„Siostry Księżyca” tom 4
Tłumaczenie z francuskiego: fort12
Jesteśmy siostrami D'ARTIGO: w połowie ludźmi, w połowie
wróżkami, wykwalifikowanymi sexy agentkami CIA. Moja
siostra Delilah zamienia się w kota. Menolly jest wampirem
który próbuje dostosować się do warunków. A ja? Jestem
Camille, czarownicą która próbuje pogodzić swoje
nieprzewidywalne moce, żonglując pomiędzy swoimi
kochankami i wojną przeciwko demonom. Z nadejściem
przesilenia wiosennego grozi nam chaos. Zaginął powierzony
nam legendarny artefakt. Natomiast Seattle zaatakowały hordy
goblinów i trolli. I być może by mi się udało gdyby Flam,
najseksowniejszy smok jakiego znam, nie zdecydował się w tym
samym czasie odebrać swojego długu czyli mnie! Na domiar
złego pojawiła się trzecia z pieczęci duchowych której szuka
Skrzydlaty Cień.
Cóż, być może rozwiązując problemy, jeden po drugim, będę w
stanie uniknąć końca świata … Kwestia organizacji!
Rozdział 1
W powietrzu czuć było pyłek skrzata, który wydostając się spod drzwi księgarni
łaskotał mnie w gardło. Nie ma wątpliwości, nie można go było pomylić z żadną inną
magią wróżek. Błyszczał na płaszczyźnie astralnej, zawieszony między dwoma
rzeczywistościami. Nie dość solidny ani znaczący, jednak tam był. Magia ta miała
więcej wpływu na człowieka i jego środowisko aniżeli cokolwiek innego.
Dziwne. Jeśli poczułabym ją w środku, oznaczałoby to że pochodziła od bardzo
potężnego chochlika, który jeśli się nie mylę, pochodzi z krainy wróżek. W każdym
razie niezależnie od wszystkiego od dnia otwarcia księgarni, żadna ziemska wróżka
nie zbliżała się do niej. Przynajmniej nie bez mojej wiedzy. Zazwyczaj istoty
nadprzyrodzone unikały mnie, ponieważ byłam w połowie wróżką ale głównie
dlatego że byłam czarownicą. Tak czy owak nie ufały mi.
W moim świecie niektóre z czarownic porywały gobliny by ukraść im pyłek. Gobliny
nie były ranne ale ich ego zostało nadszarpnięte, a wieść o tym roznosiła się echem.
Zwłaszcza gdy ich porywacze odsprzedawali zagarnięty łup innym skrzatom żądając
za niego kosmicznych kwot. Oczywiście elfy nie robiły nic w tej sprawie, a
niektórym nawet udawały się ataki na handlarzy... ale i tak większość z nich starała
się nas unikać.
Prawdę mówiąc, my również im nie ufałyśmy. Wszelkiego rodzaju skrzaty słynęły z
tego, iż zapowiadały kłopoty. Na ogół nie były one niebezpieczne, przynajmniej nie
tak jak gobliny, ale i tak nie należało ich lekceważyć.
Po tym jak skończyłam liczenie pieniędzy, schowałam je do sejfu mieszczącego się w
ostatniej szufladzie mojego biurka. Kolejny spokojny dzień. Jeśli chodzi o interesy,
ostatni miesiąc nie był najlepszy. Albo ludzie czytali mniej albo ja nie miałam
wystarczająco dużo nowości do zaoferowania.
Chwyciłam torebkę i kluczyki. Moja siostra, Delilah, już wyszła. Jej biuro mieściło
się powyżej sklepu, ale i tak cały dzień była poza nim. Wpadła tylko rankiem by
sprawdzić wiadomości.
Upewniwszy się że wszystko było na swoim miejscu, zarzuciłam swoją pelerynę.
Miałam słabość do gorsetów, koszulek i spódnic z szyfonu co nie szło w parze z
panującą pogodą w Seattle. Trudno! Nie ma mowy bym zmieniała swój styl tylko
dlatego, że niektóre chmury wyglądały groźnie.
Pomimo zbliżającej się wiosny, nadal było zimno. Wokół wisiały duże, ciężkie, szare
chmury, które nadeszły znad oceanu zalewając deszczem drogi i chodniki. Wokół
panował chłód.
Naturalnie w całym mieście pąki zdobiły drzewa a w powietrzu roznosił się piękny
zapach kwiatów zmieszany z zapachem gleby, ale do wiosny było jeszcze daleko.
Podobnie rzecz się miała w krainie wróżek, gdzie o tej porze roku na niebie
błyszczało złote słońce, a wraz z zapadającym zmierzchem ujrzeć można było paletę
kolorów w odcieniach akwareli. Zwabione słodyczą powietrza jaskółki przylatywały
co wieczór by śpiewać w pachnących ogrodach roztaczających się wokół naszego
domu.
Z nostalgią westchnęłam. Wspomnienia były wszystkim co nam pozostało.
Włączyłam system alarmowy i zamknęłam drzwi. Zmęczona czy nie, musiałam
odkryć skąd pochodził chochlikowy pyłek. Jeśli w okolicy osiedliła się grupa
chochlików, to wszystkie sklepy były w tarapatach.
Znalazłszy się na chodniku przed sklepem, moją uwagę przykuło rżenie. W jednej
chwili zapomniałam o krasnalach... zamarłam w miejscu. Co to jest...??
W moim kierunku szedł jednorożec. Minął sklep Baby Jagi, który mieścił się tuż
obok mojej księgarni, a następnie zatrzymał się tak blisko mnie, że czułam jego
oddech na swojej twarzy.
—Dobry wieczór pani Camille, powitał mnie przechylając nonszalancko głowę; bez
wątpienia był to mężczyzna.
Zaskoczona stałam przyglądając mu się i zadając sobie pytanie czy to zmęczenie tak
na mnie działa. Jego płaszcz błyszczał jasnym krystalicznym światłem, podobnie jak
u większości magicznych stworzeń. Jego oczy błyszczały inteligencją a jego róg był
złoty. Pomijając inne aspekty jego anatomii, dowodziło to iż był mężczyzną. Kobiety
jednorożce posiadały srebrne rogi.
Im bardziej mu się przyglądałam, tym bardziej wydawał mi się pochodzić prosto z
reklamy znanych perfum. Rodzaj tych, co do których nie byliśmy pewni dopóki na
ekranie nie pojawił się flakon a w tle głos szepczący coś w stylu: "Daj się ponieść
magii”.
Zamrugałam.
Nie, nadal tam stał. Odchrząknąwszy, miałam właśnie zapytać go co robi na ulicach
Seattle, gdy moją uwagę przykuł dźwięk. Wtedy dostrzegłam goblina w towarzystwie
wróża, obaj zmierzali w naszym kierunku. Nie wyglądali na szczęśliwych.
To sprawiło że przypomniałam sobie dowcip o goblinie, wróżce i ogrze którzy
wchodzą do baru i spotykają tam piękną kelnerkę z dużymi piersiami…
Zatrzymałam się w połowie mojego żartu. W ciągu kilku sekund sytuacja się
zmieniła z "co się tutaj dzieje?” do "o nie, chyba nie zamierzają tego zrobić??!”.
Goblin wycelował w jednorożca z dmuchawki.
—Oddaj nam chochlika Feddrah-Dahns, albo jesteś martwy! zawołał gardłowym
głosem, językiem mieszkańców krainy wróżek. Seplenił, ale zagrożenie było jasne.
Cholera! Jeśli jednorożce były pięknymi i niebezpiecznymi stworzeniami, to gobliny
były niebezpieczne i głupie. Nie zastanawiając się zamknęłam oczy i zaczęłam
wypowiadać zaklęcie. Moje palce zaczęły mrowić natomiast wewnątrz mnie zaczęła
gromadzić się energia, biorąca swą siłę z prądów północno-wschodnich.
Czując falujące w moich ramionach siły, skoncentrowałam się by z nich uformować
w dłoniach kulę, celując nią w goblina.
„Błagam niech moja magia nie zawiedzie mnie teraz”, modliłam się w milczeniu. Z
racji tego kim byłam, moje zaklęcia miały tendencje do obracania się przeciwko
mnie.
Swego rodzaju bezpiecznik lub pech, jakby tego nie nazwać, nigdy nie mogłam
przewidzieć jaki będzie efekt końcowy, niczym pędzący 100 km/h pociąg nad którym
nie da się zapanować. W tym roku miałam już na swoim koncie zdemolowany pokój
hotelowy, zabawę z piorunami i deszczem nie wspominając o innych. Tym bardziej
nie chciałam zniszczyć ulicy, a tym bardziej dzielnicy.
Tym razem Matka Księżyca była po mojej stronie sprawiając, że poszło jak
planowałam. Pocisk uderzył goblina w pierś przewracając go, zanim ten mógł użyć
swojej dmuchawki. Jednak na tym nie koniec, po trafieniu w goblina odbił się
rykoszetem od witryny mojej księgarni niczym piłka, trafiając w ogra i odrzucając go
w powietrze niczym pustą puszkę.
Obserwując chaos który udało mi się stworzyć w kilka sekund, poczułam się bardzo
zakłopotana i dumna zarazem. Całkiem dobrze mi poszło! Zwykle miałam problemy
w przywoływaniu tego rodzaju siły, szczególnie magii wiatru. Być może udzieliły mi
się niektóre z mocy Iris.
—Aj!! zapłakałam, czując nagle na ramieniu pieczenie jak po uderzeniu batem.
Cholera, to boli! Odwróciłam się, aby zobaczyć wróża obserwującego mnie z batem
w ręku.
—Nie, dziękuję, ten rodzaj zabawy mnie nie interesuje, powiedziałam robiąc kilka
kroków na naprzód.
Lepiej skupić się na chwili obecnej. Będę miała mnóstwo czasu by sobie
pogratulować. Trzymając bat, zwilżył go wargami by następnie oblizać wargi. Fuj!
Czułam że cała ta sytuacja sprawia mu za dużo frajdy.
Najwyraźniej jednorożec postanowił wziąć udział w bitwie. Z rogiem do przodu
ruszył na nas galopem, przebijając rogiem ramię wróża i wysyłając go powietrze na
dobre dwa metry! Mężczyzna upadł na chodnik krwawiąc i krzycząc jak zarzynane
prosię.
Rzeź trwała, gdy samochód który pojawił się znienacka z piskiem opon, uderzył w
ogra. Płaski jak naleśnik. Porsche, przynajmniej na taki wyglądał, uciekł nie dając mi
czasu na zapamiętanie jego numeru rejestracyjnego.
Trudno. Zważywszy na okoliczności, wcale nie było mi go żal. Odwróciłam się w
stronę pola bitwy...
—Dobra…
Nie było zbyt wiele do powiedzenia. Nie codziennie widywało się magiczne
stworzenia rozpłaszczone przed moją księgarnią.
Kiedy jednorożec zbliżył się do mnie, podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy
oczarowana przez wirujące w nich kolory. Ładne. Bardzo ładne. Ale on również nie
wyglądał na szczęśliwego.
—Powinnaś wezwać policję, powiedział lekko zaniepokojony, wskazując ruchem
głowy na spłaszczonego ogra. Ktoś może się zranić albo wpaść w poślizg
przejeżdżając po nim.
Nie mylił się. Chodnik wyglądał jak scena z Pulp Fiction czy kung-fu. Już
wiedziałam co powie Chase. Spodoba mu się mój telefon, nie ma co! Ostatnio miał
dużo pracy nie mówiąc nawet o tym, że musiał przekonać wszystkich iż nadal
odpowiadamy przed OIA. Sprzątanie na pewno nie było w jego planach.
Westchnęłam głośno.
—Z pewnością masz rację. Wejdźmy do środka a ja zadzwonię gdzie trzeba,
zaproponowałam wskazując na księgarnię.
—Bardzo dobrze, odparł wzruszając ramionami. Nie masz przez przypadek nic do
picia? Jestem spragniony, a nie znalazłem żadnej fontanny w okolicy.
—Jasne, przyniosę ci wody. W rzeczywistości jestem Camille. Camille D'Artigo.
Pochodzę z krainy wróżek.
Otworzyłam drzwi i wyłączyłam alarm.
—To dość oczywiste, rzucił w sposób który sprawił że się skrzywiłam. Wtedy zdałam
sobie sprawę, że nie mówimy po angielsku ale w języku Melosealfôr, co było
rzadkim dialektem Cryptos, który znały wszystkie czarownice związane z Matką
Księżyca. Wiem kim jesteś. Nie udaje ci się przemknąć niezauważoną, moja droga.
Jak się masz? Jestem Feddrah-Dahns.
—Feddrah-Dahns? Z pewnością pochodzisz z doliny Wietrznych Wierzb!
Jego nazwisko coś mi mówiło, ale nie mogłam sobie przypomnieć co.
Jednak wiedziałam, że nazwa jednorożców z doliny Wietrznych Wierzb brzmiała
Dahns. To miejsce roiło się od Cryptos. Według niektórych plotek w miesiącach
letnich migrowały tam hordy rogatych koni.
—Jesteś dobra w geografii, Camille D'Artigo.
—Tak, no cóż... a chochlik? Gdzie się podziewa? Wcześniej czułam w powietrzu
jego pyłek.
—Mam nadzieję że nic mu nie jest. Odebrał ogrowi coś co należy do mnie.
Technicznie rzecz biorąc, było to odzyskanie skradzionego obiektu, ale jego trzej
wspólnicy nie widzieli tego w ten sposób, wyjaśnił Feddrah-Dahns mrugając
pięknymi rzęsami.
Posłałam mu wielki uśmiech.
—Złodzieje rzadko rozumieją pojęcie własności, nieważne czy są ludźmi czy ogrami.
To rzekłszy otworzyłam szeroko drzwi pozwalając by jednorożec przekroczył
ostrożnie próg z pochyloną głową. Jego oczy błyszczały z ciekawości. Życie w
Seattle może być smutne i wilgotne, ale nigdy nie jest nudne. Nikt nigdy nie
przekona mnie że jest inaczej.
Rozdział 2
Ranny wróż zdołał uciec przed przybyciem Chase'a. Zostawił za sobą ślady krwi,
które prowadziły do alejki na tyłach. Rzuciłam okiem wokoło ale było zbyt ciemno
by cokolwiek dostrzec, poza tym nie zamierzałam ryzykować zapuszczając się tam
sama. Chase i jego ludzie zajmą się tym.
Postanowiłam jednakże przenieść nieprzytomnego goblina do środka i ulokować go
blisko mojego biura. Śmierdział, co było obrzydliwe, a jego ubrania były brudne, co
było jeszcze gorsze. Na koniec postanowiłam związać go używając do tego taśmy
klejącej. Gdy związywałam mu nadgarstki i kostki, obudził się i spojrzał na mnie
morderczym wzrokiem.
Nie dając mu czasu na powiedzenie czegokolwiek, zakleiłam mu gębę taśmą. W
przeciwieństwie do wyrazu jego oczu, jego słowa mogły mnie zabić. Co prawda nie
wszystkie gobliny potrafiły używać magii, jednak wszystkie były kłamcami.
Ogr lub przynajmniej to co z niego zostało, pozostał tam gdzie był. Nie sposób było
wszystkiego uprzątnąć nosząc aksamit i koronki.
Dziesięć minut później zjawił się Chase. Teraz stał oparty o ladę wpatrując się w
jednorożca, podczas gdy Sharah i Malien starali się wyczyścić chodnik. Pomimo
ponurego wyrazu twarzy mówiącego iż na samą myśl oboje dostają mdłości, z ich ust
nie padło ani jedno słowo.
Feddrah-Dahns pił wodę z wiadra które znalazłam na zapleczu, a którego Iris
używała do sprzątania. Rzecz jasna przed nalaniem świeżej wody, dokładnie je
wypłukałam.
Był równie zamyślony jak wszystkie jednorożce które spotkałam w życiu. Wszystkie
- znaczy bardzo mało. Generalnie jednorożce wolały trzymać się razem.
Widząc otwarte drzwi, bywalcy księgarni przyszli zobaczyć czy wszystko jest w
porządku. Ujrzawszy zwierzę z rogiem stanęli jak wryci, wpatrując się w niego z
oszołomieniem tak jakby był bogiem.
Po chwili zbliżyli się do niego. Większość jednorożców nie była zainteresowana
portalami. Biorąc pod uwagę uprzywilejowane miejsce jakie zajmowali w legendach
i mitologii ludzkiej, nie było zaskoczeniem że ludzie natychmiast otworzyli dla nich
swoje serca.
Z wyrazem zdumienia na twarzy Henry Jeffries, jeden z moich najlepszych klientów,
delikatnie gładził grzywę jednorożca.
Spojrzawszy na niego, Feddrah-Dahns zarżał lekko. Po chwili Henry podszedł do
mnie przesunąwszy dłonią po oczach. Wydawał się bliski łez.
—Nigdy nie myślałem że dożyję tego aby móc to zobaczyć. Myślisz że Peter S.
Beagle rzeczywiście spotkał jednorożca? spytał.
Zmarszczyłam brwi. Szczerze wątpiłam by Peter S. Beagle przed napisaniem
„Ostatniego jednorożca” kiedykolwiek spotkał któregokolwiek z nich.
—Nie wiem, Henry. Trudno mi coś powiedzieć.
Posłał mi uśmiech, po czym odwrócił się do Feddrah-Dahns.
—Camille? Camille? Słuchasz mnie?
—Hmm? odparłam odwracając głowę (Chase coś do mnie powiedział w tym samym
czasie co Henry). Przepraszam. Co mówiłeś?
Chase westchnął.
—To już trzeci Crypto jakiego mi dzisiaj zgłoszono.
Nawet jeśli od naszego spotkania Chase się uspokoił, to nadal pozostawał czarusiem.
Był również świetnym inspektorem. Początkowo go nienawidziłam, aby w końcu
zacząć go doceniać... tak długo jak jego wzrok trzymał się z dala od mojej klatki
piersiowej. Owszem, od czasu do czasu jego wzrok wędrował na zakazane terytorium
i nadal pachniał pikantną wołowiną tacos, ale teraz przynajmniej był grzeczniejszy. I
co najważniejsze, nie pachniał tytoniem. Moja siostra Delilah zmusiła go by nosił
plastry antynikotynowe. Muszę przyznać że szło mu całkiem dobrze.
Tylko raz zdarzył mu się nawrót ale wtedy Delilah odmówiła pocałowania go (a
nawet dotknięcia).
—Starasz się przedstawić sprawy Cryptos w taki sposób, jakby te uciekły z ZOO,
zauważyłam z westchnieniem. Chase, kochanie, musisz przestać myśleć że
inteligencja jest zarezerwowana wyłącznie dla dwunożnych.
Roześmiał się.
—Nie możesz mnie za to winić, kobieto. Sama pochodzisz z krainy wróżek. Ponadto
jesteś w połowie wróżką. Mieszkasz tu zaledwie od... roku? Czyż nie? A portale
zostały otwarte od przeszło czterech, może pięciu lat.
—Mniej więcej, zgodziłam się.
—Przez ostatnie kilka lat osiedliła się tutaj pewna liczba wróżek a inne ziemskie
istoty nadprzyrodzone wyszły z ukrycia. Ale jest to pierwszy raz gdy mamy do
czynienia z Cryptos. Przynajmniej o tyle, o ile pamiętam.
Dlaczego więc nagle wszędzie jest ich pełno? Mamy dziesiątki raportów w Portland i
w Waszyngtonie. Według ciebie co to oznacza?
Musiałam przyznać że miał podstawy do niepokoju. Nawet jeśli w Stanach nie
mieszkało wiele wróżek, to i tak miałyśmy tendencje do osiedlania się na zachodnim
wybrzeżu, ponadto nasza obecność tutaj nie była znowu tak niezwykła, nie po
otwarciu przez OIA między-wymiarowych portali.
Po ponownym uruchomieniu systemów komunikacji między dwoma światami (które
nastąpiło po Wielkim Podziale), byłyśmy bardziej akceptowane przez ludzi.
Wzrosła również liczba ziemskich istot nadprzyrodzonych i to znacznie.
Po pierwszej fazie szoku, zostaliśmy w większości powitani z otwartymi ramionami.
Tylko nieliczne grupy ekstremistów traktowały nas jakbyśmy byli złem wcielonym,
nie kryjąc przy tym swojej niechęci a tym samym rozpowszechniając o nas
niestworzone historie. Jednak nie zwracaliśmy na nie uwagi. Wszędzie istniała
nietolerancja, tym samym nie sposób jej było powstrzymać. Najważniejsze to umieć
sobie z nią radzić.
Co się tyczyło Cryptos... nic dziwnego że nagle zrobiło się o nich głośno, ale ich
pojawienie się nie było problemem, przynajmniej moim zdaniem...
—Nie to mnie martwi, Chase. Myślę, że powinieneś przeformułować pytanie.
Przygryzł wargę.
—OK, powiedz mi, jakie jest to właściwe pytanie i co oznacza ich obecność tutaj.
—Dobrze, odparłam marszcząc brwi. Co sądzisz o tym: po ulicach Seattle chodzi
jednorożec, co samo w sobie jest zaskoczeniem. Nie dlatego że jest Crypto, ale
ponieważ tego rodzaju istoty wolą naturę od zgiełku dużych miast. To że Feddrah-
Dahns jest ciekawy co dzieje się po drugiej stronie portalu jest zupełnie normalne.
Mniej oczywistym jest dla mnie to, dlaczego wybrał właśnie miasto zamiast lasu?
Więc tak, uważam że masz rację. Coś jest nie tak.
—To interesujące, odparł Chase stukając palcami w witrynę. Więc dlaczego znajduje
się on teraz w twojej księgarni a nie w parku?
Klepnęłam go po palcach.
—Natychmiast przestań, uszkodzisz szybę (usadowiłam się wygodniej na stołku
obok kasy, oparłszy łokcie o ladę). Nie mam pojęcia. Muszę porozmawiać z Feddrah-
Dahns. W międzyczasie opowiedz mi czego dotyczyły te raporty? Znowu historie o
pojawieniu się wielkiej stopy?
—Wcale nie. Niektóre z nich naprawdę mrożą krew w żyłach. O trzeciej nad ranem
otrzymaliśmy telefon od przerażonej kobiety, ponieważ satyr próbował dostać się do
jej łóżka. Widocznie był podniecony i chciał wykorzystać okazję. Gdy tylko zaczęła
krzyczeć i walczyć z nim, ten uciekł. Sama dobrze wiesz że gwałty nie są tolerowane.
Jeśli nie chce spędzić następnych dziesięciu lat w więzieniu, lepiej zrobi wracając do
siebie zanim go złapiemy.
Ups! To był problem. Ogólnie satyry i Cryptos nie opuszczały lasów. Co w takim
razie robili w środku Seattle?
—Nie złapaliście go?
—Nie. Dotarliśmy na miejsce kiedy ten już zniknął w krzakach. Niemożliwym było
złapanie go. Z jakiegoś powodu Cryptos wydają się być ekspertami w ucieczce.
—Pewnie dlatego, że wiedzą jak się maskować. Ale również dlatego że są szybkie.
Większość Cryptos była znacznie szybsza od ludzi. Podobnie wróżki.
Pomimo mojej mieszanej krwi, byłam znacznie bardziej wytrzymała i szybsza od
Chase'a. Przyjrzałam mu się z bliska. Z podkrążonymi oczami wyglądał jakby nie
spał od kilku nocy.
—Dobrze ostatnio sypiasz? spytałam.
Pokręcił głową.
—Nie bardzo. Twoja siostra mi w tym przeszkadza... i nie z powodów o których
myślisz. Nie przestaje polować na swój ogon! Będąc na łóżku a dokładniej na mojej
poduszce! W następnym kroku wyciąga pazury na mojej klatce piersiowej.
Dowodem są moje blizny. Jeśli dodać do tego historie z satyrami i goblinami... jak
mogę spokojnie spać?
Chwycił leżący na biurku długopis i zaczął się nim bawić.
—Masz ochotę zapalić?
—Tak, odparł skinąwszy głową. Posłuchaj, wszystkie istoty muszą nauczyć się
respektować nasze zasady, inaczej źle się to skończy (skrzywił się). Te przeklęte
Anioły Wolności sieją niezgodę wokół siebie. Im bardziej stajecie się popularni, tym
bardziej wzrasta ich determinacja przeciwko wam.
Anioły Wolności były grupą prawicowych ekstremistów, współdziałającą ze
Stróżującymi Psami, które o ile wcześniej jedynie dużo szczekały, teraz stawały się
zagrożeniem. Jak dotychczas ich działania były na małą skalę, było z nich więcej
strachu niż szkody.
Wiadomo że wróżki były i są od nich silniejsze, szybsze, a przede wszystkim bardziej
bezwzględne. Nie należy zapominać, że prosta broń może zakłócić tę równowagę.
—Teraz gdy portal w Voyagerze prowadzi do Darkynwyrd zamiast Y'Elestrial, do
baru przychodzi z każdym dniem coraz to więcej różnych kreatur. Zaledwie dwa dni
temu Menolly musiała walczyć z trzema goblinami. Rzecz jasna tamci nie mieli
żadnych szans, a Menolly podarowała je Tavah na obiad, ale mimo wszystko było to
irytujące. Z wyjątkiem darmowego posiłku Tavah, oczywiście.
Tavah była kimś na wzór młodszej siostry, w połowie wróżką w połowie wampirem.
Jednak w odróżnieniu od Menoly, Tavah była znacznie mniej wybredna jeśli chodzi o
jedzenie.
—Naprawdę nie możecie zamknąć portali? zauważył Chase z zaciśniętymi ustami.
—Nie, to niemożliwe.
Wszystkie trzy próbowałyśmy znaleźć rozwiązanie ale bez powodzenia. Teraz
problem zaczął rozszerzać się na całe miasto.
Seattle podobnie jak cała Ziemia było świadome istnienia wróżek i ich świata. Już nie
musiałyśmy się ukrywać. Jednakże było wiele innych ważniejszych spraw które
wszyscy mieszkańcy Ziemi ignorowali! Na przykład istnienie podziemnych królestw.
Lub też plany zniszczenia Ziemi i Krainy Wróżek przez władcę demonów zwanego
Skrzydlatym Cieniem. Sama myśl, że moje siostry i ja, byłyśmy jedynymi w stanie
go powstrzymać była przerażająca.
—Rzecz w tym, odparłam po chwili, że Cryptos o których mi wcześniej wspomniałeś
nie przeszli przez portal mieszczący się w Voyagerze. Menolly monitoruje go
dwadzieścia cztery godziny na dobę.
—Załóżmy że masz rację. Czy istnieją inne portale w okolicy?
Jego wzrok spoczął na jednorożcu, przez ułamek sekundy ujrzałam radość na jego
twarzy. Uśmiechnął się łagodnie. Więc to tak, nawet nasz zatwardziały inspektor
może być oczarowany przez stworzenie z Krainy Wróżek...
—Cóż, jest jeden portal w lesie, ten którego strzeże Babcia Kojot.
W myślach pomyślałam o istnieniu innych portali. Roześmiał się.
—Czy jest sens pytać, czy pozwoliłaby im przez niego przejść?
—Nie bądź taki pewny siebie, ostrzegłam go. Tak naprawdę Babcia Kojot nie jest po
naszej stronie.
Babcia Kojot była czarownicą losu. Ani dobrą ani złą, pozostającą na uboczu a
jednocześnie mającą wszystko pod kontrolą. Jeśli sprawy nie szły jak trzeba, to ona
lub jej siostry przywracały zakłóconą równowagę. W chwili gdy Skrzydlaty Cień i
jego zbiry zmienili przyszłość, poprosiła nas o pomoc.
—Jeśli wymagała tego równowaga, mogła pozwolić im przejść (myśląc o
czarownicach losu nagle przypomniałam sobie coś, o czym kilka miesięcy temu
wspominała nam królowa elfów. Pstryknęłam palcami). Teraz rozumiem!
Wyglądając na zdenerwowanego, Chase bawił się swoim krawatem.
Wbrew wszystkiemu jego krawat w żółto – pomarańczowe paski wydobywał błękit
munduru.
—Wystarczy tej niepewności kobieto, rzucił. Jeśli nie rozwiążemy tego problemu i to
szybko, mój szef zacznie nam zadawać pytania na które wolałbym nie odpowiadać.
Nie wspominając o burmistrzu, który nie będzie bardzo szczęśliwy. Naprawdę nie
potrzeba mi by Devins upokorzył mnie jeszcze bardziej. Burmistrz to już inny
problem...
Rozejrzałam się wokół. Jednorożec przyciągnął zainteresowanie wielu ludzi.
Dochodził do nas ich śmiech i rozmowy.
—Chodź ze mną, rzuciłam wskazując mu na wnękę w sali.
Tam hałas zamienił się w odległe pomruki. Chase usiadł na ławce z mahoniu,
powyżej której poustawiane były thrillery: Crichton'a, Grisham'a, Clancy'a, etc.
Upewniwszy się że nikt za nami nie poszedł, zajęłam miejsce obok niego.
—Kiedy królowa Asteria przybyła do nas kilka miesięcy temu, powiedziała nam o
odkryciu nieznanych dotąd portali. Portali które nigdy nie były strzeżone.
Most wiodący na zachodnie wybrzeże.
Chase zamrugał.
—Delilah nic mi o nich nie mówiła.
—To dobra dziewczyna. Potrafi dochować tajemnicy. Nie musiałeś wtedy o nich
wiedzieć.
Wyraz zaskoczenia na jego twarzy po chwili przekształcił się w niezadowolenie.
Ups! Znowu strzeliłam gafę. Co z Chasem zdarzało mi się często. Tak naprawdę od
dnia gdy się spotkaliśmy, nie przestawaliśmy dokuczać sobie wzajemnie.
—O! Naprawdę?! dziękuję za zaufanie jakim mnie darzycie! Powiedz mi, jeśli
myślisz że jest to dobry moment... gdzie są te portale?
Bingo! zraniłam jego ego.
—Nie dramatyzuj. Jest wiele spraw w twojej pracy, o których nam nie mówisz!
—Żadna z nich nie dotyczy was bezpośrednio, odpowiedział ze zwężonymi oczami.
Dobrze, zapomnijmy o tym. Powiedziałaś że większość z tych portali prowadzi na
zachodnie wybrzeże?
—Tak, odpowiedziałam biorąc głęboki oddech. Podobno wiele z nich prowadzi do
Seattle i okolic. Królowa Asteria umieściła strażników pobliżu tych które mieszczą
się na jej terytorium. Ale istnieją inne, w miejscach których nikt nie kontroluje.
—Myślisz że Cryptos i ich przyjaciele znaleźli je, a teraz używają ich kiedy zechcą?
—Czy królowa Asteria nie może ich powstrzymać?
Pokręciłam głową.
—Nie, jak już powiedziałam nie są one pod jurysdykcją Elqavene a tym bardziej
terytoriami elfów. A te które znajdują się na jej ziemiach... Asteria nie ma dość ludzi
by ich wszystkich pilnować. Nie należy zapominać że jest w środku wojny przeciwko
Lethesanar. Jest to coś, co musisz zrozumieć.
W świecie wróżek podobnie jak na Ziemi idziemy na wojnę by zabijać. Jednak magia
jest znacznie bardziej niebezpieczna i robi znacznie więcej szkód niż czołgi lub
jakakolwiek inna broń palna.
Najstarsi magowie są w stanie całkowicie zmienić krajobraz. A nawet więcej, są w
stanie zmienić strukturę powietrza i gleby. Daleko na południu tak już się stało.
Twarz Chase'a pociemniała.
—Jeśli ty i twoje siostry byłybyście wtedy w Krainie Wróżek...
—Cóż, gdyby nasz ojciec nie zdezerterował a nasza ciotka i kuzyn nie stali się
zdrajcami Korony, z pewnością i my sięgnęłybyśmy po broń, jak każdy inny.
Biorąc pod uwagę obecny stan rzeczy, z pewnością byłybyśmy torturowane a
następnie zabite. W Y'Elestrial cała nasza rodzina uważana jest za wyjętą spod prawa.
Dopóki Tanaquar nie zwycięży, nie mamy po co tam wracać.
W tym momencie zatrzymałam się. Do głowy przyszła mi pewna myśl ale bałam się
co może za sobą pociągać.
Ponadto nie rozmawiałam jeszcze o tym z Delilah ani z Menolly.
—Tak?
—Nie rozmawiałam o tym jeszcze z moimi siostrami... ale myślę że nasz ojciec
zniknął bo przeszedł na drugą stronę. Mimo że jego sumienie zabraniało mu walczyć
przeciwko Lethesanar, nie należy zapominać że jest wojownikiem dumnym ze swojej
pozycji w Straży Des'Estar. Nie zadowoli się pozostając w ukryciu i obserwując
wszystko, pozwalając jednocześnie Lethesanar by ta rzuciła cień na Trybunał i
Koronę, tak jak miało to miejsce do tej pory. Jestem pewna, że gdzieś tam jest i
walczy. Czuję to.
—Myślisz że pracuje dla elfów? spytał Chase, biorąc mnie za rękę.
Powstrzymałam się by jej nie wyrwać. Mimo wszystko starał się być miły. Jego oczy
nie kłamały.
—Tak, albo dla armii Tanaquar. W końcu wychodzi na to samo.
Wpatrując się w podłogę, pomyślałam o niebezpieczeństwach na jakie się naraża.
—Jest jeszcze jedna rzecz którą musisz zrozumieć, Chase. Jesteśmy córkami członka
Straży Des'Estar, który od najmłodszych lat uczył nas stawiania czoła
niebezpieczeństwom. Jego ojciec był również członkiem Straży. Pochodzimy z
rodziny, która z dumą służy Trybunałowi i Koronie. Ojciec zaangażuje się całym
sercem w tej wojnie do czasu, aż Y'Elestrial zostanie uwolnione od ucisku pożeraczki
opium a na tronie nie zasiądzie uczciwa królowa.
Chase wydawał się zastanawiać nad moimi słowami.
—Jeśli dobrze zrozumiałem, nikt nie monitoruje nowych portali?
Skinęłam głową.
—W zasadzie tak. Nic dziwnego że Cryptos z nich korzystają... nawet jeśli nie wiem
jaki mają w tym cel. Równie dobrze może to być prosta ciekawość.
—W każdym razie ich obecność tutaj nie pomaga w niczym, szczególnie w moim
awansie, wymamrotał Chase wskazując na drzwi (w naszym kierunku zmierzali
Sharah i Malien). I proszę, już są. Tuż przed twoim telefonem poprosiłem Shamas'a
aby zrobił coś dla mnie (tu wyjął notes i długopis). Ktoś doniósł nam o obecności na
wybrzeżu troglodyty lub kogoś w tym rodzaju. Nie mam bladego pojęcia kto to jest,
ale mam nadzieję że się mylą. Naprawdę.
Shamas był moim kuzynem, który schronił się tutaj po tym, jak został oskarżony o
zdradę i poddany torturom. Udało mu się ukryć w Aladril, mieście proroków, do
czasu aż Menolly nie przyprowadziła go do naszego domu nie wiedząc nawet o tym.
Odkrycie prawdy było dla nas miłą niespodzianką. Od czasu gdy wprowadził się do
Morio, zaangażowaliśmy go w naszą nową wersję OIA. Wydawał się być do tego
stworzony.
—Szefie, mamy problem, zaczęła Sharah siadając na ladzie.
Jej nogi nie dotykały ziemi. Sharah była siostrzenicą królowej elfów, była tak drobna
i szczupła, że w porównaniu z nią każda modelka wydawała się być gruba.
—Nie chcę nic wiedzieć, odpowiedział Chase posyłając jej ponure spojrzenie.
—Dobrze dla ciebie, odparła by go uspokoić (w jednej chwili jego uśmiech zniknął).
Ale niezależnie od wszystkiego nie masz wyboru. Trzymaj, znaleźliśmy to przy
ogrze, to powiedziawszy położyła podłużny obiekt obok siebie.
Oboje z Chasem odskoczyliśmy w jednej sekundzie.
—Co ty do cholery robisz z tym dynamitem?!! wrzasnął Chase z oniemiałym
wzrokiem, wpatrując się w niego z lękiem. Bądźcie ostrożni i nie krzyczcie. Jeśli jest
stary, każdy nieostrożny ruch może sprawić że wybuchnie.
—Natychmiast wynieść to coś z mojego sklepu! Materiały wybuchowe nie idą w
parze z magią. Razem mogą narobić wiele szkód. Prawdziwą katastrofę! Chcesz
powiedzieć że ogr miał to przy sobie?! Był rozpłaszczony! To coś powinno było
eksplodować!
—Nie w tym przypadku. Widocznie gdy się przewrócił, upuścił go zanim przejechał
go samochód. Wiem że należał do niego, bo jest przesiąknięty jego zapachem,
uwierzcie mi, rzucił nagle Malien, mały elf który miał więcej energii niż my wszyscy
razem wzięci. Następnie chwyciwszy go skierował się w kierunku drzwi. Sharah,
powinniśmy się tym zająć zanim zdarzy się wypadek.
Rzuciłam okiem na Chase'a. Dlaczego po ulicach Seattle przechadzał się ogr z laską
dynamitu w kieszeni?
—Goblin! zawołałam nagle zrywając się z miejsca i biegnąc w stronę swojego
gabinetu. A co jeśli on również był w niego uzbrojony?!
—Jeśli dobrze rozumiem, nie przeszukałaś go przed związaniem? powiedział z
westchnieniem; wyglądał jakby miał dosyć jak na jeden wieczór.
—Przeszukać go?!! Żartujesz sobie? Nie mam najmniejszej ochoty dotykać go… z
tego rodzaju istotami nigdy nic nie wiadomo... nigdy nie wiesz gdzie mogą się
znajdować niektóre części ich anatomii. Jeden raz w życiu zdarzyło mi się widzieć
nagiego goblina. Dlatego wolałam się powstrzymać. Wszystko miał podwójne: nie
ma mowy bym miała go dotykać!
—Nie mów mi że umawiałaś się z jednym z tych brzydkich... wymamrotał Chase.
—Jeśli nie chcesz bym poprosiła Delilah by ugryzła cię w język, nic więcej nie mów!
I nie gadaj głupot!! Nie umawiałam się z nim, poza tym to było w barze a on był
kompletnie pijany! Rozebrał się i zaczął gonić kelnerkę! Nie zostałam wystarczająco
długo by zapytać go czy wszystkie gobliny były takie same, czy po prostu on miał
szczęście.
—Pewnego dnia będę musiał naprawdę odwiedzić wasz świat, zauważył Chase
drepcząc mi po pietach. Lepiej było wpierw upewnić się, że nie ma nic przy sobie.
Gdzie go umieściłaś?
—W pomieszczeniu obok mojego biura, w kącie, związałam go taśmą klejącą.
—Taśmą klejącą? zaśmiał się. Nie zdziwiłoby mnie gdybyś użyła jej na Trillianie lub
swoim lisim chłopaku.
Świetne! naśladował teraz Trilliana! Morio pochodził z Japonii i był moim drugim
kochankiem jak również Yokai Kitsune, inaczej demon lis. Pomagając nam w walce z
demonami, zdobył moje serce.
Odwróciłam się i wyciągnęłam rękę w stronę Chase'a.
—Nie waż się żartować sobie z Morio! Wystarczy że robi to Trillian. A to co robimy
w łóżku to nie twój interes, Johnson. Jeśli chcesz już koniecznie wiedzieć, to nie
jestem typem dominującym, więc radzę ci byś zapomniał o moich zabawkach i skupił
się na tych które należą do Delilah!
Uśmiechnął się ukradkiem.
—Dobrze wiesz że Delilah nie potrzebuje zabawek... z wyjątkiem swoich myszy
oczywiście.
—To twój problem, nie mój, powiedziałam tłumiąc uśmiech.
Widocznie ta bardziej powściągliwa natura Delilah niepokoiła go. Przynajmniej do
czasu... nigdy go o to nie pytałam. Ponadto jeśli mieliby problemy w łóżku, Delilah
powiedziałaby mi o tym. Uwielbiałyśmy dzielić się ze sobą swoimi pikantnymi
historiami.
Gdy znalazłam się w korytarzu prowadzącym do mojego biura, poczułam prąd
powietrza. Biuro Delilah mieściło się na pietrze ale to nie było w jej stylu zostawiać
otwartych drzwi, szczególnie że używała wejścia od tyłu.
Już miałam ją zawołać czy jest u siebie, gdy poczułam dotyk Chase'a na ramieniu. Na
ziemi ujrzałam ślady krwi prowadzące do pomieszczenia w którym przetrzymywałam
goblina. Na podłodze leżały walające się strzępki taśmy. Całe pomieszczenie
wyglądało jakby przeszło przez nie tornado. Natychmiast pobiegłam do mojego
biura. Tam wszystkie moje dokumenty i książki zostały pokrojone na małe
kawałeczki. Sejf został rozpruty a wszystkie pieniądze zniknęły...
Rozglądając się wokół wiedziałam że kilka godzin zajmie mi uporządkowanie
wszystkiego. Chase położył rękę na moim ramieniu.
—Przykro mi, Camille.
—Wierz mi, przykro a nawet więcej będzie im kiedy ich złapię! To będzie ich święto!
Menolly chętnie się nimi zajmie!
W przypadku wątpliwości, strzelaj! Będziesz miał mnóstwo czasu by zadać swoje
pytania później.
Rozdział 3
Robiąc inwentaryzację aby sprawdzić co zginęło, moją uwagę przyciągnął nagle
głośny trzask dochodzący ze sklepu. Nie zastanawiając się, rzuciłam się biegiem w
tamtą stronę. Tuż za mną Chase. Był tak blisko, że nadepnął na moją aksamitną
spódnicę. W efekcie opadła mi ona z przodu aż do połowy ud, natomiast z tyłu do
stóp. Sprzedawca nazwał to „asymetrycznym” ale jeśli chcecie znać moje zdanie, to
było to po prostu "niepraktyczne."
—Zdejmij nogę z mojej spódnicy idioto, wysyczałam zatrzymując się by uniknąć
kolejnego rozdarcia, na skutek czego Chase na mnie wpadł.
—Uważaj na język, mruknął.
Starałam się zebrać materiał z przodu, wznawiając krok i starając się usłyszeć i
zobaczyć co się dzieje.
Książki były na swoim miejscu. Henry Jeffries był w sekcji złotej ery fantastyki. Jak
każdy dobry fan SF, pochłaniał wszystkie opublikowane dzieła Asimov'a i Heinlein'a.
I to nie wszystko! Z równym zapałem czytał biografie Greg'a Bear'a, Anne
McCaffrey i wszystkich autorów, których styl był bliski science fiction lub fantasy.
Spędzaliśmy całe popołudnia rozmawiając o książkach, podczas gdy on flirtował z
Iris, fińskim duchem naszego domu, który mieszkał z nami i pomagał nam w
księgarni.
Widocznie krótki czas jaki spędził z Feddrah-Dahns, wystarczył mu by na nowo
zanurzyć się w swoim raju drukowanego słowa, nie zwracając większej uwagi na to
co się wokół niego dzieje.
Krzyki dochodziły z przodu, tam gdzie można było usiąść. Mieściła się tam
czytelnia; tam również odbywały się klubowe spotkania Obserwatorów Wróżek.
I to właśnie tam, pomiędzy dwoma skórzanymi kanapami, zostawiłam Feddrah-
Dahns'a. Przed nim, na kozetce zdobionej w różowe stulistne róże, siedziała Lindsey
Cartridge, moja przyjaciółka.
—Proszę, pozwól mi dotknąć swojego rogu. Tylko raz!
Jej błagalny ton zjeżył mnie. Nie miałam tak naprawdę ochoty dowiedzieć się o co
chodziło. Ale również nie mogłam się wycofać. To był mój sklep, musiałam zrobić
wszystko by na nowo zapanowała tu cisza i spokój.
Kiedy się zbliżyłam, Lindsey ponownie spróbowała złapać róg.
Cholera! Zrobi sobie krzywdę! Feddrah-Dahns stał wyprostowany uderzając
nerwowo kopytami i poruszając głową starał się trzymać od niej z dala. Ze strachu
wszyscy inni się wycofali.
I mieli ku temu powody. Jednorożce były niebezpiecznymi i nieprzewidywalnymi
stworzeniami. Nie należy wierzyć we wszystkie wypisywane o nich opowieści i
legendy. Podobnie jak w przypadku wróżek, miały one jedynie za zadanie ukryć ich
potężna naturę i zmysłowy charakter. Nie miałyśmy nic wspólnego z duchami
przyrody tańczącymi nago w lesie i całującymi drzewa. Co się tyczy elfów...
Niezależnie od wszystkiego, nie potrzebowałam wkurzonego jednorożca! Mógł z
łatwością kopnąć ją lub przebić na wylot swoim rogiem. Moje ubezpieczenie nigdy
nie zaakceptowałoby wymówki typu "atak jednorożca”. Nie ma mowy.
Ustawiłam się między nimi chwytając ją za ramiona.
—Co ty wyprawiasz? Straciłaś rozum?
Następnie zwróciłam się do Feddrah-Dahns, by przeprosić go za jej zachowanie.
—Bardzo mi przykro. Ona nie chciała. Po prostu nie wiedziała jak się zachować w
stosunku do stworzenia twojej postury.
Gdy zamrugał, kolor jego oczu ogrzał mnie od środka.
—Wydaje się mieć całkowicie błędne wyobrażenie, że mogę sprawić że zajdzie w
ciążę, powiedział do mnie w języku Melosealfôr. Najwyraźniej naczytała się zbyt
wiele bajek.
Spojrzałam na niego.
—Świetnie. Nie miałam pojęcia o tego typu pogłoskach.
—Jestem prawie pewien że właśnie o to mnie poprosiła. To nie jest fizycznie…
zostałaby poważnie ranna, wyjaśnił Feddrah-Dahns równie zdziwiony jak ja.
Odwróciłam się do Lindsey.
—Czy naprawdę poprosiłaś go by sprawił że zajdziesz w ciąże? szepnęłam.
Jeśli faktycznie tak było, to miałam szczerą nadzieję że nie chodziło tu o jakiś
scenariusz do filmu pornograficznego... jeszcze gorzej, taki z Feddrah-Dahns w roli
głównej. W głowie widziałam już tytuł : „obfitość” lub podobne gówno.
Lindsey pochyliła głowę. Była dyrektorką schroniska dla maltretowanych kobiet,
pomagała im przejąć kontrolę nad swoim życiem i rozpocząć nowe.
Mimo swojego szalonego pomysłu, była świetnym adwokatem, orędownikiem praw
kobiet i programów socjalnych.
—Uch... w pewnym sensie tak.
—Żartujesz prawda? zapytałam zdumiona. Ty nie... to nie jest zmienny, wiesz?
—Co?! zawołała robiąc krok do tyłu. Myślałaś że ja?... Żartujesz sobie?!
Czując ulgę, westchnęłam.
—Dobrze, uspokój się. Powtórz mi dokładnie to, co mu powiedziałaś. Angielski nie
jest jego ojczystym językiem. Chociaż Feddrah-Dahns mówi nim płynnie, to nie
znaczy że zna całe jego słownictwo.
—On naprawdę myśli że chciałam to zrobić?? Och nie! powiedziała z
zarumienionymi policzkami (kiedy położyłam rękę na jej ramieniu, westchnęła
głęboko). OK, OK. Przeczytałam w książce o mitologi, że dotyk rogu Jednorożca
może pomóc kobiecie zajść w ciążę. Staram się… (tu przerwała i przygryzła wargę a
jej duże orzechowe oczy wypełniły się łzami. Poczułam jej ból niczym błyskawicę).
Staramy się już tak długo!
—Chwileczkę, powiedziałam zwracając się do tłumu. Wszystko jest już w porządku.
Nic się nie stało. Wiem że wszyscy jesteście podekscytowani ze spotkania z
jednorożcem, ale muszę zamykać. Po czym pochyliłam się nad Lindsey i
wyszeptałam jej do ucha. Poczekaj tutaj, a co najważniejsze niczego nie dotykaj.
Podczas gdy żegnałam rozczarowanych widzów, ujrzałam oddalający się samochód
Sharah i Malien. Zabrali ze sobą pozostałości ogra i dynamit.
Nie chciałabym być na ich miejscu.
Obiecując wszystkim, że postaram się przekonać Feddrah-Dahnsby by raz jeszcze
złożył nam wizytę, zamknęłam drzwi i oparłam się o nie. Westchnąwszy zamknęłam
oczy oparłszy głowę o zimną szybę. Czasami obecność tylu ludzi naraz
dekoncentrowała mnie. Ich emocje były dla mnie niemal obdarte ze skóry.
Uwielbiałam moich klientów, ale właśnie ich emocje wywołane spotkaniem z
jednorożcem i nade wszystko ich gadulstwo spowodowało wewnątrz mnie eksplozję,
burząc moje bariery ochronne.
Po chwili udało mi się odzyskać spokój, wystarczająco by wrócić do reszty. Na
miejscu zastałam Chase'a, który stał oparty o ścianę patrząc na mnie zmartwionym
wzrokiem. Kiedy go mijałam, złapał mnie za ramię.
—Wszystko w porządku? wyszeptał.
Spojrzałam w kierunku Lindsey.
—Dlaczego pytasz? Musisz gdzieś iść? Spójrz, właśnie zostałam okradziona przez
goblina i wróża, którzy obrali sobie za cel zapolowanie na jednorożca, na domiar
wszystkiego... tu pokręciłam głową. Dlaczego nie pójdziesz do mnie do biura
poszukać wskazówek? W tym czasie ja zajmę się Lindsey. Ona naprawdę musi ze
mną porozmawiać.
Bez słowa Chase zniknął na zapleczu.
Następnie podeszłam i oplotłam ramieniem Lindsey która ocierała łzy.
Poprowadziłam ją do małego składanego stolika do gry przy którym każdego ranka
wypijałam filiżankę kawy z mlekiem przeglądając czasopisma lub książki. Wolałam
chłodne i słodkie napoje. Do tego coś do czytania na papierze. Nie lubiłam
komputerów.
Usiadłam obok niej i wzięłam ją za rękę. Poza prowadzeniem schroniska, pomogła
wielu moim znajomym, jak na przykład Erin Mathews, która była właścicielką butiku
z bielizną a która została przemieniona w wampira przez Menolly. Nawet jeśli
naszym pierwszym celem było uratowanie jej życia, teraz ona stając się jednym z
nich, musiała zmierzyć się z ich istnieniem. Lindsey była jedną z niewielu którzy o
tym wiedzieli.
Oficjalnie Erin była na długich wakacjach. Zadzwoniła do swoich znajomych i
przyjaciół mówiąc im że wybiera się za granicę. Lindsey zajęła jej miejsce na
stanowisku prezesa Klubu Obserwatorów Wróżek, podczas gdy kobiety z jej
schroniska pracowały w butiku Erin. Dlatego dużo jej zawdzięczałam.
—Powiedz mi, co jest nie tak.
Aby pomóc jej pokonać zahamowania, zrzuciłam maskę i użyłam swojego uroku.
Bycie w połowie wróżką miało swoje zalety.
Posiadanie przyjaciół i pomaganie im było najważniejsze. Starałam się być dobra i
nie używać mego daru nazbyt często. Ale moc, jaką my wróżki miałyśmy nad
ludźmi, stale mnie zadziwiała.
Otarłszy łzy, Lindsey posłała mi lekki uśmiech.
—Oboje z Ronem od przeszło trzech lat staramy się o dziecko. Ale niezależnie jak
bardzo się staramy, nie przynosi to żadnych rezultatów.
Według statystyk powinnam była być w ciąży już dwadzieścia razy! Najgorsze jest
to, że nie mamy wystarczająco dużo pieniędzy by zapłacić za leczenie bezpłodności.
Oczywiście braliśmy pod uwagę adopcję, ale z powodu niepełnosprawności Rona
sierocińce nie są za bardzo zainteresowane naszym profilem.
Jej głos się załamał. W ostatnim czasie wiele osób myślało o posiadaniu dzieci.
Najpierw Siobhan Morgan Selkie, która miała problemy z zajściem w ciążę.
Z pomocą Sharah i lekarzy OIA, odkryliśmy przyczynę jej problemu który został
szybko rozwiązany. W zeszłym tygodniu otrzymaliśmy od niej i Mitcha, jej chłopaka,
dobre wiadomości. Teraz przyszła kolej na Lindsey.
—Czy naprawdę powiedzieli ci że to z powodu jego niepełnosprawności? Nie
możesz ich pozwać? Myślałam że dyskryminacja należy do przeszłości,
przynajmniej jeśli chodzi o ludzi.
Widocznie nie miałam racji.
—Nie powiedzieli mi tego wprost. Znam kogoś kto tam pracuje. Ta osoba rzuciła
okiem na nasze akta. Umieścili nas na samym dole listy oczekujących i
zaklasyfikowano jako rodzina podwyższonego ryzyka z powodu stanu Rona i tego, iż
pracuję z maltretowanymi kobietami, wyjaśniła marszcząc brwi. Gdybyśmy mieli
wystarczająco dużo pieniędzy, moglibyśmy ich pozwać, ale nawet wtedy proces
ciągnąłby się latami.
—To kompletne bzdury!
Lindsey i Ron byliby wspaniałymi rodzicami. Pomimo sparaliżowanych nóg i życia
na wózku inwalidzkim, Ron radził sobie na swój sposób nie poddając się
przeciwnościom. Jeśli chodzi o Lindsey, była ona posiadaczką czarnego pasa w judo.
To wyjaśnia dlaczego nie bała się sięgnąć po róg jednorożca bez jego zgody…
—Nie chce pozbawiać cię złudzeń ale plotki są fałszywe. Dotknięcie rogu jednorożca
nie uczyni cię bardziej płodną. A on sam może cię zabić.
Lindsey wcisnęła się głębiej w fotel.
—Czy nie mogłabyś coś zrobić w tej sprawie, Camille? Normalnie nigdy nie
zadałabym ci tego pytania...
O cholera! Miałam nadzieję że żartuje. Na próżno próbowałam powstrzymać się od
śmiechu. Oparłam się wygodniej w fotelu ze łzami w oczach.
—Kochanie, uwierz mi proszę jeśli ci powiem, że nie chcesz abym bawiła się twoją
macicą, powiedziałam przecierając oczy rękawem. Po pierwsze nie jestem
uzdrowicielem. Po drugie z powodu mojej mieszanej krwi, wszystko może się
zdarzyć. Wyobraź sobie nosić w sobie ogra... lub jeszcze gorzej... moje zaklęcie może
mieć odwrotny skutek.
Jej zbolały wyraz twarzy zniknął a ona sama uśmiechnęła się do mnie.
—Może być aż tak źle?
—Niestety tak, wszystko może się zdarzyć. Niech pomyślę... (posługiwanie się magią
igrając z ludzkim życiem nie było mądre, ale istniały wyjątki). Słuchaj, popytam
wokoło i jeśli się czegoś dowiem dam ci znać, dobrze?
—Naprawdę to zrobisz?! wykrzyknęła nagle siadając.
—Niczego nie obiecuję, ostrzegłam, więc na nic się nie nastawiaj, po prostu zobaczę
co da się zrobić. Czy twój lekarz powiedział ci w czym konkretnie leży problem?
Przed daniem jej jakiejkolwiek nadziei, wpierw musiałam się upewnić czy nie jest to
sytuacja w której jedynie bogowie mogliby pomóc.
Nerwowo obgryzała paznokcie.
—Nie. Nie wiedzą dlaczego do tej pory nie zaszłam w ciążę. Sperma Rona jest żyzna
a ja owuluję normalnie. To tak, jakby coś nie chciało abym miała dziecko. Oboje
jesteśmy tym poruszeni. Zwłaszcza od tej historii z adopcją.
Skinęłam głową.
—Gdy dowiem się czegoś, zadzwonię do ciebie. Na razie muszę iść. Czy zamierzasz
zobaczyć się dzisiaj z Erin?
Menolly często ją odwiedzała ale Erin musiała przyzwyczaić się do życia pośród
ludzi którzy oddychali. To doprowadzało ją do szału i sprawiało że miała ochotę ich
atakować. Każdego dnia uczyła się kontrolować swój głód i radzić sobie ze swoimi
nowymi mocami. Czuwała nad nią Sassy Branson, która traktowała ją jako swój
osobisty projekt.
—Tak, odparła Lindsey skinąwszy głową. Do zobaczenia później.
Posławszy ostatnie spojrzenie w stronę Feddrah-Dahns, zniknęła za drzwiami które
zamknęły się za nią z cichym "kliknięciem".
Rozdział 4
Nie miałam pojęcia jak zareagują moje siostry, ujrzawszy mnie wracającą z
jednorożcem. W tej chwili Feddrah-Dahns znajdował się w bagażniku samochodu
Chase'a. Nawet jeśli sam Chase nie chciał się do tego przyznać, byłam przekonana że
inspektor kupił tego potwora by utwierdzić się w swojej męskości.
Niezależnie od wszystkiego, w obecnej sytuacji byłam mu za to wdzięczna.
Przekonanie Feddrah-Dahns'a by wsiadł do samochodu nie było łatwym zadaniem.
Na szczęście jednorożce z krainy wróżek były nieco mniejsze niż ich kuzyni z Ziemi,
i tak w końcu jakoś udało nam się wepchnąć go do bagażnika.
—Ostrzegam cię, że jeśli nabrudzi zapłacisz za czyszczenie, mruknął Chase
zamykając bagażnik. Oboje jesteśmy szaleni, ty dlatego że to zaproponowałaś a ja bo
się na to zgodziłem.
—Nie dramatyzuj Johnson, odparłam. Jesteś nim równie zafascynowany jak inni ale
nie chcesz się do tego przyznać.
Chase zaśmiał się.
—Tak, to jest to. Kocham bajki i jednorożce.
—Jednak według Delilah, nie masz nic przeciwko wróżkom... dorzuciłam oddalając
się a on klepnął mnie po przyjacielsku. Więc czy udało ci się znaleźć coś w moim
biurze?
Pokręcił głową.
—Nie, nic więcej nie udało mi się znaleźć. A teraz lepiej się zbierajmy, kobieto.
Pospiesz się albo przerzucę cię przez ramię i zostawię twojego Lexus'a na pastwę
przestępców i złodziejaszków, którzy z ochotą się nim zajmą. Zegar tyka.
—Czas nie wydaje się być problemem gdy bawisz się z moją siostrą w kotka i
myszkę, zażartowałam pędząc do swojego samochodu.
Chociaż był chłopakiem Delilah, nadal lubił dużo flirtować. Przynajmniej gdy robił
to ze mną, nie raniło jej to. Ponadto doskonale wiedział że to prowadzi donikąd.
Nasz dom był w stylu wiktoriańskim . Miał dwa piętra i piwnicę a znajdował się na
obrzeżach dzielnicy Belles-Making.
„Siostry Księżyca” tom 4 Tłumaczenie z francuskiego: fort12 Jesteśmy siostrami D'ARTIGO: w połowie ludźmi, w połowie wróżkami, wykwalifikowanymi sexy agentkami CIA. Moja siostra Delilah zamienia się w kota. Menolly jest wampirem który próbuje dostosować się do warunków. A ja? Jestem Camille, czarownicą która próbuje pogodzić swoje nieprzewidywalne moce, żonglując pomiędzy swoimi kochankami i wojną przeciwko demonom. Z nadejściem przesilenia wiosennego grozi nam chaos. Zaginął powierzony nam legendarny artefakt. Natomiast Seattle zaatakowały hordy goblinów i trolli. I być może by mi się udało gdyby Flam, najseksowniejszy smok jakiego znam, nie zdecydował się w tym samym czasie odebrać swojego długu czyli mnie! Na domiar złego pojawiła się trzecia z pieczęci duchowych której szuka Skrzydlaty Cień. Cóż, być może rozwiązując problemy, jeden po drugim, będę w stanie uniknąć końca świata … Kwestia organizacji!
Rozdział 1 W powietrzu czuć było pyłek skrzata, który wydostając się spod drzwi księgarni łaskotał mnie w gardło. Nie ma wątpliwości, nie można go było pomylić z żadną inną magią wróżek. Błyszczał na płaszczyźnie astralnej, zawieszony między dwoma rzeczywistościami. Nie dość solidny ani znaczący, jednak tam był. Magia ta miała więcej wpływu na człowieka i jego środowisko aniżeli cokolwiek innego. Dziwne. Jeśli poczułabym ją w środku, oznaczałoby to że pochodziła od bardzo potężnego chochlika, który jeśli się nie mylę, pochodzi z krainy wróżek. W każdym razie niezależnie od wszystkiego od dnia otwarcia księgarni, żadna ziemska wróżka nie zbliżała się do niej. Przynajmniej nie bez mojej wiedzy. Zazwyczaj istoty nadprzyrodzone unikały mnie, ponieważ byłam w połowie wróżką ale głównie dlatego że byłam czarownicą. Tak czy owak nie ufały mi. W moim świecie niektóre z czarownic porywały gobliny by ukraść im pyłek. Gobliny nie były ranne ale ich ego zostało nadszarpnięte, a wieść o tym roznosiła się echem. Zwłaszcza gdy ich porywacze odsprzedawali zagarnięty łup innym skrzatom żądając za niego kosmicznych kwot. Oczywiście elfy nie robiły nic w tej sprawie, a niektórym nawet udawały się ataki na handlarzy... ale i tak większość z nich starała się nas unikać. Prawdę mówiąc, my również im nie ufałyśmy. Wszelkiego rodzaju skrzaty słynęły z tego, iż zapowiadały kłopoty. Na ogół nie były one niebezpieczne, przynajmniej nie tak jak gobliny, ale i tak nie należało ich lekceważyć. Po tym jak skończyłam liczenie pieniędzy, schowałam je do sejfu mieszczącego się w ostatniej szufladzie mojego biurka. Kolejny spokojny dzień. Jeśli chodzi o interesy, ostatni miesiąc nie był najlepszy. Albo ludzie czytali mniej albo ja nie miałam wystarczająco dużo nowości do zaoferowania. Chwyciłam torebkę i kluczyki. Moja siostra, Delilah, już wyszła. Jej biuro mieściło się powyżej sklepu, ale i tak cały dzień była poza nim. Wpadła tylko rankiem by sprawdzić wiadomości. Upewniwszy się że wszystko było na swoim miejscu, zarzuciłam swoją pelerynę. Miałam słabość do gorsetów, koszulek i spódnic z szyfonu co nie szło w parze z panującą pogodą w Seattle. Trudno! Nie ma mowy bym zmieniała swój styl tylko dlatego, że niektóre chmury wyglądały groźnie.
Pomimo zbliżającej się wiosny, nadal było zimno. Wokół wisiały duże, ciężkie, szare chmury, które nadeszły znad oceanu zalewając deszczem drogi i chodniki. Wokół panował chłód. Naturalnie w całym mieście pąki zdobiły drzewa a w powietrzu roznosił się piękny zapach kwiatów zmieszany z zapachem gleby, ale do wiosny było jeszcze daleko. Podobnie rzecz się miała w krainie wróżek, gdzie o tej porze roku na niebie błyszczało złote słońce, a wraz z zapadającym zmierzchem ujrzeć można było paletę kolorów w odcieniach akwareli. Zwabione słodyczą powietrza jaskółki przylatywały co wieczór by śpiewać w pachnących ogrodach roztaczających się wokół naszego domu. Z nostalgią westchnęłam. Wspomnienia były wszystkim co nam pozostało. Włączyłam system alarmowy i zamknęłam drzwi. Zmęczona czy nie, musiałam odkryć skąd pochodził chochlikowy pyłek. Jeśli w okolicy osiedliła się grupa chochlików, to wszystkie sklepy były w tarapatach. Znalazłszy się na chodniku przed sklepem, moją uwagę przykuło rżenie. W jednej chwili zapomniałam o krasnalach... zamarłam w miejscu. Co to jest...?? W moim kierunku szedł jednorożec. Minął sklep Baby Jagi, który mieścił się tuż obok mojej księgarni, a następnie zatrzymał się tak blisko mnie, że czułam jego oddech na swojej twarzy. —Dobry wieczór pani Camille, powitał mnie przechylając nonszalancko głowę; bez wątpienia był to mężczyzna. Zaskoczona stałam przyglądając mu się i zadając sobie pytanie czy to zmęczenie tak na mnie działa. Jego płaszcz błyszczał jasnym krystalicznym światłem, podobnie jak u większości magicznych stworzeń. Jego oczy błyszczały inteligencją a jego róg był złoty. Pomijając inne aspekty jego anatomii, dowodziło to iż był mężczyzną. Kobiety jednorożce posiadały srebrne rogi. Im bardziej mu się przyglądałam, tym bardziej wydawał mi się pochodzić prosto z reklamy znanych perfum. Rodzaj tych, co do których nie byliśmy pewni dopóki na ekranie nie pojawił się flakon a w tle głos szepczący coś w stylu: "Daj się ponieść magii”. Zamrugałam. Nie, nadal tam stał. Odchrząknąwszy, miałam właśnie zapytać go co robi na ulicach Seattle, gdy moją uwagę przykuł dźwięk. Wtedy dostrzegłam goblina w towarzystwie wróża, obaj zmierzali w naszym kierunku. Nie wyglądali na szczęśliwych.
To sprawiło że przypomniałam sobie dowcip o goblinie, wróżce i ogrze którzy wchodzą do baru i spotykają tam piękną kelnerkę z dużymi piersiami… Zatrzymałam się w połowie mojego żartu. W ciągu kilku sekund sytuacja się zmieniła z "co się tutaj dzieje?” do "o nie, chyba nie zamierzają tego zrobić??!”. Goblin wycelował w jednorożca z dmuchawki. —Oddaj nam chochlika Feddrah-Dahns, albo jesteś martwy! zawołał gardłowym głosem, językiem mieszkańców krainy wróżek. Seplenił, ale zagrożenie było jasne. Cholera! Jeśli jednorożce były pięknymi i niebezpiecznymi stworzeniami, to gobliny były niebezpieczne i głupie. Nie zastanawiając się zamknęłam oczy i zaczęłam wypowiadać zaklęcie. Moje palce zaczęły mrowić natomiast wewnątrz mnie zaczęła gromadzić się energia, biorąca swą siłę z prądów północno-wschodnich. Czując falujące w moich ramionach siły, skoncentrowałam się by z nich uformować w dłoniach kulę, celując nią w goblina. „Błagam niech moja magia nie zawiedzie mnie teraz”, modliłam się w milczeniu. Z racji tego kim byłam, moje zaklęcia miały tendencje do obracania się przeciwko mnie. Swego rodzaju bezpiecznik lub pech, jakby tego nie nazwać, nigdy nie mogłam przewidzieć jaki będzie efekt końcowy, niczym pędzący 100 km/h pociąg nad którym nie da się zapanować. W tym roku miałam już na swoim koncie zdemolowany pokój hotelowy, zabawę z piorunami i deszczem nie wspominając o innych. Tym bardziej nie chciałam zniszczyć ulicy, a tym bardziej dzielnicy. Tym razem Matka Księżyca była po mojej stronie sprawiając, że poszło jak planowałam. Pocisk uderzył goblina w pierś przewracając go, zanim ten mógł użyć swojej dmuchawki. Jednak na tym nie koniec, po trafieniu w goblina odbił się rykoszetem od witryny mojej księgarni niczym piłka, trafiając w ogra i odrzucając go w powietrze niczym pustą puszkę. Obserwując chaos który udało mi się stworzyć w kilka sekund, poczułam się bardzo zakłopotana i dumna zarazem. Całkiem dobrze mi poszło! Zwykle miałam problemy w przywoływaniu tego rodzaju siły, szczególnie magii wiatru. Być może udzieliły mi się niektóre z mocy Iris. —Aj!! zapłakałam, czując nagle na ramieniu pieczenie jak po uderzeniu batem. Cholera, to boli! Odwróciłam się, aby zobaczyć wróża obserwującego mnie z batem w ręku.
—Nie, dziękuję, ten rodzaj zabawy mnie nie interesuje, powiedziałam robiąc kilka kroków na naprzód. Lepiej skupić się na chwili obecnej. Będę miała mnóstwo czasu by sobie pogratulować. Trzymając bat, zwilżył go wargami by następnie oblizać wargi. Fuj! Czułam że cała ta sytuacja sprawia mu za dużo frajdy. Najwyraźniej jednorożec postanowił wziąć udział w bitwie. Z rogiem do przodu ruszył na nas galopem, przebijając rogiem ramię wróża i wysyłając go powietrze na dobre dwa metry! Mężczyzna upadł na chodnik krwawiąc i krzycząc jak zarzynane prosię. Rzeź trwała, gdy samochód który pojawił się znienacka z piskiem opon, uderzył w ogra. Płaski jak naleśnik. Porsche, przynajmniej na taki wyglądał, uciekł nie dając mi czasu na zapamiętanie jego numeru rejestracyjnego. Trudno. Zważywszy na okoliczności, wcale nie było mi go żal. Odwróciłam się w stronę pola bitwy... —Dobra… Nie było zbyt wiele do powiedzenia. Nie codziennie widywało się magiczne stworzenia rozpłaszczone przed moją księgarnią. Kiedy jednorożec zbliżył się do mnie, podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy oczarowana przez wirujące w nich kolory. Ładne. Bardzo ładne. Ale on również nie wyglądał na szczęśliwego. —Powinnaś wezwać policję, powiedział lekko zaniepokojony, wskazując ruchem głowy na spłaszczonego ogra. Ktoś może się zranić albo wpaść w poślizg przejeżdżając po nim. Nie mylił się. Chodnik wyglądał jak scena z Pulp Fiction czy kung-fu. Już wiedziałam co powie Chase. Spodoba mu się mój telefon, nie ma co! Ostatnio miał dużo pracy nie mówiąc nawet o tym, że musiał przekonać wszystkich iż nadal odpowiadamy przed OIA. Sprzątanie na pewno nie było w jego planach. Westchnęłam głośno. —Z pewnością masz rację. Wejdźmy do środka a ja zadzwonię gdzie trzeba, zaproponowałam wskazując na księgarnię.
—Bardzo dobrze, odparł wzruszając ramionami. Nie masz przez przypadek nic do picia? Jestem spragniony, a nie znalazłem żadnej fontanny w okolicy. —Jasne, przyniosę ci wody. W rzeczywistości jestem Camille. Camille D'Artigo. Pochodzę z krainy wróżek. Otworzyłam drzwi i wyłączyłam alarm. —To dość oczywiste, rzucił w sposób który sprawił że się skrzywiłam. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nie mówimy po angielsku ale w języku Melosealfôr, co było rzadkim dialektem Cryptos, który znały wszystkie czarownice związane z Matką Księżyca. Wiem kim jesteś. Nie udaje ci się przemknąć niezauważoną, moja droga. Jak się masz? Jestem Feddrah-Dahns. —Feddrah-Dahns? Z pewnością pochodzisz z doliny Wietrznych Wierzb! Jego nazwisko coś mi mówiło, ale nie mogłam sobie przypomnieć co. Jednak wiedziałam, że nazwa jednorożców z doliny Wietrznych Wierzb brzmiała Dahns. To miejsce roiło się od Cryptos. Według niektórych plotek w miesiącach letnich migrowały tam hordy rogatych koni. —Jesteś dobra w geografii, Camille D'Artigo. —Tak, no cóż... a chochlik? Gdzie się podziewa? Wcześniej czułam w powietrzu jego pyłek. —Mam nadzieję że nic mu nie jest. Odebrał ogrowi coś co należy do mnie. Technicznie rzecz biorąc, było to odzyskanie skradzionego obiektu, ale jego trzej wspólnicy nie widzieli tego w ten sposób, wyjaśnił Feddrah-Dahns mrugając pięknymi rzęsami. Posłałam mu wielki uśmiech. —Złodzieje rzadko rozumieją pojęcie własności, nieważne czy są ludźmi czy ogrami. To rzekłszy otworzyłam szeroko drzwi pozwalając by jednorożec przekroczył ostrożnie próg z pochyloną głową. Jego oczy błyszczały z ciekawości. Życie w Seattle może być smutne i wilgotne, ale nigdy nie jest nudne. Nikt nigdy nie przekona mnie że jest inaczej.
Rozdział 2 Ranny wróż zdołał uciec przed przybyciem Chase'a. Zostawił za sobą ślady krwi, które prowadziły do alejki na tyłach. Rzuciłam okiem wokoło ale było zbyt ciemno by cokolwiek dostrzec, poza tym nie zamierzałam ryzykować zapuszczając się tam sama. Chase i jego ludzie zajmą się tym. Postanowiłam jednakże przenieść nieprzytomnego goblina do środka i ulokować go blisko mojego biura. Śmierdział, co było obrzydliwe, a jego ubrania były brudne, co było jeszcze gorsze. Na koniec postanowiłam związać go używając do tego taśmy klejącej. Gdy związywałam mu nadgarstki i kostki, obudził się i spojrzał na mnie morderczym wzrokiem. Nie dając mu czasu na powiedzenie czegokolwiek, zakleiłam mu gębę taśmą. W przeciwieństwie do wyrazu jego oczu, jego słowa mogły mnie zabić. Co prawda nie wszystkie gobliny potrafiły używać magii, jednak wszystkie były kłamcami. Ogr lub przynajmniej to co z niego zostało, pozostał tam gdzie był. Nie sposób było wszystkiego uprzątnąć nosząc aksamit i koronki. Dziesięć minut później zjawił się Chase. Teraz stał oparty o ladę wpatrując się w jednorożca, podczas gdy Sharah i Malien starali się wyczyścić chodnik. Pomimo ponurego wyrazu twarzy mówiącego iż na samą myśl oboje dostają mdłości, z ich ust nie padło ani jedno słowo. Feddrah-Dahns pił wodę z wiadra które znalazłam na zapleczu, a którego Iris używała do sprzątania. Rzecz jasna przed nalaniem świeżej wody, dokładnie je wypłukałam. Był równie zamyślony jak wszystkie jednorożce które spotkałam w życiu. Wszystkie - znaczy bardzo mało. Generalnie jednorożce wolały trzymać się razem. Widząc otwarte drzwi, bywalcy księgarni przyszli zobaczyć czy wszystko jest w porządku. Ujrzawszy zwierzę z rogiem stanęli jak wryci, wpatrując się w niego z oszołomieniem tak jakby był bogiem. Po chwili zbliżyli się do niego. Większość jednorożców nie była zainteresowana portalami. Biorąc pod uwagę uprzywilejowane miejsce jakie zajmowali w legendach i mitologii ludzkiej, nie było zaskoczeniem że ludzie natychmiast otworzyli dla nich swoje serca. Z wyrazem zdumienia na twarzy Henry Jeffries, jeden z moich najlepszych klientów, delikatnie gładził grzywę jednorożca.
Spojrzawszy na niego, Feddrah-Dahns zarżał lekko. Po chwili Henry podszedł do mnie przesunąwszy dłonią po oczach. Wydawał się bliski łez. —Nigdy nie myślałem że dożyję tego aby móc to zobaczyć. Myślisz że Peter S. Beagle rzeczywiście spotkał jednorożca? spytał. Zmarszczyłam brwi. Szczerze wątpiłam by Peter S. Beagle przed napisaniem „Ostatniego jednorożca” kiedykolwiek spotkał któregokolwiek z nich. —Nie wiem, Henry. Trudno mi coś powiedzieć. Posłał mi uśmiech, po czym odwrócił się do Feddrah-Dahns. —Camille? Camille? Słuchasz mnie? —Hmm? odparłam odwracając głowę (Chase coś do mnie powiedział w tym samym czasie co Henry). Przepraszam. Co mówiłeś? Chase westchnął. —To już trzeci Crypto jakiego mi dzisiaj zgłoszono. Nawet jeśli od naszego spotkania Chase się uspokoił, to nadal pozostawał czarusiem. Był również świetnym inspektorem. Początkowo go nienawidziłam, aby w końcu zacząć go doceniać... tak długo jak jego wzrok trzymał się z dala od mojej klatki piersiowej. Owszem, od czasu do czasu jego wzrok wędrował na zakazane terytorium i nadal pachniał pikantną wołowiną tacos, ale teraz przynajmniej był grzeczniejszy. I co najważniejsze, nie pachniał tytoniem. Moja siostra Delilah zmusiła go by nosił plastry antynikotynowe. Muszę przyznać że szło mu całkiem dobrze. Tylko raz zdarzył mu się nawrót ale wtedy Delilah odmówiła pocałowania go (a nawet dotknięcia). —Starasz się przedstawić sprawy Cryptos w taki sposób, jakby te uciekły z ZOO, zauważyłam z westchnieniem. Chase, kochanie, musisz przestać myśleć że inteligencja jest zarezerwowana wyłącznie dla dwunożnych. Roześmiał się. —Nie możesz mnie za to winić, kobieto. Sama pochodzisz z krainy wróżek. Ponadto jesteś w połowie wróżką. Mieszkasz tu zaledwie od... roku? Czyż nie? A portale zostały otwarte od przeszło czterech, może pięciu lat.
—Mniej więcej, zgodziłam się. —Przez ostatnie kilka lat osiedliła się tutaj pewna liczba wróżek a inne ziemskie istoty nadprzyrodzone wyszły z ukrycia. Ale jest to pierwszy raz gdy mamy do czynienia z Cryptos. Przynajmniej o tyle, o ile pamiętam. Dlaczego więc nagle wszędzie jest ich pełno? Mamy dziesiątki raportów w Portland i w Waszyngtonie. Według ciebie co to oznacza? Musiałam przyznać że miał podstawy do niepokoju. Nawet jeśli w Stanach nie mieszkało wiele wróżek, to i tak miałyśmy tendencje do osiedlania się na zachodnim wybrzeżu, ponadto nasza obecność tutaj nie była znowu tak niezwykła, nie po otwarciu przez OIA między-wymiarowych portali. Po ponownym uruchomieniu systemów komunikacji między dwoma światami (które nastąpiło po Wielkim Podziale), byłyśmy bardziej akceptowane przez ludzi. Wzrosła również liczba ziemskich istot nadprzyrodzonych i to znacznie. Po pierwszej fazie szoku, zostaliśmy w większości powitani z otwartymi ramionami. Tylko nieliczne grupy ekstremistów traktowały nas jakbyśmy byli złem wcielonym, nie kryjąc przy tym swojej niechęci a tym samym rozpowszechniając o nas niestworzone historie. Jednak nie zwracaliśmy na nie uwagi. Wszędzie istniała nietolerancja, tym samym nie sposób jej było powstrzymać. Najważniejsze to umieć sobie z nią radzić. Co się tyczyło Cryptos... nic dziwnego że nagle zrobiło się o nich głośno, ale ich pojawienie się nie było problemem, przynajmniej moim zdaniem... —Nie to mnie martwi, Chase. Myślę, że powinieneś przeformułować pytanie. Przygryzł wargę. —OK, powiedz mi, jakie jest to właściwe pytanie i co oznacza ich obecność tutaj. —Dobrze, odparłam marszcząc brwi. Co sądzisz o tym: po ulicach Seattle chodzi jednorożec, co samo w sobie jest zaskoczeniem. Nie dlatego że jest Crypto, ale ponieważ tego rodzaju istoty wolą naturę od zgiełku dużych miast. To że Feddrah- Dahns jest ciekawy co dzieje się po drugiej stronie portalu jest zupełnie normalne. Mniej oczywistym jest dla mnie to, dlaczego wybrał właśnie miasto zamiast lasu? Więc tak, uważam że masz rację. Coś jest nie tak. —To interesujące, odparł Chase stukając palcami w witrynę. Więc dlaczego znajduje się on teraz w twojej księgarni a nie w parku?
Klepnęłam go po palcach. —Natychmiast przestań, uszkodzisz szybę (usadowiłam się wygodniej na stołku obok kasy, oparłszy łokcie o ladę). Nie mam pojęcia. Muszę porozmawiać z Feddrah- Dahns. W międzyczasie opowiedz mi czego dotyczyły te raporty? Znowu historie o pojawieniu się wielkiej stopy? —Wcale nie. Niektóre z nich naprawdę mrożą krew w żyłach. O trzeciej nad ranem otrzymaliśmy telefon od przerażonej kobiety, ponieważ satyr próbował dostać się do jej łóżka. Widocznie był podniecony i chciał wykorzystać okazję. Gdy tylko zaczęła krzyczeć i walczyć z nim, ten uciekł. Sama dobrze wiesz że gwałty nie są tolerowane. Jeśli nie chce spędzić następnych dziesięciu lat w więzieniu, lepiej zrobi wracając do siebie zanim go złapiemy. Ups! To był problem. Ogólnie satyry i Cryptos nie opuszczały lasów. Co w takim razie robili w środku Seattle? —Nie złapaliście go? —Nie. Dotarliśmy na miejsce kiedy ten już zniknął w krzakach. Niemożliwym było złapanie go. Z jakiegoś powodu Cryptos wydają się być ekspertami w ucieczce. —Pewnie dlatego, że wiedzą jak się maskować. Ale również dlatego że są szybkie. Większość Cryptos była znacznie szybsza od ludzi. Podobnie wróżki. Pomimo mojej mieszanej krwi, byłam znacznie bardziej wytrzymała i szybsza od Chase'a. Przyjrzałam mu się z bliska. Z podkrążonymi oczami wyglądał jakby nie spał od kilku nocy. —Dobrze ostatnio sypiasz? spytałam. Pokręcił głową. —Nie bardzo. Twoja siostra mi w tym przeszkadza... i nie z powodów o których myślisz. Nie przestaje polować na swój ogon! Będąc na łóżku a dokładniej na mojej poduszce! W następnym kroku wyciąga pazury na mojej klatce piersiowej. Dowodem są moje blizny. Jeśli dodać do tego historie z satyrami i goblinami... jak mogę spokojnie spać? Chwycił leżący na biurku długopis i zaczął się nim bawić. —Masz ochotę zapalić?
—Tak, odparł skinąwszy głową. Posłuchaj, wszystkie istoty muszą nauczyć się respektować nasze zasady, inaczej źle się to skończy (skrzywił się). Te przeklęte Anioły Wolności sieją niezgodę wokół siebie. Im bardziej stajecie się popularni, tym bardziej wzrasta ich determinacja przeciwko wam. Anioły Wolności były grupą prawicowych ekstremistów, współdziałającą ze Stróżującymi Psami, które o ile wcześniej jedynie dużo szczekały, teraz stawały się zagrożeniem. Jak dotychczas ich działania były na małą skalę, było z nich więcej strachu niż szkody. Wiadomo że wróżki były i są od nich silniejsze, szybsze, a przede wszystkim bardziej bezwzględne. Nie należy zapominać, że prosta broń może zakłócić tę równowagę. —Teraz gdy portal w Voyagerze prowadzi do Darkynwyrd zamiast Y'Elestrial, do baru przychodzi z każdym dniem coraz to więcej różnych kreatur. Zaledwie dwa dni temu Menolly musiała walczyć z trzema goblinami. Rzecz jasna tamci nie mieli żadnych szans, a Menolly podarowała je Tavah na obiad, ale mimo wszystko było to irytujące. Z wyjątkiem darmowego posiłku Tavah, oczywiście. Tavah była kimś na wzór młodszej siostry, w połowie wróżką w połowie wampirem. Jednak w odróżnieniu od Menoly, Tavah była znacznie mniej wybredna jeśli chodzi o jedzenie. —Naprawdę nie możecie zamknąć portali? zauważył Chase z zaciśniętymi ustami. —Nie, to niemożliwe. Wszystkie trzy próbowałyśmy znaleźć rozwiązanie ale bez powodzenia. Teraz problem zaczął rozszerzać się na całe miasto. Seattle podobnie jak cała Ziemia było świadome istnienia wróżek i ich świata. Już nie musiałyśmy się ukrywać. Jednakże było wiele innych ważniejszych spraw które wszyscy mieszkańcy Ziemi ignorowali! Na przykład istnienie podziemnych królestw. Lub też plany zniszczenia Ziemi i Krainy Wróżek przez władcę demonów zwanego Skrzydlatym Cieniem. Sama myśl, że moje siostry i ja, byłyśmy jedynymi w stanie go powstrzymać była przerażająca. —Rzecz w tym, odparłam po chwili, że Cryptos o których mi wcześniej wspomniałeś nie przeszli przez portal mieszczący się w Voyagerze. Menolly monitoruje go dwadzieścia cztery godziny na dobę. —Załóżmy że masz rację. Czy istnieją inne portale w okolicy?
Jego wzrok spoczął na jednorożcu, przez ułamek sekundy ujrzałam radość na jego twarzy. Uśmiechnął się łagodnie. Więc to tak, nawet nasz zatwardziały inspektor może być oczarowany przez stworzenie z Krainy Wróżek... —Cóż, jest jeden portal w lesie, ten którego strzeże Babcia Kojot. W myślach pomyślałam o istnieniu innych portali. Roześmiał się. —Czy jest sens pytać, czy pozwoliłaby im przez niego przejść? —Nie bądź taki pewny siebie, ostrzegłam go. Tak naprawdę Babcia Kojot nie jest po naszej stronie. Babcia Kojot była czarownicą losu. Ani dobrą ani złą, pozostającą na uboczu a jednocześnie mającą wszystko pod kontrolą. Jeśli sprawy nie szły jak trzeba, to ona lub jej siostry przywracały zakłóconą równowagę. W chwili gdy Skrzydlaty Cień i jego zbiry zmienili przyszłość, poprosiła nas o pomoc. —Jeśli wymagała tego równowaga, mogła pozwolić im przejść (myśląc o czarownicach losu nagle przypomniałam sobie coś, o czym kilka miesięcy temu wspominała nam królowa elfów. Pstryknęłam palcami). Teraz rozumiem! Wyglądając na zdenerwowanego, Chase bawił się swoim krawatem. Wbrew wszystkiemu jego krawat w żółto – pomarańczowe paski wydobywał błękit munduru. —Wystarczy tej niepewności kobieto, rzucił. Jeśli nie rozwiążemy tego problemu i to szybko, mój szef zacznie nam zadawać pytania na które wolałbym nie odpowiadać. Nie wspominając o burmistrzu, który nie będzie bardzo szczęśliwy. Naprawdę nie potrzeba mi by Devins upokorzył mnie jeszcze bardziej. Burmistrz to już inny problem... Rozejrzałam się wokół. Jednorożec przyciągnął zainteresowanie wielu ludzi. Dochodził do nas ich śmiech i rozmowy. —Chodź ze mną, rzuciłam wskazując mu na wnękę w sali. Tam hałas zamienił się w odległe pomruki. Chase usiadł na ławce z mahoniu, powyżej której poustawiane były thrillery: Crichton'a, Grisham'a, Clancy'a, etc. Upewniwszy się że nikt za nami nie poszedł, zajęłam miejsce obok niego. —Kiedy królowa Asteria przybyła do nas kilka miesięcy temu, powiedziała nam o odkryciu nieznanych dotąd portali. Portali które nigdy nie były strzeżone.
Most wiodący na zachodnie wybrzeże. Chase zamrugał. —Delilah nic mi o nich nie mówiła. —To dobra dziewczyna. Potrafi dochować tajemnicy. Nie musiałeś wtedy o nich wiedzieć. Wyraz zaskoczenia na jego twarzy po chwili przekształcił się w niezadowolenie. Ups! Znowu strzeliłam gafę. Co z Chasem zdarzało mi się często. Tak naprawdę od dnia gdy się spotkaliśmy, nie przestawaliśmy dokuczać sobie wzajemnie. —O! Naprawdę?! dziękuję za zaufanie jakim mnie darzycie! Powiedz mi, jeśli myślisz że jest to dobry moment... gdzie są te portale? Bingo! zraniłam jego ego. —Nie dramatyzuj. Jest wiele spraw w twojej pracy, o których nam nie mówisz! —Żadna z nich nie dotyczy was bezpośrednio, odpowiedział ze zwężonymi oczami. Dobrze, zapomnijmy o tym. Powiedziałaś że większość z tych portali prowadzi na zachodnie wybrzeże? —Tak, odpowiedziałam biorąc głęboki oddech. Podobno wiele z nich prowadzi do Seattle i okolic. Królowa Asteria umieściła strażników pobliżu tych które mieszczą się na jej terytorium. Ale istnieją inne, w miejscach których nikt nie kontroluje. —Myślisz że Cryptos i ich przyjaciele znaleźli je, a teraz używają ich kiedy zechcą? —Czy królowa Asteria nie może ich powstrzymać? Pokręciłam głową. —Nie, jak już powiedziałam nie są one pod jurysdykcją Elqavene a tym bardziej terytoriami elfów. A te które znajdują się na jej ziemiach... Asteria nie ma dość ludzi by ich wszystkich pilnować. Nie należy zapominać że jest w środku wojny przeciwko Lethesanar. Jest to coś, co musisz zrozumieć. W świecie wróżek podobnie jak na Ziemi idziemy na wojnę by zabijać. Jednak magia jest znacznie bardziej niebezpieczna i robi znacznie więcej szkód niż czołgi lub jakakolwiek inna broń palna.
Najstarsi magowie są w stanie całkowicie zmienić krajobraz. A nawet więcej, są w stanie zmienić strukturę powietrza i gleby. Daleko na południu tak już się stało. Twarz Chase'a pociemniała. —Jeśli ty i twoje siostry byłybyście wtedy w Krainie Wróżek... —Cóż, gdyby nasz ojciec nie zdezerterował a nasza ciotka i kuzyn nie stali się zdrajcami Korony, z pewnością i my sięgnęłybyśmy po broń, jak każdy inny. Biorąc pod uwagę obecny stan rzeczy, z pewnością byłybyśmy torturowane a następnie zabite. W Y'Elestrial cała nasza rodzina uważana jest za wyjętą spod prawa. Dopóki Tanaquar nie zwycięży, nie mamy po co tam wracać. W tym momencie zatrzymałam się. Do głowy przyszła mi pewna myśl ale bałam się co może za sobą pociągać. Ponadto nie rozmawiałam jeszcze o tym z Delilah ani z Menolly. —Tak? —Nie rozmawiałam o tym jeszcze z moimi siostrami... ale myślę że nasz ojciec zniknął bo przeszedł na drugą stronę. Mimo że jego sumienie zabraniało mu walczyć przeciwko Lethesanar, nie należy zapominać że jest wojownikiem dumnym ze swojej pozycji w Straży Des'Estar. Nie zadowoli się pozostając w ukryciu i obserwując wszystko, pozwalając jednocześnie Lethesanar by ta rzuciła cień na Trybunał i Koronę, tak jak miało to miejsce do tej pory. Jestem pewna, że gdzieś tam jest i walczy. Czuję to. —Myślisz że pracuje dla elfów? spytał Chase, biorąc mnie za rękę. Powstrzymałam się by jej nie wyrwać. Mimo wszystko starał się być miły. Jego oczy nie kłamały. —Tak, albo dla armii Tanaquar. W końcu wychodzi na to samo. Wpatrując się w podłogę, pomyślałam o niebezpieczeństwach na jakie się naraża. —Jest jeszcze jedna rzecz którą musisz zrozumieć, Chase. Jesteśmy córkami członka Straży Des'Estar, który od najmłodszych lat uczył nas stawiania czoła niebezpieczeństwom. Jego ojciec był również członkiem Straży. Pochodzimy z rodziny, która z dumą służy Trybunałowi i Koronie. Ojciec zaangażuje się całym sercem w tej wojnie do czasu, aż Y'Elestrial zostanie uwolnione od ucisku pożeraczki opium a na tronie nie zasiądzie uczciwa królowa.
Chase wydawał się zastanawiać nad moimi słowami. —Jeśli dobrze zrozumiałem, nikt nie monitoruje nowych portali? Skinęłam głową. —W zasadzie tak. Nic dziwnego że Cryptos z nich korzystają... nawet jeśli nie wiem jaki mają w tym cel. Równie dobrze może to być prosta ciekawość. —W każdym razie ich obecność tutaj nie pomaga w niczym, szczególnie w moim awansie, wymamrotał Chase wskazując na drzwi (w naszym kierunku zmierzali Sharah i Malien). I proszę, już są. Tuż przed twoim telefonem poprosiłem Shamas'a aby zrobił coś dla mnie (tu wyjął notes i długopis). Ktoś doniósł nam o obecności na wybrzeżu troglodyty lub kogoś w tym rodzaju. Nie mam bladego pojęcia kto to jest, ale mam nadzieję że się mylą. Naprawdę. Shamas był moim kuzynem, który schronił się tutaj po tym, jak został oskarżony o zdradę i poddany torturom. Udało mu się ukryć w Aladril, mieście proroków, do czasu aż Menolly nie przyprowadziła go do naszego domu nie wiedząc nawet o tym. Odkrycie prawdy było dla nas miłą niespodzianką. Od czasu gdy wprowadził się do Morio, zaangażowaliśmy go w naszą nową wersję OIA. Wydawał się być do tego stworzony. —Szefie, mamy problem, zaczęła Sharah siadając na ladzie. Jej nogi nie dotykały ziemi. Sharah była siostrzenicą królowej elfów, była tak drobna i szczupła, że w porównaniu z nią każda modelka wydawała się być gruba. —Nie chcę nic wiedzieć, odpowiedział Chase posyłając jej ponure spojrzenie. —Dobrze dla ciebie, odparła by go uspokoić (w jednej chwili jego uśmiech zniknął). Ale niezależnie od wszystkiego nie masz wyboru. Trzymaj, znaleźliśmy to przy ogrze, to powiedziawszy położyła podłużny obiekt obok siebie. Oboje z Chasem odskoczyliśmy w jednej sekundzie. —Co ty do cholery robisz z tym dynamitem?!! wrzasnął Chase z oniemiałym wzrokiem, wpatrując się w niego z lękiem. Bądźcie ostrożni i nie krzyczcie. Jeśli jest stary, każdy nieostrożny ruch może sprawić że wybuchnie. —Natychmiast wynieść to coś z mojego sklepu! Materiały wybuchowe nie idą w parze z magią. Razem mogą narobić wiele szkód. Prawdziwą katastrofę! Chcesz powiedzieć że ogr miał to przy sobie?! Był rozpłaszczony! To coś powinno było eksplodować!
—Nie w tym przypadku. Widocznie gdy się przewrócił, upuścił go zanim przejechał go samochód. Wiem że należał do niego, bo jest przesiąknięty jego zapachem, uwierzcie mi, rzucił nagle Malien, mały elf który miał więcej energii niż my wszyscy razem wzięci. Następnie chwyciwszy go skierował się w kierunku drzwi. Sharah, powinniśmy się tym zająć zanim zdarzy się wypadek. Rzuciłam okiem na Chase'a. Dlaczego po ulicach Seattle przechadzał się ogr z laską dynamitu w kieszeni? —Goblin! zawołałam nagle zrywając się z miejsca i biegnąc w stronę swojego gabinetu. A co jeśli on również był w niego uzbrojony?! —Jeśli dobrze rozumiem, nie przeszukałaś go przed związaniem? powiedział z westchnieniem; wyglądał jakby miał dosyć jak na jeden wieczór. —Przeszukać go?!! Żartujesz sobie? Nie mam najmniejszej ochoty dotykać go… z tego rodzaju istotami nigdy nic nie wiadomo... nigdy nie wiesz gdzie mogą się znajdować niektóre części ich anatomii. Jeden raz w życiu zdarzyło mi się widzieć nagiego goblina. Dlatego wolałam się powstrzymać. Wszystko miał podwójne: nie ma mowy bym miała go dotykać! —Nie mów mi że umawiałaś się z jednym z tych brzydkich... wymamrotał Chase. —Jeśli nie chcesz bym poprosiła Delilah by ugryzła cię w język, nic więcej nie mów! I nie gadaj głupot!! Nie umawiałam się z nim, poza tym to było w barze a on był kompletnie pijany! Rozebrał się i zaczął gonić kelnerkę! Nie zostałam wystarczająco długo by zapytać go czy wszystkie gobliny były takie same, czy po prostu on miał szczęście. —Pewnego dnia będę musiał naprawdę odwiedzić wasz świat, zauważył Chase drepcząc mi po pietach. Lepiej było wpierw upewnić się, że nie ma nic przy sobie. Gdzie go umieściłaś? —W pomieszczeniu obok mojego biura, w kącie, związałam go taśmą klejącą. —Taśmą klejącą? zaśmiał się. Nie zdziwiłoby mnie gdybyś użyła jej na Trillianie lub swoim lisim chłopaku. Świetne! naśladował teraz Trilliana! Morio pochodził z Japonii i był moim drugim kochankiem jak również Yokai Kitsune, inaczej demon lis. Pomagając nam w walce z demonami, zdobył moje serce.
Odwróciłam się i wyciągnęłam rękę w stronę Chase'a. —Nie waż się żartować sobie z Morio! Wystarczy że robi to Trillian. A to co robimy w łóżku to nie twój interes, Johnson. Jeśli chcesz już koniecznie wiedzieć, to nie jestem typem dominującym, więc radzę ci byś zapomniał o moich zabawkach i skupił się na tych które należą do Delilah! Uśmiechnął się ukradkiem. —Dobrze wiesz że Delilah nie potrzebuje zabawek... z wyjątkiem swoich myszy oczywiście. —To twój problem, nie mój, powiedziałam tłumiąc uśmiech. Widocznie ta bardziej powściągliwa natura Delilah niepokoiła go. Przynajmniej do czasu... nigdy go o to nie pytałam. Ponadto jeśli mieliby problemy w łóżku, Delilah powiedziałaby mi o tym. Uwielbiałyśmy dzielić się ze sobą swoimi pikantnymi historiami. Gdy znalazłam się w korytarzu prowadzącym do mojego biura, poczułam prąd powietrza. Biuro Delilah mieściło się na pietrze ale to nie było w jej stylu zostawiać otwartych drzwi, szczególnie że używała wejścia od tyłu. Już miałam ją zawołać czy jest u siebie, gdy poczułam dotyk Chase'a na ramieniu. Na ziemi ujrzałam ślady krwi prowadzące do pomieszczenia w którym przetrzymywałam goblina. Na podłodze leżały walające się strzępki taśmy. Całe pomieszczenie wyglądało jakby przeszło przez nie tornado. Natychmiast pobiegłam do mojego biura. Tam wszystkie moje dokumenty i książki zostały pokrojone na małe kawałeczki. Sejf został rozpruty a wszystkie pieniądze zniknęły... Rozglądając się wokół wiedziałam że kilka godzin zajmie mi uporządkowanie wszystkiego. Chase położył rękę na moim ramieniu. —Przykro mi, Camille. —Wierz mi, przykro a nawet więcej będzie im kiedy ich złapię! To będzie ich święto! Menolly chętnie się nimi zajmie! W przypadku wątpliwości, strzelaj! Będziesz miał mnóstwo czasu by zadać swoje pytania później.
Rozdział 3 Robiąc inwentaryzację aby sprawdzić co zginęło, moją uwagę przyciągnął nagle głośny trzask dochodzący ze sklepu. Nie zastanawiając się, rzuciłam się biegiem w tamtą stronę. Tuż za mną Chase. Był tak blisko, że nadepnął na moją aksamitną spódnicę. W efekcie opadła mi ona z przodu aż do połowy ud, natomiast z tyłu do stóp. Sprzedawca nazwał to „asymetrycznym” ale jeśli chcecie znać moje zdanie, to było to po prostu "niepraktyczne." —Zdejmij nogę z mojej spódnicy idioto, wysyczałam zatrzymując się by uniknąć kolejnego rozdarcia, na skutek czego Chase na mnie wpadł. —Uważaj na język, mruknął. Starałam się zebrać materiał z przodu, wznawiając krok i starając się usłyszeć i zobaczyć co się dzieje. Książki były na swoim miejscu. Henry Jeffries był w sekcji złotej ery fantastyki. Jak każdy dobry fan SF, pochłaniał wszystkie opublikowane dzieła Asimov'a i Heinlein'a. I to nie wszystko! Z równym zapałem czytał biografie Greg'a Bear'a, Anne McCaffrey i wszystkich autorów, których styl był bliski science fiction lub fantasy. Spędzaliśmy całe popołudnia rozmawiając o książkach, podczas gdy on flirtował z Iris, fińskim duchem naszego domu, który mieszkał z nami i pomagał nam w księgarni. Widocznie krótki czas jaki spędził z Feddrah-Dahns, wystarczył mu by na nowo zanurzyć się w swoim raju drukowanego słowa, nie zwracając większej uwagi na to co się wokół niego dzieje. Krzyki dochodziły z przodu, tam gdzie można było usiąść. Mieściła się tam czytelnia; tam również odbywały się klubowe spotkania Obserwatorów Wróżek. I to właśnie tam, pomiędzy dwoma skórzanymi kanapami, zostawiłam Feddrah- Dahns'a. Przed nim, na kozetce zdobionej w różowe stulistne róże, siedziała Lindsey Cartridge, moja przyjaciółka. —Proszę, pozwól mi dotknąć swojego rogu. Tylko raz! Jej błagalny ton zjeżył mnie. Nie miałam tak naprawdę ochoty dowiedzieć się o co chodziło. Ale również nie mogłam się wycofać. To był mój sklep, musiałam zrobić wszystko by na nowo zapanowała tu cisza i spokój.
Kiedy się zbliżyłam, Lindsey ponownie spróbowała złapać róg. Cholera! Zrobi sobie krzywdę! Feddrah-Dahns stał wyprostowany uderzając nerwowo kopytami i poruszając głową starał się trzymać od niej z dala. Ze strachu wszyscy inni się wycofali. I mieli ku temu powody. Jednorożce były niebezpiecznymi i nieprzewidywalnymi stworzeniami. Nie należy wierzyć we wszystkie wypisywane o nich opowieści i legendy. Podobnie jak w przypadku wróżek, miały one jedynie za zadanie ukryć ich potężna naturę i zmysłowy charakter. Nie miałyśmy nic wspólnego z duchami przyrody tańczącymi nago w lesie i całującymi drzewa. Co się tyczy elfów... Niezależnie od wszystkiego, nie potrzebowałam wkurzonego jednorożca! Mógł z łatwością kopnąć ją lub przebić na wylot swoim rogiem. Moje ubezpieczenie nigdy nie zaakceptowałoby wymówki typu "atak jednorożca”. Nie ma mowy. Ustawiłam się między nimi chwytając ją za ramiona. —Co ty wyprawiasz? Straciłaś rozum? Następnie zwróciłam się do Feddrah-Dahns, by przeprosić go za jej zachowanie. —Bardzo mi przykro. Ona nie chciała. Po prostu nie wiedziała jak się zachować w stosunku do stworzenia twojej postury. Gdy zamrugał, kolor jego oczu ogrzał mnie od środka. —Wydaje się mieć całkowicie błędne wyobrażenie, że mogę sprawić że zajdzie w ciążę, powiedział do mnie w języku Melosealfôr. Najwyraźniej naczytała się zbyt wiele bajek. Spojrzałam na niego. —Świetnie. Nie miałam pojęcia o tego typu pogłoskach. —Jestem prawie pewien że właśnie o to mnie poprosiła. To nie jest fizycznie… zostałaby poważnie ranna, wyjaśnił Feddrah-Dahns równie zdziwiony jak ja. Odwróciłam się do Lindsey. —Czy naprawdę poprosiłaś go by sprawił że zajdziesz w ciąże? szepnęłam. Jeśli faktycznie tak było, to miałam szczerą nadzieję że nie chodziło tu o jakiś scenariusz do filmu pornograficznego... jeszcze gorzej, taki z Feddrah-Dahns w roli głównej. W głowie widziałam już tytuł : „obfitość” lub podobne gówno.
Lindsey pochyliła głowę. Była dyrektorką schroniska dla maltretowanych kobiet, pomagała im przejąć kontrolę nad swoim życiem i rozpocząć nowe. Mimo swojego szalonego pomysłu, była świetnym adwokatem, orędownikiem praw kobiet i programów socjalnych. —Uch... w pewnym sensie tak. —Żartujesz prawda? zapytałam zdumiona. Ty nie... to nie jest zmienny, wiesz? —Co?! zawołała robiąc krok do tyłu. Myślałaś że ja?... Żartujesz sobie?! Czując ulgę, westchnęłam. —Dobrze, uspokój się. Powtórz mi dokładnie to, co mu powiedziałaś. Angielski nie jest jego ojczystym językiem. Chociaż Feddrah-Dahns mówi nim płynnie, to nie znaczy że zna całe jego słownictwo. —On naprawdę myśli że chciałam to zrobić?? Och nie! powiedziała z zarumienionymi policzkami (kiedy położyłam rękę na jej ramieniu, westchnęła głęboko). OK, OK. Przeczytałam w książce o mitologi, że dotyk rogu Jednorożca może pomóc kobiecie zajść w ciążę. Staram się… (tu przerwała i przygryzła wargę a jej duże orzechowe oczy wypełniły się łzami. Poczułam jej ból niczym błyskawicę). Staramy się już tak długo! —Chwileczkę, powiedziałam zwracając się do tłumu. Wszystko jest już w porządku. Nic się nie stało. Wiem że wszyscy jesteście podekscytowani ze spotkania z jednorożcem, ale muszę zamykać. Po czym pochyliłam się nad Lindsey i wyszeptałam jej do ucha. Poczekaj tutaj, a co najważniejsze niczego nie dotykaj. Podczas gdy żegnałam rozczarowanych widzów, ujrzałam oddalający się samochód Sharah i Malien. Zabrali ze sobą pozostałości ogra i dynamit. Nie chciałabym być na ich miejscu. Obiecując wszystkim, że postaram się przekonać Feddrah-Dahnsby by raz jeszcze złożył nam wizytę, zamknęłam drzwi i oparłam się o nie. Westchnąwszy zamknęłam oczy oparłszy głowę o zimną szybę. Czasami obecność tylu ludzi naraz dekoncentrowała mnie. Ich emocje były dla mnie niemal obdarte ze skóry. Uwielbiałam moich klientów, ale właśnie ich emocje wywołane spotkaniem z jednorożcem i nade wszystko ich gadulstwo spowodowało wewnątrz mnie eksplozję, burząc moje bariery ochronne. Po chwili udało mi się odzyskać spokój, wystarczająco by wrócić do reszty. Na miejscu zastałam Chase'a, który stał oparty o ścianę patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem. Kiedy go mijałam, złapał mnie za ramię.
—Wszystko w porządku? wyszeptał. Spojrzałam w kierunku Lindsey. —Dlaczego pytasz? Musisz gdzieś iść? Spójrz, właśnie zostałam okradziona przez goblina i wróża, którzy obrali sobie za cel zapolowanie na jednorożca, na domiar wszystkiego... tu pokręciłam głową. Dlaczego nie pójdziesz do mnie do biura poszukać wskazówek? W tym czasie ja zajmę się Lindsey. Ona naprawdę musi ze mną porozmawiać. Bez słowa Chase zniknął na zapleczu. Następnie podeszłam i oplotłam ramieniem Lindsey która ocierała łzy. Poprowadziłam ją do małego składanego stolika do gry przy którym każdego ranka wypijałam filiżankę kawy z mlekiem przeglądając czasopisma lub książki. Wolałam chłodne i słodkie napoje. Do tego coś do czytania na papierze. Nie lubiłam komputerów. Usiadłam obok niej i wzięłam ją za rękę. Poza prowadzeniem schroniska, pomogła wielu moim znajomym, jak na przykład Erin Mathews, która była właścicielką butiku z bielizną a która została przemieniona w wampira przez Menolly. Nawet jeśli naszym pierwszym celem było uratowanie jej życia, teraz ona stając się jednym z nich, musiała zmierzyć się z ich istnieniem. Lindsey była jedną z niewielu którzy o tym wiedzieli. Oficjalnie Erin była na długich wakacjach. Zadzwoniła do swoich znajomych i przyjaciół mówiąc im że wybiera się za granicę. Lindsey zajęła jej miejsce na stanowisku prezesa Klubu Obserwatorów Wróżek, podczas gdy kobiety z jej schroniska pracowały w butiku Erin. Dlatego dużo jej zawdzięczałam. —Powiedz mi, co jest nie tak. Aby pomóc jej pokonać zahamowania, zrzuciłam maskę i użyłam swojego uroku. Bycie w połowie wróżką miało swoje zalety. Posiadanie przyjaciół i pomaganie im było najważniejsze. Starałam się być dobra i nie używać mego daru nazbyt często. Ale moc, jaką my wróżki miałyśmy nad ludźmi, stale mnie zadziwiała. Otarłszy łzy, Lindsey posłała mi lekki uśmiech. —Oboje z Ronem od przeszło trzech lat staramy się o dziecko. Ale niezależnie jak bardzo się staramy, nie przynosi to żadnych rezultatów.
Według statystyk powinnam była być w ciąży już dwadzieścia razy! Najgorsze jest to, że nie mamy wystarczająco dużo pieniędzy by zapłacić za leczenie bezpłodności. Oczywiście braliśmy pod uwagę adopcję, ale z powodu niepełnosprawności Rona sierocińce nie są za bardzo zainteresowane naszym profilem. Jej głos się załamał. W ostatnim czasie wiele osób myślało o posiadaniu dzieci. Najpierw Siobhan Morgan Selkie, która miała problemy z zajściem w ciążę. Z pomocą Sharah i lekarzy OIA, odkryliśmy przyczynę jej problemu który został szybko rozwiązany. W zeszłym tygodniu otrzymaliśmy od niej i Mitcha, jej chłopaka, dobre wiadomości. Teraz przyszła kolej na Lindsey. —Czy naprawdę powiedzieli ci że to z powodu jego niepełnosprawności? Nie możesz ich pozwać? Myślałam że dyskryminacja należy do przeszłości, przynajmniej jeśli chodzi o ludzi. Widocznie nie miałam racji. —Nie powiedzieli mi tego wprost. Znam kogoś kto tam pracuje. Ta osoba rzuciła okiem na nasze akta. Umieścili nas na samym dole listy oczekujących i zaklasyfikowano jako rodzina podwyższonego ryzyka z powodu stanu Rona i tego, iż pracuję z maltretowanymi kobietami, wyjaśniła marszcząc brwi. Gdybyśmy mieli wystarczająco dużo pieniędzy, moglibyśmy ich pozwać, ale nawet wtedy proces ciągnąłby się latami. —To kompletne bzdury! Lindsey i Ron byliby wspaniałymi rodzicami. Pomimo sparaliżowanych nóg i życia na wózku inwalidzkim, Ron radził sobie na swój sposób nie poddając się przeciwnościom. Jeśli chodzi o Lindsey, była ona posiadaczką czarnego pasa w judo. To wyjaśnia dlaczego nie bała się sięgnąć po róg jednorożca bez jego zgody… —Nie chce pozbawiać cię złudzeń ale plotki są fałszywe. Dotknięcie rogu jednorożca nie uczyni cię bardziej płodną. A on sam może cię zabić. Lindsey wcisnęła się głębiej w fotel. —Czy nie mogłabyś coś zrobić w tej sprawie, Camille? Normalnie nigdy nie zadałabym ci tego pytania... O cholera! Miałam nadzieję że żartuje. Na próżno próbowałam powstrzymać się od śmiechu. Oparłam się wygodniej w fotelu ze łzami w oczach.
—Kochanie, uwierz mi proszę jeśli ci powiem, że nie chcesz abym bawiła się twoją macicą, powiedziałam przecierając oczy rękawem. Po pierwsze nie jestem uzdrowicielem. Po drugie z powodu mojej mieszanej krwi, wszystko może się zdarzyć. Wyobraź sobie nosić w sobie ogra... lub jeszcze gorzej... moje zaklęcie może mieć odwrotny skutek. Jej zbolały wyraz twarzy zniknął a ona sama uśmiechnęła się do mnie. —Może być aż tak źle? —Niestety tak, wszystko może się zdarzyć. Niech pomyślę... (posługiwanie się magią igrając z ludzkim życiem nie było mądre, ale istniały wyjątki). Słuchaj, popytam wokoło i jeśli się czegoś dowiem dam ci znać, dobrze? —Naprawdę to zrobisz?! wykrzyknęła nagle siadając. —Niczego nie obiecuję, ostrzegłam, więc na nic się nie nastawiaj, po prostu zobaczę co da się zrobić. Czy twój lekarz powiedział ci w czym konkretnie leży problem? Przed daniem jej jakiejkolwiek nadziei, wpierw musiałam się upewnić czy nie jest to sytuacja w której jedynie bogowie mogliby pomóc. Nerwowo obgryzała paznokcie. —Nie. Nie wiedzą dlaczego do tej pory nie zaszłam w ciążę. Sperma Rona jest żyzna a ja owuluję normalnie. To tak, jakby coś nie chciało abym miała dziecko. Oboje jesteśmy tym poruszeni. Zwłaszcza od tej historii z adopcją. Skinęłam głową. —Gdy dowiem się czegoś, zadzwonię do ciebie. Na razie muszę iść. Czy zamierzasz zobaczyć się dzisiaj z Erin? Menolly często ją odwiedzała ale Erin musiała przyzwyczaić się do życia pośród ludzi którzy oddychali. To doprowadzało ją do szału i sprawiało że miała ochotę ich atakować. Każdego dnia uczyła się kontrolować swój głód i radzić sobie ze swoimi nowymi mocami. Czuwała nad nią Sassy Branson, która traktowała ją jako swój osobisty projekt. —Tak, odparła Lindsey skinąwszy głową. Do zobaczenia później. Posławszy ostatnie spojrzenie w stronę Feddrah-Dahns, zniknęła za drzwiami które zamknęły się za nią z cichym "kliknięciem".
Rozdział 4 Nie miałam pojęcia jak zareagują moje siostry, ujrzawszy mnie wracającą z jednorożcem. W tej chwili Feddrah-Dahns znajdował się w bagażniku samochodu Chase'a. Nawet jeśli sam Chase nie chciał się do tego przyznać, byłam przekonana że inspektor kupił tego potwora by utwierdzić się w swojej męskości. Niezależnie od wszystkiego, w obecnej sytuacji byłam mu za to wdzięczna. Przekonanie Feddrah-Dahns'a by wsiadł do samochodu nie było łatwym zadaniem. Na szczęście jednorożce z krainy wróżek były nieco mniejsze niż ich kuzyni z Ziemi, i tak w końcu jakoś udało nam się wepchnąć go do bagażnika. —Ostrzegam cię, że jeśli nabrudzi zapłacisz za czyszczenie, mruknął Chase zamykając bagażnik. Oboje jesteśmy szaleni, ty dlatego że to zaproponowałaś a ja bo się na to zgodziłem. —Nie dramatyzuj Johnson, odparłam. Jesteś nim równie zafascynowany jak inni ale nie chcesz się do tego przyznać. Chase zaśmiał się. —Tak, to jest to. Kocham bajki i jednorożce. —Jednak według Delilah, nie masz nic przeciwko wróżkom... dorzuciłam oddalając się a on klepnął mnie po przyjacielsku. Więc czy udało ci się znaleźć coś w moim biurze? Pokręcił głową. —Nie, nic więcej nie udało mi się znaleźć. A teraz lepiej się zbierajmy, kobieto. Pospiesz się albo przerzucę cię przez ramię i zostawię twojego Lexus'a na pastwę przestępców i złodziejaszków, którzy z ochotą się nim zajmą. Zegar tyka. —Czas nie wydaje się być problemem gdy bawisz się z moją siostrą w kotka i myszkę, zażartowałam pędząc do swojego samochodu. Chociaż był chłopakiem Delilah, nadal lubił dużo flirtować. Przynajmniej gdy robił to ze mną, nie raniło jej to. Ponadto doskonale wiedział że to prowadzi donikąd. Nasz dom był w stylu wiktoriańskim . Miał dwa piętra i piwnicę a znajdował się na obrzeżach dzielnicy Belles-Making.