więzi. Pisane jej jest życie na skalistym północnym wybrzeżu, nie na łagodnej równinie wśród lasów i jezior. Bez względu na to, co ją czeka, musi tam powrócić.

2 - Ty sobie drwisz z tych chłopców, Ritvo! - Ristin popatrzyła z wyrzutem na siostrę. - Tak nie wolno, nie rozumiesz tego? Ritva, wzruszywszy ramionami, odparła ze śmiechem: - Skoro są tacy głupi, że dają się wodzić za nos... Ristin westchnęła ciężko, z trudem powstrzymując się przed wypowiedzeniem kąśliwej uwagi, którą już miała na końcu języka. Być może jej krytyczne słowa wynikały z tego, że bardzo zazdrościła siostrze. Bo tak się już składało, że Ritva obdarzona została przez los tym, co najlepsze. Była ładna i miła, a przy tym nad podziw zręczna. Niełatwo ją było pognębić, bo miała wyjątkowe poczucie humoru. Uśmiech rzadko znikał z jej twarzy. I była taka piękna! Niebieskie lśniące oczy przybierały wszystkie możliwe odcienie: czasem błękitne jak bezchmurne letnie niebo, gdy się rozzłościła, ciemniały, przypominając granatowy mrok nocy. Pociągła twarz Ritvy o harmonijnych rysach wydawała się niezbyt ładnej Ristin nieosiągalnym ideałem. Wygięte w łuki brwi przypominały skrzydła ptaka. Niewielki podbródek i miękkie, uwodzicielskie wargi wcale nie pozbawiały jej twarzyczki wyrazu zdecydowania. Ritva była taka, jaka Ristin zawsze pragnęła być. Zazdrościła więc siostrze w głębi duszy i czasem, gdy naszła ją chwila goryczy, nienawidziła jej gorąco. Ale tak naprawdę kochała ją i poszłaby za nią w ogień. Były siostrami. Łączyły je więzy krwi! Ristin wydawało się, że Ritva szydzi sobie z Nilsa. Wszyscy wiedzieli, że ten biedny chłopak gotów był całować ziemię, po której stąpała, ba, wyszedłby boso w grudniową noc! Ritva tymczasem jednego dnia robiła mu nadzieję, by następnego wszystko puścić w niepamięć. - Nie powinnaś nastawiać Nilsa i Guttorma przeciwko sobie - wyrzucała Ristin siostrze. - Przecież wiesz, że to najlepsi przyjaciele. - Czyżby? - rzuciła Ritva lekko, trochę już zmęczona upomnieniami swej młodszej siostry. Ristin potrafiła prawić takie kazania, że można by mniemać, iż to ona, a nie Ritva, skończyła dziewiętnaście lat i była prawie dorosła. Tymczasem Ristin liczyła sobie dopiero piętnaście wiosen. - Czy ty w ogóle myślisz? - wyrzucała jej młodsza siostra. - Nawet bardzo wiele - odrzekła Ritva i obróciwszy się plecami do siostry, usiadła na

ziemi. - Wiem, że Nils i Guttorm są najlepszymi przyjaciółmi. Ale co ja na to poradzę, że obu cieknie ślinka na mój widok? Nie cierpię tego. Ristin prychnęła z pogardą. Dobrze znała swoją siostrę i nie miała najmniejszych wątpliwości, że jest dokładnie na odwrót. - Żadnemu niczego nie obiecałam, wiec chyba mogę rozmawiać i z jednym, i z drugim. Nie mam wpływu na to, co im się roi w głowach. Chłopcy są beznadziejnie głupi - dodała zrezygnowana. Ristin była innego zdania. Lubiła Guttorma. Bawił ją. Ale w głębi serca kochała się beznadziejnie w Nilsie, czego jednak nigdy w życiu nie wyjawiłaby Ritvie. Nilsowi także nie... Zrobiło jej się go żal, kiedy zwierzył się jej ze wszystkiego, dlatego robiła Ritvie takie wyrzuty. - Nils sądził, że nie żartujesz, mówiąc mu, że jest przystojny i że lubisz go najbardziej ze wszystkich - ciągnęła, urażona w jego imieniu. - Podobno obiecałaś pójść dziś z nim na pastwisko pilnować renifery. Ritva rozłożyła ręce. W jednej chwili przypomniała sobie moment, kiedy padły te słowa, i zarumieniła się lekko. - Naprawdę tak myślałam, kiedy to mówiłam - broniła się - ale zaraz potem zjawił się Guttorm z upolowanym rysiem. Wydał mi się taki fascynujący! Poza tym obiecał mi skórę... - Myślisz tylko o sobie - stwierdziła Ristin z przyganą w głosie. Ritva zmrużyła oczy i popatrzyła na siostrę. Ujrzawszy w jej spojrzeniu cierpienie, nagle dokonała odkrycia. - A ty, siostrzyczko, zdaje się nie możesz przestać myśleć o Nilsie? Ristin spąsowiała i odwróciła się gwałtownie. - Właściwie, dlaczegóż by nie? - ciągnęła Ritva. - Mnie on specjalnie nie pociąga. Owszem, jest miły, ale nawet w połowie nie tak męski jak Guttorm. Nie cierpię tego, że nieustannie okazuje mi uwielbienie. Przekaż mu to, jeśli chcesz. Może uda ci się go przejąć. Życzę szczęścia. Jakże Ristin nienawidziła siostry w tym momencie! Z jednej strony ucieszyła się, że Ritva nie lubi Nilsa w ten sposób, ale równocześnie sprawiało jej to ból. Wiedziała, jaka będzie reakcja Nilsa, jak będzie cierpiał. Wyznał Ristin, że kocha Ritvę. Zwierzył jej się z tego, a ona poprzysięgła, że nikomu o tym nie powie.

Nils na pewno ciężko to przeżyje. Równocześnie bolało ją, że siostra rezygnuje z kogoś, kogo ona, Ristin, i tak nigdy nie dostanie. Przepaść, jaka dzieliła siostry, jeszcze nigdy nie wydawała się taka głęboka. - Ci twoi wielbiciele powinni się kiedyś przekonać, że za twoją olśniewającą urodą kryje się niezbyt piękny charakter! - rzuciła zduszonym głosem Ristin i uciekła zalana łzami. Ritva zacięła zęby i pochyliła głowę. Przycisnęła podbródek do kolan, aż ją zabolało. Cisnęła jeszcze mocniej. Miało boleć! Łatwiej będzie wówczas wytrzymać to wszystko. Po co w ogóle wygadywała takie rzeczy? Dlaczego zachowała się tak okropnie? Przecież kocha Ristin! A jednak tak dawno jej tego nie okazała. Wszystko się pogmatwało, wszystko jest takie trudne! Kiedy stara się być miła, czuje się jakoś głupio. Nie chciała wcale, żeby sprawy między nią i Nilsem ułożyły się w ten sposób. Nils jest taki miły. Nic dziwnego, że Ristin się w nim zakochała. Ona sama też go lubi, nawet bardzo. Lubi jego uśmiech, przelotne nieśmiałe pocałunki. Nils jest przekonany, że łączy ich coś poważniejszego. Ritva przygryzła dolną wargę. Znalazła się w prawdziwej matni. Powaga. Rodzina. Na sam dźwięk podobnych słów czuła, jak ciarki przechodzą jej po plecach. Te słowa nie dawały jej spać po nocach. Miałaby wyjść za mąż i wyprowadzić się od rodziców i rodzeństwa? Wzięłaby na swe barki wielką odpowiedzialność. Urodziłaby dzieci... Takie są pragnienia Nilsa, choć nie powiedział tego wprost. Mówił tylko, że bardzo ją lubi, że ją kocha. I chce, by jego ojciec rozmówił się z jej ojcem. Nie była z nikim zaręczona. Nils także nie. Jej ojciec pewnie chętnie przyjmie oświadczyny Nilsa. Lubi go, wszyscy go lubią, bo to doprawdy dzielny i miły chłopak. Starszy od niej, oczywiście, ale pasowaliby do siebie. A Guttorm? Ritva czuła się podwójnie nieszczęśliwa. Guttorm, najlepszy przyjaciel Nilsa, stanowił dokładne jego przeciwieństwo. Na stałym w uczuciach Nilsie można było polegać, zaś Guttorm był zmienny jak wiatr. Nils poważny i dojrzały, zaś Guttorm bez przerwy stroił sobie figle.

Starsi wzruszali ramionami i powiadali, że on nigdy nie dorośnie. Ritva lubiła jego wesołość i to, że nie oczekiwał od niej żadnych zobowiązań. Sama czuła się równie młoda, radosna i skora do zabawy. Nie chciała dorastać. Miłość? To słowo kusiło ją, ale zarazem przerażało, sprawiając, że oblewała się zimnym potem. Domyślała się, czym jest miłość, co niesie ze sobą, ale nie czuła się dość dorosła. Tyle w niej jeszcze tkwiło wesołości, tyle chęci do zabawy, której pragnęła dać upust. Guttorm pewnie by jej w tym pomógł, potrafił się bawić. Nils ze swoją powagą nie zrozumiałby tego. Uwielbia ją, ale nie potrafi na ten temat żartować. Guttorm pewnie ją lubi, choć tak naprawdę nie wiadomo, co do niej czuje. Obiecał jej skórę z rysia, to znaczy, że nie jest mu całkiem obojętna. Ale on wszystko traktuje tak lekko, nie można go być pewnym. Ma tyle dziewcząt. Nils nie ogląda się za innymi. Nawet nie rozmawia z innymi dziewczętami prócz niej. No, może jedynie z Ristin, ale ją traktuje jak dziecko. Być może lubi Nilsa nawet bardziej niż Guttorma, ale tak naprawdę tych dwóch trudno porównywać. Różnią się jak woda i ogień, i każdy z nich porusza inne struny w jej sercu. Guttorm bezsprzecznie wydaje się ciekawszy, bardziej fascynujący. Jego towarzystwo ją kusi. Nils tego nie pojmie, on, ze swoją śmiertelną powagą i pragnieniem posiadania! Byłoby o wiele prościej, gdyby zrozumiał wreszcie, że jej nie można mieć na własność. Że musi dać jej możliwość wyboru. A on chce ją tego pozbawić. Chce wybierać za nią. Czy nie zdaje sobie sprawy, że w ten sposób wszystko komplikuje? Ritva zmrużyła oczy i popatrzyła w dal. Jeźdźcy na koniach? Serce zabiło jej mocniej. Zerwała się i otrzepała z wrzosów i grudek ziemi spódnicę. Krążyło wiele pogłosek o mężczyznach penetrujących płaskowyż. Wieczorami przy ogniskach ludzie opowiadali sobie po cichu różne historie. Podobno jeźdźcy przybyli ze wschodu, z potężnej twierdzy nad morzem. Szukali kogoś już od długiego czasu, zamieniając życie mieszkańców tundry w koszmar. Gdziekolwiek się pojawili, budzili strach i niepewność, a wieść o ich okrucieństwie wyprzedzała ich przybycie. Szeptano coś o czarownicy. Ludzie wymyślają niestworzone rzeczy! Ale co do jednego nikt nie miał wątpliwości: najbardziej poszkodowani są Lapończycy. To wśród nich ci mężczyźni kogoś szukają, siejąc postrach. Do tej pory ich wspólnocie zostało to oszczędzone. Nic nie zakłócało bezpiecznej codzienności, chociaż powtarzane przy ogniskach wieści były coraz bardziej niepokojące.

Tego wieczoru miało się to zmienić. Ritva zalękniona pobiegła w stronę namiotów. Jeźdźcy byli coraz bliżej. Instynktownie wyczuła, że kiedy stąd odjadą, jej życie ulegnie zmianie. Nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, jak bardzo. Przybyło ich trzech, ich nazwiska są tu bez znaczenia. I tak wykonywali rozkazy kogoś innego. W ten sposób zarabiali na chleb. W ciągu minionych dwóch lat zmieniło się ich wielu, ale ci trzej towarzyszyli kapitanowi od samego początku. Oni ją widzieli, byli w miejscu, gdzie im się wymknęła. Hans Fredrik Feldt im ufał. Śmiech i drwiny rozbrzmiewające za ich plecami po ucieczce czarownicy im także mocno dopiekły. Pragnęli tego samego co kapitan. I lękali się równie mocno, że może nie zdążą wypełnić zadania. Doznaliby wielkiego upokorzenia, gdyby z powodu braku czasu musieli zaniechać walki przeciwko złu! Kapitan Feldt stąd wyjedzie, ale oni nie zamierzają opuszczać tych stron. Nie zniosą drwin i szyderstw. Wiedzieli, że czas ucieka, i zbliża się chwila kompromitacji. Jeśli jej nie odnajdą... Właśnie tych trzech, którzy widzieli czarownicę, zdesperowany Hans Fredrik Feldt wysłał po raz ostatni na poszukiwania. Jeśli jej nie odnajdą... Ten pomysł przyszedł mu do głowy pewnej bezsennej nocy. Wydał mu się tak dziecinnie prosty, że sam się zdziwił, dlaczego wcześniej na to nie wpadł. Znalazł sposób, by zakończyć swą służbę w pełni chwały. Jeśli nie znajdzie prawdziwej czarownicy, to rzuci na stos jakąś inną czarnowłosą piękność. Nikt nie zauważy różnicy. Przecież tylko on i garstka żołnierzy widzieli tamtą, nim została poddana torturom. Tylko oni będą znać prawdę. Mają powód, by pragnąc takiego zakończenia sprawy równie mocno jak on. Użyje sposobu, by ich przekonać. Potrzebna mu tylko czarnowłosa kobieta, podobna do tamtej... Trzej żołnierze otrzymali nowy rozkaz. I nowy termin. Ów termin zbliżał się do końca.

- Powinniśmy wracać - rzucił jeden z jeźdźców. - Przed nami daleka droga. - Przenocujemy tu i coś zjemy - zadecydował drugi. - Potrzebujemy odpoczynku. A może dopisze nam szczęście i ktoś tu będzie miał córkę albo młodą żonę o czarnych włosach? Zarechotali ordynarnie. - Nigdy nie przypuszczałem - odezwał się trzeci rzeczowym tonem - że tak niewiele jest czarnowłosych Laponek. Zanim wyruszyliśmy na poszukiwania, zdawało mi się, że one wszystkie są małe i czarne. Z głuchym odgłosem kopyt konie wjechały pomiędzy jurty i ziemianki. Mieszkańcy obozowiska stłoczyli się, pragnąc w gromadzie stawić czoła niebezpieczeństwu. Ich czujne spojrzenia utkwione były w trzech przybyłych. Ritva stała wraz z dziewczętami z tyłu gromady. Czuła na sobie wzrok Nilsa, ale udając, że go nie zauważa, rzuciła przeciągłe spojrzenie w stronę Guttorma. Z nim jednak było dokładnie na odwrót. Zupełnie nie zwracał na nią uwagi. Kiedy żołnierze zeskoczyli z koni, Ritva uznała, że lękała się ich zupełnie niepotrzebnie. Nie byli wcale tacy starzy, a jeden wydał jej się nawet bardzo przystojny. Nilsowi nie spodobałyby się jej myśli i żeby mu zrobić na złość, przez dłuższą chwilę nie odrywała wzroku od umundurowanego przybysza. Chciała, żeby Nils to zauważył. Guttorm także. Niech sobie nie wyobrażają, że nie ma prócz nich innych mężczyzn. Żołnierze przechadzali się pomiędzy Lapończykami z obozowiska, zaglądając każdemu pogardliwie w twarz, jakby patrzyli na rzeczy. Zachwyt Ritvy nad urodą obcego mężczyzny prysnął w jednej chwili. Jak wszyscy Norwegowie przybysze także uważali się za coś lepszego od koczowników z tundry. Byli przekonani, że wolno im najeżdżać niespodziewanie obozowisko i siać grozę wśród Lapończyków, bo prawo stoi po ich stronie. Ritva poczuła wzbierający w niej gniew, a kiedy dwóch żołnierzy zatrzymało się przy grupce dziewcząt, wymieniając między sobą jakieś uwagi, wszystko się w niej zagotowało. Nie rozumiała, o czym mówią, bo nie znała norweskiego. Ale ich ton, pogardliwy rechot i gesty nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Rozzłoszczona, wystąpiła krok naprzód z gromady i splunęła prosto w twarz temu zadufanemu przystojniakowi. - Ritva! Kochana, po co? - usłyszała zalękniony głos Nilsa. Sama powinna odczuwać strach, a jednak tak nie było. Odwróciła się do Nilsa i ujrzała w jego oczach miłość. W tym krótkim momencie poczuła się o wiele doroślejsza niż jeszcze przed godziną. I zrozumiała, że i ona ogromnie go kocha.

Żołnierz otarł twarz, a w jego wyblakłym norweskim spojrzeniu dostrzegła niekłamaną wściekłość, ale i coś na kształt zadowolenia. - Ritva? - zapytał łagodnie. Dziewczyna nie pojmowała radości, jaka zadźwięczała w jego głosie. - Tak, mam na imię Ritva - odpowiedziała po lapońsku i skinęła głową. Było jej obojętne, że może nie zrozumieć. Wyprostowała dumnie kark, przygotowana na przyjęcie siarczystego policzka. Była dość dorosła, by to znieść. On jednak jej nie uderzył. Przeciwnie, roześmiał się. - Ritva! - zawołał do swych towarzyszy wyraźnie uradowany, ale w jego głosie pobrzmiewały złe nuty. - Z nieba nam spada, prawda? Czy możecie w to uwierzyć? - dodał, wskazując na Ritvę. - Nawet imię ma właściwe. Włosy czarne, wzrost taki sam. I jest, niech mnie diabli, niemal równie piękna jak tamta... - Ale chyba nie pozwolą nam tu zostać na noc - zażartował jeden z jego kompanów i znów wszyscy trzej wybuchnęli głośnym rechotem. Ritva nie pojmowała, czemu jej imię wywołuje wśród przybyszy taką wesołość. A już zupełnie straciła orientację, kiedy przyjaźni na pozór żołnierze wykręcili jej mocno ręce i pociągnęli w stronę koni. Kopała, biła, gryzła, ale to nie pomogło. Złapali ją jak ptaka w sidła. Jeden z mężczyzn dosiadł konia i popychając ją brutalnie, posadził przed sobą. Włosy opadły Ritvie na twarz, oślepiły łzy. Twarze najdroższych jej osób zamazały się, jakby spowite mgłą. Usłyszała głos ojca, mówiącego nieporadnie w języku, który nie był mu ojczysty. Domyśliła się, że pyta, co zamierzają z nią zrobić. Odpowiedzieli coś krótko, a ich głosy zadźwięczały chłodno jak stal strzelb, które wymierzyli w ukochanego ojca i w Nilsa. - Czarownica? - zdumiał się Nils i rzucił się ku jednemu z żołnierzy, który nie zdążył jeszcze dosiąść konia. Ten jednak bez wahania powalił go na ziemię kolbą. - Ritva jest jeszcze dzieckiem! - wołał ojciec, ale jeźdźcy zdążyli już odjechać od obozowiska. Zamknęła oczy, mając ochotę śmiać się i krzyczeć. Czarownica? To chyba tylko jakiś koszmar. Wystarczy mocno zacisnąć powieki, a potem otworzyć oczy, a na pewno zniknie. Ale odgłos końskich kopyt nie przestawał dudnić jej w uszach. Czuła drżenie mięśni

zwierzęcia, czuła mocny uścisk mężczyzny, któremu splunęła w twarz. Śmiał się i wykrzykiwał na całe gardło jej imię, jakby odprawiał jakiś magiczny rytuał. - Ritva! Ritva! Zbierało jej się na mdłości z przerażenia. Po raz pierwszy poczuła, że pragnie żyć. Po raz pierwszy odczuła strach przed śmiercią. Miała dopiero dziewiętnaście lat. Ristin szlochała roztrzęsiona. Rzuciwszy się Nilsowi na szyję, wczepiła się palcami w jego skórzany kaftan i krzyczała rozpaczliwie. Nils z wielkim guzem i sinoczarnym krwiakiem na czole patrzył ponuro. Nie wiadomo, co by zrobił, gdyby ta mała nie złapała go i nie przytrzymała mocno. Ritva, jego ukochana Ritva schwytana przez żołnierzy! Nazwali ją czarownicą! - Oni nie mogą jej nic zrobić - szlochała Ristin. - Prawda, Nils, że nie mogą? Nie był w stanie wydusić ani słowa, zresztą one nie pocieszyłyby dziewczynki. Ristin była jeszcze taka młodziutka. Niewiele wiedziała o życiu. - Powiedz coś, Nils! - krzyczała. - Ritva przecież nie zrobiła nic złego! To jakaś pomyłka! Musimy ich dogonić i wszystko wyjaśnić. Jedź za nimi, Nils! Przecież ją kochasz, sam mówiłeś! Musisz im powiedzieć, że ona nikomu nic nie zrobiła! - Nie będą mnie słuchać - odrzekł drżącym głosem. - Nie możemy jej teraz uratować, Ristin. Jesteśmy tylko Lapończykami. Ci, co sprawują władzę, traktują nas jak coś gorszego. Oni wiedzą, że Ritva jest niewinna, ale szukali kogoś o tym samym imieniu. Dlatego ją zabrali, maleńka. Odsunęła się od niego i słuchała z niedowierzaniem. Na jej twarzy malowało się przerażenie. - Nie mogą tak postępować! - odezwała się po chwili. - Nikt nie może. Nie ma prawa. Nils potrząsnął głową. - To prawda, ale oni sobie z tego nic nie robią. Sami decydują, co jest prawem. Stawiają się ponad nim, ich ono nie dotyczy. - Szaman... - syknęła Ristin przez zęby, a w jej oczach błysnęła desperacja. - To także niezgodne z prawem, skoro jednak oni mogą dopuszczać się takich rzeczy, nam wolno pójść do szamana. On może pomóc Ritvie... Nils uśmiechnął się zrezygnowany. Zbyt wielki ból rozsadzał mu pierś, by mógł uchwycić się tej wątłej nadziei. - To moja wina - jęknęła Ristin. Dziewczynka przeskakiwała z tematu na temat. - Życzyłam jej śmierci, Nils. Naprawdę. Tak bardzo się na nią zezłościłam, że pragnęłam, by umarła. I to się wypełniło. Chciałam tego. Ritva umrze dlatego, że tak myślałam,

Nils... I znów wybuchnęła płaczem, trzęsąc się cała. Chłopak nie mógł uczynić nic więcej, jak tylko przytulić Ristin mocno, szepcząc słowa pociechy, które nie mogły jednak jej ukoić, tak samo jak i nie ukoiłyby jego. Byli bezsilni. Może warto byłoby zwrócić się o pomoc do szamana, Nils jednak nie chciał czekać z założonymi rękami. Przecież wie, dokąd ją zabrali. Pojedzie za nimi. Co prawda nie wierzył, że zdoła jej pomóc, ale nie zamierzał się poddawać, nie podjąwszy nawet próby. Nie potrafiłby żyć z taką świadomością. Ritva nigdy nie dowierzała mu, gdy mówił, że ją kocha. Musi jej udowodnić, jak wielka jest jego miłość. Pojedzie za nimi! Będzie walczył o nią do ostatniej kropli krwi. A jeśli nie uda się mu jej uratować, to umrze razem z nią. Hans Fredrik Feldt, sącząc rum, poddawał się błogiemu spokojowi, jakim napełniało się jego ciało. Z zachwytem wpatrywał się w morską dal. Kapitan wychował się w głębi kraju, dlatego też morze stanowiło dla niego niezwykłe odkrycie, kiedy przybył w te strony. Spienione grzywy fal, przewalające się masy wody, potęga tego morza na dalekiej północy wciągnęła go bez reszty. Właśnie tę potęgę, która potrafiła się ukryć pod gładką, jedwabistą powierzchnią, by uderzyć w chwili, kiedy się tego najmniej spodziewano, podziwiał najbardziej. Kapitan nie oczekiwał jeszcze powrotu swoich wiernych podwładnych. Do wyznaczonego terminu pozostało im jeszcze trochę czasu. Zresztą tłumaczył im wcześniej, że liczy się nie pośpiech, lecz wyniki poszukiwań. Ale odgłos zbliżających się do jego kwatery kroków zabrzmiał dziwnie znajomo. Szczycił się tym, że rozpoznaje każdego ze swych zaufanych towarzyszy po krokach. Teraz nadchodziło ich kilku. Kapitan wstał i otrzepawszy ze spodni niewidoczne pyłki kurzu, sprawdził, czy kant jest odpowiednio ostry, jak tego wymaga regulamin. Potem postawił trzy dodatkowe kieliszki. Uznał, że chłopcy zasługują na łyk rumu, niezależnie od tego, jakie przynoszą wieści. Dla ludzi, którym ufał, Feldt potrafił być szczodry. Stać go było na to, zwłaszcza że to nie było duże grono. Rozległo się pukanie do drzwi. Kapitan nabrał powietrza i zawołał, że można wejść. Wepchnęli najpierw kobietę. Kiedy ją zobaczył, serce mu zamarło, a potem zaczęło walić jak oszalałe. Z trudem się opanował.

Zwiodły go jej czarne włosy. Przez chwilę przemknęła mu myśl, że odnaleziono tę, której tak długo poszukiwał. Twardą jak skała dłonią chwycił podbródek dziewczyny i uniósł jej głowę. Znów przeżył szok. Ta dziewczyna naprawdę była podobna do tamtej, jedynie oczy miały inną barwę, niebieską. - Ma na imię Ritva - rzucił triumfalnie jeden z żołnierzy. Feldt odwrócił się do nich plecami, a kiedy się odezwał, nalewając rum, w jego głosie pobrzmiewało zadowolenie. - Dobra robota, panowie. Ta już nie zdoła wywinąć się od stosu. Myślę, że się ze mną zgodzicie. I roześmiał się, uradowany. Ritva nie zrozumiała, że właśnie został wydany na nią wyrok, poczuła jednak na plecach lodowate ciarki.

3 Mikkal znów zaczął rzeźbić. W Finlandii było dość lasów, by miał skąd czerpać potrzebny surowiec. Nie to co na rodzimym płaskowyżu, gdzie zarośla sięgały mu ledwie do kolan i z braku drewna musiał rzeźbić w kości renifera. Pierwsze próby dalekie były od doskonałości. Nieudane figurki wrzucił od razu do ognia, żeby nikt ich nie zobaczył. Dopiero kiedy zdołał wykonać coś, z czego był zadowolony, zaczął obdarowywać ludzi, których lubił. Ot, taki drobny prezent bez okazji. Wyrzeźbił kilka łyżek i misek, jednak większość dzieł jego rąk stanowiły zupełnie bezużyteczne, ale za to bar- dzo ładne przedmioty. Mikkal miał wyczucie piękna. Lubił dotykać drewna i wydobywać zeń zaklętą, w każdym kawałku inną, formę i kształt. Rzeźbił zwierzęta i ptaki, dzieła natury, którą kochał bezgranicznie. Właściwie sam nie wiedział, dlaczego nie wspominał Raiji o swym zajęciu. Nie zamierzał niczego ukrywać, znała wszak wszystkie zakamarki jego duszy, ale jakoś nigdy się nie złożyło, żeby o tym pomówić. Wydawało mu się to takie mało istotne. Wolał, żeby zamiast niego przemówiły jego małe dzieła. Pragnął podarować Raiji najpiękniejszy wykonany przez siebie przedmiot i długo się zastanawiał, co sprawiłoby ukochanej największą radość. Raija tymczasem dostrzegała jego częstą zadumę i nieobecne spojrzenie i serce ścisnęła jej niewidzialna obręcz. Mikkal stanowił jedyny stały element w jej życiu, był jej oparciem. Nie może go stracić! Tyle czasu spędzał z dala od niej, ale budzili się obok siebie... Prawdę powiedziawszy, ona budziła się, kiedy on jeszcze spał. Wieczorami najczęściej był zajęty, kładł się bardzo późno. Rankiem więc ona pierwsza wymykała się po cichu spod futrzanej derki, którą się okrywali, i pozwalała mu dłużej pospać. Potem jadł śniadanie, zamieniali ze sobą parę słów, pocałunek, uścisk, po czym się rozstawali. Ailo wybiegał pobawić się z innymi dziećmi. Matti miał swoje obowiązki. Raija pilnowała swoich. Podczas długiej ucieczki przez tundrę w ich życiu więcej było ciepła niż w ostatnim roku, który spędzili w środkowej Finlandii w bezpiecznej gościnie, jaką zaofiarowała im lapońska wspólnota. Raija cierpiała w milczeniu, bo widziała, że Mikkal jest szczęśliwy. Dłużej jednak nie

była już w stanie tego ciągnąć. Mikkal często wypasał swoje renifery, najczęściej towarzyszył mu ktoś z obozowiska. Z upływem lat nauczył się żyć i pracować pomimo swego kalectwa. Pogodził się już z tym, że nigdy więcej nie będzie mógł biegać, ale uświadomił sobie, że mimo ograniczeń potrafi wiele zdziałać. I każdego dnia próbował przekraczać granice własnych możliwości. Raiję bardzo to radowało. Radowało ją wszystko, co czyniło go szczęśliwym. Cieszyła się, że podejmowane przez Mikkala wysiłki są zwieńczone powodzeniem i że ukochany wyznacza sobie coraz to nowe cele. Kiedyś, jeszcze nie tak dawno, i ona była takim celem, do którego dążył. Wtedy czuła się mniej nieszczęśliwa niż teraz. Raija oddaliła się od obozowiska, świadoma, że odprowadza ją wiele par oczu. Ruszyła w kierunku, w którym udał się Mikkal. Nigdy dotąd tego nie robiła. Zapewne członkowie wspólnoty pomyślą swoje, ale cóż ją to właściwie obchodzi? Nie ma zamiaru się przejmować tym, że wezmą ją na języki. Akurat w tym momencie było jej wszystko jedno. Mimo to odetchnęła swobodniej, kiedy oddaliła się od obozowiska na tyle, że straciła je z zasięgu wzroku. Wreszcie poczuła się wolna. Ponieważ zarośla w tym miejscu sięgały jej do kolan, uniosła dół spódnicy i zaczepiła o pasek w talii, by mieć swobodne ręce. Mogła biec! Roześmiała się do sunących po niebie obłoków i zatańczyła pomiędzy brzeziną a młodymi świerkami. Ponad czubkami drzew mignęło jej niebo. Pomyślała, że chyba nikt na świecie nie ma tak wspaniałego dachu nad głową, dachu natury. Zmęczona trochę tańcem przystanęła, ale poczuła, że ucisk w piersi nieco zelżał. Od kiedy tu przybyli, z całych sił próbowała się dopasować do społeczności, która ich przyjęła. Zapomniała, że przecież zawsze była inna niż wszyscy. I tak przestała być sobą, prawdziwą Raiją. Także o tym musi porozmawiać z Mikkalem. Najpierw poczuła zapach ogniska, a potem zobaczyła jego. Wcale nie wypasał reniferów, jak dał jej do zrozumienia rankiem, tylko siedział na obalonym pniu i strugał drewno. Za plecami miał stosunkowo niedawno wzniesioną ziemiankę, niewielką, ale wystarczająco dużą, by jeden mężczyzna mógł schować się przed deszczem i chłodem. Omal nie odwróciła się na pięcie, kiedy to ujrzała. A więc miał przed nią tajemnice! Kiedyś była odważna i silna. Podejmowała najtrudniejsze nawet zadania i potrafiła wziąć na siebie odpowiedzialność. Ale przy ukochanym zmieniła się, stała się całkiem bezbronna i łatwo było ją zranić.

Mikkal podniósł wzrok, instynktownie wyczuwając czyjąś obecność, a kiedy zauważył Raiję, zamarł w bezruchu. Dziewczyna stała na tle niebieskozielonych świerków. Wydawała mu się taka drobna i mała wśród mrocznych niemal, złowrogich cieni rzucanych przez drzewa. Mikkal spokojnie schował nóż do pochwy, niemal fizycznie czując przepełniający dziewczynę lęk i rozczarowanie. - Podejdź bliżej - poprosił i przesunął się na bok, tak by i dla niej znalazło się miejsce na pniu. Podeszła, ale nie usiadła. Jakby w odruchu obronnym założyła ręce na piersi, odgradzając się od niego. Dłońmi pocierała nerwowo łokcie. Dostrzegłszy dwie czy trzy gotowe figurki, przykucnęła i chwyciła wyrzeźbioną wiewiórkę, którą Mikkal uważał za udane dzieło. Pogładziła ją, dotknęła ogonka, przesunęła palcami po zgrabnej główce, tak starannie wyrzeźbionej. A potem znów zwróciła ku Mikkalowi spojrzenie dużych, przeraźliwie smutnych oczu i odezwała się cicho: - Mogłeś mi powiedzieć. Niepotrzebnie trzymałeś to przede mną w tajemnicy. Rozłożył ręce i próbował przekonać ją, że nie miał złych intencji. - Wkrótce zamierzałem ci to wyjaśnić - zapewnił. Raija nie spuszczała z niego wzroku. - Czy jest jeszcze coś, o czym wkrótce się miałam dowiedzieć? - Co takiego? Raija przełknęła ślinę i wydobyła z siebie słowa, których tak się bała i w które tak naprawdę nie do końca wierzyła. - Jest ktoś... inna kobieta? Pozwoliłeś innej nas rozdzielić? Patrzył na nią zaskoczony, ale i rozgniewany. Wstał bez laski i zacisnąwszy mocno dłonie na jej ramionach, zmusił, by usiadła przy nim. Z jego oczu posypały się skry. - Rozumiem, że jesteś rozczarowana - rzekł w końcu. - Ale nie pojmuję, jak możesz zadawać takie pytania? Nie ufasz mi? Raija przymknęła oczy, nie mogąc znieść zawodu malującego się na twarzy ukochanego. - Nie wiem - odezwała się wreszcie i pochyliła głowę. Nagle poczuła się strasznie zmęczona. - Nie wiem, Mikkalu, już niczego nie jestem pewna - dodała po chwili, napotykając jego zdumiony, pełen niedowierzania wzrok. - Bliska jestem utraty zmysłów. Te po- rozumiewawcze spojrzenia, szepty za moimi plecami, złe sny... Wszystko to sprawia, że tracę rozum. Budzę się okropnie zmęczona, bo nie mogę w nocy spać, a kiedy uda mi się zasnąć,

dręczą mnie koszmary. Martwi mnie, że nie radzę sobie tu ze wszystkim, tak jak powinnam. Nie przestaję się zastanawiać, czy nadal mnie szukają. Serce mi pęka, gdy pomyślę o Reijo i dzieciach. Nie potrafię już nawet przywołać ich z pamięci... Z początku zmuszałam się, by o nich nie myśleć, żeby nie oszaleć z bólu, teraz znów szarpię się sama ze sobą, bo nie mogę sobie przypomnieć dokładnie ich twarzy, Mikkalu. Nie pamiętam, jak wygląda moja Maja, nie potrafię przywołać obrazu Knuta, zatarły mi się rysy maleńkiej Idy. Nawet Elise nie pamiętam. Bywa, że powątpiewam, czy Reijo wygląda tak, jak go sobie teraz wyobrażam. To wszystko sprawia, że jestem chora z rozpaczy. Zaczęłam też wątpić w ciebie. Nie rozmawiasz ze mną. Nie wiem, o czym myślisz, nie wiem, jak się układają sprawy między nami. Nie tak miało być... Bolesna cisza, jaka zapadła, gdy przestała mówić, zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Wreszcie Mikkal puścił Raiję, a jego ręce opadły jak martwe ptaki. - Rzeczywiście nie tak - odrzekł ze smutkiem. - Co się z nami stało, Raiju? Raija mogłaby długo mówić na ten temat, ale milczała. Za nic w świecie nie chciała zranić Mikkala. Minione dwa lata nie były całkiem zmarnowane. Dla Mikkala okazały się wręcz udane. Gdyby nie wyjechali razem, pewnie nadal użalałby się nad sobą. Teraz pod wieloma względami stał się takim mężczyzną, jakiego zawsze pragnęła w nim widzieć. Nie spodziewała się tylko, że dokona się to jej kosztem. Mikkal przyjrzał się uważnie Raiji. Tak bardzo ją kochał! Czegoś mu jednak brakowało w jej wyglądzie, czegoś, co ją czyniło inną, niż była dawniej. Zniknęły z jej oczu figlarne iskierki, kąciki ust nie unosiły się w uśmiechu. Wygasł żar malujący się na jej twarzy, brakowało ruchliwości, pośpiesznych gestów... Zmarszczywszy czoło, Mikkal uświadomił sobie, że już od dawna nie była taka, jaką pragnął ją widzieć. Już od dawna nie słyszał jej śmiechu. - Za długo tu jesteśmy - odezwał się cicho, delikatnie i z czułością gładząc jej policzki. - Myślałem tylko o sobie, najdroższa. Mówiłem, że to ze względu na ciebie, ale tak naprawdę jestem samolubem... - To nie tylko to, Mikkalu - rzekła, uśmiechając się blado. - Prawda, że niewiele brakuje, bym postradała rozum. Przyznaję, że jestem chora z tęsknoty. Ale wierz mi, kochany, to nie wszystko. Chodzi o nas. Jesteśmy co prawda razem, ale tak, jak byśmy nie byli... Mikkal wyjął z powrotem nóż i z ponurym spojrzeniem uderzał ostrzem o pień. Zmarszczył brwi, a policzek drgał mu lekko. - Choć może zabrzmi to niedorzecznie, przyznaję, że nie raz o tym myślałem - rzekł, ściągając usta. - Kocham cię, kocham do szaleństwa i właściwie nie wątpię też w twoje uczucia. Ale przeznaczenie wciąż nas rozdziela. To dzieje się poza nami. Staramy się, robimy co w

naszej mocy, a i tak nam się nie udaje. Nie mogliśmy bez siebie żyć, a teraz okazuje się, że i ra- zem nie możemy... - Nigdy nie było nam dane żyć ze sobą w normalnych warunkach - rzuciła tonem usprawiedliwienia Raija. - Żadne z nas nie dzieliło codzienności z osobą, którą kocha. Albo usychaliśmy z tęsknoty, albo nasze serca rozsadzały gwałtowne uczucia. Musimy rozmawiać. Jeśli nie będziemy chcieli zwierzać się sobie, to znaczy, że się poddajemy, że nie ma dla nas wspólnej przyszłości. Ale ja wierzę w nas i chcę spróbować, bo niczego bardziej nie pragnę, jak dzielić z tobą życie. Muszę jednak czuć się potrzebna. I chcę mieć przy sobie moje dzieci... Mikkal chrząknął zakłopotany. - Wiesz, Raiju, nie potrafię wiele mówić. Jestem zwykłym mężczyzną, który po prostu cię kocha. Który kocha cię od młodzieńczych lat. Nie powiedziała mu, że się myli. Mikkal sądzi, że chodzi jej o długie, poważne rozmowy. Ona tymczasem potrzebowała ciepłej, przyjaznej pogawędki od czasu do czasu. - Co z tym robisz? - zmieniła temat, wskazując głową na rzeźbione figurki. W jednej chwili stracił pewność siebie. - Rozdaję. To nic takiego - odpowiedział zakłopotany, udając, że nie przywiązuje do swych wyrobów większej wagi. Raija rozzłościła się nie na żarty. - Nie bądź głupcem, Mikkal! Wiesz równie dobrze jak ja, że to są piękne przedmioty. Musisz to wiedzieć, bo inaczej byś się tym nie zajmował. Niczego nie robisz połowicznie, a do rzeźbienia masz chyba największy talent! Nie opowiadaj więc, że to nic takiego. Zdobądź się przynajmniej na szczerość wobec mnie! - Wydawało mi się, że denerwuje cię, kiedy strugam w drewnie. - A cóż to ma za znaczenie? Jeśli coś jest dla ciebie ważne, powinieneś to robić, nawet gdyby nie wiem jak mnie to denerwowało. - Raija uśmiechnęła się i dodała: - A poza tym nie mam nic przeciwko temu. Myślałeś o jarmarkach? Na pewno mógłbyś coś tam sprzedać. - Oto przemówiła praktyczna kobieta! - Myślałeś o tym? Mikkal skinął głową. - Miski, czerpaki i łyżki na pewno ludzie kupią - myślała na głos Raija. - A inne rzeczy możesz rzeźbić dla przyjemności. Dla mnie. Mikkal chwycił zawieszony na szyi skórzany woreczek. Nadal nosił w nim pukiel włosów, który dostał od Raiji, kiedy z dziewczęcia przemieniała się w kobietę. Otworzył woreczek i wyjął figurkę, nad którą ślęczał najdłużej. Wyrzeźbienie takiego cacka wymagało czasu, cierpliwości i niesłychanej precyzji.

Delikatnie położył maleńki przedmiot na dłoni Raiji. A wargami leciutko musnął nadgarstek, co podziałało na dziewczynę jak pocałunek. - To dla ciebie, Mały Kruku. Nigdy nie zapomnę tamtych chwil na płaskowyżu, kiedy pragnąłem tylko ciebie, a ty byłaś nieosiągalna. Nawet nie rozumiałaś, że mogłabyś mnie pokochać. Będę to pamiętał do samej śmierci. Nigdy nie dostałaś ode mnie kruka... - głos uwiązł mu w gardle. Raija mrugała powiekami, ale i tak nie zdołała powstrzymać łez. - Jest śliczny - wyszeptała i podniosła bliżej oczu, żeby go dokładnie obejrzeć. Figurka, tak jak tamta sprzed lat, przedstawiała ptaka w locie. Ale ten był mniejszy i nie taki gładki jak poprzedni. Został wyrzeźbiony z najciemniejszego drewna, jakie Mikkalowi udało się znaleźć. Dotykając kruka, Raija wyczuwała ukrytą w jego skrzydłach moc. Była to bardzo misterna robota, dziewczyna bez trudu odróżniała pióra, oczy, podkurczone nogi. Mikkal wyrzeźbił nawet maleńkie kółeczko, przez które przeciągnął rzemyk, żeby można było figurkę zawiesić na szyi. Takiego cieniutkiego rzemyka Raija jeszcze nie widziała. - Kiedyś dostaniesz do tego srebrny łańcuszek - mruknął. - Ale tu w głębi lądu trudno o srebro... Raija rzuciła się Mikkalowi na szyję i uściskała go, uważając wszakże, żeby w porywie radości nie zgnieść pięknego podarunku. - Daj spokój ze srebrem i złotem, Mikkalu. Reijo i Kalle w swoim czasie tylko tym się zajmowali i do niczego dobrego to nie doprowadziło. Bogactwo nigdy nie czyniło mnie szczęśliwszą. - Ale z tego ptaszka się cieszysz? Raija pokiwała głową. Jej ciemne oczy błyszczały. Ta figurka powiedziała jej więcej, niż mogłyby wyjaśnić słowa, które tak pragnęła usłyszeć. Mikkal o niej myślał i nadal ją kochał. - Zawiesisz mi go na szyi? - zapytała i dostrzegła, że uradowała go swoją prośbą. Ochoczo ujął w dłonie rzemyk, a jego twarz rozpromieniła się. Mikkal skończył dwadzieścia dziewięć lat, ale w tym momencie przypominał dziewiętnastolatka. Zawiesiwszy naszyjnik, objął Raiję i napełniony spokojem, przytulił policzek do jej twarzy. - Jak dawno tak nie siedzieliśmy - wyszeptał. - Bałem się, że to niemożliwe... Kiedyś, kiedy nie wiadomo było, czy ujrzę cię choć raz do roku, dałbym sobie rękę uciąć, że będzie inaczej... że gdybym tylko mógł żyć u twego boku, nie traciłbym nawet chwili, żeby cię nie przytulać. A teraz mam cię przy sobie... - Westchnął. - Chyba wieczność upłynęła od czasu, gdy

się obejmowaliśmy, a przynajmniej pół życia, odkąd się kochaliśmy. - Całe życie - poprawiła go. - Całe długie życie. Mikkal pochylił się nad nią i skubnął koniuszek jej ucha suchymi wargami. Potem przesunął je po policzku, ku szyi i ramionom, które kusiły go swymi miękkimi krągłościami. Poddała mu się, pieszczoty sprawiały jej przyjemność. Kiedy jednak zaczął gwałtowniej całować jej dekolt, sunąc ustami coraz niżej, zdecydowanymi dłońmi chwyciła go za grzywkę i bezlitośnie odsunęła od cudownie ciepłej skóry. Mikkala zdziwiła reakcja Raiji, bo po zasnutym mgłą spojrzeniu poznawał, że i jej jest dobrze. - Chyba nie wpadłaś na głupi pomysł, żeby mnie w ten sposób ukarać? Potrząsnęła głową i uśmiechając się, przysunęła ku niemu swe usta. Gdy otrzymała więcej niż całus, o który prosiła, znów wyrwała mu się z objęć. - Nie teraz, Mikkal - poprosiła. - Jesteśmy sami, chcemy tego, ty równie mocno jak ja. Przecież mam oczy. Znam cię... Odepchnęła go, nie pozwalając, by jego usta pochwyciły ją znów w sidła pocałunku i wprowadziły w stan upojenia. - Sama mówiłaś, że upłynęło niemal całe długie życie od ostatniego razu - przypomniał. - Krwawię, Mikkal. Uniósł oczy ku niebu. A więc dlatego miał się wycofać. - Nigdy nam to nie przeszkadzało. Ja w każdym razie nie zwracam na to uwagi. - A ja tak - odparła, a po chwili dodała: - Trochę mam ochotę, ale równocześnie nie chcę. Nie mogę. Potrafisz to zrozumieć? Pokręcił głową i rzekł z uśmiechem: - Ale muszę się z tym chyba pogodzić, prawda? Pozwól przynajmniej, żebym cię pocałował. Nie będę czynił bezwstydnych prób uwiedzenia cię wbrew twojej woli. Raija odetchnęła z ulgą. Mikkal mógł się obrazić i odepchnąć ją w złości, ale na szczęście okazał się wyrozumiały. Przytuliła się do piersi ukochanego. Była pewna, że zawsze będzie z radością wtulać się w niego, słuchać uderzeń jego serca i napotykać drżącymi wargami jego stęsknione usta. - A ja tak pragnąłem mieć z tobą jeszcze jedno dziecko - uśmiechnął się, dotykając czubka jej nosa. - Co najmniej jedno - poprawił się. - Dlaczego nam nie wychodzi, chociaż oboje tego pragniemy? Tylko wtedy, całkiem nie w porę, spłodziliśmy Maję... - Dzieci nie powinny przychodzić na świat podczas tułaczki - odparła Raija z powagą. - Mimo wszystko jest w tym jakiś głębszy sens. Ja także pragnę mieć z tobą dziecko, Mikkalu,

ale nie za wszelką cenę. Zatroszczmy się o te, które już mamy, nim zaczniemy marzyć o kolejnych... Mikkal oparł czoło o jej czoło. Opuściło go palące pożądanie, pozostała jednak tkliwość, której chyba nigdy nie przestanie odczuwać wobec Raiji. - Wyruszymy niebawem - rzekł. - Wiele o tym myślałem. Przyjemnie jest wędrować latem i na jesieni, ale to bardzo męczące. Musielibyśmy przeprawiać się przez rzeki i strumienie, jest tyle komarów. Same kłopoty. No i całą drogę trzeba przemierzyć na piechotę... - Przerwał na chwilę i nabrał tchu. - A zimą można jechać. Kiedy zobaczył, jak oczy ukochanej ożyły pod wpływem rodzącej się nadziei, pożałował gorzko, że nie wspomniał jej o tym wcześniej. - Przed Nowym Rokiem? - zapytała. - Myślę, że tak. Na początku zimy nie ma jeszcze tak silnego mrozu. Pamiętaj, że będzie z nami Ailo i Matti, którzy nie przywykli do takich wypraw. - Jarmark w Skibotn? - zapytała drżącym głosem. - Nie wiem. Za wcześnie o tym decydować. To zależy, kiedy w tym roku nadejdzie zima. Jeśli nie będzie się spieszyć, nie zdążymy. Ale zgadzam się z tobą, że dobrze byłoby odwiedzić Skibotn. Spotkalibyśmy po drodze innych, tyle przecież ludzi podąża w tamte strony w porze jarmarku. Mógłbym sprzedać to i owo. Moglibyśmy coś kupić, no i zobaczyć znajomych... Raija popatrzyła nieobecnym spojrzeniem. - Myślę, że Reijo tam jest. Przypuszczam, że wrócił nad fiord Lyngen, bo najlepiej przecież zna te okolice. - Chcesz, żebyśmy tam pojechali, nawet jeśli nie zdążymy na jarmark? - zapytał Mikkal. - Tak - odparła. - Zresztą tak chyba będzie najbezpieczniej. Wprawdzie ludzie w osadzie nie darzą mnie zbytnią sympatią, ale do Vardo stamtąd kawał drogi. Chyba więc nic mi tam nie grozi. Poza tym jestem prawie pewna, że Reijo zatrzymał się właśnie w Skibotn. - Ailo nie będzie zadowolony, kiedy przyjdzie mu dzielić się tobą z innymi. - Mikkal uśmiechnął się łagodnie. - Jemu się wydaje, że należysz wyłącznie do niego. W oczach Raiji zalśniły łzy. To dzięki Ailo zdołała jakoś przeżyć te ostatnie dwa lata. Syna Mikkala traktowała jak własne dziecko. Przynajmniej jego mogła obdarzyć miłością. - Maja wpadnie w złość - ciągnął Mikkal. - Trudno mi sobie wyobrazić, jak zareagują pozostali, ale co do tego, że Maja się rozzłości, mam absolutną pewność. Moja córka nigdy za mną nie przepadała - dodał smutnym głosem. - Jej prawdziwym bohaterem jest Reijo. I nie sądzę, by coś się przez ten czas zmieniło.