dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony753 730
  • Obserwuję431
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań361 988

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 29-Droga do domu

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :521.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 29-Droga do domu.pdf

dareks_ EBooki
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 131 stron)

BENTE PEDERSEN DROGA DO DOMU

1 Minął cały rok. Rok w oderwaniu od rzeczywistości. Antonia nie zauważyła nawet, że zaczął się nowy, 1743, chociaż lato było już w pełni. Jesień i sporą część zimy spędzili z Anastasem w Jekaterynburgu, potem w Moskwie. Niezwykły czas. Nierzeczywisty. Mężczyźni w mundurach traktowali ją i Anastasa z pewnego rodzaju respektem. Wiele razy miała ochotę roześmiać się im w twarz. Miała ochotę wstać i spytać, czy wiedzą, z kim mają do czynienia, kto przed nimi stoi. Zawsze jednak potrafiła się opanować. Wiedziała, że tak będzie lepiej. W ciągu zimy zdała sobie sprawę, że chce żyć, że być może jeszcze coś na tym świecie czeka Antonię Jurkowa. Szczęście. Chociaż... nigdy nie wymawiała tego słowa. Nawet gdy rozmawiała z Anastasem. Zbliżał się wyjazd. Mieli ruszyć na północ. Decyzję podjęli już pierwszego dnia, kiedy doprowadzono ich przed oblicze komendanta w Jekaterynburgu. W pierwszych sekundach, gdy podczas przesłuchania musieli myśleć szybko i starać się, by ich opowieść brzmiała przekonująco. Wtedy Antonia powiedziała, że chce jechać do domu, do Archangielska. Zrelacjonowali prawie całą historię, w znacznej części trzymając się prawdy. Jednak również wiele skłamali. I już pierwszego dnia wpadli w sieć kłamstw, którą byli zmuszeni utkać, żeby im uwierzono, żeby mogli ujść cało. Teraz nie mieli wyboru. Sieć owinęła się ciasno wokół nich. Musieli jechać do Archangielska. Wszystko zostało przygotowane. Antonia czuła pustkę. Nie bala się, to zbyt łagodne określenie. Nadal odnosiła wrażenie, jakby od tych, których zdradziła, dzieliła ją cała nieskończoność. Jednak to, co wydawało się tak odległe, wkrótce zacznie się zbliżać. Miała wrócić do domu. Usłyszała, że otwierają się drzwi. Nawet się nie odwróciła, nie musiała. Nie mógł to być nikt inny jak tylko Anastas.

- Ładnie wyglądasz - rzekł z uśmiechem, obchodząc ją dookoła z rękami w kieszeniach. To niepojęte, skąd on czerpie tyle dobrego humoru, pomyślała. Ją przepełniał wewnętrzny chłód, a on się śmiał. Skuliła się. Nawet komplementy nie poprawiły jej nastroju. - Nie wiem, czy chcę wrócić do domu - odezwała się cienkim głosem. - Możesz się jeszcze rozmyślić - odparł Anastas. - Idź do komendanta i powiedz, że mimo wszystko nie możesz jechać do swojego męża. Uroń parę łez. Stary ma do ciebie słabość. Wyjaśnij, że Oleg cię zabije. A wtedy możemy razem włóczyć się po świecie i ujeżdżać konie. To chyba niegłupie rozwiązanie. Mieszkali przez rok pod jednym dachem. Pierwszego dnia, kiedy wpadli w ręce żołnierzy, Antonia skłamała, że uciekła z domu z Anastasem. Na pytanie, kim są, oboje podali swoje prawdziwe imiona. Imienia Anastasa nigdy nie wymieniano razem z imieniem Grigorija. A teraz nikt już nie znajdzie Grigorija, by mógł potwierdzić lub zaprzeczyć ich słowom. Każdy, kto słuchał opowieści obojga, unosił brwi ze zdumienia, zwłaszcza w Moskwie. Niektórzy z tamtejszych żołnierzy pamiętali ojca Anastasa. A Anastas, wzruszając ramionami, wyjaśnił obojętnie, że jego rodzina zubożała. On, wtedy bardzo młody i uparty, nie chciał się rozstać ze swoim koniem i uciekł. Potem nie było już do czego wracać, dodał. Antonia powiedziała, że opuściła męża i dziecko dla Anastasa. Zarówno ona, jak i Anastas kłamali bez mrugnięcia okiem, choć opowieść Antonii nie odbiegała daleko od prawdy. Grigorij nie żyje... - Takie kobiety jak ty wtrącamy do więzienia - rzekł oficer, wpatrując się w nią i niemal oblizując. Zazdrościł Anastasowi. - Nie wszystkie takie kobiety jak ja trzymały w rękach złotą boginię. Wierzę, że mnie chroni - odparła Antonia. Dostali mieszkanie oficerskie. Najpierw w Jekaterynburgu, potem w Moskwie. Mieli wszystko, czego potrzebowali - jedzenie i ubrania, ale mimo to czuli się więźniami. Gdyby zima nie stała za drzwiami, wcześniej odesłano by ich do Archangielska, a tak ostatnie miesiące spędzili razem. Przedtem wyduszono z nich wszystko, co wiedzieli o ludzie Konda, o Jumali, o kulcie złotej bogini i rytuałach. Pytano ich o ślub, który odbywał się w chwili, gdy żołnierze zaatakowali obóz. Anastas znalazł się w prawdziwym kłopocie. Wyjaśnił, że pojechał na południe z przyjacielem zakochanym w dziewczynie należącej do ludu Konda. Nie mieli pojęcia, że jest córką człowieka, który sam siebie zwał szamanem.

Nie mieli pojęcia o Jumali. Opowiedział o ślubie tamtych dwojga i o ucieczce. O kryjówce. Rozłożono przed nim mapę. Musiał dokładnie wskazać miejsca, o których opowiadał. Żołnierze przeszukali cały teren. Znaleźli ślady po obozie i skarbcu, ale nawet jednego ciała zmarłego czy zabitego. Lud bogini Jumali kolejny raz zdołał ją ukryć przed światem, podobnie jak ukrył swych przywódców. Glikeria Judina jakby zapadła się pod ziemię, nikt jej nie widział. Pewnie cała rodzina przeniosła się gdzieś daleko. W całej okolicy krążyły opowieści o obcych przybyszach i szamanie, który zginął. Oficer przyznał, że Antonia i Anastas dostarczyli wielu ważnych informacji im, żołnierzom, a tym samym kościołowi i tronowi Rosji. - To powinno ucieszyć naszą carycę Elżbietę Piotrownę - dodał i wyjaśnił, że właśnie ona obecnie zasiada na tronie, córka Piotra Wielkiego i Katarzyny I. Udało jej się wywieść w pole ludzi sprawujących rządy w imieniu nieletniego cara Iwana VI, a chłopca wtrącić do więzienia razem z większością członków starego rządu. W dynastii Romanowów tron okazał się ważniejszy niż więzy krwi i miłość do rodziny. Tak więc Tonią i Anastas przysłużyli się carycy i kościołowi. Grigorij przewróciłby się w grobie, gdzieś w bagnach na wschód od Uralu, gdyby to usłyszał. Władze postanowiły, że gubernator w Archangielsku wkrótce dostanie nowych żołnierzy oraz zapasy żywności i odzieży. Razem z tym transportem, z całą kolumną wozów jadących na północ, mieli wyruszyć także Antonia i Anastas. Antonia nie była pewna, czy chce wracać do domu. Spojrzała na Anastasa. Zmienił się, odkąd zobaczyła go po raz pierwszy tej nocy, gdy pojawił się w jej domu w Archangielsku z wiadomością od Grigorija. Stał się mężczyzną. W ostatnim roku pojawiły się w jego charakterze cechy, które jej się nie podobały. Surowość, której się u niego nie spodziewała. Pewien rodzaj obojętności. Bez wahania wydał bliskich Kati, podczas gdy ona sama miała skrupuły. Przed oczami stanęli jej niewinni ludzie, którzy na własnej skórze odczują, że żołnierze cara szukają złotej bogini. Anastas uważał, że dopóki Jumala istnieje, z jej powodu ucierpi wielu jej wyznawców, wielu, jak Kati, będzie zaledwie cieniami ludzi, którymi mogliby się kiedyś stać. Śmierć Kati to ich wina, mówił, czcicieli Jumali.

- Nie zamierzam znowu uciekać - rzekła wreszcie Antonia. - Uważam, że dość już uciekałam. Poza tym nie życzę ci źle i nie chcę być dla ciebie ciężarem przez resztę życia. Nadejdzie dzień, kiedy znajdziesz inną kobietę, która będzie mogła zapełnić miejsce po Kati. Nie chcę stać ci wtedy na drodze, Anastas. - Zawsze wiedziałem, że jesteś odważna - uśmiechnął się do niej. - Nie pytaj mnie, jak to odgadłem, Toniu. Wiedziałem, że i tym razem nie podkulisz ogona pod siebie. - Konie są moje! - rzuciła Antonia i zamyśliła się nieoczekiwanie. Na jej twarzy pojawiło się napięcie. Anastas wiedział, nad czym się zastanawia. Dużo ze sobą rozmawiali w ciągu minionego roku, bardzo się do siebie zbliżyli. Stali się jak brat i siostra. - Konie pewnie uda mi się odzyskać - podjęła po chwili Antonia. - A ty mógłbyś u mnie pracować jako stajenny. Lepszej pracy nie dostaniesz tam na północy nad Morzem Białym. Anastas uśmiechnął się, słysząc, jak Tonią wyobraża sobie przyszłość. Nic nie powiedział. Pozwolił, by zachowała te marzenia. Być może wierzyła w ich spełnienie. A może nie. To nie takie ważne. W każdym razie pomagały jej utrzymać równowagę ducha po śmierci Grigorija. - Jedyne, czego jestem całkiem pewna - dodała z westchnieniem - to to, że Raija ucieszy się, kiedy mnie znowu zobaczy. Nie wiem, czy wybaczy mi, ale potrafi zrozumieć. Anastas usiadł. Pokój, który zajmowali, ciągle wydawał im się obcy. Umeblowany cudzymi rękami. Niczego sami tu nie wstawili. Dostali wiele ubrań, ale poza tym w dniu ich wyjazdu dom wyglądał tak samo jak wtedy, kiedy tu przybyli. Nic się w nim nie zmieniło, chociaż mieszkali tu przez rok. W drogę zamierzali zabrać tylko niewielki bagaż. - Czy myślisz czasem, żeby do niego wrócić? Do męża? Antonia skrzyżowała ręce, jakby się chciała przed czymś obronić. Objęła dłońmi ramiona. - Do Olega? - spytała. Czy potrafiłaby? Czy Oleg mógłby jej wybaczyć? Czy mógłby żyć razem z nią, mając świadomość, że był taki mężczyzna, którego kochała bardziej nawet niż siebie samą i który wkradł się między nich? Czy ona mogłaby żyć z Olegiem po latach spędzonych z Grigorijem? Nie zastanawiała się nad tym. Być może unikała podobnych myśli. - Chyba nie - odparła wreszcie. - Ale konie są moje. Spośród niewielu rzeczy, które

posiadałam, chyba jedynie ich zwrotu mam prawo się domagać. - Uśmiechnęła się zmęczona. - A może nawet tego mi nie wolno. Ale jeżeli nie wrócę, nigdy się nie dowiem, prawda? Ogarnął ją niepokój. Nie mogła dłużej usiedzieć na miejscu, dreptała z kąta w kąt, jej ręce poruszały się niespokojnie. - Chcę znowu zobaczyć Olgę - powiedziała, odwracając się plecami do Anastasa. - Nie mam do tego żadnego prawa, ponieważ zostawiłam ją. Zostawiłam moje dziecko. Gdybym mogła, zabrałabym ją ze sobą. Teraz rozumiem, że dobrze się stało, jak się stało. Po jakimś czasie wszystko nabiera wyrazistości, Anastas. Myślisz, że ktoś tym wszystkim kieruje? Ktoś poza nami? Czasami się nad tym zastanawiam. Jest wiele spraw, które w niezwykły sposób się ze sobą wiążą, chociaż nikt by się tego nie spodziewał, bo to się kłóci ze zdrowym rozsądkiem, Anastas. Bardzo chciałabym znowu zobaczyć Olgę. Ona mnie chyba już nie pamięta. Dlaczego miałaby pamiętać? Zostawiłam ją, zdradziłam. Czy ty pamiętałbyś matkę, która by cię tak wcześnie opuściła? - Jesteś dla siebie zbyt surowa, Antoniu. Anastas nie odpowiedział na jej pytania. Na takie pytania nie można odpowiedzieć. - Dziecko może się czuć opuszczone przez rodziców również wtedy, gdy są przy nim - rzekł cicho. - W wielu domach panuje chłód, Toniu, brak zrozumienia. Można zdradzić dziecko na wiele innych sposobów, nie tylko wtedy, gdy się je opuszcza. - Ale ja wyjechałam! - Antonia oparła ręce na biodrach. Anastas na zawsze zapamięta ten jej gest, tak dla niej typowy. - To, że inni zdradzają w inny sposób, nie pomaga mi wcale usprawiedliwiać własnej zdrady. Nie wobec Olgi! - Ani wobec Antonii - dorzucił Anastas, pozwalając jej wytrzeć łzy w swój rękaw. Pogładził ją po głowie. - Najsurowszym sędzią, którego kiedykolwiek spotkałaś, jesteś ty sama, Antoniu Jurkowa. Nikt inny nie osądziłby cię równie bezlitośnie. Nie wydaje mi się, by Olga tak o tobie myślała, kiedy dorośnie na tyle, by zrozumieć. Teraz spotkasz dziecko, które być może cię nie pamięta. Po jakimś czasie twoja córka stanie się kobietą. Zakocha się. I zrozumie. - Może mimo wszystko moglibyśmy razem jeździć po kraju i ujeżdżać konie - pociągnęła nosem Antonia. - Po odwiedzinach w Archangielsku... - Dobrze, jeśli nadal będziesz tego chciała, kiedy przekonasz się, co tam słychać - rzekł poważnie. - Czuję się za ciebie odpowiedzialny, bo jesteś dla mnie jak siostra. Muszę mieć pewność, że dobrze ci się układa. Antonia roześmiała się przez łzy. Tyle trosk, które zbierały się jak czarne chmury.

Potargała Anastasa po ciemnej czuprynie. - Ty? Niby za mnie odpowiedzialny? - Odsunęła się od niego. Znowu ogarnął ją niepokój, znowu zaczęła wędrować tam i z powrotem, brać do ręki i odkładać różne przedmioty. - Jestem już duża, Anastas, wystarczająco duża, by sama o siebie zadbać. Od dawna decyduję o sobie. Możesz pojechać ze mną jako przyjaciel. Ale jeżeli chcesz mi towarzyszyć, bo uważasz, że musisz mnie pilnować, możesz z powodzeniem zboczyć gdzieś po drodze. - Do Archangielska jest daleko - zauważył Anastas. Przemierzył sporą część tego kraju, który uważał za swoją ojczyznę, by wiedzieć, że jest bezkresny. Tonią również zaczynała to rozumieć. Gdy mieszkała w Archangielsku, stara stolica, Moskwa, wydawała jej się daleka. Jednak to, co działo się tam, na południu, zawsze odbijało się na ludziach z najdalszych zakątków kraju. Z kolei to, co działo się w najodleglejszych zakątkach Rosji, nie miało zbyt wielkiego wpływu na sytuację w mieście, w którym historia pozostawiła głębokie ślady. Archangielsk znajdował się bardzo daleko od Moskwy, ale nikt w Moskwie nie pojmował, że odległość między dawną stolicą a Archangielskiem jest co najmniej dwa razy większa niż w przeciwnym kierunku. Tego nie dało się zmierzyć. Antonia po prostu o tym wiedziała. - Czy zastanawiasz się czasami, co mogłoby się z nami stać, gdyby nie zjawili się żołnierze? - spytała. - Może znaleźlibyśmy się w gorszym położeniu - odrzekł Anastas. Zamyślił się, a potem dodał: - Nie wiem, czy naprawdę chciałbym zabrać z sobą Kati. Był tak boleśnie szczery. Mimo że Kati tragicznie zginęła, nadal widział ją taką, jaka była. Być może nawet jeszcze wyraźniej, ponieważ miał odwagę spojrzeć w oczy temu wszystkiemu, czego nie chciał przedtem dostrzegać. Zrozumiał, do czego chciano go wykorzystać. - Może tak jak Grigorij już bym nie żyła - odezwała się cicho Antonia. - Czciciele Jumali nie lubili zbytnio obcych. Myślę, że jako obcy za dużo wiedzieliśmy i podejrzewaliśmy. Chyba nie mogliby już nas puścić wolno. Albo zmusiliby nas do nawrócenia się na ich wiarę, albo musieliby nas zabić. - Widziałem wśród nich również ludzi takich jak my - przypomniał jej Anastas. - Ty zapamiętałaś Judina i Glikerię. Strażników. Lecz oni należeli do wtajemniczonych, do najbliższego kręgu. Zależało im na tym, by oddawano cześć Jumali. Czerpali z tego korzyści.

Ale pamiętaj, że konie kupiliśmy od całkiem zwyczajnych ludzi, w wioskach także spotykaliśmy zwyczajnych ludzi... Wyrośli w wierze w złotą boginię, nie zastanawiając się nad tym, nawet nie dokonując wyboru. Ta wiara była cząstką tradycji ich ludu, ich samych... Antonia nie mogła się z tym pogodzić, nie chciała myśleć ciepło o tych ludziach, nie chciała dostrzegać w nich dobrych stron. - Ty też się za nich nie modliłeś - zauważyła. - Bez zająknięcia opowiedziałeś wszystko, co o nich wiedziałeś. - Oni zabili prawdziwą Kati - odparł. - Trzeba ich powstrzymać, zanim wychowają więcej takich dziewcząt jak ona. Zwłaszcza tych wtajemniczonych, najbardziej gorliwych w swej wierze... - Groźni są nie tylko szamani - westchnęła Antonia. - Myślę, że twoi zwyczajni ludzie broniliby bogini nie mniej zaciekle. Poświęciliby dla niej wszystko, ofiarowali ostatni grosz, walczyli w jej obronie z narażeniem życia. Nawet gdyby zniknęli wszyscy szamani, dopóki istnieje Jumala, oni będą wierzyć. Potrzebują jej. Czy mają coś innego? Anastas nie potrafił odpowiedzieć. Ten złoty posążek z zamierzchłych czasów także ich dwoje będzie prześladować jak jakiś koszmar. Nie zapomną o niej, zostali przez nią naznaczeni, oni także. - Czy mówiłem już, że komendant zamierza ci ofiarować prezent? - Anastas. spojrzał pytająco na Antonię. Potrząsnęła głową. - Prezent? Uśmiechnął się szeroko. Odsunął myśli o Jumali, odsunął myśli o jej ludzie. Starał się też uciec od Kati. Od bólu. Zdołał się uśmiechnąć, chociaż czuł pustkę, chociaż przepełniał go ból. - Komendant cię lubi - zauważył zaczepnie. To prawda. Komendant był żonatym mężczyzną po czterdziestce, ojcem gromadki dzieci, lecz to wcale nie przeszkadzało mu rzucać tęsknych spojrzeń za innymi kobietami. Nie przeszkadzało mu też w umizgach do Antonii, na które sobie pozwalał od pierwszej chwili, kiedy ją ujrzał. Oczarowały go jej ciemne loki i uśmiech, a przede wszystkim niepowtarzalny, dźwięczny głos. Nigdy wcześniej nie spotkał kobiety takiej jak ona. Jak wyznał Antonii, jego żona również czasami mu się sprzeciwiała, ale nie w taki słodki i uroczy sposób. Mimochodem dał Antonii do zrozumienia, że taka kobieta jak ona mogłaby otrzymać o wiele więcej od starszego i bardziej doświadczonego mężczyzny niż od takiego młokosa jak Anastas. Przyznawał, że

Anastas jest przystojny i ma mnóstwo młodzieńczej energii i siły, ale soki w starych drzewach krążą równie szybko, zapewniał w zaufaniu. Wzdychał do Antonii, tego nie mogła mu zabronić, choć stanowczo odrzucała jego starania. On jednak nie rezygnował. Wciąż zabiegał o jej względy. Antonię śmieszyły poczynania oficera. Anastas dworował sobie z komendanta; długo udawał zazdrosnego kochanka i nawet dał rzekomemu rywalowi do zrozumienia, że gotów jest posunąć się do rękoczynów. Komendant się wystraszył - bójka o kobietę uwłaczałaby wszak mężczyźnie z jego pozycją. Chwalił się Antonii, że cieszy się sympatią carycy Elżbiety. A wszyscy wiedzieli, że na jej dworze faworyci obdarzani są wieloma przywilejami. W jakich okolicznościach komendant spotkał carycę, gdzie i czy to się stało przed, czy po objęciu przez nią tronu, tego Antonia się nie dowiedziała. Dyskretny komendant nie był skory do ujawniania wszystkich szczegółów. Powiedział, że o pewnych sprawach nie można mówić zbyt głośno. Caryca ma wrogów nawet we własnej armii, a są nimi przeciwnicy wojny przeciwko Szwecji. Tak więc Antonia nie nalegała i z powagą zapewniła, że wcale się nie dziwi, iż caryca darzy względami tak wiele znaczącego i zdolnego mężczyznę, jakim jest komendant. - Nie powinnam flirtować z tym starym dziadem - westchnęła. - Jeśli stąd wyjadę, uwolnię się przynajmniej od jego oddechu na karku. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! - Są też pewne korzyści z tego, że biega za tobą, aż mu ślina cieknie z kącików ust - rzekł Anastas bez cienia szacunku dla komendanta. - Jego żona nareszcie nie jest brzemienna. Na pewno się z tego cieszy, bo od kiedy się pobrali, rodziła co roku. Antonia jęknęła zgorszona. - Nie pojmuję, co za myśli ci krążą po głowie! Czy to Grigorij cię tego nauczył, czy też to kwestia twego starannego wychowania? - Jest jeszcze jedna dobra strona - mówił dalej Anastas bez mrugnięcia okiem. Nie zamierzał odpowiadać na tego typu pytania, nie traktował ich poważnie. - Ofiaruje ci tego wspaniałego skoczka. Tego czarnego. Antonii zakręciło się w głowie. - Chyba nie tę klacz... której sama wybrałam imię? Anastas skinął głową. - Już mnie pytał, ten stary świntuch. Podszedł do mnie. Ślinił się, więc od razu odgadłem, że chodzi mu o ciebie. Spytał mnie, czy miałbym coś przeciwko temu, żeby podarował ci konia... żeby dał ci Carycę. Przełknąłem ciężko i podziękowałem w twoim imie-

niu. Wspanialszego zwierzęcia nie znajdziesz po tej stronie Uralu, dziewczyno! - Nie mogę przyjąć takiego podarunku! - rzekła. Niewiele brakowało, a jej także pociekłaby ślinka. - To nie jego koń - zauważył Anastas sucho. - Pozwól, by ci go dał. Caryca będzie miała lepiej u ciebie. Czy nie wiesz, jak się biedaczka czuje, gdy ten grubas posadzi na jej grzbiecie swój tyłek, obserwując bitwę ze wzgórza? - Jesteś złośliwy! Wzruszył ramionami. - Los mnie nie oszczędzał - rzekł żałosnym głosem. - Gdybyś znała moje życie, nie oceniałabyś mnie tak ostro, moja piękna. Miałem ciężkie życie... - Głos Anastasa zadrżał jak zawsze, kiedy dochodził do tego momentu przedstawienia. To jeszcze jeden z ich wspólnych żartów. - Musiałem szybko myśleć i brać to, co mi proponowano. Nie mogłem zadawać wielu pytań, to mogło być niebezpieczne. Widziałem chciwe dłonie, Toniu, niewiarygodnie chciwe. I to mnie zahartowało. Nie boję się życia. Nie boję się rzucać w nieznane! Ale jest też we mnie wiele czułości. Antonia za każdym razem śmiała się równie serdecznie. Tym razem także Anastas zdołał ją rozbawić. Ten chłopak był naprawdę zdolny! Rozległo się pukanie. Nie zdążyli odpowiedzieć, kiedy do pokoju władczym krokiem wszedł komendant. Stanął w drzwiach. Popatrzył na oboje, lecz potem przeniósł wzrok na Antonię. - Mam dla was dobrą wiadomość - odezwał się. - Przygotowaliśmy prawdziwy prezent pożegnalny. Anastas mrugnął porozumiewawczo do Antonii. Teraz powie o klaczy! - Pojedziecie z naszymi ludźmi i jeszcze z paroma mnichami, udającymi się do klasztorów na północy. Jest wśród nich przeor. A duchowni przywiązują wagę do pewnych form. Myślę, że jeśli będą zmuszeni podróżować z parą, która całkiem jawnie żyje w grzechu, mogą się zgorszyć. Wymyśliliśmy zatem drobne kłamstwo dla dobrotliwego ojczulka. Antonia, moja śliczna, postaraliśmy się o dokumenty dla ciebie, na mocy których uzyskujesz rozwód ze swoim mężem. Duchowny czeka, wszyscy czekają. Urządzimy wam ślub, moje dzieci!

2 Znowu w oderwaniu od rzeczywistości. To jakiś obłęd. Antonia odnosiła wrażenie, jakby wszystko się działo poza nią. Przez cały czas nie dawała jej spokoju myśl, że z pozoru jowialny komendant z nich zadrwił. Wiedział, że skłamali, i postanowił ich za to ukarać. Obłęd. To chyba nie dzieje się naprawdę. Jednak Antonia była pewna, że nie śni. Wszystkie zmysły pozostały czujne. Widziała, słyszała, czuła zapachy, dotyk Anastasa, który stał obok. Miała na sobie swoją najładniejszą sukienkę, lecz pod spód włożyła wysokie buty do jazdy konnej, tak jak lubił komendant. Poznała po swym okrągłym zalotniku, że czuł się kimś pomiędzy Piotrem Wielkim a Panem Bogiem. Myślał pewnie, że jako wyraźnie odtrącony adorator okazał niezwykłą wspaniałomyślność - wszystko to przygotował dla niej, Antonii. - Przybędziesz do Archangielska jako przyzwoita kobieta - rzekł poważnie. Nawet uronił łzę podczas ceremonii. Antonia sama była bliska płaczu. - Przekażę papiery samemu gubernatorowi - obiecał. - Mój kapitan dostarczy je zaraz po przyjeździe do miasta. Jeżeli twój mąż jeszcze żyje, dowie się, że wasze małżeństwo wobec prawa i kościoła zostało rozwiązane. - Jak ci się to udało? - syknęła, blada i bezsilna. - Jestem człowiekiem posiadającym niemałą władzę - odparł obłudnie słodko. Antonia nie wiedziała, co powiedzieć. Oddawał ją formalnie temu młodemu człowiekowi, z którym, jak twierdziła, uciekła. To gest wielce wspaniałomyślny. W dodatku ofiarował jej klacz w prezencie ślubnym, by mogła od czegoś zacząć - opowiadała przecież o stajni, którą miała w Archangielsku. Przyjęcie trwało już długo. Przeor i zakonnicy wcześnie podziękowali i pożegnali się. Nie o wszystkim chcieli wiedzieć. Niemoralność nie istniała, kiedy odwracali się plecami. Tak było prościej. - Uśmiechaj się - mruknął Anastas do Antonii. - Nasz wspólny przyjaciel gotów pożałować swej decyzji, jeżeli będziesz taka smutna. Jeszcze się rozmyśli, a może nawet rozbije własne małżeństwo, by urządzić sobie z tobą wesele. Mogłaś dostać gorszego męża niż ja, skoro on wybierał... Antonia uśmiechnęła się sztywno. Nie umiała traktować tego przedstawienia z takim humorem jak Anastas.

Komendant zbyt ich zaskoczył, by zdołali zaprotestować. Być może mogli odmówić, lecz Antonia do tej pory nie potrafiła zebrać myśli. Włożyła więc najładniejszą sukienkę i zawiązała wstążkę Grigorija we włosach. Patrzyła, jak Anastas także wkłada najlepszy strój i przewiązuje się szarfą - prezentem ślubnym od Kati. Oboje rozumieli znaczenie takich drobiazgów. Anastas uścisnął dłoń Antonii i uśmiechnął się, pocieszając, że na pewno znajdą jakieś wyjście. Ale niewiele mogli zrobić, stojąc przed kapłanem. Antonia szeptem wypowiadała słowa przysięgi. Anastas również mamrotał niewyraźnie. W jednej chwili zniknęła cała jego pewność siebie, nie miał nawet odwagi spojrzeć na Antonię. Wydawał się zakłopotany, kiedy ją całował po ceremonii na oczach wszystkich zebranych. Miał suche wargi i twarde dłonie. Być może pocałunek wyglądał na namiętny. Starali się jak mogli. Więcej nikt nie mógł od nich wymagać. Antonia prawie nie jadła, nie miała apetytu. Wszystko wydawało się jej tak szalone, że mogło być wymysłem samego nieboszczyka Judina. Jej odtrącony wielbiciel zdołał rzeczywiście zaskoczyć ich w ostatnim momencie. A to jeszcze nie było wszystko. Istniały zwyczaje, bez których nie obyło się żadne wesele. Zwyczaje, które dostarczały rozrywki na każdym przyjęciu weselnym. Goście Antonii i Anastasa, z których większość stanowili mężczyźni - żołnierze, hodowcy koni, kupcy - na pewno nie zrezygnują z takiej gratki. Antonia zastanawiała się, czy Anastas wiedział o tej tradycji. Nie obracał się przecież często w podobnym towarzystwie, nie bywał na wielu zabawach, jeżeli w ogóle brał w nich udział. Ufała, że nie miał o niczym pojęcia. Wystarczy, że ona boi się i denerwuje. Poczuła, że nienawidzi komendanta. Bawił się doskonale, przez jeden dzień mógł decydować o jej życiu. Uroczystość będzie trwała długo. Zostanie w ich pamięci na wiele lat. A potem razem z Anastasem wyruszą na północ. Nagle powrót do Archangielska wydał się Antonii po tysiąckroć trudniejszy niż na początku. Podejrzewała komendanta, że świetnie zdawał sobie z tego sprawę. Kto powiedział, że tylko kobiety są żądne zemsty? Ale klacz należała do niej, choć wcześniej kupowała konie po przystępniejszej cenie. Na przyjęciu weselnym jedzenia było w bród. A napitku jeszcze więcej. Każda okazja,

żeby się zabawić, wydawała się dobra. Pojawili się śpiewacy, wyciągnięto instrumenty. Zagrano pieśni od bardzo smutnych do najdzikszych, a także krótkie, frywolne piosenki. Atmosfera robiła się coraz bardziej gorąca. Mężczyźni odważnie zaczęli tańczyć kozaka, choć wielu z nich niezbyt pewnie trzymało się na nogach po wypiciu zbyt dużej ilości wódki. Po tym występie niektórzy stracili nieco wcześniejszego animuszu. Potem wyciągnęli do tańca kobiety. Obracali nimi pod ciemniejącym niebem. Ogniska i pochodnie rzucały niezwykłe czerwone światło na plac między żołnierskimi koszarami. Nikt nie zamierzał iść do domu. Zwykle wesele trwało przynajmniej trzy dni. Nie było powodu, by tym razem stało się inaczej. Antonia źle się czuła. Chciało jej się wymiotować i płakać. Wokół rozbrzmiewał śmiech i zabawa, a ona miała ochotę pójść stąd jak najdalej! Jednak nie mogła. Nie mogła tego zrobić, nie niszcząc samej siebie. Boże, jak nie znosiła, gdy ktoś decydował o jej życiu! Jakże nie znosiła przytakiwać i zgadzać się bez słowa! Nie cierpiała, gdy ktoś za nią decydował, co jest dla niej najlepsze! Uśmiechała się. Uśmiechała się, aż bolały ją szczęki. Wewnątrz czuła pustkę, była wypalona i zmęczona. To chyba jakiś okrutny żart. Sen. To nie dzieje się naprawdę. Tak, to tylko sen! - Tańczyć! Tańczyć! Tańczyć! - usłyszała rytmiczne skandowanie. - Chcemy zobaczyć, jak para młoda tańczy! Wokół Antonii powstał szum. Przez moment poczuła się zdezorientowana. Nie całkiem rozumiała, kogo ci ludzie mają na myśli. Po chwili domyśliła się, że chodzi o nią. To na nią i Anastasa czekają. Na młodą parę! Cały ten ślub to tylko wielki żart! Gdyby wiedzieli o tym ci ludzie, którzy wołali zgodnym chórem! Wtedy ich śmiech brzmiałby inaczej. Teraz domagali się tańca. Anastas wstał - jeden kącik jego ust lekko uniósł się ku górze, oczy się śmiały. Co za niezwykły chłopak. Mężczyzna... Przyjaciel. Pomógł Antonii wstać. Nie była pewna, czy nogi nie odmówią jej posłuszeństwa. Czy w ogóle jadła coś w ciągu dnia? Trochę rano. Nie może jednak teraz upaść. Gotowi pomyśleć, że jest w ciąży.

Antonia omal nie parsknęła śmiechem, ale się opanowała. Na jej twarzy pojawiła się jednak wesołość, oczy nabrały życia. Niech to sobie tłumaczą, jak chcą. Mogą uważać, że promienieje szczęściem. Oboje znaleźli się na środku placu, gdzie panował półmrok. Światła umieszczono na skraju i nie oświetlały dobrze środka. Tu królował cień. Antonię bardzo to cieszyło. Wszyscy goście ustawili się wokół, tworząc krąg. Anastas podtrzymywał ją. Objęła go. Nigdy by nie uwierzyła, że życie każe jej zagrać taką rolę. Nastrój wyczekiwania narastał. Muzykanci zaczęli od spokojnej muzyki. Anastas uśmiechał się - ciepło i szeroko, ale też trochę smutno. Z troską. - Zawsze w tańcu byłaś motylem, Antoniu. Tańczyłaś już ze mną nie raz i nic złego ci się nie stało. Pokażemy im, jak tańczy para młoda? Tak niewiele brakowało, by podjęła wyzwanie. Musiała pokazać, co potrafi. Z początku poruszali się miękko i powoli. Udawali uczucia, które w obojgu umarły, które oboje pogrzebali. Które mogli wydobyć nie dla siebie nawzajem, lecz dla innych, którzy znaczyli więcej. W Antonii tliło się wiele ognia... Jej policzki rozgrzały się, skóra zapłonęła. Oczy ciskały błyskawice. Anastas uśmiechał się zachęcająco. Antonia nie spodziewała się, że jest w nim tyle żaru. Zawsze wydawał się taki rozsądny i opanowany. Chociaż wiedziała również, że był gotów umrzeć dla Kati. Nie powinna być zaskoczona jego żywiołowością, która rosła w miarę, jak muzyka stawała się coraz bardziej skoczna. Wokół rozlegało się rytmiczne klaskanie. Stopy tupały w takt muzyki. Wielu gości pewnie zapiekło w podeszwach. Ludzie nucili, zebrani w krąg. Stopniowo coraz więcej biesiadników włączało się do tańca. Plac, który wydawał się tak duży, zapełnił się. Wokół Antonii i Anastasa zrobiło się ciasno. Cieplej. Muzyka stała się odrobinę powolniejsza, za to bardziej namiętna. Mężczyźni zaczęli tańczyć odbijanego. Po kilku obrotach z partnerką pozwalali jej przechodzić w ramiona innego. Antonia i Anastas również nie mogli tego uniknąć. - To wymówka, by zatańczyć z panną młodą - uśmiechnął się Anastas, wypuszczając z rąk Antonię. Antonia zmieniała w tańcu partnerów. Niektórzy z nich nie mogli zapanować nad rękami. Skutecznie studziła ich zapędy, depcząc im po stopach. Nie sądziła, by z tego powodu

zyskała sławę kiepskiej tancerki. Mężczyźni o tym nie mówią. Wszystko wokół wirowało. Obejmowały ją wciąż inne ręce. Pozwalała się obejmować, pozwalała mężczyznom odczuwać radość, że ją prowadzą, pozwalała czasem na ukradkowe uściski, ale miała dość siły, by sprzeciwić się większej poufałości. Od czasu do czasu dostrzegała w tłumie Anastasa, obejmującego w tańcu którąś z żon oficerów lub mniej dostojnych pań. Puścił do Antonii oczko i przesłał pocałunek. Dobrze grał swoją rolę. Po chwili znowu zniknął. To szaleństwo. Wszystko wydawało się szaleństwem, jak choćby ten chaotyczny taniec, w którym wszystko było przypadkowe. Przekazywano sobie Antonię z rąk do rąk, krążyła tak bez celu. Wypaliło się wiele pochodni, zanim muzyka zaczęła cichnąć. Cienie zlewały się w jedno z nocą. Antonia odchyliła głowę do tyłu i spojrzała w górę ku niebu. Zobaczyła gwiazdy. Zastanowiła się, co też sobie myślą o jej nieszczęściu. Lał się z niej pot, stopy piekły. Nie była pewna, czy jej buty mają jeszcze podeszwy. Kręciło jej się w głowie. Nagle poczuła, że ktoś chwycił ją wpół inaczej niż pozostali - mocno i bez pożądliwości. Po prostu ją trzymał. Anastas. Uśmiechał się szeroko. - Poradziłaś sobie, co? Wkoło pewnie wiele obolałych palców... - Widziałeś? Spokojnie prowadził ją w tańcu. Miną, sposobem, w jaki ją trzymał, dawał do zrozumienia innym tancerzom, że nie zamierza jej już nikomu odstąpić. Odbijany się skończył. - Musiałem patrzeć, czy nie trzeba ci wsparcia. Okazałbym się kiepskim panem młodym, gdybym pozwolił innym zbytnio się spoufalać z moją żoną... Uśmiechnął się. - Łatwo ci się śmiać - westchnęła i oparła głowę na jego ramieniu. - Czy twoje partnerki były równie natarczywe? - Wiele można powiedzieć grą ciała - odrzekł sucho, niemal z odrazą. - Niektóre były bardzo chętne do takich rozmów, ale okazałem się od nich silniejszy... Antonia nie mogła się nie uśmiechnąć. Dobrze, że potrafiła się śmiać. Przynajmniej nie płakała nad sobą. - Wkrótce tym, co tańczą, i tym, co grają, zachce się pić - rzekł cicho. - Może uda się nam wymknąć?

- Wierzysz w to? - mruknęła Antonia. Anastas jednak chyba tego nie dosłyszał, ponieważ tańczył dalej, nic nie mówiąc. Nie było łatwo prowadzić rozmowę wśród zgiełku i wrzawy tańczących, którzy lepiej lub gorzej trzymali się na nogach. Cały czas ktoś ich trącał i popychał na innych. Antonia czuła ból w całym ciele. Wreszcie muzyka ucichła i rozległy się śpiewy. Anastas wyprowadził Antonię z placu. Przyniósł chleb. Kruszył go do letniego rosołu. Zmusił Antonię do jedzenia. - Zemdlejesz, jeśli nic nie zjesz, dziewczyno! - W jego oczach krył się smutek. Antonia potrząsnęła głową. Jedzenie nie kusiło jej, raczej odpychało. Przed oczami wirowały jej plamy - niezwykłe barwne kule, które tańczyły zgrabniej niż niektórzy z oficerów. - Masz słuchać swego męża! - rzekł Anastas stanowczo. Wsunął jej kawałek chleba w usta, kiedy je otworzyła, żeby odpowiedzieć. Przeżuła i połknęła. Bolał ją żołądek. Czuła mdłości. - Muszę czymś popić - wykrztusiła. Niechętnie zjadła jeszcze trochę chleba. Nie mogła przełknąć nic innego, bo miała wrażenie, że zwymiotuje. - Coś do picia dla panny młodej! - zawołano. Ktoś przysunął jej do ust kubek, który pojawił się znikąd. Wypiła. W gardle zapiekło jak ogień, ale zamknęła oczy i przełknęła. Dawno nie wypiła na raz takiej ilości wódki, chociaż kiedyś, gdy była wesołą Antonią, która tańczyła na stołach, nie wylewała za kołnierz. Nie ugasiła pragnienia, ale poprawił jej się nastrój. Muszę być trzeźwa! przebiegło jej przez głowę. Nie pamiętała, dlaczego, wiedziała tylko, że to ważne. - Wody - rzekła z naciskiem i spojrzała po zebranych wokół. Wydawali się jakby bardziej wyraźni. - Nie dostałaś nic do picia? - spytał Anastas. - Dostałam, wódkę - odparła Antonia z uśmiechem. Śmieszyła ją zdumiona twarz Anastasa. Spojrzał najpierw na nią, potem na kubek. Starał się odnaleźć tego, który podał Toni trunek, ale tamten zniknął w tłumie. Wokół zobaczył tylko krąg pełnych wyczekiwania twarzy, na których widniały pogardliwe uśmiechy, ale i pewnego rodzaju podziw. Ci mężczyźni nieczęsto spotykali kobiety, które bez skrzywienia wypijały taką ilość wódki jednym haustem. A w każdym razie nie tego pokroju, co Antonia - ona nie należała do dziewcząt lekkich

obyczajów. - Jeżeli ktoś ma polewać mojej żonie, to tylko ja! - zawołał gniewnie Anastas. Zacisnął dłonie, jedna z nich spoczęła na rękojeści noża. Antonia podziwiała go za to, że nawet w chwili silnego wzburzenia nie stracił przytomności umysłu i nazwał ją „swoją żoną”. - To tylko żart - zapewnił ktoś z tłumu. - Zwykły żart. Ależ ona może wypić! Rozległ się śmiech pełen uznania. - Niech nikt nie waży się tego powtórzyć! - rzucił Anastas, ciągle zły. - Prosiła o wodę. Potraktuję nożem każdego, kto ośmieli się podać jej coś innego! Widać było, że nie żartuje. Kubek Antonii napełniono wodą. Zanim zdążyła go chwycić, Anastas ją uprzedził. Przysunął naczynie do ust i upił trochę, zanim jej podał. Wokół zapadła cisza. - Może i wy powinniście się czegoś napić - zaproponował po chwili przyjaźnie. Usiadł uspokojony i tylko lekko poklepał nóż. Mężczyźni ochoczo podchwycili propozycję. Zniknęli. Atmosfera została rozładowana. Nikt właściwie nie czuł się obrażony. Na wszystkich weselach muszą być chwile napięcia, ktoś musi chwycić za nóż, musi zawrzeć. Coś musi przyspieszyć krążenie krwi. Nie stało się nic takiego, to właściwie nic nie znaczący drobiazg. - Jesteś już wystarczająco dorosła, by wiedzieć, że nie powinnaś pić na pusty żołądek - syknął Anastas przez zęby. - Skończy się tym, że dostaniesz torsji, moja droga. - Musiałabym wypić dużo więcej - odparła Antonia. Czuła się zmęczona. Alkohol palił ją w żołądku, ale nie zamierzała przyznawać się do tego Anastasowi. Opróżniła kubek do dna, żeby pokazać im wszystkim, że nie pozwoli się zaskoczyć. Może głupio się zachowała. Anastas miał rację, była wystarczająco dorosła, by wiedzieć, czym to się może skończyć... Antonia przełknęła. Anastas powinien wkrótce zrozumieć, dlaczego potrzebowała takiego wzmocnienia. Być może sam by wtedy nie odmówił. Powinna go ostrzec, ale nie była w stanie. Sama myśl o tym wprawiała ją w zakłopotanie. Najwyraźniej Anastas o niczym nie wiedział, najwyraźniej trwał w błogiej nieświadomości. Wmusił w nią jeszcze trochę chleba. Przełknęła raczej z rozsądku. Może dzięki temu przestanie jej szumieć w głowie. Przez moment zastanowiła się, czy nie powinna wypić więcej wódki, żeby naprawdę ścięło ją z nóg.

Ale to niczego nie rozwiąże. Musi zachować trzeźwość. Przynajmniej Anastasowi jest to winna. Na placu, bliżej środka, ustawiono pochodnie. Nowe pochodnie, które długo się będą paliły. Antonii zaschło w gardle. - Zrobiło się ciemno - zauważył Anastas. - Ale chyba nie zamierzają więcej tańczyć. Przecież to już noc. Antonia nie odpowiedziała. Wiedziała, co szykują. Przyszli, niosąc żerdzie. Towarzyszyły im głośne śmiechy, wymowne spojrzenia. Anastas wreszcie zrozumiał. Popatrzył na Antonię badawczo. W jego oczach czaił się strach. - Na coś się zanosi - stwierdził. - Można tak powiedzieć - odparła Antonia. Mężczyźni przynieśli pokrycie namiotu. Umocowali żerdzie w ziemi, zarzucili na nie białe płótno. Następnie przynieśli koce, ułożyli je w środku, starannie przykryli ziemię. Sprawdzili, czy posłanie jest wystarczająco miękkie. Potem wycofali się. Wokół rozlegał się śmiech. - Co to ma znaczyć, do diabła? - denerwował się Anastas. - Czy coś z tego rozumiesz, Tonią? - To stary zwyczaj stajennych - wyjaśniła łagodnie. - Wygląda na to, że i żołnierze go pielęgnują. Czy nigdy nie byłeś na weselu, Anastas? Pokręcił głową. - Z wyjątkiem mego własnego - odparł. - Nie zdążyliśmy nawet zacząć zabawy. Uśmiechnął się gorzko i ponownie spojrzał na namiot na środku placu. Mężczyźni rozpalili w środku pochodnie. Cienkie płótno lekko powiewało na wietrze. Cicho grała muzyka. W powietrzu unosiło się żałosne brzmienie strun. Urokliwe, kuszące... - Zwykli ludzie zabawiają się na różne sposoby. Możni panowie nawet nie wiedzą, co tracą - rzekła ciężko Antonia. - Otóż na weselu należy zadbać o to, by młoda para stała się prawdziwym małżeństwem. W niektórych stronach goście rozbierają młodych, zanim zamkną ich w sypialni. Gdzie indziej zabierają prześcieradło z dowodem utraty cnoty przez pannę młodą. A jeszcze inni przygotowują coś takiego. Skinęła głową w stronę namiotu.

- To dla nas, Anastas. Przełknął. W jednej chwili zrozumiał. Widział cienie przez płótno namiotu, przez dwie cienkie ściany przygotowanej sypialni. Roześmiał się, zwracając twarz ku niebu. Śmiał się tak serdecznie, że z oczu trysnęły mu łzy. Któryś z mężczyzn zadbał o to, by kubek Anastasa został napełniony po sam brzeg. Chłopak nie pytał, co mu dają. - Wiedziałaś przez cały czas? - spytał. Antonia skinęła głową. - W każdym razie obawiałam się tego. Objął Antonię ramieniem. Przytulił ją. Drugą ręką pogładził po policzku. - Wiele przeszliśmy razem, ty i ja, Toniu. Przecierpieliśmy wiele, żeby tu dotrzeć, prawda? Odważyliśmy się na wiele. Napotkaliśmy mnóstwo niebezpieczeństw, w których mogliśmy stracić życie, a mimo to nie stchórzyliśmy. Pokonaliśmy je. Skinęła głową. - Czy nie sądzisz, że jesteśmy w stanie przeżyć i to? - spytał cicho i pocałował ją w czoło. - Nie jesteś już niewinną dziewczyną, Toniu. Miałaś w swoim życiu kilku mężczyzn. A i ja nie żyłem jak mnich. Znam się na rzeczy. Te, które miały okazję się przekonać, nie skarżyły się. Nie kochałem wszystkich kobiet, z którymi sypiałem. A ty? Antonia potrząsnęła głową. - Nie byli też przyjaciółmi - odparła. - Z kilkoma wyjątkami - dodała. W tej samej chwili stanęła jej przed oczami twarz Jewgienija. I Wasilija. Z Wasilijem nic jej nie łączyło, oboje chcieli tylko ugasić cielesne tęsknoty, wypełnić powstałą pustkę. Ściśle biorąc, nie znaczyli dla siebie nic więcej. Ale spędzili wspólnie miłe chwile. Czekała na nie, jej skóra żyła pod palcami Wasilija. Wyszła mu na spotkanie, zaiskrzyło między nimi. Nie połączyła ich miłość, lecz chwilowe pożądanie. Antonia nie chciała jednak pożądać Anastasa. Nie chciała, by on jej pożądał. Mogłoby z tego wyniknąć coś niebezpiecznego. Nie pragnęła tego. Już dość wycierpiała. Wszystko, czego teraz pragnęła, to spokój. Nie chciała, by ożyły w niej gorące tęsknoty. Nie chciała śnić o żarliwej namiętności, o pocałunkach, budzących w jej ciele pragnienia, które nie miały zostać zaspokojone. Grigorij umarł. Nie chciała już przeżywać podobnego niepokoju.

Nie mogła już więcej dawać, tym bardziej nie przyjacielowi, tym bardziej nie Anastasowi. - Możesz zamknąć oczy i myśleć, o kim chcesz - szepnął. - Ja tak zrobię. Przez zasłonę nikt nie zobaczy, czy masz oczy otwarte, Toniu. On będzie myślał o Kati. Antonia próbowała przywołać w wyobraźni jej obraz: szare oczy o niezwykłej łagodności, równa grzywka przycięta tuż nad brwiami, złocisty kolor włosów, niczym dojrzałego zboża, ciepły uśmiech. A kiedy Anastas otworzy oczy, zobaczy ją, Antonię, tak różną od Kati, jak tylko to możliwe. - Czy miałeś kogoś? - spytała nagle. - Po śmierci Kati? Anastas spojrzał na nią. - Co za pytanie? - uśmiechnął się zakłopotany. - Wiedziałem, że żony pytają o to, ale nie spodziewałem się tego od ciebie... W jej oczach nadal malowało się pytanie. - Nie - odparł, czując, że zaschło mu w ustach. Nie patrzył na nią. - Nie miałem nikogo po Kati. Antonia wiedziała, że okazji nadarzało się wiele. W takich miejscach jak to zawsze można znaleźć kobietę. Kosztuje to parę monet, ale nie tyle, by doprowadzić mężczyznę do ruiny. Świadomość, że Anastas jest ciągle wierny Kati, że trzymał się z dala od kobiet, które można kupić, napełniła Antonię pewnego rodzaju spokojem. Nie wiedziała, dlaczego, lecz nie chciała o tym myśleć. Kati nie żyje. Grigorij nie żyje. A oni nie mają innego wyboru. Przed nimi jeszcze to jedno trudne zadanie. Muszą przez nie przejść, a wtedy uwolnią się od tych wszystkich żądnych wrażeń ludzi. Wtedy będą wolni, by znowu móc być sobą. Wolni, by płakać.

3 Goście niecierpliwili się. Dla większości z nich miał to być kulminacyjny punkt uroczystości weselnej. Nawet się zbytnio nie upili, nie mogli przecież stracić takiej gratki. Potem się zabawią. Gdy namiot opadnie, będą mogli zacząć używać na dobre. Potem nie będzie miało nawet większego znaczenia, czyj to ślub. Ważne jednak, by małżeństwo zostało skonsumowane, by państwo młodzi spełnili ten obowiązek. Przy głośnym śmiechu i gromkich oklaskach młoda para została zapędzona do namiotu. Morze ludzi rozdzieliło się przed nimi - jak Morze Czerwone przed Mojżeszem. Antonia słyszała tylko śmiech. Daleko w tle brzmiała muzyka, pełna ognia i podniecająca. Anastas wypuścił rękę przyjaciółki. Przytrzymał wejście do namiotu i pozwolił Antonii przejść przed sobą. Poczuła muśnięcie miękkiego materiału na policzku. Znalazła się w środku. Anastas zatrzymał się na chwilę. - Nie próbujcie tylko wedrzeć się do namiotu! - krzyknął w stronę tłumu. Antonia dosłyszała śmiech w jego głosie, ale również powagę. Nie była pewna, czy zgromadzeni na zewnątrz też to zauważyli. Nie traktowali Anastasa jak mężczyzny. Może nawet wątpili, że jest zdolny do wypełnienia małżeńskiego obowiązku. Antonia chciałaby móc powiedzieć im, jakim jest człowiekiem, ale nie mogła. - Nasze matki powtarzały nam, że możemy tylko patrzeć, ale nie dotykać! To obowiązuje również tutaj. Szczęśliwcem, który może dotykać, jestem tylko ja. Wszyscy inni muszą się zadowolić połowiczną przyjemnością... - Czy to dotyczy również kobiet? - spytał jakiś zachrypnięty głos, któremu zawtórowały salwy śmiechu. - Antonia ma ostre pazurki - ostrzegł Anastas. - Jestem przekonany, że to dotyczy również kobiet. Chyba że mają wystarczająco grubą skórę... Śmiech wydawał się niczym ściana. Dotarł również do środka. Namiot był na tyle obszerny i wysoki, by mogli stać wyprostowani. Nawet Anastas, mimo że był rosły. Płótno namiotu powiewało. Wyglądało jak żółte ściany - pochodnie zabarwiły je swym światłem. Gdzieniegdzie blask płomieni rzucał czerwonawy odcień. Sprawiały, że powstające fałdy przypominały fale

ognia. Jak przy zachodzie słońca. Młodzi nie widzieli tłumów zgromadzonych na zewnątrz. Nie mogli widzieć, oślepiało ich światło. Może uda się zapomnieć, że tam są... Jednak dźwięki nie zniknęły - przez płócienne ściany dochodziły głosy i śmiechy ludzi, którzy zasiedli zaledwie na wyciągnięcie ramion od kręgu pochodni. Antonia mogła ich niemal dostrzec - jak zbijali się w grupy, żeby możliwie najlepiej widzieć. Żeby jak najwięcej zobaczyć. Czuła wśród tej osobliwej widowni narastające napięcie. Mdliło ją. I złościło również. Słyszała brzęk kubków wypełnionych trunkami. Wiedziała, że wędrują z jednej spoconej dłoni do drugiej. Muzyka zabrzmiała wyraźniej. Grający też pewnie chcieli zobaczyć i podeszli bliżej. Nie chcieli stracić najlepszej części widowiska. Dźwięki instrumentów zagłuszyły głosy. Leniwe rytmy stwarzały lepszy nastrój niż nieprzyjemny, ochrypły śmiech i rzucane półgłosem pieprzne docinki... Zamknąć oczy? Antonia nie wiedziała, czy potrafi. Anastas podszedł do niej. Przełknął. Uśmiechnął się ostrożnie. Wyciągnął do niej ręce, nie tak jednak, by jej dotknąć. Antonia zauważyła, że się poci. Zrozumiała, że i on się boi. Czuli się w tej klatce jak na wystawie. To wyjątkowo ordynarny zwyczaj. Na szczęście nie byli całkiem młodzi i niedoświadczeni. Antonii przemknęło przez myśl, że młodziutka dziewczyna musiała się panicznie bać tej chwili. Takie przeżycie mogło zabić małżeństwo, zanim się na dobre zaczęło. Antonia chwyciła ręce Anastasa. Usłyszała szmer dochodzący z zewnątrz, zaraz jednak zagłuszyły go dźwięki strun. Glosy ucichły. - Mogę im powiedzieć, że jestem zbyt pijany - szepnął jej Anastas do ucha. - Wtedy nas tu przetrzymają, póki nie wytrzeźwiejesz - odparła cicho. Miała nadzieję, że nikt na zewnątrz nie słyszał jej słów. Ludzie nie siedzieli na tyle blisko. W dodatku muzycy brzdąkali im niemal tuż przy uszach. - Od tego nikt się nie wymiga - wyjaśniła. - Będą czekać tak długo, aż dostaną to, co chcą. Niezależnie od tego, ile to potrwa. I wcale nie będą skłonni nam odpuścić, gdy bardziej sobie popiją. Słyszałam historie o tym, że stanęli z nożem nad panem młodym, któremu się nie udało...

Anastas roześmiał się cicho tuż przy jej włosach. - Czy biedak poczuł smak noża? - Powiodło mu się następnej nocy - szepnęła Antonia. - Panna młoda omal nie zemdlała. Nie dostali w tym czasie nic do jedzenia ani do picia. Zdążyli też po raz pierwszy w małżeństwie porządnie się pokłócić... Anastas stłumił śmiech. Pogładził Antonię po włosach, po plecach. Starał się ją uspokoić. Antonia zamknęła oczy i na chwilę odnalazła spokój. Udało jej się na moment zapomnieć o gapiach zgromadzonych na zewnątrz. - Obawiam się, że muszę cię pocałować - szepnął Anastas. - A przynajmniej udawać... Uniosła ku niemu twarz. Znowu rozległ się szmer. Niczym silny podmuch wiatru, który równie szybko zamarł. A muzyka cięła powietrze. Potęgowała nastrój wyczekiwania. - Musimy przez to przebrnąć - szepnęła Antonia. - Zrób to. Zrób to naprawdę. Przecież musimy... Jego usta odnalazły jej usta. Jedną ręką objął ją za szyję, drugą położył na plecach. Pieścił je delikatnie. Antonia usiłowała zapomnieć, że stoi przed nią Anastas. Nie potrafiła jednak przywołać w myśli Grigorija. Wspomnienia o nim były zbyt święte. Nie potrafiła też wyobrazić sobie, że ma przed sobą Olega. Zdradziła go. Nie zdołała nawet zatrzymać przed oczami obrazu Wasilija. Żaden z czułych kochanków z przeszłości nie chciał przy niej zostać w tej chwili. Pojawiali się i znikali. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała Anastasa. To on ją całował, rozpalał wargi. Całował policzki, trzymając jej głowę w dłoniach. Oczy miał ciemne, ciemniejsze, niż je zapamiętała. Ciemne jak węgiel, sadza lub jak noc. - Jesteś śliczna - powiedział cicho. - Rozluźnij się, Tonią. Może drzemie w tobie jeszcze jakaś tęsknota? Pocałował jej skroń. Suchymi ustami, delikatnie i miękko. - Na pewno, ale nigdy nie myślałam, że ty ją rozbudzisz. Nie chciałabym też, żeby coś takiego kiedykolwiek się powtórzyło. Obiecaj, że to niczego między nami nie zmieni. Teraz jednak spróbujmy na chwilę zapomnieć, kim jesteśmy... Zapomnieć? Czy potrafią?

Może... Antonia poczuła w sobie tęsknotę. Poczuła, że mogłaby ją uwolnić. Potrafiła się otworzyć. Mogłaby obudzić owo pragnienie bez przywoływania w myśli twarzy, nie widząc oczu z przeszłości, które jej się zewsząd przyglądają, mimo że nie powinny na to patrzeć. Nie powinny jej osądzać. Nie powinny się domagać, by się tłumaczyła. Mogłaby ożywić w sobie to, co na wpół umarło. Obudzić do życia to, co zdusiła po śmierci Grigorija. Nie wątpiła przecież, że pozostała w niej ta strona kobiecości. Jednak ją ukryła. Zamknęła za wieloma drzwiami, zapominając, gdzie położyła klucze. Anastas odnajdywał je jeden po drugim. Jego wargi miały w sobie tyle żaru. Rozpalały jej skórę. Antonia czuła, że jej policzki płoną, pulsuje w wargach, omal ich nie rozsadzi. Anastas ukoił je pocałunkiem. Antonia odniosła wrażenie, że jej kręgosłup staje się miękki, kolana także. Zarzuciła Anastasowi ręce na szyję. Mocniej zacisnęła. Zapomnieć, kim są? Ona jest Antonią. On to Anastas. Wiedziała o nim tak wiele, on tyle o niej wiedział. To im wystarczało. Nie pragnęli się poznać i od tej strony. Nie pragnęli pożądać się nawzajem. Zapomnieć, kim są? Antonia nie chciała. A na zewnątrz siedział tłum coraz bardziej pijanych ludzi. Czekali. Nie znali litości. W jaki sposób oni oboje się tu znaleźli? Jak z tego wybrną? W jeden sposób. Muszą zapomnieć, kim są. Niektórzy mężczyźni, których obejmowała, mniej dla niej znaczyli niż Anastas. Bywały czasy, kiedy nie liczyła tak dokładnie. Antonia pamiętała to. Przypomniała sobie, że zawsze udawało jej się znaleźć w swych kochankach jakieś piękno, zawsze potrafiła uczynić z każdego z nich kogoś wymarzonego. Na przykład królewicza - jeśli nie w ogóle, to przynajmniej na tę krótką chwilę. Potem znowu przeważnie zmieniali się w żaby, ale wtedy już nie potrzebowała ich idealnego wizerunku.

Wtedy jej się udawało. Teraz też mogła spróbować zapomnieć. Mogła ujrzeć innego mężczyznę, ukrywającego się pod postacią przyjaciela, którego nazywała Anastasem. Mogła go odnaleźć. Mogła znaleźć królewicza, gdyby tylko otworzyła oczy dość szeroko. Gdyby pozwoliła zmysłom zwyciężyć nad rozsądkiem. Gdyby podszepnęła Anastasowi, by uczynił z niej królewnę, potrafiłby to zrobić. Oboje potrafili. Mogli zapomnieć o sobie samych na krótką chwilę. Mogli wkraść się do bajki i stać się kimś innym. - Jesteś królewiczem - szepnęła tuż przy jego ustach. - Jesteś cudownym, nieznajomym królewiczem. Dostaniesz zatem wszystko, czego pragniesz... Anastas przyłączył się do gry. Wczuł się w rolę, którą mu wyznaczyła. - Jesteś córką księcia - szepnął, pieszcząc palcem jej ucho, gładząc wzdłuż szyi. Bardzo delikatnie... - Nie wolno ci się ze mną spotykać. Musisz być nietknięta i niewinna, kiedy książę, twój ojciec, będzie cię oddawał innemu mężczyźnie. Ale ja cię uprowadziłem. Poszukują ciebie. Słychać tętent końskich kopyt, głosy tych, którzy gonią nas w lesie. Ale nas nie znajdą. Moje wojsko pełni straż. Zabrałem cię do swego namiotu. Sprawię, że córka księcia stanie się kobietą... Jest królewiczem z obcego kraju. Mieszka w nieznanym królestwie, w którym kiedyś będzie panował jako król. Porwał ją. Ona jest córką księcia. Niewinną. Nigdy przedtem nie dotykał jej żaden mężczyzna. Nie wiedziała, czego się może spodziewać. Bała się, lecz przede wszystkim zemsty ojca, jego gniewu. Tego mężczyzny nie musiała się obawiać. Jego palce rozpinały jej sukienkę, wargi całowały szyję, ramiona, które odsłonił. Chciała poczuć przy sobie jego ciepło. Nie chciała słyszeć dochodzących odgłosów pogoni. Pragnęła umknąć prześladowcom. Wierzyła niezbicie, że w ramionach tego mężczyzny stanie się głucha na wszystkie inne głosy. Antonia? Kto to taki? Anastas? Nie znała ich. Jest córką księcia. Nie ma imienia, tak jak i on. Nie pytał jej, jak się nazywa. Ona zaś nie śmiała go spytać. To nieważne. Ostrożnie pociągnął ją na posłanie. Uklęknął i objął ją. Poprowadził jej ręce ku szerokiej