dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony748 346
  • Obserwuję429
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań360 084

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 28-Córka Szamana

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :594.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 28-Córka Szamana.pdf

dareks_ EBooki
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 143 stron)

BENTE PEDERSEN CÓRKA SZAMANA

1 - Nie tak sobie wyobrażałaś nasze życie, prawda? - Dłoń Grigorija na mokrym od potu policzku Antonii wydawała się szorstka. W jego głosie dźwięczał smutek. I ten nieco żałosny ton, który skłonił Antonię do zastanawiania się, czy dokonała słusznego wyboru. - Mała Antonetto - ciągnął. - Nie tak to sobie umyśliłem. Wcześniej Antonia wiele płakała. Teraz brakowało jej już łez, przynajmniej tak jej się wydawało. Oczy miała do tego stopnia suche, że aż piekły. Z trudem patrzyła na światło. Przez cały czas musiała je mrużyć, spoglądać jakby przez dwie wąskie szparki. - Nigdy nie powinienem był pozwolić, żebyś jechała ze mną. Powtarzał to już tyle razy wcześniej. Słowa wprost ociekały melancholią. Grigorij mówił z przekonaniem, Antonia wiedziała, że sam w to wierzy. Wierzy, że dla niej byłoby o niebo lepiej, gdyby została w Archangielsku. - Nie dla ciebie włóczęga z człowiekiem wyjętym spod prawa, w dodatku z kimś, kto nie jest w stanie radzić sobie sam. Powinnaś mieć mężczyznę, który mógłby się zająć tobą, nie takiego, którym ty musisz się zajmować... - Przecież teraz ty się mną opiekujesz. Roześmiał się. Odrzucił głowę w tył i śmiał się chrapliwym śmiechem. Poprzedniej zimy przeszedł zapalenie gardła i od tamtej pory jego głos nie odzyskał już normalnej barwy. - Kobiety potrafią wybaczyć mężczyźnie wszystko! Absolutnie wszystko! Antonia pokiwała głową, lecz on i tak nie mógł tego zobaczyć. Kiedyś jeszcze miał nadzieję, ponieważ dostrzegał pasma światła, ponieważ widział przed sobą mgłę, nie zaś kompletną ciemność. Skończyło się jednak na próżnych nadziejach. Niczego więcej nie mógł już oczekiwać. Później wszystko zaczęło toczyć się w drugą stronę. Światło przestało dla niego istnieć. Grigorij żył w mroku. - Sama prosiłam, żeby z tobą jechać - przypomniała Antonia, łapiąc go za rękę. Nie zdołała uścisnąć jej tak mocno, jak by tego chciała, nie potrafiła go wspierać tak, jak w tej chwili tego potrzebował. Antonii samej brakowało sił. Teraz nie miała ich skąd czerpać. - Zmusiłam was, żebyście to zaakceptowali - powiedziała z goryczą. - Nie mieliście zbyt wielkiego wyboru, kochany Grigoriju. Beze mnie może by was złapano. Beze mnie mógłbyś umrzeć. A ja nie potrafiłabym żyć z poczuciem, że to moja wina. Grigorij milczał. Zwykłe nie miał nic do dodania na ten temat. Rozmawiali wszak o tym już wcześniej, wielokrotnie. Antonia usprawiedliwiała przed nim swoją decyzję, powtarzała to raz po raz. Usprawiedliwiała się przed mężczyzną, dla którego zdobyła się na ten krok. Powinna

raczej wypowiedzieć te słowa przed innymi, lecz do tego zapewne nigdy nie dojdzie. Musiała z tym żyć, podobnie jak Grigorij musiał żyć ze świadomością jej nieskończenie wielkiego poświęcenia w imię tego, co ich łączyło. - Nie potrafię cię nawet przekonywać, że kiedyś będzie lepiej - westchnął, całując ją w czoło. Płakał teraz po cichu. - Sam nie wierzę, że będzie lepiej. Zmarnowałem swoje życie dla marzenia, zmarnowałem je na walkę, która nic nie dała. W imię tego marzenia pociągnąłem za sobą innych, posłałem ich na śmierć. I to do niczego nie doprowadziło. Do niczego, Antonio. Kompletnie do niczego. Wciągnąłem w to ludzi, których najbardziej kochałem, zniszczyłem im życie. Tobie również... Potrafił rozpamiętywać te sprawy w nieskończoność. - To minie - pocieszyła go. Czy wszystkim kobietom z taką łatwością przychodzi wypowiadanie równie troskliwych słów? Takich, w które same raczej nie wierzą? Czy wszystkie kobiety godzą się żyć w cieniu tych, których kochają? - Chcesz powiedzieć, że gorzej już być nie może? - spytał. Jego głos brzmiał teraz głucho. - No tak, chyba rzeczywiście - powiedział cicho po długiej chwili milczenia. - Nie wiedziałem, że to może tak boleć, Antonio. Nie domyślałem się nawet, że to może sprawiać taki ból... Otoczył ją ramionami i płakał z twarzą wtuloną w jej włosy. Antonia pozwalała na to, nie umiała jednak płakać wraz z nim. Suche oczy tylko piekły. Grigorij obejmował ją przez całą noc. Była to być może najdłuższa noc w jej życiu. Momentami Antonia zapadała w sen, nawet przez chwilę jednak nie spała spokojnie. Budziła się oszołomiona i jeszcze bardziej zmęczona niż przedtem. Czuwała otoczona jego ramionami. Było jej zimno do tego stopnia, że niekiedy aż trzęsła się od chłodu. A on ją trzymał, silny i mocny. Spoza jego bólu wyzierała radość, że może być tym silnym, tym, co wspiera. Nie mogli oboje załamać się jednocześnie. Ostatecznie mieli jedynie siebie nawzajem. Dla tego mężczyzny Antonia, postanawiając wyruszyć razem z nim, zrezygnowała ze wszystkiego. Ten człowiek był jej pierwszą prawdziwą miłością. Wcześniej nie znała nikogo takiego jak on. W pewnym sensie pozwoliła sobie o nim zapomnieć, aż do chwili gdy w ciemną noc stanął pod jej drzwiami i okazało się, że jej potrzebuje. Grigorij również poniósł wielką ofiarę, lecz poświęcił się nie dla niej. On wierzył w pewną ideę, wierzył, że jest w stanie poprowadzić uciskany, udręczony i zniewolony lud ku lepszemu jutru. Niestety, poszło za nim niewielu. Masy się nie odważyły, nie dostrzegały dla

siebie żadnych korzyści, widziały jedynie karę i cierpienia. I jak się okazało, to właśnie one się nie myliły. Grigorij stał się wyjętym spod prawa. Podobnie stało się z Antonią, gdy się do niego przyłączyła. Mieli za sobą ciężką żeglugę w maleńkiej łódce, tak blisko lądu, jak tylko ośmielili się podpłynąć, z Archangielska do ujścia rzeki Mezen. Antonia sądziła, że ta przeprawa zabierze im noc, tymczasem trwała pół tygodnia. Ludzie Grigorija przewidzieli, że tak będzie. Oczekiwali ich na lądzie. Czekali z wypoczętymi końmi, nerwy mieli napięte jak postronki. Za każdym krzakiem, poruszającym się na wietrze, widzieli carskich żołnierzy. Grigorij jednak nie zdołałby się wyrwać z Archangielska w sposób inny, aniżeli ten obmyślony przez Antonię. I tak dość mieli trudów w podróży dalej na wschód. Rany Grigorija, o dziwo, się goiły. Antonia wiele myślała o Raiji, wspominała ją z głęboką wdzięcznością. Grigorij też niekiedy o niej mówił, choć na ogół starał się unikać przypominania Antonii o Archangielsku. Nie chciał, by myślała o pozostawionych tam ludziach. Takie myśli kradły ją jemu. Jechali potem wzdłuż wybrzeża, choć wsunęli się nieco w głąb otwartego lądu. Przecięli małą Tundrę Małoziemieiską, dotarli do Narjan Mar, stanęli twarzą w twarz z Tundrą Bolszeziemielską. Ziemia tu, na północnym wschodzie, była zimna i zmarznięta. Przemieszczali się mniejszymi grupami, widok wielu mężczyzn podróżujących razem nie był rzeczą zwyczajną. Nikt nie uznałby ich za osadników. Owszem, może za łowców futer i myśliwych, choć i na to stanowili zbyt liczną grupę. Antonia była wśród nich jedyną kobietą, lecz nosiła się jak mężczyzna. Napotykani po drodze ludzie na ogół brali ją za młodego chłopaka, uciekinierzy zaś nie robili nic, by wyprowadzić ich z błędu. Na zachód od Uralu, olbrzymiego łańcucha górskiego, usłyszeli o grupach żołnierzy, przemierzających pustkowia. Wyraz oczu tych, którzy im o tym mówili, świadczył, że ci ludzie wiedzą, rozumieją, iż oni przed czymś uciekają. Nigdy jednak nie pytali, przed czym. Mówili im tylko, że w razie spotkania z żołnierzami źle być obcymi w lesie. Tam tak łatwo zniknąć, tyle jest miejsc, w których spocząć może ciało. A ślady szybko zarastają... Jakiś czas jechali wzdłuż rzeki Peczory. Przez to ich podróż jeszcze bardziej się wydłużała, lecz w ten sposób przynajmniej zdołali unikać takich, którzy zadają pytania. Nocowali w lasach. Rozpalali nie więcej ognisk, niż to absolutnie konieczne. Nigdy nie było ich dość, by przetrzymać w cieple najchłodniejszą porę doby, ogniska jednak odpędzały dzikie zwierzęta. Nie dawały też przy tym tyle dymu, który zwabiłby innych ludzi do ich obozowisk.

Byli ostrożni. I kierowali się wciąż na wschód. W miejscu, gdzie Peczora łączy się z rzeką Usą, porzucili Peczorę. Od miejscowości Ust - Usa jechali wzdłuż Usy, potem skręcili na północ. Nie chcieli przeprawiać się przez góry, chociaż im bardziej się kierowali ku północy, tym było zimniej. Cierpieli jednak i stawiali czoło przeciwnościom. Gór się bali. Wprawdzie nie rozmawiali o tym między sobą, to jednak wszyscy wiedzieli, że Grigorij nie przetrzyma przejścia przez góry. To była nieznana kraina, zbyt wielki wysiłek dla wierzchowca, dźwigającego zarówno Grigorija, jak i Tonie, a w pojedynkę na końskim grzbiecie Grigorij nie byłby w stanie sam przejechać przez Ural. Musieli ominąć góry, skręcić na północ niemal aż do Ust - Kara. Dopiero gdy ujrzeli wybrzeże, mogli skierować się na południe. Dotarli do Zatoki Obskiej, nim ośmielili się powiedzieć sobie, że mogą wreszcie odpocząć. Nadeszła ich pierwsza w tych stronach zima. Zdążyli wybudować sobie coś w rodzaju domów. Zdążyli się osiedlić koło Nydy niedaleko rzeki Nadym. Spotkali życzliwych ludzi, którzy pytali, jak minęła im podróż, ani słowem jednak nie dając wyrazu ciekawości, skąd pochodzą. Niejeden wyciągał w ich stronę pomocną dłoń. Zetknęli się z wielką serdecznością. Antonia kolejny już dom nazwała swoim. Tym razem była to prosta, zbudowana z drewnianych bali chata z jedną tylko izbą. Dach miała nieszczelny i taki też miał pozostać przez całą zimę, w porze bowiem, gdy przybyli w te strony, zdobycie torfu do jego pokrycia okazało się niemożliwe. Musieli się zadowolić wyłataniem go korą i gałęziami, dopiero na wiosnę mieli możliwość temu zaradzić. Antonia zresztą tak bardzo przemarzła podczas podróży, że teraz już samo posiadanie dachu nad głową i dookoła siebie czterech ścian, napawało ją szczęściem. Niewiele myślała o wszystkim, co miała już za sobą. Nie myślała o podróży ani o Archangielsku, nie myślała o tych, których tam zostawiła. Nadszedł rok 1740. Po nim 1741. Również i ten rok chylił się teraz ku końcowi. Dom miał już dach z torfu, nigdy jednak nie pojawiła się w nim żadna kolejna izba. Tu, u ujścia Obu, ludzie utrzymywali się z rybołówstwa i myślistwa. Ślepy nie miał takiej samej swobody jak ci, którzy widzieli. Grigorij nastawiał sidła, wypływał łodzią na połów, zastawiał więcierze w rzece. Niewiele jednak mógł robić sam, utracił samodzielność, a to z kolei złamało jego godność. Stali się maluczkimi ludźmi żyjącymi w swej chatce z bali. Nie mogli marzyć o niczym więcej, ani Antonia, ani Grigorij. I znów nadciągnęła zima. Pełna trzaskających dźwięków, z nieskończonym niebem,

wypełnionym deszczem iskrzących gwiazd. Tej nocy Antonia ujrzała zorzę polarną i pomyślała o Raiji. Po raz pierwszy od dawna. Nie zamierzała mówić o tym Grigorijowi, to by go tylko zasmuciło. Antonia myślała również o Oldze. O tym również nie miała zamiaru wspominać Grigorijowi. W ogóle nie rozmawiali o Oldze, a już na pewno nie teraz na to pora. Na pewno nie teraz... Antonia już dawno wiedziała, że nie powinna marzyć o dziecku. Nie umiała jednak się przed tym powstrzymać, jakby odzywał się w niej pierwotny popęd. Kiedy po miłosnych uściskach wciąż rozpalona leżała w ramionach Grigorija, zdarzało się czasami, że szeptała: „Jak sądzisz, czy tym razem coś z tego będzie? Myślisz, że poczęliśmy życie?” On być może się bał tej rozedrganej mocy w jej głosie. Domyślał się znaczenia kryjącego się w tym gorącym pragnieniu, z którego ona sama nie do końca zdawała sobie sprawę. I bał się tego. - Jesteś tutaj - powtarzał za każdym razem. - Mam ciebie, moja Antonetto. Jesteś jedyną osobą, która coś dla mnie znaczy. Ale ona wsłuchiwała się w niego i wychwytywała niemy żal, kryjący się za takimi słowami. Antonia wiedziała, że Grigorij pragnie mieć syna. Wiedziała, że właśnie takie jest owo marzenie, którego nie chciał zdradzić nawet przed nią. Za dobrze już go znała. Zaszła w ciążę. Ciężko ją znosiła. Obawiała się, że będzie krwawić. Lękała się utracić ten skarb, który miał się stać ich dzieckiem. Bała się przez cały czas. Tego wieczoru urodziła. Poród był bardzo ciężki, dzień przepełniony bólami. Takimi bólami, które zapamiętała. Przed oczami stanęła jej Olga. I ból się zmienił, stał się nowy. Czuwały przy niej kobiety z wioski. Grigorijowi także pozwoliły zostać, on przecież i tak nic nie widział. A Antonia cała się w niego wczepiła, wprost wpiła się palcami w jego ręce, gdy w pierwszej chwili kazały mu wyjść. Pozwoliły mu zostać. Dziecko umarło. To był syn, żył jednak tak krótko, że Antonia ledwie zdążyła spojrzeć mu w oczy. Tak krótko, że ledwie zdążyła w ciemnym spojrzeniu zobaczyć odbicie ich obojga. Grigorij pogładził maleństwo po główce, pokrytej gęstymi, czarnymi włoskami. A potem dziecko umarło. Pozostał po nim jedynie ból.

Przez całą noc na przemian czuwali i zapadali w półsen, dzielili się tym bólem. Grigorij płakał, Antonia nie potrafiła. Myślała o imieniu, które mogłaby nadać synkowi, o imieniu, o którym nawet nie zdążyli porozmawiać. Antonia miała jedynie pewność, że gdyby to była dziewczynka, nazwałaby ją Raisa. Grigorij dał na to swe milczące przyzwolenie, ale on nigdy nie wierzył, że to będzie dziewczynka. I miał rację. Antonia uważała, że to jej lęk zabił dziecko, że stało się tak jedynie dlatego, iż kiedy nosiła je w łonie, tak strasznie o wszystko się bała. Gdyby była mniej lękliwa, dziecko by przeżyło. Ich syn... Myślała o tym, że spotkało ich to za karę. Nigdy nie powinna była stać się częścią życia Grigorija... Jednak wśród tego nieludzkiego bólu Antonia mimo wszystko czuła, równie w pełni i mocno jak zawsze, że nigdy nie mogłaby z niego zrezygnować. Za żadną cenę. To przerażające, że takie uczucia istnieją. Lecz ono w niej tkwiło, należało do niej. - Możemy mieć więcej dzieci - oświadczyła Grigorijowi mocnym głosem. Nastał już ranek, oboje przemarzli, żadnemu z nich bowiem nie w głowie było utrzymywanie ognia przez noc. - Może i tak - odparł. Sprawiał wrażenie, jakby starał się unikać Antonii. Jak gdyby to dziecko było jego jedyną nadzieją. - Grigorijewicz Antonów - rzucił rozmarzonym głosem w powietrze. - Grigorijewicz Antonów... Antonia zamknęła oczy. Nie miała siły na niego patrzeć, gdy wyglądał tak jak w tej chwili. Jego dobra twarz była ściągnięta i zszarzała. Zawsze był chudy, nigdy jednak odkąd go znała, przez cały ten czas, jaki z nim dzieliła, nie załamał się tak jak teraz. Ale przecież przebywała z nim krótko, może więc nie powinna tak się tym przejmować. Spędziła z nim tamto lato, kiedy stała się kobietą. Kilka wypełnionych gorączką tygodni, z których wydarli tyle zmysłowych przeżyć, ile tylko zdołali. Później Antonia zrozumiała, że weszła w życie Grigorija, znacznie je przy tym utrudniając. Koniarz z okolic Wielikiego Ustiuga nie miał czasu na kobiety. W swoim życiu nie przewidywał miejsca dla miłości. Nic nie mogło odgrodzić go od celów, jakie sobie wyznaczył. W jego marzeniach nie było miejsca na żonę i dzieci. Takie marzenia pojawiły się o wiele później. Wówczas, kiedy już nie mógł sobie na nie

pozwolić. Gdy postąpiłby niewłaściwie, wciągając kobietę w swój świat i w to życie, które stało się jego udziałem, będące zarazem jedynym, jakie potrafił ofiarować. Kiedy czymś jeszcze straszniejszym byłoby pragnienie posiadania dziecka. A potem w jego życie od nowa wkroczyła Tonią. On zakradł się w jej świat, żeby być bliżej prawdy. Tonią wiodła uporządkowane życie w Archangielsku, z mężczyzną, będącym właścicielem statków i kapitanem. Prowadziła swój własny interes, zajmowała się przewozami konnymi. I miała też córkę, Olgę. Grigorij wykorzystał jej dom jako kryjówkę przed ludźmi gubernatora, kiedy ziemia zaczęła mu się palić pod stopami. Był ranny i stracił wzrok. Antonia porzuciła wszystko i uciekła wraz z nim. Stało się to przed dwoma laty. Tyle właśnie czasu spędzili ze sobą. Dwa lata i parę krótkich letnich miesięcy. Był to okres wielkiej, bezgranicznej miłości i choć los wystawił ich na ciężkie próby, żadne z nich nie żałowało swej decyzji. Żadne z nich na dłużej nie cofnęło się myślą w przeszłość. To, co ich łączyło, było zbyt cenne. Pragnęli w pełni przeżyć swoje szczęście, stracili tak wiele czasu... A teraz stracili coś więcej niż czas. Antonia straciła krew. Wiele krwi. Nie czuła się dostatecznie silna, żeby wstać. Bardzo tego chciała, zawsze czuła, że jej miejsce jest u boku Grigorija, miała mu pomagać, przecież właśnie po to była... - Ja mogę napalić! - Grigorij niemal warknął, kiedy ostrożnie napomknęła, że jest zimno. Zaraz potem jednak osunął się przy niej prawie bez sił. Ukrył twarz na jej brzuchu, a dłonie zacisnął na jej chłodnych, pobielałych palcach. - Wybacz mi, Antonio! Wybacz! Bóg jeden wie, co złego musiałaś zrobić, by dostał ci się taki mężczyzna jak ja. Nie zasługuję na taką dobrą kobietę, nie zasługuję w ogóle na miłość żadnej kobiety... Antonia przyłożyła policzek do jego jasnych, wypłowiałych włosów. Grigorij je obciął, bo długie zanadto rzucały się w oczy. Wystrzępiony koński ogon stał się znakiem szczególnym, na który mogliby zwrócić uwagę poszukujący ich żołnierze. Włosy ostatnio bardzo mu się przerzedziły, odrobinę może również posiwiały. Próbowała go pocieszać. Grigorij podniósł się wreszcie, przygotował do napalenia w piecu i do zrobienia czegoś do zjedzenia. Znał ten ich domek, każdy jego kąt. Zawsze jednak chyba uważał, że jest coś

przerażającego w zabawie z ogniem. Ciągle się bal, że się poparzy, i bardzo się tego wstydził. Silny mężczyzna taki jak on nie powinien się bać. Utracony wzrok, zdaniem Grigorija, nie stanowił w tym wypadku żadnego wytłumaczenia. Wziął się w garść, uczynił to dla niej. Ona przecież tyle dla niego zrobiła. Zawdzięczał jej życie. Kiedy przyszedł Anastas, poranek przywdział już słoneczny płaszcz. Brzegi tego płaszcza obramowane były mrozem, ale słońce świeciło nad równiną, zdradziecko żółciło niebo nad horyzontem. Można się było dać oszukać i uwierzyć, że jest ciepło, tymczasem powietrze aż kłuło lodowymi igiełkami. Przy każdym oddechu piekło głęboko w płucach. Każde zaczerp- nięcie tchu sprawiało ból. Był to jeden z tych zimnych dni, które potrafią zabić starych ludzi. Jeden z tych zimnych dni, które wbijają się niczym nóż w pierś wielu tych, którzy już długo chodzą po tym świecie. Jeden z tych zimnych dni, kiedy powinno się siedzieć w domu. Anastas z zakłopotaniem ściągnął czapkę. Stanął w izbie i od razu pojął, jak oboje cierpią, zanim jeszcze niechętnie jął rozpinać olbrzymie futro. Wyglądał w nim na dwa razy potężniejszego, niż był w rzeczywistości. Przydawało mu ono męskości, której zapewne nie uzyska nawet jako dorosły. Owszem, Anastas był mężczyzną, lecz w jego twarzy rysowała się jakaś niedokończoność, wciąż na pierwszy rzut oka zauważało się w nim chłopca, a dopiero później, przy uważniejszym spojrzeniu, dostrzegało mężczyznę. Zauważało się, że pod zewnętrzną, wręcz kruchą warstwą tkwi siła. W duszy tego chłopaka z pewnością kryło się wię- cej, niż mogło wydawać się z pozoru. Jego oczy widziały wiele rzeczy, których nikt nie powinien oglądać. - Za zimno na kopanie grobu - powiedział wprost. Patrzył przy tym na Antonię, do niej kierował swój żal i współczucie w spojrzeniu. Grigorij słyszał jego głos, wychwytywał dźwięczące w nim zmiany o wiele wyraźniej, niż Antonia byłaby kiedykolwiek w stanie dostrzec. Trudno było go oszukać, chociaż nie widział. Kalectwo wyostrzyło mu słuch. Antonia zamknęła oczy. Miała wrażenie, że powieki same się zaklejają. Ten ból nigdy się nie skończy. I przyjdzie go jeszcze więcej, nim udręka odnajdzie swój kres. - Możemy go pochować pod stosem kamieni, jeśli uda nam się znaleźć dostatecznie dużo... - Tak wiele znów ich nie trzeba - cierpko zauważył Grigorij. Przełamał suchą szczapę na pół. Ręce mu drżały. Anastas widywał go takim już wcześniej, po tego rodzaju przeżyciach zawsze trudno było dawać sobie z nim radę, ale tak się

działo, nim nastała Antonia. Ona posiadała niezwykłą zdolność powściągania Grigorija, potrafiła nakłonić go, by słuchał raczej głosu rozsądku niż płomiennych uczuć. Po dwakroć przydała mu rozumu. Niekiedy Anastas zastanawiał się, co mógłby osiągnąć Grigorij, gdyby od samego początku miał u swego boku tę kobietę. Głośno jednak nigdy na ten temat nie mówił. - Można go pochować na wiosnę - ciągnął Anastas. Udawał, że nie słyszał, co powiedział Grigorij. Z wyjątkiem Antonii chłopak był chyba jedyną osobą, która mogła sobie na to pozwolić. Ludzie wciąż bardzo szanowali jasnowłosego ślepca. Ciągnęła się za nim sława, że potrafi stać się niebezpieczny. - Róbcie sobie, co chcecie - westchnęła Antonia. - On tak czy owak nie żyje. Nie żyje, maleńki! I tak nic z tego nie poczuje. Nie możecie wyrządzić mu żadnej krzywdy, nikt już tego nie potrafi... Jej głos brzmiał tak martwo, że Anastas się przeraził. - Chcę przy tym być - oświadczył Grigorij. Stanął przy palenisku, górował nad nim, wysoki i bardzo szczupły. Zawsze chyba tak wyglądał, lecz Anastas dopiero teraz dostrzegł zmarszczki i cienie na jego twarzy i zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo Grigorij wychudł. Tak źle nie było jeszcze nigdy. - Oczywiście - powiedział Anastas. Wciąż stał, trzymając w rękach swoje futro. Uszyto je ze skór wielu wilków, nie było cieplejszego odzienia na zimowe chłody. - Spotkałem pewną kobietę - wydusił wreszcie. Zawiesił głos i w końcu udało mu się pochwycić spojrzenie Antonii. Nawet Grigorij zdawał się wyczuwać, że Anastas nie przyszedł ze zwykłymi pogaduszkami. - Przyjechała razem z mężczyzną w czerwonej pelerynie - dodał, obserwując Antonię. Kobieta sprawiała wrażenie, że kurczy się w łóżku, mocniej naciągnęła na siebie okrycie, jak gdyby wystraszyła się tego, co teraz nastąpi. - Szukali ciebie. - Mnie? - Antonia wypowiedziała to szeptem. Jej piwne oczy były okrągłe jak paciorki. - Niemożliwe, żeby wytropili nas aż tutaj! - Grigorij już był przy niej. Przysiadł na brzegu posłania, obejmując ją za ramiona. Antonia jakby tego nie czuła. - Ta kobieta wiedziała, że dzisiejszej nocy straciłaś dziecko - ciągnął Anastas. - Wiedziała też, że to był chłopiec, i mówiła, że cię zna. Powiedziała, że powinnaś ich odszukać. Mówiła, że o nich wiesz, bo przed tobą już ktoś był. Twierdziła, że masz potężnego sprzymierzeńca w kobiecie o kruczych włosach...

Antonia przymknęła oczy. Pochyliła głowę i zacisnęła dłonie tak mocno, że aż zabolały ją kostki i koniuszki palców. - Raija - szepnęła. - Dobry Boże, ona wie o Raiji! Jak to możliwe? Kim ona jest? - Antonia wpatrywała się w Anastasa. W oczach miała mroczne szaleństwo. - Jesteś pewien, że ten mężczyzna nosił czerwoną pelerynę, Anastas? Potwierdził. - Daliśmy im grosik. Zbierali daninę na jakiegoś boga. Ludzie tutaj wierzą we wszystko, co im się wmówi. Odkąd najstarsi sięgają pamięcią, nie było tu żadnego mnicha, a co dopiero księdza. Skąd więc ci ludzie mają wiedzieć, w co wierzyć? - Czy oni wciąż czekają na to, żeby ze mną pomówić? - Antonia wypowiedziała pytanie szeptem, suchymi, pobielałymi wargami. - Chcę z nimi porozmawiać. Muszę. To był sen Raiji. Teraz dopadł ją.

2 Grigorij nie chciał się zgodzić na spotkanie Antonii z nieznajomą kobietą. Antonia nigdy nie opowiadała mu o niezrozumiałych podróżach Raiji. Nigdy mu nie mówiła o złotej kobiecie z czarką w dłoniach. - Co to ma znaczyć? - spytał teraz Antonię. Nie pozwolił nawet odejść Anastasowi. - Ty z nią porozmawiaj - polecił przyjacielowi. - Powiedz jej, że Antonia nie jest w stanie przyjąć teraz gości, że nie może teraz rozmawiać z obcymi. Przecież zaledwie wczoraj rodziłaś, kobieto! Zaledwie wczoraj straciłaś dziecko! Antonia uścisnęła go za rękę. Cieszyła się, że Grigorij nie może widzieć jej twarzy. Anastas ją zobaczył i to go przeraziło. - Wydaje ci się, że o tym zapomniałam? - spytała. Ale to nie był jej głos, to nie był głos tej Antonii, którą znał Grigorij. To mówiła jakaś inna kobieta. Kobieta, która zmieniła się w ciągu tej jednej jedynej nocy. - Ona o mnie wiedziała - rzekła cicho Antonia, prawie szeptem. - To jeden z powodów, Grigorij. To nie jest osoba, której odmawia się spotkania, najdroższy. - Czy są jakieś inne powody? - spytał. Również Grigorij mówił szeptem, również jego głos nie chciał go słuchać. Mocno obejmował Antonię. Bał się, że być może ją traci. Nie mógł na to pozwolić, wolałby raczej umrzeć. Antonia kiwnęła głową w taki sposób, że wyczuł to ramieniem. Słowa były tu zbędne. - Kobieta o kruczych włosach to ona? - spytał. - Ta, która miała gorące dłonie? - Tak. - Skąd ta kobieta mogła o niej wiedzieć? Czy ona pochodzi stąd? Wydawało mi się, że jej imię jest fińskie... - Tu niektórzy mówią językiem, który przypomina fiński - wtrącił się Anastas. - Niewielu ich jest, ale są. - I ta kobieta należy do nich? - głos Grigorija wyraźnie się zaostrzył. - Tak - odparł Anastas. - Raija nie pochodzi stąd - rzekła Antonia głucho. - Nie mogę tego wyjaśnić. I tak byście mi nie uwierzyli. Teraz rozumiem, że tak było. Nie potrafię nic wyjaśnić, ale tak było. To się wydarzyło. To się wydarzyło Raiji, a ja widziałam, jak się to działo. Z zewnątrz. Ona opowiedziała mi o wszystkim. Nie uwierzylibyście w to. Chcę się spotkać z tą kobietą, może ona potrafi powiedzieć mi coś, co będzie dla mnie pociechą. Dlaczego akurat z nią nie miałabym się spotkać?

Grigorij wreszcie ustąpił. Słyszał upór w głosie Antonii. Wiedział, że sprzeciw na niewiele się zda. Zdawał sobie sprawę, że ona ma w sobie dość siły, by postawić na swoim, nawet gdyby w tej chwili jej zabronił. Nie był w stanie nad nią zapanować. Nie wiedział także, czy właśnie tego pragnął. Wówczas Antonia przestałaby już być kobietą, którą kochał. - Przyprowadzimy ją do ciebie - oznajmił krótko. Miał to wprawdzie zrobić Anastas, lecz Grigorij często mówił „my” zamiast „ja”. Nikt też go w tym nie poprawiał. Pozwalano mu zachować poczucie własnej wartości. Jego ludzie pamiętali, kim był, a szacunkiem, jaki mu okazywali, zarazili i tych, którzy mieszkali tutaj jeszcze przed ich przybyciem. Być może dobrze się stanie, że Antonia będzie mogła zająć myśli czymś innym, oderwać się od wspomnienia utraconego dziecka. Grigorij na samą myśl o zmarłym dzieciątku poczuł ukłucie w piersi. Miało skórę taką gładziutką, ciałko tak niepojęcie drobniutkie. Koniuszkami palców dotknął maleńkich rzęs, wciąż czuł, jak bardzo są miękkie i kruche. Nawet muśnięcie najdelikatniejszym piórkiem nie mogłoby być lżejsze i bardziej delikatne. Jego syn. Tak wiele imion mogli nadać małemu, ale teraz nie pamiętał żadnego z nich. Zastanawiał się, czy niewinna duszyczka, której nie zdążono ochrzcić ani nawet nadać jej imienia, odnajdzie kiedyś spokój. Ta niewiedza sprawiała mu udrękę. Już na pewno nie mógł pytać o to Antonii, nikogo innego zresztą również. To takie dziwne. Nigdy dotąd nie przejmował się wiarą, kościół zawsze stał po stronie tych, którzy dzierżyli władzę. Car i kościół to jedno i to samo. Dom boży nie był też miejscem, do którego maluczcy mieli swobodny dostęp. Księża i mnisi służyli przede wszystkim wielkim panom. W dzieciństwie musiał mieć jakieś wyobrażenie Boga, teraz poszło już w zapomnienie. Tamte lata usunął z pamięci, myślenie o nich sprawiało ból. Nie pamiętał twarzy rodziców, wyrządził im tyle zła. Grigorij wybrał wiarę w istnienie przestrzeni pełnej światła, w której znajdzie się jego zmarły syn. Postanowił wierzyć, że istnieje jakieś ciepło. Maleńki chłopczyk nie uczynił nic złego, po prostu narodził się i ich opuścił, był aniołem, który zajrzał do ich zimowego świata i zawrócił, nim drzwi całkiem zdążyły się za nim zamknąć. Właśnie w to postanowił wierzyć Grigorij. To było piękne. Dotarł na miejsce razem z Anastasem. Zgromadziło się już tam wielu jego ludzi. Nazbierali kamieni, tam gdzie wciąż można je było znaleźć, dokopali się do nich nad brzegiem Obu. Grigorij czuł wdzięczność palącą go w gardle, kiedy ściskali go za ręce. Wraz z tymi

mężczyznami prowadził walkę, ci ludzie potrafili zabijać, to byli mężczyźni, których ręce spla- miła krew, lecz potrafili odłożyć broń, kiedy tak należało. Chwile takie jak ta były dla nich zupełną nowością. Wiele się odmieniło, gdy przyłączyła się do nich Antonia. Z początku wszyscy co do jednego burzyli się przeciwko niej, żadnemu nie podobało się, że będzie im towarzyszyć kobieta. Wszyscy jednak ją polubili. Kolejno zdobywała sobie ich serca, Grigorij nie wiedział nawet, czy kosztuje ją to wiele wysiłku. Antonia była osobą, którą się lubiło albo nie lubiło, a ulepiona została z takiej gliny, że wśród jego ludzi zyskała powszechną sympatię. Teraz wielu z nich znalazło sobie kobiety pochodzące stąd. Mieli domy takie jak jego. W wielu chatach spodziewano się narodzin dziecka, w niektórych nawet bujano kołyski. To już nie byli ci sami ludzie, z którymi wspólnie walczył. Założyli własny nieduży cmentarz. Być może nie został on poświęcony w należny sposób, ale dotychczas Grigorij nigdy nie znalazł powodów, by się nad tym zastanawiać. Teraz ta myśl przyszła mu do głowy, lecz i tym razem się nie dopytywał. Wiedział, że właśnie tam go prowadzą, poznawał to po ścieżce, którą czuł pod stopami. Niósł dziecko w ramionach, owinięte w czysty kocyk. Zostało umyte i oporządzone. Ważyło tak niewiele, wydawało się leciuteńkie jak piórko. Układali kamienie w kręgu, robili to w milczeniu. Panowało kąsające zimno. Grigorij czuł, jak zimno szczypie policzki. Osunął się na kolana na zmrożoną ziemię, poły kurty z reniferowej skóry odgrodziły go od śniegu. Policzek wtulił w maleńką główkę, odsunął brzeg kocyka. Musiał to zrobić. Takie pożegnanie było niczym otwieranie wrót do piekła. Pierś sznurowała mu się z żalu, że Antonia nie może uczestniczyć w pogrzebie, lecz odkładanie tego smutnego obowiązku nie uprościłoby niczego dla żadnego z nich. Grigorij ucałował skrawek maleńkiego czółka, które odsłonił. Potem wygładził okrycie. - Krąg jest na wprost przed tobą - powiedział Anastas. Grigorij słyszał wzruszenie w jego głosie. Przeczuwał, że Anastas nigdy już nie będzie taki jak przedtem. Był czas, kiedy obchodziły go wyłącznie konie, Antonia odmieniła również i to. - Możesz go teraz położyć. Jak łatwo jest wypowiedzieć takie słowa! Grigorij przytulił zawiniątko do piersi. W środku była krew z jego krwi i kość z jego kości. Owoc jego jedynej prawdziwej miłości. Tyle szczęścia przyniosło to dziecko! Tyle szczęścia mogło sprawić tak wielki ból. Podpełzł w przód na kolanach. Skórzana kurta utrudniała mu ruchy, ale jedno kolano natknęło się na coś twardego. Wiedział, że dotarł do pierwszego rzędu kamieni.

- Stiepan, tak właśnie powinniśmy cię nazwać. Nazywałbyś się Stiepan Grigorijewicz Antonów. To byłoby dobre imię dla ciebie, synu... Żaden z ludzi zgromadzonych wokół niego nie odezwał się ani słowem. Żaden nie spytał, dlaczego wybrał akurat to imię. Wszyscy pamiętali tego, który wystąpił zbrojnie przeciw carskim wojewodom i zdobył kilka miast, lecz ostatecznie musiał przypłacić to życiem. Wiele zimnych nocy spędzili wokół ogniska, śpiewając o Stieńce Razinie. W oczach władz był zdrajcą, dla ludu bohaterem. To oczywiste, że syn Grigorija powinien nosić jego imię. To było jak najbardziej słuszne. Grigorij położył małego. Czyniąc to zrywał wszelkie łączące ich więzy. Wraz z dzieckiem grzebał własne nadzieje, na które sobie pozwolił. Pozostał na klęczkach w czasie, gdy jego ludzie kamieniami okładali małe ciałko. Sypali kolejne ich warstwy, żadne zwierzę nie może mieć tu dostępu. Na wiosnę pochowają go jak przystoi, obiecali Grigorijowi, że to zrobią. Postawią na grobie maleńki domek, a w głowach krzyż. Teraz cały czas milczeli. Pomimo zimowego chłodu pościągali czapki z głów. Nie mogli patrzeć na Grigorija, chociaż wiedzieli, że on i tak nie wyczuje ich spojrzeń. Jego żałoba była taka naga, niczym nie osłonięta. Powinien zachować ją dla siebie. Zauważanie jej, zapamiętywanie byłoby zbytnim wdzieraniem się w jego wnętrze. W końcu Anastas przerwał krąg. Nasunął czapkę na głowę, wcisnął też czapkę Grigorijowi na uszy i pomógł mu wstać. - Nic już tu po nas, Grigorij - powiedział cicho. - Jak chcesz, możesz przyjść tu później. Możesz przychodzić co dzień. - Po co? - spytał Grigorij. - Przecież on i tak nie żyje. - Znajdziemy tę kobietę, z którą chciała rozmawiać Antonia. Anastas wyprowadził Grigorija z małego cmentarza, za ich plecami mężczyźni rozeszli się do swoich zajęć. - Pozwoliłem im zostać u mnie - oznajmił Anastas. Grigorij się nie odezwał. Anastas też nie tłumaczył niczego dokładniej, nie zdradził, co myśli, a Grigorij nie pytał. Po prostu szedł za chłopakiem. W chacie było ciepło. Chałupka Anastasa była mniejsza od domu Grigorija. Młody chłopak wzruszał ramionami, gdy ją budowali. Twierdził, że nie potrzeba mu więcej miejsca, niż tyle, ile konieczne, by się najeść i wyspać. Był zdania, że nie warto dla niego marnować cennego drewna. Teraz, gdy weszli do środka, rozległ się szelest spódnicy. Kobieta mówiła po rosyjsku,

miała jednak inny akcent niż ten, do którego przywykł Grigorij. Przemknęło mu przez głowę, że jest on nieco podobny do akcentu przyjaciółki Antonii z Archangielska. - Czy mogę tam pójść? - spytała. Grigorij słyszał, że nie jest to stara kobieta. Sam nie zdawał sobie sprawy, skąd o tym wie, bardzo łatwo było się pomylić, gdy próbowało się odgadywać po głosie. Ale on po prostu to wiedział. - Ona chce z tobą mówić - odparł. Anastas milczał. Jemu nie wypadało odpowiadać w imieniu Antonii. - Przykro mi, że straciliście dziecko - westchnęła kobieta. - Jej widać nie tak łatwo jest rodzić dzieci... Grigorij nie odpowiedział. Nie wiedział. Nigdy nie pytał Antonii, jak było poprzednim razem. Nigdy nie chciał myśleć o córce, którą zostawiła w Archangielsku, pragnął żyć tak, jakby ich życie rozpoczęło się w chwili, gdy znów się spotkali. Liczyć się miał jedynie czas, jaki spędzili razem. - Mogę cię tam zaprowadzić - oświadczył Anastas. Dziewczyna pokręciła głową. Była młoda, dość ładna. Młodsza od Anastasa, lecz tkwiło w niej coś specyficznego, może pewność siebie, jakiej brakowało większości młodych kobiet, spokój i poczucie bezpieczeństwa, które zdawała się ze sobą nieść. Miała jasne blond włosy, nie takie jednak jak Grigorij. Kolor jej włosów miał w sobie więcej złocistego blasku dojrzałych w słońcu kłosów zboża. Była w niej pewna łagodność, a w szarych, spokojnych oczach jakaś wiedza. - Sama tam trafię - odparła. - Nie możesz tego wiedzieć! - wybuchnął Grigorij. - Nigdy w to nie uwierzę! Uśmiechnęła się. Anastas to zobaczył i na policzki wypełzł mu rumieniec. Żadna dziewczyna nie powinna uśmiechać się tak ciepło, tak pięknie i szczerze. Nie do obcego... - Wypytywałam o drogę, kiedy tu przybyłam - powiedziała. - Nie znałam jej wcześniej. Ja nie wiem wszystkiego, chociaż wiem dużo... - Gdzie ten człowiek, z którym przyszłaś? - dopytywał się Anastas. Nieznajoma czekała na nich sama. - On odszedł - odparła z uśmiechem, lecz z oczu biła jej powaga. Powaga, której Anastas wówczas nie rozumiał. Zrozumienie tej dziewczyny wymagało bardzo długiego czasu. - Nie był tu już do niczego potrzebny - dodała jeszcze przed wyjściem. - Dziwna osoba - mruknął Anastas. - Piękna? - spytał Grigorij, odnalazłszy drogę do krzesła stojącego przy stole. Anastas miał ich tylko dwa. Wyciosane były z grubych pni drzewa, Grigorij pomagał mu je zrobić.

Kiedy tu siedział, miał wrażenie, że odpoczywa na własnym krześle. Usłyszał, że Anastas otwiera dzban. Słyszał, że chłopak nalewa dla nich obu. Wypił rum jednym haustem. - Jeszcze? Kiwnął głową. Alkohol rozgrzewał przynajmniej na krótką chwilę. Pełniejszego ciepła musiał szukać w inny sposób. Głębszej pociechy zawartość dzbanów nie potrafiła przynieść, był już na tyle dorosły, że zrozumiał to przed wielu laty. - Ona jest piękna - powiedział Anastas niemal ze zdziwieniem. - Prawie jak te dziewczyny, które można znaleźć nad Bałtykiem... - Nigdy się z nimi nie zadawałem - odezwał się Grigorij. - Pamiętaj, że z nas dwóch to ty pochodzisz z wyższych sfer. Reszta z nas nigdy nie była w Sankt Petersburgu. Anastas zachichotał. - Tak łatwo zapominam, że to ja dźwigam na swoich barkach kulturę. Pewnie zaszkodziło mi złe towarzystwo, w które wpadłem. Ty tak nie uważasz? Ale, do diabła, ta dziewczyna jest naprawdę śliczna! I może wcale nie taka młoda? Sprawiała wrażenie jakby wszechwiedzącej ... - Rzeczywiście, zaszkodziło ci złe towarzystwo - uznał Grigorij. - Nie masz więcej tego rumu? Pierwszą rzeczą, jaka uderzyła Antonię, było to, że ma do czynienia zaledwie z dziewczyną. Wcześniej wyobrażała ją sobie jako starszą kobietę. Nie umiała wyjaśnić, dlaczego. Cóż, tak po prostu się chyba myśli. Skoro miała to być osoba, posiadająca wiedzę, umiejętności i doświadczenie, to powinna też dźwigać na karku ciężar lat. - Teraz dam już sobie radę - oznajmiła Antonia kobietom z sąsiedztwa, które siedziały przy niej w czasie, gdy mężczyźni zajmowali się pochówkiem dziecka. Kobiety wymieniły spojrzenia. Zmierzyły nowo przybyłą wzrokiem. Wiek przemawiał przeciwko niej. - Wszystko będzie dobrze - powtórzyła Antonia. - Czekałam na nią. Popatrzyły na położnicę z nadzieją. Ciekawe, co też powie im o nieznajomej. Ale Antonia nic nie mówiła, a obca dziewczyna podeszła do samego łóżka, uklękła przy nim, ujęła dłoń Antonii i ucałowała ją. - Przysyła mnie moja matka - powiedziała. - Bardzo się o ciebie niepokoiła. Sąsiadki westchnęły głośno. To znaczy, że dziewczyna nie przybyła tu na własną rękę. Słowa o matce, która ją przysłała, zabrzmiały pocieszająco. Jedna po drugiej zaczęły opuszczać Antonię. - Kim ty jesteś? - spytała Antonia nieznajomą. Obca wciąż siedziała na podłodze przy

łóżku. Uśmiechnęła się do Toni, wyraz jej twarzy był taki dorosły, jak gdyby żyła nie wiadomo już jak długo. - Jestem Kati - powiedziała. - Mam osiemnaście lat. Przybywam z Konda. To niedaleko od Endyr. - Kim był ten mężczyzna w czerwonej pelerynie? - dopytywała się Antonia, nie spuszczając oczu z dziewczyny. W spojrzeniu obcej widać było niezwykłą ufność. - To mój brat - odparła takim tonem, jakby to przez cały czas było oczywiste, jak gdyby Antonia sama powinna się tego domyślać. - On jest poborcą danin - rzekła wprost. - Zbiera ofiary dla naszego najwyższego bóstwa. Antonia z drżeniem wypuściła powietrze z płuc. Ból ciała przestał już jej tak mocno dokuczać, lecz oblewał ją pot, a siedzenie sprawiało ból. Bolesne też było przekręcanie się z boku na bok. Gdy próbowała unieść głowę, czuła, jak bardzo jest słaba. Wszystko to jednak sta- ło się teraz takie nieważne, odpływało gdzieś daleko. - Skąd o mnie wiedziałaś? - wydusiła z siebie. - Skąd wiedziałaś o Raiji? Nie mogłaś być tam, gdzie była ona... Kati pokręciła głową. Wszystko, co robiła, wykonywała z takim spokojem, tak bardzo cicho. - Ona się pojawiła w snach mojej matki - odparła. - Ta kobieta o kruczych włosach. Ma więc na imię Raija? Miała wiele innych imion. - Po twarzy przebiegł jej uśmiech. - Wszystkie zaczynały się tak samo. Czy to nie dziwne? Antonię przeszedł dreszcz. Właściwie nie chciała tego wiedzieć, nie chciała w to wierzyć. Najbardziej pragnęła o tym nie myśleć, jednocześnie zaś była ciekawa. To dawało jej szansę myślenia o czymś innym niż o dziecku, które utraciła. - Moja matka śniła o tobie. Ona do niej przyszła. Kobieta o czarnych włosach przyszła do mojej matki we śnie. Bardzo się o ciebie niepokoiła. Czuła twój ból, bała się o ciebie. A moja matka wiedziała, gdzie jesteś. Matka poprosiła, żebym tu przyjechała. Mówiła, żebym została i pomogła ci stanąć na nogi. Moja matka powiedziała, że twoje dni nie dobiegną kresu tutaj, na wschód od Uralu. Nie przybyłaś tu po to, żeby umrzeć. Lecz być może również nie po to, by być tu szczęśliwa. Może nie powinnam o tym mówić, ale nie lubię kłamać. Lubię, żeby ludzie wiedzieli, jaka jestem. - Nie stać mnie na to, żeby płacić służącej - powiedziała Antonia. - Nie mam miejsca, żeby ktoś mógł tu mieszkać. Jest tylko ta jedna izba - pokazała ręką. Wzrokiem omiotła cztery ściany i skromne umeblowanie.

- To się jakoś załatwi - zapewniła Kati. - I nie przyszłam tu wcale po zapłatę. Przyszłam, ponieważ tak nakazała mi moja matka. - Kim jest twoja matka? - spytała Antonia. Nie była przekonana, czy i to chce wiedzieć. - Ty nie doniesiesz wojskowym - uśmiechnęła się Kati tym swoim dziecinnym uśmiechem, który potrafił tak wprowadzić w błąd. Przecież to dorosła kobieta. Pod wieloma względami o wiele bardziej dorosła niż większość dziewcząt w jej wieku. Widziała i słyszała znacznie więcej, uświadomiła sobie Antonia. Kati wiedziała, czego może oczekiwać. Być może dokładnie wiedziała, co... Na tę myśl Antonię przeszedł dreszcz. - Oni za coś takiego obcinają głowy - ciągnęła Kati spokojnie. - Albo wieszają. Na ogół jednak obcinają głowy. Mogą potem nabić je na żerdź, ku przestrodze. Wydaje im się, że to pomaga. Sami są bez wiary, nie pojmują, że wielu gotowych jest oddać życie za naszą świętość. Nie rozumieją jej wielkości... Antonia wiedziała, że Kati nie mówi teraz o swej matce, lecz o złotej bogini. - Mój ojciec jest naczelnym szamanem - wyjaśniła Kati. - Matka również jest szamanką, ale on jest głównym szamanem w całym rejonie Konda. Matka potrafi równie wiele co on, lecz jest kobietą, a wiedza mężczyzn i kobiet nie jest równoważna, nawet dla Jumali. Moja matka mówi, że wy staniecie się częścią naszej historii. Nie tylko dlatego, że ty znasz tę kobietę o kruczych włosach. Moja matka widzi w was osoby ważne dla naszej bogini. Antonia opadła na poduszkę i przymknęła oczy. Z Archangielska do ujścia wielkiej rzeki, Obu, było daleko. Niewyjaśnione sny Raiji od tego, co działo się tutaj, dzieliła cala wieczność. Tymczasem opowiadała jej o nich prawdziwa żywa kobieta. Kobieta z krwi i kości. Antonia gotowa była to przysiąc. Mówiła takie rzeczy, które odbijały się echem we wnętrzu Antonii, mówiła o tym, o czym nie miała prawa wiedzieć. - Twoja córka miewa się dobrze - oświadczyła Kati. Antonię zakłuło w sercu. - Matka prosiła, żebym ci to przekazała. Miałam powiedzieć, że wciąż jest u tej kobiety o czarnych włosach. Dobrze jej tam. O niczym innym nie słyszałam. Nikt z tutejszych ludzi nie wiedział, że Antonia miała już jedno dziecko, a tym bardziej nikt nie mógł się domyślać, że to dziewczynka. Nikt nie mógł wiedzieć, że zaopiekowała się nią Raija. To była groźna nierzeczywistość. Przerażająca, a zarazem niebezpiecznie pociągająca. To, co niebezpieczne, często miewa swój własny czar, osobliwą zdolność przyciągania do siebie również tych, którzy się lękają. - Poprosiła cię tak po prostu, żebyś tu została? - spytała Antonia z niedowierzaniem.

Miała wielką ochotę poznać matkę Kati, pragnęła spojrzeć na nią własnymi oczyma. Kati nazwała ją szamanką, od tego niedaleko już do czarownicy. Antonię przeszedł dreszcz. Wsunęła się głębiej pod okrycie. Siennik na łóżku był twardy, lecz okrycie miękkie i cieple. Mogła się pod nim schować. - Masz niewidomego męża - powiedziała Kati. - Minie nieco czasu, nim znów wrócisz do sił. Nie, nie sprzeciwiaj mi się, moja matka wie takie rzeczy. Ona to widzi. Widziała, że mogę się tu przydać. Nie prosiłaby mnie, żebym tu przyjechała, gdyby tak nie było. Nie mogę wrócić, bo nie wypełniłabym wtedy obietnicy, którą jej złożyłam. Nie wywiązałabym się z tego, czego się ode mnie oczekuje. - Czy ona, ta bogini, naprawdę istnieje? - spytała Antonia. - Czy ona jest prawdziwa? Jest ze złota? Kati cały czas się uśmiechała. - Ja jestem tylko dziewczyną - powiedziała. - A jej strzegą młodzi mężczyźni. Wśród wtajemniczonych najwięcej jest mężczyzn. - Czy twoja matka nie jest wtajemniczona? - zdziwiła się Antonia. Kati nie odpowiedziała jej na żadne z poprzednich pytań. Teraz dziewczyna kiwnęła głową. - Niewiele jest kobiet, muszą sobie na to bardzo zasłużyć. Muszą być bardzo mądre. Muszą oddać bogini wielkie przysługi... Antonia przełknęła ślinę. Znów próbowała wyobrazić sobie matkę Kati. Ta kobieta nie mogła być bardzo stara. Tutejsze dziewczęta prędko wychodziły za mąż, wcześnie rodziły dzieci. Matka Kati nie mogła mieć więcej niż czterdzieści pięć lat. Antonia liczyła, że może być jeszcze młodsza. Nie przemogła się, by spytać Kati, jakie to przysługi oddała jej matka Jumali. Wiele niedopowiedzeń zawisło w powietrzu, ale Kati nie była ani trochę zaskoczona tym, że Antonia tak dużo wie o jej ludzie i o złotej bogini. - Moja matka nazywa się Glikeria - powiedziała Kati. Mówiąc o niej, uśmiechała się. Wyraźnie było widać, że wysoko ją ceni. - Rodzice mają tylko mnie i mojego brata. Powiadają jednak, że on odejdzie młodo. Oni wiedzą takie rzeczy. Mój ojciec stale mi powtarza, że nie mogę pozwolić, aby nasz ród wymarł. To bardzo ważne, by nasza krew żyła dalej. - Możesz zostać - oznajmiła Antonia córce szamana. A Kati uśmiechnęła się tak, jakby już wcześniej wiedziała, że Tonią jej nie odrzuci. - Powiem o tym twojemu mężowi - rzekła. - Możesz na krótką chwilę zostać sama? Antonia kiwnęła głową. - Płakałam, kiedy usłyszałam o twoim dziecku - powiedziała Kati.

Antonia milczała. Wpatrywała się w drzwi. Z Endyr tutaj było daleko. Kati nie mogła odbyć tej podróży w ciągu jednej nocy. Antonię przeszył dreszcz. Ta dziewczyna znała jej los, jeszcze zanim się dopełnił. W inny sposób nie dało się tego wytłumaczyć.

3 - Możesz wracać do swojej żony - oznajmiła Kati Grigorijowi. - Już z nią rozmawiałam. Zostaję. - Co takiego? - zdumiał się Grigorij. - Ona się zgodziła - dodała Kati. W jej słowach nie krył się żaden pośpiech, wszystko było starannie przemyślane. Jak gdyby miała czas zaplanować każde wypowiadane zdanie. Jak gdyby wiedziała, w jaki sposób powita ją każdy z nich. Jak gdyby wiedziała, kogo tu spotka. Grigorij podniósł się ciężko. Odrzucił propozycję Anastasa, że ten go odprowadzi. - Nie potrzebuję jeszcze, żeby ktoś mnie podpierał w drodze stąd do domu - rzekł zgryźliwie. - Ten dzień na razie nie nadszedł, Anastas. Dziewczyna stała przy drzwiach. Uśmiechała się w charakterystyczny dla siebie sposób, nieśmiało. Była delikatna niczym jeden z najpierwszych wiosennych kwiatów, pieszczonych słońcem. Anastas przełknął ślinę. Już wcześniej miał okazję widzieć piękne dziewczęta, niektóre z nich zdarzyło mu się również obejmować. Nigdy nie przywiązywał do tego żadnego znaczenia. Nie pozwalał, by coś znaczyło. Bardzo często wiele zależało od tego, jakie drzwi pozwoli się innym otworzyć. Na razie żadnej kobiecie nie udało się pchnąć tych położonych najgłębiej w jego wnętrzu. Nie chciał, żeby to się stało tutaj, nie w tej zmrożonej krainie, położonej tak daleko od rodzinnych stron... Nie snuł marzeń, by kiedykolwiek tam wrócić. Teraz już nie. Najchętniej jednak chciałby umrzeć w okolicach, w których zdzierał dziecinne buciki. Nie było mowy, żeby pozwolono mu biegać na bosaka po trawie, ale na myśl o tamtych łąkach w jego sercu wzbierało ciepło. Jeśliby kiedykolwiek wziął sobie kobietę, będzie musiała pochodzić stamtąd. To zaś jest niemożliwe, o tym Anastas dobrze wiedział. Oswoił się już z myślą, że przyjdzie mu przeżyć życie w samotności. - Ty nie jesteś całkiem taki jak wszyscy, prawda? To rozległ się jej głos, przypominał ptasi śpiew. Chyba jeszcze nigdy Anastasowi nie zdarzyło się myśleć podobnie. Nigdy nie wypowiadał takich słów o kobietach. Wywołało to w nim dziwne uczucie. - Jak to, nie całkiem taki jak inni? - dopytywał się ze swego krzesła przy stole. Blaszany kubek Grigorija wciąż stał na drugim końcu stołu, przy drugim krześle. Może

właśnie ten kubek wstrzymywał ją przed tym, by usiadła? Było to nieuprzejme, lecz Anastas nawet się nie ruszył, by go stamtąd zabrać. Musiał walczyć ze wszystkim, czego się nauczył o zachowaniu w stosunku do kobiet, lecz ona przecież nie była żadną damą, to po prostu dziewczyna. Bóg jeden wie, skąd pochodzi. Anastas nie zamierzał uczynić nic, co mogłoby ją w jakikolwiek sposób zachęcić. - Nie urodziłeś się po to, by żyć jako wyjęty spod prawa - powiedziała. - Ile zdążyłaś omówić z Antonią? - zdziwił się, mrużąc oczy. Nie mogła się tego dowiedzieć w żaden inny sposób, jedynie ludzie Grigorija znali prawdę o nim. Nawet ich żony niczego się nie domyślały. Antonia była wyjątkiem, a ona nikomu by nic nie zdradziła, to bardzo do niej niepodobne. - Antonia tylko zadawała mi pytania - odparła dziewczyna. Dopiero teraz przysiadła na wolnym krześle. Łokcie oparła na stole, dłonie złożyła pod brodą i patrzyła prosto na niego. Nietrudno było pochwycić jego wzrok. Anastas na to pozwolił. Nie chciał okazać się tchórzem przed tak młodą dziewczyną jak ona. - Mam na imię Kati - wyjaśniła. - Jestem córką szamanów. Nie wiem, jak się nazywasz, ale wiem, kim jesteś. Słyszałam o tobie. Różnisz się od innych. Nie mam przy tym nic złego na myśli. Po prostu jesteś inny, inny również niż ja. - Zostajesz? - spytał Anastas, chcąc zmienić temat rozmowy. Dziewczyna kiwnęła głową. Jej szare spojrzenie wciąż przytrzymywało go w bezradnej niewoli. Anastas nie mógł tego pojąć, jej oczy miały jakąś moc. Ta moc tkwiła również w słowach, w każdym jej ruchu. - Przyjechałam tu, żeby zostać - odparła takim samym tonem, jakim inni mówią o pogodzie. - Takie jest moje zadanie. Takie jest moje przeznaczenie. Nie było mi pisane pozostanie w Konda. Tam źle się będzie działo, stracimy wielu ludzi, ale oni nigdy nas nie zwyciężą. Anastasa przeszył dreszcz. Nie wiedział, o czym mówi dziewczyna, lecz już sam sposób, w jaki wypowiadała słowa, wystarczył, by ciarki przeszły mu po plecach. Było w niej również coś przerażającego. Córka dwojga szamanów? To znaczy, że kościołowi nie wszędzie udało się wygrać. Domyślał się, że okolice na wschód od Uralu stanowią bastion rozmaitych pogańskich wierzeń. Obszary były tu olbrzymie, nie poznane. Po stronie mieszkańców tych okolic stała przyroda. Ludzie cara mogli tu przybywać z bronią, przynosząc rozkazy imperatora, zabijać wyznawców innych bogów i palić ich świętości, toczyli jednak nierówną walkę. Być może ta Kati miała rację, możliwe, że druga strona nigdy nie zdoła wygrać.

- Zostaję tutaj - oświadczyła. - Możesz mi powiedzieć, jak się nazywasz? - Anastas - odparł, zająknąwszy się, i zaraz uczepił się tego, co mówiła wcześniej. - Zostajesz tutaj? Tu? Kati skinęła głową. Siedziała spokojnie, jak gdyby to było jej miejsce, jej własne krzesło w jej własnej izbie. Już je sobie przywłaszczyła. - Tutaj - oświadczyła. - Matka powiedziała mi, że to ciebie los mi przeznaczył. Anastas... Podoba mi się to imię. To takie imię, które trzeba długo trzymać w ustach. Miło je wypowiadać. Łaskocze, zanim je wymówisz, a potem zeskakuje z koniuszka języka. Czy kiedykolwiek się nad tym zastanawiałeś? Potrzebne mi miejsce, gdzie mogłabym zamieszkać. U innych chyba jest za ciasno. Nie ma powodu, żeby nie mogło to być właśnie tutaj. Ty jesteś moim przeznaczeniem, Anastas. Tak samo jak ja twoim. Nie ma sensu z tym walczyć. Anastas przyglądał jej się z niedowierzaniem. Nie chciał przyjąć do wiadomości tego, co mówiła. Nie chciał pogodzić się z jej spokojem, z oczywistością jej działań. - Nie chcę cię tutaj! - wykrzyknął, rozkładając ręce. Czuł, że narasta w nim panika. Tracił panowanie nad sobą. Lubił wiedzieć, którą drogą zmierza i dokąd go ona zaprowadzi. Co prawda życie u boku Grigorija nigdy nie wiodło ich prostą ścieżką, zawsze jednak mieli przed sobą cel. Zawsze wiedzieli, dlaczego są w drodze. Domyślali się, przynajmniej mniej więcej, dokąd zmierzają. - Nie chcę żadnych bab w domu, słyszysz? A już na pewno żadnej obcej kobiety, o której nic nie wiem! Przybywasz tutaj i opowiadasz wszystkim jakąś szaloną historię, ale to nie wystarczy. Nie wystarczy, że nazwiesz się Kati, i powiesz, że jesteś córką szamanów. Nie chcę być wykorzystywany, nie potrzebuję cię do niczego! Wziął głęboki oddech i w tym momencie przyszło mu do głowy, że być może obszedł się z nią zbyt surowo. Ta dziewczyna była bez wątpienia najdelikatniejszą istotą, jaką potrafił sobie wyobrazić. Tak jak wrzeszczał na nią przed chwilą, nie ośmieliłby się krzyknąć nawet na konia. - Dzisiaj możesz tu przenocować - oświadczył, próbując nad sobą zapanować. - Ale w niczym nie pomogą ci ani odrobinę żadne sztuczki, których byś próbowała. Raczej przeciwnie. Ja będę spal u przyjaciela. Zawsze u kogoś znajdzie się dla mnie miejsce na podłodze. Jutro poszukasz sobie innego noclegu. Miłe z ciebie dziecko, Kati, ale mnie niepotrzebna taka kobieta jak ty, niepotrzebna mi taka, która zapuściłaby tu korzenie. Chcę żyć sam, pojmujesz to? Uśmiechnęła się, jak gdyby nie skrzyczał jej z całych sił zaledwie przed chwilą. - Matka mówiła, że będziesz się sprzeciwiał - rzekła z uśmiechem. Oczy pod grzywką

przyciętą prosto nad brwiami rozbłysły. - Ale przecież największą radość sprawiają te konie, które najtrudniej ujeździć, prawda? - spytała żartobliwym tonem. Anastas nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie spodobało mu się porównywanie go do konia. Rzeczywiście odstąpił Kati dom na tę noc. Przed wyjściem urządził jeszcze wielką scenę, wyjaśniając jej, w jaki sposób ma dbać o ogień na palenisku. Szczupły kobiecy palec odgarnął lok, który spadł mu na czoło. Ona naprawdę się z niego śmiała, i to prosto w oczy! Odrobinę przekrzywiała przy tym głowę, ręce opierała na biodrach. Nie była wcale tak smukła, jak się w pierwszej chwili wydawało, zauważył Anastas. Łuki bioder szczodrze rozchodziły się od talii. - Jesteś inny niż my, Anastas - zapewniła go. - Gdybyś był jednym z nas, to wiedziałbyś, że żadnej dziewczynie z ubogiej rodziny nie trzeba tłumaczyć, jak należy przypilnować ognia. Jak myślisz, kto jest odpowiedzialny za ogień, jeśli nie kobiety? Jesteś inny niż my, ale mnie się to podoba. Uciekł. Spał na ławie o wiele dla niego za krótkiej, będącej spadkiem, jaki żona jednego z ludzi Grigorija przyniosła ze sobą do swojej prostej chaty. Wokół stołu zapanowały śmiechy, gdy dowiedziano się o kłopotach Anastasa. Niektórzy byli zdania, że nie chodzi tu wcale o kłopoty, lecz raczej o możliwości. Znaleźli się też i tacy, którzy dali do zrozumienia, że być może wybiorą się na nocne zaloty, skoro Anastas odrzucił takie zaproszenie. Zapewne był to tylko dowcip, lecz Anastas przyrzekł każdemu, kto by tylko się na to poważył, że porachuje mu kości pięściami i nożem. Wszystko obróciło się w żart, nie obyło się jednak bez porozumiewawczych mrugnięć między mężczyznami, gdy tylko Anastas na nich nie patrzył. Ten dzień przyniósł ze sobą żałobę i smutek. Mieszkańcy wioski byli sobie tacy bliscy. Nawet śmierć nowo narodzonego dziecka wywołała ból, chociaż śmierć nie była tu rzeczą niezwyczajną. To gość, który ma swoje humory. Niekiedy podczas jednej zimy potrafił zawitać do nich wielokrotnie po to, by później zapomnieć o nich na kilka lat. Mimo to jednak był to gość znajomy. Nie zaskakiwał ich niczym nowym. Śmierć pod wieloma względami stanowiła część życia, bez względu na to, jak gorzko mogło to zabrzmieć. Ci, którzy żyli, musieli żyć dalej. Kiedyś nadejdzie również ich kolej. Kiedy to nastąpi, tego obliczyć nie umieli. Mogli jedynie żyć. A teraz ta nieznajoma dziewczyna pojawiła się niczym świeże tchnienie gdzieś z daleka.