dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony707 146
  • Obserwuję404
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań346 405

R-Hagen S.-Buddyzm prosto

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.3 MB
Rozszerzenie:pdf

R-Hagen S.-Buddyzm prosto.pdf

dareks_ EBooki Religie, Religijne, Zabobony Buddyzm
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 292 osób, 112 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 76 stron)

Buddyzm Prosto Steve Hagen Piękne, jasne i proste spojrzenie na mądrość i naukę Buddy

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 2 - Kiedy poproszono Buddę, o podsumowanie jego nauk jednym słowem, powiedział: „Świadomość". Budda uczył jak patrzeć prosto w naturę doświadczenia. Jego obserwacje i wglądy są proste i praktyczne i dotyczą teraźniejszości. Dla każdego, kto pragnie głęboko wejrzeć w naturę egzystencji, jest to wezwanie do przebudzenia. To książka o świadomości, nie świadomości czegoś szczególnego, ale świadomości jako takiej - o przebudzeniu, uważności, śledzeniu tego, co się aktualnie dzieje. Traktuje ona o stawianiu najbardziej podstawowych pytań związanych z życiem i odkrywaniu odpowiedzi na nie. nie mówi o wierze, doktrynie, formule czy tradycji, lecz o poleganiu na bezpośrednim doświadczaniu chwili obecnej. Mówi o wolności umysłu. Ludziom spotykającym się z buddyzmem po raz pierwszy, Buddyzm prosto oferuje możliwość czystego spojrzenia na mądrość i naukę oświeconego nauczyciela, jakim był Budda. Uświadamia też, że choć żył około 2500 lat temu, jego nauki nadal pozostają żywe i aktualne, natomiast osobom, którym buddyzm już jest bliski, książka ta dostarczy kompendium podstawowych prawd buddyjskich, wolnych od interpretacji i naleciałości kulturowych, którymi obrósł on przez ostatnich 25 wieków. Autor, Steve Hagen, prezentuje tu nauki wolne od jakichkolwiek naleciałości, posługuje się przy tym języ- kiem przystępnym, nie obciążonym stylem narzuconym przez tradycję czy wiarę.

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 3 - Wstęp. W chwili, gdy bieżące tysiąclecie zbliża się ku końcowi, większość z nas już nie wierzy w wersje świata zawarte w świętych księgach. Wraz z rozwojem nauki, wszechświat coraz częściej jawi się nam, jako ogromnie dziwna, olbrzymia, złożona, bezosobowa, wielowymiarowa i być może bez znaczenia, sfera umysłu i materii. By jakoś poradzić sobie z tą - wyzbytą wiary — wizją, uciekamy zwykle w jedno z dwóch nieszczęsnych ekstremów. Albo ślepniemy na nasze kłopotliwe położenie i staramy się uciec w narkotyki, alkohol, kariery lub jakiekolwiek inne niezliczone systemy wiary, albo też kierujemy się ku żałosnej myśli, że jesteśmy inteligentnymi istotami żyjącymi w świecie pozbawionym sensu. Przy czym wielu z nas zachowuje się tak, jakbyśmy mogli osiągnąć spełnienie, gdybyśmy tylko posiadali: dostatecznie dużo pieniędzy, dostatecznie duże zabezpieczenie, do- statecznie dużo szacunku, dostatecznie dużo miłości, dostatecznie dużo wiary, dostateczną edukację, dostateczną siłę, dostateczny spokój, dostateczną wiedze, dostateczne... coś tam. Są jednak i tacy, którzy tego nie kupują (lub nie mogą kupić), ponieważ czują, że prawdziwego bezpieczeństwa nie da się osiągnąć. Bo nawet, gdybyśmy zdołali zgromadzić wszystko, czego pragniemy, to przecież i tak nieuchronnie zabierze nam to śmierć. To naprawdę nas frustruje. Jak w takich warunkach odnaleźć spokój. Nie tylko czujemy się więźniami własnej ignorancji, ale wydajemy się skazani na pozostanie na tejdrodze. Oto jak mówił o tym Yang Chu, chiński filozof z czwartego wieku przed naszą erą: Idziemy przez świat z klapkami na oczach, zaabsorbowani małymi rzeczami, które widzimy i słyszymy, rozmyślając nad własnymi uprzedzeniami, omijając radość życia, nie zdając sobie nawet sprawy, że coś ominęliśmy. Nigdy, nawet przez chwilę nie kosztujemy podniecającego smaku wina wolności. Jesteśmy uwięzieni tak prawdziwie, jakbyśmy leżeli na dnie lochu, skuci łańcuchami. Jaki jest podstawowy ludzki problem, którego nie może uleczyć żadne znane lekarstwo? O co chodzi w całej naszej egzystencji? W jaki sposób moglibyśmy kiedyś pojąć ją całą? I w końcu, czy znajomość Całości - wiedza, która nie jest relatywna ani uwarunkowana - nie jest właśnie tym, co uwolniłoby nas od wątpliwości i dylematów, które przysparzają nam tyle bólu i niepokoju? Pragniemy uwolnić się od niepokoju umysłu i dyskomfortu, i nie przeżywać swojego życia tak, jakbyśmy byli zakuci w dyby niepewności i strachu. Niestety, rzadko zdajemy sobie sprawę, że to właśnie niepokój naszego umysłu, a nie jakaś zewnętrzna przyczyna odbiera nam wolność. Jest jednak sposób, by wyjść poza tę ignorancję, pesymizm, niepokój - i doświadczyć - doświadczyć, a nie pojąć - Rzeczywistość, jako Całość. Doświadczenie to nie opiera się na żadnej koncepcji czy wierze; jest to postrzeganie samo w sobie. To widzenie, zanim pojawi się znak, zanim zakiełkuje pomysł, zanim zrodzi się myśl. Widzenie takie nazwano oświeceniem. Oświecenie, mówiąc wprost, polega na widzeniu rzeczy takimi, jakimi one są, a nie takimi, jakimi chcemy, żeby były lub wierzymy, że są. To wyzwolenie umysłu - postrzeganie Rzeczywistości, jako Całości - może osiągnąć każdy, kto nauczy się doświadczać tu i teraz. Dwa i pół tysiąca lat temu, w Indiach, człowiek zwany Gautama doświadczył takiego wyzwolenia. Resztę życia poświęcił pokazywaniu innym, jak osiągnąć taką wolność umysłu. Od czasu, gdy obudził się z wyniszczającej ignorancji, która powstrzymywała go od poznania tego, co rzeczywiście się dzieje, znany był, jako Budda - czyli „przebudzony".

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 4 - Kiedy poproszono Buddę, by podsumował swoje nauczanie jednym słowem, rzekł: „Świadomość". To jest książka o świadomości. Nie świadomości czegoś szczególnego, ale świadomości, jako takiej - o przebudzeniu, czujności, śledzeniu tego, co się aktualnie dzieje. Traktuje ona o stawianiu najbardziej podstawowych pytań związanych z życiem i odkrywaniu odpowiedzi na nie. Nie mówi o wierze, doktrynie, formule czy tradycji, lecz o poleganiu na bezpośrednim doświadczeniu chwili obecnej. Mówi o wolności umysłu. Budda nauczył się patrzeć prosto w naturę doświadczenia. Rezultatem jego nauczania i życia była nowa religia, która ogarnęła cały świat. Równocześnie, tak jak wszystkie religie, buddyzm zgromadził (i stworzył) różnorodność wierzeń, rytuałów, ceremonii i praktyk. W miarę jak ogarniał kraj za krajem, obrastał różnorakimi naleciałościami kulturowymi. W ten sposób pojawiły się specjalne ubrania i kapelusze, posągi, kadzidła, gongi, dzwony, gwizdki - nawet osobliwe formy architektoniczne, ideogramy i symbole. Ta książka wszystko to pozostawia na uboczu. Rytuały, ceremonie, modlitwy i specjalne stroje są nieuniknione, ale nie wyrażają (nie mogą wyrazić) sedna tego, czego nauczał Budda. W rzeczywistości, zbyt często, takie rzeczy stają nam na drodze - zaciemniają prostą mądrość słów Buddy i odrywają nas od nich. To główny problem i to nie tylko dla tych z nas, którzy wychowali się na Zachodzie. Niełatwo zobaczyć gdzie kończy się buddyzm, a zaczyna kultura azjatycka, czy też odróżnić oryginalne i autentyczne nauki Buddy od tego, co zostało dodane później przez ludzi z mniej dogłębnym spojrzeniem na sedno sprawy. W rezultacie, wielu Amerykanów i Europejczyków głęboko wierzy, że buddyzm to wielbienie Buddy, czy też kłanianie się i noszenie tóg, albo wprowadzanie się w trans, wymyślanie odpowiedzi na kłopotliwe zagadki, czy też wiara w przeszłe lub przyszłe inkarnacje. Buddyzm nie polega na tych wierzeniach i praktykach. Obserwacje i wglądy Buddy są jasne i praktyczne. Dotyczą wyłącznie tu i teraz, nie zajmują się teorią, czy też wiarą w odległy czas lub miejsce. Ponieważ nauki te pozostają skupione na obecnym momencie - także na momencie, w którym to czytasz - pozostają w związku z każdą kulturą i każdą osobą, która bada je z należytą uwagą. Do takich właśnie, nieskażonych i oryginalnych wglądów i obserwacji książka ta będzie się odwoływać. Podzieliłem ją na trzy części. W części pierwszej skupimy się na podstawowych naukach Buddy, które on nazwał Czterema Szlachetnymi Prawdami. W części drugiej zajmiemy się głównie czwartą z tych prawd. W niej Budda wykłada praktyczny i efektywny sposób na życie - ścieżkę, dzięki której będzie nam łatwiej zmierzyć się ze światem takim, jakim go zastajemy, i ten świat zrozumieć. W części trzeciej natomiast, przyjrzymy się ponownie pierwszym dwóm aspektom wspomnianej ścieżki, by je ugruntować. Oba te aspekty, gdy zgłębimy ich znaczenie, pozwolą nam zmierzyć się z takimi zjawiskami, jak zamiar i świadomość. Ludziom spotykającym się z buddyzmem po raz pierwszy, Buddyzm prosto oferuje możliwość czystego spojrzenia na mądrość i naukę oświeconego nauczyciela, jakim był Budda. Uświadamia też, że choć żył on około 2500 lat temu, jego nauki nadal pozostają żywe i aktualne jak kiedyś. Natomiast osobom, którym buddyzm już jest bliski (także tym, którzy praktykują od dawna), książka ta dostarczy od dawna potrzebnego kompendium podstawowych prawd buddyjskich, wolnych od interpretacji i naleciałości kulturowych, którymi obrósł on przez ostatnich 25 wieków. Dla każdej osoby, która pragnie głęboko wejrzeć w naturę egzystencji jest to wezwanie do przebudzenia.

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 5 - Podróż do teraz. Człowiek, znany jako Budda, żył w północnych Indiach (obecnie Nepal), w szóstym wieku przed narodzeniem Chrystusa. Naprawdę nazywał się Gautama, był jedynym synem bogatego króla, który rządził małym państwem. Jako chłopiec i nastolatek, Gautama żył jak pod kloszem, rozpieszczany w pałacu ojca. Ojciec zadbał o to, by Gautama otrzymał wszystko co najlepsze: najpiękniejsze ubrania, najlepszą edukację i mnóstwo służących na jego rozkazy. Życie Gautamy było tak ciasno przykryte kloszem, że nie wiedział on nic o chorobie, śmierci czy ludzkim cierpieniu, aż do chwili, gdy jako młody człowiek usłyszał o śmierci od służącego. Wówczas nagle, po raz pierwszy, został skonfrontowany z rzeczywistością - z prawdą, że życie ludzkie nieuchronnie pociąga za sobą chorobę, starość i śmierć. Tej nowo odkrytej wiedzy nie potrafił ani zapomnieć, ani jej zaprzeczyć, i wkrótce zaczęło go to bardzo dręczyć. Jaki jest cel ludzkiego życia - zaczął pytać siebie - jeśli jest ono tak ulotne, tak niepewne i tak przepełnione cierpieniem? To pytanie prześladowało go tak długo, że w końcu nie był już w stanie cieszyć się jakimikolwiek przyjemnościami życia wypełnionego luksusem. Wówczas zdecydował, że opuści dom rodzinny i zrezygnuje z szansy zostania królem, po prostu doszedł do wniosku, że władza i bogactwo to pozory wobec życia, w które z założenia już wpisane są żal i strata. Zdecydował, że w zamian poświęci czas i energię na znalezienie sposobu wyswobodzenia się z powszechnej rozpaczy, która zdaje się tworzyć podstawę każdej egzystencji. Przez sześć lat wędrował doliną rzeki Ganges, poznając różne systemy i praktyki wielkich nauczycieli religijnych, którzy w owym czasie nauczali. Ponieważ był dobrym uczniem, szybko opanowywał wszystko, czego go uczono. Niestety, nie znalazł w tych naukach i praktykach nic satysfakcjonującego, nic co rozwiałoby głęboki smutek, wypełniający jego serce i umysł. Opuścił więc nauczycieli i poszedł własną drogą. I wtedy, któregoś dnia, siedząc pod drzewem, doznał nagle oświecenia. Zrozumiał na czym polega ludzki problem. Poznał jego źródło, konsekwencje i - co najważniejsze - jego rozwiązanie. Od tamtej chwili, znany był jako Budda, co znaczy „przebudzony". Czterdzieści pięć kolejnych lat swego życia poświęcił nauczaniu drogi do oświecenia, a nauczał zarówno mężczyzn, jak i kobiety, szlachetnie urodzonych, jak i chłopów, uczonych i niepiśmiennych, moralnych i nikczemnych - nie czyniąc najmniejszej różnicy pomiędzy nimi. Jego nauka wyzwolenia z ludzkiego cierpienia i rozpaczy była i jest tak uniwersalna, że po dziś dzień pozo- staje otwarta dla każdego, kto zechce ją poddać próbie, zbadać i zrozumieć. Pewnego dnia, wkrótce po tym jak Budda został oświecony, pewien człowiek ujrzał go idącego w swoim kierunku. Człowiek ten nie słyszał o Buddzie, ale zauważył, że w nadchodzącym było coś niezwykłego. Skłoniło go to do postawienia pytania: - Czy jesteś bogiem? - Nie - odpowiedział Budda. - Jesteś więc magikiem? Czarnoksiężnikiem? Czarodziejem? - Nie. - Czy jesteś czymś w rodzaju istoty niebiańskiej? Aniołem może? Ponownie Budda odrzekł: - Nie. - Czymże więc jesteś? - Jestem przebudzony.

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 6 - Budda nigdy nie twierdził, że jest kimś innym niż istotą ludzką. Był jednak istotą ludzką całkowicie przebudzoną. Nigdy też nie uważał, że jest bogiem lub że bóg go natchnął. Podobnie zaprzeczał, jakoby był adeptem wiedzy tajemnej, czy też miał dostęp do jakiejś nadnaturalnej mocy. Swoje uświadomienie i zrozumienie przypisywał wyłącznie ludzkiemu wysiłkowi i ludzkiej umiejętności. To Gautamę nazywamy Buddą, ale żyło i żyje wielu innych buddów, wielu innych przebudzonych. I każdy budda - przeszły, obecny, czy przyszły - jest nikim innym jak istotą ludzką. Budda nie jest bogiem - kimś, do kogo winniśmy się modlić. Nie jest również kimś, przed kim należy zginać kark. Budda to po prostu osoba przebudzona - nic więcej i nic mniej. Buddyzm nie jest systemem wierzeń, doktryną. Nie chodzi w nim o zaakceptowanie określonego zestawu twierdzeń i zasad. Właściwie, jest zupełnie na odwrót. Idzie w nim o badanie świata, w pełnym świetle i uważnie, o sprawdzanie wszystkiego, każdej idei. Buddyzm polega na widzeniu. Na tym, żeby wiedzieć raczej niż wierzyć, mieć nadzieję, a nie pragnąć. Na tym również, żeby nie bać się badać dosłownie wszystkiego, łącznie z własnymi, osobistymi przekonaniami. Przede wszystkim, oczywiście, musimy badać nauki Buddy. Sam Budda zachęcał ludzi przy każdej okazji, żeby go sprawdzali. „Nie wierzcie mi tylko dlatego, że widzicie we mnie waszego nauczyciela" - mówił. - „Nie wierzcie mi dlatego, że inni wierzą. I nie wierzcie w coś, ponieważ przeczytaliście o tym w książce. Nie dawajcie wiary relacjom, tradycji, pogłoskom, ani temu co głoszą przywódcy religijni lub święte teksty. Nie polegajcie na zwykłej logice lub wnioskowaniu, nie polegajcie na pozorach ani na czczych spekulacjach". Budda wielokrotnie podkreślał niemożność dotarcia do Prawdy, jeśli poddamy się cudzemu autorytetowi. Taka ścieżka zaprowadziłaby nas tylko do opinii - własnych lub cudzych. Budda zachęcał ludzi, żeby „dowiedzieli się dla samych siebie, że pewne rzeczy są zdrowe i dobre, następnie je zaakceptowali i podążyli za nimi". Przesłanie jest takie: zawsze badaj i patrz sam. Kiedy sam zobaczysz co jest prawdziwe - a jest to naprawdę jedyny sposób, by móc prawdziwie coś poznać - obejmiesz to. Do tego momentu, po prostu zawieś wszelkie sądy i krytykę. Sensem buddyzmu jest po prostu widzieć. To wszystko. Nie można zbliżyć się do buddyzmu lub zacząć dochodzić do Prawdy z powziętym z góry założeniem czy wiarą. Musimy chcieć widzieć rzeczy jakimi one są, a nie jakimi mamy nadzieję - pragniemy czy oczekujemy - by były. Autentyczny buddyzm zaczyna się od faktu; ma początek w percepcji - w bezpośrednim doświadczeniu. Prawdziwy buddyzm nie jest „izmem". Jest procesem, świadomością, otwartością, duchem uważności - nie systemem wiary lub nawet (jak zazwyczaj to rozumiemy) religią. Precyzyjniej byłoby powiedzieć, że buddyzm jest „nauczaniem przebudzonego", czyli budda-dharmą. Ponieważ książka ta skupia się właśnie na nauczaniu przebudzonego, a nie na jakichś sekciarskich wersjach nauki Buddy, od tego momentu w miejsce określenia „bud- dyzm", będę używał terminu „budda-dharma". Nauczanie Buddy nie traktuje tego co zapisane zbyt poważnie. Buddyjskie zapisy (łącznie z tą książką) można by przyrównać do tratwy. Tratwa przydaje się bardzo, gdy pragniemy przeprawić się przez wodę, z jednego brzegu na drugi. Lecz kiedy już osiągniemy drugi brzeg, staje się niepotrzebna. W istocie, gdybyśmy chcieli kontynuować podróż wzdłuż brzegu, musimy zostawić tratwę za sobą.

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 7 - Nasz problem polega na tym, że mamy skłonności do tego, by w tratwie się zakochiwać. Myślimy: „To była doskonała tratwa; dobrze mi służyła. Chcę ją zachować i zabrać, gdy będę kontynuował podróż". Ale jeśli potraktujemy nauki buddyjskie - lub jakiekolwiek inne nauki - jako coś absolutnego, ostatecznie staną się one dla nas przeszkodą. Buddyjskie nauki i pisma mogą pomóc, lecz nie liczmy na to, że znajdziemy w nich Prawdę, która w niewiadomy sposób mieszkałaby w słowach Buddy. Żadne słowa - Buddy, moje czy czyjekolwiek - nie zobaczą za ciebie. Musisz zrobić to sam, tak jak Budda, kiedy siedział pod drzewem setki pokoleń przed tobą. Słowa Buddy można też porównać do palca, który wskazuje księżyc. Jego nauki mogą Prawdę wskazać, ale nie mogą nią być. Buddowie - ludzie, którzy są przebudzeni - mogą jedynie wskazać drogę. Prawdy nie da się wyrazić słowami. Możemy ją tylko zobaczyć, doświadczyć, sami dla siebie. Jeśli wskażesz kotu księżyc, on prawdopodobnie nie spojrzy na niebo; podejdzie i obwącha twój palec. Na podobnej zasadzie i my ulegamy fascynacji jakąś nauką, nauczycielem, książką, systemem wierzeń, kulturą czy rytuałem. Jednak jak głosi budda-dharma, nauka przebudzonego, naszym celem nie powinno być skupianie się na wskazującym palcu, a doświadczanie Prawdy samej w sobie. Buddyzm określa się czasem jako religie ahistoryczną. Oznacza to, że nie opowiada on historii stworzenia, ani nie spekuluje, czy zmierzamy do nieba lub czegoś innego, co nastąpi po tym życiu. Budda-dharma w ogóle nie mówi o początkach i końcach. Jest bardziej religią środków; często bywa nazywana drogą środka. Gdyby budda - „przebudzony" znalazł się na twoim miejscu, prawdopodobnie skupiłby się na tym czego bezpośrednio doświadcza. Nie namawiałby cię do brania czegokolwiek na wiarę i nie próbował niczego wyjaśnić poprzez teorie. Żaden budda nie prosiłby cię też, byś poszukiwał określonych wyjaśnień tego, jak się rzeczy mają. Prawda nie wymaga żadnego wyjaśnienia. Prawdę trzeba zobaczyć. Budda stwierdził kiedyś, że nasza ludzka sytuacja jest jak sytuacja osoby przebitej strzałą. Obie są bolesne i nieznośne. Ale zamiast organizować natychmiastową pomoc w nieszczęściu, my pytamy o szczegóły budowy łuku, z którego wystrzelono strzałę. Pytamy kto wy konał strzałę. Chcemy znać wygląd i pochodzenie osoby, która naciągnęła łuk. Pytamy o wiele rzeczy - błahych rzeczy - nie zauważając jednocześnie naszego podstawowego problemu. Interesują nas źródła i cele, a sam problem pozostawiamy nierozwiązany. Zapominamy o nim, mimo że nasze życie tak naprawdę obraca się wokół niego. Jak to zmienić? Cóż, musimy nauczyć się podróżować do teraz.

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 8 - Część pierwsza: ODWIECZNY PROBLEM 1. Sytuacja ludzka Wyobraź sobie, że widzisz ludzi siedzących na wspaniałym bankiecie. Długie stoły wysoko obładowane przysmakami, rozciągają się przed nimi. Doskonale przygotowany, olśniewający i apetycznie wyglądający wachlarz potraw, paruje, lśni i skwierczy tuż przed ich oczami, w zasięgu ręki. Ale ludzie obecni na tej uczcie nie jedzą. Właściwie i ich talerze są puste. Nie poczęstowali się nawet okruszkiem. Siedzą na tym bankiecie już długo. I powoli, stopniowo, umierają z głodu. Umierają nie dlatego, że nie mogą spożyć wspaniałej uczty, czy też dlatego, że jedzenie jest zabronione, ciężko-strawne lub szkodliwe. Umierają z głodu, ponieważ nie zdają sobie sprawy, że jedzenie to jest właśnie to, czego oni do życia potrzebują. Nie rozpoznają ostrego, natarczywego bólu w żołądkach jako głodu. Nie domyślają się co powinni zrobić, chociaż wystarczyłoby cieszyć się ucztą, którą dla nich przygotowano. Taka jest właśnie nasza ludzka sytuacja. Większość z nas czuje, że coś jest nie w porządku z naszym życiem. Ale nie mamy pojęcia, jaki jest naprawdę nasz problem, ani co powinniśmy z nim zrobić. Być może widzimy - może niewyraźnie - że jedzenie jest tam przed nami, lecz nie łączymy tego faktu z bólem w środku, nawet jeśli ten ból zaostrza się i wzmaga. Tęsknimy za czymś. Czujemy ból i stratę. Cierpimy. A wszytko czego potrzebujemy do złagodzenia niezadowolenia jest dokładnie przed nami. Cóż, kiedy nie zdajemy sobie z tego sprawy. Według buddy-dharmy, ten smutny stan rzeczy, to głębokie i permanentne niezadowolenie jest pierwszą prawdą ludzkiej egzystencji. Cały ból, który przynosimy sobie i innym - nienawiść, wewnętrzne rozdarcie, płaszczenie się, manipulacja - jest czymś, co sami tworzymy. Co wychodzi z naszych własnych serc i umysłów, z naszego własnego uwikłania. Idąc dalej, jeśli nie zobaczymy dokładnie na czym ów problem polega - nie rozwiążemy go. Przekażemy go naszym dzieciom, a one swoim dzieciom - i tak dalej, pokolenie za pokoleniem. Kiedy Budda pierwszy raz zajrzał w swoje serce i umysł, poznał tę prawdę. Od tamtej pory, w identyczny sposób, niezliczona liczba innych ludzi odkryła to samo. Każdy z nich zobaczył, że sposoby uwalniania od cierpienia, pozostają w zasięgu jego możliwości. Nie w tym rzecz, byśmy oczekiwali uwolnienia od problemów lub zachowywali się poprawnie - przez to sprawy i tak nie potoczą się jak byśmy sobie tego życzyli. Nie ma człowieka - łącznie z Buddą - którego życie byłoby, jest lub też będzie wolne od trudności. Budda-dharma nie obiecuje uwolnić nas od problemów. Namawia nas jedynie do zbadania ich natury, do ustalenia czym one są i skąd się biorą. Budda-dharma to nie filozofia uprawiana w zaciszach gabinetów. To nie mrzonka. Budda-dharma polega na docieraniu do podstaw i praktycznym działaniu. Jest taka stara historia o mężczyźnie, który przyszedł zobaczyć Buddę, ponieważ słyszał, że jest on wielkim nauczycielem. Jak my wszyscy, miał jakieś problemy w życiu i myślał, że Budda jest w stanie pomóc mu w ich rozwiązaniu. Powiedział Buddzie, że jest rolnikiem. - Lubię pracę na roli - mówił - ale czasami nie pada wystarczająco i moje zbiory giną. W zeszłym roku prawie umarliśmy z głodu. A czasami znów pada za dużo i wówczas moje plony nie są takie jak bym chciał. Budda słuchał cierpliwie. - Jestem również żonaty - ciągnął tamten. - Ona jest dobrą żoną... Kocham ją,

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 9 - naprawdę. Ale czasami za dużo zrzędzi. I czasami jestem nią zmęczony. Budda słuchał spokojnie. - Mam dzieci - mówił mężczyzna. - Dobre dzieci, owszem... Ale czasami nie okazują mi wystarczająco dużo respektu. A czasami... Mężczyzna ciągnął tak dalej, wyrzucając wszystkie swe żale i zmartwienia. Wreszcie skończył i czekał, aż Budda wypowie słowa, które pomogą mu wszystko ułożyć. W zamian Budda rzekł: - Nie mogę ci pomóc. - Co masz na myśli? - zapytał zdumiony człowiek. - Każdy ma problemy - odparł Budda. - W rzeczywistości, my wszyscy mamy osiemdziesiąt trzy problemy, każdy z nas. Osiemdziesiąt trzy problemy - i nic nie można na to poradzić. Jeśli pracuje się naprawdę ciężko nad jednym z nich, może uda się go rozwiązać - ale w ten sposób inny problem wskoczy na miejsce poprzedniego. Na przykład, ostatecznie stracisz ukochanych. I umrzesz kiedyś. Jest więc problem i nic nie możesz zrobić, ani ja, ani ktokolwiek inny. Mężczyzna wściekł się. - Myślałem, że jesteś wielkim nauczycielem! - krzyczał. - Myślałem, że możesz mi pomóc! Co zatem w twoim nauczaniu jest dobrego? Budda odpowiedział: - Cóż, może pomoże ci ono w osiemdziesiątym czwartym problemie. - W osiemdziesiątym czwartym? - zapytał człowiek. - Co jest osiemdziesiątym czwartym problemem? Budda odrzekł: - To, że nie chcesz mieć żadnych problemów. Wydaje nam się, że musimy uporać się z naszymi problemami w sposób, który je zniszczy, rozmyje czy zaprzeczy ich realności. Ale postępując tak, próbujemy uczynić Rzeczywistość czymś innym niż ona jest. Próbujemy tak manipulować światem, by psy nigdy nie gryzły, wypadki się nie zdarzały, a ludzie, na których nam zależy, nigdy nie umierali. Nawet z grubsza biorąc, daremność takich wysiłków powinna być oczywista. Kiedy pracowałem nad tą książką, umarł mój przyjaciel - nagle, bez przyczyny, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Kilka chwil wcześniej śmiał się i rozmawiał z przyjaciółmi, a potem poszedł przez trawnik do frontowych schodów, usiadł i umarł. Rick był miły, wielkoduszny i przez wielu bardzo kochany. Miał szczęśliwe, solidne małżeństwo i zostawił kochającą żonę i troje małych dzieci. Miał trzydzieści sześć lat i jak wszystko na to wskazywało, pozostawał w doskonałym zdrowiu. Dla mnie i dla innych, którzy go znali, jego śmierć była bardzo smutna. Szokująca. Nieoczekiwana. I bardzo nagła. Ogromnie mi go brakuje i wylałem wiele łez, opłakując go z jego rodziną i osobami, które go kochały. Cóż takie jest ludzkie życie. Nie da się tego nie zauważyć. Chwasty zakwitną, chociaż ich nienawidzimy i chcemy, by uschły; kwiaty zwiędną, chociaż je kochamy i pragniemy, by kwitły wiecznie. Nasze życie jest pełne cierpienia. Towarzyszy nam ono cały czas. To jest pierwsza prawda buddy-dharmy o ludzkim życiu. Jak sobie poradzić z taką rzeczywistością? Czy powinniśmy udawać - mieć nadzieję - że to co kochamy nie umrze? Przebudzony z przekonaniem odpowiedziałby „nie". Budda - „przebudzony" jest osadzony w Rzeczywistości. Nie interesują go obiecanki, myślenie życzeniowe, czy zaprzeczanie temu, czym jest ludzkie życie. Nie będzie też próbował niczego ukrywać, tuszować, ani przeinaczać. Najważniejszą rzeczą jest rozpoznać, że nasze niezadowolenie pochodzi od nas. Powstaje z naszej ignorancji, ślepoty na to jaka jest naprawdę nasza sytuacja, powstaje z tego, że chcemy, by Rzeczywistość była czym innym niż jest. Nasza tęsknota, pragnienie, pożądanie czegoś innego

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 10 - niż Rzeczywistość są tym co powoduje naszą frustrację. Druga prawda buddy-dharmy jest więc taka, że wszelkie niezadowolenie ma swe źródło w nas. Trzecia prawda mówi, że możemy rozpoznać źródło naszego niezadowolenia, a w ten sposób położyć kres jego najbardziej głębokim i egzystencjalnym formom. Czwarta prawda, którą przedstawię pokrótce, wyjaśnia nam jak tego dokonać. Całkowite uwolnienie od permanentnego niezadowolenia i niepokoju umysłu często jest nazywane nirwaną lub oświeceniem. Dokładniej rzecz ujmując, jest to jednak wolność umysłu. Często, zniechęceni, przerywamy nasze duchowe poszukiwania - naszą podróż polegającą na zmaganiu się z podstawowymi ludzkimi kwestiami. Ale podróż, o której tu mowa, nie jest podróżą w przyjętym znaczeniu tego słowa. Generalnie myślimy, że podróż powinna zawierać ruch i kierunek, że jest to wyjazd gdzieś w świat lub też wejście w głąb siebie. Ale w buddyzmie nasza podróż nie może zmierzać dokądkolwiek - ani do, ani z. Jest to bardziej podróż w bliskość, w bezpośredniość. Nasza podróż musi prowadzić do przebudzenia tu i teraz, do otwarcia oczu na wieczne tu i teraz. Albowiem aby w pełni żyć, musimy być w pełni obecni. Pytanie brzmi: jak to osiągnąć? Zanim na to odpowiemy, trzeba sobie uświadomić trzy kwestie. Po pierwsze, trzeba prawdziwie zdać sobie sprawę z tego, że życie jest ulotne. Następnie, trzeba zrozumieć, że jesteśmy już kompletni, wartościowi, integralni. W końcu, trzeba zobaczyć, że jesteśmy sami dla siebie schronieniem, azylem i własnym zbawieniem. Zerwij kwiat - piękną, żywą, świeżą różę. Pachnie cudownie. Ukazuje nam wspaniały rytm w wirowaniu płatków, bogaty, jeszcze olśniewający kolor, delikatną, aksamitną fakturę. Porusza nas i zachwyca. Problem z różą jest taki, że pewnego dnia ona umiera. Wówczas opadają jej płatki; róża usycha; staje się brązowa i powraca do ziemi. Jednym z rozwiązań tego problemu jest ignorowanie prawdziwej róży i zastąpienie jej plastikową imitacją, taką, która nigdy nie umrze (i nigdy nie zacznie żyć). Ale czy plastikowa róża to to czego chcemy? Nie, oczywiście, że nie. Chcemy prawdziwej róży. Chcemy tej, która umiera. Chcemy jej, ponieważ umiera, ponieważ jest ulotna, ponieważ jej kolory blakną. To ta właśnie cecha czyni ją cenną. I to jest to, czego chcemy - chcemy tego, czym każdy z nas jest: żywej istoty, która umiera. Twoje własne ciało i umysł także są cenne, ponieważ także są ulotne. Zmieniają się - zawsze, w każdej sekundzie. W istocie, jesteś niczym innym jak wieczną zmianą. Przyjrzyjmy się temu dokładniej. Łatwo zauważyć, że nie masz ciała, które miałeś jako małe dziecko. Ani tego samego umysłu. Jeśli spojrzysz uważnie, zauważysz, że nawet nie masz już tego samego ciała i umysłu, które miałeś kilka chwil temu, gdy zacząłeś czytać tę stronę. Przez te kilka sekund, wiele komórek w twoim ciele umarło, a wiele innych powstało. Zaszły niezliczone zmiany w różnych narządach twego ciała. Twoje myśli zmieniły się pod wpływem słów zapisanych na tej stronie i okoliczności jakie wokół ciebie zaszły. Tysiące synaps w twoim mózgu wybuchło tysiące razy. W każdej chwili i co chwilę, zmieniałeś się. Nasze ciała i umysły niewiele różnią się od róży - są tak samo ulotne. Nasze ciała, umysły, myśli, chęci, potrzeby i związki są zmienne - są też podległe śmierci. Umieramy co chwilę i ponownie - co chwilę - rodzimy się. Proces narodzin i śmierci ciągnie się w nieskończoność, chwila po chwili, dokładnie na naszych oczach. Wszystko na co patrzymy, łącznie z nami i każdym aspektem naszego życia, jest niczym innym jak zmianą. Żywotność to nic innego jak poprzeplatane z sobą narodziny i śmierci. Ta nietrwałość, to ciągłe pojawianie się i znikanie, są właśnie tym, co czyni nasze życia pełnymi, cudownymi i żywymi. Jednak zazwyczaj chcemy uchronić wszystko przed zmianami, zatrzymać je. Jak

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 11 - zobaczymy, jest to pragnienie, by zaczekać, w jakiś sposób powstrzymać zmiany, jest największym źródłem nieszczęścia i kłopotów w naszym życiu. Bez względu na to czy ją widzisz, czy nie, jesteś zanurzonyw rzeczywistości. Rzeczywistość to nasze tu i teraz. A zatem i ty jesteś tu i teraz. Wiesz o tym już z bezpośredniego doświadczenia. Nie jesteś od Rzeczywistości odseparowany. Ona nie jest „gdzieś tam", ale dokładnie tutaj. To daje nam szansę na przebudzenie. Masz ją właśnie teraz - w tej chwili i w każdej chwili. To oświecenie w istocie już należy do ciebie. Większość z nas zwykła myśleć - bo tak nas uczono - że jest inna droga, biegnąca naokoło, że musimy ją dopiero odszukać. Ale to nieprawda. Nie potrzebujemy wymyślać żadnego doświadczenia; ono jest tu, w zasięgu naszych rąk. Jesteś już oświecony. Wszystko, co musisz zrobić, to przestać blokować siebie i poważnie zająć się tym, co się dzieje. Niczego ci nie brakuje. Musisz tylko przestać się blokować, przestać interpretować to, co widzisz. W swoich ostatnich słowach przed śmiercią Budda rzekł: „Niech każdy z was będzie światłem dla samego siebie; pójdźcie sami do wewnętrznego schronienia. Mocno trwajcie przy Prawdzie. Nie szukajcie schronienia u nikogo". To ty jesteś władzą ostateczną. Nie ja. Nie Budda. Nie Biblia. Nie rząd. Nie prezydent. Nie mama i tata. Ty! Nie autorytet filozofów, naukowców, księży, akademików, polityków lub generałów. Nie szkoła, parlament albo sąd. Żadne z tych ciał nie może wziąć odpowiedzialności za twoje życie, słowa czy czyny. Ta władza należy do ciebie i tylko do ciebie. Nie możesz się jej pozbyć ani od niej uciec. Oczywiście, możesz udawać, że oddajesz tę najwyższą władzę w cudze ręce lub zachowywać się tak, jakbyś jej po prostu nie miał. Ale tak naprawdę nie pozbędziesz się jej. Ty oddałeś swoją władzę komuś innemu. Ty zdecydowałeś się zaprzeczyć jej czy ją zignorować. Ty podjąłeś decyzję, by okłamać siebie, by udawać, że prawowita władza do ciebie nie należy. W najmniejszym stopniu nie będąc ciężarem, ta władza jest czymś cudownym. Oznacza, że masz moc, by się obudzić. Masz ją teraz - w swoich rękach. Nie musisz iść nigdzie indziej. Możesz przebudzić się właśnie teraz, w tym miejscu. Jesteś w pełni wyposażony, by zrobić to teraz, w tej chwili. Posiadasz już całą moc, jakiej kiedykolwiek będziesz potrzebował, by osiągnąć szczęście. Innymi słowy, jesteś całkowicie przygotowany na wszystko co może nadejść. Każdy z nas posiada moc, potrzebną do tego, by po prostu być tym, czym jest. Niczego nam nie brakuje; nic więcej nam nie trzeba. Jesteś wspierany i krzepiony, właśnie teraz, nawet jeśli jeszcze nie możesz zrozumieć, w jaki sposób. Suto zastawiony stół rozpościera się przed tobą, a ty po prostu sięgnij po pożywienie. Jeśli chcesz położyć kres niepokojowi umysłu, musisz zobaczyć, że już nic „tam gdzieś" do zdobycia nie ma, ponieważ tu, w tej chwili, już wszystko jest całością i jest ukończone. Tak czyniąc, możesz przebudzić się z odwiecznego niepokoju i znaleźć odpowiedź na pytanie czym jest życie. To działanie - inaczej mówiąc: zobaczenie — jest czwartą prawdą buddy-dharmy. Jest to sposób, w który możemy doświadczyć wolności umysłu. Czwarta prawda buddy-dharmy zawiera osiem aspektów, dlatego jest również nazywana Ścieżką Ośmioraką. Na czym jednak ta ścieżka polega? Jak podążyć nią w praktyce? Po pierwsze, trzeba zobaczyć, jaki jest nasz problem i wtedy dopiero się z nim zmierzyć. Widząc, zrozumiesz, że musisz żyć świadomie, nie ze względu na siebie albo kogoś innego, ani ze względu na jakiś cel, wiarę czy ideę, ale ze względu na to, żeby całkowicie zaangażować

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 12 - się w daną chwilę. Gdy tylko zobaczysz, będziesz mówił, działał i wiódł życie świadomie. Mądra mowa, działanie i środki potrzebne do życia przyjdą wtedy w sposób naturalny - same. Wszystko to utworzy solidny, moralny fundament twojej egzystencji. Moralne nauczanie, które wywodzi się z buddy-dharmy nie jest świętoszkowatym kodeksem zachowania, w który wpisuje się udawana moralność, chęć przypodobania, czy obietnica bycia dobrym, w zamian za nagrodę w przyszłości. Prawdziwa moralność jest zakorzeniona całkowicie w tej chwili. Opiera się na bezpośredniości Rzeczywistości, na tym jak żyjemy tu i teraz. Nasza „nagroda" też jest tu i teraz, a nie w mitycznej krainie „nigdy-nigdy". W Ścieżce Ośmiorakiej zawiera się także wysiłek, uważność i medytacja. Lecz medytacja buddyjska nie jest tym, co większość ludzi za medytację uważa. Nie jest ona ani ćwiczeniem relaksacyjnym, ani dążeniem do jakiegoś specjalnego stanu umysłu. Medytacja buddyjska to po prostu uczenie się bycia tu - bycia obecnym w każdej chwili i zauważania tego, co się dzieje. Budda-dharma nie zaprasza nas do parania się abstrakcyjnymi pojęciami. Nasze zadanie to zająć się tym, czego rzeczywiście doświadczamy, dokładnie w tej chwili. Nie musisz patrzeć „gdzieś tam". Nie musisz niczego wymyślać. Nie musisz niczego nabywać. I nie musisz nagle wyruszać do Tybetu, Japonii czy gdziekolwiek indziej. Przebudzisz się tutaj, w rzeczywistości, bo jedynie tutaj możesz się obudzić. Nie musisz też prowadzić długich, bolesnych poszukiwań. Już jesteś tam, gdzie masz być. Stół stoi przed tobą, suto zastawiony. Teraz spróbujemy nauczyć się, jak po przygotowane dla nas jedzenie należy sięgać.

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 13 - 2. Wadliwe koło Pierwsza z czterech prawd, które opisał Budda, nazywana jest duhkhą. Duhkhą nie jest słowem łatwym do przetłumaczenia, kiedy więc już raz wyjaśnię jego znaczenie, to w dalszej części rozważań będę przytaczał oryginalną formę pisowni tego pojęcia. Duhkhę często tłumaczy się jako „cierpienie". Ale to tylko część znaczenia tego słowa. Przyjemność bowiem również jest formą duhkhy. W sanskrycie, duhkhą ma znaczenie przeciwstawne względem innego słowa - sukha, które oznacza „satysfakcję". Niektórzy ludzie tłumaczą zatem duhkhę jako „niezadowolenie". Ale to wyjaśnienie także nie trafia w sedno. Tak naprawdę duhkhą pochodzi od słowa, które w sanskrycie określa wadliwe koło. Załóżmy, że jest to koło, które odgrywa ważną funkcję, na przykład taką, jak koło garncarskie. Wówczas to nieprawidłowo działające koło przysporzy nam trudności za każdym razem, gdy spróbujemy wykonać gliniane naczynie. W czasach Buddy, podobną sytuację stworzyłaby ryksza z wadliwym kołem. Łatwo sobie wyobrazić, jak niewygodna musi być jazda takim pojazdem. Nieustanne wstrząsy, wznoszenie i opadanie zaczynają denerwować, później coraz bardziej rozpraszają i przeszkadzają. Może na początek podróżnik odczuwa niewielką przyjemność z podskoków - ale po czasie stają się one coraz bardziej irytujące. Pierwsza prawda buddy-dharmy porównuje ludzkie życie właśnie do wadliwego koła. Zwraca w ten sposób uwagę na sytuację, w której nie działa rzecz podstawowa. Owo wadliwe koło życia denerwuje nas, wielokrotnie sprawia, że jesteśmy nieszczęśliwi. Z każdym obrotem koła, każdym mijającym dniem, doświadczamy bólu. Oczywiście doznajemy też chwil przyjemności. Ale nieważne, jak bardzo próbujemy kultywować przyjemność i podtrzymać jej trwanie, ostatecznie ona i tak wygasa, a powracają niepokój oraz zdenerwowanie. Nic, co zrobimy, nie może całkowicie nas od nich uwolnić. Bez względu na to, co uczynimy, nasze osiemdziesiąt trzy problemy i tak pozostają. Cóż możemy na to poradzić? Możemy zacząć od określenia -jasno i wyraźnie -jaki dokładnie jest nasz problem. Każdy zapewne słyszał wyrażenie „zobaczyć znaczy uwierzyć". Ale faktem jest, że wiary nie można utożsamić z postrzeganiem. Właściwie, słowa te mają przeciwstawne znaczenia. Wiara jest w pewnym stopniu zaledwie domysłem na temat Rzeczywistości. Odwrotnie: widzenie - surowe, bezpośrednie, niezafałszowane doświadczenie - to bezpośrednia percepcja Rzeczywistości jako takiej. Załóżmy, że przyszedłem do ciebie i wyciągnąłem zamkniętą dłoń, mówiąc, że mam w niej klejnot. Jedyne, co możesz zrobić, mając ograniczone informacje, których dostarczyłem, to uwierzyć w moje słowa lub spekulować, czy mam klejnot w garści, czy też nie. Dopiero kiedy otworzę pięść, zobaczysz czy jest w niej klejnot. A kiedy ją otworzę, potrzeba - i przydatność -wiary znikną. Sam zobaczysz, że kamień jest lub go nie ma i oprzesz swoje działania raczej na tym, co widzisz, a nie na tym, co myślisz. Tak samo jest z problemem, pytaniem czy dylematem. Wiara może służyć za pożyteczny środek tymczasowy, pod nieobecność faktycznego doświadczenia, ale kiedy zobaczysz Rzeczywistość, wiara stanie się niepotrzebna. W tym momencie wręcz stoi przeszkodą na drodze czystej, bezpośredniej percepcji. Dlatego, jeśli chcemy zobaczyć Prawdę i Rzeczywistość, nie możemy polegać jedynie na tym, w co wierzymy. Możemy tylko polegać na faktycznej percepcji i bezpośrednim doświadczeniu. Prawda i Rzeczywistość (terminy te są synonimiczne) są tutaj, żebyś je zobaczył. Nie są to jakieś tam bibeloty, śmieszne kapelusze czy znaczące uściski dłoni. Prawda po prostu jest tu - sama w sobie. Rzeczywistość sama w sobie. Nie taka, jak myślisz, masz nadzieję, czy wierzysz lub sobie wyobrażasz, ale taka jak przed tobą (lub kimkolwiek innym) się rozciąga. To jest

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 14 - jedyny sposób, by zdobyć Prawdę - przez zobaczenie jej, nie przez nazywanie lub przetrzymywanie. Prawda czyli Rzeczywistość nie jest czymś niejasnym, tajemniczym lub ukrytym. Nie musisz iść do kogoś innego, by ją odnaleźć - ani do nauczyciela, ani do buddy, rodziców, księdza, rabina, szamana czy jakiejkolwiek innej osoby dzierżącej władzę. Nie jest to również coś, o czym możesz przeczytać w książce. Prawda przychodzi do nas przez widzenie. Zobaczyć znaczy Wiedzieć. Widzenie nie potrzebuje dalszych weryfikacji. Jest natychmiastowe i stanowi jedność z Prawdą. Niestety, nader rzadko widzimy to, co akurat nam się ukazuje. Żeby lepiej zrozumieć sens moich słów, spójrz na obrazek na następnej stronie. Wierz lub nie, ale to jest prawie fotograficzna interpretacja czegoś dobrze ci znanego; czegoś, co widziałeś (osobiście lub na zdjęciu) wielokrotnie. Jeśli nie rozpoznasz natychmiast obiektu doświadczenia, skoncentruj się na stanie swego umysłu. Zauważ, że jest on jakby zagubiony we wrażeniach - „splątany". Niektórzy ludzie, widząc ten obrazek po raz pierwszy, mówią: „Myślę, że to może być leżący mężczyzna". Ale mówią to niepewnie. Nie są całkiem przekonani. Wierzą, że mógłby to być mężczyzna w półleżącej pozycji. (Ja także tak pomyślałem, gdy pierwszy raz zobaczyłem ten obrazek.) Ale tego twierdzenia nie dyktuje zmysł widzenia, ani przekonanie, że wiesz, co obrazek przedstawia. Patrz na ilustrację. Zapewniam cię, że kiedy naprawdę zobaczysz co obrazuje, cała twoja niepewność natychmiast zniknie. Będziesz wiedział, co przedstawia. Wtedy natychmiast ustaną wszystkie domysły i niepokoje związane z obrazkiem. Tajemnicza figura Jeżeli do tej pory nie ujrzałeś sensu rysunku, popatrz na niego jeszcze przez chwilę. W końcu na to wpadniesz. A kiedy to się stanie, zauważysz nagłą zmianę, która zajdzie w twoim umyśle. (Jeśli sytuacja wydaje się beznadziejna i potrzebujesz pomocy, rozwiązanie znajdziesz na stronie 160. Ale spróbuj poczekać do chwili, gdy zobaczysz co przedstawia ilustracja. Doznasz wówczas szoku rozpoznania i głębokiej zmiany w umyśle.) Czy zauważyłeś, jak twój umysł rozluźnił się, gdy nagle zobaczyłeś i poznałeś to, na co patrzysz? Stan twojego umysłu, który wcześniej określałeś jako niejasny, mętny, zagmatwany i skrępowany, zmienił się nagle w chwili, w której zobaczyłeś. Zyskać jasność i całkowite przekonanie. I ta jasność oraz przekonanie będą ci towarzyszyć za każdym razem kiedy znowu spojrzysz na obrazek. Jeśli ktoś ci powie: „Ten obrazek przedstawia leżącego męż-

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 15 - czyznę", będziesz wiedział, że nie ma racji - i żaden argument nie wpłynie na twoją postawę. Opisaną sytuację można odnieść do różnicy między widzeniem a zwyczajnym posiadaniem wiary, pomysłu, koncepcji. Budda-dharma wskazuje drogę do podobnego, ale bardziej uniwersalnego i głębokiego znaczenia okrzyku: „Aha!", towarzyszącego odkryciu prawdy. Nie chodzi tu o rozważanie jakiejś niejasnej, odległej sfery. Chodzi o nasze tu i teraz- O przebudzenie, zobaczenie tego tu i teraz takim jakim jest. I tak, jak zmienił się stan twego umysłu gdy rozpoznałeś ilustrację, tak doświadczysz pewności, kiedy nagle zobaczysz sytuację, w której się znajdujesz. Rozjaśni się istota rzeczy. Ten moment i ten stan nazywany jest oświeceniem lub przebudzeniem. Wszyscy możemy doświadczyć przebudzenia w każdejchwili. Jednakże tak długo, jak pozostajemy w zwyczajnym stanie zagubienia, nasze umysły nacechowane są irytacją, duhkhą. W rzeczywistości, jeśli dokładnie i poważnie spojrzymy na naszą sytuację, zobaczymy, że doświadczamy trzech rodzajów duhkhy. Pierwszy rodzaj duhkhy jest prostym bólem - fizycznym i psychicznym. Podoba nam się czy nie, ból jest nieodłączna częścią naszego życia. Możemy go złagodzić, leczyć lub poddać się znieczuleniu. Możemy poczynić starania, by go uniknąć lub zmniejszyć; czasami udaje się nam ból zminimalizować. Ale nie możemy całkowicie uciec od niego. Nawet jeśli jesteś teraz całkowicie zdrowy, wcześniej czy później zranisz się, zachorujesz, skaleczysz, umrzesz. W wielu przypadkach, próby ograniczenia lub uniknięcia bólu mogą nawet zwiększyć nasze cierpienie. Klasycznym przykładem jest człowiek z bólem zęba, który odkłada pójście do dentysty, gdyż boi się, że leczenie będzie bolesne. Ponieważ odkłada wizytę u lekarza zbyt długo, w zębie rozwija się poważna infekcja i w końcu człowiek ten musi poddać się leczeniu kanałowemu - o wiele bardziej bolesnemu, czasochłonnemu i kosztownemu. A nie potrzebowałby go gdyby dotarł do dentysty na czas. Cierpienie fizyczne pojawia się wtedy, gdy szwankuje nasz organizm. Cierpienie psychiczne powstaje natomiast wtedy, gdy czujemy, że coś szwankuje w naszym życiu, w życiu innych lub ogólnie - na świecie. Cierpimy psychicznie wtedy, gdy nie dostajemy tego, czego chcemy lub kiedy jesteśmy zmuszeni żyć i przetrwać w okolicznościach, które nam nie odpowiadają. Prawda jest taka, że nie możemy udawać, iż nie postrzegamy bólu. Gdziekolwiek się zwrócimy, on jest z nami. Musimy stawić mu czoło albo nigdy nie znajdziemy wyjścia z sytuacji, w której jesteśmy - sytuacji duhkhy. Możemy rozprawić się z bólem tylko przez śmiałe stawienie mu czoła. Drugą formą duhkhy jest zmiana. Wszystkie aspekty naszego doświadczenia, zarówno fizyczne jak i psychiczne, podlegają ciągłej zmianie i przeistoczeniu. Cokolwiek myślimy, cokolwiek możemy wskazać, obejrzeć lub omówić, podlega ciągłej zmianie. Jeśli nasz umysł znajduje się w zwyczajnym stanie, określanym tu jako przeciwieństwo stanu przebudzenia, ta zmiana postrzegana jest jako niezadowolenie, niedogodność - duhkha. Wówczas wyolbrzymiamy nasz problem. Czynimy to przez tęsknotę (i wysiłek), by zatrzymać zmiany, zostawić rzeczy, jakimi są. Próbujemy tego dokonać kierując nasze działania na zewnątrz: siłą, kontrolą i manipulacją. Wewnętrznie czynimy to przez konceptualizację świata. Próbujemy wszystko zdefiniować, poukładać w umysłach tak, byśmy zachowali poczucie porządku rzeczy, celu lub ulgi. Nawet jeśli na chwilę zdołamy uczynić naszą sytuację komfortową, pamiętajmy, że to stan tymczasowy. Wszystkie okoliczności budujące tę chwilową sytuację, podlegają nieuchronnej zmianie. A kiedy owa sytuacja się zmieni, nasza chwilowa przyjemność odejdzie i swą ulotnością podkreśli jeszcze moc duhkhy.

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 16 - Próba zdefiniowania świata jest głęboką, acz subtelną manifestacją drugiej formy duhkhy. Boli ona i uwiera tym bardziej, że w swej istocie jest po prostu naszą desperacką próbą przeciwstawienia się Rzeczywistości. Tęsknimy za mniej doskwierającym miejscem „zameldowania", miejscem, gdzie taki ból i irytacja nigdy nas nie zaatakują. Czasem nawet próbujemy stworzyć takie miejsce - wewnętrzne lub zewnętrzne. Ale takie miejsce nie istnieje, nigdy nie istniało i istnieć nie może. Chwila refleksji nad śmiercią powinna uczynić to twierdzenie oczywistym. Wszystko, co żyje, musi umrzeć; wszystko, co zaczyna istnieć, musi dojść do kresu istnienia lub zmienić swoją formę. Jest po prostu niemożliwe, by cokolwiek istniało i nie podlegało zmianie. Tak długo, jak pozostajemy w naszym zwyczajnym stanie umysłu, nie ma dla nas ucieczki od duhkhy, uwarunkowanej zmianą. My jednak zwykle nie zwracamy na to uwagi. W zamian, staramy się głównie kontrolować świat i manipulować nim: naszym życiem, związkami wydarze- niami, innymi ludźmi. Te próby stanowią główne źródło drugiego typu duhkhy. Aż do chwili, gdy zobaczymy, że tak jest, naszym najwyższym priorytetem pozostanie kontrola oraz manipulacja. Szczerze będziemy wierzyć, że czyniąc tak, możemy uczynić świat lepszym dla nas i dla innych. Nie zrozumiemy, że wszystko, co tworzymy w ten sposób jest chaosem - bólem, irytacją oraz psychicznym i fizycznym cierpieniem: duhkhą. Kontrola lub celowe działanie nie stanowią wyjścia z tej sytuacji, jedyne wyjście to widzenie. Ale jak i co zobaczyć? Wkrótce odpowiemy na te pytania. Poza duhkhą bólu, poza duhkhą zmiany jest jeszcze duhkhą istnienia. Te trzecią formę duhkhy o wiele trudniej zobaczyć, niż pierwsze dwie. Zazwyczaj wymaga ona poważnej kontemplacji. Tak długo, jak widzisz siebie jako odrębną, oddzielną jednostkę, musisz również postrzegać siebie jako podmiot śmierci. Jeśli twoja egzystencja jest byciem, musisz nie- uchronnie zakończyć istnienie. Ta świadomość niesie ze sobą głęboki ból, cierpienie lub grozę. Doświadczenie tej formy duhkhy jest nader proste. Usiądź spokojnie i zastanów się nad faktem, że nie znasz odpowiedzi na kilka fundamentalnych pytań: Jak się tu dostałeś? Kim jesteś? Skąd przyszedłeś? Dokąd zmierzasz? Twoje wierzenia i idee mogą podsuwać ci odpowiedzi na te pytania. Nie poznałeś jednak tych odpowiedzi na drodze bezpośredniego doświadczenia. Spójrz, jak ogromny jest świat. Czy ma jakiś cel? Spójrz, jak nieważny jest każdy z nas wobec tego ogromu. Jaki cel ma ludzkie życie? Po co w ogóle to wszystko istnieje? Dlaczego akurat coś, a nie nic? I na koniec to wielkie pytanie wciąż pozostające bez odpowiedzi: „Co się stanie ze mną po śmierci?" Znamy wiele opowieści o niebie i piekle, o niepamięci i nicości, o „powracaniu" i tak dalej. Ale to wszystko są opowieści. Nauka przebudzonego nie zasadza się na opowiadaniu sobie historii. Traktuje o badaniu aktualnego doświadczenia. Co doświadczenie właściwe mówi na temat „wielkiego" pytania? Czy jesteśmy w stanie zrozumieć i wykoncypować skąd przychodzimy lub dokąd zmierzamy, czy też dlaczego jesteśmy tutaj lub co się stanie z każdym z nas po śmierci? Tak, jesteśmy w stanie. Ale próba wymyślenia odpowiedzi na te pytania nie da nam żadnej satysfakcji. Jednakże, jeśli dokładnie zanalizujesz własne doświadczenie, ów głęboki niepokój, którego wszyscy doświadczamy przez samą egzystencję, może zniknąć - tak jak zniknął ten nieprzyjemny stan umysłu, gdy tylko zobaczyłeś, co przedstawiał rysunek na stronie 40. Przez zobaczenie możesz Poznać.

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 17 - 3. Przychodzenie Druga prawda buddy-dharmy odnosi się do powstawania duhkhy. Duhkha powstaje z pragnienia - żądzy, chcenia, prób zdobycia obiektu pożądania. To pragnienie czy pożądanie objawia się w trzech różnych formach. Pierwsze jest pożądanie zmysłowe. Mamy zwyczaj myśleć, że związane jest ono całkowicie ze sferą fizyczną, ale istnieje również pożądanie psychiczne. Oczywiście pragniemy swobodnych, a więc pobudzających, fizycznych odczuć, ale chcemy także stymulacji intelektualnej, ciekawej wymowy, zrównoważonego życia emocjonalnego, zadowalającej rozrywki i tak dalej. W rzeczywistości, nasze pragnienie zmysłowe jest głównie pragnieniem psychicznym. Drugą formą pragnienia jest pragnienie egzystencji jako takiej. Nie chcemy umierać. Chcemy się utrzymać przy życiu, żyć dłużej, wiecznie. Nawet gdybyśmy mogli zrezygnować z pragnienia egzystencji, pozostaje trzecia forma pragnienia, które nas nęka: pragnienie nieistnienia. Chcemy się uwolnić z tego świata bólu i irytacji, raz na zawsze. Duhkha nieustannie powstaje w naszych sercach i umysłach jako te trzy formy pragnienia. Dzieje się tak, gdy zapominamy o chwili obecnej i dajemy się złapać w pułapkę tęsknoty i obrzydzenia - pożądania, by coś przyszło (lub /.ostało), a coś odeszło. Praktycznie, wszystkie nieszczęścia ludzkie biorą się z tych trzech form pragnienia. Nasze największe bóle zatem prowokujemy sami. Nazwij to, co ciebie dotyka, a ostatecznie odkryjesz, że łączy się to z twoim pragnieniem, chceniem, pożądaniem. Na ogół jednak nie postrzegamy swej sytuacji z tej perspektywy. Zazwyczaj, jesteśmy uwikłani w to, czego chcemy. Niełatwo zauważamy, że wszystko czego naprawdę chcemy - czego chce każdy z nas - to po prostu przebudzenie. Nie chcemy być uwikłani. Nie chcemy przejść przez życie w stanie ignorancji. Ale przeważnie ignorujemy nawet to pragnienie. Ponieważ ignorujemy tę głęboką potrzebę serca, szukamy zaspokojenia naszego pożądania w nabywaniu i blokowaniu. Wyobrażamy sobie, że odpowiednia dawka pieniędzy i sławy, miłości i braku stresu, odsuną nieszczęścia. Ale nic, co można nabyć, nigdy tego nie uczyni... i my o tym wiemy. Przebudzony nie obiecuje, że nasze osiemdziesiąt trzy problemy - zmienne koleje codziennego życia - odejdą. Nie, wzloty i upadki życia pozostają w nim. Ale zmagając się z osiemdziesiątym czwartym problemem wie, że - w widzeniu powstawania duhkhy - nasze problemy nie są już problemami. Mój nauczyciel zeń zwykł był opowiadać historię człowieka, który chciał opuścić - nie na zawsze, po prostu na jakiś czas - klasztor zeń, gdzie mieszkał. W klasztorach zeń trzeba ciągle uważać na to, co się robi, czego się doświadcza - chwila po chwili. Wszystkie czynności są narzucane i wykonuje się je z zamierzonym spokojem. Po pewnym czasie, może to wyprowadzić z równowagi - co właśnie przydarzyło się człowiekowi z opowieści. Przyszedł on do mistrza i powiedział: - Nie mogę już tego znieść. Chcę wyjść. Mistrz odrzekł: - Dobrze, idź więc. Kiedy tamten ruszył w stronę drzwi, nauczyciel powiedział: - To nie twoje drzwi. - Och, przepraszam. Zaskoczony człowiek rozejrzał się dookoła i zauważył drugie drzwi. Kiedy skierował się w ich stronę, nauczyciel powtórzył: - To nie są twoje drzwi. - Och!

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 18 - Rozejrzał się wokół za kolejnymi drzwiami. Zauważył, że za nauczycielem są małe drzwi, używane zwykle przez pomocnika nauczyciela. Kiedy skierował się do nich, nau- czyciel krzyknął na niego: - To nie są twoje drzwi! Całkowicie zdezorientowany i zrozpaczony, biedny człowiek zapytał: - Co masz na myśli? Nie ma innych drzwi! Powiedziałeś, że mogę wyjść, a nie ma drzwi przez które mogę przejść! - Jeśli nie ma drzwi, przez które możesz przejść - odrzekł nauczyciel - usiądź więc. Możemy być tylko tutaj. Nie możemy wyjść. Zawsze jesteśmy tutaj. Zbadaj swoje życie, a to zobaczysz. „Usiądź" mistrza znaczy, zacznij zwracać uwagę na to, co się aktualnie dzieje, nie uciekaj od tego. To jedyny sposób, by położyć kres bólowi i zamętowi u źródła. Niestety, próbujemy zmagać się z większością naszych problemów przez kierowanie się w stronę drzwi, przez próby natychmiastowego wyjścia z sytuacji w jakikolwiek sposób. Ale nasz prawdziwy problem - głęboki ból serca - nigdzie nie odchodzi. Podróżuje z nami. Nasz prawdziwy problem to uwikłanie. Najbardziej bolesne problemy - wojna, przestępczość, bieda, ignorancja, chciwość, poniżenie - nie są naturalnymi katastrofami. Co bardziej rani serce: trzęsienie ziemi w Los Angeles czy zamieszki w Los Angeles? Choć trzęsienie ziemi jest nieszczęściem, to w takich chwilach ludzie zbliżają się do siebie i pomagają sobie nawzajem. Wśród dymu i gruzów, ludzie wyciągają do siebie ręce i równocześnie stają się bardziej ufni. Natomiast choć w zgiełku zamieszek heroiczne jednostki podejmują szlachetne działania, to źródłem wszelkich zamieszek jesteśmy my. Stanowimy punkt zapalny. Wybuch zamieszek to my. Kontynuowanie to my. W przeciwieństwie do trzęsienia ziemi - zamieszki całkowicie pozostają w naszej mocy - co oznacza, że całkowicie w naszej mocy leży ich unikanie. Ale żeby ich uniknąć, najpierw musimy stanąć twarzą w twarz z naszą rzeczywistą sytuacją. Niewiedza może okazać się zdradziecka, jeśli w swym postępowaniu nie zachowamy ostrożności. Zauważ, że nawet dostając cudowne rzeczy, których pragniemy, zazwyczaj chcemy więcej, bez względu na to, co mogłoby przyjść jako następne. Taki stan może trwać aż do czasu, gdy życie straci dla nas jakiekolwiek znaczenie. Z drugiej strony jesteśmy sfrustrowani także wtedy, gdy nie dostajemy tego, co chcemy. Henry'ego Forda, po zarobieniu pierwszego miliarda dolarów, zapytano, jak dużo pieniędzychce jeszcze zgromadzić. Odpowiedział, że tylko trochę więcej. Tacy właśnie jesteśmy. To, że ignorujemy naszą prawdziwą sytuację, skazuje nas na ciągły brak satysfakcji. Jesteśmy jak Straszny Hagar - bohater jednego z komiksów. Zapytany, co by wybrał: moc, złoto czy prawdziwe szczęście, wskazał moc: „Z mocą zdobyłbym złoto, a wtedy byłbym szczęśliwy" - uzasadnił swą decyzję. Pomysł Hagara wydaje nam się humorystyczny, ponieważ posiadamy głębszą wiedzę. A jednak, przez większość czasu ignorujemy tę wiedzę i czynimy (lub przynajmniej myślimy) w dużej mierze jak Hagar. Dobre czasy przychodzą i odchodzą. Złe czasy tak samo. Gros naszego życia i energii poświęcamy jednak próbom wskrzeszenia dobrych czasów. Nie zauważamy, że dobry czas przychodzi sam. Podobnie, zły czas pojawia się nawet wtedy, gdy poświęcamy gros życia i energii usiłując trzymać go z daleka. Nie chcemy złych czasów, to jasne. Ale złe czasy są poza naszą kontrolą, tak jak i dobre. Czasy, których nie chcemy, przychodzą (i odchodzą) bez względu na to, co robimy w

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 19 - celu utrzymania kontroli nad sytuacją. Dobre czasy tak samo. Dlatego, poza samym prostym życiem pełnią, każdą chwilą, powinniśmy zrozumieć, że taka kontrola jest niemożliwa - to mrzonka. Nie znaczy to, że nie powinniśmy organizować naszej przyszłości. Znaczy, że dobrze byśmy zrobili, nie przywiązując się do przyszłych rezultatów naszych planów. Zrobilibyśmy lepiej, skupiając nasze wysiłki raczej na byciu obecnym niż na upieraniu się, jaka przyszłość powinna czas czekać. Obalenie rządów ignorancji i pragnienia przychodzi po prostu z widzeniem, a nie z robieniem czegoś szczególnego w tym celu. Kiedy tylko zobaczysz, ciąg działań zostanie zainicjowany w sposób naturalny. Problem z pragnieniem jest taki, że kiedy próbujemy je przerwać, wzmagamy je tylko w innej sferze. Wybucha ono z większą siłą, niż kiedykolwiek wcześniej. Przyjmijmy, że w pewnej chwili zauważysz: „Pragnę teraz pizzy". W porządku. Po prostu to zauważ. Ale my zazwyczaj nie poprzestajemy na tym. Zamiast po prostu widzieć, podporządkowujemy swe działania temu, co zauważamy, zamiast powiedzieć: „Nie powinienem chcieć pizzy. Muszę przestać pożądać pizzy". Ta reakcja jest jeszcze większym pragnieniem. Pożądamy końca pożądania. Robimy znowu to samo, co zazwyczaj - sięgamy po coś, upieramy się, chwytamy. To jest niewola, nie wolność. Niestety, nie ma leku na ten problem. Pozostanie on zawsze tym samym problemem. Jedyny sposób, by go wyeliminować, to zobaczyć czym jest i tym samym przestać go dłużej karmić. Rozważmy kolejną sytuację, w której zamiar wiąże się z duhkhą. W młodości jeździłem Austinem Healey Sprite, małym sportowym samochodem, bardzo podobnym do MG. Był to kabriolet z brezentowym dachem. Pewnego razu wybrałem się z kolegą w podróż przez kraj. Żeby oszczędzić pieniądze, obozowaliśmy wzdłuż drogi. Był marzec, martwy sezon. Późną nocą przyjechaliśmy do stanowego parku Indiana Dunes, położonego nad jeziorem Michigan. Myślałem, że jest zamknięty, ale kiedy tam dotarliśmy, zastaliśmy bramę otwartą. Wokół nie było nikogo, więc wjechaliśmy prosto na pole namiotowe, by rozbić tam namiot. Byliśmy zmęczeni podróżą, więc kiedy tylko rozbiliśmy obóz, poszliśmy spać. Zanim się położyłem, zdjąłem zegarek i powiesiłem go w samochodzie, na drążku do zmiany biegów. Ponieważ dookoła nie było nikogo, również portfel zostawiłem na desce rozdzielczej. Następnie wślizgnąłem się do śpiwora i zasnąłem. Dla mojego kolegi spanie w namiocie było" całkowitą nowością. Po pewnym czasie, mój towarzysz obudził mnie. Zaniepokoiło go coś poruszającego się na zewnątrz. Był dzieckiem miasta; myślał, że to włamywacz. Wyśmiałem go. Przyzwyczajony do obozowania sądziłem, że to jakieś •tworzenia szeleszczą w nocy wokół namiotu. Poradziłem mu, by się nie martwił, przewróciłem na drugi bok i zasnąłem. Następnego dnia, po wyjściu z namiotu, stanąłem przy samochodzie, by wykonać poranną gimnastykę. Kiedy tak Stałem z szeroko rozpostartymi ramionami, zdałem sobie sprawę, że dach mojego samochodu został rozcięty w kształt litery T, a jego boki zapadały się w wielką, ziejącą dziurę. Okazało się, że był to tylko bezsensowny akt wandalizmu. Mój portfel wciąż leżał na tablicy, a zegarek wisiał na drążku. Ktoś po prostu rozciął dach i uciekł. Poczułem się strasznie. Kto miałby rozcinać mój dach nożem bez żadnego powodu? Nie chciałem żyć w świecie, gdzie ludzie robią tak absurdalne rzeczy. Później, gdy poszedłem do pobliskiego lasu, natknąłem się na podarte pudełko po ciastkach. Ciastek w środku nie było. U stóp drzew poniewierały się tylko szczątki opakowania. Nie analizując tego, wyrzuciłem je do śmieci. Gdy znów znaleźliśmy się na trasie, mój towarzysz począł grzebać w otwartej przegródce

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 20 - przed siedzeniem pasażera. Nagle krzyknął: „Hej! Ciastka zniknęły!" Wtedy wszystko stało się dla mnie jasne: mój kolega -mieszczuch był na tyle naiwny, by zostawić na noc w samochodzie ciastka i to... szop rozciął dach, by je zdobyć. Moje złe samopoczucie momentalnie zniknęło. Zobaczyłem to wydarzenie z innej perspektywy. Gdy myślałem, że dach mojego samochodu zniszczył człowiek, czułem w sercu żal. Teraz zrozumiałem, że uczynił to szop. Cóż, oczywiście, szop nie pomyśli: „To nie są moje ciastka. Nie powinienem ich jeść". Szop po prostu wchodzi jedyną znaną mu drogą, bez uczucia naruszania cudzej własności. Było jedzenie i oczywiście poczęstował się nim. Nie było uwikłania w pragnienie, nie było winy. Nagle cierpienie ustało. Zniknął nieznośny, trudny do wytrzymania ból serca. Ale dlaczego mój stan umysłu tak drastycznie się zmienił? Dlaczego ocena czynu szopa była tak różna od oceny czynu wandala? Różnica tkwi w zamiarze. Często myślimy, że celem podejmowania praktyk duchowych jest tworzenie dobrego działania jako opozycji do działań złych. Według buddy-dharmy jednakże, nie taki jest ich sens. Rzecz raczej w tym, byśmy stali się świadomi tego, jak i kiedy urzeczywistniamy nasz zamiar. Wielu z nas, przez większość czasu, działa z intencją - próbuje doprowadzić do spełnienia jakiegoś pragnienia. Ale natura nie działa z zamiarem. Budda-dharma również. Działanie bez zamiaru oznacza urzeczywistnianie Całości - widzenie Całości. Lecz czy nie prościej byłoby po prostu nauczyć się robić dobrze i w ten sposób przeciwstawiać się złu? Otóż nie, a to dlatego, że nie ma trwałego, niezmiennego „dobra" lub „zła". Dobro i zło nie są wartościami absolutnymi, ostatecznymi. Są wierzeniami, sądami, wyborami opartymi na ograniczonej wiedzy oraz na skłonnościach naszych umysłów. Naszą życiową sytuację można przyrównać do sytuacji mądrego rolnika, któremu uciekł koń. Kiedy przyszedł jego sąsiad, by go pocieszyć, rolnik stwierdził: - Kto wie, co jest dobre, a co złe? Gdy następnego dnia jego koń wrócił, prowadząc za sobą stado koni, głupi sąsiad przyszedł pogratulować mu pomyślnego losu. - Kto wie, co jest dobre, a co złe? - rzekł mądry rolnik. Wkrótce syn rolnika złamał nogę próbując ujeździć jednego z nowych koni. Głupi sąsiad ponownie przyszedł z pociechą. - Kto wie, co jest dobre, a co złe? - powiedział rolnik. Kiedy przyszło wojsko, by zabrać mężczyzn na wojnę, pominęli syna rolnika ze względu na jego złamaną nogę. Głupi mężczyzna przyszedł pogratulować rolnikowi tego, te jego syna oszczędzono. Ten jednak ponownie stwierdził: - Kto wie, co jest dobre, a co złe? Kiedy ta historia dobiegnie końca? Sokrates zwrócił uwagę, że zachowujemy się tak, jakby śmierć była największą z klęsk, a wszyscy wiemy, że mogłaby być największym z błogosławieństw. Co zamierzamy nazwać dobrym? Co zamierzamy nazwać złym? Dobre czy złe, nigdy nie jest naszym wyborem, a nawet naszą sprawą. Podczas wojny domowej w Stanach Zjednoczonych, obie strony konfliktu domagały się wsparcia od Boga. Dla każdej strony było jasne, że to ona broni słusznej sprawy. W odpowiedzi na takie głosy prezydent Lincoln zauważył: „Bóg nie może być jednocześnie za i przeciw tej samej sprawie w jednym czasie". Im dłużej prowadzimy tę grę, tym bardziej oszukujemy samych siebie. Tu nie chodzi o walkę dobra ze złem. W grę wchodzi coś o wiele bardziej podstawowego.

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 21 - Czego więc szukamy? Jeśli twoje wyobrażenie dobra przeciwstawia się czemuś, możesz być pewien, że to co nazywasz „dobrym" nie jest absolutne ani pewne. Tylko w widzeniu mamy nadzieję znaleźć to, co leży poza naszymi mglistymi, relatywnymi ideami dobra i zła. Gdybyśmy żyli poza pewnymi dualnościami relatywnego świata, musielibyśmy nauczyć się obserwować skłonności naszego umysłu - nasze intencje, naszą wolę, gorące pożądania. Nie niszcz pożądania ani nie próbuj go powstrzymać. W ten sposób tylko nakarmisz i zwiększysz pożądanie. By pożądania się pozbyć, trzeba je zobaczyć.

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 22 - 4. Odchodzenie Trzecia prawda buddy-dharmy głosi, że cokolwiek powstaje, musi również ustać. I jeśli duhkha powstaje, ma też swój koniec. Ustanie duhkhy - koniec niepokoju umysłu, żalu i straty - to nirwana. Budda określał nirwanę jako coś „nienarodzonego, nie-dorosłego i nieuwarunkowanego". Mówił: „Gdyby nie było nienarodzonego, niedorosłego i nieuwarunkowanego, nie byłoby ucieczki dla urodzonego, wyrosłego i uwarunkowanego. Od kiedy jest nienarodzone, nie-dorosłe i nieuwarunkowane, jest też ucieczka dla urodzonego, dorosłego i uwarunkowanego.” Narodzone, dorosłe i uwarunkowane odnosi się do wszystkiego, co możesz sobie wyobrazić - łącznie z tobą. Rozejrzyj się dookoła. Nie znajdziesz nic - właściwie nawet nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić - co by nie powstawało i nie rozwijało się w relacji z innymi rzeczami. Narodziny, wzrost i przystosowywanie się do zmiennych warunków to procesy wpisane w świat, w którym żyjemy. Ale Budda podkreślał również, że istnieje aspekt doświadczenia, który się nie rodzi, nie rośnie czy nie warunkuje. Ten nieuwarunkowany aspekt jest bezpośrednio dostępny percepcji. Możemy go zobaczyć - nie możemy tylko stworzyć dla niego pojęcia ani go sprecyzować. Musimy widzieć naszą sytuację taką, jaka ona jest. Nie jesteśmy ani szaleni, ani głupi. Po prostu nie widzimy - nie zwracamy uwagi na to, co widzimy. Krótko mówiąc, jakakolwiek jest nasza sytuacja, na pewno nie jest beznadziejna. Naprawdę istnieje coś Realnego, Szczerego i Prawdziwego, co możemy zobaczyć. W przeszłości, kiedy chorowałem na raka, czasami spotykałem się z innymi osobami cierpiącymi tak jak ja. Zawsze mieliśmy o czym rozmawiać. I złożyło się tak, że zaprzy- jaźniłem się z mężczyzną, który umierał z powodu tej strasznej choroby. Często odwiedzałem go w szpitalu. Ale jedna wizyta, jeden wieczór, wydał mi się szczególny. Nie był taki jak poprzednie. Z jakiejś przyczyny, szpital wydawał się wtedy o wiele spokojniejszy niż zazwyczaj. Mój przyjaciel leżał w łóżku, podłączony do maszyny, która nabierając powietrza, przerywała ciszę co kilka minut. Poza tym, było kompletnie cicho. Radio, nastawione na stację nadającą muzykę klasyczną, było ledwo słyszalne. Usiadłem przy łóżku przyjaciela i rozmawialiśmy cicho przez jakiś czas. Nasza rozmowa była w dużej mierze milczeniem. Dobiegały nas tylko dźwięki radia i respiratora. Przyjaciel cierpiał z bólu i poprosił mnie o masaż. Przez kilka minut masowałem go. Później znowu trochę rozmawialiśmy. Po chwili ciszy, nagle położył dłonie na twarzy i z siłą nabrał powietrza. Rzeczywistość w końcu go dogoniła. Walczył z rakiem przez większą część roku, ale w tamtym momencie, rzeczywistość śmierci w końcu go dopadła. Po chwili opuścił ręce i tylko patrzył przed siebie. Powiedziałem do niego: - Dokądkolwiek idziemy, zawsze tak to wygląda. Zaskoczony, spojrzał na mnie i zapytał: - Co masz na myśli? Wykonałem gest i powiedziałem: - To. Przez chwilę na jego twarzy malowała się konsternacja. Później jednak uspokoił się. Zrozumiał. Wtedy właśnie rozmawialiśmy po raz ostatni.

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 23 - Siedziałem z nim jeszcze długo - w tym śmiertelnie cichym pokoju, z respiratorem i radiem, niezmiernie cichym. Umarł następnego dnia. Niektórzy ludzie sądzą, że nauka przebudzonego jest nihilistyczna, że podkreśla rangę nicości. Wydaje im się, że nirwana to popadanie w spokojne zapomnienie, wprowadzanie w sferę szarości, dryfowanie na bezkresnym morzu. Ale nie to stanowi istotę nirwany. Przypomnijmy, że wszystko, co widzimy, słyszymy, czujemy i myślimy jest płynne i zmienne. Nic nie trwa wiecznie. Tęsknimy za trwałością i w rezultacie cierpimy, ponieważ nie znajdujemy nic trwałego. Wydaje się, że istnieje tylko przychodzenie i odchodzenie. Przychodzenie i odchodzenie to niekończące się powstawanie i ustawanie. Doświadczamy wszystkiego jako ruchu. Faktycznie, fizycy mówią nam, że materia to dosłownie nic innego, jak ruch. I nieważne, jak na to patrzymy, według jakiej skali, nasze doświadczenie jest zawsze ruchem, zmianą. Ta prawda dotyczy całego świata fizycznego, również naszych ciał. Każda komórka — właściwie każdy atom każdej komórki - ujawnia zasadę nieustannego przychodzenia i odchodzenia. Nasze ciała odnawiają się chwila po chwili; nie ma takich dwóch momentów, w których byłyby takie same. Ta prawda odnosi się również do naszych umysłów. Zawartość naszych umysłów także jest w ciągłym ruchu. Myśli, uczucia sądy i impulsy powstają jeden po drugim, następnie rozkwitają i usychają, niczym przekwitłe kwiaty. Nirwana jest widzeniem: dokładnym i globalnym spojrzeniem na naszą sytuację. Myślimy o sobie jak o osobach lub indywidualnościach - oddzielnych jednostkach, trwających przez jakiś czas. Ale nie jesteśmy nimi. To, co nazywamy osobą, Budda nazywał po prostu „strumieniem". Zapewne - jak większość ludzi - myślisz o sobie jak o kimś urodzonym. Ale jeśli przyjrzysz się temu pojęciu uważnie, zrozumiesz, że nie posiadasz bezpośredniego do- świadczenia rozpoczęcia egzystencji. Odszukaj je w przeszłości. Idź za wspomnieniem. Czy pamiętasz początek swojego istnienia? Oczywiście, twój „początek" nie jest równoznaczny z narodzinami - ale kiedy powstałeś? Przy poczęciu? Kiedy, dokładnie, ma miejsce poczęcie? Gdy sperma dociera do komórki jajowej? Ale co ze spermą i jajem? Kiedy one powstają? Co z naszymi rodzicami? A kiedy oni powstają? A ich rodzice? Tak naprawdę, nie możesz odnaleźć „wejścia w bycie" jako wydarzenia w rzeczywistym doświadczeniu. Zawsze odnajdziesz jakieś „wcześniej", „przedtem". Wszystko zależy od wcześniejszych warunków, które z kolei zależą od wcześniejszych warunków i tak dalej, tak daleko, jak możemy to zbadać lub sobie wyobrazić. Innymi słowy, jest coś bardzo dziwnego, sprzecznego i niepokojącego w tej koncepcji „wejścia w bycie". Niemniej jednak, tutaj, jest Rzeczywistość, tutaj jest świat. Tutaj jest to. Ten sam problem pojawia się we wszystkim, co wyobrażalne. Na przykład, siedzę tutaj przy komputerze i piszę te słowa. Ale kiedy te słowa stały się książką. Czy w momencie, gdy je napisałem? Gdy ukończyłem ostatnią redakcję? Ody oddałem manuskrypt mojemu wydawcy? Gdy wydrukowano strony? Kiedy powstała niniejsza książka? Czy wtedy, gdy po raz pierwszy pomyślałem o jej napisaniu? A zatem książka ta rozwijała się ponad kilka dziesięcioleci. Czy powstała już wówczas, gdy zacząłem studiować buddyzm? Czy wtedy, gdy przed 25 wiekami nauczano mądrości, z których czerpie ta praca? Pisanie tej książki jest nierozerwalnie związane z

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 24 - wysiłkami, dążeniami i rozważaniami nieskończonej liczby ludzi, budujących tę wiedzę od ponad milenium. A co z zakończeniami? Gdzie ta książka (ty albo ja) kończymy się? Jeśli wszystko jest zmienne, to nie ma trwałej rzeczy - takiej jak książka (ty lub ja), która może osiągnąć koniec. Materiał, który tworzy tę książkę, w tym jednym szczególnym momencie przechodzi - zawsze przechodził - niekończące się transformacje, nie dając szans, że takie transformacje kiedyś ustaną. I jeśli nawet powiemy, że esencja tej książki (ciebie lub mnie) leży nie w materialności, ale w psychicznym lub intelektualnym wymiarze, to tam również znajdziemy ciąg niekończących się transformacji, bez początku i końca. Znamy opowieści, które mówią: „Na początku Bóg stworzył..." Ale nie odpowiadają one na pytanie, skąd wziął się sam Bóg. Jeśli wszystko jest zmienne, gdzie znajdziemy początki lub końce? Jesteśmy jak ów głupi sąsiad, który chodził do mądrego rolnika, żeby go pocieszać albo mu gratulować. Kiedy, według nas, ta opowieść się zakończy? I początek, i koniec są niewyobrażalne. Przyjrzyjmy się jeszcze trzem pożądaniom, o których była mowa w poprzednim rozdziale, ale tym razem - pod innym kątem. Pierwsze, pożądanie zmysłowej przyjemności, można ująć jako prostą żądzę zadowalania samych siebie. Chcemy tylko być szczęśliwi. Ale jak można być prawdziwie szczęśliwym, gdy nad naszą głową ciąży wyrok śmierci? To nas prowadzi do drugiego pożądania. Wolelibyśmy nie umierać. Jak zamierzasz wymknąć się śmierci? Jeśli się urodziłeś, to umrzesz. To takie proste. Ale jeśli wizja śmierci, która trzyma nas w tak silnym uścisku, okaże się nie być prawdziwą? Co, jeśli jest to wpisane w nasze uwikłanie? A jeśli tak jest, to skąd możemy wiedzieć, czy jakieś działania uwolnią nas od takiej wizji? Nasz problem polega na tym, że nie widzimy zmiany jako zwykłego przychodzenia i odchodzenia. Myślimy raczej, że w jakiś sposób sygnalizuje ona osiągnięcie stanu trwałości - nawet jeśli pozostaje to w sprzeczności z bezpośrednim doświadczeniem, które ujawnia tylko zmianę i płynność. Wyobrażamy sobie, że rzeczy zaczynają istnieć, trwają przez jakiś czas i wtedy przestają istnieć. Ponieważ myślimy w ten sposób, dręczy nas jeszcze jedno pragnienie: pożądanie nie- egzystencji - pożądanie kontroli nad śmiercią. Wszystkie trzy pożądania powstają z powodu naszej konsternacji faktem zmiany. Budda mówił o gaszeniu tych pożądań. Ale jak możemy tego dokonać? Czy nasz zamiar, by tak zrobić, nie jest kolejnym przejawem pożądania? I czy jedno pożądanie nie prowadzi do następnego? To znaczyłoby, że pragnienia są niewyczerpalne. Co mamy więc zrobić? Możemy przestać podsycać płomień pożądania i pozwolić mu maleć i odejść. Postrzegajmy pożądanie jak lampę, która płonie do wyczerpania paliwa. Budda-dharma proponuje nam dwa sposoby osiągnięcia tego stanu. Pierwszy Budda nazwał „mniejszym pożądaniem". Drugi nazywany jest często „zapominaniem siebie". Mówi się, że jeśli wrzucisz żabę do gorącej wody, ona wyskoczy. Jeśli włożysz ją do letniej wody i bardzo powoli l podniesiesz temperaturę, żaba zostanie w wodzie tak długo, aż umrze. Nie jesteśmy żabami. Mamy zdolność widzenia i poznania kiedy posuwamy się za daleko i brniemy w niezdrową sytuację. Ale musimy brać pod uwagę to, co widzimy. Nie musimy kontynuować schodzenia ze śliskiego zbocza. Możemy zatrzymać się, odwrócić i skierować w inną stronę. Ale można tego dokonać tylko wtedy, jeśli zobaczymy naszą sytuację taką, jaka ona jest.

Buddyzm prosto. Steve Hagen - 25 - To „zawracanie znad przepaści" jest charakterystyczne dla praktyki mniejszego pożądania. Gdy przeciążymy nasze zmysły, ogarnie je paraliż. Ale kiedy już raz zostaną sparaliżowane, kusi nas, żeby je przeciążać coraz bardziej, tak długo aż przestaną odczuwać cokolwiek. Na tym właśnie polega proces uzależniania od narkotyku. Ogólny efekt, którego doświadczamy jest odwrotny od tego, którego pożądamy. Ale to nie narkotyki uzależniają nas przede wszystkim i nie one pchają nas nad skraj przepaści. Na przykład, w miarę jak milenium zbliża się ku końcowi, stajemy się znudzeni sztuką i muzyką tylko dlatego, że wraz z rozwojem technologii uczyniliśmy wszystko zbyt powszechnym i codziennym. Jeśli regularnie oglądamy reprodukcje Słoneczników van Gogha, przestajemy widzieć ich niesamowitość, krzyczącą witalność. A ileż zostało mocy w Piątej Symfonii Beethovena po setkach przesłuchań? (Pomocne w zrozumieniu może być przypomnienie, że dla ludzi współczesnych Beethovenowi, możliwość słuchania jego muzyki nadarzała się nader rzadko.) Jak możemy rozprawić się z taką sytuacją? Powinniśmy spróbować ugasić nasze pożądania? Powinniśmy myśleć o naszych pożądaniach jako paskudnych, niewłaściwych czy złych? Oczywiście, że nie. Takie podejścia tylko dolewają paliwa do płonącej lampy pragnień. Co więc możemy zrobić? Po pierwsze możemy zobaczyć. Następnie możemy się obrócić i delikatnie zawrócić. Nie musimy wywierać na sobie żadnej presji. Tylko przez widzenie, jak rzecz się ma naprawdę - co prowadzi do uwikłania i co prowadzi do jasności - zaczynamy się odwracać. Natura ma swoje systemy kontrolne i wagi. Mamy zwyczaj unieważniać je bez zastanowienia. Możemy jednakże uczynić świadomy wysiłek, żeby zobaczyć i pozwolić wadze naprawić się samej. Gdy widzimy konsekwencje czynu, nie mamy chęci robić nic więcej. Inny sposób, radzenia sobie z pożądaniami to skierowanie uwagi naszych pożądań poza nas. Zapomnieć o sobie, znaczy pamiętać, że nie żyjemy sami, ale w relacji z innymi ludźmi, innymi stworzeniami, z planetą, z wszechświatem. Trzeba skupić się nie na nas samych, jako sile kierującej, manipulującej innymi, ale na tym, jak nasze życie wnika w życie innych i, oczywiście, we wszystkie funkcje dynamicznego wszechświata. Mamy więc mnóstwo okazji, by zapominać o sobie. Taką okazją jest sadzenie drzewa dla przyszłych pokoleń, tworzenie wiersza, posiłku, glinianego naczynia; granie w baseball - z wkładaniem w to całego serca, wiedząc, że przeciwnicy są zaangażowani w grę tak, jak my. Generalnie, nasze pożądania, działania, słowa i myśli są nastawione na doprowadzenie do określonego końca. Wykorzystujemy w tym celu różne środki kontroli. Gdy owe środki zawodzą (co jest nieuchronne, jeśli chcemy zbyt długo utrzymać kontrolę), cierpimy. Budda-dharma nie prosi nas o zrzeczenie się kontroli. Zamiast tego radzi, byśmy nigdy nie stawiali jej na pierwszym miejscu w hierarchii działań. Gdy spojrzymy na to Z takiej perspektywy, pożądanie kontroli zaczyna naturalnie maleć. Sedno w tym, żeby nie próbować zaprzestać Używania kontroli, by nie potępiać pożądania kontroli jako złego lub niewłaściwego. Sedno w tym, żeby widzieć rzeczy, jakimi są, potwierdzać, co naprawdę się dzieje. Dzięki takiemu potwierdzeniu i rozpoznaniu, przestaniemy cierpieć. W centrum pożądania kontroli tkwi nasze ego. Ale widząc, ego traci swą kontrolę. Gaśnie. Przestajemy uporczywie trwać przy czymś, co nie istnieje. Nasza pierwsza relacja na te słowa mogłaby być taka: „Ale kto chciałby osiągnąć taki stan?" Jeśli jednak spojrzymy uważniej, znajdziemy w nim głębokie wyzwolenie. Ponieważ to, co nas przestraszy najbardziej, jest w swej istocie złudne. Przebudzenie i zobaczenie owej ułudy przyniesie nam najgłębszą wolność. Najbardziej bowiem boimy się tego, że każdy z nas - „ja" - któregoś dnia wyjdzie z egzystencji. Ale jak coś, co nie miało trwałej egzystencji, może ustać w byciu?