Virginia C. Andrews
W MATNI MARZEŃ
WEB OF DREAMS
Przełożyła
Małgorzata Fabianowska
SPIS RZECZY
S
PIS RZECZY
.............................................................................................................. . . . . .2
P
ROLOG
..................................................................................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .4
Rozdział
pierwszy
P
AMIĘTNIK LEIGH
............................................................................................................. . . . . .6
Rozdział
drugi
Z
ACZAROWANE KRÓLESTWO
Przejeżdżamy przez wysoką, ozdobną bramę z kutego żelaza, witającą nas napisem
FARTHINGGALE MANOR. Rdza pochłania litery jak liszaj, a wieloletni napór
sztormowych i zimowych wiatrów wykoślawił dumne niegdyś wrota. Teraz garbią się na tle
posępnego, szarego nieba.
Widoczny w oddali wielki dom z trudem dźwiga swój wiek i mroczne historie, do dziś
odbijające się upiornym echem w jego niekończących się korytarzach i ogromnych pokojach.
Nieliczna służba zajmuje się jeszcze posiadłością, ale w praktyce nikt nie nadzoruje ich pracy,
toteż niespecjalnie się starają.
Luke ściska moją dłoń. Nie byliśmy tutaj długie lata. Smutne niebo, które nas wita,
wydaje się bardzo stosowne, gdyż nie jest to nostalgiczna wizyta. Nie mam ochoty
wspominać swojego pobytu w Farthy. Ten dom stał się moim więzieniem, gdy trafiłam tu po
koszmarnym wypadku, w którym zginęli moi rodzice.
Dziś przyjechaliśmy na pogrzeb. Pożegnamy mojego prawdziwego ojca, złożymy Troya
Tattertona na miejsce wiecznego odpoczynku u boku jego wielkiej, jedynej miłości - Heaven,
mojej mamy.
Przez wiele lat mieszkał w małym domku ukrytym za labiryntem, tworząc
wyrafinowane dzieła dla Wytwórni Zabawek Tattertonów. Opuszczał swój azyl jedynie w
wyjątkowych momentach, takich jak narodziny moich dzieci. Ale nawet wtedy, bez względu
na ważność wizyty, nie pozostawał u nas długo, jakby nie mógł się rozstać z Farthinggale
Manor.
Teraz spocznie tu w spokoju i na zawsze.
Choć wielki dom na stałe zagościł w moich sennych koszmarach i pamięć pobytu w
Farthy jest ciągle żywa, kiedy znów na niego patrzę, rozumiem, dlaczego Troy zawsze musiał
tu wracać. Nawet ja, która kiedyś stąd uciekłam, czuję potrzebę odwiedzenia go, wejścia na
górę po paradnych schodach i dotarcia długim korytarzem do pokoju, który był moją
więzienną celą.
Luke jest przeciwnego zdania.
- Annie, daj sobie spokój. Wystarczy, że będziemy na pogrzebie. W tym czasie możesz
porozmawiać, z kim zechcesz. Nie musisz wchodzić do domu.
Jednak ta potrzeba jest silniejsza ode mnie. Coś mnie tam ciągnie.
Udaje mi się dopiąć swego. Nie wchodzę jednak do swojej dawnej sypialni. Zaglądam
tam tylko. Wszędzie widzę pajęczyny, kurz i brud. Wyblakłe zasłony naderwane zwisają
krzywo. Pościel jest szara, zaplamiona.
Ruszam dalej, do apartamentu Jillian - tego słynnego, który Tony utrzymywał w
niezmienionym i nienagannym stanie, nie chcąc się pogodzić z odejściem żony. Ten pokój
zawsze mnie intrygował. Intryguje mnie nadal, więc wchodzę i ogarniam spojrzeniem ramy
bez luster, meble okryte pokrowcami, przybory toaletowe i kosmetyki leżące na
marmurowym blacie. Powoli obchodzę całe pomieszczenie, poruszając się jak we śnie w tej
nierealnej atmosferze.
Zatrzymuję się przy biurku Jillian. Sama nie wiem, dlaczego to robię... może dlatego, że
szuflada jest lekko uchylona. Zastanawiam się, czy są tam jakieś papiery, może zapiski Jillian
z okresu jej choroby.
Ciekawość bierze górę. Otwieram szufladę. Zdmuchuję kurz i widzę niezapisany papier,
pióra i atrament. Nic ciekawego, myślę zawiedziona, gdy nagle dostrzegam woreczek z
materiału wsunięty w głąb szuflady. Sięgam po niego.
W środku jest książka. Wyjmuję ją powoli. Nie, to gruby notes.
Widzę napis na okładce: PAMIĘTNIK LEIGH. Wstrzymuję oddech. Trzymam w ręku
dziennik mojej babci. Otwieram go na pierwszej stronie i zaczynam podróż w przeszłość.
Rozdzia pi
ł erwszy
PAMIĘTNIK LEIGH
Myślę, że wszystko zaczęto się od snu. A raczej sennego koszmaru. Śniło mi się, że
jestem z rodzicami, ale gdzie? Nie wiedziałam. Rozmawiali ze sobą, od czasu do czasu
patrząc na mnie, ale kiedy próbowałam ich zagadnąć czy odpowiedzieć, zdawali się mnie nie
słyszeć. W pewnym momencie, przestraszona, że mnie nie słuchają, nerwowo odgarnęłam
włosy do tyłu. Całe pasma zostały mi w rękach. Byłam przerażona. Co się dzieje? Wtem
pojawiło się przede mną lustro. Stłumiłam okrzyk, kompletnie zszokowana. Mój piękny
kaszmirowy sweter był cały w dziurach, spódnica podarta i brudna. Ze zgrozą patrzyłam, jak
moja twarz puchnie. Smugi łez pociekły po umorusanych policzkach. Oderwałam spojrzenie
od swojego okropnego odbicia i wołałam o pomoc. Moje krzyki odbijały się echem od ścian.
Rodzice nie zrobili najmniejszego ruchu. Dlaczego nie chcieli mi pomóc?
Krzyczałam i krzyczałam. W końcu, kiedy już zaczęłam chrypnąć i myślałam, że do
reszty stracę głos, odwrócili się ku mnie. Zobaczyłam zdumienie na ich twarzach. Chciałam
zawołać tatę... żeby objął mnie i ucałował... żebym poczuła się przy nim bezpiecznie, jak
zawsze... ale zanim zdążyłam otworzyć usta, dostrzegłam, że on patrzy na mnie z
niesmakiem!
Zmartwiałam, a wtedy ojciec znikł. Została tylko mama. A raczej myślałam, że to
mama. Ta osoba wyglądała dokładnie jak ona... tylko te oczy. Jakie zimne miały spojrzenie!
Zimne i wykalkulowane, pozbawione ciepła i miłości. Moja śliczna mamusia nigdy nie
patrzyła na mnie z taką nienawiścią. Tak, z nienawiścią... i zazdrością! Mama zawsze mnie
wspierała i pocieszała w trudnych chwilach. Teraz nie zrobiła nic. Najpierw zobaczyłam w jej
oczach ten sam wyraz niesmaku co u taty, a potem zastąpił go uśmieszek... uśmieszek
złośliwej satysfakcji. Wreszcie odwróciła się do mnie plecami i... odeszła, tak po prostu
odeszła... oddalała się ode mnie... zostawiając mnie samą w ciemnościach.
Jakimś cudem odzyskałam głos i znowu zaczęłam wzywać pomocy. Mama nawet się
nie odwróciła. Szła przed siebie, zaraz miała zniknąć w oddali. Próbowałam za nią iść, ale nie
byłam zdolna wykonać ruchu. Lustro przede mną rozprysło się i odłamki szkła poszybowały
ku mojej twarzy.
Znowu zaczęłam krzyczeć, zasłaniając rękami twarz. Krzyczałam i krzyczałam...
Kiedy się obudziłam, ten krzyk był jeszcze we mnie i serce waliło mi jak oszalałe.
Dopiero po dłuższej chwili uświadomiłam sobie, gdzie jestem - w swojej sypialni w domu w
Bostonie. Tego dnia były moje urodziny. Moje dwunaste urodziny. Zadowolona, że
obudziłam się z nocnego koszmaru, odpędziłam strach i obrazy, które prześladowały mnie we
śnie. Zeszłam na dół, myśląc wyłącznie o czekającym mnie miłym dniu.
Prezenty piętrzyły się na jednym końcu długiego stołu w jadalni, na drugim nakryto do
śniadania, jak w każde moje urodziny. Pośród paczuszek znalazłam pamiętnik. Tata
ukradkiem wsunął go w stosik kosztownych podarków. Wiedziałam, że musiał dołożyć ten
notes później, kiedy mama ułożyła już wszystko, gdyż wzbudziłby jej ciekawość, tak samo
jak moją. Tata zwykle pozostawiał kupowanie prezentów mamie; podobnie jak scedował na
nią sprawy wyposażenia domu czy moich ubrań, bo nie miał pojęcia, co jest aktualnie modne.
Zawsze powtarzał, że mama jest artystką, więc lepiej się zna na kolorach i stylach. Moim
zdaniem po prostu nie znosił chodzenia po domach towarowych i butikach.
Parę razy, gdy byłam młodsza, dostawałam od taty modele jego parowców, ale mama
uważała, że takie prezenty nie pasują do małej dziewczynki, zwłaszcza jeśli są połączone z
wykładami o zasadach funkcjonowania silników. Ja byłam jednak zachwycona statkami i
bawiłam się nimi z zapałem, kiedy tylko mamy nie było w pobliżu.
Tego dnia tata dał mi prezent niespodziankę zapakowany w różowy papier z napisem W
DNIU URODZIN, gdzie litery tworzyły granatowe świeczki. Świadomość, że kupił to
specjalnie dla mnie, sprawiła, że prezent stał się szczególnie ważny. Zaczęłam go ostrożnie
odpakowywać, starając się nie rozerwać papieru. Uwielbiałam zachowywać pamiątki, w
kolekcji miałam świeczki z tortu z moich dziesiątych urodzin, który był tak wielki, że lokaj
Clarence i kucharz Svenson musieli we dwóch wnieść go na stół; cukrowego anioła
wieńczącego dużą choinkę, którą mama postawiła mi w pokoju do zabaw, kiedy miałam
zaledwie pięć lat; bilety z teatru marionetek, który zawitał do Bostonu w zeszłym roku i w
którym byłam z tatą; program sztuki z Punchem i Judy, wystawianej w teatrzyku
kukiełkowym w muzeum lalek, które zwiedzałam z mamą, gdy miałam siedem lat, oraz
dziesiątki innych szpargałów, jak guziki, szpilki, a nawet stare sznurowadła. Tata wiedział,
jak cenne są dla mnie wspomnienia i pamiątki.
Wyjęłam notes z opakowania i przesunęłam palcami po okładce z wypisanym moim
imieniem. Skóra w kolorze ciepłego różu była cudownie miękka i gładka w dotyku. Ale
najbardziej podobał mi się wytłoczony w niej napis: PAMIĘTNIK LEIGH.
Z zachwytem przycisnęłam pamiętnik do piersi i spojrzałam na tatę. Zdążył już włożyć
trzyczęściowy garnitur i krawat. Stał przede mną w swojej charakterystycznej pozie, z rękami
splecionymi z tyłu, z uśmiechem bujając się na piętach, jak stary kapitan statku. Zwykle
mama zwracała mu uwagę, żeby stał spokojnie, bo ją to denerwuje. Tata był właścicielem
linii oceanicznej luksusowych transatlantyków i spędzał więcej czasu na wodzie niż na lądzie,
więc takie kołysanie weszło mu w krew.
- Co to jest? - spytała mama, kiedy otworzyłam notes i przewracałam puste kartki.
- Nazwałem to dziennikiem pokładowym - wyjaśnił tata, puszczając do mnie oko. -
Kapitańskim. W takim zapisuje się najważniejsze wydarzenia. Wspomnienia są ważniejsze od
klejnotów - dodał.
- To tylko zeszyt - stwierdziła mama. - Pamiętnik. Ona jest dziewczynką, a nie wilkiem
morskim.
Tata znów do mnie mrugnął. Mama kupiła tyle drogich rzeczy i z pewnością czekała na
moje zachwyty, a tymczasem, przyciskając do piersi pamiętnik, podbiegłam do taty i
wspięłam się na palce, żeby go pocałować. Przykląkł i cmoknęłam go w różowy policzek, tuż
nad siwiejącą brodą. Jego rdzawo-brązowe oczy pojaśniały z radości. Mama często narzekała,
że przez ciągłe przebywanie na morzu jego skóra ma słony smak, ale ja nie czułam tego,
kiedy go całowałam.
- Dzięki, tatku - szepnęłam. - Będę ciągle pisała o tobie.
Miałam do spisania tyle osobistych, ważnych przemyśleń, że nie mogłam się już
doczekać, kiedy chwycę za pióro. Jednak mama miałaby do mnie żal, że nie rozpakowałam
reszty prezentów, więc musiałam to zrobić. Dostałam chyba z dziesięć kaszmirowych
swetrów w kolorach od różowego do niebieskiego i zielonego, w różnych odcieniach, oraz
pasujące do nich ołówkowe spódniczki. Mama mówiła, że wszystkie kobiety je noszą, choć
były tak wąskie, że trudno się w nich chodziło. Dostałam też jedwabne bluzki oraz komplet
biżuterii - złote kolczyki i bransoletkę od Tiffany’ego, zdobione małymi brylancikami. A
także perfumy Chanel, pachnące mydełka, szylkretowy grzebień do włosów i komplet
szczotek.
I szminkę! Wreszcie będę mogła malować usta, oczywiście lekko i tylko na specjalne
okazje. Nie szkodzi, najważniejsze, że mam własną szminkę. Mama już wcześniej obiecała,
że kiedy przyjdzie czas, nauczy mnie robić makijaż.
Niewielkiej paczuszki mama zabroniła mi na razie otwierać.
- To dziewczyński sekret - powiedziała, zerkając na ojca. Była bardzo niezadowolona,
że w mój urodzinowy poranek tata musiał spieszyć się do biura, ale obiecał, że jak wróci,
spędzi ze mną resztę dnia, a potem zabierze mnie i mamę na kolację, więc mu wybaczyłyśmy.
Ostatnio miał kłopoty i bardzo je przeżywał. Narzekał, że turystyczne oferty linii lotniczych
coraz bardziej konkurują z luksusowymi oceanicznymi rejsami. Mama ciągle narzekała, że
tata za wiele czasu spędza w pracy i zbyt się denerwuje.
Tata podróżował po całym świecie, a mama twierdziła, że jesteśmy jak przysłowiowy
szewc chodzący bez butów, gdyż nigdy nie popłynęliśmy razem tam, dokąd sobie wymarzyła.
„Mój mąż robi interesy na wakacyjnych podróżach innych, a my rzadko mamy wakacje.
Ciągle słyszę o wytyczaniu nowych tras czy o nowych statkach, ale nic z tego nie mam” -
skarżyła się gorzko.
Domyślałam się, że jeden z moich prezentów - duża paczka - musi mieć z tym coś
wspólnego, gdyż mama zdradziła, że kupiła go w nadziei, że przynajmniej ja będę miała
okazję, by się nim nacieszyć. Mówiąc to, zerknęła wymownie na tatę i dodała:
- Ja dotąd nie miałam okazji użyć mojego.
Kiedy tata pojechał do pracy i zostałyśmy same, szybko otworzyłam pudło. Był w nim
strój narciarski - gruby kaszmirowy sweter, wąskie elastyczne spodnie i pasująca do nich
jedwabna włoska bluzka. Latem mama wiele razy powtarzała, że ferie zimowe chciałaby
spędzić w Sankt Moritz i mieszkać w Palace Hotel, gdzie „zatrzymuje się najlepsze
towarzystwo”. Strój był przepiękny.
Prezenty mnie zachwyciły. Czule uściskałam mamę i podziękowałam jej serdecznie.
Powiedziała, że już dawno obiecała sobie, że zadba, aby moje urodziny były lepsze niż te,
które miała w dzieciństwie. Mieszkała wtedy w Teksasie. Choć rodzina nie należała do
biednych, jej mama, a moja babcia - Jana - była surowa i oszczędna jak prawdziwa purytanka.
Wiele razy mama opowiadała mi swoją smutną historię - o tym, jak nie pozwolono jej mieć
lalki, kiedy była mała, i o tym, że jej dwie starsze siostry zachowywały się tak samo jak
matka. A że Jana nie była urodziwa i moje ciotki wdały się w nią, nie widziały potrzeby
dbania o swoją kobiecość ani posiadania pięknych rzeczy.
Ciotka Peggy i ciotka Beatrice były brzydkie jak czarownica z Czarnoksiężnika z
Krainy Oz. Nie widywaliśmy się często, ale kiedy dochodziło do rodzinnych wizyt, czułam
się okropnie w ich towarzystwie i nie znosiłam sposobu, w jaki przypatrywały mi się zza
grubych szkieł okularów w czarnych oprawkach, które powiększały ich brązowe, tępo
patrzące oczy, tak że wyglądały jak żabie. Mama zawsze wspominała o nich łącznie, jakby
były bliźniaczkami. Miały nawet identyczne figury. „Deski do prasowania”, tak je określała.
Opowiadała, że babcia Jana znalazła im mężów, nudnych starych kawalerów; jeden był
właścicielem domu towarowego w Ludville, a drugi miał przedsiębiorstwo pogrzebowe w
okolicach Fairfax.
We wspomnieniach mamy jej rodzinne miasteczko i inne teksaskie miejscowości „były
tak zapylone i brudne, że trzeba było brać kąpiel po jednym przejściu główną ulicą”. Tata nie
musiał się zbytnio starać, żeby wyrwać ją stamtąd. Ciągle prosiłam, żeby od nowa opowiadała
mi swoją historię, i wcale mi nie przeszkadzało, że za każdym razem ubarwiała ją czymś
nowym albo zapominała o czymś, o czym mówiła mi wcześniej. Jednak zasadniczy zrąb
opowieści był zawsze ten sam i od tego pragnęłam zacząć swój pamiętnik.
Wczesnym popołudniem, kiedy mama przyszła do mojego pokoju i zaczęłyśmy się
szykować do wyjścia na kolację urodzinową do ekskluzywnej restauracji, poprosiłam, żeby
jeszcze raz opowiedziała mi swoją historię.
- Czy ciebie to nigdy nie zmęczy? - zapytała.
- Nigdy, mamo. To jest wspaniała opowieść, jak z bajki. Nikt by takiej nie wymyślił -
zapewniłam, co ją bardzo uszczęśliwiło.
Usiadła przy mojej toaletce. Zaczęła szczotkować swoje piękne włosy, aż błyszczały jak
złoto.
- Żyłam jak biedny Kopciuszek, zanim pojawił się książę. Ale nie zawsze tak było. Tata
bardzo mnie kochał. Był brygadzistą na polu naftowym; bardzo ważnym pracownikiem,
odpowiedzialnym za odwierty. Choć jeśli zaszła konieczność, nie wahał się ubrudzić rąk, był
bardzo elegancki. Mam nadzieję, że pewnego dnia spotkasz mężczyznę takiego jak on.
- A tata nie jest jak dziadek? Jeśli trzeba, schodzi do maszynowni na swoich statkach i
brudzi się smarem razem z mechanikami.
- Tak, on też nie brzydzi się zwykłą robotą - przyznała sucho. - Ale ja chciałabym dla
ciebie kogoś zupełnie innego; kogoś, kto byłby prawdziwym przedsiębiorcą, mającym władzę
nad wieloma ludźmi, mieszkającym w wielkiej posiadłości i...
- Przecież mieszkamy w wielkiej posiadłości, mamo - zaprotestowałam. Nasz dom był
największy i najbardziej wystawny w całym mieście. Był to budynek w georgiańsko-
kolonialnym stylu z iście pałacowymi korytarzami i wielkimi, wysokimi pomieszczeniami.
Wszyscy moi przyjaciele podziwiali ten dom, a zwłaszcza imponowała im jadalnia, gdyż
miała kopułowe sklepienie wsparte na jońskich kolumnach. Dwa lata temu mama kazała ją
odnowić, kiedy zobaczyła podobne pomieszczenie w jednym z eleganckich magazynów
wnętrzarskich.
- Owszem, ale nie chodzi tylko o dom. Powinnaś mieszkać w posiadłości, którą otaczają
ogromne tereny, z basenami, końmi, własną plażą oraz dziesiątkami służby. I jeszcze... -
Spojrzenie mamy stało się nieobecne, jakby patrzyła w dal, gdzie majaczył wspaniały dom i
ogrody. - ...Powinien tam być angielski labirynt - dokończyła.
Potrząsnęła głową, jakby chciała przegnać marzenia, i znów zaczęła szczotkować gęste,
spływające kaskadą włosy niespiesznymi, pełnymi gracji ruchami. Pilnowała, by wykonać co
najmniej sto pociągnięć szczotką. Włosy były jej największą dumą. Przeważnie upinała je
albo nosiła rozpuszczone i sczesane z twarzy, aby odsłaniały jej profil godny antycznej
rzeźby.
- Moje siostry, te dwie bliźniacze deski, były okropnie zazdrosne o uczucie, jakim
darzył mnie tata. Często przynosił jakąś piękną rzecz dla mnie, a dla nich nic bądź jakieś
praktyczne drobiazgi, jak przyborniki do szycia czy zestawy szydełek. Ale one nie marzyły o
kolorowych wstążkach, nowych kolczykach czy grzebieniach. Nienawidziły mnie, bo byłam
ładna. I nadal nienawidzą.
- Niestety, twój tata umarł, a starszy brat poszedł do wojska - powiedziałam,
niecierpliwie oczekując na romantyczną część opowieści.
- Tak, wtedy wszystko się zmieniło. Naprawdę stałam się biednym Kopciuszkiem.
Siostry kazały mi sprzątać, a moje piękne rzeczy niszczyły albo chowały. Kiedy się
buntowałam, łamały moje grzebienie albo zabierały mi biżuterię. Wyrzuciły wszystkie moje
kosmetyki. - W jej głosie zabrzmiała nuta nienawiści.
- A twoja mama? Co wtedy robiła babcia Jana? - Znałam odpowiedź, lecz chciałam ją
usłyszeć.
- Nic. Aprobowała to. Zawsze uważała, że ojciec mnie rozpieszczał. Jest taka jak one,
choć na co dzień udaje inną. Nie łudź się, że skoro podarowała ci kameę na urodziny, to
znaczy, że się zmieniła - dodała gorzko.
- Broszka jest piękna i zdaniem taty bardzo, bardzo cenna.
- Zgadza się. Lata temu prosiłam, by mi ją podarowała, ale odmówiła.
- Chcesz tę kameę, mamo?
- Nie, jest twoja - odpowiedziała po chwili. - Babcia dała ją tobie. Nie zgub jej. Na
czym to ja stanęłam?
- Na tym, że schowały ci biżuterię.
- Biżuteria... tak. I podarły moje najpiękniejsze sukienki. Kiedyś Beatrice w napadzie
furii zakradła się do mojego pokoju i pocięła jedną z nich kuchennym nożem.
- To podłe! - wykrzyknęłam.
- Oczywiście, i siostry po dziś dzień zaprzeczają temu. Ale tak robiły, wierz mi.
Pewnego razu próbowały nawet ściąć mi włosy. Zakradły się do mojego pokoju, kiedy
spałam, z ogromnymi krawieckimi nożycami, lecz obudziłam się w samą porę i... -
Wzdrygnęła się, jak gdyby wspomnienie było zbyt okropne, by o nim mówić. - Na szczęście
twój ojciec przyjechał do Teksasu w interesach, a moja mama, która miała słabość do osób
błękitnej krwi, zaprosiła go do nas na kolację, licząc, że zakocha się w Peggy. Ale kiedy
zobaczył mnie...
Przerwała i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Miała cudownie gładką cerę i piękne,
arystokratyczne rysy - takie można zobaczyć na kameach albo na okładkach „Vogue’a”.
Światło w jej niebieskich oczach było zmienne jak jej nastroje. Jarzyły się niczym
bożonarodzeniowe drzewko, kiedy była szczęśliwa, lśniły lodowatym blaskiem, kiedy
ogarniał ją gniew, a kiedy czuta się nieszczęśliwa, patrzyły łagodnie i smutno, jakby była
zagubionym szczeniaczkiem.
- Gdy spojrzał na mnie - powiedziała do swojego odbicia w lustrze - momentalnie
zniewoliła go moja uroda. Jak było do przewidzenia - dodała, odwracając się ku mnie - twoje
ciotki stały się nieludzko zazdrosne. Przed jego wizytą kazano mi włożyć workowatą brązową
sukienkę, która sięgała mi do kostek, ukrywając figurę. Nie oddano mi biżuterii, a włosy
musiałam upiąć w babciny kok i nie mogłam się umalować, nawet lekko pociągnąć ust
szminką. Jednak Cleave potrafił przeniknąć wzrokiem tę zasłonę. Od początku nie spuszczał
ze mnie oczu. Za każdym razem, kiedy się odezwałam, choćbym tylko poprosiła o sól, milkł
nawet w połowie zdania i słuchał, jakby moje słowa były perłami mądrości.
Westchnęłyśmy obie. Jak cudownie jest mieć takie romantyczne wspomnienia,
myślałam. Marzyłam, że także przeżyję coś takiego.
- Ty też od razu się w nim zakochałaś? - I tę odpowiedź znałam, ale chciałam ją
usłyszeć ponownie i słowo w słowo zanotować w pamiętniku.
- Nie od razu, choć coraz bardziej mnie do niego ciągnęło. Bawił mnie jego akcent,
rozumiesz, ten bostoński akcent, a zarazem intrygowało mnie wszystko, co mówił. Miał
wytworne maniery i wyglądał jak człowiek sukcesu. Był pewny siebie, ale nie sztywny; nosił
eleganckie ubrania i miał gruby złoty zegarek na najdłuższym złotym łańcuszku, jaki
widziałam. Kiedy otwierał kopertę, rozlegała się melodia Greensleeves.
- Nie wyglądał jak wilk morski? - spytałam ze śmiechem.
- Wówczas nie wiedziałam nic o morzu, ponieważ całe życie spędziłam w środkowym
Teksasie. W każdym razie miał taką brodę jak teraz, tylko bez siwizny i bardziej
wypielęgnowaną. Ciągle mówił o swojej rozwijającej się firmie i flocie parowców. Moja
matka słuchała z rosnącym zainteresowaniem - dodała z uśmieszkiem. - Już widziała w nim
bogatego narzeczonego dla Peggy.
- I co było dalej?
- Chciał zobaczyć nasz ogród i zanim babcia zdążyła zaproponować, żeby Peggy mu go
pokazała, mnie o to poprosił. Szkoda, że nie widziałaś ich min! Końska twarz Peggy
wydłużyła się jeszcze bardziej, a Beatrice aż jęknęła. Oczywiście się zgodziłam, przede
wszystkim żeby zrobić im na złość, ale kiedy poprowadził mnie w gorący wieczór...
- No?
- I zaczął mówić czułe słówka, zrozumiałam, że Cleave VanVoreen nie jest bogatym
sztywniakiem. Owszem, był zamożny, ale też inteligentny i na swój sposób przystojny... i
bardzo samotny. Tak był mną zauroczony, że już tamtego wieczoru mi się oświadczył.
Pamiętam, wtedy staliśmy przy miniaturowych różyczkach.
- Myślałam, że bujałaś się na huśtawce i że to było dopiero drugiego wieczoru.
- Nie, nie, przy różyczkach i już pierwszego wieczoru. Gwiazdy... niebo było usiane
gwiazdami. Płonęły nad nami. Widok zapierał dech. - Przymknęła oczy, wspominając tamtą
chwilę.
Dzisiaj ta opowieść była lepsza niż kiedykolwiek wcześniej. I dla mnie brzmiała
wyjątkowo, bo miałam już dwanaście lat. Jak cudownie, że mama zechciała ją kolejny raz
opowiedzieć. Być może zmieniała swoją historię, w miarę jak stawałam się coraz starsza, i
dlatego mogłam jej ciągle słuchać.
- Nagle Cleave wziął mnie za rękę i powiedział: „Jillian, przejechałem całą Amerykę,
widziałem wiele innych lądów i wiele pięknych kobiet, księżniczki hawajskie, rosyjskie i
angielskie, ale moje oczy nigdy nie spoczęły na istocie tak pięknej jak ty. Jesteś klejnotem
równie wspaniałym jak gwiazdy nad nami. Ja jestem człowiekiem czynu, a taki człowiek
pojmuje, co jest naprawdę cenne na tym świecie, i podejmuje natychmiastowe decyzje - ale
nie na zimno, tylko gorącym sercem; decyzje, od których nie odwiodą go już wahania ani
przeciwności”. Potem wziął mnie za drugą rękę i dodał: „Nie opuszczę tego miasta, dopóki
nie zostaniesz moją żoną”.
Bezgłośnie powtórzyłam za mamą te słowa. Słyszałam je wiele razy i ciągle wprawiały
mnie w drżenie. Pomyśleć tylko - mój tata gotów był zostać w Teksasie, zaniedbując swoje
interesy, i czekać, czekać... aż zdobędzie kobietę, którą pokochał. To był romans jak z
książki, a teraz ja go opiszę!
- Sama rozumiesz, Leigh, że takie wyznanie miłości zrobiło na mnie wrażenie. Zapytał,
czy może oficjalnie wystąpić o moją rękę. Zgodziłam się. Wróciliśmy do domu i
porozmawiał z babcią Janą na osobności.
Oczywiście była w szoku, lecz się zgodziła, bo zapewne nie chciała stracić szansy
wydania bogato za mąż jednej z córek, choć nie tej, którą zamierzała.
Od tej chwili przez cały następny tydzień odwiedzał nas codziennie. Moje siostry
umierały z zazdrości, ale nic nie mogły na to poradzić. Babcia Jana nie chciała, żeby Cleave
zobaczył mnie w łachach przy sprzątaniu, więc zostałam zwolniona z obowiązków i twoje
ciotki musiały harować za mnie. Mniej więcej piątego dnia Cleave ukląkł przede mną, kiedy
siedziałam na kanapie w salonie, i formalnie się oświadczył - zakończyła, nagle skracając
opowieść. - Wyjechałam z nim, bez żalu zostawiając dom i Teksas. Oczywiście kiedy twoja
babcia i ciotki zorientowały się, jaka jestem bogata, zrobiły się słodkie jak miód. - Spojrzała
na mój pamiętnik. - Chcesz opisać to wszystko?
- O tak. Wszystko, co dla mnie najważniejsze. A ty nigdy nie pisałaś pamiętnika,
mamo?
- Nigdy. Bo nie musiałam. Wszystkie wspomnienia przechowuję tutaj. - Pokazała na
swoje serce. - Wiele rzeczy opowiedziałam tylko tobie - dodała cicho.
Aż mi zaparło dech. Mama nikomu tak nie ufała, jak mnie.
- Nie zdradzę twoich tajemnic, mamo.
- Wiem, Leigh. Jesteśmy zbyt podobne, żeby mieć przed sobą tajemnice - powiedziała,
przeczesując mi włosy palcami. - Któregoś dnia ty też wyrośniesz na piękną kobietę, wiesz?
- Chciałabym być tak piękna jak ty, ale mam za długi nos i za cienkie wargi, prawda?-
Ależ skąd! Poza tym twoje rysy nie są jeszcze ukształtowane. Słuchaj moich rad, rób, co ci
mówię, a wyrośniesz na bardzo atrakcyjną dziewczynę. - Wreszcie sięgnęła po urodzinowy
prezent, który nazwała dziewczyńskim sekretem. - Czas go otworzyć. - Sama odwinęła papier
i otworzyła pudełko.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. To był biustonosz! Piersi zaczęły mi rosnąć
dość późno i większość moich koleżanek już nosiła staniki.
- Zaczynasz się rozwijać i niedawno miałaś pierwszą miesiączkę - powiedziała mama. -
Najwyższa pora, żebyś poznała różne kobiece tajemnice i kilka prawd o mężczyznach.
Taka dorosła rozmowa była ekscytująca i bardzo mi pochlebiała.
- Nie musisz go ciągle nosić - mówiła dalej mama - tylko przy pewnych okazjach, na
spotkania z eleganckimi ludźmi czy ważnymi adoratorami. Kiedy włożysz stanik pod obcisły
sweterek...
Niecierpliwie wzięłam od niej biustonosz. Serce biło mi szybko.
- Mężczyźni, a zwłaszcza mężczyźni majętni i wpływowi, lubią efektowne kobiety. -
Roześmiała się, odrzucając włosy do tyłu. - Takie znajomości im pochlebiają, łechcą ich ego,
rozumiesz?
- Rozumiem.
- Nawet twój ojciec, który świata nie widzi poza swoimi statkami, lubi wkraczać do
dobrych restauracji ze mną u boku. Mężczyźni postrzegają kobiety jako ozdoby.
- Czy to dobrze? - zapytałam z powątpiewaniem.
- Oczywiście. Pozwólmy im myśleć, co chcą, dopóki wychodzą ze skóry, żeby sprawić
nam przyjemność. Nigdy nie pozwól, żeby mężczyzna wiedział, co myślisz. - Odwróciła się
do mnie i jej łagodna twarz nagle stała się surowa. - Zapamiętaj sobie, Leigh, kobieta nigdy
nie może być tak swobodna, jak mężczyzna. Nigdy.
Serce znów zaczęło mi bić jak szalone. Mama wkraczała w coraz bardziej intymne
sfery.
- Oni mają prawo tak się zachowywać. To jest przyjęte. Bezustannie pragną udowadniać
swoją męskość, ale jeśli kobieta zacznie postępować tak jak oni, straci bardzo wiele. Ładne
dziewczyny muszą się pilnować. Przynajmniej do ślubu. Obiecaj, że będziesz o tym pamiętać.
- Obiecuję - odpowiedziałam prawie szeptem.
Znów spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Już nie wyglądała surowo.
- Masz nierównie więcej możliwości, niż ja miałam w twoim wieku. Zyskałam je,
dopiero kiedy poznałam twojego ojca. Ale nie tyle, ile bym chciała. Czy twój tata zabrał nas
na Jamajkę, tak jak mi obiecał? Czy byliśmy na wyścigach w Deauville? Mamy luksusowe
linie wycieczkowe, lecz czy nie moglibyśmy mieć własnego jachtu? Niestety, nic z tych
rzeczy. Zamiast tego trzy razy wziął nas do Londynu, bo w podróży załatwiał interesy i
chciał, żebym zabawiała pasażerów niczym żona właściciela hotelu. A ja marzę o
prawdziwym wypoczynku, o podróży, w czasie której nie trzeba załatwiać żadnych spraw
zawodowych. Co on sobie wyobraża, jak mam cię wprowadzić w odpowiednie towarzystwo,
skoro nigdzie nie bywamy?
Znów odwróciła się do mnie i oczy zapłonęły jej gniewem.
- Pamiętaj, żebyś nie wyszła za mężczyznę, który bardziej kocha swoje interesy niż
ciebie.
Nie miałam pojęcia, jak zareagować. Mama powiedziała mi tak dużo, miałam tyle
spraw do przemyślenia... I chciałam jej zadać mnóstwo pytań. Kiedy mężczyźni zaczynają
dziewczynę kusić, żeby przestała się pilnować? Skąd mam wiedzieć, którym mogę zaufać, a
którym nie?
Jeszcze nie jestem gotowa, pomyślałam i wpadłam w panikę.
Mama wstała i ruszyła do drzwi.
- Cieszę się, że sobie szczerze porozmawiałyśmy, kochanie, ale zaraz powinnyśmy
wyjść. Wiesz, jak tata się niecierpliwi, kiedy musi czekać. U niego wszystko musi trzymać się
rozkładu. Traktuje nas jak swoje statki. Na pewno chodzi teraz od ściany do ściany w swoim
gabinecie, mamrocząc coś pod nosem.
- Zaraz będę gotowa.
- Nie, aż tak się nie spiesz - powiedziała spokojnie, jakby nie zdawała sobie sprawy, że
zaprzecza własnym słowom. - Mężczyzna musi czekać na ciebie. Wyszczotkuj włosy i
pomaluj usta, delikatnie pociągnij szminką, jakbyś chciała je leciutko popieścić. - Pokazała
mi, jak to zrobić. - I nie zapomnij włożyć pończoch oraz nowych pantofli na obcasach. Noś
wysokie obcasy, bo nogi świetnie w nich wyglądają.
Już wychodziła, lecz zatrzymała się w drzwiach.
- Ach, byłabym zapomniała. Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę.
- Jeszcze jedną?! A przecież tyle dzisiaj dostałam od ciebie i od taty!
- Nie chodzi o kolejny prezent, Leigh, tylko o wyjazd. Zabieram cię ze sobą w ten
weekend.
- Dokąd?
- Do posiadłości, o której ci mówiłam. Nazywa się Farthinggale Manor.
- Tam malujesz freski w sali muzycznej? - upewniłam się. Pewnego dnia wspomniała
mi o tym krótko. Zajmowała się ilustrowaniem książek dla dzieci i pracowała dla Patricka i
Clarissy Darrowów, małżeństwa, które miało wydawnictwo i było naszymi sąsiadami. Ich
plastyczka, Elizabeth Deveroe, została zatrudniona do dekorowania wspaniałej posiadłości
pod Bostonem. Mama przyjaźniła się z nią i pewnego dnia Elizabeth wzięła ją do pomocy.
Sugestie i pomysły mamy tak bardzo spodobały się właścicielce, że z poparciem Elizabeth
poleciła mamę do pracy w innej posiadłości. Tam moja mama malowała freski
przedstawiające sceny z bajek.
- Tak. Niedługo będą gotowe i chcę, żebyś je zobaczyła. I żebyś poznała Tony’ego.
- Kto to jest Tony?
- Pan Tatterton, właściciel tej fantastycznej posiadłości.
- Och, nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę, co tam malujesz!
- Cieszę się. - Mama się uśmiechnęła. - A teraz się ubierzmy, bo tata wydepcze dziurę w
podłodze!
Zaczęłam się śmiać na myśl o biednym tacie, który będzie miał do czynienia z dwiema
dojrzałymi kobietami, a nie tylko jedną. Postanowiłam sobie jednak nigdy nie być okrutna dla
tatusia. Nie będę go okłamywać i zawsze będę mówiła mu, co naprawdę myślę.
Zastanawiałam się, czy kiedyś, w przyszłości, będę tak szczera z własnym mężem i tak będę
mu ufała.
Włożyłam nowy stanik oraz jeden z kaszmirowych sweterków i pasującą do niego
spódniczkę. Zaczesałam włosy do tyłu i nałożyłam na usta szminkę, jak pokazała mi mama.
Wreszcie wsunęłam stopy w pantofle na wysokich obcasach i stanęłam przed lustrem.
Zdumiałam się. Wyglądałam, jakbym urosła przez noc. Ktoś, kto mnie nie znał, nie
zgadłby, że mam tylko dwanaście lat. Postanowiłam zachowywać się jak dorosła. Od dawna
uważnie obserwowałam mamę w towarzystwie, podziwiając, jak swobodnie obraca się wśród
ludzi, zmieniając się niczym kameleon; czasami chichotała jak panienka, a za moment
stawała się arystokratyczną damą.
Ale zawsze była piękna i zawsze znajdowała się w centrum uwagi. Za każdym razem,
kiedy wchodziła do jakiegoś pomieszczenia, mężczyźni przerywali rozmowy i pożerali ją
wzrokiem.
W napięciu myślałam o chwili, kiedy wejdziemy do restauracji. O chwili, w której
wszyscy będą patrzeć na mnie. Czy będą się śmiać? Czy pomyślą, że dziewczynka pragnie
wyglądać jak matka?
Kiedy wreszcie zeszłam na dół do gabinetu ojca, drżałam z napięcia. Miał być
pierwszym mężczyzną, który zobaczy mnie w nowym, kobiecym wcieleniu. A był przecież
najważniejszym mężczyzną w moim życiu.
Siedział za biurkiem i czytał sprawozdania. Dwa lata temu mama odnowiła dom i
zmieniła jego wystrój, ale gabinet pozostał niezmieniony. Ojciec nie pozwolił go tknąć, choć
na podłodze leżał wydeptany dywan, na który nie mogła już patrzeć. Biurko, które
odziedziczył po ojcu, było stare i odrapane, lecz jego także nie pozwolił odświeżyć. Gabinet
sprawiał wrażenie zagraconego, gdyż ściany były zabudowane półkami, na których stały
modele statków oraz książki o tematyce morskiej. Poza tym w gabinecie mieściły się tylko
niewielka kanapka obita brązową skórą, zniszczony bujany fotel i stojący obok niego owalny
stoliczek z klonowego drewna. Biurko oświetlała mosiężna lampa.
Gabinet zdobiła galeria obrazów przedstawiających statki - smukłe klipry z wydętymi
żaglami oraz pierwsze parowe transatlantyki. Na biurku i na owalnym stoliku leżały dla
ozdoby gładko obrobione kawałki drewna wyrzuconego przez fale.
Na ścianie za plecami taty wisiał portret jego ojca. Dziadek VanVoreen, który umarł
dwa lata przed moim urodzeniem, miał surowe oblicze poorane zmarszczkami i czerstwe
policzki wyglądające, jakby wysmagały je morskie wiatry. Tata podobno był bardziej
podobny do swej matki, która również odeszła, zanim ja przyszłam na świat. Znałam tylko ze
zdjęć tę kobietę o łagodnym wyrazie twarzy, od której tata zapewne przejął swój spokojny,
konserwatywny sposób bycia.
Często wpatrywałam się w fotografie dziadków, sprawdzając, czy jestem choć trochę do
nich podobna. Doszłam do wniosku, że na niektórych zdjęciach oczy babci przypominały
moje.
Tata usłyszał, że wchodzę, i uniósł głowę. Zrazu wyglądał, jakby mnie nie poznał - a
potem zerwał się szybko, zdumiony i zaskoczony.
- Jak wyglądam, tato? - spytałam niepewnie.
- Wyglądasz tak... dorośle. Co mama z tobą zrobiła?
- Ale podobam ci się?
- Och, oczywiście. Nie zdawałem sobie sprawy, jak ostatnio wypiękniałaś, Leigh. Już
nie powinienem myśleć o tobie jak o małej dziewczynce. - Wpatrywał się we mnie z
nieukrywanym zachwytem i to mi pochlebiało. Poczułam, że się czerwienię. - No cóż - dodał,
wychodząc zza biurka - dziś powiodę do lokalu dwie piękne kobiety. Cudownie! - Uścisnął
mnie czule i obsypał ciepłymi całusami.
- Na pewno dobrze wyglądam, tatku?
- Jasne, kochanie. Chodź, zobaczymy, ile jeszcze czasu minie, zanim twoja mama
zejdzie na dół. - Otoczył mnie ramieniem i przeszliśmy do holu.
Mama majestatycznie schodziła po schodach. Wyglądała pięknie - jak zawsze. Oczy jej
lśniły, cera promieniała blaskiem, a włosy miały anielski połysk. Kiedy zeszła, obróciła się
jak modelka, puszczając do mnie oko.
- Na Boga, Cleave, mógłbyś przynajmniej zmienić ten garnitur, który nosisz cały dzień
- powiedziała.
- Zmieniłem - zaprotestował tata.
Mama pokręciła głową.
- Nie wiem, ja ich nie rozróżniam. - Lekkim ruchem przygładziła mi włosy. - Powiedz,
Virginia C. Andrews W MATNI MARZEŃ WEB OF DREAMS Przełożyła Małgorzata Fabianowska SPIS RZECZY S PIS RZECZY .............................................................................................................. . . . . .2 P ROLOG ..................................................................................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .4 Rozdział pierwszy P AMIĘTNIK LEIGH ............................................................................................................. . . . . .6 Rozdział drugi Z ACZAROWANE KRÓLESTWO
....................................................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . . .20 Rozdział trzeci N OWE PRAWDY ........................................................................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .36 Rozdział czwarty W ZBURZONE MORZA ....................................................................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . . .51 Rozdział piąty O SIEROCONA ............................................................................................................. . . . . . . . . . . . .65 Rozdział szósty N OWY PRZYJACIEL ......................................................................................................... . . . . .79 Rozdział siódmy Z AGUBIONA
............................................................................................................... . . . . . . . . . . . .94 Rozdział ósmy K ŁAMSTWA, KŁAMSTWA, KŁAMSTWA .............................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .108 Rozdział dziewiąty M ARSZ WESELNY ....................................................................................................... . . . . . . . .124 Rozdział dziesiąty K ONIEC PODRÓŻY POŚLUBNEJ .......................................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .140 Rozdział jedenasty W INTERHAVEN ................................................................................................ . . . . . . . . . . . . . . . . . . .154 Rozdział dwunasty W IĘCEJ NIESPODZIANEK
............................................................................................. . . . . .170 Rozdział trzynasty J A... MODELKĄ? ..................................................................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .184 Rozdział czternasty P OWRÓT TATY ................................................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .200 Rozdział piętnasty A NGEL ................................................................................................................ . . . . . . . . . . . . . . . . . . .217 Rozdział szesnasty Z A LABIRYNTEM ............................................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .231 Rozdział siedemnasty CZ AS PRÓBY ...................................................................................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . .246
Rozdział osiemnasty B UNT ............................................................................................................................. . . . . . . . . .263 Rozdział dziewiętnasty W CYRKU .................................................................................................................. . . . . . . . . . . . .277 Rozdział dwudziesty K TOŚ, KTO O MNIE DBA ....................................................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .293 Rozdział dwudziesty pierwszy W ZGÓRZA STRACHU .......................................................................................... . . . . . . . . . . . . . . .304 E PILOG .......................................................................................................... . . . . . . . . . . . . . . .322 PROLOG
Przejeżdżamy przez wysoką, ozdobną bramę z kutego żelaza, witającą nas napisem FARTHINGGALE MANOR. Rdza pochłania litery jak liszaj, a wieloletni napór sztormowych i zimowych wiatrów wykoślawił dumne niegdyś wrota. Teraz garbią się na tle posępnego, szarego nieba. Widoczny w oddali wielki dom z trudem dźwiga swój wiek i mroczne historie, do dziś odbijające się upiornym echem w jego niekończących się korytarzach i ogromnych pokojach. Nieliczna służba zajmuje się jeszcze posiadłością, ale w praktyce nikt nie nadzoruje ich pracy, toteż niespecjalnie się starają. Luke ściska moją dłoń. Nie byliśmy tutaj długie lata. Smutne niebo, które nas wita, wydaje się bardzo stosowne, gdyż nie jest to nostalgiczna wizyta. Nie mam ochoty wspominać swojego pobytu w Farthy. Ten dom stał się moim więzieniem, gdy trafiłam tu po koszmarnym wypadku, w którym zginęli moi rodzice. Dziś przyjechaliśmy na pogrzeb. Pożegnamy mojego prawdziwego ojca, złożymy Troya Tattertona na miejsce wiecznego odpoczynku u boku jego wielkiej, jedynej miłości - Heaven, mojej mamy. Przez wiele lat mieszkał w małym domku ukrytym za labiryntem, tworząc wyrafinowane dzieła dla Wytwórni Zabawek Tattertonów. Opuszczał swój azyl jedynie w wyjątkowych momentach, takich jak narodziny moich dzieci. Ale nawet wtedy, bez względu na ważność wizyty, nie pozostawał u nas długo, jakby nie mógł się rozstać z Farthinggale Manor. Teraz spocznie tu w spokoju i na zawsze. Choć wielki dom na stałe zagościł w moich sennych koszmarach i pamięć pobytu w Farthy jest ciągle żywa, kiedy znów na niego patrzę, rozumiem, dlaczego Troy zawsze musiał tu wracać. Nawet ja, która kiedyś stąd uciekłam, czuję potrzebę odwiedzenia go, wejścia na górę po paradnych schodach i dotarcia długim korytarzem do pokoju, który był moją
więzienną celą. Luke jest przeciwnego zdania. - Annie, daj sobie spokój. Wystarczy, że będziemy na pogrzebie. W tym czasie możesz porozmawiać, z kim zechcesz. Nie musisz wchodzić do domu. Jednak ta potrzeba jest silniejsza ode mnie. Coś mnie tam ciągnie. Udaje mi się dopiąć swego. Nie wchodzę jednak do swojej dawnej sypialni. Zaglądam tam tylko. Wszędzie widzę pajęczyny, kurz i brud. Wyblakłe zasłony naderwane zwisają krzywo. Pościel jest szara, zaplamiona. Ruszam dalej, do apartamentu Jillian - tego słynnego, który Tony utrzymywał w niezmienionym i nienagannym stanie, nie chcąc się pogodzić z odejściem żony. Ten pokój zawsze mnie intrygował. Intryguje mnie nadal, więc wchodzę i ogarniam spojrzeniem ramy bez luster, meble okryte pokrowcami, przybory toaletowe i kosmetyki leżące na marmurowym blacie. Powoli obchodzę całe pomieszczenie, poruszając się jak we śnie w tej nierealnej atmosferze. Zatrzymuję się przy biurku Jillian. Sama nie wiem, dlaczego to robię... może dlatego, że szuflada jest lekko uchylona. Zastanawiam się, czy są tam jakieś papiery, może zapiski Jillian z okresu jej choroby. Ciekawość bierze górę. Otwieram szufladę. Zdmuchuję kurz i widzę niezapisany papier, pióra i atrament. Nic ciekawego, myślę zawiedziona, gdy nagle dostrzegam woreczek z materiału wsunięty w głąb szuflady. Sięgam po niego. W środku jest książka. Wyjmuję ją powoli. Nie, to gruby notes. Widzę napis na okładce: PAMIĘTNIK LEIGH. Wstrzymuję oddech. Trzymam w ręku dziennik mojej babci. Otwieram go na pierwszej stronie i zaczynam podróż w przeszłość. Rozdzia pi ł erwszy
PAMIĘTNIK LEIGH Myślę, że wszystko zaczęto się od snu. A raczej sennego koszmaru. Śniło mi się, że jestem z rodzicami, ale gdzie? Nie wiedziałam. Rozmawiali ze sobą, od czasu do czasu patrząc na mnie, ale kiedy próbowałam ich zagadnąć czy odpowiedzieć, zdawali się mnie nie słyszeć. W pewnym momencie, przestraszona, że mnie nie słuchają, nerwowo odgarnęłam włosy do tyłu. Całe pasma zostały mi w rękach. Byłam przerażona. Co się dzieje? Wtem pojawiło się przede mną lustro. Stłumiłam okrzyk, kompletnie zszokowana. Mój piękny kaszmirowy sweter był cały w dziurach, spódnica podarta i brudna. Ze zgrozą patrzyłam, jak moja twarz puchnie. Smugi łez pociekły po umorusanych policzkach. Oderwałam spojrzenie od swojego okropnego odbicia i wołałam o pomoc. Moje krzyki odbijały się echem od ścian. Rodzice nie zrobili najmniejszego ruchu. Dlaczego nie chcieli mi pomóc? Krzyczałam i krzyczałam. W końcu, kiedy już zaczęłam chrypnąć i myślałam, że do reszty stracę głos, odwrócili się ku mnie. Zobaczyłam zdumienie na ich twarzach. Chciałam zawołać tatę... żeby objął mnie i ucałował... żebym poczuła się przy nim bezpiecznie, jak zawsze... ale zanim zdążyłam otworzyć usta, dostrzegłam, że on patrzy na mnie z niesmakiem! Zmartwiałam, a wtedy ojciec znikł. Została tylko mama. A raczej myślałam, że to mama. Ta osoba wyglądała dokładnie jak ona... tylko te oczy. Jakie zimne miały spojrzenie! Zimne i wykalkulowane, pozbawione ciepła i miłości. Moja śliczna mamusia nigdy nie patrzyła na mnie z taką nienawiścią. Tak, z nienawiścią... i zazdrością! Mama zawsze mnie wspierała i pocieszała w trudnych chwilach. Teraz nie zrobiła nic. Najpierw zobaczyłam w jej oczach ten sam wyraz niesmaku co u taty, a potem zastąpił go uśmieszek... uśmieszek złośliwej satysfakcji. Wreszcie odwróciła się do mnie plecami i... odeszła, tak po prostu odeszła... oddalała się ode mnie... zostawiając mnie samą w ciemnościach. Jakimś cudem odzyskałam głos i znowu zaczęłam wzywać pomocy. Mama nawet się
nie odwróciła. Szła przed siebie, zaraz miała zniknąć w oddali. Próbowałam za nią iść, ale nie byłam zdolna wykonać ruchu. Lustro przede mną rozprysło się i odłamki szkła poszybowały ku mojej twarzy. Znowu zaczęłam krzyczeć, zasłaniając rękami twarz. Krzyczałam i krzyczałam... Kiedy się obudziłam, ten krzyk był jeszcze we mnie i serce waliło mi jak oszalałe. Dopiero po dłuższej chwili uświadomiłam sobie, gdzie jestem - w swojej sypialni w domu w Bostonie. Tego dnia były moje urodziny. Moje dwunaste urodziny. Zadowolona, że obudziłam się z nocnego koszmaru, odpędziłam strach i obrazy, które prześladowały mnie we śnie. Zeszłam na dół, myśląc wyłącznie o czekającym mnie miłym dniu. Prezenty piętrzyły się na jednym końcu długiego stołu w jadalni, na drugim nakryto do śniadania, jak w każde moje urodziny. Pośród paczuszek znalazłam pamiętnik. Tata ukradkiem wsunął go w stosik kosztownych podarków. Wiedziałam, że musiał dołożyć ten notes później, kiedy mama ułożyła już wszystko, gdyż wzbudziłby jej ciekawość, tak samo jak moją. Tata zwykle pozostawiał kupowanie prezentów mamie; podobnie jak scedował na nią sprawy wyposażenia domu czy moich ubrań, bo nie miał pojęcia, co jest aktualnie modne. Zawsze powtarzał, że mama jest artystką, więc lepiej się zna na kolorach i stylach. Moim zdaniem po prostu nie znosił chodzenia po domach towarowych i butikach. Parę razy, gdy byłam młodsza, dostawałam od taty modele jego parowców, ale mama uważała, że takie prezenty nie pasują do małej dziewczynki, zwłaszcza jeśli są połączone z wykładami o zasadach funkcjonowania silników. Ja byłam jednak zachwycona statkami i bawiłam się nimi z zapałem, kiedy tylko mamy nie było w pobliżu. Tego dnia tata dał mi prezent niespodziankę zapakowany w różowy papier z napisem W DNIU URODZIN, gdzie litery tworzyły granatowe świeczki. Świadomość, że kupił to specjalnie dla mnie, sprawiła, że prezent stał się szczególnie ważny. Zaczęłam go ostrożnie odpakowywać, starając się nie rozerwać papieru. Uwielbiałam zachowywać pamiątki, w
kolekcji miałam świeczki z tortu z moich dziesiątych urodzin, który był tak wielki, że lokaj Clarence i kucharz Svenson musieli we dwóch wnieść go na stół; cukrowego anioła wieńczącego dużą choinkę, którą mama postawiła mi w pokoju do zabaw, kiedy miałam zaledwie pięć lat; bilety z teatru marionetek, który zawitał do Bostonu w zeszłym roku i w którym byłam z tatą; program sztuki z Punchem i Judy, wystawianej w teatrzyku kukiełkowym w muzeum lalek, które zwiedzałam z mamą, gdy miałam siedem lat, oraz dziesiątki innych szpargałów, jak guziki, szpilki, a nawet stare sznurowadła. Tata wiedział, jak cenne są dla mnie wspomnienia i pamiątki. Wyjęłam notes z opakowania i przesunęłam palcami po okładce z wypisanym moim imieniem. Skóra w kolorze ciepłego różu była cudownie miękka i gładka w dotyku. Ale najbardziej podobał mi się wytłoczony w niej napis: PAMIĘTNIK LEIGH. Z zachwytem przycisnęłam pamiętnik do piersi i spojrzałam na tatę. Zdążył już włożyć trzyczęściowy garnitur i krawat. Stał przede mną w swojej charakterystycznej pozie, z rękami splecionymi z tyłu, z uśmiechem bujając się na piętach, jak stary kapitan statku. Zwykle mama zwracała mu uwagę, żeby stał spokojnie, bo ją to denerwuje. Tata był właścicielem linii oceanicznej luksusowych transatlantyków i spędzał więcej czasu na wodzie niż na lądzie, więc takie kołysanie weszło mu w krew. - Co to jest? - spytała mama, kiedy otworzyłam notes i przewracałam puste kartki. - Nazwałem to dziennikiem pokładowym - wyjaśnił tata, puszczając do mnie oko. - Kapitańskim. W takim zapisuje się najważniejsze wydarzenia. Wspomnienia są ważniejsze od klejnotów - dodał. - To tylko zeszyt - stwierdziła mama. - Pamiętnik. Ona jest dziewczynką, a nie wilkiem morskim. Tata znów do mnie mrugnął. Mama kupiła tyle drogich rzeczy i z pewnością czekała na moje zachwyty, a tymczasem, przyciskając do piersi pamiętnik, podbiegłam do taty i
wspięłam się na palce, żeby go pocałować. Przykląkł i cmoknęłam go w różowy policzek, tuż nad siwiejącą brodą. Jego rdzawo-brązowe oczy pojaśniały z radości. Mama często narzekała, że przez ciągłe przebywanie na morzu jego skóra ma słony smak, ale ja nie czułam tego, kiedy go całowałam. - Dzięki, tatku - szepnęłam. - Będę ciągle pisała o tobie. Miałam do spisania tyle osobistych, ważnych przemyśleń, że nie mogłam się już doczekać, kiedy chwycę za pióro. Jednak mama miałaby do mnie żal, że nie rozpakowałam reszty prezentów, więc musiałam to zrobić. Dostałam chyba z dziesięć kaszmirowych swetrów w kolorach od różowego do niebieskiego i zielonego, w różnych odcieniach, oraz pasujące do nich ołówkowe spódniczki. Mama mówiła, że wszystkie kobiety je noszą, choć były tak wąskie, że trudno się w nich chodziło. Dostałam też jedwabne bluzki oraz komplet biżuterii - złote kolczyki i bransoletkę od Tiffany’ego, zdobione małymi brylancikami. A także perfumy Chanel, pachnące mydełka, szylkretowy grzebień do włosów i komplet szczotek. I szminkę! Wreszcie będę mogła malować usta, oczywiście lekko i tylko na specjalne okazje. Nie szkodzi, najważniejsze, że mam własną szminkę. Mama już wcześniej obiecała, że kiedy przyjdzie czas, nauczy mnie robić makijaż. Niewielkiej paczuszki mama zabroniła mi na razie otwierać. - To dziewczyński sekret - powiedziała, zerkając na ojca. Była bardzo niezadowolona, że w mój urodzinowy poranek tata musiał spieszyć się do biura, ale obiecał, że jak wróci, spędzi ze mną resztę dnia, a potem zabierze mnie i mamę na kolację, więc mu wybaczyłyśmy. Ostatnio miał kłopoty i bardzo je przeżywał. Narzekał, że turystyczne oferty linii lotniczych coraz bardziej konkurują z luksusowymi oceanicznymi rejsami. Mama ciągle narzekała, że tata za wiele czasu spędza w pracy i zbyt się denerwuje. Tata podróżował po całym świecie, a mama twierdziła, że jesteśmy jak przysłowiowy
szewc chodzący bez butów, gdyż nigdy nie popłynęliśmy razem tam, dokąd sobie wymarzyła. „Mój mąż robi interesy na wakacyjnych podróżach innych, a my rzadko mamy wakacje. Ciągle słyszę o wytyczaniu nowych tras czy o nowych statkach, ale nic z tego nie mam” - skarżyła się gorzko. Domyślałam się, że jeden z moich prezentów - duża paczka - musi mieć z tym coś wspólnego, gdyż mama zdradziła, że kupiła go w nadziei, że przynajmniej ja będę miała okazję, by się nim nacieszyć. Mówiąc to, zerknęła wymownie na tatę i dodała: - Ja dotąd nie miałam okazji użyć mojego. Kiedy tata pojechał do pracy i zostałyśmy same, szybko otworzyłam pudło. Był w nim strój narciarski - gruby kaszmirowy sweter, wąskie elastyczne spodnie i pasująca do nich jedwabna włoska bluzka. Latem mama wiele razy powtarzała, że ferie zimowe chciałaby spędzić w Sankt Moritz i mieszkać w Palace Hotel, gdzie „zatrzymuje się najlepsze towarzystwo”. Strój był przepiękny. Prezenty mnie zachwyciły. Czule uściskałam mamę i podziękowałam jej serdecznie. Powiedziała, że już dawno obiecała sobie, że zadba, aby moje urodziny były lepsze niż te, które miała w dzieciństwie. Mieszkała wtedy w Teksasie. Choć rodzina nie należała do biednych, jej mama, a moja babcia - Jana - była surowa i oszczędna jak prawdziwa purytanka. Wiele razy mama opowiadała mi swoją smutną historię - o tym, jak nie pozwolono jej mieć lalki, kiedy była mała, i o tym, że jej dwie starsze siostry zachowywały się tak samo jak matka. A że Jana nie była urodziwa i moje ciotki wdały się w nią, nie widziały potrzeby dbania o swoją kobiecość ani posiadania pięknych rzeczy. Ciotka Peggy i ciotka Beatrice były brzydkie jak czarownica z Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Nie widywaliśmy się często, ale kiedy dochodziło do rodzinnych wizyt, czułam się okropnie w ich towarzystwie i nie znosiłam sposobu, w jaki przypatrywały mi się zza grubych szkieł okularów w czarnych oprawkach, które powiększały ich brązowe, tępo
patrzące oczy, tak że wyglądały jak żabie. Mama zawsze wspominała o nich łącznie, jakby były bliźniaczkami. Miały nawet identyczne figury. „Deski do prasowania”, tak je określała. Opowiadała, że babcia Jana znalazła im mężów, nudnych starych kawalerów; jeden był właścicielem domu towarowego w Ludville, a drugi miał przedsiębiorstwo pogrzebowe w okolicach Fairfax. We wspomnieniach mamy jej rodzinne miasteczko i inne teksaskie miejscowości „były tak zapylone i brudne, że trzeba było brać kąpiel po jednym przejściu główną ulicą”. Tata nie musiał się zbytnio starać, żeby wyrwać ją stamtąd. Ciągle prosiłam, żeby od nowa opowiadała mi swoją historię, i wcale mi nie przeszkadzało, że za każdym razem ubarwiała ją czymś nowym albo zapominała o czymś, o czym mówiła mi wcześniej. Jednak zasadniczy zrąb opowieści był zawsze ten sam i od tego pragnęłam zacząć swój pamiętnik. Wczesnym popołudniem, kiedy mama przyszła do mojego pokoju i zaczęłyśmy się szykować do wyjścia na kolację urodzinową do ekskluzywnej restauracji, poprosiłam, żeby jeszcze raz opowiedziała mi swoją historię. - Czy ciebie to nigdy nie zmęczy? - zapytała. - Nigdy, mamo. To jest wspaniała opowieść, jak z bajki. Nikt by takiej nie wymyślił - zapewniłam, co ją bardzo uszczęśliwiło. Usiadła przy mojej toaletce. Zaczęła szczotkować swoje piękne włosy, aż błyszczały jak złoto. - Żyłam jak biedny Kopciuszek, zanim pojawił się książę. Ale nie zawsze tak było. Tata bardzo mnie kochał. Był brygadzistą na polu naftowym; bardzo ważnym pracownikiem, odpowiedzialnym za odwierty. Choć jeśli zaszła konieczność, nie wahał się ubrudzić rąk, był bardzo elegancki. Mam nadzieję, że pewnego dnia spotkasz mężczyznę takiego jak on. - A tata nie jest jak dziadek? Jeśli trzeba, schodzi do maszynowni na swoich statkach i brudzi się smarem razem z mechanikami.
- Tak, on też nie brzydzi się zwykłą robotą - przyznała sucho. - Ale ja chciałabym dla ciebie kogoś zupełnie innego; kogoś, kto byłby prawdziwym przedsiębiorcą, mającym władzę nad wieloma ludźmi, mieszkającym w wielkiej posiadłości i... - Przecież mieszkamy w wielkiej posiadłości, mamo - zaprotestowałam. Nasz dom był największy i najbardziej wystawny w całym mieście. Był to budynek w georgiańsko- kolonialnym stylu z iście pałacowymi korytarzami i wielkimi, wysokimi pomieszczeniami. Wszyscy moi przyjaciele podziwiali ten dom, a zwłaszcza imponowała im jadalnia, gdyż miała kopułowe sklepienie wsparte na jońskich kolumnach. Dwa lata temu mama kazała ją odnowić, kiedy zobaczyła podobne pomieszczenie w jednym z eleganckich magazynów wnętrzarskich. - Owszem, ale nie chodzi tylko o dom. Powinnaś mieszkać w posiadłości, którą otaczają ogromne tereny, z basenami, końmi, własną plażą oraz dziesiątkami służby. I jeszcze... - Spojrzenie mamy stało się nieobecne, jakby patrzyła w dal, gdzie majaczył wspaniały dom i ogrody. - ...Powinien tam być angielski labirynt - dokończyła. Potrząsnęła głową, jakby chciała przegnać marzenia, i znów zaczęła szczotkować gęste, spływające kaskadą włosy niespiesznymi, pełnymi gracji ruchami. Pilnowała, by wykonać co najmniej sto pociągnięć szczotką. Włosy były jej największą dumą. Przeważnie upinała je albo nosiła rozpuszczone i sczesane z twarzy, aby odsłaniały jej profil godny antycznej rzeźby. - Moje siostry, te dwie bliźniacze deski, były okropnie zazdrosne o uczucie, jakim darzył mnie tata. Często przynosił jakąś piękną rzecz dla mnie, a dla nich nic bądź jakieś praktyczne drobiazgi, jak przyborniki do szycia czy zestawy szydełek. Ale one nie marzyły o kolorowych wstążkach, nowych kolczykach czy grzebieniach. Nienawidziły mnie, bo byłam ładna. I nadal nienawidzą. - Niestety, twój tata umarł, a starszy brat poszedł do wojska - powiedziałam,
niecierpliwie oczekując na romantyczną część opowieści. - Tak, wtedy wszystko się zmieniło. Naprawdę stałam się biednym Kopciuszkiem. Siostry kazały mi sprzątać, a moje piękne rzeczy niszczyły albo chowały. Kiedy się buntowałam, łamały moje grzebienie albo zabierały mi biżuterię. Wyrzuciły wszystkie moje kosmetyki. - W jej głosie zabrzmiała nuta nienawiści. - A twoja mama? Co wtedy robiła babcia Jana? - Znałam odpowiedź, lecz chciałam ją usłyszeć. - Nic. Aprobowała to. Zawsze uważała, że ojciec mnie rozpieszczał. Jest taka jak one, choć na co dzień udaje inną. Nie łudź się, że skoro podarowała ci kameę na urodziny, to znaczy, że się zmieniła - dodała gorzko. - Broszka jest piękna i zdaniem taty bardzo, bardzo cenna. - Zgadza się. Lata temu prosiłam, by mi ją podarowała, ale odmówiła. - Chcesz tę kameę, mamo? - Nie, jest twoja - odpowiedziała po chwili. - Babcia dała ją tobie. Nie zgub jej. Na czym to ja stanęłam? - Na tym, że schowały ci biżuterię. - Biżuteria... tak. I podarły moje najpiękniejsze sukienki. Kiedyś Beatrice w napadzie furii zakradła się do mojego pokoju i pocięła jedną z nich kuchennym nożem. - To podłe! - wykrzyknęłam. - Oczywiście, i siostry po dziś dzień zaprzeczają temu. Ale tak robiły, wierz mi. Pewnego razu próbowały nawet ściąć mi włosy. Zakradły się do mojego pokoju, kiedy spałam, z ogromnymi krawieckimi nożycami, lecz obudziłam się w samą porę i... - Wzdrygnęła się, jak gdyby wspomnienie było zbyt okropne, by o nim mówić. - Na szczęście twój ojciec przyjechał do Teksasu w interesach, a moja mama, która miała słabość do osób błękitnej krwi, zaprosiła go do nas na kolację, licząc, że zakocha się w Peggy. Ale kiedy
zobaczył mnie... Przerwała i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Miała cudownie gładką cerę i piękne, arystokratyczne rysy - takie można zobaczyć na kameach albo na okładkach „Vogue’a”. Światło w jej niebieskich oczach było zmienne jak jej nastroje. Jarzyły się niczym bożonarodzeniowe drzewko, kiedy była szczęśliwa, lśniły lodowatym blaskiem, kiedy ogarniał ją gniew, a kiedy czuta się nieszczęśliwa, patrzyły łagodnie i smutno, jakby była zagubionym szczeniaczkiem. - Gdy spojrzał na mnie - powiedziała do swojego odbicia w lustrze - momentalnie zniewoliła go moja uroda. Jak było do przewidzenia - dodała, odwracając się ku mnie - twoje ciotki stały się nieludzko zazdrosne. Przed jego wizytą kazano mi włożyć workowatą brązową sukienkę, która sięgała mi do kostek, ukrywając figurę. Nie oddano mi biżuterii, a włosy musiałam upiąć w babciny kok i nie mogłam się umalować, nawet lekko pociągnąć ust szminką. Jednak Cleave potrafił przeniknąć wzrokiem tę zasłonę. Od początku nie spuszczał ze mnie oczu. Za każdym razem, kiedy się odezwałam, choćbym tylko poprosiła o sól, milkł nawet w połowie zdania i słuchał, jakby moje słowa były perłami mądrości. Westchnęłyśmy obie. Jak cudownie jest mieć takie romantyczne wspomnienia, myślałam. Marzyłam, że także przeżyję coś takiego. - Ty też od razu się w nim zakochałaś? - I tę odpowiedź znałam, ale chciałam ją usłyszeć ponownie i słowo w słowo zanotować w pamiętniku. - Nie od razu, choć coraz bardziej mnie do niego ciągnęło. Bawił mnie jego akcent, rozumiesz, ten bostoński akcent, a zarazem intrygowało mnie wszystko, co mówił. Miał wytworne maniery i wyglądał jak człowiek sukcesu. Był pewny siebie, ale nie sztywny; nosił eleganckie ubrania i miał gruby złoty zegarek na najdłuższym złotym łańcuszku, jaki widziałam. Kiedy otwierał kopertę, rozlegała się melodia Greensleeves. - Nie wyglądał jak wilk morski? - spytałam ze śmiechem.
- Wówczas nie wiedziałam nic o morzu, ponieważ całe życie spędziłam w środkowym Teksasie. W każdym razie miał taką brodę jak teraz, tylko bez siwizny i bardziej wypielęgnowaną. Ciągle mówił o swojej rozwijającej się firmie i flocie parowców. Moja matka słuchała z rosnącym zainteresowaniem - dodała z uśmieszkiem. - Już widziała w nim bogatego narzeczonego dla Peggy. - I co było dalej? - Chciał zobaczyć nasz ogród i zanim babcia zdążyła zaproponować, żeby Peggy mu go pokazała, mnie o to poprosił. Szkoda, że nie widziałaś ich min! Końska twarz Peggy wydłużyła się jeszcze bardziej, a Beatrice aż jęknęła. Oczywiście się zgodziłam, przede wszystkim żeby zrobić im na złość, ale kiedy poprowadził mnie w gorący wieczór... - No? - I zaczął mówić czułe słówka, zrozumiałam, że Cleave VanVoreen nie jest bogatym sztywniakiem. Owszem, był zamożny, ale też inteligentny i na swój sposób przystojny... i bardzo samotny. Tak był mną zauroczony, że już tamtego wieczoru mi się oświadczył. Pamiętam, wtedy staliśmy przy miniaturowych różyczkach. - Myślałam, że bujałaś się na huśtawce i że to było dopiero drugiego wieczoru. - Nie, nie, przy różyczkach i już pierwszego wieczoru. Gwiazdy... niebo było usiane gwiazdami. Płonęły nad nami. Widok zapierał dech. - Przymknęła oczy, wspominając tamtą chwilę. Dzisiaj ta opowieść była lepsza niż kiedykolwiek wcześniej. I dla mnie brzmiała wyjątkowo, bo miałam już dwanaście lat. Jak cudownie, że mama zechciała ją kolejny raz opowiedzieć. Być może zmieniała swoją historię, w miarę jak stawałam się coraz starsza, i dlatego mogłam jej ciągle słuchać. - Nagle Cleave wziął mnie za rękę i powiedział: „Jillian, przejechałem całą Amerykę, widziałem wiele innych lądów i wiele pięknych kobiet, księżniczki hawajskie, rosyjskie i
angielskie, ale moje oczy nigdy nie spoczęły na istocie tak pięknej jak ty. Jesteś klejnotem równie wspaniałym jak gwiazdy nad nami. Ja jestem człowiekiem czynu, a taki człowiek pojmuje, co jest naprawdę cenne na tym świecie, i podejmuje natychmiastowe decyzje - ale nie na zimno, tylko gorącym sercem; decyzje, od których nie odwiodą go już wahania ani przeciwności”. Potem wziął mnie za drugą rękę i dodał: „Nie opuszczę tego miasta, dopóki nie zostaniesz moją żoną”. Bezgłośnie powtórzyłam za mamą te słowa. Słyszałam je wiele razy i ciągle wprawiały mnie w drżenie. Pomyśleć tylko - mój tata gotów był zostać w Teksasie, zaniedbując swoje interesy, i czekać, czekać... aż zdobędzie kobietę, którą pokochał. To był romans jak z książki, a teraz ja go opiszę! - Sama rozumiesz, Leigh, że takie wyznanie miłości zrobiło na mnie wrażenie. Zapytał, czy może oficjalnie wystąpić o moją rękę. Zgodziłam się. Wróciliśmy do domu i porozmawiał z babcią Janą na osobności. Oczywiście była w szoku, lecz się zgodziła, bo zapewne nie chciała stracić szansy wydania bogato za mąż jednej z córek, choć nie tej, którą zamierzała. Od tej chwili przez cały następny tydzień odwiedzał nas codziennie. Moje siostry umierały z zazdrości, ale nic nie mogły na to poradzić. Babcia Jana nie chciała, żeby Cleave zobaczył mnie w łachach przy sprzątaniu, więc zostałam zwolniona z obowiązków i twoje ciotki musiały harować za mnie. Mniej więcej piątego dnia Cleave ukląkł przede mną, kiedy siedziałam na kanapie w salonie, i formalnie się oświadczył - zakończyła, nagle skracając opowieść. - Wyjechałam z nim, bez żalu zostawiając dom i Teksas. Oczywiście kiedy twoja babcia i ciotki zorientowały się, jaka jestem bogata, zrobiły się słodkie jak miód. - Spojrzała na mój pamiętnik. - Chcesz opisać to wszystko? - O tak. Wszystko, co dla mnie najważniejsze. A ty nigdy nie pisałaś pamiętnika, mamo?
- Nigdy. Bo nie musiałam. Wszystkie wspomnienia przechowuję tutaj. - Pokazała na swoje serce. - Wiele rzeczy opowiedziałam tylko tobie - dodała cicho. Aż mi zaparło dech. Mama nikomu tak nie ufała, jak mnie. - Nie zdradzę twoich tajemnic, mamo. - Wiem, Leigh. Jesteśmy zbyt podobne, żeby mieć przed sobą tajemnice - powiedziała, przeczesując mi włosy palcami. - Któregoś dnia ty też wyrośniesz na piękną kobietę, wiesz? - Chciałabym być tak piękna jak ty, ale mam za długi nos i za cienkie wargi, prawda?- Ależ skąd! Poza tym twoje rysy nie są jeszcze ukształtowane. Słuchaj moich rad, rób, co ci mówię, a wyrośniesz na bardzo atrakcyjną dziewczynę. - Wreszcie sięgnęła po urodzinowy prezent, który nazwała dziewczyńskim sekretem. - Czas go otworzyć. - Sama odwinęła papier i otworzyła pudełko. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. To był biustonosz! Piersi zaczęły mi rosnąć dość późno i większość moich koleżanek już nosiła staniki. - Zaczynasz się rozwijać i niedawno miałaś pierwszą miesiączkę - powiedziała mama. - Najwyższa pora, żebyś poznała różne kobiece tajemnice i kilka prawd o mężczyznach. Taka dorosła rozmowa była ekscytująca i bardzo mi pochlebiała. - Nie musisz go ciągle nosić - mówiła dalej mama - tylko przy pewnych okazjach, na spotkania z eleganckimi ludźmi czy ważnymi adoratorami. Kiedy włożysz stanik pod obcisły sweterek... Niecierpliwie wzięłam od niej biustonosz. Serce biło mi szybko. - Mężczyźni, a zwłaszcza mężczyźni majętni i wpływowi, lubią efektowne kobiety. - Roześmiała się, odrzucając włosy do tyłu. - Takie znajomości im pochlebiają, łechcą ich ego, rozumiesz? - Rozumiem. - Nawet twój ojciec, który świata nie widzi poza swoimi statkami, lubi wkraczać do
dobrych restauracji ze mną u boku. Mężczyźni postrzegają kobiety jako ozdoby. - Czy to dobrze? - zapytałam z powątpiewaniem. - Oczywiście. Pozwólmy im myśleć, co chcą, dopóki wychodzą ze skóry, żeby sprawić nam przyjemność. Nigdy nie pozwól, żeby mężczyzna wiedział, co myślisz. - Odwróciła się do mnie i jej łagodna twarz nagle stała się surowa. - Zapamiętaj sobie, Leigh, kobieta nigdy nie może być tak swobodna, jak mężczyzna. Nigdy. Serce znów zaczęło mi bić jak szalone. Mama wkraczała w coraz bardziej intymne sfery. - Oni mają prawo tak się zachowywać. To jest przyjęte. Bezustannie pragną udowadniać swoją męskość, ale jeśli kobieta zacznie postępować tak jak oni, straci bardzo wiele. Ładne dziewczyny muszą się pilnować. Przynajmniej do ślubu. Obiecaj, że będziesz o tym pamiętać. - Obiecuję - odpowiedziałam prawie szeptem. Znów spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Już nie wyglądała surowo. - Masz nierównie więcej możliwości, niż ja miałam w twoim wieku. Zyskałam je, dopiero kiedy poznałam twojego ojca. Ale nie tyle, ile bym chciała. Czy twój tata zabrał nas na Jamajkę, tak jak mi obiecał? Czy byliśmy na wyścigach w Deauville? Mamy luksusowe linie wycieczkowe, lecz czy nie moglibyśmy mieć własnego jachtu? Niestety, nic z tych rzeczy. Zamiast tego trzy razy wziął nas do Londynu, bo w podróży załatwiał interesy i chciał, żebym zabawiała pasażerów niczym żona właściciela hotelu. A ja marzę o prawdziwym wypoczynku, o podróży, w czasie której nie trzeba załatwiać żadnych spraw zawodowych. Co on sobie wyobraża, jak mam cię wprowadzić w odpowiednie towarzystwo, skoro nigdzie nie bywamy? Znów odwróciła się do mnie i oczy zapłonęły jej gniewem. - Pamiętaj, żebyś nie wyszła za mężczyznę, który bardziej kocha swoje interesy niż ciebie.
Nie miałam pojęcia, jak zareagować. Mama powiedziała mi tak dużo, miałam tyle spraw do przemyślenia... I chciałam jej zadać mnóstwo pytań. Kiedy mężczyźni zaczynają dziewczynę kusić, żeby przestała się pilnować? Skąd mam wiedzieć, którym mogę zaufać, a którym nie? Jeszcze nie jestem gotowa, pomyślałam i wpadłam w panikę. Mama wstała i ruszyła do drzwi. - Cieszę się, że sobie szczerze porozmawiałyśmy, kochanie, ale zaraz powinnyśmy wyjść. Wiesz, jak tata się niecierpliwi, kiedy musi czekać. U niego wszystko musi trzymać się rozkładu. Traktuje nas jak swoje statki. Na pewno chodzi teraz od ściany do ściany w swoim gabinecie, mamrocząc coś pod nosem. - Zaraz będę gotowa. - Nie, aż tak się nie spiesz - powiedziała spokojnie, jakby nie zdawała sobie sprawy, że zaprzecza własnym słowom. - Mężczyzna musi czekać na ciebie. Wyszczotkuj włosy i pomaluj usta, delikatnie pociągnij szminką, jakbyś chciała je leciutko popieścić. - Pokazała mi, jak to zrobić. - I nie zapomnij włożyć pończoch oraz nowych pantofli na obcasach. Noś wysokie obcasy, bo nogi świetnie w nich wyglądają. Już wychodziła, lecz zatrzymała się w drzwiach. - Ach, byłabym zapomniała. Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę. - Jeszcze jedną?! A przecież tyle dzisiaj dostałam od ciebie i od taty! - Nie chodzi o kolejny prezent, Leigh, tylko o wyjazd. Zabieram cię ze sobą w ten weekend. - Dokąd? - Do posiadłości, o której ci mówiłam. Nazywa się Farthinggale Manor. - Tam malujesz freski w sali muzycznej? - upewniłam się. Pewnego dnia wspomniała mi o tym krótko. Zajmowała się ilustrowaniem książek dla dzieci i pracowała dla Patricka i
Clarissy Darrowów, małżeństwa, które miało wydawnictwo i było naszymi sąsiadami. Ich plastyczka, Elizabeth Deveroe, została zatrudniona do dekorowania wspaniałej posiadłości pod Bostonem. Mama przyjaźniła się z nią i pewnego dnia Elizabeth wzięła ją do pomocy. Sugestie i pomysły mamy tak bardzo spodobały się właścicielce, że z poparciem Elizabeth poleciła mamę do pracy w innej posiadłości. Tam moja mama malowała freski przedstawiające sceny z bajek. - Tak. Niedługo będą gotowe i chcę, żebyś je zobaczyła. I żebyś poznała Tony’ego. - Kto to jest Tony? - Pan Tatterton, właściciel tej fantastycznej posiadłości. - Och, nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę, co tam malujesz! - Cieszę się. - Mama się uśmiechnęła. - A teraz się ubierzmy, bo tata wydepcze dziurę w podłodze! Zaczęłam się śmiać na myśl o biednym tacie, który będzie miał do czynienia z dwiema dojrzałymi kobietami, a nie tylko jedną. Postanowiłam sobie jednak nigdy nie być okrutna dla tatusia. Nie będę go okłamywać i zawsze będę mówiła mu, co naprawdę myślę. Zastanawiałam się, czy kiedyś, w przyszłości, będę tak szczera z własnym mężem i tak będę mu ufała. Włożyłam nowy stanik oraz jeden z kaszmirowych sweterków i pasującą do niego spódniczkę. Zaczesałam włosy do tyłu i nałożyłam na usta szminkę, jak pokazała mi mama. Wreszcie wsunęłam stopy w pantofle na wysokich obcasach i stanęłam przed lustrem. Zdumiałam się. Wyglądałam, jakbym urosła przez noc. Ktoś, kto mnie nie znał, nie zgadłby, że mam tylko dwanaście lat. Postanowiłam zachowywać się jak dorosła. Od dawna uważnie obserwowałam mamę w towarzystwie, podziwiając, jak swobodnie obraca się wśród ludzi, zmieniając się niczym kameleon; czasami chichotała jak panienka, a za moment stawała się arystokratyczną damą.
Ale zawsze była piękna i zawsze znajdowała się w centrum uwagi. Za każdym razem, kiedy wchodziła do jakiegoś pomieszczenia, mężczyźni przerywali rozmowy i pożerali ją wzrokiem. W napięciu myślałam o chwili, kiedy wejdziemy do restauracji. O chwili, w której wszyscy będą patrzeć na mnie. Czy będą się śmiać? Czy pomyślą, że dziewczynka pragnie wyglądać jak matka? Kiedy wreszcie zeszłam na dół do gabinetu ojca, drżałam z napięcia. Miał być pierwszym mężczyzną, który zobaczy mnie w nowym, kobiecym wcieleniu. A był przecież najważniejszym mężczyzną w moim życiu. Siedział za biurkiem i czytał sprawozdania. Dwa lata temu mama odnowiła dom i zmieniła jego wystrój, ale gabinet pozostał niezmieniony. Ojciec nie pozwolił go tknąć, choć na podłodze leżał wydeptany dywan, na który nie mogła już patrzeć. Biurko, które odziedziczył po ojcu, było stare i odrapane, lecz jego także nie pozwolił odświeżyć. Gabinet sprawiał wrażenie zagraconego, gdyż ściany były zabudowane półkami, na których stały modele statków oraz książki o tematyce morskiej. Poza tym w gabinecie mieściły się tylko niewielka kanapka obita brązową skórą, zniszczony bujany fotel i stojący obok niego owalny stoliczek z klonowego drewna. Biurko oświetlała mosiężna lampa. Gabinet zdobiła galeria obrazów przedstawiających statki - smukłe klipry z wydętymi żaglami oraz pierwsze parowe transatlantyki. Na biurku i na owalnym stoliku leżały dla ozdoby gładko obrobione kawałki drewna wyrzuconego przez fale. Na ścianie za plecami taty wisiał portret jego ojca. Dziadek VanVoreen, który umarł dwa lata przed moim urodzeniem, miał surowe oblicze poorane zmarszczkami i czerstwe policzki wyglądające, jakby wysmagały je morskie wiatry. Tata podobno był bardziej podobny do swej matki, która również odeszła, zanim ja przyszłam na świat. Znałam tylko ze zdjęć tę kobietę o łagodnym wyrazie twarzy, od której tata zapewne przejął swój spokojny,
konserwatywny sposób bycia. Często wpatrywałam się w fotografie dziadków, sprawdzając, czy jestem choć trochę do nich podobna. Doszłam do wniosku, że na niektórych zdjęciach oczy babci przypominały moje. Tata usłyszał, że wchodzę, i uniósł głowę. Zrazu wyglądał, jakby mnie nie poznał - a potem zerwał się szybko, zdumiony i zaskoczony. - Jak wyglądam, tato? - spytałam niepewnie. - Wyglądasz tak... dorośle. Co mama z tobą zrobiła? - Ale podobam ci się? - Och, oczywiście. Nie zdawałem sobie sprawy, jak ostatnio wypiękniałaś, Leigh. Już nie powinienem myśleć o tobie jak o małej dziewczynce. - Wpatrywał się we mnie z nieukrywanym zachwytem i to mi pochlebiało. Poczułam, że się czerwienię. - No cóż - dodał, wychodząc zza biurka - dziś powiodę do lokalu dwie piękne kobiety. Cudownie! - Uścisnął mnie czule i obsypał ciepłymi całusami. - Na pewno dobrze wyglądam, tatku? - Jasne, kochanie. Chodź, zobaczymy, ile jeszcze czasu minie, zanim twoja mama zejdzie na dół. - Otoczył mnie ramieniem i przeszliśmy do holu. Mama majestatycznie schodziła po schodach. Wyglądała pięknie - jak zawsze. Oczy jej lśniły, cera promieniała blaskiem, a włosy miały anielski połysk. Kiedy zeszła, obróciła się jak modelka, puszczając do mnie oko. - Na Boga, Cleave, mógłbyś przynajmniej zmienić ten garnitur, który nosisz cały dzień - powiedziała. - Zmieniłem - zaprotestował tata. Mama pokręciła głową. - Nie wiem, ja ich nie rozróżniam. - Lekkim ruchem przygładziła mi włosy. - Powiedz,