domcia242a

  • Dokumenty1 801
  • Odsłony3 286 604
  • Obserwuję1 919
  • Rozmiar dokumentów3.2 GB
  • Ilość pobrań1 957 061

Jamie Canosa - Pieces of My Heart 2

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

domcia242a
EBooki przeczytane polecane

Jamie Canosa - Pieces of My Heart 2.pdf

domcia242a EBooki przeczytane polecane
Użytkownik domcia242a wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 243 stron)

2 JAMIE CANOSA PIECES OF MY HEART Falling to Pieces #2 Tłumaczenie : Black-Hood Korekta : magdunia55 Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.

3 Przychodzi taki czas, kiedy musicie przestać szukać siły u innych i znaleźć ją w sobie. Nigdy się nie poddawajcie. Ona tam jest, w każdym z was, jeśli tylko wiecie, gdzie szukać.

4 Kościół wyłonił się przede mną, jak coś wyjętego z gotyckiego koszmaru. To był jeden z tych starych, ciemnych, kamiennych budynków, które wyglądały bardziej jak zamek, lub więzienie, niż jak miejsce kultu świętego. Jego złowieszczy cień przysłonił światło, posyłając dreszcze po moim kręgosłupie. Gdyby chmury nie wisiały tak nisko z nadciągającą groźbą większych opadów śniegu, może byłabym w stanie dostrzec iglice i wieżyczki. Jako że tak było, przeszukiwałam ziemię za jakimikolwiek oznakami, które pod warstwami osadów, błota i śniegu, mogły być tam zamarzniętą fosą. Wszystko, byle opóźnić wejście do środka tak długo, jak to możliwe. W zasadzie nigdy wcześniej nie postawiłam stopy w kościele i ostrożnie przesunęłam się dalej z pewnym przekonaniem, że po przekroczeniu progu zostanę śmiertelnie trafiona przez jakąś przeklętą błyskawicę. Powietrze w środku w jakiś sposób wydawało się jeszcze zimniejsze, niż mroźny wiatr rozganiający świeży puch z poprzedniej nocy. Jednak, nie mogłam być pewna, czy to ten budynek, czy może powód mojego przyjścia tutaj wywoływał u mnie te dreszcze. Bliżej przodu kilka rzędów było już zajętych. Prawie natychmiast dostrzegłam Cauldera siedzącego w pierwszym rzędzie obok swojej matki, a moje nogi aż świerzbiło, by pójść do nich. Szukać pocieszenia u jedynych obecnych tu znajomych twarzach, ale to był prywatny czas dla nich. Czas dla rodziny. Kogoś, kim nie byłam. Nie mówiłam z żadnym z nich, poza krótką rozmową telefoniczną z panią Parks, pytającą, czy nie wzięłabym pod uwagę, aby dzisiaj przemówić. Co było czymś, nad czym nadal się zastanawiałam. Wślizgując się niezauważona do tylnego rzędu, pogładziłam dłońmi jedwabisty materiał zakrywający moje uda. Sukienka była prosta - czarna, dopasowana, do kolan, z wyprzedaży w centrum handlowym - ale zdecydowanie stanowiła najładniejszą rzecz, jaką posiadałam. Nieważne. Nie ubrałabym jej ponownie. Gdy zakładałam ją dzisiaj rano, nagle zrozumiałam, dlaczego moja matka nigdy powtórnie nie ubrała jednej i jedynej spódnicy, jaką miała, po pogrzebie, na który ją kupiła. Dzisiejszego wieczoru ta sukienka będzie siedzieć w koszu na śmieci. Nie było mowy, bym kiedykolwiek mogła ponownie na nią spojrzeć bez przypomnienia sobie w jakim celu została ona kupiona, a byłam całkiem pewna, że dzisiejszy dzień będzie dniem, o którym chciałabym zapomnieć.

5 Kilku spóźnialskich weszło do świątyni w ostatniej chwili, podczas gdy mężczyzna w białej szacie zajął miejsce za wysoką, drewnianą amboną. Szmer głosów uspokoił się, aż można było usłyszeć jedynie dźwięki ruchu ulicznego. Jakiś klakson. Radio. Przypomnienia o tym, że mimo iż zebraliśmy się, aby opłakiwać śmierć, świat na zewnątrz ruszył dalej. Życie toczyło się dalej. Dzisiejszy dzień przesunie się do jutra i do pojutra. I wkrótce, nie będziemy mieć innego wyboru, jak zrobić to samo. Kaznodzieja rozpoczął modlitwę. Ręce złożone, głowa pochylona. Wiedziałam, co robić, tylko dzięki filmom, które obejrzałam. Sala była zbyt cicha. Skrzypienie ławki tutaj, szuranie nogą tam, ale nic na tyle głośnego, by zagłuszyć jego słowa, kiedy mówił o miłości i stracie - dwóch rzeczach, które rzeczywiście do mnie przystawały.  Pani Parks poprosiła, abyśmy rozpoczęli od tego, by każdy, kto chce, powiedział parę słów. - Nie wywołał mnie po imieniu, ale kiedy to usłyszałam, wiedziałam, że to sygnał dla mnie. Kartki papieru w mojej spoconej ręce nagle wydawały się być ciężkie jak ołów. Kilka osób wierciło się na swoich miejscach, rozglądając się wkoło, by zobaczyć, czy ktokolwiek podejmie się wyzwania. Nikt nie stanął. Nie mogłam pozwolić minąć tej okazji bez przemówienia ani jednej osoby. Nie mogłam przegapić mojej ostatniej szansy na to, by upewnić się, że każdy dokładnie dowiedziałby się, ile Kiernan dla mnie znaczył. Zawdzięczałam mu tak wiele. Moje kolana drżały, gdy zmusiłam je do zgięcia się, by podnieść mnie na nogi. Jedynie siłą woli przesuwałam się środkową nawą, niezdolna do spojrzenia na nikogo, kogo mijałam. Nie było zbyt wiele osób, ale nadal czułam się tak, jakbym miała zwymiotować, gdy wspięłam się na trzystopniowe podium. Trumna Kiernana znajdowała się bezpośrednio po mojej lewej, otwarta, ale skupiłam wzrok na kartkach szeleszczących w moich drżących dłoniach, odmawiając spojrzenia na niego. Nie chcąc zastąpić mojego ciepłego, żywego wspomnienia o nim tym, co leżało w środku tej trumny. Słowa już na nich były. Wszystko co musiałam zrobić, to je przeczytać. Mogłam to zrobić. Wciągając głęboki oddech, podeszłam do mikrofonu i skrzywiłam się, gdy rozdzierające sprzężenie zwrotne odbiło się echem po kamiennych ścianach.  Przepraszam. - Brawo. Byłam tam od dwóch sekund i już ogłuszyłam całe miejsce. Dostosowując mikrofon do mojej wysokości - albo jej braku - czekałam na to, aż piski ustąpią. Kilku ludzi, którzy zakryli uszy, z powrotem usadowiło się w swoich miejscach. -

6 Przepraszam. Eee... Nazywam się Jade Carlson. Byłam Kiernana... - Jego imię utknęło mi w gardle jak klej i musiałam je wykrztusić, by kontynuować. - Kiernana dziewczyną. Z sercem bijącym gwałtownym rytmem, jeszcze raz skupiłam uwagę na kartkach, wygładzając je na ambonie z nie innego powodu jak tylko po to, by dać moim dłoniom jakieś zajęcie.  Kiernan był... - Moje oczy przebiegły po słowach napisanych starannie przede mną, a następnie po kameralnym zgromadzeniu rodziny i bliskich przyjaciół. Kiedy dzisiaj rano ćwiczyłam to przed lustrem, zdeterminowana, by przebrnąć przez to bez rozpłakania się, słowa te brzmiały stosownie, ale stojąc tam, przed nimi wszystkimi, wydawały się one nieadekwatne. Mój wzrok osiadł na Caulderze. To był pierwszy raz, kiedy spojrzałam na niego od prawie tygodnia, od tego okropnego dnia na szpitalnym korytarzu. Dnia, w którym życia nas wszystkich bezpowrotnie przyciemniła śmierć. Caulder wyglądał na zmęczonego. Ciemne kręgi przesłaniały jego oczy. Mięśnie twarzy się napięły. Jego wrodzony styl został zasłonięty przez aurę czystego wyczerpania. I wyglądał szczuplej, niż pamiętałam. Zastanawiałam się, czy coś jadał. Albo czy spał. Ja z pewnością nie. Był pochylony do przodu z łokciami na kolanach, oczami na mnie. I w jakiś sposób w jego intensywnym przyglądaniu się, znalazłam odwagę, by wygłosić słowa, które naprawdę musiałam powiedzieć. Przełykając mocno ślinę, jeszcze raz chrząknęłam.  Pani Parks poprosiła, abym powiedziała dzisiaj parę słów o Kiernanie. Spędziłam dnie i bezsenne noce, pracując nad tym, co trzymam w ręce. Zaczyna się od "Kiernan był dobrym mężczyzną", ale to nie prawda. To nie w porządku tak mówić, ponieważ nie był taki. On nie był dobry. On był najlepszy. Był najlepszym człowiekiem, jakiego poznałam w życiu. Osobą, która nie tylko promieniała swoim absolutnym dobrem, nawet kiedy wszystko szło źle, ale kimś, kto potrafił sprawić, by inni ludzie dostrzegli to, co najlepsze w nich samych. Ludzie tacy jak ja. - Silne napięcie budujące się w moim gardle przerwało moje słowa, a ja starałam się na nowo poskładać je razem. - Kiernan pokazał mi, jak doceniać życie - dobre, złe, pogmatwane. Nauczył mnie różnicy między egzystowaniem a życiem, sprawił, że zobaczyłam piękno w każdej cennej chwili i dał mi siłę na to, bym korzystała z nich wszystkich. Bym prawdziwie nimi żyła. Nawet kiedy życie staje się straszne. Nie jestem tą samą osobą, którą byłam, zanim poznałam Kiernana. Nie jestem pewna, co się zmieniło, kiedy, albo jak. Wiem tylko, że tak się stało. Ja się zmieniłam. Na lepsze... Coś, czego nigdy nie byłabym w stanie powiedzieć o sobie, tym bardziej w to uwierzyć, zanim wszedł do mojego życia.

7  To również nie w porządku nazywać go mężczyzną. Kiernan nie był mężczyzną. Nigdy nie dostał szansy na stanie się nim. On był chłopcem. Ale był bardziej odpowiedzialny, współczujący i empatyczny niż jakikolwiek "dorosły", którego znałam. Powinniśmy być dumni - on powinien być dumny - z chłopca, którym był.  Słyszałam, że ludzie mówią takie rzeczy jak "jego gwiazda płonęła zbyt jasno", albo "niebiosa potrzebowały kolejnego anioła". To... - Kusiło mnie, by nazwać to po imieniu, głupotą, ale ostatnią rzeczą, jakiej chciałam, to obrazić jego rodzinę, jeśli to było tym, w co musieli wierzyć. - nie jest tym, w co wierzę. Myślę, że czasami życie jest beznadziejne. Czasami życie jest niesprawiedliwe. Czasami nieważne jak dobrzy, jak świetni, jak...wspaniali jesteśmy, złe rzeczy po prostu się dzieją. To beznadziejne. To niesprawiedliwe. To życie. I teraz wszyscy zostaliśmy, by znaleźć sposób na to, by iść dalej bez niego, ponieważ to robi życie. Trwa dalej. Nie przejmując się. Nie mając litości. Po prostu toczy się dalej.  Kiernan powiedział mi... - Łzy, które nawet nie poczułam, że przychodzą, zaczęły nagle spływać po moich policzkach. Musiałam przełknąć szloch, zanim mogłabym kontynuować. - Powiedział mi, że przeprasza za-za kochanie mnie. Było mu p-przykro, ponieważ - głęboki oddech pomógł mi odzyskać trochę mojej zanikającej kontroli. - nie chciał mnie skrzywdzić. Jego największym strachem było to, że po odejściu wywołałby ból u tych, o których się troszczył. Ale myślę, że wszyscy możemy się zgodzić, iż znanie Kiernana chociaż przez jeden dzień, było warte wiecznego smutku. Ja...ja nigdy... - Łzy powróciły mocniej i szybciej niż poprzednio, a wraz z nimi nadszedł szloch, który nie chciał być już dłużej wypierany. - Kiernan, nigdy nie zapomnę tego, czego mnie na-nauczyłeś. Zawdzięczam ci t-tak wiele. Mogę nigdy...nigdy... - Nigdy. Nienawidziłam tego słowa. Obejmowało ono wszystkie moje niepowodzenia. Nie mogłam mu nigdy powiedzieć, jak wiele dla mnie zrobił. Jak wiele dla mnie znaczył. Nigdy nie odwdzięczę się mu za żadne z tego. Uratował moje życie na tak wiele sposobów, a ja nigdy nie mogłam zrobić tego samego dla niego. Moje gardło się zatkało, a ja zeszłam z podium. Caulder czekał już na mnie u podnóża schodów. Mogłam poczuć współczujące spojrzenia innych obecnych, kiedy poprowadził mnie z ręką pewnie owiniętą wokół moich ramion do ławki, w której siedział ze swoją matką. Pani Parks posłała nam ukradkowe spojrzenie, a ja uchyliłam się od uścisku Cauldera. Puścił mnie, ale natychmiast splótł palce z moimi, dając mojej dłoni szybki uścisk.  Trzymasz się?

8 Pokiwałam głową, wolną ręką ocierając pozostałe łzy z twarzy, podczas gdy kaznodzieja powrócił na swoje miejsce.  A teraz Caulder Parks, brat Kiernana, chciałby do nas przemówić.  To chyba moja kolej. - Pierś Cauldera podniosła się i opadła głęboko, zanim rozplótł nasze palce i wstał. Kiedy on zmierzał do ambony, Pani Parks przysunęła się do mnie, owijając szczupłą rękę wokół moich ramion i pochylając się, by szepnąć mi do ucha:  Dziękuję, kochanie. To było...doskonałe. Caulder odchrząknął, kierując naszą uwagę z powrotem na niego, zanim zdążyłam zareagować - nie żebym miała jakiekolwiek pojęcie o tym, jak zareagować. Jej ręka pozostała mocno owinięta wokół mnie, gdy on przebiegał wzrokiem po tłumie, drapiąc się po kilkudniowym zaroście na jego szczęce.  A więc wszyscy już wiecie, że jestem bratem Kiernana. - Przerwał z niezgłębionym wyrazem przebiegającym mu po twarzy. - Byłem. Byłem bratem Kiernana. Mogłam poczuć, że obok mnie ciało jego matki zaczęło drżeć i uznałam, że może nie obejmowała mnie tylko dla mojego dobra. Wciskając rękę między jej plecy a twardą ławkę, przysunęłam się do niej bliżej i przytuliłam ją tak samo mocno.  To takie...dziwne. Mówienie o nim - myślenie o nim - w czasie przeszłym. Nie jestem pewny, czy naprawdę zacząłem już to robić, albo kiedy zacznę. Myślę, że w końcu to nieuniknione... - Wydawał się tam taki zagubiony. Rozkojarzony pobocznym tematem, mówiąc bardziej do siebie niż do kogokolwiek na sali. Po dłuższej chwili, Caulder potrząsnął głową, z głębokim oddechem ponownie skupiając się na widowni.  Kiedy miałem szesnaście lat, spędziłem lato we Francji. Dwa niesamowite miesiące w mieście świateł. Widziałem tam dużo rzeczy. Doświadczyłem wiele. Stworzyłem wiele wspomnień. Ale te, które najgłębiej zapadło mi w pamięć, te o którym nie mogę przestać myśleć, wydarzyło się zanim jeszcze wyjechałem.  Byłem bardzo podekscytowany wyjazdem. Nie mogłem się doczekać, by wsiąść do samolotu. Moi ro... Moja mama nie była ani trochę tak podekscytowana. Wtedy to do mnie dotarło. Siedziałam z rodziną Kiernana. Z jego matką i bratem. Nie z jego ojcem. Ten człowiek nie zadał sobie nawet trudu, by pokazać się na pogrzebie własnego syna.  Nie wiem, czy chociaż pożegnałem się z nią. Pewnie tylko pomachałem do niej, gdy przeszedłem przez kontrolę na lotnisku. - Cień uśmiechu wykrzywił usta Cauldera, zanim

9 zanikł. - Ale noc wcześniej, Kiernan wpadł do mojego pokoju. Miał wtedy tylko dwanaście lat, ale przewrócił cały bagaż, jaki leżał na moim łóżku. Zapytałem go, co robi, a on odpowiedział mi, że powie mi, czego nie zamierza robić. Nie zamierzał się żegnać. Nie zamierzał jechać z nami rano na lotnisko. I nie zamierzał za mną tęsknić, kiedy mnie nie będzie. Ponieważ to było głupie. Ponieważ byliśmy braćmi. Rodziną. I nic nie mogło tego zmienić. Żaden głupi samolot. Żaden ocean. Żaden inny kontynent. Ponieważ rodzina jest na zawsze.  Takich użył słów. Rodzina. Jest. Na zawsze. I miał rację. Rodzina jest na zawsze. A Kiernan jest moją rodziną. Jest moim młodszym bratem. Żaden samolot, żadem ocean...żaden cholerny nagrobek nie może tego zmienić. Do czasu gdy skończył, łzy spływały po każdej twarzy w budynku - wliczając w to moją. Po każdej twarzy, oprócz Cauldera. Stał tam posępny i beznamiętny niczym kamienny posąg. Próbowałam się przesunąć, by zrobić dla niego miejsce, gdy powrócił tam, gdzie siedzieliśmy, ale kiedy pani Parks nie chciała mnie puścić, bez słowa usiadł po jej drugiej stronie. Wzięła go za rękę i trzymała ją, ale on nadal patrzył pusto w błyszczącą, czarną trumnę, która zawierała wszystko, co pozostało z jego brata. *** Obserwowanie jak obniżają tą trumnę do zimnej, twardej ziemi było bardziej niż okrutne. Śnieg wsiąknął do moich dziurawych trampków, mocząc mi skarpetki i zamrażając palce. Muzyka grała ze stereo, które ktoś pomyślał, by ze sobą przynieść. Kaznodzieja mówił o prochu i popiele, słowa, które wchodziły jednym uchem, a wychodziły drugim, gdy oglądałam jak Kiernan powoli odchodzi z mojego życia. Jakaś irracjonalna część mnie chciała chwycić tą trumnę i ją wyciągnąć, przylgnąć do niego tylko odrobinę dłużej. Upuszczenie zwyczajowej garści ziemi nie było możliwe, gdyż kopiec, który wykopali, zamarzł. Zamiast tego, każdy zrzucił białą różę na szczyt zamkniętej trumny. Kiedy przyszła kolej na mnie, stanęłam obok grobu i z drżącymi dłońmi uniosłam nad nim delikatny kwiat.

10  Kocham cię. - Wyszeptałam słowa przeznaczone tylko dla uszu Kiernana i gdy róża opadła w ciemność, wiedziałam, że jeśli nadal gdzieś w jakiś sposób istniał, to je usłyszał. - Żegnaj.

11 9 miesięcy później  Uroczystość rozdania świadectw nie była taka sama bez ciebie. Było tłoczno, głośno i gorąco. I naprawdę, naprawdę nudno. Ale nie było... no nie wiem. Wyjątkowo. Mówili trochę o tobie. Wystawili twoje zdjęcie. Było w porządku. Trochę łzawo. W każdym bądź razie, nie sądzę, byś naprawdę się tym przejął. Moja mama tam była, coś co nigdy by się nie wydarzyło bez ciebie. Tak samo Caulder. Twoja mama nie mogła tego zrobić. Myślę, że było to dla niej zbyt bolesne. Ale Cal dał mi kwiaty, czerwone tulipany. Powiedział, że chciałbyś, abym je miała. - Wzruszenie zatkało mi gardło, a ja zdusiłam je w sobie, zdeterminowana, by przetrwać te odwiedziny bez łez.  Dostałam pracę w Brewery. Jest trochę do dupy i ciągle pachnę kawą, ale potrzebujemy pieniędzy, a tam opłaca się pracować dorywczo. Mama radzi sobie dobrze. Żadnych więcej potknięć od ostatniego razu, o którym ci opowiedziałam i od ponad miesiąca nie opuściła spotkania, więc to dobrze... - Przeszukiwałam mózg za czymś jeszcze do powiedzenia. Podtrzymywanie jednostronnej konwersacji nie było takie proste, jak to brzmiało. Zwłaszcza, jeśli wasze życie jest tak nudne jak moje.  To głupie. Nawet nie wiem, czemu mówię ci o tym wszystkim. - Leżałam na najgrubszym kocu, jaki mogłam znaleźć, który jak się złożyło, był tym z mojego łóżka. Problem, z którym będę musiała poradzić sobie, kiedy wrócę do domu, ale na razie przynajmniej zapewniał mi jakąś ochronę przed zimną, twardą ziemią, jaką okrywał. Niektórzy ludzie chodzili na cmentarze i mówili do nagrobków. Ja leżałam na otwartym polu, na uboczu i mówiłam do siebie. Co z tego było bardziej szalone? Mroźny wiatr smagał po polanie, przynosząc ze sobą falę świeżo opadłych liści.  To pewnie ostatni raz, gdy będę w stanie to robić przez jakiś czas. Gdybym przyszła tu porozmawiać z tobą i skończyła z zapaleniem płuc...lub dżumą...wątpię w to, czy byłbyś szczęśliwy. Dreszcz, który absolutnie nie miał nic wspólnego z zimnem, przebiegł po mnie, a ja zamknęłam oczy.  Tęsknię za tobą, Kiernan.

12 To bolało. Zazwyczaj, trzymałam ten ból zamknięty w pudełku w najgłębszych zakamarkach duszy. Nie potrafiłam funkcjonować w inny sposób. Ale od czasu do czasu, zanim stawało się to zbyt ciężkie, uchylałam pokrywę i wypuszczałam go. Pozwalałam go sobie poczuć. Pozwalałam mu mnie pochłonąć. Rozchodził się od moich palców u rąk i nóg, prosto do mojego serca. Dogłębny, pusty ból. Czułam się tak, jakby część mnie została wyrwana i tak mocno jak starałam się na nowo złożyć te części, wydawało się, że jednego kawałka zawsze brakuje. Czasami, gdy wystarczająco mocno się skoncentrowałam, mogłam wyobrazić go sobie tuż obok. Były to słodko-gorzkie chwile. Prawie zawsze wyglądał na smutnego. Zdawałam sobie sprawę z tego, że niedobrze wypełniałam moją obietnicę o znalezieniu szczęścia. Nie wiedziałam nawet, od czego zacząć to robić, ale wiedziałam, że byłby mną rozczarowany. Tak jak wiedziałam, że gdyby naprawdę był tu ze mną, od razu zaciągnąłby moją dupę do samochodu. Przynajmniej tyle mogłam dla niego zrobić. Strzepując tyle ziemi i suchej trawy z mojej kołdry, ile mogłam, poskładałam ją i ruszyłam z powrotem w dół wzgórza. Najbardziej produktywną rzeczą, jaką zrobiłam w moim życiu w ciągu tych ostatnich dziewięciu miesięcy, było zdobycie prawa jazdy i zaoszczędzenie na moje własne cztery koła. Nie było za wiele na co patrzeć, ale przenosiło mnie z punktu A do B...zazwyczaj. ***  Gdzie byłaś? - Kiedy weszłam do mieszkania, byłam zaskoczona, znajdując mamę piorunującą mnie wzrokiem od kuchni, z rękami złożonymi na piersi odzianej w skołtuniały szlafrok.  Eee...nigdzie. Wyszłam po pracy na chwilę.  Dokąd? Z kim?  Z nikim. Po prostu potrzebowałam trochę czasu, by pomyśleć.  Nie wiem, o czym miałabyś myśleć przez ponad dwie godziny. Spodziewałam się ciebie w domu. Mogłaś przynajmniej zadzwonić. Poszłam na zakupy spożywcze, wiesz? I teraz wszystko tak po prostu siedzi na tylnym siedzeniu mojego samochodu, prawdopodobnie się psując. Wiesz, że nie mogę wnieść tego wszystkiego sama na górę. I jest pranie, które trzeba

13 zrobić oraz śmieci, które trzeba wyrzucić. Staram się, Jade, naprawdę się staram, ale czasami czuję, jakbym była jedyną dorosłą mieszkającą tutaj. Czasami trudno było ugryźć się w język. Naprawdę trudno. Ale ostatnią rzeczą, jaką chciałam zrobić, to posłać jej działania na dno butelki, więc ugryzłam się. Mocno. Ignorując smak miedzi w ustach, pozbierałam brudne ubrania i zaniosłam je na dół do pralni. Artykułów spożywczych było w sumie trzy torby, z których żadne nie należały do szybko psujących się. Wniosłam je na górę, odłożyłam na bok i w drodze powrotnej do pralni zrobiłam dodatkową wycieczkę do kontenera na śmieci, wszystko to zanim cykl prania został zakończony. Pełna wdzięczności za to, że zastałam moje ubrania tam, gdzie je zostawiłam, opadłam na twarde, plastikowe krzesło i westchnęłam. To był kolejny, długi dzień. Kto by przypuszczał, że serwowanie kawy może wymagać aż takiej siły mózgu? Utrzymywanie wszystkich tych zamówień i składników we właściwej kolejności, było jak długa seria kartkówek wraz z całym tym stresem, który im towarzyszył. Gdybym mogła odrąbać sobie stopy tępym ostrzem, rozważyłabym to. Cztery godziny nie wydają się tak długie, dopóki nie spędzacie całego czasu na stojąco. Wtedy wasze nogi pozwalają sobie mieć inne zdanie. Do czasu gdy ubrania były suche i poskładane, bolało mnie wszystko. Głowa, stopy, plecy, tułów...serce. Wszystko bolało. Połączyłam ostatnią parę skarpetek i schowałam je do szuflady mojej komody. Rozciągając plecy, usłyszałam, że coś strzeliło, czego pewnie nie powinno było robić i rozważyłam, czy spanie w ubraniach naprawdę byłoby aż tak niewygodne. Byłam dwie sekundy od dowiedzenia się tego, kiedy głośny łomot rozniósł się echem po mieszkaniu. Dźwięk ten sprawił, że moje serce na chwilę przestało bić. Tylko jedna osoba kiedykolwiek zapukała do tych drzwi. Ale to nie był on. Nie mógłby. Odszedł. Już nigdy nie przyszedłby, żeby szybko mnie stąd zabrać. To było moje życie. Lepiej żebym się do tego przyzwyczaiła.  Otwieraj te cholerne drzwi! - Stłumiony głos przedarł się przez cienkie ściany, wyciągając mnie z mojej imprezy użalania się nad sobą na tyle długo, bym uświadomiła sobie, że coś się święci. Podkradłam się do drzwi od mojej sypialni i wyszłam na korytarz. Mama stała przy drzwiach wejściowych, opierając się o futrynę. Co do...? Odblokowując zamek, otworzyła drzwi, ujawniając mężczyznę w dziurawych dżinsach i zapinanej na guziki, flanelowej koszuli. Jego ciemne włosy były nieco tłuste i poważnie potrzebowały strzyżenia. Niechlujny zarost niezupełnie zakrył rany na jego skórze.

14  Hej, kotku. - Złożył ręce na piersi, a zarozumiały uśmieszek wykrzywił jego spękane usta.  Och nie. Nie waż się pokazywać w moich drzwiach po, ilu? Osiemnastu latach? i "Hej, kotkować" mi. - Mama próbowała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale zablokował futrynę stopą.  Nie bądź taka. Tęskniłem za tobą. Przestała szarpać się z drzwiami i skrzyżowała ramiona, by dopasować się do niego.  Tęskniłeś za mną? To wspaniale. Tęskniłeś za mną tak bardzo, więc gdzie do cholery byłeś? Ręce mężczyzny opadły do jego boków, gdy wzruszył ramionami.  Przymknęli mnie jakiś czas temu. Trzymali mnie trochę. Ale jestem tu teraz, no nie? Czy on poważnie próbował użyć więzienia, jako wymówki od nie pojawienia się w jej życiu wcześniej? Kim do diabła był ten facet?  Mamo? - Wychodząc z cieni korytarza, oczy wszystkich spoczęły na mnie.  Jade... - Mama machnęła nadgarstkiem na niechluja stojącego w drzwiach. - Poznaj swojego ojca. Och...cholera.  Jade? Jak żyję i oddycham, jeśli nie jesteś podobizną swojego staruszka. - Boże, miałam nadzieję, że nie. Przepchnął się do środka pod pretekstem bliższego przyjrzenia się mi. Nawet z odległości połowy pokoju, było to bliżej niż bym chciała. - Ale masz urodę swojej matki, to na pewno. Doskonale. Prawdziwy czaruś. Mama nie mogłaby tego kupić. A jednak, jedno spojrzenie na nią potwierdzało, że to zrobiła. Dała się nabrać.  Co ty na to, Marilyn? Pozwolisz mi przenocować? Tylko na jedną noc, przez wzgląd na stare czasy? Zobaczyłam, że jej opór się łamie, zanim jeszcze otworzyła usta.  Jedna noc, Michael. Potem wynosisz się stąd.  Dobra. - Klasnął w dłonie, upuszczając swoją torbę na podłogę i padając na kanapę, by wyrzucić nogi na stół. - Co macie tutaj do picia?  Nic. - Pomyślałam, że najlepiej było postawić sprawę jasno na samym początku. Michael westchnął ciężko.  Czy istnieje teraz jakikolwiek sposób na przyjęcie gościa, Lyn? Bez obaw. Przyniosłem własne.

15 Rozpinając torbę, wyciągnął dużą butelkę wódki. A z odgłosu brzęczącego szkła, zgadywałam, że miała tam ona towarzystwo.  Nie możesz... - Moje zażalenie zostało przerwane przez krótki, ale mocny, prawie bolesny, nacisk na moje ramię. Mama ścisnęła mocniej, zanim puściła i pokręciła głową.  Przyłączysz się? - Uniósł butelkę do mojej matki, a ja poczułam, jak jej ciało się napina.  Ona nie...  Nie dzisiaj, Michael. Jest późno. Idę spać. Rano chcę, żebyś zniknął. Podążając za przykładem mojej matki, poszłam za nią korytarzem, licząc na to, że miała jakieś większe wyjaśnienia dla tego, co się właśnie stało. Nie miała. Nie wiem, czemu byłam zdziwiona, gdy bez słowa zamknęła się w swojej sypialni. Nie zamierzałam wracać tam do niego. Mojego ojca. Więc czmychnęłam do mojego pokoju i zamknęłam drzwi, gorąco pragnąc, by miały zamek. Michael był moim ojcem. Ten tam kretyński niechluj był moim ojcem. Biorąc pod uwagę wszystkie geny, naprawdę miałam wiele do zaoferowania. Wzdychając, padłam na łóżko. Zawsze wiedziałam, że był frajerem. Nie należałam do tych dziewczynek, które żywią iluzję, iż ich nieobecny tatuś jest jakimś księciem, który pewnego dnia wkroczy do akcji i je uratuje. Ale jednak, dlaczego czułam się tak kompletnie rozczarowana? Blade, niebieskie światło rozjaśniło ciemny pokój pulsującym rytmem mojej komórki, leżącej bezczynnie na rozklekotanym stoliku nocnym. Miałam nieodebrane połączenie i bez patrzenia wiedziałam, od kogo było. Nie trudno wydedukować, zważywszy na to, iż tylko dwie osoby na świecie miały mój numer, a jedna z nich właśnie poszła spać. Od pogrzebu Caulder dzwonił kilka razy w miesiącu, po to tylko, aby się zameldować. Przyrzekliśmy, że będziemy w kontakcie, na początku nawet spotkaliśmy się kilka razy, by dotrzymać sobie nawzajem towarzystwa. Ale, jak to zawsze bywa, życie weszło w drogę. Od jego ostatniego telefonu minęły prawie dwa tygodnie, ale połączenie od niego nie mogło nadejść w lepszym momencie. Chwytając ją, włączyłam ekran i zobaczyłam, że tym razem zamiast zadzwonić, napisał. Trzymasz się? Uśmiechnęłam się na jego teraz znajome powitanie i zastanowiłam się, czy do niego nie zadzwonić. Było dużo rzeczy, o których chciałam porozmawiać, ale wysłał smsa z jakiegoś powodu. Może przebywał gdzieś, gdzie naprawdę nie mógł rozmawiać, albo słuchać...albo może nie chciał zobowiązywać się do długotrwałej rozmowy. Może była to po prostu uprzejma

16 kontrola. Gdybym odpisała mu, dałoby mu to pretekst do nieodpowiadania, jeśli naprawdę nie miał ochoty na rozmowę ze mną. Zgadnij kto pokazał się w moich drzwiach. - Wciskając wyślij, usiadłam, by poczekać. Odpowiedź Cauldera przyszła niemal natychmiastowo. A oddech, którego nieświadomie wstrzymywałam, opuścił mnie. Kto? Mój ojciec. Nie przerwał. Twój unikający alimentów, nieobecny ojciec? Właśnie ten. Cóż...cholera. - Dokładnie moje zdanie. Chwilę później kolejna wiadomość zadźwięczała, zanim ja zdążyłam odpowiedzieć. - Gdzie teraz jest? Pokocha to. W salonie. Dlaczego? Nocuje na naszej kanapie. Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Jestem pewna, że nie. Przyniósł swoją własną imprezę. Czyli alkohol? - Mogłam praktycznie usłyszeć niezadowolenie w jego głosie. To wydaje się być rodzinną tradycją. Chwilę później, telefon zadzwonił.  Halo?  Nic ci nie jest? - Caulder brzmiał na autentycznie zaniepokojonego.  Wszystko w porządku. Idę spać. Tak jakby mam nadzieję, że zniknie do czasu, gdy się obudzę. Jak zły sen.  Jak twoja matka radzi sobie z alkoholem?  Wydaje się, że w porządku. Myślę, że też poszła spać... - Moje myśli popłynęły do mężczyzny siedzącego tam, mieszającego w naszych już burzliwych życiach.  Aniele?  Dlaczego teraz? Wszystko w końcu zmierzało na właściwą drogę. Dlaczego musiał pojawić się teraz?  Nie wiem. Czy powiedział, czego chce?

17 Podpełzłam do mojej poduszki i schowałam ją pod głową, pozwalając głosowi Cauldera załagodzić trochę napięcia w moim ciele.  Powiedział, że potrzebuje miejsca do przenocowania.  Ale...  Nie wiem. Wydaje mi się, że niełatwo będzie się go pozbyć. A mama w ogóle nie jest w stanie się mu sprzeciwić. Poddała się w minucie, w której otworzył swoją paskudnągębę.  Chcesz żebym tam przyjechał? Skopać mu tyłek? Uśmiechnęłam się, wiedząc, że zrobiłby dokładnie to, gdybym go poprosiła.  Nie. Pozwolę mu tu spędzić noc. Pomyślę o tym rano. Sam dźwięk jego oddechu uspokoił mnie i wkrótce okazało się, że trudno mi było utrzymać oczy otwarte.  Tylko żałuję, że moje drzwi nie mają zamka.  Co? Ups. Nie zamierzałam powiedzieć tego na głos.  Nic. Nieważne.  Jade, powiedz mi prawdę. Czy jesteś tam bezpieczna?  O ile mi wiadomo. Nigdy nie spotkałam tego człowieka, Cal. Mama nie wydawała się zbyt zaniepokojona, zostawiając go samego w mieszkaniu.  Bo jej można powierzyć twoje bezpieczeństwo. - Jego docinek był uzasadniony, ale i tak ruszyłam, by jej bronić.  Stara się!  Wiem. Przepraszam. Wiem, że się stara. Po prostu...nie podoba mi się to. Na pewno nie chcesz, żebym go wywalił?  Na pewno. Przepraszam. Nie chciałam cię zmartwić. Po prostu... - Podciągając kołdrę w górę, wtuliłam się głębiej w twardy materac.  Hej. Możesz dzwonić do mnie o każdej porze. Z jakąkolwiek sprawą. Wiesz o tym.  Wiem. Dzięki, Cal.  Wyświadczysz mi przysługę? Trzymaj telefon blisko łóżka. Jeśli coś się stanie, cokolwiek, dzwonisz do mnie. Od razu. Nieważne, która będzie godzina, okej?  Okej. Dobranoc, Cal. - Moje oczy opadły, a jego głos stał się niewyraźny.  Dobranoc, Aniele. Nie pamiętam tego, bym się z nim rozłączała. Nie jestem nawet pewna, czy to zrobiłam. Telefon wciąż był w mojej dłoni, kiedy pogrążyłam się w nieświadomości.

18  Potrójne venti, pół kofeinowe, beztłuszczowe, karmelowe macchiato z bitą. Na wynos. Venti macchi...co? Czy to było chociaż po angielsku? Jedyne słowo, które jeszcze jakoś przebiło się przez tę mgłę paniki przyćmiewającą mój mózg, było karmelowe. Super. Gdzie była ta ściągawka, którą Rebecca zrobiła dla mnie mojego pierwszego dnia? Nienawidziłam tego przyznawać, ale mama miała rację. Do diabła, nawet DJ miał rację - raz. Jaki pożytek był teraz z algebry? Fizyki? Historii Ameryki? Z czegokolwiek? Żaden. Miałam właśnie stracić pracę. Pracę, której desperacko potrzebowałam na rzeczy takie jak żywność i schronienie. Prawdziwe rzeczy w prawdziwym świecie. A ten dyplom z ukończenia szkoły średniej leżący na mojej komodzie nie robił dla mnie do cholery nic.  Oddychaj, nowa. - Ręka owinęła się wokół mojego nadgarstka, gdy sięgnęłam po rękaw z papierowymi kubkami. - Załatwię to. Czy możesz zrobić facetowi na końcu wysoką bezkofeinową z dwoma cukrami? Spróbuj czegoś w zakresie twoich zdolności i zostaw skomplikowane rzeczy tym z nas z połową mózgu w głowach.  Jasne. - Uwalniając się z jego uścisku, wzięłam ze sobą wysoki kubek. - Mogę to zrobić. Kiedy prosty, poranny napój stał się czymś przybliżonym do eksperymentu naukowego, nie miałam pojęcia. Ale obserwując, jak Simon miesza, obraca i parzy, gdy ja wypełniłam mój kubek kawą i ostrożnie wymierzyłam dwie łyżeczki cukru, zaczęłam myśleć, że może to nie była praca dla mnie. Nie żeby były tu jakieś inne oferty pracy. Szukałam - miesiącami - zanim znalazłam tę jedną. Miesiące, których nie mogłam poświęcić na szukanie następnej.  Jak ty to wszystko zapamiętujesz? - Patrzyłam jak pokrywa powierzchnię mikstury obfitą ilością bitej śmietany i puszczając oko, przekazuje ją pięknej brunetce, czekającej po drugiej stronie lady.  To nie takie trudne na jakie wygląda. Załapiesz. - Biorąc ścierkę, której używałam do wycierania lad, wrzucił ją do zlewu. - Wyluzuj. Zajmiemy się tym później. W każdym razie, jak długo tu już pracujesz? Ile jeszcze będę musiał czekać, zanim dostanę kompetentną osobę do dzielenia się z nią obowiązkami? Wzruszyłam ramionami.

19  Kilka tygodni.  Tak długo? - Jakim cudem masz nadal pracę? - Jak mogłem cię wcześniej nie zauważyć? Powstrzymałam pragnienie, by ponownie wzruszyć ramionami. Zaczęłoby to wyglądać, jakbym miała skurcz.  To dopiero moja trzecia zmiana. Nie dają mi jeszcze zbyt wielu godzin. Więcej godzin oczywiście oznaczało więcej pieniędzy. Potrzebowałam większej ilości godzin. Kiedy zaczynałam, obiecano mi więcej godzin. Ale nie całkiem mogli mnie umieszczać częściej w harmonogramie, kiedy najlepszym co potrafiłam zrobić, była wysoka, bezkofeinowa z dwoma cukrami. Przez dwie ostatnie zmiany studiowałam ściągawkę, ale to było jak próba czytania obcego języka. Przycisk zasilania był niemal tak blisko, jak ja stawałam się zdolna do użycia jakiegokolwiek sprzętu i nie wiedziałam nawet, czym była połowa składników, a co dopiero, gdzie je znaleźć.  Cóż, możemy to naprawić. Chodź tutaj. - Simon porwał kubek z rękawa i podał mi go. - Potrójne venti, pół kofeinowe, beztłuszczowe, karmelowe macchiato. Zacznijmy od tego. Przez resztę mojej zmiany, każda przerwa od klientów - których było wielu - była spędzana na marnowaniu niezliczonych zapasów, podczas ćwiczenia robienia każdego wyobrażalnego rodzaju napoju. Simon był cierpliwym, dobrym nauczycielem. Nie wydawało się, by został zbity z tropu, kiedy opanowanie młynka do kawy zajęło mi cztery próby. Im więcej mówił, tym więcej słuchałam, a mniej słyszałam.  Dobrze sobie poradziłaś, jak na początkującą. - To był komplement, nie zniewaga. - Zajęło mi ponad miesiąc, by zrozumieć te wszystkie rzeczy. Bez obaw. Poradzisz sobie.  Dzięki, Simon. Uratowałeś moją pracę. - A to nie było przesadą. Byłam pewna, że jego szkolenie zabezpieczyło właśnie jedyne źródło moich dochodów. - Nie wiem, jak kiedykolwiek ci się odwdzięczę.  Ja wiem. - Błysk w jego oku sprawił, że mój żołądek opadł. - Pocałunkiem.  Co...? Nie mógł... Ja nie mogłam... Ale zanim zorientowałam się, co się dzieje, złapał moją dłoń i przycisnął usta do moich knykci. Myślę, że przestałam oddychać. Nie w dobrym sensie. W sensie czystej paniki i co-ja- teraz-do-diabła-powinnam-zrobić.

20  Och, Jezu, nie robisz tego znowu, prawda? - Rebecca przeszła przez drzwi wejściowe, przewracając oczami w naszą stronę.  Czego? - Simon brzmiał dosyć niewinnie, ale szelmowski uśmieszek na jego twarzy mówił co innego.  Napastujesz swoich współpracowników.  Nikogo nie napastuję. Nie miałaś nic przeciwko, prawda, nowa? - Spojrzał na mnie i wszystko, co byłam w stanie zrobić to gapić się na niego. Rebecca obeszła ladę.  Znasz chociaż jej imię?  Oczywiście, że znam. To... - Powiedziałam mu je na początku naszej zmiany, ale od tamtej pory mówił na mnie "nowa".  Jade. - Wypełniłam jego pustkę.  Jade. Racja. To właśnie miałem powiedzieć. Nowa dziewczyna Jade.  Uh huh. - Rebecca nie kupiła tego, gdy skręciła swoje długie, czarne włosy w kok i założyła fartuch przez głowę. - Cóż, Jade, masz wolne, więc wynoś się stąd. I ignoruj go. - Przechyliła głowę w stronę Simona, który opierał się o ladę, uśmiechając się do niej. - Jest niepoprawnym flirciarzem. Och...cóż...niepoprawny flirciarz...okej. Zabierając kurtkę i torebkę z biura, wygrzebałam mój telefon i odkryłam nieodebrane połączenie od Cala. Nie zdziwiło mnie to. Po ostatniej nocy, byłabym zaskoczona, gdyby nie zadzwonił.  Dobranoc, wszystkim. - Pomachałam do Rebecci i Simona w drodze do wyjścia. Mój samochód został stworzony, kiedy rzeczy takie jak GPS i Bluetooth brzmiały jak technologia obcych, więc aby odsłuchać wiadomość od Cala, czekałam aż zaparkowałam przed moim mieszkaniem.  Hej, to ja. - Jego głos brzmiał na napięty. Zmęczony. - Dzwonię, by skontrolować sytuację. Wyświadcz mi przysługę i oddzwoń, kiedy tego odsłuchasz, proszę... Dobrze... Porozmawiamy później. Krótko i na temat. Jak bardzo...Caulderowsko. Uśmiechając się, wcisnęłam przycisk połączenia i słuchałam, jak dzwoni dwa razy, zanim jego głos dotarł do mnie.  Hej, Aniele. - Brzmiał na bardziej spokojnego niż we wiadomości. - Trzymasz się?  Trzymam. Przepraszam, że nie zadzwoniłam wcześniej. Właśnie wyszłam zpracy.  Jak leci?

21  W pracy? - Otworzyłam drzwi i wcisnęłam przycisk blokady, zanim pochyliłam się nad siedzeniem, by ręcznie zablokować tylne drzwi, które nie lubiły, gdy z oddali mówiło im się, co mają robić. Cal nie odpowiedział. Wiedziałam, o czym mówił. A on wiedział, że ja wiedziałam. Wzdychając, wrzuciłam kluczyki do torebki i ruszyłam do drzwi wejściowych.  Myślę, że sobie poszedł.  Myślisz?  Cóż, nie było go, gdy obudziłam się rano. Mama też zniknęła. Pomyślałam, że może go wyrzuciła, a potem poszła na spotkanie czy coś. - Taa, gdyby życzenia były jak ryby...  To dobrze. - Słyszalne westchnienie przedostało się przez połączenie.  Wszystko w porządku? Brzmisz na zmęczonego. - A ja zaczynałam brzmieć na zdyszaną, gdy wlekłam się po trójkondygnacyjnych schodach, aktywnie unikając części, które wiedziałam, że zbliżały się niebezpiecznie do zawalenia się. Nie mieszkałam w najbardziej strukturalnie solidnym budynku na planecie.  Nie spałem zbyt dobrze w nocy. - Wyznał.  Dlaczego? - Głupie pytanie. - Cal, nie musisz się martwić o... - Dotarłam na szczyt schodów, kiedy głośny huk zabrzmiał na korytarzu. - Co do...?  Co się dzieje? - Caulder brzmiał na zmartwionego, ale ja mogłam jedynie skoncentrować się na trwającym hałasie. Na większym łomocie i głośnym dudnieniu. Dochodzącym z mojego mieszkania.  Mamo!  Jade, co...? - Telefon oderwał się od mojego ucha, gdy wpadłam do mieszkania i stanęłam jak wryta. Salon był zdemolowany. Lampy przewrócone, meble nie na swoim miejscu, a butelki po piwie...wszędzie. Mama była przyciśnięta do ściany, a Michael cały na niej. To znaczy, cały na niej. Ręka na jej bluzce, druga w jej włosach. A jej...dobry Boże. Nie trzymała ręki w jego spodniach! Och, fuj. Ble. Rzyg. Ohyda. Na tak wielu, wielu poziomach. Oczy mamy gwałtownie się otworzyły, a ona spojrzała na mnie z tą starą, znajomą nienawiścią, która sprawiła, że moje serce utonęło szybciej niż cegła w oceanie.  Czego do cholery chcesz? - Do diabła, jej słowa były bełkotem.  Mamo? Co się dzieje? Co robisz?

22  A na co to wygląda, głupia? - Uderzenie w pierś byłoby mniej skuteczne w pozbawieniu mnie tchu, niż jej słowa.  Sugerowałbym, żebyś spadała. - Michael nie kłopotał się nawet tym, by podnieść usta z jej gardła, gdy do mnie mówił. - Chyba że chcesz załapać się na pokaz. Och. Och nie do diabła. Wycofując się tak szybko, że prawie potknęłam się o własne nogi, zamknęłam za sobą drzwi i znalazłam się w szoku na korytarzu.  Jade? Jade! Mów do mnie, do cholery! - Och...racja...Caulder.  Halo? - Mój głos brzmiał dziwnie nawet dla mnie.  Co się stało? Co się dzieje?  Nic.  Coś. Mów do mnie. Co się dzieje? Nie zamierzałam powiedzieć mu, że właśnie przyłapałam moich rodziców na...ble!  Powiedz mi, albo przyjadę, by się dowiedzieć. Eee, nie. Nie przyjedzie.  Nic. Po prostu...nie mogę teraz wrócić do domu.  Czemu nie do cholery?  Moja mama i Michael - to mój ojciec - oni...są zajęci.  Wciąż tam jest? Myślałem, że powiedziałaś, iż zniknął.  Tak sądziłam. - Wreszcie pozwalając szokowi trochę ustąpić, z powrotem ruszyłam na schody i zanim usiadłam, zeszłam wystarczającą ilość pięter niżej, bym nie dała rady już usłyszeć przyprawiających o gęsią skórę odgłosów z góry.  Co to znaczy, że są zajęci? Co takiego mogą robić, że nie możesz... Ochhh. Fuj. - Łagodny humor w jego głosie sprawił, że mój gniew zapłonął.  Tak, fuj. Poczterokroć fuj, Cal! Bez skutecznie stłumił śmiech, a ja zmarszczyłam brwi, wiedząc, że nie śmiałby się, gdybym powiedziała mu resztę. Ale nie mogłam. Już wcześniej obarczyłam Parksów moimi problemami, a oni zaprowadzili mnie tak daleko. Mogłam to przetrwać. To była tylko drobna wpadka i to niepierwsza. Poradziłyśmy sobie z nimi w przeszłości i teraz też mogłyśmy. Po prostu musiałam dać mamie szansę na uświadomienie sobie, co zrobiła. Przeprosiłaby, zebrałaby się w sobie i poszła na spotkanie. I wszystko byłoby dobrze.  Gdzie jesteś?  Co? - Prawie zapomniałam, że Caulder wciąż był na linii.  Gdzie teraz jesteś?

23 Rozejrzałam się po moim jakże przytulnym otoczeniu.  Na schodach.  W twoim budynku? Gdzie indziej bym była?  Tak.  Zostań tam, jestem już w drodze.  Cal, nie musisz... - Nagła przerwa sygnalizująca, że zakończył rozmowę, dostatecznie mnie uciszyła. Cienka wykładzina niewiele zrobiła, by zamortyzować moje siedzenie i po zaledwie kilku minutach, mój tyłek zaczął boleć, więc zwlekłam się resztę drogi na dół, by spotkać się z Caulderem, kiedy przyjechał. Gdy wyszłam na zewnątrz, szedł chodnikiem.  Nic ci nie jest? - Jego wzrok przebiegł po mnie, tak jakby spodziewał się znaleźć jakieś uszkodzenia. Jednak, jedyna wyrządzona szkoda nie należała do tych, które mógł zobaczyć. Wymagała ona jakiejś poważnej terapii. I możliwe, że kompletnego wymazania pamięci.  Wszystko w porządku. Nie musiałeś...  Tak, musiałem. Chodź. - Biorąc mnie za rękę, zaczął prowadzić mnie do miejsca, w którym zaparkował.  Gdzie jedziemy?  Na kolację. - Otworzył drzwi od strony pasażera i pomógł mi wsiąść. - Musisz zabić kilka godzin, a robi się późno. Jestem głodny. Co powiesz na owoce morza? Jedzenie było jedzeniem, a ja zjadłabym to, co mogłabym dostać. Mój brzuch głośno zaburczał na myśl o wypełnieniu go czymkolwiek, a Caulder posłał mi spojrzenie, które prowokowało mnie do kłótni. Nie byłam taka głupia.  Jasne. Jechaliśmy dziesięć minut, słuchając dźwięków Aerosmith i The Eagles dochodzących z głośników, kiedy Caulder pochylił się, by wyłączyć radio.  Kiedy on się wynosi? Zastanawiałam się nad tym samym. Wątpiłam w to, czy spodobałby mu się wniosek, do którego doszłam, bardziej niż mnie.  Nie jestem pewna, czy to zrobi.  Aniele... - Caulder zatrzymał się na czerwonym świetle i zerknął w moją stronę. - Nigdy nie spotkałem tego człowieka, ale odnoszę wyraźne wrażenie, że to krok w niewłaściwym kierunku.

24  Wiem to. Ale co powinnam z tym zrobić? - Chociaż myśl o kazaniu Michaelowi spakować manatki brzmiała miło, to nie tak, że naprawdę mogłam go wykopać. Nie miałam przewagi liczebnej. I spójrzmy prawdzie w oczy; nigdy w życiu nie byłabym w stanie przeciwstawić się mojej matce. To się nie zmieniło. Światło zmieniło się na zielone, a Caulder skrzywił się, zanim wcisnął gaz. Wiedziałam, co chciał powiedzieć i odetchnęłam z ulgą, kiedy zamiast tego postanowił trzymać język za zębami. Chciał, żebym pozwoliła mu stoczyć za mnie tę bitwę, w sposób w jaki zrobiłam to w przeszłości. Ale teraz byłam silniejsza. Wystarczająco silna, by wiedzieć, że nie mogłam wciąż polegać na innych. Wystarczająco silna, by wiedzieć, że musiałam walczyć o siebie. A jednak, niewystarczająco silna, by rzeczywiście przebrnąć przez to. Byłam między młotem a kowadłem, robiąc co się da, by nie zostać zmiażdżoną. *** Restauracja była ładna. Tylko do pewnej części wydumana z ozdobnymi fontannami rozsianymi wszędzie i jasnymi, kolorowymi dziełami sztuki przedstawiającymi wszystkie typy życia morskiego, którym udało się wyglądać bardziej wytwornie, niż coś co jakieś dziecko mogłoby namalować kredkami. Kimkolwiek był artysta, najwyraźniej miał talent. Odciągając moją uwagę, skoncentrowałam się na menu przede mną. Jak na restaurację serwującą owoce morza, z pewnością mieli tu wiele opcji do wyboru. Większość ludzi szukałoby czegoś, co brzmiałoby smakowicie. Przeskanowałam opcje, które sprawiały wrażenie najbardziej sycących, jak również tanich. Większość mojej mizernej wypłaty poszła na rachunki i żywność, by zrekompensować obniżenie zasiłku mamy, kiedy skończyłam osiemnaście lat. Nie miałam dużo pieniędzy do wydania.  Miałaś ciężki dzień. - Caulder obserwował mnie znad swojego menu. - Wybierz cokolwiek chcesz. Ja stawiam.  Nie...  Nie każ mi się z tobą kłócić przed tymi wszystkimi ludźmi, Aniele. - Prychnął i wrócił do czytania własnego menu. Mówiąc szczerze, kiedy nalegał, że zabierze mnie na kolację, tak jakby domyśliłam się, że będzie płacił. Nie oczekiwałam tego, ale znając go, domyśliłam się. Jednak teraz, kiedy

25 postawił sprawę całkowicie jasno, poczułam się nie mniej jeszcze bardziej ograniczona przez ceny. Same przystawki wydawały się absurdalnie drogie. Zbyt wiele, by o to prosić. Zastanawiałem się nad zamówieniem z części przystawek - była krewetka i sos z karczochów, które brzmiały dobrze - kiedy Caulder sięgnął przez stół i wyrwał menu z moich rąk.  Lubisz krewetki i przegrzebki?  Eee... - Jadłam je tylko raz, ale z tego co pamiętam, były przepyszne. - Tak.  To dobrze. - Przywołał naszą kelnerkę i wręczył jej menu, zanim dostałam szansę na podjęcie decyzji. - Wezmę smażone kalmary, a ona krewetki i przegrzebki w makaronie.  Jaki sos chciałabyś do tego? - Zajęło mi chwilę, by uświadomić sobie, że mówiła do mnie.  Och. Eee...sos maślany?  Jasna sprawa. Zaraz to dla was zamówię. - Odeszła od stołu, a ja zamrugałam na Cauldera.  Dlaczego za mnie zamówiłeś? Wzruszył ramionami, nie wyglądając ani trochę na skruszonego.  Ponieważ nie zamierzałaś zrobić tego sama.  Wzięłabym...  Powiedz mi, że nie planowałaś zamówić najtańszej rzeczy z menu?  Eee...  Tak myślałem. Jeśli nie podoba ci się to, co zamówiłem, przywołam ją jeszcze raz i możesz wybrać coś innego, ale musi to być pełny posiłek. - Dał mi chwilę na przemyślenie tego. - Mam ją zawołać?  Nie. Makaron brzmi dobrze. - W zasadzie, wspaniale. Nie mogłam się doczekać, aż przyjdzie jedzenie. A kiedy to zrobiło, nie byłam rozczarowana. ***  Myślisz, że wciąż tam jest? - Dwie godziny później, siedzieliśmy na parkingu, patrząc w ciemne okno mojego mieszkania. Nie żeby to coś oznaczało. Kiedy mama była pijana, wolała gdy światło było zgaszone. Mówiła, że razi ją w oczy. Naprawdę chciałabym mieć