Penny Jordan
Ucieczka do szczęścia
Tłumaczenie:
Wanda Jaworska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Harriet skrzywiła się z niezadowoleniem, uprzytomniwszy sobie, że nie zdąży
przed zmrokiem.
Sama była sobie winna, gdyż wyjechała z Londynu później, niż planowała, a w do-
datku po drodze zatrzymała się i wstąpiła do baru przy autostradzie. Oceniła, że za-
nim dotrze do celu, którym był niedawno nabyty wiejski dom z ogrodem, upłynie do-
bre pół godziny, a już zrobiło się ciemno.
Wcześniej Louise, jej siostra, na wieść o wyprowadzce z Londynu orzekła prosto
z mostu, że Harriet zwariowała.
– Zostawić metropolię dla jakiejś zabitej dechami wsi na końcu świata? – Louise
była zdumiona i jednocześnie zdegustowana.
Cóż, nic dziwnego, stwierdziła w duchu Harriet, skoro mimo więzów krwi miały
zupełnie różne upodobania i na dobrą sprawę niewiele je łączyło. Wspominając re-
akcję Louise, poczuła, że ogarnia ją dobrze znany niepokój, który pozostał jej z po-
czątkowego okresu po śmierci rodziców. Wówczas jako starsza o cztery lata od Lo-
uise zrozumiała, że to ona odpowiada za siostrę i powinna się nią zaopiekować naj-
lepiej, jak potrafi. Mimo że miała dopiero dwadzieścia dwa lata, postanowiła zapew-
nić jej stabilny i bezpieczny byt. Zrezygnowała z planów nauczania za granicą i pod-
jęła pracę w Londynie.
Po paru miesiącach, które minęły od czasu pogrzebu, Harriet za swoją połowę
spadku nabyła niewielki dom w niecieszącej się wzięciem dzielnicy Londynu. Nato-
miast Louise, która była uparta i miała buntowniczą naturę, oświadczyła, że swoją
część spuścizny przeznacza głównie na opłacenie drogiego kursu dla modelek.
Była niewątpliwie piękną dziewczyną, ale Harriet starała się odwieść ją od tego
pomysłu, doskonale zdając sobie sprawę, że siostrę do zawodu modelki ciągnie wy-
łącznie przekonanie o wspaniałym życiu w blasku fleszy. Uważała, że brakuje jej
wytrwałości i predyspozycji koniecznych do osiągnięcia sukcesu w tak hermetycz-
nym i zawistnym środowisku, które zmusza do nieustannej rywalizacji.
Siostra jednak nie zamierzała wysłuchać jej argumentów ani zrezygnować ze
swoich planów i po prostu uciekła z domu. Przez sześć miesięcy nie dawała znaku
życia, a wszelkie próby odnalezienia jej spaliły na panewce. Nie dość, że Harriet
bała się o los siostry, to gnębiło ją poczucie winy, iż nie potrafiła sprostać sytuacji
i zapobiec takiemu rozwojowi wypadków.
Gdy po rozlicznych nieudanych próbach odnalezienia siostry Harriet zaczęła or-
ganizować własne życie i osiągnęła stabilizację zawodową, ucząc angielskiego w re-
nomowanej szkole średniej, kiedy znalazła paru przyjaciół i zaczęła się spotykać
z jednym z kolegów, Paulem Thorbym, ni z tego, ni z owego w jej domu pojawiła się
Louise i oznajmiła, że właśnie wróciła z Włoch, gdzie pracowała jako modelka.
Nie okazała najmniejszej skruchy z powodu własnego postępowania ani nie prze-
prosiła za to, że tak długo się nie odzywała, jakby nie zdawała sobie sprawy, jak
bardzo Harriet niepokoiła się o nią, nękana najgorszymi przeczuciami. Mówiła tyl-
ko i wyłącznie o sobie i własnych planach, ale Harriet była zbyt szczęśliwa z powro-
tu siostry, by czynić jej wymówki.
Louise poinformowała ją, że wychodzi za mąż za Guida, bogatego Włocha, które-
go poznała w Turynie, dodając beztrosko, że wróciła do Londynu tylko po to, aby
kupić suknię ślubną. Dowiedziawszy się, że siostra zna swojego wybranka zaledwie
sześć tygodni, Harriet błagała ją, żeby wstrzymała się z zamążpójściem, ale jak
zwykle Louise ani myślała jej słuchać. W rezultacie stanęli przed ołtarzem w Tury-
nie po dwumiesięcznej znajomości.
Harriet od razu polubiła szwagra, ale martwiła się, czy siostra przyzwyczai się do
życia z teściami i dużą rodziną męża. Paul Thorby przypomniał jej jednak, że Louise
jest dorosła i całkowicie zdolna do podejmowania samodzielnych decyzji.
Paul był miłym mężczyzną, ale łatwo było go rozdrażnić, jeśli nie poświęcało mu
się całkowitej uwagi. Był jedynakiem, a kiedy zaprosił Harriet do domu, żeby przed-
stawić ją swojej matce, Sarze Thorby, zorientowała się, że nigdy nie znajdzie z nią
wspólnego języka.
Miała wówczas dwadzieścia cztery lata i nie była zadowolona z dotychczasowego
życia. Przypomniała sobie o dawnych marzeniach o podróżowaniu i odkrywaniu
świata, które miała zrealizować, zanim zacznie karierę zawodową i na dobre się
ustabilizuje. Śmierć rodziców z oczywistych względów pokrzyżowała jej szyki, ale
nie widziała powodów, dla których nie mogłaby wrócić do swoich pragnień, skoro
Louise została mężatką.
Pół roku później właśnie zamierzała oznajmić Paulowi, że ich związek nie będzie
tak trwały, jak on się tego spodziewał, i opowiedzieć mu o podróżniczych planach,
kiedy nagle, bez uprzedzenia, do Anglii wróciła Louise. Oznajmiła, że na dobre roz-
stała się z Guidem.
Niemile zaskoczona, Harriet usiłowała nakłonić siostrę do powrotu do męża, ale
okazała się nieugięta. Znalazła adwokata i wszczęła procedurę rozwodową, infor-
mując Harriet, że zamieszka w jej domu, co bez zwłoki uczyniła. Kiedy Guido przy-
jechał do Londynu, żeby się z nią zobaczyć, zamknęła się w swoim pokoju, którego
nie chciała opuścić. W tej sytuacji Harriet nie pozostawało nic innego, jak rozmówić
się ze wzburzonym Włochem.
Z zarzutów, które sformułował wobec żony, wywnioskowała, że miłość Guida do
jej siostry wygasła tak samo nagle jak uczucie Louise do niego. Żadne z nich nie wy-
dawało się zmartwione rozpadem małżeństwa. Guido wrócił do Turynu, a Louise
ulokowała się w większym z dwóch pokoi gościnnych w domu Harriet.
Paul, który nie lubił Louise, przekonywał Harriet, żeby znalazła siostrze inne lo-
kum, jednak ona miała zbyt miękkie serce, a poza tym Louise nie była w najlepszej
formie. Ona, która niemal od urodzenia uchodziła za piękność, była coraz bardziej
mizerna i źle się czuła.
Kiedyś, jeszcze jako nastolatka, Harriet zazdrościła młodszej siostrze urody, któ-
rą odziedziczyła po babce ze strony ojca. Podobnie jak ona, miała gęste jasne włosy
o złocistym odcieniu, ciemnoniebieskie oczy i nieskazitelną porcelanową cerę. Na-
tomiast Harriet wdała się w rodzinę matki. Nie była tak smukła i wysoka jak sio-
stra. Miała ciemne włosy, prawie czarne, z tak osobliwym czerwonawym połyskiem,
aż Paul raz spytał ją z wyraźną dezaprobatą, czy aby ich nie farbuje. Jedynie oczy
były tak samo intensywnie niebieskie jak u Louise, wyraźnie wyeksponowane na tle
jasnej skóry i ciemnych włosów.
Harriet nie miała złudzeń co do własnej urody. Zdawała sobie sprawę, że dla męż-
czyzn nie jest nawet w części tak pociągająca jak Louise, ale też wcale jej na tym
nie zależało. Wrodzona powściągliwość i nieśmiałość powstrzymywały ją przed
przyjęciem propozycji, które czynili jej chłopcy, kiedy jeszcze była nastolatką, a póź-
niej studentką.
Związkowi z Paulem brakowało ekscytacji i namiętności, a Harriet podświadomie
zachowywała się z rezerwą, nie dopuszczając do zbliżenia, gdyż snuła niedorzecz-
nie romantyczne sny na jawie o mężczyźnie, który ją porwie i rozpali w niej te
wszystkie emocje, których zabrakło w znajomości z Paulem. Tłumiła jednak te pra-
gnienia, wmawiając sobie, że taki na poły przyjacielski związek najbardziej jej od-
powiada.
Zastanawiała się właśnie, kiedy powiadomić Louise, że zamierza sprzedać dom
i wyjechać do pracy za granicę na czas bliżej nieokreślony, gdy pękła bomba. Sio-
stra oświadczyła, że jest w ciąży. Podkreśliła przy tym, że nie tylko nie chce wrócić
do Guida, ale nawet poinformować go o swoim stanie.
Harriet usiłowała ją przekonać do przemyślenia tej decyzji, ale siostra zareago-
wała tak histerycznie, że tego zaniechała. Louise wciąż z nią mieszkała, a po uro-
dzeniu bliźniaków nie kryła, że nie zamierza niczego w tej sytuacji zmieniać.
Harriet nie oponowała, bo przecież nie mogła wyrzucić z domu siostry z dwójką
małych dzieci. Zaprotestowała, gdy Paul zasugerował, że powinna skłonić Louise do
opuszczenia mieszkania. Wpadł w złość i przez dwa tygodnie się do niej nie odzy-
wał. W końcu przerwał milczenie, a wtedy ona mu oznajmiła, że z jej punktu widze-
nia ich związek się zakończył. W następnych latach w jej życiu nie było czasu na
żadnego mężczyznę, bo musiała się zaopiekować siostrą i jej dziećmi i naturalnie
wspierać ich finansowo.
Jako matka Louise okazała się równie nieodpowiedzialna jak w innych życiowych
rolach. Jednego dnia rozpieszczała bliźniaki, by następnego niemal ich nie zauwa-
żać. Po porodzie nie wróciła do pracy, choć najwyraźniej nie brakowało jej pienię-
dzy, skoro mogła pozwolić sobie na atrakcyjne stroje, gdy umawiała się z mężczy-
znami.
Harriet kochała bliźniaki, ale musiała przyznać, że nie są łatwymi dziećmi. Sio-
stra nie nauczyła ich dyscypliny i nie pozwoliła, żeby uczynił to ktokolwiek inny.
Harriet nie miała łatwego życia, ale nie skarżyła się w odróżnieniu od Louise, która
z niezrozumiałego powodu obwiniała ją za swoje wczesne małżeństwo i przyjście na
świat bliźniaków.
Potem, akurat po dziewiątych urodzinach dzieci, doszło do całkiem niespodziewa-
nych i zdumiewających wydarzeń.
Oto jedno z wydawnictw zainteresowało się książką autorstwa
Harriet. Od kiedy sięgała pamięcią, zawsze coś sobie, jak to nazywała, „gryzmoli-
ła”. Pewnego dnia artykuł, który przeczytała w gazecie, zainspirował ją i zachęcił
do spędzania długich zimowych wieczorów nad dopracowywaniem i wygładzaniem
opowieści przygodowej, którą napisała z myślą o bliźniakach. Właśnie ten tekst zna-
lazł uznanie w oczach redaktorów wydawnictwa, które zamówiło u Harriet cztery
następne książki dla dziecięcego czytelnika.
Drugą niespodzianką była zapowiedź Louise, że wychodzi za mąż po raz drugi,
tym razem za Amerykanina, który zabierze ją i bliźniaki do Kalifornii.
Harriet podejrzewała, że siostra wdała się w nowy romans, ale miała ich już tyle,
że nawet przez myśl jej nie przeszło, że ten będzie poważniejszy niż poprzednie.
Louise była tak spragniona adoracji jak osoba uzależniona od narkotyków bądź al-
koholu, a kiedy aktualny mężczyzna nie okazywał jej podziwu, zwykle przestawała
się nim interesować. Tym razem jednak wszystko wskazywało na to, że będzie ina-
czej, że wreszcie spotkała mężczyznę na tyle silnego, by ją okiełznać i sprostać jej
wymaganiom.
Wzięli naprędce ślub i Harriet nawet nie miała sposobności przekazać im swoich
dobrych wieści. Zresztą Louise zawsze była tak pochłonięta własnymi sprawami, że
nie miała czasu ani ochoty na wysłuchiwanie siostry.
Od prawie dziesięciu lat Harriet wspierała finansowo siostrę i jej dzieci, a tu na-
gle została uwolniona od tego ciężaru, który zresztą chętnie znosiła, po części z mi-
łości do siostry i bliźniaków, po części nękana wyrzutami sumienia – wciąż wierzyła,
że to z jej winy Louise uciekła z domu i zawarła pospieszne małżeństwo z Guidem.
Brzemię odpowiedzialności zostało zdjęte z jej barków – wreszcie była wolna!
Nie lubiła Londynu i miejskiego życia, zdecydowanie wolała wieś. Pociągał ją re-
gion na pograniczu Anglii i Szkocji, więc kiedy Louise wyjechała z dziećmi i nowym
mężem do Kalifornii, Harriet udała się na północ. Spędziła wspaniały tydzień na
licznych wędrówkach. Rozkoszowała się spokojem i poczuciem swobody, uwolniona
od troski o los Louise i bliźniaków. Nareszcie mogła snuć plany na przyszłość, mając
świadomość, że da się je zrealizować.
Szybko podjęła decyzję o sprzedaży domu w Londynie i przeniesieniu się na pół-
noc. Przyszło jej do głowy, że może zbyt szybko, ale nie żałowała tego kroku.
Na dom natrafiła przez przypadek. W trakcie jednej z wycieczek pewnego sło-
necznego popołudnia przejechała samochodem przez niewielką wioskę w dystrykcie
Ryedale na północy hrabstwa York i w odległości mniej więcej półtora kilometra od
wsi zauważyła umieszczone obok szosy ogłoszenie „Na sprzedaż”. Postanowiła
sprawdzić ofertę i podążyła zarośniętą wąską drogą, którą co najwyżej mogły nie-
kiedy przejeżdżać furmanki. W pewnej chwili jej oczom ukazał się wiejski dom, ulo-
kowany bezpiecznie i zacisznie za wysokim żywopłotem. Natychmiast wróciła do
hotelu i zadzwoniła do pośrednika sprzedaży nieruchomości, a już pod koniec tygo-
dnia zobowiązała się do zawarcia umowy kupna.
Uczciwy pośrednik zwrócił jej uwagę na mankamenty posiadłości. Leżała na pust-
kowiu, z dala od ludzi, dom nie był podłączony do głównej sieci, ogród zapuszczony
i zarośnięty, a ponadto należało przeprowadzić kompleksowy remont instalacji elek-
trycznej i wodno-kanalizacyjnej. Nic jednak nie zdołało odwieść Harriet od raz pod-
jętej decyzji. Zakochała się w tym domu od pierwszego wejrzenia i jak każdy zako-
chany patrzyła na obiekt miłości przez różowe okulary.
Niemniej dokonała dokładnych oględzin posiadłości. Niewielki dom, przysadzisty
w formie, był zbudowany z kamienia. Solidność konstrukcji nie budziła żadnych wąt-
pliwości. Miał trochę za małe okna, a pokoje nie były zbyt wysokie, ale w ocenie
Harriet nie stanowiło to poważnego mankamentu.
Dzięki zwyżce cen londyńskich nieruchomości, nawet tych położonych w mniej
atrakcyjnych dzielnicach, sprzedała dom od ręki za stosunkowo dużą kwotę, której
większą część postanowiła zainwestować, aby mieć stały niewielki dochód w okre-
sie, gdy postara się sprawdzić, czy uda się jej utrzymywać z pisania książek, czy też
jej pierwszy literacki sukces był jedynie szczęśliwym trafem.
Kiedy przedstawiła swoje plany dyrektorowi szkoły, w której pracowała, nie oka-
zał entuzjazmu. Zwrócił jej uwagę na ryzyko związane z tak poważną życiową zmia-
ną. Przestrzegł, że tam, dokąd się udaje, niełatwo będzie znaleźć posadę nauczy-
cielki, a w obecnym miejscu pracy są możliwości awansu.
Harriet nie zamierzała go słuchać. Do tej pory była ostrożna, przezorna i miała
na uwadze dobro siostry, a potem także jej dzieci. Los sprawił, że musiała zrezygno-
wać z własnych marzeń i planów, by troszczyć się przede wszystkim o innych. Nie-
bawem skończę trzydzieści pięć lat, pomyślała, i najwyższa pora, bym wreszcie uło-
żyła sobie życie zgodnie z moimi upodobaniami, skoro los dał mi tę szansę, być
może jedyną. Okazałabym się niemądra, gdybym jej nie wykorzystała, uznała w du-
chu. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek przedtem czuła się tak szczęśliwa,
chociaż, musiała to uczciwie przyznać przed sobą, zarazem przejęta i zdenerwowa-
na tak zasadniczą zmianą.
Pośredniczący w sprzedaży domu agent polecił Harriet firmę, która miała
usprawnić system wodno-kanalizacyjny. Tymczasem została zainstalowana nowa
kuchnia, w jednym z pokoi urządzono nową łazienkę, założono także centralne
ogrzewanie. Wraz z nastaniem jesieni Harriet wyjechała na północ, by rozpocząć
nowe życie.
W ostatnim geście sprzeciwu wobec dotychczasowego stylu życia pozbyła się
skromnych bluzek i spódnic, które nosiła, pracując w szkole, i wybrała się na zaku-
py.
Zaopatrzyła się w dżinsy i grube wełniane swetry w jaskrawych kolorach i w za-
bawny deseń. Zrezygnowała z praktycznych zielonych kaloszy, które poleciła jej
ekspedientka, dowiedziawszy się, gdzie zamieszka, na rzecz pary błyszczących
czerwonych botków, pasujących niemal idealnie do jasnoczerwonej budrysówki
z kapturem.
Pełna zapału i poczucia wolności, Harriet postanowiła, że nie będzie ulegać niczy-
im sugestiom, a jedynie własnemu osądowi oraz swoim wyborom.
Jadąc na północ, uśmiechała się do siebie nieco sarkastycznie. Czy aby w wieku
trzydziestu pięciu lat nie jest za późno na bunt tak charakterystyczny dla okresu
wczesnej młodości? Nawet jeśli to tylko bardzo skromny bunt… Tak czy inaczej,
wątpiła, aby w zaciszu niewielkiego wiejskiego domu, w dodatku położonego na
uboczu, miała okazję spotkać wiele osób, które z dezaprobatą przyjęłyby wybrane
przez nią barwne ubrania.
Oczywiście, pomyślała, miło byłoby zawrzeć bliższe znajomości, a nawet za-
dzierzgnąć przyjaźnie. W Londynie nigdy nie było ku temu okazji. Nauczyciele z jej
szkoły byli albo młodsi od niej i w wolnym czasie chcieli się dobrze bawić, albo star-
si, zaabsorbowani sprawami rodziny. Z kolei ona w większości była zajęta rozwią-
zywaniem problemów siostry.
Louise dąsała się za każdym razem, kiedy Harriet zwracała jej uwagę, że ma pra-
wo do czasu wolnego, więc koniec końców, prowadzenie własnego życia, niezależ-
nego od bliźniaków i siostry, okazało się tak trudne, że zrezygnowała z wszelkich
prób.
Gnębiły ją wyrzuty sumienia, że nie tęskni za siostrą i dziećmi. Louise wyjechała,
nawet nie próbując zachęcić jej do złożenia wizyty w Kalifornii. Harriet miała na-
dzieję, że tym razem małżeństwo siostry okaże się trwałe. W jej nowym domu była
tylko jedna duża sypialnia, dwa mniejsze pokoje zostały połączone w jeden dzienny,
a trzeci przerobiono na łazienkę.
Tak, jest wolna po raz pierwszy od śmierci rodziców. Mogła pisać, marzyć na ja-
wie, cieszyć się spokojną okolicą… Robić to wszystko, na co od tak dawna miała
ochotę.
Nagle musiała przerwać te rozmyślania i zahamować tak gwałtownie, że zapisz-
czały opony jej małego volkswagena. Dosłownie w ostatniej chwili ominęła mężczy-
znę, który niespodziewanie wybiegł zza drzew przy drodze, i zatrzymała samochód.
Zareagowała odruchowo na nieoczekiwane pojawienie się przechodnia, tak jakby
to zrobił każdy kierowca, ale teraz, kiedy nieznajomy szedł w jej stronę, uświadomi-
ła sobie, że postąpiła nierozsądnie. Tym bardziej że zbliżający się mężczyzna miał
na sobie jedynie bardzo skąpe slipy. Na ile zdołała dostrzec w zapadającym zmroku,
był cały mokry i kipiał ze złości.
Właśnie chciała zablokować drzwi samochodu, ale nieznajomy okazał się szybszy.
Otworzył je gwałtownym ruchem i wrzasnął z furią.
– Trixie, co ty, do cholery, wyprawiasz?! Udał ci się twój głupi kawał, a teraz może
byłabyś tak uprzejma i oddała mi ubranie!
Harriet poczuła, że dwie silne ręce chwytają ją bezceremonialnie za ramiona.
Znieruchomiała z przerażenia, ale niemal w tej samej chwili ręce cofnęły się
i wprawdzie usłyszała słowa przeprosin, ale wypowiedziane wciąż wściekłym to-
nem.
– Przepraszam, wziąłem panią za kogoś innego. Ona ma samochód tej samej mar-
ki i w takim kolorze, co pani wóz – powiedział i natychmiast dodał ze złością: – Tri-
xie, mógłbym cię udusić gołymi rękami!
Zaraz umilkł, widocznie starając się powściągnąć gniew; czoło przecięła głęboka
zmarszczka. Mimo że twarz wykrzywiał mu grymas złości, dało się zauważyć wyra-
ziste regularne rysy. Był wysoki – liczył na pewno ponad metr osiemdziesiąt wzro-
stu, jak oceniła pobieżnie Harriet. Miał szczupłe muskularne ciało i ciemne włosy,
teraz niemal przyklejone do głowy, jak gdyby dopiero co pływał, na co zresztą wska-
zywała skóra ociekająca wodą i brak ubrania poza slipkami. Ale jaki mężczyzna
przy zdrowych zmysłach pływałby tu teraz po ciemku?
Zatopiona w myślach, nagle sobie uświadomiła, że ją przeprosił, choć szorstko
i niezbyt uprzejmie, wyjaśniając, że pomylił ją z inną osobą jeżdżącą takim samym
volkswagenem.
Utkwiła w nim wzrok z niejakim zakłopotaniem, czując, że się czerwieni na myśl
o nasuwającym się związku między jego nagością a pomyłką co do jej osoby. Ta dru-
ga kobieta z pewnością była jego kochanką i najwyraźniej byli tutaj razem, a potem
ona odjechała, zostawiając go samego.
Wytrącona z równowagi zaistniałą sytuacją, Harriet nagle poczuła, że ogarnia ją
smutek. Dotarła do niej niepożądana i mało budująca prawda, że nigdy nie doświad-
czyła i prawdopodobnie już nie doświadczy interludium, jakie może doprowadzić do
namiętnej kłótni, która najwyraźniej wywiązała się między kochankami.
Oceniła mężczyznę na trzy bądź cztery lata starszego od siebie i zastanawiała
się, jak wygląda jego kochanka. Na pewno jest atrakcyjna, wyrafinowana. Ile może
mieć lat? Dwadzieścia parę? W tej samej chwili zorientowała się, że mężczyzna
pyta, czy nie mogłaby go podwieźć.
Ostrożność, która cechowała ją przez całe dotychczasowe życie, natychmiast uru-
chomiła w jej mózgu dzwonki alarmowe. Co prawda, nieznajomy wydawał się nie-
groźny, jednak nie powinna wpuszczać go do auta.
– Proszę wybaczyć – zaczęła skonsternowana, żałując, że nie udało się jej na czas
zablokować drzwi. – Jestem pewna, że pańska… dziewczyna wkrótce wróci – doda-
ła, chcąc złagodzić odmowę.
Zdawała sobie sprawę, że widać po niej, iż się waha i nie jest pewna własnej de-
cyzji. Tymczasem mężczyzna znowu wpadł w gniew, o czym świadczyły zaciśnięte
mocno usta. Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu, po czym rzucił:
– Moja co?! Trixie nie jest moją dziewczyną, tylko bratanicą. Nie doszło do nie-
udanej schadzki kochanków, jeśli to ma pani na myśli, lecz nastąpiła rozmyślna ma-
nipulacja. – Skrzywił się i dodał: – Zdaję sobie sprawę, że okoliczności nie przema-
wiają na moją korzyść. Rzeczywiście w tej sytuacji trudno uwierzyć, że jestem sza-
nowanym członkiem tutejszej społeczności. Czy jednak wyglądam na takiego idiotę,
który idzie popływać z dziewczyną w zimny jesienny wieczór, a potem pozwala jej
odjechać ze swoim ubraniem? To dobre dla nastolatków, a nie dla dorosłych.
Ku zaskoczeniu Harriet, mężczyzna wydawał się bardziej poirytowany jej całkiem
naturalną pomyłką w ocenie natury jego kłopotliwej sytuacji niż odmową podwiezie-
nia. Teraz, gdy przypatrzyła mu się dokładniej, zorientowała się z wyrazu jego twa-
rzy, że prawdopodobnie jest człowiekiem o despotycznej naturze, przyzwyczajonym
do kontrolowania sytuacji, a nie do tego, aby być uzależnionym od innych. Odwrot-
nie niż ja, pomyślała, ale tym razem zamierzała być stanowcza.
Niezależnie od tego, jak wiarygodny i przekonujący mógł się wydawać nieznajo-
my, byłaby głupia, gdyby go podwiozła, uznała w duchu. Zadrżała, myśląc o tym, jaki
los mógłby ją spotkać, gdyby on nie okazał się takim, jakim się na pozór wydawał.
Na szczęście nie wyłączyła silnika, a kiedy obejrzała się nerwowo przez ramię,
sprawdzając, czy nie pojawi się na pustej drodze inny samochód, mężczyzna odgadł
jej myśli.
– Na litość boską, kobieto! Czy wyglądam na gwałciciela?! – powiedział z nieukry-
waną irytacją.
Spojrzenie, którym ją obrzucił, wskazywało, że nawet gdyby miał niecne zamiary,
to raczej nie wybrałby jej na swoją ofiarę. Harriet była wyczulona na wszelkie
oznaki własnego braku seksapilu, zwłaszcza że do Louise mężczyźni ciągnęli jak
pszczoły do miodu. Zaczerwieniła się aż po nasadę włosów.
– Skąd mogę wiedzieć, nigdy żadnego nie spotkałam – odparła nieuprzejmie.
Mężczyzna rzucił jej jadowite spojrzenie, pod którego wpływem poczuła się nie-
pewnie.
– Przepraszam, ale nie mogę pana podwieźć – dodała, chcąc nieco złagodzić
wcześniejsze słowa. – Musi pan to zrozumieć. Może kogoś powiadomić… Policję?
Tym razem wzrok nieznajomego był jeszcze bardziej zjadliwy.
Wiatr się wzmógł i nawet we wnętrzu auta dało się odczuć przenikliwy chłód. Nic
dziwnego, że stojący na dworze niemal nagi mężczyzna zaczął się trząść, a jego cia-
ło pokryło się gęsią skórką.
Harriet o mało nie zmiękła. Opiekuńcza i wrażliwa natura, która tak często brała
w niej górę wobec siostry, znowu dała o sobie znać. Już miała zaproponować po-
moc, gdy nieznajomy się wyprostował, a oczy rozbłysły mu gniewem.
– To nie będzie konieczne – oświadczył krótko, po czym lekko skłonił głowę i dodał
sarkastycznie: – Tak bardzo lubię w kobietach tę ich empatię i zrozumienie.
Harriet sięgnęła po klamkę, żeby zamknąć drzwi, ale nieznajomy podniósł rękę,
by ją powstrzymać. Nieoczekiwanie zetknęli się palcami, co podziałało na ciało
Harriet zupełnie niezależnie od jej woli niczym impuls elektryczny. Zastygła w bez-
ruchu, a serce zaczęło jej trzepotać niczym u przerażonego królika.
– Nie sądzi pani, że gdybym chciał zrobić pani coś złego, to już bym to uczynił?
Przecież bez trudu mógłbym panią obezwładnić. Wie pani cholernie dobrze, że nic
jej nie grozi z mojej strony – dodał z lekką goryczą. – Niestety, podobnie jak inne
przedstawicielki swojej płci, najwyraźniej lubi pani dręczyć dla samego dręczenia.
A ja prosiłem tylko o drobną przysługę w ekstremalnej dla mnie sytuacji.
Poczucie winy Harriet wzrastało z każdym wypowiedzianym przez niego słowem.
Już miała oznajmić, że zmieniła zamiar, gdy mężczyzna bez uprzedzenia cofnął rękę
i zatrzasnął drzwiczki auta, pozostawiając ją z nieoczekiwanym uczuciem osamot-
nienia i tęsknoty.
Zanim się otrząsnęła, odwrócił się i oddalił w kierunku, z którego przyszedł. Jesz-
cze przez krótką chwilę widziała w świetle reflektorów jego sylwetkę, po czym
znikł jej z pola widzenia. Uświadomiła sobie, że jest jak w transie. Nacisnęła pedał
gazu i ruszyła przed siebie.
Pół godziny później, gdy serce wciąż jeszcze nie odzyskało zwykłego rytmu, jecha-
ła przez wieś, rozglądając się za wąską drogą, która prowadziła do jej nowego
domu. Wahała się, czy jednak nie powiadomić policji o incydencie z nieznajomym,
ale doszedłszy do wniosku, że to mogłoby wprawić go w zakłopotanie, a nie przy-
nieść mu ulgę, zrezygnowała z tego pomysłu.
Zakłopotanie… Cóż, to ona powinna być zakłopotana, nie on, pomyślała, przypo-
minając sobie, jak była zszokowana, widząc go prawie całkiem nagiego. To dziwne,
że widziani na plaży mężczyźni w skąpych spodenkach nie robią na nikim wrażenia,
podczas gdy w innym otoczeniu ten sam widok…
Przypomniała sobie, jak trudno było jej patrzeć nieznajomemu w twarz, nie zdra-
dzając zażenowania, które czuła, mając go przed sobą niemal nagiego. To on powi-
nien być skrępowany, nie ona.
Harriet zmarszczyła brwi, skręcając w drogę prowadzącą do jej domu. A co do
tego, że to jego bratanica była odpowiedzialna za tę sytuację… Zmuszona była
przyznać, że zarówno jego wściekłość, jak i słowa potwierdzały, że mówił prawdę.
Najwyraźniej nieznajomy nie ma zbyt dobrej opinii o płci żeńskiej, pomyślała. Dla-
czego? Zważywszy na jego wygląd, pomyślałaby raczej, że otaczał go wianuszek
uwielbiających go kobiet.
W tym momencie w świetle reflektorów ukazały się kontury domu. Zapadł zmrok
i znowu Harriet pożałowała, że wyjechała z Londynu tak późno. Przyjazd do nowe-
go domu, gdzie nikt jej nie witał, miał w sobie coś przygnębiającego, zwłaszcza że
budynek był pogrążony w ciemności.
Pośrednik poinformował ją, że kiedyś ten niewielki dom, stanowiący część więk-
szej posiadłości, zajmował miejscowy leśniczy, ale po jego śmierci nieruchomość po-
dzielono i od półtora roku nikt w nim nie mieszkał. Dodał, że większą część ziemi
kupili dwaj lokalni farmerzy, a dwór i położone wokół niego grunty nabył miejscowy
biznesmen.
Otworzywszy drzwi wejściowe i zapaliwszy światło, Harriet odetchnęła z ulgą.
Przytulny niewielki hall pomógł jej pozbyć się poczucia osamotnienia i wyrzutów su-
mienia, które nie dawały jej spokoju przez całą drogę od chwili rozstania z nieznajo-
mym. Wyrzuty sumienia… Właściwie dlaczego miałyby ją nękać? Przecież zapropo-
nowała, że zawiadomi policję.
Stała przez chwilę, przypominając sobie gorzkie spojrzenie, jakie jej rzucił nie-
znajomy, krótką oskarżycielską uwagę pod adresem jej płci, i pocieszyła się, że nie-
zależnie od tego, kim jest, z pewnością mieszka na tyle daleko, że nie grozi jej na-
stępne spotkanie.
Było jeszcze stosunkowo wcześnie, zaledwie dziesiąta wieczór. Mimo długiej jaz-
dy samochodem Harriet miała na tyle energii, żeby wyjąć z samochodu bagaż
i ustawić maszynę do pisania w kuchni, na specjalnie w tym celu kupionym solidnym
stole. Nawet zaczęła przelewać na papier początek opowieści, który przyszedł jej
do głowy, kiedy wnosiła rzeczy.
Meble przywieziono wcześniej, przed paroma dniami. Firma trudniąca się organi-
zowaniem przeprowadzek, którą wynajęła, rozmieściła je dokładnie tak, jak to Har-
riet zaplanowała. Ostatnie dni, które spędziła w londyńskim hotelu, były dość mę-
czące, ale w przeddzień wyjazdu miała umówione spotkanie z wydawcą, nie było
więc sensu jechać do nowego domu po to tylko, żeby niedługo potem wracać do
Londynu na dwie godziny.
Jak zwykle pisanie pochłonęło ją całkowicie i dopiero po dwóch godzinach spędzo-
nych przy maszynie uświadomiła sobie, że bolą ją plecy i nadgarstki, a całe ciało
przenika chłód. Tłumiąc ziewanie, starannie poskładała zapisane kartki i wstała od
stołu.
Pora spać, zdecydowała. Rano przeczytam to, co napisałam.
Tłumiąc następne ziewnięcie, upewniła się, że drzwi są zamknięte na klucz, i uda-
ła się na piętro do sporego pokoju z cudownym widokiem na okoliczne wzgórza,
o czym przekonała się wcześniej, w trakcie oglądania domu przed kupnem.
Przywiezione z Londynu nowoczesne łóżko wydawało się całkowicie nie na miej-
scu w tradycyjnym wnętrzu. Gdy tylko będę miała więcej czasu, postanowiła, odwie-
dzę miejscowe sklepy z meblami i postaram się znaleźć coś bardziej odpowiednie-
go. Pokój wymagał czegoś staroświeckiego – łoża przykrytego pikowaną narzutą,
do którego trzeba by się wspinać, na którym piętrzyłyby się miękkie poduszki, oble-
czone w pachnące lawendą bawełniane powłoczki.
Wokół panował spokój, w odróżnieniu od Londynu, gdzie ruch uliczny zdawał się
nie ustawać nigdy. Louise powiedziała jej pogardliwie, że zwariuje w takiej ciszy
i najpóźniej za pół roku będzie znowu w Londynie, ale Harriet wiedziała, że nic po-
dobnego się nie zdarzy.
Dopiero co tutaj przyjechała, a już stwierdziła, że jest coś niewyobrażalnie koją-
cego i uspokajającego w niewyraźnych, przytłumionych odgłosach domu. Już wycze-
kiwała z niecierpliwością, co jej przyniesie nowe życie.
Zmarszczyła czoło, myśląc, że szkoda, iż musiała natknąć się na tego mężczyznę.
Dający się odczuć jego lekceważący stosunek do niej, a także gorzkie słowa o ko-
bietach potrąciły w niej strunę, której nie była w stanie uciszyć. Poczuła się tak, jak
gdyby była odpowiedzialna za sprowokowanie tego lekceważenia, jak gdyby on pa-
trząc na nią, uznał, że czegoś jej brak jako kobiecie. Było to absurdalne przypusz-
czenie, zważywszy na to, że nie taił, iż gardzi kobietami jako takimi.
Zastanawiała się jeszcze przez chwilę, dlaczego zaprząta sobie myśli nieznajo-
mym, aż wreszcie zasnęła.
Obudziła się nagle, skonsternowana snami, które nie dawały jej spokoju przez
całą noc.
Oto śniła o tym, że przechadza się wzdłuż rzeki, zaabsorbowana obserwacją jej
prądu, wsłuchuje się w szum wody, po czym nagle skręca za róg i widzi idącego
z przeciwka mężczyznę. Ma on na sobie dżinsy i bawełnianą koszulę, a kiedy się
zbliża, patrzy na nią z góry, a ona uświadamia sobie z przerażeniem, że jest całkiem
naga. Instynkt każe się jej ukryć, ale jest na to za późno. Mimo szumu rzeki słyszy
jego kpiący głos. „Teraz twoja kolej… Popatrz, jak wyglądasz…”
Harriet usiadła w pościeli, starając się zignorować symboliczne znaczenie snu.
Na dworze padał deszcz, ciężkie krople uderzały o szyby. Może dlatego wydawało
się jej, że we śnie słyszy szum rzeki? Zła na siebie, że incydent, który już dawno po-
winna wyrzucić z pamięci, wciąż zaprząta jej uwagę, uznała, że pora wstać.
Firma, która przewiozła jej dobytek, zaopatrzyła ją w zapas jedzenia, ale potrze-
bowała kilku rzeczy i musiała się udać po zakupy do najbliższego miasteczka.
Przede wszystkim jednak powinnam zjeść śniadanie i dopiero potem zaplanować
cały dzień, zdecydowała, nastawiając ekspres do kawy.
Wypiła dwa kubki kawy i zjadła grzankę, po czym postanowiła, że mimo deszczo-
wej pogody przejdzie się po najbliższej okolicy. U podnóża jej ogrodu rozciągało się
pole, skąd biegła ścieżka prowadząca od wioski prosto na wzgórza. Harriet nie za-
mierzała wędrować aż tak daleko, ale uznała, że świeże powietrze dobrze jej zrobi
i pozwoli odzyskać jasność myślenia.
Wciągnęła czerwone kalosze, jaskrawożółtą ceratową kurtkę z kapturem i wyszła
z domu.
Nasiąknięty wodą grunt okazał się grząski, była więc zadowolona, że przezornie
zaopatrzyła się w gumowce. Furtka ogrodowa odskoczyła z głośnym skrzypnięciem,
kiedy ją otworzyła.
Harriet skierowała się przez łąkę do ścieżki prowadzącej przez pola.
ROZDZIAŁ DRUGI
Spacerowała już prawie pół godziny, nie spotkawszy nikogo, rozkoszując się ciszą
i pustką tak wspaniałą w porównaniu do zgiełku londyńskich ulic i przypadkowej ciż-
by przechodniów. Już dawno przekonała się, że można czuć się o wiele bardziej sa-
motnym, przebywając w tłumie niż w odosobnieniu. Wiedziała, że Louise nie podzie-
lałaby jej odczuć.
Życzyła siostrze jak najlepiej. Czuła intuicyjnie, że tym razem Louise znalazła
mężczyznę, który potrafi uporządkować jej życie i nadać mu właściwy kierunek.
Nieprzemakalna kurtka i kalosze skutecznie chroniły od deszczu i zimnego wia-
tru. Harriet uśmiechała się z nostalgią, przypominając sobie, jak w Londynie plano-
wała, że godziny wolne od pisania spędzi na przekształcaniu zarośniętego ogrodu
w sekretny romantyczny zakątek, o jakim zawsze marzyła.
Zanosiło się, że cały dzień będzie dżdżysty, a to znaczyło, że zamiast tracić czas
na spacery, powinna zasiąść do maszyny. Na ukończenie pierwszej z czterech zamó-
wionych książek wydawca wyznaczył jej stosunkowo odległy termin, ale to nie zna-
czy, że ma zostawić pisanie na ostatnią chwilę. Znacznie lepiej podejść do zadania
systematycznie i wygospodarować czas na korektę, stwierdziła w duchu, uznając,
że czas wracać.
W ciągu najbliższych dwunastu miesięcy czeka ją wiele pracy wewnątrz domu, je-
śli chce przekształcić go w taki, jaki sobie wymarzyła, ale postanowiła wstrzymać
się z urządzaniem go do nadejścia zimy.
Czyżbym zmieniała się w niemal archetypową starą pannę, o co tak często poma-
wiała mnie Louise? – zadała sobie w duchu pytanie. Samotnie żyjąca kobieta, zajęta
własnym domem i ogrodem. Za trzy miesiące skończy trzydzieści pięć lat. Na pew-
no nie jest stara, ale i nie pierwszej młodości, a wiek to w końcu sprawa psychiki.
Jednak podczas gdy mężczyzna trzydziestopięcio-, a nawet czterdziestoletni mógł
być uważany za atrakcyjnego partnera, to nawet współcześnie kobieta w takim
wieku jednak wypadała z obiegu.
Zatrzymała się i stwierdziła, że tak czy inaczej, nie wiadomo dlaczego i w jaki
sposób obraz wysokiego ciemnowłosego nieznajomego, ociekającego wodą, utkwił
jej w pamięci. Bardzo męskiego i rozgniewanego mężczyzny, który najwyraźniej nie
widział w niej kobiety pociągającej, lecz raczej obiekt irytacji i pogardy.
Czy naprawdę nie mogła go podwieźć, zwłaszcza że znalazł się w sytuacji nie do
pozazdroszczenia? Czy wręcz nie powinna spełnić dobrego uczynku wobec osoby
potrzebującej pomocy? Okazać uprzejmości, a nawet współczucia? Czy zmieniła się
w płochliwą singielkę o wybujałej wyobraźni, która uważa, iż każdy napotkany męż-
czyzna stanowi potencjalne zagrożenie? Czy zdziwaczała, latami żyjąc w celibacie,
nadzwyczaj rzadko biorąc udział w życiu towarzyskim, obarczona wieloma obo-
wiązkami i odpowiedzialnością za los siostry, a później także jej dzieci?
Harriet nie spodobały się meandry, którymi krążyły jej myśli, uznała je za irracjo-
nalne. Oczywiście, że postąpiła słusznie, odmawiając przysługi nieznajomemu. Poli-
cja za pośrednictwem mediów nieustannie ostrzegała kobiety przed niebezpieczeń-
stwem, jakie czyha na nie właśnie w takich sytuacjach jak ta, która zdarzyła się jej
ostatniego wieczoru. Nie powinna mieć sobie nic do zarzucenia, a jednak…
Niespodziewanie z zadumy wyrwał Harriet duży zabłocony labrador o ciemno-
brązowej sierści, który wypadł na nią zza zarośli. Za nim ukazała się niewysoka,
szczupła rudowłosa dziewczyna, z gołą głową mimo deszczu, ubrana w znoszoną
wyświechtaną ciemnozieloną kurtkę, wyblakłe dżinsy i ciemnozielone gumowce.
– Do nogi, Ben! – zawołała do psa.
Na widok Harriet zrobiła wielkie oczy.
– Och, nie wiedziałam, że ktoś tu jest. Myślałam, że Ben poczuł zająca. Nigdy ich
na szczęście nie chwyta, ale i tak mam dość kłopotów, żebym jeszcze musiała całe
rano uganiać się za nim po okolicy. Och, nie! Ben! Leżeć!
Ben, najwyraźniej zwierzę towarzyskie, ani myślał się dostosować do polecenia
i rzucił się entuzjastycznie na Harriet, o mało jej nie przewracając, po czym polizał
ją w dłoń. Nie miała nic przeciwko psim pieszczotom. Kochała psy, ale w Londynie
nie było warunków ani możliwości, żeby wziąć na stałe psa. Tutaj to zupełnie co in-
nego…
– Bardzo panią przepraszam – kajała się dziewczyna, biegnąc ku Harriet, żeby
wyzwolić ją od swojego namolnego ulubieńca.
Miała szeroko rozstawione orzechowe oczy, zadarty nos i uśmiech rozświetlający
twarz. Wyglądała na szesnaście, siedemnaście lat i jak wydawało się Harriet, cha-
rakteryzowała się rodzajem bystrej, niemal intuicyjnej inteligencji współgrającej
z jej zachowaniem. Delikatnie odepchnęła psa i przytrzymała go za obrożę.
– Ojej, proszę popatrzeć, co zrobił z pani kurtką – zauważyła wyraźnie zmartwio-
na dziewczyna.
Cały przód ceratowej kurtki nosił ślady zabłoconych psich łap, ale Harriet nie
zwróciła na to zbyt wielkiej uwagi.
– Nie szkodzi, przecież to się zmyje. Nie ma o czym mówić – odparła.
– Dzięki Bogu choć za to – odparła z rozbrajającą szczerością dziewczyna. – Tyl-
ko tego mi potrzeba, by ktoś poskarżył się na mnie Riggowi. I tak tkwię po uszy
w kłopotach. – Przewróciła teatralnie oczami i zachichotała. – Właśnie teraz powin-
nam być w swoim pokoju i rozmyślać nad popełnionymi grzechami. Słyszała pani
kiedykolwiek coś tak archaicznego? Z Rigga naprawdę rzadki okaz. Wciąż mu po-
wtarzam, że nie jestem dzieckiem. – Zacisnęła usta i przybrała uparty wyraz twa-
rzy.
Ten widok uruchomił w pamięci Harriet niejasne wspomnienie. Zmarszczyła na
moment czoło, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, dziewczyna znowu się ode-
zwała.
– A tak w ogóle, to jestem Trixie Matthews, a to jak się pani prawdopodobnie do-
myśliła, Ben.
Trixie. Harriet pomyślała, że to nieczęsto spotykane imię, a usłyszała je już dwa
razy w ciągu niecałych dwudziestu czterech godzin. Czyżby zbieg okoliczności?
Chyba jednak nie. A może? Czy dziewczyna jest bratanicą mężczyzny, który wy-
szedł na drogę, mając na sobie jedynie slipki, nalegał, by go podwiozła i odnosił się
do niej z taką złością?
Ogarnęła ją przemożna pokusa, żeby się tego dowiedzieć. Nie powinno to być
trudne, uznała, zważywszy na ufną i szczerą naturę dziewczyny, ale Harriet miała
osobisty kod moralny, a zadanie pytań, które przemykały jej przez głowę, niewątpli-
wie by go naruszyło. Zresztą, czy to ważne? Epizod zeszłego wieczoru należał do
przeszłości, a i tak była niezadowolona, iż za bardzo absorbował jej myśli.
Uśmiechnąwszy się uprzejmie, choć z lekkim pobłażaniem do dziewczyny, odwró-
ciła się, by wrócić do domu. Był to uśmiech, który przez lata doprowadziła do per-
fekcji, żeby trzymać ludzi na dystans, ale dziewczyna najwyraźniej nie była tego
świadoma, bo podążyła jej śladem. Ben węszył w zaroślach, korzystając z nieuwagi
swojej opiekunki.
– Zatrzymała się pani we wsi? – spytała Trixie. – Nie mieliśmy tego roku dużo
lata. – Skrzywiła się. – Wciąż mówię Riggowi, że potrzebuję prawdziwych wakacji.
– Posłała Harriet figlarny uśmiech i dodała: – On jest taki nadęty i staroświecki.
Masę dziewczyn w moim wieku mieszka samych, nie mówiąc już o tym, że jeżdżą na
wakacje z przyjaciółką i jej mamą.
Masę dziewcząt tak, zgodziła się w duchu Harriet, ale nie dziewczyny takie jak
ta, której każde słowo i gest świadczy o tym, jak jest rozpieszczana i chroniona.
– Gdzie pani mieszka? W Staple? – dopytywała się Trixie.
Staple był starym wiejskim pubem, pamiętającym czasy, kiedy wioska leżała na
szlaku ciągnącym na południe Anglii, dokąd pasterze pędzili stada hodowane na tu-
tejszych wzgórzach.
– Nie. Właściwie to nie jestem tutaj gościem – odparła Harriet. – Przeprowadzi-
łam się z Londynu na stałe.
– Tutaj?! – Trixie nie posiadała się ze zdumienia. – Aha, to pani musiała kupić sta-
ry domek leśniczego. Rigg mówił, że został sprzedany nauczycielce.
– Byłam nauczycielką, teraz już nie uczę w szkole – wyjaśniła Harriet, nie bardzo
wiedząc, dlaczego to robi.
Nie dodała, czym się teraz zajmuje. Trixie uśmiechnęła się szeroko.
– Bogu dzięki, w przeciwnym razie Rigg starałby się panią namówić do udzielania
mi dodatkowych lekcji podczas wakacji. Ma obsesję na punkcie mojego wolnego
czasu i wciąż wyszukuje mi jakieś zajęcia. A to tylko dlatego, że moi rodzice skoń-
czyli Oxford. Powtarzam mu, że oni byli wybitnie inteligentni, ale pod tym względem
nie jestem do nich podobna. Czy nie uważa pani, że w wieku prawie osiemnastu lat
jestem dostatecznie dorosła, żeby pojechać na wakacje z przyjaciółką i jej mamą?
Dlaczego Rigg tak się ciska?! – dodała z oburzeniem.
Harriet podejrzewając, że kryje się za tym coś, o czym nie wie, mogła jedynie za-
łagodzić sprawę.
– Być może, ale skoro nie wyraził zgody…
– Nie wyraził zgody? Trudno by tak określić jego reakcję. Myślałam, że eksplodu-
je – powiedziała posępnie Trixie. – A to wszystko z powodu głupiego nieporozumie-
nia. Próbowałam mu wytłumaczyć, co się stało, ale nie chciał słuchać, więc usiłowa-
łam mu pokazać, jak łatwo można źle zinterpretować okoliczności. Jednak zamiast
zrozumieć, co starałam się mu udowodnić, zaczął się wściekać.
Oczy dziewczyny pałały oburzeniem. Harriet, mająca za sobą doświadczenia
z Louise, nagle poczuła przypływ sympatii dla jej opiekuna. Niełatwo ponosić odpo-
wiedzialność za taką osobę jak Trixie.
Dziewczyna znowu westchnęła.
– Chyba już pójdę, zanim odkryje, że wyszłam z domu. Oczywiście, nie byłby taki,
gdyby nie… gdyby nie był takim mize… mizu… – jednym z tych mężczyzn, którzy
nienawidzą kobiet – dokończyła szybko.
– Chciałaś powiedzieć, mizoginem. – Harriet podsunęła właściwe słowo.
– No tak. A wszystko dlatego, że przed laty pewna kobieta go rzuciła – wyjaśniła
Trixie z typowo młodzieńczą pogardą.
Harriet wiedziała, że nie powinna tego wszystkiego słuchać, a tym bardziej za-
chęcać dziewczyny do dalszych wynurzeń, choć trudno jej było opanować cieka-
wość.
– Przyznaję, to nie było miłe, bo wycofała się w ostatniej chwili – dodała Trixie.
Harriet zaczęła mieć wątpliwości, czy nie błędnie rozpoznała tożsamość stryja
rozżalonej dziewczyny. Nie mieściło się jej w głowie, że jakakolwiek kobieta mogła-
by porzucić mężczyznę, którego spotkała zeszłego wieczoru na drodze.
Znalazły się już w pobliżu domu, więc Harriet świadoma, że powinna była po-
wstrzymać zwierzenia swej przypadkowej towarzyszki już jakiś czas temu,
uśmiechnęła się do niej i skinęła lekko głową.
– Miło było cię poznać – powiedziała. – Mam nadzieję, że stryj nie będzie się bar-
dzo gniewał, kiedy stwierdzi, że cię nie ma.
– Och, Rigg się nie gniewa – odparła z westchnieniem dziewczyna. – On tylko pa-
trzy na ciebie tak… no wiesz, jakbyś była najnędzniejszą istotą pod słońcem. Myślę,
że naprawdę jestem dla niego ciężarem. Przynajmniej tak uważa pani Arkwright,
nasza gospodyni. Rigg jest dla niej wszystkim, a mnie ma za nic. Słyszałam, jak mó-
wiła do męża – on jest u nas ogrodnikiem – że Rigg to święty człowiek, skoro wziął
mnie do siebie po śmierci moich rodziców. – Święty! – prychnęła. – Raczej diabeł.
Nie jest w stanie zrozumieć, że mam prawie osiemnaście lat i jestem dorosła. Na-
wiasem mówiąc, podoba mi się pani strój – dodała ni z tego, ni z owego. – Rigg by
się wściekł, gdybym kupiła sobie coś podobnego.
Skrzywiła się wyraźnie niezadowolona z własnego praktycznego i odpowiedniego
na pobyt na wsi ubioru i wtedy dotarło do Harriet, że gdyby miała na sobie dawne
londyńskie rzeczy, dziewczyna nie byłaby wobec niej tak śmiała i otwarta.
Poczuła się trochę winna. Nie powinna była pozwolić Trixie aż na tak daleko po-
sunięte zwierzenia. Rigg… Nietypowe imię. Korciło ją zapytać, skąd się wzięło, ale
choć była pewna, że Trixie powiedziałaby jej wszystko, powstrzymała ciekawość.
Rozstały się przy furtce. Później, kiedy Harriet pracowała nad zarysem nowej
książki, coraz trudniej było jej stłumić chęć umieszczenia w pobocznym wątku po-
staci wzorowanej na tej szczupłej dziewczynie z orzechowymi oczami i płomiennymi
włosami, tak ufnej i bezpośredniej w sposobie bycia, i jej stryja potwora.
Koniec końców, uległa pokusie i zanim zapadł wieczór, okazało się, że fabuła
książki potoczyła się w zupełnie innym kierunku, a główny wątek został zdominowa-
ny przez nowo wprowadzone do akcji osoby.
Przed czwartą po południu przypomniała sobie nagle, że miała się wybrać po za-
kupy. Miasteczko znajdowało się jednak dobre trzy kwadranse jazdy od jej domu,
a na dziś wystarczy jedzenia. Spojrzała na telefon, usiłując obliczyć różnicę czasu
między Anglią a Kalifornią i zastanawiając się, czy nie powinna zadzwonić do Lo-
uise, by się upewnić, czy jest szczęśliwa. Zdecydowała, że jednak nie zatelefonuje,
bo w końcu Louise jest dorosła i ma męża, którego obowiązkiem jest się o nią trosz-
czyć.
To dziwne, ale ilekroć myślała o siostrze, niezmiennie odczuwała, że powinna się
nią opiekować, mimo że Louise była bardziej odporna psychicznie niż ona. Znacznie
łatwiej adaptowała się do nowych sytuacji, o wiele lepiej potrafiła sama o siebie za-
dbać pod względem emocjonalnym.
Harriet odsunęła maszynę. Przeniknęło ją nieznane dotychczas uczucie szczęścia.
Wolność bycia tym, kim się chce, robienia tego, na co ma się ochotę. Żadnych rosz-
czeń w stosunku do własnego czasu i uczuć, brak konieczności przedkładania po-
trzeb innych ponad swoje. Odczuwała obcy jej dotąd rodzaj hedonistycznej satys-
fakcji.
W przypływie nowej energii włożyła gumowce i ceratową kurtkę po raz drugi
tego dnia i wyszła do ogrodu, gdzie spędziła godzinę na usuwaniu chwastów z zaro-
śniętej ścieżki, biegnącej wzdłuż ogrodu aż do furtki, zanim gęstniejący zmierzch
kazał jej wrócić do domu.
Była tak głodna, że od razu po powrocie wzięła kąpiel, po czym zabrała się do
przygotowywania posiłku.
Chmury deszczowe sprawiły, że na dworze zrobiło się ciemno prędzej, niż można
by się spodziewać. W radiu podano, że deszcz utrzyma się przez parę dni.
Harriet położyła się do łóżka ze świeżo wydaną książką jednego ze swoich ulubio-
nych autorów, ale nie była w stanie skupić się nad tekstem. Wciąż wracała myślami
nie tylko do Trixie Matthews, ale przede wszystkim do nieoczekiwanego spotkania
z jej stryjem.
W pierwszej chwili zwrócił się do niej imieniem Trixie i dopiero po sekundzie
uzmysłowił sobie pomyłkę. W jego głosie gniew mieszał się z rezygnacją. Biedak,
pomyślała, musi mu być niełatwo ponosić odpowiedzialność za nastolatkę o tak nie-
okiełznanym temperamencie.
Lekki uśmiech błądził na jej wargach, kiedy zastanawiała się, jak nawet tak spryt-
na i zaradna dziewczyna jak Trixie zdołała skłonić mężczyznę takiego jak Rigg do
rozebrania się aż do slipów, nie mówiąc już o tym, że zostawiła go bez ubrania
i środka transportu.
Cóż, supermarkety są wszędzie takie same, uznała ze znużeniem Harriet, odbie-
rając paragon w kasie i wyjeżdżając z wózkiem na zmoczony jesiennym deszczem
parking przed sklepem.
Gdyby pogoda była bardziej sprzyjająca, może by pozwiedzała miasteczko, ale nie
dość, że lało, to jeszcze wiał lodowaty wiatr, przenikający do szpiku kości. To tyle,
jeśli chodzi o dojrzałą urodzajność jesieni, pomyślała cierpko, ładując zakupy do ba-
gażnika i wyjeżdżając z parkingu.
Gdy wracała do domu, wzgórza wydawały się ponure i obce. Nawet w ciepłym
wnętrzu samochodu przeszedł ją dreszcz. Nie zazdrościła tym, którzy tego dnia
pracowali na wzgórzach, gdzie owce chroniła przed deszczem ich gruba wełna, ale
pasterze i psy mieli znacznie gorzej.
Wieś była opustoszała. Pośrednik, z którego usług skorzystała, poinformował ją,
że we wtorki wszystko zamyka się wcześniej. Uśmiechnęła się do siebie. Mieszka-
jąc w Londynie, niemal zapomniała, że coś takiego jest możliwe. Zatrzymała się
przed przejściem, przepuszczając starszego mężczyznę, który zmierzał do staro-
świeckiej budki telefonicznej.
Wiatr omal jej nie przewrócił, gdy zajechawszy przed dom, wysiadła, żeby otwo-
rzyć drzwi. Po wejściu do środka rzuciła klucz do drzwi i torebkę na stół w kuchni
i wybiegła do auta po zakupy.
Trzask tylnych drzwi, który usłyszała, biegnąc do samochodu, nie zwrócił jej uwa-
gi, dopóki nie wróciła objuczona torbami i nie stwierdziła, że nie może ich otwo-
rzyć. Nie wpadając w panikę, postawiła torby na ziemi i spróbowała ponownie, ale
w tej samej chwili uzmysłowiła sobie, że zatrzasnęła drzwi, nie zablokowawszy
uprzednio automatycznego zamka, klucze są w środku, a ona z zakupami na ze-
wnątrz.
Przez dłuższą chwilę wpatrywała się z niedowierzaniem w drzwi, aż wreszcie
uprzytomniła sobie, że jest przemoknięta do suchej nitki. Nie było możliwości do-
stania się do domu, tym bardziej że nauczona londyńskim doświadczeniem z pewno-
ścią przed wyjściem zamknęła wszystkie okna i drzwi frontowe.
Co zatem w tej sytuacji zrobić? Zatelefonować do pośrednika? Może mieć zapa-
sowe klucze. Jeśli nie, to może poleci jej jakiegoś ślusarza. Przeklinając w duchu
własną nieuwagę, wzięła torby i ponownie wstawiła je do bagażnika, szczęśliwa, że
nie zdążyła dołączyć kluczyków samochodowych do kluczy od domu.
Najbliższy telefon znajdował się we wsi i na samą myśl, że pozbawiona kluczyków
od samochodu musiałaby wędrować pieszo trzy kilometry w taką pogodę, mając na
sobie cienki żakiet i półbuty, ponownie przeszedł ją dreszcz.
We wsi nie było żywego ducha, budka telefoniczna stała pusta. Najpierw musiała
dowiedzieć się w informacji telefonicznej o numer agenta, na szczęście pamiętała
jego adres i nazwisko. Zgłosiła się sekretarka, która serdecznie współczuła Harriet
i poinformowała ją, że szef wyszedł i nie wróci przed upływem godziny.
– Proszę chwilkę zaczekać – dodała, gdy Harriet już miała odwiesić słuchawkę. –
Wydaje mi się, że zapasowy klucz jest przechowywany we dworze, bo właściciel
miał oko na ten dom, kiedy stał niezamieszkany. Mam tam zadzwonić i się dowie-
dzieć?
Harriet podziękowała, ale nie skorzystała z uprzejmości sekretarki, wyjaśniła, że
ma samochód i od razu pojedzie do dworu, bo tak będzie szybciej. Wiedziała, gdzie
to jest, ponieważ agent pokazał jej imponującą kutą bramę z żelaza zaledwie parę
kilometrów od jej domu. Pospiesznie udała się do auta, modląc się w duchu, żeby za-
pasowy klucz, który znajdował się we dworze, nie został już zwrócony pośredniko-
wi. Odetchnęła z ulgą, że nie zmieniła jeszcze zamka, co zamierzała zrobić.
Przeklinając w duchu własną głupotę, pojechała z powrotem do wsi, mijając po
drodze wejście do własnej posiadłości. Dojechała do pomalowanej na czarno impo-
nującej bramy z kutego żelaza ze złoconymi szpicami.
Mężczyzna, który kupił dwór w dość opłakanym stanie, był najwyraźniej prawie
tak samo obcy tutaj jak ona. Wpływowy biznesmen, którego przodkowie pochodzili
z tej części świata, jak ją poinformował pośrednik. Dodał, że mężczyzna nie tylko
kupił dwór i wprowadził się do niego, ale również przeniósł tutaj swoje interesy,
otwierając nową fabrykę na terenie przemysłowym pod miastem. „Ma coś wspólne-
go z komputerami” – powiedział, a Harriet była zadowolona, że nie poinformowała
go, w jaki sposób zarabia na życie.
Oczywiście, agent nie miał złych zamiarów, ale najwyraźniej nie mógł się po-
wstrzymać od opowiadania o swoich klientach, a ona wciąż nie była pewna, czy jej
druga książka okaże się na tyle dobra, by mogła siebie przedstawiać jako pisarkę.
Musiała wysiąść z auta, aby otworzyć bramę, i stwierdziła z ulgą, że nie ma żad-
nych elektronicznych zabezpieczeń, które uniemożliwiałyby jej wejście i skazywały
na całkowite przemoknięcie.
Cienki żakiet odpowiedni na przejście z parkingu do supermarketu nasiąkł wodą,
bluzka, którą miała pod spodem, była wilgotna. Dżinsy też przemokły, gruba tkanina
urażała skórę, ilekroć musiała zmienić bieg.
Dwór nie okazał się tak imponującą siedzibą, jak to sobie wyobrażała, ale długim
i niskim budynkiem, pochodzącym mniej więcej z tego samego okresu, co jej dom.
Jednak nawet z mokrymi kamiennymi ścianami w ciemnozielonym kolorze wydawał
się urokliwy. To bardzo tutaj pasujące, charakterystyczne piękno budowli na mo-
ment zaparło jej dech w piersiach, tak że zapomniała o mokrym ubraniu, irytującej
sytuacji i zakłopotaniu z powodu zakłócania spokoju mieszkańcom tej posiadłości.
Gdy szła w stronę starych dębowych drzwi, nagle pozazdrościła temu, kto tutaj
mieszka, przy czym nie ze względu na rozmiary domostwa i jego odosobnienie, ale
z powodu cudownej i niespodziewanej aury spokoju i szczęścia.
Była już prawie u drzwi, gdy otworzyły się i zobaczyła przed sobą znajomą
uśmiechniętą twarz Trixie, w dodatku zupełnie niezaskoczoną jej widokiem. Ben,
brązowy labrador, powitał Harriet z właściwym sobie entuzjazmem, a jego opiekun-
ka niemal wciągnęła ją do środka.
– Tak się cieszę, że przyjechałaś – powiedziała, tym razem zwracając się do Har-
riet bezpośrednio jak do równolatki. – Umierałam z nudów. – Przewróciła oczami
i zachichotała. – Rigg zabronił mi wychodzić z domu.
Stały w pięknym kwadratowym hallu, wyłożonym boazerią. W rogu znajdował się
ogromny kamienny kominek, na którym właśnie płonął ogień. Ben, powitawszy Har-
riet, położył się przed nim, westchnąwszy z wyraźnym zadowoleniem.
Sfatygowane dębowe schody prowadziły wzdłuż jednej ze ścian na podest z gale-
rią, ściany klatki schodowej były ozdobione malowidłami wyglądającymi na bezcen-
ne oryginały.
Okna przysłaniały ciężkie zasłony z adamaszku, których gruba tkanina nadawała
pomieszczeniu przytulny charakter. Harriet zorientowała się poniewczasie, że stoi
na zabytkowym dywaniku, który z całą pewnością nie był przeznaczony do tego,
żeby dotykały go czyjeś mokre i prawdopodobnie wciąż zabłocone buty. Odruchowo
zaczęła się usprawiedliwiać, ale Trixie tylko się roześmiała.
– Chodźmy, nie mogę się doczekać, żeby przedstawić cię Riggowi. Zawsze zrzę-
dzi, że nie mam przyzwoitych przyjaciół.
Harriet zmartwiała na myśl o kłopotliwej dla niej sytuacji. Przypuszczała, że wła-
ściciela, który prowadzi interesy i zapewne ma liczne zajęcia, nie będzie w domu.
A jeśli jest tym samym mężczyzną, którego spotkała tamtego wieczoru w nieco-
dziennej i krępującej dla obojga sytuacji, to nie ma najmniejszej ochoty widzieć się
z nim ponownie, zwłaszcza w tych okolicznościach – nie jako zaproszony i mile wi-
dziany gość, lecz petent.
– Och, nie… Proszę, nie trzeba niepokoić stryja – zwróciła się do dziewczyny,
chwytając ją za rękę. – Prawdę mówiąc, nie przyjechałam do ciebie, Trixie – dodała.
– Nawet nie wiedziałam, że tu mieszkasz.
Choć powinnam była się domyślić, uznała w duchu. Zachowanie Trixie i to, czego
się od niej dowiedziała, wskazywało, że pochodzi z zamożnej rodziny, a po tym, co
usłyszała od agenta o właścicielu dworu, powinna była skojarzyć jedno z drugim
i odgadnąć, że to musi być dom, w którym mieszka Trixie. Nic dziwnego, że stryj
nie chciał, by tamtego wieczoru Harriet zawiadomiła policję.
Dziewczyna posłała jej chmurne spojrzenie.
– Nie przyszłaś do mnie? – spytała.
Harriet szybko wyjaśniła, co ją sprowadza.
– Zadzwoniłam do pośrednika nieruchomości, od którego kupiłam dom, i jego se-
kretarka powiedziała mi, że zwykle tutaj był zapasowy klucz.
Trixie zmarszczyła czoło.
– Nic o tym nie wiem – powiedziała niepewnie. – Będę musiała spytać Rigga.
W tej samej chwili Harriet usłyszała aż za dobrze jej znany męski głos.
– O co będziesz musiała mnie spytać?
Nie zastanawiając się, co robi, Harriet obróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi,
ale serce w niej zamarło, gdy zobaczyła stojącego przed nią mężczyznę. Wyglądał
znajomo, a równocześnie całkiem obco w eleganckim garniturze i nieskazitelnej
białej koszuli.
Ciemne włosy, tym razem suche i wyszczotkowane, podkreślały wybitnie męskie
rysy twarzy.
– To Harriet – przedstawiła ją Trixie. – Zatrzasnęła drzwi domu i przyszła, bo my-
ślała, że u nas jest zapasowy klucz.
Gdy mężczyzna przesunął po Harriet lekceważącym spojrzeniem, pomyślała, że
może jej nie poznał. Była rozczarowana, że choć on wywarł na niej tak niezatarte
wrażenie, ona najwyraźniej nie pozostawiła żadnego śladu w jego pamięci. Po chwili
znowu zwrócił wzrok na Trixie.
– Postaraj się o trochę bardziej logiczne wyjaśnienie – zasugerował spokojnie.
Choć dziewczyna lekko się skrzywiła, było oczywiste, że czuje respekt przed stry-
jem.
– To jest Harriet – powiedziała. – Poznałyśmy się tamtego… wczoraj. Mieszka
w dawnym domu leśniczego. Harriet, to mój stryj.
– Dziękuję – odrzekł Rigg. – Panna Smith i ja już się poznaliśmy.
Harriet lekko się spłoszyła. Pomyliła się, sądząc, że on jej nie poznał, ale skąd zna
jej nazwisko?
– Och, naprawdę? – Trixie rzuciła im zdziwione spojrzenie. – Nie powiedziałaś mi,
że znasz Rigga.
– Być może ten epizod nie jest dla niej wart wspomnienia. – Rigg uprzedził odpo-
wiedź Harriet. – Panna Smith była nieszczęsną ofiarą twojego idiotycznego zacho-
wania tamtego wieczoru. Miała nieszczęście prowadzić samochód tej samej marki
i tego samego koloru, co twój. Kiedy wynurzyłem się z wody i zobaczyłem, że jedzie
w moim kierunku, myślałem przez moment, iż się opamiętałaś.
Harriet spojrzała na Trixie i zauważyła, że ona ledwie tłumi śmiech. Najwyraźniej
jej stryj nie podzielał tego rozbawienia. Patrzył na nie obie z ponurą miną.
– Och, nie! To ty nie chciałaś podwieźć Rigga? – Dziewczyna patrzyła na nią sze-
roko otwartymi oczami, ale po sekundzie rozbawienie wzięło górę. – To zadziałało,
Rigg! – Najwyraźniej nie posiadała się z radości. – Poszlaki… Założę się, że Harriet
nie uwierzyła i…
– Panna Smith uznała, że jestem albo lunatykiem, albo gwałcicielem lub jednym
i drugim! – przerwał jej ostro Rigg.
– Och, jesteś dzielna! – zachwyciła się Trixie. – Odmówiłaś mu podwózki. – Oczy
jej się śmiały.
Harriet nie mogła podzielać niewinnego rozbawienia dziewczyny. Rigg był tym,
który nadaremnie prosił ją o przysługę, a teraz ich role się odwróciły, i to ona po-
trzebowała jego pomocy.
Zapragnęła, żeby stał teraz przed nią ktokolwiek inny, byle nie ten mężczyzna
o surowym, nieprzyjemnym wyrazie twarzy. A jeszcze bardziej pragnęła, żeby nie-
posłuszna pamięć nie podsuwała jej postaci, którą ujrzała w świetle reflektorów sa-
mochodu – tego samego mężczyzny, tyle że mającego na sobie jedynie slipki.
– Przepraszam, że pana niepokoję, ale według pośrednika nieruchomości miał pan
zapasowy klucz do domu leśniczego, więc chciałabym zapytać, czy nadal go pan ma.
ROZDZIAŁ TRZECI
Harriet domyśliła się odpowiedzi, zanim ją usłyszała. Stało się to w chwili, gdy
oczy Rigga rozbłysły zadowoleniem, a w miejsce surowej miny pojawiło się coś na
kształt uśmiechu satysfakcji. Nie była zaskoczona słowami, które padły z jego ust.
– Niestety, moja sekretarka parę dni temu włożyła go do koperty i odesłała wspo-
mnianemu przez panią agentowi. Prawdopodobnie przesyłka wciąż znajduje się na
poczcie.
Harriet nie miała wątpliwości, że Rigg mówi prawdę. Nie zniżyłby się do kłam-
stwa w jakimkolwiek celu, nawet takim jak odpłacenie komuś pięknym za nadobne.
Zmarszczyła brwi, skupiając się nie na obserwującym ją mężczyźnie, lecz na wła-
snych natrętnych myślach. Jak to możliwe, że jego obecność tak silnie na mnie dzia-
ła? Dlaczego tak się dzieje, mimo że wie, co z niego za człowiek? Nie była zadowo-
lona z własnej reakcji. Rozbudzone emocje były niebezpieczne.
Zorientowawszy się, że oboje – Rigg i Trixie – z uwagą na nią patrzą, przywołała
na twarz uśmiech, którym posługiwała się, chcąc utrzymać nieznajomych na dy-
stans. Zauważyła, że dziewczyna odebrała to ze zdziwieniem.
– Ależ, Rigg, na pewno możesz coś zrobić – powiedziała Trixie, przenosząc wzrok
ze stryja na Harriet i z powrotem, jakby wyczuła, że między nimi zapanowało
szczególne napięcie.
– Nie ma potrzeby – zaprotestowała szybko Harriet. – Przypuszczałam, że jest
niewielka szansa, iż znajdę tu zapasowy klucz, ale na wszelki wypadek postanowi-
łam sprawdzić.
Odwróciła się do wyjścia świadoma zarówno własnego opłakanego wyglądu, kon-
trastującego ze schludnością i elegancją obserwującego ją mężczyzny, jak i swoich
reakcji.
Czyżby Rigg Matthews pociągał mnie seksualnie i dlatego odczuwam podniece-
nie? – zadała sobie w duchu pytanie i od razu stwierdziła, że to nonsens. Cofnęła się
myślami w przeszłość, do tych nielicznych okazji, kiedy spotykała się z mężczyzna-
mi, do Paula, z którym znała się nieco dłużej. W stosunku do żadnego z nich nie była
w stanie wykrzesać z siebie nawet odrobiny ekscytacji, mimo że pragnęła ją odczu-
wać.
Już przed laty pogodziła się z tym, że nie jest kobietą zdolną do obudzenia w so-
bie reakcji seksualnej. A teraz, w najbardziej nieoczekiwanych i niefortunnych oko-
licznościach doświadczyła jej aż nazbyt wyraźnie wobec nieprzychylnie nastawione-
go do niej mężczyzny, którego dopiero co poznała. Starała się za wszelką cenę za-
panować nad swoim ciałem, ale jej umysł był skupiony wyłącznie na tych bulwersu-
jących doznaniach.
Zesztywniała, niezdolna się poruszyć, i dopiero lekki dreszcz, który przebiegł jej
ciało, uwolnił ją od chwilowego paraliżu. Była dziwnie słaba, a w głowie czuła pust-
kę. Jak to dobrze, że stoję odwrócona do niego plecami, uznała w duchu.
Myśl o upokorzeniu, którego by doznała, gdyby on zorientował się, jak bardzo
jest podniecona, zmobilizowała ją do szybkiego podejścia do drzwi. Chciała jak naj-
prędzej wyzwolić się z obecności Rigga.
Nawet się nie zorientowała, że Trixie za nią podąża, dopóki dziewczyna nie chwy-
ciła jej za rękę, uniemożliwiając otwarcie drzwi.
– Zaczekaj. Jestem pewna, że Rigg coś wymyśli – powiedziała, patrząc błagalnie
na stryja.
Harriet zorientowała się, że mimo narzekań i pomstowań na brata ojca Trixie ko-
cha go i szanuje, a nawet całkowicie na nim polega. Twarz dziewczyny wyrażała
niezachwiane przekonanie, że cokolwiek zdarzy się jej w życiu, stryj wybawi ją
z każdej opresji. Harriet poczuła lekkie ukłucie zazdrości, przypominając sobie,
jaka była w jej wieku. To Louise była ulubienicą rodziców, a ona od najmłodszych lat
uczyła się walczyć o swoje.
Cóż, samodzielność bardzo się w życiu przydaje, pomyślała.
– To bardzo uprzejme z twojej strony – odezwała się, stając przy drzwiach – ale
jestem pewna, że twój stryj zgodzi się ze mną, że nie może zrobić o wiele więcej niż
ja.
Nieświadomie przybrała rzeczowy ton, jakim zwracała się w szkole do uczniów.
Zachowywała się uprzejmie, ale powściągliwie.
– Trzeba tylko znaleźć ślusarza – dodała niefrasobliwie. – Pojadę do Hawick i… –
Nagle zaczęła się trząść i kichać raz po raz. Przeziębienie! Tylko tego jej brakuje!
W milczeniu sięgnęła do kieszeni po chusteczkę.
– Mógłbym coś zaproponować – usłyszała chłodny głos Rigga. – Przypomniałem
sobie, że w domu leśniczego jest małe okienko na strychu.
– Rzeczywiście – przyznała Harriet.
Odwróciła się zaskoczona, spojrzała na niego i od razu tego pożałowała. Mimo
całej surowości i wyniosłości był wprost niewiarygodnie przystojnym mężczyzną.
Odruchowo pomyślała o głupiej dziewczynie, która nie chciała zostać jego żoną, ale
natychmiast skarciła się w duchu. Dobre serce i wspaniałomyślny umysł to znacznie
ważniejsze atrybuty niż uroda, a z tego, co dotychczas zauważyła, Rigg nie ma ani
jednego, ani drugiego.
– Chciałem zasugerować, żeby włamać się przez to okno. Oszczędziłoby to pani
czasu – powiedział, taksując ją wzrokiem od góry do dołu w sposób, który boleśnie
uświadomił jej własny wygląd. Wyobraziła sobie, jak musi się prezentować – z po-
targanymi mokrymi włosami, czerwonym nosem, w przemoczonych dżinsach przy-
klejonych do nóg.
Zadrżała, nie wiedząc, czy z zażenowania, czy z przemoczenia i zimna. Widziała,
że Rigg zacisnął usta – niewątpliwie z niesmakiem – i nagle przypomniała sobie, jak
go zostawiła stojącego prawie nago, zziębniętego i przemoczonego. Zrobiło się jej
nieprzyjemnie, ale zmusiła się do jeszcze jednego uprzejmego uśmiechu.
– Strych… Tak, cóż, dziękuję. Spróbuję to zrobić.
Spojrzenie, jakie jej rzucił, sprawiło, że poczuła się tak, jakby była rówieśnicą
jego podopiecznej.
– Tyle że nie bez drabiny i kogoś, kto ją przytrzyma – zauważył natychmiast, po
czym nie odwracając od niej wzroku, dodał: – Trixie, pójdź do kuchni, proszę, i spy-
taj panią Arkwright, czy nie mogłaby przygotować gorącego drinka dla naszego go-
ścia. – I jak gdyby przewidując, że Harriet zaprotestuje, ciągnął: – A potem zapro-
wadź gościa na górę i znajdź jakieś suche rzeczy. Tymczasem Tom i ja pojedziemy
do domu leśniczego i zobaczymy, czy uda nam się wejść do środka.
W ten sposób jednym celnym uderzeniem zostałam sprowadzona do roli dziecka
młodszego od Trixie, a równocześnie uświadomiono mi własny brak wyrozumiałości
i chęci pomocy, pomyślała Harriet.
Skonsternowana i zła, zastanawiała się, czy Rigg z premedytacją pozwolił jej my-
śleć, że zamierzał wziąć odwet, nie udzielając jej wsparcia, po to, by za chwilę mieć
tym większą satysfakcję, demonstrując własną szlachetną naturę.
Niezależnie od motywów jego postępowania będzie ostatnią idiotką, jeśli przyjmie
ten akt dobroczynności. Już miała mu to oznajmić, ale znowu zaczęła kichać.
Zanim wytarła nos, Rigg wyszedł, a Trixie udała się do kuchni.
Pół godziny później Harriet przyjrzała się smętnie swemu odbiciu w lustrze. Mia-
ła na sobie za dużą bluzę od dresu, którą dała jej Trixie, i obcisłe dżinsy. Włosy już
wyschły, ale były tak miękkie po deszczu, że nie mogła z nimi nic zrobić, jedynie po-
zwolić, by spływały na ramiona jedwabistą bezładną falą.
Pani Arkwright tak bardzo nalegała, żeby spróbowała jej cudownie rozgrzewają-
cej i sycącej zupy, że w końcu nie oparła się zaproszeniu.
Gospodyni Rigga okazała się serdeczną kobietą. Wyznała Harriet, że panienka
jest trochę niesforna, ale że pan Matthews jest najlepszym pracodawcą, z jakim kie-
dykolwiek miała do czynienia. Wyczuwając, że starsza pani chciałaby się czegoś
o niej dowiedzieć, Harriet poczuła się zobligowana do powiedzenia jej paru słów
o sobie.
– Londyn. – Pani Arkwright potrząsnęła głową. – Nigdy nie mogłam zrozumieć,
dlaczego ktoś chce mieszkać w takim miejscu. Tutaj można oddychać pełną piersią,
jeśli pani wie, co mam na myśli.
Harriet wiedziała i zwierzyła się starszej pani, jak bardzo była podekscytowana,
mogąc spełnić wreszcie marzenie o zamieszkaniu na wsi.
Właśnie opowiadała pani Arkwright o tym, jak małżeństwo Louise umożliwiło jej
sprzedaż domu w Londynie i przeniesienie się na północ, gdy do kuchni wróciła Tri-
xie. Wyszła tylko na chwilę, żeby odebrać telefon od koleżanki.
– Opuściłaś Londyn? – zdziwiła się. – Chyba oszalałaś – dodała bezceremonialnie.
Harriet uśmiechnęła się, a pani Arkwright potrząsnęła głową.
– Dzwoniła Eva – poinformowała Trixie. – Jej mama chce wiedzieć, czy pojadę
z nimi na ferie świąteczne. Powiedziałam, że wciąż próbuję przekonać do tego wy-
jazdu stryja, by uzyskać jego zgodę.
– Ależ, panienko, dobrze wiesz, że pan Rigg na to nie pozwoli – zauważyła gospo-
dyni. – Nie mam mu tego za złe – dodała, zwracając się do Harriet. – Pani Soames
obraca się w dość oryginalnym towarzystwie, jeśli tak to można określić.
Trixie mruknęła coś zdegustowana.
– Cały kłopot ze stryjem polega na tym, że on nie pojmuje, na czym polega nowo-
czesne życie – zwróciła się do Harriet. – Wciąż tkwi w mrokach średniowiecza.
Pamiętając sprzeczki z Louise, Harriet natychmiast poczuła solidarność z Rig-
giem, którego rozumiała aż za dobrze. Nie była z tego zadowolona. Nie chciała na-
wiązać żadnej więzi z tym mężczyzną, gdyż intuicja ostrzegała ją, że zajmowanie
nim własnych myśli może się okazać niebezpieczne. Poza tym było oczywiste, że
Trixie ma w sobie jakiś wrodzony wdzięk i słodycz, których brakowało jej siostrze.
– Nie martw się – pocieszyła ją Trixie, niewłaściwie interpretując przyczynę jej
zmarszczki na czole. – Stryj znajdzie jakiś sposób, żeby wejść do twojego domu. –
Wyjrzała przez okno kuchni i się skrzywiła. – Patrz, ale leje. Prawie nie mieliśmy
lata, a w zeszłym tygodniu John Beard powiedział, że czeka nas ciężka zima. Był pa-
sterzem, ale już jest na emeryturze – wyjaśniła. – Tak bym chciała, żeby Rigg po-
zwolił mi pojechać z Evą i jej mamą na narty. Potrzebuję wakacji!
Harriet roześmiała się, ale pani Arkwright zachowała powagę.
– Jeśli o to chodzi, to raczej pan Rigg potrzebuje wakacji – zauważyła.
– Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby z nami pojechał. – Trixie wzruszyła ramiona-
mi. – Spytałam, czy mógłby, ale wiesz, jaki on jest. Odparł, że ma za dużo pracy!
– Nic dziwnego, że twój stryj nie ufa pani Soames – oznajmiła gospodyni. – Pozwo-
liła, żeby jej partner odwiózł cię do domu, a z tego, co mówią, wyglądało na to, że
przedtem wypił. Nie dziwię się panu Riggowi, że był zły, zwłaszcza że pani Soames
obiecała osobiście przywieźć cię do domu o jedenastej. Tymczasem wróciłaś o dru-
giej nad ranem, a poza tym to ufałabym temu jej przyjacielowi tyle co wściekłemu
psu – dokończyła prosto z mostu.
Nastąpiła długa chwila kłopotliwego milczenia. Trixie buntowniczo popatrzyła na
panią Arkwright.
– Myślę, że musiał być jakiś powód, dla którego pani Soames nie odwiozła Trixie
do domu o czasie – odezwała się spokojnie Harriet, aby rozładować napiętą atmos-
ferę.
– Tak, był! – wtrąciła gwałtownie dziewczyna.
– Ale nietrudno również zrozumieć – kontynuowała Harriet – że twój stryj mógł
być zaniepokojony i zły.
Trixie znowu zmarkotniała. Harriet uzmysłowiła sobie, że to nie jej sprawa, i za-
milkła. Znieruchomiała, słysząc zajeżdżający samochód.
– To na pewno Rigg. – Trixie natychmiast pobiegła do drzwi. – Mam nadzieję, że
udało mu się włamać.
Harriet też żywiła taką nadzieję.
Kiedy obaj mężczyźni weszli do kuchni, natychmiast powędrowała spojrzeniem ku
Riggowi. Na lewej ręce miał niewielkie skaleczenie, a do rękawa kurtki przylgnęła
pajęczyna. Wstała z krzesła, mimowolnie spięta.
– Udało ci się wejść? – Trixie zwróciła się do stryja, uprzedzając jej pytanie.
– Tak – odparł Rigg, po czym oświadczył rzeczowym tonem, patrząc na Harriet: –
Będzie pani musiała założyć zasuwę do okna na strychu, jak już je pani naprawi.
Nie jestem pewien, czy ubezpieczenie pokryje koszty. – Sięgnął do kieszeni i z ponu-
rą miną wręczył jej klucze. – Zabiliśmy okno, więc przez najbliższe dni woda nie bę-
dzie przeciekać, ale radzę jak najprędzej się nim zająć. Prognoza dla rolników na
następny tydzień przewiduje wichury.
Harriet wzięła od niego klucze, czując się niczym dziecko, któremu udzielono re-
prymendy. Musiała zebrać się w sobie, by móc cokolwiek powiedzieć.
– Dziękuję za pomoc – odezwała się w końcu. – Zostawienie niezabezpieczonego
Penny Jordan Ucieczka do szczęścia Tłumaczenie: Wanda Jaworska
ROZDZIAŁ PIERWSZY Harriet skrzywiła się z niezadowoleniem, uprzytomniwszy sobie, że nie zdąży przed zmrokiem. Sama była sobie winna, gdyż wyjechała z Londynu później, niż planowała, a w do- datku po drodze zatrzymała się i wstąpiła do baru przy autostradzie. Oceniła, że za- nim dotrze do celu, którym był niedawno nabyty wiejski dom z ogrodem, upłynie do- bre pół godziny, a już zrobiło się ciemno. Wcześniej Louise, jej siostra, na wieść o wyprowadzce z Londynu orzekła prosto z mostu, że Harriet zwariowała. – Zostawić metropolię dla jakiejś zabitej dechami wsi na końcu świata? – Louise była zdumiona i jednocześnie zdegustowana. Cóż, nic dziwnego, stwierdziła w duchu Harriet, skoro mimo więzów krwi miały zupełnie różne upodobania i na dobrą sprawę niewiele je łączyło. Wspominając re- akcję Louise, poczuła, że ogarnia ją dobrze znany niepokój, który pozostał jej z po- czątkowego okresu po śmierci rodziców. Wówczas jako starsza o cztery lata od Lo- uise zrozumiała, że to ona odpowiada za siostrę i powinna się nią zaopiekować naj- lepiej, jak potrafi. Mimo że miała dopiero dwadzieścia dwa lata, postanowiła zapew- nić jej stabilny i bezpieczny byt. Zrezygnowała z planów nauczania za granicą i pod- jęła pracę w Londynie. Po paru miesiącach, które minęły od czasu pogrzebu, Harriet za swoją połowę spadku nabyła niewielki dom w niecieszącej się wzięciem dzielnicy Londynu. Nato- miast Louise, która była uparta i miała buntowniczą naturę, oświadczyła, że swoją część spuścizny przeznacza głównie na opłacenie drogiego kursu dla modelek. Była niewątpliwie piękną dziewczyną, ale Harriet starała się odwieść ją od tego pomysłu, doskonale zdając sobie sprawę, że siostrę do zawodu modelki ciągnie wy- łącznie przekonanie o wspaniałym życiu w blasku fleszy. Uważała, że brakuje jej wytrwałości i predyspozycji koniecznych do osiągnięcia sukcesu w tak hermetycz- nym i zawistnym środowisku, które zmusza do nieustannej rywalizacji. Siostra jednak nie zamierzała wysłuchać jej argumentów ani zrezygnować ze swoich planów i po prostu uciekła z domu. Przez sześć miesięcy nie dawała znaku życia, a wszelkie próby odnalezienia jej spaliły na panewce. Nie dość, że Harriet bała się o los siostry, to gnębiło ją poczucie winy, iż nie potrafiła sprostać sytuacji i zapobiec takiemu rozwojowi wypadków. Gdy po rozlicznych nieudanych próbach odnalezienia siostry Harriet zaczęła or- ganizować własne życie i osiągnęła stabilizację zawodową, ucząc angielskiego w re- nomowanej szkole średniej, kiedy znalazła paru przyjaciół i zaczęła się spotykać z jednym z kolegów, Paulem Thorbym, ni z tego, ni z owego w jej domu pojawiła się Louise i oznajmiła, że właśnie wróciła z Włoch, gdzie pracowała jako modelka. Nie okazała najmniejszej skruchy z powodu własnego postępowania ani nie prze- prosiła za to, że tak długo się nie odzywała, jakby nie zdawała sobie sprawy, jak
bardzo Harriet niepokoiła się o nią, nękana najgorszymi przeczuciami. Mówiła tyl- ko i wyłącznie o sobie i własnych planach, ale Harriet była zbyt szczęśliwa z powro- tu siostry, by czynić jej wymówki. Louise poinformowała ją, że wychodzi za mąż za Guida, bogatego Włocha, które- go poznała w Turynie, dodając beztrosko, że wróciła do Londynu tylko po to, aby kupić suknię ślubną. Dowiedziawszy się, że siostra zna swojego wybranka zaledwie sześć tygodni, Harriet błagała ją, żeby wstrzymała się z zamążpójściem, ale jak zwykle Louise ani myślała jej słuchać. W rezultacie stanęli przed ołtarzem w Tury- nie po dwumiesięcznej znajomości. Harriet od razu polubiła szwagra, ale martwiła się, czy siostra przyzwyczai się do życia z teściami i dużą rodziną męża. Paul Thorby przypomniał jej jednak, że Louise jest dorosła i całkowicie zdolna do podejmowania samodzielnych decyzji. Paul był miłym mężczyzną, ale łatwo było go rozdrażnić, jeśli nie poświęcało mu się całkowitej uwagi. Był jedynakiem, a kiedy zaprosił Harriet do domu, żeby przed- stawić ją swojej matce, Sarze Thorby, zorientowała się, że nigdy nie znajdzie z nią wspólnego języka. Miała wówczas dwadzieścia cztery lata i nie była zadowolona z dotychczasowego życia. Przypomniała sobie o dawnych marzeniach o podróżowaniu i odkrywaniu świata, które miała zrealizować, zanim zacznie karierę zawodową i na dobre się ustabilizuje. Śmierć rodziców z oczywistych względów pokrzyżowała jej szyki, ale nie widziała powodów, dla których nie mogłaby wrócić do swoich pragnień, skoro Louise została mężatką. Pół roku później właśnie zamierzała oznajmić Paulowi, że ich związek nie będzie tak trwały, jak on się tego spodziewał, i opowiedzieć mu o podróżniczych planach, kiedy nagle, bez uprzedzenia, do Anglii wróciła Louise. Oznajmiła, że na dobre roz- stała się z Guidem. Niemile zaskoczona, Harriet usiłowała nakłonić siostrę do powrotu do męża, ale okazała się nieugięta. Znalazła adwokata i wszczęła procedurę rozwodową, infor- mując Harriet, że zamieszka w jej domu, co bez zwłoki uczyniła. Kiedy Guido przy- jechał do Londynu, żeby się z nią zobaczyć, zamknęła się w swoim pokoju, którego nie chciała opuścić. W tej sytuacji Harriet nie pozostawało nic innego, jak rozmówić się ze wzburzonym Włochem. Z zarzutów, które sformułował wobec żony, wywnioskowała, że miłość Guida do jej siostry wygasła tak samo nagle jak uczucie Louise do niego. Żadne z nich nie wy- dawało się zmartwione rozpadem małżeństwa. Guido wrócił do Turynu, a Louise ulokowała się w większym z dwóch pokoi gościnnych w domu Harriet. Paul, który nie lubił Louise, przekonywał Harriet, żeby znalazła siostrze inne lo- kum, jednak ona miała zbyt miękkie serce, a poza tym Louise nie była w najlepszej formie. Ona, która niemal od urodzenia uchodziła za piękność, była coraz bardziej mizerna i źle się czuła. Kiedyś, jeszcze jako nastolatka, Harriet zazdrościła młodszej siostrze urody, któ- rą odziedziczyła po babce ze strony ojca. Podobnie jak ona, miała gęste jasne włosy o złocistym odcieniu, ciemnoniebieskie oczy i nieskazitelną porcelanową cerę. Na- tomiast Harriet wdała się w rodzinę matki. Nie była tak smukła i wysoka jak sio- stra. Miała ciemne włosy, prawie czarne, z tak osobliwym czerwonawym połyskiem,
aż Paul raz spytał ją z wyraźną dezaprobatą, czy aby ich nie farbuje. Jedynie oczy były tak samo intensywnie niebieskie jak u Louise, wyraźnie wyeksponowane na tle jasnej skóry i ciemnych włosów. Harriet nie miała złudzeń co do własnej urody. Zdawała sobie sprawę, że dla męż- czyzn nie jest nawet w części tak pociągająca jak Louise, ale też wcale jej na tym nie zależało. Wrodzona powściągliwość i nieśmiałość powstrzymywały ją przed przyjęciem propozycji, które czynili jej chłopcy, kiedy jeszcze była nastolatką, a póź- niej studentką. Związkowi z Paulem brakowało ekscytacji i namiętności, a Harriet podświadomie zachowywała się z rezerwą, nie dopuszczając do zbliżenia, gdyż snuła niedorzecz- nie romantyczne sny na jawie o mężczyźnie, który ją porwie i rozpali w niej te wszystkie emocje, których zabrakło w znajomości z Paulem. Tłumiła jednak te pra- gnienia, wmawiając sobie, że taki na poły przyjacielski związek najbardziej jej od- powiada. Zastanawiała się właśnie, kiedy powiadomić Louise, że zamierza sprzedać dom i wyjechać do pracy za granicę na czas bliżej nieokreślony, gdy pękła bomba. Sio- stra oświadczyła, że jest w ciąży. Podkreśliła przy tym, że nie tylko nie chce wrócić do Guida, ale nawet poinformować go o swoim stanie. Harriet usiłowała ją przekonać do przemyślenia tej decyzji, ale siostra zareago- wała tak histerycznie, że tego zaniechała. Louise wciąż z nią mieszkała, a po uro- dzeniu bliźniaków nie kryła, że nie zamierza niczego w tej sytuacji zmieniać. Harriet nie oponowała, bo przecież nie mogła wyrzucić z domu siostry z dwójką małych dzieci. Zaprotestowała, gdy Paul zasugerował, że powinna skłonić Louise do opuszczenia mieszkania. Wpadł w złość i przez dwa tygodnie się do niej nie odzy- wał. W końcu przerwał milczenie, a wtedy ona mu oznajmiła, że z jej punktu widze- nia ich związek się zakończył. W następnych latach w jej życiu nie było czasu na żadnego mężczyznę, bo musiała się zaopiekować siostrą i jej dziećmi i naturalnie wspierać ich finansowo. Jako matka Louise okazała się równie nieodpowiedzialna jak w innych życiowych rolach. Jednego dnia rozpieszczała bliźniaki, by następnego niemal ich nie zauwa- żać. Po porodzie nie wróciła do pracy, choć najwyraźniej nie brakowało jej pienię- dzy, skoro mogła pozwolić sobie na atrakcyjne stroje, gdy umawiała się z mężczy- znami. Harriet kochała bliźniaki, ale musiała przyznać, że nie są łatwymi dziećmi. Sio- stra nie nauczyła ich dyscypliny i nie pozwoliła, żeby uczynił to ktokolwiek inny. Harriet nie miała łatwego życia, ale nie skarżyła się w odróżnieniu od Louise, która z niezrozumiałego powodu obwiniała ją za swoje wczesne małżeństwo i przyjście na świat bliźniaków. Potem, akurat po dziewiątych urodzinach dzieci, doszło do całkiem niespodziewa- nych i zdumiewających wydarzeń. Oto jedno z wydawnictw zainteresowało się książką autorstwa Harriet. Od kiedy sięgała pamięcią, zawsze coś sobie, jak to nazywała, „gryzmoli- ła”. Pewnego dnia artykuł, który przeczytała w gazecie, zainspirował ją i zachęcił do spędzania długich zimowych wieczorów nad dopracowywaniem i wygładzaniem opowieści przygodowej, którą napisała z myślą o bliźniakach. Właśnie ten tekst zna-
lazł uznanie w oczach redaktorów wydawnictwa, które zamówiło u Harriet cztery następne książki dla dziecięcego czytelnika. Drugą niespodzianką była zapowiedź Louise, że wychodzi za mąż po raz drugi, tym razem za Amerykanina, który zabierze ją i bliźniaki do Kalifornii. Harriet podejrzewała, że siostra wdała się w nowy romans, ale miała ich już tyle, że nawet przez myśl jej nie przeszło, że ten będzie poważniejszy niż poprzednie. Louise była tak spragniona adoracji jak osoba uzależniona od narkotyków bądź al- koholu, a kiedy aktualny mężczyzna nie okazywał jej podziwu, zwykle przestawała się nim interesować. Tym razem jednak wszystko wskazywało na to, że będzie ina- czej, że wreszcie spotkała mężczyznę na tyle silnego, by ją okiełznać i sprostać jej wymaganiom. Wzięli naprędce ślub i Harriet nawet nie miała sposobności przekazać im swoich dobrych wieści. Zresztą Louise zawsze była tak pochłonięta własnymi sprawami, że nie miała czasu ani ochoty na wysłuchiwanie siostry. Od prawie dziesięciu lat Harriet wspierała finansowo siostrę i jej dzieci, a tu na- gle została uwolniona od tego ciężaru, który zresztą chętnie znosiła, po części z mi- łości do siostry i bliźniaków, po części nękana wyrzutami sumienia – wciąż wierzyła, że to z jej winy Louise uciekła z domu i zawarła pospieszne małżeństwo z Guidem. Brzemię odpowiedzialności zostało zdjęte z jej barków – wreszcie była wolna! Nie lubiła Londynu i miejskiego życia, zdecydowanie wolała wieś. Pociągał ją re- gion na pograniczu Anglii i Szkocji, więc kiedy Louise wyjechała z dziećmi i nowym mężem do Kalifornii, Harriet udała się na północ. Spędziła wspaniały tydzień na licznych wędrówkach. Rozkoszowała się spokojem i poczuciem swobody, uwolniona od troski o los Louise i bliźniaków. Nareszcie mogła snuć plany na przyszłość, mając świadomość, że da się je zrealizować. Szybko podjęła decyzję o sprzedaży domu w Londynie i przeniesieniu się na pół- noc. Przyszło jej do głowy, że może zbyt szybko, ale nie żałowała tego kroku. Na dom natrafiła przez przypadek. W trakcie jednej z wycieczek pewnego sło- necznego popołudnia przejechała samochodem przez niewielką wioskę w dystrykcie Ryedale na północy hrabstwa York i w odległości mniej więcej półtora kilometra od wsi zauważyła umieszczone obok szosy ogłoszenie „Na sprzedaż”. Postanowiła sprawdzić ofertę i podążyła zarośniętą wąską drogą, którą co najwyżej mogły nie- kiedy przejeżdżać furmanki. W pewnej chwili jej oczom ukazał się wiejski dom, ulo- kowany bezpiecznie i zacisznie za wysokim żywopłotem. Natychmiast wróciła do hotelu i zadzwoniła do pośrednika sprzedaży nieruchomości, a już pod koniec tygo- dnia zobowiązała się do zawarcia umowy kupna. Uczciwy pośrednik zwrócił jej uwagę na mankamenty posiadłości. Leżała na pust- kowiu, z dala od ludzi, dom nie był podłączony do głównej sieci, ogród zapuszczony i zarośnięty, a ponadto należało przeprowadzić kompleksowy remont instalacji elek- trycznej i wodno-kanalizacyjnej. Nic jednak nie zdołało odwieść Harriet od raz pod- jętej decyzji. Zakochała się w tym domu od pierwszego wejrzenia i jak każdy zako- chany patrzyła na obiekt miłości przez różowe okulary. Niemniej dokonała dokładnych oględzin posiadłości. Niewielki dom, przysadzisty w formie, był zbudowany z kamienia. Solidność konstrukcji nie budziła żadnych wąt-
pliwości. Miał trochę za małe okna, a pokoje nie były zbyt wysokie, ale w ocenie Harriet nie stanowiło to poważnego mankamentu. Dzięki zwyżce cen londyńskich nieruchomości, nawet tych położonych w mniej atrakcyjnych dzielnicach, sprzedała dom od ręki za stosunkowo dużą kwotę, której większą część postanowiła zainwestować, aby mieć stały niewielki dochód w okre- sie, gdy postara się sprawdzić, czy uda się jej utrzymywać z pisania książek, czy też jej pierwszy literacki sukces był jedynie szczęśliwym trafem. Kiedy przedstawiła swoje plany dyrektorowi szkoły, w której pracowała, nie oka- zał entuzjazmu. Zwrócił jej uwagę na ryzyko związane z tak poważną życiową zmia- ną. Przestrzegł, że tam, dokąd się udaje, niełatwo będzie znaleźć posadę nauczy- cielki, a w obecnym miejscu pracy są możliwości awansu. Harriet nie zamierzała go słuchać. Do tej pory była ostrożna, przezorna i miała na uwadze dobro siostry, a potem także jej dzieci. Los sprawił, że musiała zrezygno- wać z własnych marzeń i planów, by troszczyć się przede wszystkim o innych. Nie- bawem skończę trzydzieści pięć lat, pomyślała, i najwyższa pora, bym wreszcie uło- żyła sobie życie zgodnie z moimi upodobaniami, skoro los dał mi tę szansę, być może jedyną. Okazałabym się niemądra, gdybym jej nie wykorzystała, uznała w du- chu. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek przedtem czuła się tak szczęśliwa, chociaż, musiała to uczciwie przyznać przed sobą, zarazem przejęta i zdenerwowa- na tak zasadniczą zmianą. Pośredniczący w sprzedaży domu agent polecił Harriet firmę, która miała usprawnić system wodno-kanalizacyjny. Tymczasem została zainstalowana nowa kuchnia, w jednym z pokoi urządzono nową łazienkę, założono także centralne ogrzewanie. Wraz z nastaniem jesieni Harriet wyjechała na północ, by rozpocząć nowe życie. W ostatnim geście sprzeciwu wobec dotychczasowego stylu życia pozbyła się skromnych bluzek i spódnic, które nosiła, pracując w szkole, i wybrała się na zaku- py. Zaopatrzyła się w dżinsy i grube wełniane swetry w jaskrawych kolorach i w za- bawny deseń. Zrezygnowała z praktycznych zielonych kaloszy, które poleciła jej ekspedientka, dowiedziawszy się, gdzie zamieszka, na rzecz pary błyszczących czerwonych botków, pasujących niemal idealnie do jasnoczerwonej budrysówki z kapturem. Pełna zapału i poczucia wolności, Harriet postanowiła, że nie będzie ulegać niczy- im sugestiom, a jedynie własnemu osądowi oraz swoim wyborom. Jadąc na północ, uśmiechała się do siebie nieco sarkastycznie. Czy aby w wieku trzydziestu pięciu lat nie jest za późno na bunt tak charakterystyczny dla okresu wczesnej młodości? Nawet jeśli to tylko bardzo skromny bunt… Tak czy inaczej, wątpiła, aby w zaciszu niewielkiego wiejskiego domu, w dodatku położonego na uboczu, miała okazję spotkać wiele osób, które z dezaprobatą przyjęłyby wybrane przez nią barwne ubrania. Oczywiście, pomyślała, miło byłoby zawrzeć bliższe znajomości, a nawet za- dzierzgnąć przyjaźnie. W Londynie nigdy nie było ku temu okazji. Nauczyciele z jej szkoły byli albo młodsi od niej i w wolnym czasie chcieli się dobrze bawić, albo star- si, zaabsorbowani sprawami rodziny. Z kolei ona w większości była zajęta rozwią-
zywaniem problemów siostry. Louise dąsała się za każdym razem, kiedy Harriet zwracała jej uwagę, że ma pra- wo do czasu wolnego, więc koniec końców, prowadzenie własnego życia, niezależ- nego od bliźniaków i siostry, okazało się tak trudne, że zrezygnowała z wszelkich prób. Gnębiły ją wyrzuty sumienia, że nie tęskni za siostrą i dziećmi. Louise wyjechała, nawet nie próbując zachęcić jej do złożenia wizyty w Kalifornii. Harriet miała na- dzieję, że tym razem małżeństwo siostry okaże się trwałe. W jej nowym domu była tylko jedna duża sypialnia, dwa mniejsze pokoje zostały połączone w jeden dzienny, a trzeci przerobiono na łazienkę. Tak, jest wolna po raz pierwszy od śmierci rodziców. Mogła pisać, marzyć na ja- wie, cieszyć się spokojną okolicą… Robić to wszystko, na co od tak dawna miała ochotę. Nagle musiała przerwać te rozmyślania i zahamować tak gwałtownie, że zapisz- czały opony jej małego volkswagena. Dosłownie w ostatniej chwili ominęła mężczy- znę, który niespodziewanie wybiegł zza drzew przy drodze, i zatrzymała samochód. Zareagowała odruchowo na nieoczekiwane pojawienie się przechodnia, tak jakby to zrobił każdy kierowca, ale teraz, kiedy nieznajomy szedł w jej stronę, uświadomi- ła sobie, że postąpiła nierozsądnie. Tym bardziej że zbliżający się mężczyzna miał na sobie jedynie bardzo skąpe slipy. Na ile zdołała dostrzec w zapadającym zmroku, był cały mokry i kipiał ze złości. Właśnie chciała zablokować drzwi samochodu, ale nieznajomy okazał się szybszy. Otworzył je gwałtownym ruchem i wrzasnął z furią. – Trixie, co ty, do cholery, wyprawiasz?! Udał ci się twój głupi kawał, a teraz może byłabyś tak uprzejma i oddała mi ubranie! Harriet poczuła, że dwie silne ręce chwytają ją bezceremonialnie za ramiona. Znieruchomiała z przerażenia, ale niemal w tej samej chwili ręce cofnęły się i wprawdzie usłyszała słowa przeprosin, ale wypowiedziane wciąż wściekłym to- nem. – Przepraszam, wziąłem panią za kogoś innego. Ona ma samochód tej samej mar- ki i w takim kolorze, co pani wóz – powiedział i natychmiast dodał ze złością: – Tri- xie, mógłbym cię udusić gołymi rękami! Zaraz umilkł, widocznie starając się powściągnąć gniew; czoło przecięła głęboka zmarszczka. Mimo że twarz wykrzywiał mu grymas złości, dało się zauważyć wyra- ziste regularne rysy. Był wysoki – liczył na pewno ponad metr osiemdziesiąt wzro- stu, jak oceniła pobieżnie Harriet. Miał szczupłe muskularne ciało i ciemne włosy, teraz niemal przyklejone do głowy, jak gdyby dopiero co pływał, na co zresztą wska- zywała skóra ociekająca wodą i brak ubrania poza slipkami. Ale jaki mężczyzna przy zdrowych zmysłach pływałby tu teraz po ciemku? Zatopiona w myślach, nagle sobie uświadomiła, że ją przeprosił, choć szorstko i niezbyt uprzejmie, wyjaśniając, że pomylił ją z inną osobą jeżdżącą takim samym volkswagenem. Utkwiła w nim wzrok z niejakim zakłopotaniem, czując, że się czerwieni na myśl o nasuwającym się związku między jego nagością a pomyłką co do jej osoby. Ta dru- ga kobieta z pewnością była jego kochanką i najwyraźniej byli tutaj razem, a potem
ona odjechała, zostawiając go samego. Wytrącona z równowagi zaistniałą sytuacją, Harriet nagle poczuła, że ogarnia ją smutek. Dotarła do niej niepożądana i mało budująca prawda, że nigdy nie doświad- czyła i prawdopodobnie już nie doświadczy interludium, jakie może doprowadzić do namiętnej kłótni, która najwyraźniej wywiązała się między kochankami. Oceniła mężczyznę na trzy bądź cztery lata starszego od siebie i zastanawiała się, jak wygląda jego kochanka. Na pewno jest atrakcyjna, wyrafinowana. Ile może mieć lat? Dwadzieścia parę? W tej samej chwili zorientowała się, że mężczyzna pyta, czy nie mogłaby go podwieźć. Ostrożność, która cechowała ją przez całe dotychczasowe życie, natychmiast uru- chomiła w jej mózgu dzwonki alarmowe. Co prawda, nieznajomy wydawał się nie- groźny, jednak nie powinna wpuszczać go do auta. – Proszę wybaczyć – zaczęła skonsternowana, żałując, że nie udało się jej na czas zablokować drzwi. – Jestem pewna, że pańska… dziewczyna wkrótce wróci – doda- ła, chcąc złagodzić odmowę. Zdawała sobie sprawę, że widać po niej, iż się waha i nie jest pewna własnej de- cyzji. Tymczasem mężczyzna znowu wpadł w gniew, o czym świadczyły zaciśnięte mocno usta. Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu, po czym rzucił: – Moja co?! Trixie nie jest moją dziewczyną, tylko bratanicą. Nie doszło do nie- udanej schadzki kochanków, jeśli to ma pani na myśli, lecz nastąpiła rozmyślna ma- nipulacja. – Skrzywił się i dodał: – Zdaję sobie sprawę, że okoliczności nie przema- wiają na moją korzyść. Rzeczywiście w tej sytuacji trudno uwierzyć, że jestem sza- nowanym członkiem tutejszej społeczności. Czy jednak wyglądam na takiego idiotę, który idzie popływać z dziewczyną w zimny jesienny wieczór, a potem pozwala jej odjechać ze swoim ubraniem? To dobre dla nastolatków, a nie dla dorosłych. Ku zaskoczeniu Harriet, mężczyzna wydawał się bardziej poirytowany jej całkiem naturalną pomyłką w ocenie natury jego kłopotliwej sytuacji niż odmową podwiezie- nia. Teraz, gdy przypatrzyła mu się dokładniej, zorientowała się z wyrazu jego twa- rzy, że prawdopodobnie jest człowiekiem o despotycznej naturze, przyzwyczajonym do kontrolowania sytuacji, a nie do tego, aby być uzależnionym od innych. Odwrot- nie niż ja, pomyślała, ale tym razem zamierzała być stanowcza. Niezależnie od tego, jak wiarygodny i przekonujący mógł się wydawać nieznajo- my, byłaby głupia, gdyby go podwiozła, uznała w duchu. Zadrżała, myśląc o tym, jaki los mógłby ją spotkać, gdyby on nie okazał się takim, jakim się na pozór wydawał. Na szczęście nie wyłączyła silnika, a kiedy obejrzała się nerwowo przez ramię, sprawdzając, czy nie pojawi się na pustej drodze inny samochód, mężczyzna odgadł jej myśli. – Na litość boską, kobieto! Czy wyglądam na gwałciciela?! – powiedział z nieukry- waną irytacją. Spojrzenie, którym ją obrzucił, wskazywało, że nawet gdyby miał niecne zamiary, to raczej nie wybrałby jej na swoją ofiarę. Harriet była wyczulona na wszelkie oznaki własnego braku seksapilu, zwłaszcza że do Louise mężczyźni ciągnęli jak pszczoły do miodu. Zaczerwieniła się aż po nasadę włosów. – Skąd mogę wiedzieć, nigdy żadnego nie spotkałam – odparła nieuprzejmie. Mężczyzna rzucił jej jadowite spojrzenie, pod którego wpływem poczuła się nie-
pewnie. – Przepraszam, ale nie mogę pana podwieźć – dodała, chcąc nieco złagodzić wcześniejsze słowa. – Musi pan to zrozumieć. Może kogoś powiadomić… Policję? Tym razem wzrok nieznajomego był jeszcze bardziej zjadliwy. Wiatr się wzmógł i nawet we wnętrzu auta dało się odczuć przenikliwy chłód. Nic dziwnego, że stojący na dworze niemal nagi mężczyzna zaczął się trząść, a jego cia- ło pokryło się gęsią skórką. Harriet o mało nie zmiękła. Opiekuńcza i wrażliwa natura, która tak często brała w niej górę wobec siostry, znowu dała o sobie znać. Już miała zaproponować po- moc, gdy nieznajomy się wyprostował, a oczy rozbłysły mu gniewem. – To nie będzie konieczne – oświadczył krótko, po czym lekko skłonił głowę i dodał sarkastycznie: – Tak bardzo lubię w kobietach tę ich empatię i zrozumienie. Harriet sięgnęła po klamkę, żeby zamknąć drzwi, ale nieznajomy podniósł rękę, by ją powstrzymać. Nieoczekiwanie zetknęli się palcami, co podziałało na ciało Harriet zupełnie niezależnie od jej woli niczym impuls elektryczny. Zastygła w bez- ruchu, a serce zaczęło jej trzepotać niczym u przerażonego królika. – Nie sądzi pani, że gdybym chciał zrobić pani coś złego, to już bym to uczynił? Przecież bez trudu mógłbym panią obezwładnić. Wie pani cholernie dobrze, że nic jej nie grozi z mojej strony – dodał z lekką goryczą. – Niestety, podobnie jak inne przedstawicielki swojej płci, najwyraźniej lubi pani dręczyć dla samego dręczenia. A ja prosiłem tylko o drobną przysługę w ekstremalnej dla mnie sytuacji. Poczucie winy Harriet wzrastało z każdym wypowiedzianym przez niego słowem. Już miała oznajmić, że zmieniła zamiar, gdy mężczyzna bez uprzedzenia cofnął rękę i zatrzasnął drzwiczki auta, pozostawiając ją z nieoczekiwanym uczuciem osamot- nienia i tęsknoty. Zanim się otrząsnęła, odwrócił się i oddalił w kierunku, z którego przyszedł. Jesz- cze przez krótką chwilę widziała w świetle reflektorów jego sylwetkę, po czym znikł jej z pola widzenia. Uświadomiła sobie, że jest jak w transie. Nacisnęła pedał gazu i ruszyła przed siebie. Pół godziny później, gdy serce wciąż jeszcze nie odzyskało zwykłego rytmu, jecha- ła przez wieś, rozglądając się za wąską drogą, która prowadziła do jej nowego domu. Wahała się, czy jednak nie powiadomić policji o incydencie z nieznajomym, ale doszedłszy do wniosku, że to mogłoby wprawić go w zakłopotanie, a nie przy- nieść mu ulgę, zrezygnowała z tego pomysłu. Zakłopotanie… Cóż, to ona powinna być zakłopotana, nie on, pomyślała, przypo- minając sobie, jak była zszokowana, widząc go prawie całkiem nagiego. To dziwne, że widziani na plaży mężczyźni w skąpych spodenkach nie robią na nikim wrażenia, podczas gdy w innym otoczeniu ten sam widok… Przypomniała sobie, jak trudno było jej patrzeć nieznajomemu w twarz, nie zdra- dzając zażenowania, które czuła, mając go przed sobą niemal nagiego. To on powi- nien być skrępowany, nie ona. Harriet zmarszczyła brwi, skręcając w drogę prowadzącą do jej domu. A co do tego, że to jego bratanica była odpowiedzialna za tę sytuację… Zmuszona była przyznać, że zarówno jego wściekłość, jak i słowa potwierdzały, że mówił prawdę. Najwyraźniej nieznajomy nie ma zbyt dobrej opinii o płci żeńskiej, pomyślała. Dla-
czego? Zważywszy na jego wygląd, pomyślałaby raczej, że otaczał go wianuszek uwielbiających go kobiet. W tym momencie w świetle reflektorów ukazały się kontury domu. Zapadł zmrok i znowu Harriet pożałowała, że wyjechała z Londynu tak późno. Przyjazd do nowe- go domu, gdzie nikt jej nie witał, miał w sobie coś przygnębiającego, zwłaszcza że budynek był pogrążony w ciemności. Pośrednik poinformował ją, że kiedyś ten niewielki dom, stanowiący część więk- szej posiadłości, zajmował miejscowy leśniczy, ale po jego śmierci nieruchomość po- dzielono i od półtora roku nikt w nim nie mieszkał. Dodał, że większą część ziemi kupili dwaj lokalni farmerzy, a dwór i położone wokół niego grunty nabył miejscowy biznesmen. Otworzywszy drzwi wejściowe i zapaliwszy światło, Harriet odetchnęła z ulgą. Przytulny niewielki hall pomógł jej pozbyć się poczucia osamotnienia i wyrzutów su- mienia, które nie dawały jej spokoju przez całą drogę od chwili rozstania z nieznajo- mym. Wyrzuty sumienia… Właściwie dlaczego miałyby ją nękać? Przecież zapropo- nowała, że zawiadomi policję. Stała przez chwilę, przypominając sobie gorzkie spojrzenie, jakie jej rzucił nie- znajomy, krótką oskarżycielską uwagę pod adresem jej płci, i pocieszyła się, że nie- zależnie od tego, kim jest, z pewnością mieszka na tyle daleko, że nie grozi jej na- stępne spotkanie. Było jeszcze stosunkowo wcześnie, zaledwie dziesiąta wieczór. Mimo długiej jaz- dy samochodem Harriet miała na tyle energii, żeby wyjąć z samochodu bagaż i ustawić maszynę do pisania w kuchni, na specjalnie w tym celu kupionym solidnym stole. Nawet zaczęła przelewać na papier początek opowieści, który przyszedł jej do głowy, kiedy wnosiła rzeczy. Meble przywieziono wcześniej, przed paroma dniami. Firma trudniąca się organi- zowaniem przeprowadzek, którą wynajęła, rozmieściła je dokładnie tak, jak to Har- riet zaplanowała. Ostatnie dni, które spędziła w londyńskim hotelu, były dość mę- czące, ale w przeddzień wyjazdu miała umówione spotkanie z wydawcą, nie było więc sensu jechać do nowego domu po to tylko, żeby niedługo potem wracać do Londynu na dwie godziny. Jak zwykle pisanie pochłonęło ją całkowicie i dopiero po dwóch godzinach spędzo- nych przy maszynie uświadomiła sobie, że bolą ją plecy i nadgarstki, a całe ciało przenika chłód. Tłumiąc ziewanie, starannie poskładała zapisane kartki i wstała od stołu. Pora spać, zdecydowała. Rano przeczytam to, co napisałam. Tłumiąc następne ziewnięcie, upewniła się, że drzwi są zamknięte na klucz, i uda- ła się na piętro do sporego pokoju z cudownym widokiem na okoliczne wzgórza, o czym przekonała się wcześniej, w trakcie oglądania domu przed kupnem. Przywiezione z Londynu nowoczesne łóżko wydawało się całkowicie nie na miej- scu w tradycyjnym wnętrzu. Gdy tylko będę miała więcej czasu, postanowiła, odwie- dzę miejscowe sklepy z meblami i postaram się znaleźć coś bardziej odpowiednie- go. Pokój wymagał czegoś staroświeckiego – łoża przykrytego pikowaną narzutą, do którego trzeba by się wspinać, na którym piętrzyłyby się miękkie poduszki, oble- czone w pachnące lawendą bawełniane powłoczki.
Wokół panował spokój, w odróżnieniu od Londynu, gdzie ruch uliczny zdawał się nie ustawać nigdy. Louise powiedziała jej pogardliwie, że zwariuje w takiej ciszy i najpóźniej za pół roku będzie znowu w Londynie, ale Harriet wiedziała, że nic po- dobnego się nie zdarzy. Dopiero co tutaj przyjechała, a już stwierdziła, że jest coś niewyobrażalnie koją- cego i uspokajającego w niewyraźnych, przytłumionych odgłosach domu. Już wycze- kiwała z niecierpliwością, co jej przyniesie nowe życie. Zmarszczyła czoło, myśląc, że szkoda, iż musiała natknąć się na tego mężczyznę. Dający się odczuć jego lekceważący stosunek do niej, a także gorzkie słowa o ko- bietach potrąciły w niej strunę, której nie była w stanie uciszyć. Poczuła się tak, jak gdyby była odpowiedzialna za sprowokowanie tego lekceważenia, jak gdyby on pa- trząc na nią, uznał, że czegoś jej brak jako kobiecie. Było to absurdalne przypusz- czenie, zważywszy na to, że nie taił, iż gardzi kobietami jako takimi. Zastanawiała się jeszcze przez chwilę, dlaczego zaprząta sobie myśli nieznajo- mym, aż wreszcie zasnęła. Obudziła się nagle, skonsternowana snami, które nie dawały jej spokoju przez całą noc. Oto śniła o tym, że przechadza się wzdłuż rzeki, zaabsorbowana obserwacją jej prądu, wsłuchuje się w szum wody, po czym nagle skręca za róg i widzi idącego z przeciwka mężczyznę. Ma on na sobie dżinsy i bawełnianą koszulę, a kiedy się zbliża, patrzy na nią z góry, a ona uświadamia sobie z przerażeniem, że jest całkiem naga. Instynkt każe się jej ukryć, ale jest na to za późno. Mimo szumu rzeki słyszy jego kpiący głos. „Teraz twoja kolej… Popatrz, jak wyglądasz…” Harriet usiadła w pościeli, starając się zignorować symboliczne znaczenie snu. Na dworze padał deszcz, ciężkie krople uderzały o szyby. Może dlatego wydawało się jej, że we śnie słyszy szum rzeki? Zła na siebie, że incydent, który już dawno po- winna wyrzucić z pamięci, wciąż zaprząta jej uwagę, uznała, że pora wstać. Firma, która przewiozła jej dobytek, zaopatrzyła ją w zapas jedzenia, ale potrze- bowała kilku rzeczy i musiała się udać po zakupy do najbliższego miasteczka. Przede wszystkim jednak powinnam zjeść śniadanie i dopiero potem zaplanować cały dzień, zdecydowała, nastawiając ekspres do kawy. Wypiła dwa kubki kawy i zjadła grzankę, po czym postanowiła, że mimo deszczo- wej pogody przejdzie się po najbliższej okolicy. U podnóża jej ogrodu rozciągało się pole, skąd biegła ścieżka prowadząca od wioski prosto na wzgórza. Harriet nie za- mierzała wędrować aż tak daleko, ale uznała, że świeże powietrze dobrze jej zrobi i pozwoli odzyskać jasność myślenia. Wciągnęła czerwone kalosze, jaskrawożółtą ceratową kurtkę z kapturem i wyszła z domu. Nasiąknięty wodą grunt okazał się grząski, była więc zadowolona, że przezornie zaopatrzyła się w gumowce. Furtka ogrodowa odskoczyła z głośnym skrzypnięciem, kiedy ją otworzyła. Harriet skierowała się przez łąkę do ścieżki prowadzącej przez pola.
ROZDZIAŁ DRUGI Spacerowała już prawie pół godziny, nie spotkawszy nikogo, rozkoszując się ciszą i pustką tak wspaniałą w porównaniu do zgiełku londyńskich ulic i przypadkowej ciż- by przechodniów. Już dawno przekonała się, że można czuć się o wiele bardziej sa- motnym, przebywając w tłumie niż w odosobnieniu. Wiedziała, że Louise nie podzie- lałaby jej odczuć. Życzyła siostrze jak najlepiej. Czuła intuicyjnie, że tym razem Louise znalazła mężczyznę, który potrafi uporządkować jej życie i nadać mu właściwy kierunek. Nieprzemakalna kurtka i kalosze skutecznie chroniły od deszczu i zimnego wia- tru. Harriet uśmiechała się z nostalgią, przypominając sobie, jak w Londynie plano- wała, że godziny wolne od pisania spędzi na przekształcaniu zarośniętego ogrodu w sekretny romantyczny zakątek, o jakim zawsze marzyła. Zanosiło się, że cały dzień będzie dżdżysty, a to znaczyło, że zamiast tracić czas na spacery, powinna zasiąść do maszyny. Na ukończenie pierwszej z czterech zamó- wionych książek wydawca wyznaczył jej stosunkowo odległy termin, ale to nie zna- czy, że ma zostawić pisanie na ostatnią chwilę. Znacznie lepiej podejść do zadania systematycznie i wygospodarować czas na korektę, stwierdziła w duchu, uznając, że czas wracać. W ciągu najbliższych dwunastu miesięcy czeka ją wiele pracy wewnątrz domu, je- śli chce przekształcić go w taki, jaki sobie wymarzyła, ale postanowiła wstrzymać się z urządzaniem go do nadejścia zimy. Czyżbym zmieniała się w niemal archetypową starą pannę, o co tak często poma- wiała mnie Louise? – zadała sobie w duchu pytanie. Samotnie żyjąca kobieta, zajęta własnym domem i ogrodem. Za trzy miesiące skończy trzydzieści pięć lat. Na pew- no nie jest stara, ale i nie pierwszej młodości, a wiek to w końcu sprawa psychiki. Jednak podczas gdy mężczyzna trzydziestopięcio-, a nawet czterdziestoletni mógł być uważany za atrakcyjnego partnera, to nawet współcześnie kobieta w takim wieku jednak wypadała z obiegu. Zatrzymała się i stwierdziła, że tak czy inaczej, nie wiadomo dlaczego i w jaki sposób obraz wysokiego ciemnowłosego nieznajomego, ociekającego wodą, utkwił jej w pamięci. Bardzo męskiego i rozgniewanego mężczyzny, który najwyraźniej nie widział w niej kobiety pociągającej, lecz raczej obiekt irytacji i pogardy. Czy naprawdę nie mogła go podwieźć, zwłaszcza że znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia? Czy wręcz nie powinna spełnić dobrego uczynku wobec osoby potrzebującej pomocy? Okazać uprzejmości, a nawet współczucia? Czy zmieniła się w płochliwą singielkę o wybujałej wyobraźni, która uważa, iż każdy napotkany męż- czyzna stanowi potencjalne zagrożenie? Czy zdziwaczała, latami żyjąc w celibacie, nadzwyczaj rzadko biorąc udział w życiu towarzyskim, obarczona wieloma obo- wiązkami i odpowiedzialnością za los siostry, a później także jej dzieci? Harriet nie spodobały się meandry, którymi krążyły jej myśli, uznała je za irracjo-
nalne. Oczywiście, że postąpiła słusznie, odmawiając przysługi nieznajomemu. Poli- cja za pośrednictwem mediów nieustannie ostrzegała kobiety przed niebezpieczeń- stwem, jakie czyha na nie właśnie w takich sytuacjach jak ta, która zdarzyła się jej ostatniego wieczoru. Nie powinna mieć sobie nic do zarzucenia, a jednak… Niespodziewanie z zadumy wyrwał Harriet duży zabłocony labrador o ciemno- brązowej sierści, który wypadł na nią zza zarośli. Za nim ukazała się niewysoka, szczupła rudowłosa dziewczyna, z gołą głową mimo deszczu, ubrana w znoszoną wyświechtaną ciemnozieloną kurtkę, wyblakłe dżinsy i ciemnozielone gumowce. – Do nogi, Ben! – zawołała do psa. Na widok Harriet zrobiła wielkie oczy. – Och, nie wiedziałam, że ktoś tu jest. Myślałam, że Ben poczuł zająca. Nigdy ich na szczęście nie chwyta, ale i tak mam dość kłopotów, żebym jeszcze musiała całe rano uganiać się za nim po okolicy. Och, nie! Ben! Leżeć! Ben, najwyraźniej zwierzę towarzyskie, ani myślał się dostosować do polecenia i rzucił się entuzjastycznie na Harriet, o mało jej nie przewracając, po czym polizał ją w dłoń. Nie miała nic przeciwko psim pieszczotom. Kochała psy, ale w Londynie nie było warunków ani możliwości, żeby wziąć na stałe psa. Tutaj to zupełnie co in- nego… – Bardzo panią przepraszam – kajała się dziewczyna, biegnąc ku Harriet, żeby wyzwolić ją od swojego namolnego ulubieńca. Miała szeroko rozstawione orzechowe oczy, zadarty nos i uśmiech rozświetlający twarz. Wyglądała na szesnaście, siedemnaście lat i jak wydawało się Harriet, cha- rakteryzowała się rodzajem bystrej, niemal intuicyjnej inteligencji współgrającej z jej zachowaniem. Delikatnie odepchnęła psa i przytrzymała go za obrożę. – Ojej, proszę popatrzeć, co zrobił z pani kurtką – zauważyła wyraźnie zmartwio- na dziewczyna. Cały przód ceratowej kurtki nosił ślady zabłoconych psich łap, ale Harriet nie zwróciła na to zbyt wielkiej uwagi. – Nie szkodzi, przecież to się zmyje. Nie ma o czym mówić – odparła. – Dzięki Bogu choć za to – odparła z rozbrajającą szczerością dziewczyna. – Tyl- ko tego mi potrzeba, by ktoś poskarżył się na mnie Riggowi. I tak tkwię po uszy w kłopotach. – Przewróciła teatralnie oczami i zachichotała. – Właśnie teraz powin- nam być w swoim pokoju i rozmyślać nad popełnionymi grzechami. Słyszała pani kiedykolwiek coś tak archaicznego? Z Rigga naprawdę rzadki okaz. Wciąż mu po- wtarzam, że nie jestem dzieckiem. – Zacisnęła usta i przybrała uparty wyraz twa- rzy. Ten widok uruchomił w pamięci Harriet niejasne wspomnienie. Zmarszczyła na moment czoło, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, dziewczyna znowu się ode- zwała. – A tak w ogóle, to jestem Trixie Matthews, a to jak się pani prawdopodobnie do- myśliła, Ben. Trixie. Harriet pomyślała, że to nieczęsto spotykane imię, a usłyszała je już dwa razy w ciągu niecałych dwudziestu czterech godzin. Czyżby zbieg okoliczności? Chyba jednak nie. A może? Czy dziewczyna jest bratanicą mężczyzny, który wy- szedł na drogę, mając na sobie jedynie slipki, nalegał, by go podwiozła i odnosił się
do niej z taką złością? Ogarnęła ją przemożna pokusa, żeby się tego dowiedzieć. Nie powinno to być trudne, uznała, zważywszy na ufną i szczerą naturę dziewczyny, ale Harriet miała osobisty kod moralny, a zadanie pytań, które przemykały jej przez głowę, niewątpli- wie by go naruszyło. Zresztą, czy to ważne? Epizod zeszłego wieczoru należał do przeszłości, a i tak była niezadowolona, iż za bardzo absorbował jej myśli. Uśmiechnąwszy się uprzejmie, choć z lekkim pobłażaniem do dziewczyny, odwró- ciła się, by wrócić do domu. Był to uśmiech, który przez lata doprowadziła do per- fekcji, żeby trzymać ludzi na dystans, ale dziewczyna najwyraźniej nie była tego świadoma, bo podążyła jej śladem. Ben węszył w zaroślach, korzystając z nieuwagi swojej opiekunki. – Zatrzymała się pani we wsi? – spytała Trixie. – Nie mieliśmy tego roku dużo lata. – Skrzywiła się. – Wciąż mówię Riggowi, że potrzebuję prawdziwych wakacji. – Posłała Harriet figlarny uśmiech i dodała: – On jest taki nadęty i staroświecki. Masę dziewczyn w moim wieku mieszka samych, nie mówiąc już o tym, że jeżdżą na wakacje z przyjaciółką i jej mamą. Masę dziewcząt tak, zgodziła się w duchu Harriet, ale nie dziewczyny takie jak ta, której każde słowo i gest świadczy o tym, jak jest rozpieszczana i chroniona. – Gdzie pani mieszka? W Staple? – dopytywała się Trixie. Staple był starym wiejskim pubem, pamiętającym czasy, kiedy wioska leżała na szlaku ciągnącym na południe Anglii, dokąd pasterze pędzili stada hodowane na tu- tejszych wzgórzach. – Nie. Właściwie to nie jestem tutaj gościem – odparła Harriet. – Przeprowadzi- łam się z Londynu na stałe. – Tutaj?! – Trixie nie posiadała się ze zdumienia. – Aha, to pani musiała kupić sta- ry domek leśniczego. Rigg mówił, że został sprzedany nauczycielce. – Byłam nauczycielką, teraz już nie uczę w szkole – wyjaśniła Harriet, nie bardzo wiedząc, dlaczego to robi. Nie dodała, czym się teraz zajmuje. Trixie uśmiechnęła się szeroko. – Bogu dzięki, w przeciwnym razie Rigg starałby się panią namówić do udzielania mi dodatkowych lekcji podczas wakacji. Ma obsesję na punkcie mojego wolnego czasu i wciąż wyszukuje mi jakieś zajęcia. A to tylko dlatego, że moi rodzice skoń- czyli Oxford. Powtarzam mu, że oni byli wybitnie inteligentni, ale pod tym względem nie jestem do nich podobna. Czy nie uważa pani, że w wieku prawie osiemnastu lat jestem dostatecznie dorosła, żeby pojechać na wakacje z przyjaciółką i jej mamą? Dlaczego Rigg tak się ciska?! – dodała z oburzeniem. Harriet podejrzewając, że kryje się za tym coś, o czym nie wie, mogła jedynie za- łagodzić sprawę. – Być może, ale skoro nie wyraził zgody… – Nie wyraził zgody? Trudno by tak określić jego reakcję. Myślałam, że eksplodu- je – powiedziała posępnie Trixie. – A to wszystko z powodu głupiego nieporozumie- nia. Próbowałam mu wytłumaczyć, co się stało, ale nie chciał słuchać, więc usiłowa- łam mu pokazać, jak łatwo można źle zinterpretować okoliczności. Jednak zamiast zrozumieć, co starałam się mu udowodnić, zaczął się wściekać. Oczy dziewczyny pałały oburzeniem. Harriet, mająca za sobą doświadczenia
z Louise, nagle poczuła przypływ sympatii dla jej opiekuna. Niełatwo ponosić odpo- wiedzialność za taką osobę jak Trixie. Dziewczyna znowu westchnęła. – Chyba już pójdę, zanim odkryje, że wyszłam z domu. Oczywiście, nie byłby taki, gdyby nie… gdyby nie był takim mize… mizu… – jednym z tych mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet – dokończyła szybko. – Chciałaś powiedzieć, mizoginem. – Harriet podsunęła właściwe słowo. – No tak. A wszystko dlatego, że przed laty pewna kobieta go rzuciła – wyjaśniła Trixie z typowo młodzieńczą pogardą. Harriet wiedziała, że nie powinna tego wszystkiego słuchać, a tym bardziej za- chęcać dziewczyny do dalszych wynurzeń, choć trudno jej było opanować cieka- wość. – Przyznaję, to nie było miłe, bo wycofała się w ostatniej chwili – dodała Trixie. Harriet zaczęła mieć wątpliwości, czy nie błędnie rozpoznała tożsamość stryja rozżalonej dziewczyny. Nie mieściło się jej w głowie, że jakakolwiek kobieta mogła- by porzucić mężczyznę, którego spotkała zeszłego wieczoru na drodze. Znalazły się już w pobliżu domu, więc Harriet świadoma, że powinna była po- wstrzymać zwierzenia swej przypadkowej towarzyszki już jakiś czas temu, uśmiechnęła się do niej i skinęła lekko głową. – Miło było cię poznać – powiedziała. – Mam nadzieję, że stryj nie będzie się bar- dzo gniewał, kiedy stwierdzi, że cię nie ma. – Och, Rigg się nie gniewa – odparła z westchnieniem dziewczyna. – On tylko pa- trzy na ciebie tak… no wiesz, jakbyś była najnędzniejszą istotą pod słońcem. Myślę, że naprawdę jestem dla niego ciężarem. Przynajmniej tak uważa pani Arkwright, nasza gospodyni. Rigg jest dla niej wszystkim, a mnie ma za nic. Słyszałam, jak mó- wiła do męża – on jest u nas ogrodnikiem – że Rigg to święty człowiek, skoro wziął mnie do siebie po śmierci moich rodziców. – Święty! – prychnęła. – Raczej diabeł. Nie jest w stanie zrozumieć, że mam prawie osiemnaście lat i jestem dorosła. Na- wiasem mówiąc, podoba mi się pani strój – dodała ni z tego, ni z owego. – Rigg by się wściekł, gdybym kupiła sobie coś podobnego. Skrzywiła się wyraźnie niezadowolona z własnego praktycznego i odpowiedniego na pobyt na wsi ubioru i wtedy dotarło do Harriet, że gdyby miała na sobie dawne londyńskie rzeczy, dziewczyna nie byłaby wobec niej tak śmiała i otwarta. Poczuła się trochę winna. Nie powinna była pozwolić Trixie aż na tak daleko po- sunięte zwierzenia. Rigg… Nietypowe imię. Korciło ją zapytać, skąd się wzięło, ale choć była pewna, że Trixie powiedziałaby jej wszystko, powstrzymała ciekawość. Rozstały się przy furtce. Później, kiedy Harriet pracowała nad zarysem nowej książki, coraz trudniej było jej stłumić chęć umieszczenia w pobocznym wątku po- staci wzorowanej na tej szczupłej dziewczynie z orzechowymi oczami i płomiennymi włosami, tak ufnej i bezpośredniej w sposobie bycia, i jej stryja potwora. Koniec końców, uległa pokusie i zanim zapadł wieczór, okazało się, że fabuła książki potoczyła się w zupełnie innym kierunku, a główny wątek został zdominowa- ny przez nowo wprowadzone do akcji osoby. Przed czwartą po południu przypomniała sobie nagle, że miała się wybrać po za- kupy. Miasteczko znajdowało się jednak dobre trzy kwadranse jazdy od jej domu,
a na dziś wystarczy jedzenia. Spojrzała na telefon, usiłując obliczyć różnicę czasu między Anglią a Kalifornią i zastanawiając się, czy nie powinna zadzwonić do Lo- uise, by się upewnić, czy jest szczęśliwa. Zdecydowała, że jednak nie zatelefonuje, bo w końcu Louise jest dorosła i ma męża, którego obowiązkiem jest się o nią trosz- czyć. To dziwne, ale ilekroć myślała o siostrze, niezmiennie odczuwała, że powinna się nią opiekować, mimo że Louise była bardziej odporna psychicznie niż ona. Znacznie łatwiej adaptowała się do nowych sytuacji, o wiele lepiej potrafiła sama o siebie za- dbać pod względem emocjonalnym. Harriet odsunęła maszynę. Przeniknęło ją nieznane dotychczas uczucie szczęścia. Wolność bycia tym, kim się chce, robienia tego, na co ma się ochotę. Żadnych rosz- czeń w stosunku do własnego czasu i uczuć, brak konieczności przedkładania po- trzeb innych ponad swoje. Odczuwała obcy jej dotąd rodzaj hedonistycznej satys- fakcji. W przypływie nowej energii włożyła gumowce i ceratową kurtkę po raz drugi tego dnia i wyszła do ogrodu, gdzie spędziła godzinę na usuwaniu chwastów z zaro- śniętej ścieżki, biegnącej wzdłuż ogrodu aż do furtki, zanim gęstniejący zmierzch kazał jej wrócić do domu. Była tak głodna, że od razu po powrocie wzięła kąpiel, po czym zabrała się do przygotowywania posiłku. Chmury deszczowe sprawiły, że na dworze zrobiło się ciemno prędzej, niż można by się spodziewać. W radiu podano, że deszcz utrzyma się przez parę dni. Harriet położyła się do łóżka ze świeżo wydaną książką jednego ze swoich ulubio- nych autorów, ale nie była w stanie skupić się nad tekstem. Wciąż wracała myślami nie tylko do Trixie Matthews, ale przede wszystkim do nieoczekiwanego spotkania z jej stryjem. W pierwszej chwili zwrócił się do niej imieniem Trixie i dopiero po sekundzie uzmysłowił sobie pomyłkę. W jego głosie gniew mieszał się z rezygnacją. Biedak, pomyślała, musi mu być niełatwo ponosić odpowiedzialność za nastolatkę o tak nie- okiełznanym temperamencie. Lekki uśmiech błądził na jej wargach, kiedy zastanawiała się, jak nawet tak spryt- na i zaradna dziewczyna jak Trixie zdołała skłonić mężczyznę takiego jak Rigg do rozebrania się aż do slipów, nie mówiąc już o tym, że zostawiła go bez ubrania i środka transportu. Cóż, supermarkety są wszędzie takie same, uznała ze znużeniem Harriet, odbie- rając paragon w kasie i wyjeżdżając z wózkiem na zmoczony jesiennym deszczem parking przed sklepem. Gdyby pogoda była bardziej sprzyjająca, może by pozwiedzała miasteczko, ale nie dość, że lało, to jeszcze wiał lodowaty wiatr, przenikający do szpiku kości. To tyle, jeśli chodzi o dojrzałą urodzajność jesieni, pomyślała cierpko, ładując zakupy do ba- gażnika i wyjeżdżając z parkingu. Gdy wracała do domu, wzgórza wydawały się ponure i obce. Nawet w ciepłym wnętrzu samochodu przeszedł ją dreszcz. Nie zazdrościła tym, którzy tego dnia pracowali na wzgórzach, gdzie owce chroniła przed deszczem ich gruba wełna, ale
pasterze i psy mieli znacznie gorzej. Wieś była opustoszała. Pośrednik, z którego usług skorzystała, poinformował ją, że we wtorki wszystko zamyka się wcześniej. Uśmiechnęła się do siebie. Mieszka- jąc w Londynie, niemal zapomniała, że coś takiego jest możliwe. Zatrzymała się przed przejściem, przepuszczając starszego mężczyznę, który zmierzał do staro- świeckiej budki telefonicznej. Wiatr omal jej nie przewrócił, gdy zajechawszy przed dom, wysiadła, żeby otwo- rzyć drzwi. Po wejściu do środka rzuciła klucz do drzwi i torebkę na stół w kuchni i wybiegła do auta po zakupy. Trzask tylnych drzwi, który usłyszała, biegnąc do samochodu, nie zwrócił jej uwa- gi, dopóki nie wróciła objuczona torbami i nie stwierdziła, że nie może ich otwo- rzyć. Nie wpadając w panikę, postawiła torby na ziemi i spróbowała ponownie, ale w tej samej chwili uzmysłowiła sobie, że zatrzasnęła drzwi, nie zablokowawszy uprzednio automatycznego zamka, klucze są w środku, a ona z zakupami na ze- wnątrz. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się z niedowierzaniem w drzwi, aż wreszcie uprzytomniła sobie, że jest przemoknięta do suchej nitki. Nie było możliwości do- stania się do domu, tym bardziej że nauczona londyńskim doświadczeniem z pewno- ścią przed wyjściem zamknęła wszystkie okna i drzwi frontowe. Co zatem w tej sytuacji zrobić? Zatelefonować do pośrednika? Może mieć zapa- sowe klucze. Jeśli nie, to może poleci jej jakiegoś ślusarza. Przeklinając w duchu własną nieuwagę, wzięła torby i ponownie wstawiła je do bagażnika, szczęśliwa, że nie zdążyła dołączyć kluczyków samochodowych do kluczy od domu. Najbliższy telefon znajdował się we wsi i na samą myśl, że pozbawiona kluczyków od samochodu musiałaby wędrować pieszo trzy kilometry w taką pogodę, mając na sobie cienki żakiet i półbuty, ponownie przeszedł ją dreszcz. We wsi nie było żywego ducha, budka telefoniczna stała pusta. Najpierw musiała dowiedzieć się w informacji telefonicznej o numer agenta, na szczęście pamiętała jego adres i nazwisko. Zgłosiła się sekretarka, która serdecznie współczuła Harriet i poinformowała ją, że szef wyszedł i nie wróci przed upływem godziny. – Proszę chwilkę zaczekać – dodała, gdy Harriet już miała odwiesić słuchawkę. – Wydaje mi się, że zapasowy klucz jest przechowywany we dworze, bo właściciel miał oko na ten dom, kiedy stał niezamieszkany. Mam tam zadzwonić i się dowie- dzieć? Harriet podziękowała, ale nie skorzystała z uprzejmości sekretarki, wyjaśniła, że ma samochód i od razu pojedzie do dworu, bo tak będzie szybciej. Wiedziała, gdzie to jest, ponieważ agent pokazał jej imponującą kutą bramę z żelaza zaledwie parę kilometrów od jej domu. Pospiesznie udała się do auta, modląc się w duchu, żeby za- pasowy klucz, który znajdował się we dworze, nie został już zwrócony pośredniko- wi. Odetchnęła z ulgą, że nie zmieniła jeszcze zamka, co zamierzała zrobić. Przeklinając w duchu własną głupotę, pojechała z powrotem do wsi, mijając po drodze wejście do własnej posiadłości. Dojechała do pomalowanej na czarno impo- nującej bramy z kutego żelaza ze złoconymi szpicami. Mężczyzna, który kupił dwór w dość opłakanym stanie, był najwyraźniej prawie tak samo obcy tutaj jak ona. Wpływowy biznesmen, którego przodkowie pochodzili
z tej części świata, jak ją poinformował pośrednik. Dodał, że mężczyzna nie tylko kupił dwór i wprowadził się do niego, ale również przeniósł tutaj swoje interesy, otwierając nową fabrykę na terenie przemysłowym pod miastem. „Ma coś wspólne- go z komputerami” – powiedział, a Harriet była zadowolona, że nie poinformowała go, w jaki sposób zarabia na życie. Oczywiście, agent nie miał złych zamiarów, ale najwyraźniej nie mógł się po- wstrzymać od opowiadania o swoich klientach, a ona wciąż nie była pewna, czy jej druga książka okaże się na tyle dobra, by mogła siebie przedstawiać jako pisarkę. Musiała wysiąść z auta, aby otworzyć bramę, i stwierdziła z ulgą, że nie ma żad- nych elektronicznych zabezpieczeń, które uniemożliwiałyby jej wejście i skazywały na całkowite przemoknięcie. Cienki żakiet odpowiedni na przejście z parkingu do supermarketu nasiąkł wodą, bluzka, którą miała pod spodem, była wilgotna. Dżinsy też przemokły, gruba tkanina urażała skórę, ilekroć musiała zmienić bieg. Dwór nie okazał się tak imponującą siedzibą, jak to sobie wyobrażała, ale długim i niskim budynkiem, pochodzącym mniej więcej z tego samego okresu, co jej dom. Jednak nawet z mokrymi kamiennymi ścianami w ciemnozielonym kolorze wydawał się urokliwy. To bardzo tutaj pasujące, charakterystyczne piękno budowli na mo- ment zaparło jej dech w piersiach, tak że zapomniała o mokrym ubraniu, irytującej sytuacji i zakłopotaniu z powodu zakłócania spokoju mieszkańcom tej posiadłości. Gdy szła w stronę starych dębowych drzwi, nagle pozazdrościła temu, kto tutaj mieszka, przy czym nie ze względu na rozmiary domostwa i jego odosobnienie, ale z powodu cudownej i niespodziewanej aury spokoju i szczęścia. Była już prawie u drzwi, gdy otworzyły się i zobaczyła przed sobą znajomą uśmiechniętą twarz Trixie, w dodatku zupełnie niezaskoczoną jej widokiem. Ben, brązowy labrador, powitał Harriet z właściwym sobie entuzjazmem, a jego opiekun- ka niemal wciągnęła ją do środka. – Tak się cieszę, że przyjechałaś – powiedziała, tym razem zwracając się do Har- riet bezpośrednio jak do równolatki. – Umierałam z nudów. – Przewróciła oczami i zachichotała. – Rigg zabronił mi wychodzić z domu. Stały w pięknym kwadratowym hallu, wyłożonym boazerią. W rogu znajdował się ogromny kamienny kominek, na którym właśnie płonął ogień. Ben, powitawszy Har- riet, położył się przed nim, westchnąwszy z wyraźnym zadowoleniem. Sfatygowane dębowe schody prowadziły wzdłuż jednej ze ścian na podest z gale- rią, ściany klatki schodowej były ozdobione malowidłami wyglądającymi na bezcen- ne oryginały. Okna przysłaniały ciężkie zasłony z adamaszku, których gruba tkanina nadawała pomieszczeniu przytulny charakter. Harriet zorientowała się poniewczasie, że stoi na zabytkowym dywaniku, który z całą pewnością nie był przeznaczony do tego, żeby dotykały go czyjeś mokre i prawdopodobnie wciąż zabłocone buty. Odruchowo zaczęła się usprawiedliwiać, ale Trixie tylko się roześmiała. – Chodźmy, nie mogę się doczekać, żeby przedstawić cię Riggowi. Zawsze zrzę- dzi, że nie mam przyzwoitych przyjaciół. Harriet zmartwiała na myśl o kłopotliwej dla niej sytuacji. Przypuszczała, że wła- ściciela, który prowadzi interesy i zapewne ma liczne zajęcia, nie będzie w domu.
A jeśli jest tym samym mężczyzną, którego spotkała tamtego wieczoru w nieco- dziennej i krępującej dla obojga sytuacji, to nie ma najmniejszej ochoty widzieć się z nim ponownie, zwłaszcza w tych okolicznościach – nie jako zaproszony i mile wi- dziany gość, lecz petent. – Och, nie… Proszę, nie trzeba niepokoić stryja – zwróciła się do dziewczyny, chwytając ją za rękę. – Prawdę mówiąc, nie przyjechałam do ciebie, Trixie – dodała. – Nawet nie wiedziałam, że tu mieszkasz. Choć powinnam była się domyślić, uznała w duchu. Zachowanie Trixie i to, czego się od niej dowiedziała, wskazywało, że pochodzi z zamożnej rodziny, a po tym, co usłyszała od agenta o właścicielu dworu, powinna była skojarzyć jedno z drugim i odgadnąć, że to musi być dom, w którym mieszka Trixie. Nic dziwnego, że stryj nie chciał, by tamtego wieczoru Harriet zawiadomiła policję. Dziewczyna posłała jej chmurne spojrzenie. – Nie przyszłaś do mnie? – spytała. Harriet szybko wyjaśniła, co ją sprowadza. – Zadzwoniłam do pośrednika nieruchomości, od którego kupiłam dom, i jego se- kretarka powiedziała mi, że zwykle tutaj był zapasowy klucz. Trixie zmarszczyła czoło. – Nic o tym nie wiem – powiedziała niepewnie. – Będę musiała spytać Rigga. W tej samej chwili Harriet usłyszała aż za dobrze jej znany męski głos. – O co będziesz musiała mnie spytać? Nie zastanawiając się, co robi, Harriet obróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi, ale serce w niej zamarło, gdy zobaczyła stojącego przed nią mężczyznę. Wyglądał znajomo, a równocześnie całkiem obco w eleganckim garniturze i nieskazitelnej białej koszuli. Ciemne włosy, tym razem suche i wyszczotkowane, podkreślały wybitnie męskie rysy twarzy. – To Harriet – przedstawiła ją Trixie. – Zatrzasnęła drzwi domu i przyszła, bo my- ślała, że u nas jest zapasowy klucz. Gdy mężczyzna przesunął po Harriet lekceważącym spojrzeniem, pomyślała, że może jej nie poznał. Była rozczarowana, że choć on wywarł na niej tak niezatarte wrażenie, ona najwyraźniej nie pozostawiła żadnego śladu w jego pamięci. Po chwili znowu zwrócił wzrok na Trixie. – Postaraj się o trochę bardziej logiczne wyjaśnienie – zasugerował spokojnie. Choć dziewczyna lekko się skrzywiła, było oczywiste, że czuje respekt przed stry- jem. – To jest Harriet – powiedziała. – Poznałyśmy się tamtego… wczoraj. Mieszka w dawnym domu leśniczego. Harriet, to mój stryj. – Dziękuję – odrzekł Rigg. – Panna Smith i ja już się poznaliśmy. Harriet lekko się spłoszyła. Pomyliła się, sądząc, że on jej nie poznał, ale skąd zna jej nazwisko? – Och, naprawdę? – Trixie rzuciła im zdziwione spojrzenie. – Nie powiedziałaś mi, że znasz Rigga. – Być może ten epizod nie jest dla niej wart wspomnienia. – Rigg uprzedził odpo- wiedź Harriet. – Panna Smith była nieszczęsną ofiarą twojego idiotycznego zacho-
wania tamtego wieczoru. Miała nieszczęście prowadzić samochód tej samej marki i tego samego koloru, co twój. Kiedy wynurzyłem się z wody i zobaczyłem, że jedzie w moim kierunku, myślałem przez moment, iż się opamiętałaś. Harriet spojrzała na Trixie i zauważyła, że ona ledwie tłumi śmiech. Najwyraźniej jej stryj nie podzielał tego rozbawienia. Patrzył na nie obie z ponurą miną. – Och, nie! To ty nie chciałaś podwieźć Rigga? – Dziewczyna patrzyła na nią sze- roko otwartymi oczami, ale po sekundzie rozbawienie wzięło górę. – To zadziałało, Rigg! – Najwyraźniej nie posiadała się z radości. – Poszlaki… Założę się, że Harriet nie uwierzyła i… – Panna Smith uznała, że jestem albo lunatykiem, albo gwałcicielem lub jednym i drugim! – przerwał jej ostro Rigg. – Och, jesteś dzielna! – zachwyciła się Trixie. – Odmówiłaś mu podwózki. – Oczy jej się śmiały. Harriet nie mogła podzielać niewinnego rozbawienia dziewczyny. Rigg był tym, który nadaremnie prosił ją o przysługę, a teraz ich role się odwróciły, i to ona po- trzebowała jego pomocy. Zapragnęła, żeby stał teraz przed nią ktokolwiek inny, byle nie ten mężczyzna o surowym, nieprzyjemnym wyrazie twarzy. A jeszcze bardziej pragnęła, żeby nie- posłuszna pamięć nie podsuwała jej postaci, którą ujrzała w świetle reflektorów sa- mochodu – tego samego mężczyzny, tyle że mającego na sobie jedynie slipki. – Przepraszam, że pana niepokoję, ale według pośrednika nieruchomości miał pan zapasowy klucz do domu leśniczego, więc chciałabym zapytać, czy nadal go pan ma.
ROZDZIAŁ TRZECI Harriet domyśliła się odpowiedzi, zanim ją usłyszała. Stało się to w chwili, gdy oczy Rigga rozbłysły zadowoleniem, a w miejsce surowej miny pojawiło się coś na kształt uśmiechu satysfakcji. Nie była zaskoczona słowami, które padły z jego ust. – Niestety, moja sekretarka parę dni temu włożyła go do koperty i odesłała wspo- mnianemu przez panią agentowi. Prawdopodobnie przesyłka wciąż znajduje się na poczcie. Harriet nie miała wątpliwości, że Rigg mówi prawdę. Nie zniżyłby się do kłam- stwa w jakimkolwiek celu, nawet takim jak odpłacenie komuś pięknym za nadobne. Zmarszczyła brwi, skupiając się nie na obserwującym ją mężczyźnie, lecz na wła- snych natrętnych myślach. Jak to możliwe, że jego obecność tak silnie na mnie dzia- ła? Dlaczego tak się dzieje, mimo że wie, co z niego za człowiek? Nie była zadowo- lona z własnej reakcji. Rozbudzone emocje były niebezpieczne. Zorientowawszy się, że oboje – Rigg i Trixie – z uwagą na nią patrzą, przywołała na twarz uśmiech, którym posługiwała się, chcąc utrzymać nieznajomych na dy- stans. Zauważyła, że dziewczyna odebrała to ze zdziwieniem. – Ależ, Rigg, na pewno możesz coś zrobić – powiedziała Trixie, przenosząc wzrok ze stryja na Harriet i z powrotem, jakby wyczuła, że między nimi zapanowało szczególne napięcie. – Nie ma potrzeby – zaprotestowała szybko Harriet. – Przypuszczałam, że jest niewielka szansa, iż znajdę tu zapasowy klucz, ale na wszelki wypadek postanowi- łam sprawdzić. Odwróciła się do wyjścia świadoma zarówno własnego opłakanego wyglądu, kon- trastującego ze schludnością i elegancją obserwującego ją mężczyzny, jak i swoich reakcji. Czyżby Rigg Matthews pociągał mnie seksualnie i dlatego odczuwam podniece- nie? – zadała sobie w duchu pytanie i od razu stwierdziła, że to nonsens. Cofnęła się myślami w przeszłość, do tych nielicznych okazji, kiedy spotykała się z mężczyzna- mi, do Paula, z którym znała się nieco dłużej. W stosunku do żadnego z nich nie była w stanie wykrzesać z siebie nawet odrobiny ekscytacji, mimo że pragnęła ją odczu- wać. Już przed laty pogodziła się z tym, że nie jest kobietą zdolną do obudzenia w so- bie reakcji seksualnej. A teraz, w najbardziej nieoczekiwanych i niefortunnych oko- licznościach doświadczyła jej aż nazbyt wyraźnie wobec nieprzychylnie nastawione- go do niej mężczyzny, którego dopiero co poznała. Starała się za wszelką cenę za- panować nad swoim ciałem, ale jej umysł był skupiony wyłącznie na tych bulwersu- jących doznaniach. Zesztywniała, niezdolna się poruszyć, i dopiero lekki dreszcz, który przebiegł jej ciało, uwolnił ją od chwilowego paraliżu. Była dziwnie słaba, a w głowie czuła pust- kę. Jak to dobrze, że stoję odwrócona do niego plecami, uznała w duchu.
Myśl o upokorzeniu, którego by doznała, gdyby on zorientował się, jak bardzo jest podniecona, zmobilizowała ją do szybkiego podejścia do drzwi. Chciała jak naj- prędzej wyzwolić się z obecności Rigga. Nawet się nie zorientowała, że Trixie za nią podąża, dopóki dziewczyna nie chwy- ciła jej za rękę, uniemożliwiając otwarcie drzwi. – Zaczekaj. Jestem pewna, że Rigg coś wymyśli – powiedziała, patrząc błagalnie na stryja. Harriet zorientowała się, że mimo narzekań i pomstowań na brata ojca Trixie ko- cha go i szanuje, a nawet całkowicie na nim polega. Twarz dziewczyny wyrażała niezachwiane przekonanie, że cokolwiek zdarzy się jej w życiu, stryj wybawi ją z każdej opresji. Harriet poczuła lekkie ukłucie zazdrości, przypominając sobie, jaka była w jej wieku. To Louise była ulubienicą rodziców, a ona od najmłodszych lat uczyła się walczyć o swoje. Cóż, samodzielność bardzo się w życiu przydaje, pomyślała. – To bardzo uprzejme z twojej strony – odezwała się, stając przy drzwiach – ale jestem pewna, że twój stryj zgodzi się ze mną, że nie może zrobić o wiele więcej niż ja. Nieświadomie przybrała rzeczowy ton, jakim zwracała się w szkole do uczniów. Zachowywała się uprzejmie, ale powściągliwie. – Trzeba tylko znaleźć ślusarza – dodała niefrasobliwie. – Pojadę do Hawick i… – Nagle zaczęła się trząść i kichać raz po raz. Przeziębienie! Tylko tego jej brakuje! W milczeniu sięgnęła do kieszeni po chusteczkę. – Mógłbym coś zaproponować – usłyszała chłodny głos Rigga. – Przypomniałem sobie, że w domu leśniczego jest małe okienko na strychu. – Rzeczywiście – przyznała Harriet. Odwróciła się zaskoczona, spojrzała na niego i od razu tego pożałowała. Mimo całej surowości i wyniosłości był wprost niewiarygodnie przystojnym mężczyzną. Odruchowo pomyślała o głupiej dziewczynie, która nie chciała zostać jego żoną, ale natychmiast skarciła się w duchu. Dobre serce i wspaniałomyślny umysł to znacznie ważniejsze atrybuty niż uroda, a z tego, co dotychczas zauważyła, Rigg nie ma ani jednego, ani drugiego. – Chciałem zasugerować, żeby włamać się przez to okno. Oszczędziłoby to pani czasu – powiedział, taksując ją wzrokiem od góry do dołu w sposób, który boleśnie uświadomił jej własny wygląd. Wyobraziła sobie, jak musi się prezentować – z po- targanymi mokrymi włosami, czerwonym nosem, w przemoczonych dżinsach przy- klejonych do nóg. Zadrżała, nie wiedząc, czy z zażenowania, czy z przemoczenia i zimna. Widziała, że Rigg zacisnął usta – niewątpliwie z niesmakiem – i nagle przypomniała sobie, jak go zostawiła stojącego prawie nago, zziębniętego i przemoczonego. Zrobiło się jej nieprzyjemnie, ale zmusiła się do jeszcze jednego uprzejmego uśmiechu. – Strych… Tak, cóż, dziękuję. Spróbuję to zrobić. Spojrzenie, jakie jej rzucił, sprawiło, że poczuła się tak, jakby była rówieśnicą jego podopiecznej. – Tyle że nie bez drabiny i kogoś, kto ją przytrzyma – zauważył natychmiast, po czym nie odwracając od niej wzroku, dodał: – Trixie, pójdź do kuchni, proszę, i spy-
taj panią Arkwright, czy nie mogłaby przygotować gorącego drinka dla naszego go- ścia. – I jak gdyby przewidując, że Harriet zaprotestuje, ciągnął: – A potem zapro- wadź gościa na górę i znajdź jakieś suche rzeczy. Tymczasem Tom i ja pojedziemy do domu leśniczego i zobaczymy, czy uda nam się wejść do środka. W ten sposób jednym celnym uderzeniem zostałam sprowadzona do roli dziecka młodszego od Trixie, a równocześnie uświadomiono mi własny brak wyrozumiałości i chęci pomocy, pomyślała Harriet. Skonsternowana i zła, zastanawiała się, czy Rigg z premedytacją pozwolił jej my- śleć, że zamierzał wziąć odwet, nie udzielając jej wsparcia, po to, by za chwilę mieć tym większą satysfakcję, demonstrując własną szlachetną naturę. Niezależnie od motywów jego postępowania będzie ostatnią idiotką, jeśli przyjmie ten akt dobroczynności. Już miała mu to oznajmić, ale znowu zaczęła kichać. Zanim wytarła nos, Rigg wyszedł, a Trixie udała się do kuchni. Pół godziny później Harriet przyjrzała się smętnie swemu odbiciu w lustrze. Mia- ła na sobie za dużą bluzę od dresu, którą dała jej Trixie, i obcisłe dżinsy. Włosy już wyschły, ale były tak miękkie po deszczu, że nie mogła z nimi nic zrobić, jedynie po- zwolić, by spływały na ramiona jedwabistą bezładną falą. Pani Arkwright tak bardzo nalegała, żeby spróbowała jej cudownie rozgrzewają- cej i sycącej zupy, że w końcu nie oparła się zaproszeniu. Gospodyni Rigga okazała się serdeczną kobietą. Wyznała Harriet, że panienka jest trochę niesforna, ale że pan Matthews jest najlepszym pracodawcą, z jakim kie- dykolwiek miała do czynienia. Wyczuwając, że starsza pani chciałaby się czegoś o niej dowiedzieć, Harriet poczuła się zobligowana do powiedzenia jej paru słów o sobie. – Londyn. – Pani Arkwright potrząsnęła głową. – Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego ktoś chce mieszkać w takim miejscu. Tutaj można oddychać pełną piersią, jeśli pani wie, co mam na myśli. Harriet wiedziała i zwierzyła się starszej pani, jak bardzo była podekscytowana, mogąc spełnić wreszcie marzenie o zamieszkaniu na wsi. Właśnie opowiadała pani Arkwright o tym, jak małżeństwo Louise umożliwiło jej sprzedaż domu w Londynie i przeniesienie się na północ, gdy do kuchni wróciła Tri- xie. Wyszła tylko na chwilę, żeby odebrać telefon od koleżanki. – Opuściłaś Londyn? – zdziwiła się. – Chyba oszalałaś – dodała bezceremonialnie. Harriet uśmiechnęła się, a pani Arkwright potrząsnęła głową. – Dzwoniła Eva – poinformowała Trixie. – Jej mama chce wiedzieć, czy pojadę z nimi na ferie świąteczne. Powiedziałam, że wciąż próbuję przekonać do tego wy- jazdu stryja, by uzyskać jego zgodę. – Ależ, panienko, dobrze wiesz, że pan Rigg na to nie pozwoli – zauważyła gospo- dyni. – Nie mam mu tego za złe – dodała, zwracając się do Harriet. – Pani Soames obraca się w dość oryginalnym towarzystwie, jeśli tak to można określić. Trixie mruknęła coś zdegustowana. – Cały kłopot ze stryjem polega na tym, że on nie pojmuje, na czym polega nowo- czesne życie – zwróciła się do Harriet. – Wciąż tkwi w mrokach średniowiecza. Pamiętając sprzeczki z Louise, Harriet natychmiast poczuła solidarność z Rig- giem, którego rozumiała aż za dobrze. Nie była z tego zadowolona. Nie chciała na-
wiązać żadnej więzi z tym mężczyzną, gdyż intuicja ostrzegała ją, że zajmowanie nim własnych myśli może się okazać niebezpieczne. Poza tym było oczywiste, że Trixie ma w sobie jakiś wrodzony wdzięk i słodycz, których brakowało jej siostrze. – Nie martw się – pocieszyła ją Trixie, niewłaściwie interpretując przyczynę jej zmarszczki na czole. – Stryj znajdzie jakiś sposób, żeby wejść do twojego domu. – Wyjrzała przez okno kuchni i się skrzywiła. – Patrz, ale leje. Prawie nie mieliśmy lata, a w zeszłym tygodniu John Beard powiedział, że czeka nas ciężka zima. Był pa- sterzem, ale już jest na emeryturze – wyjaśniła. – Tak bym chciała, żeby Rigg po- zwolił mi pojechać z Evą i jej mamą na narty. Potrzebuję wakacji! Harriet roześmiała się, ale pani Arkwright zachowała powagę. – Jeśli o to chodzi, to raczej pan Rigg potrzebuje wakacji – zauważyła. – Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby z nami pojechał. – Trixie wzruszyła ramiona- mi. – Spytałam, czy mógłby, ale wiesz, jaki on jest. Odparł, że ma za dużo pracy! – Nic dziwnego, że twój stryj nie ufa pani Soames – oznajmiła gospodyni. – Pozwo- liła, żeby jej partner odwiózł cię do domu, a z tego, co mówią, wyglądało na to, że przedtem wypił. Nie dziwię się panu Riggowi, że był zły, zwłaszcza że pani Soames obiecała osobiście przywieźć cię do domu o jedenastej. Tymczasem wróciłaś o dru- giej nad ranem, a poza tym to ufałabym temu jej przyjacielowi tyle co wściekłemu psu – dokończyła prosto z mostu. Nastąpiła długa chwila kłopotliwego milczenia. Trixie buntowniczo popatrzyła na panią Arkwright. – Myślę, że musiał być jakiś powód, dla którego pani Soames nie odwiozła Trixie do domu o czasie – odezwała się spokojnie Harriet, aby rozładować napiętą atmos- ferę. – Tak, był! – wtrąciła gwałtownie dziewczyna. – Ale nietrudno również zrozumieć – kontynuowała Harriet – że twój stryj mógł być zaniepokojony i zły. Trixie znowu zmarkotniała. Harriet uzmysłowiła sobie, że to nie jej sprawa, i za- milkła. Znieruchomiała, słysząc zajeżdżający samochód. – To na pewno Rigg. – Trixie natychmiast pobiegła do drzwi. – Mam nadzieję, że udało mu się włamać. Harriet też żywiła taką nadzieję. Kiedy obaj mężczyźni weszli do kuchni, natychmiast powędrowała spojrzeniem ku Riggowi. Na lewej ręce miał niewielkie skaleczenie, a do rękawa kurtki przylgnęła pajęczyna. Wstała z krzesła, mimowolnie spięta. – Udało ci się wejść? – Trixie zwróciła się do stryja, uprzedzając jej pytanie. – Tak – odparł Rigg, po czym oświadczył rzeczowym tonem, patrząc na Harriet: – Będzie pani musiała założyć zasuwę do okna na strychu, jak już je pani naprawi. Nie jestem pewien, czy ubezpieczenie pokryje koszty. – Sięgnął do kieszeni i z ponu- rą miną wręczył jej klucze. – Zabiliśmy okno, więc przez najbliższe dni woda nie bę- dzie przeciekać, ale radzę jak najprędzej się nim zająć. Prognoza dla rolników na następny tydzień przewiduje wichury. Harriet wzięła od niego klucze, czując się niczym dziecko, któremu udzielono re- prymendy. Musiała zebrać się w sobie, by móc cokolwiek powiedzieć. – Dziękuję za pomoc – odezwała się w końcu. – Zostawienie niezabezpieczonego