ROZDZIAŁ PIERWSZY
Była kobietą, która wie, czego chce. Dokładnie przemyślała powody
przeprowadzki z Wirginii Zachodniej do Nowego Jorku. Miała zamiar tam się
urządzić, osiągnąć sukces zawodowy i zdobyć męża.
No, może niekoniecznie w takiej właśnie kolejności.
Frederica Kimball uważała się za osobę, która potrafi działać zależnie od
sytuacji.
Szła teraz w dół East Side, w zapadającym zmierzchu wczesnej jesieni, i
myślała o domu w Shepherdstown w Wirginii Zachodniej, gdzie mieszkali jej
rodzice i rodzeństwo. Dom ten był wprost wymarzonym miejscem do życia:
rozległy, pełen radości, rozbrzmiewający muzyką i śmiechem.
Wątpiła, czy mogłaby go opuścić, gdyby nie to, że wiedziała, iż w każdej
chwili może wrócić i zostanie przyjęta z otwartymi ramionami.
To prawda, że wielokrotnie bywała w Nowym Jorku i miała w tym
mieście wiele kontaktów, ale już tęskniła za rodzinnymi stronami, za swoim
pokojem na pierwszym piętrze starego domu z kamienia, za miłością i
towarzystwem rodzeństwa, za muzyką ojca i śmiechem matki.
Ale nie była już dzieckiem. Miała dwadzieścia cztery lata i osiągnęła
moment, gdy należało zacząć żyć własnym życiem.
Na Manhattanie nie czuła się obco. Spędziła tu przecież pierwsze kilka lat
życia, a później często przyjeżdżała w odwiedziny. Tak, ale zawsze z rodziną,
uświadomiła sobie nagle. Cóż, tym razem jest zdana tylko na siebie. I ma
sprawę do załatwienia. Musi przede wszystkim przekonać niejakiego Nicholasa
LeBecka, że potrzebna mu jest partnerka.
Sukces i renoma, jaką zdobył jako kompozytor w ciągu kilku ostatnich lat,
jeszcze się zwiększy, jeśli ona będzie pisała teksty do jego piosenek. Oczami
wyobraźni widziała już nazwisko LeBeck - Kimball na plakatach przy Great
White Way. Wystarczyło, by puściła wodze fantazji, a już muzyka, którą razem
napiszą, rozbrzmiewała jej w uszach.
A teraz, uśmiechnęła się do siebie, musi przekonać Nicka, żeby zobaczył i
usłyszał to samo. W razie potrzeby ucieknie się do argumentu lojalności
rodzinnej. Byli przecież poniekąd kuzynami, choć nie łączyły ich więzy krwi.
Jeszcze będziemy się całować, pomyślała i jej oczy rozjaśnił uśmiech. To
był jej ostateczny i najżywotniejszy cel. A kiedy go już osiągnie, Nick zakocha
się w niej tak rozpaczliwie, jak ona jest w nim zakochana od zawsze, od chwili,
gdy po raz pierwszy go zobaczyła.
Czekała na niego dziesięć lat, a to jak na jej gust było aż nadto długo.
Najwyższy czas, uznała, skubiąc brzeg błękitnego blezera, spojrzeć losowi
prosto w twarz.
Stanęła przed drzwiami baru, który teraz nazywał się „Pod żaglami”.
Zdenerwowanie ukryła pod maską pewności siebie. Bar należał do Zacka
Muldoona, brata Nicka, a właściwie brata przyrodniego, ale w rodzinie Freddie
nikt się nie przejmował terminologią. Liczyły się uczucia. Fakt, że Zack ożenił
się z siostrą jej macochy, uczynił z rodzin Stanislaski - Muldoon - Kimball -
LeBeck jeden zagmatwany klan rodzinny.
Marzeniem Freddie było dodać jeszcze jedno ogniwo do rodzinnego
łańcucha, wiążąc siebie i Nicka.
Odetchnęła głęboko, poprawiła blezer, przeciągnęła ręką po skręconych
złocistorudych włosach, których nigdy nie była w stanie doprowadzić do ładu, i
po raz kolejny rozpaczliwie zapragnęła, by mieć choć odrobinę egzotycznej
urody Stanislaskich.
Chwyciła za klamkę. Zrobi to, co sobie postanowiła, i ma nadzieję, że to
wystarczy.
W barze unosił się zapach piwa i przypraw korzennych. Od razu się
domyśliła, że Rio, odwieczny kucharz Zacka, przygotowuje jeden ze swoich
słynnych sosów do makaronu. Z szafy grającej płynęła rzewna piosenka w
wykonaniu Celine Dion.
Wszystko tu wyglądało tak jak zawsze, wszystko było na swoim miejscu.
Ściany ozdobione malowidłami z motywami morskimi, długi sfatygowany
kontuar i rzędy butelek na półkach. Było wszystko z wyjątkiem Nicka. Mimo to
uśmiechnęła się, podeszła do baru i wspięła się na stołek.
- Postawisz mi drinka, żeglarzu?
Zack zaskoczony podniósł głowę znad kartki papieru. Na widok Freddie
twarz rozjaśnił mu szeroki uśmiech.
- To ty! Witaj! - ucieszył się. - Nie sądziłem, że zjawisz się przed końcem
tygodnia.
- Lubię robić niespodzianki.
- Takie to i ja lubię. - Zack zręcznie popchnął kufel z piwem wzdłuż blatu,
tak że zatrzymał się dokładnie w dłoniach gościa. Potem pochylił się, ujął twarz
Freddie w swe duże dłonie i wycisnął na jej policzku głośny pocałunek. -
Śliczna jak zawsze - stwierdził z uznaniem.
- Ty też.
Powiedziała prawdę. Od kiedy go przed dziesięciu laty poznała, jeszcze
wyszlachetniał, jak dobra whisky. Wiek niczego mu nie ujął, wręcz przeciwnie.
Stał się tym bardziej interesujący. Włosy wciąż miał gęste i kręcone, a w
spojrzeniu ciemnoniebieskich oczu było coś magnetycznego. A ta twarz! -
pomyślała, wzdychając. Opalona, rasowa, ze zmarszczkami, które tylko
dodawały jej charakteru i uroku.
Niejeden raz w swoim życiu Freddie zastanawiała się, jak to się dzieje, że
jest otoczona samymi pięknymi ludźmi.
- Co u Rachel? - spytała.
- Wysoki Sąd ma się znakomicie - odparł. Freddie uśmiechnęła się,
słysząc dumę ukrytą w głosie Zacka. Jego żona, a jej ciotka, była teraz sędzią w
sprawach kryminalnych.
- Jesteśmy wszyscy z niej bardzo dumni - powiedziała. - Widziałeś
młotek, który jej podarowała mama? Wydaje dźwięk tłuczonego szkła, kiedy
nim w coś uderzysz.
- Czy widziałem? - Uśmiechnął się niewyraźnie.
- Nieraz go już poczułem. Mieć sędziego w rodzinie to jest coś. - Mrugnął
porozumiewawczo. - Żebyś wiedziała, jak bajecznie wygląda w todze.
- Wyobrażam sobie. A jak dzieciaki?
- Ta okropna trójka? Doskonale. Chcesz soku? Freddie rozbawiona
przechyliła głowę.
- Nie rozśmieszaj mnie, Zack. Mam już dwadzieścia cztery lata,
zapomniałeś?
Potarł brodę w zakłopotaniu i przyjrzał się jej uważnie. Drobna postać i
porcelanowa cera prawdopodobnie zawsze będą mylące. Gdyby nie znał jej
wieku, tak dobrze jak wieku własnych dzieci, poprosiłby o dowód tożsamości.
- Po prostu nie mogę w to uwierzyć. Mała Freddie jest już dorosła.
- A więc skoro jestem... - założyła nogę na nogę - dlaczego nie nalejesz
mi białego wina?
- Już się robi. - Sięgnął po kieliszek, nawet nie oglądając się za siebie. - A
co u was? Jak dzieci?
- Wszyscy mają się dobrze i przesyłają wam pozdrowienia. - Wzięła
kieliszek i uniosła go w górę.
- Za rodzinę.
Zack stuknął w nią butelką coli.
- Jakie masz plany, kochanie?
- O, całą masę. - Uśmiechnęła się i pociągnęła łyk wina. Zastanawiała się,
co by sobie pomyślał, gdyby mu wyjawiła, że największy plan jej życia to
uwiedzenie jego młodszego brata. - Przede wszystkim muszę znaleźć
mieszkanie.
- Wiesz przecież, że możesz mieszkać u nas jak długo zechcesz.
- Wiem. Albo u babci i dziadka, albo u Michaiła i Sydney, albo u Aleksa i
Bess. - Znowu się uśmiechnęła. Świadomość, że jest otoczona ludźmi, którzy ją
kochają, dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Ale...
- Naprawdę chciałabym mieć własny kąt. - Oparła łokcie o kontuar. -
Chyba już czas na małą przygodę.
- Zaczął mówić, ale przerwała mu, potrząsając głową. - Nie zamierzasz
mnie pouczać, prawda, wujku? Nie ty, chłopak, który wyruszył w morze.
Tu mnie ma, pomyślał. Miał znacznie mniej niż dwadzieścia cztery lata,
kiedy pierwszy raz się zaokrętował.
- Dobra, żadnych pouczeń. Ale będę miał na ciebie oko.
- Liczę na to. - Wyprostowała się i odchyliła do tyłu. - A co porabia Nick?
- spytała jakby mimochodem, z udaną obojętnością. - Myślałam, że go tu
zastanę.
- Jest w kuchni. Chyba podjada makaron Riosa. Freddie pociągnęła
nosem.
- Pachnie wspaniale. Chyba też tam pójdę i przywitam się z nim. Przy
okazji zobaczę, co mają dobrego do jedzenia.
- Idź. I powiedz Nickowi, że czekamy, żeby zaczął grać. Bo nie zapracuje
na kolację.
- Dobrze.
Wzięła kieliszek z winem i zsunęła się ze stołka. Powstrzymała się przed
poprawieniem kolejny raz włosów. Z rezygnacją myślała o swoim wyglądzie.
„Wdzięczny” - tylko to określenie przychodziło jej do głowy. Cóż, niewiele
mogła zrobić przy swoim niskim wzroście i drobnej posturze. Już dawno
wyzbyła się marzeń, że rozkwitnie w coś, co można będzie określić jako
olśniewającą piękność.
Do niskiego wzrostu trzeba dodać kręcone włosy o odcieniu
złocistorudym, piegi na zadartym nosku, duże szare oczy i dołeczki w
policzkach. Jako nastolatka marzyła o tym, żeby być wymuskaną i
wyrafinowaną elegantką. Albo kobietą dziką i wyzwoloną. Albo też pełną uroku
blondynką o zaokrąglonych kształtach. W końcu, gdy dorosła, zaakceptowała
siebie taką, jaką jest. Zdarzały się jednak nadal chwile, kiedy żałowała, że nie
wygląda jak renesansowy posąg.
Szybko jednak napomniała siebie, że jeśli Nick ma ją traktować poważnie
jako kobietę, najpierw ona musi poważnie traktować siebie.
Doszedłszy do takiego wniosku, pchnęła energicznie drzwi do kuchni. I
serce podskoczyło jej do gardła.
Nic nie mogła na to poradzić. Zawsze tak było, ile razy go zobaczyła, od
chwili gdy ujrzała go po raz pierwszy. Wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła,
o czym kiedykolwiek marzyła, było przed nią. Nick siedział przy stole
kuchennym, pochylony nad talerzem z makaronem.
Nicholas LeBeck, nicpoń, którego jej ciotka Rachel broniła w sądzie z
pasją i przekonaniem. Młody człowiek, który zboczył z drogi, ale dzięki miłości,
trosce i oddaniu rodziny zdołał odłączyć się od młodzieżowych gangów
ulicznych i ustatkować.
Teraz był już mężczyzną, ale wciąż było w nim coś z buntownika. Ma to
w oczach, pomyślała, a serce zabiło jej mocniej. W tych cudownych, chmurnych
zielonych oczach. Wciąż nosił długie włosy sczesane z czoła i związane w
krótki koński ogon. Były jasne z odcieniem brązu. Miał usta poety, brodę
boksera, a ręce artysty.
Wiele nocy spędziła na marzeniach o jego silnych szerokich dłoniach i
długich, smukłych palcach. O tym, że te dłonie ujmują i gładzą jej twarz,
przesuwają się wzdłuż jej ciała.
Był zbudowany jak biegacz. Wysoki, smukły, długonogi. Teraz miał na
sobie stare szare dżinsy sprane na kolanach. Rękawy koszuli podwinął.
Zauważyła, że brakowało przy nich guzika. Jedząc, wymieniał uwagi z Rio,
ogromnym czarnoskórym kucharzem, a ten wytrząsał tłuszcz z kosza pełnego
frytek.
- Nie powiedziałem, że jest w nim za dużo czosnku. Powiedziałem, że
lubię dużo czosnku. - Nick nawinął na widelec następną porcję makaronu, jakby
chcąc odwołać swoje poprzednie słowa. - Jesteś bardzo porywczy jak na swój
wiek, staruszku - dodał stłumionym głosem, przełykając makaron.
Rio burknął coś pod nosem.
- No, no, jaki tam staruszek - żachnął się. - Jeszcze dałbym ci popalić.
- Już się boję! - roześmiał się Nick i ułamał kawałek chleba czosnkowego
w momencie, gdy Freddie z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Odłożył chleb,
odsunął się od stołu i popatrzył na nią z niekłamaną przyjemnością.
- Widzisz, Rio, kto nas odwiedził? Jak leci, Fred? Podniósł się i uścisnął
ją po bratersku. Zmieszał się lekko, uświadomiwszy sobie, że ciało, które się do
niego przytuliło, przypomniało mu, że mała Freddie jest już kobietą.
- Cóż... - Odsunął się wciąż z uśmiechem na twarzy i wcisnął ręce w
kieszenie. - Myślałem, że przyjedziesz pod koniec tygodnia.
- Zmieniłam plany. Cześć, Rio - zwróciła się do kucharza i odstawiła na
stół kieliszek, by móc odwzajemnić braterski uścisk.
- Siadaj, laleczko. Siadaj i jedz.
- Nie dam się prosić. W pociągu cały czas myślałam, co też dzisiaj
gotujesz. - Usiadła przy stole, uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę do Nicka. -
Siadaj, wystygnie ci - powiedziała.
- Masz rację. - Ujął jej dłoń, ścisnął i usiadł obok.
- Co u was? Wszystko w porządku? Brandon wciąż gra w baseball?
- Jeszcze jak! Jest kapitanem szkolnej drużyny.
- Westchnęła na widok dużego talerza, który postawił przed nią Rio. - A
ostatni występ baletowy Katie był naprawdę cudowny. Mama oczywiście
popłakała się ze wzruszenia. Wiesz, że o jej sklepie pisano w „Washington
Post”? A tata właśnie skończył nowy utwór.
- Nawinęła makaron na widelec. - To tyle. A jak twoje sprawy?
- W porządku.
- Pracujesz nad czymś?
- Mam następne zamówienie dla Broadwayu. - Wzruszył ramionami.
Wciąż było mu niezręcznie opowiadać innym o swoich sukcesach.
- Za „Ostatni przystanek” powinieneś dostać Tony'ego.
- Już sama nominacja była nie lada wyróżnieniem. Potrząsnęła głową.
- Nick, to była znakomita rzecz. Jest znakomita - poprawiła się, bo
musical wciąż szedł przy pełnej widowni. - Jesteśmy z ciebie dumni.
- Cóż, to moja praca.
- Nie chwal go, bo mu woda sodowa uderzy do głowy - odezwał się Rio,
który stał przy kuchni.
- Ejże, sam słyszałem, jak podśpiewywałeś „Miłość o zmierzchu” -
zauważył Nick.
Rio wzruszył potężnymi ramionami.
- Może... Jeden czy dwa kawałki były całkiem niezłe. Jedz.
- Pracujesz z kimś? - spytała Freddie. - Nad tą nową sztuką?
- Nie. To na razie wstępny etap. Zaledwie zacząłem. Sam.
Właśnie to pragnęła usłyszeć.
- Gdzieś czytałam, że Michael Lorrey dostał jakieś zamówienie. Będziesz
potrzebował nowego autora tekstów.
- Tak. - Nick dołożył sobie makaronu. - Wcale mnie to nie cieszy. Dobrze
mi się z nim pracowało.
Inni na ogół słuchają tylko własnych słów zamiast muzyki.
- A więc masz problem - uznała Freddie. - Potrzebujesz kogoś z solidnym
przygotowaniem muzycznym, kto w melodii usłyszy słowa.
- Właśnie. - Nick podniósł do ust kufel piwa.
- Tym kimś jestem ja - oświadczyła zdecydowanie. Nick aż się zakrztusił.
Odstawił kufel i spojrzał na nią tak, jakby nagle zaczęła mówić jakimś
egzotycznym językiem.
- Coś ty powiedziała?
- Przez całe życie uczyłam się muzyki. - Starała się opanować emocje i
przyjąć rzeczowy ton. - Pamiętam, że jako mała dziewczynka siedziałam na
kolanach ojca, a on trzymał moje dłonie i prowadził je po klawiszach. Ale
bardzo go rozczarowałam, bo komponowanie nie jest moją namiętnością. Moja
namiętność to słowa. Mogłabym dla ciebie pisać teksty, Nick, lepsze niż
ktokolwiek inny. - Jej oczy, szare i spokojne, napotkały jego wzrok. - Bo
rozumiem nie tylko twoją muzykę, ale i ciebie. A zatem, co o tym sądzisz?
Nick aż podniósł się z krzesła.
- Nie wiem... To dla mnie wielka niewiadoma.
- Dlaczego? Przecież wiesz, że pisałam słowa do niektórych utworów
tatusia. I do innych zresztą też. - Ułamała kawałek chleba i zaczęła wolno go
przeżuwać. - Mnie się ten pomysł wydaje logicznym i dobrym rozwiązaniem dla
nas obojga. Ja szukam pracy, a ty autora tekstów.
- Cóż... - Myśl o pracy z Freddie trochę go zaniepokoiła i rozdrażniła.
Szczerze mówiąc, w ostatnich latach coraz częściej czuł się w jej obecności
jakoś nieswojo.
- A więc pomyśl o tym. - Uśmiechnęła się ponownie. Należąc do dużej
rodziny, znała strategiczną wartość pozornego wycofywania się. - A jak już ci
się spodoba ten pomysł, możesz go zaproponować producentowi.
- Mógłbym to zrobić. - Zawahał się. - Pewnie tak...
- Wspaniale! Będę tu wpadać, albo złapiesz mnie w Waldorf.
- Zatrzymałaś się w hotelu?
- Tylko chwilowo, dopóki nie znajdę mieszkania. Może słyszałeś o czymś
w okolicy? Podoba mi się tutaj.
- Chcesz się tu na dobre przeprowadzić?
- Tak. I od razu ci mówię, że nie zamierzam mieszkać u nikogo z rodziny.
Chcę się dowiedzieć, jak to jest mieszkać samej. A ty wciąż na górze, co? W
dawnym pokoju Zacka?
- Zgadza się.
- A więc gdybyś słyszał o jakimś mieszkaniu w sąsiedztwie, daj mi znać.
Zdziwiło go, że przez moment zaniepokoił się, co jej przeprowadzka do
Nowego Jorku może zmienić w jego życiu. Nic, oczywiście, że nic.
- Myślałem, że wolałabyś Park Avenue.
- Kiedyś tam mieszkałam - powiedziała, kończąc jeść makaron. - A teraz
szukam czegoś innego. - Odgarnęła włosy z twarzy i odchyliła się do tyłu. - Rio,
to była poezja. Jeśli znajdę w pobliżu jakieś lokum, masz mnie codziennie na
kolacji.
- Może wykopiemy Nicka i wprowadzisz się na górę. - Mrugnął do niej
porozumiewawczo. - Wolę patrzeć na ciebie niż na jego paskudną gębę.
- Cóż, a tymczasem... - wstała i pocałowała olbrzyma w policzek - Zack
chce, żebyś pograł, Nick.
- Za moment.
- Powiem mu. Może jeszcze chwilę posiedzę i posłucham. Do widzenia,
Rio.
- Do widzenia, laleczko. - Rio podśpiewując, wrócił do swojej roboty. -
Ale wyrosła ta mała Freddie - powiedział. - Śliczna jak z obrazka.
- Tak, w porządku dziewczyna. - Nick był zły, że korzenny zapach jej
perfum niepokojąco drażnił jego zmysły. - Ale wciąż naiwna jak dziecko. Nie
ma pojęcia, co ją tu czeka, w tym mieście.
- A więc będziesz na nią uważał. - Rio podniósł w górę drewnianą łyżkę. -
Albo ja będę uważał na ciebie.
- Gadanie. - Nick wziął butelkę piwa i nalał sobie pełny kufel.
Nowy Jork wciąż zaskakiwał Freddie. Wystarczyło, by przeszła zaledwie
kilkadziesiąt metrów w dowolnym kierunku, a już zauważała coś nowego. A to
sukienkę w butiku, a to jakąś interesującą twarz w tłumie, a to ulicznego
śpiewaka o głosie Pavarottiego. Między innymi dlatego tak lubiła to miasto.
Wiedziała, że jest naiwna, tak jak może być naiwna kobieta, która wyrosła w
małym mieście, otoczona czułością i troskliwą opieką. Zdawała sobie sprawę, że
daleko jej do sprytu Nicka, którego wychowała ulica, ale czuła, że ma niezłą
dawkę zdrowego rozsądku. Skorzystała z niego, planując swój pierwszy dzień w
mieście.
Jedząc rogaliki, obserwowała widok rozciągający się za oknem hotelu.
Miała sporo spraw do załatwienia. Odwiedzając wuja Michaiła w jego galerii,
upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu. Pogada z nim, a przy okazji
zorientuje się, czy jego żona Sydney nie pomogłaby jej znaleźć jakiegoś
mieszkania przez swoją agencję nieruchomości.
I nie zaszkodzi napomknąć mu - a tym samym pozostałym członkom
rodziny - że ma nadzieję pracować z Nickiem nad jego najnowszym musicalem.
To nie za bardzo uczciwe, pomyślała, nalewając sobie drugą filiżankę
kawy. Ale miłość rządzi się własnymi prawami. A ona nigdy by nawet nie
próbowała tego rodzaju łagodnej presji, gdyby nie wierzyła w swój talent. Jeśli
chodzi o umiejętności w zakresie poezji i muzyki, była aż nadto pewna siebie.
Tylko gdy w grę wchodził Nick, traciła wszelką odwagę.
Oczywiście, kiedy już zaczną razem pracować, Nick przestanie ją
traktować jak małą kuzyneczkę z zachodniej Wirginii. Ale ona nigdy nie będzie
mogła konkurować z tymi gorącymi, fascynującymi kobietami, które kręciły się
koło niego. A więc, pomyślała, musi być sprytna i utorować sobie drogę do jego
serca przez wspólną miłość do muzyki.
To wszystko w końcu dla jego dobra. Ona jest najlepszą rzeczą, jaka
może go w życiu spotkać. Tylko musi mu to uświadomić.
A więc do dzieła. Nie ma czasu do stracenia. Zerwała się od stołu i
pobiegła do sypialni, żeby się ubrać.
Godzinę później wysiadała z taksówki przed galerią SoHo. Miała
pięćdziesiąt procent szansy, że zastanie wuja. Równie dobrze mógł być teraz w
swym domu w Connecticut i rzeźbić albo bawić się z dziećmi. Mógł też
pomagać ojcu gdzieś w mieście.
Pchnęła drzwi z matowego szkła. Jeśli nie zastanie Michaiła, wpadnie do
biura Sydney albo do sądu do Rachel. Później zajrzy do Bess do studia
telewizyjnego albo do Aleksija. Pomyślała z radością, że w jakimkolwiek
kierunku się ruszy, wszędzie może spotkać kogoś z rodziny.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła jej się w oczy w galerii, była nowa praca
Michaiła. Nie widziała jej jeszcze, lecz od razu poznała rękę wuja. Wyrzeźbił w
mahoniu podobiznę swej żony. Na wzór Madonny, Sydney trzymała w
ramionach ich najmłodsze dziecko, Laurel. U jej stóp siedziała jeszcze trójka w
różnym wieku i różnego wzrostu. Podszedłszy bliżej, Freddie rozpoznała swoich
kuzynów, Griffa, Moirę i Adama. Nie mogła się oprzeć, by nie przejechać
palcem po policzku niemowlęcia.
Pewnego dnia, pomyślała, będę tak samo trzymać moje dziecko. Moje i
Nicka.
- Nie czekam na faksy! - krzyknął Michaił, wchodząc do galerii z
zaplecza. - Ty czekasz na faksy! Ja muszę pracować.
- Ależ, Misza - dobiegł z głębi błagalny głos. - Waszyngton mówi...
- Nie obchodzi mnie, co mówi Waszyngton. Powiedz im, że mogę mieć
trzy sztuki, nie więcej.
- Ale...
- Nie więcej - powtórzył, zamykając za sobą drzwi i mrucząc coś pod
nosem po ukraińsku.
- Cóż za artystyczny język, wujku - odezwała się. Przerwał w pół zdania.
- Freddie! - wykrzyknął, porwał ją za ramiona i uniósł jak piórko. - Ty
chyba nic nie ważysz. - Pocałował ją w oba policzki i postawił z powrotem na
ziemi. - Jak się czuje moja śliczna dziewczynka?
- Świetnie. Cieszę się, że tu jestem i że cię widzę. Był jak jego
przekleństwa, dziki i egzotyczny, miał brązowe oczy i kruczoczarne włosy
Stanislaskich. Freddie nieraz myślała sobie, że gdyby potrafiła malować,
namalowałaby w śmiałych pociągnięciach pędzla i barwach całą tę rodzinę.
- Podziwiałam twoje prace - oznajmiła. - Są niewyobrażalnie piękne.
- Nietrudno jest tworzyć coś pięknego, jeśli pracujesz nad czymś
pięknym. - Popatrzył na rzeźbę wzrokiem przepełnionym miłością. Miłością do
tego pięknego tworzywa, ale jeszcze bardziej do rodziny, którą uwiecznił w
swej rzeźbie. - A więc przyjechałaś zakosztować wielkiego miasta.
- Rzeczywiście. - Freddie zatrzepotała rzęsami, wzięła pod rękę Michaiła i
zaczęła z uwagą studiować jego dzieło. - Mam nadzieję, że będę pracować z
Nickiem nad jego najnowszym musicalem - zauważyła niby mimochodem.
- O? - Michaił podniósł brwi. Ten mężczyzna, otoczony przez kobiety,
doskonale wyczuwał je i rozumiał. - Pisać słowa do jego muzyki?
- Tak. Stworzymy dobry zespół, nie sądzisz?
- Owszem, ale to nie to, o czym myślę, prawda?
- Uśmiechnął się na widok jej kwaśnej miny. - Nasz Nick potrafi być
uparty. Jak coś sobie wbije do głowy, to trudno mu to wybić. Mogę spróbować,
chcesz?
- Myślę, że nie będzie takiej potrzeby, ale trzymam cię za słowo -
roześmiała się. Michaił przyjrzał jej się bacznie. Nie jest już dzieckiem,
zauważył w duchu. - Jestem dobra, wujku. Mam muzykę we krwi, tak jak ty
swoją sztukę.
- A więc skoro wiesz, czego chcesz...
- Znajdę sposób, żeby to mieć. - Zdziwiona własnym tupetem wzruszyła
ramionami. To też miała w krwi. - Chcę pracować z Nickiem. Chcę mu pomóc. I
zrobię to.
- A czego chcesz ode mnie?
- Poparcia rodziny, jeśli to będzie potrzebne, choć myślę, że uda mi się go
samej przekonać. - Odgarnęła włosy gestem, który przypomniał Michaiłowi
siostrę.
- A teraz potrzebuję rady co do mieszkania. Może ciocia Sydney pomoże
mi coś znaleźć.
- Może, ale przecież u nas jest masa miejsca. Wiesz, jak dzieci cię lubią, a
Sydney... - Zauważył wyraz jej twarzy i westchnął. - Obiecałem twojej mamie,
że ci zaproponuję, żebyś mieszkała u nas. Wiesz, jak Natasza się martwi.
- Nie ma powodu. Ona i tatuś zrobili dobrą robotę, wychowując kogoś
niezależnego - kontynuowała, nie dając mu dojść do słowa. - Jakieś niewielkie
mieszkanie, wujku. Poproś tylko ciocię, żeby zadzwoniła do mnie do Waldorf.
Może pójdziemy razem na lunch, jeśli będzie miała czas.
- Zawsze ma dla ciebie czas. Jak my wszyscy zresztą.
- Wiem. I mam zamiar to wykorzystać. Muszę mieć mieszkanie jak
najprędzej. Zanim - dodała z błyskiem w oku - babcia zacznie spiskować, żebym
wprowadziła się do nich na Brooklyn. No, muszę lecieć. - Pocałowała go w
policzek. - Mam jeszcze parę spotkań. - Skierowała się do drzwi. - Aha, jak
będziesz rozmawiać z mamą, powiedz jej, że próbowałeś.
Odwróciła się na pięcie i już jej nie było. Skinęła na taksówkę. A teraz,
gdy zrobiła już początek, kazała taksówkarzowi zawieźć się do baru Zacka i
zaczekać. Podeszła do tylnego wejścia i nacisnęła dzwonek. W chwilę później w
domofonie rozległ się zaspany głos Nicka.
- Jeszcze w łóżku? - spytała słodkim głosem. - Starzejesz się, Nicholas.
- Freddie? Która, do diabła, godzina?
- Dziesiąta, ale kto by Uczył godziny. Po prostu wpuść mnie do środka.
Mam coś dla ciebie. Zostawię to na dole.
Zaklął. Usłyszała, że coś upadło na podłogę.
- Już schodzę - powiedział.
- Nie, nie przeszkadzaj sobie. - Bała się, że nie zdoła się opanować na
jego widok, na wpół rozbudzonego, jeszcze ciepłego ze snu. - Nie mam czasu.
Tylko mnie wpuść, a potem zadzwoń, jak zobaczysz, co ci przyniosłam.
- Co to jest? - zaciekawił się, otwierając drzwi. Freddie nie
odpowiedziała. Wbiegła do środka, rzuciła na stół w kuchni teczkę ze swoimi
tekstami i wybiegła.
- Wybacz, że cię obudziłam! - zawołała jeszcze przez domofon. - Jeśli
masz dzisiaj czas, możemy pójść razem na kolację. Do zobaczenia.
- Co, do diabła! Zaczekaj!
Ale ona już wsiadała do taksówki. Zagłębiła się na tylnym siedzeniu,
odetchnęła głęboko i zamknęła oczy. Jeśli on jej nie zechce, jej talentu,
poprawiła się w duchu, znajdzie się z powrotem w punkcie wyjścia.
Myśl pozytywnie, upomniała siebie. Wyprostowała się, podniosła głowę.
- Do Gucciego, proszę - rzuciła.
Jeśli kobietę czeka randka z mężczyzną, którego zamierza poślubić, to
koniecznie musi sobie kupić nową suknię.
ROZDZIAŁ DRUGI
Zanim Nick znalazł i wciągnął dżinsy, po czym zbiegł na dół, Freddie
zdążyła już odjechać. Na stole kuchennym leżała teczka, którą mu zostawiła.
Co też temu dzieciakowi chodzi po głowie? - zastanawiał się. Budzi go
skoro świt, zostawia w kuchni tajemnicze papiery i znika bez słowa wyjaśnienia.
Zaklął pod nosem, wziął teczkę i powlókł się z powrotem na górę. Musi się
koniecznie napić kawy.
Ostrożnie stąpał między rozłożonymi na podłodze gazetami, częściami
garderoby, nutami. Rzucił teczkę Freddie na blat i podszedł do ekspresu do
kawy. Musiał się bardzo skupić, żeby przypomnieć sobie, jak on działa.
Nie był rannym ptaszkiem i nagle wyrwany ze snu z trudem zbierał myśli.
Zaparzył kawę i zajrzał do lodówki. W barze Zacka nie podawano
śniadań. Rio nie dał się namówić, by je przygotowywać, a więc Nick był zdany
na siebie. W lodówce znalazł tylko resztkę mleka. Nawet płatki się skończyły.
Zadowolił się więc kawą i papierosem.
Usiadł i otworzył teczkę pozostawioną przez Freddie. Był bardzo ciekaw,
co takiego mogło skłonić ją do tego, by budzić go o tak wczesnej porze. Nawet
bogate dzieciaki z małych miast powinny wiedzieć, że bary zamyka się bardzo
późno. A kiedy Nick zmieniał brata, rzadko kładł się spać przed trzecią nad
ranem.
Ziewnął i wyłożył zawartość teczki na stół. Zobaczył starannie
wydrukowane kartki z nutami. Ten dzieciak wbił sobie do głowy, że będziemy
razem pracować, pomyślał. Znał Freddie dostatecznie długo, by wiedzieć, że
jeśli coś postanowi, nie da sobie tego tak łatwo wyperswadować.
Cóż, na pewno ma talent, zamyślił się. Trudno byłoby się spodziewać, że
córce Spencera Kimballa słoń nadepnął na ucho. Ale nie wyobrażał sobie
współpracy z kimkolwiek. Owszem, dobrze mu się pracowało z Lorreyem, lecz
Lorrey nie był jego krewnym. I nie pachniał tak słodko i kusząco jak grzech.
Opamiętaj się, LeBeck, upomniał sam siebie. Odgarnął włosy z czoła i
sięgnął po pierwszą kartkę. W końcu może chyba zrobić choć tyle dla swojej
kuzyneczki. Przynajmniej zerknąć na jej pracę.
Popatrzył i zmarszczył brwi. To była jego muzyka. Coś, czego nie
dokończył, coś nad czym pracował podczas jednego ze swoich pobytów w
Wirginii Zachodniej. Pamiętał, jak siedział przy fortepianie w pokoju
muzycznym w tym dużym domu z kamienia, a Freddie stała obok niego. Kiedy
to było? Ostatniego lata? Przedostatniego? Nie mógł sobie przypomnieć
momentu, kiedy wyrosła tak nagle, że zaczynał odczuwać pewien niepokój, gdy
opierała się o niego czy patrzyła z ukosa tymi niewiarygodnie dużymi szarymi
oczami.
Nick potrząsnął głową, potarł policzki i ponownie skoncentrował się na
muzyce. Wygładziła ją, stwierdził, ale trochę zjeżył się na myśl, że ktoś
majstrował nad jego dziełem. I dodała pełne poezji, romantyczne słowa, które
znakomicie współgrały z nastrojem muzyki.
„Na zawsze ty”. Taki tytuł dała piosence. Kiedy muzyka rozbrzmiała mu
w głowie, zostawił niedopitą kawę, zebrał nuty, przeszedł do pokoju i usiadł
przy pianinie.
Dziesięć minut później dzwonił do hotelu Waldorf, by zostawić pierwszą
z wielu wiadomości dla panny Frederiki Kimball.
Wróciła do hotelu dopiero późnym popołudniem w świetnym nastroju,
niosąc liczne torby z zakupami. Spędziła bardzo miły dzień. Najpierw chodziła
po sklepach, w południe zjadła lunch z Rachel i Bess, a potem kontynuowała
zakupy. Wcisnęła wszystkie torby do szafy i podeszła do telefonu. O tej porze
na pewno zastanie już w domu kogoś z rodziny, jeśli nie wszystkich.
Zauważyła mrugające światełko na sekretarce, ale zanim zdążyła wcisnąć
przycisk, rozległ się dzwonek telefonu.
- Halo! - Podniosła słuchawkę.
- Do diabła, Fred, gdzie ty się podziewałaś? Uśmiechnęła się, słysząc głos
Nicka.
- Tu i tam, a co?
- Interesujące zajęcie. Cały dzień usiłuję cię złapać. Już miałem dzwonić
do Aleksa, żeby zaczęto cię szukać. - Wyobraził ją sobie porwaną, pobitą,
zmaltretowaną.
Freddie ściągnęła buty.
- Gdybyś to zrobił, powiedziałby ci, że spędziłam parę godzin na lunchu z
jego żoną. Ale, ale... w czym problem?
- Problem? Nie, dlaczego od razu problem... - W jego głosie słychać było
sarkastyczne tony. - Zrywasz mnie na równe nogi skoro świt...
- Po dziesiątej - sprostowała.
- A potem znikasz na cały dzień - ciągnął. - Przypominam ci, że coś tam
wołałaś, żebym do ciebie zadzwonił.
- Owszem. - Starała się zachować obojętność, szczęśliwa, że Nick nie
może zobaczyć nadziei rysującej się na jej twarzy. - Przejrzałeś nuty, które ci
zostawiłam?
Otworzył usta, ale milczał przez chwilę, starając się nie okazywać emocji.
- Rzuciłem na nie okiem. - Spędził całe godziny na czytaniu ich,
studiowaniu, graniu. - Niezłe, zwłaszcza w części, którą ja napisałem.
Mimo że nie mógł jej widzieć, podniosła hardo brodę.
- To jest o wiele lepsze niż niezłe, szczególnie te części, które ja
dokończyłam - oświadczyła, nie kryjąc dumy. - A co powiesz o słowach?
Były pełne poezji, zadumy, ale i humoru i wywarły na nim większe
wrażenie, niż chciałby to przyznać.
- Masz lekkie pióro, Fred.
- O, dodajesz mi otuchy.
- No więc: są dobre. To chciałaś usłyszeć? - Wziął głęboki oddech. - Nie
wiem, co chcesz, żebym z tym zrobił, ale...
- Może pogadamy, co? Masz dziś czas? Zastanawiał się przez chwilę nad
spotkaniem, które miał tego wieczoru, pomyślał o muzyce i uznał, że wszystko
inne się nie liczy.
- Nie mam nic takiego w planie, z czego nie mógłbym zrezygnować -
odpowiedział w końcu.
Ciekawe, mówi o pracy czy o kobiecie? - przemknęło Freddie przez
głowę.
- Świetnie, a więc zapraszam cię na kolację. Bądź w hotelu o wpół do
ósmej.
- Posłuchaj, dlaczego nie możemy...
- Przecież musimy coś zjeść, prawda? Włóż garnitur. Niech to będzie
uroczyste wyjście. A więc o wpół do ósmej. - Freddie zagryzła wargi i odłożyła
słuchawkę, zanim Nick zdążył zaprotestować.
Zdenerwowana usiadła na poręczy fotela. A więc zadziałało, pomyślała.
Wszystko idzie według jej planu, nie ma powodów do zdenerwowania.
Żadnych, absolutnie żadnych.
Zacznie podrywać i uwodzić mężczyznę, którego kochała prawie przez
całe życie. A jeśli jej się nie uda, będzie miała złamane serce, będzie
upokorzona, a wszystkie jej nadzieje i marzenia legną w gruzach.
Na razie jednak nie ma powodów do paniki.
Żeby sobie dodać odwagi, podniosła słuchawkę i zadzwoniła do domu.
Na dźwięk znajomego głosu od razu wyzbyła się wszelkich obaw.
- Mamo, to ja - odezwała się z uśmiechem.
O wpół do ósmej Nick krążył po holu hotelu Waldorf. Nie był zbyt
szczęśliwy z wyboru miejsca. Nie cierpiał garniturów, nie cierpiał luksusowych
restauracji i napuszonych kelnerów. Gdyby Freddie dała mu wybór,
zaproponowałby ich bar, w którym mogliby spokojnie porozmawiać.
Oczywiście, od kiedy odniósł sukces na Broadwayu, musiał od czasu do
czasu bywać na spotkaniach i imprezach, które wymagały oficjalnego stroju.
Nie lubił tego jednak i starał się w miarę możliwości unikać takich okazji.
Wciąż pragnął tylko tego, co zawsze - móc w spokoju pisać i grać swoją
muzykę.
Zmierzył wzrokiem jednego z portierów, który najwyraźniej uznał go za
kogoś podejrzanego.
Do diabła, ma rację, pomyślał Nick z rozbawieniem. Zack i Rachel z
resztą rodziny Stanislaskich uratowali go wprawdzie przed więzieniem i
pozostaniem przez całe życie na pograniczu prawa, ale wciąż jeszcze było w
nim coś z buntownika, z samotnego chłopca, przez nikogo nie rozumianego.
Jego przyrodni brat, Zack, kupił mu przed ponad dziesięciu laty pierwsze
pianino i Nick wciąż pamiętał szok, jaki przeżył, i zdziwienie, że ktoś go
zrozumiał i zechciał spełnić jego nie wypowiedziane marzenie. Nigdy nie
zapomni, ile zawdzięcza bratu, nigdy nie spłaci do końca długu, jaki wobec
niego zaciągnął.
Oczywiście, że to już przeszłość. Zmienił się, nie ściągał już na siebie
kłopotów. Nie zrobiłby już niczego, co mogłoby przynieść wstyd rodzinie, która
go zaakceptowała. Wciąż jednak był Nickiem LeBeck, byłym złodziejaszkiem,
zbuntowanym artystą i włóczęgą, dzieciakiem, który pierwszy raz spotkał byłą
obrońcę z urzędu, Rachel Stanislaski, w areszcie policyjnym.
Garnitur stanowił tylko cienką warstwę oddzielającą przeszłość od
teraźniejszości. Poprawił krawat z wyraźnym wstrętem. Nieczęsto wracał
myślami do przeszłości, dopiero Freddie wywołała napływ wspomnień.
Kiedy ją poznał, miała trzynaście lat i przypominała laleczkę z porcelany.
Pełna wdzięku, słodka, niewinna. Oczywiście, że ją kochał, tak jak się kocha
kogoś z rodziny. Nie zmienił tego fakt, że z czasem stała się kobietą. Wciąż
jednak był starszym od niej o sześć lat kuzynem.
Jednak kobieta, która wysiadła teraz w windy, nie wyglądała na niczyją
kuzynkę. Co, u diabła, zrobiła ze sobą?
Nick włożył ręce do kieszeni i patrzył na nią z ukosa, gdy szła przez hol w
krótkiej obcisłej sukience o barwie dojrzałych moreli. Upięła wysoko włosy,
odsłaniając w ten sposób smukłą szyję i delikatne ramiona. W uszach błyszczały
kolczyki z perełkami, a w zagłębieniu między piersiami spoczywała broszka z
szafiru w kształcie łzy.
Zna te wszystkie kobiece sztuczki, pomyślał Nick, gdy uśmiechnęła się do
niego.
- Witaj - powiedziała, całując go w kącik ust. - Mam nadzieję, że nie
czekałeś zbyt długo. Wyglądasz wspaniale.
- Nie wiem, dlaczego mieliśmy się dzisiaj tak stroić. Tylko po to, żeby coś
zjeść?
- Po to, żebym mogła włożyć nową sukienkę. - Obróciła się dokoła. -
Podoba ci się?
- Niezła. Ale możesz się przeziębić. Powstrzymała się, by nie parsknąć
złością.
- Nie sądzę, żebym się przeziębiła. Przed hotelem czeka samochód. -
Wzięła go pod rękę i poprowadziła do lśniącej, czarnej limuzyny.
- Wynajęłaś samochód? Żeby pojechać na kolację?
- Miałam taki kaprys. - Uśmiechnęła się do kierowcy i wśliznęła do
środka. Wdać było, że przywykła do luksusów. - To moja pierwsza randka w
Nowym Jorku.
Powiedziała to takim tonem, jakby spodziewała się jeszcze wielu randek z
wieloma mężczyznami. Nick odchrząknął i zajął miejsce obok niej.
- Nigdy nie zrozumiem bogaczy - stwierdził.
- Też nie należysz do biednych - przypomniała mu. - Twój musical idzie
na Broadwayu już drugi rok, dostałeś nominację do Tony'ego, przygotowujesz
drugą sztukę.
Wzruszył ramionami, zażenowany świadomością sukcesu finansowego.
- Nie mam zwyczaju jeździć wynajętymi limuzynami - mruknął.
- No to masz okazję. - Freddie rozsiadła się wygodnie, czując się jak
Kopciuszek w drodze na bal. - W niedzielę spotykamy się na obiedzie u babci -
wyjaśniła.
- Tak, pamiętam.
- Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę ich wszystkich i dzieciaki.
Wstąpiłam rano do galerii wujka Miszy. Widziałeś rzeźbę cioci Sydney z
dziećmi?
- Tak. - Nick uśmiechnął się z rozrzewnieniem. Niemal zapomniał, że ma
na sobie garnitur i jedzie czarną limuzyną. - Jest przepiękna. A niemowlę
kapitalne. Wiesz, że Bess ma następne?
- Powiedziała mi podczas lunchu. Nie sposób powstrzymać tych
Ukraińców. Dziadek znów musi kupować te gumisie, które zresztą uwielbia.
- Nie martw się o zęby - powiedział Nick, naśladując akcent Jurija. -
Wszystkie moje wnuki mają zęby z żelaza.
Freddie roześmiała się. Przysunęła się trochę bliżej, tak że kolanem niby
niechcący dotknęła kolana Nicka.
- Niedługo rocznica ich ślubu.
- W przyszłym miesiącu.
- Zastanawialiśmy się, czy nie urządzić uroczystego przyjęcia. Można by
wynająć jakąś salę, choćby w hotelu, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że oni
woleliby coś bardziej zwyczajnego, skromniejszego. Może w waszym barze?
- Oczywiście, nie ma problemu. Będzie o wiele zabawniej niż w jakimś
Hiltonie czy innym Holidayu. - A ja nie będę musiał się wbijać w ten cholerny
garnitur, dodał w duchu. - Rio zajmie się kuchnią.
- A ty ze mną muzyką.
- Czemu nie... - Przyjrzał się jej uważnie.
- Myśleliśmy o kupieniu wspólnego prezentu, od nas wszystkich. Wiesz,
że babcia zawsze marzyła o podróży do Paryża?
- Nadia? - Uśmiechnął się na tę myśl. - Nie. Skąd wiesz?
- Powiedziała niedawno mamie. Właściwie tylko napomknęła, jak to ona.
Po prostu, że zawsze się zastanawiała, czy jest tam tak romantycznie, jak
śpiewają w piosenkach. A więc pomyśleliśmy, że możemy im zafundować
wycieczkę na dwa tygodnie, kupić bilety na samolot, wynająć apartament u
Ritza.
- Wspaniały pomysł. Jurij i Nadia w Paryżu...
- A ty dokąd zawsze chciałeś pojechać? - spytała Freddie, gdy limuzyna
zatrzymała się przed restauracją.
- Hm. - Nick wysiadł z samochodu i podał jej rękę. - Sam nie wiem.
Najlepszym miejscem, w jakim byłem, jest Nowy Orlean. Nieprawdopodobna
muzyka. Możesz stanąć sobie po prostu na rogu ulicy i zewsząd ją słyszysz. Na
Karaibach też nie jest źle. Pamiętasz, jak popłynąłem tam z Zackiem i Rachel?
Boże, to było jeszcze zanim urodziły się dzieciaki.
- Przysłałeś mi kartkę z Saint Martin - bąknęła.
- To był mój pierwszy wyjazd. Zack uznał, że jako załogant nadaję się
najbardziej na balast, a więc koniec końców wylądowałem w kuchni. Cała drogę
narzekałem, ale w ogóle to byłem zachwycony.
Weszli do środka. Restauracja była elegancka i przytulna, dyskretnie
oświetlona.
- Kimball - rzuciła Freddie kierownikowi sali, który zaprowadził ich do
stolika w ustronnym miejscu.
Idealny wybór, uznała. Świece w srebrnych kandelabrach na pokrytych
białymi lnianymi obrusami stolikach, zapach dobrego jedzenia, blask
szlachetnego szkła. Nick może nie zdaje sobie sprawy, że jest uwodzony, ale
ona uważała, że robi to najlepiej, jak umie.
- Napijemy się wina? - spytała.
- Oczywiście. - Wziął kartę oprawioną w skórę. Lata pracy w barze
nauczyły go bezbłędnie rozpoznawać dobre roczniki. Przestudiował listę win i
potrząsnął głową na widok obłędnych cen. Cóż, to przyjęcie Freddie.
- Sancerre rocznik 88 - powiedział do kelnera czekającego na
zamówienie.
NORA ROBERTS NICK Czekając na miłość
ROZDZIAŁ PIERWSZY Była kobietą, która wie, czego chce. Dokładnie przemyślała powody przeprowadzki z Wirginii Zachodniej do Nowego Jorku. Miała zamiar tam się urządzić, osiągnąć sukces zawodowy i zdobyć męża. No, może niekoniecznie w takiej właśnie kolejności. Frederica Kimball uważała się za osobę, która potrafi działać zależnie od sytuacji. Szła teraz w dół East Side, w zapadającym zmierzchu wczesnej jesieni, i myślała o domu w Shepherdstown w Wirginii Zachodniej, gdzie mieszkali jej rodzice i rodzeństwo. Dom ten był wprost wymarzonym miejscem do życia: rozległy, pełen radości, rozbrzmiewający muzyką i śmiechem. Wątpiła, czy mogłaby go opuścić, gdyby nie to, że wiedziała, iż w każdej chwili może wrócić i zostanie przyjęta z otwartymi ramionami. To prawda, że wielokrotnie bywała w Nowym Jorku i miała w tym mieście wiele kontaktów, ale już tęskniła za rodzinnymi stronami, za swoim pokojem na pierwszym piętrze starego domu z kamienia, za miłością i towarzystwem rodzeństwa, za muzyką ojca i śmiechem matki. Ale nie była już dzieckiem. Miała dwadzieścia cztery lata i osiągnęła moment, gdy należało zacząć żyć własnym życiem. Na Manhattanie nie czuła się obco. Spędziła tu przecież pierwsze kilka lat życia, a później często przyjeżdżała w odwiedziny. Tak, ale zawsze z rodziną, uświadomiła sobie nagle. Cóż, tym razem jest zdana tylko na siebie. I ma sprawę do załatwienia. Musi przede wszystkim przekonać niejakiego Nicholasa LeBecka, że potrzebna mu jest partnerka. Sukces i renoma, jaką zdobył jako kompozytor w ciągu kilku ostatnich lat, jeszcze się zwiększy, jeśli ona będzie pisała teksty do jego piosenek. Oczami wyobraźni widziała już nazwisko LeBeck - Kimball na plakatach przy Great White Way. Wystarczyło, by puściła wodze fantazji, a już muzyka, którą razem
napiszą, rozbrzmiewała jej w uszach. A teraz, uśmiechnęła się do siebie, musi przekonać Nicka, żeby zobaczył i usłyszał to samo. W razie potrzeby ucieknie się do argumentu lojalności rodzinnej. Byli przecież poniekąd kuzynami, choć nie łączyły ich więzy krwi. Jeszcze będziemy się całować, pomyślała i jej oczy rozjaśnił uśmiech. To był jej ostateczny i najżywotniejszy cel. A kiedy go już osiągnie, Nick zakocha się w niej tak rozpaczliwie, jak ona jest w nim zakochana od zawsze, od chwili, gdy po raz pierwszy go zobaczyła. Czekała na niego dziesięć lat, a to jak na jej gust było aż nadto długo. Najwyższy czas, uznała, skubiąc brzeg błękitnego blezera, spojrzeć losowi prosto w twarz. Stanęła przed drzwiami baru, który teraz nazywał się „Pod żaglami”. Zdenerwowanie ukryła pod maską pewności siebie. Bar należał do Zacka Muldoona, brata Nicka, a właściwie brata przyrodniego, ale w rodzinie Freddie nikt się nie przejmował terminologią. Liczyły się uczucia. Fakt, że Zack ożenił się z siostrą jej macochy, uczynił z rodzin Stanislaski - Muldoon - Kimball - LeBeck jeden zagmatwany klan rodzinny. Marzeniem Freddie było dodać jeszcze jedno ogniwo do rodzinnego łańcucha, wiążąc siebie i Nicka. Odetchnęła głęboko, poprawiła blezer, przeciągnęła ręką po skręconych złocistorudych włosach, których nigdy nie była w stanie doprowadzić do ładu, i po raz kolejny rozpaczliwie zapragnęła, by mieć choć odrobinę egzotycznej urody Stanislaskich. Chwyciła za klamkę. Zrobi to, co sobie postanowiła, i ma nadzieję, że to wystarczy. W barze unosił się zapach piwa i przypraw korzennych. Od razu się domyśliła, że Rio, odwieczny kucharz Zacka, przygotowuje jeden ze swoich słynnych sosów do makaronu. Z szafy grającej płynęła rzewna piosenka w wykonaniu Celine Dion.
Wszystko tu wyglądało tak jak zawsze, wszystko było na swoim miejscu. Ściany ozdobione malowidłami z motywami morskimi, długi sfatygowany kontuar i rzędy butelek na półkach. Było wszystko z wyjątkiem Nicka. Mimo to uśmiechnęła się, podeszła do baru i wspięła się na stołek. - Postawisz mi drinka, żeglarzu? Zack zaskoczony podniósł głowę znad kartki papieru. Na widok Freddie twarz rozjaśnił mu szeroki uśmiech. - To ty! Witaj! - ucieszył się. - Nie sądziłem, że zjawisz się przed końcem tygodnia. - Lubię robić niespodzianki. - Takie to i ja lubię. - Zack zręcznie popchnął kufel z piwem wzdłuż blatu, tak że zatrzymał się dokładnie w dłoniach gościa. Potem pochylił się, ujął twarz Freddie w swe duże dłonie i wycisnął na jej policzku głośny pocałunek. - Śliczna jak zawsze - stwierdził z uznaniem. - Ty też. Powiedziała prawdę. Od kiedy go przed dziesięciu laty poznała, jeszcze wyszlachetniał, jak dobra whisky. Wiek niczego mu nie ujął, wręcz przeciwnie. Stał się tym bardziej interesujący. Włosy wciąż miał gęste i kręcone, a w spojrzeniu ciemnoniebieskich oczu było coś magnetycznego. A ta twarz! - pomyślała, wzdychając. Opalona, rasowa, ze zmarszczkami, które tylko dodawały jej charakteru i uroku. Niejeden raz w swoim życiu Freddie zastanawiała się, jak to się dzieje, że jest otoczona samymi pięknymi ludźmi. - Co u Rachel? - spytała. - Wysoki Sąd ma się znakomicie - odparł. Freddie uśmiechnęła się, słysząc dumę ukrytą w głosie Zacka. Jego żona, a jej ciotka, była teraz sędzią w sprawach kryminalnych. - Jesteśmy wszyscy z niej bardzo dumni - powiedziała. - Widziałeś młotek, który jej podarowała mama? Wydaje dźwięk tłuczonego szkła, kiedy
nim w coś uderzysz. - Czy widziałem? - Uśmiechnął się niewyraźnie. - Nieraz go już poczułem. Mieć sędziego w rodzinie to jest coś. - Mrugnął porozumiewawczo. - Żebyś wiedziała, jak bajecznie wygląda w todze. - Wyobrażam sobie. A jak dzieciaki? - Ta okropna trójka? Doskonale. Chcesz soku? Freddie rozbawiona przechyliła głowę. - Nie rozśmieszaj mnie, Zack. Mam już dwadzieścia cztery lata, zapomniałeś? Potarł brodę w zakłopotaniu i przyjrzał się jej uważnie. Drobna postać i porcelanowa cera prawdopodobnie zawsze będą mylące. Gdyby nie znał jej wieku, tak dobrze jak wieku własnych dzieci, poprosiłby o dowód tożsamości. - Po prostu nie mogę w to uwierzyć. Mała Freddie jest już dorosła. - A więc skoro jestem... - założyła nogę na nogę - dlaczego nie nalejesz mi białego wina? - Już się robi. - Sięgnął po kieliszek, nawet nie oglądając się za siebie. - A co u was? Jak dzieci? - Wszyscy mają się dobrze i przesyłają wam pozdrowienia. - Wzięła kieliszek i uniosła go w górę. - Za rodzinę. Zack stuknął w nią butelką coli. - Jakie masz plany, kochanie? - O, całą masę. - Uśmiechnęła się i pociągnęła łyk wina. Zastanawiała się, co by sobie pomyślał, gdyby mu wyjawiła, że największy plan jej życia to uwiedzenie jego młodszego brata. - Przede wszystkim muszę znaleźć mieszkanie. - Wiesz przecież, że możesz mieszkać u nas jak długo zechcesz. - Wiem. Albo u babci i dziadka, albo u Michaiła i Sydney, albo u Aleksa i Bess. - Znowu się uśmiechnęła. Świadomość, że jest otoczona ludźmi, którzy ją
kochają, dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Ale... - Naprawdę chciałabym mieć własny kąt. - Oparła łokcie o kontuar. - Chyba już czas na małą przygodę. - Zaczął mówić, ale przerwała mu, potrząsając głową. - Nie zamierzasz mnie pouczać, prawda, wujku? Nie ty, chłopak, który wyruszył w morze. Tu mnie ma, pomyślał. Miał znacznie mniej niż dwadzieścia cztery lata, kiedy pierwszy raz się zaokrętował. - Dobra, żadnych pouczeń. Ale będę miał na ciebie oko. - Liczę na to. - Wyprostowała się i odchyliła do tyłu. - A co porabia Nick? - spytała jakby mimochodem, z udaną obojętnością. - Myślałam, że go tu zastanę. - Jest w kuchni. Chyba podjada makaron Riosa. Freddie pociągnęła nosem. - Pachnie wspaniale. Chyba też tam pójdę i przywitam się z nim. Przy okazji zobaczę, co mają dobrego do jedzenia. - Idź. I powiedz Nickowi, że czekamy, żeby zaczął grać. Bo nie zapracuje na kolację. - Dobrze. Wzięła kieliszek z winem i zsunęła się ze stołka. Powstrzymała się przed poprawieniem kolejny raz włosów. Z rezygnacją myślała o swoim wyglądzie. „Wdzięczny” - tylko to określenie przychodziło jej do głowy. Cóż, niewiele mogła zrobić przy swoim niskim wzroście i drobnej posturze. Już dawno wyzbyła się marzeń, że rozkwitnie w coś, co można będzie określić jako olśniewającą piękność. Do niskiego wzrostu trzeba dodać kręcone włosy o odcieniu złocistorudym, piegi na zadartym nosku, duże szare oczy i dołeczki w policzkach. Jako nastolatka marzyła o tym, żeby być wymuskaną i wyrafinowaną elegantką. Albo kobietą dziką i wyzwoloną. Albo też pełną uroku blondynką o zaokrąglonych kształtach. W końcu, gdy dorosła, zaakceptowała
siebie taką, jaką jest. Zdarzały się jednak nadal chwile, kiedy żałowała, że nie wygląda jak renesansowy posąg. Szybko jednak napomniała siebie, że jeśli Nick ma ją traktować poważnie jako kobietę, najpierw ona musi poważnie traktować siebie. Doszedłszy do takiego wniosku, pchnęła energicznie drzwi do kuchni. I serce podskoczyło jej do gardła. Nic nie mogła na to poradzić. Zawsze tak było, ile razy go zobaczyła, od chwili gdy ujrzała go po raz pierwszy. Wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła, o czym kiedykolwiek marzyła, było przed nią. Nick siedział przy stole kuchennym, pochylony nad talerzem z makaronem. Nicholas LeBeck, nicpoń, którego jej ciotka Rachel broniła w sądzie z pasją i przekonaniem. Młody człowiek, który zboczył z drogi, ale dzięki miłości, trosce i oddaniu rodziny zdołał odłączyć się od młodzieżowych gangów ulicznych i ustatkować. Teraz był już mężczyzną, ale wciąż było w nim coś z buntownika. Ma to w oczach, pomyślała, a serce zabiło jej mocniej. W tych cudownych, chmurnych zielonych oczach. Wciąż nosił długie włosy sczesane z czoła i związane w krótki koński ogon. Były jasne z odcieniem brązu. Miał usta poety, brodę boksera, a ręce artysty. Wiele nocy spędziła na marzeniach o jego silnych szerokich dłoniach i długich, smukłych palcach. O tym, że te dłonie ujmują i gładzą jej twarz, przesuwają się wzdłuż jej ciała. Był zbudowany jak biegacz. Wysoki, smukły, długonogi. Teraz miał na sobie stare szare dżinsy sprane na kolanach. Rękawy koszuli podwinął. Zauważyła, że brakowało przy nich guzika. Jedząc, wymieniał uwagi z Rio, ogromnym czarnoskórym kucharzem, a ten wytrząsał tłuszcz z kosza pełnego frytek. - Nie powiedziałem, że jest w nim za dużo czosnku. Powiedziałem, że lubię dużo czosnku. - Nick nawinął na widelec następną porcję makaronu, jakby
chcąc odwołać swoje poprzednie słowa. - Jesteś bardzo porywczy jak na swój wiek, staruszku - dodał stłumionym głosem, przełykając makaron. Rio burknął coś pod nosem. - No, no, jaki tam staruszek - żachnął się. - Jeszcze dałbym ci popalić. - Już się boję! - roześmiał się Nick i ułamał kawałek chleba czosnkowego w momencie, gdy Freddie z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Odłożył chleb, odsunął się od stołu i popatrzył na nią z niekłamaną przyjemnością. - Widzisz, Rio, kto nas odwiedził? Jak leci, Fred? Podniósł się i uścisnął ją po bratersku. Zmieszał się lekko, uświadomiwszy sobie, że ciało, które się do niego przytuliło, przypomniało mu, że mała Freddie jest już kobietą. - Cóż... - Odsunął się wciąż z uśmiechem na twarzy i wcisnął ręce w kieszenie. - Myślałem, że przyjedziesz pod koniec tygodnia. - Zmieniłam plany. Cześć, Rio - zwróciła się do kucharza i odstawiła na stół kieliszek, by móc odwzajemnić braterski uścisk. - Siadaj, laleczko. Siadaj i jedz. - Nie dam się prosić. W pociągu cały czas myślałam, co też dzisiaj gotujesz. - Usiadła przy stole, uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę do Nicka. - Siadaj, wystygnie ci - powiedziała. - Masz rację. - Ujął jej dłoń, ścisnął i usiadł obok. - Co u was? Wszystko w porządku? Brandon wciąż gra w baseball? - Jeszcze jak! Jest kapitanem szkolnej drużyny. - Westchnęła na widok dużego talerza, który postawił przed nią Rio. - A ostatni występ baletowy Katie był naprawdę cudowny. Mama oczywiście popłakała się ze wzruszenia. Wiesz, że o jej sklepie pisano w „Washington Post”? A tata właśnie skończył nowy utwór. - Nawinęła makaron na widelec. - To tyle. A jak twoje sprawy? - W porządku. - Pracujesz nad czymś? - Mam następne zamówienie dla Broadwayu. - Wzruszył ramionami.
Wciąż było mu niezręcznie opowiadać innym o swoich sukcesach. - Za „Ostatni przystanek” powinieneś dostać Tony'ego. - Już sama nominacja była nie lada wyróżnieniem. Potrząsnęła głową. - Nick, to była znakomita rzecz. Jest znakomita - poprawiła się, bo musical wciąż szedł przy pełnej widowni. - Jesteśmy z ciebie dumni. - Cóż, to moja praca. - Nie chwal go, bo mu woda sodowa uderzy do głowy - odezwał się Rio, który stał przy kuchni. - Ejże, sam słyszałem, jak podśpiewywałeś „Miłość o zmierzchu” - zauważył Nick. Rio wzruszył potężnymi ramionami. - Może... Jeden czy dwa kawałki były całkiem niezłe. Jedz. - Pracujesz z kimś? - spytała Freddie. - Nad tą nową sztuką? - Nie. To na razie wstępny etap. Zaledwie zacząłem. Sam. Właśnie to pragnęła usłyszeć. - Gdzieś czytałam, że Michael Lorrey dostał jakieś zamówienie. Będziesz potrzebował nowego autora tekstów. - Tak. - Nick dołożył sobie makaronu. - Wcale mnie to nie cieszy. Dobrze mi się z nim pracowało. Inni na ogół słuchają tylko własnych słów zamiast muzyki. - A więc masz problem - uznała Freddie. - Potrzebujesz kogoś z solidnym przygotowaniem muzycznym, kto w melodii usłyszy słowa. - Właśnie. - Nick podniósł do ust kufel piwa. - Tym kimś jestem ja - oświadczyła zdecydowanie. Nick aż się zakrztusił. Odstawił kufel i spojrzał na nią tak, jakby nagle zaczęła mówić jakimś egzotycznym językiem. - Coś ty powiedziała? - Przez całe życie uczyłam się muzyki. - Starała się opanować emocje i przyjąć rzeczowy ton. - Pamiętam, że jako mała dziewczynka siedziałam na
kolanach ojca, a on trzymał moje dłonie i prowadził je po klawiszach. Ale bardzo go rozczarowałam, bo komponowanie nie jest moją namiętnością. Moja namiętność to słowa. Mogłabym dla ciebie pisać teksty, Nick, lepsze niż ktokolwiek inny. - Jej oczy, szare i spokojne, napotkały jego wzrok. - Bo rozumiem nie tylko twoją muzykę, ale i ciebie. A zatem, co o tym sądzisz? Nick aż podniósł się z krzesła. - Nie wiem... To dla mnie wielka niewiadoma. - Dlaczego? Przecież wiesz, że pisałam słowa do niektórych utworów tatusia. I do innych zresztą też. - Ułamała kawałek chleba i zaczęła wolno go przeżuwać. - Mnie się ten pomysł wydaje logicznym i dobrym rozwiązaniem dla nas obojga. Ja szukam pracy, a ty autora tekstów. - Cóż... - Myśl o pracy z Freddie trochę go zaniepokoiła i rozdrażniła. Szczerze mówiąc, w ostatnich latach coraz częściej czuł się w jej obecności jakoś nieswojo. - A więc pomyśl o tym. - Uśmiechnęła się ponownie. Należąc do dużej rodziny, znała strategiczną wartość pozornego wycofywania się. - A jak już ci się spodoba ten pomysł, możesz go zaproponować producentowi. - Mógłbym to zrobić. - Zawahał się. - Pewnie tak... - Wspaniale! Będę tu wpadać, albo złapiesz mnie w Waldorf. - Zatrzymałaś się w hotelu? - Tylko chwilowo, dopóki nie znajdę mieszkania. Może słyszałeś o czymś w okolicy? Podoba mi się tutaj. - Chcesz się tu na dobre przeprowadzić? - Tak. I od razu ci mówię, że nie zamierzam mieszkać u nikogo z rodziny. Chcę się dowiedzieć, jak to jest mieszkać samej. A ty wciąż na górze, co? W dawnym pokoju Zacka? - Zgadza się. - A więc gdybyś słyszał o jakimś mieszkaniu w sąsiedztwie, daj mi znać. Zdziwiło go, że przez moment zaniepokoił się, co jej przeprowadzka do
Nowego Jorku może zmienić w jego życiu. Nic, oczywiście, że nic. - Myślałem, że wolałabyś Park Avenue. - Kiedyś tam mieszkałam - powiedziała, kończąc jeść makaron. - A teraz szukam czegoś innego. - Odgarnęła włosy z twarzy i odchyliła się do tyłu. - Rio, to była poezja. Jeśli znajdę w pobliżu jakieś lokum, masz mnie codziennie na kolacji. - Może wykopiemy Nicka i wprowadzisz się na górę. - Mrugnął do niej porozumiewawczo. - Wolę patrzeć na ciebie niż na jego paskudną gębę. - Cóż, a tymczasem... - wstała i pocałowała olbrzyma w policzek - Zack chce, żebyś pograł, Nick. - Za moment. - Powiem mu. Może jeszcze chwilę posiedzę i posłucham. Do widzenia, Rio. - Do widzenia, laleczko. - Rio podśpiewując, wrócił do swojej roboty. - Ale wyrosła ta mała Freddie - powiedział. - Śliczna jak z obrazka. - Tak, w porządku dziewczyna. - Nick był zły, że korzenny zapach jej perfum niepokojąco drażnił jego zmysły. - Ale wciąż naiwna jak dziecko. Nie ma pojęcia, co ją tu czeka, w tym mieście. - A więc będziesz na nią uważał. - Rio podniósł w górę drewnianą łyżkę. - Albo ja będę uważał na ciebie. - Gadanie. - Nick wziął butelkę piwa i nalał sobie pełny kufel. Nowy Jork wciąż zaskakiwał Freddie. Wystarczyło, by przeszła zaledwie kilkadziesiąt metrów w dowolnym kierunku, a już zauważała coś nowego. A to sukienkę w butiku, a to jakąś interesującą twarz w tłumie, a to ulicznego śpiewaka o głosie Pavarottiego. Między innymi dlatego tak lubiła to miasto. Wiedziała, że jest naiwna, tak jak może być naiwna kobieta, która wyrosła w małym mieście, otoczona czułością i troskliwą opieką. Zdawała sobie sprawę, że daleko jej do sprytu Nicka, którego wychowała ulica, ale czuła, że ma niezłą dawkę zdrowego rozsądku. Skorzystała z niego, planując swój pierwszy dzień w
mieście. Jedząc rogaliki, obserwowała widok rozciągający się za oknem hotelu. Miała sporo spraw do załatwienia. Odwiedzając wuja Michaiła w jego galerii, upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu. Pogada z nim, a przy okazji zorientuje się, czy jego żona Sydney nie pomogłaby jej znaleźć jakiegoś mieszkania przez swoją agencję nieruchomości. I nie zaszkodzi napomknąć mu - a tym samym pozostałym członkom rodziny - że ma nadzieję pracować z Nickiem nad jego najnowszym musicalem. To nie za bardzo uczciwe, pomyślała, nalewając sobie drugą filiżankę kawy. Ale miłość rządzi się własnymi prawami. A ona nigdy by nawet nie próbowała tego rodzaju łagodnej presji, gdyby nie wierzyła w swój talent. Jeśli chodzi o umiejętności w zakresie poezji i muzyki, była aż nadto pewna siebie. Tylko gdy w grę wchodził Nick, traciła wszelką odwagę. Oczywiście, kiedy już zaczną razem pracować, Nick przestanie ją traktować jak małą kuzyneczkę z zachodniej Wirginii. Ale ona nigdy nie będzie mogła konkurować z tymi gorącymi, fascynującymi kobietami, które kręciły się koło niego. A więc, pomyślała, musi być sprytna i utorować sobie drogę do jego serca przez wspólną miłość do muzyki. To wszystko w końcu dla jego dobra. Ona jest najlepszą rzeczą, jaka może go w życiu spotkać. Tylko musi mu to uświadomić. A więc do dzieła. Nie ma czasu do stracenia. Zerwała się od stołu i pobiegła do sypialni, żeby się ubrać. Godzinę później wysiadała z taksówki przed galerią SoHo. Miała pięćdziesiąt procent szansy, że zastanie wuja. Równie dobrze mógł być teraz w swym domu w Connecticut i rzeźbić albo bawić się z dziećmi. Mógł też pomagać ojcu gdzieś w mieście. Pchnęła drzwi z matowego szkła. Jeśli nie zastanie Michaiła, wpadnie do biura Sydney albo do sądu do Rachel. Później zajrzy do Bess do studia telewizyjnego albo do Aleksija. Pomyślała z radością, że w jakimkolwiek
kierunku się ruszy, wszędzie może spotkać kogoś z rodziny. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła jej się w oczy w galerii, była nowa praca Michaiła. Nie widziała jej jeszcze, lecz od razu poznała rękę wuja. Wyrzeźbił w mahoniu podobiznę swej żony. Na wzór Madonny, Sydney trzymała w ramionach ich najmłodsze dziecko, Laurel. U jej stóp siedziała jeszcze trójka w różnym wieku i różnego wzrostu. Podszedłszy bliżej, Freddie rozpoznała swoich kuzynów, Griffa, Moirę i Adama. Nie mogła się oprzeć, by nie przejechać palcem po policzku niemowlęcia. Pewnego dnia, pomyślała, będę tak samo trzymać moje dziecko. Moje i Nicka. - Nie czekam na faksy! - krzyknął Michaił, wchodząc do galerii z zaplecza. - Ty czekasz na faksy! Ja muszę pracować. - Ależ, Misza - dobiegł z głębi błagalny głos. - Waszyngton mówi... - Nie obchodzi mnie, co mówi Waszyngton. Powiedz im, że mogę mieć trzy sztuki, nie więcej. - Ale... - Nie więcej - powtórzył, zamykając za sobą drzwi i mrucząc coś pod nosem po ukraińsku. - Cóż za artystyczny język, wujku - odezwała się. Przerwał w pół zdania. - Freddie! - wykrzyknął, porwał ją za ramiona i uniósł jak piórko. - Ty chyba nic nie ważysz. - Pocałował ją w oba policzki i postawił z powrotem na ziemi. - Jak się czuje moja śliczna dziewczynka? - Świetnie. Cieszę się, że tu jestem i że cię widzę. Był jak jego przekleństwa, dziki i egzotyczny, miał brązowe oczy i kruczoczarne włosy Stanislaskich. Freddie nieraz myślała sobie, że gdyby potrafiła malować, namalowałaby w śmiałych pociągnięciach pędzla i barwach całą tę rodzinę. - Podziwiałam twoje prace - oznajmiła. - Są niewyobrażalnie piękne. - Nietrudno jest tworzyć coś pięknego, jeśli pracujesz nad czymś pięknym. - Popatrzył na rzeźbę wzrokiem przepełnionym miłością. Miłością do
tego pięknego tworzywa, ale jeszcze bardziej do rodziny, którą uwiecznił w swej rzeźbie. - A więc przyjechałaś zakosztować wielkiego miasta. - Rzeczywiście. - Freddie zatrzepotała rzęsami, wzięła pod rękę Michaiła i zaczęła z uwagą studiować jego dzieło. - Mam nadzieję, że będę pracować z Nickiem nad jego najnowszym musicalem - zauważyła niby mimochodem. - O? - Michaił podniósł brwi. Ten mężczyzna, otoczony przez kobiety, doskonale wyczuwał je i rozumiał. - Pisać słowa do jego muzyki? - Tak. Stworzymy dobry zespół, nie sądzisz? - Owszem, ale to nie to, o czym myślę, prawda? - Uśmiechnął się na widok jej kwaśnej miny. - Nasz Nick potrafi być uparty. Jak coś sobie wbije do głowy, to trudno mu to wybić. Mogę spróbować, chcesz? - Myślę, że nie będzie takiej potrzeby, ale trzymam cię za słowo - roześmiała się. Michaił przyjrzał jej się bacznie. Nie jest już dzieckiem, zauważył w duchu. - Jestem dobra, wujku. Mam muzykę we krwi, tak jak ty swoją sztukę. - A więc skoro wiesz, czego chcesz... - Znajdę sposób, żeby to mieć. - Zdziwiona własnym tupetem wzruszyła ramionami. To też miała w krwi. - Chcę pracować z Nickiem. Chcę mu pomóc. I zrobię to. - A czego chcesz ode mnie? - Poparcia rodziny, jeśli to będzie potrzebne, choć myślę, że uda mi się go samej przekonać. - Odgarnęła włosy gestem, który przypomniał Michaiłowi siostrę. - A teraz potrzebuję rady co do mieszkania. Może ciocia Sydney pomoże mi coś znaleźć. - Może, ale przecież u nas jest masa miejsca. Wiesz, jak dzieci cię lubią, a Sydney... - Zauważył wyraz jej twarzy i westchnął. - Obiecałem twojej mamie, że ci zaproponuję, żebyś mieszkała u nas. Wiesz, jak Natasza się martwi.
- Nie ma powodu. Ona i tatuś zrobili dobrą robotę, wychowując kogoś niezależnego - kontynuowała, nie dając mu dojść do słowa. - Jakieś niewielkie mieszkanie, wujku. Poproś tylko ciocię, żeby zadzwoniła do mnie do Waldorf. Może pójdziemy razem na lunch, jeśli będzie miała czas. - Zawsze ma dla ciebie czas. Jak my wszyscy zresztą. - Wiem. I mam zamiar to wykorzystać. Muszę mieć mieszkanie jak najprędzej. Zanim - dodała z błyskiem w oku - babcia zacznie spiskować, żebym wprowadziła się do nich na Brooklyn. No, muszę lecieć. - Pocałowała go w policzek. - Mam jeszcze parę spotkań. - Skierowała się do drzwi. - Aha, jak będziesz rozmawiać z mamą, powiedz jej, że próbowałeś. Odwróciła się na pięcie i już jej nie było. Skinęła na taksówkę. A teraz, gdy zrobiła już początek, kazała taksówkarzowi zawieźć się do baru Zacka i zaczekać. Podeszła do tylnego wejścia i nacisnęła dzwonek. W chwilę później w domofonie rozległ się zaspany głos Nicka. - Jeszcze w łóżku? - spytała słodkim głosem. - Starzejesz się, Nicholas. - Freddie? Która, do diabła, godzina? - Dziesiąta, ale kto by Uczył godziny. Po prostu wpuść mnie do środka. Mam coś dla ciebie. Zostawię to na dole. Zaklął. Usłyszała, że coś upadło na podłogę. - Już schodzę - powiedział. - Nie, nie przeszkadzaj sobie. - Bała się, że nie zdoła się opanować na jego widok, na wpół rozbudzonego, jeszcze ciepłego ze snu. - Nie mam czasu. Tylko mnie wpuść, a potem zadzwoń, jak zobaczysz, co ci przyniosłam. - Co to jest? - zaciekawił się, otwierając drzwi. Freddie nie odpowiedziała. Wbiegła do środka, rzuciła na stół w kuchni teczkę ze swoimi tekstami i wybiegła. - Wybacz, że cię obudziłam! - zawołała jeszcze przez domofon. - Jeśli masz dzisiaj czas, możemy pójść razem na kolację. Do zobaczenia. - Co, do diabła! Zaczekaj!
Ale ona już wsiadała do taksówki. Zagłębiła się na tylnym siedzeniu, odetchnęła głęboko i zamknęła oczy. Jeśli on jej nie zechce, jej talentu, poprawiła się w duchu, znajdzie się z powrotem w punkcie wyjścia. Myśl pozytywnie, upomniała siebie. Wyprostowała się, podniosła głowę. - Do Gucciego, proszę - rzuciła. Jeśli kobietę czeka randka z mężczyzną, którego zamierza poślubić, to koniecznie musi sobie kupić nową suknię.
ROZDZIAŁ DRUGI Zanim Nick znalazł i wciągnął dżinsy, po czym zbiegł na dół, Freddie zdążyła już odjechać. Na stole kuchennym leżała teczka, którą mu zostawiła. Co też temu dzieciakowi chodzi po głowie? - zastanawiał się. Budzi go skoro świt, zostawia w kuchni tajemnicze papiery i znika bez słowa wyjaśnienia. Zaklął pod nosem, wziął teczkę i powlókł się z powrotem na górę. Musi się koniecznie napić kawy. Ostrożnie stąpał między rozłożonymi na podłodze gazetami, częściami garderoby, nutami. Rzucił teczkę Freddie na blat i podszedł do ekspresu do kawy. Musiał się bardzo skupić, żeby przypomnieć sobie, jak on działa. Nie był rannym ptaszkiem i nagle wyrwany ze snu z trudem zbierał myśli. Zaparzył kawę i zajrzał do lodówki. W barze Zacka nie podawano śniadań. Rio nie dał się namówić, by je przygotowywać, a więc Nick był zdany na siebie. W lodówce znalazł tylko resztkę mleka. Nawet płatki się skończyły. Zadowolił się więc kawą i papierosem. Usiadł i otworzył teczkę pozostawioną przez Freddie. Był bardzo ciekaw, co takiego mogło skłonić ją do tego, by budzić go o tak wczesnej porze. Nawet bogate dzieciaki z małych miast powinny wiedzieć, że bary zamyka się bardzo późno. A kiedy Nick zmieniał brata, rzadko kładł się spać przed trzecią nad ranem. Ziewnął i wyłożył zawartość teczki na stół. Zobaczył starannie wydrukowane kartki z nutami. Ten dzieciak wbił sobie do głowy, że będziemy razem pracować, pomyślał. Znał Freddie dostatecznie długo, by wiedzieć, że jeśli coś postanowi, nie da sobie tego tak łatwo wyperswadować. Cóż, na pewno ma talent, zamyślił się. Trudno byłoby się spodziewać, że córce Spencera Kimballa słoń nadepnął na ucho. Ale nie wyobrażał sobie współpracy z kimkolwiek. Owszem, dobrze mu się pracowało z Lorreyem, lecz Lorrey nie był jego krewnym. I nie pachniał tak słodko i kusząco jak grzech.
Opamiętaj się, LeBeck, upomniał sam siebie. Odgarnął włosy z czoła i sięgnął po pierwszą kartkę. W końcu może chyba zrobić choć tyle dla swojej kuzyneczki. Przynajmniej zerknąć na jej pracę. Popatrzył i zmarszczył brwi. To była jego muzyka. Coś, czego nie dokończył, coś nad czym pracował podczas jednego ze swoich pobytów w Wirginii Zachodniej. Pamiętał, jak siedział przy fortepianie w pokoju muzycznym w tym dużym domu z kamienia, a Freddie stała obok niego. Kiedy to było? Ostatniego lata? Przedostatniego? Nie mógł sobie przypomnieć momentu, kiedy wyrosła tak nagle, że zaczynał odczuwać pewien niepokój, gdy opierała się o niego czy patrzyła z ukosa tymi niewiarygodnie dużymi szarymi oczami. Nick potrząsnął głową, potarł policzki i ponownie skoncentrował się na muzyce. Wygładziła ją, stwierdził, ale trochę zjeżył się na myśl, że ktoś majstrował nad jego dziełem. I dodała pełne poezji, romantyczne słowa, które znakomicie współgrały z nastrojem muzyki. „Na zawsze ty”. Taki tytuł dała piosence. Kiedy muzyka rozbrzmiała mu w głowie, zostawił niedopitą kawę, zebrał nuty, przeszedł do pokoju i usiadł przy pianinie. Dziesięć minut później dzwonił do hotelu Waldorf, by zostawić pierwszą z wielu wiadomości dla panny Frederiki Kimball. Wróciła do hotelu dopiero późnym popołudniem w świetnym nastroju, niosąc liczne torby z zakupami. Spędziła bardzo miły dzień. Najpierw chodziła po sklepach, w południe zjadła lunch z Rachel i Bess, a potem kontynuowała zakupy. Wcisnęła wszystkie torby do szafy i podeszła do telefonu. O tej porze na pewno zastanie już w domu kogoś z rodziny, jeśli nie wszystkich. Zauważyła mrugające światełko na sekretarce, ale zanim zdążyła wcisnąć przycisk, rozległ się dzwonek telefonu. - Halo! - Podniosła słuchawkę. - Do diabła, Fred, gdzie ty się podziewałaś? Uśmiechnęła się, słysząc głos
Nicka. - Tu i tam, a co? - Interesujące zajęcie. Cały dzień usiłuję cię złapać. Już miałem dzwonić do Aleksa, żeby zaczęto cię szukać. - Wyobraził ją sobie porwaną, pobitą, zmaltretowaną. Freddie ściągnęła buty. - Gdybyś to zrobił, powiedziałby ci, że spędziłam parę godzin na lunchu z jego żoną. Ale, ale... w czym problem? - Problem? Nie, dlaczego od razu problem... - W jego głosie słychać było sarkastyczne tony. - Zrywasz mnie na równe nogi skoro świt... - Po dziesiątej - sprostowała. - A potem znikasz na cały dzień - ciągnął. - Przypominam ci, że coś tam wołałaś, żebym do ciebie zadzwonił. - Owszem. - Starała się zachować obojętność, szczęśliwa, że Nick nie może zobaczyć nadziei rysującej się na jej twarzy. - Przejrzałeś nuty, które ci zostawiłam? Otworzył usta, ale milczał przez chwilę, starając się nie okazywać emocji. - Rzuciłem na nie okiem. - Spędził całe godziny na czytaniu ich, studiowaniu, graniu. - Niezłe, zwłaszcza w części, którą ja napisałem. Mimo że nie mógł jej widzieć, podniosła hardo brodę. - To jest o wiele lepsze niż niezłe, szczególnie te części, które ja dokończyłam - oświadczyła, nie kryjąc dumy. - A co powiesz o słowach? Były pełne poezji, zadumy, ale i humoru i wywarły na nim większe wrażenie, niż chciałby to przyznać. - Masz lekkie pióro, Fred. - O, dodajesz mi otuchy. - No więc: są dobre. To chciałaś usłyszeć? - Wziął głęboki oddech. - Nie wiem, co chcesz, żebym z tym zrobił, ale... - Może pogadamy, co? Masz dziś czas? Zastanawiał się przez chwilę nad
spotkaniem, które miał tego wieczoru, pomyślał o muzyce i uznał, że wszystko inne się nie liczy. - Nie mam nic takiego w planie, z czego nie mógłbym zrezygnować - odpowiedział w końcu. Ciekawe, mówi o pracy czy o kobiecie? - przemknęło Freddie przez głowę. - Świetnie, a więc zapraszam cię na kolację. Bądź w hotelu o wpół do ósmej. - Posłuchaj, dlaczego nie możemy... - Przecież musimy coś zjeść, prawda? Włóż garnitur. Niech to będzie uroczyste wyjście. A więc o wpół do ósmej. - Freddie zagryzła wargi i odłożyła słuchawkę, zanim Nick zdążył zaprotestować. Zdenerwowana usiadła na poręczy fotela. A więc zadziałało, pomyślała. Wszystko idzie według jej planu, nie ma powodów do zdenerwowania. Żadnych, absolutnie żadnych. Zacznie podrywać i uwodzić mężczyznę, którego kochała prawie przez całe życie. A jeśli jej się nie uda, będzie miała złamane serce, będzie upokorzona, a wszystkie jej nadzieje i marzenia legną w gruzach. Na razie jednak nie ma powodów do paniki. Żeby sobie dodać odwagi, podniosła słuchawkę i zadzwoniła do domu. Na dźwięk znajomego głosu od razu wyzbyła się wszelkich obaw. - Mamo, to ja - odezwała się z uśmiechem. O wpół do ósmej Nick krążył po holu hotelu Waldorf. Nie był zbyt szczęśliwy z wyboru miejsca. Nie cierpiał garniturów, nie cierpiał luksusowych restauracji i napuszonych kelnerów. Gdyby Freddie dała mu wybór, zaproponowałby ich bar, w którym mogliby spokojnie porozmawiać. Oczywiście, od kiedy odniósł sukces na Broadwayu, musiał od czasu do czasu bywać na spotkaniach i imprezach, które wymagały oficjalnego stroju. Nie lubił tego jednak i starał się w miarę możliwości unikać takich okazji.
Wciąż pragnął tylko tego, co zawsze - móc w spokoju pisać i grać swoją muzykę. Zmierzył wzrokiem jednego z portierów, który najwyraźniej uznał go za kogoś podejrzanego. Do diabła, ma rację, pomyślał Nick z rozbawieniem. Zack i Rachel z resztą rodziny Stanislaskich uratowali go wprawdzie przed więzieniem i pozostaniem przez całe życie na pograniczu prawa, ale wciąż jeszcze było w nim coś z buntownika, z samotnego chłopca, przez nikogo nie rozumianego. Jego przyrodni brat, Zack, kupił mu przed ponad dziesięciu laty pierwsze pianino i Nick wciąż pamiętał szok, jaki przeżył, i zdziwienie, że ktoś go zrozumiał i zechciał spełnić jego nie wypowiedziane marzenie. Nigdy nie zapomni, ile zawdzięcza bratu, nigdy nie spłaci do końca długu, jaki wobec niego zaciągnął. Oczywiście, że to już przeszłość. Zmienił się, nie ściągał już na siebie kłopotów. Nie zrobiłby już niczego, co mogłoby przynieść wstyd rodzinie, która go zaakceptowała. Wciąż jednak był Nickiem LeBeck, byłym złodziejaszkiem, zbuntowanym artystą i włóczęgą, dzieciakiem, który pierwszy raz spotkał byłą obrońcę z urzędu, Rachel Stanislaski, w areszcie policyjnym. Garnitur stanowił tylko cienką warstwę oddzielającą przeszłość od teraźniejszości. Poprawił krawat z wyraźnym wstrętem. Nieczęsto wracał myślami do przeszłości, dopiero Freddie wywołała napływ wspomnień. Kiedy ją poznał, miała trzynaście lat i przypominała laleczkę z porcelany. Pełna wdzięku, słodka, niewinna. Oczywiście, że ją kochał, tak jak się kocha kogoś z rodziny. Nie zmienił tego fakt, że z czasem stała się kobietą. Wciąż jednak był starszym od niej o sześć lat kuzynem. Jednak kobieta, która wysiadła teraz w windy, nie wyglądała na niczyją kuzynkę. Co, u diabła, zrobiła ze sobą? Nick włożył ręce do kieszeni i patrzył na nią z ukosa, gdy szła przez hol w krótkiej obcisłej sukience o barwie dojrzałych moreli. Upięła wysoko włosy,
odsłaniając w ten sposób smukłą szyję i delikatne ramiona. W uszach błyszczały kolczyki z perełkami, a w zagłębieniu między piersiami spoczywała broszka z szafiru w kształcie łzy. Zna te wszystkie kobiece sztuczki, pomyślał Nick, gdy uśmiechnęła się do niego. - Witaj - powiedziała, całując go w kącik ust. - Mam nadzieję, że nie czekałeś zbyt długo. Wyglądasz wspaniale. - Nie wiem, dlaczego mieliśmy się dzisiaj tak stroić. Tylko po to, żeby coś zjeść? - Po to, żebym mogła włożyć nową sukienkę. - Obróciła się dokoła. - Podoba ci się? - Niezła. Ale możesz się przeziębić. Powstrzymała się, by nie parsknąć złością. - Nie sądzę, żebym się przeziębiła. Przed hotelem czeka samochód. - Wzięła go pod rękę i poprowadziła do lśniącej, czarnej limuzyny. - Wynajęłaś samochód? Żeby pojechać na kolację? - Miałam taki kaprys. - Uśmiechnęła się do kierowcy i wśliznęła do środka. Wdać było, że przywykła do luksusów. - To moja pierwsza randka w Nowym Jorku. Powiedziała to takim tonem, jakby spodziewała się jeszcze wielu randek z wieloma mężczyznami. Nick odchrząknął i zajął miejsce obok niej. - Nigdy nie zrozumiem bogaczy - stwierdził. - Też nie należysz do biednych - przypomniała mu. - Twój musical idzie na Broadwayu już drugi rok, dostałeś nominację do Tony'ego, przygotowujesz drugą sztukę. Wzruszył ramionami, zażenowany świadomością sukcesu finansowego. - Nie mam zwyczaju jeździć wynajętymi limuzynami - mruknął. - No to masz okazję. - Freddie rozsiadła się wygodnie, czując się jak Kopciuszek w drodze na bal. - W niedzielę spotykamy się na obiedzie u babci -
wyjaśniła. - Tak, pamiętam. - Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę ich wszystkich i dzieciaki. Wstąpiłam rano do galerii wujka Miszy. Widziałeś rzeźbę cioci Sydney z dziećmi? - Tak. - Nick uśmiechnął się z rozrzewnieniem. Niemal zapomniał, że ma na sobie garnitur i jedzie czarną limuzyną. - Jest przepiękna. A niemowlę kapitalne. Wiesz, że Bess ma następne? - Powiedziała mi podczas lunchu. Nie sposób powstrzymać tych Ukraińców. Dziadek znów musi kupować te gumisie, które zresztą uwielbia. - Nie martw się o zęby - powiedział Nick, naśladując akcent Jurija. - Wszystkie moje wnuki mają zęby z żelaza. Freddie roześmiała się. Przysunęła się trochę bliżej, tak że kolanem niby niechcący dotknęła kolana Nicka. - Niedługo rocznica ich ślubu. - W przyszłym miesiącu. - Zastanawialiśmy się, czy nie urządzić uroczystego przyjęcia. Można by wynająć jakąś salę, choćby w hotelu, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że oni woleliby coś bardziej zwyczajnego, skromniejszego. Może w waszym barze? - Oczywiście, nie ma problemu. Będzie o wiele zabawniej niż w jakimś Hiltonie czy innym Holidayu. - A ja nie będę musiał się wbijać w ten cholerny garnitur, dodał w duchu. - Rio zajmie się kuchnią. - A ty ze mną muzyką. - Czemu nie... - Przyjrzał się jej uważnie. - Myśleliśmy o kupieniu wspólnego prezentu, od nas wszystkich. Wiesz, że babcia zawsze marzyła o podróży do Paryża? - Nadia? - Uśmiechnął się na tę myśl. - Nie. Skąd wiesz? - Powiedziała niedawno mamie. Właściwie tylko napomknęła, jak to ona. Po prostu, że zawsze się zastanawiała, czy jest tam tak romantycznie, jak
śpiewają w piosenkach. A więc pomyśleliśmy, że możemy im zafundować wycieczkę na dwa tygodnie, kupić bilety na samolot, wynająć apartament u Ritza. - Wspaniały pomysł. Jurij i Nadia w Paryżu... - A ty dokąd zawsze chciałeś pojechać? - spytała Freddie, gdy limuzyna zatrzymała się przed restauracją. - Hm. - Nick wysiadł z samochodu i podał jej rękę. - Sam nie wiem. Najlepszym miejscem, w jakim byłem, jest Nowy Orlean. Nieprawdopodobna muzyka. Możesz stanąć sobie po prostu na rogu ulicy i zewsząd ją słyszysz. Na Karaibach też nie jest źle. Pamiętasz, jak popłynąłem tam z Zackiem i Rachel? Boże, to było jeszcze zanim urodziły się dzieciaki. - Przysłałeś mi kartkę z Saint Martin - bąknęła. - To był mój pierwszy wyjazd. Zack uznał, że jako załogant nadaję się najbardziej na balast, a więc koniec końców wylądowałem w kuchni. Cała drogę narzekałem, ale w ogóle to byłem zachwycony. Weszli do środka. Restauracja była elegancka i przytulna, dyskretnie oświetlona. - Kimball - rzuciła Freddie kierownikowi sali, który zaprowadził ich do stolika w ustronnym miejscu. Idealny wybór, uznała. Świece w srebrnych kandelabrach na pokrytych białymi lnianymi obrusami stolikach, zapach dobrego jedzenia, blask szlachetnego szkła. Nick może nie zdaje sobie sprawy, że jest uwodzony, ale ona uważała, że robi to najlepiej, jak umie. - Napijemy się wina? - spytała. - Oczywiście. - Wziął kartę oprawioną w skórę. Lata pracy w barze nauczyły go bezbłędnie rozpoznawać dobre roczniki. Przestudiował listę win i potrząsnął głową na widok obłędnych cen. Cóż, to przyjęcie Freddie. - Sancerre rocznik 88 - powiedział do kelnera czekającego na zamówienie.