„Siostry Księżyca” tom 5
Tłumaczenie z francuskiego: fort12
Niewątpliwie czarownice losu postanowiły się mną pobawić!
Mój chłopak Chase szepcze imię innej kobiety podczas snu, podczas gdy
Władca Jesieni umieszcza mnie w samym centrum wyjątkowych
projektów.
Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy pojawia się Karvanak... i
bierze Chase'a na zakładnika.
Moje siostry i ja musimy teraz znaleźć sposób, by uratować człowieka
którego kocham, bez narażania przy tym na niebezpieczeństwo Świata
Wróżek i Ziemi...
Rozdział 1
Z mojego łóżka kontemplowałam księżyc w jego ostatniej kwadrze. Warstwy niskich
chmur padające cieniem na tle czarnego nieba, zupełnie jakby ktoś przejechał po nich
palcami zanurzonymi w tuszu. Zostawiłam uchylone okno aby móc cieszyć się
świeżym powietrzem tej wyjątkowej kwietniowej nocy.
Bezszelestnie wstałam, dziękując w myślach Iris za jej pleciony dywan który ostatnio
wygrzebała w jakimś sklepiku ze starociami.
Uchyliłam okiennice i oparłszy się na łokciach, spojrzałam w ciemność.
Moja siostra Camille spędzała noc poza domem ze swoimi dwoma mężami, Morio i
Flamem, demonem lisem i budzącym respekt smokiem, w lesie który otaczał kopiec
w którym mieszkał.
Dzisiejszej nocy, znowu spróbują połączyć swoje magie by wezwać pomiędzy nas
jednego z naszych: Trilliana, kochanka alfę mojej siostry, nie dającego się odszukać.
Wiedzieliśmy że żyje, ale tu kończyła się nasza wiedza o nim. Zniknął i wszelki ślad
po nim zaginął. Wszystkie raporty jakie otrzymywaliśmy mówiły o tym, że pojmała
go banda goblinów gdzieś w świecie wróżek. Przeczuwaliśmy najgorsze... zarówno
dla niego jak i dla nas.
Moja druga siostra, Menolly, ta która zajmowała się barem w Voyagerze, wkrótce
wróci z pracy do domu, jeśli już tego nie zrobiła. Z mojego okna nie widziałam
miejsca gdzie zwykła parkować swojego Jaguara.
Zwróciłam uwagę na łóżko. Chase postanowił spędzić tutaj noc. Spał jak kłoda,
rozciągnięty w poprzek materaca z kołdrą odrzuconą na bok. Ten mężczyzna miał
ciepłą krew, co czyniło go bardzo pożytecznym w nocy, gdy ściągałam z niego całą
kołdrę dla siebie, zostawiając go całkowicie nagiego. A mówiąc o nagości... z całą
pewnością śniło mu się coś przyjemnego... lub też uosabiał się z kimś... zwilżyłam
wargi.
Nadszedł czas by obudzić go w bardziej wyjątkowy i szczególny sposób. Pod
warunkiem że będę ostrożna...
Wdrapałam się na łóżko i ostrożnie aby go nie urazić, przejechałam językiem po całej
długości jego erekcji.
Jęknął.
—Erika?
Zamarłam, marszcząc brwi. Erika? Kto to był?
Nagle drzwi otworzyły się na oścież.
—Delilah, chodź szybko!
Chase przebudził się gwałtownie a ja upadłam do przodu. Wskutek czego mój lewy
kieł rozerwał cienką warstwę skóry na dobre dwa centymetry; natychmiast pojawiły
się małe błyszczące kropelki krwi. O cholera!
—Jasna cholera! Co ty robisz?! zawołał nienaturalnie wysokim głosem cofając się w
pośpiechu.
Wyraz jego twarzy nie był takim, jaki miałam nadzieję ujrzeć.
—Och, Chase! Tak mi przykro...
—W imię Boga!
Upadł na podłogę otulając się kołdrą i wypuszczając całą salwę przekleństw.
Podbiegłam do niego, podczas gdy stojąca w progu w aureoli światła Menolly śmiała
się, opierając się o framugę drzwi. Z nosa ciekła jej krew, spływając do ust.
—Pomyśl by następnym razem wpierw zapukać! skarciłam ją, przyglądając jej się
dokładniej i potrząsając głową. Widzę że dopiero co odeszłaś od stołu.
Zakaszlała. Ujrzawszy błysk w jej oku, z trudem powstrzymywałam się od śmiechu.
Było mi przykro vis-à-vis Chase'a z powodu jego rany, ale w tym samym czasie
miałam wrażenie bycia Lucy Ricardo, bohaterką serialu „I Love Lucy”, będącą w
samym środku jednego z jej dziwacznych forteli.
Nie chciałam żeby zobaczył mnie uśmiechającą się. Mój policjant miał ostatnio dość
nieprzyjemny okres, dlatego tez zupełnie brakło mu poczucia humoru. Jego praca - a
raczej wszystkie jej funkcje - zaczęły doprowadzać go do szału.
Nie mówiąc już o Zacharym Lyonnesse, który z czasem stawał się coraz częstszym
gościem w naszym domu. Chase od miesiąca był zawalony pracą tak, że często
trudno było mu się wyrwać. Dodając do tego wszystkiego zmienną Pumę, z którą raz
spałam, a która pragnęła mnie zdobyć bywając u nas coraz częściej.
Nie próbował mnie naciskać ani pospieszać, ale czułam przepływającą między nami
elektryczność. Oboje udawaliśmy jakby nic się nie stało, przy czym ja bardziej od
niego. Aczkolwiek przyciągająca nas do siebie chemia była czymś
niekwestionowanym, nawet jeśli moje serce należało do Chase'a.
Doskonale wiedziałam że był poirytowany tą sytuacją, ale również był na tyle
inteligentny by nie stawiać mi ultimatum. Co było dobre, ponieważ szczerze ceniłam
Zacharego i niezależnie od wszystkiego, powinniśmy oboje współpracować nad
rozwojem nadprzyrodzonej społeczności.
Spędziłam mnóstwo czasu, mówiąc mu że go kocham i że nie odejdę bez
wcześniejszego skonsultowania się z nim. W ciągu sześciu tygodni kochaliśmy się
tylko cztery razy, co w niczym nie pomagało. Niezadowoleni i sfrustrowani, czuliśmy
się oboje zagubieni, oddalając się od siebie coraz bardziej.
Menolly odsunęła delikatnie stos ubrań, zepchnąwszy go na środek pokoju. Iris
męczyła mnie abym je pochowała, ale osobiście nie byłam fanką koszy na bieliznę.
Tak wiem, będąc zmiennym kotem powinnam - logicznie rzecz biorąc - być
stworzeniem skrupulatnym i schludnym. Cóż, nie wyglądało na to by miało się tak
zdarzyć. Naprawdę chciałam się poprawić, ale w rzeczywistości byłam wałkoniem i
leniuchem i prawdopodobnie taką już pozostanę, pomimo wszystkich swoich
wysiłków.
Moja siostra wzięła chusteczkę z pudełka które stało na nocnej szafce i wytarła nos,
odwracając od nas uwagę. Jej niebieskie oczy były tak jasne, że zdawały się być
niemal szare. Błyszczały w półcieniu, wlepione prosto w Chase'a. Czubkiem języka
oblizała wargi.
Kiedy miałam ją właśnie ostro przywołać do porządku, dotarło do mnie że to nie
niższe partie mojego policjanta tak ją zainteresowały. Och nie, zwietrzyła zapach jego
krwi. Menolly była wampirem i zazwyczaj potrafiła się dobrze kontrolować,
aczkolwiek czasami gdy w grę wchodziły emocje lub element zaskoczenia, jej silna
wola słabła...
Chase zdał sobie z tego sprawę w tym samym czasie co ja.
—Ani kroku dalej! rzucił rozkazującym tonem, pospiesznie okrywając intymne
części ciała. Jeśli myślisz że pozwolę ci wbić kły w mojego... nieważne gdzie!
Radzę ci to przemyśleć dwa razy!
Menolly się otrząsnęła.
—Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć. Po prostu...
—Mennoly, powiedziałam wstając. Nie zapominaj gdzie jesteś.
Spojrzała na mnie a potem na Chase'a, następnie pokręciła głową.
—Nie, ja naprawdę nie zamierzałam być niegrzeczna. Wszystko w porządku Chase?
Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się w moją stronę z błogim uśmiechem na
twarzy.
—Musisz zejść albo wszystko przegapisz!
—Co przegapię? spytałam narzucając na siebie swój szlafrok. Co się dzieje? Czy
muszę się ubrać? Demony są w ogrodzie? Brygada goblinów przemaszerowała przez
kuchnię? Jakiś inny jednorożec przyszedł nas odwiedzić? Z naszym szczęściem
mogłoby nam się przydarzyć to wszystko naraz, lub jeszcze gorzej...
—Nie, nie chodzi o rozróbę, odpowiedziała klaszcząc w dłonie. Właśnie wróciłam.
Iris się obudziła, Maggie powiedziała swoje pierwsze słowa! Można by powiedzieć,
że nikt jej teraz nie zatrzyma! Cóż, nadal jest to bełkot, ale poważnie, potrafi
powiedzieć niektóre słowa! Iris próbuje uchwycić to w kamerze. Rusz swój tyłek!
Kiedy drzwi się zamknęły, Chase wstał i odwrócił się na moment nic nie mówiąc,
następnie ponownie usiadł na łóżku przyglądając się swojej płci. Krew przestała
lecieć, ale w miejscu gdzie wbiłam zęba powstał szkarłatny bąbel.
—To musi boleć…
—Tak sądzisz? odparł z ponurym wyrazem twarzy. Może byś mnie ostrzegła
następnym razem? Próbowaliśmy już tego kilka razy Delilah, dowodem są moje
blizny, dziękuję ci bardzo! westchnął. Powiedziałem ci już, że zgadzam się abyśmy
nie robili pewnych rzeczy. Szczerze mówiąc kochanie, skąd ten szalony pomysł z
obciąganiem?
Potrząsnął głową, ostrożnie badając swoją ranę.
Warknęłam cicho.
—W porządku, nie musisz się tak denerwować! Nie miałam intencji ci obciągać! Po
prostu chciałam obudzić cię w miły sposób, tak byśmy mogli pobawić się trochę
razem. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie Menolly. Cholera, Chase, my się prawie
nie dotykamy! szybki rzut oka upewnił mnie, że pozostał tam gdzie był. A pochylona
głowa świadczyła o tym, iż nie był to najlepszy moment na dyskutowanie o tym. Już
ci powiedziałam, że jest mi przykro, ok? w porządku? Czekaj, przyniosę maść.
Weszłam do łazienki która sąsiadowała z pokojem. Wyposażona ona była w
antyseptyczne środki. Kiedy wróciłam, zdążył się już uspokoić pozwalając mi sobie
pomóc. Uklęknąwszy przy nim, nałożyłam cienką warstwę kremu na jego ranę, nasz
wzrok się spotkał. Pochylił się i pocałował mnie czule. Kusiło mnie by tu tak
pozostać, ale nie chciałam przegapić pierwszych porannych słów Maggie. Być może
uda nam się znaleźć zabawy bez ryzyka że zrobię mu krzywdę... ale nagle się
odsunął, przerywając moje rozmyślenia.
—Pospieszmy się, musimy się ubrać (założył bordowe bokserki, a na wierzch
narzucił aksamitny szlafrok). To jedyna dobra rzecz od dłuższego czasu. Nie
przegapmy tego.
Znalazłszy w końcu swoje pantofle, założyłam je i ruszyłam za nim. Wiedziałam jak
uwielbiał Maggie. Co do seksu.... coś było nie tak. Jednakże z jakiegoś powodu
Chase nie chciał się tym ze mną dzielić.
Menolly klęczała w pobliżu Maggie, pod czujnym okiem kamery. Moja siostra wzięła
ją pod swoje skrzydła, grając rolę matki zastępczej. Wszystkim nam się to bardzo
podobało. Szczególnie jak z czasem między tą dwójką wytworzyła się szczególna
więź. Dwoma istotami wyrwanymi z korzeniami przez emisariuszy zła i zmuszonymi
do stąpania po tym świecie.
Maggie przypominała krzyżówkę skrzata i wielkiego kota. Jej ciało pokryte było
krótkim i puszystym biało-czerwonym futerkiem. Miała wąsy i szpiczaste uszy. A jej
skrzydła były jeszcze zbyt małe by utrzymać jej ciężar. Szczerze mówiąc, nadal była
w fazie nauki chodzenia. Zaledwie kilka miesięcy temu postawiła swoje pierwsze
kroki. Menolly pokazała jej jak ma korzystać ze swojego długiego ogona
zakończonego kępą futra. Była w stanie stanąć prosto i zrobić kilka kroków bez
trzymania się stołu.
Na ogół z czasem rzeczy nabierały wagi. Jej nogi nadal drżały ale instynktownie
próbowała walczyć swoimi skrzydłami, co zwykle kończyło się tym, iż lądowała na
pupie, wydając dźwięk „mouf”. Rzecz jasna nigdy nie robiła sobie przy tym krzywdy,
jednakże upadek wprawiał ją w zdumienie. Zawsze wtedy dostawała jakiś smakołyk,
na przykład kawałek pieczonej wołowiny lub resztkę kremowego napoju.
Uklękłam przed dzieckiem Crypto, które spojrzało na mnie swoimi oczami koloru
topazu. Jakim językiem będzie mówiła? Tym skąd pochodzi, czy może dialektem
wróżek z którego sami korzystaliśmy? Co jeszcze?
Przyjrzałam się Iris.
—Więc?
—Myślę, że zrobiła sobie przerwę. Przysięgam ci, że w chwili gdy wypowie
pierwsze słowo, nie poprzestanie na tym. Ale nadal gaworzy. Nie wiedziałam czy
mogę ci przeszkadzać, dlatego wolałam poczekać na Menolly.
Po tych słowach Iris ponownie wycelowała kamerę w Maggie, podczas gdy ja
wyciągnęłam do niej ramiona.
—Nie! zawołała potrząsając głową.
Zaskoczona, usiadłam i czekałam.
—Nie siedzieć!
—Nie siadaj na mnie, Deyaya!
Powstrzymałam się od śmiechu. Maggie była wyjątkowo wrażliwa na wszystko co
przypominało kpinę lub żart.
—To trochę na odwrót, ale mówi, to pewne.
Menolly usiadła na małym stoliku.
—Tak, i zna wszystkie nasze imiona. Kiedy weszłam nazwala mnie "Menny".
—Menny! potwierdziła wyraźnie z siebie zadowolona Maggie. Deyaya, Cami. Gdzie
Cami? spytała rozglądając się po pomieszczeniu.
—Cami wróci później, odpowiedziała moja siostra przesuwając dłońmi pod jej
skrzydłami i sadzając ją sobie na kolanach. A on, kim on jest? spytała wskazując na
Chase'a, który często odgrywał rolę opiekunki.
Maggie zachichotała, klaszcząc w dłonie.
—Musslor!
Odwróciłam się do inspektora.
—Uch, czekaj... czy to nie jest „Pan”? Czy nie to stara się właśnie powiedzieć?
—"Musslor!"
Chase zaczerwienił się po same uszy.
—Nie, nie sądzę.
—Więc dlaczego... och ... mój Boże! Powiedziałeś jej że nazywasz się Musclor ?!
[Superman]
Wniósł oczy do nieba. Parsknęłam śmiechem.
—Myślałem że to dobry pomysł odparł, następnie odwrócił się do Iris z wyrazem
skruchy na twarzy, na co ta jedynie się uśmiechnęła. Nie sądziłem że będzie to
pamiętać, a tym bardziej że to powtórzy!
Menolly zmarszczyła brwi.
—Odkryliśmy twoją tajemnicę, Johnson! Grasz superbohatera! Teraz wiadomo że
mała rozwija się prawidłowo... przynajmniej tak myślę. Mimo że demony traktowały
ją jak żywy inwentarz, wydaje się w stanie rozumieć podstawowe... tu przerwała
gwałtowne na dochodzący z zewnątrz hałas, w tym trzask blisko domu.
—Delilah, chodź ze mną! zawołała podając Maggie Iris. Wy dwoje poczekacie tutaj.
Bez słowa, tanecznym krokiem wyszła z kuchni i trzymając palec na ustach
otworzyła ostrożnie drzwi. Cicho jak kot którym w końcu byłam, poszłam na palcach
za nią w kierunku ganku.
Po chwili dało się usłyszeć kolejny hałas. Słychać było dźwięk łamanych gałęzi.
Poklepałam ją po ramieniu, dając znak do odwrotu. Zrobiła jak prosiłam, podczas
gdy ja skoncentrowałam się na centrum mojej istoty, na jądrze gdzie zbierały się
wszystkie płaszczyzny, by tam ponownie stopić się w jedną.
Świat wydawał się zwinąć w sobie. Cienie stawały się ciemne i mroczne, następnie
degradowały się do równych poziomów szarości. Zupełnie jakbym była napędzana
przez spiralę, pogrążyłam się wewnątrz siebie. Moje kończyny i tułów połączyły się
mieszając, by następnie ponownie się rozdzielić przyjmując nową formę. Nie
wierzcie kiedy mówię że przemiana nie jest całkowicie bezbolesna.
Przynajmniej nie wtedy, gdy przebiega gładko i powoli.
Ręce i nogi stały się łapami. Mój kręgosłup rozciągnął się a pierś skurczyła.
Odrzuciłam głowę do tyłu i pozwoliłam by to toczyło się dalej, delektując się
uczuciem fal magii rozchodzących się po moim ciele i kształtujących mnie od nowa,
inaczej.
Zapach mgły a gdzieś w oddali zapach radosnego ognia... ale Pantera nie przyjdzie.
Mój mistrz, Władca Jesieni, oczekiwał mnie w ciszy, nieruchomy. Tym razem
potrzebny był kot.
Moje złote futro zawibrowało w lekkiej bryzie. Machnęłam ogonem i zamrugałam by
w następnej chwili rzucić się biegiem przez klapkę dla kotów w drzwiach.
W tej postaci mogę iść na zwiad bez zwracania zbytniej uwagi tego lub tych którzy
zajęci byli myszkowaniem w lasach otaczających nasz teren. Nie było potrzeby by
wiedzieli że byliśmy na ich tropie.
Stąpając cicho po ziemi na palcach, moje zmysły wypełnił zapach nadchodzącego
końca wiosny. Miałam problem z kontrolowaniem swoich instynktów. Najmniejsze
trzepotanie skrzydeł w oddali przyciągało moją uwagę. Wszystko wokół pachniało
jak jedzenie lub zabawki, kusząc aby je zgłębić i zbadać.
Ale miałam misję do spełnienia: musiałam obwąchać każdy kąt i odkryć źródło
hałasu.
Ten ostatni był dla mnie mocny gdy byłam w swojej dwunożnej postaci, teraz stawał
się niemal ogłuszający. Przemykając ukradkiem by nie zostać zauważoną,
poruszałam się jak cień chowając za drzewami.
Podchodziłam od zawietrznej podobnie intruz. Przynajmniej mając dobrze rozwinięty
zmysł powonienia, nie będzie mógł odkryć że się zbliżam. Poruszałam się powoli do
przodu, praktycznie z brzuchem przy ziemi korzystając z wysokich traw, kiedy nagle
poczułam znajomy zapach.
To była Misha, mysz z którą na swój sposób się zaprzyjaźniłam. Czasami goniłam ją
jeszcze, ale tylko dla zabawy. Ona sama mówiła mi, że to pozwala jej zachować
czujność i utrzymać formę. To ona ostatniej zimy uratowała mi tyłek, gdy mój ogon
zaplątał się w krzaku kolczastych jeżyn. Od tego czasu udało nam się obu zwalczyć
nasze instynkty i zawiązać coś na kształt sojuszu.
Wyłaniając się ze swojej norki, podbiegła do mnie.
—Delilah, w tych lasach jest coś czego nie powinno tu być!
Kiedy byłam kotem, mogłam komunikować się z innymi zwierzętami. Rzecz jasna
nie przypominało to głosu jak wtedy gdy byłam kobietą: istniał wspólny język który
był mieszaniną dźwięków rozpoznawanych przez większość zwierząt.
Skinęłam lekko głową.
—Wiem o tym, jestem na bieżąco, nie wiem tylko co to jest. Nie wyczułam żadnego
zapachu. I to właśnie mnie niepokoi.
Zadrżała.
—To jest złe i straszne. Jest ogromne i całe czarne, zjada myszy i inne małe
stworzenia. Lepiej bądź ostrożna. To wkłada je do pyska i gryzie, i gryzie i gryzie...
Nie był to chyba najlepszy pomysł, by zjawić się tutaj w postaci kota...
—Czy widziałaś już wcześniej podobnego stwora?
Misha sapnęła.
—Nie, nigdy. To jest straszne i się ślini. Można by powiedzieć, połamany dwunożny
ale szary i nie tak duży i szeroki jak dwunożny, bardzo brzydki, z włosami
opadającymi na plecy i nadętym brzuchem. Och, to ma futro, tak. Ale nie tam gdzie
powinno. Nie kolega.
W małym świecie Mishy, stworzenia, zwierzęta i ptaki dzieliły się na na dwie
kategorie: „kumpel” i „nie kumpel”.
Po wszystkim pospiesznie pobiegła do swojej norki, zatrzymując się na chwilę by
rzucić mi ostatnie spojrzenie.
—Uważaj na siebie. On może złamać cię jak gałązkę.
Po czym pospiesznie pobiegła do swoich dzieci.
Odczekałam chwilę, następnie ostrożnie łapa za łapą ruszyłam w poszukiwaniu
podejrzanego stwora. Jeśli to coś było w stanie złapać i zjeść małe zwierzęta, to w
moim własnym interesie leżało by mieć się na baczności i nie dać się złapać. Byłam o
wiele bardzie bezbronna w tej formie a co za tym idzie, łatwa do zabicia.
Dotarłszy do zakrętu ścieżki która zagłębiała się w las, prowadząc w kierunku stawu i
rosnących wokół niego brzóz, zamarłam z łapą w powietrzu. Gdzieś przede mną
zaszeleściły krzewy i pękła gałązka. Intruz, kimkolwiek był, znajdował się znacznie
bliżej niż myślałam.
Gdy dotarłam do źródła hałasu, wiatr zmienił swój kierunek dmuchając mi w twarz
mieszaniną ohydnych zapachów, słodkawym smrodem przejrzałych owoców i
testosteronu, gęstego, ciężkiego i piżmowego. Unoszący się w powietrzu zapach
należał do tego, kto rozkoszował się cierpieniem innych.
Zwierzęta są w stanie wyczuć intencje innych, w tym również ludzi, a okrucieństwo
naszego gościa okazało się nad wyraz wyraźne.
Misha miała rację. Ta nieokreślona rzecz była zepsuta do szpiku kości.
Odrzuciłam długie źdźbło trawy aby odsłonić niewielką polanę. Księżyc który
świecił zza pasm chmur, oświetlał to miejsce wystarczająco dobrze, bym mogła
zobaczyć ogrom zniszczeń oraz samego stwora.
Istota mierząca około metra dwadzieścia centymetrów, wyżywała się drapiąc
bestialsko dwa pnie drzew, prawdopodobnie powalone podczas ostatniej burzy,
leżące jeden na drugim, z pomiędzy których wydobywał się jęk.
Chwileczkę! Wiedziałam czyj to głos! To był Rapido, basset sąsiadów. Czasami
uciekał włócząc się po naszej ziemi. Szukając go wzrokiem dotarło do mnie, że
wślizgnął się w szczelinę między dwoma pniami i nie mógł z niej wyjść. Ale ta klatka
była dla niego również szansą na przeżycie.
Istota, rodzaj demona jak podejrzewałam, zmagała się z zadaniem wydostania go
stamtąd. Udało jej się wsunąć swoją długą łapę w otwór ale widać Rapido udało się
głębiej ukryć.
Prawdopodobnie wkrótce potwór zrozumie, że gdy postawi pień na sztorc, to w
końcu uda mu się złapać gorące pyszne Happy Meal, które omal mu się nie
wymknęło. Biorąc pod uwagę jego głupotę, prawdopodobnie nieprędko na to
wpadnie, aczkolwiek nawet najbardziej ogłupiałe demony nie były na tyle durne by
ignorować to co oczywiste, przynajmniej nie na długo.
Jeśli czegoś nie zrobię, będziemy się mogli pożegnać z biednym Rapido.
Przyjrzałam się mojemu przeciwnikowi. Nie było kwestii iż nie mogę stanąć z nim
twarzą w twarz w postaci kota. Jeśli mnie złapie, schrupie mnie na miejscu.
Prawdopodobnie zdołam go pokonać, ale wpierw będę musiała się przemienić i to
szybko. Podczas przemiany byłam absolutnie bezbronna. Jeśli demon zorientuje się
w czym rzecz, wszystko się skończy.
W ciszy wycofałam się, przykucnąwszy w pobliżu drzewa wśród kępy paproci i
borówek. Kolce mogły mnie zranić ale nie widziałam lepszego miejsca. Dzięki
bogom że nie była pełnia, inaczej zostałabym uwięziona w postaci kota do rana.
Wzięłam głęboki oddech i w myślach odtworzyłam obraz tego, jak ponownie staję się
kobietą.
Metr osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, wysportowana, kilka blizn tu i tam,
pamiątka po ostatniej walce kilka miesięcy temu, włosy koloru złoty blond i
szmaragdowe oczy. Identycznie z tymi które miałam będąc w formie kota.
Trzymałam się obrazu, życząc sobie by przemiana była szybka. I pierwszy raz moje
ciało mnie posłuchało. Uderzyłam w ziemię z łomotem, oszołomiona tym jak dzięki
mojej obróżce byłam ubrana. To rzeczywiście trochę bolało... zbyt szybko. Zupełnie
jakby mnie ktoś walnął gumowym młotkiem.
Gdy upewniłam że już po wszystkim, wskoczyłam za krzak z borówkami i
otrzepałam się z kolców które mnie oblazły.
—Wynoś się stamtąd małpo! krzyknęłam do demona, gotowa skopać mu tyłek.
Kiedy na powrót wróciłam do swojego ciała, wszystkie moje wcześniejsze obawy
wyparowały. Mój umysł krzyczał w tej chwili tylko jedno: Tak, jestem wkurzona, w
twoim interesie leży aby jak najprędzej stąd prysnąć!
Stwór odwrócił się zdumiony, następnie zamachnął się na mnie łapą z pazurami.
Ledwo co ich uniknęłam. To bydlę było o wiele szybsze niż się spodziewałam.
Prawie byłby mnie drasnął.
—Myślisz że pozwolę ci zniszczyć moje nowe markowe dżinsy?! Dopiero co je
kupiłam w moim ulubionym sklepie i nie mam intencji robić w nich dziur. Nie licz na
to staruszku!
Powiedziawszy to, obróciłam się na jednej nodze dając mu kopa w jego brudną gębę.
—Cholera!
Kiedy go dotknęłam, moja noga zadrżała, zupełnie jakbym kopnęła w mur z cegieł.
No, być może nie do końca ale blisko. W porządku twardzielu! Będzie trudniej niż
myślałam. Kopnęłam go jeszcze raz, tym razem w brzuch.
—Delilah, uważaj!
Zaskoczona, odskoczyłam w bok. Ale przyzwyczajona do walki, posłuchałam bez
myślenia i odtoczyłam się z dala od niego. W chwili gdy stanęłam na nogi, demon
czknął snopem ognia. Usłyszałam trzask gałęzi. Niektóre szczątki kory zapłonęły w
pobliżu pnia. Obok stał mężczyzna o jasnej skórze i ciemnych włosach, ubrany w
czarny długi płaszcz.
Demon odwrócił się na pięcie i uciekł do lasu. Najwyraźniej uznał, że stawanie w
obliczu dwóch przeciwników na raz nie było takim świetnym pomysłem. Z
pewnością spróbuje dotrzeć do granic naszej posiadłości które ciągnęły się ku
podmokłym i chronionym terenom.
—Bądź ostrożny, Roz! To twardziel! Niełatwo go zabić! ostrzegałam rzucając się za
nim w pogoń.
—Wiem o tym kretynko! odparł wyprzedzając mnie.
Rozurial był jednym z niewielu stworzeń będącym w stanie prześcignąć nas trzy.
Jako inkub, technicznie rzecz biorąc był pomniejszym demonem włóczącym się po
obszarach rozkoszy. Bez wątpienia był po naszej stronie. Ale nie miejmy złudzeń co
do jednego: był inkubem do szpiku kości.
Jednakże widząc go jak pomaga nam walczyć ze Skrzydlatym Cieniem, który jest
potężnym demonicznym przywódcą który planuje zawładnąć Ziemią i Krainą
Wróżek, zgodziliśmy się przymknąć oczy na jego tendencje do zalotów i uwodzenia.
Roz kochał kobiety, bez względu na ich wiek, rozmiar, kształt lub kolor. Jego
największą przyjemnością było uwieść te, które myślały że potrafią się mu się
oprzeć. Uwielbiał obserwować jak ulegają jego wdziękom. I najwyraźniej był w tym
dobry, ale nie zamierzałam przekonywać się o tym na własnej skórze.
Okrążyłam zwęglony pień mając nadzieję, że ogień za nami nie wyrządzi więcej
szkód. Roz bez wahania i z gracją pokonał trzy przeszkody, a jego długi płaszcz
powiewał za nim na wietrze. W pewnej chwili zatrzymał się przyglądając głębi lasu.
—Straciłem jego ślad. Zapach cedru jest zbyt silny.
Powąchałam powietrze. Rzeczywiście, cedr i jodła, do tego wilgotny zapach ziemi po
ostatnich deszczach. Schyliłam głowę próbując wyłapać dźwięk. Nawet będąc w
połowie człowiekiem a w połowie wróżką, miałam czuły słuch jak u kota.
W wysokich trawach biegały gryzonie. Gdzieś wysoko na niebie w chmurach
przeleciał samolot. Z oddali dochodził szum wody. Brzozy rosnące przy stawie
zwiastowały nadejście lekkiej bryzy. Ale żadnego śladu demona.
—Cholera! Straciliśmy go!
Rozejrzałam się wokół, zastanawiając się czy powinniśmy kontynuować pościg.
Istniało duże prawdopodobieństwo że jest już daleko. Być może wróci, być może nie.
Jedna rzecz była pewna: niezależnie od wszystkiego przekroczył magiczne
zabezpieczenia Camille. Niestety nie było ich tutaj by nas ostrzegły.
Będzie trzeba coś z tym zrobić. Stworzyć rodzaj systemu wczesnego ostrzegania,
który powiadomi nas jeśli bariery opadną.
Zniesmaczona pokręciłam głową.
—Nie jestem nawet w stanie zabić prostego demona, staję się miękka,
wymamrotałam. Roz zrobił krok do przodu oplatając mnie ramieniem, ale jedno moje
spojrzenie i zatrzymał się. Znał zasady: będzie mile widziany w naszym domu tak
długo, jak nie położy swoich łap na Camille lub na mnie.
Zauważmy że nagle przestał zalecać się do mojej siostry. Wystarczyło tylko że
położył rękę w niewłaściwym miejscu na oczach smoka, który jednym swoim
spojrzeniem stłumił przyszłe próby. Flam w swojej smoczej postaci był w stanie
zrobić z niego pieczony bekon. I nawet wtedy gdy przybierał swoją ludzką postać,
emanował seksem i był przystojniakiem mierzącym metr dziewięćdziesiąt dwa i był
silniejszy niż inkub. Po tym zdarzeniu Flam złapał go za kark i wywalił na zewnątrz,
gdzie począł wybijać mu głupoty z głowy.
Musiały upłynąć dwa tygodnie i mnóstwo okładów z lodu, aby Roz doszedł do siebie
po cięgach jakie dostał od smoka.
To nie powstrzymało go od flirtowania z Menolly, która reagowała mniej lub
bardziej. Ze mną też próbował raz lub dwa razy, aż zagroziłam mu że ugryzę go w
jego najważniejsze miejsce. Od tego czasu zostawił mnie w spokoju i traktował jak
przyjaciela.
—Nie wiń się za to, powiedział. To był blurgblurf. Bez pomocy nigdy nie udałoby ci
się go zabić. Pomimo ich dużego brzucha i powykrzywianych kończyn, są szybkie
jak błyskawica (gestem wskazał na ścieżkę). Chodź, zanim powiemy innym co się
stało, musimy upewnić się że pożar został ugaszony.
—"Blurgblurf”? To rodzaj demona jak sądzę?
Roz skinął głową.
—Tak. Ale głównie warczy. Te stwory wolą wałęsać się na Ziemi aniżeli w krainie
wróżek. Myślę że wiele ich gniazd zostało tutaj ukrytych gdy portale do
Podziemnego Królestwa zostały zamknięte. Wygląda na to, że zachowali linię.
Zazwyczaj można ich znaleźć w głębokich jaskiniach i w kamienistych górskich
wąwozach. Nie za bardzo rozumiem co go tutaj przywiodło.
Genialnie. Po prostu wspaniale. Kolejny potwór na wolności o którym nigdy
wcześniej nie słyszałam. Czego mógł tutaj szukać? I czego od nas chciał?
Pomimo wyjaśnień Roza, nie miałam ani przez chwilę wątpliwości że zostały tu
wysłane.
Być może udało się tutaj przedostać brygadzie Degath. Lub Skrzydlaty Cień
przygotowywał dla nas kolejną niespodziankę.
Niezależnie co by to było, oczywistym jest że przyjdzie nam raz jeszcze zanurkować
w króliczej norze.
Rozdział 2
Przed powrotem do domu, oboje z Rozem upewniliśmy się czy aby nikt się nie czai
w pobliżu. Ale oprócz gromady myszy, kilku szopów praczów i innych mieszkańców
królestwa zwierząt przemierzających okolice, nikogo więcej nie znaleźliśmy.
Opadłam na kanapę obok Chase'a, podczas gdy Roz usiadł w fotelu koło Menolly.
Iris położyła Maggie spać, a teraz podgrzewała wodę na herbatę.
—To był demon, zaczęłam. Według Roza - blurgblurf. Nie mam zielonego pojęcia
czego chciał, z wyjątkiem zrobienia sobie kanapki z Rapido. Jego skóra była twarda
jak wygarbowana. Niestety straciliśmy go (oparłam się o poduszkę). Uciekł do lasu.
Faktycznie czka płomieniami. Uroczy detal, nie sądzicie?
—Blurgblurf? skrzywił się Chase. Jest równie brzydki jak brzmienie tego słowa?
—Gorzej (odwróciłam się do Menolly). Mówi ci to coś?
Pokręciła głową.
—Blurgblurf? wtrąciła Iris wchodząc. Wielcy bogowie, nie słyszałam tej nazwy od
dłuższego czasu! Stworzenia te zamieszkują północne królestwa; w Finlandii nasze
drogi często się krzyżowały.
—„Północne królestwa”?! zawołałam w tym samym czasie co moja siostra.
Mieszkałaś tam gdzie Flam?
Nadal nie wiedzieliśmy wielu rzeczy o duchu który mieszkał z nami pod jednym
dachem. Zaledwie sześć miesięcy temu obwieściła nam swój status Kapłanki
Undutar, fińskiej bogini mgły i śniegu. Nie chciała – albo jak mówiła - nie mogła o
tym rozmawiać.
Talon-haltija skinęła głową, ale jej ukryty wzrok powiedział mi, że temat został
zamknięty.
—Spędziłam tam dużą część mojej młodości. Zanim jeszcze osiągnęłam dojrzałość i
stałam się kobietą; i na długo przed rozpoczęciem pracy u rodziny Kuusi. Stworzenia
te są niezgrabne, podobnie jak koboldy - złośliwe skrzaty żyjące na tamtejszych
ziemiach. Niekoniecznie musiały ewoluować w Podziemnym Królestwie. Jest
prawdopodobne że ich wizyta nie ma związku ze Skrzydlatym Cieniem.
—Wątpię, to mało prawdopodobne, wymamrotałam. Z naszą listą trupów? Wiedząc
przeciw komu walczymy?
Nie sądzę, nie należy wykluczyć możliwości że to misja szpiegowska.
—Być może, przyznała Menolly. Ale Karvanak już raz tutaj był, to bym się nim
przejmowała. Doskonale wiemy przed kim bezpośrednio odpowiada i komu składa
swoje raporty - jednemu wielkiemu złu. Spójrzmy prawdzie w oczy: przeszliśmy do
następnego poziomu. Skrzydlaty Cień nie wyśle więcej swoich wojaków, nie teraz
kiedy ma jedną z pieczęci.
To stawiało wszystko w nowym świetle, ostudzając atmosferę.
Jakiś czas wcześniej jeden z generałów Skrzydlatego Cienia Karvanak-Rāksasa,
potężny demon który rządził Podziemnym Królestwem, zdołał udaremnić naszą
ostatnią misję i ukraść nam trzecią pieczęć duchową. Niedobrze. Naprawdę
niedobrze. Nie byliśmy pewni co może zechcieć z nią zrobić. Nasza walka stała się
teraz o wiele bardziej niebezpieczna.
Dziewięć pieczęci duchowych. Dziewięć klejnotów, które pierwotnie wchodziły w
skład starożytnego artefaktu zniszczonego umyślnie. W następnym etapie doszło do
Wielkiego Podziału, co znacznie utrudniło demonom przedostanie się na Ziemię i do
Krainy Wróżek.
Jeśli wszystkie dziewięć pieczęci oddzielających oba światy zostanie ponownie
zebrane razem, otworzą się między-wymiarowe portale. W wyniku czego wznowiony
zostanie swobodny przepływ między światami, a co za tym idzie portale zostaną
narażone na każdy możliwy atak.
Do tej pory udało nam się odnaleźć dwie pieczęcie, które zostały ukryte w
bezpiecznym miejscu. Trwa wyścig z czasem, bo Skrzydlaty Cień również ich szuka i
zamierza ich użyć by rozerwać zasłony i wysłać swoje armie aby te zrównały z
ziemią zarówno świat wróżek jak i Ziemię.
Będąc na pierwszej linii, moje siostry i ja wraz z naszą dziwną mieszaniną przyjaciół,
jesteśmy jedynymi zdolnymi stanąć na jego drodze.
W naszym mniemaniu, nasze przybycie na Ziemię było równoznaczne z wygnaniem.
Co do wykonywanej przez nas pracy, Agencja wyraziła się dość jasno. Wszystko to
dlatego że byłyśmy w połowie ludźmi, w połowie wróżkami. Wpływało to
negatywnie na nasze moce...
Nasi przełożeni znaleźli sposób aby się nas pozbyć, nie zwalniając nas jednocześnie
z pracy. Tak oto poszłyśmy w odstawkę.
Ale kilka miesięcy po naszym przyjeździe, Skrzydlaty Cień zaczął przesuwać swoje
pionki do przodu. W tym samym czasie w Y'Elestrial wybuchła wojna domowa.
Krótko po tym nasz ojciec, który był członkiem straży Des'Estar, niespodziewanie
zniknął.
W naszym życiu zapanował chaos. Utknęłyśmy tutaj, walcząc z siłą która mogła
zdziesiątkować miliony, zarówno ludzi jak i wróżek. Nasza „opiumowa” królowa
wyznaczyła cenę za nasze głowy... i tak oto nie możemy wrócić do naszego domu,
przynajmniej nie do naszego rodzinnego miasta. Nasi sojusznicy są nieliczni i krusi.
To mieszanina rozmaitych stworzeń: ludzi, wróżek, elfów, cryptos i demonów. Nie
wspominając o smoku, który niekoniecznie musi zgadzać się z resztą.
Moje siostry i ja, same jesteśmy rozbieżnym trio. Obecnie żyjemy w Beles-Faire na
przedmieściach Seattle. Camille jest zmysłową i namiętną czarownicą, poświęconą
Matce Księżyca, w związku małżeńskim z Flamem i Morio. Dzięki potężnemu
seksualnemu i magicznemu połączeniu, liczą na odnalezienie Trilliana – Svartåna,
jednego z tych co urzekają czarem czarnych wróżek, który zniknął kilka miesięcy
temu podczas poszukiwań naszego ojca.
Magia mojej siostry jest bardzo nieobliczalna. Jej czary często zwracają się
przeciwko niej ale jako najstarsza z nas, czuwa nad nami wszystkimi, również w
kwestii organizacji.
Menolly, najmłodsza z nas, była torturowana i przemieniona w wampira przez jedną
z najgorszych pijawek w historii. Niedawno udało nam się przemienić jej Pana w pył,
ale blizny pokrywające jej ciało pozostaną na zawsze. Od pewnego czasu coraz
bardziej angażuje się ona w politykę ziemskich wampirów i istot nadprzyrodzonych.
Powołała do życia podziemną policję by mieć oko na okolicznych krwiopijców.
W końcu ja – Delilah - z natury zmienna kotka; mój złoto-pręgowany kolor
towarzyszy mi od dnia narodzin. W trakcie poszukiwań drugiej pieczęci duchowej,
moja droga skrzyżowała się z jednym z nieśmiertelnych Elementarnych, znanym jako
Władca Jesieni i Żniwiarz - panem życia i śmierci w jednym.
W zamian za udzieloną pomoc, uczynił mnie jedną ze swoich narzeczonych śmierci.
Wkrótce po mojej przemianie, wewnątrz mnie zaczęła wyłaniać się inna forma:
czarna pantera nad którą nie mam żadnej kontroli. Na początku myślałam że
odpowiedzialny za to jest Władca Jesieni. Wtedy dowiedziałam się, że miałam siostrę
bliźniaczkę która zmarła zaraz po urodzeniu. W jakiś sposób odziedziczyłam jej
moce.
Camille nie ma pojęcia czy to prawda, a nasz ojciec zniknął i nie mogę go o to
zapytać. Ale czasami nie mogę przestać zadawać sobie pytania: czy miałam siostrę
bliźniaczkę? A jeśli tak, to co się z nią stało? Dlaczego umarła?
—Jaki będzie nasz następny krok? spytała Menolly.
Chase ziewnął.
—Nie wiem jak wy, ale ja muszę się przespać; została mi jeszcze godzina lub dwie.
Ponieważ Devins został zabity przez trolla, nie mam chwili wytchnienia, nie mówiąc
nawet o wzięciu kilku dni urlopu. Ponadto CSI FH jest w trakcie reorganizacji i to ja
muszę wszystko nadzorować.
Ten zespół był „dzieckiem” Chase'a. W całym kraju istniały podobne mu brygady,
aczkolwiek ta w Seattle była ich pierwowzorem.
—Idź na górę, powiedziałam umieszczając na jego ustach delikatny pocałunek.
Zdawało mi się jakbym ujrzała błysk w jego oczach. Zdenerwowana przyciągnęłam
go do siebie i pocałowałam głębiej. Po sekundzie wahania odwzajemnił mój
pocałunek ale zaraz po tym wycofał się, poczułam to wyraźnie. Zaniepokojona ale
zbyt zmęczona by zapytać go o co chodzi, dodałam:
—Wkrótce do ciebie dołączę.
Podniósł się z kanapy. Był mojego wzrostu, metr osiemdziesiąt pięć. Chase był
opalony, podczas gdy ja miałam jasną cerę. Miał kręcone włosy zaczesane do tyłu.
Nie mógł nosić długich, poza tym nie było to w jego stylu. Jego ciemne oczy
dodawały mu nieco niebezpiecznego wyglądu, ponadto bardzo o siebie dbał.
Niedawno zaczął zapuszczać wąsy i kozią bródkę i muszę przyznać że jego nowy
wygląd całkiem mi się spodobał.
Zawsze gustował w dobrze skrojonych garniturach i wypolerowanych butach. Na
wiele sposobów diametralnie się od siebie różniliśmy, ale to tylko urozmaicało nasz
związek, dodając mu pikanterii. Przynajmniej tak chciałam myśleć.
Kiedy zniknął na schodach, odwróciłam się do pozostałych.
—Musimy porozmawiać z Camille. Musi być jakiś sposób, abyśmy wiedzieli kiedy
jej magiczne zabezpieczenia przestają działać. Może Morio i ja moglibyśmy znaleźć
na to jakiś sposób. Stałam się całkiem niezła w tutejszej technologii. A nasz demon
lis mógłby tchnąć w nie odrobinę magii.
—Kiedy cię nie było dzwonił Vanzir, będzie tu z samego rana, powiedziała Menolly.
Od kilku dni bada teren. Powiedział że nalazł coś, czym należy się jak najszybciej
zająć. Będziecie potrzebowali Camille i chłopców by mu towarzyszyć.
Kimkolwiek są, najlepszą porą by ich zaatakować jest dzień. Siłą rzeczy nie będę
mogła wam towarzyszyć. Nie tym razem. Zostawiłam wiadomość na nowej komórce
Camille.
Vanzir był demonem, myśliwym snów w służbie Karvanaka -Rāksasa. W ostatniej
chwili Vanzir zwrócił się przeciwko swojemu mistrzowi, zmieniając front i
przyłączając się do nas. Podobnie ja my, nie chciał zwycięstwa Skrzydlatego Cienia.
Nie było do końca jasnym dlaczego, ale najwyraźniej miał swoje własne powody aby
związać się z Iris i moimi siostrami oraz złożyć nam przysięgę wierności.
Jeśli obróci się przeciwko nam, zginie.
—Myślę że lepiej będzie zdrzemnąć się trochę, rzuciłam przeciągając się i krzywiąc
jednocześnie z powodu obolałych mięśni. Ale jaką możemy mieć pewność że
blurgblurf nie wróci i nie spróbuje dostać się do domu?
Czułam się znużona i obolała, tak jakbym nie spała od kilku dni, pijąc przy tym zbyt
wiele kofeiny która i tak na mnie nie działała.
Wskazując na schody, Menolly rzekła:
—Idź spać kotku. Ty też, Iris. Roz i ja będziemy na straży aż do wschodu słońca.
Po jej słowach, nasz duszek domu wycofał się do swojego pokoju. Podczas gdy ja z
bólem wspięłam się po schodach, zastanawiając się w co jeszcze wpakuje nas Vanzir?
W ostatnich miesiącach, zamiast zabijać tu i tam złych gości, ten stale patrolował
ulice w poszukiwaniu demonów,wampirów i innych potworów.
Jakby nie wystarczyło że wszędzie otwierały się coraz to nowe portale, pozwalając
obcym wpadać z niezapowiedzianą wizytą i że większość z nich nie była przyjaźnie
nastawiona.
Na dodatek przysłowiową wisienką na torcie okazało się przywrócenie Sądów
Wróżek pod przewodnictwem Morgane, Aeval i Titanii. Żadna ze stron nie ufała
sobie nawzajem. W duchu modliłam się, by wszystko nie skończyło się kolejnym
wybuchem wojny domowej, tym razem w samym środku Seattle.
Życie przestawało być prostym i zabawnym, stając się krwawym koszmarem.
Westchnęłam przystając przed drzwiami prowadzącymi do mojego apartamentu,
mieszczącego się na trzecim piętrze. Nie było możliwości odwrotu. Doskonale o tym
wiedziałam. Nie mogliśmy wrócić do domu, ani dosłownie ani w przenośni. Z tego
też powodu chciało mi się płakać.
Kiedy się obudziłam o piątej czterdzieści pięć, Chase'a już nie było. Zostawił mi
jedynie krótką notkę. Nie pofatygował się aby mnie obudzić i powiedzieć „do
widzenia”. Zmarszczyłam brwi. Tego było już za wiele. Czy mu się to podobało czy
nie, nadszedł czas abyśmy porozmawiali!
Kiedy zeszłam na dół, zastałam wszystkich w stanie przygotowań. Camille siedziała
w kuchni wraz z Flamem i Morio. Cała trójka dyskutowała cicho o taktyce i strategii.
Tworzyli dość dziwną parę. Morio który był Japończykiem, był raczej niski i nosił
długie włosy związane w koński ogon. Zwykle zakładał tylko czarne lub szare
ubrania. W jego oczach tańczyły radosne błyski, był głęboko oddany naszej walce z
demonami.
Z drugiej strony był smok, mierzący metr dziewięćdziesiąt dwa, prawie albinos. Jego
włosy żyły swoim własnym życiem, były srebrne i sięgały mu do kostek. Jego uwaga
skupiona była na Camille. Pomagał nam oczywiście; miałam wrażenie że gdyby w
pobliżu nie było Camille, nie poświęciłby nam nawet chwili.
Menolly wróciła do swojego legowiska a Maggie drzemała słodko w swoim parku.
Roz pomagał Iris nakrywać do stołu. W rogu siedział Vanzir a przed nim piętrzył się
stos papierów, który wyglądał jak stare mapy.
Musiałam przyznać że łowca snów wyglądał jak człowiek. Z kępą platynowych
blond włosów i bladą twarzą wyglądał jak szanujący się rockman. Ale ogień
widoczny w jego oczach zdradzał jego demoniczne dziedzictwo. Miał na sobie
dżinsy i bluzę. Tuż poniżej kołnierzyka rysowała się „strzegąca obroża”, biegnąca
pod skorą dookoła jego szyi. Była ona dowodem na to, że przeszedł Rytuał
Ujarzmienia. Jeśli złamie przysięgę, obroża spali go na popiół.
Nalałam sobie szklankę mleka i pośpiesznie zrobiłam miejsce inkubowi, który niósł
naleśniki i boczek a tuż za nim Iris niosąca półmisek z jajecznicą. Zająwszy swoje
miejsce, pochyliłam się nad Vanzirem i klepnęłam go po kolanie. Niespecjalnie go
lubiłam, ale udowodnił że potrafi dotrzymać słowa. Być może z powodu strachu lub
obawy że go zlikwidujemy? Ponieważ trzymał się swojej część umowy, robiłam
wszystko co w mojej mocy by być uprzejmą.
—Co nowego?
Leniwie spojrzał na mnie.
—Czekałem aż się obudzisz.
—Cóż, już nie śpię. Do dzieła! rzuciłam nabijając na widelec kilka naleśników
których Iris usmażyła imponującą ilość, do tego dobry kilogram smażonego bekonu.
Z czego pod koniec śniadania nie pozostanie nic. Camille siedząca pomiędzy swoimi
dwoma mężczyznami, smarowała swoje naleśniki masłem i miodem, następnie jadła
je pochyliwszy się nad stołem tak by zapobiec wylaniu się syropu, spływającego
pomiędzy jej obfitymi piersiami które służyły do zbierania okruchów.
—Kupiłaś nowy biustonosz, czy co? spytałam. Wyglądasz dziś na pewną siebie.
Dźgając palcem wskazującym w jej klatkę piersiową, parsknęłam. Na szczęście masz
dwóch pewnych siebie mężczyzn.
—Trzech, odparła smutniejąc na twarzy.
—Trzech, powtórzyłam cicho. Przepraszam cię, wierz mi nie zapominam o Trillianie.
—Ja też nie, szepnęła.
Mój mały żart nie wypalił. Odchrząknąwszy, odwróciłam się do Vanzir'a który
delikatnie ocierał usta. Jadł bardzo mało, do tego stopnia że zastanawiałam się co
było jego naturalną formą pożywienia. Choć prawdopodobnie nie spodobałaby mi się
odpowiedź.
—Śmiało. Słuchamy cię.
—Przechodząc do sedna: odkryłem gniazdo vénidémons. Nie wiem jak udało im się
tutaj dostać. Zazwyczaj zamieszkują podziemne królestwa. Cholera! Vénidémons –
jadowite, demoniczne, trujące muchy, duże jak moja głowa i bardzo szybkie.
Posiadają zatrute żądła; zawarta w nich toksyna może sparaliżować ofiarę w ciągu
kilku sekund. Nie mówiąc już o tym, iż składają w tobie swoje jaja które wylęgają się
dwadzieścia cztery godziny później, następnie zaczynają pożerać swojego
gospodarza od wewnątrz.
—Fuj, pasożyty! rzuciła Camille krzywiąc się. Nienawidzę ich!
Flam odsunął delikatnie opadający jej na policzek kosmyk włosów.
—Nie pozwolę im cię skrzywdzić, zapewnił.
Camille uniosła brwi i posłała mu pospieszny uśmiech. Jeśli smok tylko by mógł, to z
pewnością ukryłby ją bezpiecznie w swoim kopcu, z dala od niebezpieczeństw i
wszystkich nieproszonych gości, wliczając w to innych zalotników. Czasami
kamienie miały rację: nie zawsze można dostać to czego się pragnie. Więc wybrał
przyłączenie się do nas, choć we wszystkim kierował się głównie swoim własnym
interesem. Smoki były najemnikami, oczekiwały godziwej zapłaty.
Widocznie ręka Camille w ich małżeństwie była wystarczająco silna aby zapewnić
nam jego pomoc.
—Jasny gwint, odparłam. Myślę, że będziemy musieli się ich pozbyć. Czy ktoś ma
nad nimi nadzór, czy też mogą robić co chcą?
—Niestety, mają stróża. Nie jestem pewien co lub kto to jest, może być to duch lub
sęp. Niezależnie od wszystkiego, jest potężny i nie pochodzi z Podziemnego
Królestwa.
Świetnie. Zaczęłam swój kolejny naleśnik. To brzmi po prostu zachwycająco... (nagle
moje narzekania przerwał dzwonek telefonu). Zerwałam się i złapawszy go,
odebrałam.
—Halo?
—„Chciałabym rozmawiać z Chasem Johnsonem” - w słuchawce rozległ się słodki,
kobiecy, seksowny głos, który nic mi nie mówił. Spojrzałam przez chwilę na
słuchawkę telefonu by po chwili spytać, choć z góry znałam odpowiedz:
—Sharah?
—Nazywam się Erika. Szukam Chase'a Johnsona. Powiedziano mi, że może być pod
tym numerem, powiedział zachrypnięty głos dysząc lekko. Emanował seksem i
markowymi ubraniami...
Hej, chwileczkę! Erika? Czy to nie to imię mamrotał przez sen Chase? Zanim nie
wbiłam w niego swojego kła....? Co jest...?
Zatrzymałam się na chwilę robiąc pauzę i zastanawiając się, co powiedzieć.
—Przykro mi, ale Chase'a nie ma. Prawdopodobnie jest w pracy. Czy mam mu coś
przekazać?
Roześmiała się, a jej śmiech wyczarował obrazy namiętnych letnich nocy.
—Nie, wiem gdzie się znajduje jego biuro. W każdym razie dziękuję.
Nagle prawie drżącym głosem dodała: „Rozumiem że jesteś Delilah? jego
przyjaciółka”?
Wstrzymałam oddech i policzyłam do trzech.
—Jego dziewczyna. A ty jesteś? Po raz pierwszy od początku tej rozmowy, dźwięk
głosu mojej rozmówczyni stwardniał.
—Jestem jego byłą narzeczoną. No cóż, dzięki. Złapię go niebawem.
Po tych słowach rozłączyła się. Raz jeszcze powoli przeanalizowałam sytuację.
Chase nigdy nie wspominał że był zaręczony. Nigdy też nie wspominał mi że w
przeszłości był zaangażowany w poważny związek. Nie powinnam była być
zazdrosna. Byłam w połowie wróżką, krew mojego ojca chroniła mnie od uczucia
zazdrości! Czułam jak ta podgryza mnie od środka niczym robak. Moim jedynym
pragnieniem było znaleźć Erikę kimkolwiek była i wydrapać jej oczy! I dlaczego - do
cholery! - Chase o niej śnił?! Czyżby ostatnio widział się z nią i nie raczył mi o tym
wspomnieć? A może to jeden z tych dziwnych zbiegów okoliczności, które czyni
życie suką pierwszej klasy? W każdym razie to nie był czas by się tym martwić.
Musieliśmy pozbyć się gniazda vénidémons. Dopiero wtedy będę mogła ulec
zielonookiemu potworowi który mnie przewiercał.
„Siostry Księżyca” tom 5 Tłumaczenie z francuskiego: fort12 Niewątpliwie czarownice losu postanowiły się mną pobawić! Mój chłopak Chase szepcze imię innej kobiety podczas snu, podczas gdy Władca Jesieni umieszcza mnie w samym centrum wyjątkowych projektów. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy pojawia się Karvanak... i bierze Chase'a na zakładnika. Moje siostry i ja musimy teraz znaleźć sposób, by uratować człowieka którego kocham, bez narażania przy tym na niebezpieczeństwo Świata Wróżek i Ziemi...
Rozdział 1 Z mojego łóżka kontemplowałam księżyc w jego ostatniej kwadrze. Warstwy niskich chmur padające cieniem na tle czarnego nieba, zupełnie jakby ktoś przejechał po nich palcami zanurzonymi w tuszu. Zostawiłam uchylone okno aby móc cieszyć się świeżym powietrzem tej wyjątkowej kwietniowej nocy. Bezszelestnie wstałam, dziękując w myślach Iris za jej pleciony dywan który ostatnio wygrzebała w jakimś sklepiku ze starociami. Uchyliłam okiennice i oparłszy się na łokciach, spojrzałam w ciemność. Moja siostra Camille spędzała noc poza domem ze swoimi dwoma mężami, Morio i Flamem, demonem lisem i budzącym respekt smokiem, w lesie który otaczał kopiec w którym mieszkał. Dzisiejszej nocy, znowu spróbują połączyć swoje magie by wezwać pomiędzy nas jednego z naszych: Trilliana, kochanka alfę mojej siostry, nie dającego się odszukać. Wiedzieliśmy że żyje, ale tu kończyła się nasza wiedza o nim. Zniknął i wszelki ślad po nim zaginął. Wszystkie raporty jakie otrzymywaliśmy mówiły o tym, że pojmała go banda goblinów gdzieś w świecie wróżek. Przeczuwaliśmy najgorsze... zarówno dla niego jak i dla nas. Moja druga siostra, Menolly, ta która zajmowała się barem w Voyagerze, wkrótce wróci z pracy do domu, jeśli już tego nie zrobiła. Z mojego okna nie widziałam miejsca gdzie zwykła parkować swojego Jaguara. Zwróciłam uwagę na łóżko. Chase postanowił spędzić tutaj noc. Spał jak kłoda, rozciągnięty w poprzek materaca z kołdrą odrzuconą na bok. Ten mężczyzna miał ciepłą krew, co czyniło go bardzo pożytecznym w nocy, gdy ściągałam z niego całą kołdrę dla siebie, zostawiając go całkowicie nagiego. A mówiąc o nagości... z całą pewnością śniło mu się coś przyjemnego... lub też uosabiał się z kimś... zwilżyłam wargi. Nadszedł czas by obudzić go w bardziej wyjątkowy i szczególny sposób. Pod warunkiem że będę ostrożna... Wdrapałam się na łóżko i ostrożnie aby go nie urazić, przejechałam językiem po całej długości jego erekcji.
Jęknął. —Erika? Zamarłam, marszcząc brwi. Erika? Kto to był? Nagle drzwi otworzyły się na oścież. —Delilah, chodź szybko! Chase przebudził się gwałtownie a ja upadłam do przodu. Wskutek czego mój lewy kieł rozerwał cienką warstwę skóry na dobre dwa centymetry; natychmiast pojawiły się małe błyszczące kropelki krwi. O cholera! —Jasna cholera! Co ty robisz?! zawołał nienaturalnie wysokim głosem cofając się w pośpiechu. Wyraz jego twarzy nie był takim, jaki miałam nadzieję ujrzeć. —Och, Chase! Tak mi przykro... —W imię Boga! Upadł na podłogę otulając się kołdrą i wypuszczając całą salwę przekleństw. Podbiegłam do niego, podczas gdy stojąca w progu w aureoli światła Menolly śmiała się, opierając się o framugę drzwi. Z nosa ciekła jej krew, spływając do ust. —Pomyśl by następnym razem wpierw zapukać! skarciłam ją, przyglądając jej się dokładniej i potrząsając głową. Widzę że dopiero co odeszłaś od stołu. Zakaszlała. Ujrzawszy błysk w jej oku, z trudem powstrzymywałam się od śmiechu. Było mi przykro vis-à-vis Chase'a z powodu jego rany, ale w tym samym czasie miałam wrażenie bycia Lucy Ricardo, bohaterką serialu „I Love Lucy”, będącą w samym środku jednego z jej dziwacznych forteli. Nie chciałam żeby zobaczył mnie uśmiechającą się. Mój policjant miał ostatnio dość nieprzyjemny okres, dlatego tez zupełnie brakło mu poczucia humoru. Jego praca - a raczej wszystkie jej funkcje - zaczęły doprowadzać go do szału. Nie mówiąc już o Zacharym Lyonnesse, który z czasem stawał się coraz częstszym gościem w naszym domu. Chase od miesiąca był zawalony pracą tak, że często trudno było mu się wyrwać. Dodając do tego wszystkiego zmienną Pumę, z którą raz spałam, a która pragnęła mnie zdobyć bywając u nas coraz częściej.
Nie próbował mnie naciskać ani pospieszać, ale czułam przepływającą między nami elektryczność. Oboje udawaliśmy jakby nic się nie stało, przy czym ja bardziej od niego. Aczkolwiek przyciągająca nas do siebie chemia była czymś niekwestionowanym, nawet jeśli moje serce należało do Chase'a. Doskonale wiedziałam że był poirytowany tą sytuacją, ale również był na tyle inteligentny by nie stawiać mi ultimatum. Co było dobre, ponieważ szczerze ceniłam Zacharego i niezależnie od wszystkiego, powinniśmy oboje współpracować nad rozwojem nadprzyrodzonej społeczności. Spędziłam mnóstwo czasu, mówiąc mu że go kocham i że nie odejdę bez wcześniejszego skonsultowania się z nim. W ciągu sześciu tygodni kochaliśmy się tylko cztery razy, co w niczym nie pomagało. Niezadowoleni i sfrustrowani, czuliśmy się oboje zagubieni, oddalając się od siebie coraz bardziej. Menolly odsunęła delikatnie stos ubrań, zepchnąwszy go na środek pokoju. Iris męczyła mnie abym je pochowała, ale osobiście nie byłam fanką koszy na bieliznę. Tak wiem, będąc zmiennym kotem powinnam - logicznie rzecz biorąc - być stworzeniem skrupulatnym i schludnym. Cóż, nie wyglądało na to by miało się tak zdarzyć. Naprawdę chciałam się poprawić, ale w rzeczywistości byłam wałkoniem i leniuchem i prawdopodobnie taką już pozostanę, pomimo wszystkich swoich wysiłków. Moja siostra wzięła chusteczkę z pudełka które stało na nocnej szafce i wytarła nos, odwracając od nas uwagę. Jej niebieskie oczy były tak jasne, że zdawały się być niemal szare. Błyszczały w półcieniu, wlepione prosto w Chase'a. Czubkiem języka oblizała wargi. Kiedy miałam ją właśnie ostro przywołać do porządku, dotarło do mnie że to nie niższe partie mojego policjanta tak ją zainteresowały. Och nie, zwietrzyła zapach jego krwi. Menolly była wampirem i zazwyczaj potrafiła się dobrze kontrolować, aczkolwiek czasami gdy w grę wchodziły emocje lub element zaskoczenia, jej silna wola słabła... Chase zdał sobie z tego sprawę w tym samym czasie co ja. —Ani kroku dalej! rzucił rozkazującym tonem, pospiesznie okrywając intymne części ciała. Jeśli myślisz że pozwolę ci wbić kły w mojego... nieważne gdzie! Radzę ci to przemyśleć dwa razy! Menolly się otrząsnęła. —Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć. Po prostu...
—Mennoly, powiedziałam wstając. Nie zapominaj gdzie jesteś. Spojrzała na mnie a potem na Chase'a, następnie pokręciła głową. —Nie, ja naprawdę nie zamierzałam być niegrzeczna. Wszystko w porządku Chase? Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się w moją stronę z błogim uśmiechem na twarzy. —Musisz zejść albo wszystko przegapisz! —Co przegapię? spytałam narzucając na siebie swój szlafrok. Co się dzieje? Czy muszę się ubrać? Demony są w ogrodzie? Brygada goblinów przemaszerowała przez kuchnię? Jakiś inny jednorożec przyszedł nas odwiedzić? Z naszym szczęściem mogłoby nam się przydarzyć to wszystko naraz, lub jeszcze gorzej... —Nie, nie chodzi o rozróbę, odpowiedziała klaszcząc w dłonie. Właśnie wróciłam. Iris się obudziła, Maggie powiedziała swoje pierwsze słowa! Można by powiedzieć, że nikt jej teraz nie zatrzyma! Cóż, nadal jest to bełkot, ale poważnie, potrafi powiedzieć niektóre słowa! Iris próbuje uchwycić to w kamerze. Rusz swój tyłek! Kiedy drzwi się zamknęły, Chase wstał i odwrócił się na moment nic nie mówiąc, następnie ponownie usiadł na łóżku przyglądając się swojej płci. Krew przestała lecieć, ale w miejscu gdzie wbiłam zęba powstał szkarłatny bąbel. —To musi boleć… —Tak sądzisz? odparł z ponurym wyrazem twarzy. Może byś mnie ostrzegła następnym razem? Próbowaliśmy już tego kilka razy Delilah, dowodem są moje blizny, dziękuję ci bardzo! westchnął. Powiedziałem ci już, że zgadzam się abyśmy nie robili pewnych rzeczy. Szczerze mówiąc kochanie, skąd ten szalony pomysł z obciąganiem? Potrząsnął głową, ostrożnie badając swoją ranę. Warknęłam cicho. —W porządku, nie musisz się tak denerwować! Nie miałam intencji ci obciągać! Po prostu chciałam obudzić cię w miły sposób, tak byśmy mogli pobawić się trochę razem. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie Menolly. Cholera, Chase, my się prawie nie dotykamy! szybki rzut oka upewnił mnie, że pozostał tam gdzie był. A pochylona głowa świadczyła o tym, iż nie był to najlepszy moment na dyskutowanie o tym. Już ci powiedziałam, że jest mi przykro, ok? w porządku? Czekaj, przyniosę maść.
Weszłam do łazienki która sąsiadowała z pokojem. Wyposażona ona była w antyseptyczne środki. Kiedy wróciłam, zdążył się już uspokoić pozwalając mi sobie pomóc. Uklęknąwszy przy nim, nałożyłam cienką warstwę kremu na jego ranę, nasz wzrok się spotkał. Pochylił się i pocałował mnie czule. Kusiło mnie by tu tak pozostać, ale nie chciałam przegapić pierwszych porannych słów Maggie. Być może uda nam się znaleźć zabawy bez ryzyka że zrobię mu krzywdę... ale nagle się odsunął, przerywając moje rozmyślenia. —Pospieszmy się, musimy się ubrać (założył bordowe bokserki, a na wierzch narzucił aksamitny szlafrok). To jedyna dobra rzecz od dłuższego czasu. Nie przegapmy tego. Znalazłszy w końcu swoje pantofle, założyłam je i ruszyłam za nim. Wiedziałam jak uwielbiał Maggie. Co do seksu.... coś było nie tak. Jednakże z jakiegoś powodu Chase nie chciał się tym ze mną dzielić. Menolly klęczała w pobliżu Maggie, pod czujnym okiem kamery. Moja siostra wzięła ją pod swoje skrzydła, grając rolę matki zastępczej. Wszystkim nam się to bardzo podobało. Szczególnie jak z czasem między tą dwójką wytworzyła się szczególna więź. Dwoma istotami wyrwanymi z korzeniami przez emisariuszy zła i zmuszonymi do stąpania po tym świecie. Maggie przypominała krzyżówkę skrzata i wielkiego kota. Jej ciało pokryte było krótkim i puszystym biało-czerwonym futerkiem. Miała wąsy i szpiczaste uszy. A jej skrzydła były jeszcze zbyt małe by utrzymać jej ciężar. Szczerze mówiąc, nadal była w fazie nauki chodzenia. Zaledwie kilka miesięcy temu postawiła swoje pierwsze kroki. Menolly pokazała jej jak ma korzystać ze swojego długiego ogona zakończonego kępą futra. Była w stanie stanąć prosto i zrobić kilka kroków bez trzymania się stołu. Na ogół z czasem rzeczy nabierały wagi. Jej nogi nadal drżały ale instynktownie próbowała walczyć swoimi skrzydłami, co zwykle kończyło się tym, iż lądowała na pupie, wydając dźwięk „mouf”. Rzecz jasna nigdy nie robiła sobie przy tym krzywdy, jednakże upadek wprawiał ją w zdumienie. Zawsze wtedy dostawała jakiś smakołyk, na przykład kawałek pieczonej wołowiny lub resztkę kremowego napoju. Uklękłam przed dzieckiem Crypto, które spojrzało na mnie swoimi oczami koloru topazu. Jakim językiem będzie mówiła? Tym skąd pochodzi, czy może dialektem wróżek z którego sami korzystaliśmy? Co jeszcze? Przyjrzałam się Iris. —Więc?
—Myślę, że zrobiła sobie przerwę. Przysięgam ci, że w chwili gdy wypowie pierwsze słowo, nie poprzestanie na tym. Ale nadal gaworzy. Nie wiedziałam czy mogę ci przeszkadzać, dlatego wolałam poczekać na Menolly. Po tych słowach Iris ponownie wycelowała kamerę w Maggie, podczas gdy ja wyciągnęłam do niej ramiona. —Nie! zawołała potrząsając głową. Zaskoczona, usiadłam i czekałam. —Nie siedzieć! —Nie siadaj na mnie, Deyaya! Powstrzymałam się od śmiechu. Maggie była wyjątkowo wrażliwa na wszystko co przypominało kpinę lub żart. —To trochę na odwrót, ale mówi, to pewne. Menolly usiadła na małym stoliku. —Tak, i zna wszystkie nasze imiona. Kiedy weszłam nazwala mnie "Menny". —Menny! potwierdziła wyraźnie z siebie zadowolona Maggie. Deyaya, Cami. Gdzie Cami? spytała rozglądając się po pomieszczeniu. —Cami wróci później, odpowiedziała moja siostra przesuwając dłońmi pod jej skrzydłami i sadzając ją sobie na kolanach. A on, kim on jest? spytała wskazując na Chase'a, który często odgrywał rolę opiekunki. Maggie zachichotała, klaszcząc w dłonie. —Musslor! Odwróciłam się do inspektora. —Uch, czekaj... czy to nie jest „Pan”? Czy nie to stara się właśnie powiedzieć? —"Musslor!" Chase zaczerwienił się po same uszy.
—Nie, nie sądzę. —Więc dlaczego... och ... mój Boże! Powiedziałeś jej że nazywasz się Musclor ?! [Superman] Wniósł oczy do nieba. Parsknęłam śmiechem. —Myślałem że to dobry pomysł odparł, następnie odwrócił się do Iris z wyrazem skruchy na twarzy, na co ta jedynie się uśmiechnęła. Nie sądziłem że będzie to pamiętać, a tym bardziej że to powtórzy! Menolly zmarszczyła brwi. —Odkryliśmy twoją tajemnicę, Johnson! Grasz superbohatera! Teraz wiadomo że mała rozwija się prawidłowo... przynajmniej tak myślę. Mimo że demony traktowały ją jak żywy inwentarz, wydaje się w stanie rozumieć podstawowe... tu przerwała gwałtowne na dochodzący z zewnątrz hałas, w tym trzask blisko domu. —Delilah, chodź ze mną! zawołała podając Maggie Iris. Wy dwoje poczekacie tutaj. Bez słowa, tanecznym krokiem wyszła z kuchni i trzymając palec na ustach otworzyła ostrożnie drzwi. Cicho jak kot którym w końcu byłam, poszłam na palcach za nią w kierunku ganku. Po chwili dało się usłyszeć kolejny hałas. Słychać było dźwięk łamanych gałęzi. Poklepałam ją po ramieniu, dając znak do odwrotu. Zrobiła jak prosiłam, podczas gdy ja skoncentrowałam się na centrum mojej istoty, na jądrze gdzie zbierały się wszystkie płaszczyzny, by tam ponownie stopić się w jedną. Świat wydawał się zwinąć w sobie. Cienie stawały się ciemne i mroczne, następnie degradowały się do równych poziomów szarości. Zupełnie jakbym była napędzana przez spiralę, pogrążyłam się wewnątrz siebie. Moje kończyny i tułów połączyły się mieszając, by następnie ponownie się rozdzielić przyjmując nową formę. Nie wierzcie kiedy mówię że przemiana nie jest całkowicie bezbolesna. Przynajmniej nie wtedy, gdy przebiega gładko i powoli. Ręce i nogi stały się łapami. Mój kręgosłup rozciągnął się a pierś skurczyła. Odrzuciłam głowę do tyłu i pozwoliłam by to toczyło się dalej, delektując się uczuciem fal magii rozchodzących się po moim ciele i kształtujących mnie od nowa, inaczej. Zapach mgły a gdzieś w oddali zapach radosnego ognia... ale Pantera nie przyjdzie.
Mój mistrz, Władca Jesieni, oczekiwał mnie w ciszy, nieruchomy. Tym razem potrzebny był kot. Moje złote futro zawibrowało w lekkiej bryzie. Machnęłam ogonem i zamrugałam by w następnej chwili rzucić się biegiem przez klapkę dla kotów w drzwiach. W tej postaci mogę iść na zwiad bez zwracania zbytniej uwagi tego lub tych którzy zajęci byli myszkowaniem w lasach otaczających nasz teren. Nie było potrzeby by wiedzieli że byliśmy na ich tropie. Stąpając cicho po ziemi na palcach, moje zmysły wypełnił zapach nadchodzącego końca wiosny. Miałam problem z kontrolowaniem swoich instynktów. Najmniejsze trzepotanie skrzydeł w oddali przyciągało moją uwagę. Wszystko wokół pachniało jak jedzenie lub zabawki, kusząc aby je zgłębić i zbadać. Ale miałam misję do spełnienia: musiałam obwąchać każdy kąt i odkryć źródło hałasu. Ten ostatni był dla mnie mocny gdy byłam w swojej dwunożnej postaci, teraz stawał się niemal ogłuszający. Przemykając ukradkiem by nie zostać zauważoną, poruszałam się jak cień chowając za drzewami. Podchodziłam od zawietrznej podobnie intruz. Przynajmniej mając dobrze rozwinięty zmysł powonienia, nie będzie mógł odkryć że się zbliżam. Poruszałam się powoli do przodu, praktycznie z brzuchem przy ziemi korzystając z wysokich traw, kiedy nagle poczułam znajomy zapach. To była Misha, mysz z którą na swój sposób się zaprzyjaźniłam. Czasami goniłam ją jeszcze, ale tylko dla zabawy. Ona sama mówiła mi, że to pozwala jej zachować czujność i utrzymać formę. To ona ostatniej zimy uratowała mi tyłek, gdy mój ogon zaplątał się w krzaku kolczastych jeżyn. Od tego czasu udało nam się obu zwalczyć nasze instynkty i zawiązać coś na kształt sojuszu. Wyłaniając się ze swojej norki, podbiegła do mnie. —Delilah, w tych lasach jest coś czego nie powinno tu być! Kiedy byłam kotem, mogłam komunikować się z innymi zwierzętami. Rzecz jasna nie przypominało to głosu jak wtedy gdy byłam kobietą: istniał wspólny język który był mieszaniną dźwięków rozpoznawanych przez większość zwierząt. Skinęłam lekko głową.
—Wiem o tym, jestem na bieżąco, nie wiem tylko co to jest. Nie wyczułam żadnego zapachu. I to właśnie mnie niepokoi. Zadrżała. —To jest złe i straszne. Jest ogromne i całe czarne, zjada myszy i inne małe stworzenia. Lepiej bądź ostrożna. To wkłada je do pyska i gryzie, i gryzie i gryzie... Nie był to chyba najlepszy pomysł, by zjawić się tutaj w postaci kota... —Czy widziałaś już wcześniej podobnego stwora? Misha sapnęła. —Nie, nigdy. To jest straszne i się ślini. Można by powiedzieć, połamany dwunożny ale szary i nie tak duży i szeroki jak dwunożny, bardzo brzydki, z włosami opadającymi na plecy i nadętym brzuchem. Och, to ma futro, tak. Ale nie tam gdzie powinno. Nie kolega. W małym świecie Mishy, stworzenia, zwierzęta i ptaki dzieliły się na na dwie kategorie: „kumpel” i „nie kumpel”. Po wszystkim pospiesznie pobiegła do swojej norki, zatrzymując się na chwilę by rzucić mi ostatnie spojrzenie. —Uważaj na siebie. On może złamać cię jak gałązkę. Po czym pospiesznie pobiegła do swoich dzieci. Odczekałam chwilę, następnie ostrożnie łapa za łapą ruszyłam w poszukiwaniu podejrzanego stwora. Jeśli to coś było w stanie złapać i zjeść małe zwierzęta, to w moim własnym interesie leżało by mieć się na baczności i nie dać się złapać. Byłam o wiele bardzie bezbronna w tej formie a co za tym idzie, łatwa do zabicia. Dotarłszy do zakrętu ścieżki która zagłębiała się w las, prowadząc w kierunku stawu i rosnących wokół niego brzóz, zamarłam z łapą w powietrzu. Gdzieś przede mną zaszeleściły krzewy i pękła gałązka. Intruz, kimkolwiek był, znajdował się znacznie bliżej niż myślałam. Gdy dotarłam do źródła hałasu, wiatr zmienił swój kierunek dmuchając mi w twarz mieszaniną ohydnych zapachów, słodkawym smrodem przejrzałych owoców i testosteronu, gęstego, ciężkiego i piżmowego. Unoszący się w powietrzu zapach należał do tego, kto rozkoszował się cierpieniem innych.
Zwierzęta są w stanie wyczuć intencje innych, w tym również ludzi, a okrucieństwo naszego gościa okazało się nad wyraz wyraźne. Misha miała rację. Ta nieokreślona rzecz była zepsuta do szpiku kości. Odrzuciłam długie źdźbło trawy aby odsłonić niewielką polanę. Księżyc który świecił zza pasm chmur, oświetlał to miejsce wystarczająco dobrze, bym mogła zobaczyć ogrom zniszczeń oraz samego stwora. Istota mierząca około metra dwadzieścia centymetrów, wyżywała się drapiąc bestialsko dwa pnie drzew, prawdopodobnie powalone podczas ostatniej burzy, leżące jeden na drugim, z pomiędzy których wydobywał się jęk. Chwileczkę! Wiedziałam czyj to głos! To był Rapido, basset sąsiadów. Czasami uciekał włócząc się po naszej ziemi. Szukając go wzrokiem dotarło do mnie, że wślizgnął się w szczelinę między dwoma pniami i nie mógł z niej wyjść. Ale ta klatka była dla niego również szansą na przeżycie. Istota, rodzaj demona jak podejrzewałam, zmagała się z zadaniem wydostania go stamtąd. Udało jej się wsunąć swoją długą łapę w otwór ale widać Rapido udało się głębiej ukryć. Prawdopodobnie wkrótce potwór zrozumie, że gdy postawi pień na sztorc, to w końcu uda mu się złapać gorące pyszne Happy Meal, które omal mu się nie wymknęło. Biorąc pod uwagę jego głupotę, prawdopodobnie nieprędko na to wpadnie, aczkolwiek nawet najbardziej ogłupiałe demony nie były na tyle durne by ignorować to co oczywiste, przynajmniej nie na długo. Jeśli czegoś nie zrobię, będziemy się mogli pożegnać z biednym Rapido. Przyjrzałam się mojemu przeciwnikowi. Nie było kwestii iż nie mogę stanąć z nim twarzą w twarz w postaci kota. Jeśli mnie złapie, schrupie mnie na miejscu. Prawdopodobnie zdołam go pokonać, ale wpierw będę musiała się przemienić i to szybko. Podczas przemiany byłam absolutnie bezbronna. Jeśli demon zorientuje się w czym rzecz, wszystko się skończy. W ciszy wycofałam się, przykucnąwszy w pobliżu drzewa wśród kępy paproci i borówek. Kolce mogły mnie zranić ale nie widziałam lepszego miejsca. Dzięki bogom że nie była pełnia, inaczej zostałabym uwięziona w postaci kota do rana. Wzięłam głęboki oddech i w myślach odtworzyłam obraz tego, jak ponownie staję się kobietą.
Metr osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, wysportowana, kilka blizn tu i tam, pamiątka po ostatniej walce kilka miesięcy temu, włosy koloru złoty blond i szmaragdowe oczy. Identycznie z tymi które miałam będąc w formie kota. Trzymałam się obrazu, życząc sobie by przemiana była szybka. I pierwszy raz moje ciało mnie posłuchało. Uderzyłam w ziemię z łomotem, oszołomiona tym jak dzięki mojej obróżce byłam ubrana. To rzeczywiście trochę bolało... zbyt szybko. Zupełnie jakby mnie ktoś walnął gumowym młotkiem. Gdy upewniłam że już po wszystkim, wskoczyłam za krzak z borówkami i otrzepałam się z kolców które mnie oblazły. —Wynoś się stamtąd małpo! krzyknęłam do demona, gotowa skopać mu tyłek. Kiedy na powrót wróciłam do swojego ciała, wszystkie moje wcześniejsze obawy wyparowały. Mój umysł krzyczał w tej chwili tylko jedno: Tak, jestem wkurzona, w twoim interesie leży aby jak najprędzej stąd prysnąć! Stwór odwrócił się zdumiony, następnie zamachnął się na mnie łapą z pazurami. Ledwo co ich uniknęłam. To bydlę było o wiele szybsze niż się spodziewałam. Prawie byłby mnie drasnął. —Myślisz że pozwolę ci zniszczyć moje nowe markowe dżinsy?! Dopiero co je kupiłam w moim ulubionym sklepie i nie mam intencji robić w nich dziur. Nie licz na to staruszku! Powiedziawszy to, obróciłam się na jednej nodze dając mu kopa w jego brudną gębę. —Cholera! Kiedy go dotknęłam, moja noga zadrżała, zupełnie jakbym kopnęła w mur z cegieł. No, być może nie do końca ale blisko. W porządku twardzielu! Będzie trudniej niż myślałam. Kopnęłam go jeszcze raz, tym razem w brzuch. —Delilah, uważaj! Zaskoczona, odskoczyłam w bok. Ale przyzwyczajona do walki, posłuchałam bez myślenia i odtoczyłam się z dala od niego. W chwili gdy stanęłam na nogi, demon czknął snopem ognia. Usłyszałam trzask gałęzi. Niektóre szczątki kory zapłonęły w pobliżu pnia. Obok stał mężczyzna o jasnej skórze i ciemnych włosach, ubrany w czarny długi płaszcz.
Demon odwrócił się na pięcie i uciekł do lasu. Najwyraźniej uznał, że stawanie w obliczu dwóch przeciwników na raz nie było takim świetnym pomysłem. Z pewnością spróbuje dotrzeć do granic naszej posiadłości które ciągnęły się ku podmokłym i chronionym terenom. —Bądź ostrożny, Roz! To twardziel! Niełatwo go zabić! ostrzegałam rzucając się za nim w pogoń. —Wiem o tym kretynko! odparł wyprzedzając mnie. Rozurial był jednym z niewielu stworzeń będącym w stanie prześcignąć nas trzy. Jako inkub, technicznie rzecz biorąc był pomniejszym demonem włóczącym się po obszarach rozkoszy. Bez wątpienia był po naszej stronie. Ale nie miejmy złudzeń co do jednego: był inkubem do szpiku kości. Jednakże widząc go jak pomaga nam walczyć ze Skrzydlatym Cieniem, który jest potężnym demonicznym przywódcą który planuje zawładnąć Ziemią i Krainą Wróżek, zgodziliśmy się przymknąć oczy na jego tendencje do zalotów i uwodzenia. Roz kochał kobiety, bez względu na ich wiek, rozmiar, kształt lub kolor. Jego największą przyjemnością było uwieść te, które myślały że potrafią się mu się oprzeć. Uwielbiał obserwować jak ulegają jego wdziękom. I najwyraźniej był w tym dobry, ale nie zamierzałam przekonywać się o tym na własnej skórze. Okrążyłam zwęglony pień mając nadzieję, że ogień za nami nie wyrządzi więcej szkód. Roz bez wahania i z gracją pokonał trzy przeszkody, a jego długi płaszcz powiewał za nim na wietrze. W pewnej chwili zatrzymał się przyglądając głębi lasu. —Straciłem jego ślad. Zapach cedru jest zbyt silny. Powąchałam powietrze. Rzeczywiście, cedr i jodła, do tego wilgotny zapach ziemi po ostatnich deszczach. Schyliłam głowę próbując wyłapać dźwięk. Nawet będąc w połowie człowiekiem a w połowie wróżką, miałam czuły słuch jak u kota. W wysokich trawach biegały gryzonie. Gdzieś wysoko na niebie w chmurach przeleciał samolot. Z oddali dochodził szum wody. Brzozy rosnące przy stawie zwiastowały nadejście lekkiej bryzy. Ale żadnego śladu demona. —Cholera! Straciliśmy go! Rozejrzałam się wokół, zastanawiając się czy powinniśmy kontynuować pościg. Istniało duże prawdopodobieństwo że jest już daleko. Być może wróci, być może nie. Jedna rzecz była pewna: niezależnie od wszystkiego przekroczył magiczne zabezpieczenia Camille. Niestety nie było ich tutaj by nas ostrzegły.
Będzie trzeba coś z tym zrobić. Stworzyć rodzaj systemu wczesnego ostrzegania, który powiadomi nas jeśli bariery opadną. Zniesmaczona pokręciłam głową. —Nie jestem nawet w stanie zabić prostego demona, staję się miękka, wymamrotałam. Roz zrobił krok do przodu oplatając mnie ramieniem, ale jedno moje spojrzenie i zatrzymał się. Znał zasady: będzie mile widziany w naszym domu tak długo, jak nie położy swoich łap na Camille lub na mnie. Zauważmy że nagle przestał zalecać się do mojej siostry. Wystarczyło tylko że położył rękę w niewłaściwym miejscu na oczach smoka, który jednym swoim spojrzeniem stłumił przyszłe próby. Flam w swojej smoczej postaci był w stanie zrobić z niego pieczony bekon. I nawet wtedy gdy przybierał swoją ludzką postać, emanował seksem i był przystojniakiem mierzącym metr dziewięćdziesiąt dwa i był silniejszy niż inkub. Po tym zdarzeniu Flam złapał go za kark i wywalił na zewnątrz, gdzie począł wybijać mu głupoty z głowy. Musiały upłynąć dwa tygodnie i mnóstwo okładów z lodu, aby Roz doszedł do siebie po cięgach jakie dostał od smoka. To nie powstrzymało go od flirtowania z Menolly, która reagowała mniej lub bardziej. Ze mną też próbował raz lub dwa razy, aż zagroziłam mu że ugryzę go w jego najważniejsze miejsce. Od tego czasu zostawił mnie w spokoju i traktował jak przyjaciela. —Nie wiń się za to, powiedział. To był blurgblurf. Bez pomocy nigdy nie udałoby ci się go zabić. Pomimo ich dużego brzucha i powykrzywianych kończyn, są szybkie jak błyskawica (gestem wskazał na ścieżkę). Chodź, zanim powiemy innym co się stało, musimy upewnić się że pożar został ugaszony. —"Blurgblurf”? To rodzaj demona jak sądzę? Roz skinął głową. —Tak. Ale głównie warczy. Te stwory wolą wałęsać się na Ziemi aniżeli w krainie wróżek. Myślę że wiele ich gniazd zostało tutaj ukrytych gdy portale do Podziemnego Królestwa zostały zamknięte. Wygląda na to, że zachowali linię. Zazwyczaj można ich znaleźć w głębokich jaskiniach i w kamienistych górskich wąwozach. Nie za bardzo rozumiem co go tutaj przywiodło. Genialnie. Po prostu wspaniale. Kolejny potwór na wolności o którym nigdy wcześniej nie słyszałam. Czego mógł tutaj szukać? I czego od nas chciał?
Pomimo wyjaśnień Roza, nie miałam ani przez chwilę wątpliwości że zostały tu wysłane. Być może udało się tutaj przedostać brygadzie Degath. Lub Skrzydlaty Cień przygotowywał dla nas kolejną niespodziankę. Niezależnie co by to było, oczywistym jest że przyjdzie nam raz jeszcze zanurkować w króliczej norze.
Rozdział 2 Przed powrotem do domu, oboje z Rozem upewniliśmy się czy aby nikt się nie czai w pobliżu. Ale oprócz gromady myszy, kilku szopów praczów i innych mieszkańców królestwa zwierząt przemierzających okolice, nikogo więcej nie znaleźliśmy. Opadłam na kanapę obok Chase'a, podczas gdy Roz usiadł w fotelu koło Menolly. Iris położyła Maggie spać, a teraz podgrzewała wodę na herbatę. —To był demon, zaczęłam. Według Roza - blurgblurf. Nie mam zielonego pojęcia czego chciał, z wyjątkiem zrobienia sobie kanapki z Rapido. Jego skóra była twarda jak wygarbowana. Niestety straciliśmy go (oparłam się o poduszkę). Uciekł do lasu. Faktycznie czka płomieniami. Uroczy detal, nie sądzicie? —Blurgblurf? skrzywił się Chase. Jest równie brzydki jak brzmienie tego słowa? —Gorzej (odwróciłam się do Menolly). Mówi ci to coś? Pokręciła głową. —Blurgblurf? wtrąciła Iris wchodząc. Wielcy bogowie, nie słyszałam tej nazwy od dłuższego czasu! Stworzenia te zamieszkują północne królestwa; w Finlandii nasze drogi często się krzyżowały. —„Północne królestwa”?! zawołałam w tym samym czasie co moja siostra. Mieszkałaś tam gdzie Flam? Nadal nie wiedzieliśmy wielu rzeczy o duchu który mieszkał z nami pod jednym dachem. Zaledwie sześć miesięcy temu obwieściła nam swój status Kapłanki Undutar, fińskiej bogini mgły i śniegu. Nie chciała – albo jak mówiła - nie mogła o tym rozmawiać. Talon-haltija skinęła głową, ale jej ukryty wzrok powiedział mi, że temat został zamknięty. —Spędziłam tam dużą część mojej młodości. Zanim jeszcze osiągnęłam dojrzałość i stałam się kobietą; i na długo przed rozpoczęciem pracy u rodziny Kuusi. Stworzenia te są niezgrabne, podobnie jak koboldy - złośliwe skrzaty żyjące na tamtejszych ziemiach. Niekoniecznie musiały ewoluować w Podziemnym Królestwie. Jest prawdopodobne że ich wizyta nie ma związku ze Skrzydlatym Cieniem. —Wątpię, to mało prawdopodobne, wymamrotałam. Z naszą listą trupów? Wiedząc przeciw komu walczymy?
Nie sądzę, nie należy wykluczyć możliwości że to misja szpiegowska. —Być może, przyznała Menolly. Ale Karvanak już raz tutaj był, to bym się nim przejmowała. Doskonale wiemy przed kim bezpośrednio odpowiada i komu składa swoje raporty - jednemu wielkiemu złu. Spójrzmy prawdzie w oczy: przeszliśmy do następnego poziomu. Skrzydlaty Cień nie wyśle więcej swoich wojaków, nie teraz kiedy ma jedną z pieczęci. To stawiało wszystko w nowym świetle, ostudzając atmosferę. Jakiś czas wcześniej jeden z generałów Skrzydlatego Cienia Karvanak-Rāksasa, potężny demon który rządził Podziemnym Królestwem, zdołał udaremnić naszą ostatnią misję i ukraść nam trzecią pieczęć duchową. Niedobrze. Naprawdę niedobrze. Nie byliśmy pewni co może zechcieć z nią zrobić. Nasza walka stała się teraz o wiele bardziej niebezpieczna. Dziewięć pieczęci duchowych. Dziewięć klejnotów, które pierwotnie wchodziły w skład starożytnego artefaktu zniszczonego umyślnie. W następnym etapie doszło do Wielkiego Podziału, co znacznie utrudniło demonom przedostanie się na Ziemię i do Krainy Wróżek. Jeśli wszystkie dziewięć pieczęci oddzielających oba światy zostanie ponownie zebrane razem, otworzą się między-wymiarowe portale. W wyniku czego wznowiony zostanie swobodny przepływ między światami, a co za tym idzie portale zostaną narażone na każdy możliwy atak. Do tej pory udało nam się odnaleźć dwie pieczęcie, które zostały ukryte w bezpiecznym miejscu. Trwa wyścig z czasem, bo Skrzydlaty Cień również ich szuka i zamierza ich użyć by rozerwać zasłony i wysłać swoje armie aby te zrównały z ziemią zarówno świat wróżek jak i Ziemię. Będąc na pierwszej linii, moje siostry i ja wraz z naszą dziwną mieszaniną przyjaciół, jesteśmy jedynymi zdolnymi stanąć na jego drodze. W naszym mniemaniu, nasze przybycie na Ziemię było równoznaczne z wygnaniem. Co do wykonywanej przez nas pracy, Agencja wyraziła się dość jasno. Wszystko to dlatego że byłyśmy w połowie ludźmi, w połowie wróżkami. Wpływało to negatywnie na nasze moce... Nasi przełożeni znaleźli sposób aby się nas pozbyć, nie zwalniając nas jednocześnie z pracy. Tak oto poszłyśmy w odstawkę.
Ale kilka miesięcy po naszym przyjeździe, Skrzydlaty Cień zaczął przesuwać swoje pionki do przodu. W tym samym czasie w Y'Elestrial wybuchła wojna domowa. Krótko po tym nasz ojciec, który był członkiem straży Des'Estar, niespodziewanie zniknął. W naszym życiu zapanował chaos. Utknęłyśmy tutaj, walcząc z siłą która mogła zdziesiątkować miliony, zarówno ludzi jak i wróżek. Nasza „opiumowa” królowa wyznaczyła cenę za nasze głowy... i tak oto nie możemy wrócić do naszego domu, przynajmniej nie do naszego rodzinnego miasta. Nasi sojusznicy są nieliczni i krusi. To mieszanina rozmaitych stworzeń: ludzi, wróżek, elfów, cryptos i demonów. Nie wspominając o smoku, który niekoniecznie musi zgadzać się z resztą. Moje siostry i ja, same jesteśmy rozbieżnym trio. Obecnie żyjemy w Beles-Faire na przedmieściach Seattle. Camille jest zmysłową i namiętną czarownicą, poświęconą Matce Księżyca, w związku małżeńskim z Flamem i Morio. Dzięki potężnemu seksualnemu i magicznemu połączeniu, liczą na odnalezienie Trilliana – Svartåna, jednego z tych co urzekają czarem czarnych wróżek, który zniknął kilka miesięcy temu podczas poszukiwań naszego ojca. Magia mojej siostry jest bardzo nieobliczalna. Jej czary często zwracają się przeciwko niej ale jako najstarsza z nas, czuwa nad nami wszystkimi, również w kwestii organizacji. Menolly, najmłodsza z nas, była torturowana i przemieniona w wampira przez jedną z najgorszych pijawek w historii. Niedawno udało nam się przemienić jej Pana w pył, ale blizny pokrywające jej ciało pozostaną na zawsze. Od pewnego czasu coraz bardziej angażuje się ona w politykę ziemskich wampirów i istot nadprzyrodzonych. Powołała do życia podziemną policję by mieć oko na okolicznych krwiopijców. W końcu ja – Delilah - z natury zmienna kotka; mój złoto-pręgowany kolor towarzyszy mi od dnia narodzin. W trakcie poszukiwań drugiej pieczęci duchowej, moja droga skrzyżowała się z jednym z nieśmiertelnych Elementarnych, znanym jako Władca Jesieni i Żniwiarz - panem życia i śmierci w jednym. W zamian za udzieloną pomoc, uczynił mnie jedną ze swoich narzeczonych śmierci. Wkrótce po mojej przemianie, wewnątrz mnie zaczęła wyłaniać się inna forma: czarna pantera nad którą nie mam żadnej kontroli. Na początku myślałam że odpowiedzialny za to jest Władca Jesieni. Wtedy dowiedziałam się, że miałam siostrę bliźniaczkę która zmarła zaraz po urodzeniu. W jakiś sposób odziedziczyłam jej moce.
Camille nie ma pojęcia czy to prawda, a nasz ojciec zniknął i nie mogę go o to zapytać. Ale czasami nie mogę przestać zadawać sobie pytania: czy miałam siostrę bliźniaczkę? A jeśli tak, to co się z nią stało? Dlaczego umarła? —Jaki będzie nasz następny krok? spytała Menolly. Chase ziewnął. —Nie wiem jak wy, ale ja muszę się przespać; została mi jeszcze godzina lub dwie. Ponieważ Devins został zabity przez trolla, nie mam chwili wytchnienia, nie mówiąc nawet o wzięciu kilku dni urlopu. Ponadto CSI FH jest w trakcie reorganizacji i to ja muszę wszystko nadzorować. Ten zespół był „dzieckiem” Chase'a. W całym kraju istniały podobne mu brygady, aczkolwiek ta w Seattle była ich pierwowzorem. —Idź na górę, powiedziałam umieszczając na jego ustach delikatny pocałunek. Zdawało mi się jakbym ujrzała błysk w jego oczach. Zdenerwowana przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam głębiej. Po sekundzie wahania odwzajemnił mój pocałunek ale zaraz po tym wycofał się, poczułam to wyraźnie. Zaniepokojona ale zbyt zmęczona by zapytać go o co chodzi, dodałam: —Wkrótce do ciebie dołączę. Podniósł się z kanapy. Był mojego wzrostu, metr osiemdziesiąt pięć. Chase był opalony, podczas gdy ja miałam jasną cerę. Miał kręcone włosy zaczesane do tyłu. Nie mógł nosić długich, poza tym nie było to w jego stylu. Jego ciemne oczy dodawały mu nieco niebezpiecznego wyglądu, ponadto bardzo o siebie dbał. Niedawno zaczął zapuszczać wąsy i kozią bródkę i muszę przyznać że jego nowy wygląd całkiem mi się spodobał. Zawsze gustował w dobrze skrojonych garniturach i wypolerowanych butach. Na wiele sposobów diametralnie się od siebie różniliśmy, ale to tylko urozmaicało nasz związek, dodając mu pikanterii. Przynajmniej tak chciałam myśleć. Kiedy zniknął na schodach, odwróciłam się do pozostałych. —Musimy porozmawiać z Camille. Musi być jakiś sposób, abyśmy wiedzieli kiedy jej magiczne zabezpieczenia przestają działać. Może Morio i ja moglibyśmy znaleźć na to jakiś sposób. Stałam się całkiem niezła w tutejszej technologii. A nasz demon lis mógłby tchnąć w nie odrobinę magii. —Kiedy cię nie było dzwonił Vanzir, będzie tu z samego rana, powiedziała Menolly.
Od kilku dni bada teren. Powiedział że nalazł coś, czym należy się jak najszybciej zająć. Będziecie potrzebowali Camille i chłopców by mu towarzyszyć. Kimkolwiek są, najlepszą porą by ich zaatakować jest dzień. Siłą rzeczy nie będę mogła wam towarzyszyć. Nie tym razem. Zostawiłam wiadomość na nowej komórce Camille. Vanzir był demonem, myśliwym snów w służbie Karvanaka -Rāksasa. W ostatniej chwili Vanzir zwrócił się przeciwko swojemu mistrzowi, zmieniając front i przyłączając się do nas. Podobnie ja my, nie chciał zwycięstwa Skrzydlatego Cienia. Nie było do końca jasnym dlaczego, ale najwyraźniej miał swoje własne powody aby związać się z Iris i moimi siostrami oraz złożyć nam przysięgę wierności. Jeśli obróci się przeciwko nam, zginie. —Myślę że lepiej będzie zdrzemnąć się trochę, rzuciłam przeciągając się i krzywiąc jednocześnie z powodu obolałych mięśni. Ale jaką możemy mieć pewność że blurgblurf nie wróci i nie spróbuje dostać się do domu? Czułam się znużona i obolała, tak jakbym nie spała od kilku dni, pijąc przy tym zbyt wiele kofeiny która i tak na mnie nie działała. Wskazując na schody, Menolly rzekła: —Idź spać kotku. Ty też, Iris. Roz i ja będziemy na straży aż do wschodu słońca. Po jej słowach, nasz duszek domu wycofał się do swojego pokoju. Podczas gdy ja z bólem wspięłam się po schodach, zastanawiając się w co jeszcze wpakuje nas Vanzir? W ostatnich miesiącach, zamiast zabijać tu i tam złych gości, ten stale patrolował ulice w poszukiwaniu demonów,wampirów i innych potworów. Jakby nie wystarczyło że wszędzie otwierały się coraz to nowe portale, pozwalając obcym wpadać z niezapowiedzianą wizytą i że większość z nich nie była przyjaźnie nastawiona. Na dodatek przysłowiową wisienką na torcie okazało się przywrócenie Sądów Wróżek pod przewodnictwem Morgane, Aeval i Titanii. Żadna ze stron nie ufała sobie nawzajem. W duchu modliłam się, by wszystko nie skończyło się kolejnym wybuchem wojny domowej, tym razem w samym środku Seattle. Życie przestawało być prostym i zabawnym, stając się krwawym koszmarem. Westchnęłam przystając przed drzwiami prowadzącymi do mojego apartamentu, mieszczącego się na trzecim piętrze. Nie było możliwości odwrotu. Doskonale o tym wiedziałam. Nie mogliśmy wrócić do domu, ani dosłownie ani w przenośni. Z tego też powodu chciało mi się płakać.
Kiedy się obudziłam o piątej czterdzieści pięć, Chase'a już nie było. Zostawił mi jedynie krótką notkę. Nie pofatygował się aby mnie obudzić i powiedzieć „do widzenia”. Zmarszczyłam brwi. Tego było już za wiele. Czy mu się to podobało czy nie, nadszedł czas abyśmy porozmawiali! Kiedy zeszłam na dół, zastałam wszystkich w stanie przygotowań. Camille siedziała w kuchni wraz z Flamem i Morio. Cała trójka dyskutowała cicho o taktyce i strategii. Tworzyli dość dziwną parę. Morio który był Japończykiem, był raczej niski i nosił długie włosy związane w koński ogon. Zwykle zakładał tylko czarne lub szare ubrania. W jego oczach tańczyły radosne błyski, był głęboko oddany naszej walce z demonami. Z drugiej strony był smok, mierzący metr dziewięćdziesiąt dwa, prawie albinos. Jego włosy żyły swoim własnym życiem, były srebrne i sięgały mu do kostek. Jego uwaga skupiona była na Camille. Pomagał nam oczywiście; miałam wrażenie że gdyby w pobliżu nie było Camille, nie poświęciłby nam nawet chwili. Menolly wróciła do swojego legowiska a Maggie drzemała słodko w swoim parku. Roz pomagał Iris nakrywać do stołu. W rogu siedział Vanzir a przed nim piętrzył się stos papierów, który wyglądał jak stare mapy. Musiałam przyznać że łowca snów wyglądał jak człowiek. Z kępą platynowych blond włosów i bladą twarzą wyglądał jak szanujący się rockman. Ale ogień widoczny w jego oczach zdradzał jego demoniczne dziedzictwo. Miał na sobie dżinsy i bluzę. Tuż poniżej kołnierzyka rysowała się „strzegąca obroża”, biegnąca pod skorą dookoła jego szyi. Była ona dowodem na to, że przeszedł Rytuał Ujarzmienia. Jeśli złamie przysięgę, obroża spali go na popiół. Nalałam sobie szklankę mleka i pośpiesznie zrobiłam miejsce inkubowi, który niósł naleśniki i boczek a tuż za nim Iris niosąca półmisek z jajecznicą. Zająwszy swoje miejsce, pochyliłam się nad Vanzirem i klepnęłam go po kolanie. Niespecjalnie go lubiłam, ale udowodnił że potrafi dotrzymać słowa. Być może z powodu strachu lub obawy że go zlikwidujemy? Ponieważ trzymał się swojej część umowy, robiłam wszystko co w mojej mocy by być uprzejmą. —Co nowego? Leniwie spojrzał na mnie. —Czekałem aż się obudzisz. —Cóż, już nie śpię. Do dzieła! rzuciłam nabijając na widelec kilka naleśników których Iris usmażyła imponującą ilość, do tego dobry kilogram smażonego bekonu.
Z czego pod koniec śniadania nie pozostanie nic. Camille siedząca pomiędzy swoimi dwoma mężczyznami, smarowała swoje naleśniki masłem i miodem, następnie jadła je pochyliwszy się nad stołem tak by zapobiec wylaniu się syropu, spływającego pomiędzy jej obfitymi piersiami które służyły do zbierania okruchów. —Kupiłaś nowy biustonosz, czy co? spytałam. Wyglądasz dziś na pewną siebie. Dźgając palcem wskazującym w jej klatkę piersiową, parsknęłam. Na szczęście masz dwóch pewnych siebie mężczyzn. —Trzech, odparła smutniejąc na twarzy. —Trzech, powtórzyłam cicho. Przepraszam cię, wierz mi nie zapominam o Trillianie. —Ja też nie, szepnęła. Mój mały żart nie wypalił. Odchrząknąwszy, odwróciłam się do Vanzir'a który delikatnie ocierał usta. Jadł bardzo mało, do tego stopnia że zastanawiałam się co było jego naturalną formą pożywienia. Choć prawdopodobnie nie spodobałaby mi się odpowiedź. —Śmiało. Słuchamy cię. —Przechodząc do sedna: odkryłem gniazdo vénidémons. Nie wiem jak udało im się tutaj dostać. Zazwyczaj zamieszkują podziemne królestwa. Cholera! Vénidémons – jadowite, demoniczne, trujące muchy, duże jak moja głowa i bardzo szybkie. Posiadają zatrute żądła; zawarta w nich toksyna może sparaliżować ofiarę w ciągu kilku sekund. Nie mówiąc już o tym, iż składają w tobie swoje jaja które wylęgają się dwadzieścia cztery godziny później, następnie zaczynają pożerać swojego gospodarza od wewnątrz. —Fuj, pasożyty! rzuciła Camille krzywiąc się. Nienawidzę ich! Flam odsunął delikatnie opadający jej na policzek kosmyk włosów. —Nie pozwolę im cię skrzywdzić, zapewnił. Camille uniosła brwi i posłała mu pospieszny uśmiech. Jeśli smok tylko by mógł, to z pewnością ukryłby ją bezpiecznie w swoim kopcu, z dala od niebezpieczeństw i wszystkich nieproszonych gości, wliczając w to innych zalotników. Czasami kamienie miały rację: nie zawsze można dostać to czego się pragnie. Więc wybrał przyłączenie się do nas, choć we wszystkim kierował się głównie swoim własnym interesem. Smoki były najemnikami, oczekiwały godziwej zapłaty.
Widocznie ręka Camille w ich małżeństwie była wystarczająco silna aby zapewnić nam jego pomoc. —Jasny gwint, odparłam. Myślę, że będziemy musieli się ich pozbyć. Czy ktoś ma nad nimi nadzór, czy też mogą robić co chcą? —Niestety, mają stróża. Nie jestem pewien co lub kto to jest, może być to duch lub sęp. Niezależnie od wszystkiego, jest potężny i nie pochodzi z Podziemnego Królestwa. Świetnie. Zaczęłam swój kolejny naleśnik. To brzmi po prostu zachwycająco... (nagle moje narzekania przerwał dzwonek telefonu). Zerwałam się i złapawszy go, odebrałam. —Halo? —„Chciałabym rozmawiać z Chasem Johnsonem” - w słuchawce rozległ się słodki, kobiecy, seksowny głos, który nic mi nie mówił. Spojrzałam przez chwilę na słuchawkę telefonu by po chwili spytać, choć z góry znałam odpowiedz: —Sharah? —Nazywam się Erika. Szukam Chase'a Johnsona. Powiedziano mi, że może być pod tym numerem, powiedział zachrypnięty głos dysząc lekko. Emanował seksem i markowymi ubraniami... Hej, chwileczkę! Erika? Czy to nie to imię mamrotał przez sen Chase? Zanim nie wbiłam w niego swojego kła....? Co jest...? Zatrzymałam się na chwilę robiąc pauzę i zastanawiając się, co powiedzieć. —Przykro mi, ale Chase'a nie ma. Prawdopodobnie jest w pracy. Czy mam mu coś przekazać? Roześmiała się, a jej śmiech wyczarował obrazy namiętnych letnich nocy. —Nie, wiem gdzie się znajduje jego biuro. W każdym razie dziękuję. Nagle prawie drżącym głosem dodała: „Rozumiem że jesteś Delilah? jego przyjaciółka”? Wstrzymałam oddech i policzyłam do trzech.
—Jego dziewczyna. A ty jesteś? Po raz pierwszy od początku tej rozmowy, dźwięk głosu mojej rozmówczyni stwardniał. —Jestem jego byłą narzeczoną. No cóż, dzięki. Złapię go niebawem. Po tych słowach rozłączyła się. Raz jeszcze powoli przeanalizowałam sytuację. Chase nigdy nie wspominał że był zaręczony. Nigdy też nie wspominał mi że w przeszłości był zaangażowany w poważny związek. Nie powinnam była być zazdrosna. Byłam w połowie wróżką, krew mojego ojca chroniła mnie od uczucia zazdrości! Czułam jak ta podgryza mnie od środka niczym robak. Moim jedynym pragnieniem było znaleźć Erikę kimkolwiek była i wydrapać jej oczy! I dlaczego - do cholery! - Chase o niej śnił?! Czyżby ostatnio widział się z nią i nie raczył mi o tym wspomnieć? A może to jeden z tych dziwnych zbiegów okoliczności, które czyni życie suką pierwszej klasy? W każdym razie to nie był czas by się tym martwić. Musieliśmy pozbyć się gniazda vénidémons. Dopiero wtedy będę mogła ulec zielonookiemu potworowi który mnie przewiercał.