dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony706 906
  • Obserwuję404
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań346 348

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 24-Zabłąkane dusze

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :452.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 24-Zabłąkane dusze.pdf

dareks_ EBooki
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 51 osób, 45 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 146 stron)

BENTE PEDERSEN ZABŁĄKANE DUSZE

1 Dawno temu wpadła w ręce wojowniczych przybyszów z północy. Uprowadzili ją z ciepłego, rozświetlonego Rzymu i powiedli do kraju, gdzie ziemia ścięta jest wieczną zmarzliną. Do kraju, gdzie słońce stoi chłodne i nie spala ziemi na rdzawy popiół. Nazwali ją Jumala i oddawali jej cześć. Był to lud, który osiadł na południowych brzegach Bałtyku. Pod panowaniem władcy o imieniu Filimer garstka współplemieńców ruszyła na południe i w okolicach Morza Czarnego założyła potężne królestwo. W tamtych czasach jednakże mężczyźni nie zapuszczali korzeni, tak jak to zawsze czyniły kobiety. Mężczyźni prowadzili wojny i zdobywali łupy. Mężczyźni szukali podniety, nieustannie rzucając wyzwanie śmierci, zastawiając swój ziemski żywot za krótkotrwałą rozkosz, jaką daje akt odwagi. Kobiety rodziły im dzieci, zajmowały się gospodarstwem, gotowały strawę i szyły odzienie. Życie kobiet upływało na poszukiwaniu owoców runa leśnego, szykowaniu jedzenia, wspólnym pilnowaniu ognia i doglądaniu dzieci. Życie kobiet to śmiech i codzienny znój. To świat zamknięty. Ogień, dzieci, mężowie. Kobiety nie szukały łupów, nie marzyły o władzy, którą daje podbijanie nowych ziem. Krew nie wrzała w ich żyłach na myśl o walce, pocie, ciałach poległych wojowników z innego plemienia. Nie chciały rabować i brać niewolników. Ni łupić obcych miast. Świat kobiet to ogień, dzieci i mężowie. Legendy głoszą, że ten lud, a właściwie sami mężczyźni, sprzymierzył się z królem Wizygotów, Alarykiem, i razem z nim ruszył na Rzym w roku Pańskim 410. Zdobył i splądrował miasto. Ceglasta, spalona słońcem ziemia spłynęła krwią. Nasyceni walką, upojeni zwycięstwem wracali wojownicy do swoich domostw, lecz wielu z nich nie zatrzymało się w potężnym królestwie na północnych brzegach Morza Czarnego. Niektórzy nie zatrzymali się nawet na przyjaznych plażach Bałtyku. Otworzyła się przed nimi ogromna kraina na północy świata, gdzie morze jest dzikie, a ziemię na głębokości sztychu łopaty skuwa wieczny lód. Znaleźli kraj wprost wymarzony do podbojów, zamieszkiwali go bowiem ludzie łagodni i nienawykli do walki. Wojownicy rozbili obóz nad ogromną rzeką, która szerokim ujściem wpada do morza. Mieli ze sobą zloty posążek kobiety z dalekiego kraju, gdzie słońce pali żywym ogniem, powietrze ma zapach ziół, a wiatr jest jak łagodna pieszczota. Postawili go na wzniesieniu w gęstym, wilgotnym lesie. Stał tam przez kolejne tysiąc

lat. Przez tysiąc lat modlili się do złotego wyobrażenia kobiety, które skradli kiedyś, by wykazać się odwagą godną prawdziwych mężczyzn. W kraju tak odległym, że nikt go już nie pamiętał. Ta kobieta była dla nich bóstwem najwyższym. Odlana z najszlachetniejszego kruszcu, jakże różna od bożków z kamienia i drewna. Inna, bo mająca ludzkie rysy. Inna, bo przemawiająca do nich, wypowiadająca boskie słowa w nieznanym języku. Składali jej ofiary. Przez stulecia znosili dla niej trofea, aż wokół poniosła się wieść o wielkim skarbie. Choć otaczali swą boginię ścisłą tajemnicą, zawsze znalazł się ktoś, kto nie potrafił utrzymać języka za zębami. Bronili jej czci zacieklej niż życia własnych współziomków. Zdrajców i plotkarzy karali śmiercią. Bóstwo ze złota należało do nich, stanowiło ich sekret i odpowiedzialność. Będzie ich chronić, obdarzać szczęściem i dostatkiem dopóty, dopóki starczy im sił, by zatrzymać je wyłącznie dla siebie. Na północ od Dwiny pewna zakochana młódka opowiedziała swemu wybranemu o Jumali. O ziemi u jej stóp wysłanej złotymi monetami. Niewinna i niedoświadczona, dała się uwieść. Opisała wojowniczemu wikingowi drogę do bogini. Mężczyźni z zachodu znaleźli posążek i świątynię pełną skarbów. Jumali nie ruszyli, ale złupili świątynię. Zabrali tyle, ile byli w stanie unieść, i podzielili kosztowności między siebie. Ich przywódca, Torę, pozostał nienasycony. Dziewczynę, która powierzyła mu tajemnicę, wyrzucił z pamięci, zanim dotarli do celu. Towarzysze znaczyli dla niego mniej niż kruszec, który można zważyć w dłoni i w którego blasku można się ogrzać. Zabił jednego i zabrał jego część. Skierował miecz przeciwko Gunsteinowi, ale ten zdołał umknąć. Torę pożeglował swoim statkiem na zachód, uwożąc rozliczne skarby i historię o złotym posążku kobiety. Wiele razy jeszcze wykazał się brawurą. Rozlał wiele krwi, nie licząc się zbytnio z ludzkim życiem. Potomność zapamiętała go pod mianem Torę Hund. Jumala stała na wzniesieniu nad Dwiną już tysiąc lat, kiedy wieść o niej dotarła aż do stolicy. Do ludzi kościoła, ludzi pragnących władzy i bogactw i wyznających tę samą definicję męskiej odwagi, która każe zdobywać obce ziemie, mordować, grabić i zadawać gwałt. Która dodaje powagi i ważności powracającym ze skarbami z wypraw w odległe zakątki świata. Jumala pachniała złotem. Chytrzy doradcy podszeptywali, że pachnie też bałwochwalstwem. Łatwo usprawiedliwić gwałt zadany bezbronnym. Wysłano ludzi i nakazano im przenieść posążek do stolicy. Wyznawcy Jumali pojęli, że muszą ratować boginię. Miejsce, w którym stała od tysiąca

lat, przestało być bezpieczne. Lud ruszył więc w drogę, uwożąc cały swój dobytek i największą świętość. Pociągnął na południe, jak najdalej od cara i władzy kościoła. Po posążku wszelki słuch zaginął. Jumala przetrwała w opowieściach ludzi zamieszkujących północne brzegi Dwiny. - Była obca. Przybyła z dalekiego kraju. Nic o niej nie wiedzieli. Nadali jej imię i oddawali cześć. Ona obdarzała ich pomyślnością. Aż znikła. Przybyła znikąd i odeszła w nicość... Antonia umiejętnie stosowała pauzy, dozując napięcie. - Nie uważasz, że to piękna opowieść? - spytała, odrzucając ciemne włosy z czoła. Raija skinęła głową. Dłonie miała zanurzone w ciemnym chlebowym cieście, ręce ubrudzone po łokcie. I białą grudkę mąki na policzku, w miejscu z którego odgarnęła niesforny kosmyk. - Dlaczego opowiadasz bajki? - spytała. - Nie masz nic innego do roboty, Toniu? Jeszcze nie nadszedł czas spoczynku... Perlisty śmiech Toni wypełnił kuchnię. Kuchnię Jewgienija. I Raiji... Dziwne. Własna kuchnia Raiji. Na swój sposób bardziej należała do niej niż do Jewgienija. Nie miała pojęcia, czy kiedykolwiek przyzwyczai się do tej myśli. - Nie dostrzegasz, że ta historia jest o tobie, moja miła? Raiju, piękności ty moje! Ogłuchłaś? Raija uśmiechnęła się bezwiednie. Tonią zawsze traktowała ją jak boginię. - Ponieważ była obca? - spytała. - Bo nie znali jej przeszłości? Tonią energicznie pokiwała głową. Nie ruszyła palcem, by pomóc Raiji przy cieście. Tonią nie miała zajęć gospodarskich w wielkim poważaniu. Nawet we własnej kuchni spędzała niewiele czasu. - Jestem z krwi i kości, nie ze złota - stwierdziła Raija i nagle poczuła ucisk w żołądku. Jakieś światło przemknęło jej przed oczyma i znikło. Ułuda, która jedynie na moment pozostaje w pamięci. - Nie padłam niczyim łupem. I sądzę, iż moja przyszłość nie skrywa żadnych tajemnic. Pozostanę nad Dwiną całe życie, więc muszę polubić cerowanie Jewgienijowych koszul... Śmiech Toni przeniknął ściany niewielkiego domku na brzegu rzeki. - Za tysiąc lat nikt nie będzie opowiadał legend o Raiji Bykowej - dodała Raija z mocą.

Pewna siebie, stojąca mocno na ziemi w tym ogromnym kraju, z Jewgienijem u swego boku. - Ja ułożę legendy o tobie - przekomarzała się Tonią. - Tobie na złość, Raiso, moja przyjaciółko! Tonią użyła imienia w rosyjskim brzmieniu, pod którym znała Raiję miejscowa ludność. Poza Tonią tylko Jewgienij i Oleg nazywali ją Raiją i to była jedyna nić prowadząca do poprzedniego życia. Życia, którego nie pamiętała. Był przednówek roku 1735. Dzień chylił się ku zachodowi. Oleg i Jewgienij ruszyli do Onegi, by zamówić nowy statek u szkutnika. Mężowie widzieli przyszłość w handlu i frachcie morskim. W ten sposób chcieli zapewnić byt rodzinie. Po prawdzie niewielu ludzi w Archangielsku widziało jakąkolwiek przyszłość dla tego miasta założonego w 1584 roku. Ciemne chmury spowijały horyzont. Anglicy rozpoczęli handlową działalność w tym miejscu jeszcze wcześniej, w roku 1553. Kiedy Archangielsk zyskał prawa miejskie, hamburscy kupcy wyparli z rynku angielskich konkurentów. Historia „Russia Company” szybko dobiegła końca. Mieszkańców miasta niewiele to obchodziło. Handel i tak znalazł się w rękach nielicznych, czy to Rosjan czy cudzoziemców. Zwykły człowiek na handlu zbożem z Niemcami nie zarobił złamanego szeląga. Jedyne, co się zmieniało, to język, który rozbrzmiewał na nabrzeżu. Po wizycie Piotra Wielkiego Archangielsk otrzymał wiele przywilejów, stając się jedynym portem Rosji. Miasto rozkwitło, statki handlowe przemierzały Morze Białe wszerz i wzdłuż. Przyszłość rysowała się w jasnych barwach. Sam car tak powiedział. Okres rozkwitu trwał krótko. Wraz z założeniem Petersburga Rosja zyskała port położony znacznie bliżej europejskich szlaków handlowych. Piotr Wielki zapomniał o obietnicach złożonych miastu na północy. Wielcy ludzie mają słabą pamięć. Przez nowy ośrodek portowy przepływało trzy czwarte rosyjskiego handlu z zagranicą. Archangielsk zaczął podupadać. Piotr Wielki zmarł dziesięć lat temu, po nim rządzili Katarzyna I i Piotr II. Teraz znów na tronie zasiadała caryca, Anna z rodu Romanowów, tego samego rodu, który Piotr Wielki osadził na tronie Rosji. Handel w rejonie Archangielska wciąż stanowił domenę nielicznych, ale w szczelnym dotychczas systemie pojawiły się pierwsze pęknięcia. Kto miał pieniądze, mógł się poważyć na

wejście do gry. Oleg i Jewgienij zamierzali skorzystać z okazji. Uznali, że handel i fracht towarów to dobry interes. Dwie młode ciemnowłose kobiety czekały na wschodnim brzegu Dwiny. Zapewnienia mężów traktowały z przymrużeniem oka. Wypełniały izbę śmiechem i rozmową, w malowanej na niebiesko kuchni opowiadały sobie o tajemniczej, obcej bogini. Wymawiały jej imię. Jumala. To słowo brzmiało dla Raiji tajemniczo, choć budziło odległe wspomnienie. Niewyraźne, ledwie uchwytne. Tonią przyglądała się, jak Raija ugniata ciasto gwałtownymi ruchami, jakby dając upust złości. Na obliczu przyjaciółki nie widać jednak było wzburzenia. Jeśli mieszkało w niej, to głęboko ukryte, tak głęboko, że nawet ona nie umiała go dostrzec. Żona Jewgienija nosiła włosy związane wstążką na karku. Nie zaplatała ich w warkocze ani nie chowała pod chustą, jak nakazywał zwyczaj. Tak jak Tonią, Raija kierowała się własnymi zasadami. - Wygląda, jakbyś chciała sprawić temu ciastu lanie - zauważyła cierpko Tonią. Uniosła nogi i oparła je o skrzynię z drewnem. Miała na sobie spodnie i buty do konnej jazdy, tak zresztą ubierała się najczęściej. Nie przejmowała się ludzkim gadaniem. Jak daleko sięgała pamięcią, ludzie zawsze o niej dużo mówili. Dotąd jednak nie słyszała słów na tyle ostrych, by zdołały ją zranić. Pod tym względem Antonia nie była szczególnie wrażliwa. Oleg zapytał kiedyś, czy nie mogłaby nosić się jak kobieta. To było jeszcze przed ślubem, a Oleg bardzo ostrożnie i delikatnie ubrał swoją ciekawość w słowa. Odpaliła, że jeśli szuka baby szerokiej w biodrach i tyłku, to droga wolna. Od tamtej pory ani razu nie wrócił do tego tematu. Dał Toni wolną rękę w kwestii ubioru i pozwolił żonie zająć się handlem i frachtem na lądzie. Interes przepisano na jego nazwisko po ślubie, ale i tak zawiadywała nim Tonią. Od śmierci ojca nic się nie zmieniło. Antonia była silną kobietą, przed nikim nie zginała karku, od nikogo nie przyjmowała poleceń. Żyła samotnie aż do chwili, kiedy zjawiła się Raija. Z morza od zachodu. Raija Jewgienija. Na swój sposób jego łup. Wielka tajemnica, której strzegli jak oka w głowie - ona, Oleg i Jewgienij. Dopóki Raija jest szczęśliwa, Antonia będzie milczeć, taką złożyła przysięgę przed samą sobą. Ani chwili dłużej. - A ty kiedyś coś upiekłaś? - odcięła się Raija. I obie wybuchnęły śmiechem.

- Jakoś mi to nie idzie - stwierdziła Tonią, wzdychając, choć w tym westchnieniu trudno by było doszukać się prawdziwego żalu. Nie miała czasu, by żałować czegokolwiek w swym krótkim życiu. Lubiła się w pełni taką, jaką stała się przez te lata. - Wyobrażasz sobie nudny żywot tych kobiet, które pochylają się w nabożnym skupieniu nad połatanymi koszulami mężów? - Tonią wzdrygnęła się na samą myśl. - Te, które nieustannie obgadują tę wstrętną Antonię i jej nie mniej odrażającą przyjaciółkę Raisę? - uzupełniła Raija, sprawnie formując okrągłe bochenki. Precyzyjne ruchy jej dłoni dowodziły, że wypiek chleba to dla niej nie pierwszyzna. Nigdy jednak nie polubiła tej czynności. - I ślinią się na myśl o Olegu i Jewgieniju - dodała Tonią. - Na pewno się ślinią. Zdobyłyśmy jedynych dwóch kawalerów, których warto było zdobyć, przynajmniej na wschód od Dwiny. Już ja się na tym znam! Znów zaniosła się śmiechem. Tonią nigdy nie ukrywała przeszłości. Potrafiła drwić z samej siebie i w ten sposób wytrącać wrogom oręż z ręki. Niełatwo poniżyć kogoś, kto nie odżegnuje się od własnych słabości. Raija odstawiła bochenki do wyrośnięcia. Zmyła blat stołu i stolnicę, opłukała dłonie. - Pomyślałaś kiedyś, ile wody przepływa kobietom przez ręce? - spytała niespodziewanie Antonia. Raija znieruchomiała. Temu twierdzeniu mogła jedynie przytaknąć. Kiedyś i jej podobna myśl przemknęła przez głowę. Kiedy, nie wiedziała. Tylu rzeczy nie wiedziała. Czasami to bolało. Zupełnie jakby stała przed zamkniętymi drzwiami we własnym domu, mając przeświadczenie, że nie dowie się, co przed nią skrywają. Że nigdy nie znajdzie klucza. Żyła teraźniejszością. Nie mogła patrzeć za siebie, rzucać spojrzeń przez ramię. Rozmawiać o minionym czasie. Jeden tylko istniał kierunek. Naprzód. Nie zawsze tak było, tyle wiedziała. Tyle potrafiła odgadnąć. Jednak żadne nici nie prowadziły wstecz, żaden przewodnik nie mógł wskazać drogi powrotnej. Żadnej szczeliny w murze oddzielającym ją od przeszłości. Zupełnie nic. Tylko ucisk w okolicach czoła, kiedy starała się przebić ciemność. Ból rozsadzający głowę, kiedy usiłowała poskładać w całość strzępy niespokojnych snów. Życie Raiji rozpoczęło się w Archangielsku pięć miesięcy wcześniej. Życie zaczęło się z Jewgienijem, Olegiem i Antonią. I takie już zostało. W pewnym sensie Antonia miała rację: los Raiji podobny był do losu bogini ze złota. Jak Jumala przybyła znikąd do krainy nad Dwiną.

Jak Jumala uczyniła zeń swoją ojczyznę. - Spodziewam się dziecka - oznajmiła Antonia. Raija odwróciła się, gwałtownie wyrwana z rozmyślań. - Spodziewam się dziecka - powtórzyła Antonia i rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu. Niebieskie oczy błyszczały jak drogie kamienie w okrągłym, żywym obliczu. Kosmyki włosów nad czołem podskakiwały do taktu z całym ciałem dziewczyny wstrząsanym śmiechem, nad którym nie mogła zapanować. - Mała Tonią wciąż jeszcze potrafi wprawić niektórych w prawdziwe zdumienie - stwierdziła. Raija usiadła. Poczuła jakiś ucisk w piersiach, sama nie wiedziała dlaczego. Dobry Boże, miałam kiedyś dziecko? przemknęło jej przez głowę. Miałam dziecko i zapomniałam? Ciemność pozostała nieprzenikniona. Nie było odpowiedzi. Pociechy w bólu, którego może wcale nie powinna odczuwać. Można zapomnieć? O dziecku? - Nie życzysz mi szczęścia? - zdziwiła się Tonią, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. Lubiła szokować. Raija pokiwała głową. - Tak się cieszę! - rzuciła szczerze, ale nerwowym gestem przycisnęła dłonie do brzucha. I zrobiła krok w kierunku przyjaciółki po świeżo umytej podłodze. Nie pozwalała, by do kuchni wkradł się brud. Jakiś głos podszeptywał jej, że dom należy utrzymywać w czystości. Czasami Raija widziała twarz, która pasowała do głosu. Błysk włosów jasnych jak len, w następnej chwili pokrytych siwizną. I przyjazne oczy. Nic więcej. Raija objęła Antonię, na przemian śmiejąc się i płacząc, a przyjaciółka zrobiła to samo. Śmiech mieszał się z łzami. Kiedy uwolniły się z objęć, Raija osunęła się na podłogę koło skrzyni u stóp Toni. Obie otarły oczy i policzki. Wciąż się śmiały, cicho i pogodnie, połączone radosną tajemnicą. - Możesz wyobrazić sobie, jaką będę matką? - skrzywiła się Antonia. Raija wsparła podbródek o dłonie złożone na skrzyni, wdychając zapach skórzanych butów Toni zmieszany z wonią suchej sosny. Wciąż czuła ucisk w piersiach. Starała się nie zwracać na to uwagi. - Wspaniałą - odrzekła, starannie wymawiając każdą sylabę.

- Bądź szczera! - rzuciła Tonią z ostentacją, ale w jej głosie pobrzmiewała nuta przestrachu. - Strasznie się boję, Raiju! - dodała, używając prawdziwego imienia przyjaciółki. Nie tego, którym ochrzciła ją żartobliwie w chwili, gdy tamta przedzierzgnęła się w Rosjankę, stając z Jewgienijem przed ołtarzem. - Jestem taka... nieodpowiedzialna - dokończyła, a w jej głosie dało się wychwycić niepewność, której dotąd nie okazywała. - Kto tak twierdzi? - zdziwiła się Raija. - Od kiedy przejmujesz się tym, co o tobie gadają? Antonia wzruszyła ramionami. Wyglądała teraz jak mała, przestraszona dziewczynka. Szeroko rozwartymi oczyma patrzyła wprost przed siebie, w nieznane, które przerażało ją i pociągało zarazem. - Jesteś radosna i pełna życia - ciągnęła Raija. - Jakże mogłabyś okazać się złą matką? Antonia nic nie odrzekła. Nie mogła wyznać otwarcie, że pyta kobietę o większym doświadczeniu. Nie mogła powiedzieć, że Raija już rodziła. Ta część życia przyjaciółki była zamknięta. Nie wolno o niej wspominać. - Boję się - powiedziała Tonią. - Strasznie się boję! Nie mogę przyzwyczaić się do tej myśli. Czasami się raduję, zaraz potem wpadam w popłoch na myśl o obowiązkach, które mnie czekają. Jestem taka niezdarna, nie dam sobie rady. I boję się porodu. Nikt mnie nie przekona, że to nie boli! - Słowa wprost wylewały się z niej. - Boję się, Raiju, boję się! Raija milczała. Miała w sobie odpowiednie słowa, znała ich moc, ale nie potrafiła nadać im kształtu. Były jak pisklęta, które nie mogą oderwać się od gałęzi i rozpostrzeć skrzydeł do lotu. - Oleg wie? - spytała, a jej myśli pobiegły do męża Toni. Potężny, silny Oleg, dobry i godzien zaufania. Przyjaciel. Opoka. Tonią pokręciła głową, nagle zawstydzona. Ale tylko przez chwilę. - Jeszcze nie - odrzekła. - Nie chcę, by obchodzono się ze mną jak z chińską porcelaną. Wyobrażasz sobie, co uczyni, kiedy się dowie? Nie pozwoli mi ruszyć się z łóżka. I już mnie nie tknie. - Wzdrygnęła się. - Pomyśl, cały rok bez tych rzeczy. Parsknęły śmiechem. Nie miały przed sobą wielu tajemnic. Tylko tę jedną, której Raija nie dostrzegała. Mur, którego i Antonia nie chciała widzieć. - Jesteś bezwstydnicą! Antonia pokiwała ponuro głową. - Sądzisz, że to zaraźliwe? Ze zostanę bezwstydną matką? Wcale tego nie pragnę. Dziecko zasługuje na kogoś lepszego ode mnie... - Dziecko nie ma wyboru - ucięła Raija. - Zostało poczęte. Będziesz matką, Antonio,

czy tego chcesz czy nie. Myślisz, że inne się nie boją? Antonia przesunęła bezwiednie opuszkami palców po haftach na rękawie bluzki. Ta część jej garderoby była niezwykle kobieca. Obszerna, z cienkiego materiału, z wdzięcznie skrojonym kołnierzem haftowanym w czerwone kwiaty. Wzory biegły wzdłuż wycięcia na piersiach i powtarzały się na mankietach. - Jesteś najlepszym lekarstwem - stwierdziła Tonią. - Wiesz o tym? Nic nie wydaje się trudne, kiedy ty na to spojrzysz. Chciałabym patrzeć na świat twoimi oczami. Powinni wynieść cię na ołtarze. - Nie zyskałabyś poparcia ojców kościoła dla tego pomysłu - odrzekła Raija. Przyjaciółki spojrzały po sobie i jak na zamówienie wybuchły śmiechem. - Nigdy nie zapomnę twarzy księdza, kiedy kazał ci powtórzyć dziesięcioro przykazań - chichotała Tonią. - A ty wyrecytowałaś wszystkie po kolei, a potem zmówiłaś pozostałe modlitwy. Nawet Jewgienij się zdumiał. Miał szczęście, że ksiądz zaczął od ciebie. Sam miałby kłopoty, by wymienić je w odpowiedniej kolejności... Wspomnienia ze ślubu Raiji i Jewgienija. Wspomnienia, które przywoływały uśmiech na twarzy. Prawo kościelne nad Dwiną nakazywało, by parę młodą wypytać o znajomość modlitwy Pańskiej i dziesięciorga przykazań. Tym, którzy nie wykazali się odpowiednią wiedzą, odmawiano ślubu. Tak przynajmniej zapisano na papierze. W praktyce rzadko kierowano się literą prawa. Jewgienijowi nawet nie przyszło do głowy, by przygotować narzeczoną na tę próbę. A ksiądz, rzecz jasna, zadał przewidziane prawem pytania. Przez całą wieczność, która w rzeczywistości nie trwała dłużej niż kilka sekund, Raija spoglądała na niego z zaskoczeniem. Antonia mogła przysiąc, że na twarzy duchownego pojawił się wyraz triumfu. I znikł, kiedy Raija spokojnym głosem odmówiła tekst modlitwy i wymieniła dziesięć przykazań. Całemu światu pokazała, że nie jest niedouczoną istotą, za którą ją brali. Antonia omal nie parsknęła. Oleg nadepnął jej na stopę, by ją od tego powstrzymać. Tonią przez parę dni nie mogła mu tego darować. Oleg jakoś to wytrzymał. Byłoby znacznie gorzej, gdyby żona naprawdę roześmiała się w kościele. - Żebym tylko wiedziała, skąd je znam! - westchnęła Raija, powtarzając słowa, które wypowiedziała po ślubie. - W każdym razie przypomniałaś sobie we właściwym momencie - rzuciła lekko Tonią. - Nie przejmuj się!

- Też chciałabym mieć dziecko - spontanicznie dodała Raija. Dotąd o tym nie myślała. Jewgienij wypełniał całe jej życie. Teraz jednak, siedząc u stóp Toni i patrząc w twarz przyjaciółki, Raija zdała sobie sprawę, że Jewgienij jej nie wystarczy. Że pragnie czegoś więcej poza cichym szczęściem. Dotąd nie uświadamiała sobie, czego jej brak. Było tak, póki Tonią między radością a obawą nie użyła odpowiednich słów. Teraz Raija wiedziała, czego pragnie. Dziecka. Jewgienij w żartach wspominał o synach. Ona nigdy dotąd nie myślała poważnie o potomstwie. Aż do tej chwili. - Nic prostszego - uznała Tonią, śmiechem burząc poważny nastrój. Raija odkryła pustkę w duszy. Brak dziecka.

2 Posiadał własny statek handlowy, którym opływał norweskie wybrzeże. Dzień świętego Mikołaja miał stać się początkiem życia, które właściwie nie było mu pisane. Nie urodził się, by zostać pryncypałem ani kupcem. Rozpoczynał jako zwykły marynarz. Dawno temu. Już wtedy wyznaczył sobie cel w życiu, a w końcu dotarł do niego, wystarczyło tylko wyciągnąć rękę. Własny statek. Ubogi chłopak stawał się kimś. Ciężka praca przynosiła owoce. Karmił się marzeniami, nadzieją, czasami nawet zaczynał wierzyć. Statek spalił się, płomienie strawiły go do szczętu. Tamtej zimowej nocy w porcie w Archangielsku spłonęło siedemnaście statków. Wiatr przerzucał ogień z masztu na maszt, a czerwone języki znajdowały dla siebie dość pożywki. Silniejszy podmuch przeniósł pożar na ląd, płomienie objęły małe domki w porcie. Trzy rodziny straciły życie, wielu dach nad głową. Koniec marzeń. Tak myślał Jewgienij. Tak by się stało, gdyby nie Raija. Nie podjąłby walki, nie zmierzyłby się z losem. Raija pojawiła się wtedy, gdy skończyło się jedno życie, i dała początek nowemu. Przede wszystkim dlatego, że ocaliła go przed śmiercią. Zabronił ludziom wspominać tamto zdarzenie. Wciąż jednak krążyły o nim legendy - kapitan leży bez czucia na mokrym pokładzie, zstępuje anioł w długiej pelerynie i tamuje krew, broczącą z rozszarpanego ramienia. Jewgienij obawiał się tej legendy głównie dlatego, że mogła przysporzyć Raiji złej sławy. Dobrze wiedział, skąd wzięła się dociekliwość popa podczas zaślubin. Najbardziej zaś nie chciał budzić w Raiji starych wspomnień. Nowe życie zbudował na tym, że zapomniała o przeszłości. Bez niej popełniłby samobójstwo. Bez niej nie miałby po co żyć. Nie po tym, co się stało. Trzeba niezwykłej siły woli, by się podźwignąć z takiego nieszczęścia. Raija dała mu tę moc. Spotykał już mężczyzn, którzy twierdzili, iż kobiety stanowią sens ich życia. Jego brat kiedyś tak się wyraził. Jewgienij nigdy wcześniej nie myślał o kobietach w ten sposób. Mężczyzna ma pracę i towarzyszy. Wystarczy, by wypełnić cały świat. Tak było kiedyś. Zanim poznał tę, której Aleksiej zaprzedał duszę. Pokochał tę samą dziewczynę, którą brat obdarzył uwielbieniem. Raija mogła być wszystkim dla mężczyzny. Całym życiem. Tym była dla Aleksieja przez krótki czas, zanim nie zżarła go zawiść i nie zamieniła w istotę, która nie pragnie kochać, lecz posiadać.

Tym była dla Jewgienija. Wszystkim. Sensem życia. Samym życiem. Raija Aleksieja. Mikkala. Reijo. Jego Raija. Tylko jego. Tamci stanowili cienie z innej rzeczywistości. Pojechał z Olegiem do Onegi. Zdobyli dwa niewielkie frachtowce. Uznali, że wystarczą na początek. Razem z Olegiem zainwestowali ostatnie oszczędności. Zrobili odważny krok. Na rzecz przyszłości. - Nie odkryjesz nowych lądów, jeśli boisz się spuścić z oczu znajome wybrzeże - stwierdził Oleg. Odpowiednie słowa w ustach żeglarza. Głęboka myśl ukryta w prostym sformułowaniu. Zrobili ten krok. Spuścili z oczu znajome wybrzeże. Postawili wszystko na jedną kartę. Zapożyczyli się, nie wspominając o tym ani Antonii, ani Raiji. Oleg zdobył się nawet na żart. - Nie dowiedzą się, jeśli się nam powiedzie. Jak przegramy, wierzyciele wyrzucą nas z domów i zabiorą konie Antonii. Wtedy nasze żony poznają prawdę. Pocieszali się tym ponurym żartem. Śmiali się niepewnie, czując ucisk w żołądku. Znaleźli statek, który po solidnym remoncie mógł służyć ładnych parę lat. Jego właściciel musiał się go pozbyć, nie powiodło mu się w interesach. Dostali tę jednostkę za półdarmo. Teraz już dysponowali prawdziwą flotą składającą się z dwóch niedużych frachtowców i dwóch większych statków handlowych. Ten wymagający przebudowy zamierzali nazwać „Antonia”. Ten drugi mieli ochrzcić imieniem „Raija”. - Tonią wpadnie w złość, kiedy dowie się, że wymaga przebudowy - śmiał się Jewgienij. Olegowi spodobał się dowcip. Mieli flotę. Oleg znów stanie na pokładzie. Zostanie kapitanem na „Raiji”. - Jedna Antonia mi wystarczy - uznał. Jewgienij obiecał sobie kiedyś, że nigdy już nie wejdzie na pokład statku i jak dotąd nie sprzeniewierzył się obietnicy. Co prawda wślizgnął się raz na łódkę przycumowaną przy nabrzeżu, nigdy już jednak nie pożegluje na pełne morze. To rzecz pewna! Był potrzebny na lądzie, ktoś musiał zająć się handlem, przypilnować rachunków,

rozmawiać z kupcami. Lepiej się do tego nadawał niż Oleg. Jewgienij uważał, że na lądzie może znaleźć zajęcie godne mężczyzny bez ręki. Na morzu potrzeba ludzi o obu ramionach. Dysponujących pełnią męskiej siły, niezbędnej, by mierzyć się z wiatrem, wodą i chłodem. Tam nie byłby mężczyzną. Nie w pełni. Jewgienij nie umiałby żyć z takim przeświadczeniem. Zawsze kiedy zostawiał ją, choćby na parę chwil, odczuwał lęk. Przyglądał się jej badawczo, zanim odważył się odezwać do niej i objąć. Przy każdym powrocie do domu szukał czegoś w jej twarzy. Niemego oskarżenia. Wyrazu oczu, którego przedtem nie było. Zmarszczek wokół ust i oczu. Twardości spojrzenia. Czegoś, co powiedziałoby mu, że wie. Że zna prawdę, którą przed nią ukrywał. Nie znajdował niczego. Jewgienij wiedział jednak, że nie przestanie szukać. Nigdy nie spocznie. Wszystko zbudował na kłamstwie. Wszystko rozpadnie się, kiedy Raija to dostrzeże. Nie wiedział nawet, czy może ufać jej oddaniu. Promieniała radością jak małe dziecko na jego widok. Pełna oczekiwania, którego Jewgienij nie rozumiał. Nie wierzył, że je kieruje ku niemu. Stworzyła mu nad Dwiną prawdziwy dom. Nic nie wniosła, niewiele co poprzestawiała, ale po prostu była, wypełniała pokoje ciepłem. Jewgienij nie pojmował, jak to możliwe. Nie rozumiał, skąd tyle mocy w małej kobiecie. Świat wokół niej cudownie rozkwitał. - Dobrze jest wracać do ciebie - powiedział kiedyś, kiedy otulił ich mrok. Kiedy ciemność była tuż tuż za kręgiem słabego światła rzucanego przez lampę. W piecu wciąż się paliło. Raija dołożyła drewna. Wiedziała, że w chłodne wieczory mężowi dokucza ból. - Źle, kiedy cię nie ma - odrzekła spokojnie. Tylko tyle, dość jednak, by poczuł wyrzuty sumienia. Jewgienij wiedział, że nie uczyniła tego rozmyślnie. Raija nie skrywała uczuć. Była szczera aż do bólu. - Zapominam, że nie mogę zajmować się wyłącznie sobą - powiedział zawstydzony jak mały chłopak. - Tyle lat byłem sam. Nie przywykłem do tego, że ktoś troszczy się o mnie. Często o tym myślał, nigdy jednak nie rozmawiał z Olegiem na ten temat. Nie wiedział nawet, czy powinien mówić o tym Raiji. Wypowiedziane słowa są niebezpieczne, nie można przed nimi uciec. Zlekceważył w życiu tyle obietnic, a przecież trudno się zmienić z dnia na dzień. Raija nie zasługiwała na więcej kłamstw.

- Nie mogę uwierzyć, że czekasz na mnie - dodał zdziwiony własną odwagą. Tym, że obnaża przed nią najskrytsze uczucia. - Nie mogę pojąć, że się niepokoisz... Śmiech. Głośny i wesoły jak brzęczenie trzmiela. - My z Tonią tańcujemy w tym czasie w Archangielsku, rzecz jasna - przerwała mu. Jej słowa smakowały miodem i kandyzowanym cukrem. - Cichaczem popijamy twoją wódkę i w ogóle o was nie pamiętamy... Śmiał się razem z nią. - Nie ma mężczyzny w Archangielsku, który odważyłby się zatańczyć z Tonią - przekomarzał się. - Nikt nie chciałby narazić się na gniew Olega i spotkanie z jego twardą pięścią. - A czy ktoś odważyłby się zatańczyć ze mną? - spytała i spojrzała na niego z wyrazem oczekiwania w rozbawionych oczach. - Z tobą jest inaczej - przyznał Jewgienij. - Masz jednorękiego męża... Z nim większość da sobie radę. Ucieszył go uśmiech Raiji. Powiedział mu, że ta myśl nie postała w jej głowie. Usiadła z lewej strony, tak jak lubił, wsunęła się mu pod pachę. A Jewgienij popadł w zadumę. Ile to razy powtarzał jej, że potrzebuje mężczyzny, który objąłby ją oboma ramionami... Za każdym razem bojąc się, że odpowie, iż miała takich wielu. - Nie ma dwurękich mężczyzn, którzy daliby tobie radę - stwierdziła z taką pewnością w głosie, że momentalnie jej uwierzył. Przynajmniej w tej chwili, a nic więcej się nie liczyło. - Nie ma dwurękich mężczyzn, w których objęciach chciałabym leżeć. Jewgienij ścisnął delikatnie krągłe ramię dziewczyny. Lubił, kiedy tak mówiła. Z początku sądził, że wypowiada te słowa, bo wie. Wie, iż są muzyką dla jego uszu. Teraz rozumiał, że go nie zwodzi. Raija była szczera. Zasłużyła na kogoś, kto odwdzięczyłby się tym samym. A dostała jego... Dostała i miłość. Tego argumentu Jewgienij używał na swoją obronę. Miała jego serce, nikt nie byłby w stanie kochać jej mocniej. Oparł życie na kłamstwie, by ją zatrzymać. By dać jej szczęście. Takie, jakiego nie otrzymałaby w darze od nikogo innego. - Tonią opowiedziała mi historię o złotej bogini. - Raija uśmiechnęła się, kiedy Jewgienij spojrzał na nią. Wtuliła się weń jeszcze mocniej. - Więc ruszysz teraz na poszukiwanie skarbów? - zdziwił się. Przechyliła głowę. Jej spojrzenie pokrył jakiś cień. Teraz, pomyślał Jewgienij, teraz

sobie przypomni! Jego słowa musiały poruszyć jakąś delikatną strunę. Nic takiego nie nastąpiło. Jewgienij poczuł, jak całe ciało tężeje mu z napięcia. - Co się stało? - spytała. Zdenerwowanie męża nie uszło jej uwagi. - Ramię, prawda? - Rozzłościła się. - Mówiłam ci tysiące razy. Musisz być roztropniejszy. Nie przemęczać się, nie wychodzić na zimne powietrze. Stąd biorą się bóle! Jewgienij uśmiechnął się blado. Musiał zwalić winę na tę dokuczliwość, nie mógł się przyznać do własnych obaw. - Ja się przemęczam? Tutaj z tobą? - udał zdziwienie. - Nie dałaś mi po temu okazji. Ręce Raiji wślizgnęły się pod koszulę Jewgienija. Nie po to, by pieścić, wywoływać dreszcz na skórze i podnietę. Nie po to. Dziewczyna złożyła dłonie na bliźnie po odjętym ramieniu. Zmarszczyła brwi tak mocno, że prawie zetknęły się nad nasadą nosa. Używała swej mocy, jej dłonie emanowały niezwykłym ciepłem. Jewgienij nie rozumiał, skąd się brało, ona zresztą też nie. Bał się. Bał się, że ta tajemnicza umiejętność zawróci ją na drogę, którą kiedyś podążała. Tę, która nie kończy się urwiskiem, na którym Raija uległa wypadkowi, lecz wiedzie dalej do miejsca, skąd ją zabrał. - Skąd przybyła? Na to pytanie Jewgienij wzdrygnął się. - Jumala - dodała Raija, nie patrząc na męża. Nie mogła więc zobaczyć wyrazu ulgi na jego twarzy. - Nie wiem - odrzekł. - Nikt tego nie wie. Tak już bywa z legendami, zaczynają się nie wiadomo gdzie i prowadzą donikąd. Taka jest Jumala. Przedmiot wyjęty z legend. - Tonią twierdzi, że istniała - upierała się Raija. - Że można odnaleźć miejsce, na którym ją postawiono. - Może - mruknął, czując znużenie. - Może istniała. Zdobycz wojenna. Jak wiele innych. Mężczyźni zawsze prowadzili jakieś wojny. Ale nie żyła naprawdę, stworzyły ją ludzkie ręce. Tonią już taka jest, że musi mieć żywą boginię ze złota. Niczym pośledniejszym się nie zadowoli... - Ale słyszałeś tę opowieść? Skinął głową. - Nie ma dziecka w tej okolicy, które by nie słyszało o niej. Złota kobieta. Bogini ze złota. I każde dziecko choć raz marzyło, by ją odnaleźć. Jak nie Jumalę, to chociaż skarby. - Który chłopak nie pragnie zostać poszukiwaczem skarbów? - powiedziała, jakby sięgała do mądrości życiowych ukrytych w głębi duszy. Jewgienij milczał, czekając, co nastąpi, ale Raija nie dodała nic więcej. - Tak się nas wychowuje - odrzekł. - Dla nędzarzy opowieści o bogactwach mają szczególny urok. Słyszałem wiele historii o ludziach, którzy ruszyli szukać bogini, ale nigdy jej

nie znaleźli. Zamilkł. Raija zdjęła dłonie z blizny. Ciało Jewgienija przenikało przyjemne ciepło. Tego wieczora ból mu specjalnie nie doskwierał, ale ręce Raiji zawsze sprawiały cuda. Jewgienij skąpił jej pochwał. Nie chciał rozbudzać mocy, których żadne z nich nie pojmowało. - Wolałbym, żebyś nie musiała tego robić - westchnął, kiedy zręczne palce żony zapinały mu guziki koszuli. - To cię wyczerpuje, mój aniele... Raija wzruszyła ramionami. Tego tematu unikała jak mogła. Tak, ten akt wysysał z niej wszystkie siły, ale nie było niczego, czego by nie zrobiła, by ulżyć Jewgienijowi w cierpieniu. Żadna ofiara nie zdawała się zbyt duża. - Co się z nimi stało? - dopytywała się. Jej myśli wciąż krążyły wokół postaci z legendy, którą Tonią zapłodniła jej wyobraźnię. Raija zawsze musiała mieć jakiś obiekt marzeń. - Co się z nimi stało? - powtórzył Jewgienij, odwracając wzrok na płomienie. - Jumala miała wiernych strażników - dodał wolno. - Nad tymi, którzy targnęli się na jej cześć, wisiało przekleństwo. Wielu z łowców przygód znikło bez śladu. Mówię to na wszelki wypadek, gdybyś chciała spróbować... Roześmiał się cicho i zmierzwił jej włosy. - Nie wolno zbytnio zbliżać się do bóstwa - szepnęła Raija zamyślona. - Ani do złota - dorzuciła. Wyciągała konkluzje dla niej zupełnie oczywiste, dla niego niejasne. Jewgienij nie odważył się spytać, jakimi ścieżkami podążają myśli dziewczyny. - Po prostu znikali bez śladu? - nie mogła wyjść ze zdziwienia. Patrzyła na męża szeroko rozwartymi oczami. - W głębi lądu jest wiele bagien - mówił Jewgienij. - Wiele tajemnych miejsc, uroczysk. Znał kunszt trzymania słuchaczy w napięciu. Opowiadanie historii to jedna z umiejętności, której uczono go w dzieciństwie. Ludzie, u których się wychowywał, kochali opowieści i muzykę. Mężczyźni zbierający się wieczorami wokół ognia prześcigali się w krasomówstwie. Słowa musiały malować żywy, namacalny obraz. Kto tego nie potrafił, powinien choć umieć śpiewać. Otwierać ludzkie serca rzewną piosnką o niespełnionej miłości lub wzbudzać kaskady śmiechu rubaszną przyśpiewką. Kto nie umiał snuć opowieści ani śpiewać, musiał przynajmniej umieć tańczyć. Zatracić się w pląsie w kręgu rówieśników pod zachwyconymi spojrzeniami kobiet. - Większość nigdy nie wracała - ciągnął. - Ludzie opowiadają straszne historie o ich losie. Strażnicy bogini ponoć tną ciała nieszczęśników na kawałki i rzucają padlinożercom. Wyłupują oczy i wyrywają języki, by śmiałkowie nie mogli powiedzieć, co widzieli. I żeby już nigdy nie ujrzeli nic innego. Takie tam bajanie...

Twarz Raiji wyrażała odrazę. - Jesteśmy ludem, który nie szydzi z poważnych spraw - dodał Jewgienij. - Niektórzy uważali ją za świętość. - Naprawdę? Skinął powoli głową. - Ale przecież minęła cała wieczność od chwili, kiedy zniknęła - dociekała Raija. - A cała wieczność i jeszcze trochę od chwili, kiedy się tu zjawiła. Czasy się zmieniają. Kościół zwalcza bałwochwalstwo... Jewgienij spokojnie przyglądał się żonie. - Legenda pozostaje żywa - odrzekł. - To prawda, minęło wiele lat od czasów, kiedy skradziono ją nie wiadomo gdzie i przywieziono w te okolice. Strzeżono jej przez tyle pokoleń, że ich liczby nie sposób zliczyć. Jeśli można utrzymać siłę legendy przez taki szmat czasu, to nie sądzisz, że można dochować wiary? Raija nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nagle jednak ujrzała tę historię w innym, mroczniejszym świetle. - Najwyższa pora, by na zawsze zamknąć ją w legendzie - stwierdziła, lekko pobladłszy. Wyobraziła sobie zmasakrowane ciała tych nieszczęśników, którzy zapragnęli spełnić chłopięce marzenie. Miała niezwykle żywą wyobraźnię. Jewgienij milczał. - Trzeba marzyć o żywych kobietach - powiedział po chwili. - A nie takich zrobionych ze złota czy innego zimnego kruszcu. Bogactwo należy zdobywać własnymi siłami zamiast karmić się marzeniami o nim. - A bogactwo to więcej niż złoto. Raija wtuliła się całym ciałem w Jewgienija. Objęła go ramionami, splotła dłonie na jego szyi. Sprawiała wrażenie, że marznie w ciepłej izbie. Jewgienij chronił ją przed niewidzialnym wrogiem. Przed jakąś nienazwaną siłą w głębi jej duszy. W mroku życia Raiji było mnóstwo cieni, których nie sposób dotknąć i nazwać, nie rozproszywszy ciemności. A tego Jewgienij nie miał ochoty czynić. - Niewiele nam zostało? - spytała. Potrząsnął głową. Nie zamierzał mieszać jej do interesów. Mężczyźni, których znał, nie dzielili swych obowiązków z żonami. Nie zamierzał przerzucać na Raiję trosk, z którymi sam mógł dać sobie radę. - Będzie źle, jeśli nie dostaniemy zleceń. Jeśli nie uda się nam przewieźć więcej drewna i mąki na zachód.

Nie odważył się wymienić kraju z nazwy. To brzmiało nieomal jak ponury żart, że ich przyszłość zależała od pomyślności handlu z Norwegią. Musiał się jednak przyzwyczaić do tej myśli. Czuł, jakby ktoś przystawił mu nóż do gardła. Przynajmniej wiedział, że wciąż żyje. - Rzecz jasna, zastawiliście wszystko? Brązowe oczy domagały się odpowiedzi. - Tak. Raija roześmiała się. - Nie stracimy wszystkiego - zapewnił ją pospiesznie. - To niemożliwe. Dziewczyna zanosiła się śmiechem. - Nie jesteśmy na tyle szaleni! - Lepiej postawić wszystko na jedną kartę niż nie zrobić nic. Nie tego się spodziewał. Oczekiwał wymówek, tyrady na cześć roztropności i zapobiegliwości. Nie tego potrzebowała. Niektórzy żyją mocniej, kiedy grunt usuwa się im spod stóp. To, przed czym ją chronił, wywołało rumieniec na policzkach, wesołe iskierki w oczach. - Nie ukrywaj przede mną niczego! Gotów był złożyć każdą przysięgę, kiedy patrzyła na niego w ten sposób. Szeroko rozwartymi źrenicami, pociemniałymi, miękkimi jak aksamit. - Czy idzie dobrze, czy źle, Jewgienij, chcę wiedzieć o wszystkim. Nie jestem tak głupia, by nie zrozumieć. Jeśli zaś nie pojmę, wyjaśnisz mi! Nie spuszczała z niego wzroku, póki się nie zgodził. Skinął głową, potwierdził słowami. - Chcesz się ze mną kochać? - spytała bez ogródek. Wciąż ze spojrzeniem wbitym prosto w niego. Pułapka, w którą musiał wpaść. Zacisnął palce na jej krągłym ramieniu, musnął wargami policzek, dotknął różowych Ust. - Jestem zmęczony, kochana - odrzekł łagodnie, by nie poczuła się odtrącona. Zaśmiała się cicho i ciepło. Jakby obiecywała, że nie da mu spokoju, kiedy odpocznie. Siedzieli przytuleni do siebie, aż ogień zamienił się w żar. Wtedy wstali i położyli się w łóżku z drewna o złocistej barwie. Jewgienij zamierzał sprostać oczekiwaniom żony.

3 Przeczyło to zdrowemu rozsądkowi, ale Raija nie mogła wyrzucić historii o złotej bogini z pamięci. Jumala wciąż powracała w jej myślach. Raija nie wspomniała o tym Jewgienijowi. Jak większość mężczyzn uważał, że kobiety powinny zajmować się dniem codziennym. Miała zresztą niejasne przeczucie, że mąż nie lubił, kiedy wspominała tę legendę z dawno minionych lat. Stała nad balią. Była sama i rzeczywiście nie miała nic innego do roboty, jak zająć się zwykłymi, codziennymi czynnościami. Czymś tak trywialnym jak pranie. Powietrze wciąż było chłodne, ale łagodził je południowy wiatr. W środku dnia słońce słało ku ziemi ciepłe promienie, na tyle ciepłe, że miało się ochotę wystawić do nich twarz. Raija marzła jednak, jeśli stała w miejscu. Podwinęła rękawy bluzki po łokcie, mokre przedramiona pokryły się gęsią skórką. Ziemia pod balią zamieniła się w błoto. Raija nie była dobrą gospodynią. Nawet prać nie potrafiła. Co z tego, że rzeczy były czyste, skoro marnowała tyle wody... Nie miała ku temu zdolności. Prace domowe zajmowały jej znacznie więcej czasu niż innym kobietom. Wiedziała o tym dobrze i czasami wyrzucała sobie własną niezaradność. Jewgienij nigdy tego nie robił. W żartach ganił ją za bałagan i zaraz chwalił za ciepło, jakim ożywiała dom. Raija wolała pamiętać dobre słowa. Zostały tylko robocze spodnie Jewgienija. Musiała trzeć je z całych sił o drewnianą ścianę balii, by pozbyć się plam na kolanach. Westchnęła, chciała to mieć już za sobą. Nigdy jednak nie skończy, jeśli będzie nieustannie zerkać na jasnoniebieskie niebo i słońce, które co rusz skrywało się za chmurami. Zanurzyła ręce po łokcie. Poczuła szorstkość materiału na dłoniach. To był obcy żaglowiec. Nigdy w życiu nie widzieli podobnego. Dostrzegli go z daleka, zanim jeszcze przybił do brzegu. Wiatr wydął żagiel i popchnął statek ku nim. Wyglądał jak drapieżne zwierzę. Jego dziób zdobiła głowa smoka. Ten widok ją przeraził. Nigdy dotąd nie widziała obcych. Nie ruszała się stąd, znała tylko tę nizinę i las, i rzekę, która leniwie i szeroko płynęła do zimnego morza. Morze nie było dla kobiet. Łodziami zajmowali się mężczyźni. Tak okazałej jak ta nie mieli. Wymieniali się uwagami, wyraźnie podekscytowani. Nie patrząc na nich, wiedziała, że są uzbrojeni. Wiedziała także, że będą się starać unikać walki.

Obcy nie mogą tu zostać. Niech biorą co chcą i odpływają. Czuła przedziwne podniecenie, drżała. Jakaś dłoń zacisnęła się na jej ramieniu. Gniewny głos nakazał wrócić do domu. Zaczerwieniła się. Nie odważyła się odwrócić. - To nie jest dobre miejsce dla kobiet - powiedział, nie puszczając jej ramienia. Wiedziała, że jest przystojny. Wiedziała, nie patrząc. Kiedy ją uwolnił, rozejrzała się wokół. Otaczali ją sami mężczyźni, nie było kobiet, starców ani dzieci. W domach pozamykano zasuwy. Zbyt głęboko pogrążona w myślach nie zauważyła, że się pochowali. Dała się ponieść marzeniom, a to nie jest dobre. Zaczerwieniła się jeszcze mocniej. Co sobie o niej pomyśli? - To mogą być kupcy - rzucił krótko, nieomal opryskliwie. Spod przymkniętych powiek dostrzegła jednak, że i on się zarumienił. W jego oczach zobaczyła niepokój, a nie gniew. Nie uważał jej za głupią gąskę. Chyba nawet ją lubił. Dotąd jednak tego nie okazywał... - To jednak wątpliwe - ciągnął. - Czas jarmarku minął. Powinni wracać do domu, wszak nie mamy już nic do sprzedania. Nic tu po nich. Nie powinni tu cumować, nie o tej porze dnia. Zmierzchało. - Uważaj na siebie - poprosił. Miał niebieskie oczy. Wiedziała. Przyjrzała się im wcześniej. Polubiła te oczy, polubiła jego. Nikt o tym nie wiedział. - Nie może stać ci się krzywda - dorzucił pospiesznie. Wokół mężczyźni gotowali się na przyjęcie nieznajomych. Wcale nie byli pewni, czy przybywają w pokojowych zamiarach. - Tak szybko stałaś się kobietą - powiedział, nie odrywając od niej oczu. Poczuła ucisk w gardle. - Nie może ci się stać krzywda. Obcy nie podniesie na ciebie ręki... Sięgnął za pazuchę, wydobył coś i wcisnął jej w dłonie. Żaden mężczyzna spoza rodziny nie dotykał dotąd jej skóry. Przeszył ją ogień. W dłoniach ujrzała nóż. - Użyj go, jeśli będzie trzeba. Nie wahaj się... Zamilkł i zagryzł wargę jak mały chłopak. Nie jak mężczyzna o najbardziej błękitnych oczach na świecie. Bardziej błękitnych niż morze, Dwina i niebo. - Potem poproszę, by... oddali mi ciebie za żonę - dodał. - Bądź ostrożna. Ani słowa o niej... Skinął głową w kierunku lasu. Zdrętwiała na samą myśl. Uważał, że nie ma rozumu? Odwrócił się do niej plecami. Miał czarne włosy, zupełnie nie pasujące do barwy oczu. Nie wiedziała, dlaczego. Wiedziała jedynie, że tworzą dobraną parę. Ona też miała czarne

włosy. Ciemne jak noc, mówili. Niektórzy twierdzili, że jest ładna. Miała im wierzyć? Jeszcze inni posyłali jej ukradkowe spojrzenia. Zebrała suknie i pobiegła ku domostwom. Nie chciała być pierwszą kobietą, na której spoczną oczy przybyszów. Słyszała, co się stało z tymi, które wpadły w ręce barbarzyńców. Tych historii nie opowiadano dzieciom. Dał jej nóż. Dotknął jej, spojrzał na nią. Powiedział, że poprosi, by mu ją oddali za żonę... Przybysze twierdzili, że mają pokojowe zamiary. Chcieli pohandlować skórami. Przyjrzała się im przez szczelinę w ścianie. Wysocy mężczyźni, brodaci i potężnie zbudowani. Nie wyglądali na kupców, ale nie należy sądzić ludzi po pozorach. W wiosce dobijano targu, potem wyprawiono ucztę na cześć przybyłych. Nie można było pozbyć się ich od razu. Pojawiły się kobiety. Na co dzień widywały jedynie ludzi z wioski. Ciekawe były nowych twarzy. Ona się nie odważyła. Czuła na sobie spojrzenie błękitnych oczu. Słał jej ostrzeżenie. Wiedziała, że właśnie trzyma straż w tamtym miejscu... Nie miała pojęcia, jak zmienią wartowników, nie zwracając uwagi nieznajomych. Czuwali dwójkami. Co noc. Nad Dwiną kręciło się teraz mnóstwo obcych ludzi, więc pilnowali i za dnia. Każda dwójka spędzała tam jedną trzecią doby. Dwa razy dłużej niż dotychczas, ale żadna ofiara nie była za mała dla bogini. Nie mogła wpaść w obce ręce. Taką złożyli obietnicę. I zaprzysięgli, że będą milczeć. Trzech przybyszów wyróżniało się strojem, wyglądali na przywódców. Tak się też zachowywali. To dziwne, przywódca zwykle jest jeden. Dwóch było podobnych do siebie. Dostrzegła podobieństwo, choć widziała ich jedynie przez krótką chwilę. Ten trzeci sprawiał, że zimny dreszcz przebiegał jej po plecach. Bała się go. Nie wyróżniał się wyglądem, ale biło od niego lodowate zimno. Miał twarde, zawzięte, złe oblicze. Opowiedzieli jej, że jedna z kobiet spędziła z nim noc. Znała ją, były w podobnym wieku. Powiedzieli, że zrobiła to dobrowolnie. Podobał się jej. Płakała. Z tego związku nie mogło wyniknąć nic dobrego. Odpłynęli następnego wieczora, ale zatrzymali statki niedaleko lądu. Nie rozumiała, dlaczego tak uczynili. W zapadającym mroku nie mogli wszak stawiać żagli. Kiedy obudziła się w nocy, zrozumiała. Takie przynajmniej miała przeświadczenie. Wstała po cichu i wyślizgnęła się w ciemność. Noc była chłodna. W tych stronach noce

były zawsze chłodne. Nie odważyła się zbudzić nikogo. Powiedzą, że zmyśla, że ma bujną wyobraźnię. Stopy niosły ją do lasu ku zakazanemu miejscu. Tam gdzie wstępu nie miał nikt poza garstką wtajemniczonych. Ona do nich nie należała. I nigdy nie będzie. Jest przecież zwykłą dziewczyną. Znała drogę. Wszystkie dzieci znały drogę. Wiedziały, dokąd prowadzi. Słyszała ciche głosy, nie rozumiała słów. To nie był nikt z jej ludu, to nie były warty. Przybysze. Doszła do skraju polany. Zobaczyła wysoki płot na niewielkim wzniesieniu. Za płotem dom. Skarby, dary ofiarne. I ona. Jumala. Przed domem dwóch wartowników. Stała pod drzewami, skrywała ją ciemność. Słyszała, jak przechodzą przez płot, i nie mogła uczynić nic, by ich powstrzymać. Nie mogła krzyczeć, bo by ją odkryli. Mogła jedynie patrzeć. Dłoń Jumali ich skarci. Jumala przegna ich strasznym głosem. Ale nic się nie stało. Żadna boska kara nie spadła na obcych, którzy bezcześcili święte miejsce. Rozległ się krzyk, zwykły ludzki krzyk. Poznała ten głos. Jego głos. Wpatrywała się w noc, wiedząc, że blask niebieskich oczu już zgasł. Nigdy już nie poprosi, by została jego żoną. Pobiegła do wsi, obudziła mężczyzn, przekonała ich, że stało się najgorsze. Zabrali broń i zniknęli w lesie. Wciąż miała nóż, który jej dał. Wiedziała, kto jest winny. Ta, która spędziła noc z przywódcą. Tej nocy, kiedy jej współziomkowie szukali rabusiów, a ci uchodzili ze skarbami Jumali, naszyjnikiem, który zdobyli, utrącając głowę posążkowi, tej nocy zabrała czyjeś życie. Pięknym za nadobne. Utraciła go, zanim stał się jej oblubieńcem. Śmierć za śmierć ukochanego. Nie poczuła się jednak lepiej. Statki odpłynęły. Już nigdy ich nie ujrzeli. Podwoili straże przy bogini. Rozgrzanym prętem umocowali na powrót głowę Jumali.

Dopiero wtedy bogini odezwała się. A ona, która nigdy nie miała należeć do wtajemniczonych, również usłyszała jej głos. I wydało się jej, że Jumala płacze. Stała z rękoma zanurzonymi w balii. Woda była lodowato zimna, jej ręce czerwone i zgrabiałe. W spodniach Jewgienija ziała wielka dziura. Raija patrzyła na nie, nic nie widząc. Powietrze ochłodziło się. Z trudem oderwała wzrok od powierzchni wody. I zaraz znów na nią spojrzała. Jej serce tańczyło w oszalałym rytmie. Szybciej niż stopy Jewgienija, kiedy pląsami starał się przegnać pijackie odrętwienie. Coraz szybciej i szybciej... Obrazy wciąż nie znikały, stały jej przed oczyma wyraźnie jak powietrze w mroźny dzień, jak północne słońce w letnią noc. Minął dzień, a ona prała z rękami zanurzonymi w balii i... Poczuła, jak serce truchleje, jak zimna kula uciska jej żołądek. W spodniach Jewgienija nie było dziury, kiedy zaczęła je trzeć o ścianę balii. Przełknęła ślinę i spojrzała jeszcze raz. Dziura miała wielkość kobiecej dłoni. A słońce zatoczyło łuk na niebie, kiedy tak stała, trąc Jewgienijowe portki. Przeliczyła odległość na czas. Marzła, nie mogła podnieść ramion. Strasznie marzła. Przełykała ślinę raz za razem, czuła ucisk w gardle. Wargi miała suche i spękane. Dom stal, tam gdzie stał. Po lewej płynęła Dwina pokryta krą. Widziała drogę prowadzącą do Archangielska. Niedługo wróci Jewgienij. Nie pojmie, że pranie zabrało jej cały dzień. Tym torem biegły jej myśli. Więc wyżęła dziurawe portki i wrzuciła do drugiej balii z czystą wodą. Nie wolno jej było chodzić nad rzekę. Jewgienij zabronił. Mówił, że Dwina niesie za dużo wody tam, gdzie lód się połamał, a kra już niepewna. Raija skończyła pranie, wypłukała i rozwiesiła rzeczy. Przemyła balie i schowała je w szopie. Potem weszła do kuchni i zaczęła szykować jedzenie. Ręce wykonywały bezwiedne ruchy, myśli krążyły gdzie indziej, po nieznanych ścieżkach, obcym śladem. Sen? Czy to był sen? Skąd miała wiedzieć! Wszak nie spała. Stała schylona nad balią i prała przed własnym domem nad brzegiem Dwiny. Tu była ciałem i duszą. Choć może...?

Był w niej strach, lecz jej nie obezwładniał. Już to budziło w niej większe zdumienie niż obrazy, które ujrzała. Poczucie, że to doznanie nie jest nowe. Coś w jej wnętrzu starało się zapanować nad oszalałym pulsem. A więc zdarzało się wcześniej? Miała już takie sny? Niebezpieczne pytania. Stawiała je, nie spodziewając się żadnych odpowiedzi. W uszach jej szumiało, dudniło w skroniach. Raija nie mogła błądzić dłużej w ciemnościach. Stała na zewnątrz, usiłując przebić się przez zbocze ciemnej góry, która wypełniała jej wnętrze. Cierpiała. Skąd wzięły się te obrazy? Nie pojmowała. Nie słyszała o Jumali, zanim Tonią nie opowiedziała jej historii o bogini z zamierzchłych czasów. Krajobraz wydał się jej znajomy. Raija uznała, że to miejsce musi znajdować się niedaleko. Powietrze miało ten sam smak. Dwina, ziemia i las - wszystko było niepokojąco znajome. Tylko ludzie jacyś inni. Ubrani w skórzane suknie, bluzy i spodnie. Nawet obuwie mieli ze skóry. Tam nie marzła... A on był młody, ten młodzieniec o czarnych włosach i niebieskich oczach. I przystojny. Raija widziała go wyraźnie. Nie znała jego imienia, lecz gdyby ktoś je wymienił, uznałaby, że brzmi znajomo. Miała niezachwianą pewność, że tak właśnie by się stało. Taki młody. Za młody, by umierać. Czy tamta pokochała innego? Czy oddano ją innemu? Raija wiedziała, że dziewczyna ze snu ulepiona była z twardej gliny. Nie mogła stać się zabawką w rękach mężczyzny. Mieszała w garnku, w którym gotowały się ryby. Nie chciała myśleć o niej, nie chciała pamiętać czarnych włosów poruszanych wiatrem. Loków spływających wzdłuż szczupłego ciała. Jak skrzydła... Przypominały jakiegoś ptaka... Łomot w skroniach. Mieszała łyżką tak gwałtownie, że wywar tryskał z garnka. Skwierczał na rozgrzanym blacie pieca. Gorące krople spadły na obnażone przedramiona Raiji, parząc ją boleśnie. Zaklęła instynktownie. - Perkele! I zamilkła ze zdumienia, wpatrując się w garnek. Słowo dźwięczało jej w uszach.