dariagrin

  • Dokumenty63
  • Odsłony9 297
  • Obserwuję9
  • Rozmiar dokumentów86.4 MB
  • Ilość pobrań7 767

Jordan%20Penny%20-%20Ucieczka%20do%20szczęścia

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :970.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Jordan%20Penny%20-%20Ucieczka%20do%20szczęścia.pdf

dariagrin
Użytkownik dariagrin wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 88 stron)

Penny Jordan Ucieczka do szczęścia Tłu​ma​cze​nie: Wan​da Ja​wor​ska

ROZDZIAŁ PIERWSZY Har​riet skrzy​wi​ła się z nie​za​do​wo​le​niem, uprzy​tom​niw​szy so​bie, że nie zdą​ży przed zmro​kiem. Sama była so​bie win​na, gdyż wy​je​cha​ła z Lon​dy​nu póź​niej, niż pla​no​wa​ła, a w do​- dat​ku po dro​dze za​trzy​ma​ła się i wstą​pi​ła do baru przy au​to​stra​dzie. Oce​ni​ła, że za​- nim do​trze do celu, któ​rym był nie​daw​no na​by​ty wiej​ski dom z ogro​dem, upły​nie do​- bre pół go​dzi​ny, a już zro​bi​ło się ciem​no. Wcze​śniej Lo​uise, jej sio​stra, na wieść o wy​pro​wadz​ce z Lon​dy​nu orze​kła pro​sto z mo​stu, że Har​riet zwa​rio​wa​ła. – Zo​sta​wić me​tro​po​lię dla ja​kiejś za​bi​tej de​cha​mi wsi na koń​cu świa​ta? – Lo​uise była zdu​mio​na i jed​no​cze​śnie zde​gu​sto​wa​na. Cóż, nic dziw​ne​go, stwier​dzi​ła w du​chu Har​riet, sko​ro mimo wię​zów krwi mia​ły zu​peł​nie róż​ne upodo​ba​nia i na do​brą spra​wę nie​wie​le je łą​czy​ło. Wspo​mi​na​jąc re​- ak​cję Lo​uise, po​czu​ła, że ogar​nia ją do​brze zna​ny nie​po​kój, któ​ry po​zo​stał jej z po​- cząt​ko​we​go okre​su po śmier​ci ro​dzi​ców. Wów​czas jako star​sza o czte​ry lata od Lo​- uise zro​zu​mia​ła, że to ona od​po​wia​da za sio​strę i po​win​na się nią za​opie​ko​wać naj​- le​piej, jak po​tra​fi. Mimo że mia​ła do​pie​ro dwa​dzie​ścia dwa lata, po​sta​no​wi​ła za​pew​- nić jej sta​bil​ny i bez​piecz​ny byt. Zre​zy​gno​wa​ła z pla​nów na​ucza​nia za gra​ni​cą i pod​- ję​ła pra​cę w Lon​dy​nie. Po paru mie​sią​cach, któ​re mi​nę​ły od cza​su po​grze​bu, Har​riet za swo​ją po​ło​wę spad​ku na​by​ła nie​wiel​ki dom w nie​cie​szą​cej się wzię​ciem dziel​ni​cy Lon​dy​nu. Na​to​- miast Lo​uise, któ​ra była upar​ta i mia​ła bun​tow​ni​czą na​tu​rę, oświad​czy​ła, że swo​ją część spu​ści​zny prze​zna​cza głów​nie na opła​ce​nie dro​gie​go kur​su dla mo​de​lek. Była nie​wąt​pli​wie pięk​ną dziew​czy​ną, ale Har​riet sta​ra​ła się od​wieść ją od tego po​my​słu, do​sko​na​le zda​jąc so​bie spra​wę, że sio​strę do za​wo​du mo​del​ki cią​gnie wy​- łącz​nie prze​ko​na​nie o wspa​nia​łym ży​ciu w bla​sku fle​szy. Uwa​ża​ła, że bra​ku​je jej wy​trwa​ło​ści i pre​dys​po​zy​cji ko​niecz​nych do osią​gnię​cia suk​ce​su w tak her​me​tycz​- nym i za​wist​nym śro​do​wi​sku, któ​re zmu​sza do nie​ustan​nej ry​wa​li​za​cji. Sio​stra jed​nak nie za​mie​rza​ła wy​słu​chać jej ar​gu​men​tów ani zre​zy​gno​wać ze swo​ich pla​nów i po pro​stu ucie​kła z domu. Przez sześć mie​się​cy nie da​wa​ła zna​ku ży​cia, a wszel​kie pró​by od​na​le​zie​nia jej spa​li​ły na pa​new​ce. Nie dość, że Har​riet bała się o los sio​stry, to gnę​bi​ło ją po​czu​cie winy, iż nie po​tra​fi​ła spro​stać sy​tu​acji i za​po​biec ta​kie​mu roz​wo​jo​wi wy​pad​ków. Gdy po roz​licz​nych nie​uda​nych pró​bach od​na​le​zie​nia sio​stry Har​riet za​czę​ła or​- ga​ni​zo​wać wła​sne ży​cie i osią​gnę​ła sta​bi​li​za​cję za​wo​do​wą, ucząc an​giel​skie​go w re​- no​mo​wa​nej szko​le śred​niej, kie​dy zna​la​zła paru przy​ja​ciół i za​czę​ła się spo​ty​kać z jed​nym z ko​le​gów, Pau​lem Thor​bym, ni z tego, ni z owe​go w jej domu po​ja​wi​ła się Lo​uise i oznaj​mi​ła, że wła​śnie wró​ci​ła z Włoch, gdzie pra​co​wa​ła jako mo​del​ka. Nie oka​za​ła naj​mniej​szej skru​chy z po​wo​du wła​sne​go po​stę​po​wa​nia ani nie prze​- pro​si​ła za to, że tak dłu​go się nie od​zy​wa​ła, jak​by nie zda​wa​ła so​bie spra​wy, jak

bar​dzo Har​riet nie​po​ko​iła się o nią, nę​ka​na naj​gor​szy​mi prze​czu​cia​mi. Mó​wi​ła tyl​- ko i wy​łącz​nie o so​bie i wła​snych pla​nach, ale Har​riet była zbyt szczę​śli​wa z po​wro​- tu sio​stry, by czy​nić jej wy​mów​ki. Lo​uise po​in​for​mo​wa​ła ją, że wy​cho​dzi za mąż za Gu​ida, bo​ga​te​go Wło​cha, któ​re​- go po​zna​ła w Tu​ry​nie, do​da​jąc bez​tro​sko, że wró​ci​ła do Lon​dy​nu tyl​ko po to, aby ku​pić suk​nię ślub​ną. Do​wie​dziaw​szy się, że sio​stra zna swo​je​go wy​bran​ka za​le​d​wie sześć ty​go​dni, Har​riet bła​ga​ła ją, żeby wstrzy​ma​ła się z za​mąż​pój​ściem, ale jak zwy​kle Lo​uise ani my​śla​ła jej słu​chać. W re​zul​ta​cie sta​nę​li przed oł​ta​rzem w Tu​ry​- nie po dwu​mie​sięcz​nej zna​jo​mo​ści. Har​riet od razu po​lu​bi​ła szwa​gra, ale mar​twi​ła się, czy sio​stra przy​zwy​czai się do ży​cia z te​ścia​mi i dużą ro​dzi​ną męża. Paul Thor​by przy​po​mniał jej jed​nak, że Lo​uise jest do​ro​sła i cał​ko​wi​cie zdol​na do po​dej​mo​wa​nia sa​mo​dziel​nych de​cy​zji. Paul był mi​łym męż​czy​zną, ale ła​two było go roz​draż​nić, je​śli nie po​świę​ca​ło mu się cał​ko​wi​tej uwa​gi. Był je​dy​na​kiem, a kie​dy za​pro​sił Har​riet do domu, żeby przed​- sta​wić ją swo​jej mat​ce, Sa​rze Thor​by, zo​rien​to​wa​ła się, że ni​g​dy nie znaj​dzie z nią wspól​ne​go ję​zy​ka. Mia​ła wów​czas dwa​dzie​ścia czte​ry lata i nie była za​do​wo​lo​na z do​tych​cza​so​we​go ży​cia. Przy​po​mnia​ła so​bie o daw​nych ma​rze​niach o po​dró​żo​wa​niu i od​kry​wa​niu świa​ta, któ​re mia​ła zre​ali​zo​wać, za​nim za​cznie ka​rie​rę za​wo​do​wą i na do​bre się usta​bi​li​zu​je. Śmierć ro​dzi​ców z oczy​wi​stych wzglę​dów po​krzy​żo​wa​ła jej szy​ki, ale nie wi​dzia​ła po​wo​dów, dla któ​rych nie mo​gła​by wró​cić do swo​ich pra​gnień, sko​ro Lo​uise zo​sta​ła mę​żat​ką. Pół roku póź​niej wła​śnie za​mie​rza​ła oznaj​mić Pau​lo​wi, że ich zwią​zek nie bę​dzie tak trwa​ły, jak on się tego spo​dzie​wał, i opo​wie​dzieć mu o po​dróż​ni​czych pla​nach, kie​dy na​gle, bez uprze​dze​nia, do An​glii wró​ci​ła Lo​uise. Oznaj​mi​ła, że na do​bre roz​- sta​ła się z Gu​idem. Nie​mi​le za​sko​czo​na, Har​riet usi​ło​wa​ła na​kło​nić sio​strę do po​wro​tu do męża, ale oka​za​ła się nie​ugię​ta. Zna​la​zła ad​wo​ka​ta i wsz​czę​ła pro​ce​du​rę roz​wo​do​wą, in​for​- mu​jąc Har​riet, że za​miesz​ka w jej domu, co bez zwło​ki uczy​ni​ła. Kie​dy Gu​ido przy​- je​chał do Lon​dy​nu, żeby się z nią zo​ba​czyć, za​mknę​ła się w swo​im po​ko​ju, któ​re​go nie chcia​ła opu​ścić. W tej sy​tu​acji Har​riet nie po​zo​sta​wa​ło nic in​ne​go, jak roz​mó​wić się ze wzbu​rzo​nym Wło​chem. Z za​rzu​tów, któ​re sfor​mu​ło​wał wo​bec żony, wy​wnio​sko​wa​ła, że mi​łość Gu​ida do jej sio​stry wy​ga​sła tak samo na​gle jak uczu​cie Lo​uise do nie​go. Żad​ne z nich nie wy​- da​wa​ło się zmar​twio​ne roz​pa​dem mał​żeń​stwa. Gu​ido wró​cił do Tu​ry​nu, a Lo​uise ulo​ko​wa​ła się w więk​szym z dwóch po​koi go​ścin​nych w domu Har​riet. Paul, któ​ry nie lu​bił Lo​uise, prze​ko​ny​wał Har​riet, żeby zna​la​zła sio​strze inne lo​- kum, jed​nak ona mia​ła zbyt mięk​kie ser​ce, a poza tym Lo​uise nie była w naj​lep​szej for​mie. Ona, któ​ra nie​mal od uro​dze​nia ucho​dzi​ła za pięk​ność, była co​raz bar​dziej mi​zer​na i źle się czu​ła. Kie​dyś, jesz​cze jako na​sto​lat​ka, Har​riet za​zdro​ści​ła młod​szej sio​strze uro​dy, któ​- rą odzie​dzi​czy​ła po bab​ce ze stro​ny ojca. Po​dob​nie jak ona, mia​ła gę​ste ja​sne wło​sy o zło​ci​stym od​cie​niu, ciem​no​nie​bie​skie oczy i nie​ska​zi​tel​ną por​ce​la​no​wą cerę. Na​- to​miast Har​riet wda​ła się w ro​dzi​nę mat​ki. Nie była tak smu​kła i wy​so​ka jak sio​- stra. Mia​ła ciem​ne wło​sy, pra​wie czar​ne, z tak oso​bli​wym czer​wo​na​wym po​ły​skiem,

aż Paul raz spy​tał ją z wy​raź​ną dez​apro​ba​tą, czy aby ich nie far​bu​je. Je​dy​nie oczy były tak samo in​ten​syw​nie nie​bie​skie jak u Lo​uise, wy​raź​nie wy​eks​po​no​wa​ne na tle ja​snej skó​ry i ciem​nych wło​sów. Har​riet nie mia​ła złu​dzeń co do wła​snej uro​dy. Zda​wa​ła so​bie spra​wę, że dla męż​- czyzn nie jest na​wet w czę​ści tak po​cią​ga​ją​ca jak Lo​uise, ale też wca​le jej na tym nie za​le​ża​ło. Wro​dzo​na po​wścią​gli​wość i nie​śmia​łość po​wstrzy​my​wa​ły ją przed przy​ję​ciem pro​po​zy​cji, któ​re czy​ni​li jej chłop​cy, kie​dy jesz​cze była na​sto​lat​ką, a póź​- niej stu​dent​ką. Związ​ko​wi z Pau​lem bra​ko​wa​ło eks​cy​ta​cji i na​mięt​no​ści, a Har​riet pod​świa​do​mie za​cho​wy​wa​ła się z re​zer​wą, nie do​pusz​cza​jąc do zbli​że​nia, gdyż snu​ła nie​do​rzecz​- nie ro​man​tycz​ne sny na ja​wie o męż​czyź​nie, któ​ry ją po​rwie i roz​pa​li w niej te wszyst​kie emo​cje, któ​rych za​bra​kło w zna​jo​mo​ści z Pau​lem. Tłu​mi​ła jed​nak te pra​- gnie​nia, wma​wia​jąc so​bie, że taki na poły przy​ja​ciel​ski zwią​zek naj​bar​dziej jej od​- po​wia​da. Za​sta​na​wia​ła się wła​śnie, kie​dy po​wia​do​mić Lo​uise, że za​mie​rza sprze​dać dom i wy​je​chać do pra​cy za gra​ni​cę na czas bli​żej nie​okre​ślo​ny, gdy pę​kła bom​ba. Sio​- stra oświad​czy​ła, że jest w cią​ży. Pod​kre​śli​ła przy tym, że nie tyl​ko nie chce wró​cić do Gu​ida, ale na​wet po​in​for​mo​wać go o swo​im sta​nie. Har​riet usi​ło​wa​ła ją prze​ko​nać do prze​my​śle​nia tej de​cy​zji, ale sio​stra za​re​ago​- wa​ła tak hi​ste​rycz​nie, że tego za​nie​cha​ła. Lo​uise wciąż z nią miesz​ka​ła, a po uro​- dze​niu bliź​nia​ków nie kry​ła, że nie za​mie​rza ni​cze​go w tej sy​tu​acji zmie​niać. Har​riet nie opo​no​wa​ła, bo prze​cież nie mo​gła wy​rzu​cić z domu sio​stry z dwój​ką ma​łych dzie​ci. Za​pro​te​sto​wa​ła, gdy Paul za​su​ge​ro​wał, że po​win​na skło​nić Lo​uise do opusz​cze​nia miesz​ka​nia. Wpadł w złość i przez dwa ty​go​dnie się do niej nie od​zy​- wał. W koń​cu prze​rwał mil​cze​nie, a wte​dy ona mu oznaj​mi​ła, że z jej punk​tu wi​dze​- nia ich zwią​zek się za​koń​czył. W na​stęp​nych la​tach w jej ży​ciu nie było cza​su na żad​ne​go męż​czy​znę, bo mu​sia​ła się za​opie​ko​wać sio​strą i jej dzieć​mi i na​tu​ral​nie wspie​rać ich fi​nan​so​wo. Jako mat​ka Lo​uise oka​za​ła się rów​nie nie​od​po​wie​dzial​na jak w in​nych ży​cio​wych ro​lach. Jed​ne​go dnia roz​piesz​cza​ła bliź​nia​ki, by na​stęp​ne​go nie​mal ich nie za​uwa​- żać. Po po​ro​dzie nie wró​ci​ła do pra​cy, choć naj​wy​raź​niej nie bra​ko​wa​ło jej pie​nię​- dzy, sko​ro mo​gła po​zwo​lić so​bie na atrak​cyj​ne stro​je, gdy uma​wia​ła się z męż​czy​- zna​mi. Har​riet ko​cha​ła bliź​nia​ki, ale mu​sia​ła przy​znać, że nie są ła​twy​mi dzieć​mi. Sio​- stra nie na​uczy​ła ich dys​cy​pli​ny i nie po​zwo​li​ła, żeby uczy​nił to kto​kol​wiek inny. Har​riet nie mia​ła ła​twe​go ży​cia, ale nie skar​ży​ła się w od​róż​nie​niu od Lo​uise, któ​ra z nie​zro​zu​mia​łe​go po​wo​du ob​wi​nia​ła ją za swo​je wcze​sne mał​żeń​stwo i przyj​ście na świat bliź​nia​ków. Po​tem, aku​rat po dzie​wią​tych uro​dzi​nach dzie​ci, do​szło do cał​kiem nie​spo​dzie​wa​- nych i zdu​mie​wa​ją​cych wy​da​rzeń. Oto jed​no z wy​daw​nictw za​in​te​re​so​wa​ło się książ​ką au​tor​stwa Har​riet. Od kie​dy się​ga​ła pa​mię​cią, za​wsze coś so​bie, jak to na​zy​wa​ła, „gry​zmo​li​- ła”. Pew​ne​go dnia ar​ty​kuł, któ​ry prze​czy​ta​ła w ga​ze​cie, za​in​spi​ro​wał ją i za​chę​cił do spę​dza​nia dłu​gich zi​mo​wych wie​czo​rów nad do​pra​co​wy​wa​niem i wy​gła​dza​niem opo​wie​ści przy​go​do​wej, któ​rą na​pi​sa​ła z my​ślą o bliź​nia​kach. Wła​śnie ten tekst zna​-

lazł uzna​nie w oczach re​dak​to​rów wy​daw​nic​twa, któ​re za​mó​wi​ło u Har​riet czte​ry na​stęp​ne książ​ki dla dzie​cię​ce​go czy​tel​ni​ka. Dru​gą nie​spo​dzian​ką była za​po​wiedź Lo​uise, że wy​cho​dzi za mąż po raz dru​gi, tym ra​zem za Ame​ry​ka​ni​na, któ​ry za​bie​rze ją i bliź​nia​ki do Ka​li​for​nii. Har​riet po​dej​rze​wa​ła, że sio​stra wda​ła się w nowy ro​mans, ale mia​ła ich już tyle, że na​wet przez myśl jej nie prze​szło, że ten bę​dzie po​waż​niej​szy niż po​przed​nie. Lo​uise była tak spra​gnio​na ad​o​ra​cji jak oso​ba uza​leż​nio​na od nar​ko​ty​ków bądź al​- ko​ho​lu, a kie​dy ak​tu​al​ny męż​czy​zna nie oka​zy​wał jej po​dzi​wu, zwy​kle prze​sta​wa​ła się nim in​te​re​so​wać. Tym ra​zem jed​nak wszyst​ko wska​zy​wa​ło na to, że bę​dzie ina​- czej, że wresz​cie spo​tka​ła męż​czy​znę na tyle sil​ne​go, by ją okieł​znać i spro​stać jej wy​ma​ga​niom. Wzię​li na​pręd​ce ślub i Har​riet na​wet nie mia​ła spo​sob​no​ści prze​ka​zać im swo​ich do​brych wie​ści. Zresz​tą Lo​uise za​wsze była tak po​chło​nię​ta wła​sny​mi spra​wa​mi, że nie mia​ła cza​su ani ocho​ty na wy​słu​chi​wa​nie sio​stry. Od pra​wie dzie​się​ciu lat Har​riet wspie​ra​ła fi​nan​so​wo sio​strę i jej dzie​ci, a tu na​- gle zo​sta​ła uwol​nio​na od tego cię​ża​ru, któ​ry zresz​tą chęt​nie zno​si​ła, po czę​ści z mi​- ło​ści do sio​stry i bliź​nia​ków, po czę​ści nę​ka​na wy​rzu​ta​mi su​mie​nia – wciąż wie​rzy​ła, że to z jej winy Lo​uise ucie​kła z domu i za​war​ła po​spiesz​ne mał​żeń​stwo z Gu​idem. Brze​mię od​po​wie​dzial​no​ści zo​sta​ło zdję​te z jej bar​ków – wresz​cie była wol​na! Nie lu​bi​ła Lon​dy​nu i miej​skie​go ży​cia, zde​cy​do​wa​nie wo​la​ła wieś. Po​cią​gał ją re​- gion na po​gra​ni​czu An​glii i Szko​cji, więc kie​dy Lo​uise wy​je​cha​ła z dzieć​mi i no​wym mę​żem do Ka​li​for​nii, Har​riet uda​ła się na pół​noc. Spę​dzi​ła wspa​nia​ły ty​dzień na licz​nych wę​drów​kach. Roz​ko​szo​wa​ła się spo​ko​jem i po​czu​ciem swo​bo​dy, uwol​nio​na od tro​ski o los Lo​uise i bliź​nia​ków. Na​resz​cie mo​gła snuć pla​ny na przy​szłość, ma​jąc świa​do​mość, że da się je zre​ali​zo​wać. Szyb​ko pod​ję​ła de​cy​zję o sprze​da​ży domu w Lon​dy​nie i prze​nie​sie​niu się na pół​- noc. Przy​szło jej do gło​wy, że może zbyt szyb​ko, ale nie ża​ło​wa​ła tego kro​ku. Na dom na​tra​fi​ła przez przy​pa​dek. W trak​cie jed​nej z wy​cie​czek pew​ne​go sło​- necz​ne​go po​po​łu​dnia prze​je​cha​ła sa​mo​cho​dem przez nie​wiel​ką wio​skę w dys​tryk​cie Ry​eda​le na pół​no​cy hrab​stwa York i w od​le​gło​ści mniej wię​cej pół​to​ra ki​lo​me​tra od wsi za​uwa​ży​ła umiesz​czo​ne obok szo​sy ogło​sze​nie „Na sprze​daż”. Po​sta​no​wi​ła spraw​dzić ofer​tę i po​dą​ży​ła za​ro​śnię​tą wą​ską dro​gą, któ​rą co naj​wy​żej mo​gły nie​- kie​dy prze​jeż​dżać fur​man​ki. W pew​nej chwi​li jej oczom uka​zał się wiej​ski dom, ulo​- ko​wa​ny bez​piecz​nie i za​cisz​nie za wy​so​kim ży​wo​pło​tem. Na​tych​miast wró​ci​ła do ho​te​lu i za​dzwo​ni​ła do po​śred​ni​ka sprze​da​ży nie​ru​cho​mo​ści, a już pod ko​niec ty​go​- dnia zo​bo​wią​za​ła się do za​war​cia umo​wy kup​na. Uczci​wy po​śred​nik zwró​cił jej uwa​gę na man​ka​men​ty po​sia​dło​ści. Le​ża​ła na pust​- ko​wiu, z dala od lu​dzi, dom nie był pod​łą​czo​ny do głów​nej sie​ci, ogród za​pusz​czo​ny i za​ro​śnię​ty, a po​nad​to na​le​ża​ło prze​pro​wa​dzić kom​plek​so​wy re​mont in​sta​la​cji elek​- trycz​nej i wod​no-ka​na​li​za​cyj​nej. Nic jed​nak nie zdo​ła​ło od​wieść Har​riet od raz pod​- ję​tej de​cy​zji. Za​ko​cha​ła się w tym domu od pierw​sze​go wej​rze​nia i jak każ​dy za​ko​- cha​ny pa​trzy​ła na obiekt mi​ło​ści przez ró​żo​we oku​la​ry. Nie​mniej do​ko​na​ła do​kład​nych oglę​dzin po​sia​dło​ści. Nie​wiel​ki dom, przy​sa​dzi​sty w for​mie, był zbu​do​wa​ny z ka​mie​nia. So​lid​ność kon​struk​cji nie bu​dzi​ła żad​nych wąt​-

pli​wo​ści. Miał tro​chę za małe okna, a po​ko​je nie były zbyt wy​so​kie, ale w oce​nie Har​riet nie sta​no​wi​ło to po​waż​ne​go man​ka​men​tu. Dzię​ki zwyż​ce cen lon​dyń​skich nie​ru​cho​mo​ści, na​wet tych po​ło​żo​nych w mniej atrak​cyj​nych dziel​ni​cach, sprze​da​ła dom od ręki za sto​sun​ko​wo dużą kwo​tę, któ​rej więk​szą część po​sta​no​wi​ła za​in​we​sto​wać, aby mieć sta​ły nie​wiel​ki do​chód w okre​- sie, gdy po​sta​ra się spraw​dzić, czy uda się jej utrzy​my​wać z pi​sa​nia ksią​żek, czy też jej pierw​szy li​te​rac​ki suk​ces był je​dy​nie szczę​śli​wym tra​fem. Kie​dy przed​sta​wi​ła swo​je pla​ny dy​rek​to​ro​wi szko​ły, w któ​rej pra​co​wa​ła, nie oka​- zał en​tu​zja​zmu. Zwró​cił jej uwa​gę na ry​zy​ko zwią​za​ne z tak po​waż​ną ży​cio​wą zmia​- ną. Prze​strzegł, że tam, do​kąd się uda​je, nie​ła​two bę​dzie zna​leźć po​sa​dę na​uczy​- ciel​ki, a w obec​nym miej​scu pra​cy są moż​li​wo​ści awan​su. Har​riet nie za​mie​rza​ła go słu​chać. Do tej pory była ostroż​na, prze​zor​na i mia​ła na uwa​dze do​bro sio​stry, a po​tem tak​że jej dzie​ci. Los spra​wił, że mu​sia​ła zre​zy​gno​- wać z wła​snych ma​rzeń i pla​nów, by trosz​czyć się przede wszyst​kim o in​nych. Nie​- ba​wem skoń​czę trzy​dzie​ści pięć lat, po​my​śla​ła, i naj​wyż​sza pora, bym wresz​cie uło​- ży​ła so​bie ży​cie zgod​nie z mo​imi upodo​ba​nia​mi, sko​ro los dał mi tę szan​sę, być może je​dy​ną. Oka​za​ła​bym się nie​mą​dra, gdy​bym jej nie wy​ko​rzy​sta​ła, uzna​ła w du​- chu. Nie przy​po​mi​na​ła so​bie, żeby kie​dy​kol​wiek przed​tem czu​ła się tak szczę​śli​wa, cho​ciaż, mu​sia​ła to uczci​wie przy​znać przed sobą, za​ra​zem prze​ję​ta i zde​ner​wo​wa​- na tak za​sad​ni​czą zmia​ną. Po​śred​ni​czą​cy w sprze​da​ży domu agent po​le​cił Har​riet fir​mę, któ​ra mia​ła uspraw​nić sys​tem wod​no-ka​na​li​za​cyj​ny. Tym​cza​sem zo​sta​ła za​in​sta​lo​wa​na nowa kuch​nia, w jed​nym z po​koi urzą​dzo​no nową ła​zien​kę, za​ło​żo​no tak​że cen​tral​ne ogrze​wa​nie. Wraz z na​sta​niem je​sie​ni Har​riet wy​je​cha​ła na pół​noc, by roz​po​cząć nowe ży​cie. W ostat​nim ge​ście sprze​ci​wu wo​bec do​tych​cza​so​we​go sty​lu ży​cia po​zby​ła się skrom​nych blu​zek i spód​nic, któ​re no​si​ła, pra​cu​jąc w szko​le, i wy​bra​ła się na za​ku​- py. Za​opa​trzy​ła się w dżin​sy i gru​be weł​nia​ne swe​try w ja​skra​wych ko​lo​rach i w za​- baw​ny de​seń. Zre​zy​gno​wa​ła z prak​tycz​nych zie​lo​nych ka​lo​szy, któ​re po​le​ci​ła jej eks​pe​dient​ka, do​wie​dziaw​szy się, gdzie za​miesz​ka, na rzecz pary błysz​czą​cych czer​wo​nych bot​ków, pa​su​ją​cych nie​mal ide​al​nie do ja​sno​czer​wo​nej bu​dry​sów​ki z kap​tu​rem. Peł​na za​pa​łu i po​czu​cia wol​no​ści, Har​riet po​sta​no​wi​ła, że nie bę​dzie ule​gać ni​czy​- im su​ge​stiom, a je​dy​nie wła​sne​mu osą​do​wi oraz swo​im wy​bo​rom. Ja​dąc na pół​noc, uśmie​cha​ła się do sie​bie nie​co sar​ka​stycz​nie. Czy aby w wie​ku trzy​dzie​stu pię​ciu lat nie jest za póź​no na bunt tak cha​rak​te​ry​stycz​ny dla okre​su wcze​snej mło​do​ści? Na​wet je​śli to tyl​ko bar​dzo skrom​ny bunt… Tak czy ina​czej, wąt​pi​ła, aby w za​ci​szu nie​wiel​kie​go wiej​skie​go domu, w do​dat​ku po​ło​żo​ne​go na ubo​czu, mia​ła oka​zję spo​tkać wie​le osób, któ​re z dez​apro​ba​tą przy​ję​ły​by wy​bra​ne przez nią barw​ne ubra​nia. Oczy​wi​ście, po​my​śla​ła, miło by​ło​by za​wrzeć bliż​sze zna​jo​mo​ści, a na​wet za​- dzierz​gnąć przy​jaź​nie. W Lon​dy​nie ni​g​dy nie było ku temu oka​zji. Na​uczy​cie​le z jej szko​ły byli albo młod​si od niej i w wol​nym cza​sie chcie​li się do​brze ba​wić, albo star​- si, za​ab​sor​bo​wa​ni spra​wa​mi ro​dzi​ny. Z ko​lei ona w więk​szo​ści była za​ję​ta roz​wią​-

zy​wa​niem pro​ble​mów sio​stry. Lo​uise dą​sa​ła się za każ​dym ra​zem, kie​dy Har​riet zwra​ca​ła jej uwa​gę, że ma pra​- wo do cza​su wol​ne​go, więc ko​niec koń​ców, pro​wa​dze​nie wła​sne​go ży​cia, nie​za​leż​- ne​go od bliź​nia​ków i sio​stry, oka​za​ło się tak trud​ne, że zre​zy​gno​wa​ła z wszel​kich prób. Gnę​bi​ły ją wy​rzu​ty su​mie​nia, że nie tę​sk​ni za sio​strą i dzieć​mi. Lo​uise wy​je​cha​ła, na​wet nie pró​bu​jąc za​chę​cić jej do zło​że​nia wi​zy​ty w Ka​li​for​nii. Har​riet mia​ła na​- dzie​ję, że tym ra​zem mał​żeń​stwo sio​stry oka​że się trwa​łe. W jej no​wym domu była tyl​ko jed​na duża sy​pial​nia, dwa mniej​sze po​ko​je zo​sta​ły po​łą​czo​ne w je​den dzien​ny, a trze​ci prze​ro​bio​no na ła​zien​kę. Tak, jest wol​na po raz pierw​szy od śmier​ci ro​dzi​ców. Mo​gła pi​sać, ma​rzyć na ja​- wie, cie​szyć się spo​koj​ną oko​li​cą… Ro​bić to wszyst​ko, na co od tak daw​na mia​ła ocho​tę. Na​gle mu​sia​ła prze​rwać te roz​my​śla​nia i za​ha​mo​wać tak gwał​tow​nie, że za​pisz​- cza​ły opo​ny jej ma​łe​go volks​wa​ge​na. Do​słow​nie w ostat​niej chwi​li omi​nę​ła męż​czy​- znę, któ​ry nie​spo​dzie​wa​nie wy​biegł zza drzew przy dro​dze, i za​trzy​ma​ła sa​mo​chód. Za​re​ago​wa​ła od​ru​cho​wo na nie​ocze​ki​wa​ne po​ja​wie​nie się prze​chod​nia, tak jak​by to zro​bił każ​dy kie​row​ca, ale te​raz, kie​dy nie​zna​jo​my szedł w jej stro​nę, uświa​do​mi​- ła so​bie, że po​stą​pi​ła nie​roz​sąd​nie. Tym bar​dziej że zbli​ża​ją​cy się męż​czy​zna miał na so​bie je​dy​nie bar​dzo ską​pe sli​py. Na ile zdo​ła​ła do​strzec w za​pa​da​ją​cym zmro​ku, był cały mo​kry i ki​piał ze zło​ści. Wła​śnie chcia​ła za​blo​ko​wać drzwi sa​mo​cho​du, ale nie​zna​jo​my oka​zał się szyb​szy. Otwo​rzył je gwał​tow​nym ru​chem i wrza​snął z fu​rią. – Tri​xie, co ty, do cho​le​ry, wy​pra​wiasz?! Udał ci się twój głu​pi ka​wał, a te​raz może by​ła​byś tak uprzej​ma i od​da​ła mi ubra​nie! Har​riet po​czu​ła, że dwie sil​ne ręce chwy​ta​ją ją bez​ce​re​mo​nial​nie za ra​mio​na. Znie​ru​cho​mia​ła z prze​ra​że​nia, ale nie​mal w tej sa​mej chwi​li ręce cof​nę​ły się i wpraw​dzie usły​sza​ła sło​wa prze​pro​sin, ale wy​po​wie​dzia​ne wciąż wście​kłym to​- nem. – Prze​pra​szam, wzią​łem pa​nią za ko​goś in​ne​go. Ona ma sa​mo​chód tej sa​mej mar​- ki i w ta​kim ko​lo​rze, co pani wóz – po​wie​dział i na​tych​miast do​dał ze zło​ścią: – Tri​- xie, mógł​bym cię udu​sić go​ły​mi rę​ka​mi! Za​raz umilkł, wi​docz​nie sta​ra​jąc się po​wścią​gnąć gniew; czo​ło prze​cię​ła głę​bo​ka zmarszcz​ka. Mimo że twarz wy​krzy​wiał mu gry​mas zło​ści, dało się za​uwa​żyć wy​ra​- zi​ste re​gu​lar​ne rysy. Był wy​so​ki – li​czył na pew​no po​nad metr osiem​dzie​siąt wzro​- stu, jak oce​ni​ła po​bież​nie Har​riet. Miał szczu​płe mu​sku​lar​ne cia​ło i ciem​ne wło​sy, te​raz nie​mal przy​kle​jo​ne do gło​wy, jak gdy​by do​pie​ro co pły​wał, na co zresz​tą wska​- zy​wa​ła skó​ra ocie​ka​ją​ca wodą i brak ubra​nia poza slip​ka​mi. Ale jaki męż​czy​zna przy zdro​wych zmy​słach pły​wał​by tu te​raz po ciem​ku? Za​to​pio​na w my​ślach, na​gle so​bie uświa​do​mi​ła, że ją prze​pro​sił, choć szorst​ko i nie​zbyt uprzej​mie, wy​ja​śnia​jąc, że po​my​lił ją z inną oso​bą jeż​dżą​cą ta​kim sa​mym volks​wa​ge​nem. Utkwi​ła w nim wzrok z nie​ja​kim za​kło​po​ta​niem, czu​jąc, że się czer​wie​ni na myśl o na​su​wa​ją​cym się związ​ku mię​dzy jego na​go​ścią a po​mył​ką co do jej oso​by. Ta dru​- ga ko​bie​ta z pew​no​ścią była jego ko​chan​ką i naj​wy​raź​niej byli tu​taj ra​zem, a po​tem

ona od​je​cha​ła, zo​sta​wia​jąc go sa​me​go. Wy​trą​co​na z rów​no​wa​gi za​ist​nia​łą sy​tu​acją, Har​riet na​gle po​czu​ła, że ogar​nia ją smu​tek. Do​tar​ła do niej nie​po​żą​da​na i mało bu​du​ją​ca praw​da, że ni​g​dy nie do​świad​- czy​ła i praw​do​po​dob​nie już nie do​świad​czy in​ter​lu​dium, ja​kie może do​pro​wa​dzić do na​mięt​nej kłót​ni, któ​ra naj​wy​raź​niej wy​wią​za​ła się mię​dzy ko​chan​ka​mi. Oce​ni​ła męż​czy​znę na trzy bądź czte​ry lata star​sze​go od sie​bie i za​sta​na​wia​ła się, jak wy​glą​da jego ko​chan​ka. Na pew​no jest atrak​cyj​na, wy​ra​fi​no​wa​na. Ile może mieć lat? Dwa​dzie​ścia parę? W tej sa​mej chwi​li zo​rien​to​wa​ła się, że męż​czy​zna pyta, czy nie mo​gła​by go pod​wieźć. Ostroż​ność, któ​ra ce​cho​wa​ła ją przez całe do​tych​cza​so​we ży​cie, na​tych​miast uru​- cho​mi​ła w jej mó​zgu dzwon​ki alar​mo​we. Co praw​da, nie​zna​jo​my wy​da​wał się nie​- groź​ny, jed​nak nie po​win​na wpusz​czać go do auta. – Pro​szę wy​ba​czyć – za​czę​ła skon​ster​no​wa​na, ża​łu​jąc, że nie uda​ło się jej na czas za​blo​ko​wać drzwi. – Je​stem pew​na, że pań​ska… dziew​czy​na wkrót​ce wró​ci – do​da​- ła, chcąc zła​go​dzić od​mo​wę. Zda​wa​ła so​bie spra​wę, że wi​dać po niej, iż się waha i nie jest pew​na wła​snej de​- cy​zji. Tym​cza​sem męż​czy​zna zno​wu wpadł w gniew, o czym świad​czy​ły za​ci​śnię​te moc​no usta. Pa​trzył na nią przez chwi​lę w mil​cze​niu, po czym rzu​cił: – Moja co?! Tri​xie nie jest moją dziew​czy​ną, tyl​ko bra​ta​ni​cą. Nie do​szło do nie​- uda​nej schadz​ki ko​chan​ków, je​śli to ma pani na my​śli, lecz na​stą​pi​ła roz​myśl​na ma​- ni​pu​la​cja. – Skrzy​wił się i do​dał: – Zda​ję so​bie spra​wę, że oko​licz​no​ści nie prze​ma​- wia​ją na moją ko​rzyść. Rze​czy​wi​ście w tej sy​tu​acji trud​no uwie​rzyć, że je​stem sza​- no​wa​nym człon​kiem tu​tej​szej spo​łecz​no​ści. Czy jed​nak wy​glą​dam na ta​kie​go idio​tę, któ​ry idzie po​pły​wać z dziew​czy​ną w zim​ny je​sien​ny wie​czór, a po​tem po​zwa​la jej od​je​chać ze swo​im ubra​niem? To do​bre dla na​sto​lat​ków, a nie dla do​ro​słych. Ku za​sko​cze​niu Har​riet, męż​czy​zna wy​da​wał się bar​dziej po​iry​to​wa​ny jej cał​kiem na​tu​ral​ną po​mył​ką w oce​nie na​tu​ry jego kło​po​tli​wej sy​tu​acji niż od​mo​wą pod​wie​zie​- nia. Te​raz, gdy przy​pa​trzy​ła mu się do​kład​niej, zo​rien​to​wa​ła się z wy​ra​zu jego twa​- rzy, że praw​do​po​dob​nie jest czło​wie​kiem o de​spo​tycz​nej na​tu​rze, przy​zwy​cza​jo​nym do kon​tro​lo​wa​nia sy​tu​acji, a nie do tego, aby być uza​leż​nio​nym od in​nych. Od​wrot​- nie niż ja, po​my​śla​ła, ale tym ra​zem za​mie​rza​ła być sta​now​cza. Nie​za​leż​nie od tego, jak wia​ry​god​ny i prze​ko​nu​ją​cy mógł się wy​da​wać nie​zna​jo​- my, by​ła​by głu​pia, gdy​by go pod​wio​zła, uzna​ła w du​chu. Za​drża​ła, my​śląc o tym, jaki los mógł​by ją spo​tkać, gdy​by on nie oka​zał się ta​kim, ja​kim się na po​zór wy​da​wał. Na szczę​ście nie wy​łą​czy​ła sil​ni​ka, a kie​dy obej​rza​ła się ner​wo​wo przez ra​mię, spraw​dza​jąc, czy nie po​ja​wi się na pu​stej dro​dze inny sa​mo​chód, męż​czy​zna od​gadł jej my​śli. – Na li​tość bo​ską, ko​bie​to! Czy wy​glą​dam na gwał​ci​cie​la?! – po​wie​dział z nie​ukry​- wa​ną iry​ta​cją. Spoj​rze​nie, któ​rym ją ob​rzu​cił, wska​zy​wa​ło, że na​wet gdy​by miał nie​cne za​mia​ry, to ra​czej nie wy​brał​by jej na swo​ją ofia​rę. Har​riet była wy​czu​lo​na na wszel​kie ozna​ki wła​sne​go bra​ku sek​sa​pi​lu, zwłasz​cza że do Lo​uise męż​czyź​ni cią​gnę​li jak psz​czo​ły do mio​du. Za​czer​wie​ni​ła się aż po na​sa​dę wło​sów. – Skąd mogę wie​dzieć, ni​g​dy żad​ne​go nie spo​tka​łam – od​par​ła nie​uprzej​mie. Męż​czy​zna rzu​cił jej ja​do​wi​te spoj​rze​nie, pod któ​re​go wpły​wem po​czu​ła się nie​-

pew​nie. – Prze​pra​szam, ale nie mogę pana pod​wieźć – do​da​ła, chcąc nie​co zła​go​dzić wcze​śniej​sze sło​wa. – Musi pan to zro​zu​mieć. Może ko​goś po​wia​do​mić… Po​li​cję? Tym ra​zem wzrok nie​zna​jo​me​go był jesz​cze bar​dziej zja​dli​wy. Wiatr się wzmógł i na​wet we wnę​trzu auta dało się od​czuć prze​ni​kli​wy chłód. Nic dziw​ne​go, że sto​ją​cy na dwo​rze nie​mal nagi męż​czy​zna za​czął się trząść, a jego cia​- ło po​kry​ło się gę​sią skór​ką. Har​riet o mało nie zmię​kła. Opie​kuń​cza i wraż​li​wa na​tu​ra, któ​ra tak czę​sto bra​ła w niej górę wo​bec sio​stry, zno​wu dała o so​bie znać. Już mia​ła za​pro​po​no​wać po​- moc, gdy nie​zna​jo​my się wy​pro​sto​wał, a oczy roz​bły​sły mu gnie​wem. – To nie bę​dzie ko​niecz​ne – oświad​czył krót​ko, po czym lek​ko skło​nił gło​wę i do​dał sar​ka​stycz​nie: – Tak bar​dzo lu​bię w ko​bie​tach tę ich em​pa​tię i zro​zu​mie​nie. Har​riet się​gnę​ła po klam​kę, żeby za​mknąć drzwi, ale nie​zna​jo​my pod​niósł rękę, by ją po​wstrzy​mać. Nie​ocze​ki​wa​nie ze​tknę​li się pal​ca​mi, co po​dzia​ła​ło na cia​ło Har​riet zu​peł​nie nie​za​leż​nie od jej woli ni​czym im​puls elek​trycz​ny. Za​sty​gła w bez​- ru​chu, a ser​ce za​czę​ło jej trze​po​tać ni​czym u prze​ra​żo​ne​go kró​li​ka. – Nie są​dzi pani, że gdy​bym chciał zro​bić pani coś złe​go, to już bym to uczy​nił? Prze​cież bez tru​du mógł​bym pa​nią obez​wład​nić. Wie pani cho​ler​nie do​brze, że nic jej nie gro​zi z mo​jej stro​ny – do​dał z lek​ką go​ry​czą. – Nie​ste​ty, po​dob​nie jak inne przed​sta​wi​ciel​ki swo​jej płci, naj​wy​raź​niej lubi pani drę​czyć dla sa​me​go drę​cze​nia. A ja pro​si​łem tyl​ko o drob​ną przy​słu​gę w eks​tre​mal​nej dla mnie sy​tu​acji. Po​czu​cie winy Har​riet wzra​sta​ło z każ​dym wy​po​wie​dzia​nym przez nie​go sło​wem. Już mia​ła oznaj​mić, że zmie​ni​ła za​miar, gdy męż​czy​zna bez uprze​dze​nia cof​nął rękę i za​trza​snął drzwicz​ki auta, po​zo​sta​wia​jąc ją z nie​ocze​ki​wa​nym uczu​ciem osa​mot​- nie​nia i tę​sk​no​ty. Za​nim się otrzą​snę​ła, od​wró​cił się i od​da​lił w kie​run​ku, z któ​re​go przy​szedł. Jesz​- cze przez krót​ką chwi​lę wi​dzia​ła w świe​tle re​flek​to​rów jego syl​wet​kę, po czym znikł jej z pola wi​dze​nia. Uświa​do​mi​ła so​bie, że jest jak w tran​sie. Na​ci​snę​ła pe​dał gazu i ru​szy​ła przed sie​bie. Pół go​dzi​ny póź​niej, gdy ser​ce wciąż jesz​cze nie od​zy​ska​ło zwy​kłe​go ryt​mu, je​cha​- ła przez wieś, roz​glą​da​jąc się za wą​ską dro​gą, któ​ra pro​wa​dzi​ła do jej no​we​go domu. Wa​ha​ła się, czy jed​nak nie po​wia​do​mić po​li​cji o in​cy​den​cie z nie​zna​jo​mym, ale do​szedł​szy do wnio​sku, że to mo​gło​by wpra​wić go w za​kło​po​ta​nie, a nie przy​- nieść mu ulgę, zre​zy​gno​wa​ła z tego po​my​słu. Za​kło​po​ta​nie… Cóż, to ona po​win​na być za​kło​po​ta​na, nie on, po​my​śla​ła, przy​po​- mi​na​jąc so​bie, jak była zszo​ko​wa​na, wi​dząc go pra​wie cał​kiem na​gie​go. To dziw​ne, że wi​dzia​ni na pla​ży męż​czyź​ni w ską​pych spoden​kach nie ro​bią na ni​kim wra​że​nia, pod​czas gdy w in​nym oto​cze​niu ten sam wi​dok… Przy​po​mnia​ła so​bie, jak trud​no było jej pa​trzeć nie​zna​jo​me​mu w twarz, nie zdra​- dza​jąc za​że​no​wa​nia, któ​re czu​ła, ma​jąc go przed sobą nie​mal na​gie​go. To on po​wi​- nien być skrę​po​wa​ny, nie ona. Har​riet zmarsz​czy​ła brwi, skrę​ca​jąc w dro​gę pro​wa​dzą​cą do jej domu. A co do tego, że to jego bra​ta​ni​ca była od​po​wie​dzial​na za tę sy​tu​ację… Zmu​szo​na była przy​znać, że za​rów​no jego wście​kłość, jak i sło​wa po​twier​dza​ły, że mó​wił praw​dę. Naj​wy​raź​niej nie​zna​jo​my nie ma zbyt do​brej opi​nii o płci żeń​skiej, po​my​śla​ła. Dla​-

cze​go? Zwa​żyw​szy na jego wy​gląd, po​my​śla​ła​by ra​czej, że ota​czał go wia​nu​szek uwiel​bia​ją​cych go ko​biet. W tym mo​men​cie w świe​tle re​flek​to​rów uka​za​ły się kon​tu​ry domu. Za​padł zmrok i zno​wu Har​riet po​ża​ło​wa​ła, że wy​je​cha​ła z Lon​dy​nu tak póź​no. Przy​jazd do no​we​- go domu, gdzie nikt jej nie wi​tał, miał w so​bie coś przy​gnę​bia​ją​ce​go, zwłasz​cza że bu​dy​nek był po​grą​żo​ny w ciem​no​ści. Po​śred​nik po​in​for​mo​wał ją, że kie​dyś ten nie​wiel​ki dom, sta​no​wią​cy część więk​- szej po​sia​dło​ści, zaj​mo​wał miej​sco​wy le​śni​czy, ale po jego śmier​ci nie​ru​cho​mość po​- dzie​lo​no i od pół​to​ra roku nikt w nim nie miesz​kał. Do​dał, że więk​szą część zie​mi ku​pi​li dwaj lo​kal​ni far​me​rzy, a dwór i po​ło​żo​ne wo​kół nie​go grun​ty na​był miej​sco​wy biz​nes​men. Otwo​rzyw​szy drzwi wej​ścio​we i za​pa​liw​szy świa​tło, Har​riet ode​tchnę​ła z ulgą. Przy​tul​ny nie​wiel​ki hall po​mógł jej po​zbyć się po​czu​cia osa​mot​nie​nia i wy​rzu​tów su​- mie​nia, któ​re nie da​wa​ły jej spo​ko​ju przez całą dro​gę od chwi​li roz​sta​nia z nie​zna​jo​- mym. Wy​rzu​ty su​mie​nia… Wła​ści​wie dla​cze​go mia​ły​by ją nę​kać? Prze​cież za​pro​po​- no​wa​ła, że za​wia​do​mi po​li​cję. Sta​ła przez chwi​lę, przy​po​mi​na​jąc so​bie gorz​kie spoj​rze​nie, ja​kie jej rzu​cił nie​- zna​jo​my, krót​ką oskar​ży​ciel​ską uwa​gę pod ad​re​sem jej płci, i po​cie​szy​ła się, że nie​- za​leż​nie od tego, kim jest, z pew​no​ścią miesz​ka na tyle da​le​ko, że nie gro​zi jej na​- stęp​ne spo​tka​nie. Było jesz​cze sto​sun​ko​wo wcze​śnie, za​le​d​wie dzie​sią​ta wie​czór. Mimo dłu​giej jaz​- dy sa​mo​cho​dem Har​riet mia​ła na tyle ener​gii, żeby wy​jąć z sa​mo​cho​du ba​gaż i usta​wić ma​szy​nę do pi​sa​nia w kuch​ni, na spe​cjal​nie w tym celu ku​pio​nym so​lid​nym sto​le. Na​wet za​czę​ła prze​le​wać na pa​pier po​czą​tek opo​wie​ści, któ​ry przy​szedł jej do gło​wy, kie​dy wno​si​ła rze​czy. Me​ble przy​wie​zio​no wcze​śniej, przed pa​ro​ma dnia​mi. Fir​ma trud​nią​ca się or​ga​ni​- zo​wa​niem prze​pro​wa​dzek, któ​rą wy​na​ję​ła, roz​mie​ści​ła je do​kład​nie tak, jak to Har​- riet za​pla​no​wa​ła. Ostat​nie dni, któ​re spę​dzi​ła w lon​dyń​skim ho​te​lu, były dość mę​- czą​ce, ale w przed​dzień wy​jaz​du mia​ła umó​wio​ne spo​tka​nie z wy​daw​cą, nie było więc sen​su je​chać do no​we​go domu po to tyl​ko, żeby nie​dłu​go po​tem wra​cać do Lon​dy​nu na dwie go​dzi​ny. Jak zwy​kle pi​sa​nie po​chło​nę​ło ją cał​ko​wi​cie i do​pie​ro po dwóch go​dzi​nach spę​dzo​- nych przy ma​szy​nie uświa​do​mi​ła so​bie, że bolą ją ple​cy i nad​garst​ki, a całe cia​ło prze​ni​ka chłód. Tłu​miąc zie​wa​nie, sta​ran​nie po​skła​da​ła za​pi​sa​ne kart​ki i wsta​ła od sto​łu. Pora spać, zde​cy​do​wa​ła. Rano prze​czy​tam to, co na​pi​sa​łam. Tłu​miąc na​stęp​ne ziew​nię​cie, upew​ni​ła się, że drzwi są za​mknię​te na klucz, i uda​- ła się na pię​tro do spo​re​go po​ko​ju z cu​dow​nym wi​do​kiem na oko​licz​ne wzgó​rza, o czym prze​ko​na​ła się wcze​śniej, w trak​cie oglą​da​nia domu przed kup​nem. Przy​wie​zio​ne z Lon​dy​nu no​wo​cze​sne łóż​ko wy​da​wa​ło się cał​ko​wi​cie nie na miej​- scu w tra​dy​cyj​nym wnę​trzu. Gdy tyl​ko będę mia​ła wię​cej cza​su, po​sta​no​wi​ła, od​wie​- dzę miej​sco​we skle​py z me​bla​mi i po​sta​ram się zna​leźć coś bar​dziej od​po​wied​nie​- go. Po​kój wy​ma​gał cze​goś sta​ro​świec​kie​go – łoża przy​kry​te​go pi​ko​wa​ną na​rzu​tą, do któ​re​go trze​ba by się wspi​nać, na któ​rym pię​trzy​ły​by się mięk​kie po​dusz​ki, ob​le​- czo​ne w pach​ną​ce la​wen​dą ba​weł​nia​ne po​włocz​ki.

Wo​kół pa​no​wał spo​kój, w od​róż​nie​niu od Lon​dy​nu, gdzie ruch ulicz​ny zda​wał się nie usta​wać ni​g​dy. Lo​uise po​wie​dzia​ła jej po​gar​dli​wie, że zwa​riu​je w ta​kiej ci​szy i naj​póź​niej za pół roku bę​dzie zno​wu w Lon​dy​nie, ale Har​riet wie​dzia​ła, że nic po​- dob​ne​go się nie zda​rzy. Do​pie​ro co tu​taj przy​je​cha​ła, a już stwier​dzi​ła, że jest coś nie​wy​obra​żal​nie ko​ją​- ce​go i uspo​ka​ja​ją​ce​go w nie​wy​raź​nych, przy​tłu​mio​nych od​gło​sach domu. Już wy​cze​- ki​wa​ła z nie​cier​pli​wo​ścią, co jej przy​nie​sie nowe ży​cie. Zmarsz​czy​ła czo​ło, my​śląc, że szko​da, iż mu​sia​ła na​tknąć się na tego męż​czy​znę. Da​ją​cy się od​czuć jego lek​ce​wa​żą​cy sto​su​nek do niej, a tak​że gorz​kie sło​wa o ko​- bie​tach po​trą​ci​ły w niej stru​nę, któ​rej nie była w sta​nie uci​szyć. Po​czu​ła się tak, jak gdy​by była od​po​wie​dzial​na za spro​wo​ko​wa​nie tego lek​ce​wa​że​nia, jak gdy​by on pa​- trząc na nią, uznał, że cze​goś jej brak jako ko​bie​cie. Było to ab​sur​dal​ne przy​pusz​- cze​nie, zwa​żyw​szy na to, że nie taił, iż gar​dzi ko​bie​ta​mi jako ta​ki​mi. Za​sta​na​wia​ła się jesz​cze przez chwi​lę, dla​cze​go za​przą​ta so​bie my​śli nie​zna​jo​- mym, aż wresz​cie za​snę​ła. Obu​dzi​ła się na​gle, skon​ster​no​wa​na sna​mi, któ​re nie da​wa​ły jej spo​ko​ju przez całą noc. Oto śni​ła o tym, że prze​cha​dza się wzdłuż rze​ki, za​ab​sor​bo​wa​na ob​ser​wa​cją jej prą​du, wsłu​chu​je się w szum wody, po czym na​gle skrę​ca za róg i wi​dzi idą​ce​go z prze​ciw​ka męż​czy​znę. Ma on na so​bie dżin​sy i ba​weł​nia​ną ko​szu​lę, a kie​dy się zbli​ża, pa​trzy na nią z góry, a ona uświa​da​mia so​bie z prze​ra​że​niem, że jest cał​kiem naga. In​stynkt każe się jej ukryć, ale jest na to za póź​no. Mimo szu​mu rze​ki sły​szy jego kpią​cy głos. „Te​raz two​ja ko​lej… Po​patrz, jak wy​glą​dasz…” Har​riet usia​dła w po​ście​li, sta​ra​jąc się zi​gno​ro​wać sym​bo​licz​ne zna​cze​nie snu. Na dwo​rze pa​dał deszcz, cięż​kie kro​ple ude​rza​ły o szy​by. Może dla​te​go wy​da​wa​ło się jej, że we śnie sły​szy szum rze​ki? Zła na sie​bie, że in​cy​dent, któ​ry już daw​no po​- win​na wy​rzu​cić z pa​mię​ci, wciąż za​przą​ta jej uwa​gę, uzna​ła, że pora wstać. Fir​ma, któ​ra prze​wio​zła jej do​by​tek, za​opa​trzy​ła ją w za​pas je​dze​nia, ale po​trze​- bo​wa​ła kil​ku rze​czy i mu​sia​ła się udać po za​ku​py do naj​bliż​sze​go mia​stecz​ka. Przede wszyst​kim jed​nak po​win​nam zjeść śnia​da​nie i do​pie​ro po​tem za​pla​no​wać cały dzień, zde​cy​do​wa​ła, na​sta​wia​jąc eks​pres do kawy. Wy​pi​ła dwa kub​ki kawy i zja​dła grzan​kę, po czym po​sta​no​wi​ła, że mimo desz​czo​- wej po​go​dy przej​dzie się po naj​bliż​szej oko​li​cy. U pod​nó​ża jej ogro​du roz​cią​ga​ło się pole, skąd bie​gła ścież​ka pro​wa​dzą​ca od wio​ski pro​sto na wzgó​rza. Har​riet nie za​- mie​rza​ła wę​dro​wać aż tak da​le​ko, ale uzna​ła, że świe​że po​wie​trze do​brze jej zro​bi i po​zwo​li od​zy​skać ja​sność my​śle​nia. Wcią​gnę​ła czer​wo​ne ka​lo​sze, ja​skra​wo​żół​tą ce​ra​to​wą kurt​kę z kap​tu​rem i wy​szła z domu. Na​siąk​nię​ty wodą grunt oka​zał się grzą​ski, była więc za​do​wo​lo​na, że prze​zor​nie za​opa​trzy​ła się w gu​mow​ce. Furt​ka ogro​do​wa od​sko​czy​ła z gło​śnym skrzyp​nię​ciem, kie​dy ją otwo​rzy​ła. Har​riet skie​ro​wa​ła się przez łąkę do ścież​ki pro​wa​dzą​cej przez pola.

ROZDZIAŁ DRUGI Spa​ce​ro​wa​ła już pra​wie pół go​dzi​ny, nie spo​tkaw​szy ni​ko​go, roz​ko​szu​jąc się ci​szą i pust​ką tak wspa​nia​łą w po​rów​na​niu do zgieł​ku lon​dyń​skich ulic i przy​pad​ko​wej ciż​- by prze​chod​niów. Już daw​no prze​ko​na​ła się, że moż​na czuć się o wie​le bar​dziej sa​- mot​nym, prze​by​wa​jąc w tłu​mie niż w od​osob​nie​niu. Wie​dzia​ła, że Lo​uise nie po​dzie​- la​ła​by jej od​czuć. Ży​czy​ła sio​strze jak naj​le​piej. Czu​ła in​tu​icyj​nie, że tym ra​zem Lo​uise zna​la​zła męż​czy​znę, któ​ry po​tra​fi upo​rząd​ko​wać jej ży​cie i nadać mu wła​ści​wy kie​ru​nek. Nie​prze​ma​kal​na kurt​ka i ka​lo​sze sku​tecz​nie chro​ni​ły od desz​czu i zim​ne​go wia​- tru. Har​riet uśmie​cha​ła się z no​stal​gią, przy​po​mi​na​jąc so​bie, jak w Lon​dy​nie pla​no​- wa​ła, że go​dzi​ny wol​ne od pi​sa​nia spę​dzi na prze​kształ​ca​niu za​ro​śnię​te​go ogro​du w se​kret​ny ro​man​tycz​ny za​ką​tek, o ja​kim za​wsze ma​rzy​ła. Za​no​si​ło się, że cały dzień bę​dzie dżdży​sty, a to zna​czy​ło, że za​miast tra​cić czas na spa​ce​ry, po​win​na za​siąść do ma​szy​ny. Na ukoń​cze​nie pierw​szej z czte​rech za​mó​- wio​nych ksią​żek wy​daw​ca wy​zna​czył jej sto​sun​ko​wo od​le​gły ter​min, ale to nie zna​- czy, że ma zo​sta​wić pi​sa​nie na ostat​nią chwi​lę. Znacz​nie le​piej po​dejść do za​da​nia sys​te​ma​tycz​nie i wy​go​spo​da​ro​wać czas na ko​rek​tę, stwier​dzi​ła w du​chu, uzna​jąc, że czas wra​cać. W cią​gu naj​bliż​szych dwu​na​stu mie​się​cy cze​ka ją wie​le pra​cy we​wnątrz domu, je​- śli chce prze​kształ​cić go w taki, jaki so​bie wy​ma​rzy​ła, ale po​sta​no​wi​ła wstrzy​mać się z urzą​dza​niem go do na​dej​ścia zimy. Czyż​bym zmie​nia​ła się w nie​mal ar​che​ty​po​wą sta​rą pan​nę, o co tak czę​sto po​ma​- wia​ła mnie Lo​uise? – za​da​ła so​bie w du​chu py​ta​nie. Sa​mot​nie ży​ją​ca ko​bie​ta, za​ję​ta wła​snym do​mem i ogro​dem. Za trzy mie​sią​ce skoń​czy trzy​dzie​ści pięć lat. Na pew​- no nie jest sta​ra, ale i nie pierw​szej mło​do​ści, a wiek to w koń​cu spra​wa psy​chi​ki. Jed​nak pod​czas gdy męż​czy​zna trzy​dzie​sto​pię​cio-, a na​wet czter​dzie​sto​let​ni mógł być uwa​ża​ny za atrak​cyj​ne​go part​ne​ra, to na​wet współ​cze​śnie ko​bie​ta w ta​kim wie​ku jed​nak wy​pa​da​ła z obie​gu. Za​trzy​ma​ła się i stwier​dzi​ła, że tak czy ina​czej, nie wia​do​mo dla​cze​go i w jaki spo​sób ob​raz wy​so​kie​go ciem​no​wło​se​go nie​zna​jo​me​go, ocie​ka​ją​ce​go wodą, utkwił jej w pa​mię​ci. Bar​dzo mę​skie​go i roz​gnie​wa​ne​go męż​czy​zny, któ​ry naj​wy​raź​niej nie wi​dział w niej ko​bie​ty po​cią​ga​ją​cej, lecz ra​czej obiekt iry​ta​cji i po​gar​dy. Czy na​praw​dę nie mo​gła go pod​wieźć, zwłasz​cza że zna​lazł się w sy​tu​acji nie do po​zaz​drosz​cze​nia? Czy wręcz nie po​win​na speł​nić do​bre​go uczyn​ku wo​bec oso​by po​trze​bu​ją​cej po​mo​cy? Oka​zać uprzej​mo​ści, a na​wet współ​czu​cia? Czy zmie​ni​ła się w pło​chli​wą sin​giel​kę o wy​bu​ja​łej wy​obraź​ni, któ​ra uwa​ża, iż każ​dy na​po​tka​ny męż​- czy​zna sta​no​wi po​ten​cjal​ne za​gro​że​nie? Czy zdzi​wa​cza​ła, la​ta​mi ży​jąc w ce​li​ba​cie, nad​zwy​czaj rzad​ko bio​rąc udział w ży​ciu to​wa​rzy​skim, obar​czo​na wie​lo​ma obo​- wiąz​ka​mi i od​po​wie​dzial​no​ścią za los sio​stry, a póź​niej tak​że jej dzie​ci? Har​riet nie spodo​ba​ły się me​an​dry, któ​ry​mi krą​ży​ły jej my​śli, uzna​ła je za ir​ra​cjo​-

nal​ne. Oczy​wi​ście, że po​stą​pi​ła słusz​nie, od​ma​wia​jąc przy​słu​gi nie​zna​jo​me​mu. Po​li​- cja za po​śred​nic​twem me​diów nie​ustan​nie ostrze​ga​ła ko​bie​ty przed nie​bez​pie​czeń​- stwem, ja​kie czy​ha na nie wła​śnie w ta​kich sy​tu​acjach jak ta, któ​ra zda​rzy​ła się jej ostat​nie​go wie​czo​ru. Nie po​win​na mieć so​bie nic do za​rzu​ce​nia, a jed​nak… Nie​spo​dzie​wa​nie z za​du​my wy​rwał Har​riet duży za​bło​co​ny la​bra​dor o ciem​no​- brą​zo​wej sier​ści, któ​ry wy​padł na nią zza za​ro​śli. Za nim uka​za​ła się nie​wy​so​ka, szczu​pła ru​do​wło​sa dziew​czy​na, z gołą gło​wą mimo desz​czu, ubra​na w zno​szo​ną wy​świech​ta​ną ciem​no​zie​lo​ną kurt​kę, wy​bla​kłe dżin​sy i ciem​no​zie​lo​ne gu​mow​ce. – Do nogi, Ben! – za​wo​ła​ła do psa. Na wi​dok Har​riet zro​bi​ła wiel​kie oczy. – Och, nie wie​dzia​łam, że ktoś tu jest. My​śla​łam, że Ben po​czuł za​ją​ca. Ni​g​dy ich na szczę​ście nie chwy​ta, ale i tak mam dość kło​po​tów, że​bym jesz​cze mu​sia​ła całe rano uga​niać się za nim po oko​li​cy. Och, nie! Ben! Le​żeć! Ben, naj​wy​raź​niej zwie​rzę to​wa​rzy​skie, ani my​ślał się do​sto​so​wać do po​le​ce​nia i rzu​cił się en​tu​zja​stycz​nie na Har​riet, o mało jej nie prze​wra​ca​jąc, po czym po​li​zał ją w dłoń. Nie mia​ła nic prze​ciw​ko psim piesz​czo​tom. Ko​cha​ła psy, ale w Lon​dy​nie nie było wa​run​ków ani moż​li​wo​ści, żeby wziąć na sta​łe psa. Tu​taj to zu​peł​nie co in​- ne​go… – Bar​dzo pa​nią prze​pra​szam – ka​ja​ła się dziew​czy​na, bie​gnąc ku Har​riet, żeby wy​zwo​lić ją od swo​je​go na​mol​ne​go ulu​bień​ca. Mia​ła sze​ro​ko roz​sta​wio​ne orze​cho​we oczy, za​dar​ty nos i uśmiech roz​świe​tla​ją​cy twarz. Wy​glą​da​ła na szes​na​ście, sie​dem​na​ście lat i jak wy​da​wa​ło się Har​riet, cha​- rak​te​ry​zo​wa​ła się ro​dza​jem by​strej, nie​mal in​tu​icyj​nej in​te​li​gen​cji współ​gra​ją​cej z jej za​cho​wa​niem. De​li​kat​nie ode​pchnę​ła psa i przy​trzy​ma​ła go za ob​ro​żę. – Ojej, pro​szę po​pa​trzeć, co zro​bił z pani kurt​ką – za​uwa​ży​ła wy​raź​nie zmar​twio​- na dziew​czy​na. Cały przód ce​ra​to​wej kurt​ki no​sił śla​dy za​bło​co​nych psich łap, ale Har​riet nie zwró​ci​ła na to zbyt wiel​kiej uwa​gi. – Nie szko​dzi, prze​cież to się zmy​je. Nie ma o czym mó​wić – od​par​ła. – Dzię​ki Bogu choć za to – od​par​ła z roz​bra​ja​ją​cą szcze​ro​ścią dziew​czy​na. – Tyl​- ko tego mi po​trze​ba, by ktoś po​skar​żył się na mnie Rig​go​wi. I tak tkwię po uszy w kło​po​tach. – Prze​wró​ci​ła te​atral​nie ocza​mi i za​chi​cho​ta​ła. – Wła​śnie te​raz po​win​- nam być w swo​im po​ko​ju i roz​my​ślać nad po​peł​nio​ny​mi grze​cha​mi. Sły​sza​ła pani kie​dy​kol​wiek coś tak ar​cha​icz​ne​go? Z Rig​ga na​praw​dę rzad​ki okaz. Wciąż mu po​- wta​rzam, że nie je​stem dziec​kiem. – Za​ci​snę​ła usta i przy​bra​ła upar​ty wy​raz twa​- rzy. Ten wi​dok uru​cho​mił w pa​mię​ci Har​riet nie​ja​sne wspo​mnie​nie. Zmarsz​czy​ła na mo​ment czo​ło, ale za​nim zdą​ży​ła co​kol​wiek po​wie​dzieć, dziew​czy​na zno​wu się ode​- zwa​ła. – A tak w ogó​le, to je​stem Tri​xie Mat​thews, a to jak się pani praw​do​po​dob​nie do​- my​śli​ła, Ben. Tri​xie. Har​riet po​my​śla​ła, że to nie​czę​sto spo​ty​ka​ne imię, a usły​sza​ła je już dwa razy w cią​gu nie​ca​łych dwu​dzie​stu czte​rech go​dzin. Czyż​by zbieg oko​licz​no​ści? Chy​ba jed​nak nie. A może? Czy dziew​czy​na jest bra​ta​ni​cą męż​czy​zny, któ​ry wy​- szedł na dro​gę, ma​jąc na so​bie je​dy​nie slip​ki, na​le​gał, by go pod​wio​zła i od​no​sił się

do niej z taką zło​ścią? Ogar​nę​ła ją prze​moż​na po​ku​sa, żeby się tego do​wie​dzieć. Nie po​win​no to być trud​ne, uzna​ła, zwa​żyw​szy na ufną i szcze​rą na​tu​rę dziew​czy​ny, ale Har​riet mia​ła oso​bi​sty kod mo​ral​ny, a za​da​nie py​tań, któ​re prze​my​ka​ły jej przez gło​wę, nie​wąt​pli​- wie by go na​ru​szy​ło. Zresz​tą, czy to waż​ne? Epi​zod ze​szłe​go wie​czo​ru na​le​żał do prze​szło​ści, a i tak była nie​za​do​wo​lo​na, iż za bar​dzo ab​sor​bo​wał jej my​śli. Uśmiech​nąw​szy się uprzej​mie, choć z lek​kim po​bła​ża​niem do dziew​czy​ny, od​wró​- ci​ła się, by wró​cić do domu. Był to uśmiech, któ​ry przez lata do​pro​wa​dzi​ła do per​- fek​cji, żeby trzy​mać lu​dzi na dy​stans, ale dziew​czy​na naj​wy​raź​niej nie była tego świa​do​ma, bo po​dą​ży​ła jej śla​dem. Ben wę​szył w za​ro​ślach, ko​rzy​sta​jąc z nie​uwa​gi swo​jej opie​kun​ki. – Za​trzy​ma​ła się pani we wsi? – spy​ta​ła Tri​xie. – Nie mie​li​śmy tego roku dużo lata. – Skrzy​wi​ła się. – Wciąż mó​wię Rig​go​wi, że po​trze​bu​ję praw​dzi​wych wa​ka​cji. – Po​sła​ła Har​riet fi​glar​ny uśmiech i do​da​ła: – On jest taki na​dę​ty i sta​ro​świec​ki. Masę dziew​czyn w moim wie​ku miesz​ka sa​mych, nie mó​wiąc już o tym, że jeż​dżą na wa​ka​cje z przy​ja​ciół​ką i jej mamą. Masę dziew​cząt tak, zgo​dzi​ła się w du​chu Har​riet, ale nie dziew​czy​ny ta​kie jak ta, któ​rej każ​de sło​wo i gest świad​czy o tym, jak jest roz​piesz​cza​na i chro​nio​na. – Gdzie pani miesz​ka? W Sta​ple? – do​py​ty​wa​ła się Tri​xie. Sta​ple był sta​rym wiej​skim pu​bem, pa​mię​ta​ją​cym cza​sy, kie​dy wio​ska le​ża​ła na szla​ku cią​gną​cym na po​łu​dnie An​glii, do​kąd pa​ste​rze pę​dzi​li sta​da ho​do​wa​ne na tu​- tej​szych wzgó​rzach. – Nie. Wła​ści​wie to nie je​stem tu​taj go​ściem – od​par​ła Har​riet. – Prze​pro​wa​dzi​- łam się z Lon​dy​nu na sta​łe. – Tu​taj?! – Tri​xie nie po​sia​da​ła się ze zdu​mie​nia. – Aha, to pani mu​sia​ła ku​pić sta​- ry do​mek le​śni​cze​go. Rigg mó​wił, że zo​stał sprze​da​ny na​uczy​ciel​ce. – By​łam na​uczy​ciel​ką, te​raz już nie uczę w szko​le – wy​ja​śni​ła Har​riet, nie bar​dzo wie​dząc, dla​cze​go to robi. Nie do​da​ła, czym się te​raz zaj​mu​je. Tri​xie uśmiech​nę​ła się sze​ro​ko. – Bogu dzię​ki, w prze​ciw​nym ra​zie Rigg sta​rał​by się pa​nią na​mó​wić do udzie​la​nia mi do​dat​ko​wych lek​cji pod​czas wa​ka​cji. Ma ob​se​sję na punk​cie mo​je​go wol​ne​go cza​su i wciąż wy​szu​ku​je mi ja​kieś za​ję​cia. A to tyl​ko dla​te​go, że moi ro​dzi​ce skoń​- czy​li Oxford. Po​wta​rzam mu, że oni byli wy​bit​nie in​te​li​gent​ni, ale pod tym wzglę​dem nie je​stem do nich po​dob​na. Czy nie uwa​ża pani, że w wie​ku pra​wie osiem​na​stu lat je​stem do​sta​tecz​nie do​ro​sła, żeby po​je​chać na wa​ka​cje z przy​ja​ciół​ką i jej mamą? Dla​cze​go Rigg tak się ci​ska?! – do​da​ła z obu​rze​niem. Har​riet po​dej​rze​wa​jąc, że kry​je się za tym coś, o czym nie wie, mo​gła je​dy​nie za​- ła​go​dzić spra​wę. – Być może, ale sko​ro nie wy​ra​ził zgo​dy… – Nie wy​ra​ził zgo​dy? Trud​no by tak okre​ślić jego re​ak​cję. My​śla​łam, że eks​plo​du​- je – po​wie​dzia​ła po​sęp​nie Tri​xie. – A to wszyst​ko z po​wo​du głu​pie​go nie​po​ro​zu​mie​- nia. Pró​bo​wa​łam mu wy​tłu​ma​czyć, co się sta​ło, ale nie chciał słu​chać, więc usi​ło​wa​- łam mu po​ka​zać, jak ła​two moż​na źle zin​ter​pre​to​wać oko​licz​no​ści. Jed​nak za​miast zro​zu​mieć, co sta​ra​łam się mu udo​wod​nić, za​czął się wście​kać. Oczy dziew​czy​ny pa​ła​ły obu​rze​niem. Har​riet, ma​ją​ca za sobą do​świad​cze​nia

z Lo​uise, na​gle po​czu​ła przy​pływ sym​pa​tii dla jej opie​ku​na. Nie​ła​two po​no​sić od​po​- wie​dzial​ność za taką oso​bę jak Tri​xie. Dziew​czy​na zno​wu wes​tchnę​ła. – Chy​ba już pój​dę, za​nim od​kry​je, że wy​szłam z domu. Oczy​wi​ście, nie był​by taki, gdy​by nie… gdy​by nie był ta​kim mize… mizu… – jed​nym z tych męż​czyzn, któ​rzy nie​na​wi​dzą ko​biet – do​koń​czy​ła szyb​ko. – Chcia​łaś po​wie​dzieć, mi​zo​gi​nem. – Har​riet pod​su​nę​ła wła​ści​we sło​wo. – No tak. A wszyst​ko dla​te​go, że przed laty pew​na ko​bie​ta go rzu​ci​ła – wy​ja​śni​ła Tri​xie z ty​po​wo mło​dzień​czą po​gar​dą. Har​riet wie​dzia​ła, że nie po​win​na tego wszyst​kie​go słu​chać, a tym bar​dziej za​- chę​cać dziew​czy​ny do dal​szych wy​nu​rzeń, choć trud​no jej było opa​no​wać cie​ka​- wość. – Przy​zna​ję, to nie było miłe, bo wy​co​fa​ła się w ostat​niej chwi​li – do​da​ła Tri​xie. Har​riet za​czę​ła mieć wąt​pli​wo​ści, czy nie błęd​nie roz​po​zna​ła toż​sa​mość stry​ja roz​ża​lo​nej dziew​czy​ny. Nie mie​ści​ło się jej w gło​wie, że ja​ka​kol​wiek ko​bie​ta mo​gła​- by po​rzu​cić męż​czy​znę, któ​re​go spo​tka​ła ze​szłe​go wie​czo​ru na dro​dze. Zna​la​zły się już w po​bli​żu domu, więc Har​riet świa​do​ma, że po​win​na była po​- wstrzy​mać zwie​rze​nia swej przy​pad​ko​wej to​wa​rzysz​ki już ja​kiś czas temu, uśmiech​nę​ła się do niej i ski​nę​ła lek​ko gło​wą. – Miło było cię po​znać – po​wie​dzia​ła. – Mam na​dzie​ję, że stryj nie bę​dzie się bar​- dzo gnie​wał, kie​dy stwier​dzi, że cię nie ma. – Och, Rigg się nie gnie​wa – od​par​ła z wes​tchnie​niem dziew​czy​na. – On tyl​ko pa​- trzy na cie​bie tak… no wiesz, jak​byś była naj​nędz​niej​szą isto​tą pod słoń​cem. My​ślę, że na​praw​dę je​stem dla nie​go cię​ża​rem. Przy​naj​mniej tak uwa​ża pani Ar​kw​ri​ght, na​sza go​spo​dy​ni. Rigg jest dla niej wszyst​kim, a mnie ma za nic. Sły​sza​łam, jak mó​- wi​ła do męża – on jest u nas ogrod​ni​kiem – że Rigg to świę​ty czło​wiek, sko​ro wziął mnie do sie​bie po śmier​ci mo​ich ro​dzi​ców. – Świę​ty! – prych​nę​ła. – Ra​czej dia​beł. Nie jest w sta​nie zro​zu​mieć, że mam pra​wie osiem​na​ście lat i je​stem do​ro​sła. Na​- wia​sem mó​wiąc, po​do​ba mi się pani strój – do​da​ła ni z tego, ni z owe​go. – Rigg by się wściekł, gdy​bym ku​pi​ła so​bie coś po​dob​ne​go. Skrzy​wi​ła się wy​raź​nie nie​za​do​wo​lo​na z wła​sne​go prak​tycz​ne​go i od​po​wied​nie​go na po​byt na wsi ubio​ru i wte​dy do​tar​ło do Har​riet, że gdy​by mia​ła na so​bie daw​ne lon​dyń​skie rze​czy, dziew​czy​na nie by​ła​by wo​bec niej tak śmia​ła i otwar​ta. Po​czu​ła się tro​chę win​na. Nie po​win​na była po​zwo​lić Tri​xie aż na tak da​le​ko po​- su​nię​te zwie​rze​nia. Rigg… Nie​ty​po​we imię. Kor​ci​ło ją za​py​tać, skąd się wzię​ło, ale choć była pew​na, że Tri​xie po​wie​dzia​ła​by jej wszyst​ko, po​wstrzy​ma​ła cie​ka​wość. Roz​sta​ły się przy furt​ce. Póź​niej, kie​dy Har​riet pra​co​wa​ła nad za​ry​sem no​wej książ​ki, co​raz trud​niej było jej stłu​mić chęć umiesz​cze​nia w po​bocz​nym wąt​ku po​- sta​ci wzo​ro​wa​nej na tej szczu​płej dziew​czy​nie z orze​cho​wy​mi ocza​mi i pło​mien​ny​mi wło​sa​mi, tak uf​nej i bez​po​śred​niej w spo​so​bie by​cia, i jej stry​ja po​two​ra. Ko​niec koń​ców, ule​gła po​ku​sie i za​nim za​padł wie​czór, oka​za​ło się, że fa​bu​ła książ​ki po​to​czy​ła się w zu​peł​nie in​nym kie​run​ku, a głów​ny wą​tek zo​stał zdo​mi​no​wa​- ny przez nowo wpro​wa​dzo​ne do ak​cji oso​by. Przed czwar​tą po po​łu​dniu przy​po​mnia​ła so​bie na​gle, że mia​ła się wy​brać po za​- ku​py. Mia​stecz​ko znaj​do​wa​ło się jed​nak do​bre trzy kwa​dran​se jaz​dy od jej domu,

a na dziś wy​star​czy je​dze​nia. Spoj​rza​ła na te​le​fon, usi​łu​jąc ob​li​czyć róż​ni​cę cza​su mię​dzy An​glią a Ka​li​for​nią i za​sta​na​wia​jąc się, czy nie po​win​na za​dzwo​nić do Lo​- uise, by się upew​nić, czy jest szczę​śli​wa. Zde​cy​do​wa​ła, że jed​nak nie za​te​le​fo​nu​je, bo w koń​cu Lo​uise jest do​ro​sła i ma męża, któ​re​go obo​wiąz​kiem jest się o nią trosz​- czyć. To dziw​ne, ale ile​kroć my​śla​ła o sio​strze, nie​zmien​nie od​czu​wa​ła, że po​win​na się nią opie​ko​wać, mimo że Lo​uise była bar​dziej od​por​na psy​chicz​nie niż ona. Znacz​nie ła​twiej ad​ap​to​wa​ła się do no​wych sy​tu​acji, o wie​le le​piej po​tra​fi​ła sama o sie​bie za​- dbać pod wzglę​dem emo​cjo​nal​nym. Har​riet od​su​nę​ła ma​szy​nę. Prze​nik​nę​ło ją nie​zna​ne do​tych​czas uczu​cie szczę​ścia. Wol​ność by​cia tym, kim się chce, ro​bie​nia tego, na co ma się ocho​tę. Żad​nych rosz​- czeń w sto​sun​ku do wła​sne​go cza​su i uczuć, brak ko​niecz​no​ści przed​kła​da​nia po​- trzeb in​nych po​nad swo​je. Od​czu​wa​ła obcy jej do​tąd ro​dzaj he​do​ni​stycz​nej sa​tys​- fak​cji. W przy​pły​wie no​wej ener​gii wło​ży​ła gu​mow​ce i ce​ra​to​wą kurt​kę po raz dru​gi tego dnia i wy​szła do ogro​du, gdzie spę​dzi​ła go​dzi​nę na usu​wa​niu chwa​stów z za​ro​- śnię​tej ścież​ki, bie​gną​cej wzdłuż ogro​du aż do furt​ki, za​nim gęst​nie​ją​cy zmierzch ka​zał jej wró​cić do domu. Była tak głod​na, że od razu po po​wro​cie wzię​ła ką​piel, po czym za​bra​ła się do przy​go​to​wy​wa​nia po​sił​ku. Chmu​ry desz​czo​we spra​wi​ły, że na dwo​rze zro​bi​ło się ciem​no prę​dzej, niż moż​na by się spo​dzie​wać. W ra​diu po​da​no, że deszcz utrzy​ma się przez parę dni. Har​riet po​ło​ży​ła się do łóż​ka ze świe​żo wy​da​ną książ​ką jed​ne​go ze swo​ich ulu​bio​- nych au​to​rów, ale nie była w sta​nie sku​pić się nad tek​stem. Wciąż wra​ca​ła my​śla​mi nie tyl​ko do Tri​xie Mat​thews, ale przede wszyst​kim do nie​ocze​ki​wa​ne​go spo​tka​nia z jej stry​jem. W pierw​szej chwi​li zwró​cił się do niej imie​niem Tri​xie i do​pie​ro po se​kun​dzie uzmy​sło​wił so​bie po​mył​kę. W jego gło​sie gniew mie​szał się z re​zy​gna​cją. Bie​dak, po​my​śla​ła, musi mu być nie​ła​two po​no​sić od​po​wie​dzial​ność za na​sto​lat​kę o tak nie​- okieł​zna​nym tem​pe​ra​men​cie. Lek​ki uśmiech błą​dził na jej war​gach, kie​dy za​sta​na​wia​ła się, jak na​wet tak spryt​- na i za​rad​na dziew​czy​na jak Tri​xie zdo​ła​ła skło​nić męż​czy​znę ta​kie​go jak Rigg do ro​ze​bra​nia się aż do sli​pów, nie mó​wiąc już o tym, że zo​sta​wi​ła go bez ubra​nia i środ​ka trans​por​tu. Cóż, su​per​mar​ke​ty są wszę​dzie ta​kie same, uzna​ła ze znu​że​niem Har​riet, od​bie​- ra​jąc pa​ra​gon w ka​sie i wy​jeż​dża​jąc z wóz​kiem na zmo​czo​ny je​sien​nym desz​czem par​king przed skle​pem. Gdy​by po​go​da była bar​dziej sprzy​ja​ją​ca, może by po​zwie​dza​ła mia​stecz​ko, ale nie dość, że lało, to jesz​cze wiał lo​do​wa​ty wiatr, prze​ni​ka​ją​cy do szpi​ku ko​ści. To tyle, je​śli cho​dzi o doj​rza​łą uro​dzaj​ność je​sie​ni, po​my​śla​ła cierp​ko, ła​du​jąc za​ku​py do ba​- gaż​ni​ka i wy​jeż​dża​jąc z par​kin​gu. Gdy wra​ca​ła do domu, wzgó​rza wy​da​wa​ły się po​nu​re i obce. Na​wet w cie​płym wnę​trzu sa​mo​cho​du prze​szedł ją dreszcz. Nie za​zdro​ści​ła tym, któ​rzy tego dnia pra​co​wa​li na wzgó​rzach, gdzie owce chro​ni​ła przed desz​czem ich gru​ba weł​na, ale

pa​ste​rze i psy mie​li znacz​nie go​rzej. Wieś była opu​sto​sza​ła. Po​śred​nik, z któ​re​go usług sko​rzy​sta​ła, po​in​for​mo​wał ją, że we wtor​ki wszyst​ko za​my​ka się wcze​śniej. Uśmiech​nę​ła się do sie​bie. Miesz​ka​- jąc w Lon​dy​nie, nie​mal za​po​mnia​ła, że coś ta​kie​go jest moż​li​we. Za​trzy​ma​ła się przed przej​ściem, prze​pusz​cza​jąc star​sze​go męż​czy​znę, któ​ry zmie​rzał do sta​ro​- świec​kiej bud​ki te​le​fo​nicz​nej. Wiatr omal jej nie prze​wró​cił, gdy za​je​chaw​szy przed dom, wy​sia​dła, żeby otwo​- rzyć drzwi. Po wej​ściu do środ​ka rzu​ci​ła klucz do drzwi i to​reb​kę na stół w kuch​ni i wy​bie​gła do auta po za​ku​py. Trzask tyl​nych drzwi, któ​ry usły​sza​ła, bie​gnąc do sa​mo​cho​du, nie zwró​cił jej uwa​- gi, do​pó​ki nie wró​ci​ła ob​ju​czo​na tor​ba​mi i nie stwier​dzi​ła, że nie może ich otwo​- rzyć. Nie wpa​da​jąc w pa​ni​kę, po​sta​wi​ła tor​by na zie​mi i spró​bo​wa​ła po​now​nie, ale w tej sa​mej chwi​li uzmy​sło​wi​ła so​bie, że za​trza​snę​ła drzwi, nie za​blo​ko​waw​szy uprzed​nio au​to​ma​tycz​ne​go zam​ka, klu​cze są w środ​ku, a ona z za​ku​pa​mi na ze​- wnątrz. Przez dłuż​szą chwi​lę wpa​try​wa​ła się z nie​do​wie​rza​niem w drzwi, aż wresz​cie uprzy​tom​ni​ła so​bie, że jest prze​mok​nię​ta do su​chej nit​ki. Nie było moż​li​wo​ści do​- sta​nia się do domu, tym bar​dziej że na​uczo​na lon​dyń​skim do​świad​cze​niem z pew​no​- ścią przed wyj​ściem za​mknę​ła wszyst​kie okna i drzwi fron​to​we. Co za​tem w tej sy​tu​acji zro​bić? Za​te​le​fo​no​wać do po​śred​ni​ka? Może mieć za​pa​- so​we klu​cze. Je​śli nie, to może po​le​ci jej ja​kie​goś ślu​sa​rza. Prze​kli​na​jąc w du​chu wła​sną nie​uwa​gę, wzię​ła tor​by i po​now​nie wsta​wi​ła je do ba​gaż​ni​ka, szczę​śli​wa, że nie zdą​ży​ła do​łą​czyć klu​czy​ków sa​mo​cho​do​wych do klu​czy od domu. Naj​bliż​szy te​le​fon znaj​do​wał się we wsi i na samą myśl, że po​zba​wio​na klu​czy​ków od sa​mo​cho​du mu​sia​ła​by wę​dro​wać pie​szo trzy ki​lo​me​try w taką po​go​dę, ma​jąc na so​bie cien​ki ża​kiet i pół​bu​ty, po​now​nie prze​szedł ją dreszcz. We wsi nie było ży​we​go du​cha, bud​ka te​le​fo​nicz​na sta​ła pu​sta. Naj​pierw mu​sia​ła do​wie​dzieć się w in​for​ma​cji te​le​fo​nicz​nej o nu​mer agen​ta, na szczę​ście pa​mię​ta​ła jego ad​res i na​zwi​sko. Zgło​si​ła się se​kre​tar​ka, któ​ra ser​decz​nie współ​czu​ła Har​riet i po​in​for​mo​wa​ła ją, że szef wy​szedł i nie wró​ci przed upły​wem go​dzi​ny. – Pro​szę chwil​kę za​cze​kać – do​da​ła, gdy Har​riet już mia​ła od​wie​sić słu​chaw​kę. – Wy​da​je mi się, że za​pa​so​wy klucz jest prze​cho​wy​wa​ny we dwo​rze, bo wła​ści​ciel miał oko na ten dom, kie​dy stał nie​za​miesz​ka​ny. Mam tam za​dzwo​nić i się do​wie​- dzieć? Har​riet po​dzię​ko​wa​ła, ale nie sko​rzy​sta​ła z uprzej​mo​ści se​kre​tar​ki, wy​ja​śni​ła, że ma sa​mo​chód i od razu po​je​dzie do dwo​ru, bo tak bę​dzie szyb​ciej. Wie​dzia​ła, gdzie to jest, po​nie​waż agent po​ka​zał jej im​po​nu​ją​cą kutą bra​mę z że​la​za za​le​d​wie parę ki​lo​me​trów od jej domu. Po​spiesz​nie uda​ła się do auta, mo​dląc się w du​chu, żeby za​- pa​so​wy klucz, któ​ry znaj​do​wał się we dwo​rze, nie zo​stał już zwró​co​ny po​śred​ni​ko​- wi. Ode​tchnę​ła z ulgą, że nie zmie​ni​ła jesz​cze zam​ka, co za​mie​rza​ła zro​bić. Prze​kli​na​jąc w du​chu wła​sną głu​po​tę, po​je​cha​ła z po​wro​tem do wsi, mi​ja​jąc po dro​dze wej​ście do wła​snej po​sia​dło​ści. Do​je​cha​ła do po​ma​lo​wa​nej na czar​no im​po​- nu​ją​cej bra​my z ku​te​go że​la​za ze zło​co​ny​mi szpi​ca​mi. Męż​czy​zna, któ​ry ku​pił dwór w dość opła​ka​nym sta​nie, był naj​wy​raź​niej pra​wie tak samo obcy tu​taj jak ona. Wpły​wo​wy biz​nes​men, któ​re​go przod​ko​wie po​cho​dzi​li

z tej czę​ści świa​ta, jak ją po​in​for​mo​wał po​śred​nik. Do​dał, że męż​czy​zna nie tyl​ko ku​pił dwór i wpro​wa​dził się do nie​go, ale rów​nież prze​niósł tu​taj swo​je in​te​re​sy, otwie​ra​jąc nową fa​bry​kę na te​re​nie prze​my​sło​wym pod mia​stem. „Ma coś wspól​ne​- go z kom​pu​te​ra​mi” – po​wie​dział, a Har​riet była za​do​wo​lo​na, że nie po​in​for​mo​wa​ła go, w jaki spo​sób za​ra​bia na ży​cie. Oczy​wi​ście, agent nie miał złych za​mia​rów, ale naj​wy​raź​niej nie mógł się po​- wstrzy​mać od opo​wia​da​nia o swo​ich klien​tach, a ona wciąż nie była pew​na, czy jej dru​ga książ​ka oka​że się na tyle do​bra, by mo​gła sie​bie przed​sta​wiać jako pi​sar​kę. Mu​sia​ła wy​siąść z auta, aby otwo​rzyć bra​mę, i stwier​dzi​ła z ulgą, że nie ma żad​- nych elek​tro​nicz​nych za​bez​pie​czeń, któ​re unie​moż​li​wia​ły​by jej wej​ście i ska​zy​wa​ły na cał​ko​wi​te prze​mok​nię​cie. Cien​ki ża​kiet od​po​wied​ni na przej​ście z par​kin​gu do su​per​mar​ke​tu na​siąkł wodą, bluz​ka, któ​rą mia​ła pod spodem, była wil​got​na. Dżin​sy też prze​mo​kły, gru​ba tka​ni​na ura​ża​ła skó​rę, ile​kroć mu​sia​ła zmie​nić bieg. Dwór nie oka​zał się tak im​po​nu​ją​cą sie​dzi​bą, jak to so​bie wy​obra​ża​ła, ale dłu​gim i ni​skim bu​dyn​kiem, po​cho​dzą​cym mniej wię​cej z tego sa​me​go okre​su, co jej dom. Jed​nak na​wet z mo​kry​mi ka​mien​ny​mi ścia​na​mi w ciem​no​zie​lo​nym ko​lo​rze wy​da​wał się uro​kli​wy. To bar​dzo tu​taj pa​su​ją​ce, cha​rak​te​ry​stycz​ne pięk​no bu​dow​li na mo​- ment za​par​ło jej dech w pier​siach, tak że za​po​mnia​ła o mo​krym ubra​niu, iry​tu​ją​cej sy​tu​acji i za​kło​po​ta​niu z po​wo​du za​kłó​ca​nia spo​ko​ju miesz​kań​com tej po​sia​dło​ści. Gdy szła w stro​nę sta​rych dę​bo​wych drzwi, na​gle po​zaz​dro​ści​ła temu, kto tu​taj miesz​ka, przy czym nie ze wzglę​du na roz​mia​ry do​mo​stwa i jego od​osob​nie​nie, ale z po​wo​du cu​dow​nej i nie​spo​dzie​wa​nej aury spo​ko​ju i szczę​ścia. Była już pra​wie u drzwi, gdy otwo​rzy​ły się i zo​ba​czy​ła przed sobą zna​jo​mą uśmiech​nię​tą twarz Tri​xie, w do​dat​ku zu​peł​nie nie​za​sko​czo​ną jej wi​do​kiem. Ben, brą​zo​wy la​bra​dor, po​wi​tał Har​riet z wła​ści​wym so​bie en​tu​zja​zmem, a jego opie​kun​- ka nie​mal wcią​gnę​ła ją do środ​ka. – Tak się cie​szę, że przy​je​cha​łaś – po​wie​dzia​ła, tym ra​zem zwra​ca​jąc się do Har​- riet bez​po​śred​nio jak do rów​no​lat​ki. – Umie​ra​łam z nu​dów. – Prze​wró​ci​ła ocza​mi i za​chi​cho​ta​ła. – Rigg za​bro​nił mi wy​cho​dzić z domu. Sta​ły w pięk​nym kwa​dra​to​wym hal​lu, wy​ło​żo​nym bo​aze​rią. W rogu znaj​do​wał się ogrom​ny ka​mien​ny ko​mi​nek, na któ​rym wła​śnie pło​nął ogień. Ben, po​wi​taw​szy Har​- riet, po​ło​żył się przed nim, wes​tchnąw​szy z wy​raź​nym za​do​wo​le​niem. Sfa​ty​go​wa​ne dę​bo​we scho​dy pro​wa​dzi​ły wzdłuż jed​nej ze ścian na po​dest z ga​le​- rią, ścia​ny klat​ki scho​do​wej były ozdo​bio​ne ma​lo​wi​dła​mi wy​glą​da​ją​cy​mi na bez​cen​- ne ory​gi​na​ły. Okna przy​sła​nia​ły cięż​kie za​sło​ny z ada​masz​ku, któ​rych gru​ba tka​ni​na nada​wa​ła po​miesz​cze​niu przy​tul​ny cha​rak​ter. Har​riet zo​rien​to​wa​ła się po​nie​wcza​sie, że stoi na za​byt​ko​wym dy​wa​ni​ku, któ​ry z całą pew​no​ścią nie był prze​zna​czo​ny do tego, żeby do​ty​ka​ły go czy​jeś mo​kre i praw​do​po​dob​nie wciąż za​bło​co​ne buty. Od​ru​cho​wo za​czę​ła się uspra​wie​dli​wiać, ale Tri​xie tyl​ko się ro​ze​śmia​ła. – Chodź​my, nie mogę się do​cze​kać, żeby przed​sta​wić cię Rig​go​wi. Za​wsze zrzę​- dzi, że nie mam przy​zwo​itych przy​ja​ciół. Har​riet zmar​twia​ła na myśl o kło​po​tli​wej dla niej sy​tu​acji. Przy​pusz​cza​ła, że wła​- ści​cie​la, któ​ry pro​wa​dzi in​te​re​sy i za​pew​ne ma licz​ne za​ję​cia, nie bę​dzie w domu.

A je​śli jest tym sa​mym męż​czy​zną, któ​re​go spo​tka​ła tam​te​go wie​czo​ru w nie​co​- dzien​nej i krę​pu​ją​cej dla oboj​ga sy​tu​acji, to nie ma naj​mniej​szej ocho​ty wi​dzieć się z nim po​now​nie, zwłasz​cza w tych oko​licz​no​ściach – nie jako za​pro​szo​ny i mile wi​- dzia​ny gość, lecz pe​tent. – Och, nie… Pro​szę, nie trze​ba nie​po​ko​ić stry​ja – zwró​ci​ła się do dziew​czy​ny, chwy​ta​jąc ją za rękę. – Praw​dę mó​wiąc, nie przy​je​cha​łam do cie​bie, Tri​xie – do​da​ła. – Na​wet nie wie​dzia​łam, że tu miesz​kasz. Choć po​win​nam była się do​my​ślić, uzna​ła w du​chu. Za​cho​wa​nie Tri​xie i to, cze​go się od niej do​wie​dzia​ła, wska​zy​wa​ło, że po​cho​dzi z za​moż​nej ro​dzi​ny, a po tym, co usły​sza​ła od agen​ta o wła​ści​cie​lu dwo​ru, po​win​na była sko​ja​rzyć jed​no z dru​gim i od​gad​nąć, że to musi być dom, w któ​rym miesz​ka Tri​xie. Nic dziw​ne​go, że stryj nie chciał, by tam​te​go wie​czo​ru Har​riet za​wia​do​mi​ła po​li​cję. Dziew​czy​na po​sła​ła jej chmur​ne spoj​rze​nie. – Nie przy​szłaś do mnie? – spy​ta​ła. Har​riet szyb​ko wy​ja​śni​ła, co ją spro​wa​dza. – Za​dzwo​ni​łam do po​śred​ni​ka nie​ru​cho​mo​ści, od któ​re​go ku​pi​łam dom, i jego se​- kre​tar​ka po​wie​dzia​ła mi, że zwy​kle tu​taj był za​pa​so​wy klucz. Tri​xie zmarsz​czy​ła czo​ło. – Nic o tym nie wiem – po​wie​dzia​ła nie​pew​nie. – Będę mu​sia​ła spy​tać Rig​ga. W tej sa​mej chwi​li Har​riet usły​sza​ła aż za do​brze jej zna​ny mę​ski głos. – O co bę​dziesz mu​sia​ła mnie spy​tać? Nie za​sta​na​wia​jąc się, co robi, Har​riet ob​ró​ci​ła się na pię​cie i ru​szy​ła do drzwi, ale ser​ce w niej za​mar​ło, gdy zo​ba​czy​ła sto​ją​ce​go przed nią męż​czy​znę. Wy​glą​dał zna​jo​mo, a rów​no​cze​śnie cał​kiem obco w ele​ganc​kim gar​ni​tu​rze i nie​ska​zi​tel​nej bia​łej ko​szu​li. Ciem​ne wło​sy, tym ra​zem su​che i wy​szczot​ko​wa​ne, pod​kre​śla​ły wy​bit​nie mę​skie rysy twa​rzy. – To Har​riet – przed​sta​wi​ła ją Tri​xie. – Za​trza​snę​ła drzwi domu i przy​szła, bo my​- śla​ła, że u nas jest za​pa​so​wy klucz. Gdy męż​czy​zna prze​su​nął po Har​riet lek​ce​wa​żą​cym spoj​rze​niem, po​my​śla​ła, że może jej nie po​znał. Była roz​cza​ro​wa​na, że choć on wy​warł na niej tak nie​za​tar​te wra​że​nie, ona naj​wy​raź​niej nie po​zo​sta​wi​ła żad​ne​go śla​du w jego pa​mię​ci. Po chwi​li zno​wu zwró​cił wzrok na Tri​xie. – Po​sta​raj się o tro​chę bar​dziej lo​gicz​ne wy​ja​śnie​nie – za​su​ge​ro​wał spo​koj​nie. Choć dziew​czy​na lek​ko się skrzy​wi​ła, było oczy​wi​ste, że czu​je re​spekt przed stry​- jem. – To jest Har​riet – po​wie​dzia​ła. – Po​zna​ły​śmy się tam​te​go… wczo​raj. Miesz​ka w daw​nym domu le​śni​cze​go. Har​riet, to mój stryj. – Dzię​ku​ję – od​rzekł Rigg. – Pan​na Smith i ja już się po​zna​li​śmy. Har​riet lek​ko się spło​szy​ła. Po​my​li​ła się, są​dząc, że on jej nie po​znał, ale skąd zna jej na​zwi​sko? – Och, na​praw​dę? – Tri​xie rzu​ci​ła im zdzi​wio​ne spoj​rze​nie. – Nie po​wie​dzia​łaś mi, że znasz Rig​ga. – Być może ten epi​zod nie jest dla niej wart wspo​mnie​nia. – Rigg uprze​dził od​po​- wiedź Har​riet. – Pan​na Smith była nie​szczę​sną ofia​rą two​je​go idio​tycz​ne​go za​cho​-

wa​nia tam​te​go wie​czo​ru. Mia​ła nie​szczę​ście pro​wa​dzić sa​mo​chód tej sa​mej mar​ki i tego sa​me​go ko​lo​ru, co twój. Kie​dy wy​nu​rzy​łem się z wody i zo​ba​czy​łem, że je​dzie w moim kie​run​ku, my​śla​łem przez mo​ment, iż się opa​mię​ta​łaś. Har​riet spoj​rza​ła na Tri​xie i za​uwa​ży​ła, że ona le​d​wie tłu​mi śmiech. Naj​wy​raź​niej jej stryj nie po​dzie​lał tego roz​ba​wie​nia. Pa​trzył na nie obie z po​nu​rą miną. – Och, nie! To ty nie chcia​łaś pod​wieźć Rig​ga? – Dziew​czy​na pa​trzy​ła na nią sze​- ro​ko otwar​ty​mi ocza​mi, ale po se​kun​dzie roz​ba​wie​nie wzię​ło górę. – To za​dzia​ła​ło, Rigg! – Naj​wy​raź​niej nie po​sia​da​ła się z ra​do​ści. – Po​szla​ki… Za​ło​żę się, że Har​riet nie uwie​rzy​ła i… – Pan​na Smith uzna​ła, że je​stem albo lu​na​ty​kiem, albo gwał​ci​cie​lem lub jed​nym i dru​gim! – prze​rwał jej ostro Rigg. – Och, je​steś dziel​na! – za​chwy​ci​ła się Tri​xie. – Od​mó​wi​łaś mu pod​wóz​ki. – Oczy jej się śmia​ły. Har​riet nie mo​gła po​dzie​lać nie​win​ne​go roz​ba​wie​nia dziew​czy​ny. Rigg był tym, któ​ry nada​rem​nie pro​sił ją o przy​słu​gę, a te​raz ich role się od​wró​ci​ły, i to ona po​- trze​bo​wa​ła jego po​mo​cy. Za​pra​gnę​ła, żeby stał te​raz przed nią kto​kol​wiek inny, byle nie ten męż​czy​zna o su​ro​wym, nie​przy​jem​nym wy​ra​zie twa​rzy. A jesz​cze bar​dziej pra​gnę​ła, żeby nie​- po​słusz​na pa​mięć nie pod​su​wa​ła jej po​sta​ci, któ​rą uj​rza​ła w świe​tle re​flek​to​rów sa​- mo​cho​du – tego sa​me​go męż​czy​zny, tyle że ma​ją​ce​go na so​bie je​dy​nie slip​ki. – Prze​pra​szam, że pana nie​po​ko​ję, ale we​dług po​śred​ni​ka nie​ru​cho​mo​ści miał pan za​pa​so​wy klucz do domu le​śni​cze​go, więc chcia​ła​bym za​py​tać, czy na​dal go pan ma.

ROZDZIAŁ TRZECI Har​riet do​my​śli​ła się od​po​wie​dzi, za​nim ją usły​sza​ła. Sta​ło się to w chwi​li, gdy oczy Rig​ga roz​bły​sły za​do​wo​le​niem, a w miej​sce su​ro​wej miny po​ja​wi​ło się coś na kształt uśmie​chu sa​tys​fak​cji. Nie była za​sko​czo​na sło​wa​mi, któ​re pa​dły z jego ust. – Nie​ste​ty, moja se​kre​tar​ka parę dni temu wło​ży​ła go do ko​per​ty i ode​sła​ła wspo​- mnia​ne​mu przez pa​nią agen​to​wi. Praw​do​po​dob​nie prze​sył​ka wciąż znaj​du​je się na po​czcie. Har​riet nie mia​ła wąt​pli​wo​ści, że Rigg mówi praw​dę. Nie zni​żył​by się do kłam​- stwa w ja​kim​kol​wiek celu, na​wet ta​kim jak od​pła​ce​nie ko​muś pięk​nym za na​dob​ne. Zmarsz​czy​ła brwi, sku​pia​jąc się nie na ob​ser​wu​ją​cym ją męż​czyź​nie, lecz na wła​- snych na​tręt​nych my​ślach. Jak to moż​li​we, że jego obec​ność tak sil​nie na mnie dzia​- ła? Dla​cze​go tak się dzie​je, mimo że wie, co z nie​go za czło​wiek? Nie była za​do​wo​- lo​na z wła​snej re​ak​cji. Roz​bu​dzo​ne emo​cje były nie​bez​piecz​ne. Zo​rien​to​waw​szy się, że obo​je – Rigg i Tri​xie – z uwa​gą na nią pa​trzą, przy​wo​ła​ła na twarz uśmiech, któ​rym po​słu​gi​wa​ła się, chcąc utrzy​mać nie​zna​jo​mych na dy​- stans. Za​uwa​ży​ła, że dziew​czy​na ode​bra​ła to ze zdzi​wie​niem. – Ależ, Rigg, na pew​no mo​żesz coś zro​bić – po​wie​dzia​ła Tri​xie, prze​no​sząc wzrok ze stry​ja na Har​riet i z po​wro​tem, jak​by wy​czu​ła, że mię​dzy nimi za​pa​no​wa​ło szcze​gól​ne na​pię​cie. – Nie ma po​trze​by – za​pro​te​sto​wa​ła szyb​ko Har​riet. – Przy​pusz​cza​łam, że jest nie​wiel​ka szan​sa, iż znaj​dę tu za​pa​so​wy klucz, ale na wszel​ki wy​pa​dek po​sta​no​wi​- łam spraw​dzić. Od​wró​ci​ła się do wyj​ścia świa​do​ma za​rów​no wła​sne​go opła​ka​ne​go wy​glą​du, kon​- tra​stu​ją​ce​go ze schlud​no​ścią i ele​gan​cją ob​ser​wu​ją​ce​go ją męż​czy​zny, jak i swo​ich re​ak​cji. Czyż​by Rigg Mat​thews po​cią​gał mnie sek​su​al​nie i dla​te​go od​czu​wam pod​nie​ce​- nie? – za​da​ła so​bie w du​chu py​ta​nie i od razu stwier​dzi​ła, że to non​sens. Cof​nę​ła się my​śla​mi w prze​szłość, do tych nie​licz​nych oka​zji, kie​dy spo​ty​ka​ła się z męż​czy​zna​- mi, do Pau​la, z któ​rym zna​ła się nie​co dłu​żej. W sto​sun​ku do żad​ne​go z nich nie była w sta​nie wy​krze​sać z sie​bie na​wet odro​bi​ny eks​cy​ta​cji, mimo że pra​gnę​ła ją od​czu​- wać. Już przed laty po​go​dzi​ła się z tym, że nie jest ko​bie​tą zdol​ną do obu​dze​nia w so​- bie re​ak​cji sek​su​al​nej. A te​raz, w naj​bar​dziej nie​ocze​ki​wa​nych i nie​for​tun​nych oko​- licz​no​ściach do​świad​czy​ła jej aż na​zbyt wy​raź​nie wo​bec nie​przy​chyl​nie na​sta​wio​ne​- go do niej męż​czy​zny, któ​re​go do​pie​ro co po​zna​ła. Sta​ra​ła się za wszel​ką cenę za​- pa​no​wać nad swo​im cia​łem, ale jej umysł był sku​pio​ny wy​łącz​nie na tych bul​wer​su​- ją​cych do​zna​niach. Ze​sztyw​nia​ła, nie​zdol​na się po​ru​szyć, i do​pie​ro lek​ki dreszcz, któ​ry prze​biegł jej cia​ło, uwol​nił ją od chwi​lo​we​go pa​ra​li​żu. Była dziw​nie sła​ba, a w gło​wie czu​ła pust​- kę. Jak to do​brze, że sto​ję od​wró​co​na do nie​go ple​ca​mi, uzna​ła w du​chu.

Myśl o upo​ko​rze​niu, któ​re​go by do​zna​ła, gdy​by on zo​rien​to​wał się, jak bar​dzo jest pod​nie​co​na, zmo​bi​li​zo​wa​ła ją do szyb​kie​go po​dej​ścia do drzwi. Chcia​ła jak naj​- prę​dzej wy​zwo​lić się z obec​no​ści Rig​ga. Na​wet się nie zo​rien​to​wa​ła, że Tri​xie za nią po​dą​ża, do​pó​ki dziew​czy​na nie chwy​- ci​ła jej za rękę, unie​moż​li​wia​jąc otwar​cie drzwi. – Za​cze​kaj. Je​stem pew​na, że Rigg coś wy​my​śli – po​wie​dzia​ła, pa​trząc bła​gal​nie na stry​ja. Har​riet zo​rien​to​wa​ła się, że mimo na​rze​kań i po​msto​wań na bra​ta ojca Tri​xie ko​- cha go i sza​nu​je, a na​wet cał​ko​wi​cie na nim po​le​ga. Twarz dziew​czy​ny wy​ra​ża​ła nie​za​chwia​ne prze​ko​na​nie, że co​kol​wiek zda​rzy się jej w ży​ciu, stryj wy​ba​wi ją z każ​dej opre​sji. Har​riet po​czu​ła lek​kie ukłu​cie za​zdro​ści, przy​po​mi​na​jąc so​bie, jaka była w jej wie​ku. To Lo​uise była ulu​bie​ni​cą ro​dzi​ców, a ona od naj​młod​szych lat uczy​ła się wal​czyć o swo​je. Cóż, sa​mo​dziel​ność bar​dzo się w ży​ciu przy​da​je, po​my​śla​ła. – To bar​dzo uprzej​me z two​jej stro​ny – ode​zwa​ła się, sta​jąc przy drzwiach – ale je​stem pew​na, że twój stryj zgo​dzi się ze mną, że nie może zro​bić o wie​le wię​cej niż ja. Nie​świa​do​mie przy​bra​ła rze​czo​wy ton, ja​kim zwra​ca​ła się w szko​le do uczniów. Za​cho​wy​wa​ła się uprzej​mie, ale po​wścią​gli​wie. – Trze​ba tyl​ko zna​leźć ślu​sa​rza – do​da​ła nie​fra​so​bli​wie. – Po​ja​dę do Ha​wick i… – Na​gle za​czę​ła się trząść i ki​chać raz po raz. Prze​zię​bie​nie! Tyl​ko tego jej bra​ku​je! W mil​cze​niu się​gnę​ła do kie​sze​ni po chu​s​tecz​kę. – Mógł​bym coś za​pro​po​no​wać – usły​sza​ła chłod​ny głos Rig​ga. – Przy​po​mnia​łem so​bie, że w domu le​śni​cze​go jest małe okien​ko na stry​chu. – Rze​czy​wi​ście – przy​zna​ła Har​riet. Od​wró​ci​ła się za​sko​czo​na, spoj​rza​ła na nie​go i od razu tego po​ża​ło​wa​ła. Mimo ca​łej su​ro​wo​ści i wy​nio​sło​ści był wprost nie​wia​ry​god​nie przy​stoj​nym męż​czy​zną. Od​ru​cho​wo po​my​śla​ła o głu​piej dziew​czy​nie, któ​ra nie chcia​ła zo​stać jego żoną, ale na​tych​miast skar​ci​ła się w du​chu. Do​bre ser​ce i wspa​nia​ło​myśl​ny umysł to znacz​nie waż​niej​sze atry​bu​ty niż uro​da, a z tego, co do​tych​czas za​uwa​ży​ła, Rigg nie ma ani jed​ne​go, ani dru​gie​go. – Chcia​łem za​su​ge​ro​wać, żeby wła​mać się przez to okno. Oszczę​dzi​ło​by to pani cza​su – po​wie​dział, tak​su​jąc ją wzro​kiem od góry do dołu w spo​sób, któ​ry bo​le​śnie uświa​do​mił jej wła​sny wy​gląd. Wy​obra​zi​ła so​bie, jak musi się pre​zen​to​wać – z po​- tar​ga​ny​mi mo​kry​mi wło​sa​mi, czer​wo​nym no​sem, w prze​mo​czo​nych dżin​sach przy​- kle​jo​nych do nóg. Za​drża​ła, nie wie​dząc, czy z za​że​no​wa​nia, czy z prze​mo​cze​nia i zim​na. Wi​dzia​ła, że Rigg za​ci​snął usta – nie​wąt​pli​wie z nie​sma​kiem – i na​gle przy​po​mnia​ła so​bie, jak go zo​sta​wi​ła sto​ją​ce​go pra​wie nago, zzięb​nię​te​go i prze​mo​czo​ne​go. Zro​bi​ło się jej nie​przy​jem​nie, ale zmu​si​ła się do jesz​cze jed​ne​go uprzej​me​go uśmie​chu. – Strych… Tak, cóż, dzię​ku​ję. Spró​bu​ję to zro​bić. Spoj​rze​nie, ja​kie jej rzu​cił, spra​wi​ło, że po​czu​ła się tak, jak​by była ró​wie​śni​cą jego pod​opiecz​nej. – Tyle że nie bez dra​bi​ny i ko​goś, kto ją przy​trzy​ma – za​uwa​żył na​tych​miast, po czym nie od​wra​ca​jąc od niej wzro​ku, do​dał: – Tri​xie, pójdź do kuch​ni, pro​szę, i spy​-

taj pa​nią Ar​kw​ri​ght, czy nie mo​gła​by przy​go​to​wać go​rą​ce​go drin​ka dla na​sze​go go​- ścia. – I jak gdy​by prze​wi​du​jąc, że Har​riet za​pro​te​stu​je, cią​gnął: – A po​tem za​pro​- wadź go​ścia na górę i znajdź ja​kieś su​che rze​czy. Tym​cza​sem Tom i ja po​je​dzie​my do domu le​śni​cze​go i zo​ba​czy​my, czy uda nam się wejść do środ​ka. W ten spo​sób jed​nym cel​nym ude​rze​niem zo​sta​łam spro​wa​dzo​na do roli dziec​ka młod​sze​go od Tri​xie, a rów​no​cze​śnie uświa​do​mio​no mi wła​sny brak wy​ro​zu​mia​ło​ści i chę​ci po​mo​cy, po​my​śla​ła Har​riet. Skon​ster​no​wa​na i zła, za​sta​na​wia​ła się, czy Rigg z pre​me​dy​ta​cją po​zwo​lił jej my​- śleć, że za​mie​rzał wziąć od​wet, nie udzie​la​jąc jej wspar​cia, po to, by za chwi​lę mieć tym więk​szą sa​tys​fak​cję, de​mon​stru​jąc wła​sną szla​chet​ną na​tu​rę. Nie​za​leż​nie od mo​ty​wów jego po​stę​po​wa​nia bę​dzie ostat​nią idiot​ką, je​śli przyj​mie ten akt do​bro​czyn​no​ści. Już mia​ła mu to oznaj​mić, ale zno​wu za​czę​ła ki​chać. Za​nim wy​tar​ła nos, Rigg wy​szedł, a Tri​xie uda​ła się do kuch​ni. Pół go​dzi​ny póź​niej Har​riet przyj​rza​ła się smęt​nie swe​mu od​bi​ciu w lu​strze. Mia​- ła na so​bie za dużą blu​zę od dre​su, któ​rą dała jej Tri​xie, i ob​ci​słe dżin​sy. Wło​sy już wy​schły, ale były tak mięk​kie po desz​czu, że nie mo​gła z nimi nic zro​bić, je​dy​nie po​- zwo​lić, by spły​wa​ły na ra​mio​na je​dwa​bi​stą bez​ład​ną falą. Pani Ar​kw​ri​ght tak bar​dzo na​le​ga​ła, żeby spró​bo​wa​ła jej cu​dow​nie roz​grze​wa​ją​- cej i sy​cą​cej zupy, że w koń​cu nie opar​ła się za​pro​sze​niu. Go​spo​dy​ni Rig​ga oka​za​ła się ser​decz​ną ko​bie​tą. Wy​zna​ła Har​riet, że pa​nien​ka jest tro​chę nie​sfor​na, ale że pan Mat​thews jest naj​lep​szym pra​co​daw​cą, z ja​kim kie​- dy​kol​wiek mia​ła do czy​nie​nia. Wy​czu​wa​jąc, że star​sza pani chcia​ła​by się cze​goś o niej do​wie​dzieć, Har​riet po​czu​ła się zo​bli​go​wa​na do po​wie​dze​nia jej paru słów o so​bie. – Lon​dyn. – Pani Ar​kw​ri​ght po​trzą​snę​ła gło​wą. – Ni​g​dy nie mo​głam zro​zu​mieć, dla​cze​go ktoś chce miesz​kać w ta​kim miej​scu. Tu​taj moż​na od​dy​chać peł​ną pier​sią, je​śli pani wie, co mam na my​śli. Har​riet wie​dzia​ła i zwie​rzy​ła się star​szej pani, jak bar​dzo była pod​eks​cy​to​wa​na, mo​gąc speł​nić wresz​cie ma​rze​nie o za​miesz​ka​niu na wsi. Wła​śnie opo​wia​da​ła pani Ar​kw​ri​ght o tym, jak mał​żeń​stwo Lo​uise umoż​li​wi​ło jej sprze​daż domu w Lon​dy​nie i prze​nie​sie​nie się na pół​noc, gdy do kuch​ni wró​ci​ła Tri​- xie. Wy​szła tyl​ko na chwi​lę, żeby ode​brać te​le​fon od ko​le​żan​ki. – Opu​ści​łaś Lon​dyn? – zdzi​wi​ła się. – Chy​ba osza​la​łaś – do​da​ła bez​ce​re​mo​nial​nie. Har​riet uśmiech​nę​ła się, a pani Ar​kw​ri​ght po​trzą​snę​ła gło​wą. – Dzwo​ni​ła Eva – po​in​for​mo​wa​ła Tri​xie. – Jej mama chce wie​dzieć, czy po​ja​dę z nimi na fe​rie świą​tecz​ne. Po​wie​dzia​łam, że wciąż pró​bu​ję prze​ko​nać do tego wy​- jaz​du stry​ja, by uzy​skać jego zgo​dę. – Ależ, pa​nien​ko, do​brze wiesz, że pan Rigg na to nie po​zwo​li – za​uwa​ży​ła go​spo​- dy​ni. – Nie mam mu tego za złe – do​da​ła, zwra​ca​jąc się do Har​riet. – Pani So​ames ob​ra​ca się w dość ory​gi​nal​nym to​wa​rzy​stwie, je​śli tak to moż​na okre​ślić. Tri​xie mruk​nę​ła coś zde​gu​sto​wa​na. – Cały kło​pot ze stry​jem po​le​ga na tym, że on nie poj​mu​je, na czym po​le​ga no​wo​- cze​sne ży​cie – zwró​ci​ła się do Har​riet. – Wciąż tkwi w mro​kach śre​dnio​wie​cza. Pa​mię​ta​jąc sprzecz​ki z Lo​uise, Har​riet na​tych​miast po​czu​ła so​li​dar​ność z Rig​- giem, któ​re​go ro​zu​mia​ła aż za do​brze. Nie była z tego za​do​wo​lo​na. Nie chcia​ła na​-

wią​zać żad​nej wię​zi z tym męż​czy​zną, gdyż in​tu​icja ostrze​ga​ła ją, że zaj​mo​wa​nie nim wła​snych my​śli może się oka​zać nie​bez​piecz​ne. Poza tym było oczy​wi​ste, że Tri​xie ma w so​bie ja​kiś wro​dzo​ny wdzięk i sło​dycz, któ​rych bra​ko​wa​ło jej sio​strze. – Nie martw się – po​cie​szy​ła ją Tri​xie, nie​wła​ści​wie in​ter​pre​tu​jąc przy​czy​nę jej zmarszcz​ki na czo​le. – Stryj znaj​dzie ja​kiś spo​sób, żeby wejść do two​je​go domu. – Wyj​rza​ła przez okno kuch​ni i się skrzy​wi​ła. – Patrz, ale leje. Pra​wie nie mie​li​śmy lata, a w ze​szłym ty​go​dniu John Be​ard po​wie​dział, że cze​ka nas cięż​ka zima. Był pa​- ste​rzem, ale już jest na eme​ry​tu​rze – wy​ja​śni​ła. – Tak bym chcia​ła, żeby Rigg po​- zwo​lił mi po​je​chać z Evą i jej mamą na nar​ty. Po​trze​bu​ję wa​ka​cji! Har​riet ro​ze​śmia​ła się, ale pani Ar​kw​ri​ght za​cho​wa​ła po​wa​gę. – Je​śli o to cho​dzi, to ra​czej pan Rigg po​trze​bu​je wa​ka​cji – za​uwa​ży​ła. – Nic nie stoi na prze​szko​dzie, żeby z nami po​je​chał. – Tri​xie wzru​szy​ła ra​mio​na​- mi. – Spy​ta​łam, czy mógł​by, ale wiesz, jaki on jest. Od​parł, że ma za dużo pra​cy! – Nic dziw​ne​go, że twój stryj nie ufa pani So​ames – oznaj​mi​ła go​spo​dy​ni. – Po​zwo​- li​ła, żeby jej part​ner od​wiózł cię do domu, a z tego, co mó​wią, wy​glą​da​ło na to, że przed​tem wy​pił. Nie dzi​wię się panu Rig​go​wi, że był zły, zwłasz​cza że pani So​ames obie​ca​ła oso​bi​ście przy​wieźć cię do domu o je​de​na​stej. Tym​cza​sem wró​ci​łaś o dru​- giej nad ra​nem, a poza tym to ufa​ła​bym temu jej przy​ja​cie​lo​wi tyle co wście​kłe​mu psu – do​koń​czy​ła pro​sto z mo​stu. Na​stą​pi​ła dłu​ga chwi​la kło​po​tli​we​go mil​cze​nia. Tri​xie bun​tow​ni​czo po​pa​trzy​ła na pa​nią Ar​kw​ri​ght. – My​ślę, że mu​siał być ja​kiś po​wód, dla któ​re​go pani So​ames nie od​wio​zła Tri​xie do domu o cza​sie – ode​zwa​ła się spo​koj​nie Har​riet, aby roz​ła​do​wać na​pię​tą at​mos​- fe​rę. – Tak, był! – wtrą​ci​ła gwał​tow​nie dziew​czy​na. – Ale nie​trud​no rów​nież zro​zu​mieć – kon​ty​nu​owa​ła Har​riet – że twój stryj mógł być za​nie​po​ko​jo​ny i zły. Tri​xie zno​wu zmar​kot​nia​ła. Har​riet uzmy​sło​wi​ła so​bie, że to nie jej spra​wa, i za​- mil​kła. Znie​ru​cho​mia​ła, sły​sząc za​jeż​dża​ją​cy sa​mo​chód. – To na pew​no Rigg. – Tri​xie na​tych​miast po​bie​gła do drzwi. – Mam na​dzie​ję, że uda​ło mu się wła​mać. Har​riet też ży​wi​ła taką na​dzie​ję. Kie​dy obaj męż​czyź​ni we​szli do kuch​ni, na​tych​miast po​wę​dro​wa​ła spoj​rze​niem ku Rig​go​wi. Na le​wej ręce miał nie​wiel​kie ska​le​cze​nie, a do rę​ka​wa kurt​ki przy​lgnę​ła pa​ję​czy​na. Wsta​ła z krze​sła, mi​mo​wol​nie spię​ta. – Uda​ło ci się wejść? – Tri​xie zwró​ci​ła się do stry​ja, uprze​dza​jąc jej py​ta​nie. – Tak – od​parł Rigg, po czym oświad​czył rze​czo​wym to​nem, pa​trząc na Har​riet: – Bę​dzie pani mu​sia​ła za​ło​żyć za​su​wę do okna na stry​chu, jak już je pani na​pra​wi. Nie je​stem pe​wien, czy ubez​pie​cze​nie po​kry​je kosz​ty. – Się​gnął do kie​sze​ni i z po​nu​- rą miną wrę​czył jej klu​cze. – Za​bi​li​śmy okno, więc przez naj​bliż​sze dni woda nie bę​- dzie prze​cie​kać, ale ra​dzę jak naj​prę​dzej się nim za​jąć. Pro​gno​za dla rol​ni​ków na na​stęp​ny ty​dzień prze​wi​du​je wi​chu​ry. Har​riet wzię​ła od nie​go klu​cze, czu​jąc się ni​czym dziec​ko, któ​re​mu udzie​lo​no re​- pry​men​dy. Mu​sia​ła ze​brać się w so​bie, by móc co​kol​wiek po​wie​dzieć. – Dzię​ku​ję za po​moc – ode​zwa​ła się w koń​cu. – Zo​sta​wie​nie nie​za​bez​pie​czo​ne​go