dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony748 346
  • Obserwuję429
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań360 084

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 39-Chłodny blask

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :559.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 39-Chłodny blask.pdf

dareks_ EBooki
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 144 stron)

BENTE PEDERSEN CHŁODNY BLASK

1 - Witaj w domu, Raiju Kesaniemi! Reijo uśmiechnął się łagodnie, objął żonę mocniej i na moment przytulił się czołem do jej czoła. Tego grudniowego dnia 1751 roku rankiem wzięli ślub. W obecności pastora złożyli uroczystą przysięgę małżeńską. Z rodziny towarzyszyli im jedynie Ida i Matti, bo Raija, która nigdy nie przejmowała się tym, co powiedzą ludzie, nie zgodziła się, by zabierać z sobą dzieci. O tej porze roku wyprawa na drugą stronę fiordu nie należała do przyjemności. - A więc znów powróciliśmy do punktu wyjścia - powiedziała Raija, kiedy łódź przybiła do wschodniego brzegu fiordu Lyngen. Na niewielkim pagórku na cyplu stała drewniana chata, która od teraz miała stać się także jej domem, tak jak była już kiedyś, dawno temu, w innym życiu, zanim po raz pierwszy została panią Kesaniemi. Miała nadzieję, że tym razem ich związek przetrwa po grób, choć niczego już nie była pewna. Z południowego wschodu wiał silny, kłujący w policzki wiatr od lądu. Lodowaty oddech Finlandii. Taki wiatr sprowadza siarczysty mróz i przywołuje zorzę polarną, barwiącą pastelami pogodne niebo. Mieniąca się kolorami przejrzysta poświata rozbłyska na granatowym aksamicie nieba jakby w odpowiedzi na błagania ciemnej nocy. Raija ocknęła się z chwilowego zamyślenia. Przepełniona oczekiwaniem podała mężowi otuloną rękawicą dłoń i odciskając w śniegu głębokie ślady, razem ruszyli pod górkę w stronę zabudowań. Tego pierwszego wieczoru nie zamierzali urządzać hucznego przyjęcia. Ale gdy zeszli się najbliżsi, niewielka chata ożywiła się gwarem. Przy starym, wysłużonym stole zasiadła rodzina, dość liczna, by wypełnić chatę na cyplu. - Weselisko możecie urządzić na Boże Narodzenie - stwierdził Sedolf i mrugnął do Idy. - Na święta i tak przyrządza się dużo jedzenia, więc się nie wykosztujecie... Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Ogólna wesołość i pogodny nastrój zdawały się rozjaśniać wnętrze starej chaty. - Ale za to noc poślubną spędzicie tu tylko we dwoje - uśmiechnęła się Ida, a w jej oczach pojawiły się błyski. Dla niej ten dzień był wyjątkowy. Przecież pobrali się jej rodzice! Co prawda formalnie poślubieni byli już wcześniej, ale po tak długich latach rozłąki postanowili uczynić to na nowo. Raija wystąpiła w kościele w Lyngen jako Raisa Bykowa, Rosjanka. Odbyło się to niezupełnie zgodnie z prawem, być może dopuścili się grzechu, w którym i ona miała swój udział, ale ta świadomość nie rzucała cienia na jej radość. Nic nie przesłaniało jej uczucia spełnienia, uczucia, że oto w jej domu wszystko znalazło się wreszcie

na swoim miejscu. - Niepotrzebnie postanowiliście uciec stąd na noc - uśmiechnął się łagodnie Reijo, a jego dłoń przykrywająca ufnie dłoń Raiji najlepiej uzewnętrzniała łączącą ich wspólnotę. Przyjaźń. Przynależność do siebie, której nie były w stanie zniszczyć nawet długie lata rozłąki. - Nie bądź tego taki pewien! - odparł Sedolf znany z poczucia humoru. Zawsze był duszą towarzystwa. Słowa płynęły z jego ust niczym na wiosnę lawiny w górach. - Kto wie? Może żenisz się już po raz ostatni? Postaraj się, byś miał co wspominać na stare lata, kiedy pokręci cię reumatyzm i nie będziesz mógł pozwolić sobie na te sprawy. - Już ja zadbam o to, by żelazo nie zardzewiało - zapewniła Raija, podchwytując żartobliwy ton. - A co do reumatyzmu, to podejrzewam, że niejednego młodzika pokręci wcześniej niż mojego Reijo. Śmiali się z tego, kiedy już zostali we dwoje, Raija i Reijo. Siedzieli przytuleni przy ogniu, wpatrując się w czerwonozłote płomienie i grzejąc się w ich cieple. - Nie powinniśmy się byli zgodzić, by zabrali Ivara - rzekła Raija. - Tak tu cicho bez niego! Nie chciałabym, żeby mały odniósł wrażenie, że go wypędziłam z domu. - Ależ on jest szczęśliwy! Dla niego to prawdziwe święto, że może przenocować u Idy. Reijo ścisnął ramię Raiji. Nie było takie krągłe, jak zapamiętał. - Trzeba cię trochę podtuczyć. Obiecuję, że jak tylko znów będziemy mieli mleko od krowy, codziennie na śniadanie dostaniesz śmietankę. Co ty na to, mamuśka? - Może jeszcze tran? - dodała z błyskiem w oku. Nie chciała, by w ich wzajemne relacje wkraczała zbytnia powaga. - Wiesz co, Reijo - odezwała się po chwili, chwytając myśl, która ją nagle naszła, pewna, że Reijo zrozumie, o co jej chodzi. - Spośród wszystkich mężczyzn, z którymi przyszło mi żyć, najpogodniejsze wspomnienia zachowałam o tobie. To prawda, choć nie raz przeżywaliśmy ciężkie chwile. Te wspomnienia mnie uskrzydlają. A teraz po latach znów rozświetliłeś moje życie i uczyniłeś mnie szczęśliwą. - Naprawdę? - Reijo objął ją, nie zamykając jej jednak w uścisku. Kąciki jego ust zrazu uniosły się lekko, a potem wargi rozchyliły się w szerokim uśmiechu. Ten mężczyzna miał takie szczere serce. Było w nim tyle ciepła. - Jak myślisz, czy czeka nas pogodna starość, Raiju? - zapytał. - Tyle już różnych pór roku przeżyliśmy! Zawsze marzyłem o tym, żeby u schyłku mojego życia zapanowała łagodna wiosna, nadzieja na słońce i ciepło. Nie jesień, z którą często kojarzy się starość. Jak myślisz, czy uda nam się uczynić z naszej starości wiosnę, Raiju Kesaniemi? - Podoba mi się ta myśl - odpowiedziała cicho, dojrzalsza niż za czasów ich pierwszej wiosny życia.

Ten nowy początek jest inny. Oboje są bowiem bogatsi o doświadczenia, które ofiarowało im życie. Ubożsi zaś o marzenia, którymi wypełnione są głowy młodych ludzi. Odarci z tylu złudzeń. Raija za wszystko zapłaciła wysoką cenę. Pogodziła się z tym, że u Wielkiego Kupca nie można mieć kredytu. Walczyła o przetrwanie jak kwiat wyrosły wśród skał, nawet z cierpienia czerpiąc pożywienie. Powstawała za każdym razem, gdy spadały na nią nieszczęścia. Odpowiedzią na ciosy były nowe pąki. Kwitła na przekór wszystkiemu nawet podczas ciemnej polarnej nocy. Podnosiła głowę do gwiazd, zadowalając się nikłym blaskiem, jaki od nich bił, i zawsze dodawało jej to sił. Ale teraz potrzebuje słońca! Będzie nadal wypuszczać pąki i rozkwitać. Jednak swe kwiaty pragnie przekazać wiośnie. - Nie będziemy, Reijo, przez cały czas oglądać się za siebie! Byłoby co wspominać, ale to przecież już przeszłość. Nie wiem, czy chciałabym do tego sięgać... Od czasu gdy Raija wróciła nad fiord, musieli ożywić wiele upiorów i spojrzeć im prosto w oczy. Dobrze by było więc w ciemnościach polarnej nocy zapalić świecę, skupić się na tym, co jest teraz, i popatrzeć przed siebie. Trudno jednak całkiem przestać oglądać się wstecz, gdy wokół tylu ludzi, którzy wiązali ich z przeszłością, ludzi wprost z ich wspólnych wspomnień, i przebłyski życia, jakie dzielili. - Tyle jest różnych odmian miłości - uśmiechnął się Reijo, wtulając twarz we włosy żony, świadom, że używa jej własnych słów. Może wyrzekł je do otaczających ich cieni, pragnąc, by zblakły pod wpływem owej magicznej formuły? - Potem nastanie wiosna i pójdziemy w stronę światła, Raiju. Jak myślisz, zdążymy ze wszystkim, co powinniśmy zrobić? - Ty także czujesz, że nie pozostało nam dużo czasu? - Pytanie padło znienacka, dotykając tego, czego Reijo nie chciał wiedzieć. - Dość dawno już mieliśmy po piętnaście i siedemnaście lat, kochanie! Wprawdzie z tobą czas obszedł się łaskawie, ale nie ma co się oszukiwać. Nie pomyślała o tym. Minęły czasy kłamstw, przemilczeń, zdrady. To był nowy początek, otwarcie ku światłu, ku harmonii. - Mało komu dane jest spróbować tylu odmian życia - rzekła Raija, uśmiechając się lekko. I chociaż nie chciała oglądać się wstecz, to przecież miała w pamięci wszystkie swoje początki, a także schyłki każdej z tych rzeczywistości. Rany. Nie pielęgnowała ich, a jednak udało jej się uniknąć zakażenia i bólu. Zrastały się i zabliźniały za każdym razem, gdy postanawiała o nich zapomnieć i zacząć wszystko od nowa.

Żyła, istniała, oddychała - na przekór wszystkiemu. Zachrzęścił śnieg, rozległy się kroki na schodach, a potem usłyszeli pukanie. Raija nie ruszyła się z miejsca, Reijo niechętnie skierował się do drzwi. Nocny chłód uderzył go w twarz. Naoliwione świeżo zawiasy nie sprzeciwiły się głośnym jękiem. Na progu stali zakłopotani dwaj mężczyźni, Nikołaj i Henrik. Dotknęli czapek, ale nie zdjęli ich, bo na dworze panował siarczysty mróz. Obaj mężczyźni byli dostatecznie leciwi, by pamiętać zdarzenia sprzed wielu lat. Na ich oczach Reijo wyrósł na mężczyznę. Dobrze znali Anttiego Kesaniemi. Należeli do załogi Kristiana Elvejorda. Pamiętali nieszczęście, jakie dotknęło jego syna. Pamiętali też dziewczynę, którą wzięło na wychowanie stare bezdzietne małżeństwo z wioski. Dziewczyna żyła we wspomnieniach miejscowych ludzi przez minione lata. Nikołaj i Henrik rozpoznali ją. I nie oni jedyni. - Przyszliśmy tutaj, żeby życzyć wam szczęścia - odezwał się Henrik, odchrząknąwszy kilkakrotnie. Zwykle był bardzo rozmowny, ale trudno mu było dobrać właściwe słowa w tak podniosłej chwili. Mimo przejmującego mrozu czuł, jak ogarnia go uroczysty nastrój. Reijo stał nieporuszony i wpuszczał do środka mroźną noc. Zima pieściła ściany z drewnianych bali. Do otwartych drzwi powoli podeszła Raija. Na schodach zobaczyła dwóch mężczyzn w podeszłym wieku. Z nimi związane były jej pierwsze wspomnienia ze Skibotn. - Postąpiłeś, Reijo, odważnie i pięknie! Twój ojciec byłby z ciebie dumny - rzekł Nikołaj bardziej z podziwem niż z przekonaniem. - Chcieliśmy wam powiedzieć, że wieś stoi po waszej stronie - dodał Henrik. - Nikt z zewnątrz nie dowie się o niczym. - Potrafimy troszczyć się o swoich - wtrącił Nikołaj. Zwykle niezbyt rozmowny, teraz w ciemności wyraźnie rozgadał się. Reijo uścisnął mocno dłoń Raiji. Poczuła ciepło płynące od niego, a także od tych dwóch staruszków, którzy pomimo skrępowania przybyli z taką wieścią. Raija i Reijo mieli nadzieję, że wieś ich nie odrzuci, czuli to, słyszeli krążące opowieści. Zaryzykowali, zresztą nie mogli postąpić inaczej. - Dzięki! - rzekła Raija wzruszona i ucałowała zarówno Henrika, jak i Nikołaja, wprawiając ich w jeszcze większe zakłopotanie. - Tak, no to właściwie tyle chcieliśmy rzec... Czarno odziani, już się zbierali, by zatopić się ponownie w ciemnościach grudniowej nocy. Wrócić do domu, zanim całkiem wygaśnie żar w palenisku. Obaj byli wdowcami. Nikt już na nich nie czekał w chałupie. Może chłód w żołądku rozgrzeją kilkoma łykami lodowatego

ognia z butelki. - O, nie wypuścimy was bez weselnego toastu! - wyrzekł Reijo zbawienne słowa, które rozładowały sytuację. Pośpiesznie podszedł do szafki w kącie izby, gdzie specjalnie na tę okazję ukrył coś mocniejszego. - Wejdźcie, chłopy! Krygując się nieco, przyjęli zaproszenie. Zatrzymali się jednak tuż za progiem, tłumacząc, że nie chcą zadeptać wyszorowanej do białości podłogi. - Jeszcze by tego brakowało, żeby gospodyni w noc poślubną czyściła po nas plamy! - oznajmił Henrik stanowczo i obaj zaśmiali się serdecznie z tych śmiałych słów. Raija roześmiała się wraz z nimi. Podała im kubki, które Reijo napełnił wspaniałomyślnie po brzegi. - Nie co dzień człek się żeni - wyjaśnił. Sam przechylił butelkę i dodał: - Chociaż ja nie mogę narzekać, bo dostałem więcej niż przeciętni śmiertelnicy. Wznieśli toast za szczęście i powodzenie. Za ryby w morzu i dobre plony. Za smołę z drewna i sidła pełne zwierzyny. Potem jeszcze dołączyli toast za upadek wójta i za to, by szlag trafił poborców podatkowych. W mrocznych ścianach chaty zrobiło się jakby jaśniej. - A może doczekamy, że na cyplu znów rozlegnie się dziecięcy gwar? Reijo przecież jeszcze jest taki dziarski i młody! - rzucił Nikołaj lekko już podchmielony weselnym bimbrem. - Chyba nie powinniście robić sobie zbytnich nadziei - odparła Raija. - Tym razem Reijo wziął sobie ciut za starą żonę. Zaśmiali się szczerze, po czym goście ruszyli ku drzwiom, nie czekając, aż Reijo zakorkuje butelkę. - Nie będziemy wam przeszkadzać przez całą noc - mrugnął Henrik, wyraźnie ożywiony wizytą, przed którą tak się wzbraniał. - Dobrze cię znów widzieć, Raiju - wyrwało mu się. - Dobrze, że wróciłaś. Przecież tu jest twoje miejsce! Tutaj, wśród swoich. - Tego się nie spodziewałam! - powiedziała Raija, chuchając w okno. Biały obłoczek pary zblakł powoli, rozpuszczając kwiaty namalowane przez mróz. Dłońmi potarła szybę i wyjrzała przez okrągły prześwit, jaki się utworzył. W izbie panowała ciemność, więc można było dokładnie zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz. Fiord mienił się granatowo, a fale, jakby gawędząc cicho, uderzały o czarny po ostatnim przypływie brzeg. Okryte białą śnieżną szatą szczyty u podnóża ściskała obręcz ponurego sosnowego lasu.

- Spodziewałem się tego, pamiętasz? - Reijo uznał, że powinien przypomnieć Raiji swoje słowa. - Rzeczywiście - odparła, dotykając zarostu na jego policzkach. - Może powinnam wymazać z pamięci niektóre przykre wspomnienia związane ze Skibom. Pozwolić, by okryły się mgłą. Może powinnam myśleć o przeszłości jak o pogodnej nocy rozświetlonej blaskiem księżyca w pełni, gdzieniegdzie tylko nad polami zasnutej oparami mgły... - Nie mam nic przeciwko temu, bylebyś nie patrzyła mgliście w przyszłość, Raiju. Miałem rację, przekonując cię, że tu, nad fiordem Lyngen, czas także nie zatrzymał się w miejscu. Nie trzeba wcale wyjeżdżać daleko, kochanie, żeby posunąć się do przodu. Inaczej byłoby to szyderstwem wobec tych wszystkich, którzy nigdy nie dotarli dalej, niż dociera ich wzrok z miejsca, gdzie przyszli na świat. - Zawsze potrafiłeś wyrazić słowami to, o czym myślę. Przez moment wywołała w wyobraźni obraz Mikkala. Mikkala ze snu, prawdziwego Mikkala z przeszłości. W jednej chwili znalazł się tak blisko niej. Magia myśli także może być niebezpieczna. Poczuła na policzku zarost Reijo. Tak, Reijo był rzeczywisty. On był życiem i teraźniejszością. Otoczył ją ramionami. Ich dłonie splotły się na jej piersi. Gorące wargi dotknęły jej ucha. Jego pocałunek przypominał muśnięcie letniego wietrzyka. Nad szczytami falowała ognista wstęga, prowadząc ją do miejsc, do których udać się nie chciała. Nie teraz. Raija znalazła się twarzą w twarz z Reijo. Był jej kotwicą. Gdyby nie on, niczym łódź bez wioseł popłynęłaby niesiona falami daleko, daleko. Może dotarłaby na inne wody, może pochłonęłaby ją toń. Reijo ją tutaj zatrzymał, w spokojnej przystani, za którą tak tęskniła i której potrzebowała. W ciszy, którą wyczuwała między skalistymi wzniesieniami. - Zmęczona? - zapytał w samym środku tego, co zdawało się ich z wolna oplatać niczym miękka pajęcza nić. Raija skinęła głową. Była znużona, czuła zmęczenie w nogach i w rękach. Ciepło rozleniwiało ją, usypiało. Na przekór temu, co powinna czuć. Noce poślubne winny przywoływać całkiem inne oczekiwanie. - Idziemy spać! Światło polarnej zorzy, która utopiła niebo w lodowatym złocie, pozwoliło Raiji zobaczyć każdy rys twarzy męża. W jego oczach dostrzegła wesołe ogniki. - Nie musimy przecież zdawać nikomu relacji z tego, jak nam upłynęła ta noc - powiedział ze śmiechem i pocałował czubek jej nosa. - Mamy wystarczająco dużo dzieci, by

nawet najmniej rozgarnięci domyślili się, że wiemy, jak to jest. Zdaje się, że ubrałem w słowa to, o czym myślałaś - rzekł i wziąwszy ją na ręce, wniósł do alkierza. - A to, żeby tradycji stało się zadość - wyjaśnił, zapalając lampę. Wpatrzeni w siebie, zdjęli ubrania, ale nie wyczuwało się między nimi zmysłowego napięcia. Położyli się, okryli, ułożyli wygodnie głowy na poduszkach. - Są rzeczy, które czynią życie wygodniejszym - westchnął Reijo, dotykając z lubością pierzyny, którą miał od niedawna. - Można bez nich żyć, ale kiedy już człowiek sobie je sprawi, trudno mu się później bez nich obejść. - Pod pierzyną rzeczywiście dobrze się śpi - uśmiechnęła się Raija, delikatnie wodząc palcem wzdłuż mężowskiego policzka. Spływał na nią taki spokój, gdy wkroczyła znów na znajome, choć prawie zapomniane ścieżki. - Ale jeśli, mój mężu, ułożymy się w łożu spragnieni innych przyjemności, to nie ukryjesz się przede mną pod żadną pierzyną. Musisz bowiem wiedzieć, że dostała ci się bardzo wymagająca małżonka, Reijo Kesaniemi! Nie zadowolę się byle czym. Muszę widzieć i czuć, dotykać twojego ciała i ocierać się o nie. Chcę poznać jego smak i zapach. I wsłuchać się w każde słowo, jakie będziesz mi szeptał... Reijo wybuchnął niepohamowanym śmiechem, aż zadudniło pod powałą. Nagie ramię, na którym się ociera ich wzrok z miejsca, gdzie przyszli na świat. - Zawsze potrafiłeś wyrazić słowami to, o czym myślę. Przez moment wywołała w wyobraźni obraz Mikkala. Mikkala ze snu, prawdziwego Mikkala z przeszłości. W jednej chwili znalazł się tak blisko niej. Magia myśli także może być niebezpieczna. Poczuła na policzku zarost Reijo. Tak, Reijo był rzeczywisty. On był życiem i teraźniejszością. Otoczył ją ramionami. Ich dłonie splotły się na jej piersi. Gorące wargi dotknęły jej ucha. Jego pocałunek przypominał muśnięcie letniego wietrzyka. Nad szczytami falowała ognista wstęga, prowadząc ją do miejsc, do których udać się nie chciała. Nie teraz. Raija znalazła się twarzą w twarz z Reijo. Był jej kotwicą. Gdyby nie on, niczym łódź bez wioseł popłynęłaby niesiona falami daleko, daleko. Może dotarłaby na inne wody, może pochłonęłaby ją toń. Reijo ją tutaj zatrzymał, w spokojnej przystani, za którą tak tęskniła i której potrzebowała. W ciszy, którą wyczuwała między skalistymi wzniesieniami. - Zmęczona? - zapytał w samym środku tego, co zdawało się ich z wolna oplatać niczym miękka pajęcza nić. Raija skinęła głową. Była znużona, czuła zmęczenie w nogach i w rękach. Ciepło

rozleniwiało ją, usypiało. Na przekór temu, co powinna czuć. Noce poślubne winny przywoływać całkiem inne oczekiwanie. - Idziemy spać! Światło polarnej zorzy, która utopiła niebo w lodowatym złocie, pozwoliło Raiji zobaczyć każdy rys twarzy męża. W jego oczach dostrzegła wesołe ogniki. - Nie musimy przecież zdawać nikomu relacji z tego, jak nam upłynęła ta noc - powiedział ze śmiechem i pocałował czubek jej nosa. - Mamy wystarczająco dużo dzieci, by nawet najmniej rozgarnięci domyślili się, że wiemy, jak to jest. Zdaje się, że ubrałem w słowa to, o czym myślałaś - rzekł i wziąwszy ją na ręce, wniósł do alkierza. - A to, żeby tradycji stało się zadość - wyjaśnił, zapalając lampę. Wpatrzeni w siebie, zdjęli ubrania, ale nie wyczuwało się między nimi zmysłowego napięcia. Położyli się, okryli, ułożyli wygodnie głowy na poduszkach. - Są rzeczy, które czynią życie wygodniejszym - westchnął Reijo, dotykając z lubością pierzyny, którą miał od niedawna. - Można bez nich żyć, ale kiedy już człowiek sobie je sprawi, trudno mu się później bez nich obejść. - Pod pierzyną rzeczywiście dobrze się śpi - uśmiechnęła się Raija, delikatnie wodząc palcem wzdłuż mężowskiego policzka. Spływał na nią taki spokój, gdy wkroczyła znów na znajome, choć prawie zapomniane ścieżki. - Ale jeśli, mój mężu, ułożymy się w łożu spragnieni innych przyjemności, to nie ukryjesz się przede mną pod żadną pierzyną. Musisz bowiem wiedzieć, że dostała ci się bardzo wymagająca małżonka, Reijo Kesaniemi! Nie zadowolę się byle czym. Muszę widzieć i czuć, dotykać twojego ciała i ocierać się o nie. Chcę poznać jego smak i zapach. I wsłuchać się w każde słowo, jakie będziesz mi szeptał... Reijo wybuchnął niepohamowanym śmiechem, aż zadudniło pod powałą. Nagie ramię, na którym się opierała, zatrzęsło się. Raija nie pojmowała, co go tak rozbawiło. Nie dostrzegała w swoich słowach niczego, co mogłoby wywołać taką salwę śmiechu. Powoli jednak, jak każdy żywioł, ucichł także śmiech Reijo. Tylko jeszcze na twarzy malowało się rozbawienie. Otarłszy łzy, które mu popłynęły, gdy śmiał się tak serdecznie, wstał i chwycił pierzynę, po czym wyszedł z alkierza, pozostawiając na łóżku nic nie rozumiejącą Raiję. Po chwili wrócił już z pustymi rękami. Stanął w drzwiach bosy i spojrzał na żonę, która przeczesywała palcami włosy. - Wszystko przez ten twój niewyparzony język! - uśmiechnął się Reijo. Sięgał głową prawie do futryny. Tu nad fiordem domy budowało się według wzrostu mieszkańców, a Kesaniemi nigdy nie należeli do najwyższych. - Powinienem już spać, kobieto. Byłem taki zmęczony i myślałem tylko o tym, by przyłożyć głowę do poduszki. A tymczasem zobacz, jakie myśli zasiałaś mi w głowie.

Zobaczyła. I zaśmiała się głośno, odrzucając w tył głowę w charakterystyczny dla siebie sposób. Ten gest podziałał dodatkowo na jego zmysły. Czy Raija uczyniła to nieświadomie, czy z premedytacją? Nagle wydała mu się bardziej zagadkowa, mimo że przecież tak dobrze ją znał i rozumiał. Bez zadawania dalszych pytań chwyciła do ręki lampę i podążyła za nim. W kuchni nadal było ciepło. Rozłożona przy palenisku pierzyna przypominała równinę, niemal niewidocznie pofalowany krajobraz, który zapraszał, by się weń zanurzyć. Reijo zdjął spodnie i podał Raiji dłoń. Poczekał chwilę, aż żona uwolni się z miękkiej flanelowej koszuli. - Czy moja wymagająca małżonka pozwoli - odezwał się dwornie - że wraz z nią ułożę się na pierzynie? Uśmiechał się, mrużąc oczy. Raija zamknęła Reijo w objęciach, wodząc zaś dłońmi po jego ciele, wyraźnie dawała do zrozumienia, jak bardzo jest wymagającą kobietą. - A ja marzyłem tylko o tym, by położyć się spać - wyszeptał Reijo i utopił resztkę zdumienia w pocałunku. Kiedyś, dotykając się ustami, nie odczuwali żaru. Pożar uczuć szalał gdzieś poza nimi, rozchodził się w przeciwnych kierunkach. Teraz zaś pocałunki były zwiastunem prawdziwej burzy. Już porwały ich pierwsze gwałtowne porywy zawieruchy. Ich ciała zanurzyły się w tym, co było i równiną, i morzem: miękkie, falujące, ciepłe. Jakby żyło. Zdawało się, że niewidzialne skrzydła uniosły ich na wietrze, że płyną po niebie wśród obłoków. A potem pierzyna stała się pierwszym upragnionym śniegiem, który z miłością okrywał wszystko białym puchem. Zasnęli wtuleni w siebie. Obudzili się zmarznięci, skostniali z zimna, gdy już świtało. W błękicie poranka kryła się obietnica słonecznego dnia. Wiatr zawiewał zza węgła chaty, zacierając ślady na śniegu, zapis wydarzeń minionej nocy. - Do łóżka! - odezwała się Raija, drżąc z zimna i wspinając się na palce, bo od podłogi strasznie ciągnęło.

- Biegnij szybko! - zawołał Reijo, okrywając ją pierzyną. Sam czym prędzej rozpalił w piecu, dołożył polan, a potem pospieszył ogrzać się do żony. - Tu jest stanowczo zbyt cicho - stwierdziła Raija, kiedy już oboje przestali szczękać zębami z zimna. Spletli dłonie. - Nigdy więcej nie powinno być tutaj tak cicho, Reijo. Nie chcę, żebyśmy byli sami! Te izby muszą wypełnić się gwarem. - Obiecuję, że tak się stanie - odparł, unosząc się na łokciach. Popatrzył na jej twarz okoloną bujnymi włosami, noszącą ślady tego, co przeżyła. Na żar i siłę bijącą z jej spojrzenia. - Pojedziemy do Finlandii, Raiju, ty i ja. Słowa cięły niczym ostrze noża. Z otwartej rany popłynęła struga krwi. - Dobrze - odpowiedziała Raija, patrząc w bok. Rana broczyła krwią.

2 W wypowiedzianych słowach kryła się chyba jakaś magia, bo podziałały niczym zaklęcie, otwierając drzwi, których dotąd nikt nie ośmielił się nawet tknąć. Kolejne tygodnie upłynęły na układaniu planów. Nawet święta Bożego Narodzenia zeszły w cień wobec czekającej ich podróży do Finlandii. Jadą do Finlandii! Tyle razy już powtarzali te słowa, że stały się przygodą samą w sobie. Reijo usuwał cierpliwie wszystkie piętrzone przez Raiję trudności, niemożliwe, jej zdaniem, do pokonania. Rozbierał niczym wieżę cegła po cegle. Nadeszły święta, a potem nowy 1752 rok. Swój inwentarz Reijo umieścił w oborze u Mattiego i Elise. Wprawdzie Matti zdążył przed zimą wykończyć oborę tylko częściowo, ale miejsca w niej było dość dla większej liczby zwierząt. Reijo gotów był pomóc Mattiemu przy budowie, ale nie narzucał się. Dobrze znał dumę rodu Alatalo. Rozumiał, że Matti chce tego dokonać sam. Ida zadeklarowała, że do ich powrotu zaopiekuje się Ivarem, utrzymując, że taka podróż jest dla małego dziecka zbyt uciążliwa. Wiedziała, co mówi, bo przecież przebyła ten szlak z małym Mikkalem, nikt więc nie traktował jej słów jako próby wtrącania się w nie swoje sprawy. Ale ani Raija, ani Reijo nie dali się przekonać. Nie zamierzali jechać bez Ivara i nie ustąpili pomimo przekonujących argumentów córki. Obiecali jednak, że nie będą pokonywać zbyt długich odcinków w ciągu jednego dnia, że będą poruszać się wzdłuż rzek i zatrzymywać na nocleg w gościnnych domostwach. Mają przecież czym zapłacić. Wezmą broń, by się w razie czego obronić, ale są na tyle rozsądni, by trzymać się z dala od najgorszych głupstw. - Na pogodę nie mamy żadnego wpływu! - Reijo odpierał argumenty swej upartej córki. - Nie raz już pokonywaliśmy ten szlak. Podróżowaliśmy z Raiją w takie zawieruchy, o jakich wam się nawet nie śniło. Mamy swoje lata. Znamy życie. - Pojadę z wami! - postanowił Matti po naradzie z Elise. - Ja także mam liczną rodzinę w tamtych stronach - dodał, napotykając wzrok Reijo. Reijo nie zaprotestował, przeciwnie - w głębi serca ucieszył się, że przybędzie im towarzysz podróży. - Ale czy Elise poradzi sobie z dziećmi? - zapytał zatroskany. - Sedolf pomoże jej w najcięższych pracach w gospodarstwie - odrzekł Matti, zdradzając, że ta sprawa została wcześniej omówiona w szerszym gronie. - Namawiają się za naszymi plecami, staruszko - mrugnął Reijo do żony. - Nie ma już dziś szacunku dla siwych włosów.

- Przecież nasza matka mieszka w tamtych stronach - rzucił Matti do Raiji. - No i przyrodni brat. Ciekaw jestem, co wyrosło z Kariego! Maja spała niespokojnie, rzucała się na łóżku i mamrotała coś bez związku w trzech różnych językach. Williama obudził jej głos. Nie rozumiał dokładnie, co mówi żona, bo w większości była to mieszanka lapońskiego i norweskiego. Nie mógł uchwycić w jej słowach żadnego sensu. Żadnego wątku. Bał się jednak zbudzić Maję. Nigdy nie był w stanie pojąć jej dziwnych snów i nadzwyczajnych zdolności. Ale choć napełniało go to lękiem i ściskało za serce, musiał się z tym pogodzić, skoro należało do jej życia. - Maju, Maju! - wyszeptał, dotykając leciutko jej ramienia, nadal nie do końca przekonany, czy powinien ją budzić. Z drugiej strony wydawało mu się, że nie może tak zostawić żony. Przerażał go potok obcych słów płynący w ciemnościach z jej ust. Wzdrygnęła się, stopniowo wracała jej świadomość, jak zwykle gdy otrząsała się ze zbyt natrętnych snów, które próbowały ją pochłonąć. - Coś ci się śniło, Maju, kochanie. William objął ją mocno. Uwielbiał ją tulić w ramionach i nigdy nie miał tego dość. W ciągu dnia musiał się nią dzielić z innymi, a noce wydawały mu się zbyt krótkie. Kiedy tak leżała w jego objęciach, zawsze żałował, że nie spotkał jej wcześniej. Żałował, że tyle czasu stracili, gdy musiał uchodzić za granicę. - Śniła mi się matka - powiedziała Maja spocona i drżąca. Mrugała powiekami, próbując odpędzić resztki snu, ale nadal była tak przerażona, że najchętniej skryłaby się pod jego skórą. - Już dobrze, obudziłaś się - szeptał jej do ucha William i muskał wargami jej policzek, całował i pieścił szramę. - Jestem przy tobie, mogę cię wysłuchać - dodał. Wiedział aż nazbyt dobrze, że Maję trzeba nakłonić do zwierzeń. Nie należała do tego typu ludzi, którzy chętnie odkrywają własne tajemnice. - Właściwie nie ma co opowiadać - odparła Maja, uchylając się od pocałunku. William czuł jednak, że nadal drży na całym ciele. Sen kompletnie wytrącił ją z równowagi. Maja jednak nie chciała się do tego przyznać, choć musiała chyba pojmować, że mąż się wszystkiego domyślił. Siedziała przez chwilę otoczona jego opiekuńczymi ramionami, póki jej oddech nie stał się spokojniejszy. Wtedy uwolniła się z jego objęć i wstała. Kiedy William zobaczył, że Maja się ubiera, oniemiał. Tymczasem ona związała włosy na karku. W jej oczach żarzył się płomień, błysnęła miodowa otoczka wokół źrenicy.

Spojrzenie wyrażało zdecydowanie, choć znać w nim było resztki strachu i niepewności. Maja ukrywała w oczach obraz samotnego dziecka. - Muszę porozmawiać z Ailo. - Teraz? Ależ, Maju, kochanie, w środku nocy? - Muszę porozmawiać z Ailo - powtórzyła z uporem. Nic nie skłoniłoby jej do zmiany postanowienia. Uznał, że pocieszanie Mai i przekonywanie, iż nie powinna sobie tym zaprzątać głowy, nie ma sensu. Nie powiedział więc już ani słowa. Zbyt dobrze ją znał. Zbyt mocno kochał. Wiedział, że straciłby ją, gdyby tylko poczuła się osaczona. Opuściłaby go w jednej chwili, gdyby nie zostawił jej swobody. Maja może sama nawet nie była tego świadoma, ale William miał co do tego niezachwianą pewność. - Jest środek nocy - powtórzył bez przekonania, dobrze jednak wiedział, że Maja nie przywiązuje znaczenia do zasad, które jemu wpajano od dziecka. - Przecież idę do Ailo - odpowiedziała i odwrócona do Williama plecami zasznurowała trzewiki. - Załóż chociaż ciepły kaftan. Przynajmniej w tym posłuchała męża. A potem zarzuciła na ramiona ciemną pelerynę i zniknęła w mroku nocy. Ailo nie spał. Siedział i przy migotliwym płomieniu lampy odtwarzał obrazy kwiatów zapamiętane z dzieciństwa. Ich kształty nanosił na białe arkusze papieru. Tworzył kompozycje, jakich nie spotkałby w naturze wśród zarośli i wrzosowisk Rysował kwietne kobierce. Kłamał na papierze, ale dobrze wiedział, że i tak obcy tu, na południu, nie dopatrzą się żadnej nieścisłości. - Czekałem na ciebie - powiedział, gdy Maja stanęła w progu chaty. Nie wydawał się zdziwiony jej przybyciem. Mai także nie zaskoczyły otwarte drzwi. Zaczerwieniona od chłodu, zdjęła z siebie pelerynę i kaftan, zsunęła z głowy szal, którym się otuliła. - Zimno - stwierdziła, grzejąc dłonie przy kamiennym palenisku. Ailo pokiwał głową, ale nie przerywał rysowania. Wiedział, że noc jest mroźna. Był wcześniej na dworze i podziwiał księżyc, który wyglądał tak, jakby miał się stoczyć z nieboskłonu. - Co to będzie? - Maja zerknęła mu przez ramię. - Ładne - pochwaliła brata, rozpoznając znajome kwiaty. - Choć w rzeczywistości są trochę inne. Ailo roześmiał się. Pozbawiona rysów twarz wykrzywiła się, a oczy rozbłysły.

- Zamierzam opleść nimi dno półmiska. Chciałem sprawdzić, czy to będzie pasowało. - Powinieneś podpatrzyć wzory na kołnierzach swetrów - podpowiedziała Maja. - Są piękne! Nie odpowiedział. Narysował nowe liście. Cieszył się, że ma przy sobie Maję, która, choć czasem bardzo zgryźliwa, była na wskroś lojalną siostrą i przyjacielem. W ich żyłach płynęła ta sama krew, ich myśli błądziły tymi samymi rozdrożami. Oboje mieli równie mroczną naturę. - Śniła mi się mama - odezwała się Maja, sadowiąc się przy stole naprzeciwko brata. Wpatrywała się w niego intensywnie, póki nie podniósł wzroku i nie napotkał jej spojrzenia. - Do mnie też przemówiła - odparł Ailo. - A może to nie ona? Nie wiem, to było takie niejasne. Może to ojciec. W każdym razie chodziło o nią. Po chwili milczenia powiedział na głos to, o czym myślała Maja. - Nie wierzę, że ona umarła. Sądzę, że jest w drodze do nas. - Skąd wiesz? - wyrwało się Mai. - Nie wiem - odrzekł z niezmąconym spokojem. - Ale tak mi się zdaje. Czuję to. Słyszę głosy. Ona mi to mówi, ojciec także. - Przecież on nie żyje! - To tylko nam się tak wydaje. - Śniła mi się, jak wchodzi po schodach. Maja była oszczędna w słowach. Nie opisywała szczegółów, jak to czynił Ailo. Oboje byli do siebie podobni, a zarazem całkowicie różni. - Ona przybędzie - rzekł Ailo. - Mam nadzieję, że się mylisz! - Maja poczuła dreszcz przebiegający jej po całym ciele. Nie była w stanie zaakceptować nawet takiej myśli. - Ida napisałaby - dodała pośpiesznie. - Gdyby ona... mama... żyła. Reijo by napisał. Dobry Boże! Biedny Reijo! Maja nieświadomie zaprzeczała samej sobie. Ailo zwrócił na to uwagę, ale nie wytknął jej tego. - Dlaczego stąd tak daleko do domu? - westchnęła Maja, dudniąc palcami w blat stołu. - Kiedyś błogosławiliśmy tę odległość - przypomniał jej Ailo, nadal pochłonięty rysowaniem linii, które układały się w kwiaty i liście. - Często powracasz tam myślami? - spytała Maja, wpatrując się w niego. Szukała jego spojrzenia i nie ustąpiła, póki nie podniósł wzroku. - Codziennie - odparł Ailo. - Myślami jestem na równi tam, jak i tu. Czasem mi się zdaje, że kiedyś ode mnie ulecą i uwiją tam, na północy, gniazdo wśród skał nad fiordem. Może na jakiejś starej sośnie, na wzgórzach od strony morza? Uspokaja mnie to. Moje myśli krążą

niczym złoty ptak. Jak czujne oko nad nimi... nad moim synem... - To ciebie męczy - rzuciła Maja. Zauważyła, że pióro w dłoni Ailo znieruchomiało, a na papier skapnęła, niczym czarna łza, kropla atramentu. Może uda się ją przerobić w kroplę rosy na płatkach kwiatów z najdalszych północnych zakątków świata? - Trapi cię, Ailo, że nie możesz pilnować swojego stada. Pomyśl, gdybyś dokonał innego wyboru... - Umilkła na krótką chwilę, a potem spytała: - Czy gdybyś wiedział o dzieciach, zadecydowałbyś inaczej? - Wiedziałaś o nich? - Ailo skierował na nią przenikliwe spojrzenie. Sposób, w jaki Maja do niego mówiła, zrodził w jego sercu niepewność. Ale na twarzy Mai nie wyczytał odpowiedzi. Błyskały tylko jej oczy, jej miodowe źrenice. Dziedzictwo ich wspólnego ojca. - Skąd mogłabym wiedzieć? - odrzekła, a Ailo nabrał pewności, że nigdy nie otrzyma od niej odpowiedzi. Nie ma więc sensu tego drążyć. Ale w jego głowie zrodziły się nowe wątpliwości. Natrętnie powracało pytanie, jak mogłoby potoczyć się jego życie, gdyby... Wiedział, że nie da mu ono spokoju. - No tak, skąd mogłabyś wiedzieć... - powtórzył, urywając temat, a po chwili dodał: - Ida na pewno by napisała. Chyba pozwalamy ponosić się fantazji, Maju. Gdyby ktoś z Lyngen wybierał się do nas, z pewnością uprzedziłby o tym wcześniej. Nie przybyłby tak bez zapowiedzi. Nie stamtąd. Nie ona... - Powinieneś ją namalować pod postacią Maryi Dziewicy i umieścić na którejś ze swych waz - prychnęła Maja. - Albo na świeczniku. Mógłbyś go podarować kościołowi. Znalazłaby się wówczas naprawdę na ołtarzu, na tym samym miejscu, jakie zajmuje w twoich myślach. Nie, Ailo! Aż taka troskliwa to ona nie była. - Zdawało mi się, że odnalazłaś spokój, Maju. - Mnie też się tak zdawało - odparła z goryczą, nie wstając z miejsca, choć jej nogi poruszały się niespokojnie pod stołem. W oczach czaiła się bezradność i ból. Odrzuciła głowę. Odgarnęła z czoła włosy. Ukryła twarz w dłoniach. Ailo już kiedyś widział te same gesty. U niej. U Idy. U Raiji... Tak, wszystkie tropy prowadziły ku niej. Istniała między nimi wszystkimi silna więź, a zarazem każde stanowiło indywidualność. Tyle ich było, rozproszonych niczym liście na wietrze. Kiedy zniknęła Raija, tak niewiele mogło ochronić jej dzieci przed uderzeniami wichru. To Raija była centralną postacią. Ona była słońcem, w którego promieniach się grzali. Troszczyła się o nich wszystkich - pomimo wszystko.

Kiedy była. Pustka, którą po sobie pozostawiła, wydawała się bezmierna. Dlatego też siedzieli teraz z Mają tacy zatrwożeni, oddaleni o wiele tygodni zimowej podróży od Lyngen. Tylko dlatego, że sny przepowiadały im, że ona niebawem przybędzie, że jest w drodze, że żyje i ich odwiedzi... - A jeśli ona naprawdę żyje... Jeśli przybędzie... - odezwał się Ailo. Odłożył rysunki na bok. Nie patrzył na nie, chyba nawet nie zauważył tej plamy atramentu, która spłynęła na papier. - Nie wiem. - W czym ona może ci zaszkodzić, Maju? Czegoś od niej oczekujesz? - Nie wiem. - Wyjaśnienia? - podpowiedział Ailo. - Nie poprosiłabyś jej, by ci wszystko wytłumaczyła? Nie przyniosłoby ci to ulgi? Czy potrafiłabyś jej wybaczyć, gdybyś zrozumiała? - Może. - Maja patrzyła na swoje dłonie, którymi stukała w blat stołu. - Nie zabrzmiało to jak gorąca modlitwa! - stwierdził Ailo z uśmiechem w głosie. Jego twarz nie odzwierciedlała od dawna takich nastrojów. - Dawno już się nie modliłam - odparła Maja ponuro. - Nie wiem, Ailo. Nie potrafię określić, czego oczekuję, jeśli ona żyje. Jeśli przybędzie. I nie wiem, czego mogę od niej żądać. Nie wiem, czego od niej chcę, czego ona chce ode mnie. - Twój sen był tak intensywny, że w niego uwierzyłaś - stwierdził Ailo. Nie dodał, co sam o tym sądzi, ale łatwo dało się to wyczuć. - Tak, Maju, ty wierzysz, że Raija żyje! Wierzysz, że tutaj przybędzie. Czekasz na to. - Tak. - Czy taka myśl nie pojawiła ci się w głowie przez wszystkie te lata, które minęły od jej wyjazdu? Maja pokręciła przecząco głową. - Jeśli więc mamy rację? - zawiesił głos Ailo. - Niech Bóg ma nas wszystkich w opiece. Jej powrót oznaczałby w życiu wielu ludzi gwałtowne zmiany. - Mama zawsze siała zamęt - stwierdziła Maja cynicznie. - Rozpętywała burzę, zrywała cumy łodzi i gnała je na pełne morze. Dlaczego więc nagle miałaby się okazać inna? - A przyszło ci do głowy, że może przybywa po to, by się z nami pogodzić? - Oczywiście. - Czy to niczego nie zmienia? Maja westchnęła: - Ta myśl jest dla mnie całkiem nowa, Ailo. Zrodziła się w mojej głowie dzisiejszej

nocy. Przybiegłam do ciebie, nim zdołałam się porządnie obudzić. Nie mogłam zostać i pozwolić na to, by William mnie pocieszał. On nie rozumie źródeł moich skomplikowanych uczuć do matki. Co prawda jako dziecko żył w cieniu dorosłych, których kochał, a którzy nie okazywali mu zbytniego zainteresowania, ale oni mimo wszystko istnieli w jego życiu. William nie potrafi więc zrozumieć, co czuję wobec mamy. Ale ty rozumiesz, bo ty to widziałeś. Ty znałeś ją lepiej niż ja, bo jesteś synem człowieka, którego ona ukochała ponad wszystko. Nikogo nie obdarzyła tak wielką miłością. Nas wszystkich przysłaniał jego cień. Ja dorastałam w cieniu Mikkala. - Raija kochała cię bardziej, Maju, niż przypuszczasz. - Tak, dlatego, że byłam jego dzieckiem, córką Mikkala! Dzieckiem zrodzonym z ich miłości. Wolałabym, żeby mnie ominęła taka miłość! To napawa mnie największą goryczą. Być kochana ze względu na kogoś innego! - Raija kochała cię ze względu na ciebie samą, Maju - rzekł Ailo, choć wiedział, że żadne wyjaśnienia nie poskutkują. Nie było w jego mocy przekonać Maję. Raija sama będzie musiała to uczynić. Dreszcz przebiegł mu po plecach. - Jesteśmy tak daleko od domu - wyrwało mu się. Chlupnął atrament w kałamarzu, gdy Ailo gwałtownie odsunął stół, żeby wstać. Bezradny krążył wokół izby: od drzwi do paleniska i do okna. Gdyby nie kamienna posadzka, pewnie wydeptałby ścieżkę. - Wszystko to napawa mnie okropnym strachem, Maju! Zatrzymał się i gestami usiłował wyrazić to, na co nie znajdował słów, a czego też nie potrafiła wyrazić okaleczona twarz. - Gdybyśmy byli w rodzinnych stronach, łatwiej byłoby mi to zaakceptować. Tam otaczaliby mnie ludzie, którzy dostrzegają często to, co niewidoczne dla oka. Którzy miewają prorocze sny, którzy potrafią opuszczać swoje ciało, którzy w rytm bębna wprawiają się w trans i wędrują do świata, niedostrzegalnego dla innych. Kiedy wśród mojego ludu Raija opuściła swoje ciało, nikt, kto ją znał, nie okazał najmniejszego zdziwienia. Tam daleko na północy takie rzeczy są możliwe, Maju. Tam takie nadzwyczajne zdolności, jakie posiadasz, jakie i ja odkrywam w sobie, nie są przyjmowane z niedowierzaniem. To, co miała w sobie Raija, a może co nadal ma. To, co ma w sobie Ida. Stykałem się z tym, żyjąc we wspólnocie, a także już później, gdy pomieszkiwałem w wioskach nad fiordem. Nie wydawało mi się to wtedy ani dziwne, ani groźne. Było wszak trwałym elementem tamtej rzeczywistości. Tam czuło się, jak bije serce ziemi. Może dlatego, że powietrze tam klarowniejsze, ludzie postrzegają więcej. Ailo wzdrygnął się.

- Ja tu marznę - wyznał. - A ja po nocach wychodzę z domu - odparła Maja. Jej głos także zabrzmiał głucho. Ailo pogłaskał ją po głowie, zatrzymując na chwilę dłoń na jej policzku. - Siostro moja - westchnął. - To wszystko nas zanadto przytłacza. Musimy powiedzieć o tym Knutowi. - Knut jest taki rozsądny - odparła Maja z szyderczą nutą w głosie. - On jest synem rybaka, Ailo! On wierzy w to, co widzi. Jest moim bratem, ale nie jest podobny do nas. - Ale mnie łączy z nim braterstwo krwi! - Głos Ailo nabrał ciepła. - Nie masz racji, Maju, Knut nie zawsze jest taki na wskroś rozsądny. Nadal dostrzegasz tylko to, co chcesz. Wyrabiasz sobie opinię, nim otworzysz dobrze oczy. To twoja największa wada. - Z taką łatwością przychodzi ci upominanie innych, Ailo synu Mikkala. Nie jestem wcale pewna, czy to jest wada. Powiedz lepiej, co z tobą! Ukrywasz się pod tą twoją cienką nową skórą. Unikasz wszystkiego, z czym inni muszą się zmagać. Czy swojej żonie pokazujesz te strony samego siebie, które odsłaniasz przede mną? Czy przed nią też się chowasz? - Anna Kajsa nie narzeka - odparł Ailo i odwrócił się do niej plecami. Podszedł do okna. Nie przejmował się tym, że w szybie odbija się jego twarz. Maja miała rację. Ukrywał się za swoją twarzą pozbawioną rysów. Niewiele go to kosztowało. W pewnym sensie łagodziło to jego ból. Tłumiło gorączkę, która nadal w nim tkwiła. Usuwało w kąt wiele wspomnień. Bez nich łatwiej mu było żyć. - Czasami szukam tego Ailo, którego znałam - powiedziała Maja. - I nie znajduję mojego brata. Obce wydają mi się pewne strony twojego charakteru. Sama nie wiem, kiedy ich nabyłeś. - Wszystko to, co we mnie wydaje ci się obce, Maju, to przebranie, kostium, który nałożyłem, żeby stłumić cierpienia. Nie potrafię nazwać wszystkiego. Są takie, które odczuwa ciało, ale są i inne. - Dlaczego o tym nie rozmawiasz? - A po co? Maja zdarła do krwi kawałek paznokcia. Ale nie dość zabolało. - Moje życie zamknięte jest tutaj, Maju! Ailo oparł czoło o zimną szybę i poczuł na skórze dotyk nocy. - Nie jestem niewdzięcznikiem. Nie myśl tak, proszę! Ty i William tak wiele dla mnie uczyniliście. Nigdy nie zdołam się wam odwdzięczyć. Twoją też zasługą jest to, że żyję, Maju. Że mam ten dom. Jest mi tutaj jak u Pana Boga za piecem. Mam widok na morze i na ląd.

Kiedy pracuję w srebrze, czuję się jak Stwórca. Pod moimi palcami z zimnego metalu wyrastają kwiaty i liście, a na zimne niebo wzlatują ptaki. Pozwalam moim dłoniom wyczarowywać piękno. Żyję dzięki temu. Ale nie jestem użyteczny, Maju! - Jak możesz tak mówić? - oburzyła się. Nie chciała dłużej tego słuchać. Te ich nocne rozmowy były niebezpieczne. Nawzajem wdzierali się na bardzo drażliwe obszary. Cierpieli, ale szczerość bardzo ich ze sobą wiązała i chroniła przed obłędem. - Przecież tworzysz piękno! - głos Mai brzmiał cicho, ale intensywnie. - Sam to powiedziałeś, Ailo. Jak więc możesz za chwilę zaprzeczać sobie i twierdzić, że nie jesteś użyteczny? - A kto korzysta z tego, co tworzę? - zapytał. - Chodzi mi o pożytek, Maju. Nie mówię o radości. Srebro cieszy oczy. Jest dla ozdoby. Błyska bogactwem. Nie jestem pewien, czy to lubię. - Mam broszkę z twojego rodowego srebra, po twoim ojcu, po moim ojcu. Maja poczuła rumieniec na policzkach. Ailo nie patrzył na nią, ale słuchał, co mówiła. Zauważył w jej głosie wzruszenie. Maja nic nie mogła na to poradzić. Dla niej Mikkal był bardziej ojcem Ailo niż jej własnym. Taki podział istniał w jej głowie. Dobrze wiedziała, że łączące ją z Mikkalem pokrewieństwo krwi jest tak samo silne jak związek Ailo z ojcem, ale nie zgadzało się to z rzeczywistością, w której dorastała. Z którą nadal była do bólu związana. - Nawet twój lud, wędrujący po płaskowyżu w zgodzie z porami roku, potrafi docenić piękno. Nawet oni, Ailo, mają srebro. Rozumieją, że nie wszystko musi być użyteczne. Że istnieje jeszcze radość. Piękno. W pięknie także ukryty jest sens, Ailo, mój bracie. Nie znaczysz mniej tylko dlatego, że zamiast wypasać renifery, tworzysz ozdobne przedmioty. - Mój lud? - spytał ze smutkiem, westchnąwszy głęboko. - Czy to tylko mój lud, Maju? - Odwrócił się i spojrzał na nią. - Czy ty czasem też nie oddaliłaś się od tego, co ważne? Czy i ty w drodze do tych salonów, które nazywasz swoimi, nie utraciłaś prawdziwych wartości? - Lapończycy nigdy nie byli moim ludem - odparła hardo Maja. - Ja mieszkałam nad fiordem, wdychałam słone morskie powietrze. Wspinałam się po skałach. Miałam nad głową czubki sosen, słyszałam szum w ich koronach. Noszę w swoim sercu wspomnienia, ale nie czuję tego niepokoju. Nie muszę bez przerwy wędrować. - Ja byłem bardziej użyteczny, pilnując stada na równinie - odrzekł Ailo bez goryczy. Już dawno uświadomił sobie tę prawdę. - Ale tu mieszka ktoś, za kogo jesteś odpowiedzialny - wtrąciła Maja. - Masz przecież

Annę Kajsę. Ailo pokiwał głową. - Tak, mam Annę Kajsę. Maja nagle zawahała się. Kierując się nagłym impulsem, rzekła: - Przecież równina jest taka ogromna. Może to by się dało jakoś urządzić. Ida ma dokument potwierdzający twój zgon. Daleko na wschodzie odnalazłbyś swoich krewnych. Stare nieporozumienia może zostały ci już zapomniane. Wziąłbyś ze sobą trochę złota na początek. Przecież dobrobyt i bogactwo cenione jest także wśród twojego ludu, Ailo! Drażniła go, roztaczając przed nim taką wizję. W oczach Ailo pojawiła się rozpacz granicząca z szaleństwem. Chciał z powrotem zamknąć się w sobie. Bezskutecznie. Maja pokazała mu jego własne marzenie. Udowodniła, że nie jest wcale niemożliwe do spełnienia, jak sobie zwykł wmawiać. - Mam Annę Kajsę i życie tutaj - rzekł. - A tamto to są tylko mrzonki, na krótką chwilę, by uciszyć tęsknotę, by ogrzać nią serce. Nic poza tym. Nie może być niczym więcej. Żyję tu w dobrobycie i mam swoje radości. To więcej niż dane jest innym. Wiem o tym. Jestem wdzięczny... - Twój język jest gładszy niż zużyte wiosło - uśmiechnęła się Maja. - A może życie się odmieni? - rzucił, pragnąc zmienić temat rozmowy. - Może przyjedzie mama? - dodała Maja.

3 Zatrzymywali się po drodze w wielu miejscach. Wszędzie chętnie udzielano im gościny i odstępowano na noc izbę. Mogli więc wypocząć po trudach podróży, a i koniom dawali wytchnąć. Płacili za siebie, choć często gospodarze wzbraniali się przed przyjęciem zapłaty. Tak już było w tych stronach, że drzwi zawsze stały otworem dla wędrowców. Ci, którzy nie mieli grosza przy duszy, zadowalali się miejscem w stajni, nie odważając się prosić o więcej. Bogatsi zwykle wchodzili do chaty bez pukania i korzystali z wygód, często nawet się nie rozliczając. Podróżnych, którzy grzecznie pytali o nocleg, miło rozmawiali z gospodarzami, a do tego jeszcze zostawiali zapłatę, przyjmowano więc serdecznie i przyjaźnie. Mieszkańcy południowych traktów wiodących ku Zatoce Botnickiej, choć z pozoru chłodni, w rzeczywistości okazywali się bardzo gościnni. Chętnie słuchali nowin ze świata. Obojętnie czy przynoszono je z południa, czy z dalekiej północy. Dobrze znali takie nazwy miejscowości, jak Jykeanpera i Skibotn, gdzie z dawien dawna odbywały się jarmarki. Tutejsi ludzie jeździli w stronę morza, by wymienić się swoimi wyrobami. Nie traktowali więc przybyszów stamtąd jako całkiem obcych. Stali przy grobie. Odgarnęli śnieg z prostego drewnianego krzyża, tu i ówdzie spróchniałego. - Musimy ustawić na grobie ojca krzyż z żelaza - oznajmiła Raija. - To wstyd, żeby nie można było nawet odczytać jego nazwiska. Przecież matka nie jest znów taka biedna! Stać ją, by zadbać o grób pierwszego męża. Tak łatwo o nim zapomniała? Jeśli krzyż do reszty spróchnieje, całkiem zginie pamięć o ojcu... - Nie bądź taka surowa, Raiju - upomniał ją Reijo, obejmując za ramię. Usadowiony na jego drugim ramieniu Ivar uśmiechał się, nie bardzo pojmując, co się wokół niego dzieje. Tyle czasu już jechali, a ciągle nie byli na miejscu. - Nie osądzaj jej życia! Nie wiesz, jaki musiała dźwigać los. Przecież ciebie tutaj nie było. Ona także wiele poświęciła. - Nie ona jedyna - odparła twardo Raija. Odsłoniętymi palcami dotykała krzyża, bezskutecznie usiłując wyczuć wyryte litery. Gdyby tu wcześniej nie była, nie domyśliłaby się, że to grób ojca. - Jesteśmy ich dziećmi, nie wyłącznie jego - odezwał się cicho Matti, gdy Rei jo nie zdołał udobruchać Raiji. Ukucnął obok siostry, tłumacząc: - Nie zapominaj, że jako kobieta nie miała większego wpływu na bieg zdarzeń. Decydowali za nią mężczyźni. Nie mogła inaczej

postąpić, kiedy została sama. Nie miała wyboru. Ja byłem za młody, żeby prowadzić go- spodarkę, za młody, żeby zarobić na codzienną strawę. Mama zajmowała się domem, ale nie potrafiłaby pracować u obcych i wykonywać cudzych poleceń. Nie lubiła, kiedy jej rozkazywano. Nie pamiętasz? Raija pokręciła głową. - Wyszła więc za mąż. Gdyby miała mniej szczęścia, zostałaby znów żoną wyrobnika. A tu wtedy panowała taka bieda! Dobrze pamiętam. Ty niewiele o tym wiesz, bo mieszkałaś wówczas już w Ruiji, a tam przynajmniej nie brakowało jedzenia. Mieliście ryby, mięso z reniferów. My tu tylko mogliśmy liczyć na łaskę Boga, który kapryśnie obdzielał nas plonami z nieurodzajnych spłachetków ziemi, na których harowaliśmy nieludzko. Nigdy nie miało się pewności, czy ten trud przyniesie pożytek. Mama wyszła za mąż z rozsądku, żeby zapewnić sobie i mnie przetrwanie. - Czyżbyś już zapomniał chłopca, który ukradkiem opuścił dom, by pojechać razem ze mną i Mikkalem? - zapytała Raija już bez goryczy. - Ten mały chłopiec dorósł i wiele zrozumiał - odparł Matti, dotykając dłońmi krzyża, który niegdyś sam wykonał. - Masz rację, Raiju, trzeba ustawić na grobie ojca porządny krzyż. Mogli się zatrzymać na nocleg gdzieś bliżej, tym bardziej że dzień chylił się ku końcowi. Ale zdecydowali, że pojadą jeszcze kawałek. Choć żadne z nich nie powiedziało tego na głos, wiadomo było, gdzie spożyją wieczorną strawę. Dotarli na miejsce późnym wieczorem. Matti pierwszy wyskoczył z sań i pomógł wysiąść Raiji. Trzymając się za ręce, rodzeństwo podeszło do obszernego budynku. Rozejrzeli się wokół, obserwując obejście. Raija dostrzegła wiele zmian, Matti nieco mniej, ale i on potrafił wyczytać z nich historię tego dworu. - Byłem tu razem z Elise w drodze na południe - powiedział. - Owszem, pozwolili nam przenocować, ale nic poza tym. Wydaje mi się, że mamie Elise nie przypadła do gustu. Może uznała, że jest zbyt urodziwa? A może po prostu nie potrafiła mi wybaczyć, że wtedy uciekłem? - Westchnął. - Niewiele miłych wspomnień pozostało mi z tego miejsca, Raiju. Zresztą w ogóle w Tornedalen czuję się obco. Właściwie żadna cząstka mnie nie tęskni do tych stron. To przerażające... Zapukał do drzwi. Objąwszy Raiję ramieniem, czekał, aż ktoś im otworzy. Drzwi się uchyliły i stanęła w nich młoda dziewczyna w wykrochmalonym fartuchu. Popatrzyła na nich pytająco. Nie poznała, kim są. Zresztą nie płacono jej za zbytnią ciekawość. - Czy zastaliśmy Marję Kivijarvi? - zapytał Matti.

- Pani nie czuje się dobrze - odparła służąca, nie wpuszczając gości do środka. Spojrzała na nich jednak w taki sposób, jakby powiedzieli coś niewłaściwego, wręcz obraźliwego. - A Kari? - zapytał Matti. - Jest w stajni - odparła dziewczyna, ale zaraz zacisnęła usta, jakby zreflektowała się, że nie powinna za wiele mówić. - W takim razie zajdziemy tam do niego. Korona nam z głowy nie spadnie! - Matti mrugnął do dziewczyny w fartuszku, która oblała się rumieńcem i pośpiesznie zniknęła za drzwiami. - Mój urok osobisty wciąż działa - stwierdził Matti i ruszył w stronę stajni, ciągnąc za sobą Raiję. - Rozumiem Kariego. Ja też się czułem zawsze najlepiej wśród koni - dodał. - Zauważyłaś, Raiju, że on tu nic specjalnie nie rozbudował? Kiedy byłaś z Mikkalem, wyglądało tu właściwie tak samo. Jedynie spichlerz jest nowy i wędzarnia. Nic poza tym. Nie świadczy to najlepiej o synu Akiego Kivijarvi! Nie pomnożył dziedzictwa po swoim ojcu! - Nie bądź taki złośliwy, bracie! Matti uśmiechnął się do Raiji i odparł: - Ho, ho, kobieto! Widzę tę samą złośliwą satysfakcję w twoich oczach! Na dnie swojej grzesznej duszy z pewnością odczuwasz zadowolenie, że Kari nie spełnił oczekiwań swojego ojca. A przypomnij sobie, jakie nadzieje pokładał w nim Aki! Zastali swojego przyrodniego brata przy koniach. W stajni stało ich sześć. Musieli w duchu sprawiedliwie przyznać, że konie są zadbane, a w stajni panuje porządek, co przemawiało na korzyść Kariego. - Dobry wieczór, bracie! - przywitał się Matti, wychodząc z mroku. Na twarzy Kariego odmalowało się zdumienie. Gdy ostatnio Matti odwiedził dwór matki, Kari był wyrostkiem. Urodziwym na swój sposób, ale jego aroganckie zachowanie wydawało się nie do zniesienia. Teraz stał przed nim wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w wieku około dwudziestu trzech lat. Szeroki w barkach i silny w rękach. Pod obcisłymi spodniami odznaczały się umięśnione uda. Odgarnął z czoła jasną grzywkę, z uwagą przyglądając się nieoczekiwanym gościom. Rozpoznał Mattiego. - Co ty tu, u diabła, robisz? - zapytał, odkładając na bok to, co miał w ręce. Poklepał konia, wytarł dłonie w spodnie, po czym wyszedł Mattiemu na spotkanie. Wtedy dopiero zauważył Raiję i popatrzył ze zdziwieniem. - Wydawało mi się, że twoja żona miała jasne włosy - rzekł, witając się z Mattim. Uścisk jego dłoni był równie mocny, a spojrzenie błękitnych oczu zdecydowane. - Co to, nie powiodło ci się na południu? - Nie obawiaj się, bracie, nie przyjechałem się tu o nic upominać. - Matti uśmiechnął się

szeroko. - Nie zamierzam się starać o kawałek ziemi. Potrzebuję jedynie schronienia na jedną noc dla siebie i dla moich towarzyszy podróży. Chyba nie odmówisz tego rodzinie, Kari? Kari uśmiechnął się, ale jego twarz wyrażała raczej zdziwienie niż pewność siebie. Nie pojmował triumfalnej miny Mattiego. - A co się stało z tą drobną blondynką, którą przedstawiłeś jako swoją żonę, kiedy tu byłeś ostatnio? - Ta drobna blondynka ma na imię Elise. Została w Ruiji razem z czworgiem naszych dzieci. Wróciliśmy tam. - Więc co ty tu robisz? - Przyjechałem odwiedzić rodzinę - odparł Matti, a na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. Chwycił Raiję za rękę i pociągnął lekko przed siebie. - Zobacz, jaki mężczyzna wyrósł z tego brzdąca - zwrócił się do niej, przytrzymując jej ramiona. - No, co o nim sądzisz? - Uważam, że mam bardzo przystojnych braci - odparła Raija, wyciągając dłoń na powitanie. - Jesteś podobny do mamy, Kari! Nie znasz mnie. Kiedy ostatnio was odwiedziłam, byłeś jeszcze maleńkim dzieckiem. Raija, twoja siostra - przedstawiła się. - Przecież ty nie żyjesz - odparł Kari, nie cofając dłoni. - Tak przynajmniej mówił Matti... I Maja. - Popatrzył zdezorientowany na brata, nic nie pojmując. - Żyję, choć rzeczywiście zniknęłam na wiele lat - odparła Raija. - Spotykasz się z Mają? A z Knutem? - Czasami - odparł, wzruszając ramionami. - Zimą rzadko bywają w tych stronach. Poza tym oni obracają się teraz w wyższych sferach. My w porównaniu z nimi jesteśmy ubogimi chłopami. Wychodząc ze stajni, nie przestawał kręcić głową z niedowierzaniem. W mężczyźnie, który stał przy koniach, rozpoznał Reijo. - Reijo jest nadal moim mężem - wyjaśniła Raija. - Ale chłopiec jest jego synem, nie moim. - Czy tam na północy wszyscy mają tak zawikłane relacje rodzinne? - zdziwił się Kari. Przypomniał sobie, jaki zamęt wprowadziła Maja, kiedy przybyła w te strony. Zresztą nadal krążą o niej różne plotki. Przez arystokrację, do której od pokoleń należy ród Runefeltów, nigdy nie została zaakceptowana. Zresztą chyba niewiele ją to obchodziło. Kari nie pojmował, jak ona może z tym żyć. - Nie, tylko Raija i jej dzieci - odpowiedział na pytanie Kariego Reijo, uśmiechając się