Wszystkim mym przodkom,
którzy przemierzyli burzliwą toń
WĘDROWCEM BYŁEM ŻYCIA
SZMAT.
PROLOG
Rozszalały wiatr znad Atlantyku
uderzał z całą siłą w zachodnie
wybrzeże. Ostre pociski deszczu bębniły
w ziemię i chłostały .zimnem.
Późnojesienne kwiaty pociemniały,
ścięte mrozem. W domach i pubach
ludzie gromadzili się przy kominkach,
gawędząc o swoich farmach,
zabudowaniach, o bliskich, którzy
wyemigrowali do Niemiec albo do
Stanów. Nie miało żadnego znaczenia,
czy te wydarzenia dotyczyły ubiegłego
tygodnia, czy też poprzedniego
pokolenia. Irlandia traciła swe dzieci,
ale nic nie wskazywało na to, by miała
utracić swoją tożsamość.
Od czasu do czasu mówiło się o
zamieszkach, nie kończącej się wojnie
na północy. Ale wioskę Kilmilhil
dzieliły od Belfastu nie tylko mile, ale i
zainteresowania. Ludzie myśleli o
zbiorach, krowach, ślubach i zgonach,
jakie przyniesie zima.
Parę mil za wsią, w kuchni
gorącej od ciepła buchającego z pieca i
wypełnionej zapachem pieczonego
ciasta, Brianna Concannon wyglądała
przez okno na ogród smagany
lodowatym deszczem.
- Obawiam się, że stracę orliki, i
naparstnice. - Myślała o tym z bólem.
Wykopała wprawdzie i przeniosła do
szopy na tyłach domu tyle roślin, ile
zdołała, ale przymrozki nadeszły
wyjątkowo wcześnie tego roku.
- Zasadzisz nowe wiosną. -
Maggie przyglądała się siostrze, Brie
martwiła się o kwiaty jak matka o swoje
dzieci. Z westchnieniem Maggie
przesunęła dłonią po brzuchu. Nadal nie
mogła się nadziwić, że wyszła za mąż i
oczekuje dziecka. Powinno się to
przydarzyć jej siostrze, miłującej życie
domowe. - I sprawi ci to ogromną
przyjemność.
- Chyba tak. Przydałaby mi się
cieplarnia. Przeglądałam prospekty i
pomyślałam, że da się to zrobić.
Do wiosny powinna zebrać dość
pieniędzy, jeśli będzie oszczędna.
Marząc o roślinach, które rozkwitną pod
szkłem, Brianna wysunęła z pieca
kolejną blachę ciastek z żurawinami.
Maggie przywiozła te żurawiny aż z
Dublina.
Maggie zlizała okruchy z palców i
przyjrzała się siostrze okiem artystki.
Brianna była uroczą kobietą. Ztotorude
włosy, mleczna cera, świetna figura.
Klasyczna owalna twarz, usta miękkie w
zarysie, nie tknięte szminką, rzadko
uśmiechnięte. Jasnoniebieskie oczy
skłonne do zamyśleń, smukłe długie
nogi, włosy, w których tlił się ogień -
gęste, jedwabiste, wijące się niesfornie
włosy.
Ma dobre serce, pomyślała
Maggie. Jest nieprawdopodobnie
naiwna. I mimo że styka się ciągle jako
właścicielka pensjonatu z obcymi, nie
ma pojęcia o świecie, o tym, co dzieje
się dwa kroki za furtką ogrodową.
- Chyba nie podoba mi się myśl,
że przez tyle tygodni będziesz tu sama z
obcym facetem.
- Często jestem sama z gośćmi,
Maggie. W ten sposób zarabiam na
życie.
- Rzadko bywa tu tylko jeden
gość, poza tym jest środek zimy. My
wrócimy do Dublina, a wtedy...
- Nie będzie nikogo, kto by się o
mnie troszczył? - Brianna uśmiechnęła
się, bardziej rozbawiona, niż urażona. -
Maggie, jestem dorosłą kobietą. Kobietą
interesu, która potrafi zatroszczyć się o
siebie.
- Jesteś zbyt zajęta troszczeniem
się o innych.
- Zostaw matkę w spokoju. -
Brianna zacisnęła wargi. - Niewiele
robię dla niej od czasu, gdy zamieszkała
z Lottie.
- Już ja swoje wiem! Biegniesz
tam na każde jej skinienie, wysłuchujesz
pretensji, ciągniesz do lekarza, ilekroć
wmówi w siebie śmiertelną chorobę.
Maggie uniosła głowę, wściekła
na siebie, że znów dala się unieść
gniewem, jednocześnie mając poczucie
winy.
- Ale nie to mnie w tej chwili
martwi. Ten mężczyzna...
- Grayson Thane - podsunęła
usłużnie Brianna, zachwycona zmianą
tematu. - Cieszący się powszechnym
szacunkiem amerykański pisarz, który
pragnie wynająć cichy pokój w dobrze
prowadzonym pensjonacie w zachodniej
Irlandii. Nie ma żadnych niecnych
planów wobec gospodyni. - Napiła się
łyk herbaty. - I zapłaci za moją
cieplarnię.
- Zabierzesz je do domu.
- Chętnie. - Maggie uśmiechnęła
się szeroko i chwyciła ciastko z blachy,
przerzucając je z ręki do ręki, żeby
szybciej ostygło. - Ale najpierw zjem na
miejscu tyle, ile zdołam. Nie uwierzysz,
ale Rogan przelicza na kalorie każdy
kąsek, który biorę do ust.
- Chce, żebyś była zdrowa, ty i
dziecko.
- Wiem. I myślę, że zadaje sobie
dość często pytanie, ile miejsca we mnie
zajmuje dziecko, a ile tłuszcz.
Brianna przyjrzała się siostrze.
Maggie zrobiła się okrągła i pulchna, a
rozpoczynając ostatni kwartał ciąży,
przestała być kłębkiem nerwów i
rozwinęła w sobie łagodność, która
ciągle zdumiewała młodszą siostrę.
Jest szczęśliwa, pomyślała
Brianna. Zakochana. I wie doskonale, że
jej miłość ktoś w pełni odwzajemnia.
- Przybrałaś więcej niż parę
funtów, Margaret Mary, nie da się ukryć
-powiedziała.
W oczach siostry, zamiast złości,
ujrzała błyski złośliwego humoru.
- Współzawodniczę z krową
Murphy'ego. Na razie wygrywam. -
Maggie skończyła ciastko i natychmiast
sięgnęła po następne. - Za parę tygodni
nie będę mogła dojrzeć zza brzucha
końca rury do dmuchania szkła. Będę się
musiała przerzucić na produkcję lamp.
- Mogłabyś zrobić sobie przerwę
w pracy - zauważyła Brianna. -Rogan
powiedział, że zapełniłaś eksponatami
całą galerię.
- Chcesz, żebym umarła z nudów?
Mam świetny pomysł na nową rzeźbę do
galerii w Clare...
- ...która zostanie otwarta na
wiosnę.
- Do tego czasu Rogan spełni
swoją groźbę i przywiąże mnie do łóżka,
jeżeli zrobię krok w stronę pracowni.
Westchnęła, ale Brianna
wiedziała, że Maggie, nie bierze do
serca pogróżek męża. Nie przeszkadzała
jej nadmierna może troskliwość Rogana.
- Chcę pracować, dopóki to
możliwe - dodała Maggie. - Miło być w
domu, nawet przy takiej pogodzie. Nie
spodziewasz się chyba gości?
- Owszem. Jankesa, w przyszłym
tygodniu.
Brianna napełniła filiżankę
Maggie oraz własną, po czym usiadła.
Pies, który czekał cierpliwie przy
krześle, położył wielką głowę na jej
kolanach.
- Jankes? Tylko jeden?
Mężczyzna?
- Aha. - Brianna pogłaskała
Concobara po łbie. - To pisarz. Zarezer-
wował pokój, z wyżywieniem, na czas
nie określony. Zapłacił za miesiąc z
góry.
- Miesiąc! O tej porze roku? -
Zdumiona Maggie popatrzyła w okno,
które drżało od uderzeń wiatru. Cóż on
takiego pisze?
- Thrillery. Czytałam parę. Są
dobre. Nakręcono na ich podstawie
filmy, które zdobyły jakieś nagrody.
- Wzięty pisarz, jankes, spędzi
zimę w B&B, w hrabstwie Clare.
Będzie o tym sporo gadania w pubie.
ROZDZIAŁ
PIERWSZY
Brianna miewała gości w
“Blackthorn Cottage” nawet w czasie
najgorszych zimowych miesięcy. Nie
było w tym nic niezwykłego. W styczniu
jednak dom świecił zazwyczaj pustkami.
Briannie nie przeszkadzała samotność,
piekielne zawodzenie wiatru, ołowiane
chmury ani deszcz i śnieg padający dzień
po dniu. Miała czas na snucie planów.
Z radością witała podróżnych,
nawet jeżeli zjawiali się niespodziewa-
nie. Liczył się każdy funt i każdy pens. A
poza tym Brianna przepadała za
towarzystwem, lubiła, gdy jej zakątek
stawał się choćby tymczasowym
schronieniem dla innych.
W ciągu pani lat od śmierci ojca i
wyprowadzki matki, stworzyła dom, o
jakim marzyła będąc dzieckiem. Dom,
gdzie na kominku płonął ogień, w
oknach wisiały koronkowe firanki, a z
kuchni dochodził zapach ciasta. Dzięki
Maggie, dzięki jej sztuce, mogła
rozwinąć swój interes. Brianna nigdy o
tym nie zapomniała.
Ale dom był jej. Ojciec rozumiał
tę miłość, a ona hołubiła swoje
dziedzictwo, jak hołubiłaby dziecko.
Może to pogoda przywiodła jej na
myśl ojca. Zmarł właśnie w taki
burzliwy, posępny dzień. Przekonała się
po raz kolejny, że nadal nosi w sobie
smutek i żal. Dawały o sobie znać z
chwilą, gdy zostawała sama.
Trzeba się zabrać do pracy,
zdecydowała, odwracając się od okna.
Deszcz lał strumieniami,
postanowiła więc zrezygnować z
planowanej wyprawy do wsi i zająć się
pracą, którą odkładała już zbyt długo.
Nie spodziewała się żadnych odwiedzin
tego dnia, a jedyny pensjonariusz, który
zarezerwował pokój, miał się zjawić
dopiero w końcu tygodnia. Brianna
zaniosła na górę szczotkę, wiadro,
szmaty i pusty karton. Pies deptał jej po
piętach.
Sprzątała strych regularnie, tak
samo jak resztę domu. Kurz nie miał z
Brianna Concannon żadnych szans. Ale
na strychu znajdowały się pudła i
skrzynie, które omijała w swoich
porządkach.
Dość tego! powiedziała sobie,
stanowczym ruchem otwierając drzwi,
prowadzące na górę. Tym razem
zrobi tu generalną czystkę. I nie pozwoli,
by przeszkodziły jej w tym jakiekolwiek
sentymenty.
Posprząta starannie strych i będzie
oszczędzać pieniądze na jego remont.
Można by z niego zrobić przytulną
facjatkę, dumała wsparta na szczotce.
Mansardowe okna i świetliki,
bladożółta farba rozświetlająca wnętrze.
A na podłodze jeden z jej dywaników.
Oczyma wyobraźni zobaczyła
śliczne łóżko z kolorową narzutą, wikli-
nowy fotel, małe biureczko. Gdyby
miała...
Brianna pokręciła głową, śmiejąc
się sama z siebie. Zapędziła się w
marzeniach.
- Marzenia, marzenia, Con -
szepnęła i pogłaskała psa po głowie. - A
tu trzeba ciężkiej pracy i samozaparcia.
Najpierw pudła, zdecydowała.
Najwyższy czas uporządkować papiery,
stare ubrania.
Pół godziny później urosły już
dwa zgrabne stosiki. Jeden Brianna
zaniesie do kościoła dla biednych, drugi,
złożony ze szmat, zachowa dla siebie.
- Och, spójrz na to, Con! -
Ostrożnie wyjęła z kartonu białą
sukienkę do chrztu i rozprostowała
fałdy. Powietrze wypełnił lekki zapach
lawendy. Sukienka ozdobiona była
malutkimi guziczkami i wąskim
pasemkiem koronek. Brianna rozpoznała
dzieło rąk babci i uśmiechnęła się.
- Zachował to - szepnęła. Matka
nie poświęciłaby tak sentymentalnej
myśli przyszłym pokoleniom. - Widzisz,
nosiłyśmy tę sukienkę z Maggie. A tata
zapakował ją dla naszych dzieci.
Odezwał się ból, tak znajomy, że
prawie niewyczuwalny. Żadne dziecko
nie spało w kołysce pod jej dachem, nie
czekało, by je kochać i pieścić. Ale za to
Maggie ucieszy się z tego stroiku.
Brianna starannie złożyła sukienkę.
Następny karton wypełniały
papiery. Brianna westchnęła ciężko na
ich widok. Będzie musiała je przeczytać,
przynajmniej przejrzeć. Ojciec prze-
chowywał całą korespondencję.
Wiedziała, że znajdą się tam również
wycinki prasowe. Czerpał z nich
pomysły nowych przedsięwzięć.
Zawsze zawierał jakieś nowe
transakcje, zabierał się do nowych
interesów. Odłożyła na bok artykuły,
które wycinał - o wynalazkach,
leśnictwie, stolarstwie, prowadzeniu
sklepu. Nic o rolnictwie, zauważyła z
uśmiechem. Rolnikiem nie był nigdy.
Znalazła listy od krewnych, od firm, do
których pisał, w Ameryce, Australii,
Kanadzie. Oto dowód nabycia starej
półciężarówki, którą pamiętała z
dzieciństwa. Nad jednym dokumentem
zatrzymała się, marszcząc brwi.
Wyglądał jak świadectwo udziałowe.
Triquater Mining, w Walii. Z daty
NORA ROBERTS
ZRODZONA Z LODU SAGA RODU CONCANNONÓW TOM 2
Wszystkim mym przodkom, którzy przemierzyli burzliwą toń
WĘDROWCEM BYŁEM ŻYCIA SZMAT.
PROLOG Rozszalały wiatr znad Atlantyku uderzał z całą siłą w zachodnie wybrzeże. Ostre pociski deszczu bębniły w ziemię i chłostały .zimnem. Późnojesienne kwiaty pociemniały, ścięte mrozem. W domach i pubach ludzie gromadzili się przy kominkach, gawędząc o swoich farmach, zabudowaniach, o bliskich, którzy wyemigrowali do Niemiec albo do Stanów. Nie miało żadnego znaczenia, czy te wydarzenia dotyczyły ubiegłego tygodnia, czy też poprzedniego pokolenia. Irlandia traciła swe dzieci, ale nic nie wskazywało na to, by miała
utracić swoją tożsamość. Od czasu do czasu mówiło się o zamieszkach, nie kończącej się wojnie na północy. Ale wioskę Kilmilhil dzieliły od Belfastu nie tylko mile, ale i zainteresowania. Ludzie myśleli o zbiorach, krowach, ślubach i zgonach, jakie przyniesie zima. Parę mil za wsią, w kuchni gorącej od ciepła buchającego z pieca i wypełnionej zapachem pieczonego ciasta, Brianna Concannon wyglądała przez okno na ogród smagany lodowatym deszczem. - Obawiam się, że stracę orliki, i naparstnice. - Myślała o tym z bólem.
Wykopała wprawdzie i przeniosła do szopy na tyłach domu tyle roślin, ile zdołała, ale przymrozki nadeszły wyjątkowo wcześnie tego roku. - Zasadzisz nowe wiosną. - Maggie przyglądała się siostrze, Brie martwiła się o kwiaty jak matka o swoje dzieci. Z westchnieniem Maggie przesunęła dłonią po brzuchu. Nadal nie mogła się nadziwić, że wyszła za mąż i oczekuje dziecka. Powinno się to przydarzyć jej siostrze, miłującej życie domowe. - I sprawi ci to ogromną przyjemność. - Chyba tak. Przydałaby mi się cieplarnia. Przeglądałam prospekty i
pomyślałam, że da się to zrobić. Do wiosny powinna zebrać dość pieniędzy, jeśli będzie oszczędna. Marząc o roślinach, które rozkwitną pod szkłem, Brianna wysunęła z pieca kolejną blachę ciastek z żurawinami. Maggie przywiozła te żurawiny aż z Dublina. Maggie zlizała okruchy z palców i przyjrzała się siostrze okiem artystki. Brianna była uroczą kobietą. Ztotorude włosy, mleczna cera, świetna figura. Klasyczna owalna twarz, usta miękkie w zarysie, nie tknięte szminką, rzadko uśmiechnięte. Jasnoniebieskie oczy skłonne do zamyśleń, smukłe długie
nogi, włosy, w których tlił się ogień - gęste, jedwabiste, wijące się niesfornie włosy. Ma dobre serce, pomyślała Maggie. Jest nieprawdopodobnie naiwna. I mimo że styka się ciągle jako właścicielka pensjonatu z obcymi, nie ma pojęcia o świecie, o tym, co dzieje się dwa kroki za furtką ogrodową. - Chyba nie podoba mi się myśl, że przez tyle tygodni będziesz tu sama z obcym facetem. - Często jestem sama z gośćmi, Maggie. W ten sposób zarabiam na życie.
- Rzadko bywa tu tylko jeden gość, poza tym jest środek zimy. My wrócimy do Dublina, a wtedy... - Nie będzie nikogo, kto by się o mnie troszczył? - Brianna uśmiechnęła się, bardziej rozbawiona, niż urażona. - Maggie, jestem dorosłą kobietą. Kobietą interesu, która potrafi zatroszczyć się o siebie. - Jesteś zbyt zajęta troszczeniem się o innych. - Zostaw matkę w spokoju. - Brianna zacisnęła wargi. - Niewiele robię dla niej od czasu, gdy zamieszkała z Lottie.
- Już ja swoje wiem! Biegniesz tam na każde jej skinienie, wysłuchujesz pretensji, ciągniesz do lekarza, ilekroć wmówi w siebie śmiertelną chorobę. Maggie uniosła głowę, wściekła na siebie, że znów dala się unieść gniewem, jednocześnie mając poczucie winy. - Ale nie to mnie w tej chwili martwi. Ten mężczyzna... - Grayson Thane - podsunęła usłużnie Brianna, zachwycona zmianą tematu. - Cieszący się powszechnym szacunkiem amerykański pisarz, który pragnie wynająć cichy pokój w dobrze prowadzonym pensjonacie w zachodniej
Irlandii. Nie ma żadnych niecnych planów wobec gospodyni. - Napiła się łyk herbaty. - I zapłaci za moją cieplarnię. - Zabierzesz je do domu. - Chętnie. - Maggie uśmiechnęła się szeroko i chwyciła ciastko z blachy, przerzucając je z ręki do ręki, żeby szybciej ostygło. - Ale najpierw zjem na miejscu tyle, ile zdołam. Nie uwierzysz, ale Rogan przelicza na kalorie każdy kąsek, który biorę do ust. - Chce, żebyś była zdrowa, ty i dziecko. - Wiem. I myślę, że zadaje sobie
dość często pytanie, ile miejsca we mnie zajmuje dziecko, a ile tłuszcz. Brianna przyjrzała się siostrze. Maggie zrobiła się okrągła i pulchna, a rozpoczynając ostatni kwartał ciąży, przestała być kłębkiem nerwów i rozwinęła w sobie łagodność, która ciągle zdumiewała młodszą siostrę. Jest szczęśliwa, pomyślała Brianna. Zakochana. I wie doskonale, że jej miłość ktoś w pełni odwzajemnia. - Przybrałaś więcej niż parę funtów, Margaret Mary, nie da się ukryć -powiedziała. W oczach siostry, zamiast złości,
ujrzała błyski złośliwego humoru. - Współzawodniczę z krową Murphy'ego. Na razie wygrywam. - Maggie skończyła ciastko i natychmiast sięgnęła po następne. - Za parę tygodni nie będę mogła dojrzeć zza brzucha końca rury do dmuchania szkła. Będę się musiała przerzucić na produkcję lamp. - Mogłabyś zrobić sobie przerwę w pracy - zauważyła Brianna. -Rogan powiedział, że zapełniłaś eksponatami całą galerię. - Chcesz, żebym umarła z nudów? Mam świetny pomysł na nową rzeźbę do galerii w Clare...
- ...która zostanie otwarta na wiosnę. - Do tego czasu Rogan spełni swoją groźbę i przywiąże mnie do łóżka, jeżeli zrobię krok w stronę pracowni. Westchnęła, ale Brianna wiedziała, że Maggie, nie bierze do serca pogróżek męża. Nie przeszkadzała jej nadmierna może troskliwość Rogana. - Chcę pracować, dopóki to możliwe - dodała Maggie. - Miło być w domu, nawet przy takiej pogodzie. Nie spodziewasz się chyba gości? - Owszem. Jankesa, w przyszłym tygodniu.
Brianna napełniła filiżankę Maggie oraz własną, po czym usiadła. Pies, który czekał cierpliwie przy krześle, położył wielką głowę na jej kolanach. - Jankes? Tylko jeden? Mężczyzna? - Aha. - Brianna pogłaskała Concobara po łbie. - To pisarz. Zarezer- wował pokój, z wyżywieniem, na czas nie określony. Zapłacił za miesiąc z góry. - Miesiąc! O tej porze roku? - Zdumiona Maggie popatrzyła w okno, które drżało od uderzeń wiatru. Cóż on takiego pisze?
- Thrillery. Czytałam parę. Są dobre. Nakręcono na ich podstawie filmy, które zdobyły jakieś nagrody. - Wzięty pisarz, jankes, spędzi zimę w B&B, w hrabstwie Clare. Będzie o tym sporo gadania w pubie.
ROZDZIAŁ PIERWSZY Brianna miewała gości w “Blackthorn Cottage” nawet w czasie najgorszych zimowych miesięcy. Nie było w tym nic niezwykłego. W styczniu jednak dom świecił zazwyczaj pustkami. Briannie nie przeszkadzała samotność, piekielne zawodzenie wiatru, ołowiane chmury ani deszcz i śnieg padający dzień po dniu. Miała czas na snucie planów. Z radością witała podróżnych, nawet jeżeli zjawiali się niespodziewa- nie. Liczył się każdy funt i każdy pens. A poza tym Brianna przepadała za
towarzystwem, lubiła, gdy jej zakątek stawał się choćby tymczasowym schronieniem dla innych. W ciągu pani lat od śmierci ojca i wyprowadzki matki, stworzyła dom, o jakim marzyła będąc dzieckiem. Dom, gdzie na kominku płonął ogień, w oknach wisiały koronkowe firanki, a z kuchni dochodził zapach ciasta. Dzięki Maggie, dzięki jej sztuce, mogła rozwinąć swój interes. Brianna nigdy o tym nie zapomniała. Ale dom był jej. Ojciec rozumiał tę miłość, a ona hołubiła swoje dziedzictwo, jak hołubiłaby dziecko. Może to pogoda przywiodła jej na
myśl ojca. Zmarł właśnie w taki burzliwy, posępny dzień. Przekonała się po raz kolejny, że nadal nosi w sobie smutek i żal. Dawały o sobie znać z chwilą, gdy zostawała sama. Trzeba się zabrać do pracy, zdecydowała, odwracając się od okna. Deszcz lał strumieniami, postanowiła więc zrezygnować z planowanej wyprawy do wsi i zająć się pracą, którą odkładała już zbyt długo. Nie spodziewała się żadnych odwiedzin tego dnia, a jedyny pensjonariusz, który zarezerwował pokój, miał się zjawić dopiero w końcu tygodnia. Brianna zaniosła na górę szczotkę, wiadro,
szmaty i pusty karton. Pies deptał jej po piętach. Sprzątała strych regularnie, tak samo jak resztę domu. Kurz nie miał z Brianna Concannon żadnych szans. Ale na strychu znajdowały się pudła i skrzynie, które omijała w swoich porządkach. Dość tego! powiedziała sobie, stanowczym ruchem otwierając drzwi, prowadzące na górę. Tym razem zrobi tu generalną czystkę. I nie pozwoli, by przeszkodziły jej w tym jakiekolwiek sentymenty. Posprząta starannie strych i będzie
oszczędzać pieniądze na jego remont. Można by z niego zrobić przytulną facjatkę, dumała wsparta na szczotce. Mansardowe okna i świetliki, bladożółta farba rozświetlająca wnętrze. A na podłodze jeden z jej dywaników. Oczyma wyobraźni zobaczyła śliczne łóżko z kolorową narzutą, wikli- nowy fotel, małe biureczko. Gdyby miała... Brianna pokręciła głową, śmiejąc się sama z siebie. Zapędziła się w marzeniach. - Marzenia, marzenia, Con - szepnęła i pogłaskała psa po głowie. - A tu trzeba ciężkiej pracy i samozaparcia.
Najpierw pudła, zdecydowała. Najwyższy czas uporządkować papiery, stare ubrania. Pół godziny później urosły już dwa zgrabne stosiki. Jeden Brianna zaniesie do kościoła dla biednych, drugi, złożony ze szmat, zachowa dla siebie. - Och, spójrz na to, Con! - Ostrożnie wyjęła z kartonu białą sukienkę do chrztu i rozprostowała fałdy. Powietrze wypełnił lekki zapach lawendy. Sukienka ozdobiona była malutkimi guziczkami i wąskim pasemkiem koronek. Brianna rozpoznała dzieło rąk babci i uśmiechnęła się. - Zachował to - szepnęła. Matka
nie poświęciłaby tak sentymentalnej myśli przyszłym pokoleniom. - Widzisz, nosiłyśmy tę sukienkę z Maggie. A tata zapakował ją dla naszych dzieci. Odezwał się ból, tak znajomy, że prawie niewyczuwalny. Żadne dziecko nie spało w kołysce pod jej dachem, nie czekało, by je kochać i pieścić. Ale za to Maggie ucieszy się z tego stroiku. Brianna starannie złożyła sukienkę. Następny karton wypełniały papiery. Brianna westchnęła ciężko na ich widok. Będzie musiała je przeczytać, przynajmniej przejrzeć. Ojciec prze- chowywał całą korespondencję. Wiedziała, że znajdą się tam również
wycinki prasowe. Czerpał z nich pomysły nowych przedsięwzięć. Zawsze zawierał jakieś nowe transakcje, zabierał się do nowych interesów. Odłożyła na bok artykuły, które wycinał - o wynalazkach, leśnictwie, stolarstwie, prowadzeniu sklepu. Nic o rolnictwie, zauważyła z uśmiechem. Rolnikiem nie był nigdy. Znalazła listy od krewnych, od firm, do których pisał, w Ameryce, Australii, Kanadzie. Oto dowód nabycia starej półciężarówki, którą pamiętała z dzieciństwa. Nad jednym dokumentem zatrzymała się, marszcząc brwi. Wyglądał jak świadectwo udziałowe. Triquater Mining, w Walii. Z daty