dariu

  • Dokumenty230
  • Odsłony15 918
  • Obserwuję13
  • Rozmiar dokumentów268.3 MB
  • Ilość pobrań9 964

Roberts Nora - Bracia Montgomery2 - Ostatni narzeczony

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :684.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - Bracia Montgomery2 - Ostatni narzeczony.pdf

dariu EBooki
Użytkownik dariu wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 62 stron)

Tytuł oryginału THE LAST BOYFRIEND Copyright © 2012 by Nora Roberts All rights reserved Projekt okładki Izabela Surdykowska-Jurek, Magdalena Muszyńska/Czartart Zdjęcie na okładce © Jeremy Woodhouse/Spaces Images/Corbis/FotoChannels Redaktor prowadzący Katarzyna Rudzka Redakcja

Ewa Witan Korekta Grażyna Nawrocka ISBN 978-83-7961-642-8 Warszawa 2012 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl

Dla Dana i Charlotte za ufność, która pozwoliła wam siebie odnaleźć, za wasze hojne, otwarte ramiona, za humor, który wnosi światło w wasze życie. I za miłość, tak bogatą i jasną,

która łączy wszystko w całość.

Słodką miłość jest szukana, Lecz stokroć słodszą będzie miłość dana. Szekspir Serce ma swoje racje, których nie zna rozum. Pascal

Rozdział pierwszy Okrągły, zimowy księżyc oblewał światłem stare kamienie i cegły fasady hotelu na rynku. Nowe balkony i barierki jaśniały w księżycowym blasku, a miedziany, wypolerowany jak moneta dach lśnił. Tu w szczęśliwym małżeństwie łączyło się stare z nowym, przeszłość z teraźniejszością. W ten grudniowy wieczór okna hotelu były ciemne, skrywając jego tajemnice

w cieniu. Jednak za kilka tygodni rozświetlą się jak tyle innych wzdłuż głównej ulicy Boonsboro. Siedząc w furgonetce i czekając na zmianę świateł, Owen Montgomery patrzył na sklepy i domy stojące przy Main Street, ustrojone na święta. Światełka mrugały i tańczyły. Po jego prawej stronie, w oknie na drugim piętrze, lśniła piękna choinka. Tymczasowe mieszkanie przyszłej menedżerki hotelu odzwierciedlało jej styl. Precyzyjna elegancja. Na następną Gwiazdkę, pomyślał, udekorują cały hotel BoonsBoro białymi lampkami i gałązkami. A Hope Beaumont postawi swoją śliczną

choinkę w oknie mieszkania menedżera na trzecim piętrze. Zerknął na lewo, gdzie Avery MacTavish, właścicielka Pizzerii i Restauracji Rodzinnej Vesta, ozdobiła cały ganek lampkami. W oknie jej mieszkania nad restauracją – które wcześniej należało do brata Owena, Becketta – także stało drzewko. Pozostałe okna były ciemne. Pewnie Avery pracuje, uznał, widząc ruch w restauracji. Pochylił się, ale nie mógł jej dostrzec za ladą. Światła się zmieniły i Owen skręcił w prawo, w St. Paul, a potem w lewo na parking za hotelem. Siedział przez chwilę w furgonetce i rozmyślał.

Mógłby pójść do Vesty na pizzę i piwo, posiedzieć do zamknięcia. A potem jeszcze zrobić rundkę po hotelu. Nie musiał obchodzić hotelu, upomniał sam siebie. Jednak nie był tam przez cały dzień, zajęty spotkaniami w innych sprawach Przedsiębiorstwa Budowlanego Montgomerych, a nie chciał czekać do rana, żeby zobaczyć, czego dzisiaj dokonali jego bracia wraz z ekipą. Poza tym Vesta wyglądała na zatłoczoną i zostało ledwo pół godziny do zamknięcia. Nie żeby Avery miała go wykopać, gdy tylko zamknie drzwi za ostatnim gościem. Raczej usiadłaby i razem z nim napiła się piwa.

Kusząca perspektywa, pomyślał, ale naprawdę powinien szybko przejść przez hotel i wracać do domu. Jutro musi być tu z powrotem o siódmej rano, gotowy do pracy. Wysiadł na mroźne powietrze, jednocześnie wyjmując klucze. Wysoki jak bracia i smukły, skulił się, idąc wzdłuż kamiennej ściany obok dziedzińca do drzwi prowadzących do recepcji. Wszystkie klucze oznaczał kolorami, co jego bracia uważali za skrajny pedantyzm, a on za wyjątkowe usprawnienie. Dzięki temu w kilka sekund znalazł się w ciepłym budynku. Zapalił światło i stanął, szczerząc zęby

w uśmiechu jak wariat. Ozdobny dywan podkreślał błysk podłogi i dodawał uroku pastelowym ścianom, wyłożonym do połowy kremową boazerią. Beckett trafił w dziesiątkę, proponując, żeby zostawić jedną z bocznych ścian ceglaną. A ich matka doskonale dobrała żyrandol: niewydziwiony, ale i nietradycyjny, przypominający gałąź drzewa z ramionami z brązu i wąskimi, falującymi lampami, zwieszającymi się nad dywanem. Owen spojrzał w prawo i zauważył, że pomalowano już ściany w łazience z wymyślnymi kafelkami i umywalkami, pociętymi zielonymi żyłkami.

Wyjął notes, zapisał kilka niezbędnych poprawek, po czym przeszedł pod kamiennym łukiem w lewo. Więcej odsłoniętych cegieł – tak, Beckett miał nosa. Na półkach w pralni panował idealny porządek – to musiała być zasługa Hope, która dzięki stalowej woli wyrzuciła Rydera z jego tymczasowego biura i wszystko tu urządziła. Przystanął przed przyszłym biurem Hope i zobaczył, że teraz brat przeniósł się tutaj – kawał dykty na kozłach służył za prowizoryczne biurko, na którym leżał biały segregator – ich biblia – a także kilka narzędzi, stały też puszki z farbą.

Nie upłynie dużo czasu, pomyślał, a Hope znowu wyrzuci Rydera. Szedł dalej, aż przystanął, żeby podziwiać kuchnię. Zainstalowali już oświetlenie. Wielki żyrandol nad wyspą kuchenną, mniejsze lampki przy oknach. Szafki z drewna w ciepłym kolorze, kremowe akcenty i blaty z gładkiego granitu doskonale harmonizowały z lśniącymi urządzeniami ze stali. Otworzył lodówkę i już miał sięgnąć po piwo, kiedy przypomniał sobie, że zaraz będzie prowadził, wziął więc colę i zanotował w myślach, że musi zadzwonić w sprawie żaluzji i okiennic. Już prawie byli na nie gotowi.

Poszedł do recepcji, rozejrzał się i znowu uśmiechnął szeroko. Półka nad kominkiem, którą Ryder wyczarował ze starej deski, pasowała do cegieł i głębokiego, otwartego paleniska. Na razie w pomieszczeniu pełno było płacht, puszek z farbami i narzędzi. Owen zrobił kilka notatek, wycofał się, przeszedł przez pierwszy łuk i zatrzymał się w połowie holu, słysząc dobiegające z drugiego piętra odgłosy kroków. Przeszedł przez drugi łuk do krótkiego korytarza, prowadzącego na schody. Zobaczył, że Luther ciężko pracował przy żelaznej barierce, po której przesuwał teraz dłonią, idąc do góry.

– No dobrze, cholernie cudownie. Ry? Jesteś tam? Huknęły zatrzaśnięte drzwi, aż Owen lekko podskoczył. Zmrużył błękitne oczy, wchodząc na drugie piętro. Jego bracia mogli mu robić psikusy, ale niech go szlag, jeśli da któremukolwiek z nich pretekst do choćby parsknięcia. – Ooch – powiedział z udawanym przerażeniem. – To musi być duch. Tak bardzo się boję! Odwrócił się ku frontowi budynku i zobaczył, że drzwi do Elizabeth i Darcy’ego rzeczywiście są zamknięte, chociaż te od Tytanii i Oberona naprzeciwko stoją otworem. Bardzo zabawne, pomyślał cierpko.

Podkradł się do drzwi, zamierzając otworzyć je gwałtownie i przestraszyć brata, który stroił sobie żarty. Zacisnął dłoń na rzeźbionej klamce i powoli nacisnął. Drzwi ani drgnęły. – Przestań, dupku. – Ale – wbrew sobie – zaczął się cicho śmiać. Przynajmniej do chwili, kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie, a razem z nimi obie pary tych prowadzących na balkon. W podmuchu lodowatego powietrza wyczuł zapach kapryfolium, słodki jak lato. – O rany. Prawie akceptował fakt, że mieli

ducha, prawie w niego wierzył. Przecież doszło do różnych incydentów, a Beckett był pewny. Tak pewny, że nazwał ducha Elizabeth, na cześć pokoju, który najbardziej lubiła. Jednak to było pierwsze osobiste, niezaprzeczalne doświadczenie Owena. Stał z otwartymi ustami, gdy nagle drzwi do łazienki zatrzasnęły się, otworzyły i znowu zamknęły z hukiem. – W porządku. Rany, okej. Przepraszam, że przeszkadzam. Ja tylko… – Drzwi zatrzasnęłyby mu się prosto w twarz, gdyby nie odskoczył na tyle szybko, by nie rozkwasić sobie nosa. – Hej, przestań. Musisz mnie znać.

Jestem tutaj prawie codziennie. Owen, brat Becka. Ja, uch, przychodzę w pokojowych zamiarach i tak dalej. Znowu trzasnęły drzwi łazienki, aż się skrzywił. – Delikatnie z tym drewnem, dobrze? O co chodzi? Ja tylko… Och. Rozumiem. Odchrząknął, zdjął wełnianą czapkę i przeczesał palcami gęste, brązowe włosy. – Słuchaj, to nie ciebie nazwałem dupkiem. Myślałem, że to Ry. Znasz mojego drugiego brata. Ryder? Potrafi być dupkiem, musisz to przyznać. A ja stoję na korytarzu i tłumaczę się przed duchem.

Drzwi uchyliły się odrobinę, więc Owen ostrożnie otworzył je szerzej. – Zamknę tylko drzwi na balkon. Naprawdę nie możemy zostawiać ich otwartych. Musiał przyznać, tylko przed sobą, że echo jego własnego głosu, odbijającego się w pustym pokoju, przyprawiło go o ciarki, ale wcisnął czapkę do kieszeni kurtki, ruszył do dalszych drzwi balkonowych i je zamknął. Kiedy podszedł do drugich drzwi, dostrzegł zapalone światło w mieszkaniu Avery nad restauracją. Zobaczył ją w oknie, a właściwie jej postać. Powietrze znieruchomiało, a zapach

kapryfolium stał się jeszcze intensywniejszy. – Już wcześniej czułem twój zapach – szepnął, nie odrywając oczu od okien Avery. – Beckett mówił, że ostrzegłaś go tamtego wieczoru, kiedy ten skurwysyn – przepraszam za wyrażenie – Sam Freemont napadł na Clare. Dzięki za to. Biorą ślub, Beck i Clare. Pewnie o tym wiesz. On się w niej kochał prawie przez całe życie. Zamknął drzwi i odwrócił się do wyjścia. – W każdym razie, jeszcze raz dzięki. Drzwi do łazienki były teraz otwarte i kątem oka dostrzegł swoje odbicie w lustrze w ozdobnej, żelaznej ramie.

Musiał przyznać, że wyglądał na przestraszonego, z szeroko otwartymi oczami i włosami sterczącymi na wszystkie strony. Odruchowo przesunął ręką po włosach, próbując je przygładzić. – Ja tylko obchodzę hotel i robię notatki. Właściwie zostały nam jedynie prace wykończeniowe. Chociaż nie tutaj, ten pokój jest gotowy. Myślę, że chłopaki chcieli go jak najszybciej skończyć, niektórzy trochę się boją. Bez urazy. A zatem… Zrobię, co mam do zrobienia, i idę. Do zobaczenia, a właściwie nie do zobaczenia, tylko… Wszystko jedno, uznał i wyszedł z pokoju.

Przez następne pół godziny chodził od pokoju do pokoju, z piętra na piętro i robił notatki. Jeszcze kilka razy poczuł zapach kapryfolium, a tu i ówdzie uchyliły się drzwi. Nie mógł zaprzeczyć, że jej obecność nie była już uciążliwa, jednak nie mógł również nie przyznać, że kiedy wyszedł z hotelu i zamknął za sobą drzwi na klucz, poczuł ulgę. * * * Śnieg chrzęścił cicho pod butami, kiedy Owen szedł z rękami pełnymi kubków kawy i pączków. Pół godziny przed świtem wszedł do hotelu