dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony748 937
  • Obserwuję429
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań360 408

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 23-Złoty ptak

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :543.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 23-Złoty ptak.pdf

dareks_ EBooki
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 125 stron)

BENTE PEDERSEN ZŁOTY PTAK

1 Ida nie należała do ludzi, którzy załamują się z byle powodu. O tym, że życie nie jest usłane różami, wiedziała od dawna i nauczyła się przyjmować z podniesionym czołem nawet najbardziej bolesne wyroki losu. Dawno już nie płakała, teraz jednak łzy same cisnęły jej się do oczu. Przemarznięta, targana bezsilną złością, zawiedziona, czuła się tak, jakby wyrósł przed nią mur czarnej beznadziei. Sedolf troskliwie otulił rozespanego Mikkala dodatkowym przykryciem ze skóry. Szloch Idy, choć starannie tłumiony, nie pozwalał mu zasnąć. Ida nie chciała się przed nim zdradzić swoim smutkiem. Zaczynała płakać, dopiero kiedy zdawało jej się, że mąż już śpi... Jego Ida. Taka skomplikowana, nieugięta i dumna. Nigdy o nic nie prosiła, nie szukała pociechy. Piekielnie uparta jak wszystkie kobiety z jej rodu. Sedolf wysunął się ostrożnie spod futrzanego przykrycia. Miał nadzieję, że chłopiec, którego ogrzewał własnym ciepłem, nie zmarznie. Szurając, Sedolf przemknął po suchym sianie na posłanie Idy. Położył się przy niej i wziął w objęcia wstrząsane szlochem ciało. W odpowiedzi żona wtuliła twarz w jego pierś, ale nawet najlżejszy jęk nie wydobył się z jej ust. - Nie płacz, maleńka - wyszeptał łagodnie i pogłaskał ją po głowie osłoniętej przed chłodem chustą. - Przecież nie zostaniemy tu na zawsze. - Zwariuję - odpowiedziała po chwili z gwałtownością szalejącego za ścianą obory wichru, którego mroźne podmuchy, przenikające przez szerokie szpary między deskami, odczuwali aż nadto dotkliwie. - Zwariuję, Sedolfie. Jak długo jeszcze przyjdzie nam tutaj koczować? Przełknął ciężko ślinę. Cóż miał jej odpowiedzieć? Kto może przewidzieć, ile jeszcze potrwa ten żywioł? Rozumiał rozpacz Idy. Jemu też minione trzy dni aż nadto dokuczyły. - Wcześniej czy później zawierucha musi ustąpić - pocieszył Idę, całując ją w chłodne czoło. Nie odpowiedziała, a z oczu nieprzerwanie płynęły jej łzy. - Czuję się taka zgnębiona - odezwała się po chwili zmęczonym, pełnym rezygnacji głosem. - Nie spodziewałam się, że będzie tak trudno... Ida spędziła większą część życia w chacie nad fiordem. Nie raz widziała wzburzone sztormem morze: zielonoszarą kipiel i spienione grzywy fal o brudnożółtej barwie. Nie miała jednak pojęcia, co znaczy zawieja na rozległym, zasypanym śniegiem płaskowyżu, na którym

człowiek nie ma się gdzie ukryć. Nigdy tego nie doświadczyła. Poza tym nad fiordem nigdy nie panował tak siarczysty mróz jak tu na północy Finlandii w lutym. Ida tęskniła za Mają i Knutem. Chciała pojechać do Hailuoto i spotkać się z nimi. Umyśliła sobie, że najlepiej ruszyć, póki jest śnieg, bo saniami zaprzężonymi w konia szybko dotrą na miejsce. Sedolf usiłował przygotować ją na to, co ich czeka, ale Ida, podekscytowana, nie chciała go słuchać. Dlatego też Sedolf w końcu przestał się sprzeciwiać. Już dwa razy wymieniali konia, za każdym razem otrzymując gorszego. Ale przecież musieli posuwać się naprzód. Przed nimi ciągnęła się daleka droga na południe, nie znany, choć wyraźnie wytyczony szlak. Zamieć zatrzymała ich na trzy dni. Schronienie znaleźli w jednej z chałup stojących nieopodal granicznej rzeki. Spodziewali się, że zostaną przyjęci tak, jak zwykle gościł wędrowców Reijo, zwłaszcza że była to jego ojczyzna. Tymczasem gospodarze wysłali ich na strych nad oborą, gdzie zwykle sypiają parobcy. Stał pusty. Sedolf i Ida zapłacili za nocleg i kupili od gospodyni trochę żywności. Musiała widzieć, że podróżują z małym dzieckiem, ale mimo to nie zaproponowała im noclegu w chacie. Przyszło im się więc zadowolić strychem w oborze, po którym hulał wiatr. W obawie przed pożarem przykazano im, by w piecu palili tylko rankiem i wczesnym wieczorem. Ida bardzo się zawiodła, natrafiając na bezduszność tam, gdzie spodziewała się ciepła i serdeczności. To było dla niej najgorsze. Sedolf, który spotykał w swoim życiu różnych ludzi, nie oczekiwał zbyt wiele. Pozbył się złudzeń. Wiedział, że po niektórych nie można spodziewać się niczego dobrego. - Niebawem się uspokoi - starał się pocieszyć Idę. - Zdaje się, że wiatr już trochę zelżał. Nie sądzisz? Posłuchaj! Ida nastawiła uszu, a potem, patrząc na męża z powątpiewaniem, potrząsnęła głową i dłonią otuloną w rękawicę pogładziła go po policzku. - Taki jesteś dobry, Sedolfie. Chwytasz się każdego sposobu, byleby mnie tylko pocieszyć. - Pamiętaj, nie wszyscy ludzie, których spotkamy na swej drodze, będą tacy jak ci tutaj - szepnął Sedolf, jakby podejrzewając, że pomimo paskudnej pogody skąpi i nieżyczliwi gospodarze podsłuchują. - Nie osądzaj wszystkich tak samo! Nie wszyscy Finowie są wyracho- wani. Na pewno trafią się wśród nich ludzie gościnni. Ida otarła policzki i zaczerwienione oczy. Wargi miała zupełnie białe. - Myślę, że do końca podróży pozostało nam niewiele. Za jakiś tydzień będziemy na

miejscu, u Mai - dodał. - I jeśli wierzyć w to, co opowiadał Reijo, niczego nam tam nie zabraknie. Na pewno przestaniesz marznąć, najesz się do syta i włożysz czyste i suche ubrania. A spać będziemy pod puchową pierzyną. Czyż nie brzmi to zachęcająco? - Niebiańsko - rozmarzyła się Ida. A po chwili dodała: - Pewnie wspominając wówczas tych skąpców i krwiopijców, będę się śmiać... W jej głosie pobrzmiewały mściwe tony. Ida w obliczu jawnej nieprawości nie potrafiła zdobyć się na wielkoduszność. Był to jedyny mroczny rys jej osobowości. - Eee, gdyby tutejsi gospodarze wiedzieli, jaka z ciebie wielka pani, na pewno odstąpiliby swoje łóżka - zażartował Sedolf, rozcierając jej dłonie. - Ich łóżka są z pewnością zapchlone - prychnęła Ida pogardliwie. - Brzydziłabym się tam położyć, a co dopiero spać! - Nareszcie - uśmiechnął się i pocałował ją. - Znów przypominasz moją Idę. Już ci lepiej? Skinęła głową i przytuliła policzek do jego policzka, a potem na chwilę przywarła całym ciałem do męża, rozkoszując się jego ciepłem. - Ty nigdy nie tracisz animuszu, Sedolfie. Nie pojmuję, jak to robisz. Wzruszył ramionami. - Ja też nie, ale jakie to ma znaczenie? - Wracaj do Mikkala - szepnęła po chwili. - On jest najważniejszy, musimy pilnować, żeby nie przemarzł. Sedolf uścisnął ją i przeniósł się na drugą stronę posłania, tak by dziecko znalazło się pośrodku. Leżał wsłuchany w odgłosy nocy. Ida niebawem zasnęła, poznawał to po jej równym oddechu. Wichura tymczasem naprawdę z wolna traciła na sile. Nim Sedolfa zmorzył sen, nabrał przekonania, że jednak się nie mylił. Ida obudziła się następnego ranka w zupełnie innym nastroju. Gdzieś zniknęło nocne przygnębienie. Słysząc dolatujące z dołu prychanie inwentarza, pomyślała nie bez goryczy, że w tej nędznej oborze ciepło utrzymują zwierzęta, a nie lichy piec. Ale zaraz wyrzuciła z serca gniew. Mroczne uczucia niczemu nie służą, strofowała się w duchu. Nie rozgrzeją nikogo ani nie nakarmią. A jednak nie potrafiła ukryć złości, chociaż zmusiła się do uśmiechu, zajrzawszy do chaty, by kupić od gospodarzy skopek mleka, czarny chleb i suszone mięso. Może gospodarze dostrzegli, że patrzy na nich z wyższością, a może wyczuli w niej ten gniew i dlatego sami odnieśli się do niej niechętnie?

Była inna niż przechodzący tędy wędrowcy. Co prawda wraz z Sedolfem ubrali się na drogę skromnie, żeby nie rzucać się w oczy. Wzięli sanie podobne do tysięcy innych sań, a i koń nie przyciągał uwagi. Nic więc nie zdradzało ich zamożności. Wzdłuż szlaków prowadzących od morza do krainy lasów i jezior napotkać można było wszak ludzi wszelakiego autoramentu. Ale Ida mimo to nie wyglądała na wędrowca. Miała w sobie coś, co zapadało na długo w pamięć. Przypominała postać wyjętą wprost ze świata baśni. Zdawała się równie nierzeczywista jak huldra, która może zwiastować zarówno radość, jak głębokie nieszczęście. Jak istota, która pozostawia po sobie niezatarty ślad, choćby tylko lekką stopą przemknęła drogą. Podczas długiej podróży Mikkal nie płakał ani nie grymasił. Wpatrywał się jedynie w Idę i Sedolfa swymi dużymi oczami. Idzie wydawało się to gorsze, niż gdyby się darł wniebogłosy. Zabrać dziecko na taką wyprawę było występkiem wobec niego. A wszystko przez jej upór i bezmyślność. Przestrzegano ją, że luty nie jest dobrą porą na wędrówkę tym szlakiem, ale ona nie chciała nikomu wierzyć. Sedolf nazwał ją upartą i przemądrzałą. Strasznie się pokłócili. Chyba dopiero wtedy Sedolf poznał naprawdę, co to znaczy płynąca w żyłach żony krew Alatalo. - Pogoda się poprawiła - rzucił Sedolf, gdy Ida wróciła z żywnością. W jego głosie zabrzmiała ulga. - Poświęcimy jeszcze parę miedziaków, najemy się do syta i ruszamy w drogę. Od południa wypogadza się. Sprawdziłem tak na wszelki wypadek - dodał z uśmiechem. Spakowanie dobytku nie zabrało im wiele czasu. Odjechali, nie oglądając się za siebie, pragnąc jak najszybciej zapomnieć o dniach i nocach spędzonych w nędznej oborze. Wpatrywali się ponad końskim grzbietem w stronę południa... Zima znów obsypała ich bezlitośnie lodowatymi pocałunkami, choć teraz jakby mimo wszystko bardziej im sprzyjała. Pod wpływem wiatru i mrozu podłoże stwardniało na kamień. Wypogodziło się. Chmury odpłynęły gdzieś za horyzont i zniknęły im z oczu. Niebo przybrało barwę lśniącego błękitu, mieniąc się daleko na wschodzie złocistą poświatą. Wokół podró- żujących rozciągał się monotonny krajobraz spowity w biel i różne niuanse szarości, od popielatego woalu po grafitowe odcienie, nieco tylko jaśniejsze od barwy skał w rodzimych stronach nad fiordem. Ida przymknęła powieki i przypomniała sobie list napisany zamaszystym pismem Knuta. Znała go na pamięć. Mogłaby powtórzyć słowo w słowo jego treść.

Zauważyła, że umieszczona na końcu prośba, by przyjechali, została dopisana później, gdy już wysechł atrament w poprzednich linijkach. Ida poczuła znów chłodny ucisk gdzieś w okolicy żołądka. Tam zawsze lokował się strach, w parę chwil przemieniając ją w zagubione dziecko. Pozbawiał ją siły i zdolności logicznego rozumowania, utrudniając rozsądną ocenę sytuacji. Ida czuła, że znalazła się na nieznanym i grząskim gruncie. Coś się nie zgadzało. Knut wyraźnie coś przed nią ukrywał, chociaż z pozoru pisał obszernie o wszystkim. Dlatego też Ida podświadomie lękała się przybycia na miejsce. Mieszkańcy Hailuoto oczekiwali wizyty, choć nie zmieniło to rytmu ich codzienności. Zarówno Maja, jak i Knut, Anjo i Ailo, którzy opuścili Ruiję, wiedzieli, że myśli podążają tym szlakiem znacznie szybciej niż człowiek. - Chyba nie ruszą przed wiosennym jarmarkiem - uznał Knut. - Choć, znając Idę, mogę przypuszczać, że nie zechce czekać. Na szczęście Sedolf jest na tyle rozsądny, by ją powstrzymać. Tylko jemu może się to udać. Ailo nie zabierał głosu. Ida nie należała już do niego, dlatego nigdy nie pozwoli sobie myśleć o niej inaczej niż jak o żonie Sedolfa. Ma jeszcze przed sobą parę tygodni, by przygotować się na to spotkanie i obmyślić sposób, jak ją zobaczyć, samemu pozostając w ukryciu. Ida nie może się o nim dowiedzieć. Ma teraz swoje życie. Bez niego. I tak musi pozostać. On zresztą też zaczął nowe życie. Bez niej. Życie u boku Anny Kajsy, której za nic na świecie nie skrzywdzi. Nawet Ida nie może go do tego nakłonić. Przygotowali się starannie na to, co miało się zdarzyć. Próbowali się zabezpieczyć przed wszystkim, co mogło ich zdradzić. Wszystko omówili. Ustalili, co powiedzą Idzie, jak jej to powiedzą i kiedy... Nauczyli dzieci wołać do Ailo: „wujku”. Nic poza tym. Przypuszczali zresztą, że dzieci nie pamiętają jego imienia. Sami między sobą nazywali go „Axel”. W końcu jakoś mąż Anny Kajsy musi się nazywać, chociaż podczas odwiedzin Idy i Sedolfa miał się nie pokazywać. Kamienny dom powinien pozostać terenem zamkniętym. Wytłumaczą gościom, że Axel jest kaleką i nie życzy sobie spotykać obcych. Ailo miał pozostać niewidzialny. On sam myślał o tym niechętnie, choć równocześnie wzruszenie ściskało go w gardle. To było silniejsze od niego. Chwilami gorzko żałował, że w liście Knuta zostało dopisane zaproszenie, kiedy indziej znów aż umierał z niecierpliwości.

Któregoś wieczoru Knut, Ailo i William, jak to im się często zdarzało, spotkali się w przytulnym pokoju, który William zwykł nazywać swoim biurem. Siedzieli w półmroku rozświetlonym płomykiem lampki ustawionej na wąskim stole pod ścianą za nimi. Płomyk jaśniał podwójnie, odbijając się w zawieszonym nad stołem lustrze. Jeszcze kilka lat temu Knut i Ailo zmrużyliby pewnie oczy, porażeni przepychem otoczenia, pięknem i niepojętą urodą licznych ozdobnych przedmiotów. Teraz nawet nie drgnęła im brew, takie to stało się dla nich zwyczajne. Nawet nie próbowali zastanawiać się nad tym, jak szybko człowiek przywyka do luksusu. - Sądzisz, że podołasz temu? - zapytał Knut, obrzucając Ailo badawczym spojrzeniem. - Czy podołam? - powtórzył Ailo i głos mu się załamał. Chwila jak ta była niczym ukojenie. Powrotem do czasu, kiedy wszystko było prawdziwe, gdy nie było miejsca na przemilczenia. - Myślę, że mnie przyjdzie to łatwiej niż wam. To wy staniecie z Idą twarzą w twarz. Wy będziecie karmić ją kłamstwami i półprawdami z mojego powodu. Ja będę krył się w cieniu, w mroku, za moją maską... - rzucił Ailo i pogrążył w zamyśleniu tak częstym dla niego po wypadku. Hałaśliwy młodzieniec przemienił się w posępnego mężczyznę. Nie pojmowali, co naprawdę czuje. Nie mogli tego wiedzieć. Nawet Knut, który stracił ukochaną, nie mógł zrozumieć głębi jego niemego smutku. A Ailo, mimo że pragnął szczerze wyznać wszystko Knutowi i Williamowi, nie był w stanie wyrazić tego, co przeżywa... A przecież to jego najlepsi przyjaciele. Ból żadnemu z nich nie był obcy. Obaj wiedzieli, ile cierpienia może przysporzyć miłość. Tylko że teraz, bezgranicznie szczęśliwi, żyli w swoim zamkniętym świecie. Po prostu. Ailo nie potrafił do nich dotrzeć. Był rozdarty sprzecznymi uczuciami. Nawet Maja go nie rozumiała, chociaż zawsze tyle ich łączyło. Miał słowa na końcu języka, ale za każdym razem, gdy zamierzał je wymówić, odkrywał, że nic nie wyrażają. Były takie uładzone, gładkie z wierzchu, bez ostrych kantów... Płynęły z ust, nie pozostawiając najmniejszej zadry na języku. Wypowiadając je, nie cierpiał. Nie zawierały choćby okruchów prawdy. Bo prawda oznaczała ból. Prawda rozdarłaby go na strzępy, zraniłaby też bliskich, którym by ową prawdę oznajmił. A Ailo nie potrafił, nie chciał narażać tych, których darzył miłością. A przecież kochał Annę Kajsę. Dopiero teraz zrozumiał słowa, które często, uśmiechając się lekko, powtarzał Reijo, a które właściwie wyszły z ust Raiji, w prosty sposób opisując jej życie. Prawda, którą pojął Reijo, teraz objawiła się Ailo. Istnieje wiele odmian miłości.

Raija z podniesionym czołem przyjmowała kolejne wyzwania. Otwierała ramiona na radość. Broniła się przed cierpieniem. Ailo dobrze pamiętał jej pogodną twarz, jej wesoły śmiech. Pamiętał ciepłe dłonie, delikatne i czułe. Pamiętał żar w jej oczach, kiedy spoglądała na Mikkala, harmonię, jaka ich łączyła. Mikkal i Raija - choć przeznaczeni sobie, otrzymali od losu tylko krótkie chwile szczęścia, będące wytchnieniem w nieustannej ucieczce. Pamiętał, jak się uśmiechała... Pogodziła się ze swym losem. Zrozumiała, że miłość bywa różna. I dla wielu ludzi stała się kimś ważnym. Bo przecież nie on jedyny pamięta jej uśmiech. Raija na pewno nie raz czuła gorycz, ale starannie ją skrywała. Może nawet przed samą sobą. Zapamiętał uśmiech... - Myślałem o Raiji - odezwał się cicho Ailo, napotkawszy spojrzenie Knuta. Twarz Knuta zastygła, mięśnie twarzy naprężyły się pod gładką skórą: - Usiłowałem ją sobie przypomnieć - ciągnął Ailo. - I wydobyłem z pamięci łagodność, ciepło, uśmiech... - Ja pamiętam tylko jej plecy - odrzekł Knut. William nie zabierał głosu. Wszystko zaczęło się od tej kobiety i każda rozmowa jej dzieci sprowadzała się do niej. Mimo że dawno temu zniknęła, może już umarła, dla nich wszystkich nadal była żywa, najbliższa. William zapragnął spotkać tę kobietę. - Ona wierzyła w miłość - ciągnął Ailo zachrypniętym głosem, pogrążony we wspomnieniach. - Wierzyła, że istnieje wiele rodzajów miłości. Może i my powinniśmy być równie otwarci? Może ona w ten sposób koiła ból... - By tym większy zadać innym - zauważył Knut, który nie potrafił myśleć o matce bez goryczy. Wiele lat musiało upłynąć, by ją na swój sposób zrozumiał, ale nie potrafił wyzbyć się całkiem owej niechęci. Matka zawodziła go przez całe życie. Celowo albo wbrew swej woli. Zawsze zostawał na boku, zawsze odwracała się od niego. Nie kochała go dość mocno... - Czy wy nigdy nie dacie jej spokojnie odejść? - zapytał mąż Mai, o którym Ailo i Knut, pogrążeni w rozmyślaniach i rozmowie o Raiji, całkiem zapomnieli. Spojrzeli na Williama. Znów byli braćmi, jak wówczas gdy w mrocznej jurcie lapońskiej zawarli braterstwo krwi, nacinając ostrzem noża skórę, podkreślając tym samym więź, która zawiązała się między nimi na długo przedtem. - Czy nigdy nie pozwolicie jej umrzeć? - powtórzył William. - Maja także przechowuje w sobie ogromne pokłady goryczy. Czasami mi mówi, że już zapomniała, że wybaczyła matce. Nawet że ją w pewnym sensie rozumie. A potem znów to do niej powraca i znów wszystko się w niej burzy. Ta zgryzota zżera ją od środka. A wszystko dlatego, że nie pozwolicie Raiji

umrzeć. Przestańcie tak pielęgnować wspomnienia o niej i codziennie obwiniać ją o to wszystko, co zrobiła w młodości, zanim tak naprawdę dorosła. Ile miałeś lat, Knut, kiedy twoja matka zniknęła? Pięć, sześć? A ona? Koło dwudziestu, prawda? Knut przytaknął. - A więc jesteś teraz starszy niż ona wówczas - ciągnął William z właściwym sobie spokojem. Choć może nie powinno go to obchodzić, chciał w końcu pogrzebać kobietę, która byłaby jego teściową. Wiedział, że dopóki wciąż wkrada się do ich życia, dopóty Maja nie poczuje się prawdziwie wolna. - Przecież i ty nie zawsze postępowałeś właściwie, Knut. Nie wszystkie twoje czyny zyskałyby uznanie w oczach twoich dzieci - mówił William, mrużąc oczy. - Ailo wspominał mi to i owo. Na pewno są sprawy, które najchętniej ukryłbyś przed Karlem i Ailą, prawda? Knut kiwnął głową, przypominając sobie chwilę, kiedy razem z Heino i Ailo zadźgali człowieka... - Wyobraź sobie więc, jak by to było, gdyby twoje własne dzieci potępiły cię za to... - To nie to samo - odpowiedział Knut dźwięcznym głosem, wstając z krzesła. Wszystko w nim protestowało przeciwko takiemu porównaniu. Odwrócił się plecami do swych towarzyszy. Odsłonił zasłonę w oknie i zapatrzył się w mrok. Przed oczami przesunęło się mu cale życie. - Nigdy tego nie zrozumiesz, Williamie - rzekł cicho po chwili. - Choćbyś nie wiem ile opowieści o niej usłyszał, nie zdołasz nigdy tego pojąć. Zresztą my wszyscy jesteśmy bardzo rozdarci w swoich uczuciach. Nigdy nie przeżyłeś tego, że ktoś, kto powinien być ci najbliższy, zdradził cię i porzucił. Najbliższą rodziną dla mnie jest Reijo, z którym nawet nie jestem spokrewniony. On jest ojcem Idy, nie moim. To znaczy nie jest moim rodzonym ojcem, a jednak gdy padają słowa: „ojciec, rodzice, rodzina”, to on przychodzi mi na myśl. Jej nigdy tak naprawdę przy mnie nie było. Bo nawet gdy była obecna fizycznie, inni wydawali się dla niej ważniejsi. A mimo to jakaś część mnie ją kocha. I nie potrafię się z tym pogodzić... - Trudno nam pozwolić jej umrzeć - dodał Ailo wyjaśniająco. - Właściwie to Raija nas wszystkich ze sobą wiąże. Bez niej nie bylibyśmy tacy, jacy jesteśmy. Może to i lepiej, że takich jak ona nie spotyka się często? William ich nie rozumiał. Nigdy dotąd nie myślał o tym, że wywodzą się zupełnie z innego świata. Teraz jednak uświadomił sobie z całą ostrością, że dorastali w zupełnie innym kraju, w innych kulturach, że przynależeli do różnych warstw społecznych. Nie był to właściwy moment, by opowiedzieć, że i on został zdradzony w dzieciństwie, podobnie jak inni jego rówieśnicy. Wprawdzie wszyscy mieli oboje rodziców, ale większość z nich nigdy tak naprawdę nie znała swoich ojców, a dla wielu i matka nie była kimś bliskim.

Ojciec Williama właściwie nie okazywał żadnego zainteresowania synowi. Dopiero gdy chłopiec ukończył osiem czy dziewięć lat, uznał, że nadeszła pora, by uczynić z niego mężczyznę, godnego spadkobiercę. William nie pamiętał, by ojciec kiedykolwiek wziął go na kolana czy nosił na rękach. Nie potrafił nawet sobie wyobrazić, że ojciec przytula go albo głaszcze po twarzy. Ale tak zachowywali się wszyscy mężczyźni w kręgach, z których się wywodził. Chyba nie on jeden pragnął zbliżyć się do własnego ojca, poznać go lepiej. Nie tylko on czul się odrzucony. Ale o tym się nie rozmawiało. Nigdy nie wyraził tego na głos. Nawet w myślach z trudem przychodziło mu to ująć w słowa. Dopiero gdy w jego życiu pojawiła się Maja, uświadomił sobie, że gdyby potrafił nazwać tłumione przez lata uczucia, pozwoliłoby to jemu samemu wiele zrozumieć. Tym bardziej że jego problemy zdawały się niczym w porównaniu z problemami Mai. Córka Raiji wiele go nauczyła. - Spośród nas Ida jest najbardziej zrównoważona - powiedział Knut, uśmiechając się półgębkiem. - Może dlatego, że jest bardzo podobna do mamy, a równocześnie miała to szczęście, że jej ojcem jest Reijo. Rodzonym ojcem, więc chyba coś po nim odziedziczyła... - I tak krąg się zamyka - rzekł Ailo. - Znów wróciliśmy do Idy. Udało mu się wypowiedzieć jej imię i nie ścisnęło go w gardle. Uniknął też tonu, w którym pobrzmiewałaby miłość. - Kiedy Ida tu przyjedzie, poradzę sobie. Sprostam tej próbie. Chcę zobaczyć mojego syna. O to tak naprawdę mi chodzi. Udało mu się wytrzymać wzrok przyjaciół. Nie umknął przed pełnym powątpiewania spojrzeniem Knuta i badawczym wzrokiem Williama. Był taki wiarygodny, że niemal ich przekonał. Przez chwilę zawstydzili się nawet w duchu, że mu nie dowierzali. - Mikkal to moje jedyne dziecko, więcej ich mieć nie będę. Wy obaj jesteście ojcami, więc powinniście mnie zrozumieć. Nigdy nie pojadę do Ruiji, moja stopa więcej nie postanie w Varanger ani w Lyngen. Ailo syn Mikkala umarł i pewnie już został zapomniany w tamtych stronach. Ale trawi mnie pragnienie, żeby zobaczyć własnego syna. Jeden jedyny raz w życiu. Podołam tej próbie. Ujawniając się, zniszczyłbym życie Idy, Sedolfa, Anny Kajsy, swoje... Zamilkł i więcej się nie odezwał. Pokiwali głowami, choć tak naprawdę nie czuli się do końca przekonani. William przypomniał sobie słowa Mai, gdy został napisany list. Powiedziała wówczas po cichu tak, żeby Ailo nie słyszał:

- To się musi skończyć katastrofą!

2 Płozy sań pozostawiały w śniegu głębokie ślady. Martwiło to zarówno Idę, jak i Sedolfa,. ale na szczęście jak dotąd nikt nie zwrócił na to uwagi. Dotarli już daleko na południe, powoli zbliżali się do celu. Zima nadal była mroźna i mało łaskawa. Wieźli ze sobą drewniane słupki i dość skór, by postawić prowizoryczny namiot. W ostatnim czasie bardzo im się przydały, bo Ida po przymusowym postoju u niegościnnych gospodarzy podczas zamieci nabrała zrozumiałej niechęci, by szukać noclegu u obcych ludzi. Nie chciała znów przeżywać takiego upokorzenia. Co wieczór wyładowywali więc sanie. Zdejmowali ciężką skrzynkę, której zawartość mogłaby zaspokoić marzenia niejednego biedaka w stronach, ku którym zmierzali. Na szczęście nikt nie wiedział, co ze sobą wiozą. Także z tego powodu woleli nocować w namiocie. Ale mróz i przygodni wędrowcy dokuczali im mniej niż atakujące ich z coraz większą siłą przygnębienie. - Ciągle to samo i to samo - skarżyła się Ida, która nie sądziła, że podróż zabierze im tyle czasu. Zawsze taka dzielna i wytrzymała, teraz zupełnie opadła z sił. - Chyba do środkowej Finlandii jest niewiele dalej niż z Lyngen na północ. Wydaje mi się jednak, że ta podróż trwa wieczność. Mam wrażenie, że nigdy nie dotrzemy do celu... Sedolf napotkał jej spojrzenie i uspokoił ją: - Na północ jechaliśmy u początku lata, pogoda nam sprzyjała, było nas troje dorosłych. Zrozumiałe więc, że nie odczuwaliśmy tak dotkliwie trudów wyprawy. Dobrze o tym wiesz, kochanie. Ale jeszcze trochę cierpliwości, z pewnością już nie jest daleko. Może tydzień, dwa... Ida zapatrzyła się w płomyki palącego się u jej stóp ognia. Dla niej tydzień lub dwa w tych okolicznościach oznaczały wieczność. Dzień po dniu przemierzali bezkresny płaskowyż. Krajobraz był taki monotonny, miejsca, które mijali, tak podobne do siebie, że czasem zastanawiała się, czy nie krążą w kółko. Gdyby nie słońce wskazujące im kierunek, już dawno straciłaby pewność, czy rzeczywiście podążają na południe, oddalając się coraz bardziej od ojczystej Ruiji. Przejeżdżali przez sosnowe lasy porastające powierzchnie odpowiadające nieraz kilku osadom. Między strzelistymi pniami tworzył się ażur, pozwalający patrzeć na wylot. Skute lodem jeziora pokrywała gruba warstwa śniegu. Mijali chaty z drewnianych bali, otoczone uprawną ziemią. Gdzieniegdzie zagrody oddzielał jedynie spłachetek ziemi, w innym miejscu

pola ciągnęły się po horyzont. Tak się objawiała różnica pomiędzy biedotą a bogatymi. Przypomniał jej się ojciec, który opowiadał często o swojej ojczyźnie. Jego klarowne zielone oczy łagodniały wówczas i przybierały wyraz rozmarzenia. Teraz, przyglądając się z bliska Finlandii, Ida z sentymentem myślała o swojej rodzinnej ziemi, o kamienistym wybrzeżu i wyrastających wprost z wody, pnących się ku niebu skalistych szczytach. Potrzebowała czegoś, o co mogłaby zahaczyć wzrok, nie przywykła do bezkresu. Tęskniła za swoim rodzimym fiordem... - Mikkal łatwiej się przystosował do nowych warunków niż ty - powiedział Sedolf, zerkając pośpiesznie na śpiące dziecko, a kiedy znów spojrzał na Idę, w jego oczach pojawiło się jeszcze więcej czułości. W jurcie trochę wiało, ale nie marzli tak bardzo. - Narzekam, ponieważ jestem przemoczona, brudna i ciągle mi zimno - odparła Ida, podciągnąwszy kolana pod brodę. - A tych trzech rzeczy nie znoszę. Gdyby mama była podobna do mnie, pozostałaby w Tornedalen... - To były inne czasy... Sedolf, mimo że nigdy nie spotkał matki Idy, zawsze gotów był jej bronić, czego Ida nie mogła zrozumieć. Ogień rozgrzał jej stopy i stopniowo ciepło rozeszło się po całym ciele aż po koniuszki palców u rąk. Mimo to Ida przysunęła się do męża i wtuliła w jego ramiona, udając, że nadal marznie. Tak jakby kiedykolwiek musiała uciekać się do wybiegów, by ją przygarnął. Między nimi panowało niezwykłe zrozumienie. Wystarczyło, że jedno tęskniło za bliskością, by drugie chętnie spełniało to pragnienie. Bo za największą radość uważali uszczęśliwianie ukochanej osoby. W oczach Sedolfa zapalił się osobliwy błysk. Ida podśmiewała się z niego, że ma wyjątkowe mniemanie o sobie. Ale mawiała to żartobliwie, tak że nie czul się urażony. Bo tak naprawdę, kiedy ją obejmował, w jego spojrzeniu dostrzegała przede wszystkim czułość. Wiedziała, że na nikogo innego tak nie patrzy, a jeśli się mu zdarzyło, to w przeszłości. Wybrali siebie na przekór zdrowemu rozsądkowi i przestrogom. Zawiązała się pomiędzy nimi przyjaźń, która potem przerodziła się w płomienną miłość. Gdyby Sedolf stracił Idę lub ona jego, straciliby oparcie w życiu. Nie potrafili sobie tego wyobrazić. Rozczesywał palcami jej włosy, które rozpuściła na noc, bo głowa bolała ją, gdy przez cały dzień miała je ciasno upięte w kok. Zwykle nosiła je przecież rozpuszczone albo plotła w luźny warkocz, ale takie uczesanie nie nadawało się na podróż. - Chciałabym mieć z tobą dziecko, Sedolfie - odezwała się Ida rozmarzona. - Syna podobnego do ciebie, który miałby twoje oczy i był obdarzony takim samym urokiem. Który

już od kołyski jednym uśmiechem podbijałby wszystkie serca... - Cała ty - przerwał jej Sedolf sucho. - Myślisz o dziecku, kiedy jeszcze nie dotarliśmy do celu. Nie zapominaj, kochanie, że przed nami potem jeszcze droga powrotna, która nie będzie ani odrobinę krótsza! Nie chciałbym jej przemierzać z brzemienną kobietą, nawet jeśli oczekiwałaby mojego dziecka. Chyba bym umarł ze strachu! Nie zamierzam ryzykować. Leciutko musnął wargami jej czoło i mocniej przygarną! do siebie. Jego odmowę przyjęła ze śmiechem. - Słyszałam, że kobiety uciekają się do przeróżnych wymówek, żeby wyłgać się od miłosnego aktu - żartowała. - Ale żeby mężczyzna odmawiał, to dla mnie nowość. Najgorsze, że nie mam o tym komu powiedzieć. W naszych stronach nikt by mi nie uwierzył... - Zapewniam cię, kochanie, że to nie jest trwałe postanowienie - powiedział Sedolf, przyciskając gorące wargi do jej policzka, a jego cichy śmiech połączył się z jej śmiechem. Obejmował ją mocno, ale nie przesunął ręki, jakby w obawie, że nie dotrzyma przyrzeczenia. - Prześladuje mnie dziwne uczucie... - zaczęła Ida, ale zaraz poprawiła się: - ...doznanie... - W twoim rodzie każdy poczytuje sobie za punkt honoru, by doznawać dziwnych uczuć - uśmiechnął się Sedolf dobrodusznie. - Uprzedzam cię jednak, Ido, że nie zawrócę z drogi z tego powodu. Nie teraz, kiedy dotarliśmy już tak blisko. - Śni mi się ptak, Sedolfie... Popatrzył na nią przenikliwie, uważnie badając ją spojrzeniem. Pragnął ochronić ją przed nieznanym niebezpieczeństwem, które czaiło się nie wiadomo gdzie. - Nie mówiłaś o tym wcześniej. Ida pokręciła głową. - To tylko sen. To znaczy sen, który śnił mi się już wielokrotnie. - Sny odzwierciedlają myśli, które nosisz w sobie - tłumaczył Sedolf. - Sądzę, że to nic niepokojącego. Przeraża cię to, bo we śnie tracisz nad nimi kontrolę i nie możesz się przed tym obronić. Ida właściwie nie zamierzała opowiadać o swoim śnie. Słowa wymknęły jej się same, bo nigdy niczego z Sedolfem przed sobą nie ukrywali. - Siedzę w domu ze szkła - zaczęła - a ptak nadlatuje i siada na dachu. Jest cały ze złota, ale to żywy ptak, duży, podobny do kruka. Ma takie mądre oczy. Czarne, błyszczące jak guziki. Patrzy na mnie i potrząsa głową, i sprawia wrażenie, że rozumie moje myśli. A ja siedzę przerażona. Za każdym razem jest tak samo. Wokół mnie kwitną kwiaty, ja jednak marznę, chociaż musi być tam ciepło, skoro rosną kwiaty. A kiedy ptak wzbija się do lotu, czuję, że mu-

szę ruszyć za nim. Złoty ptak chce mi coś powiedzieć, Sedolfie. Podążam za nim... - W tym miejscu sen się urywa? - Nie zawsze. Ida zamilkła na moment. Byli z Sedolfem sobie tacy bliscy. Opowiedzieć mu o tym, to tak jakby wypowiedzieć na głos własne myśli. - Ostatnio sen nie urwał się w tym miejscu. Spojrzałam w górę, zobaczyłam niebo i ptaka, który bezszelestnie frunął w powietrzu tuż nad moją głową. Wtedy zorientowałam się, że dom nie ma dachu. Ale przecież to nie może być prawdziwy dom, prawda? Cały ze szkła... Ida wykrzywiła twarz, przełknęła ślinę i powoli mówiła dalej: - Idę za ptakiem. Nie widzę nic prócz niego. Nie wiem, co znajduje się wokół mnie. On leci nade mną. Jego skrzydła i ciało lśnią. Oślepia mnie swym blaskiem, tak jakby specjalnie, żebym nie wiedziała, dokąd mnie wiedzie. Wszystko jest takie nierzeczywiste, ale coś w środku mi mówi, że nie śnię, że to dzieje się naprawdę. „To nie sen”, myślę w samym środku tego snu, Sedolfie. I wtedy ptak znika. Nie wiem gdzie, po prostu znika. A na mnie czeka Ailo... - To okropne stracić kogoś w taki niewyjaśniony sposób, jak ty straciłaś Ailo - powiedział Sedolf. Nic nie odrzekła, ale poczuła wdzięczność dla Sedolfa, że nie zapytał, czy go naprawdę kocha. Sprawiłby jej tym zawód. - Mam nadzieję, że zdołasz się z tym uporać - westchnął przejęty, obdarzając ją swym ciepłem. Pragnął, by poczuła się bezpiecznie. Musiał ją przekonać, że nie jest samotna, że ta sprawa w równym stopniu dotyczy jego. Tyle już w życiu wycierpiała. - Czy to przez ten dziwny sen nie kładziesz się spać? Potwierdziła lekkim skinieniem głowy. Rzeczywiście odwlekała ten moment i kładła się dopiero, gdy była już śmiertelnie zmęczona. Wówczas zasypiała jak kamień. Nie męczyły jej koszmary, nie budziła się zlana potem. Sedolf ucałował ją jeszcze czulej i potrząsnął głową zmartwiony, bo serdecznie jej współczuł. - Jeśli mnie potrzebujesz, jestem tu przecież - powiedział cicho. - Nawet gdy chodzi tylko o sen. Wydawało mi się, że to oczywiste, Ido. Gdybyś się obudziła w nocy i różne takie myśli nie pozwalały ci zasnąć, potrząśnij mną. Moje ramiona są stworzone do tego, by cię obejmować, kochana. Popatrzył na nią, na zmarszczone brwi, uparte spojrzenie oczu o barwie brązowozielonej, na wysunięty do przodu podbródek, wyprostowany dumnie kark i pomyślał,

jak mylące może się okazać pierwsze wrażenie. - Ale zdaje się, że poradzisz sobie z tym sama, prawda? Odpowiedziała mu niewinnym uśmiechem. W jej oczach pojawiła się wdzięczność za to, że zaakceptował także tę stronę jej osobowości i odnosił się doń z szacunkiem, nawet jeśli nie wszystko do końca pojmował. - Pamiętaj! Nawet najsilniejsi nie zawsze kroczą samotnie - powiedział łagodnie, a po chwili dodał zrezygnowany: - Tylko że ty pewnie się nigdy tego nie nauczysz... Tej nocy Idzie się nic nie śniło. O brzasku pojawili się wędrowcy. Ida z Sedolfem zwykle nie zrywali się tak wcześnie, głównie z powodu Mikkala. Żal im było budzić dziecko i wyjmować spod ciepłego futra wprost na trzaskający mróz. Mikkal był dla nich najważniejszy. Usłyszawszy głosy ludzi, prychanie konia i ciężki odgłos kopyt, Sedolf zerwał się na równe nogi. Wychodząc z namiotu, założył czapkę. Ida wystawiła przez otwór jurty gołą głowę wprost na wiatr. Na biodrze oparła dziecko, które pośpiesznie zawinęła szalem. Człowiek, który zbliżył się do nich, miał pooraną bruzdami twarz. Wyglądał na przewodnika grupy. Spod czapki wystawały mu siwe włosy. Ubrany był w luźne okrycie z wilczych skór sięgające po kolana. Pozdrowił ich po fińsku. Sedolf z czasem nauczył się trochę rozumieć tę mowę, ale nie potrafił mówić płynnie. Odpowiedziała więc Ida. - Możecie przyłączyć się do nas - zagadnął mężczyzna pogodnie. - Bezpieczniej wędrować w gromadzie. Teraz, gdy zbliża się pora jarmarku, pełno wszędzie hołoty. Jedziemy do Jykea. Trochę jesteśmy spóźnieni, ale powinniśmy dotrzeć tam, zanim skończy się targ. Sprzedamy to i owo i zakupimy trochę ryb. Ida uśmiechnęła się, ale nie uczyniła zapraszającego gestu. Bez sensu byłoby opóźniać tę grupę, poza tym nie miała odwagi wpuszczać do środka nieznajomych. Co prawda przykryła skrzynię niedbale skórami, nim wyszła z namiotu, ale ostrożności nigdy nie za wiele. - Podróżujemy z dzieckiem - wyjaśniła. - Dlatego wolimy jechać sami. Mężczyzna zmrużył oczy. Poznał, że dziewczyna dawno nie rozmawiała po fińsku. Niektóre słowa brzmiały trochę staroświecko nawet w jego uszach, choć nie był przecież młodzikiem. Mówiła dialektem używanym w Tornedalen w dawnych czasach. - No, a poza tym jedziemy w przeciwnym kierunku - dodała Ida, domyślając się, co oznacza zmarszczone czoło i badawczy wzrok. Nie chciała wzbudzać zbytniego zainteresowania. Twarz mężczyzny, w której czaiło się pytanie, rozpłynęła się w uśmiechu. Zaśmiał się

tubalnie, przytłaczając, jak on sam, otwarty biały pejzaż. - W przeciwnym? - zapytał w przerwach między wybuchami śmiechu. - A po co, u diabla, jechać w przeciwną stronę? Chyba nie jesteście Finami? Sedolf pokręcił głową. - Pochodzimy z Jykea - odparła Ida. - A w pobliżu Oulu mamy rodzinę. Czy to daleko stąd? - Wieczorem zobaczycie Zatokę Botnicką - zapewni! ich mężczyzna. - Jeszcze dobry dzień drogi. Przy odrobinie szczęścia, jeśli wydłużycie dzienne odcinki, za trzy, cztery dni będziecie na miejscu. - I nadal, kiwając głową z niedowierzaniem, powtarzał: - Jechać do Finlandii, mieszkając w Jykea, nad fiordem, w którym roi się od ryb! Też mi coś! Zamierzacie się osiedlić w Finlandii? Ida zapewniła, że nie mają takich planów. - Mam siostrę i brata w tych stronach, a nie tak często zdarza się okazja, by się spotkać. Raz w życiu powinno się odbyć tę podróż. Mężczyzna wpatrywał się w Idę zaintrygowany. - Kogoś mi przypominasz - powiedział z ociąganiem. Ida spodziewała się usłyszeć, że znal jej matkę. Że i w tych stronach pamiętają Raiję. - Pochodzisz z Jykea, mówisz po fińsku... Czy twój ojciec czasem nie nazywa się Reijo Kesaniemi? Ida pokiwała głową. - Tak, powinienem od razu poznać. Po oczach! - zaśmiał się. I dopiero teraz zdjął rękawicę i podał jej rękę. - Paava Aapajoki. Tak... Reijo spotykam na każdym jarmarku już od wielu lat. Użyczał mi też noclegu. Ale ty pewnie nie pamiętasz, musisz być ta najmłodsza... Ida przytaknęła. - Tak, jak mogłem nie pamiętać tych rudych włosów - uśmiechnął się. Kręcone włosy Idy szarpane podmuchami wiatru opadały jej na twarz, ale nie mogła ich odgarnąć, gdyż miała zajęte obie ręce. - A więc twoja siostra i brat przenieśli się do Finlandii. Ale zdaje się, że było was czworo? - Tak, wszyscy poza mną wyjechali do Finlandii, ale tylko Maja i Knut osiedlili się tu na północy. - Maja? - zapytał i znów go olśniło. - Pani na Hailuoto? - powtórzył zdumiony. - Nie powiesz mi, że twoja siostra wyszła za mąż za syna starego Runefelta? Ida przytaknęła.

- A niech to, ten Reijo! - wyrwało się Finowi, jakby to było zasługą Reijo. - Już ja go wezmę na spytki, kiedy się spotkamy - zakończył stanowczo. - O, to nie wszystko! - uśmiechnęła się Ida - Tata ożenił się ponownie. Ja już nie jestem najmłodszym jego dzieckiem. W porze świąt urodził mu się syn. Mężczyzna aż otworzył usta ze zdumienia. - W jego wieku? - rzekł i zaśmiał się znów tubalnie, a potem zniżył głos i powiedział: - Radziłbym wam nie rozpowiadać o krewnych, póki nie dojedziecie do Oulu. Dopiero tam możecie wyjawić, że udajecie się na wyspę. Mąż twojej siostry wplątany był w różne sprawy. Musiał uciekać za granicę. Długo go nie było... Poza tym niebezpiecznie chwalić się bogatymi krewnymi. Są tacy, którzy nie cofną się przed niczym, żeby zdobyć trochę grosza. Popatrzył znacząco na chłopca. Ida i Sedolf zrozumieli, co miał na myśli. - Jesteśmy prostymi ludźmi, ale wiemy, że należy zachować ostrożność - odezwała się Ida, obrzucając Fina spojrzeniem stanowczym jak spojrzenie jej ojca. - Maja nas oczekuje. Chcemy jak najszybciej tam dotrzeć. - Dobrze, że macie się na baczności. Wielka szkoda, że nie jedziemy w tym samym kierunku, bo dla mnie, dziewczę, jesteś jak rodzina. Jak cię zwą? Ida powtórzyła, przedstawiła też Sedolfa. Wątpiła, czy Fin zapamięta jego imię, bo z trudem je wymówił. Pożegnali się i grupa wędrowców podążyła na północ. Sedolf i Ida nie czekali, aż stracą ich z oczu, aż rozmyją się w bieli, tak jak znikały pozostawione przez nich ślady, i także przygotowali się do drogi. - A więc jesteśmy już niedaleko - odezwał się Sedolf, napotykając spojrzenie Idy. Jego spokój udzielił się też jej, choć nie pozbyła się całkiem napięcia, jakie odczuwała. Ida już taka była. Bardziej kierowała się emocjami niż rozumem. Tego dnia ujrzeli Zatokę Botnicką. Ale chyba tylko dlatego, że spotkany w drodze Fin uprzedził ich, że są już blisko. Gdyby nie wiedzieli, gdyby się nie spodziewali, nie jechaliby tak długo. Pewnie rozbiliby namiot gdzieś po drodze. Ale w tej sytuacji zawzięli się, by dotrzeć do zabudowań majaczących w mroku. Dopiero na miejscu zrozumieli, dlaczego ta zagroda z szarymi, ciasnymi budynkami noszącymi ślady wiatru i niepogody zdawała się taka nierzeczywista, jakby zasnuta woalem. - Chyba tylko my możemy mieć takiego pecha - westchnęła Ida, czując, jak dopada ją fala rezygnacji. - Bóg raczy wiedzieć, co się stało z tutejszymi mieszkańcami. Może i oni wyjechali do Ruiji?

Mrużąc oczy, spoglądała na chałupę. Sedolf bez słowa wysiadł z sań. Był zły, że nie zauważył wcześniej, iż z komina nie unosi się dym. Kiedy w zimowy wieczór nie pali się w piecu, znaczy, że dom stoi pusty. Sedolf szarpnął drzwi obory. Zazgrzytały na zawiasach, ale ustąpiły. Od lat nikt ich nie otwierał. W ciemnym pomieszczeniu, w którym już dawno nie trzymano inwentarza, unosił się jedynie lekki zapach konia. Ale może tylko mu się zdawało. Może po całym dniu siedzenia za końskim zadem nadal czuł w nozdrzach zapach zwierzęcia. Wyszedł i zamknął za sobą oborę. Potem sprawdził drzwi do spiżarni, też były otwarte. - Myślę, że byli mieszkańcy nie mieliby nic przeciwko temu, żebyśmy tu przenocowali - zwrócił się Sedolf do Idy, która otuliła Mikkala skórą. Chłopiec, zmęczony, popłakiwał po długim dniu jazdy. Wystawili jego cierpliwość na ciężką próbę, trudno więc się dziwić, że marudził. Ida wysiadła z sań. Z dzieckiem na ręku była cięższa, dlatego stąpnąwszy, zapadła się w śniegu, na którego powierzchni utworzyła się lodowata skorupa. Ostry kant lodu skaleczył jej nogę. Pod grubą wełnianą pończochą poczuła coś ciepłego. Rana krwawiła. Ida jednak, nie zważając na to, dotarła do chaty. - Skoro znaleźliśmy pustą zagrodę i jak okiem sięgnąć, nie widać ludzi, to, u licha, nie będziemy nocować w oborze, Sedolfie. Tutejsi gospodarze opuścili to miejsce. Któż więc zabroni nam tu się zatrzymać? A gdyby nawet, to już ja z nim sobie pogadam - zakończyła stanowczo. Drzwi do chaty ustąpiły bez trudu, choć zawiasy, dawno nie ruszane, zapiszczały żałośnie. Ida weszła pierwsza do środka. Sedolf musiał się pochylić i ugiąć kolana, by zmieścić się w drzwiach. Powitał ich chłód. Izba była nieprzyjemnie pusta. Została tylko ława i niezgrabne siedzisko, no i palenisko. Małe świetliki na jednej ze ścian zakryte były od zewnątrz. Tych, którzy tu mieszkali, nie stać było na szyby w oknach. - Zaprowadź konia do stajni - powiedziała Ida do Sedolfa, a usłyszawszy, że wychodzi, posadziła Mikkala na ławie. Sama stanęła pośrodku izby i rozejrzała się dookoła. Uświadomiła sobie, że nigdy nie żyła w takiej nędzy. Chata ojca na cyplu składała się z kilku izb. Mieli też szyby w oknie. Ale to mimo wszystko dom. Zastanowiła się, kim byli jego mieszkańcy. Zapewne żyła pod tym dachem duża rodzina. Los zazwyczaj obdarzał biedaków licznym potomstwem. Może mieszkała z nimi też stara babka albo dziadek, którzy pomimo harówki i znoju doczekali podeszłego wieku wśród

swoich. Ida stanęła w drzwiach i wyjrzała na zewnątrz. Sedolf kierował się właśnie z bagażami do środka. Na krótką chwilę zatrzymał się obok niej, tak blisko, że dotykali się ramionami. Popatrzyli na bezkresną białą przestrzeń ciągnącą się daleko, daleko na południe. Oboje wiedzieli, że to skuta lodem i zasypana śniegiem Zatoka Botnicka. Niedaleko celu. Gdy rozpalili ogień w palenisku, w izbie powoli nagrzało się. Musieli się zadowolić blaskiem ognia, bo w chacie nie znaleźli lampy. Zapewne mieszkańcy, opuszczając to miejsce, zabrali ze sobą wszystko, co mogło im się przydać. Stół i ława zostały tylko dlatego, że nie dało się ich wynieść przez niewielki otwór drzwi. Na pewno meble zbito z desek wewnątrz chałupy, kiedy jeszcze domownicy nie przypuszczali, że przyjdzie im się stąd wyprowadzić. Ida ułożyła Mikkala na wymoszczonej wełnianą derką ławie, wystarczająco szerokiej dla jednej osoby, i otuliła go skórami. Chłopczyk był taki wyczerpany, że, pochlipując, zasnął. Nie udało im się wmusić w niego jedzenia. Ida poczuła się także zmęczona. Zatęskniła za posiłkami spożywanymi w domu, gromadzącymi przy stole wszystkich domowników. Zrozumiała, że nie potrafiłaby żyć jak nomada, mieć za dobytek to tylko, co zmieści się na saniach. Nie byłaby dobrą żoną dla Ailo. Ailo. Znów do niego powróciła myślami. Im bliżej Mai, rym częściej rozmyślała o nim. Nie była już taka pewna, jak na początku podróży, czy powinna, a jeśli tak, to w jaki sposób, porozmawiać z siostrą o Ailo. Czuła w sobie niepokój, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyła. Pomogła Sedolfowi rozłożyć posłanie blisko paleniska, by nie musieli wychodzić całkiem spod ciepłego przykrycia, żeby podłożyć do ognia. A także, by nie zmarzli od ciągnącego od podłogi chłodu. Ida podkuliła kolana pod brodą i zapytała: - A gdzie skrzynia? - Schowałem pod saniami. Nawet jeśli ktoś ją zobaczy, do głowy mu nie przyjdzie, że może być w niej coś cennego. Na pewno miał rację. - Potrafisz sobie wyobrazić, jak my zdołamy pokonać drogę powrotną? - zapytała Ida, wyczerpana ciężkim dniem. - Jak my, na Boga, wytrzymamy te ciągnące się w nieskończoność dni i noce? - Nie chcesz wracać? - zapytał, otaczając ją ramieniem i wtulając policzek w jej włosy. Idzie przesunęły się przed oczami zabudowania w rodzinnej osadzie. Ich zadbane chaty

i pola. Poczuła niemal zapach obory. Zastanowiła się, jak Emil i Reijo sobie radzą. Czy dopilnują im inwentarza? Czy to nie ponad ich siły? - Chcę wrócić - odpowiedziała. Tak, Sedolf ma rację, co innego im pozostaje... Jednego byli pewni: razem podołają wszelkim przeciwnościom. Póki żyją, wspierać się będą we wszystkim. Czy wielu ludzi ma takie poczucie bezpieczeństwa? Przytuleni, wsunęli się pod futrzane przykrycie, po czym zasnęli ciasno objęci. Ale sny każde z nich miało osobne. Idzie znów przyśnił się złoty ptak. Kracząc ochryple niczym kruk, rozpostarł lśniące skrzydła, które tym razem jej nie oślepiły. Było jakoś inaczej niż zwykle. To był nie znany jej sen. Poczuła niepokój. Przewracając się niespokojnie z boku na bok, uwolniła się z ramion Sedolfa i zsunęła się na zimną podłogę. Siadła mokra od potu, nie wiedząc, co się dzieje. Było jej zimno. Słyszała złotego ptaka, prześladowcę. Ocknęła się gwałtownie i uświadomiła sobie, że to nie kruk, ale odgłosy skradających się po śniegu ludzi. Pośpiesznie wsunęła się pod nakrycie i potrząsnęła Sedolfa lekko za ramię. Na szczęście nie spał twardym snem. Obudził się natychmiast i spojrzał na nią. Ida zakryła mu usta palcem. - Tam ktoś jest - wyszeptała. Sedolf w jednej chwili był na nogach, Ida zaś niczym zaatakowana wilczyca stanęła przy ławie, gotowa bronić za wszelką cenę swojego dziecka. Sedolf założył kurtkę i upewniwszy się, że w pochwie za paskiem ma nóż, popchnął nie zamknięte na rygiel drzwi. Wyjrzał w mrok. - Kto tu jest? - zapytał głośno, jakby spodziewał się, że ktoś, kto przybył w niecnych zamiarach, mu odpowie. Ostrożnie, nasłuchując każdym nerwem swego ciała, wyszedł na podwórze. Nie wyglądał na takiego, z kim warto zadzierać, zwłaszcza w pojedynkę. Ale intruzi nie przyszli z gołymi rękami. Ciemności im sprzyjały. Sedolf, który nie zdążył oswoić oczu z mrokiem, nie zauważył poruszających się cieni. Nagle w powietrzu rozległ się świst. Coś twardego uderzyło Sedolfa w ramię, a potem w tył głowy. Padł na ziemię jak nieżywy.

3 Ida nigdy by nie przypuszczała, że w takiej chwili zachowa zimną krew. Właśnie chciała wyjść za próg, gdy jakiś drewniany kloc przeciął ze świstem powietrze i uderzył wprost w Sedolfa. Usłyszała głuche plaśnięcie i jęk. Widząc, jak mąż osuwa się na ziemię, zamarła. Była pewna, że opuścił ją na zawsze, nie zdążywszy wyszeptać nawet słowa pożegnania. Poczuła w środku lodowatą pustkę. Nagle stało się dla niej jasne, że na Hailuoto pojedzie sama. Nie wpadła jednak w panikę. W mroku rozległy się przekleństwa. Głosy napastników brzmiały młodo, ale wyczuwało się w nich strach. Ida domyśliła się, że to jacyś biedacy, a nie bezwzględni złoczyńcy. Zapewne nie przewidzieli takiego biegu zdarzeń. Ale jakie to miało teraz znaczenie, skoro Sedolf leżał bez życia twarzą do ziemi. Z daleka nie było widać, czy krwawi. Na tle śnieżnej bieli odcinała się ciemna sylwetka. Kunka, której nie zdążył zapiąć, rozpostarła się jak żagiel. Prawa ręka znajdowała się przy biodrze, tuż przy pochewce na nóż. Nie zdążył go dobyć. Ida wyszła na schody, całkowicie bezbronna, nie miała przy sobie nawet kozika. Z mroku wyłoniły się postacie czterech napastników. Czujnie, skradając się jak koty, podeszli bliżej. Wyglądali groźnie. Ida stała przed nimi, ukrywając w fałdach sukni zaciśnięte dłonie. - Czego chcecie? - zapytała władczym tonem, w środku aż kipiąc ze złości. Mało brakowało, a rzuciłaby się na nich z pięściami. - Myślicie, że co my tu mamy? Jesteśmy ubodzy tak samo jak wy, co można nam zrabować? Przejeżdżaliśmy tędy i zatrzymaliśmy się w tej chacie na noc. Chyba nie uczyniliśmy nic złego? - Biedacy? - zapytał szyderczo któryś z rabusiów, ale nie była pewna, który. - Słyszałem, jak mówiłaś, że jesteś siostrą pani na Hailuoto, a ona z pewnością nie należy do biedoty. Przeciwnie! - Siostra żony Williama Runefelta na pewno nie przybywa z wizytą z pustymi rękami - dorzucił drugi. - Coś tu się więc pewnie dla nas znajdzie... Napastnicy przysunęli się nieco bliżej, jeden przeszedł nad leżącym nieruchomo Sedolfem, mimo to nadal pozostawali dla Idy mrocznymi cieniami. - Przyszliście nas okraść - przerwała mu Ida, z trudem hamując wybuch gniewu. - Ale nie chce mi się wierzyć, że chcieliście zabić człowieka. Odetchnęła głęboko, bo zauważyła, że jej słowa zrobiły na nich wrażenie. - Wnieście go do środka! - zarządziła po chwili. Zaśmiali się niepewnie. Nie wiedzieli, czego się spodziewać po tej dumnie wyprostowanej kobiecie stojącej w otwartych drzwiach

chaty. Długie, rozpuszczone włosy powiewające na wietrze na tle czerwonawozłotej poświaty nadawały jej niesamowity wygląd. Poza tym ten władczy głos! I czterej uzbrojeni w noże młodzieńcy posłuchali tej drobnej kobiety. Dwóch z nich pochyliło się. Obrócili Sedolfa, po czym jeden chwycił go pod pachy, a drugi za nogi. Ida cofnęła się do izby i stanęła przy ławie. Modliła się w duchu, by Mikkal spokojnie spał. Bała się, że jeśli się przebudzi, zachowa gdzieś w zakamarkach pamięci takie mroczne wspomnienia. Chciała mu tego oszczędzić. Dwaj młodzieńcy weszli do izby i przekonawszy się, że Ida nie ma broni i jest w izbie sama, gwizdnęli na kompanów, którzy wtaszczyli bezwładne ciało Sedolfa i położyli na rozrzuconych skórach przy palenisku. Jeden jakby odruchowo podłożył do ognia. A więc ktoś go wychował na dobrego syna, przemknęło Idzie przez myśl. Ktoś nauczył, że trzeba pilnować ognia. Nie każda matka ma w synu taką wyrękę. Ida mierzyła ich wzrokiem, a oni nie pozostawali jej dłużni. Tak, ich głosy nie kłamały. Byli młodzi, mieli nie więcej niż po dwadzieścia lat. Tacy zwyczajni... Jak ktoś z sąsiedztwa. W ich oczach jednak Ida dostrzegła coś, co odróżniało ich od tych, których znała: głód, strach i marzenia. Była już na tyle dorosła, by rozumieć, iż to bardzo niebezpieczna mieszanka. Na szczęście po tylu dniach podróży, po nocach w jurcie, ona i Sedolf byli równie brudni i obdarci jak ci młodzieńcy. Ida pilnowała tylko, żeby Mikkal był czysty. Nie wzięli ze sobą wielu ubrań na zmianę, ponieważ Reijo radził, by zapakowali wyłącznie niezbędne rzeczy. Uświadomił im, że to, co się nosi nad fiordem Lyngen, nie pasuje do salonów w Uleaborg, więc będą musieli i tak sprawić sobie nową odzież na miejscu. Ida poczuła w duchu głęboką wdzięczność dla ojca za tę radę. Jedynie skrzynia ze złotem mogłaby ich zdradzić, ale z jakichś powodów Sedolf wyjątkowo nie wniósł jej do izby. - Czy wyglądamy na ludzi, którym można coś ukraść? - zapytała i nagle przypomniała sobie skórzany mieszek z lapońskim srebrem, dziedzictwo Ailo. Zabrała srebro ze sobą, żeby oddać Mai, gdyż czuła, że nie ma do niego prawa. Woreczek schowała wewnątrz śpiworka, w którym sypiał Mikkal. Teraz ta kryjówka wydała jej się beznadziejna. Napastnicy, wyraźnie zbici z tropu, wymienili spojrzenia. Ida mogłaby przysiąc, że nie są to pospolite rzezimieszki, ale synowie biedaków. Zapewne po raz pierwszy w życiu odważyli się na taki czyn. - Sama mówiłaś, że jesteś jej siostrą - odezwał się niepewnie jeden z nich, zerkając co

chwila na leżące nieruchomo przy palenisku ciało. - A wszyscy wiedzą, że pani na Karlsoy jest bogata. Użył szwedzkiej nazwy wyspy. - A ty nigdy nie skłamałeś? - zapytała Ida, udając, że jest zakłopotana. Równocześnie umierała ze strachu o Sedolfa, który leżał tyłem do niej. Nie widziała jego twarzy ani rany na głowie. Nie widziała, czy mocno krwawi. Kochała go, wiedziała, że nigdy nikogo nie pokocha tak mocno. Był całym jej życiem. Tylko u jego boku mogła sobie wyobrazić życie aż do późnej starości. - Na tym starym zrobiło to wrażenie - dodała. - Mieszkam w Jykea. Ta, którą nazywasz panią na Karlsoy, pochodzi z moich stron. Znałam ją. Czasem człowiek lubi poudawać kogoś lepszego, szczególnie gdy jest z dala od domu, prawda? Tym bardziej że ona także wyrastała w biedzie - dodała, wzruszając ramionami i wykrzywiając twarz w uśmiechu. W duchu przeprosiła Reijo za te słowa. Miała nadzieję, że ojciec wybaczy jej, jeśli kiedyś dane jej będzie opowiedzieć o tej chwili. Reijo stworzył przecież rodzeństwu i jej najlepszy dom. Ale wolała nie wyjawiać tego nerwowym młodzieńcom, bo skończyłoby się tym, że i ją zdzieliliby w głowę. Mikkal spał na szerokiej ławie. - Ona nie wygląda na siostrę żony Williama Runefelta. Jest zbyt ładna. Poza tym te rude włosy... - stwierdził z nagłą pewnością któryś z napastników i zaśmiał się pogardliwie. - Wszyscy wiedzą, że młody Runefelt ożenił się z brzydką jak noc Laponką z gór. Niemożliwe, by ta była z nią spokrewniona. Ida modliła się, żeby nie znaleźli srebra. Nie tracąc jednak zimnej krwi, nakazała drżącym z gniewu głosem: - Szukajcie! Zdawali się przerażeni. Nerwowo rozejrzeli się po izbie i natknęli na parę skórzanych toreb i skrzynek z brzozowej kory, bagaże, z jakimi bogaci ludzie raczej nie podróżują. Ida patrząc, jak otwierają torby i grzebią w ich rzeczach, poczuła przypływ nienawiści, którą jednak starannie ukryła pod maską obojętności. Wszystko w niej jednak protestowało. „Precz z łapami!”, chciała krzyknąć, szczególnie gdy przeszukiwali rzeczy Sedolfa i Mikkala. Nie usprawiedliwiało ich w jej oczach nawet to, że drżały im przy tym ręce. Pochyliła się nad synkiem. Uznawszy, że nie może ryzykować, iż napastnicy zainteresują się nim, wolała go im sama pokazać. Wzięła na ręce dziecko i otuliła dokładnie kocem, tak by nie widać było skórzanego śpiworka. Koc zwisał luźno u dołu. Ida przygarnęła chłopca i uciszyła łagodnie. Pomrugał powiekami, ale nie obudził się. Ida z dzieckiem

przytulonym do piersi wyglądała ciepło i łagodnie, była uosobieniem macierzyństwa. Kiedy już nabrała pewności, że Mikkal śpi spokojnie, podniosła spojrzenie na młodzieńców, którzy kończyli przeszukiwać bagaże, i odezwała się hardo: - To moje dziecko! Może macie zamiar jeszcze je obszukać? Rozbierzcie i sprawdźcie, czy nie ukrywa czegoś cennego! Głos zadrżał jej z gniewu. Wyciągnęła przed siebie ręce, jakby naprawdę chciała podać im Mikkala. Zobaczyła w ich twarzach przerażenie. Podziałało, tak jak się spodziewała. Młodzieńcy w tym wieku niczego bardziej się nie boją, niż wziąć na ręce dziecko. Jeden napastnik podszedł niedbale do ławy, przerzucił jakby od niechcenia leżące tam skóry, a potem cofnął się po cichu w obawie, że może zbudzić malucha. Ida ufała, że nie pomyliła się co do nich, że w gruncie rzeczy są to porządni chłopcy, którzy na co dzień nie napadają na ludzi... - Nic tu nie ma - rzucił jeden z nich na odchodnym. Zdawał się najbardziej przestraszony i co chwila Ida przyłapywała go na tym, że zerka na Sedolfa. - Nic tu nie ma - powtórzył. - Udawała przed starym. Wiejmy czym prędzej jak najdalej stąd. Może do Ruiji? Cofnęli się ku drzwiom. Nie spuszczali z Idy wzroku, jakby się obawiali, że coś im może grozić z jej strony. Bali się bezbronnej kobiety z dzieckiem na ręku. Bali się także konsekwencji swego czynu. Nie mieli odwagi zbliżyć się do wciąż nieruchomo leżącego Sedolfa, by sprawdzić, co z nim. Ida natomiast, widząc, że odchodzą, spokojnie podeszła do męża. Nikt jej nie mógł w tym przeszkodzić. Zatrzymała się na moment i popatrzyła na młodzieńców przeciągle. Wiedziała, że zapamięta ich twarze na całe życie. - Jeśli on żyje i wyjdzie z tego, zapomnę o tym, co zrobiliście - powiedziała z chłodną rozwagą. - Bo wiem, że nigdy więcej nie uczynicie czegoś równie podłego. Jeśli jednak umrze... to nie uciekniecie przede mną. Odszukam was, a wtedy zapłacicie mi za wszystko... Rzucili się do drzwi i zniknęli w ciemnościach, nawet nie zatrzasnąwszy za sobą drzwi. Żaden nie odważył się pozostać, by sprawdzić, czy czeka go wyrok czy uniewinnienie. Ida usłyszała ich głosy, a potem końskie kopyta i skrzypienie śniegu pod płozami sań. Położyła Mikkala na wyłożonej skórami podłodze, otuliwszy go, by nie zmarzł. Dziecko uśmiechnęło się przez sen. Potem uklęknęła przy Sedolfie, odwróciła na bok bezwładne ciało i opuszkami palców