eugeniusz30

  • Dokumenty288
  • Odsłony29 423
  • Obserwuję16
  • Rozmiar dokumentów2.3 GB
  • Ilość pobrań15 754

Gunter Schwarberg - dzieciobójca. eksperymenty lekarza ss w neuengamme

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :16.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Gunter Schwarberg - dzieciobójca. eksperymenty lekarza ss w neuengamme.pdf

eugeniusz30 SKANY2 historia II wojna światowa
Użytkownik eugeniusz30 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 120 stron)

Jest to historia dwadzieściorga dzieci, które musiały umrzeć dlatego, że jakiś lekarz potrzebował ich do swych eksperymentów, i dlatego, że były dziećmi żydowskimi. Lekarz nazywał się Kurt Heissmeyer i chciał zostać profesorem. Mówił, że dla niego nie ma zasadniczej rozmcy między zwierzętami doświadczalnymi a Żydami. W dniu 20 kwietnia 1945 roku, w chwili gdy Anglicy stali już w odległości 6 km od Hamburga, zakończył swój eksperyment, a dzieci kazał powiesić. Potajemnie, w piwnicy jednej z hamburskich szkół. Ślad po nich miał zniknąć z powierzchni ziemi. Ale myśmy go odnaleźli. Oto on.

Ostatni pociąg do Niemiec Działo się to w tygodniu poprzedząjącym oswobodzenie Paryża. Od południa, na pierwszych czołgach amerykańskiego generała Pattona, zawitała do stolicy Francji wolność. Na północy Paryża w trakcie odwrotu wojsk niemieckich popełniono ostatnią zbrod­ nię. 17 sierpnia 1944 r., o godz. 1,30 rano, z dworcana przedmieściu Le Bourget-Drancy odjechał pociąg deportacyjny z Żydami. Nr pociągu 1697. Sześć wagonów: trzy z armatkami przeciwlotniczy­ mi, trzy z ludźmi. W pierwszym wagonie siedzieli urzędnicy tajnej policji państwowej gestapo wraz ze swym szefem Aloisem Brun- nerem, Hauptsturmfuhrerem SS. Był on szefem specjalnego oddziału do spraw deportacji Żydów we Francji. W drugim wagonie umieszczono „zieloną policję”, to znaczy ubranych w zielone mundury urzędników niemieckiej policji we Francji. Ostatni wagon był wagonem bydlęcym. W nim siedziało w kucki pięćdziesięciu dwóch Żydów, a między nimi siedmiooso­ bowa rodzina Kohnów. Alois Brunner dobrze znał tę rodzinę, Armand Kohn był bowiem krewnym barona Rothschilda i dyrektorem „Szpitala im. Barona Rothschilda” w Paryżu. Był to największy żydowski szpital we Francji. W czasie niemieckiej okupacji Armand Kohn przechowywał tam wielu Żydów, którzy rzekomo byli ciężko chorzy. Brunner bywał często w klinice. Oskarżył on Armanda Kohna o sabotaż. Niemniej osobista znajomość z oficerem SS Brunnerem dawała dyrektorowi Kohnowi pewne poczucie bezpieczeństwa. Liczył na to, że Brunner uchroni jego rodzinę przed deportacją. Jednak wczesnym rankiem 10 sierpnia 1944 r. Brunner zadzwonił do drzwi rodziny Kohnów. Za nim stało dwu SS- manów. Był uprzejmy: „Proszę, niech pan spakuje swoje rzeczy. Będziecie deportowani, macie godzinę czasu”. Na ulicy czekał autobus paryskiego przedsiębiorstwa komunikacji miejskiej. Zawiózł rodzinę Kohnów do obozu żydowskiego w Drancy. Gdy przybyli do tego obozu, uprzejmość się skończyła. Trakto- 9

wano ich tam tak jak wszystkich innych Żydów, czyli jako więźniów śmierci. 17 sierpnia 1944 r. przewieziono ich z obozu na dworzec. Armand Kohn nie wiedział, że to oznacza śmierć. Wiedział o deportacjach i słyszał także nazwę Oświęcim. Mimo to wierzył, że Żydzi będą internowani tylko do końca wojny. Dlatego nie chciał dopuście do rozproszenia swej rodziny. Tylko razem będą bez­ pieczni p o d d z ia ł do nich w chwili, gdy jego osiemnastoletni syn Philippe chciał uciekać z wagonu. Philippe nie usłuchał ojca i to samo uczyniła jego siostra, Rose-Marie. Pociąg był już trzy dni w ruchu. W dniu 21 sierpnia 1944 r„ o godz. drugiej w nocy, rodzeństwo wyłamało pręty kraty małego okienka wagonu towa­ rowego. Wyskakiwali po kolei. Pierwsza była Rose-Marie, która się pokaleczyła na podkładach kolejowych. Philippe wypadł 60 m dalej na tory bez szwanku i pobiegł do siostry. Za nimi skakali inni, pisarz Jacąues Lazarus, rabin Sami Kapelowitz, który później został ambasadorem Izraela w Paryżu. Trzydziestu uciek­ ło, a dwunastn pozostało. Między nimi Armand Kohn ze swą żoną, ich dziewiętnastoletnia córka Antoinette oraz synek Georges- Andre, liczący dwanaście lat, urodzony 23 kwietnia 1932 r Zbiegowie ukrywali się w płytkiej wodzie stawu, aby uniemożli­ wić wytropienie przez psy SS-manów. Później przechował ich naczelnik stacji St. Quentin w piwnicy budynku dworcowego aż do chwili wyzwolenia, 2 września 1944 r. Podczas dalszej podróży pociągiem Armand Kohn wyrzucił przez szparę w podłodze wagonu towarowego kartkę zaadreso­ waną do swojego sekretarza. „Jesteśmy deportowani i niewątp­ liwie wiozą nas do Niemiec. Wierzymy w łaskę boską. Niech Pan spróbuje zrobić coś dla nas przez Międzynarodowy Czerwony Krzyz. Niech Pan spróbuje spotkać się z prezesem Rady Miejskiej 1aryza, Pierre Taittingerem. Do widzenia! Do prędkiego zobacze­ nia. Myślcie o nas! Powiadomcie wszystkich przyjaciół oraz przedsiębiorstwo, którym zarządzałem”. Nieznana osoba znalazła karteczkę na torach kolejowych przy Villers-Cotterets w depar­ tamencie Aisne i bez podania nadawcy wysłała do Paryża. Tymczasem nadzieja na ratunek okazała się tak samo iluzo­ ryczna, jak ochrona, którą Armand Kohn obiecywał sobie po utrzymaniu rodziny w komplecie. Pociąg przybył do obozu 10 koncentracyjnego w Buchenwaldzie k. Weimaru 25 sierpnia 1944 r. Tam rozdzielono rodzinę: ojciec pozostał w Buchenwal­ dzie, babcia i Georges pojechali dalej do Oświęcimia, a m atka i Antoinette dostały się do Bergen-Belsen. ^ Na rampie obozu w Oświęcimiu-Brzezince stał lekarz SS i wskazał na dwoje Kohnów, którym kazano przejść na lewą stronę. Po prawej były komory gazowe, po lewej baraki. Było to bardzo dziwne, że kobietę i dziecko posłano do baraków, a nie bezpośrednio do gazu. Normalnie kierowano na lewo tylko mężczyzn i silnych chłopców, którzy mieli pracować aż do śmierci, przez mniej więcej pół roku. Jednak Georges-Andre Kohn dostał się do innego baraku niz jego babka. Dla niego przewidziano coś specjalnego. Dla niego i dla dziewiętnaściorga innych dzieci. Wieczór w kasynie Hohenlychen To, co zamierzano zrobić z dziećmi, zostało omówione trzy miesiące wcześniej w kasynie „Sanatorium Czerwonego Krzyza” w Hohenlychen. Była to mała miejscowość w Uckermark, w odległości 120 km na północ od Berlina, pomiędzy Templmem a Neustrelitz. Stare sanatorium było pięknie położone nad wielkim jeziorem Lychen. Tutaj dowódcy SS odpoczywali po pracy w pobliskim obozie koncentracyjnym Ravensbriick. Tutaj spotykali się wyżsi oficerowie SS z politykami z Berlina, gdyż Hohenlychen było spokojną miejscowością, na którą nie dokonywano nalotów bombowych. Często bywali tutaj Rudolf Hess - zastępca Hitlera, architekt nazistowski Albert Speer, szef sportu Rzeszy Hans von Tschammer und Osten, minister propagandy Joseph Goebbels, Obergruppenfiihrer i generał Waffen-SS Oswald Pohl. Przede wszystkim bywał tutaj Heinrich Himmler -R ekhsfuhrer SS, „RFSS”, jak kazał się nazywać. Nawet sam Fiihrer Adolf Hitler był tutaj kilkakrotnie. Sanatorium zostało przejęte przez SS w roku 1942. Pewnego wieczoru, na wiosnę 1944, odbyło się tam zebranie, w 11

którym wzięli udział: naczelny lekarz Rzeszy dr Leonardo Conti oraz szef służby zdrowia SS i policji dr Grawitz, a także kilku ich kolegow. Naczelny lekarz Hohenlychen, prof. dr Karl Gebhardt udzielił głosu swemu ordynatorowi, doktorowi Kurtowi Heis- smeyerowi, dla wygłoszenia krótkiego referatu. Heissmeyer miał 38 lat, dziesięć lat już był lekarzem w Hohenlychen i chciał zostać profesorem. W tym celu musiał v azac się pracą naukową. Zaproponował naczelnemu leka­ rzowi Rzeszy przeprowadzenie eksperymentu w zakresie zwal­ czania gruźlicy. Obiektami doświadczalnymi mieli być ludzie, a me zwierzęta. Heissmeyer w jednej ze swoich prac pisał już dawniej o doświadczeniach na ludziach, co następuje: „Od czasu stworzenia światopoglądowej teorii o narodzie i rasie już nie można godzić się na to, aby powstawanie gruźlicy u ludzi opierać na nadaniach nad zwierzętami, gdyż tym samym... utożsamia się ustrój ludzki z ustrojem zwierzęcym”. Obecnie chciał w praktyce wypróbować teorie austriackich badaczy A. i H. Kutschera- Aichbergenow na temat zwalczania ciężkich przypadków gruź- lcy płuc przez sztucznie wywołaną gruźlicę skóry. Obaj Austriacy, ojciec i syn, w latach 1929-1939 w kilku publikacjach zaprezentowali pogląd, że „stan odporności pacjen­ ta, który zachorował na otwartą gruźlicę płuc” poprawia się przez „sztuczne zaszczepienie” dodatkowego ogniska gruźlicy. Sądzili łz wyleezeme płuc zoetaje przyspieszone, a co najmniej proces chorobowy zahamowany, gdy się choremu w ponacinaną skórę wciera prątki gruźlicy, tzw. „tuberkulinę”. Co prawda, wybitni badacze gruźlicy w wielu krajach byli iuż w wczas zgodni co do tego, że powyższa teza jest błędna, leissmeyer o tym me wiedział, a lekarze, którym to wykładał, nie mieli pojęcia o badaniach nad gruźlicą. Wiedza Heissmeyera w ogolę była ograniczona; był on praktykiem i nigdy nie pracował naukowo. Nazistowską naukę o rasie traktował jako wiedzę. W roku 1943 przedłożył on pracę zatytułowaną Podstawowe dane o obecnych iprzyszłych zadaniach sanatoriów dla gruźlików. pracy tej wyjaśniał, że pacjenci „pośledniejszej wartości rasowej są mniej odporni na choroby, np. na gruźlicę, niż pacjenci o wyzszej wartości rasowej. Z tego względu lekarz przy podejmowaniu decyzji, jakich pacjentów należy w ogóle leczyć w 12 sanatorium, powinien oprzeć się na dwóch podstawach, „na wartości rasowej z jednej strony i na rozpoznaniu choroby z drugiej strony”. Przez rozpoznanie choroby Heissmeyer rozumiał to co lekarze na całym świecie nazywają diagnozą. Uwzględnia on więc diagnozę dopiero na drugim miejscu, po stwierdzeniu przynależności do określonej rasy. Po wykładzie prof. Gebhardt zapytał naczelnego lekarza Kze- szy Contiego, czy Heissmeyer będzie mógł przeprowadzać swoje eksperymenty na więźniach obozu koncentracyjnego w Ravens- briick. W obozie tym przebywały przede wszystkim kobiety. Prot. Gebhardt zebrał już własne doświadczenia z takich eksperymen­ tów na ludziach. Przeprowadzał on w tym obozie próby polegające na sztucznym wywoływaniu zgorzeli gazowej u kobiet, a następ­ nie na przeszczepianiu im kości. Naczelny lekarz Rzeszy, a także szef służby zdrowia SS Grawitz wyrazili zgodę. Heissmeyer miał złożyć wniosek o odpowiednie zezwolenie Reichsfuhrera SS, Heinricha Himmlera. Obecni obiecali wniosek poprzeć. Adolf Hitler już w roku 1942 zadecydował, „że w przypadku, gdy chodzi o dobro państwa, można w zasadzie przeprowadzać eksperymenty na ludziach” oraz że należy do tego celu używać więźniów. Jakoby błędne byłoby bowiem stanowisko, ze „ktoś, kto przebywa w obozie koncentracyjnym lub więzieniu, ma pozostawać zupełnie nie dotknięty wojną, podczas gdy niemieccy żołnierze muszą udźwignąć niewykonalne prawie zadania, a Ojczyzna razem z kobietami i dziećmi jest niszczona bombami zapalającymi”.1Co prawda Himmler wydał rozkaz, aby wykony­ wanie eksperymentów na ludziach w obozach koncentracyjnych było uzależnione od jego akceptacji. Prof. Gebhardt, już jako oskarżony w czasie norymberskiego procesu lekarzy, wypowiedział się w tej sprawie następująco. Głównym dążeniem Himmlera było stworzenie własnej, SS- owskiej nauki... Ludzie wywodzący się z uniwersytetow oraz wykwalifikowani starzy oficerowie służby sanitarnej bronili się naturalnie przed wszystkimi nowymi organizacjami Trzeciej Rzeszy i byli skłonni dyskutować nad tym, czy należy zmieniać ton i treść istniejących już mechanizmów. Tymczasem była w 1 Norymberski proces lekarzy w 1947 r., protokół s. 4045 13

Hinml“ ■h « . podłożu nie można stwM^Ć ń , V » l ^ ^ y.m mieszezańskim zatem poszukać nowych dróg odzie m Z l rC“ ®°’ należy młodych, zapoznanych dotąd talentach u-’ °PłeraJ^c S1(? na krąg przyjaciół Himmlera do które™ " ,Himmler założył tzw. to znana n i e b e z p i e c ^ t ^ ^ T Była ności i przedstawicieli przemysłu Z t e l k re i^ H widual‘ mywał środki pienieżne, stąd też p X dX / °trZy‘ ^ ^ p e r y m e n t ó w , k t* e p r z e U S “ t S woJny przez siebie eksperymentnet, ia.domosc ° PrzeProwadzanych W43, w ^ { w ^ ^ ^ S ^ r ielaCh-W»*»przed audytorium składaiaevm • j Medycznej w Berlinie tów sil zbrojnych - referat pod tS t r S S - k“T llan' dotyczące działania sulfonamidów W ten spóSh dowiedziała sie. że niem ile,, tekaJ l ^ b Zagranica także zwierząt doświadczalnych i' ^ s tę p n i^ h “S f a Sn*™ ^ j,k 0 tym oburzenie było przykre dla S n ‘ fe™ w t™ Spowo‘lowa" a prowadził on - bez wied™ Hitio ......6ra’ W tym czasie bowiem M Polkę B ernSoU e o ” ‘‘ r'ra: roz”'°wy ze szwedzkim hra. carstwami zachodnimi. tW0i,ŁI zawieszenia broni z mo- Wujek ze znajomościami w SS -^sssstsssz&rvadzttkać sobie Himmlera. Co prawda Ł S i S t S Frankfurt m 8 hs‘. 69^70 ' ^ Menschlichke* (Nieludzka medycyna). opinii wykwalifikowanego cowanie o,,teorii wyczerpan ^ " ^ tkami gruźlicy) — ,* >nVHeJisąsmeyer miał jednak rozle^ f^na^ O sw a^d em Pohlem, niony z wpływowym generałem W a f f e n S S ^ Admimstracji Ten zaś, jako szef Głównego koncentracyj- SS, był kompetentny do wszystkie . P który utrzymywał nyih Oprócz tego.Heissmeye,r i m a * a^ azistowskiej. stosunki towarzyskie z wielomapo k P j policji, lty, „im inspektor szef Głównego Urzędu SD Wj® wychowawczych (Napolas), a n^rodowo-politycznych z ^ l d ^ Scholz.Klink, przywód­ co najważniejsze-był mężem ^ e u ru 3 czyni niemieckich kobiet całej Rzeszy^ ^ rozmawiał z Nie posiadamy dowodow , sweg0 bratanka eks- Himmlerem na tem at plan°w Z d* ak prawdopodobne, iż taka perymentów ™ razie Himmler wyraził zgodę, rozmowa się odbyte. W kaaaym nrzviaciela, ordynatora Oswald Pohl PO*— ^ S e ^ o U w y » H o henlych- Pohl zażądał > * » * . wzbudził już Ravensbruck, gdyż oboz ten znanym miejs- Kurta Heissmeyera Neuengamme pod HamJ urf -. ąĄĄ Heissmeyer w towarzys- Wostatnim tygodniu kwietnia 19 _ H * pojechał na t„ic szefa shiżby simitarnejSS dra &ma £ b n g ^ i miejsce, gdzie miał p rz e p ro w a d sw °je n ^ mW Ubrany był w ciemnoniebieski ga mm widzieć tylko stopieńSS-SondfflrflŁrenuW g* przedstawil obydwóch a * - — ■ mentami. .i ___ lii^nmi nhÓ7. Paulv, " Wszyscy ci panowie obeszli zatłoczony ł« te .......... - J 15

zawsze dumny z poziomu swej organizacji, pokazał im barak 4a, stanowiący tylną część czwartego baraku rewiru obozowego’ przygotowaną już do eksperymentów Heissmeyera i specjalnie odgrodzoną drewnianym płotem. Okna były zamalowane białą farbą. To, co się będzie rozgrywało w tym specjalnym oddziale Heissmeyera, miało być ukryte przed oczyma więźniów. Jakikol­ wiek kontakt między osobami podlegającymi eksperymentom a pozostałymi więźniami z obozu był zakazany. Heissmeyer powrócił do Hohenlychen zadowolony. Ekspery­ menty na ludziach można było rozpocząć. Chleb trzeba piec dzień i noc Georges-Andre Kohn z początku korzystał w Brzezince jakby z czasu ochronnego. Heissmeyer chciał najpierw prowadzić ekspe­ rymenty na dorosłych, a dopiero potem na dzieciach. Po przybyciu do Oświęcimia Georgesa Kohna umieszczono w baraku jedenastym bloku Bla obozu Brzezinka. Georges nigdyjuż nie opowiedział o wydarzeniach, które nastąpiły po przybyciu do Brzezinki. Znamy je jednak z relacji jego rówieśniczki, polskiej dziewczynki Gizy Landau z Tarnowa, którą wyswobodziła Armia Czerwona. Giza przybyła do Oświęcimia w dniu 21 października 1944 r., to jest mniej więcej w tym samym czasie, w jakim przybył tam Georges Kohn: ' „Bardzo ściśnięci i na wpół uduszeni podróżowaliśmy w zamkniętych wagonach. Żegnaliśmy się już ze sobą, gdyż wiedzie­ liśmy, że czekają nas piece i komory gazowe. Chociaż często o tym rozmawialiśmy, nikt z nas nie mógł sobie wyobrazić, jaka będzie rzeczywistość. Kiedy przybyliśmy wieczorem do Oświęcimia popędzono nas zaraz do Brzezinki. Już z daleka widzieliśmy czerwone niebo, jak to bywa w czasie pożaru. Chociaż przeżyliśmy już dużo, nie mogliśmy sobie wyobrazić, że tak właśnie palą się udzie. Z kominów zamiast dymu wydobywał się deszcz ognisty. Ludzie pytali się posterunków, co się tam pali, i otrzymywali 16 odpowiedź, że przecież trzeba piec chleb dzień i noc. Wiedzieliśmy jednak, że to nieprawda. W nocy siedzieliśmy w dużym pomieszczeniu. Nie potranę opisać grozy naszego położenia. Płakaliśmy, modliliśmy się i siedzieliśmy otępiali. Niektórym wszystko już było obojętne. Mama moja przytulała mnie do siebie i szeptała, że nie powinnam się bać, gdyż Bóg nas z pewnością i nadal ocali. Nie chciałam martwić mojej mamy i czyniłam wszystko, żeby nie okazać lęku. W rzeczywistości drżałam ze strachu na całym ciele. Mimo że nie dostaliśmy nic do jedzenia, nie odczuwaliśmy głodu. Po co jeść, jeżeli tak i tak mamy umrzeć? Później nastąpiła selekcja. To było okropne. Musieliśmy rozebrać się do naga. W drzwiach stal di Mengele3 i decydował o tym, kto ma żyć, a kto umrzeć... Przeszliśmy do łaźni, gdzie nam ogolono głowy i wytatuowano numery. Otrzymałam nr A 26098. Mówiono, że otrzymanie numeru jest dobrym znakiem, gdyż ten, kto go otrzymał, jest prawie uratowany. Niestety, później wciąż selekcjonowano dzie­ ci, które przeznaczano do pieca.” Georgesowi Kohnowi nie wytatuowano numeru. Oszczędzono sobie tego kłopotu, gdyż był przeznaczony „do specjalnego oddziału Heissmeyera”, prawdopodobnie przez tego samego dra Josefa Mengele z Gunzburga, który „wysortował” Gizę Lan- W baraku jedenastym znajdowały się już inne dzieci, chłopcy i dziewczęta. Najmłodsze miały pięć lat, najstarsze były w wieku Georgesa. Prawie wszystkie dzieci rozmawiały po polsku. Później Georges znalazł dziewczynkę pochodzącą tak jak i on z Paryża. Nazywała się Jacąueline Morgenstern i miała także dwanaście Ojciec Jacąueline prowadził wraz ze swym bratem salon fryzjerski, położony w pobliżu placu Republiki. Przyjechali z 3 Dr Josef Mengele z Gunzburga ukrył się po wojnie najpierw w Argentynie, gdzie ożenił się z wdową po swoim bracie, współwłaścicielu wielkiej fabryki maszyn rolniczych „August Mengele i Synowie” w Giinzburgu. Przez dwadzies cia lat Mengele żył jako milioner pod ochroną prezydenta Paragwaju gen. Alfredo Stroessnera, w willi pod Asunción. Posiadał łódź wyścigową „Wlking Od lata 1979 roku Mengele ukrywa się znowu w nieznanym miejscu. > Ol* 17

Czerniowiec w Rumuńskiej Bukowinie do Francji, w chwili edv “ r m,lyZm T * Coraz «trud„ia6% cte we asnym kraju. Nauczyli się francuskiego, lecz w domu posługi­ wali się językiem niemieckim, używanym od wielu generacji na " t r r - Potem W roku 1940 Niemcy wkroczylfdo P a^ża Morgenstern zostali zmuszeni do przekazania zakładu aryjczykowi. Jednego z braci areszto- w ™ T > ka P° 1CJf WParyżu’aJeg0«>nie Dorothei, która była h r^ ą? ’ ? Slę 2 dw°Jgiem dzieci zbiec P^ed zbirami. Drugi ki z t ą Suzanne 1 ,acbrały je na ręce. Starały się odwrócić ich uwagę od okropneg /.apachu, który rozprzestrzeniały ciężkie, ciemne chmury, wy <■ bywające się z krematorium, „zapachu palącego się mięsa. co*. iak gdyby przy opalaniu gęsi w piecu, tylko w stopniu znacznie niniejszym”. Tak opisała to Krystyna Zywulska, Polka, którą * styczniu 1945 r. z Brzezinki oswobodziła Ariaia ^ w o a a . Skazany później na dożywotnie więzienie, SS-Unterschar rer Oswald Kaduk, Rapportfiihrer w Oświęcimiu, tak pisał w więzieniu Schwalmstadt: „Kiedyś przybył moj Byn, aby mnie odwiedzić. Było to w jakąś niedzielę. Miał wtedy osiem lub dziesięć lat... zagadnął mnie: Ojcze, tutaj okropnie czuc. jest bardzo złe powietrze. Co miałem chłopcu odpowiedzieć.... 1c działem mu, że wydaje mi się, iż przyczyną jest Wisła, zapach prawdopodobnie pochodzi z wody. Jednak ani on, ani moja zona nie uwierzyli”.® , , Jacąueline Morgenstern i Georges-Andre Kohn mieli trud­ ności w porozumiewaniu się z innymi dziećmi, choc były one ich rówieśnikami, jak dwunastoletnia Polka Lelka Birnbaum, ich równolatek Jugosłowianin Junglieb oraz dziesięcioletni Polak, Marek Steinbaum. . , „ . , . . • Najłatwiej było im zrozumieć mowę dwóch Holendrów, Draci Hornemann. Dwunastoletniego Eduarda nazywano Edo, a osmio letniego Aleksandra-Lexje. Byli oni bardzo wychudzeni i p wrażeniem ostatnich przeżyć związanych z umieraniem matki. • Robert Neumann: „Hitler"; Aufstieg and Untergangdes I R R f . hes i Hitler”; Wzrost i upadek Trzeciej Rzeszy), Monachium 1961, s. 178-l/a ■Ebbo Demant: Auschwitz-direkt von der Rampę weg (Oświęcim bezpn- -rednio z rampy), Reinbek 1979, s. 57

-.Izhjeta Hornemann umarła w końcu września 1944 r. w rewirze szpitalnym w Brzezince w wieku 37 lat na tyfus brzuszny. Ojca znajdującego się także w Brzezince w męskim obozie nie widzieli juz od dawna. Chłopcy powrócili do sil w związku z lepszym wyżywieniem, przysługującym „dzieciom Heissmeyera”. Heissmeyer do swoich eksperymentów potrzebował dzieci zdrowych. Lexje odzyskał nawet radosną naiwność małego klowna, jakim był poprzednio. Chłopcy, z którymi przed swoją deportacją chodził do szkoły w ttmdhoven, jeszcze dzisiaj przypominają sobie różne anegdoty o nim. lak więc na przykład podchodził do nauczycielki rachun­ ków, podawał jej rękę i mówił dzień dobry, co było sprzeczne z dyscypliną. Albo-kiedy w dniu jego urodzin, 31 maja 1942 r., przyczepiono mu gwiazdę żydowską do marynarki, był z tego bardzo dumny i wszystkim gwiazdę tę pokazywał. Na jego holenderskich kolegach robiło to wielkie wrażenie. Wiedzieli oni bowiem daleko więcej o znaczeniu tej gwiazdy niż wesoły, naiwny Lexje Hornemann. Jego rodzice także nie zdawali sobie sprawy z grożącego niebezpieczeństwa. Ojciec, Philip Carel Hornemann, którego w Holandii nazywano Flipem, był zaopatrzeniowcem w firmie Philips w Emdhoven. Koncern ten, po zajęciu Holandii przez niemieckie siły zbrojne i rozpoczęciu deportacji Żydów, zorgani­ zował specjalny oddział dla swych żydowskich współpracowni­ ków, zwany SOBU (Special Ontwikkelings Bureau). Wytwarzano am ważną dla celów wojennych aparaturę pomiarową dla niemieckiej armii okupacyjnej. Philip Hornemann w końcu roku 1941 wraz z około stu innymi współpracownikami Philipsa, dostał się do SOBU. W oddziale tym, chronieni potęgą wielkiego koncernu, czuli się bezpieczni przed niemieckimi oddziałami wyłapującymi Żydów. Przedsiębiorstwo starało się, aby nawet w tym czasie wzbudzać we współpracownikach poczucie, że tworzą jedną wielką rodzinę. Ody :hemcy aresztowali właściciela firmy, Fritsa Philipsa, Philip Hornemann przedstawił tę sprawę swoim dzieciom w sposób tak sugestywny, ze sześcioletni Aleksander odtąd codziennie modlił się za szefa swego ojca. Bezpieczeństwo w oddziale specjalnym było jednak zwodnicze. W dniu 8 sierpnia 1943 r. oddział SOBU w 20 Kindhoven został niespodziewanie otoczony przez wojsko niemie­ ckie i wszystkich Żydów aresztowano. Wiadomość o tym rozeszła natychmiast po mieście. Elżbieta Hornemann, dowiedziawszy aę o tym, pobiegła do fabryki Philipsa. Mąż jej, którego właśnie załadowywano na wóz ciężarowy, zdążył ją jeszcze uscisnąc i Hzepnąć: „Ukryj się!” Potem niemieckie wozy odjechały do holenderskiego obozu koncentracyjnego Vught koło s Hertogen bosch. . , , W Vught, w ogrodzonym obozie, pracował ogromny zakiad Philipsa, zatrudniający przeszło trzy tysiące więźniów. Żydzi z oddziału SOBU mieli tu nadal produkować aparaty pomiarowe. Kto pracował u Philipsa, był lepiej traktowany i otrzymywał lepsze wyżywienie niż zwykli więźniowie obozów koncentracyj­ nych, a mianowicie tzw. jednodaniowy posiłek Philipsa. Był także lepiej chroniony przed okrucieństwem SS i ich brutalnym Schutzhaftlagerfuhrerem (kierownikiem obozu więźniów), Ar­ noldem Stripplem. Tym właśnie więźniom z zakładów Philipsa, lako szczególne wyróżnienie, zaproponowano możność przebywa­ nia w obozie razem z żonami i dziećmi, gdyby chciały do nich przyjechać. Dobrowolnie pojechały do obozu koncentracyjnego W dwa dni po odtransportowaniu Żydów z oddziału SOBU, kobiety i dzieci, które chciały pojechać do Vught, miały się przygotować do drogi. Podobnie jak mąż, Elżbieta Hornemann wierzyła, że pod opieką koncernu Philipsa grozi jej mniejsze niebezpieczeństwo, niż gdyby ze swoimi dwoma chłopcami została poza obozem. Ale w tym czasie przyszedł do niej przyjaciel rodziny, pastor Vonk z małej wioski Aarle-Rixtei pod Eindhoven. i zaklinał ją, aby się schowała u niego w chlewie, tak jak to uczyniła jej siostra Ans. Podczas gdy ją namawiał, przybyło dwóch panów z kierownictwa firmy Philips. Przekonywali ją, aby koniecznie udała się do obozu, gdyż w przeciwnym razie iinna nie może zagwarantować jej bezpieczeństwa. Ta rozmowa, decydu­

jąca o życiu i śmierci, trwała dwie godziny. Sąsiedzi opowiadali potem, ze Elżbieta Hornemann biegała tu i tam płacząc, bo nie wiedziała, czy ma jechać do obozu, czy nie. W końcu napisała i przez pastora Vonka przekazała karteczkę do swej ukrywającej się siostry: „Wszyscy kochani moi, jest teraz fnątek rano, godzina jedenasta, każdej chwili może nadjechać autobus. Nie mogę się zdecydować. Ludzie od Philipsa przekonują mnie i są ciągle pełni optymizmu. Zdecydowałam się więc pojechać chociaż nie podzielam ich nadziei. Podobno jestem jedyna która nie chce pojechać, tak mi powiedzieli. Zrobili' wszystko, aby mnie odwieść od mojej poprzedniej decyzji. Nasz przyjaciel Vonk rozmawiał z nimi w sposób nadzwyczajny. Byłam u kresu sił. Teraz już nie zmienię zdania i pojadę. Flip zdziwi się. gdy mnie zobaczy. Odjeżdżam, co o tym myślisz? Ale wrócę”. Gdv nadjechał autobus Philipsa i zatrzymał się przed mieszkaniem Hornemannow przy ul. Gagelstraat 49, Elżbieta ubrała dzieci w płaszcze i wsiadła do autobusu. Mążjej był przerażony, kiedy ją ujrzał, jak wysiada z dwojgiem dzieci z autobusu. „Czemu przyjechaliście? Powinniście byli zostać On przeczuwał, jaki będzie finał. Żydzi z oddziału SOBU istotnie pozostali w obozie koncentracyjnym Vught tylko do 3 czerwca 1944 r po czym musieli także wyjechać pociągiem deportacyjnym. W dniu, w którym stali na rampie w Oświęcimiu- Brzezmce, to jest 9 czerwca 1944 r., anglo-amerykańskie armie inwazyjne już lądowały w Normandii. Kobiety oddzielono od mężczyzn. Dzieciom pozwolono pozostać z matkami. Następnie odesłano mężczyzn do baraków dla pracu­ jących, a kobiety i dzieci do pomieszczeń z natryskami. Wiele z nich słyszało o komorach gazowych i teraz nago oczekiwało śmierci. Ale z kranów wypłynął nie cyklon B, lecz woda. Prawdziwa, ciepła woda. Było coś nieprawdopodobnego w tym, że w Brzezince istnieją natryski, które są naprawdę natryskami. Potem obcięto im włosy i zaprowadzono do baraków. Po trzech miesiącach Elżbieta Hornemann zachorowała na tyfus. Jej dwoje dzieci czekało na nią codziennie przed rewirem. Holenderska współwięźniarka, Lena Goslinski-Frank opowia­ dała po swym uratowaniu, że wtedy spotkała Eda i Lexje nrzed lewirem „Obaj byli chorzy, Lexje tak schudł, że z początku nie 22 mogłam go poznać. Opowiedzieli mi, że matka ich leży w rewirze. Nic więcej już potem o tych dzieciach nie słyszałam. Sądząc po Mianie, w jakim byli, gdy ich widziałam, uważam za bardzo prawdopodobne, że wkrótce po naszym spotkaniu umarli . W kilka dni po śmierci matki chłopcy zostali wywołani podczas porannego apelu przed barakiem, musieli wystąpić z szeregu i zostali odprowadzeni. „Był to moment wstrząsający - opowiada Metty Lissauer, która jako ośmioletnie dziecko dostała się do obozu koncentracyjnego. - Nigdy przedtem nie zdarzyło się cos lukiego. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, o co chodziło Dzieci Hornemann zostały wyselekcjonowane do eksperymen­ tów dra Heissmeyera. Od tego momentu żaden z holenderskich więźniów już nie widział chłopców. Nie widział ich ta i ze ojciec. Umarł 17 stycznia 1945, kiedy ewakuowano Oświęcim i Brze­ zinkę przed wyzwoleniem przez Armię Czerwoną, w otwartym wagonie towarowym, ubrany tylko w przewiewny pasiak, przy dwudziestu stopniach mrozu. .. Chociaż żadne z dwadzieściorga dzieci me pozostawiło reiacjio życiu w Brzezince, znamy dokładnie warunki ich egzystencji. W pobliżu baraku jedenastego znajdował się bowiem drugi bara dziecięcy. W baraku tym lekarz SS, dr Josef Mengele, trzymał grupę doświadczalną składającą się z żydowskich bliźniaków. Zamierzał on za pomocą pomiarów badać u nich zbiezne cechy występujące w każdej parze. Spodziewał się, podobnie jak jego kolega z SS Heissmeyer, uzyskać tytuł profesora dzięki udoku­ mentowaniu swoistej „nauki o bliźniakach . Polska pielęgniarka Elżbieta Piekut-Warszawska, która w towarzystwie około stu bliźniaków przeżyła Brzezinkę, zdaje relację o tym, co się działo w baraku Mengelego: Był to drewniany budynek, wzdłuż ktorego przechodził ceglany piec. Wewnątrz ustawione były drewniane prycze ... Były to dzieci żydowskie, pochodzące z różnych krajów (Francja, Holandia, Belgia, Węgry, Niemcy). Wyglądały jeszcze zdrowo i ładnie, tylko wystraszone i zapłakane. Sypiały po dwoje lub czworo na jednej pryczy, zależnie od wieku, na siennikach bez prześcieradeł i poduszek. Wyżywienie stanowił czarny chleb obozowy, margaryna (w niedziele dżem i białe pieczywo), czarna kawa, zupa mleczna, kluski, manna, raz w tygodniu kiełbasa,

ziemniaki zgotowaną brukwią, żółty ser... We trójkę musiałyśmy codziennie myć dzieci (starsze nam pomagały) w małych miskach z niewielką ilością wody.”6 „Przegląd Lekarski”, Kraków, nr 1/1967, s. 3-4; pani Piekut-Warszawska w tym artykule, przedrukowanym także w antologii Auschwitz (Oświęcim), tom II, część 3, s. 1-11 (Międzynarodowy Komitet Oświęcimski), opisuje dokładnie eksperymenty Mengelego na żydowskich bliźniakach.

Dziecięce komando do obsługi platformy Ueorges Kohn i Jacąueline Morgenstern szczęśliwie spotkali deportowanych Francuzów, którzy im pomagali i dodawali otu­ chy. „Wszyscy serdecznie przyjęliśmy G eorgesa-napisał po wojnie więzień Louis Micard z Rouen do Philippe’a, uratowanego brata Georgesa. - Robiliśmy wszystko, aby zapomniał, gdzie się znajdu­ je, i aby złagodzić jego żal spowodowany rozłąką z matką. Mijały tygodnie. Kiedy przeprowadzano selekcję dzieci, Georges wyda­ wał się tak slaby, że obawialiśmy się, iż zostanie wyselekcjono­ wany. Naszym towarzyszom, lekarzom francuskim, na terenie rewiru gdzie odbywała się selekcja, udało się wyratować Geor­ gesa różnymi sztuczkami. Nadeszły ciężkie dni. Wrogami naszymi były zima, śnieg, wiatr i mróz. Ale Georgesowi powodziło się dobrze. Ciepła odzież ogrzewała go, a dobre obuwie (rzecz wyjątkowa) chroniło jego nogi od przemoczenia. Pracował przy platformie, na którą ładowano odpadki, drewno opałowe, a czasem węgiel. Funkcję kapo pełnił Niemiec,,wprawdzie krzykacz, lecz nie był zbyt surowy i nie bił... Straciłem z oczu małego Georgesa. Był bardzo miłym chłopcem, moi koledzy i ja traktowaliśmy go jak młod­ szego brata.” Lekarz francuski, dr Albert Vogel z Neuilly-sur-Seine, pisał po wojnie: „Pracowałem jako lekarz jednego z bloków, razem z moimi kolegami, drem Augustem i drem Desire Hafnerem. Próbowali­ śmy małemu Kohnowi ułatwić życie zarówno pod względem psychicznym, jak i materialnym. Podczas naszego pobytu w Brzezince powodziło mu się dość dobrze, w naszym towarzystwie był względnie szczęśliwy. Odwiedzał mnie często w moim bloku i w ten sposób poznałem odyseję nieszczęsnej rodziny Kohnów.” Podobnie jak „dzieci Mengelego”, dzieci z baraku jedenastego musiały chodzić do ambulatorium na badania medyczne. „Były to dla dzieci ciężkie przeżycia - pisze Elżbieta Piekut-Warsza-

wska. Wystraszone, zmęczone, głodne i zziębnięte wstawały o szóstej rano i przebywały półtorakilometrową drogę z bloku do ambulatorium... Było już bardzo chłodno, nastał bowiem przełom września i października, a pokój badań nie był ogrzewany. Badane dzieci stawały nago przed ekranem rentgenowskim na 5-15 minut, ponieważ przy prześwietlaniu omawiano i dyskutowano dany obraz... po powrocie dzieci te gorączkowały, następowały anginy, silny kaszel, zapalenia zatok, nierzadko zapalenia płuc.” Zjednego z tych badań zachowała się karta z opisem wymazu z gardła, mimo zniszczenia prawie wszystkich pisemnych doku mentów podczas ewakuacji obozu. Ta karta jest jedynym, pozo stałym do dzisiaj w muzeum oświęcimskim dowodem, świadczą cym o drodze cierniowej dzieci Heissmeyera. Czytamy na niej, że w dniu 14 maja 1944 r. został pobrany wymaz z gardła włoskiego dziecka, Sergia Desimone, urodzonego 19 listopada 1937, nr oświęcimski 179614. Rodzicami jego byli Eduardo Desimone i Gizella z domu Perlow. Rodzina Desimone przybyła z obozu zbiorczego w Trieście, gdzie gromadzono Żydów włoskich przed transportem do Oświęcimia. Nawet dzieci rozumieją, czym jest śmierć, kiedy widzą codzien me słupy ognia wybuchające z komina krematorium. Wiedeński lekarz dziecięcy, dr Otto Wolken, był wówczas więźniem- -lekarzem w Brzezince. Napisał po wojnie: Kiedy myślę o dzie ciach... Otto Wolken opowiada o dziesięcioletnim polskim chłop­ cu, który po wyselekcjonowaniu go do gazu powiedział mu: „Mam jeszcze całkiem dobre buty. Może znajdziesz kogoś, kto zechciałby je za porcję chleba zamienić. Mnie już potrzebne nie będą. Na pewno nie. A tak bardzo chciałbym przed śmiercią sie najeść...”1 1 ..Przegląd Lekarski”, op. cit. „Przegląd Lekarski”, Kraków, nr 1/1965, antologii! Auschwitz, tom II część 3. s. 18-19 28 Zabawy w lekarza w Brzezince Śmierć stała się dla dzieci czymś powszednim. Objawiała się im ona nie tylko w komorach gazowych, lecz także w wielu innych formach. Jedną z najstraszniejszych była dziecięca epidemia Noma. W trakcie tej choroby twarz głodującego dziecka zzerana l©st przez rakowaty wrzód. Nawet SS-mani bali się tej choroby. Komendant obozu, Rudolf Hoss, opisuje, jak demonstrował te śmiertelnie chore dzieci Reichsfiihrerowi Heinrichowi Himmle­ rowi w 1942 roku: „Wizyta RFSS nastąpiła w lipcu 1942. Pokazywałem mu dokładnie obóz cygański. Oglądał wszystko szczegółowo, widział przepełnione baraki mieszkalne, złe warunki higieniczne, zatło­ czone baraki szpitalne, oddział zakaźny, widział ofiary epidemii dziecięcej Noma, przed którą zawsze drżałem, gdyż przypominały mi chorych na trąd, których widywałem w Palestynie; te wyniszczone ciałka dziecięce zdużymi dziurami na wylot w skórze policzków, owo powolne gnicie żyjącego ciała . Dzieci włączają otaczającą je śmierć do swego życia. Mogą się nią bawić ,Bawiły się one w «starszego obozu» i «starszego bloku», w «apel ze zdejmowaniem czapek», udawały chorych, którzy mdleją przy apelu i są za to bici, oraz w «lekarza», który zabiera chorym ich porcje żywności iodmawia udzielenia pomocy, jeżeli niczego od nich nie dostaje. Kiedyś bawiły się też w ■'komorę gazową». Wykopały dół, w który wsuwały kamyczek po Rudolf H oss-komendant w Oświęcimiu, dokumenty dtv 2908, s. 109 SS-Obersturmbannfuhrer Rudolf Hoss od 4 maja 1940 do 10 listopada 1943 r był komendantem obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu i w czasie tym uruchomił największą w historii machinę do mordowania ludzi. Dnia 11 marca 1946 r. został aresztowany w pobliżu Flensburga przez brytyjską policję wojskową, a w dniu 25 maja 1946 r. wydany Polsce. Wczasie pobytu w więzieniu Krakowskim napisał obszerne sprawozdanie ze swego katowskiego życia. W dniu 2 kwietnia 1947 r. Najwyższy Trybunał Narodowy w Warszawie skazał go na śmierć. Hoss został powieszony na szubienicy obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu 15 kwietnia 1947 roku. 29

kamyczku. Kamyczki przedstawiały ludzi, którzy dostali się do krematorium, a dzieci naśladowały ich przedśmiertne krzyki. Miałam im pokazać, jak się ustawia komin” relacjonowała Hanna Hofmann-Fischel.4 Niektórzy chłopcy, już nieco starsi, zabawiali się w inną grę, próbę odwagi. Podchodzili blisko do ogrodzenia obozu, będącego pod napięciem elektrycznym i niektórzy dotykali go błyskawicz nie końcami palców. Mieli szczęście. W ciągu dnia prąd zwykle wyłączano. W czasie swej pracy przy obsłudze platformy Georges Kohn prawdopodobnie kiedyś nawet zwiedził komorę gazową. Jehuda Bacon z Morawskiej Ostrawy, jego towarzysz ciężkiej pracy przy platformie, opisuje tę scenę. Był on o trzv lata starszy od Francuza. Do sprzątania komór gazowych ..Dostałem się do tzw. komanda obsługi platformy. Był to wóz, który zamiast koni ciągnęło dwudziestu chłopców. W ten sposób zwiedziłem cały obóz. Wiedziałem dokładnie, co się dzieje w Oświęcimiu. Dostawaliśmy się nawet do obozu kobiecego i kilka razy do krematorium. Praca nasza polegała na rozdziale koców i bielizny, jednakże przede wszystkim musieliśmy z przeznaczo­ nego dla krematorium drewna, potrzebnego tam do spalania, dostarczyć pewne ilości do normalnego użytku w obozie. Przypo­ minam sobie, że kiedyś podczas zimy kapo powiedział do nas: «Chłopcy, już naładowaliście to, co trzeba. Jeżeli chcecie się jeszcze trochę zagrzać, to wejdźcie do komory gazowej. Nie ma tam teraz nikogo». ' s Prawozdanie Hanny Hofmann-Fischel znajduje się w izraelskim Centrum kumentacyjnym (Yad Washem) w Jerozolimie. Fragmenty wydrukowane przez Ingę Deutschkron w ...denn ihrer war die Holi* Kinder in Ghettos und Lagern (...ich było piekło. Dzieci w gettach i obozach), wydawca: Wissenschaft und Politik. Koln 1965. s. 54 30 Dzięki temu mogliśmy zwiedzić komory gazowe, piece i całą; instalację, a przede wszystkim podziemne krematorium 2. Byli­ śmy wtedy młodzi i wszystko nas interesowało. Pewnego razu powiedziałem do członka komanda specjalnego: «Niech pan mi opowie o swojej robocie, może wydostanę się kiedyś i wtedy o was napiszę». Roześmieli się i oświadczyli, że stąd nikt żywy nie wyjdzie Mimo to wyjaśnili mi wiele spraw. Podziemne krematoria 1 i 2 były w pełni nowoczesne. Wchodziło się-jak wyjaśnił mi członek komanda specjalnego-najpierw do rozbieralni. (Nigdy tam nie byłem, w czasie gdy przyjeżdżał transport. Czasem staliśmy na zewnątrz i mówiono nam: teraz nie możecie wejść, bo są tam ludzie). Nowo przybyli musieli się rozebrać. Na ścianach były umocowane haki opatrzone numerami. SS-mani mówili zwykle do znajdujących się tam ludzi: składajcie porządnie wasze rzeczy i zapamiętajcie sobie dobrze numery, abyście mogli odebrać wasze ubrania z drugiej strony, po dezynfekcji. Wielu pytało się, czy nie można by dostać kawy, bo po długiej podróży dręczy ich pragnie­ nie. Na to SS-man odpowiadał: szybko, szybko, kawa wystygnie, iuż czeka na was w obozie. Gdy ludzie się rozebrali, pędzono ich do komór gazowych. Na pierwszy rzut oka komora gazowa wyglądała jak normalne pomieszczenie z natryskami. Byłem bardzo ciekawy i oglądałem sobie to urządzenie z bliska. Stwierdziłem wówczas, że w apara cie, z którego w natrysku wypływa woda, otwory były tylko zamarkowane. Poniżej znajdowały się otwory wentylatorów. Umieszczone na suficie lampy były pokryte siatką drucianą. Od środka sufitu aż do podłogi rozciągnięte były dwie klatki o ścianach z metalowej kraty, o podstawie 40 cm2. Gdy wszystko było gotowe, SS-mann z dachu komory gazowej otwierał okienko i sypał cyklon B do tych klatek. Po jakimś czasie, gdy już wszyscy zginęli, uruchamiano automatyczną wentylację. Później przychodziły komanda specjalne, wyciągały zmarłych i wrzucały trupy do podnośnika, którym podciągano je do wysokości pierwszego piętra. Stamtąd przewożono zwłoki na wagonikach, po torach, do pieców, w których je palono. Przedtem jeszcze specjalne komando wyrywało zmarłym złote zęby. Nie- 31

kiedy golono im także włosy, o ile nie zrobiono tego już poprzed­ nio.”6 W Brzezince obawa przed śmiercią stale przeplatała się z nadzieją. Mimo że nie było gazet i radia, nawet dzieci wiedziały, że ocalenie jest coraz bliższe. W lipcu 1944 roku Rosjanie wyzwolili obóz koncentracyjny Majdanek pod Lublinem. Obóz ten był oddalony od Oświęcimia i Brzezinki tylko o 300 km. W końcu października 1944 roku Armia Czerwona stała blisko granic Krakowa, w odległości tylko 60 km na wschód od największego obozu zagłady Europy. Nagle przestano zagazowywać ludzi. Krematoria zdemontowa­ no. Majster budowlany, nazwiskiem Koch, z erfurckiej firmy Budowy Pieców J.A. Topf i Synowie6, nadzorował demontaż i załadunek żelaznych części urządzeń na pociąg towarowy. Naj­ nowocześniejsza aparatura krematoryjna świata, w której dzien- Ingę Deutschkron, op. cit., s. 63-65. Jehuda Bacon, który przeżył Brzezin­ kę, zeznał powyższe w dniu 30.10.1964, w toku prowadzonego we Frankfurcie procesu oświęcimskiego. Jego opis komory gazowej i techniki procesu gazowa­ nia pokrywa się w zasadzie z opisem przedstawionym przez komendanta Hossa (op. cit., s. 126-132). O stosowanym mechanizmie zagłady, który określa jako „odkrycie”, powiedział: „Teraz odkryliśmy gaz oraz cały proces. Zawsze wzdragałem się przed rozstrzeliwaniami, gdy myślałem o tej masie ludzkiej, o kobietach i dzieciach. Miałem jużdosyć egzekucji zakładników i rozstrzeliwania całych grup, na polecenie RFSS lub RSHA (Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy). Teraz byłem spokojny, gdyż oszczędzono nam tych rzezi, a także dlatego, że ofiary do ostatniego momentu były chronione”. Hóss opowiada, że podczas akcji gazowania często zbierało mu się na [dacz: „Pewnego razu dwoje dzieci było tak zajętych zabawą, że w żaden sposób nie dały się matce od niej oderwać. Nawet Żydzi ze specjalnego komanda nie chcieli •dzieci zabrać. Nigdy nie zapomnę błagalnego spojrzenia matki, która na pewno wiedziała, co je czeka. Ci, co już byli w komorze, zaczęli się niepokoić, musiałem więc działać. Wszyscy patrzyli na mnie, dałem znak podoficerowi służbowemu, który wtedy wziął gwałtownie broniące się dzieci na ręce i zabrał je razem z rozpaczliwie płaczącą matką do komory. Z litości najchętniej zapadłbym się pod ziemię, ale nie wolno mi było okazać najmniejszego wzruszenia”, (op. cit., s 132) 6 Firma J.A. Topf i Synowie, przeniesiona po wojnie z Erfurtu do Wiesba- denu, opatentowała w dniu 13.11.1952 wypróbowane w Brzezince urządzenie krematoryjne II w Federalnym Urzędzie Patentowym, nr patentu 851 731, opisanego jako „metoda palenia zwłok, padliny i ich części za pomocą rekupe- z-acyjnie ogrzewanego powietrza do spalania”. 32 nie można było spalać do siedmiu tysięcy ludzi, miała być ponownie zmontowana w innymi obozie koncentracyjnym w Rzeszy Niemieckiej. Prawdopodobnie w Gross-Rosen. Nagle obozem wstrząsnęła potężna detonacja. Więźniowie byli przekonani, że nareszcie Amerykanie rozpoczęli długo oczeki­ wany nalot bombowy na fabrykę śmierci. Okazało się jednak, że to SS wysadziła w powietrze mury komór gazowych. Koniec Oświęcimia i Brzezinki był bliski. Koniec, który więźniom miał przynieść śmierć lub wolność.' Wtedy właśnie nadszedł z Berlina rozkaz: Heissmeyer potrzebuje dzieci do swoich eksperymentów w Neuengamme. Probówka pełna śmierci W pierwszych dniach czerwca 1944 roku dr Heissmeyer rozpoczął swoje eksperymenty w obozie koncentracyjnym Neuengamme, z początku na dorosłych i w ścisłej tajemnicy. Nikt l>oza ofiarami eksperymentów, sanitariuszem Herbertem Kirs- tem oraz dwoma francuskimi lekarzami-więźniami, profesorem Plorence i profesorem Quenouille, nie miał prawa wstępu do „baraku Heissmeyera”. Nikomu nie wolno było mówić o doświad czeniach pod karą śmierci. Mimo to mówiono o nich. W każdą środę Heissmeyer przyjeżdżał z Hohenlychen do Neuengamme, pokonując 275 km. Ubrany był zawsze po cywil­ nemu, w ciemnoniebieski garnitur. Gdy przybył pierwszy raz, przywiózł ze sobą naczynie szklane. Znajdował się w nim szczep żywych, wirulentnych, a więc zakaźnych prątków gruźlicy. Pobierał je z laboratorium berlińskiego bakteriologa, prof. Mei nickego. Ten zaś nic nie wiedział oeksperymentach Heissmeyera, ale zapotrzebowanie na te bakterie pochodziło od SS. Stąd też ostrzegł on Heissmeyera, aby nie stosował ich do prób na 7 Po 17 stycznia 1945 r. ewakuowano stopniowo Oświęcim. Przy ewakuacji zginęło wiele tysięcy więźniów z głodu, pragnienia, wskutek rozstrzeliwań oraz zamarznięcia w otwartych wagonach towarowych. W dniu 27 stycznia 1945 roku pierwsze patrole Armii Czerwonej wyswobodziły obóz. t l>ziPCioból< 33

ludziach. Próby takie można w ostateczności wykonywać używa­ jąc zabitych wirusów Tbc. Heissmeyer uspokoił go zapewniąjąc, ze nie planuje żadnych eksperymentów na ludziach. Heissmeyer potem zeznawał w śledztwie; odpowiedni protokół brzmi: „Przy wręczaniu mi surowicy Meinicke przestrzegał mnie, abym koniecznie najpierw przeprowadził doświadczenia na zwie­ rzętach dla stwierdzenia działania surowicy. Wprawdzie postąpi­ łem zgodnie z tym zaleceniem, lecz przez cały okres eksperymen­ towania zastrzyknąłem surowicę tylko dwunastu zwierzętom chociaż wiedziałem, że ta liczba prób jest absolutnie niewystar­ czająca. Poza tym eksperymenty ze zwierzętami przebiegały równolegle z eksperymentami na więźniach. Meinicke polecił mi, aby zwierzęta doświadczalne, którym miałem zastrzyknąć suro­ wicę, obserwować co najmniej przez okres trzech do czterech miesięcy, ponieważ dopiero wtedy można dokonać względnie wiarygodnej oceny. Nie trzymałem się tej wskazówki, gdyż chciałem w możliwie najkrótszym czasie uzyskać wyniki stosowania surowicy u ludzi. Z tego powodu zaraz po otrzymaniu wstrzykiwałem ją pewnej liczbie —nie pamiętam już jakiej—dorosłych więźniów obozu koncentracyjnego Neuengamme, to znaczy, że nie czekałem na wyniki prób na doświadczalnych zwierzętach. Jako lekarz wie­ działem naturalnie, że tego mi czynić nie wolno, gdyż w ostatecz­ nej konsekwencji było to wstrzykiwanie surowicy zakaźnej. Tym samym więc narażałem osoby poddawane eksperymentom na niebezpieczeństwo zakażenia gruźlicą, co jednocześnie stanowiło niebezpieczeństwo dla życia więźniów, a później dla objętych eksperymentami dzieci. W związku z tym należy dodać, że w przypadku gruźlicy każda prognoza może się sprawdzić. Liczyłem się z tym, że w niesprzyjających okolicznościach osoby podlega­ jące^ eksperymentom mogą umrzeć wskutek zastrzyknięcia im gruźlicy, tym bardziej że w owych czasach nie było jeszcze tych leków, których zastosowanie stwarza obecnie daleko lepsze widoki wyleczenia tej choroby. Ponadto faktem było, że ekspery­ mentom poddawałem przeważnie więźniów, którzy i tak już poważnie chorowali na gruźlicę. Wiedziałem, że u tych więźniów w wyniku eksperymentów może wystąpić pogorszenie stanu 34 zdrowia, widoki zwalczenia choroby były więc u nich bardzo nikłe.”8 W „laboratorium” Heissmeyera, w baraku 4a, przechowywano szklane naczynie z zabójczym szczepem bakterii i tam sporzą­ dzano roztwory do zastrzyków. Heissmeyer nauczył sanitariusza Kirsta sposobu wykonywania preparatu: małym stalowym usz­ kiem przymocowanym do szklanej bagietki należało pobierać dowolną ilość materiału z hodowli bakteryjnej i rozetrzeć z roztworem soli kuchennej w małym porcelanowym moździer zu. O tym, że była to praca zagrażająca życiu, przy której należało koniecznie używać masek ochronnych, Heissmeyer nie wiedział. „Nie znał również metody pracy bakteriologicznej - stwierdził później prof. Otto Prokop, dyrektor Instytutu Medycyny Sądowej przy Berlińskim Uniwersytecie Humboldta (NRD).-Używane hodowle stały nie zabezpieczone w pomieszczeniu laboratoryj­ nym. Dzięki temu jeden z francuskich profesorów mógł czasami przegotowywać hodowle w celu ich unieszkodliwienia... kwestia dawkowania bakterii nie była w ogóle badana.”’ Sporządzony roztwór Heissmeyer kazał przynosić sobie do baraku rewirowego nr 1, a mianowicie do pomieszczenia, gdzie znajdował się rentgen. Tam Kirst przygotowywał mężczyznę do zabiegu. Więzień musiał usiąść na taborecie, a Heissmeyer przez tchawicę wprowadzał mu wąż gumowy do płuc. Było to bardzo bolesne i powodowało podrażnienie i kaszel. Zdarzało się przy tym, że Heissmeyer uszkadzał tchawicę i wywoływał krwotok. Niektórzy więźniowie wtedy krzyczeli. Następnie więzień musiał stanąć przed ekranem rentgeno­ wskim. Heissmeyer kontrolował położenie sondy, wykonywał pierwsze zdjęcie rentgenowskie i wstrzykiwał roztwór gruźlicy do płatu płucnego. Eksperymenty prowadzono przeważnie na bardzo wychudzonych młodych mężczyznach, Rosjanach i Polakach, w • Przesłuchanie Heissmeyera z 10.3.1964, s. 197-199 akt sądowych z Magdeburga ^ „ , 9 Otto Prokop i Ehrenfried Stelzer: Die Menschenexpermiente des Dr. med. Heissmeyer (Eksperymenty dra med. Heissmeyera na ludziach), Zeitschrift „Kriminalistik und forensische Wissenchaften” (Kryminalistyka i medycyna sądowa), Berlin (NRD), 3/1970, s. 92 35

wieku dwudziestu do trzydziestu lat, niektórzy znich ważyli tylko 35 do 50 kg. W czasie pobytu na „oddziale specjalnym Heissmeye- ra” otrzymywali lepsze wyżywienie, np. biały chleb. Wieść o tym rozeszła się, wobec czego do Heissmeyera zgłaszali się nawet ochotnicy. „O zgłaszaniu się ochotników wprawdzie nic nie wiem —powie­ dział później Heissmeyer- lecz pamiętam, że kilku więźniów nie chciało opuścić mego baraku, gdyż w stosunku do warunków obozowych otrzymywali tutaj względnie lepsze wyżywienie. Działo się to dla dobra prowadzonych eksperymentów.”10 Ten lekarz SS mógł sobie do swoich eksperymentów wybrać, kogo chciał, gdyż nie tylko komendant obozu Pauly, lecz wszyscy SS-mani w obozie wiedzieli ojego dobrych stosunkach z Berlinem i z kierowniczymi kręgami SS. W trakcie eksperymentów wstrzykiwał on zawiesiny guzków nie tylko w płaty płucne, lecz także podskórnie. Innym więźniom wcierał gruźliczą plwocinę w naciętą skórę. Nigdy nie wyszło na jaw, ilu dorosłych wpadło w ręce Heis­ smeyera. Musiało być ich więcej niż stu. Zachowała się dokumen­ tacja trzydziestu dwu więźniów poddanych doświadczeniom. Z początku eksperymentował z grupą więźniów ciężko chorych na obustronną gruźlicę. Później przyszła grupa ludzi z objawami choroby w jednym płacie płuc. Trzecia grupa nie chorowała na gruźlicę płuc, ale gruźlicą miała zaatakowane inne narządy. W końcu Heissmeyer dowolnie dobrał sobie kilku zdrowych więź­ niów, nie chorujących na gruźlicę, jako „osoby kontrolne”. Ci w każdym razie wiedzieli, że zachorowali pod jego opieką lekarską. Inni mogli zawsze myśleć, że doktor stosuje im jakieś zabiegi lecznicze. W rzeczywistości skazani byli na śmierć. W czasie przesłuchań pytano się Heissmeyera, co osobom podlegającym jego eksperymentom medycznym mówił o charak terze tych eksperymentów. H e i s s m e y e r : W odpowiedzi na to pytanie muszę przyznać, że nie informowałem tych osób o sensie i celu eksperymentów ani o grożącym im z tego powodu niebezpieczeństwie. Zresztą nie było to potrzebne, skoro więźniowie obozów koncentracyjnych byli 10 Przesłuchanie Heissmeyera z 8.9.1964, s. 227-228 akt sądowych 36 wyjęci spod prawa. W warunkach obozu koncentracyjnego byli oni więcej lub mniej zmuszeni do oddania mi się do dyspozycji, jeśli uznałem, że nadają się do eksperymentów.11 Ukoronowaniem eksperymentów była dla Heissmeyera sekcja zwłok jego pacjentów. Po trwającej cztery tygodnie obserwacji, najpierw wysokiej temperatury, potem rozszerzenia się ognisk gruźliczych w płucach, oświadczał swemu koledze, drowi .Trze­ bińskiemu, że badania są zakończone. Następnego dnia, tzw. „dnia Heissmeyera”, zastawał w kostnicy świeżo powieszone ofiary eksperymentów, przygotowane do sekcji. Taka procedura miała miejsce między innymi w dniu 8 listopada 1944 r. i dotyczyła więźniów: Nędzy, Wesselowsky’ego, Wolniewicza i Iwana Czutkina, ślusarza z Kalinina, który parę dni wcześniej ukończył dwadzieścia dwa lata. Heissmeyer oświadczył później przed sądem, że jesienią 1944 r. sam już uznał, że we wszystkich przypadkach nastąpiło pogor­ szenie zdrowia więźniów. Najpóźniej w tym czasie stało się dla niego jasne, że zaszczepianie żywych prątków gruźlicy nie może choroby wyleczyć, a tylko pogorszyć stan chorego. Heissmeyer powiedział podczas przesłuchania: „Po stwierdze­ niu jesienią 1944, że mój zamiar leczenia tą surowicą chorych na gruźlicę nie powiódł się, a stan zdrowia przeważającej liczby więźniów się nie poprawił, lecz pogorszył (liczb nie potralię już podać), przerwałem eksperymenty i zażądałem przysłania dwa­ dzieściorga dzieci, na których, stosując tę samą surowicę, chcia­ łem przeprowadzić eksperymenty mające na celu uodpornienie przeciwko gruźlicy, a także stwierdzenie ewentualnie już istnie­ jącej odporności”.12 Tak więc mimo że sam widział, iż kontynuowanie eksperymen­ tów nie miało sensu, prowadził je nadal. Chciał zakończyć swą pracę habilitacyjną, a brakowało mu jeszcze jednej grupy doświadczalnej - dzieci. ” Przesłuchanie Heissmeyera z 8.9.1964, s. 7—288 akt sądowych 12 Przesłuchanie Heissmeyera z 11.3.1964, s. 108 akt sądowych

Dzieci przyjeżdżają Załadowano je do wagonów w sobotę 27 listopada 1944 r. Było bardzo zimno. Towarzyszyły im cztery pielęgniarki i dwie lekarki- -więźniarki. Siedemsetkilometrowa podróż w warunkach ostrej zimy trwała dwa dni. Dnia 29 listopada 1944 r. w środę, na trzy dni przed pierwszą niedzielą adwentu, transport przybył na bocznicę obozu Neuengamme. Wszystko dla dzieci było przygotowane. Barak ogrzano, każde dziecko otrzymało własne legowisko na dwupoziomowych pry­ czach - niespodziewany luksus w obozie koncentracyjnym. W przedpokoju umieszczono czterech mężczyzn, którzy od tej chwili mieli opiekować się dziećmi: dwóch holenderskich pielęgniarzy, Dirka Deutekoma i Antona Hólzela, oraz dwóch francuskich profesorów, Rene Quenouille’a i Gabriela Florence’a. Obóz Neuengamme był obozem wyłącznie męskim, kobiety były tylko w baraku specjalnym (dom publiczny). Cztery polskie pielęgniarki oraz dwie węgierskie lekarki nie były już potrzebne. Każdy w obozie - oprócz nowych-wiedział, co to znaczy; umiesz­ czono je w tylnych pomieszczeniach baraku specjalnego. Pani Ruth Schemmel z Hamburga, wówczas więźniarka tego baraku w Neuengamme, opisuje: „Dwie kobiety były bardzo wychudzone i miały około czterdziestu pięciu do pięćdziesięciu pięciu lat. Od razu poznawało się po ich mowie, że są Węgierka­ m i-jedna lekarka, druga aptekarka, doktor farmacji. Cztery młodsze kobiety, Polki, były chyba w lepszym stanie. Wiek ich oceniałam na dwadzieścia do trzydziestu lat, miały krótkie włosy. Wydawało się, że kiedyś miały głowy zgolone, a teraz włosy im odrastały. Mówiły, że towarzyszyły transportowi dzieci od Oświę­ cimia i myślały, że pozostaną nadal z dziećmi. Miały ze sobą tylko małe woreczki ze szczoteczkami do zębów i szmatkami do mycia. Oprócz tego nie posiadały nic. Pierwszą niedzielę adwentu obchodziłyśmy jeszcze wspólnie. Miałyśmy przy tej uroczystości kilka gałązek jedliny. W poniedziałek wieczorem przyszedł Rap- portfiihrer Wilhelm Dreimann i powiedział mi, że od jutra nie ma 41

już wyżywienia dla «nowych», bo wyjeżdżają. Przyszedł po nie we wtorek rano. Kobiety zabrały swoje woreczki, a ja mogłam jeszcze się z nimi pożegnać. Potem poszły w kierunku bunkra”. Działo się to 5 grudnia 1944 roku. Więzień Michel Muller opisał później, w dniu 27 marca 1946 przed brytyjskim trybunałem wojskowym w Hamburgu, egzekucję czterech polskich kobiet w bunkrze. Nie jest pewien, czy były to te pielęgniarki. Ale to mogły być one. M u l l e r : W roku 1944 powieszono w bunkrze cztery polskie kobiety. Broniły się bardzo, bo kazano im rozebrać się do naga. Głośno krzyczały. Więźniowie na placu budowy słyszeli te krzyki, ale nie wiedzieli, o co chodzi. P r o k u r a t o r : Chcielibyśmy się dowiedzieć, co Pauly miał ztym wspólnego. SS-Obersturmbannfiihrer Max Pauly, wówczas liczący sobie trzydzieści siedem lat, ojciec pięciorga dzieci, pełnił funkcję komendanta obozu koncentracyjnego Neuengamme. M u l l e r : Komendant Pauly był obecny przy każdej egzekucji w bunkrze. Jedna z czterech kobiet była w ciąży. Na życzenie Pauly’ego przeprowadzono sekcję jej zwłok, gdyż Pauly chciał się naocznie przekonać, jak przebiega proces ciąży w łonie kobiety. Dr Adolf udzielał przy tym odpowiednich objaśnień. P r o k u r a t o r : Powiedział pan, że działo się to w roku 1944. Gdzie pan przebywał w tym czasie? M u l l e r : Moim obowiązkiem było odbieranie trupów. P r o k u r a t o r : Skąd pan wie o przeprowadzonej sekcji? M u l l e r : Przyszedłem następnego ranka do łazienki rewiru i tam zauważyłem, że porządkowy zszywa trupa od góry do dołu. W każdej trumnie leżały po dwie kobiety. Dwaj pielęgniarze opo­ wiadali, że Max Pauly powiedział, że chciałby raz zobaczyć, jak wygląda ciąża u kobiety. Lekarz, dr Adolf, wszystko mu objaś­ niał.1 Komendant obozu koncentracyjnego Pauly zaprzeczał przed sądem, jakoby był obecny przy otwarciu ciała. Rzekomo zwymy- 1 „Process Neuengamme”, wydawca: „Freundeskreis” a.V. Hamburg 1969, tom I, 8. 188 42 ślał dra Adolfa za przeprowadzenie sekcji zwłok ciężarnej kobie­ ty. . . . Obecnie już nie da się ustalić, którego dnia Heissmeyer rozpoczął szczepienie dzieci prątkami gruźlicy. Nie wiadomo także, ilu dzieciom zaaplikował szczególnie bolesne szczepienie za pomocą sondy płucnej. Na pewno nie stosował tego u wszystkich dzieci. Później, kiedy znaleziono część zdjęć rentgenowskich, radiolog, prof. Schubert ze szpitala Charitć w Berlinie, stwierdził, że u Jacąueline Morgenstern, Polki Lelki Birnbaum i u siedmiolet­ niego Włocha Sergia Desimone wystąpiły w płatach płuc „zmiany w formie nacieków” - typowe dla „szczepień” Heissmeyera. U wszystkich dzieci dokonano nacięć skóry, w które wcierano hodowle gruźlicy; wszystkie po dwóch lub trzech dniach zaczęły gorączkować. Georges-Andre Kohn był szczególnie słaby i od tego czasu nie mógł już wstawać z łóżka, chociaż wszyscy bardzo o niego dbali. Wspólnota języka sprawiła, że obydwaj francuscy profesorowie przesiadywali najczęściej przy łóżkach dwojga francuskich dzieci. Jacąueline i Georges opisali im historię swej smutnej drogi do obozu, a dwaj starsi panowie opowiedzieli dzieciom swoje dzieje. Rene Quenouille miał już wtedy sześćdziesiąt lat i do 3 marca 1943 roku praktykował jako rentgenolog w Villeneuve-Saint- Georges pod Paryżem. W tym dniu aresztowali go francuscy policjanci, ponieważ próbował ukryć angielskich skoczków spa­ dochronowych. Zabrano także jego żonę Yvonne, którą jednak po trzech miesiącach zwolniono. Niemcy skazali go na śmierć, ale krótko przed wykonaniem wyroku został ułaskawiony i deporto­ wany z końcem września 1943 roku do austriackiego obozu koncentracyjnego w Mauthausen, skąd później przewieziono go do Neuengamme. Jego pięćdziesięcioośmioletniego kolegę, Gabriela Florence, gestapo aresztowało jako bojownika ruchu oporu. Do 4 marca 1944 zajmował katedrę biologii na uniwersytecie w Lyonie, za osiągnięcia naukowe wybrano go członkiem francuskiego komi­ tetu Nobla. Niemcy torturowali go w więzieniu gestapo w Montluc pod Lyonem, a potem przewieźli do Neuengamme. 43

Między obydwoma profesorami i dziećmi zawiązała się ser­ deczna przyjaźń. Lekarze musieli prowadzić karty chorób dzieci i nanieśli odręcznie niezliczone zapisy na wykresach ich tempera­ tury. W dwadzieścia lat później profesor Otto Prokop nadał tym wykresom temperatury rangę kart pamięci. „Z dużym wzrusze­ niem pragniemy podkreślić, że na krzywych temperatury nanie­ sione przez lekarzy-więźniów obrazy morfologicznego składu krwi i inne dane zostały wręcz wykaligrafowane. Umieściliśmy je w archiwum jako oznakę milczącej pamięci o ofiarach, a więc o więźniach, którzy zostali zabici, a także o opiekujących się nimi lekarzach i pielęgniarzach, którzy również zginęli”.2 Numeracja dzieci i świnek morskich Po śmierci czterech polskich pielęgniarek pielęgniarze stali się dla dzieci przybranymi ojcami. Pochodzili oni z Holandii. Nie­ liczni więźniowie, którzy przeżyli obóz Neuengamme, ze szcze­ gólną sympatią wspominają dziś jeszcze Antona Hólzela i Dirka Deutekoma.3 Obowiązkiem ich było nie tylko pielęgnowanie dzieci, lecz także doglądanie świnek morskich, których klatki ustawiono w baraku 4a. Każdemu dziecku przydzielono jedną świnkę morską, a dzieci i zwierzęta oznaczono odpowiednio tymi samymi nume- 1 Prokop i Stelzer: Die Menschenexperimente..., op. cit.,'s. 103 3 Drukarz Dirk Deutekom, urodzony 1grudnia 1895 r., został aresztowany w lipcu 1941 w Amsterdamie wraz z grupą członków holenderskiego ruchu oporu. Grupa ta była uzbrojona i zamierzała przeszkodzić deportacji Żydów. W obozie koncentracyjnym Buchenwald przeszkolono go w zawodzie pielęgniarza, a w dniu 6 czerwca 1944 r. przetransportowano do Neuengamme, gdzie pracował w rewirze chorych. Kierowca Anton Hólzel, urodzony 7 maja 1909 r., był członkiem podziemnej grupy komunistycznej i aktywistą ruchu antyfaszystowskiego. Jako kelner w jednej z kawiarni w Hadze zbierał i przekazywał informacje użyteczne dla ruchu oporu. W dniu 11 września 1941 r. został aresztowany i zesłany najpierw do Buchenwaldu, a potem do Neuengamme. Wraz z Dirkiem Deutekomem zgłosił się ochotniczo do opieki nad dziećmi Heissmeyera. 44 rami obiektu doświadczalnego. Heissmeyer podczas swych poby­ tów w Neuengamme wykonywał doświadczenia nie tylko na dzieciach, lecz, używając tych samych nacieków, także na świnkach morskich. Z naukowego punktu widzenia było to równie bezcelowe, jak eksperymenty na ludziach. Później przed sądem oświadczył, że wówczas nie widział żadnej różnicy między zwierzętami doświadczalnymi a żydowskimi dziećmi. Krótko przed Bożym Narodzeniem 1944 roku stan zdrowia dzieci był bardzo zły. Holzel i Deutekom starali się zdobywać dla nich specjalne środki żywności Zresztą dzieci i tak na życzenie Heissmeyera i na polecenie komendanta obozu Pauly’ego otrzy­ mywały codziennie kiełbasę i dodatkową porcję białego chleba. Oprócz tego kuchnia obozowa często przysyłała specjalne poży­ wienie, gdyż nawet szef kuchni SS-Oberscharfuhrer Bladowsky litował się nad dziećmi. „Przecież pan też ma dzieci”- powiedział do niego więzień holenderski Jan van Bork, więc Bladowsky pozwolił nawet, aby więźniowie-kucharze na wieczór wigilijny zrobili dzieciom z cukru karmelki i upiekli brunatne keksy. W tym dniu dała o sobie znać solidarność całego obozu. Mimo ostrego zakazu wchodzenia do „baraku Heissmeyera” kilku więźniów odwiedziło dzieci i przyniosło im upominki gwiazdkowe: ubranka uszyte w szwalni więźniarskiej z resztek materiałów, drewniane zabawki: koniki i samochody, wózki, kołyskę z lalką, które więzień-stolarz Willy Duffe zmajstrował dla nich. Sześcio­ letni krótkowzroczny Polak James otrzymał w prezencie okulary, niestety z nieodpowiednimi szkłami. Głodujący więźniowie, sami bliscy śmierci, odłożyli coś dla dzieci, chleb, margarynę i marmo­ ladę. Było tego tak dużo, że dzieci nie były w stanie wszystkiego zjeść i Jan van Bork musiał część zabrać z powrotem. W połowie stycznia 1945 r. zaczęła się dla chorych dzieci nowa męka. Heissmeyer chciał teraz stwierdzić, jak na infekcję gruźliczą zareagowałyby gruczoły pachowe dzieci. Ponieważ sam nie był chirurgiem, polecił operowanie dzieci czeskiemu lekarzo- wi-więźniowi, drowi Bohumilowi Doclikowi. W sprawie tej polski pielęgniarz Franciszek Czekała z Gulcza zeznał przed brytyjskim oficerem śledczym, Antonem Walterem Freudem, zgodnie z zapisem protokólarnym, co następuje: „Pomieszczenie pierwszej pomocy rewiru pierwszego miało 45

służyćjako sala operacyjna. Otrzymałem klamry, pęsety, skalpel, kilka ostrych haczyków oraz trochę novocainy. Mniej więcej o godz. 19, kiedy już wszystko było przygotowane, pielęgniarze przyprowadzili dzieci z rewiru czwartego do osobnego pomiesz­ czenia rewiru pierwszego. Przebywałem w pomieszczeniu pier­ wszej pomocy rewiru pierwszego i byłem świadkiem wszystkich operacji. Dzieci rozbierano do pasa i kładziono na stole operacyj­ nym. Skórę pod pachami smarowano jodyną i każdemu dziecku dawano w celu miejscowego znieczulenia dziesięciocentyme- trowy zastrzyk dwuprocentowego roztworu novocainy. Dr Bohumil Doclik, lekarz operujący, wymacywał gruczoł pod pachą, robił pięciocentymetrowe cięcie i dokonywał jego usunię­ cia. Następnie wprowadzał do rany tampony. Każda operacja trwała mniej więcej kwadrans. Tego wieczoru zoperowano dzie­ więcioro dzieci. Francuscy lekarze-więźniowie umieszczali gru­ czoły w szklanych pojemnikach ze spirytusem formalinowym i nalepiali etykietki z odpowiednim nazwiskiem i numerem dziec­ ka. Po operacji przeniesiono dzieci znowu do rewiru czwar­ tego. Po tygodniu dzieci ponownie sprowadzono do rewiru pier­ wszego i wtedy wyjąłem im tampony z ran. W czasie operacji, które odbywały się co czternaście dni, usunięto wszystkim dzieciom gruczoły pachowe. Podczas tych operacji zauważyłem, że wiele dzieci miało cięcia krzyżowe długości od trzech do czterech centymetrów. Nie wiedziałem, co to znaczy. Pielęgniarz dzieci powiedział mi, że naczynia z gruczołami oddawano drowi Heissmeyerowi. Powiedział mi także, że ze względu na złe połączenia kolejowe dr Heissmeyer czeka na zakończenie wszystkich operacji, aby móc wszystkie preparaty zabrać z sobą do Berlina”.4* Widocznie o Berlinie Heissmeyer powiedział lekarzom-więź- niom po to, aby właściwe miejsce utrzymać w tajemnicy, w rzeczywistości chodziło o sanatorium SS w Hohenlychen, poło­ żone na północ od stolicy. Tam przekazano gruczoły do laborato­ 4 Przesłuchanie Czekały z 17.12.1945 przez kapitana A.W. Freuda w posiadaniu autora 46 rium, gdzie kolega Heissmeyera, dr Hans Klein’, przeprowadzał badania histologiczne. Tymczasem wszystkie dzieci ogarnęła apatia, przebywały stale w łóżkach. Nie wolno im było nigdzie wychodzić. Czas spędzały w baraku, w ciasnych pomieszczeniach, o oknach, których szyby były zamalowane na biało. Najsłabszy był Georges Kohn. Pielęg­ niarze musieli go nosić do baraku pierwszego na wykonanie zdjęć rentgenowskich. W baraku Heissmeyera bardzo rzadko słyszało się śmiech dziecięcy. W Brzezince dzieci były weselsze; tutaj dzień i noc leżały apatycznie na łóżkach, nawet podczas alarmów lotniczych, kiedy w czasie nalotów dywanowych na Hamburg i na pobliski Bergedorf spadały bomby. 5 Po wojnie Hans Klein był profesorem medycyn., ądowej na uniwersytecie w Heidelbergu. Udzielił on autorowi listownie następujących informacji: „Przekazane w 1945 r. węzły chłonne, podobnie jak wszystkie z innych źródeł pochodzące części narządów czy tkanek, zostały przebadane w laboratorium histologicznym. Z napisów na preparatach i ich kolejnej numeracji można było wnioskować, że w danym przypadku chodzi o materiał doświadczalny. O samym eksperymencie dowiedziałem się dopiero z dokumentacji procesu Heissmeyera, który odbył się znacznie później". W czasie przesłuchania w dniu 30 marca 1964 r. Heissmeyer tak się wypowiedział o patologu zatrudnionym w sanatorium SS w Hohenlychen: „Określone preparaty, wysyłane do Hohenlychen, były badane przez zatrudnio­ nego tam patologa, który kiedyś był ze mną w obozie Neuengamme”. (s. 252 akt sądowych Heissmeyera, op. cit.) Prof. Klein kwestionuje powyższe stwierdzenie w swym liście do autora z 18.5.1979: „Nie było ani wspólnej wizyty z Heissmeyerem w Neuengamme, ani wspólnego planowania eksperymentów, ani tam, ani w Hohenlychen. Wielo­ krotnie z Heissmeyerem, który leczy! mnie na gruźlicę w Hohenlychen, omawiałem stan badań nad gruźlicą w takim zakresie, w jakim - ze względu na moją specjalność - byłem kompetentny. W jakiej mierze powyższe rozmowy miały wpływ na eksperymenty, trudno określić. Nie powiedziałem i nie uczyniłem w Hohenlychen nic więcej, niż powiedziałby i uczynił każdy pato­ log”. Prof. Klein ponadto oświadczył w tym liście, że w sprawie tej prawdopodobnie złoży wniosek o przeprowadzenie dochodzenia, mającego na celu stwierdzenie stanu faktycznego. , ' 47

Generał Pohl decyduje: dzieci muszą zniknąć Anglicy byli coraz bliżej Hamburga. Coraz bliższy byl koniec nazizmu. Heissmeyer pertraktował z SS-Obergruppenfuhrerem Oswaldem Pohlem o tym, co należy uczynić z dziećmi. W marcu 1945 r. Pohl odwiedził Neuengamme, aby im się przyjrzeć. Lekarz garnizonowy SS, dr Alfred Trzebiński, zeznawał w tej sprawie przed brytyjskim sądem wojskowym: ,,W marcu 1945 r. Pohl wraz z komendantem Oświęcimia Rudolfem Hóssem odwie­ dził obóz Neuengamme. Celem przyjazdu Pohla było ustalenie, ilu chorych więźniów jest niezdatnych do pracy. W czasie jego pobytu komendant Pauly zapytał go, co będzie z dziećmi. Pohl odpowiedział, że sam nie może o tym decydować. Decyzję musi podjąć Reichsfiihrer, trzeba więc czekać na dalsze rozkazy”.6 Nadszedł dzień 20 kwietnia 1945. Heissmeyer od sześciu tygodni nie pokazywał się już w Neuengamme. Wojska angielskie obsadziły Harburg i znajdowały się w odległości 4 km od Hamburga. Był to dzień, w którym załoga SS w Neuengamme obchodziła ostatnie urodziny swego Fiihrera Adolfa Hitlera. O godzinie dziesiątej rano do doktora Trzebińskiego przyszedł kierownik obozu, SS-Obersturmfiihrer Anton Thumann, i powie­ dział: „Trzymaj się mocno, mam ci coś nieszczególnie miłego do zakomunikowania. Z Berlina nadszedł rozkaz egzekucji. Masz zgładzić dzieci gazem lub trucizną”.7 Owego dnia, kiedy zapadła decyzja o zamordowaniu dzieci, w bunkrze Kancelarii Rzeszy, położonym 350 km na wschód od Hamburga, Fiihrer Adolf Hitler obchodził swe pięćdziesiąte szóste urodziny. W uroczystości wzięli udział: Joseph Goebbels, który w jedenaście dni później zamordował swoich sześcioro śpiących dzieci, po czym kazał się posterunkowemu SS zastrzelić, zawsze jeszcze gruby mimo panującego niedostatku marszałek Rzeszy Hermann Góring, który jeszcze tej nocy wyjechał samo­ 6 „Process Neuengamme", tom III, s. 346 ’ Tamże 48 chodem na południe Niemiec, minister spraw zagranicznych Ribbentrop, szef kancelarii Bormann, architekt Rzeszy Speer oraz trzej szefowie sił zbrojnych: Keitel, Jodl i Dónitz, którzy w następnych osiemnastu dniach posłali jeszcze tysiące żołnierzy na śmierć, mimo że doskonale wiedzieli, iż wojna jest już dawno przegrana. Hitler mówił o pięknej wiośnie w górach, w jego prywatnej posiadłości w Obersalzbergu. Zastanawiał się, czy powinien tam polecieć. Większość obecnych namawiała go na to. Wahał się. Sytuacja Rzeszy nie jest wcale taka zła8-mówił popijając sok owocowy, podczas gdy inni kazali sobie nalewać szampana, o który postarał się Heinrich Himmler. Armia Czerwona zdobyła Furstenwalde, Strausberg i Bemau. Na zachodzie Anglicy stali nad Łabą.9 W przypadku podziału Niemiec wskutek ofensywy radzieckiej, dowództwo w kotle północnym miał objąć, zgodnie z postanowie­ niem Hitlera, admirał Karl Dónitz. Reichsfiihrer SS, Heinrich Himmler, miał pozostać przy Donitzu, prawdopodobnie dlatego, aby w tym czasie - szerzenia się zdrady-nadzorować go lub też być wzajemnie przezeń nadzorowanym. Heinrich Himmler był ostatnim, który opuścił uroczystość. Rankiem tego dnia zarządził utworzenie „lotnych, polowych sądów doraźnych”, składających się z młodych, fanatycznych SS-manów, którzy już tego wieczoru wieszali na latarniach żołnierzy, a nawet uczniów.10 Z Berlina Himmler wyjechał, aby dopuścić się największej zdrady, jaką nazista mógł w ogóle popełnić: na tajne spotkanie z pełnomocnikiem Żydowskiego Kongresu Światowego, Norber­ tem Masurem. Spotkanie zaaranżował Feliks Kersten, Fin, przyboczny lekarz Himmlera, dziwny i dwulicowy człowiek, który przez wiele lat leczył Himmlera swoją „ręczną terapią”, kombi­ nacją masażu, sauny i przyrodoleczniczej diety. Przy całej fascy­ nacji ideami Himmlera o nordyckim związku mężczyzn czystej rasy, Feliks Kersten miał krytyczny stosunek do ludobójczej 8 H.R. Trevor-Roper: Ostatnie dni Hitlera, Poznań 1963, s. 129 9 Komunikat dowództwa naczelnego Wehrmachtu (OKW) z 21.4.1945 10 Reitlinger: SS. Tragodie einer deutschen Epoche (SS. Tragedia pewnej niemieckiej epoki). Wiedeń 1957, s. 427 A Dzieciobójca 49

polityki obozów koncentracyjnych. Dziwnym trafem pomimo to zdobył sobie zaufanie Himmlera i nawiązał kontakt między nim a szwedzkim hrabią Folke Bernadottem. Ten zaś uzyskał w końcu od Himmlera zwolnienie więźniów skandynawskich iodtranspor­ towanie ich do kraju. Teraz, na krótko przed groźbą zarządzonego przez Hitlera wysadzenia w powietrze wszystkich obozów kon­ centracyjnych, Kersten sprowadził do Himmlera bezpośredniego delegata najwyższego przedstawicielstwa Żydów. Kersten pisze o tym: „Masur i ja byliśmy jedynymi pasażerami samolotu odbywającego planowy lot ze Sztokholmu do Berlina i przewożącego paczki Szwedzkiego Czerwonego Krzyża dla Czer­ wonego Krzyża w Berlinie. Lot trwał cztery godziny. W trakcie przelotu nie napotkaliśmy ani alianckich, ani niemieckich samo­ lotów. Po wylądowaniu na lotnisku Tempelhof zostaliśmy powi­ tani okrzykiem «Heil Hitler» przez oddział pięciu czy sześciu wartowników policyjnych stojących na baczność. Masur zdjął kapelusz i powiedział uprzejmie: «Dzień dobry». Na lotnisku otrzymałem dla Masura glejt Reichsfuhrera SS, podpisany przez SS-Brigadefiihrera Schellenberga”.11 ZTempelhofu Kersten i Masur pojechali do majątku Hartzwal- de, niedaleko Hohenlychen, gdzie zakwaterował się Himmler. Kersten swego czasu otrzymał Hartzwalde w prezencie od Himmlera. Kersten pisze: „Himmler przywitał Masura przyjaźnie, mówiąc mu «dzień dobry» i oświadczył, że jest zadowolony z jego przyjazdu. Później zasiedliśmy do stołu... następnie Himmler przeszedł do obrony obozów koncentracyjnych. Powinno się nazywać je obozami wychowawczymi, gdyż poza Żydami i poli­ tycznymi więźniami znajdują się tam także elementy kryminal­ ne. Dzięki zorganizowaniu obozów Niemcy mogły w 1941 roku pochwalić się najmniejszym od dziesiątków lat wskaźnikiem przestępstw kryminalnych. Więźniowie musieli ciężko pracować, 11 Feliks Kersten: Totenkopfund Treue (Trupia główka i wierność), Mólich, Hamburg 1952. Glejt zawiera! następującą treść: „Zaświadczenie. Uprasza się o przepuszczenie przez granicę radcy medycznego Feliksa Kerstena i podróżują­ cego w jego towarzystwie pana bez sprawdzania dokumentów tożsamości. W zastępstwie: Schellenberg, SS-Brigadefiihrer, general-major Waffen SS i Policji”. 50 ale to samo dotyczyło całego niemieckiego narodu. Traktowanie więźniów w obozach było zawsze sprawiedliwe”.12 Masur, któremu sprawa obozów zagłady w Oświęcimiu, Tre­ blince i Majdanku była doskonale znana, zachował spokój. Udało mu się w końcu uzyskać od Himmlera zapewnienie zwolnienia z obozu koncentracyjnego w Ravensbriick tysiąca żydowskich kobiet, które miały być stamtąd zabrane autobusami Szwedz­ kiego Czerwonego Krzyża. Ustalono nawet listę imienną tych kobiet. Poza tym Himmler - potwierdzając obietnicę daną uprzednio Kerstenowi - obiecał nie ewakuować żadnych dalszych obozów koncentracyjnych, lecz przekazywać je nadciągającym wojskom alianckim. Obiecał również zaniechać dalszej zagłady Żydów. Rozstali się o świcie. Himmler pojechał do Hohenlychen. Masur i Kersten wrócili do Tempelhofu i odlecieli równie potajemnie, jak przybyli. Nadjeżdżają białe autobusy Tego dnia, kiedy dzieci miały zostać zamordowane, skandy­ nawscy więźniowie obchodzili uroczyście pożegnanie obozu kon­ centracyjnego Neuengamme. Skutek negocjacji pomiędzy Himmlerem i hrabią Folke Berna- dotte okazał się pozytywny. Szwedzki Czerwony Krzyż przysłał do Niemiec oddział lekarzy i pielęgniarzy z autobusami, samocho­ dami ciężarowymi i sanitarkami. Z początku zezwolono na prze­ wiezienie do Szwecji tylko chorych więźniów skandynawskich. Kierownikiem akcji był szwedzki profesor Gerhard Rundberg. Jego główna kwatera mieściła się w prywatnej posiadłości księcia Bismarcka w Friedrichsruh w Sachsenwaldzie, niedaleko Neuen­ gamme. Rundberga i innych szwedzkich lekarzy dopuszczono do skandynawskich więźniów w barakach szpitalnych w Neuen­ gamme. Oto jego relacja: „Udałem się do naczelnego Lekarza obozu, dra Trzebińskiego, 12 Tamże<• 51

rozlazłego typa, który na większości z nas sprawił nieprzyjemne wrażenie. Poszliśmy z nim natychmiast do skandynawskiego baraku dla chorych. Dr Trzebiński w mundurze, wysokich butach i czapce na głowie rozpoczął najmniej przyjemny dla mnie obchód chorych, w jakim kiedykolwiek uczestniczyłem. Nonszalanckim głosem akceptował lub odrzucał nasze propozycje. Nie chciał uznawać łacińskich terminów diagnostycznych. Diagnoza miała być pisana w języku niemieckim. «Pleuritis exsudativa» (woda w płatach płucnych) została określona jako «wysiękowe zapalenie opłucnej» itp. Wykazywał lekceważenie dla wyników badań opadu krwi i prac laboratoryjnych. Aby stwierdzić, co pacjentom dolega, należało jego zdaniem przyjrzeć się im, a następnie ocenić przypadek na podstawie obejrzenia nóg. Pacjenci musieli zdjąć kalesony.i pokazać nogi. Jeżeli wygląd nóg świadczył o puchlinie wodnej lub gdy nogi były bardzo wychudzone, akceptował przy­ padek jako nadający się do odtransportowania z uwagą: «zły stan ogólny». Tak więc ten partyjny eskulap podejmował decyzje opierając się na «diagnozie nożnej». Podczas tej procedury, stawiałem sobie pytanie, czy jest naprawdę lekarzem.”13 W dniu 31 marca 1945 r. obóz odwiedził Folke Bernadotte. Przyjmował go komendant obozu Pauly. Bernadotte zażądał zwiedzenia obozu. Norweski więzień, Odd Nansen, syn badacza arktycznego Fridtjofa Nansena, tak to opisał: „Dla Niemców ten obchód obozu musiał być prawdziwą drogą do Canossy. Nie mówili nic, ale nie mogli zapobiec ożywionym rozmowom Szwedów z nami i z innymi więźniami w poszczególnych blokach... [Szwedzi] Mieli dla nas wszystkich słowa pociechy, które tysiące spragnio­ nych dusz chłonęło i zachowało w sercach... Patrzeć na to, jak ci SS-mani, do tej pory wszechwładni tyrani naszego świata, byli traktowani jak powietrze, stali się nagle zupełnie niepotrzebni i nędzni, to było dla nas czymś nieprawdopodobnie cudownym”.14 „Rapport fra Neuengamme" prof. Gerharda Rundberga o trwającej od 7,3. do 3.5,1945 akcji ratowania więźniów obozów koncentracyjnych w Niemczech przez Szwedzki Czerwony Krzyż oraz raport sporządzony dla Duńskiego Czerwonego Krzyża przez dra Henry Meyera, Martins Forlag, Kopenhaga 1945, s. 63-64 14 Nansen: Fra Dug til dag (Z dnia na dzień), Oslo 1947, tom 3, s. 274-276 52 Od tego dnia począwszy Neuengamme stało się centralnym obozem zbiorczym dla wszystkich skandynawskich więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych. Białe autobusy opa­ trzone znakami Czerwonego Krzyża i szwedzką flagą jeździły do Buchenwaldu, Sachsenhausen, Dachau, Ravensbriick, Neubran- denburga, Zwickau i nawet aż do Theresienstarit. Wszędzie wyciągali z obozów zagłodzonych Skandynawów. „Umęczonym więźniom wydawało się, że z piekła dostają się do nieba” pisał duński historyk Jorgen H. Barfod.1’ 15 Jurgen H. Bariud: Hi‘lvede har mange Navne (Piekło mu wiele nazw). Forlaget Zac, Kopenhaga 1969, s. 336