dydona

  • Dokumenty715
  • Odsłony81 149
  • Obserwuję61
  • Rozmiar dokumentów1.2 GB
  • Ilość pobrań50 841

Franco Jorge Rosario Tijeras

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Franco Jorge Rosario Tijeras.pdf

dydona Literatura Horror, Thriller
Użytkownik dydona wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 184 stron)

Jorge Franco �osario ueras Przełożvł Tomasz Pindel wydawnidwo�zome Wołowiec 2005

Modlitwa do Sędziego Sprawiedliwego Jeśli oczy mają, niech mnie nie dojrzą, Jeśli ręce mają, niech mnie nie dosięgną, Jeśli stopy mają, niech mnie nie dogonią, Nie pozwól, by mnie zaszli od tylu, Nie pozwól, by moja śmierć była nagła, Nie pozwól, by moja krew się rozlała, Ty, który wiesz wszystko, Znasz moje grzechy, Ale i moją wiarę, Nie opuszczaj mnie. Amen.

1 Ponieważ Rosario została postrzelona w chwili, kiedyją całowano, ból miłości pomyliłjej się z bólem śmierci. Ale kiedy oderwała swoje usta od tamtych ust i zobaczyła pistolet, zrozumiała. - Poczułam dreszcz na całym ciele. Myślałam, że to pocałunek... - powiedziała, mdlejąc w drodze do szpitala. - Nic nie mów, Rosario. .. - zacząłem, a ona ścisnęła moją rękę i poprosiła, żebym nie pozwolił jej umrzeć. - Nie chcę umierać, nie chcę. Chociaż próbowałem ją pocieszać, moja mina mó­ wiła za siebie. Nawet umierając, wyglądała pięknie, bosko fatalna, wykrwawiała się, kiedy nieśli ją na salę operacyjną. Pędzące nosze, rozchybotane drzwi i stanowcze polecenie pielęgniarki oddzieliły mnie od niej. - Daj znać mojej mamie - usłyszałem. Jak gdybym miał pojęcie, gdzie mieszka jej matka. Nikt tego nie wiedział, nawet Emilio, który tak dobrze znał Rosario i miał szczęście z nią być. Zadzwoniłem 7

do niego, żebymu powiedzieć. Zaniemówił i musiałem powtarzać mu to, w co sarn nie wierzyłem, ale przez to ciągłe powtarzanie - bo chciałem sprowokować go, żeby wreszcie coś powiedział - stanąłem nogami na ziemi i zrozumiałem,"ie Rosario umiera. - Tracimy ją, stary. Powiedziałem to tak, jakby Rosario należała do nas obydwu, choć może rzeczywiście kiedyś tak było - jeśli już, to przypadkiem albo w moich nieustających, pełnych pożądania marzeniach. - Rosario. Bez przerwy powtarzam jej imię, podczas gdy na zewnątrz zaczyna świtać, a ja czekam, aż przyjedzie Emilio, choć on na pewno nie przyjedzie, czekam, aż ktoś wyjdzie z sali operacyjnej i coś powie. Świta wolniej niż zwykle, widzę, jak jedno po drugim gas­ ną światła w górnej dzielnicy, skąd kiedyś przyszła Rosario. - Popatrz uważnie tam, gdzie pokazuję. Nad tym rządkiem żółtych świateł, trochę wyżej, był mój dorn. Pewnie dofia Rubi teraz siedzi tam i modli się za mnie. Niczego nie widziałem, tylko jej palec wskazujący najwyższe partie wzgórz, ozdobiony pierścionkiem, jakiego wcześniej nie spodziewałaby się mieć, i jej śniade ramię, i jej zapach. Jej ramiona odsłonięte jak prawie zawsze, jej kuse koszulki i piersi, tak zadarte jak palec, którym pokazywała. A teraz umiera, choć tak długo udawało jej się wymykać śmierci. 8

- Mnie nie można - powiedziała kiedyś. - Je­ stem jak chwast, którego nie da się wyplenić. Skoro nikt nie wychodzi, to znaczy, że wciąż żyje. Pytałem już kilka razy, ale niczego nie mówią; nie zarejestrowaliśmyjej, nie było czasu. - Dziewczyna, ta z postrzałem. - Tu prawie wszyscy trafiają z postrzałem - po- wiedziała mi recepcjonistka. Myśleliśmy, żejest odporna na kule, nieśmiertelna, choć zawsze otaczaliją zmarli. Poczułem pewność, że któregoś dniawszystkich nas to czeka, ale pocieszałem się słowami Emilia: ona ma pod skórą kuloodporną kamizelkę. - A pod ubraniem? - Jędrne ciało - odpowiedział Emilio niby żar- tem. - I ogranicz się do patrzenia. Rosario podobała się nam wszystkim, ale tylko Emilio miał odwagę, bo trzeba przyznać, że to nie była wyłącznie kwestia szczęścia. Trzeba było mieć odwagę, żeby kręcić z Rosario, ale nawet gdybym się na nią zdobył, pojawiłem się zbyt późno. To właśnie Emilio miał Rosario naprawdę, to on odebrał ją po­ przedniemu właścicielowi, on zaryzykował życiem i wprowadził ją w nasze towarzystwo. „Zabiję jego, a potem ciebie" - tak, pamiętam, groził jej Ferney. Pamiętam, bo zapytałem Rosario: - Co ci powiedział Farley? - Ferney. - Właśnie, Ferney. 9

- Że najpierw zabije Emilio, a potem mnie - wy­ jaśniła mi Rosario. Znowu zadzwoniłem do Emilia. Nie pytałem, czemu nie przychodzi; musiał mieć swoje powody. Powiedział, że też nie śpi i że na pewno niedługo przyjdzie. - Nie po to dzwonię. Masz telefon do mamy Rosario? - Dowiedziałeś się czegoś? - Nie. Wciąż są w środku. - Ale co, co mówią? - Nic, nic nie mówią. - I powiedziała im, żeby dali znać matce? - za- pytał Emilio. - Powiedziała to, zanim ją zabrali. - Dziwne - stwierdził Emilio. - Z tego, co wiem, nie widywała się ze swoją mamą. - To wcale nie jest dziwne, Emilio, teraz to na­ prawdę poważna sprawa. Rosario zawsze starała się zapomnieć o wszystkim, co za sobą zostawiła, ale przeszłość ciążyłajak balast, którego nie mogła się pozbyć nawet na sali opera­ cyjnej, bo wpychał się między monitory i pojemniki z tlenem, i czekał, aż odzyska przytomność. - Jak pan mówi, że się nazywała? - Nazywa - poprawiam pielęgniarkę. - No to jak się nazywa? - Rosario - wypowiadamjej imię z ulgą. - A nazwisko? 10

Rosario Tijeras, powinienem byłpowiedzieć, bo tak ją znałem. Tijeras, nożyczki. Ale Tijeras to nie było jej nazwisko, to była raczej jej historia. Zmienili jej nazwisko, bez jej zgody czy wręcz przy sprzeciwie, a ona nigdy nie zrozumiała, że ludzie z dzielnicy wyświadczyli jej w ten sposób wielką przysługę, bo w tym kraju bękartów zastąpili panieńskie nazwisko matki przydomkiem. Potem się przyzwyczaiła i nawet polubiła tę nową tożsamość. - Już samym nazwiskiem straszę - powiedziała mi w dniu, kiedy ją poznałem. - Podoba mi się to. I widać było, że się jej podoba, bo wymawiała swój przydomek akcentując każdą sylabę i kończyła uśmiechem, jak gdyby białe zęby były jej drugim nazwiskiem. - Tijeras - podyktowałem pielęgniarce. - Tijeras? - Tak, Tijeras - powtórzyłem, naśladując ruch ostrzy dwoma placami. - Nożyczki, takie co tną. „Rosario Tijeras" zapisała po chwili z głupim uśmieszkiem. Tak przyzwyczailiśmy się do tego przydomka, że nie wyobrażaliśmy sobie, by mogła nazywać się inaczej. W ciemności korytarza myślałem o niespokojnej samotności Rosario na tym świecie, bez własnej tożsamości, która stanowiłaby jej oparcie, zupełnie od nas odmiennej: bo my możemy dokopać się do na­ szej przeszłości nawet na końcu świata, z nazwiskami zjednującymi nam aprobatę, a nawet przynoszącymi 11

wybaczenie naszych zbrodni. Życie dla Rosario nie było takie łaskawe; dlatego tak bardzo się kryła, otaczając się zasiekami, bronią i nożyczkami, seksem i karą, rozkoszą i bólem. Jej ciało nas oszukiwało, myśleliśmy, że można znaleźć w nim przyjemność, tak sugerowała jej cynamonowa sylwetka, miało się ochotęjej zakosztować, poczuć delikatnośćjej czystej skóry, zawsze miało się ochotę wejść w Rosario. Emilio nigdy nam nie opowiadał, jaka onajest. Miał o czym mówić, bo brałjąwiele razy, przez dłuższy czas, przez wiele nocy, podczas których słyszałem, jak jęczą w drugim pokoju, jak godzinami wykrzykują swoje długie orgazmy, ja w pokoju obok, rozpamiętujący mojąjedyną noc z nią, tę głupią noc, kiedy wpadłem w jej pułapkę, jedyną noc, kiedy Rosario umierała z miłości. - O której ją przyniesiono? - zapytała pielęgniar- ka z formularzem w ręku. - Nie wiem. - Ale mniej więcej która była? - Chyba czwarta - powiedziałem. - A która teraz jest? Pielęgniarka obróciła się, żeby popatrzeć na zegar wiszący na ścianie za nami. „Wpół do piątej" - za­ notowała. Ciszę panującą na piętrach przerywa co chwilę jakiś krzyk. Nastawiam uszu, żeby sprawdzić, czy to nie Rosario. Żaden z krzyków się nie powtarza, to ostatnie odgłosy tych, którzy nie zobaczą już poran- 12

ka. Żaden głos do niej nie należy; przepełnia mnie nadzieja, bo myślę, że Rosario już nie raz wychodziła z takich sytuacji, historii, z którymi nie miałem nic wspólnego. Opowiadała mi o nich tak, jak opowiada się jakiś dobry film, z tą różnicą, że to ona była boha­ terką swoich krwawych opowieści, bohaterką z krwi i kości. Ale między historią opowiedzianą i przeżytą jest spora różnica, a w tej, której byłem świadkiem, Rosario przegrywała. Słuchać, jak opowiada o litrach krwi utoczonej innym, a widzieć ją wykrwawiającą się na chodniku - to nie to samo. - Nie jestem taka, jak myślisz - powiedziała mi kiedyś, na początku. - No to jaka jesteś? - To długa historia, parcero1 - powiedziała z za- łzawionymi oczami - ale poznasz ją. Mimo że rozmawialiśmy dużo i o wszystkim, myślę, że poznałem ją tylko częściowo; a chciałbym poznać całą. Ale to, co mi opowiedziała, co widziałem i czego zdołałem się dowiedzieć, wystarczyło, żeby zrozumieć, że życie nie jest takie proste, jak się mówi, ale że warto byłoby żyć, jeśliby się miało gwarancję, że w którymś momencie natkniemy sięna taką kobietę jak Rosario Tijeras. - Skąd się wziął ten przydomek, nożyczki? - za­ pytałem którejś nocy z wódką w ręku. 'Parcero - w kolumbijskiej odmianie języka hiszpańskiego tyle co „przyjaciel� „towarzysz" (przyp. tłum.). 13

- Od jednego faceta, którego wykastrowa­ łam - odpowiedziała, patrząc na kieliszek, którego zawartość wlała sobie zaraz do gardła. Nie miałem ochoty pytać dalej, przynajmniej tym razem, bo potem ciągle skręcało mnie z ciekawości i bombardowałem ją pytaniami; na niektóre odpo­ wiadała, przy innych mówiła, żebyśmy je zostawili na później. Ale odpowiedziała mi na wszystkie, na każde w swoim czasie, czasami nawet dzwoniła do mnie w środku nocy i odpowiadała mi najakieś nigdy niezadane. Odpowiedziała na wszystkie z wyjątkiem jednego, choć powtarzałem je wiele razy. - Byłaś kiedyś zakochana, Rosario? Zamyślała się, patrzyła gdzieś w dal, a za całą odpowiedź starczał jej uśmiech, najpiękniejszy na świecie, wobec którego traciłem mowę, niezdolny do stawiania innych pytań. - Ty to mnie pytasz o głupoty - odpowiadała czasami. Do sali, do której ją zawieźli, wchodzą i wycho­ dzą zabiegani lekarze i pielęgniarki, pchają innych umierających albo rozmawiają ze sobą przyciszonym głosem i z poważnymi minami. Wchodzą czyści i wy­ chodzą z poplamionymi kitlami. Zastanawiam się, czy poznam krew Rosario; musi być inna niż pozostałe, krew, która krąży z prędkością dwieście na godzinę, krew gorąca i pełna jadu. Rosario zbudowana była z czegoś innego, Bóg nie miał nic wspólnego z jej stworzeniem. 14

- Jeśli chodzi o mnie i Boga, to nasze stosunki są kiepskie - powiedziała kiedyś, gdy rozmawialiśmy o Bogu. - Nie wierzysz w Niego? - Nie - powiedziała. - Generalnie nie wierzę w mężczyzn. Specyficzną cechą Rosario było to, że mało się śmiała. Ciągle się uśmiechała, ale rzadko kiedy słyszeliśmy jej śmiech czy jakiś inny dźwięk wyra­ żający emocje. Przy żartach i nawet w najbardziej groteskowych sytuacjach zachowywała powagę, nie ruszały jej ani czułe łaskotki, którymi Emilio próbo­ wałją rozśmieszyć, ani całusy w pępek, ani muskanie paznokciami pod pachami, ani język przebiegający jej skórę aż po podbicie stóp. Mogła, co najwyżej, zaofiarować uśmiech, ale za to taki, że rozjaśniał ciemności. - Boże, Rosario, ile ty masz zębów? Inną zagadką, której nigdy nie rozwiązaliśmy, był jej wiek. Kiedyją poznaliśmy, kiedy poznałją Emilio, miała osiemnaście lat; ja pierwszy raz zobaczyłemją kilka miesięcy później, dwa albo trzy, i powiedziała mi, że ma dwadzieścia; potem słyszeliśmy, jak mówi, że dwadzieścia dwa, dwadzieścia pięć, potem znowu osiemnaście, i tak to szło, zmieniała wiekjak ubranie, jak kochanków. - Ile masz lat, Rosario? - A ile mi dajesz? - Jakieś dwadzieścia. 15

- Właśnie tyle mam. Prawda była taka, że wyglądała na te wszystkie lata, o których mówiła. Czasami przypominała dziew­ czynkę, dużo młodszą niż mówiła, zaledwie podlotka. Kiedy indziej wydawała się bardzo dojrzała, dużo starsza niż te dwadzieścia parę, z doświadczeniem większym od każdego z nas. Najgorzej, fatalnie i staro, wyglądała Rosario, kiedy uprawiała seks. Raz widziałem ją starą, zniedołężniałą, po wielu dniach picia i ćpania, wychudłą, skóra i kości, zmę­ czoną, jakby dźwigała brzmię wszystkich lat świata, skurczoną. Emilia też pociągnęła ze sobą. Biedak prawie się zatracił. Pogrążył się takjak ona i póki nie sięgnęli dna, nie mogli przestać. W tych dniach ona kogoś zabiła, tym razem nie nożyczkami, ale z pisto­ letu, chodziła z bronią, na wpół oszalała, ogarnięta paranoją, z poczuciem winy, a Emilio towarzyszył jej w ucieczce do tego domku w górach, bez innych zapasów niż alkohol i narkotyki. - Co wamjest, Emilio? - to była pierwsza rzecz, o jaką zapytałem. - Zabiliśmy jednego faceta - powiedział. - Zabiliśmy, to dużo powiedziane - odezwała się ona, w ustachjej zaschło, język miałajak kołek. - Ja go zabiłam. - Wszystko jedno - powtórzył Emilio. - To, co zrobi jedno, dotyczy obojga. Rosario i ja zabiliśmy faceta. 16

- Kogo, na miłość boską? - zapytałem z oburze- niem. - Nie wiem - odpowiedział Emilio. - Ja też nie - stwierdziła Rosario. Nie dowiedzieliśmy się też nigdy, ilu tak naprawdę zabiła. Wiedzieliśmy, że już zanim ją poznaliśmy, miała kilku na koncie, że podczas gdy była z nami, „położyła'', jak mawiała, jednego czy drugiego. Nie wiem, czy od dnia, kiedy zostawiliśmy ją trzy lata temu, do tej nocy, kiedy znalazłem ją konającą, nie „położyła" kogoś jeszcze, jednocześnie namiętnie go całując. - Widział pan tego, który strzelał? - Było bardzo ciemno. - Złapano go? - pytała pielęgniarka. - Nie - odpowiedziałem. - Kiedy tylko skończył ją całować, uciekł. Za każdym razem, kiedy Rosario kogoś zabijała, tyła. Zamykała się i, przerażona, jadła, nie wycho­ dziła tygodniami, prosiła o słodycze, desery, zjadała wszystko, co się nawinęło. Czasami widywano ją, jak wychodzi, ale za chwilę wracała obładowana paczkami z jedzeniem, z nikim nie rozmawiała, ale wszyscy widząc, jak przybiera na wadze, wiedzieli, że Rosario ma kłopoty. - Te linie to rozstępy. - Pokazała nam je na brzuchu i nogach. - Bo byłam gruba wiele razy. Pojakichś trzech, czterech miesiącach od zabójstwa przestawałajeść i zaczynała tracić na wadze. Chowała 17

dresy, w których kryła swoje kilogramy, i wracała do ciasnych dżinsów, krótkich koszulek pokazujących pępek i odsłoniętych ramion. Znowu stawała się tak piękna, jaką się ją pamięta. Tej nocy, kiedyją spotkałem, była szczupła; dlatego myślałem, że jest spokojna, pozbierała się, zapomniała o swoich starych problemach, ale widząc,jak pada bez sił, w sekundzie straciłem złudzenia. - Od dziecka byłam bardzo zuchwała - mawiała dumnie. - Nauczyciele się mnie bali. Kiedyś skale­ czyłam nauczycielkę w twarz. - I co się stało? - Wyrzucili mnie ze szkoły. Powiedzieli mi też, że wsadzą mnie do więzienia, takiego dla dziewczynek. - I cała ta afera o zwykłe skaleczenie? - Skaleczenie nożyczkami - wyjaśniła. Z nożyczkami miała do czynienia na co dzień: jej matka była krawcową. Dlatego Rosario przyzwycza­ iła się, że w domu zawsze były dwie, trzy pary; poza tym widziała, że mama używa ich nie tylko do cięcia materiału, ale także do krojenia kurczaka, mięsa, podcinania włosów, paznokci i że często groziła nimi mężowi. Jej rodzice, tak jak wszyscy z tej dzielnicy, przywędrowali tu ze wsi, szukając tego, czego wszyscy szukają, a ponieważ niczego nie znaleźli, zamieszkali w najwyżej położnej części miasta i żyli z dnia na dzień. Jej mama zatrudniła sięjako służąca, wychod­ ne miała w niedzielę, żeby pobyć trochę z dziećmi i mężem. Uzależniła się od telenowel i przez ciągłe ich 18

oglądanie w domu pracodawców została zwolniona. Ale miała szczęście, w kilka dni znalazła taką pracę, że mogła spać w domu i oglądać telenowele, leżąc włóżku. Z Esmeraldy, Zbuntowanego anioła i Luz Marli dowiedziała się, że można wyjść z nędzy, ucząc się krawiectwa; ciężko było znaleźć wolne miejsce na kursie, bo wszystkie służące w mieście miały te same marzenia. Ale krawiectwo nie wyciągnęłojej z biedy, anijej, ani żadnej innej, i zarobiły na nim tylko właś­ cicielki szkół szycia. - Facet, który mieszka z moją mamą, to nie jest mój tata - wyjaśniła nam Rosario. - To gdzie jest twój ojciec? - zapytaliśmy, Emilio i ja. - Nie mam bladego pojęcia - oświadczyła Ro­ sario. Emilio uprzedzał mnie, żebym nie rozmawiał z nią o ojcu; ale to właśnie ona poruszyła wtedy ten temat. Alkohol sprawiał, że robiła się nostalgiczna, i myślę, że po prostu wzruszyła się, słysząc, jak rozmawiamy o naszych starych.. - To musi być dziwne: - mieć tatę - zaczęła. Potem odsłaniała swoją historię po kawałku. Powiedziała, że ojciec zostawił ich, zaraz po jej urodzeniu. - Przynajmniej tak twierdzi dofia Rubi - po­ wiedziała. - Ja tam jej w ogóle nie wierzę. Dofia Rubi to byłajej matka. Ale to właśnie Rosario nie można było wierzyć. Umiała przekonywać bez po- 19

trzebyuciekania się do zbytwielu wymysłów, jeślijed­ nakpojawiała sięjakaśwątpliwość co do „prawdziwo­ ści" jej słów, uderzała w płacz, żeby ukryć kłamstwo pod wywołanym łzami współczuciem. - Jestem z kobietą, o której nie wiem nic - po­ wiedział mi Emilio - zupełnie nic. Nie wiem, gdzie mieszka i kim jest jej matka, czy ma rodzeństwo, czy nie, niczego ojej ojcu; nie wiem, czym się zajmuje ani ile ma lat, bo tobie mówiła co innego. - No to co ty z nią robisz? - Lepiej ją zapytaj, co ona robi ze mną. Każdy mógłby zwariować na punkcie Rosario ijeśli ja nie wpadłem, to dlatego, że ona na to nie pozwoli­ ła. Ale Emilio. . . Na początku zazdrościłem mu, wście­ kało mnie, że ma takie szczęście, zawsze zdobywał te najlepsze, najładniejsze; mnie natomiast przypadały koleżanki dziewczyn Emilia, nie takie fajnEo, nie takie ładne, bo pięknej kobiecie prawie zawsze towarzy­ szy jakaś brzydka. Ale ponieważ wiedziałem, że jego przygody nie trwają długo, czekałem cierpliwie z tą moją brzydulą, aż on znajdzie sobie inną, i ja wtedy też zmieniałem dziewczynę w nadziei, że tym razem trafi mi się coś lepszego. Ale z Rosario było inaczej. Jej nie chciał zmieniać, aja nie chciałemwiązać się z żad­ ną z jej przyjaciółek: mnie też podobała się Rosario. Ale muszę przyznać: bałem się bardziej niż Emilio, bo wjej przypadku nie chodziło o gust,miłośćczy szczęś­ cie, w jej przypadku chodziło o odwagę. Trzeba było naprawdę miećjaja, żeby wiązać się z Rosario Tijeras. 20

- Ta kobieta robi, co chce - mówiliśmy Emilio. - Właśnie to mi się w niej podoba. - Zadawała się z naprawdę twardymi typa- mi - powtarzaliśmy. - Teraz jest ze mną. I to się liczy. Zadawała się z facetami, którzyteraz siedzą w wię­ zieniach, z prawdziwymi twardzielami, których długo ścigano, za których oferowano nagrody, którzy sami się poddali, a potem uciekli, a wielu z nich leży teraz w ziemi. To oni wyciągnęli ją z dzielnicy, pokazali cuda, jakie mogą zdziałać pieniądze, jak żyją bogaci, jak zdobyć to, co się chce, bez wyjątku, bo wszystko można zdobyć, jeśli naprawdę się chce. Sprowadzili ją do nas, dali nam ją zobaczyć, pokazali ją nam, jak gdyby mówiąc: patrzcie, cieniasy, my też mamy niezłe laski i to bardziej napalone niż wasze, a ona, spokojnie i na luzie, dawała się oglądać, wiedziała, kim jesteśmy, zamożnymi ludźmi, typami z dobrych domów, i spodobało się jej, i podsunęła się Emilio, któryją połknął, bez przeżuwania. - Ta kobieta doprowadza mnie do szaleń­ stwa - powtarzał Emilio, ni to zmartwiony, ni to szczęśliwy. - Ta kobieta jest jak wystrzał - mówiłem, ni to zmartwiony, ni to zżerany zazdrością. Obydwaj mieliśmy rację. Rosario tojedna z tych ko­ biet, które sąjednocześnie trucizną i antidotum. Kogo chce wyleczyć - wyleczy, kogo chce zabić - zabije.

2 Od kiedy Rosario weszła w życie, nigdy nie przesta­ ła z nim walczyć. Czasami wygrywała ona, czasami jej przeciwnik, a czasem remisowali, ale gdyby trzeba było robić zakłady, koniec łatwo można by przewi­ dzieć: Rosario przegra. Ona na pewno powiedziałaby mi, tak jak zawsze mówiła, że życie pokonuje nas wszystkich, że tak czy inaczej w końcu nas zabija, a ja na pewno musiałbym powiedzieć, że owszem, ale co innego przegrać walkę na punkty, a co innego przegrać przez nokaut. Im szybciej pozna się seks, tym bardziej praw­ dopodobne, że człowiekowi źle się w życiu ułoży. Dlatego twierdzę, że Rosario urodziła się przegrana, bo zgwałcono ja grubo za wcześnie, kiedy miała osiem lat, kiedy człowiek jeszcze nawet sobie nie wyobraża, do czego służy to coś między nogami. Ona nie wiedziała, że tamtędy możnajej zrobić krzywdę, przez to miejsce, o które w szkole kazali dhać i myć starannie każdego dnia, ale zaatakowano ją właśnie tam, gdzie najbardziej boli: jeden z wielu facetów mieszkających zjej matką którejś nocy zatkałjej usta, 22

wlazł na Rosario, rozchylił jej nogi i zadał pierwszy ból w życiu. - Tylko osiem lat, nie więcej - wspominała z wściekłością. - Nigdy tego nie zapomnę. Najwyraźniej nie była to kwestia jednej nocy, facetowi spodobała się ta podłość. Z tego, co mówiła Rosario, nawet po tym, jak dofia Rubi zmieniła mężczyznę, ten poprzedni dalej jej szukał, w domu, w szkole, na przystanku autobusowym, aż ona nie wytrzymała i opowiedziała o wszystkim bratu, chyba jedynemu, który naprawdę ją kochał. - Johnefe wszystkim się zajął, nic nie mówił- po­ wiedziała Rosario. - Opowiedział mi o tym jego przyjaciel dopiero wtedy, jak mi zabili Johnefe. - I co zrobili tamtemu facetowi? - Jemu? Załatwili go tak, że nie miał już czym posuwać. Chociaż pozbawili tego typa jego przeklętego instrumentu, ból nigdy Rosario nie przeszedł, co najwyżej zmienił miejsce, bo przeniósł się do duszy. - Osiem lat - powtarzała. - Co za skurwysyń­ stwo. Dofia Rubi nie chciała uwierzyć w tę historię, kiedy Johnefe, w gniewie, opowiedziałjej o wszystkim. Mia­ ła zwyczaj bronienia facetów, z którymi już nie była, i atakowania aktualnych. Ta osławiona mania kobiet: zawsze kochają faceta, którego nie mają. - To wymysły dziecka, które ma za dużą wyob­ raźnię - stwierdziła dofia Rubi. 23

- Za dużą to marna ma - odpowiedział Johnefe z wściekłością. - I nie mówię o wyobraźni. Johnefe kochał Rosario, bo była jego jedyną praw­ dziwą siostrą: „dzieci tego samego taty i tej samej marny'', tak twierdziła ich matka. Dziwiło ich, że przecież jest między nimi duża różnica wieku, a nie znali faceta, który tak długo utrzymałby się przy ich marnie. Ale mimo tych podejrzeń Johnefe tylko Rosa­ rio uznawał i nazywałsiostrą, reszta to byłypo prostu „dzieci dofii Rubi". - Ile masz rodzeństwa, Rosario? - zapytałem na wszelki wypadek. - Hmm. . . nawet nie wiem, ile nas jest - powie­ działa - bo jak odeszłam, dofia Rubi miała następne dzieci. Jak gdyby miała je za co wykarmić. Rosario wyprowadziła się z dornu, kiedy miała jedenaście lat. Zaczęła długą wędrówkę, w trakcie której nigdy nie zabawiła wjednym miejscu dłużej niż rok. Pierwszy przyjął ją Johnefe. Właśnie wyrzucili ją ze szkoły, do której udało się jej dostać mimo tej historii z okaleczeniem nauczycielki i kilku innych w tym stylu, ale ostatni wybryk - uprowadzenie innej nauczycielki i szalone obcięcie jej włosów no­ życzkami - nie spotkał się ze zrozumieniem, tylko kolejnymi groźbami wysłania jej do poprawczaka. - Skoro w więzieniu cię nie chcą - powiedziała jej dofia Rubi w przypływie gniewu - w tym dornu też nie. Wynoś się natychmiast. 24

Rosario, cała szczęśliwa, schroniła się u swojego brata. Nikt nie mógł wątpić, że kochała go bardziej niż matkę, bardziej niż kogokolwiek na tym świecie. - Nawet bardziej niż Ferneya - mówiła z durną. Ferney był przyjacielem Johnefe - kumplem i to­ warzyszem z bandy. Byli w tym samym wieku, jakieś pięć lat starsi od Rosario. Ona kochała go od zawsze; kiedy tylko go zobaczyła, zrozumiała, że Ferney to taki brat, z którym można grzeszyć. - Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że będę ry­ walizował z gościem z tamtych dzielnic - powtarzał Emilio. - Zabiją cię - ostrzegaliśmy go na próżno. - Prędzej zabiją jego. Zobaczycie. Kiedy Emilio poznał Rosario, ona nie byłajuż z Fer­ neyern. Jakiś czas wcześniej porzuciła swoją dzielnicę i swoich ludzi. Twardziele ulokowaliją w luksusowym mieszkaniu, oczywiście bardzo blisko naszego, dali jej samochód, rachunek w banku i wszystko, na co miała ochotę. Mimo to Ferney wciąż byłjej aniołem stróżem, sekretnym kochankiem, bezwarunkowym sługą, zastępcą nieżyjącego brata. Ferney stał się także kolcem w tyłku Emilia, a Emilio kamykiem w bucie Ferneya. Chociaż widzieli się zaledwie kilka razy, nawiązała się między nimi wrogość, a Rosario robiła za posłańca. To ona przekazywała komunikaty wzajemnej nienawiści. - Powiedz ternu sukinsynowi, żebyuważał - po­ lecał przekazać Ferney. 25

- Powiedz temu sukinsynowi, że uważam - po­ lecał przekazać Emilio. - A może byście się tak wzięli i pozabijali, a mnie zostawili w spokoju?! - mówiła im Rosario. - Potąd mam tego ganiania tam i z powrotem. Rosario narzekała, ale tak naprawdę ten pojedy­ nek zawsze się jej podobał. W pewnym sensie ona to wszystko nakręcała, to ona przekazywała epitetyjed­ nemu i drugiemu, upiększąiąc jeszcze kłamstwami, uwielbiała prowokować do walki. Kiedy w końcu zabili Ferneya, myśleliśmy, że Rosa­ rio będzie mieć do nas żal, zwłaszcza do Emilia, któ­ ry szczerze go nie cierpiał; ale nie, nie stało się tak, człowiek nigdy nie wiedział, czego się spodziewać po Rosario. - Szuka pana policja - odezwała się nagle jakaś pielęgniarka. - Mnie? - odpowiedziałem, myśląc wciąż o Fer­ neyu. - A to nie pan przyprowadził tu tę dziewczyną z postrzałem? - Rosario? Tak, ja. - To proszę do nich iść, chcą z panem porozma- wiać. Na zewnątrz stało z sześciu gliniarzy. Przez chwilę pomyślałem, że zrobili tu jakąś akcję, tak jak w dob­ rych czasach, kiedy towarzyszyłem Emilio i Rosario w ich wariactwach. 26

- Proszę się nie obawiać - powiedziała pielęg­ niarka na widok mojej miny. - W weekendy zawsze jest tu więcej policjantów niż lekarzy. Pokazała mi tych, którzy zajmowali się naszą spra­ wą: para oficerów, smutnychjak ich twarze i mundury. Z wyuczoną obojętnością odbębniają przesłuchanie, jakbym toja byłprzestępcą. Dlaczegoją zabito, z czego strzelano, kim była zmarła, jakie łączyło nas pokre­ wieństwo czy relacja, gdzie jest broń, którą dokonano zabójstwa, gdzie są moi wspólnicy, czyjestem pijany, że zostanę aresztowany, że pójdę z nimi jako podej­ rzany. - Nikogo nie zabiłem, nie strzelałem, nie ma żad­ nej zmarłej, bo wciąż żyje, nazywa się Rosario i jest moją przyjaciółką, nie mam broni, ajuż na pewno nie tej, z której strzelano, nie mam wspólników, bo to nie ja strzelałem, już nie jestem pijany, bo ze strachu wy­ parował ze mnie alkohol, i zamiast pytać mnie o głu­ poty i szukać gdzie nie trzeba, powinniście zabrać się za ściganie tego, który nas w to wpakował - powie­ działem im. Obróciłem się, obojętny na to, co zrobią. Wykrzyki­ wali do mnie, żebym nie zgrywał takiego twardziela, żejeszcze się spotkamy; wróciłem do mojego ponure­ go kąta, bliżej niej. - Rosario - powtarzałem bez przerwy - Rosario. Musiałem wytężać pamięć, żeby sobie przypomnieć, kiedy i gdzie widzieliśmy ją pierwszy raz. Dokładnej 27

daty nie potrafię określić, jakieś sześć lat temu, ale miejsce - tak. To było w Acuariusie, w piątek albo sobotę, wtedy zawsze przychodziliśmy. Klub był jednym z miejsc, które zbliżały do siebie tych z dołu, którzy zaczynali się wspinać, i tych z góry, którzy zaczynali - zaczynaliśmy - staczać się w dół. Oni mieli już kasę i wydawali ją w miejscach, gdzie my braliśmy na kredyt, już robili z nami interesy, finansowo byliśmyjuż na równi, ubierali się w nasze ciuchy, jeździli lepszymi samochodami, mieli więcej narkotyków i częstowali nas - to był ich najspryt­ niejszy chwyt - byli ryzykanccy, odważni, budzili respekt, byli tym, czym my nie byliśmy, ale bardzo byśmy chcieli. Widzieliśmy ich broń wetkniętą za spodnie, rozpychającą rozporek, na tysiąc sposobów pokazywali nam, że są prawdziwszymi mężczyznami, że są twardsi. Kokietowali nasze kobiety i pokazy­ wali nam swoje. Kobiety bez zahamowań, równie ostre jak oni, oddające się bezwarunkowo, gorące Metyski, o nogach mocnych od ciągłego chodzenia po wzgórzach, dużo bardziej z tej ziemi niż te nasze, bardziej ustępliwe i mniej upierdliwe. A wśród nich była Rosario. - Kiedy się w niej zakochałeś? - zapytałem Emilia. - Jak tylko ją zobaczyłem, było po mnie. - To ja wiem, że jak ją zobaczyłeś, to ci się spo- dobała, ale chodzi mi o co innego, o zakochanie się, rozumiesz? 28