dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony699 601
  • Obserwuję399
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań344 154

Tinsley Nina Narzeczona

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :447.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Tinsley Nina Narzeczona.pdf

dareks_ EBooki
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 37 osób, 32 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 95 stron)

Nina Tinsley Narzeczona (The Bridge Between) Przełożyła Magdalena Szczerbiak

Rozdział 1 Seaton zawsze mówił o Melbury z jakąś przejmującą nostalgią, toteż teraz, wjeżdżając do miasteczka, Donna poddała się urokowi jego kamienic oraz wąskich i krętych uliczek. „Gdyby był tutaj ze mną... " – pomyślała powstrzymując łzy. Jego niespodziewana śmierć przed sześcioma tygodniami wywołała szok, z którego nie mogła się otrząsnąć. Jechała teraz wzdłuż High Street wprost ku Riversly. Lęk przed spotkaniem z jego kuzynami narastał w niej od początku podróży. W Londynie wszystko wydawało się dużo prostsze – pozostawała jedynie sprawa domu, który teraz stał się jej własnością. Ileż to razy, jako narzeczona Seatona Warleya, wyobrażała sobie ich wspólny powrót z Paryża i szczęście czekające na nią w Riversly. Marzyła o tym, aż do dnia, w którym miała miejsce owa fatalna w skutkach rozmowa. Póki była sekretarką Seatona, nie martwiła się jego wybuchowym temperamentem, lecz od chwili zaręczyn jej uczucia zaczęły się zmieniać. „Dlaczego – myślała – byłam taka głupia, żeby krzyczeć, że nigdy, ale to nigdy go nie poślubię? I co za dziecinny gest – bezmyślny, niepotrzebny – cisnąć prosto w niego pierścionkiem zaręczynowym. Oczywiście, nie potraktował tego poważnie, tylko spojrzał tak smutno, jakbym sprawiła mu niespodziewany ból i po chwili wyszedł bez słowa". Zaraz wybiegła za nim, ale już wsiadł do taksówki. Odwrócił się tylko i wtedy widziała jego twarz po raz ostatni. Podczas pobytu u ojca, prowadzącego badania archeologiczne, gnębiła ją beznadziejna samotność. Pierścionek, który miała ze sobą, postanowiła zwrócić Seatonowi przy najbliższym spotkaniu. Jednak nigdy do tego nie doszło i wszyscy nadal uważali ją za jego narzeczoną. Miasto zostało w tyle. Wysokie zarośla po obu stronach drogi przerzedziły się na tyle, że Donna mogła swobodnie obserwować okolicę. Wkrótce miał się pokazać dom. Jechała wolno środkiem wąskiej szosy, a przez otwarte okna samochodu napływał wraz z czystym i rześkim powietrzem zapach świeżo skoszonej trawy. Nagle – przed maską jej samochodu pojawił się galopujący koń. Zdawał się biec prosto na nią. Widziała tylko jego rozwianą grzywę i nieruchome, dzikie oczy. Odruchowo, gwałtownie szarpnęła kierownicę, zjeżdżając z przeraźliwym piskiem hamulców na pobocze. Samochód bezwładnie stoczył się do rowu.

Donna była zbyt oszołomiona, aby się poruszyć. Ubezpieczona pasami siedziała wyprostowana, próbując dojść do siebie. Uświadomiła sobie, że jest bliska utraty świadomości. Całe ciało było bezwładne i wydawało jej się takie ciężkie, jakby było z ołowiu. – Nie poddawaj się. Wytrzymaj jeszcze moment – usłyszała. Otworzyła oczy. Mężczyzna mocował się z drzwiami i wkrótce poczuła, jak jego silne ramiona wyciągają ją na zewnątrz. Mocno ją przytulił. Dopiero łzy strachu ocuciły ją nieco. – Dzięki Bogu, jesteś cała i zdrowa. To była moja wina. Ta paskudna kobyła zrzuciła mnie i poniosła. Zaraz moi ludzie zajmą się autem. A my musimy jak najszybciej jechać do domu i sprowadzić doktora. To niedaleko. Trzeba się upewnić czy wszystko z tobą w porządku. – Już mi lepiej – powiedziała słabo Donna. – Proszę mnie zostawić. – Mowy nie ma! Jest pani w szoku. Donna nieoczekiwanie poczuła, że wcale nie chce, aby ją pozostawiono w spokoju. Mocno objęła nieznajomego za szyję. W czasie krótkiej jazdy samochodem siedziała wsparta o jego ramię Po przybyciu na miejsce ułożono ją wygodnie na kanapie. – Gdzie ja jestem? – zapytała swego opiekuna. – W Manor Farm – odpowiedział z uśmiechem. Nazywam się Richard Fielding. – O Boże, powinnam się tego domyślić. Jestem Donna Martingale. Dostrzegła lekki grymas na twarzy Richarda. – Myślałem, że wciąż jest pani w Paryżu. – W torebce mam pański list, który otrzymałam od pana Brooksa zaledwie tydzień temu. Właśnie przebywam u ojca, który jest archeologiem i teraz uczestniczy w pracach w Dolinie Królów. – Rozumiem – głos Richarda brzmiał obco i nieprzyjaźnie. Uśmiechnęła się niepewnie i chyba po raz pierwszy pożałowała, że nie pozostała z ojcem. Ale on jednoznacznie dał do zrozumienia, że jej nie chce. Odkąd pamięta, zawsze cenił niezależność. Uważał, że jego córka jak najwcześniej powinna zacząć podejmować samodzielne decyzje. W pewnym sensie była mu za to wdzięczna. – Oto i herbata. Duża tryskająca zdrowiem kobieta postawiła tacę na stole i usiadła naprzeciw Donny, bacznie się jej przyglądając. – Niezłego bigosu narobiła ta klaczka. George znalazł Vanity aż gdzieś w Melbury. Czy mam nalać herbaty? – Nie, dziękuję Jen, poradzę sobie – odparł Richard, nie podnosząc się jednak z

miejsca. – Proszę siedzieć. Niepotrzebnie pytam. Po dzisiejszym zajściu i pan na pewno jest roztrzęsiony. Nie mówiąc już o biednej małej – Jen postawiła przed Donną parującą filiżankę. – A teraz przygotuję kąpiel – ciągnęła. – Jeszcze przed przyjściem doktora zdąży się pani wygrzać i odprężyć. I dla pana Richarda także, inaczej będzie pan jutro cały połamany. Wyszła z pokoju pozostawiając ich dwoje samym sobie. Richard pierwszy przerwał kłopotliwe milczenie. – Jen jest córką naszej starej niani. Nany była w Manor Farm odkąd pamiętam. Kiedy umarła, Jen zajęła jej miejsce. Przykro mi, że moja matka jest teraz nieobecna – dodał sucho. Donna wyciągnęła drżącą dłoń w kierunku stołu, lecz w tej samej sekundzie podszedł do niej, podając filiżankę. Jego bliskość podziałała na nią paraliżująco. Nie chciała ani litości, ani współczucia. Pamiętała nastrój jego listu, z którego wnioskowała: ten człowiek mnie nienawidzi. Obecna życzliwość zaskoczyła ją. Opiekuńczość, jaką okazał nieznajomej osobie, kłóciła się z wrogością listu adresowanego do konkretnej Donny Martingale. – Wszystko w porządku – powiedziała odsuwając się. Był na tyle blisko, że zauważyła zadrapanie na jego policzku. Niezgrabnie dotknęła chusteczką jego twarzy. – Nie wolno tego lekceważyć – powiedziała z troską. – To głupstwo – nakrył jej rękę swoją i w tym momencie poczuła napływającą falę czułości. Lecz już po chwili oczy Richarda ponownie nabrały nieufnego wyrazu. Raptownie wstał i podszedł do kominka. – Czy mógłby pan skontaktować się w moim imieniu z Janem Warleyem? – spytała po chwili wahania. – Czy oni pani oczekują? – odwrócił się do niej. – Clare nic mi nie wspominała o pani przybyciu. Kiedy się pani z nimi umawiała? – wypytywał ją. – Wczoraj rozmawiałam z gospodynią i przekazałam jej informację. – To był pewnie pomysł Brooksa. Nie jest zbyt delikatny, niestety. – Nieprawda – zaczęła bronić starego prawnika. – Pan Brooks radził mi wracać do Paryża. Powiedział tylko, że Warleyowie będą robić trudności. – A czego się pani spodziewała? – zawołał oburzony. – Chyba nie oczekiwała pani fanfar na powitanie? Pani nie raczy sobie zdawać sprawy z tego, co im

zrobiła? Zamknęła oczy. To pytanie zawisło jak wielka, czarna chmura. „Im zrobiła, im zrobiła" – brzmiało jej w uszach. – Nic nie zrobiłam. Seaton mógł zmienić swój testament w każdej chwili. Mam takie samo prawo do Riversly jak Warleyowie – wybuchnęła, w głębi serca wiedząc, że to nieprawda. Kiedy Seaton powiedział jej o zmianach w testamencie na jej korzyść, zignorowała to i śmiejąc się spytała: „A co to za różnica". Jednak była i to duża. W ten sposób zarzucił haczyk. Wielkie pragnienie posiadania własnego domu sprawiło, że znosiła jego humory, aż do tamtego dnia. Nagle ocknęła się z imieniem Seatona na ustach. Leżała w wielkim mahoniowym łożu w obcym pokoju. Nie umiała określić, czy jest wieczór, czy też wczesny świt. Czuła dokuczliwy głód. podniosła głowę i zobaczyła, że przypatruje się jej Jen. – Nareszcie się przebudziłaś – powiedziała do niej z uśmiechem. – Spałaś jak mała dziewczynka, prawie siedem godzin bez przerwy. Masz ochotę na zupę? – Tak, oczywiście. Jestem bardzo głodna. Która godzina? – Zbliża się dziesiąta. Wnieśliśmy cię na górę z Richardem. Doktor przyszedł parę minut później, ale nie pozwolił cię budzić. Sen jest najlepszym lekarstwem. Moja mama zawsze powtarzała: „pozwólmy działać naturze". „Jaka ulga" – pomyślała Donna – „aż do jutra rana mam spokój z Riversly i Warleyami". – Usiądź – Jan ostrożnie przysunęła tackę z talerzykiem pachnącej zupy i zaczęła się jej przyglądać. Donnę poczuła się nieswojo. Zastanawiała się, dlaczego tak dziwnie patrzy. – Byłaś tu przez cały czas, kiedy spałam? – zapytała, jakby z obawą, że Jen mogła odkryć jej najgłębsze sekrety. Ale nie usłyszała odpowiedzi. – Przykro mi, że sprawiłam tyle kłopotu – powiedziała jeszcze. Jen odłożyła robótkę i odezwała się: – Kłopoty się dopiero zaczną. Moja matka miała szczególny dar... – Jaki dar? – zainteresowała się Donna. – Umiała przepowiadać przyszłość. – A ty? – Ja także widzę rzeczy, których widzieć nie powinnam. Zwykle jednak nie mówię o nich. Pan Seaton beształ mnie za to. „To są bzdury, Jen" – powtarzał często. Nazwał mnie kiedyś głupią babą, gdy powiedziałam mu o...

Serce Donny zaczęło bić mocniej. Nie wytrzymała. – O wypadku?... Że Seaton zginie, tak? Czy mogłaś go uratować? Ale Jen zdawała się nie słyszeć gorączkowych pytań Donny. – Biedny głuptasie – powiedziała po chwili – to straszna historia. To nie był wypadek. To nie był wypadek. W pokoju rozległ się dźwięk opuszczonej na talerz łyżki. Donna zamknęła oczy w nadziei, że ciemność zatrze pamięć o niewiarygodnych słowach Jen. – Oczywiście, że to był wypadek – odezwała się. – Pan Brooks pokazał mi szczegółowy raport w sprawie tego zajścia na moście. – Zgadza się, moja droga. Wszyscy byliśmy na przesłuchaniu – przyznała potulnie Jen, wracając do robótki. – Pan Richard także zeznawał. Biedny pan Seaton. Takie nieszczęście! Najpierw uderzył się w głowę, a potem wpadł do rzeki. – Nie wierzysz w to co mówisz, prawda? Powiedziałaś przecież... Jen spojrzała nieruchomo przed siebie i uśmiechnęła się. Jej twarz była łagodna i spokojna. – Oczywiście, to był wypadek. Jak można myśleć inaczej? Donna patrzyła na nią zdziwiona. Czyżby wypowiedziane przed chwilą słowa były wytworem jej wyobraźni? To prawda, że czytając list od pana Brooksa nabrała pewnych wątpliwości, ale były to tylko podejrzenia. Kto mógł chcieć śmierci Seatona? Wszak tylko ona wiedziała o poprawkach w testamencie. A może nie tylko ona? Kim są kuzyni Seatona? Skąd wzięła się wrogość Richarda Fieldinga? Poczuła się znowu osłabiona. – No, malutka – Jen siedziała przy niej głaszcząc złocistobrązowe włosy Donny – pora spać. Wszystko będzie dobrze. Z Jen jesteś bezpieczna. „Ta kobieta ukrywa coś przede mną. Muszę się sama dowiedzieć, co rzeczywiście zdarzyło się Seatonowi. Muszę... ". Usłyszała odgłos otwieranych drzwi i poznała głos Richarda: – Co z nią, Jen? Czy już lepiej? – Jutro będzie zdrowa jak rydz. Nie ma powodu do zdenerwowania, proszę pana. Pochylił się nad Donną. Poczuła jego ciepły oddech na czole, ale nie chciała otwierać oczu. – Oczywiście, że się denerwuję. Jeden wypadek w Riversly to i tak za dużo. „Co on ma wspólnego z Riversly? I dlaczego mnie nienawidzi?" – pomyślała Donna zapadając w sen.

Rozdział 2 – To nie w porządku. To po prostu nie jest w porządku. Seaton był naszym kuzynem. Ty jesteś zupełnie obca – głos Clare Warley brzmiał ostro. Donna przez chwilę miała wrażenie, że ta kobieta ją uderzy. Znowu zaczęła żałować, że nie posłuchała pana Brooksa i nie wróciła do Paryża. Nerwowo spojrzała na Jana, brata Clare. Mimo, że był jej rówieśnikiem, wyglądał wyjątkowo młodo, wręcz chłopięco, jak na swoje dwadzieścia pięć lat. Trudno było uwierzyć, że jest aż o siedem lat starszy od siostry. Donna przyjechała do domu Warleyów w towarzystwie Richarda, który teraz stał obok i przysłuchiwał się rozmowie. Znajdowali się w bawialni umeblowanej z doskonałym smakiem. Od razu wyczuła dobry gust Seatona, docenianego wśród znawców antyków. Eleganckie meble w stylu Edwarda zdobiły pokój utrzymany w ciemnej tonacji. – Riversly należy do Warleyów. Zbudował go dziadek Seatona, a my zawsze tu mieszkaliśmy – Clare spojrzała wymownie na Richarda oczekując wsparcia. – Byłeś jednym ze świadków przy zmianie testamentu, nie możesz skłonić jej do wycofania się? – Obawiam się, że nie, kochanie. Dokument obowiązuje i nikt nie jest w stanie go zmienić. – Ale dlaczego mamy wszystko jej przekazać? – z oczu Clare wyzierała rozpacz. – On mnie kochał – odezwała się Donna, a w jej oczach zalśniły łzy. – Z pewnością wiecie także o tym, że zamierzaliśmy się pobrać. – Dziwne, że nic o tym nie wspominał. Nie wierzę ci. Czemu miałby trzymać to w sekrecie? „Rzeczywiście, dlaczego" – pomyślała Donna w przypływie gniewu na Seatona. „Czy postanowił nic nie wspominać aż do szczęśliwego finału ich narzeczeństwa? A gdyby teraz żył, czy zmieniłby swoją decyzję na korzyść kuzynów?" – Kwestionuje pan moje słowa? – zapytała ostro Jana. – Jeśli próbujesz nas oszukać – Clare zwróciła ku niej twarz i zasyczała jak żmija – wkrótce będziesz musiała oddać dom. Podbiegła do brata i oboje skierowali ku Donnie nienawistne spojrzenia. Nagle do dyskusji wtrącił się Richard:

– Seaton sprawił, że rezygnacja panny Martingale miałaby poważne konsekwencje. Musi ona zamieszkać w Riversly, gdyż w przeciwnym razie dom zostanie sprzedany, a dochód przeznaczony na cele dobroczynne. – A co będzie z nami? – To zależy od.. – Od czego? – Donna czekała niecierpliwie dalszego ciągu, przyglądając się aroganckim twarzom Warleyów. – Od pani uprzejmości – dokończył Richard. – Co przez to rozumiesz? – niepewnym głosem spytała Clare. Dona zacisnęła wargi. Richard obserwował ją z lekkim rozbawieniem. – Tylko to, że jeśli panna Martingale się zdecyduje, możecie mieszkać razem. Lecz może ona ma inne plany... – zawiesił głos. Nagle uzmysłowiła sobie, w jaką pułapkę wpędził ją Seaton. Zdawała sobie sprawę, jak jego warunek był trudny do spełnienia. Mogła porzucić Riversly, ale każda następna chwila spędzona w tym domu, czyniła tę decyzję trudniejszą. Jeśli wyjedzie, co stanie się z Clare i Janem, który teraz uważnie jej się przyglądał. Miał oczy Seatona – świeciły ze szczególną intensywnością. Wiedziała, że chciał, aby go zrozumiała i nie mogła tego zlekceważyć. – Nie będę mieszkała z nią pod jednym dachem – nie wytrzymała Clare. – Ucieknę. Zabiję się! – Nie wygłupiaj się – Jan przyjął jej wybuch spokojnie. – Nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia. – Odejdę. Znajdę sobie jakąś pracę. – Co takiego? – zaśmiał się Richard. Rozwścieczona Clare odwróciła się do nich plecami krzycząc: – Zobaczycie jeszcze. Nikogo z was nie potrzebuję. Jesteście wstrętni – rzuciła się z płaczem na kanapę. Donna rozumiała jej wściekłość. W niej samej narastała nienawiść do Seatona za to, że postawił ją w sytuacji, z której nie umiała wybrnąć. – No więc jak – dyplomatycznie zagadnął Jan. – Mam rozumieć, że odtąd żyjemy w trójkę w Riversly. – Myślę, że zamiarem Seatona było, abyście po jego ślubie zamieszkali tutaj wszyscy razem – odezwał się Richard. Clare podniosła na niego zapłakane oczy. – Czy wiedziałeś, że Seaton ma zamiar się ożenić? – Tak.

– Dlaczego powiedział tobie, a nie nam? – Przypuszczam, że miał swoje powody. – Byliśmy pewni, że do końca życia pozostanie kawalerem, po tym co... – Jan urwał raptownie, znacząco spoglądając na Richarda, ale ten zignorował go. – Zresztą, nic dziwnego, że chciał się z panią ożenić – kontynuował Jan. – Jest pani wyjątkowo piękną kobietą. Donna poczuła na sobie uporczywy wzrok Richarda Fieldinga. Nie pojmowała, dlaczego komplement Jana tak go zirytował. – Muszę już iść – wstał szybko. – Panno Martingale – uścisnął jej rękę – może pani zostać w Manor Farm jak długo pani zechce. Zanim zdążyła odpowiedzieć, wtrącił Jan: – Ona nigdzie nie pojedzie. Zostaje tutaj. – Jesteś skończonym idiotą, Jan – histerycznie krzyknęła Clare. – Czy nie rozumiesz, że jeśli ona natychmiast nie odejdzie, nigdy się jej nie pozbędziemy? Jan chwycił siostrę za ramiona i brutalnie nią potrząsnął. – Zamknij się mała wariatko. – Puszczaj mnie. Zapomniałeś już o czym wiem... Zamachnął się i mocno uderzył ją w twarz. Stanęła oniemiała i przestraszona, a potem podbiegła do Richarda. – Dlaczego nie zostawisz jej w spokoju – powiedział Richard przytulając dziewczynę. – Ktoś musi nauczyć ją rozumu – odrzekł stanowczo Jan. – Za bardzo ją rozpieszczano od śmierci matki. Seaton zawsze zachowywał się w stosunku do niej zbyt pobłażliwie. Chyba zgodzi się pani ze mną? – zwrócił się do Donny. Przyznała mu w duchu rację. Sama wielokrotnie powtarzała Seatonowi, że powinien trzymać tę małą w ryzach. W tej chwili nie miała jednak zamiaru nikogo osądzać. Jan zaśmiał się i odsunął Clare od Richarda. Pogładził ręką jej włosy i pocałował w zaczerwieniony policzek. – Przepraszam kochanie, ale masz wyjątkowy dar wyprowadzania mnie z równowagi. Teraz bądź grzeczna i idź poproś panią Lanten. – Mam cię gdzieś! Idź sam! – Clare wybiegła z pokoju głośno trzaskając drzwiami. Na twarzy Jana pojawił się grymas. – Pewnego dnia dam jej lekcję, której nigdy nie zapomni. Richard i Donna zostali sami.

– Życie z Warleyami może okazać się dość uciążliwe – powiedział. – Dlaczego nie zdecyduje się pani wrócić ze mną na Manor Farm? Pomyślała, że ma jakiś poważny powód, aby namawiać ją do wyjazdu. Wiedziała, że jeśli teraz z nim odejdzie, nigdy nie już będzie miała dość odwagi, aby wrócić. Zanim jednak zdążyła mu odpowiedzieć, w drzwiach stanął Jan z panią Lanten. Gospodyni wyrzucała mu, że tak szorstko obszedł się z Clare. Młody Warley ignorując ją, powiedział: – Panna Martingale zostaje z nami. Proszę pokaż jej pokój. Donna dzielnie wytrzymała spojrzenie pani Lanten. Przesłała jej nawet nieśmiały uśmiech, nie odwzajemniła go jednak. Przed odejściem zwróciła się do Richarda: – Dziękuję za pana życzliwość, panie Fielding. – Cała przyjemność po mojej stronie. Uśmiechnął się i zniżając nieco głos, spytał ponownie: – Na pewno chce pani tu zostać? Skinęła głową, mile zaskoczona jego zainteresowaniem. Kiedy znalazły się na schodach, pani Lanten odezwała się pierwsza. – Sądzę, że pan Seaton przeznaczył dla pani pokój francuski. Powiedział, że urządza go dla szczególnej osoby. – Cóż – kontynuowała, gdy weszły do środka – osobiście uważam, że jest okropny. Ten różowy kolor i, jak na mój gust, zbyt fantazyjne meble! Ja lubię stare, angielskie sprzęty, zwyczajne i praktyczne. Donna patrzyła oczarowana. Czuła się tak, jakby śniła sen utkany dla niej przez Seatona. Weszła do pokoju urządzonego dla kobiety, którą kochał – dla niej! Odwróciła się do pani Lanten. – Jest cudowny. Seaton nic o nim nie wspominał, Kiedy go urządził? – Ostatnim razem, gdy tu przyjechał... – Przed wypadkiem? – dokończyła Donna. – Wypadek? – pani Lanten podeszła do Donny i wyszeptała: – Jego śmierć to nie był wypadek. Donna zadrżała. – Ale taka jest oficjalna wersja policji – próbowała zaprzeczyć. – Zeznanie pana Fieldinga... – Zgadza się, ale pana sędziego nie było wtedy na moście, nieprawdaż? Pana Richarda również. Niech pani przez chwilę pomyśli. Pan Seaton tysiące razy przechodził przez most. On nie mógł się po prostu poślizgnąć i upaść, jak napisała policja.

– Jeśli pani coś wie... Obowiązkiem pani jest... – Ja nic nie wiem. Tak jest bezpieczniej – stwierdziła, podchodząc do drzwi. – Kolacja będzie gotowa o siódmej – dodała wychodząc z pokoju. Donna usiadła na łóżku. Myśli krążyły chaotycznie. Pani Lanten nie miała pojęcia o podejrzeniach, które wzbudziła Jen, a więc czyżby jej własne, ukryte w podświadomości, miały jakieś konkretne źródło? Nie, to musiał być wypadek. To zbyt przerażające brać pod uwagę coś innego. Zaczęła przechadzać się po pokoju. Jakże Seaton musiał ją kochać, skoro zbierał dla niej w tajemnicy delikatne, francuskie meble Louise Quinze, które tak podziwiała. Łzy wzruszenia spłynęły jej po policzkach. Gdyby mogła pokochać go tak, jak na to zasługiwał... Podeszła do okna. Czarujący ogród rozciągał się od progu tarasu aż do rzeki – granicy Manor Farm. Krajobraz ten był jej znany. Ileż to razy miała okazję podziwiać go na obrazach Seatona. Domy z kamienia, wspaniałe ogrody, zieleń pól – wszystko znała z paryskiego atelier. Seaton obiecywał jej same jasne, szczęśliwe dni, kiedy zostanie panią na Riversly. A teraz, kiedy to nastąpiło, czuła się tak samotna, jak nigdy dotąd. Odkąd pamiętała, zawsze pragnęła mieć liczną, kochającą rodzinę. W wyobraźni stworzyła dla siebie i dla Seatona ich wspólny dom w Riversly, gdzie nareszcie czułaby się potrzebna. Myślała z radością o gromadce dzieci, o tym, że w końcu uda jej się osiąść na stałe. Jednak Seaton nie do końca ją rozumiał. Często powtarzał „będziemy rodziną", ale miał na myśli prócz niej, także Jana i Clare. Już wtedy przygnębiał ją fakt, że stając się jego żoną będzie miała na głowie dwójkę młodych Warleyów. „Nie jestem jeszcze panią na Riversly" – pomyślała rozpakowując walizkę. „Muszę jak najszybciej dokładnie poznać dom, wchłonąć jego atmosferę, zobaczyć ogród i rzekę". Nagle przypomniał jej się most. Poczuła ulgę, że nie było go widać z okna sypialni. Wspomnienia wciąż napawały ją lękiem. Dla odprężenia postanowiła wziąć kąpiel. Wsypała do wanny ulubione sole, które czekały na nią przy lustrze. Seaton pomyślał o wszystkim... Ubrała się starannie, aby zrobić jak najlepsze wrażenie. Seaton zawsze podziwiał proste, czarne suknie, które doskonale podkreślały biel jej skóry. Narzucając na ramiona szyfonową chustę, niechętnie opuściła pokój. Kiedy weszła do bawialni, Richard podniósł się natychmiast z fotela. Nie potrafił ukryć zachwytu.

– Wygląda pani oszałamiająco – powiedział i ukłonił się. – Dziękuję. A gdzie pozostali? Wzruszył ramionami. – Nie mam pojęcia. Pani pozwoli, że zrobię pani drinka. Donna wybrała Martini i usiadła na krześle, w miejscu, gdzie lekki cień spowił jej twarz. Nie czuła się swobodnie w towarzystwie Richarda, ciągle miała w pamięci niechęć, jaką jej okazał, kiedy przedstawiła mu swoje nazwisko. Poza tym drażniło ją to, że tak dobrze wczuł się w rolę gospodarza. – Przykro mi, że Clare była tak nieprzyjemną – powiedział. – Próbowałem ją przygotować na to spotkanie. – Nie bardzo się to panu udało. – Clare przechodzi teraz trudny okres. – Proszę nie opowiadać głupstw. Ona najzwyczajniej w świecie jest rozpieszczona. Seaton szalał na jej punkcie. Wystarczyło, że kiwnęła paluszkiem, a już był przy niej. – Czy pani ma zamiar postępować inaczej? Spojrzała na niego z rezerwą. – Nie chcę mieć z Clare nic wspólnego. – Jeśli zdecydowała się pani pozostać w Riversly, obawiam się, że będzie pani miała, i to sporo. Nie sądzę, żeby w pełni zdawała sobie pani sprawę ze skomplikowanej treści testamentu. Zgodnie z jego wolą, Clare ma pozostać pod pani opieką aż do czasu, kiedy osiągnie pełnoletność, jeśli, rzecz jasna, wcześniej nie wyjdzie za mąż. – Pan raczy żartować – Donna odstawiła kieliszek i wstała zdenerwowana. – Niestety, nie. Jest pani za nią odpowiedzialna. – To niemożliwe! W jej brązowych oczach zapłonął gniew. Nagle znienawidziła Seatona. Jak mógł zrobić jej coś podobnego, jak mógł skazać ją na życie z tą paskudną dziewczyną? Gdyby Donna nie chciała zostać w Riversly, wszystko byłoby proste, ale im dłużej przebywała w tym pięknym miejscu, rosło w niej pragnienie, aby nazywać je domem. Usiadła zrezygnowana. Richard podszedł bliżej i położył dłoń na oparciu krzesła. Speszył ją tym gestem. – Czy Jan i Clare wiedzą o tym? – spytała szybko. – Jan zrozumiał to dokładnie, ale Clare... – Pan Brooks powinien był mnie uprzedzić – żaliła się – nie przyjechałabym... – Owszem, przyjechałaby pani. Nie sądzę, aby mogła pani porzucić Riversly

nawet z powodu tuzina rozkapryszonych dam. – Tak, ma pan rację. Jestem teraz właścicielką Riversly i mam zamiar tu pozostać. Jeśli będziemy żyły pod jednym dachem, będzie musiała dostosować się do mnie. – A jeśli nie zechce? – spojrzał na nią uważnie. – Seaton wierzył, że jest pani osobą dobrą i wyrozumiałą. Na pewno nie bez powodu tak myślał. Nie odpowiedziała, ponuro spoglądając na panią Lanten, która stanęła w drzwiach salonu: – Kolacja gotowa od dziesięciu minut. Nie ma sensu dłużej czekać. Jan gdzieś wyszedł, a Clare dąsa się i lepiej zostawić ją w spokoju. – Może zanieść jej coś do pokoju? – zasugerowała Donna. – To nic nie da. Jeśli nie jest głodna i tak niczego nie tknie. Nie trzeba się martwić. – My się naprawdę martwimy – twardo rzekł Ryszard. – Pani Lanten podała zupę i wróciła do kuchni. – Kto, przepraszam, martwi się o Clare? – chciała upewnić się Donna. – Jan, ja i moja matka. Clare potrzebuje prawdziwej matczynej miłości. – Powiedziałabym raczej, że miłości prawdziwego mężczyzny. Richard uśmiechnął się. – Żaden normalny mężczyzna nie będzie mógł żyć z Clare Warley. Ona odziedziczyła dziką krew po swoim dziadku. – Dziką krew? A Seaton... – Donna zawahała się. – Seaton zmienił się kilka lat temu. Wcześniej był dokładnie taki sam. Jak długo była jego sekretarką? – Dwa lata. Richard zamyślił się. – Nie przypuszczałem, że zdecyduje się znowu tu osiedlić. Tyle wspomnień... – Jestem przekonana, że pan się myli. On bardzo pragnął tu mieszkać. W Paryżu miał mnóstwo obrazków z pejzażem tutejszych okolic. Richard otworzył butelkę wytrawnego wina i nalał je do kieliszków. – Warleyowie i Fieldingowie od bardzo dawna żyli w przyjaźni. Nasi przodkowie wspólnie wybudowali ten most. Donnę przebiegł dreszcz. Richard przyglądał się jej uważnie, mówiąc dalej: – Most łączący... – Droga, która łączy czy dzieli... ? – spytała i zamyśliła się. Koniec końców przybyła tutaj właśnie przez ten most. Usiłowała przypomnieć sobie, czy widziała

go na obrazach Seatona. Nie, nie było go na żadnym z nich. Czyżby przeczuwał? – To była droga pojednania i nienawiści – odpowiedział Richard. – I pewnie taką pozostanie – dodał.

Rozdział 3 Donna miała nadzieję, że jak najdłużej uda jej się uniknąć widoku mostu. Przez cały ranek próbowała uwolnić się od pani Lanten, która uparła się, by osobiście pokazać jej każdy zakamarek domu. Sam pomysł spodobał się Donnie, ale do tego, żeby przez okrągłe dwie godziny uprzejmie wsłuchiwać się w czyjś monolog, trzeba mieć anielską cierpliwość, a tej, niestety, nie posiadała. Gospodyni nie była do niej przychylnie nastawiona. Śledziła każdy jej ruch od momentu, kiedy pojawiła się w Riversly. Pani Lanten opowiedziała się otwarcie po stronie Warleyów, zdolna poświęcić im wszystko. – Pani Martingale, czy umie pani prowadzić gospodarstwo? – Nie, ale szybko się uczę – odpowiedziała zaczepnie Donna. Podstępny uśmiech wykrzywił i tak niezbyt ładną twarz pani Lanten. – To nie będzie konieczne. Widzi pani, podczas długich nieobecności pan Seaton nigdy nie musiał martwić się o Riversly. Ja zajmowałam się wszystkim i myślę, że nie miał zastrzeżeń. Opiekowałam się także dziećmi od czasu śmierci ich matki, czyli przez ostatnie dziesięć lat. Donna nie miała ochoty słuchać tego dłużej. Zapewniła tylko, że nie ma zamiaru niczego zmienić w dotychczasowym, sprawdzonym sposobie zarządzania i szybko uciekła do ogrodu. Nadzieja na cichy spacer wśród zieleni rychło prysła. Nieprzyjemny głos elektrycznej kosiarki ucichł dopiero wtedy, kiedy podeszła do ogrodnika na odległość wyciągniętej reki. – Dzień dobry pani. Nie zważając na jego przesadny, sztuczny uśmiech, ^ nowa właścicielka głośno pochwaliła piękny i starannie utrzymany ogród. – Wykonuję swoją pracę najlepiej jak umiem. Pan Seaton nigdy nie miał powodów do narzekań, myślę, że nie należy mnie nadzorować. „No cóż, skutecznie mnie przepłoszył" – pomyślała Donna. Podejrzewała, że wszyscy za wszelką cenę będą chcieli dać jej do zrozumienia, że jej przyjazd tutaj nie był konieczny. Przecież sami doskonale dawali sobie radę. W ponurym nastroju poszła w głąb parku. Spacerowała wśród drzew, podziwiając ich piękno, ale myślała o czymś innym. Rozważała swoją dziwną pozycję: ni to wdowy, ni to żony. Ta świadomość nie opuszczała jej od momentu, gdy przekroczyła próg Riversly. „Nie mogę tego tak zostawić" – pomyślała – „Clare ma rację. Jestem obca i taką pozostanę". Idąc dalej ścieżką, dotarła nad rzekę. Zobaczyła błyszczący w

słońcu most. Był solidny, zbudowany z wielkich kamieni – sprawiał wrażenie, jakby stał tu od wieków. Długo mu się przyglądała i dopiero odgłos kroków wyrwał ją z zamyślenia. Odwróciła się gwałtownie. – Byłem pewien, że cię tu znajdę – powiedział Jan wyciągając rękę na powitanie. Usiedli na zboczu porośniętym wysoką trawą. – Lanten biega podenerwowana, jest pewna, że wkrótce odsuniesz ją od obowiązków – zaśmiał się. – Masz taki zamiar? – Nie mogę tutaj zostać – powiedziała cicho. – Czy to rewanż za serdeczność, z jaką cię przywitaliśmy? Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli ty odejdziesz, wszyscy będziemy musieli uczynić to samo. – Nie chcę tego. – Jeżeli byś mogła legalnie przekazać nam Riversly, czy zrobiłabyś to? – Sama nie wiem – odpowiedziała. – Widzisz, myślę, że Seaton zmienił testament nie tylko z racji naszych zaręczyn. Musiały być jeszcze jakieś inne powody. Jan zapytał ostrożnie: – Skąd takie przypuszczenie? Czy Seaton coś sugerował? – Nie, oczywiście, że nie – urwała. – Jan, powiedz mi, jego śmierć to był wypadek, prawda? – Co ty wygadujesz? – twarz Warleya przybrała groźny wyraz, chwycił ją za ramiona. – Zostaw mnie. To boli. Puścił ją i drżąc ze zdenerwowania mówił podniesionym głosem: – Nie masz prawa snuć tych żałosnych insynuacji. Chcesz posłać mnie i Clare do diabła, ale to ci się nie uda. Jesteśmy dość odporni. Jeśli zdecydujesz się tu zostać, nie wchodź nam w drogę. Ruszył wzdłuż rzeki, ale po chwili zatrzymał się i zawrócił. – Wybacz mi, ten przeklęty temperament Warleyów – jestem tylko nieodrodnym kuzynem Seatona. Była zmieszana, ale przede wszystkim zła na tę jego nagłą zmianę nastrojów. Czyżby jakiś podstęp? – Nie kłóćmy się, Donna – czy mogę do ciebie tak mówić? – zapytał uśmiechając się promiennie. Skinęła głową. On zaś ciągnął: – Wygląda na to, że będziemy się teraz często widywać, więc lepiej zostańmy

przyjaciółmi. – Przecież możesz się wyprowadzić – zauważyła sucho. – Nie dałbym rady się utrzymać. – Jak to, a dochód ze sklepu? – Ja chcę dużych pieniędzy. A czy myślałaś już o sprzedaży sklepu? Spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Ależ to jeden z najlepszych sklepów z antykami w całym kraju. Ty chyba nie mówisz poważnie? – Jak najbardziej. Stary Brooks poinformował mnie, że jeśli zdecydujesz się sprzedać tę graciarnię, przypadnie mi niezła sumka. Poza tym nie wyobrażam sobie, jak moglibyśmy to ciągnąć bez Seatona. Za kilka miesięcy grozi nam kompletna klapa. – Nie musi się tak stać – powiedziała. – Czy chcesz przez to powiedzieć, że nie zrezygnujesz ze sklepu? – Tak jest. Seaton nauczył mnie mnóstwa rzeczy, jeśli idzie o branżę. Koniecznie trzeba sprawdzić księgi. Szaleństwem byłoby pozbyć się tego. W jaki sposób chciałbyś potem utrzymać Riversly? – Seaton nie powiedział ci, jak bardzo interes podupadł? Jesteśmy na skraju bankructwa, tylko jeszcze ty o tym nie wiesz. Czuła jak osłabia się jej entuzjazm. Jan chyba rzeczywiście jest dobrze zorientowany, w końcu to on zarządzał sklepem podczas dwuletniego pobytu Seaton w Paryżu. Teraz przypomniała sobie dzień, kiedy Seaton bardzo zdenerwowany wspomniał o fatalnych obrotach firmy. Był przygnębiony, bał się powrotu do Riversly. Serce biło jej mocno. Jan przestraszył ją nie na żarty. Teraz stał i przyglądał się jej v a uśmiech błąkający się w kącikach ust nie wróżył niczego dobrego. – Cest la vie! – rzuciła pół żartem, pół serio, ale nie miała ochoty na dalszą rozmowę. – Może pokażesz mi stajnie? Ruszyli w kierunku domu. – Warleyowie zawsze mieli słabość do koni – odezwał się Jan i uśmiechając się przygładził ręką włosy. – Dziadek Seatona wybudował Riversly za pieniądze wygrane w karty. Jego żona była wspaniałą, dzielną kobietą, wszystkim zarządzała, miała też głowę do interesów. To ona założyła sklep, który wkrótce stał się chlubą Melbury. – Seaton nigdy mi o tym nie wspominał – powiedziała Donna. – Hmm, jeśli nie on, to ja ci teraz to mówię. Ciotka prowadziła sklep, a kiedy

ona umarła, ojciec Seatona nie chciał tam pracować. Czy o tym ci powiedział? – Nie. Wiem tylko, że ojciec został zamordowany w 1942. – To prawda. Uciekł z domu, aby wstąpić do armii. Ciotka nigdy mu tego nie wybaczyła. Zabrał wszystkie oszczędności i przegrał je gdzieś. – Seaton nie uprawiał hazardu? – Oczywiście, że tak, aż do dnia, kiedy jego przyjaciel pokazał mu weksle, wówczas się opamiętał. Wtedy, gdyby nie Fieldingowie, Riversly zostałoby sprzedane – głos Jana zaczął drżeć, jakby to, co mówił, sprawiało mu ból. „Zależy mu na Riversly" – pomyślała Donna – czując przypływ życzliwości i ciepła. Ale kiedy spojrzała na niego, stwierdziła, że uważnie ją obserwuje. – Nie zdajesz sobie sprawy, jakie masz szczęście – powiedział z nieukrywaną zazdrością. Puściła tę uwagę mimo uszu. Zastanawiała się teraz, jak, i dlaczego Fieldingowie pomogli Warleyom. „Muszę koniecznie wypytać pana Brooksa, może on coś wie" – rozmyślała. – Za to teraz mamy problem z Fieldingami, którzy chyba roszczą sobie prawo do Riversly – rzucił Jan i kopnął z rozmachem leżący na ziemi kamień. – Czy rzeczywiście tak jest? – nieśmiało spytała Donna. – Nie wiem na pewno. To zagmatwana historia. Nigdy nie zdołałem się dowiedzieć całej prawdy. Pociemniałe z przejęcia oczy Jana, sprawiły, że Donna nie chciała go wypytywać. Doszli do zabudowań stajennych. – Z powodu złej passy w sklepie, Seaton kilka razy chciał sprzedać konie. Ale Clare ma bzika na ich punkcie i wymusiła na nim zmianę decyzji. Stanęli w pustej stajni, gdzie panował przyjemny chłód. – Richard i Clare pojechali na spacer, a reszta koni jest na wybiegu – wyjaśnił Jan. Badawczo się jej przyglądał. Donna poczuła się nieswojo. Rozglądała się nerwowo, to miejsce wywołało wspomnienia. W Paryżu Seaton uczył ją jeździć konno, zawsze był blisko ubezpieczając ją, lubiła czuć go przy sobie. Jan zbliżył się. – Proszę cię, nigdy nie sprzedawaj koni. To złamałoby serce Clare. Ona dla nich żyje – a po chwili dodał – no i dla Richarda. Donna zdziwiła się. – Dla Richarda – powtórzyła. – Nie zauważyłaś? Jest w nim zakochana po uszy. – Z wzajemnością? – wyrwało jej się niechcący.

– Richard niczego nie daje za darmo. Zapamiętaj to sobie. W oddali rozległy się odgłosy kopyt i rżenie koni. Wyszli na zewnątrz. – Pokazywałem Donnie stajnie – poinformował nadjeżdżających Jan. Clare dosiadała kasztanowej klaczy – wyglądała imponująco. – Czy to ten sam koń... – zaczęła Donna. Jan przytrzymał klacz za uzdę. – Nie powinieneś był pozwolić Clare dosiadać Vanity. To zbyt ryzykowne – zwrócił się do Richarda. – Nie wygłupiaj się, Jan – podsumowała go siostra. – Wiesz, Richard sprzedaje Vanity, a ja chciałabym ją mieć bardziej niż cokolwiek na świecie – powiedziała przymilając się. – Nie zapomnij proszę, że jesteśmy bez grosza – odparł Jan. – Musisz zapytać Donnę. Clare wahała się dłuższą chwilę, duma walczyła w niej z pragnieniem posiadania klaczy. – Muszę ją mieć! Musisz mi ją kupić! – rzuciła w stronę Donny. – Muszę? – z udanym zdziwieniem powtórzyła Donna, jednocześnie obawiając się sytuacji, w której miałaby całą trójkę przeciw sobie. Clare poczerwieniała ze złości. Wyglądała tak pięknie, że Donnie zaparło dech. Wiedziała już, dlaczego Seaton ulegał wszystkim jej zachciankom. Podczas tego pojedynku na spojrzenia zdała sobie jasno sprawę, że jeśli spełni jej żądanie, dziewczyna nie da jej spokoju, jeśli zaś odmówi, powstanie między nimi bariera, której nigdy nie uda się przełamać. Długo milczała czując na sobie spojrzenie mężczyzn: lekko rozbawione Richarda i zacięte Jana, który był wyraźnie przeciw pomysłowi Clare. – Prowokujesz mnie – odpowiedziała wreszcie. – Każesz działać pochopnie, Clare. Jan przed chwilą mówił mi, jak słabo idą sprawy sklepu, a ja nawet nie miałam czasu, by osobiście na ten temat porozmawiać z panem Brooksem – urwała. Clare zacisnęła usta. Spojrzała zimno mówiąc: – O Boże! Jakbym słyszała Seatona. Dokładnie ta sama reakcja! – Przecież wiesz, że to nieprawda. Seaton zwykł ci ustępować. – Musiałaś się bardzo wściekać, kiedy wydawał pieniądze na swoich biednych kuzynów. Przyznaj się, to ty namówiłaś go, aby nas wydziedziczył – Clare napadła na Donnę. – Nie, a szkoda – odparła.

– Wygląda na to, że trafiłaś na równego sobie przeciwnika – wtrącił Jan. Clare obrzuciła go gniewnym spojrzeniem. – Nienawidzę cię, Janie Warley – krzyknęła. – Jesteś potworem! Nigdy ci nie przebaczę! Za dużo wiem... Jan chwycił ją za włosy, aż jęknęła z bólu i szamocząc się z nią, poprowadził w stronę stajni. Donna przyglądała się im z lękiem i niedowierzaniem. – Przytrzymaj konia! Richard pobiegł za nimi. – Zachowujecie się jak para chuliganów – powiedział rozdzielając rodzeństwo, które jednak nie zamierzało zaprzestać bójki. – Clare! – krzyknął jej prosto w twarz. Dziewczyna stanęła zdezorientowana. Z wargi Jana sączyła się krew, a oczy błyszczały dziko. – Zapłacisz mi za to, siostrzyczko – powiedział, i ruszył w kierunku domu. – Jan! Clare wyrwała się Richardowi i pobiegła za bratem. Złapała go za ramię, ale ją odepchnął tak, że omal nie upadła. Nie zniechęciło jej to, bo znowu szła za nim, coś mu tłumacząc. Po chwili zniknęli za domem. – Zaczekajcie! – Donna bała się, że bójka zacznie się na nowo. – Nie martw się, lepiej zostawić ich w spokoju – przekonywał Richard. – Bez przerwy się kłócą. Oboje mają temperament Warleyów. Zapewniam cię, że to istna trucizna. Zresztą, pewnie sama wiesz doskonale. Niestety miał rację. Tak, odczuła co to znaczy. Przywołała na pamięć tamtą kłótnię. Schyliła głowę i spojrzała na pierścionek. Diamenty lśniły w słońcu. Richard wprowadzał konie do boksów. – Ta dwójka zmarnuje ci życie, dokładnie tak, jak Seatonowi. Dlaczego po prostu nie spakujesz się i nie wyjedziesz? – Chcesz powiedzieć: „Nie zostawisz Riversly?" Zawahał się. – Miałem na myśli twój powrót do Paryża. Oni i tak cię do tego zmuszą. – Dlaczego tak ci zależy na moim zniknięciu? – jej głos łamał się, odwróciła głowę. – Dlaczego mnie nienawidzisz? – wyszeptała, pewna, że nie usłyszał. Kiedy spojrzała na niego, stał w zamyśleniu, spoglądał na dom. Chciała uciec stamtąd jak najdalej, ale zatrzymał ją tym tajemniczym chłodem. Gdy poruszyła się, nareszcie przemówił: – Nic dla mnie nie znaczysz. – I ty nic dla mnie nie znaczysz. Jesteśmy kwita? A poza tym nie zamierzam

opuścić Riversly. – Nie łudziłem się, że skorzystasz z mojej rady. Seaton wspominał mi, że chcesz koniecznie zamieszkać w tym chorym, przeklętym domu. – Jak śmiesz? – próbowała opanować wściekłość. – Seaton zdawał sobie sprawę, że jest za stary dla ciebie. – Wolę starszych mężczyzn – odpowiedziała sucho, w tym samym momencie uświadomiwszy sobie, że Richard jest od niej starszy około ośmiu lat. – Po co o tym mówisz. Dlaczego koniecznie chcesz zniszczyć moje wspomnienia? – Nie, wcale nie – podszedł do niej i dotknął przepraszająco jej ramienia. – Ja tylko nie chcę, żebyś została skrzywdzona, a tak może się stać. Proszę, zaufaj mi. Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa. Nie wierzyła mu, ale przykre napięcie ustąpiło. – Zdaje mi się, że rozumiem to wielkie przywiązanie Warleyów do Riversly, ale z drugiej strony jest coś przerażającego w tym domu – powiedział Richard. – Może nikt nigdy prawdziwie go nie kochał. Zawsze tylko go używano – stwierdziła Donna. Nie rozumiała, dlaczego tak szybko polubiła to miejsce, ale była pewna, że będzie bronić swych praw do niego] Stała w korytarzu, kiedy zadzwonił telefon. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, podniosła słuchawkę. – Powiedz Janowi, że chcę z nim mówić – usłyszała charakterystyczny męski głos, który wydał jej się znajomy. – Nie ma go – odparła. – Jesteś pewna? – Oczywiście. Proszę zostawić swoje nazwisko, przekażę Janowi, żeby się z panem skontaktował. – Nie sądzę, żeby to było najlepsze wyjście. Czy mogę mieć pewność, że przekażesz informację? Powiedz mu, że spotkamy się jutro rano w umówionym miejscu albo... – Donna rzuciła słuchawką. Stała nieruchoma. Dwa miesiące temu ciągle ktoś dzwonił do Seatona – rozpoznała teraz ten głos. Na pewno nie wróżył nic dobrego. – Kto dzwonił? – usłyszała za sobą Jana. – Jakiś mężczyzna do ciebie. Myślałam, że wyszedłeś. Nie podał nazwiska, ale jutro rano macie się spotkać w umówionym miejscu. Twarz Jana pobladła.

– Jan! Zbliżyła się chwytając go za rękę, ale wyrwał się i pobiegł na górę. Rozległo się trzaśniecie drzwiami.

Rozdział 4 Zostawiła sobie dość czasu, żeby punktualnie zjawić się na moście. Tam umówiły się z panią Fielding na pierwsze spotkanie. Szła wolno ścieżką prowadzącą wśród bujnych rododendronów. Przez cały ranek padał deszcz, jednak zaraz po lunchu wyszło słońce i teraz powietrze było przyjemne i rześkie. Ziemia parowała, a na liściach drgały kropelki wody. Przystanęła na chwilę, gdy ujrzała most. Napełnił ją strachem. Kiedy podeszła bardzo blisko, zebrała całą odwagę i krok po kroku zbliżyła się do matki Richarda. Kobieta przytuliła ją do siebie. – Wiem co czujesz, moja droga. Ze mną działo się to samo, kiedy przyszłam tu pierwszy raz po tragicznej śmierci Seatona. Byliśmy bliskimi przyjaciółmi – uśmiechnęła się. – Teraz już wiem dlaczego się w tobie zakochał. Jesteś wyjątkowo piękna. – Bardzo pani dziękuję – odparła Donna. – To chyba trochę dziecinne i niepoważne mieć takie lęki. Ale wie pani, nie mogę zrozumieć, jak mógł się tutaj zdarzyć wypadek – czuła, że cała drży. – Pomyślałabym, że nie jesteś człowiekiem, gdybyś tego wszystkiego nie przeżywała przychodząc tutaj – uśmiechnęła się przyjaźnie kobieta. – Jestem Stephanie Fielding. Przykro mi, że byłam nieobecna w czasie twojej pierwszej, tak pechowej wizyty w naszym domu. Richard jest taki przekorny, jak mały chłopiec. Nie chciał uwierzyć, że Vanity ma awersję do mężczyzn. Ona ich po prostu nie znosi... – Donna Martingale – uścisnęła wyciągniętą dłoń. – Pani żartuje z niego?... – Skądże znowu – śmiała się spoglądając jednocześnie na dwa piękne spaniele, siedzące cierpliwie przy jej nogach. – Poznaj Cleopatrę i Filomenę. W domu nazywamy je Cleo i Fifi. Daję pieskom romantyczne imiona – to dobrze wpływa na ich „ego". Donna przykucnęła, aby pogłaskać dwie ulubienice, ale jej myśli krążyły wokół „zagadki mostu". Popatrzyła w dół. – On nie mógł po prostu spaść – powiedziała poruszona. – Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Nawet jeśli poślizgnął się i upadł, nie mógł tak od razu wpaść do wody, obudowa jest za wysoka. I gdzie uderzył głową? Twarz pani Fielding była skupiona. – Nie wierzysz w zeznania Richarda? – zapytała wprost. Donna przechyliła się i spojrzała w wodę.

– Nie wygląda groźnie. Tu jest dość płytko – cofnęła się. – Kto go tak nienawidził? – zapytała cicho. – Jesteś przygnębiona, kochanie. Lepiej chodźmy do domu. Napijemy się herbaty w ogrodzie... – pani Fielding objęła ją ramieniem. „Gdzieś musi tkwić prawda. Możliwe, że matka Richarda jej nie zna, ale ktoś inny na pewno" – wracały obsesyjne myśli. Szły, prowadząc się pod ręce; psy biegły przodem. Dochodziły do bramy posiadłości, kiedy pani Fielding przystając westchnęła: – To mój ulubiony widok – przed nimi rozciągały się ogrody Manor Farm. – Nasza posiadłość była niegdyś własnością dworu. Dopiero dziadek Richarda wykupił część gruntów dla swojej rodziny. Moi przodkowie otrzymali spory kawał ziemi z rąk Karola II, w nagrodę za zasługi dla tronu. Na nieszczęście, dziadek został wmieszany w bardzo kosztowny proces sądowy i musiał sprzedać dom, aby pokryć koszty. Możesz sobie więc wyobrazić, jakim świętem był dzień, w którym poślubiłam ojca Richarda. Mogliśmy wykupić posiadłość, a teraz moje dzieci odziedziczą ją. Richard radzi sobie z gospodarstwem całkiem nieźle, więc Manor Farm jest samowystarczalna – pani Fielding spojrzała zaniepokojona na Donnę. – Mam nadzieję, że nie zanudziłam cię tą opowieścią. – Skądże – odparła uprzejmie dziewczyna. Podeszły właśnie do olbrzymiego dębu. Rozłożyste konary tworzyły rodzaj baldachimu. W cieniu stał okrągły stoliczek nakryty do podwieczorku. Usiadły w wiklinowych fotelach. – Wiesz moja droga, Seaton uwielbiał tu wpadać na popołudniową herbatę. Nawet w chłodne dni wolał z salonu przejść tutaj. – Szkoda, że nie znałam go z tej strony. Wiem natomiast, że uwielbiał komfort – wyznała Donna. – Myślę, że w Paryżu wygoda była mu niezbędna. U nas na wsi mógł sobie pozwolić na bardziej naturalny styl życia. Swoją drogą, musiał przepadać za tym miastem. – Trochę tak, ale bardzo tęsknił do Riversly – Donna zachmurzyła się. – Mam wrażenie, że były konkretne powody, dla których bał się wrócić. Matka Richarda odpoczywała z zamkniętymi oczami. „Pewnie ma mnie dosyć" – pomyślała Donna. Zastanawiała ją nadzwyczajna przyjaźń dwóch rodów: Fieldingów i Warleyów. Dużo by dała, żeby poznać prawdziwe przyczyny, dla których sąsiedzi tak się o nią troszczą. Oparła głowę o poręcz... Po raz pierwszy poddała się całkowicie urokowi tego miejsca. Przybyła z

krainy nieustannego hałasu, a teraz w ciszy popołudnia słyszała każdy dźwięk: śpiew ptaka, nawołujące się w oddali głosy, szum wody. Ocknęła się, gdy Jen stawiała przed nimi czajnik świeżo zaparzonej herbaty. – Mam nadzieję, że nie należy pani do kobiet, które przesadnie dbają o swoją figurę. Właśnie upiekłam całą blachę ciasteczek. – Ależ skądże – zaśmiała się Donna. – Wspaniale pachną. – Domyślam się, że nie zabawisz tu długo. Richard mówił mi, że zamierzasz wkrótce wrócić do Francji. – Richard jest w błędzie. Mam zamiar osiąść w Riversly, choćby nawet nikomu z was nie było to na rękę – stanowczym głosem wyjaśniła Donna. – Ależ ja naprawdę się cieszę, że podjęłaś taką decyzję. Najwyższy czas, żeby Riversly miało swoją panią. – Dziękuję za miłe słowa. Zrozumiałe, że ani Jan, ani Clare nie są tym zachwyceni, ale dlaczego Richardowi tak zależy, abym wyjechała? – Spośród całej rodziny, tylko z nim były zawsze jakieś kłopoty – odpowiedziała Stephanie Fielding. Donna spojrzała pytająco. – Mam jednego syna i dwie córki. Moja najstarsza jest mężatką i mieszka w Londynie. A Elaine... umilkła na chwilę. – Nie mogę uwierzyć, że Richard, mój najmłodszy, ma już trzydzieści trzy lata. Zdaje mi się, że tak niedawno mieszkaliśmy wszyscy razem – dokończyła. Słońce schowało się za chmury, powiał chłodny, północny wiatr. Pogodny dzień dobiegał końca. – Lepiej wejdźmy do domu. Czas spędzony w towarzystwie pani Fielding oraz świeże powietrze rozproszyły chwilowo niepokój Donny. Teraz w pokoju gościnnym Manor Farm, czuła się bardziej swobodnie niż u siebie. – Oczywiście zostaniesz na kolacji. Richard byłby bardzo zawiedziony, gdybyś odmówiła. Myślę, że Warleyowie też lada chwila zjawią się tutaj. Rzeczywiście niebawem przybyła Clare. Najpierw usłyszały jak spiera się z Jen. Niewiele później zjawiła się w pokoju gościnnym i podbiegła do pani Fielding z powitalnym całusem. – Jak się masz, Steph – objęła ramionami matkę Richarda. – Jen przesadza. Każe mi zdjąć buty i nałożyć grube skarpety. W tejże chwili weszła Jen wymachując parą wełnianych skarpetek. – Nic podobnego. Wiem tylko, że od mokrych nóg przychodzą najgorsze