dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony753 730
  • Obserwuję431
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań361 988

Pulapka gender. Karly kontra or - Marzena Nykiel

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Pulapka gender. Karly kontra or - Marzena Nykiel.pdf

dareks_ EBooki Psychologia, Socjologia
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 331 stron)

Spis treści: Strona redakcyjna NA ZACHĘTĘ... Rozdział I. PLAN DEMOGRAFICZNEJ ZAPAŚCI 1 PROGRAMOWA REDUKCJA LUDNOŚCI 2 LIMIT URODZEŃ 2020 3 ANTYGENDEROWE GENDER 4 BEZPŁODNOŚĆ W OPAKOWANIU ZASTĘPCZYM 5 GLOBALNA SIATKA INTERESÓW 6 GENDEROWY KOLONIALIZM 7 HOMOSZANTAŻ NA CZARNYM LĄDZIE Rozdział II. TOTALITARYZM KOPULACYJNY 1 MARKSISTOWSKA TWARZ GENDER 2 WYROK NA CYWILIZACJĘ ZACHODU 3 OJCOWIE GENDEROWEGO DEMONTAŻU 4 KŁAMSTWA ZAŁOŻYCIELSKIE GENDER 5 SEKSREWOLUCJA ’68 Rozdział III. CYWILIZACJA KARŁÓW 1 TAJEMNICE UKRYTEJ WOJNY 2 FEMINIZM — ZBROJNE RAMIĘ GENDER 3 ROWNOŚĆ, CZYLI GLOBALNE OSZUSTWO 4 GENDEROWA EDUKACJA 5 SEKSEDUKACJA 6 KOŚCIÓŁ W CZASACH GENDER Rozdział IV. CYWILIZACJA ORŁÓW 1 STARCIE CYWILIZACJI 2 KTO JEST KIM? 3 POWRÓT NA WŁAŚCIWE MIEJSCA 4 NAUKA LATANIA 5 LOT KU WOLNOŚCI Przypisy

Korekta Anna Wolf Projekt graficzny, okładka i ilustracje Anna Bar © Copyright by Marzena Nykiel © Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2014 ISBN 978-83-7595-815-7 Wydawnictwo M 31-002 Kraków, ul. Kanonicza 1] tel. 12-431-25-50, fax 12-431-25-75 e-mail: wydawnictwom@wydawnictwom.pl www.wydawnictwom.pl Publikację elektroniczną przygotował:

Mendezowi Maerpiulli...

Musicie mieć w sobie coś z orłów! — serce orle i wzrok orli ku przyszłości. Musicie ducha hartować i wznosić, aby móc jak orły przelatywać nad graniami. w przyszłość naszej Ojczyzny. Będziecie wtedy mogli jak orły przebić się przez wszystkie dziejowe przełomy, wichry i burze, nie dając się spętać żadną niewolą. Pamiętajcie, orły to wolne ptaki, bo szybują wysoko. Pamiętajcie, że i Wy jesteście z pokolenia orłów. Niech to będzie dla was znakiem, programem i ukazaniem drogi...

„Wylęgajcie się” wszyscy na ziemi polskiej, która jest „gniazdem orłów” dla przyszłych pokoleń. Prymas Tysiąclecia kardynał Stefan Wyszyński Uroczystości Milenijne Polski, Gniezno 1966

NA ZACHĘTĘ... Podobno wszyscy mają już dość sporu o gender. Tak przynajmniej twierdzą mainstreamowe media i krzewiciele tej nieznoszącej sprzeciwu ideologii. Trudno jednak uwierzyć, że Polacy, którzy mężnie stawili czoła najokrutniejszym totalitaryzmom, nagle z własnej woli, bez najmniejszego sprzeciwu, pozwoliliby sobie założyć dyktatorski kaganiec pseudowolności. Jeśli pozwalają, to z jednej prostej przyczyny — ktoś im wmówił, że to maska tlenowa, bez której nie zrobią kroku ku lepszej przyszłości. Czy w świecie gender rzeczywiście jest jakiś postęp? Czy jest w nim jakakolwiek przyszłość? Postęp to rozwój, którego próżno szukać w odgrzanych marksistowskich zrazach. Podane z postmodernistycznym sosem pseudowartości z pewnością doprowadzą do obyczajowej biegunki. Doświadczył tego cały rozchorowany Zachód. Jako ostatni goście, patrząc na konwulsje poprzedników, mamy jeszcze czas na odejście od stołu. Od lat ktoś próbuje nam wmówić, że obyczajowe zmiany, których jesteśmy świadkami, to spontaniczny powiew ducha nowego pokolenia, które prze ku wolności. Tyle że ani to nowe, ani wolne, ani tym bardziej spontaniczne. Każdy ruch został precyzyjnie zaplanowany i rozpisany ponad sto lat temu. Pajęczyna została gęsto rozciągnięta, spowijając cały glob. Z czasem recepturę uaktualniono, a międzynarodowe instytucje i organizacje, których nikt nigdy nie wybrał, zaczęły narzucać swoje zdeprawowane prawa narodom. Działania obliczone na dziesiątki lat konsekwentnie postępują, wykorzystując bogatą orkiestrę

instrumentów politycznych i ekonomicznych. Zarzucone radośnie na szyje narodów girlandy kwiatów coraz ciaśniej zaciskają się w niewygodną pętlę. Pomoc humanitarna staje się przedmiotem szantażu moralnego. Ktokolwiek chce skorzystać z finansowej pomocy światowych organizacji, zmuszany jest do wyparcia się tożsamości. Nowa lewica rozjeżdża swoim walcem najbardziej dziewicze zakątki świata i ludzkiej moralności. Każe zapomnieć o przeszłości, zerwać z tradycją, wyrzec się przynależności do narodu i Kościoła, a na koniec porzucić własny kawałek ziemi. Bernard z Chartres mówił, że jesteśmy karłami, którzy wspięli się na barki olbrzymów. Dzięki temu widzimy więcej i dalej niż oni, ale nie z powodu lepszego wzroku czy wzrostu, lecz dlatego, że to oni podnoszą nas w górę o całą swoją gigantyczną wysokość. Jeśli karzeł zestrzeli olbrzyma, zaprze się dziejowego dorobku cywilizacji, na zawsze pozostanie tylko ślepym karłem. Dokąd poprowadzi innych? Odpowiedź przekracza wyobrażenia. Nie wszystkie szokujące fakty zmieściły się w tej książce. Mam jednak nadzieję, że próba nakreślenia wielowymiarowej strategii ideologii gender pozwoli uświadomić czytelnikom, o co toczy się cała walka i co możemy w niej stracić. Kilka lat temu, piórem Magdaleny Środy, został wytyczony Polsce kierunek zmian. „Społeczność przyszłości to społeczność otwarta (a nie konglomerat narodów), to społeczność spluralizowana (a nie homogeniczna), multikulturowa (a nie monokulturowa), zindywidualizowana (a nie rodzinocentryczna), laicka (a nie fundamentalistyczna) oraz egalitarna (a nie hierarchiczna). I szkoła powinna przygotowywać do bycia członkiem takiej właśnie społeczności”. Pierwsze efekty zaczynają być widoczne już dzisiaj. Wciąż jednak mamy szansę zatrzymać tę ideologiczną falę, jeśli tylko zrozumiemy, że stoimy w obliczu cywilizacyjnej wojny. Czerwona dyktatura przebrała się w tęczowe wdzianko i

ze śliskim uśmiechem przekonuje do przyjęcia wiary w równość. Głoszone przez nią hasła brzmią jak współczesna pochwała Ewangelii. Sprawiedliwość, wolność, godność, tolerancja, ochrona zdrowia — czemu się tu przeciwstawiać? Nie pojmiemy, dopóki nie dotrzemy do znaczeń, metod i prawdziwych celów. Trzeba zmyć makijaż i wystawić skarlałe twarze na słońce. Wtedy wszystko okaże się jasne. Amerykański analityk rewolucji kulturowej Michael Jones zdecydowanie przestrzega Polaków przed genderową pułapką, w której przepadł Zachód. Zaleca, by uważnie przyjrzeć się politykom i organizacjom dążącym do zliberalizowania prawa na rzecz homoseksualistów i wprowadzenia edukacji seksualnej do szkół. „Ci ludzie nie pracują dla interesów państwa polskiego, ale dla tych, którzy im płacą. Dla kogo pracują organizacje pozarządowe i ci, którzy nas reprezentują? Albo eksperci z Zachodu, którzy radzą, jak żyć? Polacy dobrze wiedzą, jak żyć. To o wiele bardziej tradycyjne społeczeństwo niż jakiekolwiek na Zachodzie. Jeśli więc ktokolwiek tutaj przychodzi i wam radzi, kieruje się celem skolonizowania umysłów poprzez ekspertów, ideologów gender, import pornografii, poprzez te wszystkie elementy, które mają na celu zniewolenie”. W sporze o gender nie chodzi więc o równy podział obowiązków domowych czy parytetowe zatrudnienie kobiet. Sprowadzenie tej dyskusji do poziomu banalnego kamuflażu jest fałszem i manipulacją. Tu chodzi o fundament naszej tożsamości, o to, kim będziemy. Czy przetrwamy jako pokolenie orłów, zdolne do szybowania w przestrzeniach wolności, czy przytłoczeni własną niemocą damy sobie zalać skrzydła betonem i karleć. Dopóki nie pozwolimy zestrzelić olbrzyma, dopóki będziemy się karmić dziejową mądrością, dopóki nie pozwolimy się uśpić w rozpoznawaniu intencji wroga i podejmowaniu odpowiednich działań, dopóty trwamy. Jeśli będziemy mieć „serce orle”, „wzrok orli” i zahartowanego ducha, Polska

pozostanie „gniazdem orłów”. Marzena Nykiel

ROZDZIAŁ I PLAN DEMOGRAFICZNEJ ZAPAŚCI

Nie uwalniaj wielbłąda od ciężaru garbu, jeśli nie chcesz go uwolnić od bycia wielbłądem. Nie stąpaj po tym padole w roli demagoga, który zachęca trójkąty, by wyrwały się z więzienia trójboczności. Jeśli trójkąt wyrwie się z więzienia trójboczności, jego żywot dobiegnie końca. Gilbert Keith Chesterton Dla ponad 90 proc. Polaków rodzina jest fundamentem i źródłem szczęścia. Tak mówią badania. Tyle tylko, że coraz mniej z nas ma odwagę po to szczęście sięgnąć. Dane Głównego Urzędu Statystycznego zaczynają przypominać demograficzny wyrok śmierci. Już w roku 2010 eksperci alarmowali, że liczba nowożeńców spada i wynosi niecałe 230 tys. Dwa lata później pobrało się już jedynie niespełna 204 tys. par[1]. Okazuje się też, że decyzja o małżeństwie coraz częściej odsuwana jest w czasie, wskutek czego statystyczni nowożeńcy mają 28 lat. Z trwałością małżeństw też nie jest najlepiej. Mimo to liczba rozwodów od lat utrzymuje się na podobnym poziomie — ok. 64 tys. Mamy w Polsce 7 mln singli, a prognozy mówią, że w roku 2035 będzie ich aż 10 mln. Dodatkowo masowo emigrujemy, coraz częściej na stałe. Ojczyznę opuściło już ponad 2,5 mln Polaków. Od kilku lat demografowie biją na alarm. Rodziny nie są wspierane przez państwo, rodzicielstwo przestało być już życiowym wyzwaniem, a Polska coraz bardziej się kurczy. Współczynnik dzietności wyniósł w roku 2013 niecałe 1,32. Zajęliśmy tym samym przedostatnie miejsce w Unii Europejskiej. W ogólnopolskiej klasyfikacji The World Factbook[2], obejmującej 224 kraje świata, udało nam się wskoczyć na pozycję 213. Co to oznacza? Aby zapewnić

prostą zastępowalność pokoleń, kobieta powinna urodzić 2,15 dzieci. Polska wymiera, i to w sensie dosłownym. Przewaga zgonów nad urodzeniami w roku 2013 była największa w całej naszej powojennej historii. Wielu młodych ludzi powie, że to problem abstrakcyjny, że zupełnie ich nie dotyczy. Do czasu. Brak równowagi pokoleniowej dotknie nas lada moment niezwykle boleśnie. System ubezpieczeń ulegnie załamaniu, służba zdrowia stanie się jeszcze bardziej niewydolna, a działania rynkowe zostaną poważnie zablokowane. Zdaniem ekspertów to właśnie sytuacja demograficzna może być główną barierą rozwojową Polski w XXI w. Wszystko wskazuje na to, że w ciągu nadchodzących 20 lat staniemy się najstarszym społeczeństwem rozemigrowanej Europy, a za lat 30, biorąc pod uwagę tendencje migracyjne, może nas być w kraju mniej niż 30 mln. Przypadek czy skutek przemyślanej strategii? Niestety nawet pobieżna analiza faktów dowodzi, że o przypadkach nie może być tutaj mowy.

1 PROGRAMOWA REDUKCJA LUDNOŚCI Bardzo ciekawie jawi się w tym kontekście stanowisko Klubu Rzymskiego, tajemniczego międzynarodowego think- tanku[3], od roku 1968 zrzeszającego naukowców, polityków i biznesmenów pochłoniętych „globalnymi problemami świata”. Po pięciu latach nieoficjalnej działalności klub zarejestrował się jako organizacja międzynarodowa w Genewie. W latach 80. szeroko współpracował z ZSRR i innymi krajami socjalistycznymi. To właśnie ta organizacja stoi za skompromitowaną dziś, ale obowiązującą wszystkie kraje świata, problematyką globalnego ocieplenia i nakazu redukcji CO2. Ten ekologiczny mózg zachodnich ruchów chroniących środowisko wydał w roku 1972 raport „Granice wzrostu”, zawierający analizę przyszłości ludzkości wobec wzrostu populacji i wyczerpujących się zasobów naturalnych. Ogłosił w nim, że jeśli nie powstrzymamy przyrostu demograficznego na Ziemi, niechybnie padniemy ofiarami „końca świata spowodowanego śmiercią głodową ludzkości”[4]. Strategia została obmyślona bardzo precyzyjnie. O tym, jak powinna się do niej ustosunkować Polska, pouczył nas osobiście jeden z jej twórców. W grudniu 1974 roku w Jabłonnie pod Warszawą odbyło się międzynarodowe seminarium na temat kierunków modelowania matematycznego społeczeństw. Na konferencję, zorganizowaną pod patronatem UNESCO przez Ministerstwo Nauki oraz Instytut Organizacji i Kierowania PAN, przybył jeden z autorów raportu Dennis L. Meadows. Siejąc grozę w kwestii przeciążenia Ziemi nadmiarem ludności, przestrzegł nas, żebyśmy zmniejszyli liczbę

obywateli. „Jeżeli chodzi o Polskę, to sądzę, że macie zbyt duży przyrost ludności. 15 mln ludności gwarantowałoby równowagę” — powiedział w rozmowie z Andrzejem Bonarskim na łamach warszawskiej „Kultury”[5]. Lektura wywiadu nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z chorym snem szaleńców. Snem, który niestety został uznany za naukową wykładnię. Na dowód fragment rozmowy opublikowanej w styczniu 1975 roku: Bonarski: Jak pan sobie wyobraża drastyczne zahamowanie rozrodczości? Meadows: Państwo o ustroju socjalistycznym ma w tej mierze szczególne możliwości. Aparat administracyjny i społeczny może stworzyć warunki przeciwdziałające nadmiernemu przyrostowi ludności. Bonarski: Czy nie wydaje się panu, że każda rodzina może chcieć kiedyś mieć dzieci i ma do tego prawo? Meadows: Absurd. Bonarski: Nie sądzę, by dało się tak całkowicie lekceważyć tradycję i biologię. Meadows: Łatwo ją zmienić. Bonarski: A więc odmawia pan ludziom prawa wolności posiadania potomstwa. Meadows: Sądzę, że społeczeństwo — zwłaszcza wasze — winno rządzić się logiką. Społeczeństwo winno mieć wpływ na siebie samo. Choćby przez podatki, poprzez utrudnianie nadmiernego wzrostu ludności środkami administracyjnymi. Można stworzyć całą politykę sterującą rozrodczością. Dziś, równo 40 lat później, widzimy doskonale, co miał na myśli Meadows, odgrzewając stare teorie Thomasa

Malthusa (1766-1834), anglikańskiego pastora i ekonomisty, który w „Eseju o populacji” usiłował wyjaśnić bezrobocie i nędzę nie przyczynami społecznymi, lecz zbyt szybkim przyrostem ludności. Uznał, że jedynym sposobem na uniknięcie nędzy mas jest zmniejszenie populacji, w związku z czym naturalna selekcja w postaci epidemii, wojen czy klęsk żywiołowych była rzeczą zbawienną. Zalecał jednak planowe zmniejszenie liczby urodzeń, zwłaszcza wśród ludzi słabych, chorych i biednych, co podchwycili ochoczo jego następcy. Pomysł ten ma swoje głębokie odzwierciedlenie w strategii realizowanej przez ideologię gender. Mówienie o równouprawnieniu kobiet, o ich zapanowaniu nad naturalnymi siłami macierzyństwa poprzez antykoncepcję i aborcję to główna oś działania międzynarodowych struktur stawiających ograniczenie dzietności w kategorii zdrowia reprodukcyjnego. Tak oto konieczność depopulacji globu, w imię ochrony przyrody zagrożonej nadmierną liczbą ludzi, została wpisana w założenia projektu globalistycznego. Jak go zrealizować? Poprzez proste rozerwanie związku pomiędzy aktem seksualnym a płodnością. Mają temu służyć: lansowanie wynaturzonej idei wolnego seksu oraz promocja antykoncepcji, aborcji czy sterylizacji. Globalistyczne programy antypłodnościowe są opracowywane przez ogólnoświatowe gremia i organizacje międzynarodowe, następnie zaszczepiane w umysłach całych społeczeństw za pomocą pozarządowych aktywistów lub lobbystów, karmiących ślepe masy pieśnią o prawach reprodukcyjnych, wyzwoleniu kobiet czy walce z HIV/AIDS. Do czego prowadzą? Ostatecznie do rozstrzygnięć eugenicznych, do eliminowania urodzeń ludzi chorych i biednych, do ograniczania podstawowych praw osób, które są zbyt słabe, by mogły się obronić same. Wszystko to właśnie w imię „praw człowieka”. W 1994 roku, podczas światowego kongresu demograficznego w Kairze, pojawił

się projekt ustanowienia limitów ludnościowych dla poszczególnych krajów. Pomysł obejmował też powołanie światowej policji populacyjnej, która kontrolowałaby państwa w zakresie przestrzegania narzuconych norm. Skrajnie wynaturzony projekt udało się zatrzymać dzięki ogromnemu wysiłkowi Stolicy Apostolskiej i osobistemu zaangażowaniu św. Jana Pawła II. Nie udało się jednak trwale udaremnić chorej kreacji szaleńców, za którymi stoi potężny biznes antykoncepcyjny. Celem kairskiej Konferencji w sprawie Populacji była powszechna dostępność antykoncepcji rozplanowana do roku 2015. Dziś idziemy znacznie dalej. Takich planów, jakie układano na ostatnim — londyńskim — szczycie populacyjnym, dotąd w historii ludzkości nie było.

2 LIMIT URODZEŃ 2020 W lipcu 2012 roku, z inicjatywy rządu brytyjskiego oraz Fundacji Billa i Melindy Gatesów, odbył się w Londynie Szczyt Planowania Rodziny. Na obrady zjechało 150 globalnych liderów agendy zdrowia i praw seksualno- reprodukcyjnych, która zrzesza przedstawicieli rządowych, sponsorów, organizacje społeczne i wyznaniowe, ośrodki badawcze oraz przedsiębiorców. Dla podniesienia rangi wydarzenia nazwano je szczytem, by kojarzyło się ze zgromadzeniem głów państw. Co postanowiono? Wszczęcie „globalnego ruchu”, dzięki któremu 120 mln kobiet w wieku reprodukcyjnym (15-49 lat) w 69 najbiedniejszych krajach świata uzyska „dostęp do nowoczesnych metod informacji, usług i dostaw antykoncepcyjnych do 2020 roku”. Operacja ma pochłonąć prawie 4,5 mld dolarów w ciągu ośmiu lat. Drugim celem, jaki wyznaczono, jest utrzymanie zaopatrzenia dla 260 mln kobiet w 69 krajach, stosujących dziś nowoczesną antykoncepcję. Realizacja tego zadania będzie z kolei kosztować 10 mld dolarów. Jak widać, plan jest prosty. W ciągu ośmiu lat trzeba zapędzić do antykoncepcyjnego kieratu 380 mln kobiet w 69 krajach świata. Wszystko to dla ich dobra i w imię ich osobistej wolności. Skąd wiadomo, że miałyby być tym w ogóle zainteresowane? O to zadbali już eksperci Instytutu Guttmachera i UNFPA[6], którzy w swoim demagogicznym raporcie, stanowiącym podstawę merytoryczną szczytu, przedstawili prognozy kobiecych potrzeb. Dokument zakłada, że zdecydowana większość pań na świecie jest aktywna seksualnie, ale chce ograniczyć liczbę dzieci. Należy więc wyjść im naprzeciw z tzw. opieką

antykoncepcyjną, która według wyliczeń autorów raportu w samym roku 2012 miała kosztować 4 mld dolarów w świecie rozwijającym się. Z kolei „pełne zaspokojenie istniejącej potrzeby metod antykoncepcyjnych wśród wszystkich kobiet w świecie rozwijającym się” będzie kosztować rocznie ponad 8 mld dolarów[7]. Skąd ta skrajna determinacja ubrana w mętną nowomowę „zdrowia reprodukcyjnego” i argumentację „naglącej potrzeby”? Raport UNFPA głosi wręcz, że w ciągu najbliższych 15 lat popyt na antykoncepcję powinien wzrosnąć o 40 proc.[8] Mówi też o „kryzysie antykoncepcji”, który diametralnie wzrośnie, „gdy największa rzesza młodzieży, jaką widział świat, ok. 1,5 mld młodych ludzi, stanie się seksualnie aktywna”[9]. Jak to wyliczono? Przyjęto, że wszyscy młodzi ludzie wkraczający w wiek rozrodczy będą współżyć. Dla autorów raportu nie mają znaczenia ich przekonania religijne, etyczne czy stan cywilny. Nikogo nie stać tu przecież na personalistyczną fantazję. Zamiast wsłuchać się w realne potrzeby rynku, które najwyraźniej nie spełniają oczekiwań międzynarodowych struktur genderowych, kreuje się sztuczne potrzeby na drodze rewolucji seksualnej. Uczestnicy szczytu podjęli oficjalne decyzje o „zwiększonym zaangażowaniu finansowym rządów i innych uczestników, a także zmianach wielu praw, polityk oraz czynników związanych z usługami i zasadami, które znacznie utrudniają możliwość korzystania z usług antykoncepcyjnych”. Widzimy więc, że walka z przekonaniami religijnymi, normami etycznymi, uwarunkowaniami kulturowymi czy tradycją, które poszczególne państwa chciałyby w swojej suwerenności zachowywać, nie ma dla międzynarodowego gremium najmniejszego znaczenia. Liczą się wielopiętrowe, globalne interesy zbudowane na krwiopijczym wykorzystaniu ludzkiej płodności.

W świadomości każdego człowieka, już od pierwszych lat jego życia, ma zostać wyryte proste skojarzenie każdego aktu seksualnego z konkretnym towarem: pigułką antykoncepcyjną, prezerwatywą, środkami wczesnoporonnymi czy aborcją. Niezależnie rozwija się potężny przemysł gadżetów seksualnych, niezbędnych do pełnego wyrażenia orientacji płciowej. Genderowy walec toczy się swoimi grubymi miliardami po najwrażliwszej sferze ludzkiego życia, niszcząc bezpowrotnie całe duchowe i kulturowe dziedzictwo przeszłości. Dziedzictwo stojące na przeszkodzie realizacji karłowatego planu uwiązania człowieka na łańcuchu jego popędowości.

3 ANTYGENDEROWE GENDER Jak podkreśla Marguerite A. Peeters (dyrektor Instytutu na rzecz Dynamiki Dialogu Międzykulturowego w Brukseli, która od lat demaskuje zakusy ideologii gender), zawiązane w Londynie „wielostronne partnerstwo” to forma politycznego przywództwa. „To klika. Brak demokratycznej i ideowej opozycji w tej koalicji oraz władza polityczna i finansowa posiadana przez partnerów w globalnym zarządzaniu pozwalają im na realizację własnych celów bez zahamowań. Koalicja jest blokiem, dobrze strzeżoną fortecą. Grupuje najbardziej wpływowe czynniki świata: społeczeństwa zachodnie, którym przewodzą Wielka Brytania, USA i kraje skandynawskie, potęgę pieniądza (z Billem i Melindą Gatesami) i najbardziej wpływowe federacje organizacji pozarządowych (IPPF, Marie Stopes International)”[10]. Peeters przestrzega przy tym, że pod pretekstem zdrowia reprodukcyjnego, od czasu Kairu realizowane są cele politycznej rewolucji globalistów. „Według IIS[11] Szczyt Londyński pokazuje, jak przywództwo polityczne najwyższego szczebla odeszło od tradycyjnego, demokratycznego procesu, w którym ludzie zakorzenieni we właściwej sobie kulturze decydują, kim chcą być i jak chcą być rządzeni. Przywództwo to dostało się w ręce kliki »globalnych« graczy nazywających siebie »globalną społecznością«, którzy faktycznie dzierżą wodze globalnego zarządzania i rządzą światem, podczas gdy zwykli ludzie już najwyraźniej nie mają w tym udziału”[12]. Szczyt Londyński został okrzyknięty bezprecedensowym i przełomowym. Premier Wielkiej Brytanii David Cameron stwierdził w swoim przemówieniu, że to „początek znacznie

większej batalii, która zdefiniuje nasze stulecie: walki o uprawnienie i równość kobiet”. Zdaniem Peeters „takiej mobilizacji zobowiązań politycznych, finansowych, towarowych i usługowych na poziomie globalnym” nie było od czasu Kairu[13]. Uczestnicy tego nowego „globalnego ruchu” podkreślali, że chodzi im „o coś więcej niż nowe pieniądze”. Akcentował to także Cameron, twierdząc wprost, że antykoncepcja jest kluczem do demokracji. Otwierając szczyt, ogłosił z dumą, że Wielka Brytania wyda „ponad 500 mln funtów do roku 2020, podwajając roczne inwestycje w planowanie rodziny”. Kreśląc cele strategiczne szczytu, nie unikał skrajnie propagandowej argumentacji. Jak się dowiedzieliśmy, dzięki Szczytowi Londyńskiemu „w ciągu najbliższych ośmiu lat będziemy zapobiegać niechcianej ciąży co dwie sekundy, i 212 tys. kobiet oraz dziewcząt nie umrze podczas ciąży i porodu”. Oznacza to, że szczyt „zapobiegnie śmierci 3 mln dzieci w pierwszym roku życia, dając 120 mln kobiet i dziewcząt w najbiedniejszych krajach po raz pierwszy szansę na dostęp do taniej, ratującej życie antykoncepcji”. Za „pomocową” i rzekomo „prozdrowotną” propagandą kryje się najzwyklejszy, wyrachowany pragmatyzm. Cameron, powołując się na doświadczenia Azji, gdzie — jak twierdzi — „redukcja dzietności zapewniła ponad 2/5 wzrostu PKB na głowę mieszkańca w latach 1970-2000”, przekonywał, iż „każdy dolar zainwestowany w usługi planowania rodziny zaoszczędził 6 dolarów w wydatkach na zdrowie, dom, wodę i inne usługi publiczne”. Podążając za tą falą argumentacyjną, stwierdził, że „zapewnienie dziewczętom tylko jednego dodatkowego roku szkolnego może podwyższyć ich płace aż o 20 proc.”. Wydawałoby się, że najrozsądniejszym antidotum na problemy niechcianych ciąż jest wprowadzenie takiej formy wychowania, która opóźni inicjację seksualną młodych ludzi. Tyle że to rozwiązanie niedochodowe i sprzeczne z

ekonomiczną strategią międzynarodowej „kliki”. Jej celem jest jak najszybsze związanie młodych ludzi z całym pakietem usług, które przez kilkadziesiąt lat będą napędzać rynek. Trudno o bardziej jednoznaczne unaocznienie paradoksu ideologii gender. Skoro celem genderystów jest zapewnienie kobietom lepszej pozycji na rynku pracy, a premier Cameron obliczył, że każdy dodatkowy rok spędzony w szkole może podwyższyć ich wynagrodzenie o 20 proc., dlaczego w imię ich lepszego startu zawodowego, zdobycia gruntownego wykształcenia i kompetencji nie promować stylu życia, który realnie temu sprzyja? Dlaczego w imię walki o równe szanse na rynku pracy nie są rozwijane programy zachęcające młodych do zajmowania się nauką i zdobywania wiedzy w czasie, w którym ich umysły są najbardziej chłonne i kreatywne? Dlaczego zamiast rozbudzać w nich głód poznawania świata, pomagać w budowaniu zdrowych relacji rówieśniczych, uczących niezbędnej przecież w życiu zawodowym pracy zespołowej, koncentruje się ich uwagę na popędowości? Czyżby wykorzystanie okresu dojrzewania do uzależniania człowieka od nieuporządkowanej sfery seksualnej nie było antygenderowe? Nie dość przecież, że osłabia zdolność przyswajania wiedzy i zdobywania rzetelnego wykształcenia, czym z gruntu zmniejsza szanse na rynku pracy, to jeszcze wypracowuje postawę, w której wyniku upopędowiony człowiek będzie wykorzystywał drugiego do osiągnięcia egoistycznej przyjemności. Ofiarami rozwibrowanej seksualności mężczyzn padną głównie kobiety i dzieci. Jak widać, genderowe paradoksy zaczynają się już w punkcie wyjścia.