Ewa Witan
Korekta
Grażyna Nawrocka
ISBN 978-83-7961-642-8
Warszawa 2012
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Dla Dana i Charlotte
za ufność, która pozwoliła
wam
siebie odnaleźć,
za wasze hojne, otwarte
ramiona,
za humor, który wnosi światło
w wasze życie.
I za miłość, tak bogatą
i jasną,
która łączy wszystko w całość.
Słodką miłość jest
szukana,
Lecz stokroć słodszą
będzie miłość dana.
Szekspir
Serce ma swoje racje,
których nie zna rozum.
Pascal
Rozdział pierwszy
Okrągły, zimowy księżyc oblewał
światłem stare kamienie i cegły fasady
hotelu na rynku. Nowe balkony i barierki
jaśniały w księżycowym blasku,
a miedziany, wypolerowany jak moneta
dach lśnił. Tu w szczęśliwym
małżeństwie łączyło się stare z nowym,
przeszłość z teraźniejszością.
W ten grudniowy wieczór okna hotelu
były ciemne, skrywając jego tajemnice
w cieniu. Jednak za kilka tygodni
rozświetlą się jak tyle innych wzdłuż
głównej ulicy Boonsboro.
Siedząc w furgonetce i czekając
na zmianę świateł, Owen Montgomery
patrzył na sklepy i domy stojące przy
Main Street, ustrojone na święta.
Światełka mrugały i tańczyły. Po jego
prawej stronie, w oknie na drugim
piętrze, lśniła piękna choinka.
Tymczasowe mieszkanie przyszłej
menedżerki hotelu odzwierciedlało jej
styl. Precyzyjna elegancja.
Na następną Gwiazdkę, pomyślał,
udekorują cały hotel BoonsBoro białymi
lampkami i gałązkami. A Hope
Beaumont postawi swoją śliczną
choinkę w oknie mieszkania menedżera
na trzecim piętrze.
Zerknął na lewo, gdzie Avery
MacTavish, właścicielka Pizzerii
i Restauracji Rodzinnej Vesta, ozdobiła
cały ganek lampkami.
W oknie jej mieszkania nad restauracją
– które wcześniej należało do brata
Owena, Becketta – także stało drzewko.
Pozostałe okna były ciemne. Pewnie
Avery pracuje, uznał, widząc ruch
w restauracji. Pochylił się, ale nie mógł
jej dostrzec za ladą.
Światła się zmieniły i Owen skręcił
w prawo, w St. Paul, a potem w lewo
na parking za hotelem. Siedział przez
chwilę w furgonetce i rozmyślał.
Mógłby pójść do Vesty na pizzę i piwo,
posiedzieć do zamknięcia. A potem
jeszcze zrobić rundkę po hotelu.
Nie musiał obchodzić hotelu, upomniał
sam siebie. Jednak nie był tam przez
cały dzień, zajęty spotkaniami w innych
sprawach Przedsiębiorstwa
Budowlanego Montgomerych, a nie
chciał czekać do rana, żeby zobaczyć,
czego dzisiaj dokonali jego bracia wraz
z ekipą.
Poza tym Vesta wyglądała
na zatłoczoną i zostało ledwo pół
godziny do zamknięcia. Nie żeby Avery
miała go wykopać, gdy tylko zamknie
drzwi za ostatnim gościem. Raczej
usiadłaby i razem z nim napiła się piwa.
Kusząca perspektywa, pomyślał, ale
naprawdę powinien szybko przejść
przez hotel i wracać do domu. Jutro
musi być tu z powrotem o siódmej rano,
gotowy do pracy.
Wysiadł na mroźne powietrze,
jednocześnie wyjmując klucze. Wysoki
jak bracia i smukły, skulił się, idąc
wzdłuż kamiennej ściany obok
dziedzińca do drzwi prowadzących do
recepcji.
Wszystkie klucze oznaczał kolorami,
co jego bracia uważali za skrajny
pedantyzm, a on za wyjątkowe
usprawnienie. Dzięki temu w kilka
sekund znalazł się w ciepłym budynku.
Zapalił światło i stanął, szczerząc zęby
w uśmiechu jak wariat.
Ozdobny dywan podkreślał błysk
podłogi i dodawał uroku pastelowym
ścianom, wyłożonym do połowy
kremową boazerią. Beckett trafił
w dziesiątkę, proponując, żeby zostawić
jedną z bocznych ścian ceglaną. A ich
matka doskonale dobrała żyrandol:
niewydziwiony, ale i nietradycyjny,
przypominający gałąź drzewa
z ramionami z brązu i wąskimi,
falującymi lampami, zwieszającymi się
nad dywanem. Owen spojrzał w prawo
i zauważył, że pomalowano już ściany
w łazience z wymyślnymi kafelkami
i umywalkami, pociętymi zielonymi
żyłkami.
Wyjął notes, zapisał kilka niezbędnych
poprawek, po czym przeszedł
pod kamiennym łukiem w lewo.
Więcej odsłoniętych cegieł – tak,
Beckett miał nosa. Na półkach w pralni
panował idealny porządek – to musiała
być zasługa Hope, która dzięki stalowej
woli wyrzuciła Rydera z jego
tymczasowego biura i wszystko tu
urządziła.
Przystanął przed przyszłym biurem
Hope i zobaczył, że teraz brat przeniósł
się tutaj – kawał dykty na kozłach służył
za prowizoryczne biurko, na którym
leżał biały segregator – ich biblia –
a także kilka narzędzi, stały też puszki
z farbą.
Nie upłynie dużo czasu, pomyślał,
a Hope znowu wyrzuci Rydera.
Szedł dalej, aż przystanął, żeby
podziwiać kuchnię.
Zainstalowali już oświetlenie. Wielki
żyrandol nad wyspą kuchenną, mniejsze
lampki przy oknach. Szafki z drewna
w ciepłym kolorze, kremowe akcenty
i blaty z gładkiego granitu doskonale
harmonizowały z lśniącymi
urządzeniami ze stali.
Otworzył lodówkę i już miał sięgnąć
po piwo, kiedy przypomniał sobie, że
zaraz będzie prowadził, wziął więc colę
i zanotował w myślach, że musi
zadzwonić w sprawie żaluzji i okiennic.
Już prawie byli na nie gotowi.
Poszedł do recepcji, rozejrzał się
i znowu uśmiechnął szeroko.
Półka nad kominkiem, którą Ryder
wyczarował ze starej deski, pasowała
do cegieł i głębokiego, otwartego
paleniska. Na razie w pomieszczeniu
pełno było płacht, puszek z farbami
i narzędzi. Owen zrobił kilka notatek,
wycofał się, przeszedł przez pierwszy
łuk i zatrzymał się w połowie holu,
słysząc dobiegające z drugiego piętra
odgłosy kroków.
Przeszedł przez drugi łuk do krótkiego
korytarza, prowadzącego na schody.
Zobaczył, że Luther ciężko pracował
przy żelaznej barierce, po której
przesuwał teraz dłonią, idąc do góry.
– No dobrze, cholernie cudownie. Ry?
Jesteś tam?
Huknęły zatrzaśnięte drzwi, aż Owen
lekko podskoczył. Zmrużył błękitne
oczy, wchodząc na drugie piętro. Jego
bracia mogli mu robić psikusy, ale niech
go szlag, jeśli da któremukolwiek z nich
pretekst do choćby parsknięcia.
– Ooch – powiedział z udawanym
przerażeniem. – To musi być duch. Tak
bardzo się boję!
Odwrócił się ku frontowi budynku
i zobaczył, że drzwi do Elizabeth
i Darcy’ego rzeczywiście są zamknięte,
chociaż te od Tytanii i Oberona
naprzeciwko stoją otworem.
Bardzo zabawne, pomyślał cierpko.
Podkradł się do drzwi, zamierzając
otworzyć je gwałtownie i przestraszyć
brata, który stroił sobie żarty. Zacisnął
dłoń na rzeźbionej klamce i powoli
nacisnął.
Drzwi ani drgnęły.
– Przestań, dupku. – Ale – wbrew
sobie – zaczął się cicho śmiać.
Przynajmniej do chwili, kiedy drzwi
otworzyły się gwałtownie, a razem
z nimi obie pary tych prowadzących
na balkon.
W podmuchu lodowatego powietrza
wyczuł zapach kapryfolium, słodki jak
lato.
– O rany.
Prawie akceptował fakt, że mieli
ducha, prawie w niego wierzył. Przecież
doszło do różnych incydentów, a Beckett
był pewny. Tak pewny, że nazwał ducha
Elizabeth, na cześć pokoju, który
najbardziej lubiła.
Jednak to było pierwsze osobiste,
niezaprzeczalne doświadczenie Owena.
Stał z otwartymi ustami, gdy nagle
drzwi do łazienki zatrzasnęły się,
otworzyły i znowu zamknęły z hukiem.
– W porządku. Rany, okej.
Przepraszam, że przeszkadzam. Ja
tylko… – Drzwi zatrzasnęłyby mu się
prosto w twarz, gdyby nie odskoczył
na tyle szybko, by nie rozkwasić sobie
nosa.
– Hej, przestań. Musisz mnie znać.
Jestem tutaj prawie codziennie. Owen,
brat Becka. Ja, uch, przychodzę
w pokojowych zamiarach i tak dalej.
Znowu trzasnęły drzwi łazienki, aż się
skrzywił.
– Delikatnie z tym drewnem, dobrze?
O co chodzi? Ja tylko… Och.
Rozumiem.
Odchrząknął, zdjął wełnianą czapkę
i przeczesał palcami gęste, brązowe
włosy.
– Słuchaj, to nie ciebie nazwałem
dupkiem. Myślałem, że to Ry. Znasz
mojego drugiego brata. Ryder? Potrafi
być dupkiem, musisz to przyznać. A ja
stoję na korytarzu i tłumaczę się przed
duchem.
Drzwi uchyliły się odrobinę, więc
Owen ostrożnie otworzył je szerzej.
– Zamknę tylko drzwi na balkon.
Naprawdę nie możemy zostawiać ich
otwartych.
Musiał przyznać, tylko przed sobą, że
echo jego własnego głosu, odbijającego
się w pustym pokoju, przyprawiło go
o ciarki, ale wcisnął czapkę do kieszeni
kurtki, ruszył do dalszych drzwi
balkonowych i je zamknął. Kiedy
podszedł do drugich drzwi, dostrzegł
zapalone światło w mieszkaniu Avery
nad restauracją.
Zobaczył ją w oknie, a właściwie jej
postać.
Powietrze znieruchomiało, a zapach
kapryfolium stał się jeszcze
intensywniejszy.
– Już wcześniej czułem twój zapach –
szepnął, nie odrywając oczu od okien
Avery. – Beckett mówił, że ostrzegłaś go
tamtego wieczoru, kiedy ten skurwysyn –
przepraszam za wyrażenie – Sam
Freemont napadł na Clare. Dzięki za to.
Biorą ślub, Beck i Clare. Pewnie o tym
wiesz. On się w niej kochał prawie
przez całe życie.
Zamknął drzwi i odwrócił się
do wyjścia.
– W każdym razie, jeszcze raz dzięki.
Drzwi do łazienki były teraz otwarte
i kątem oka dostrzegł swoje odbicie
w lustrze w ozdobnej, żelaznej ramie.
Musiał przyznać, że wyglądał
na przestraszonego, z szeroko otwartymi
oczami i włosami sterczącymi
na wszystkie strony.
Odruchowo przesunął ręką po
włosach, próbując je przygładzić.
– Ja tylko obchodzę hotel i robię
notatki. Właściwie zostały nam jedynie
prace wykończeniowe. Chociaż nie tutaj,
ten pokój jest gotowy. Myślę, że
chłopaki chcieli go jak najszybciej
skończyć, niektórzy trochę się boją. Bez
urazy. A zatem… Zrobię, co mam
do zrobienia, i idę. Do zobaczenia,
a właściwie nie do zobaczenia, tylko…
Wszystko jedno, uznał i wyszedł
z pokoju.
Przez następne pół godziny chodził
od pokoju do pokoju, z piętra na piętro
i robił notatki. Jeszcze kilka razy poczuł
zapach kapryfolium, a tu i ówdzie
uchyliły się drzwi.
Nie mógł zaprzeczyć, że jej obecność
nie była już uciążliwa, jednak nie mógł
również nie przyznać, że kiedy wyszedł
z hotelu i zamknął za sobą drzwi
na klucz, poczuł ulgę.
* * *
Śnieg chrzęścił cicho pod butami,
kiedy Owen szedł z rękami pełnymi
kubków kawy i pączków. Pół godziny
przed świtem wszedł do hotelu
Tytuł oryginału THE LAST BOYFRIEND Copyright © 2012 by Nora Roberts All rights reserved Projekt okładki Izabela Surdykowska-Jurek, Magdalena Muszyńska/Czartart Zdjęcie na okładce © Jeremy Woodhouse/Spaces Images/Corbis/FotoChannels Redaktor prowadzący Katarzyna Rudzka Redakcja
Ewa Witan Korekta Grażyna Nawrocka ISBN 978-83-7961-642-8 Warszawa 2012 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl
Dla Dana i Charlotte za ufność, która pozwoliła wam siebie odnaleźć, za wasze hojne, otwarte ramiona, za humor, który wnosi światło w wasze życie. I za miłość, tak bogatą i jasną,
która łączy wszystko w całość.
Słodką miłość jest szukana, Lecz stokroć słodszą będzie miłość dana. Szekspir Serce ma swoje racje, których nie zna rozum. Pascal
Rozdział pierwszy Okrągły, zimowy księżyc oblewał światłem stare kamienie i cegły fasady hotelu na rynku. Nowe balkony i barierki jaśniały w księżycowym blasku, a miedziany, wypolerowany jak moneta dach lśnił. Tu w szczęśliwym małżeństwie łączyło się stare z nowym, przeszłość z teraźniejszością. W ten grudniowy wieczór okna hotelu były ciemne, skrywając jego tajemnice
w cieniu. Jednak za kilka tygodni rozświetlą się jak tyle innych wzdłuż głównej ulicy Boonsboro. Siedząc w furgonetce i czekając na zmianę świateł, Owen Montgomery patrzył na sklepy i domy stojące przy Main Street, ustrojone na święta. Światełka mrugały i tańczyły. Po jego prawej stronie, w oknie na drugim piętrze, lśniła piękna choinka. Tymczasowe mieszkanie przyszłej menedżerki hotelu odzwierciedlało jej styl. Precyzyjna elegancja. Na następną Gwiazdkę, pomyślał, udekorują cały hotel BoonsBoro białymi lampkami i gałązkami. A Hope Beaumont postawi swoją śliczną
choinkę w oknie mieszkania menedżera na trzecim piętrze. Zerknął na lewo, gdzie Avery MacTavish, właścicielka Pizzerii i Restauracji Rodzinnej Vesta, ozdobiła cały ganek lampkami. W oknie jej mieszkania nad restauracją – które wcześniej należało do brata Owena, Becketta – także stało drzewko. Pozostałe okna były ciemne. Pewnie Avery pracuje, uznał, widząc ruch w restauracji. Pochylił się, ale nie mógł jej dostrzec za ladą. Światła się zmieniły i Owen skręcił w prawo, w St. Paul, a potem w lewo na parking za hotelem. Siedział przez chwilę w furgonetce i rozmyślał.
Mógłby pójść do Vesty na pizzę i piwo, posiedzieć do zamknięcia. A potem jeszcze zrobić rundkę po hotelu. Nie musiał obchodzić hotelu, upomniał sam siebie. Jednak nie był tam przez cały dzień, zajęty spotkaniami w innych sprawach Przedsiębiorstwa Budowlanego Montgomerych, a nie chciał czekać do rana, żeby zobaczyć, czego dzisiaj dokonali jego bracia wraz z ekipą. Poza tym Vesta wyglądała na zatłoczoną i zostało ledwo pół godziny do zamknięcia. Nie żeby Avery miała go wykopać, gdy tylko zamknie drzwi za ostatnim gościem. Raczej usiadłaby i razem z nim napiła się piwa.
Kusząca perspektywa, pomyślał, ale naprawdę powinien szybko przejść przez hotel i wracać do domu. Jutro musi być tu z powrotem o siódmej rano, gotowy do pracy. Wysiadł na mroźne powietrze, jednocześnie wyjmując klucze. Wysoki jak bracia i smukły, skulił się, idąc wzdłuż kamiennej ściany obok dziedzińca do drzwi prowadzących do recepcji. Wszystkie klucze oznaczał kolorami, co jego bracia uważali za skrajny pedantyzm, a on za wyjątkowe usprawnienie. Dzięki temu w kilka sekund znalazł się w ciepłym budynku. Zapalił światło i stanął, szczerząc zęby
w uśmiechu jak wariat. Ozdobny dywan podkreślał błysk podłogi i dodawał uroku pastelowym ścianom, wyłożonym do połowy kremową boazerią. Beckett trafił w dziesiątkę, proponując, żeby zostawić jedną z bocznych ścian ceglaną. A ich matka doskonale dobrała żyrandol: niewydziwiony, ale i nietradycyjny, przypominający gałąź drzewa z ramionami z brązu i wąskimi, falującymi lampami, zwieszającymi się nad dywanem. Owen spojrzał w prawo i zauważył, że pomalowano już ściany w łazience z wymyślnymi kafelkami i umywalkami, pociętymi zielonymi żyłkami.
Wyjął notes, zapisał kilka niezbędnych poprawek, po czym przeszedł pod kamiennym łukiem w lewo. Więcej odsłoniętych cegieł – tak, Beckett miał nosa. Na półkach w pralni panował idealny porządek – to musiała być zasługa Hope, która dzięki stalowej woli wyrzuciła Rydera z jego tymczasowego biura i wszystko tu urządziła. Przystanął przed przyszłym biurem Hope i zobaczył, że teraz brat przeniósł się tutaj – kawał dykty na kozłach służył za prowizoryczne biurko, na którym leżał biały segregator – ich biblia – a także kilka narzędzi, stały też puszki z farbą.
Nie upłynie dużo czasu, pomyślał, a Hope znowu wyrzuci Rydera. Szedł dalej, aż przystanął, żeby podziwiać kuchnię. Zainstalowali już oświetlenie. Wielki żyrandol nad wyspą kuchenną, mniejsze lampki przy oknach. Szafki z drewna w ciepłym kolorze, kremowe akcenty i blaty z gładkiego granitu doskonale harmonizowały z lśniącymi urządzeniami ze stali. Otworzył lodówkę i już miał sięgnąć po piwo, kiedy przypomniał sobie, że zaraz będzie prowadził, wziął więc colę i zanotował w myślach, że musi zadzwonić w sprawie żaluzji i okiennic. Już prawie byli na nie gotowi.
Poszedł do recepcji, rozejrzał się i znowu uśmiechnął szeroko. Półka nad kominkiem, którą Ryder wyczarował ze starej deski, pasowała do cegieł i głębokiego, otwartego paleniska. Na razie w pomieszczeniu pełno było płacht, puszek z farbami i narzędzi. Owen zrobił kilka notatek, wycofał się, przeszedł przez pierwszy łuk i zatrzymał się w połowie holu, słysząc dobiegające z drugiego piętra odgłosy kroków. Przeszedł przez drugi łuk do krótkiego korytarza, prowadzącego na schody. Zobaczył, że Luther ciężko pracował przy żelaznej barierce, po której przesuwał teraz dłonią, idąc do góry.
– No dobrze, cholernie cudownie. Ry? Jesteś tam? Huknęły zatrzaśnięte drzwi, aż Owen lekko podskoczył. Zmrużył błękitne oczy, wchodząc na drugie piętro. Jego bracia mogli mu robić psikusy, ale niech go szlag, jeśli da któremukolwiek z nich pretekst do choćby parsknięcia. – Ooch – powiedział z udawanym przerażeniem. – To musi być duch. Tak bardzo się boję! Odwrócił się ku frontowi budynku i zobaczył, że drzwi do Elizabeth i Darcy’ego rzeczywiście są zamknięte, chociaż te od Tytanii i Oberona naprzeciwko stoją otworem. Bardzo zabawne, pomyślał cierpko.
Podkradł się do drzwi, zamierzając otworzyć je gwałtownie i przestraszyć brata, który stroił sobie żarty. Zacisnął dłoń na rzeźbionej klamce i powoli nacisnął. Drzwi ani drgnęły. – Przestań, dupku. – Ale – wbrew sobie – zaczął się cicho śmiać. Przynajmniej do chwili, kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie, a razem z nimi obie pary tych prowadzących na balkon. W podmuchu lodowatego powietrza wyczuł zapach kapryfolium, słodki jak lato. – O rany. Prawie akceptował fakt, że mieli
ducha, prawie w niego wierzył. Przecież doszło do różnych incydentów, a Beckett był pewny. Tak pewny, że nazwał ducha Elizabeth, na cześć pokoju, który najbardziej lubiła. Jednak to było pierwsze osobiste, niezaprzeczalne doświadczenie Owena. Stał z otwartymi ustami, gdy nagle drzwi do łazienki zatrzasnęły się, otworzyły i znowu zamknęły z hukiem. – W porządku. Rany, okej. Przepraszam, że przeszkadzam. Ja tylko… – Drzwi zatrzasnęłyby mu się prosto w twarz, gdyby nie odskoczył na tyle szybko, by nie rozkwasić sobie nosa. – Hej, przestań. Musisz mnie znać.
Jestem tutaj prawie codziennie. Owen, brat Becka. Ja, uch, przychodzę w pokojowych zamiarach i tak dalej. Znowu trzasnęły drzwi łazienki, aż się skrzywił. – Delikatnie z tym drewnem, dobrze? O co chodzi? Ja tylko… Och. Rozumiem. Odchrząknął, zdjął wełnianą czapkę i przeczesał palcami gęste, brązowe włosy. – Słuchaj, to nie ciebie nazwałem dupkiem. Myślałem, że to Ry. Znasz mojego drugiego brata. Ryder? Potrafi być dupkiem, musisz to przyznać. A ja stoję na korytarzu i tłumaczę się przed duchem.
Drzwi uchyliły się odrobinę, więc Owen ostrożnie otworzył je szerzej. – Zamknę tylko drzwi na balkon. Naprawdę nie możemy zostawiać ich otwartych. Musiał przyznać, tylko przed sobą, że echo jego własnego głosu, odbijającego się w pustym pokoju, przyprawiło go o ciarki, ale wcisnął czapkę do kieszeni kurtki, ruszył do dalszych drzwi balkonowych i je zamknął. Kiedy podszedł do drugich drzwi, dostrzegł zapalone światło w mieszkaniu Avery nad restauracją. Zobaczył ją w oknie, a właściwie jej postać. Powietrze znieruchomiało, a zapach
kapryfolium stał się jeszcze intensywniejszy. – Już wcześniej czułem twój zapach – szepnął, nie odrywając oczu od okien Avery. – Beckett mówił, że ostrzegłaś go tamtego wieczoru, kiedy ten skurwysyn – przepraszam za wyrażenie – Sam Freemont napadł na Clare. Dzięki za to. Biorą ślub, Beck i Clare. Pewnie o tym wiesz. On się w niej kochał prawie przez całe życie. Zamknął drzwi i odwrócił się do wyjścia. – W każdym razie, jeszcze raz dzięki. Drzwi do łazienki były teraz otwarte i kątem oka dostrzegł swoje odbicie w lustrze w ozdobnej, żelaznej ramie.
Musiał przyznać, że wyglądał na przestraszonego, z szeroko otwartymi oczami i włosami sterczącymi na wszystkie strony. Odruchowo przesunął ręką po włosach, próbując je przygładzić. – Ja tylko obchodzę hotel i robię notatki. Właściwie zostały nam jedynie prace wykończeniowe. Chociaż nie tutaj, ten pokój jest gotowy. Myślę, że chłopaki chcieli go jak najszybciej skończyć, niektórzy trochę się boją. Bez urazy. A zatem… Zrobię, co mam do zrobienia, i idę. Do zobaczenia, a właściwie nie do zobaczenia, tylko… Wszystko jedno, uznał i wyszedł z pokoju.
Przez następne pół godziny chodził od pokoju do pokoju, z piętra na piętro i robił notatki. Jeszcze kilka razy poczuł zapach kapryfolium, a tu i ówdzie uchyliły się drzwi. Nie mógł zaprzeczyć, że jej obecność nie była już uciążliwa, jednak nie mógł również nie przyznać, że kiedy wyszedł z hotelu i zamknął za sobą drzwi na klucz, poczuł ulgę. * * * Śnieg chrzęścił cicho pod butami, kiedy Owen szedł z rękami pełnymi kubków kawy i pączków. Pół godziny przed świtem wszedł do hotelu