Okładka
Ewa K ulesza i
i opracowanie graficzne
W anda Rodow icz-C edrońska
Printed in Poland
ROZDZIAŁ I
w którym odkrywam skarb znad Am u-darii
Na Oxford Street, w sierpniowym londyń
skim słońcu, plakaty przedstawiały złotą maskę
faraona Tutenchamona, a ekspozycja przywie
zionych z Kairu do Londynu egipskich skarbów
stała się wydarzeniem londyńskiego lata. Od
rana do wieczora zwarty tłum oblegał gmach
British Museum. Długa, spiralna kolejka ludzi
sięgająca poza wysokie pręty żelaznego ogro
dzenia codziennie, z uporem czekała na dzie
dzińcu. Kto tego lata znalazł się w Londynie,
prędzej czy później spotkał się z pytaniem:
— Czy widział pan Tutenchamona?
Mnie to pytanie zadała Binia, córka mego
przyjaciela, u którego mieszkałem w londyńskiej
zachodniej zielonej dzielnicy. Interesowała się
historią i dużo wiedziała o burzliwych czasach
Tutenchamona i jego poprzednika, faraona
Amenhotepa IV, wielkiego i mądrego refor
matora religijnego sprzed wieków, który prze
ciwstawił się potężnym kapłanom boga Amona
ź Teb, przybrał imię Echnaton i ustanowił
kult nowego, jedynego boga słońca, Atona.
Patrząc na wykonaną z czystego złota twarz
przedwcześnie zmarłego osiemnastoletniego T u
tenchamona, w jego oczy z aragonitu i obsy
dianu, na brwi i rzęsy z lapis lazuli, na to
wspaniałe dzieło egipskich artystów, którzy
martwemu faraonowi dali wieczne życie, rozu
miałem upór setek tysięcy mieszkańców Lon
dynu, stojących codziennie przed British Mu
seum.
Rozumiałem także, dlaczego dla ówczesnych
ludzi żelazny amulet ukryty pod wezgłowiem
faraona był przedmiotem cenniejszym niż złoto
i drogocenne kamienie. W X IV wieku p.n.e.
bowiem groźni indoeuropejscy Hetyci, którzy
konkurowali z Egiptem o wpływy na terenie
Małej Azji, posiedli już, jako pierwsi na świecie,
pożyteczna, lecz niebezpieczną, tajemnicę maso
wego wytopu żelaza. Od tego to epokowego
wynalazku wzięło przecież początek wiele klu
czowych wydarzeń w historii starożytnej, z któ
rych do najbardziej znanych, bo spopularyzo
wanych przez Homera, należy dziesięcioletnia
wojna o Troję.
Obejrzawszy kryptę Tutenchamona, w jed
nej z sal, pełnej wspaniałych eksponatów,
przystanąłem przed dużą szklaną gablotą, w
której leżały misterne złote ozdoby kobiety
pięknie rzeźbione maleńkie posążki oraz złote
monety z wizerunkami władców. Tabliczka
informowała: „Skarb znad Amu-darii”. Nie
przypuszczałem wówczas, że wyruszę w po
dróż nad tę ogromną i potężną rzekę, aby
poznać życie radzieckiego Uzbekistanu i Tadży
kistanu, spotkać tam ślady starożytnych państw
Baktrii i Chorezmu, gdzie podobnie jak w
Egipcie, wiele wieków przed naszą erą, wśród
pustynnych piasków budowano kanały nawad
niające i uprawiano bawełnę. Nie wiedziałem
też jeszcze, że pradawni mieszkańcy Chorezmu,
Churryci, spokrewnieni byli z małoazjatyckimi
Hetytami, tymi, którzy nie chcieli „za żadne
pieniądze” dopuścić Egiptu do tajemnicy że
laza. Dziwnym też zbiegiem okoliczności owi
Churryci, podobnie jak Egipcjanie, oddawali
cześć boską słońcu, ich władcy nosili dumne
tytuły Synów Słońca, a ich potężne państwo
leżące nad Nilem Chorezmu — Amu-darią
nazywano Ziemią Ludu Słońca.
To palące środkowoazjatyckie słońce pierw
szy raz odczułem, gdy schodziłem z pokładu
moskiewskiego samolotu w stolicy Uzbekistanu,
6
Taszkencie. Niebo było błękitne, bez skazy,
ani jeden biały obłok nie zabłąkał się w tę
stronę świata. Od Warszawy dzieliło mnie
prawie pięć tysięcy kilometrów. Inna muzyka,
inny nastrój niż w Europie. Także inne owoce;
Instytut Pedagogiczny w Taszkencie
soczyste, pełne aromatu; ogromne stosy melo
nów, arbuzów, brzoskwiń, granatów, winogron,
moreli. Na bazarze sprzedawcy w kolorowych
turbanach i małych, czarnych, wyszywanych
srebrną nicią tiubetiejkach, zachwalali jak przed
wiekami słodki towar z południowych sadów:
— Kup u mnie, a niebo poczujesz w ustach.
Taksówka wiozła mnie do hotelu przez to
wielkie, półtoramilionowe miasto, które w 1966
roku zadrżało od podziemnych wstrząsów.
Pewnego pamiętnego groźnego dnia, w ciągu
jednej minuty siedemdziesiąt osiem tysięcy
mieszkańców zostało bez dachu nad głową.
Dzisiaj nie ma śladu w mieście po tej wielkiej
katastrofie. Powstały pięknie zaplanowane, no
woczesne dzielnice, wzniesiono nowe gmachy,
opracowano antysejsmiczne metody budow
nictwa uodpornionego na trzęsienia ziemi. Mój
hotel miał dziewiętnaście pięter, a dawniej
budowano tu tylko kilkupiętrowe domy. Nie
zwykle ciekawie rozwiązano architektonicznie
miasteczko akademickie, plac Lenina, czy dziel
nicę Cziłanzar. Stożkowate kopuły na jej rynku
łączą w sobie nowoczesność z charakterystycz
nym wschodnim stylem Azji Środkowej. Na
ulicach i skwerach bujna zieleń drzew, bijące
w górę strumienie fontann. Kierowca taksówki
Szaachmed wyjaśnił mi, że nowy Taszkent
powstał dzięki pomocy wszystkich bratnich
republik radzieckich. Do Państwowego Banku
Uzbeckiej SRR wpływały pieniądze z fabryk,
kołchozów, sowchozów. Na przykład pewnego
dnia górnicy polarni przysłali kilogram złota.
Przyjeżdżały ekipy budowlanych z całego Kraju
Rad. Długie pociągi zwoziły zewsząd budulec.
Każda republika miała ambicję, aby nowe domy
Taszkent. Plac Lenina
miały charakterystyczne cechy jej budownictwa.
I rzeczywiście, widać gdzie kończy się budow
nictwo gruzińskie, a zaczyna ukraińskie, które
budynki projektowali architekci tadżyccy, a któ
re są dziełem budowniczych Turkmeńskiej SRR.
Szaachmed podkreślił z patetyczną dumą:
— Nowy nasz Taszkent, to pomnik bra
terstwa narodów.
Leciałem samolotem z Taszkentu do Bucha-
ry, natomiast z Buchary (właściwie z Kungradu
koło Buchary, bo Buchara nie ma dworca
kolejowego) jechałem pociągiem do Urgencza,
a później autobusem do Chiwy, na ziemie
starego Chorezmu. Była to podróż skompliko
wana, lecz pełna emocji. Linia kolejowa biegła
wzdłuż Amu-darii i granicy turkmeńskiej, skra
jem pustyni Kara-kum. Pociąg pędził wśród
pól bawełnianych. Wpatrywałem się w zieloną
dolinę Amu-darii. Po jednej stronie szyn
kolejowych, bliżej wielkiej rzeki, przyciągała
wzrok soczysta zieleń nie kończącego się pasa
oazy, po drugiej stronie płonące żarem wydmy
pustyni i wyblakłe w słońcu kępy białych
i czarnych krzaczastych saksaułów. Naprze
ciwko mnie siedział na skrzyżowanych, podwi
niętych pod siebie nogach starzec z siwą brodą,
w błękitnym chałacie i w żółtym turbanie. W
dłoni trzymał dużą, białą porcelanową filiżankę
z zieloną herbatą. Wyglądał tak, jakby wycięto
go z kart księgi bajek tysiąca i jednej nocy —
„Alf lejla wa lajla”, które, jakkolwiek były
wydane przez Arabów w języku arabskim,
powstały w ogromnej większości w literaturze
narodów mówiących językiem perskim, czer
piąc swoje bogactwa fantazji z życia sąsiednich
Indii. Miałem wrażenie, że starzec za chwilę
uniesie się razem z kanapą i wyfrunie przez
okno nad pustynię jak na latającym dywanie.
10
. . n ....... 1 paicami siwa
brodę Po czym oblizał smakowicie wargi po-
CIłłgnął łyk zielonej herbaty, nachylił * ku
mme 1 P°dał porcelanową filiżankę. Znałem
juz te stare obyczaje , w.edziałem, że jest Z
g estJrzy jaźn i o podobnym znaczeniu jak
cie rp kie ^ ^ P°k°ju- p o w a ł e m
erpkiej orzeźwiającej herbaty. Wówczas uczy-
"■I szerok, ruch rek, w s.rcnc „kna i z „
•Samolot pasażerski nad morską zatoką
. “ ueiznym akcentem powiedział pier
wsze słowo, które zapoczątkować miało opo
wieści w języku rosyjskim, bowiem ten to
właśnie język stanowi tu pomost porozumiewa
nia się miejscowej ludności nie tylko z cudzo-
/.'emcami, lecz także między sobą: Uzbeków
Tadżykami, czy Tadżyków, z Turkmenami
i Karakałpakami.
Amu-daria — powiedział starzec.
ROZDZIAŁ II
w którym starzec w turbanie opowiada bajki
kwitnącej pustyni
Bardzo, bardzo dawno temu, gdy ludzie
jeszcze nie znali zegarów i nie mieli samolotów,
tylko latali na czarodziejskich dywanach, nie
było nad Amu-darią pustynnych piaskóy.- a na
tysiącach wysp wyłaniających się z niebieskiej
tafli wody, żvło mnóstwo kolorowych ptaków
i zwierząt. Amu-daria i Syr-daria nie wpływały,
tak jak obecnie, do Jeziora Aralskiego, bo go
wówczas nie było, a łączyły się razem i rozle
wały swe wody szeroko, szeroko, aż po krańce
świata. Ludzie nie odkryli jeszcze tej rajskiej
ziemi i dlatego nie było tu wojen. Pewnego
dnia, żyjący w odległej krainie wielki prorok
Sulejman, rozgniewał się bardzo na młodą,
piękną wróżkę. Wezwał do siebie potężnego
czarnoksiężnika, który mu służył wiernie, kazał
mu usiąść na stosie barwnych poduszek i tak
przemówił do niego:
Abdullo Rudaki, pisarz tadżycki (1100-lecie urodzin)
- Rozkazuję ci zabrać ją z mojego kraju
i odstawić na sam kraniec świata, tam gdzie
nie ma ludzi i nie istnieje żadne życie.
Czarnoksiężnik związał piękną wróżkę zło
tymi sznurami, zarzucił ją sobie na plecy
i uniósł się w powietrze. Frunął ponad żyznymi
krainami, nad rzekami, górami i morzami,
a wszędzie widział pałace i zamki, płynące
okręty i wędrujące karawany. Dziesiątego dnia
nagle dostrzegł wspaniałą i nie znaną mu krainę,
w której nie mieszkał ani jeden człowiek.
Złote i czerwone ptaki cudownie śpiewały, a
srebrne ryby wyskakiwały z wód na metr
wysoko. Była to tak piękna kraina, że gdy ją
wróżka zobaczyła, uśmiechnęła się do czarno
księżnika, a czarnoksiężnik wybrał wyspę, jak
szmaragd zieloną i położył wróżkę pod kwit
nącym drzewem. Trzeba dodać, że w czasie
wędrówki czarnoksiężnik zakochał się w swojej
więźniarce i postanowił nie wracać do Sulejma-
na. Odtąd żyli oni szczęśliwie wśród tysiąca
wysp Amu-darii i Syr-darii, i doczekali się
pięknych dzieci, a później ich dzieci swoich
dzieci i taka była genealogia Chorezmu i Cho-
rezmijczyków.
Pięćset, a może tysiąc lat po przybyciu tu
pięknej wróżki i czarnoksiężnika, na wyspach
i ziemiach leżących tam, gdzie dzisiaj lśnią
w słońcu fale Jeziora Aralskiego, żył naród
Adagów. Władał nim okrutny król Fazyl.
W jednym z zamków nad Amu-darią, która
wówczas razem z Syr-darią niosła wody do
Morza Kaspijskiego, mieszkała piękna księż
niczka Szirin. Pewnego dnia król Fazył porwał
Szirin do swego zamku. Zagniewany i zroz
paczony ojciec księżniczki wyruszył na pustynię
w stroju pustelnika i rzucił klątwę na króla
Fazyła. Niebo wysłuchało modłów ojca i nagle
u
pociemniało, zahuczało grzmotami i rozdarło
się piorunami. Wody Amu-darii i Syr-darii
poczęły coraz bardziej przybierać, zalały zie
lone wyspy i uprawne pola, potężne fale zbu
rzyły zamki Adagów, poziom wód wznosił się
coraz wyżej i wyżej, aż całe królestwo króla
Fazyła przestało istnieć. Na jego miejscu pow
stało ogromne Jezioro Aralskie, które i dzisiaj,
w czasie każdej burzy rozbrzmiewa głuchym
hukiem bębnów bojowych, dobiegającym z za
topionych zamków.
I znów po wielu, może po tysiącu latach,
gdy wody opadły po tym wielkim kataklizmie,
nad brzegiem Amu-darii, która nie płynęła
już do Morza Kaspijskiego, tylko do Jeziora
Aralskiego, na ziemiach leżących na wschód
od gór Sułtan-Uiz-dag pojawił się Wielki Jima
i założył pierwszy nowy gród warowny, a na
szczycie najwyższej góry rozpalił święty ogień.
W jakiś czas potem wojownicy dzielnego króla
Kausa, potomka Wielkiego Jimy, znaleźli w
14
lesie wśród odurzająco pachnących kwiatów
piękną dziewczynę, która nie chciała powie
dzieć skąd przybywa i jak się nazywa. Zamie
szkała w zamku króla i umierając, urodziła
mu dorodnego syna. Wyrósł on na zdumiewa
jącej urody mężczyznę, bohatera — półboga
Sijawusza, który w złotym hełmie zdobiącym
bujne, rude włosy, siedząc na czarnym koniu
potrafił przeskoczyć największe ognisko. Jego
syn, albo wnuk założył królewską dynastię
Sijawuszydów, rządzącą w Chorezmie przez
wiele wieków, a pod władzą Chorezmu zjed
noczył rozległe kraje, od Morza Kaspijskiego
po Pamir. Ziemie Chorezmu były wówczas
pełne zieleni i nie trzeba było kopać kanałów
nawadniających. Nim opadły wody rozlewisk
Amu-darii i Syr-darii, nawilżyły wystarczająco
ziemię i pokryły ją żyznym mułem, tak że cały
kraj był jednym kwitnącym ogrodem. Obok
króla w tym bogatym państwie, zwanym Ziemią
Ludu Słońca, rządziła kasta wojowników jeż
dżących na rydwanach i kasta kapłanów ognia
i słońca.
Ziemie niegdyś nawodnione przez wielki
potop, coraz bardziej wysychały, dawne natu
ralne kanały zanikały, upalne słońce zamie
niało żyzne ziemie w popękane, przeżarte
suszą takyry i sypkie piaski pustyń. Wówczas
w Chorezmie pojawili się pierwsi inżynierowie
i cały kraj ponacinali życiodajnymi kanałami.
I tak rozpoczęła się nowa era Chorezmu, no
szącego odtąd także nazwę Kangha, czyli Ziemia
Kanałów.
Towarzysz mojej podróży, którego wygląd
zewnętrzny, siwa broda i żółty turban upodob
niały do bohaterów barwnych starych ilustracji
z bajek tysiąca i jednej nocy („Alf lejla wa
lajla”), skończył swoje bajeczne opowieści i uś-
15
miechnął się do mnie przyjaźnie.
— Napijesz się, synu, herbaty?
Okno w przedziale było otwarte i wpływał
przez nie z pustyni suchy dokuczliwy upał.
Odpowiedziałem, że chętnie napiłbym się, ale
nie chciałbym mu sprawiać kłopotu. Trzy razy
powtórzył słowo rosyjskie, którego brzmienie
wyraźnie sprawiało mu przyjemność.
— Irunda, irunda, irunda.
Z podręcznej walizki wyjął drugą, ozdobną
filiżankę i z namaszczeniem włożył do niej
trzy szczypty tutejszego czaju. Po czym sprężyś
cie, jak na swój wiek, wyszedł na korytarz.
Podniósł do góry czajniczek i przekręcił maleńki
kurek, z którego na liście herbaty popłynął
wrzący strumień wody. Wrócił do przedziału
i podał mi filiżankę.
Pij) gościu, i niech ten napój sprawi, abyś
nabrał apetytu. ,
Usiadł naprzeciwko mnie, jak poprzednio,
po turecku. Podziękowałem mu za herbatę i za
piękne baśnie oraz powiedziałem, że jadę do
Chiwy. Kiwał głową z zadowoleniem i pieszczo
tliwie skubał włosy w brodzie.
— Chiwa stara i piękna.
Interesowało mnie, czy w baśniach starca
znajdowało się ziarno prawdy, więc zapytałem,
czy rzeczywiście niegdyś nie było Jeziora Aral-
skiego, a Amu-daria wpływała do Morza Kaspij
skiego. Nie przypuszczałem, że wyjaśni mi to
dokładnie i rzeczowo.
— Tak synu, bowiem każda bajka zawiera
część prawdy, a nieraz nawet więcej, niż poznała
nauka. Amu-daria niegdyś me mogła przebić się
przez łańcuch gór Sułtan-Uiz-dag. Szeroko
rozlewała się tam wszędzie, gdzie dziś jest
pustynia, tworząc ogromne rozlewiska z wie
loma wyspami. Niższy był również poziom
16
wód w Amu-darii i Syr-darii, lecz wystarcza
jący, aby te wyspy były bogate i zielone. Część
tych wód spływała wąskim, dzisiaj już martwym
łożyskiem do Morza Kaspijskiego. To były czasy,
w których czarnoksiężnik przybył tu z piękną
wróżką, ale czasy te nie trwały długo, bowiem
mniej więcej cztery i pół tysiąca lat temu wyda
rzyła się wielka katastrofa, być może trzęsienie
ziemi. Amu-daria gwałtownie wezbrała i w
potężnym szturmie przedarła się przez łańcuch
gór Sułtan-Uiz-dag. Tak powstało Jezioro Aral-
skie. Ogromny potop pogrążył pod wodą zie
lone wyspy tej ziemi. Tysiąc lat później, gdy
wody pozostały tylko w Jeziorze Aralskim i wo
kół wysp położonych w delcie Amu-darii
i delcie Syr-darii, przybył tu wielki Jima
Dżemszyd, zbudował pierwszy warowny gród-
war oraz stworzył siedem chorezmijskich okrę
gów krajowych, siedem tzw. Kiszwarów. Amu-
-daria nawilżała wówczas ziemie Chorezmu
naturalnymi kanałami, które pozostały z cza
sów po potopie. Kilkaset lat później, naturalne
arny czyli naturalne kanały poczęły wysychać
i starożytni inżynierowie zbudowali tu pierwsze
kanały sztuczne. Nazwa Kangha powstała od
słowa kan. Kan, czyli kanał. A to wszystkę
jest prawdą, co ci powiedziałem. Dzisiaj w ję
zyku uzbeckim i języku tadżyckim kan też
znaczy kanał, bowiem Tadżycy i Uzbecy słowo
to odziedziczyli po pradawnych irańskich miesz
kańcach Chorezmu.
Uwierzyłem starcowi, bowiem w naszym
języku słowo to brzmi bardzo podobnie i zapy
tałem, skąd posiada te wiadomości. Pociągając
smakowicie łyk herbaty odpowiedział mi tak,
jakbym go pytał o rzecz zwykłą i codzienną:
— Mój wnuk Mahammed studiuje w Mos
kwie i będzie profesorem.
17
R O ZD ZIA Ł III
w którym znany numizmatyk i specjalista od
nawadniania pustyń pokazuje mi swoje skarby
Starożytny Urgencz leżał bardziej na zacho
dzie niż dzisiejszy, bliżej Jeziora Aralskiego.
Nowy Urgencz, ten, do którego przybyłem,
leży w pobliżu rzeki Am u-daria i zabytkowego
miasta Chiwa. Turyści marzą, aby tu dojechać
i móc zachwycać się starymi meczetami, m ina
retami, grobowcami muzułmańskimi i m edre-
sami, czyli dawnymi klasztornymi uczelniami.
Właśnie te medresy niegdyś były bardzo sławne
i przyciągały uczniów z całego mahometań-
skiego wschodu. Mieszkali oni w maleńkich
celkach i wkuwali na pamięć wersety ze świętej
księgi islamu, Koranu. T rudno porównywać
ich cele z sypialniami w naszych nowoczesnych
internatach. W każdej celi mieszkał tylko jeden
uczeń, lecz niewiele była ona wyższa od loka
tora i niewiele większa, niż jego twarde łoże.
Stara Chiwa otoczona jest wysokimi m uram i
obronnymi. Poza nimi znajdują się nowsze
budowle, m uzeum w pałacu ostatniego chana,
a obok dawne ogrody haremowe. Pałac projekto
wali architekci z carskiego Piotrogrodu, a dziew
częta z harem u wyzwolił nasz rodak Anatol
Nowicki, który w dniach rewolucji w oddziale
Czerwonej Armii dowodził działonem arty
lerii.
Usiadłem w cieniu drzew podobnych do
naszych topól, przy drewnianym stoliku, w
czajhane, czyli herbaciarni, która słynęła także
ze znakomicie przyrządzanych szaszłyków. Czaj
hane była samoobsługowa, więc podszedłem
do okienka, z którego wypływały znakomite
zapachy i zamówiłem filiżaneczkę herbaty.
Podano mi oczywiście zieloną. Po zaparzeniu
18
19241964
tOOO-nOMTA CCCP
Uzbeckie stroje ludowe
ma ona jasnożólty kolor i początkowo wydaje
się prawie bez smaku, wkrótce jednak czuje się
w ustach miła, cierpką gorycz, a w całym
ciele orzeźwiające odprężenie. W czasie upałów
znane jest działanie tej wschodniej herbaty.
Cudownie gasi pragnienie, a także dobrze
działa na system trawienny. M a to duże zna
czenie, zwłaszcza dla uczestników proszonych
obiadów i kolacji. Ludzie tu są niezwykle
gościnni. Obiad to cała uczta składająca się
z owoców i bardzo tłustych potraw z baraniego
mięsa. Nie wszyscy mają mieszkania urządzone
w stylu europejskim. Stół często zastępuje
rozłożony na podwyższeniu i nakryty obrusem
tradycyjny dywan, a stary obyczaj nakazuje
siedzieć wokół niego z podwiniętymi nogami.
Na szczęście można również leżeć na miękkich
poduszkach. Dla nie przyzwyczajonych siedze
nie po turecku nie należy do wygodnych pozycji,
lecz leżenie przy suto zastawionym obrusie,
zwłaszcza dla leniwych obżartuchów, jest nie
zastąpionym zwyczajem, który zresztą był
dobrze znany w europejskim starożytnym Rzy
mie.
Wieczorem byłem zaproszony na kolację do
znanego numizmatyka pochodzenia polskiego,
inżyniera Czerniawskiego, który był także spe
cjalistą od nawadniania pustyń. Mieszkanie
miał urządzone podobnie, jak my w Europie,
tak że tym razem ominęła mnie przyjemność
leżenia na dywanie. Inżynier czekał na mnie
przy obficie zastawionym stole. Na tacach
leżały złotawe melony o cudownym zapachu
bananów. W gąsiorku mieniło się czerwonym
blaskiem domowe wino z czarnych winogron.
Pokój był duży, wzdłuż ścian ciągnęły się
gabloty, na których stały w wazonach silnie
pachnące kwiaty. Inżynier pokazał mi paczusz
kę listów przewiązanych tasiemką. Były to
listy jego dziadka do ojca, pisane ładną polszczy
zną. Rozmawialiśmy o Moskwie i o Warszawie,
a potem o Taszkencie, Bucharze, Samarkan-
dzie i o Nukus, stolicy Karakałpackiej ASRR.
Nagle inżynier Czerniawski wstał od stołu,
20
podszedł do najbliższej gabloty i wyjął z niej
garść starych monet.
- Jeśli pan potrafi przenieść się wyobraźnią
w inne epoki, ma pan teraz okazję. Najstarsza
moneta z moich zbiorów ma przeszło dwa tysiące
lat ‘i pochodzi z czasów grecko-macedońskiego
imperium Aleksandra Wielkiego.
Położył monety na stole i z przejęciem tłu
maczył :
- M am ich dużo, ale dla pana wybrałem
najbardziej charakterystyczne, które najlepiej
obrazują przemiany historyczne, religijne, kul
turalne, obyczajowe. Niech pan spojrzy na te
małe krążki, wykonane z różnych metali, z róż
nych stopów, także ze srebra i złota. Niewiele
jest na świecie terenów, na których w ciągu
tysiącleci, dokładnie w tym samym miejscu, i
istniały równolegle tak odrębne kultury, re-
ligie i cywilizacje. To jest właśnie pasjonujące
w Azji Środkowej.
Czerniawski, jak na szachownicy, wskazują
cym palcem przesuwał monety, a ja próbowałem
przenieść się wyobraźnią w historię. Czasy
Aleksandra Wielkiego, IV wiek przed naszą
erą. Był to burzliwy i przełomowy okres dla
całego ówczesnego, także europejskiego świata. *
Potężna armia grecko-macedońska po zdoby
ciu Persji ruszyła na wschód i północ. Nie za
jęła co prawda Chorezmu, lecz podbiła w wiel
kich bojach sąsiednie państwa. Tak jak w Cho-
rezmie, żyli w nich starożytni czciciele ognia,
mieli piękne miasta i nawodnione kanałami
pola i ogrody. Po śmierci wielkiego wodza
Aleksandra, gdy jego imperium rozpadło się
na szereg mniejszych państw, we wschodniej
części Azji Środkowej powstało państwo, zwa
ne przez historyków Greko-Baktrią, w którym
rządziła grecka dynastia Eutymenidów. M one
21
ty Kutymenidów posiadają litery greckiego
alfabetu i napisy w jeżyku greckim.
Kaniszka, moneta tak nazwana od imienia
wielkiego władcy Kuszanów, króla Kaniszki,
jest bardzo cenna. Ruszanie w 1 wieku naszej
ery stworzyli potężne imperium leżące w daw
nych granicach Greko-Baktrii i Chorezmu.
W jego kulturze dominowały wpływy północ
nych Indu, które wtedy wchodziły w skład
kuszańskiego imperium, a religią panującą był
buddyzm. Budowano świątynie w nowym stylu,
wznoszono ogromne posągi Buddy.
Oto monety arabskie. W VII wieku, pro
wadząc świętą wojnę, Arabowie zajęli tereny
obecnej Turkm enii, a w V III wieku podbili
tereny dzisiejszego Uzbekistanu, Karakałpakii
i Tadżykistanu. Żądali, aby ludność zdradziła
dawnych bogów i przyjęła islam oraz składała
wysokie daniny.
Oto monety z tadżyckiego państwa Sama-
nidów, którzy w X wieku w swej stolicy Bu-
charze, stworzyli wspaniałe warunki dla roz
woju nauk humanistycznych. I monety śred
niowiecznego Chorezmu, który w IX wieku
siynąl. ze znakomitych matematyków.
Inżynier pokazał mi także m onety bite w X IV
i XV wieku, monety krwawego Tim ura z Sa-
markandy i jego znakomitego wnuka, władcy
i astronoma Ulugh-bega oraz monety z Chiwy,
której piękne zabytki rano podziwiałem. Zyska
ła ona swoje znaczenie dopiero na gruzach
Chorezmu, kiedy dawno minęły lata świetności
Azji Środkowej i została stolicą chanów Chiwy,
którzy nigdy niczym godnym nie zapisali się
w historii. W Chiwie zabytkowe meczety, me-
dresy, minarety budowano już w okresie upad
ku nauki i sztuki, w czasach, gdy zmniejszyła
się na tej ziemi ilość kanałów nawadniających,
22
a mułłowie, czyli księża muzułmańscy, którzy
zastąpili uczonych i poetów, ograniczyli wie
dzę o życiu i świecie do znajomości Koranu.
Olśniony tymi wspaniałościami, zadałem in
żynierowi pytanie:
- Skąd pan wziął, u licha, ten bezcenny
skarb ?
Uśmiechnął się tajemniczo.
- Znalazłem w starych, opuszczonych zam
kach i ruinach miast. Na pustyni może pan
bowiem spotkać łowców jadowitych węży, ale
może pan spotkać także i poszukiwaczy skar
bów. Odkrywcą prawdy historycznej o starym
Chorezmie jest zasłużony radziecki archeolog,
profesor Tołstow. On właśnie odkopał ruiny
wspaniałego starożytnego pałacu króla Waza-
mara Toprak-Kała, wznoszące się u stóp gór
Sułtan-Uiz-dag. Przepych zamku przeszedł
wszelkie oczekiwania. Wysokie, wspaniałe ko
lumny podtrzymywały sklepienia, do jego wnę
trza prowadziły monumentalne schody,
w ogromnych salach stały rzędy posągów, które
ZSRR na mapie Eurazji
obecnie znajdują się w leningradzkim Erm i
tażu. Te moje monety, które pan tu widzi, tak
że kiedyś przekażę do muzeum w Chiwie.
Inżynier podsunął mi na tacy apetyczne pla
stry aromatycznych melonów.
Przypomniałem, że obiecał mi wyjazd na
pustynię. Wyjął mapę z szuflady biurka i roz
łożył ją na stole.
Pokażę panu na pustyni twierdzę G ul-
dursun i oazę stu zamków Berkut-Kała, a jak
czas pozwoli, to także ruiny pałacu Toprak-
-Kała, lecz uprzedzam pana, że nie będzie to
łatwa wycieczka, bowiem pustynia bywa nie
bezpieczna.
Czerniawski podszedł do gabloty stojącej
przy oknie i wyjął z niej małe pudełeczko po
zapałkach.
- Oto najmniejszy pustynny drapieżnik.
Na dnie pudełeczka siedział nieruchomo
na rozpostartych nogach, zasuszony czarny
pająk, wielkości krzyżaka, z czerwonymi plam
kami na odwłoku. Inżynier postawił przede
mną na stole pudełeczko i spytał:
Czy pan czytał książkę polskiego pisarza
Brunona Jasieńskiego ,,Człowiek zmienia skó
rę” ?
Tak, akcja jej dzieje się w Tadżykistanie.
W książce „Człowiek zmienia skórę”
znajduje się właśnie opis próby morderstwa
politycznego, planowanego przy pomocy ta
kiego małego pająka, ukrytego w pudełku od
zapałek. Ten pająk, to karakurt, czyli czarna
wdowa. Samica po zapłodnieniu zabija samca
i dlatego tak ją nazwano. Nie samiec, a samica
jest potwornie jadowita i właśnie jej ugryzienie
może spowodować śmierć, jeżeli człowiek nie
otrzyma zastrzyku surowicy. Osobiście wolę
spotkać na pustyni węża grzechotnika, niż
24
pająka karakurta. Grzechotnik pierwszy me za
atakuje, a jest wystarczająco duży, abym go
mógł zauważyć. Karakurty czają się natomiast
w ruinach miast i zamków. Są małe i niezwykle
szybkie. W czasie naszej wycieczki może pan
nagle dostrzec wśród kamieni błyszczącą w
słońcu starą monetę, a jeżeli będzie pan miał
pecha, to między tymi kamieniami znajdzie
pan także i karakurta.
R O ZD ZIA Ł IV
w którym po nocnym studiowaniu tajemnic dwóch
pustyń, wyruszani na poszukiwanie umarłego
czasu
Po powrocie do hotelu kilka godzin nocy spę
dziłem na porządkowaniu notatek i segregowaniu
moich wiadomości o tych stronach. Gdy le
ciałem samolotem nad pustynią Kyzył-kum,
z wysokości sześciu tysięcy metrów pustynia
robiła na mnie wrażenie nie kończącej się,
ogromnej plaży. Stewardesa ogłaszała przez
głośniczki, że w górze term om etr wskazuje
minus czterdzieści stopni Celsjusza, a na ziemi
w tym samym czasie jest plus czterdzieści
stopni w cieniu. Na pustyni jednak nie ma
cienia, chyba że pod skalnym zboczem, albo
pod bezlistnymi konarami czarnych i białych
saksaułów. Po kolorze kory i grubości tych p u
stynnych, krzaczastych drzew można poznać,
czy korzenie saksaułu dostały się już do wilgoci
czy też nadal prowadzą poszukiwania w głębi
martwego piasku. Saksauł triumfuje dopiero
wtedy i wzrostem, i grubością pnia, gdy pięć,
sześć metrów poniżej rozżarzonej powierzchni
pustynnych piasków jego korzenie odkryją
zbawczą wilgoć. Owce karakułowe bardzo lubią
25
Tygrys — zwierzę pod ochrona
orę saksaułow, która oczywiście bywa naj
smaczniejsza po wiosennych deszczach. W ów
czas pustynia kwitnie. Trudno w to uwierzyć
ale Piask, pustynne pokrywają się barwnym i’
kwitnącym, mchami. Radość wiosennego ko-
M apa połączeń lotniczych w ZSRR
lorowego życia trwa tu jednak krótko, odcho
dzi nagle, umiera na progu rodzącego się su
chego, śmiertelnego lata.
Na ,,plaży” pustyni lśnią maleńkie placki
soli. Maleńkie z wysokości sześciu tysięcy
metrów. W rzeczywistości to ogromne połacie
skorupy solnej, która jak lustro odbija pro
mienie słońca. Refleks ten jest biały i zimny,
martwy, jak ta cała pustynna skóra ziemi, któ
rej w całości nie ożywi nawet woda, bo sól prze
żarła jej wszystkie tkanki. Tylko część tej pu
stynnej plaży nawodniono i zamieniono w
pełne życia oazy. Nigdy nie uda się jej w całości
nawodnić dla potrzeb rolnictwa, nawet gdy
zostanie przekopany kanał-rzeka Ob-Kaspijski,
który wody syberyjskich rzek Obu i Irtysza
skieruje do Syr-darii i Amu-darii. W oda tu
jednak jest także potrzebna przemysłowi, który
powstał w nowoczesnych miastach budowanych
na pustyniach Kyzył-kum i Kara-kum. Pusty
nie kryją w sobie wielkie skarby: gaz ziemny,
naftę, złoto i, mimo że w ogromnej części są
martwe dla rolnictwa, dostarczają bogactw, o
jakich nie marzyli zdobywcy Klondike.
Patrząc na mapę, albo lecąc samolotem na
wysokości sześciu tysięcy metrów, trudno jest
uwierzyć także w to, że na tych martwych
pustynnych plażach żyją owady i zwierzęta.
Nad dolną Amu-darią, wśród zielonych za
rośli tamaryszku podobno można jeszcze spot
kać tygrysy, a wśród pustynnych wydm —
warana, pustynnego krokodyla. Pasterze owiec
karakułowych bardzo lubią tę ogromną, będącą
pod ochroną, przeszło metrowej wielkości jasz
czurkę, bo poluje ona na groźne także dla
owiec pająki karakurty. Kiedy kończy się upał
dnia, a wśród karakumów i kizyłkumów czyli
pustynnych wydm rozpoczyna się chłód nocy,
27
wychodzą z nor na żer myszy i susły, pojawiają
się lisy i szakale, jadowite kobry, grzechotniki
i dwumetrowe żmije lewantyńskie. W dawnych
czasach, gdy pustynnymi traktami ciągnęły
kupieckie karawany wielbłądów, jadowite węże
i żmije były symbolem nieszczęść i wszelkiego
zła. W starym kalendarzu arabskim oznaczono
„rok węża” , w którym na ludzkość miały spa
dać z nieba potworne klęski. Obecnie na co
dzienne spotkania z jadowitymi mieszkańcami
pustyni narażeni są przede wszystkim pasterze,
którzy z ogromnymi kołchozowymi stadami
owiec karakułowych wędrują setki kilometrów
przez kizyłkumy i karakumy.
Roślinność pustynna, jakkolwiek bardzo ską
pa, ma jednak przeszło sto odmian należących
do rodziny roślin i krzewów solankowych. Owce
po wyskubaniu kępek żółtawoszarej trawy,
po ogryzieniu bogatych w cukier, tłuszcze
i sole mineralne kolczastych pędów ich nieza
stąpionego przysmaku — jantaku, po oskubaniu
kory saksaułów, szybkim truchcikiem ruszają
w poszukiwaniu następnej pustynnej oazy,
gdzie znów znajdą świeżą paszę i zaspokoją
pragnienie krystaliczną wodą, ze specjalnie
dla nich założonych studni artezyjskich. N a
ukowcy, pracujący w jedynym na świecie tego
typu Instytucie Hodowli Owiec Karakułowych
w Samarkandzie, twierdzą, że na wspaniałą
rasę tutejszych owiec być może wpływa m iej
scowa odmiana pustynnego jantaku, a także
specyficzne warunki klimatyczne, między in
nymi owa wielka różnica tem peratur dnia
i nocy. Pasterze noszą czapy i peleryny z futra
karakułów, które w dzień izolują im ciała od
piekących promieni słońca, a w nocy spełniają
rolę śpiworów turystycznych. Na obszernych
przestrzeniach między Bucharą a Chiwą uzys
28
kuje się w hodowli karakuły o przeróżnych
odcieniach: czarne, brązowe, szare, błękitno-
szare, szarosrebrzyste, perłowe, beżowe, białe,
popielate. Karakuły złociste na
dowych aukcjach osiągają ceny kilkuset do
rów za jedną małą skórkę. Otrzymuje s,ę je,
krzyżując fachowo specjalne rasy i odmiany
owiec. Związek Radziecki produkuje rocznie
kilkanaście milionów skórek karakułowych, w
tym Uzbekistan trzy miliony — tych najcen
niejszych. Tak więc owce karakułowe tez są
prawdziwym skarbem pustyni, a pasterze
czabani, z powodu delikatnie skręconych włos
ków ich pięknego , cennego futra, nazywają
ie różami pustyni. ,
Rano obudziło mnie silne kołatanie do p -
koju Podszedłem do drzwi rozespany, pamię
tając jeszcze fragmenty snu, w którym wędro-
watem przez p.ask, , oazy w b ek.tnym tur
ban,e , na grzbiecie wielbłąda. W progu po-
koiu Stał inżynier Czerniawski zdziwiony, ze
„T jestem gotowy do dróg,. Na ulicy czekał
na nas terenowy samochód. Przy jego kierow
nicy siedział karakałpacki kierowca Ahmed
i naciskając klakson, uśmiechał się do mojego
hotelowego okna.
Mały, zwinny gazik mknął wśród zieleni
bogatej oazy. Po obu stronach twardej, od
pornej na tem peraturę specjalnie hartowanej
asfaltowej jezdni mieniły się w słońcu białe
ściany nowoczesnych domów. Jechaliśmy w
stronę Amu-darii. Dwie potężne pamirskie
rzeki, Piandż, co w języku Tadżyków znaczy
Pięć oraz Wachsz, co w tym języku oznacza
Dziki, łączące się na południu Tadżyckiej SRR,
tworzą płynącą do Jeziora Aralskiego rzekę
Amu-darię. Bez Amu-darii, pustynia Kara-kum,
a także częściowo Kyzył-kum, byłyby rozżarzo
ną słońcem pustynną patelnią, a dzięki tej
rzece kwitły tu zawsze oazy pełne życia. Amu-
-daria przy swoim ujściu do Jeziora Aralskiego,
na terenach dzisiejszej Karakałpackiej ASRR,
miewa do kilku kilometrów szerokości, a fale
potężnej rzeki niosą w jednym tylko metrze
sześciennym wody około trzech kilogramów
iłu. Nieprosta jest żegluga na tej rzece i nie
łatwe było jej pokonywanie, także przez obce
armie. Perski król, Cyrus, marzył o podbiciu
wspaniałego starożytnego Chorezmu, lecz u
jego pustynnych wrót, nad wyschniętą, martwą
dziś odnogą Amu-darii, Uzbojem, zginął w wal
ce z wojskami królowej Tom yris, ponoć wład
czyni legendarnych chorezmijskich amazonek.
Dwieście lat później twórca ogromnego im
perium, Aleksander Macedoński, przekroczył
Amu-darię w jej środkowym biegu. Wojska
Aleksandra dotarły w zwycięskim marszu do
Kotliny Fergańskiej, założyły tam miasto Alek
sandria, dzisiaj noszące nazwę Leninabad, lecz
nie zdecydowały się na forsowny marsz na
30
( 'horezm przez pustynię Kyzył-kum, ani też
na spłynięcie zdradliwą Amu-darią do wrót
Chorezmu, aby włączyć do aleksandryjskiego
imperium potężne i bogate chorezmijskie pań
stwo.
Na Amu-darii i dzisiaj żegluga nie jest pro
sta: bowiem rzeczywiście trzeba być znako
mitym nawigatorem, aby statek czy barkę
poprowadzić przez jej zwodnicze, pełne mielizn
nurty. W ciągu kilkudziesięciu m inut potrafią
one usypać nową, ogromną mieliznę, czy
porwać ze sobą kawał lądu, jak to zdarzyło
się obok karakałpackiego miasta Turtkul. W cią
gu miesiąca rzeka podmyła dwa kilometry
lądu, a po upływie roku potężne wody Amu-
-darii zbliżyły się do miasta o następne kilka
kilometrów. Obrona karakałpackiej stolicy była
zbyt kosztowna i pracochłonna, postanowiono
więc Turtkul pozostawić złemu losowi, a sto
licę republiki przenieść do oazy Nukus. Gdy
tak uczyniono, dzika i groźna rzeka nagle za
niechała szturm u na zagrożone nabrzeże. M ia
sto Turtkul ocalało, lecz znalazło się bliżej
Amu-darii.
Gazik nasz ostro szarpnął i wyjechał na
boczną drogę, wokół której rosły zarośla ta-
maryszku, a w niebieskie niebo wzbijały się
korony akacji, wierzb i topoli. Poza potęgą
pobliskiej rzeki, czuło się tu promieniujące
z niej życie. Bujna roślinność syciła się dro
gocenną wilgocią. Na środku drogi stał czar
nowłosy inżynier Ali, przyjaciel inżyniera Czer
niawskiego i pozdrawiał nas wzniesioną do
góry ręką. Po chwili siedzieliśmy w dużej łodzi
motorowej, a Ahmed niknął na horyzoncie,
pędząc samochodem z powrotem do Urgen-
cza. Ali zrobił duży obrót sterem i wielkim
lukiem wcięliśmy się w mętną, gęstą toń Amu-
31
KOftOh COBCTCKOH
iTwuecKOH Pccnybnwi
'B o a m u o u i e p r a n c K u u k o h o a
»rv». u.-««xu
*__ CmaAUHa J ~ -
Kanał Fergański Zapora na Kanale Fergańskim
-darii, która niegdyś była Nilem starożytnego
Chorezmu. W najstarszej księdze tej ziemi,
w Aweście, w świętej księdze religii czcicieli
ognia, nazywano ja Dajtia, czyli dająca. Oczy
wiście dająca wodę, czyli życie.
Wielka bitwę o skarby pustyń rozpoczęto
na całym świecie. Istnieją plany ożywienia Sa
hary; w bogatych w naftę państwach arab
skich czynione są kosztowne eksperymenty,
próbuje się tam nawet zmieniać klimat na
pustyniach przy pomocy nawadniających pa
sów leśnej zieleni. Nigdzie jednak uczeni
i inżynierowie nie mają do dyspozycji na pusty
niach tak ogromnych zasobów wody, jakie
istnieją w Azji Środkowej. Dotychczas nie
botyczne lodowce Pamiru były i są dostawcami
wody dla Amu-darii. Naukowcy postanowili
jednak sięgnąć po wody Syberii, po wody rzek
Obu i Irtyszu, których masy bezużytecznie
spływają do północnego M orza Karskiego.
Spiętrzone one zostaną dwoma potężnymi pro
gami-tamami w dwóch ogromnych sztucznych
jeziorach w rejonie Tobolska, podniesie się ich
poziom i popłyną na południe do Syr-darii,
do Amu-darii i do turkmeńskiej rzeki Artek,
wpadającej do Morza Kaspijskiego. Kanał Ob-
-Kaspijski będzie miał trzy tysiące kilometrów
długości, kilkanaście metrów głębokości i pół
kilometra szerokości. Nie tylko dostarczy na
południe cenną wodę, lecz będzie także wspa
niałą magistralą komunikacyjną. Rozkwitną tu
bawełną nowe urodzajne pola, wzbiją się w niebo
nowe wieże pól naftowych i powstaną nowe,
przemysłowe miasta.
Omijaliśmy wielką, podłużną, piaszczystą wy
spę, za którą rysowała się już linia stałego,
porosłego krzakami lądu. Za wyspą zobaczyliśmy
holownik z barkami. Pozdrowił nas syreną i
wolno, jak wąż wodny, popłynął w dół Amu-
-darii.
Kiedyś tak jak dzisiaj przepływały tu barki
i nagle Amu-daria zbuntowała się i uwięziła je
na mieliźnie. A potem otoczyła je rzecznym
piaskiem, usypała wokół nich nową wyspę.
Barkami transportowano towary, których nie
można było długo przechowywać, więc ogło
szono w sąsiednich kołchozach, że na Am u-
-darii otworzono sklep. Ludzie podpływali
łodziami i chętnie kupowali, bo ceny były
obniżone. Po pewnym czasie nagle Amu-daria
rozmyła utworzoną wyspę i uwolniła barki,
a ludzie bardzo żałowali, że nie mają już tego
sklepu z bonifikatą...
Łódź nasza wolno wpływała do małej, za
rosłej trzcinami zatoczki i na brzegu zobaczy
liśmy terenowy gazik. Obok niego stała sm u
kła dziewczyna i pozdrawiała nas chusteczką.
Ali zawołał radośnie:
— To Mak sad.
Czerniawski wyjaśnił:
— Pozna pan bardzo piękną dziewczynę,
narzeczoną Alego. T u pracuje, ale pochodzi
z Buchary. Maksad jest historykiem i archeolo
giem, a także przedstawicielką nowoczesnych
kobiet Azji Środkowej.
Maksad ubrana była w obcisły, czarny kom bi
nezon. Ciemne włosy miała upięte w wysoki,
puszysty kok. Smagłe ręce wyłaniały się z pod
winiętych za łokcie rękawów. Gęste brwi, pod
kreślone miejscowym zwyczajem długimi i gru
bymi kreskami, jak skrzydła jaskółki łączyły się
nad jej zgrabnym nosem. Ojciec Maksad był
Tadżykiem, a matka Uzbeczką. Dziewczyna
ukończyła uniwersytet w Taszkencie, a do
Karakałpakii przyjechała na praktykę.
Czerniawski przedstawił mnie jako swego
przyjaciela z Lechistanu. Tak tu niegdyś nazy
wano Polskę. Ali odszedł w stronę gazika, a
Maksad rezolutnie podała mi dłoń.
— Poznałam Polaków w Bucharze w czasie
34
realizacji „Faraona” . W ydmy pustyni Kyzył-
-kum świetnie imitowały wydmy Pustyni Libij
skiej. M nóstwo Bucharczyków wówczas sta
tystowało w tym polskim filmie. Wielka bitwa
faraona z Nubijczykami odbyła się pod Bucharą.
Maksad położyła rękę na kierownicy i na
cisnęła klakson.
Szkoda czasu, wsiadajcie do samochodu
i ruszamy na pustynię. O ile się nie mylę, będzie
pan pierwszym Polakiem, który spotka smoka
w Guldursun.
Uśmiechnęła się tajemniczo.
- Dowie się pan o wszystkim we właściwym
czasie, a w ogóle niech pan do m nie mówi po
prostu Maksad. Pięćdziesiąt lat tem u minęły
u nas czasy, kiedy kobiety nosiły parandże,
gęste zasłony na twarzy, tkane z włosia końskie
go, nie miały żadnych praw, nie chodziły do
szkół i musiały niewolniczo słuchać mężczyzn.
Dzisiaj panuje równouprawnienie. Kobiety u
nas są profesorami, dziekanami,rektorami, m ini
strami, inżynierami, lekarzami. Mogę więc panu
pierwsza zaproponować bruderszaft.
Ali usiadł za kierownicą, ale M aksad nie
zgodziła się, aby prowadził samochód. Pogła
dziła go po gęstych, czarnych włosach.
- Twój teren to Kara-kum, za Amu-darią.
I u, chłopcze, na Kyzył-kum, ja znam lepiej
pustynne drogi.
W krótce wjechaliśmy na asfaltową szosę,
która biegła przez pełną bujnej zieleni oazę
I urtkul. Nowe, białe domki kołchoźników,
długie niknące na horyzoncie pasma sadów,
ciągnące się kilometrami uprawne pola bawełny.
Siedziałem obok Maksad, która niezwykle pe
wnie, nawet brawurowo, prowadziła samochód
i podziwiałem jej niepowtarzalną urodę na tle
35
tych żywych krajobrazów. Mijały nas ciężarów
ki i małe gaziki. Dopiero na skraju oazy spotka
liśmy trzy wielbłądy. Maksad, ostro hamując,
zatrzymała samochód. Pokazała szerokim gestem.
— T u leży granica nowego i gtarego, ale nie
dlatego, że pojawiły się wielbłądy. T o są i dzisiaj
bardzo pożyteczne zwierzęta. Mają dużo do
brego mleka, są cierpliwe, wytrzymałe i mało
wymagające. Ludzie hodują je głównie ze
względu na mleko. Granica nowego i starego
dzieli tereny nawadniane przy pomocy nowo
czesnego systemu kanałów, od terenów daw
niej nawadnianych, które po zniszczeniu sta
rożytnej i średniowiecznej sieci kanałów, zosta
ły pochłonięte przez pustynię. Tam , prosto
przed nami, leżą ruiny twierdzy G uldursun,
którą niegdyś, gdy wokół niej kwitły sady i ogro
dy, nazywano Ogrodem Róż — Gulistanem.
Inżynier Czerniawski nachylił się ku mnie
z tylnego siedzenia samochodu i powiedział
uroczyście:
- Kto chce zrozumieć wielkość umarłego
czasu, musi odwiedzić Guldursun.
R O ZD ZIA Ł V
w którym poznaję tajemnicę oazy Berkut-Kała
oraz opowieść o pięknej, lecz niewiernej księż
niczce Guldursun
Ali i Maksad urządzili biwak obok trzech
dywanik w kotlince za burchanem , czyli za nie
wielka, niską wydmą w kształcie półksiężyca,
krzaczastych saksaułów, rozłożyli turkmeński
Wokół nas rozciągała się równina, w którą wrzy
nała się zieleń pól nowo założonego sowchozu.
Słońce zniżało się ku zachodowi i rozżarzone
36
niebo stawało się mniej upalne. Nad tym całym
krajobrazem panowały w swym potężnym m a
jestacie ruiny G uldursun, jednej z największych
twierdz średniowiecznego Chorezmu. Maksad
i Alego zostawiliśmy siedzących na kolorowym
dywaniku i ruszyliśmy w stronę ruin. Szliśmy
milcząc, zahipnotyzowani wcinającym się w
błękit nieba podwójnym rzędem obronnych
wież i olbrzymią płaszczyzną wysokich murów
tej niegdyś potężnej twierdzy. Nogi nasze za
padały się w drobnym, sypkim piasku bur-
chanów, które półkolistymi falami wznosiły
się ku ruinom. Przeszliśmy przez labirynt
umocnień broniących wejścia do dawnej bramy
i znaleźliśmy się w środku twierdzy, wśród
piaszczystych pagórków, które zasypały stare,
wewnętrzne budowle. Inżynier prowadził mnie
w stronę znakomicie zachowanego północnego
muru. Drogę zagradzały rozrośnięte krzewy
saksaułów. W końcu, po stromym usypisku
wdrapaliśmy się na przeżarty zębem czasu po-
tężny, obronny m ur i stanęliśmy na jego płas
kim, szerokim szczycie.
Wydawało mi się, że leży przede mną tylko
nie kończące się morze piasków, z jednej strony
zamknięte na horyzoncie zamgloną, niebieskawą
linią dalekich gór Sułtan-Uiz-dag. Po chwili
począłem rozróżniać wśród piaszczystych wydm
stojące na wzgórzach ruiny miast i zamków.
Niektóre wznosiły się bardzo blisko, inne,
kierując ku niebu potężne maczugi wież, led
wo rysowały się wśród pustyni. W tę umarłą,
ogromną oazę wrzynały się pasemka nowej
zieleni, przedłużające oazę Turtkul w kierunku
północnym i zachodnim. Także za Guldursun
można było dostrzec ostatnio wybudowane
białe domy sowchozów i kołchozów. Ponad
tymi rodzącymi się oznakami życia, dom ino
wała jednak groza umarłego czasu, a wyobraź
nia malowała tragedię, która tu musiała się
rozegrać przed wieloma wiekami.
Leżała przede mną oaza Berkut-Kała, która
do VII wieku tętniła życiem. Dwa wielkie ka
nały, otaczające G uldursun, doprowadzały do
niej wodę z Amu-darii. Rosła tu bawełna, róże,
brzoskwinie, rozciągały się bogate pola i ogro
dy. I nagle, na początku V III wieku, nastąpiła
katastrofa. Na tronie Chorezmu zasiadał wów
czas Bóg-Słońce, chorezmszach, który byl naj
wyższym kapłanem. Rządy natomiast sprawo
wał władca świecki, król regent, brat chorezm-
szacha. Bóg-Słońce popierał możnych feuda-
łów, którzy gnębili biedną ludność. T o spo
wodowało powstanie, na którego czele, prze
ciwko Bogu-Słońce i uprzywilejowanej arysto
kracji, stanął brat króla, przyjmując tytuł Syna
Słońca.
Cały Chorezm znalazł się w płomieniach, po
wstańcy zdobywali i palili zamki i pałace
38
feudałów. Szach Chorezmu, Bóg-Słońce, wez
wał wtedy na pomoc wodza Arabów, Kutejbę
ibn Muslima. Arabowie czekali tylko na tę pro
pozycję władcy sąsiedniego, bogatego Chorez
mu. Przekroczyli Am u-darię, pokonali wojska
powstańców, okrutnie rozprawili się z przeci
wnikami szacha Chorezmu i rozpoczęły się nad
Amu-darią nowe czasy, czasy panowania isla
mu, które zresztą można nazwać złotymi dla
tego kraju.
T u w Chorezmie zrodziły się najbardziej
światłe traktaty naukowe średniowiecznego, ma-
hometańskiego świata i tu, w Chorezmie, padły
pierwsze ciosy gotujące straszliwą zagładę wspa
niałej średniowiecznej cywilizacji m uzułmańs
kiej. Chorezm, włączony w V III wieku do kali
fatu arabskiego, już w IX wieku począł się nagle
bardzo bogacić, ożywił się handel, karawany
kupców wyruszyły na dalekie trasy, powstały
liczne nowe miasta, pojawili się wspaniali artyści
i genialni uczeni, a wśród nich chorezmijczyk
Al Chorezmi (zwany także Al Chwarizmi),
uznany za twórcę arabskiej matematyki, która
narodziła się tu, nad Amu-darią.
Al Chorezmi, matematyk, astronom, geo
graf i historyk, dokonał wielkiego dzieła, łącząc
hinduską algebrę z grecką geometrią, a więc"
tworząc podstawy dla rozwoju dalszej wiedzy
matematycznej. O d jego traktatu ,,A1 D żabr”
wywodzi się nazwa algebra i od jego znie
kształconego nazwiska, pochodzi term in algo
rytm.
Także tu, w Chorezmie, w X wieku powstała
słynna w świecie akademia, której rektorem był
wspaniały uczony Al Biruni, astronom, geograf
matematyk, etnograf, mineralog, historyk,
poeta — a wykładał w niej genialny uczony z
Buchary, Ibn Sina, filozof, lekarz i przyrodnik,
39
zwany w Europie Awicenną. „Księga U zdro
wienia” , dzieło tego wielkiego uczonego tadżyc
kiego, przez wiele stuleci była cennym źródłem
wiedzy medycznej w Europie.
M usimy ze wstydem zdać sobie z tego
sprawę, że w IX i X wieku, w barbarzyńskiej
chrześcijańskiej zachodniej Europie, nawet zna
komici królowie nie zawsze potrafili pisać i
czytać; nie było wyższych uczelni. Europa
dopiero w XV wieku przejęła po uczonych
świata mahometańskiego berło tworzenia nowej
cywilizacji, której owoce spożywamy i w na
szym XX wieku, także tu, w radzieckiej
Azji Środkowej.
Inżynier podniósł się z obronnego m uru.
— Proponuję, abyśmy udali się do Maksad i
Alego, którzy na nas czekają z kolacją. Słońce
zaraz schowa się za szczytami gór Sułtan-U iz-
dag, a tu, w ruinach, pojawi się smok, który
strzeże skarbów G uldursun, coraz bardziej
przerażony warkotem silników samochodów,
kombajnów, samolotów i sztucznymi potokami
przejrzystej, życiodajnej amudaryjskiej wody.
Wiadomo, smoki wody bardzo nie lubią, a także
cywilizacji.
Maksad poczęstowała nas potrawą z baranie
go mięsa, która była niezwykle ostra i arom aty
czna. Ali opasał się białą serwetką i udawał kel
nera. Nałożył potrawę na blaszane talerzyki i
rozstawił je na dywaniku. Podał nam okrągłe
placuszki, które spełniają tu rolę chleba. Maksad
zapytała czy mi smakuje kolacja, a ja, pełen za
chwytu (bo rzeczywiście była bardzo dobra,
jakkolwiek przyprawy zawierały zbyt wiele
czosnku), poprosiłem Maksad, aby opowiedziała
mi o G uldursun. Maksad dorzuciła do ogniska
suchą gałąź saksaułu.
— O G uldursun opowie ci Ali, bo urodził się
40
na tej ziemi, a to jest przypowieść karakałpacka.
Z ogniska wzbijał się oleisty zapach, a dalekie
granie świerszczy dochodziło od nowego kanału
Taze-bag-jab.
Ali rozpoczął opowieść, siedząc na dywaniku,
z podwiniętymi pod siebie nogami.
G uldursun w XIII wieku było bardzo boga
tym miastem. Nie nazywało się wówczas G ul
dursun, tylko Gulistan, bowiem w ogrodach
pałacowych władcy Gulistanu, starego pady
szacha, kwitło mnóstwo kolorowych róż. G uli
stan znaczy więc Ogród Róż, a G uldursun, to
imię pięknej córki padyszacha. Pewnego dnia,
gdy karawana kupców z Indii opuszczała m ury
Gulistanu, na pustynnym horyzoncie pojawiło
się mrowie objuczonych dwugarbnych wiel
błądów i mnóstwo konnych jeźdźców. Dowódca
straży upadł na twarz przed padyszachem.
- O Panie, zbliża się do nas nowa ogromna
karawana.
Nie była to jednak karawana kupców, lecz.
potężne wojska wrogów, którzy rozbili obozy
wokół miasta i przystąpili do oblężenia. Gulis-
tańczycy obejrzeli ich ze szczytu potężnych
murów i zlekceważyli najeźdźców.
- Są to zapewne wojska Karakitajów, a nie
zdarzyło się, aby Karakitaje zdobyli twierdzę
Chorezmu.
Mijały dni i tygodnie, a najeźdźcy nie od
stępowali od Gulistanu. Oblężonych i oblega
nych począł nękać głód. Gulistańczycy zjedli
całe zapasy, a napastnicy poczęli zabijać swoje
konie i wielbłądy. Kiedy to dostrzegli G ulis
tańczycy, postanowili nakarmić ostatnią miarką
pszenicy ostatniego dorodnego byka i o świcie
wypuścić go za m ury miasta. Tak też uczynili.
Fortel udał się, najeźdźcy pochwycili byka i
41
zabili go, a gdy sprawdzili, że nakarmiony jest
pszenicą, doszli do wniosku, że Gulistańczycy
mają jeszcze dużo żywności. Wówczas padł na
twarz przed ich młodym wodzem jeden ze
starych generałów.
— W odzu, nigdy nie zdobędziemy tego prze
klętego miasta.
Napastnicy poczęli zwijać swoje jurty i szyko
wać się do odwrotu. Wszyscy mieszkańcy Gulis-
tanu tego dnia tańczyli z radości, jedynie piękna
G uldursun płakała, ukryta na wieży, bowiem co
dziennie z okna twierdzy obserwując wrogów,
zakochała się w ich wodzu. Przerażona, że go
nigdy już bliżej nie pozna, przesłała do niego
list, przyczepiony do wystrzelonej z łuku strza
ły. G uldursun pisała:,,Gulistańczycy oszukali
ciebie, bowiem nie mają ani ziarenka pszenicy.
Zostań, nie odchodź, a jutro poddadzą się twoim
wojskom” . Napastnicy rozkulbaczyli wielbłądy
i znów rozbili jurty wokół Gulistanu, a G u
listańczycy wpadli w panikę i poddali się, ot
wierając bramy. Nastąpiła potworna rzeź, w
której zginęli wszyscy obrońcy Gulistanu. Pię
kną G uldursun przyprowadzono przed oblicze
młodego wodza, który przyjrzał się jej uważnie
i powiedział:
— Rzeczywiście, jesteś najpiękniejsza ze
wszystkich kobiet świata, lecz także jesteś z nich
najbardziej niegodziwa, bo zdradziłaś ojca i na
ród i przez ciebie zginął padyszach i G ulistań
czycy. Czy mogę mieć więc pewność, że w przy
szłości mnie nie zdradzisz, chociaż dzisiaj
mówisz, że mnie kochasz nade wszystko? Nie
mogę mieć żadnej pewności, więc nie chcę też
twojej miłości, a ponieważ przez ciebie zginął
twój ojciec, winnaś ponieść największą karę.
Młody wódz wstał z tronu, na którym siedział
i rozkazał przywiązać G uldursun za ręce i za
42
nogi do ogonów czterech koni, a potem sam po
gnał konie na cztery strony świata. Tak zginęła
piękna G uldursun i tak zginęło wspaniałe miasto
Gulistan, które najeźdźcy splądrowali, a później
spalili. Nie znaleźli w nim jednak osławionych
wielkich skarbów padyszacha, które do dzisiaj
znajdują się ukryte w tych ruinach, pod zwałami
pustynnego piasku. Od tamtego czasu nikt nie
nazywa Gulistanu Gulistanem, tylko wszyscy
mówią o tych ruinach G uldursun, aby pamięć
0 pięknej, lecz okrutnej i niegodnej córce pa
dyszacha, ku przestrodze wszystkich kobiet,
przetrwała na wieki.
Ali skończył opowieść, a M aksad uśmiechnę
ła się.
- Ludzie mówią, że groźny smok strzeże
wielkich skarbów Guldursun i dlatego nikt do
tychczas nie znalazł tych skarbów.
Ali objął Maksad.
I także mówią, że skarby G uldursun
tylko ten znajdzie, kto zobaczy smoka.
Przypomniałem naszą pierwszą rozmowę nad
Amu-darią.
- Maksad obiecała mi, że zobaczę smoka.
Czerniawski nalał do filiżanek nową porcję
zielonej herbaty. »
T rudna to będzie sprawa, bowiem smok
dotychczas nie pokazał się nikomu w G uldur
sun i dlatego właśnie nikt nie znalazł tu skarbów.
Maksad ujęła filiżankę w smagłe dłonie i na
piła się orzeźwiającego płynu.
Legenda nie mówi o tym, że wojska ob
legające Gulistan, były mongolskimi wojskami
Czyngis-chana. W rzeczywistości tak to było
1nie tylko Gulistan, a cały Chorezm został wów
czas zburzony. Nie przy pomocy zdrady pięknej
G uldursun, ale dzięki znakomitej strategii
Mongołów.
43
RO ZD ZIA Ł VI
który opozuie o tym, jak zamilkło dwadzieścia
siedem złotych bebnózc szacha Chorezmu Muham-
mada, o wojnie z Czyngis-chanem, o krwawym
Timurze i o niebie Ulugh-bega
Na początku XIII wieku chorezmszach M u-
hammad II, prowadząc politykę swego ojca,
Takesza, powiększył ziemie Chorezmu do ogro
mnego imperium, opierając granice państwa'
o Morze Kaspijskie i góry Azerbejdżanu, Za
tokę Perską, Morze Arabskie, hinduską rzekę In
dus i północną Syr-darię. W ciągu dwudziesto
letniego panowania M uhammada, do 1220 roku,
zostały rozbudowane ogromne urządzenia iry
gacyjne, które budziły do życia tysiące hektarów
uprawnej ziemi. Inżynierowie opracowali sy
stem obronny miast, które otrzymały nowe po
tężne umocnienia; zostały wybudowane tw ier
dze nadgraniczne, połączone ze sobą systemem
sygnalizacji świetlnej, wzdłuż dróg handlowych
powstały obronne karawanseraje, czyli pu
stynne zajazdy, armia liczyła trzysta tysięcy kon
nych i pieszych żołnierzy. O ówczesnym Cho-
rezmie pisał współczesny m u, znakomity arab
ski podróżnik i geograf Jakut: „Nie wydaje mi
się, aby gdziekolwiek na świecie były tereny
bardziej obszerne niż chorezmijskie i bardziej
zaludnione... Nie wydaje mi się, aby istniało na
świecie miasto podobne do stolicy Chorezmu,
równie bogate i wielkie” .
Chorezmszach M uhamm ad kazał siebie na
zywać drugim Aleksandrem Wielkim. Pod
porządkował on sobie dwadzieścia siedem
państw, a o jego potędze miał świadczyć hołd,
składany m u codziennie w pobudce porannej,
wybijanej na dwudziestu siedmiu złotych bęb
nach, przez dwudziestu siedmiu pokonanych
44
królów, albo przez ich synów. Rytm tych zło
tych bębnów przerwało pojawienie się na pół
nocnych granicach imperium mongolskich wojsk
Czyngis-chana i rozpoczęła się wielka święta
wojna z M ongołami, która trwała dziesięć lat,
od 1220 do 1230 roku, gotując zagładę Cho-
rezmowi, lecz być może ratując od zagłady
Europę.
Armia Czyngis-chana liczyła sto tysięcy żoł
nierzy, była trzy razy mniejsza od armii cho-
rezmszacha M uhammada, lecz posiadała no
woczesny system organizacyjny oraz żelazną,
niewolniczą dyscyplinę dowódców i żołnierzy,'
nieosiągalną w zaciężnych oddziałach tureckich,
zgrupowanych pod sztandarami feudalnego Cho
rezmu. Czyngis-chan stworzy! silnie scentra
lizowane państwo wojskowo-niewolnicze i uzys
kał w nim dyktatorską, absolutną władzę,
a armię, która liczyła na grabieże zdobytych
państw, wzbogacił wprowadzając osiągnięcia
chińskiej sztuki wojennej wówczas górującej
nad innymi. W krótce wojska Czyngis-chana
poiły konie w Amu-darii, a chorezmszach
schronił się na jednej z wysp Morza Kaspijskie
go. T u zginął, a potężne imperium poczęło
rozsypywać się, jak pałac zbudowany z piasku. »
Umilkło więc dwadzieścia siedem złotych bęb
nów imperatora M uhammada, a rozległ się
płacz żałobny na zgliszczach Chorezmu.
Wojna jednak nie skończyła się, a dopiero
rozpoczęła po śmierci chorezmszacha M uham
mada, gdy zasiadł na tronie jego syn, ostatni
wielki chorezmszach Dżalal ad D inM ankubarti,
który podjął właśnie dziesięcioletnią krwawą woj
nę z M ongołami, zatrzymując główne siły ich
armii na terytorium upadłego imperium i unie
możliwiając Czyngis-chanowi dalszy zwycięski,
triumfalny marsz na podbój świata.
45
Klęską Dżalal ad Dina, a także świata m u
zułmańskiego, który został później spustoszony
przez zdobywców mongolskich, była trzy dni
trwająca w 1230 roku bitwa pod Helatem.
Dżalal ad Din przegrał tam ostatecznie swoją
dziesięcioletnią wojnę z M ongołami i z nie
wielkim oddziałem wojska schronił się w gó
rach Taurus. T u zginął w 1231 roku, lecz nie
jak bohater na polu walki, a od skrytobójczego
ciosu zaciężnego wojownika kurdyjskiego, któ
ry mordując swego wodza, mścił śmierć brata,
poległego pod Helatem. Czyngis-chan także
Samarkanda
nie poległ na koniu, w bitwie, z bronią w ręku,
ale umarł, jak zwykły śmiertelnik i to cztery
lata przed Dżalal ad Dinem, w 1227 roku,
w północnej, mongolskiej stolicy swego im
perium, w Karakorum.
Chorezm natomiast został ostatecznie pod
bity przeszło sto pięćdziesiąt lat później przez
Tim ura, który ówczesną stolicę Chorezmu,
Kunia Urgencz, zniósł z powierzchni ziemi,
a na jej miejscu kazał zasiać jęczmień.
46
T im ur pochowany został w Samarkandzie,
w sarkofagu z czarnego nefrytu. Radziecki
antropolog, profesor Gierasimow, w 1941 roku
uzyskał od władz pozwolenie na otworzenie
sarkofagu i zbadanie czaszki Tim ura. Gierasi
mow specjalizował się, na podstawie pomiarów
antropometrycznych czaszki, w odtwarzaniu
rysów twarzy dawno zmarłego człowieka. Czarną
płytę z nefrytu podniesiono o drugiej w nocy
z dwudziestego pierwszego na dwudziestego
drugiego czerwca. O czwartej godzinie tej
samej nocy, wojska hitlerowskie Trzeciej Rzeszy
M auzoleum Szach-i-Zinda w Samarkandzie
przekroczyły granice Związku Radzieckiego.
Na płycie z czarnego nefrytu, przed wiekami,
wyryto słowa, które grożą, że naruszenie wiecz
nego spokoju prochów Tim ur-i-lenka, czyli
Żelaznego Kaleki, sprowadzi na kraj groźną
pożogę wojny. T rudno podejrzewać Tim ura
o metafizyczne kontakty z Hitlerem, jakkolwiek
jedną cechę na pewno mieli oni wspólną,
bestialskie okrucieństwo.
T im ur nie tylko pragnął udowodnić po-
2500 lat Samarkandy. Budowle z XV
tomnym, że był najpotężniejszym władcą świa
ta, nakazując artystom tworzyć wspaniałe pom
niki architektury w Samarkandzie, lecz takż<
w sposób bardzo znamienny podkreślał t(
w oczach mu współczesnych, gdy kazał wznosie
Nowoczesny hotel w Samarkandzie
piramidy z czaszek tysięcy pomordowanych
ludzi. Tak w Isfahanie wzniesiono piramidy
z siedemdziesięciu tysięcy ściętych głów, w Ba
gdadzie z dziewięćdziesięciu tysięcy głów, a
w Indiach ze stu tysięcy. Piramidy te miały
budzić strach, uległość i respekt przed impe
ratorem i jego urzędnikami na terenach ogrom
nego państwa, które rozciągało swoje granice
od Gangesu i Indusu po Syr-darię i Zeraw-
szan, od gór Pamiru po Eufrat i Bosfor.
T im ur panował od 1370 do 1405 roku,
a okrucieństwami zdołał nawet przewyższyć
Mongołów. Mówił po turecku i mongolsku,
znał perski, lecz nie znał arabskiego. Można
nazwać go geniuszem wojny, lecz nie należy
przeceniać jego roli w mecenacie sztuki. Tim ur
pragnął, aby pozostały po nim większe, bardziej
bogate niż po innych, pomniki jego czasu.
Przybywających do jego stolicy, do Samarkandy,
witał pompatyczny napis: „Jeśli wątpisz w m o
ją potęgę, spójrz na moje budowle” . Twórcami
wzniesionych za jego czasów wspaniałych med-
res, mauzoleów, meczetów byli artyści z Cho-
rezmu i Bagdadu. Także w czasach następców
Tim ura, przede wszystkim w okresie rządów
Ulugh-bega, z którego to pochodzą owe wiecznie
żywe wspaniałości architektury. Lśnią one jak
klejnoty wśród dzisiejszej nowoczesnej Sa
markandy, przez którą pędzą samochody i trolej
busy, a wiele ulic w niej nie różni się od ulic
w miastach europejskich.
Ulugh-beg był trzecim dynastycznym T i-
muridą, rządząc państwem odziedziczonym
po dziadku Tim urze, do swej tragicznej śmierci
w 1448 roku. Zginął zamordowany przez ma-
hometańskich kapłanów, ponieważ ośmielił się
wiedzieć więcej, niż na to pozwalał Koran.
Nie obronił go majestat władcy i odcięto here-
49
tykowi głowę, lecz pochowano zgodnie z pań
stwową etykietą w pobliżu Tim ura.
Pamiętnej wojennej nocy, w czerwcu 1941
roku, profesor Gierasimow otworzył także sar
kofag wielkiego Ulugh-bega, który ze stolicy
Tim uridów uczynił centrum naukowe, pro
mieniujące na cały ówczesny Wschód, a zwłasz
cza na uczonych Chin i Indii. W akademii
w Samarkandzie wykładał on astronomię, fi
zykę, medycynę, matematykę i geografię, stwo
rzył katalog gwiaździsty nieba, w którym ozna
czył położenie tysiąca osiemnastu gwiazd. O k
reślił też długość doby, a w obliczeniach po
mylił się tylko o minutę. Po zamordowaniu
władcy-astronoma, zburzono jego obserwato
rium i usypano na tym miejscu kopiec z piasku,
aby nie pozostawić śladu na ziemi po niebez
piecznych herezjach. Przypomina to działal
ność inkwizycji w chrześcijańskiej Europie,
z woli której Galileusz na klęczkach wyrzekł
się swej astronomicznej wiedzy, a Giordano
Bruno poniósł śmierć w płomieniach.
Tajemnica Ulugh-bega pozostała w ukryciu
do 1908 roku, w którym archeolog W iatkin
odkopał podziemną część obserwatorium. O d
krycie rosyjskiego uczonego stało się rewelacją
światową, jednak—rząd carski nie-udzielił po
trzebnej pomocy finansowej na zabezpieczenie
tkwiącej głęboko w ziemi, nie zniszczonej
części cennego sekstansu. W iatkin sam, włas
nym kosztem, zbudował nad nim sklepienie
z cegieł. G rób rosyjskiego profesora znajduje
się przy wejściu do dzisiejszego muzeum U lugh-
bega w Samarkandzie. Po wąskich schodach
astronomicznego łuku, schodzi się w podzie
mie, jak do starożytnego grobowca. W rażenia
turystów zależą od ich kultury i wyobraźni:
jednym ów kamienny łuk sekstansu, który
50
wówczas, gdy przy nim pracował Ulugh-beg
piął się w niebo wysoko ponad obserwatorium,
kojarzy się z wielkością kosmiczną, innym z
zejściem do metra, albo z gigantyczną wyrzut
nią bilardową.
R O ZD ZIA Ł VII
w którym żegnam gościnna Karakałpakie, poznaje
tajemnice pamirskiego lodowca Fedczenki i w y
ruszam do południowego Tadżykistanu, tam
skąd życiodajna rzeka A mu -daria bierze swój
początek
Nąd pustynnymi sadami i plantacjami nowych
kołchozów i sowchozów, w do niedawna zu
pełnie martwej oazie Berkut-Kała, jarzyły się
na niebie brylantowe gwiazdy, a z naszego
ogniska unosiła się smolista woń żarzącego
się saksaułu. Maksad i Ali pierwsi zasnęli,
Budowa K anału Turkm eńskiego
>
Znaczek wydany w pierwszą rocznicę lotu Gagarina
fOJOtlUHHA
IfPfOfO
.WAt 'A
'•ifAOi/KA]
owinięci w bawełniane koce. Obudziło mnie
ostre, piekące słońce i nawoływania czabanów,
którzy pod murami Guldursun pędzili stado
owiec karakułowych. Maksad parzyła herbatę,
a Ab sprawdzał silnik w samochodzie. Czer-
Znaczek wydany w Polsce z okazji lotu G agarina
niawskiego nie było w obozowisku, ale wkrótce
zjawił się, niosąc z kołchozu dzban pełen
mleka.
— Niech pan spróbuje, prawie gorące, świe
że, prawdziwe wielbłądzie.
Po śniadaniu Ali przekazał nam wiadomość,
która mnie zasmuciła.
— Niestety, nie pojedziemy do Toprak-
Kała. Maksad musi być przed dwunastą w pracy.
Pożegnaliśmy Maksad nad Amu-darią, prze
prawiliśmy się na lewy brzeg rzeki i czekaliśmy
w cieniu drzew akacjowych, aż po nas przyje-
dzie samochodem Ahmed, do którego Maksad
miała telefonować z Turtkulu. Inżynier Czer
niawski leżał na trawie i bawił się gałązką
tamaryszku. Przypomniałem mu, że na pustyni
miałem spotkać pająki karakurty. Spojrzał na
mnie nagle rozbawiony.
— Rzeczywiście, zupełnie zapomniałem, ale
niewiele pan stracił. Natomiast będę miał
wyrzuty sumienia, że nie pokazałem panu
Tachiataszu na Amu-darii, ani Tujam ujun.
Bez opowieści o Tachiataszu na Amu-darii
rzeczywiście nie mógłbym opuścić Karakałpakii,
bowiem karakałpacka tama w Tachiataszu i
tadżycka tama w Nureku, są obecnie najważ
niejszymi inwestycjami dla amudarskiego sys
temu nawadniającego. Tworząc te dwie wielkie
tamy i dwa wielkie zbiorniki wody, w tadżyc
kim Nureku i w karakałpackim Tujam ujun
zyskuje się klucze do nieregularnie bijącego
serca pamirskiego lodowca Fedczenki. Właśnie
od tego lodowca zależy, czy w Amu-darii
jest za mało, czy za dużo wody, bowiem i
dzisiaj zdarza się, jak przed wiekami, że lud
ność z niepokojem oczekuje zbawczej chwili,
gdy nagle poziom wód Amu-darii pocznie się
podnosić i potężna, życiodajna fala ruszy ku
53
Okładka Ewa K ulesza i i opracowanie graficzne W anda Rodow icz-C edrońska Printed in Poland ROZDZIAŁ I w którym odkrywam skarb znad Am u-darii Na Oxford Street, w sierpniowym londyń skim słońcu, plakaty przedstawiały złotą maskę faraona Tutenchamona, a ekspozycja przywie zionych z Kairu do Londynu egipskich skarbów stała się wydarzeniem londyńskiego lata. Od rana do wieczora zwarty tłum oblegał gmach British Museum. Długa, spiralna kolejka ludzi sięgająca poza wysokie pręty żelaznego ogro dzenia codziennie, z uporem czekała na dzie dzińcu. Kto tego lata znalazł się w Londynie, prędzej czy później spotkał się z pytaniem: — Czy widział pan Tutenchamona? Mnie to pytanie zadała Binia, córka mego przyjaciela, u którego mieszkałem w londyńskiej zachodniej zielonej dzielnicy. Interesowała się historią i dużo wiedziała o burzliwych czasach Tutenchamona i jego poprzednika, faraona Amenhotepa IV, wielkiego i mądrego refor matora religijnego sprzed wieków, który prze ciwstawił się potężnym kapłanom boga Amona ź Teb, przybrał imię Echnaton i ustanowił kult nowego, jedynego boga słońca, Atona. Patrząc na wykonaną z czystego złota twarz przedwcześnie zmarłego osiemnastoletniego T u tenchamona, w jego oczy z aragonitu i obsy dianu, na brwi i rzęsy z lapis lazuli, na to wspaniałe dzieło egipskich artystów, którzy martwemu faraonowi dali wieczne życie, rozu miałem upór setek tysięcy mieszkańców Lon dynu, stojących codziennie przed British Mu seum. Rozumiałem także, dlaczego dla ówczesnych ludzi żelazny amulet ukryty pod wezgłowiem faraona był przedmiotem cenniejszym niż złoto i drogocenne kamienie. W X IV wieku p.n.e.
bowiem groźni indoeuropejscy Hetyci, którzy konkurowali z Egiptem o wpływy na terenie Małej Azji, posiedli już, jako pierwsi na świecie, pożyteczna, lecz niebezpieczną, tajemnicę maso wego wytopu żelaza. Od tego to epokowego wynalazku wzięło przecież początek wiele klu czowych wydarzeń w historii starożytnej, z któ rych do najbardziej znanych, bo spopularyzo wanych przez Homera, należy dziesięcioletnia wojna o Troję. Obejrzawszy kryptę Tutenchamona, w jed nej z sal, pełnej wspaniałych eksponatów, przystanąłem przed dużą szklaną gablotą, w której leżały misterne złote ozdoby kobiety pięknie rzeźbione maleńkie posążki oraz złote monety z wizerunkami władców. Tabliczka informowała: „Skarb znad Amu-darii”. Nie przypuszczałem wówczas, że wyruszę w po dróż nad tę ogromną i potężną rzekę, aby poznać życie radzieckiego Uzbekistanu i Tadży kistanu, spotkać tam ślady starożytnych państw Baktrii i Chorezmu, gdzie podobnie jak w Egipcie, wiele wieków przed naszą erą, wśród pustynnych piasków budowano kanały nawad niające i uprawiano bawełnę. Nie wiedziałem też jeszcze, że pradawni mieszkańcy Chorezmu, Churryci, spokrewnieni byli z małoazjatyckimi Hetytami, tymi, którzy nie chcieli „za żadne pieniądze” dopuścić Egiptu do tajemnicy że laza. Dziwnym też zbiegiem okoliczności owi Churryci, podobnie jak Egipcjanie, oddawali cześć boską słońcu, ich władcy nosili dumne tytuły Synów Słońca, a ich potężne państwo leżące nad Nilem Chorezmu — Amu-darią nazywano Ziemią Ludu Słońca. To palące środkowoazjatyckie słońce pierw szy raz odczułem, gdy schodziłem z pokładu moskiewskiego samolotu w stolicy Uzbekistanu, 6 Taszkencie. Niebo było błękitne, bez skazy, ani jeden biały obłok nie zabłąkał się w tę stronę świata. Od Warszawy dzieliło mnie prawie pięć tysięcy kilometrów. Inna muzyka, inny nastrój niż w Europie. Także inne owoce; Instytut Pedagogiczny w Taszkencie
soczyste, pełne aromatu; ogromne stosy melo nów, arbuzów, brzoskwiń, granatów, winogron, moreli. Na bazarze sprzedawcy w kolorowych turbanach i małych, czarnych, wyszywanych srebrną nicią tiubetiejkach, zachwalali jak przed wiekami słodki towar z południowych sadów: — Kup u mnie, a niebo poczujesz w ustach. Taksówka wiozła mnie do hotelu przez to wielkie, półtoramilionowe miasto, które w 1966 roku zadrżało od podziemnych wstrząsów. Pewnego pamiętnego groźnego dnia, w ciągu jednej minuty siedemdziesiąt osiem tysięcy mieszkańców zostało bez dachu nad głową. Dzisiaj nie ma śladu w mieście po tej wielkiej katastrofie. Powstały pięknie zaplanowane, no woczesne dzielnice, wzniesiono nowe gmachy, opracowano antysejsmiczne metody budow nictwa uodpornionego na trzęsienia ziemi. Mój hotel miał dziewiętnaście pięter, a dawniej budowano tu tylko kilkupiętrowe domy. Nie zwykle ciekawie rozwiązano architektonicznie miasteczko akademickie, plac Lenina, czy dziel nicę Cziłanzar. Stożkowate kopuły na jej rynku łączą w sobie nowoczesność z charakterystycz nym wschodnim stylem Azji Środkowej. Na ulicach i skwerach bujna zieleń drzew, bijące w górę strumienie fontann. Kierowca taksówki Szaachmed wyjaśnił mi, że nowy Taszkent powstał dzięki pomocy wszystkich bratnich republik radzieckich. Do Państwowego Banku Uzbeckiej SRR wpływały pieniądze z fabryk, kołchozów, sowchozów. Na przykład pewnego dnia górnicy polarni przysłali kilogram złota. Przyjeżdżały ekipy budowlanych z całego Kraju Rad. Długie pociągi zwoziły zewsząd budulec. Każda republika miała ambicję, aby nowe domy Taszkent. Plac Lenina
miały charakterystyczne cechy jej budownictwa. I rzeczywiście, widać gdzie kończy się budow nictwo gruzińskie, a zaczyna ukraińskie, które budynki projektowali architekci tadżyccy, a któ re są dziełem budowniczych Turkmeńskiej SRR. Szaachmed podkreślił z patetyczną dumą: — Nowy nasz Taszkent, to pomnik bra terstwa narodów. Leciałem samolotem z Taszkentu do Bucha- ry, natomiast z Buchary (właściwie z Kungradu koło Buchary, bo Buchara nie ma dworca kolejowego) jechałem pociągiem do Urgencza, a później autobusem do Chiwy, na ziemie starego Chorezmu. Była to podróż skompliko wana, lecz pełna emocji. Linia kolejowa biegła wzdłuż Amu-darii i granicy turkmeńskiej, skra jem pustyni Kara-kum. Pociąg pędził wśród pól bawełnianych. Wpatrywałem się w zieloną dolinę Amu-darii. Po jednej stronie szyn kolejowych, bliżej wielkiej rzeki, przyciągała wzrok soczysta zieleń nie kończącego się pasa oazy, po drugiej stronie płonące żarem wydmy pustyni i wyblakłe w słońcu kępy białych i czarnych krzaczastych saksaułów. Naprze ciwko mnie siedział na skrzyżowanych, podwi niętych pod siebie nogach starzec z siwą brodą, w błękitnym chałacie i w żółtym turbanie. W dłoni trzymał dużą, białą porcelanową filiżankę z zieloną herbatą. Wyglądał tak, jakby wycięto go z kart księgi bajek tysiąca i jednej nocy — „Alf lejla wa lajla”, które, jakkolwiek były wydane przez Arabów w języku arabskim, powstały w ogromnej większości w literaturze narodów mówiących językiem perskim, czer piąc swoje bogactwa fantazji z życia sąsiednich Indii. Miałem wrażenie, że starzec za chwilę uniesie się razem z kanapą i wyfrunie przez okno nad pustynię jak na latającym dywanie. 10 . . n ....... 1 paicami siwa brodę Po czym oblizał smakowicie wargi po- CIłłgnął łyk zielonej herbaty, nachylił * ku mme 1 P°dał porcelanową filiżankę. Znałem juz te stare obyczaje , w.edziałem, że jest Z g estJrzy jaźn i o podobnym znaczeniu jak cie rp kie ^ ^ P°k°ju- p o w a ł e m erpkiej orzeźwiającej herbaty. Wówczas uczy- "■I szerok, ruch rek, w s.rcnc „kna i z „ •Samolot pasażerski nad morską zatoką . “ ueiznym akcentem powiedział pier wsze słowo, które zapoczątkować miało opo wieści w języku rosyjskim, bowiem ten to właśnie język stanowi tu pomost porozumiewa nia się miejscowej ludności nie tylko z cudzo- /.'emcami, lecz także między sobą: Uzbeków Tadżykami, czy Tadżyków, z Turkmenami i Karakałpakami. Amu-daria — powiedział starzec.
ROZDZIAŁ II w którym starzec w turbanie opowiada bajki kwitnącej pustyni Bardzo, bardzo dawno temu, gdy ludzie jeszcze nie znali zegarów i nie mieli samolotów, tylko latali na czarodziejskich dywanach, nie było nad Amu-darią pustynnych piaskóy.- a na tysiącach wysp wyłaniających się z niebieskiej tafli wody, żvło mnóstwo kolorowych ptaków i zwierząt. Amu-daria i Syr-daria nie wpływały, tak jak obecnie, do Jeziora Aralskiego, bo go wówczas nie było, a łączyły się razem i rozle wały swe wody szeroko, szeroko, aż po krańce świata. Ludzie nie odkryli jeszcze tej rajskiej ziemi i dlatego nie było tu wojen. Pewnego dnia, żyjący w odległej krainie wielki prorok Sulejman, rozgniewał się bardzo na młodą, piękną wróżkę. Wezwał do siebie potężnego czarnoksiężnika, który mu służył wiernie, kazał mu usiąść na stosie barwnych poduszek i tak przemówił do niego: Abdullo Rudaki, pisarz tadżycki (1100-lecie urodzin) - Rozkazuję ci zabrać ją z mojego kraju i odstawić na sam kraniec świata, tam gdzie nie ma ludzi i nie istnieje żadne życie. Czarnoksiężnik związał piękną wróżkę zło tymi sznurami, zarzucił ją sobie na plecy i uniósł się w powietrze. Frunął ponad żyznymi krainami, nad rzekami, górami i morzami, a wszędzie widział pałace i zamki, płynące okręty i wędrujące karawany. Dziesiątego dnia nagle dostrzegł wspaniałą i nie znaną mu krainę, w której nie mieszkał ani jeden człowiek. Złote i czerwone ptaki cudownie śpiewały, a srebrne ryby wyskakiwały z wód na metr wysoko. Była to tak piękna kraina, że gdy ją wróżka zobaczyła, uśmiechnęła się do czarno księżnika, a czarnoksiężnik wybrał wyspę, jak szmaragd zieloną i położył wróżkę pod kwit nącym drzewem. Trzeba dodać, że w czasie wędrówki czarnoksiężnik zakochał się w swojej więźniarce i postanowił nie wracać do Sulejma- na. Odtąd żyli oni szczęśliwie wśród tysiąca wysp Amu-darii i Syr-darii, i doczekali się pięknych dzieci, a później ich dzieci swoich dzieci i taka była genealogia Chorezmu i Cho- rezmijczyków. Pięćset, a może tysiąc lat po przybyciu tu pięknej wróżki i czarnoksiężnika, na wyspach i ziemiach leżących tam, gdzie dzisiaj lśnią w słońcu fale Jeziora Aralskiego, żył naród Adagów. Władał nim okrutny król Fazyl. W jednym z zamków nad Amu-darią, która wówczas razem z Syr-darią niosła wody do Morza Kaspijskiego, mieszkała piękna księż niczka Szirin. Pewnego dnia król Fazył porwał Szirin do swego zamku. Zagniewany i zroz paczony ojciec księżniczki wyruszył na pustynię w stroju pustelnika i rzucił klątwę na króla Fazyła. Niebo wysłuchało modłów ojca i nagle u
pociemniało, zahuczało grzmotami i rozdarło się piorunami. Wody Amu-darii i Syr-darii poczęły coraz bardziej przybierać, zalały zie lone wyspy i uprawne pola, potężne fale zbu rzyły zamki Adagów, poziom wód wznosił się coraz wyżej i wyżej, aż całe królestwo króla Fazyła przestało istnieć. Na jego miejscu pow stało ogromne Jezioro Aralskie, które i dzisiaj, w czasie każdej burzy rozbrzmiewa głuchym hukiem bębnów bojowych, dobiegającym z za topionych zamków. I znów po wielu, może po tysiącu latach, gdy wody opadły po tym wielkim kataklizmie, nad brzegiem Amu-darii, która nie płynęła już do Morza Kaspijskiego, tylko do Jeziora Aralskiego, na ziemiach leżących na wschód od gór Sułtan-Uiz-dag pojawił się Wielki Jima i założył pierwszy nowy gród warowny, a na szczycie najwyższej góry rozpalił święty ogień. W jakiś czas potem wojownicy dzielnego króla Kausa, potomka Wielkiego Jimy, znaleźli w 14 lesie wśród odurzająco pachnących kwiatów piękną dziewczynę, która nie chciała powie dzieć skąd przybywa i jak się nazywa. Zamie szkała w zamku króla i umierając, urodziła mu dorodnego syna. Wyrósł on na zdumiewa jącej urody mężczyznę, bohatera — półboga Sijawusza, który w złotym hełmie zdobiącym bujne, rude włosy, siedząc na czarnym koniu potrafił przeskoczyć największe ognisko. Jego syn, albo wnuk założył królewską dynastię Sijawuszydów, rządzącą w Chorezmie przez wiele wieków, a pod władzą Chorezmu zjed noczył rozległe kraje, od Morza Kaspijskiego po Pamir. Ziemie Chorezmu były wówczas pełne zieleni i nie trzeba było kopać kanałów nawadniających. Nim opadły wody rozlewisk Amu-darii i Syr-darii, nawilżyły wystarczająco ziemię i pokryły ją żyznym mułem, tak że cały kraj był jednym kwitnącym ogrodem. Obok króla w tym bogatym państwie, zwanym Ziemią Ludu Słońca, rządziła kasta wojowników jeż dżących na rydwanach i kasta kapłanów ognia i słońca. Ziemie niegdyś nawodnione przez wielki potop, coraz bardziej wysychały, dawne natu ralne kanały zanikały, upalne słońce zamie niało żyzne ziemie w popękane, przeżarte suszą takyry i sypkie piaski pustyń. Wówczas w Chorezmie pojawili się pierwsi inżynierowie i cały kraj ponacinali życiodajnymi kanałami. I tak rozpoczęła się nowa era Chorezmu, no szącego odtąd także nazwę Kangha, czyli Ziemia Kanałów. Towarzysz mojej podróży, którego wygląd zewnętrzny, siwa broda i żółty turban upodob niały do bohaterów barwnych starych ilustracji z bajek tysiąca i jednej nocy („Alf lejla wa lajla”), skończył swoje bajeczne opowieści i uś- 15
miechnął się do mnie przyjaźnie. — Napijesz się, synu, herbaty? Okno w przedziale było otwarte i wpływał przez nie z pustyni suchy dokuczliwy upał. Odpowiedziałem, że chętnie napiłbym się, ale nie chciałbym mu sprawiać kłopotu. Trzy razy powtórzył słowo rosyjskie, którego brzmienie wyraźnie sprawiało mu przyjemność. — Irunda, irunda, irunda. Z podręcznej walizki wyjął drugą, ozdobną filiżankę i z namaszczeniem włożył do niej trzy szczypty tutejszego czaju. Po czym sprężyś cie, jak na swój wiek, wyszedł na korytarz. Podniósł do góry czajniczek i przekręcił maleńki kurek, z którego na liście herbaty popłynął wrzący strumień wody. Wrócił do przedziału i podał mi filiżankę. Pij) gościu, i niech ten napój sprawi, abyś nabrał apetytu. , Usiadł naprzeciwko mnie, jak poprzednio, po turecku. Podziękowałem mu za herbatę i za piękne baśnie oraz powiedziałem, że jadę do Chiwy. Kiwał głową z zadowoleniem i pieszczo tliwie skubał włosy w brodzie. — Chiwa stara i piękna. Interesowało mnie, czy w baśniach starca znajdowało się ziarno prawdy, więc zapytałem, czy rzeczywiście niegdyś nie było Jeziora Aral- skiego, a Amu-daria wpływała do Morza Kaspij skiego. Nie przypuszczałem, że wyjaśni mi to dokładnie i rzeczowo. — Tak synu, bowiem każda bajka zawiera część prawdy, a nieraz nawet więcej, niż poznała nauka. Amu-daria niegdyś me mogła przebić się przez łańcuch gór Sułtan-Uiz-dag. Szeroko rozlewała się tam wszędzie, gdzie dziś jest pustynia, tworząc ogromne rozlewiska z wie loma wyspami. Niższy był również poziom 16 wód w Amu-darii i Syr-darii, lecz wystarcza jący, aby te wyspy były bogate i zielone. Część tych wód spływała wąskim, dzisiaj już martwym łożyskiem do Morza Kaspijskiego. To były czasy, w których czarnoksiężnik przybył tu z piękną wróżką, ale czasy te nie trwały długo, bowiem mniej więcej cztery i pół tysiąca lat temu wyda rzyła się wielka katastrofa, być może trzęsienie ziemi. Amu-daria gwałtownie wezbrała i w potężnym szturmie przedarła się przez łańcuch gór Sułtan-Uiz-dag. Tak powstało Jezioro Aral- skie. Ogromny potop pogrążył pod wodą zie lone wyspy tej ziemi. Tysiąc lat później, gdy wody pozostały tylko w Jeziorze Aralskim i wo kół wysp położonych w delcie Amu-darii i delcie Syr-darii, przybył tu wielki Jima Dżemszyd, zbudował pierwszy warowny gród- war oraz stworzył siedem chorezmijskich okrę gów krajowych, siedem tzw. Kiszwarów. Amu- -daria nawilżała wówczas ziemie Chorezmu naturalnymi kanałami, które pozostały z cza sów po potopie. Kilkaset lat później, naturalne arny czyli naturalne kanały poczęły wysychać i starożytni inżynierowie zbudowali tu pierwsze kanały sztuczne. Nazwa Kangha powstała od słowa kan. Kan, czyli kanał. A to wszystkę jest prawdą, co ci powiedziałem. Dzisiaj w ję zyku uzbeckim i języku tadżyckim kan też znaczy kanał, bowiem Tadżycy i Uzbecy słowo to odziedziczyli po pradawnych irańskich miesz kańcach Chorezmu. Uwierzyłem starcowi, bowiem w naszym języku słowo to brzmi bardzo podobnie i zapy tałem, skąd posiada te wiadomości. Pociągając smakowicie łyk herbaty odpowiedział mi tak, jakbym go pytał o rzecz zwykłą i codzienną: — Mój wnuk Mahammed studiuje w Mos kwie i będzie profesorem. 17
R O ZD ZIA Ł III w którym znany numizmatyk i specjalista od nawadniania pustyń pokazuje mi swoje skarby Starożytny Urgencz leżał bardziej na zacho dzie niż dzisiejszy, bliżej Jeziora Aralskiego. Nowy Urgencz, ten, do którego przybyłem, leży w pobliżu rzeki Am u-daria i zabytkowego miasta Chiwa. Turyści marzą, aby tu dojechać i móc zachwycać się starymi meczetami, m ina retami, grobowcami muzułmańskimi i m edre- sami, czyli dawnymi klasztornymi uczelniami. Właśnie te medresy niegdyś były bardzo sławne i przyciągały uczniów z całego mahometań- skiego wschodu. Mieszkali oni w maleńkich celkach i wkuwali na pamięć wersety ze świętej księgi islamu, Koranu. T rudno porównywać ich cele z sypialniami w naszych nowoczesnych internatach. W każdej celi mieszkał tylko jeden uczeń, lecz niewiele była ona wyższa od loka tora i niewiele większa, niż jego twarde łoże. Stara Chiwa otoczona jest wysokimi m uram i obronnymi. Poza nimi znajdują się nowsze budowle, m uzeum w pałacu ostatniego chana, a obok dawne ogrody haremowe. Pałac projekto wali architekci z carskiego Piotrogrodu, a dziew częta z harem u wyzwolił nasz rodak Anatol Nowicki, który w dniach rewolucji w oddziale Czerwonej Armii dowodził działonem arty lerii. Usiadłem w cieniu drzew podobnych do naszych topól, przy drewnianym stoliku, w czajhane, czyli herbaciarni, która słynęła także ze znakomicie przyrządzanych szaszłyków. Czaj hane była samoobsługowa, więc podszedłem do okienka, z którego wypływały znakomite zapachy i zamówiłem filiżaneczkę herbaty. Podano mi oczywiście zieloną. Po zaparzeniu 18 19241964 tOOO-nOMTA CCCP Uzbeckie stroje ludowe ma ona jasnożólty kolor i początkowo wydaje się prawie bez smaku, wkrótce jednak czuje się w ustach miła, cierpką gorycz, a w całym ciele orzeźwiające odprężenie. W czasie upałów znane jest działanie tej wschodniej herbaty. Cudownie gasi pragnienie, a także dobrze
działa na system trawienny. M a to duże zna czenie, zwłaszcza dla uczestników proszonych obiadów i kolacji. Ludzie tu są niezwykle gościnni. Obiad to cała uczta składająca się z owoców i bardzo tłustych potraw z baraniego mięsa. Nie wszyscy mają mieszkania urządzone w stylu europejskim. Stół często zastępuje rozłożony na podwyższeniu i nakryty obrusem tradycyjny dywan, a stary obyczaj nakazuje siedzieć wokół niego z podwiniętymi nogami. Na szczęście można również leżeć na miękkich poduszkach. Dla nie przyzwyczajonych siedze nie po turecku nie należy do wygodnych pozycji, lecz leżenie przy suto zastawionym obrusie, zwłaszcza dla leniwych obżartuchów, jest nie zastąpionym zwyczajem, który zresztą był dobrze znany w europejskim starożytnym Rzy mie. Wieczorem byłem zaproszony na kolację do znanego numizmatyka pochodzenia polskiego, inżyniera Czerniawskiego, który był także spe cjalistą od nawadniania pustyń. Mieszkanie miał urządzone podobnie, jak my w Europie, tak że tym razem ominęła mnie przyjemność leżenia na dywanie. Inżynier czekał na mnie przy obficie zastawionym stole. Na tacach leżały złotawe melony o cudownym zapachu bananów. W gąsiorku mieniło się czerwonym blaskiem domowe wino z czarnych winogron. Pokój był duży, wzdłuż ścian ciągnęły się gabloty, na których stały w wazonach silnie pachnące kwiaty. Inżynier pokazał mi paczusz kę listów przewiązanych tasiemką. Były to listy jego dziadka do ojca, pisane ładną polszczy zną. Rozmawialiśmy o Moskwie i o Warszawie, a potem o Taszkencie, Bucharze, Samarkan- dzie i o Nukus, stolicy Karakałpackiej ASRR. Nagle inżynier Czerniawski wstał od stołu, 20 podszedł do najbliższej gabloty i wyjął z niej garść starych monet. - Jeśli pan potrafi przenieść się wyobraźnią w inne epoki, ma pan teraz okazję. Najstarsza moneta z moich zbiorów ma przeszło dwa tysiące lat ‘i pochodzi z czasów grecko-macedońskiego imperium Aleksandra Wielkiego. Położył monety na stole i z przejęciem tłu maczył : - M am ich dużo, ale dla pana wybrałem najbardziej charakterystyczne, które najlepiej obrazują przemiany historyczne, religijne, kul turalne, obyczajowe. Niech pan spojrzy na te małe krążki, wykonane z różnych metali, z róż nych stopów, także ze srebra i złota. Niewiele jest na świecie terenów, na których w ciągu tysiącleci, dokładnie w tym samym miejscu, i istniały równolegle tak odrębne kultury, re- ligie i cywilizacje. To jest właśnie pasjonujące w Azji Środkowej. Czerniawski, jak na szachownicy, wskazują cym palcem przesuwał monety, a ja próbowałem przenieść się wyobraźnią w historię. Czasy Aleksandra Wielkiego, IV wiek przed naszą erą. Był to burzliwy i przełomowy okres dla całego ówczesnego, także europejskiego świata. * Potężna armia grecko-macedońska po zdoby ciu Persji ruszyła na wschód i północ. Nie za jęła co prawda Chorezmu, lecz podbiła w wiel kich bojach sąsiednie państwa. Tak jak w Cho- rezmie, żyli w nich starożytni czciciele ognia, mieli piękne miasta i nawodnione kanałami pola i ogrody. Po śmierci wielkiego wodza Aleksandra, gdy jego imperium rozpadło się na szereg mniejszych państw, we wschodniej części Azji Środkowej powstało państwo, zwa ne przez historyków Greko-Baktrią, w którym rządziła grecka dynastia Eutymenidów. M one 21
ty Kutymenidów posiadają litery greckiego alfabetu i napisy w jeżyku greckim. Kaniszka, moneta tak nazwana od imienia wielkiego władcy Kuszanów, króla Kaniszki, jest bardzo cenna. Ruszanie w 1 wieku naszej ery stworzyli potężne imperium leżące w daw nych granicach Greko-Baktrii i Chorezmu. W jego kulturze dominowały wpływy północ nych Indu, które wtedy wchodziły w skład kuszańskiego imperium, a religią panującą był buddyzm. Budowano świątynie w nowym stylu, wznoszono ogromne posągi Buddy. Oto monety arabskie. W VII wieku, pro wadząc świętą wojnę, Arabowie zajęli tereny obecnej Turkm enii, a w V III wieku podbili tereny dzisiejszego Uzbekistanu, Karakałpakii i Tadżykistanu. Żądali, aby ludność zdradziła dawnych bogów i przyjęła islam oraz składała wysokie daniny. Oto monety z tadżyckiego państwa Sama- nidów, którzy w X wieku w swej stolicy Bu- charze, stworzyli wspaniałe warunki dla roz woju nauk humanistycznych. I monety śred niowiecznego Chorezmu, który w IX wieku siynąl. ze znakomitych matematyków. Inżynier pokazał mi także m onety bite w X IV i XV wieku, monety krwawego Tim ura z Sa- markandy i jego znakomitego wnuka, władcy i astronoma Ulugh-bega oraz monety z Chiwy, której piękne zabytki rano podziwiałem. Zyska ła ona swoje znaczenie dopiero na gruzach Chorezmu, kiedy dawno minęły lata świetności Azji Środkowej i została stolicą chanów Chiwy, którzy nigdy niczym godnym nie zapisali się w historii. W Chiwie zabytkowe meczety, me- dresy, minarety budowano już w okresie upad ku nauki i sztuki, w czasach, gdy zmniejszyła się na tej ziemi ilość kanałów nawadniających, 22 a mułłowie, czyli księża muzułmańscy, którzy zastąpili uczonych i poetów, ograniczyli wie dzę o życiu i świecie do znajomości Koranu. Olśniony tymi wspaniałościami, zadałem in żynierowi pytanie: - Skąd pan wziął, u licha, ten bezcenny skarb ? Uśmiechnął się tajemniczo. - Znalazłem w starych, opuszczonych zam kach i ruinach miast. Na pustyni może pan bowiem spotkać łowców jadowitych węży, ale może pan spotkać także i poszukiwaczy skar bów. Odkrywcą prawdy historycznej o starym Chorezmie jest zasłużony radziecki archeolog, profesor Tołstow. On właśnie odkopał ruiny wspaniałego starożytnego pałacu króla Waza- mara Toprak-Kała, wznoszące się u stóp gór Sułtan-Uiz-dag. Przepych zamku przeszedł wszelkie oczekiwania. Wysokie, wspaniałe ko lumny podtrzymywały sklepienia, do jego wnę trza prowadziły monumentalne schody, w ogromnych salach stały rzędy posągów, które ZSRR na mapie Eurazji
obecnie znajdują się w leningradzkim Erm i tażu. Te moje monety, które pan tu widzi, tak że kiedyś przekażę do muzeum w Chiwie. Inżynier podsunął mi na tacy apetyczne pla stry aromatycznych melonów. Przypomniałem, że obiecał mi wyjazd na pustynię. Wyjął mapę z szuflady biurka i roz łożył ją na stole. Pokażę panu na pustyni twierdzę G ul- dursun i oazę stu zamków Berkut-Kała, a jak czas pozwoli, to także ruiny pałacu Toprak- -Kała, lecz uprzedzam pana, że nie będzie to łatwa wycieczka, bowiem pustynia bywa nie bezpieczna. Czerniawski podszedł do gabloty stojącej przy oknie i wyjął z niej małe pudełeczko po zapałkach. - Oto najmniejszy pustynny drapieżnik. Na dnie pudełeczka siedział nieruchomo na rozpostartych nogach, zasuszony czarny pająk, wielkości krzyżaka, z czerwonymi plam kami na odwłoku. Inżynier postawił przede mną na stole pudełeczko i spytał: Czy pan czytał książkę polskiego pisarza Brunona Jasieńskiego ,,Człowiek zmienia skó rę” ? Tak, akcja jej dzieje się w Tadżykistanie. W książce „Człowiek zmienia skórę” znajduje się właśnie opis próby morderstwa politycznego, planowanego przy pomocy ta kiego małego pająka, ukrytego w pudełku od zapałek. Ten pająk, to karakurt, czyli czarna wdowa. Samica po zapłodnieniu zabija samca i dlatego tak ją nazwano. Nie samiec, a samica jest potwornie jadowita i właśnie jej ugryzienie może spowodować śmierć, jeżeli człowiek nie otrzyma zastrzyku surowicy. Osobiście wolę spotkać na pustyni węża grzechotnika, niż 24 pająka karakurta. Grzechotnik pierwszy me za atakuje, a jest wystarczająco duży, abym go mógł zauważyć. Karakurty czają się natomiast w ruinach miast i zamków. Są małe i niezwykle szybkie. W czasie naszej wycieczki może pan nagle dostrzec wśród kamieni błyszczącą w słońcu starą monetę, a jeżeli będzie pan miał pecha, to między tymi kamieniami znajdzie pan także i karakurta. R O ZD ZIA Ł IV w którym po nocnym studiowaniu tajemnic dwóch pustyń, wyruszani na poszukiwanie umarłego czasu Po powrocie do hotelu kilka godzin nocy spę dziłem na porządkowaniu notatek i segregowaniu moich wiadomości o tych stronach. Gdy le ciałem samolotem nad pustynią Kyzył-kum, z wysokości sześciu tysięcy metrów pustynia robiła na mnie wrażenie nie kończącej się, ogromnej plaży. Stewardesa ogłaszała przez głośniczki, że w górze term om etr wskazuje minus czterdzieści stopni Celsjusza, a na ziemi w tym samym czasie jest plus czterdzieści stopni w cieniu. Na pustyni jednak nie ma cienia, chyba że pod skalnym zboczem, albo pod bezlistnymi konarami czarnych i białych saksaułów. Po kolorze kory i grubości tych p u stynnych, krzaczastych drzew można poznać, czy korzenie saksaułu dostały się już do wilgoci czy też nadal prowadzą poszukiwania w głębi martwego piasku. Saksauł triumfuje dopiero wtedy i wzrostem, i grubością pnia, gdy pięć, sześć metrów poniżej rozżarzonej powierzchni pustynnych piasków jego korzenie odkryją zbawczą wilgoć. Owce karakułowe bardzo lubią 25
Tygrys — zwierzę pod ochrona orę saksaułow, która oczywiście bywa naj smaczniejsza po wiosennych deszczach. W ów czas pustynia kwitnie. Trudno w to uwierzyć ale Piask, pustynne pokrywają się barwnym i’ kwitnącym, mchami. Radość wiosennego ko- M apa połączeń lotniczych w ZSRR lorowego życia trwa tu jednak krótko, odcho dzi nagle, umiera na progu rodzącego się su chego, śmiertelnego lata. Na ,,plaży” pustyni lśnią maleńkie placki soli. Maleńkie z wysokości sześciu tysięcy metrów. W rzeczywistości to ogromne połacie skorupy solnej, która jak lustro odbija pro mienie słońca. Refleks ten jest biały i zimny, martwy, jak ta cała pustynna skóra ziemi, któ rej w całości nie ożywi nawet woda, bo sól prze żarła jej wszystkie tkanki. Tylko część tej pu stynnej plaży nawodniono i zamieniono w pełne życia oazy. Nigdy nie uda się jej w całości nawodnić dla potrzeb rolnictwa, nawet gdy zostanie przekopany kanał-rzeka Ob-Kaspijski, który wody syberyjskich rzek Obu i Irtysza skieruje do Syr-darii i Amu-darii. W oda tu jednak jest także potrzebna przemysłowi, który powstał w nowoczesnych miastach budowanych na pustyniach Kyzył-kum i Kara-kum. Pusty nie kryją w sobie wielkie skarby: gaz ziemny, naftę, złoto i, mimo że w ogromnej części są martwe dla rolnictwa, dostarczają bogactw, o jakich nie marzyli zdobywcy Klondike. Patrząc na mapę, albo lecąc samolotem na wysokości sześciu tysięcy metrów, trudno jest uwierzyć także w to, że na tych martwych pustynnych plażach żyją owady i zwierzęta. Nad dolną Amu-darią, wśród zielonych za rośli tamaryszku podobno można jeszcze spot kać tygrysy, a wśród pustynnych wydm — warana, pustynnego krokodyla. Pasterze owiec karakułowych bardzo lubią tę ogromną, będącą pod ochroną, przeszło metrowej wielkości jasz czurkę, bo poluje ona na groźne także dla owiec pająki karakurty. Kiedy kończy się upał dnia, a wśród karakumów i kizyłkumów czyli pustynnych wydm rozpoczyna się chłód nocy, 27
wychodzą z nor na żer myszy i susły, pojawiają się lisy i szakale, jadowite kobry, grzechotniki i dwumetrowe żmije lewantyńskie. W dawnych czasach, gdy pustynnymi traktami ciągnęły kupieckie karawany wielbłądów, jadowite węże i żmije były symbolem nieszczęść i wszelkiego zła. W starym kalendarzu arabskim oznaczono „rok węża” , w którym na ludzkość miały spa dać z nieba potworne klęski. Obecnie na co dzienne spotkania z jadowitymi mieszkańcami pustyni narażeni są przede wszystkim pasterze, którzy z ogromnymi kołchozowymi stadami owiec karakułowych wędrują setki kilometrów przez kizyłkumy i karakumy. Roślinność pustynna, jakkolwiek bardzo ską pa, ma jednak przeszło sto odmian należących do rodziny roślin i krzewów solankowych. Owce po wyskubaniu kępek żółtawoszarej trawy, po ogryzieniu bogatych w cukier, tłuszcze i sole mineralne kolczastych pędów ich nieza stąpionego przysmaku — jantaku, po oskubaniu kory saksaułów, szybkim truchcikiem ruszają w poszukiwaniu następnej pustynnej oazy, gdzie znów znajdą świeżą paszę i zaspokoją pragnienie krystaliczną wodą, ze specjalnie dla nich założonych studni artezyjskich. N a ukowcy, pracujący w jedynym na świecie tego typu Instytucie Hodowli Owiec Karakułowych w Samarkandzie, twierdzą, że na wspaniałą rasę tutejszych owiec być może wpływa m iej scowa odmiana pustynnego jantaku, a także specyficzne warunki klimatyczne, między in nymi owa wielka różnica tem peratur dnia i nocy. Pasterze noszą czapy i peleryny z futra karakułów, które w dzień izolują im ciała od piekących promieni słońca, a w nocy spełniają rolę śpiworów turystycznych. Na obszernych przestrzeniach między Bucharą a Chiwą uzys 28 kuje się w hodowli karakuły o przeróżnych odcieniach: czarne, brązowe, szare, błękitno- szare, szarosrebrzyste, perłowe, beżowe, białe, popielate. Karakuły złociste na dowych aukcjach osiągają ceny kilkuset do rów za jedną małą skórkę. Otrzymuje s,ę je, krzyżując fachowo specjalne rasy i odmiany owiec. Związek Radziecki produkuje rocznie kilkanaście milionów skórek karakułowych, w tym Uzbekistan trzy miliony — tych najcen niejszych. Tak więc owce karakułowe tez są prawdziwym skarbem pustyni, a pasterze czabani, z powodu delikatnie skręconych włos ków ich pięknego , cennego futra, nazywają ie różami pustyni. , Rano obudziło mnie silne kołatanie do p - koju Podszedłem do drzwi rozespany, pamię tając jeszcze fragmenty snu, w którym wędro- watem przez p.ask, , oazy w b ek.tnym tur ban,e , na grzbiecie wielbłąda. W progu po- koiu Stał inżynier Czerniawski zdziwiony, ze „T jestem gotowy do dróg,. Na ulicy czekał
na nas terenowy samochód. Przy jego kierow nicy siedział karakałpacki kierowca Ahmed i naciskając klakson, uśmiechał się do mojego hotelowego okna. Mały, zwinny gazik mknął wśród zieleni bogatej oazy. Po obu stronach twardej, od pornej na tem peraturę specjalnie hartowanej asfaltowej jezdni mieniły się w słońcu białe ściany nowoczesnych domów. Jechaliśmy w stronę Amu-darii. Dwie potężne pamirskie rzeki, Piandż, co w języku Tadżyków znaczy Pięć oraz Wachsz, co w tym języku oznacza Dziki, łączące się na południu Tadżyckiej SRR, tworzą płynącą do Jeziora Aralskiego rzekę Amu-darię. Bez Amu-darii, pustynia Kara-kum, a także częściowo Kyzył-kum, byłyby rozżarzo ną słońcem pustynną patelnią, a dzięki tej rzece kwitły tu zawsze oazy pełne życia. Amu- -daria przy swoim ujściu do Jeziora Aralskiego, na terenach dzisiejszej Karakałpackiej ASRR, miewa do kilku kilometrów szerokości, a fale potężnej rzeki niosą w jednym tylko metrze sześciennym wody około trzech kilogramów iłu. Nieprosta jest żegluga na tej rzece i nie łatwe było jej pokonywanie, także przez obce armie. Perski król, Cyrus, marzył o podbiciu wspaniałego starożytnego Chorezmu, lecz u jego pustynnych wrót, nad wyschniętą, martwą dziś odnogą Amu-darii, Uzbojem, zginął w wal ce z wojskami królowej Tom yris, ponoć wład czyni legendarnych chorezmijskich amazonek. Dwieście lat później twórca ogromnego im perium, Aleksander Macedoński, przekroczył Amu-darię w jej środkowym biegu. Wojska Aleksandra dotarły w zwycięskim marszu do Kotliny Fergańskiej, założyły tam miasto Alek sandria, dzisiaj noszące nazwę Leninabad, lecz nie zdecydowały się na forsowny marsz na 30 ( 'horezm przez pustynię Kyzył-kum, ani też na spłynięcie zdradliwą Amu-darią do wrót Chorezmu, aby włączyć do aleksandryjskiego imperium potężne i bogate chorezmijskie pań stwo. Na Amu-darii i dzisiaj żegluga nie jest pro sta: bowiem rzeczywiście trzeba być znako mitym nawigatorem, aby statek czy barkę poprowadzić przez jej zwodnicze, pełne mielizn nurty. W ciągu kilkudziesięciu m inut potrafią one usypać nową, ogromną mieliznę, czy porwać ze sobą kawał lądu, jak to zdarzyło się obok karakałpackiego miasta Turtkul. W cią gu miesiąca rzeka podmyła dwa kilometry lądu, a po upływie roku potężne wody Amu- -darii zbliżyły się do miasta o następne kilka kilometrów. Obrona karakałpackiej stolicy była zbyt kosztowna i pracochłonna, postanowiono więc Turtkul pozostawić złemu losowi, a sto licę republiki przenieść do oazy Nukus. Gdy tak uczyniono, dzika i groźna rzeka nagle za niechała szturm u na zagrożone nabrzeże. M ia sto Turtkul ocalało, lecz znalazło się bliżej Amu-darii. Gazik nasz ostro szarpnął i wyjechał na boczną drogę, wokół której rosły zarośla ta- maryszku, a w niebieskie niebo wzbijały się korony akacji, wierzb i topoli. Poza potęgą pobliskiej rzeki, czuło się tu promieniujące z niej życie. Bujna roślinność syciła się dro gocenną wilgocią. Na środku drogi stał czar nowłosy inżynier Ali, przyjaciel inżyniera Czer niawskiego i pozdrawiał nas wzniesioną do góry ręką. Po chwili siedzieliśmy w dużej łodzi motorowej, a Ahmed niknął na horyzoncie, pędząc samochodem z powrotem do Urgen- cza. Ali zrobił duży obrót sterem i wielkim lukiem wcięliśmy się w mętną, gęstą toń Amu- 31
KOftOh COBCTCKOH iTwuecKOH Pccnybnwi 'B o a m u o u i e p r a n c K u u k o h o a »rv». u.-««xu *__ CmaAUHa J ~ - Kanał Fergański Zapora na Kanale Fergańskim -darii, która niegdyś była Nilem starożytnego Chorezmu. W najstarszej księdze tej ziemi, w Aweście, w świętej księdze religii czcicieli ognia, nazywano ja Dajtia, czyli dająca. Oczy wiście dająca wodę, czyli życie. Wielka bitwę o skarby pustyń rozpoczęto na całym świecie. Istnieją plany ożywienia Sa hary; w bogatych w naftę państwach arab skich czynione są kosztowne eksperymenty, próbuje się tam nawet zmieniać klimat na pustyniach przy pomocy nawadniających pa sów leśnej zieleni. Nigdzie jednak uczeni i inżynierowie nie mają do dyspozycji na pusty niach tak ogromnych zasobów wody, jakie istnieją w Azji Środkowej. Dotychczas nie botyczne lodowce Pamiru były i są dostawcami wody dla Amu-darii. Naukowcy postanowili jednak sięgnąć po wody Syberii, po wody rzek Obu i Irtyszu, których masy bezużytecznie spływają do północnego M orza Karskiego. Spiętrzone one zostaną dwoma potężnymi pro gami-tamami w dwóch ogromnych sztucznych jeziorach w rejonie Tobolska, podniesie się ich poziom i popłyną na południe do Syr-darii, do Amu-darii i do turkmeńskiej rzeki Artek, wpadającej do Morza Kaspijskiego. Kanał Ob- -Kaspijski będzie miał trzy tysiące kilometrów długości, kilkanaście metrów głębokości i pół kilometra szerokości. Nie tylko dostarczy na południe cenną wodę, lecz będzie także wspa niałą magistralą komunikacyjną. Rozkwitną tu bawełną nowe urodzajne pola, wzbiją się w niebo nowe wieże pól naftowych i powstaną nowe, przemysłowe miasta. Omijaliśmy wielką, podłużną, piaszczystą wy spę, za którą rysowała się już linia stałego, porosłego krzakami lądu. Za wyspą zobaczyliśmy holownik z barkami. Pozdrowił nas syreną i wolno, jak wąż wodny, popłynął w dół Amu- -darii. Kiedyś tak jak dzisiaj przepływały tu barki i nagle Amu-daria zbuntowała się i uwięziła je
na mieliźnie. A potem otoczyła je rzecznym piaskiem, usypała wokół nich nową wyspę. Barkami transportowano towary, których nie można było długo przechowywać, więc ogło szono w sąsiednich kołchozach, że na Am u- -darii otworzono sklep. Ludzie podpływali łodziami i chętnie kupowali, bo ceny były obniżone. Po pewnym czasie nagle Amu-daria rozmyła utworzoną wyspę i uwolniła barki, a ludzie bardzo żałowali, że nie mają już tego sklepu z bonifikatą... Łódź nasza wolno wpływała do małej, za rosłej trzcinami zatoczki i na brzegu zobaczy liśmy terenowy gazik. Obok niego stała sm u kła dziewczyna i pozdrawiała nas chusteczką. Ali zawołał radośnie: — To Mak sad. Czerniawski wyjaśnił: — Pozna pan bardzo piękną dziewczynę, narzeczoną Alego. T u pracuje, ale pochodzi z Buchary. Maksad jest historykiem i archeolo giem, a także przedstawicielką nowoczesnych kobiet Azji Środkowej. Maksad ubrana była w obcisły, czarny kom bi nezon. Ciemne włosy miała upięte w wysoki, puszysty kok. Smagłe ręce wyłaniały się z pod winiętych za łokcie rękawów. Gęste brwi, pod kreślone miejscowym zwyczajem długimi i gru bymi kreskami, jak skrzydła jaskółki łączyły się nad jej zgrabnym nosem. Ojciec Maksad był Tadżykiem, a matka Uzbeczką. Dziewczyna ukończyła uniwersytet w Taszkencie, a do Karakałpakii przyjechała na praktykę. Czerniawski przedstawił mnie jako swego przyjaciela z Lechistanu. Tak tu niegdyś nazy wano Polskę. Ali odszedł w stronę gazika, a Maksad rezolutnie podała mi dłoń. — Poznałam Polaków w Bucharze w czasie 34 realizacji „Faraona” . W ydmy pustyni Kyzył- -kum świetnie imitowały wydmy Pustyni Libij skiej. M nóstwo Bucharczyków wówczas sta tystowało w tym polskim filmie. Wielka bitwa faraona z Nubijczykami odbyła się pod Bucharą. Maksad położyła rękę na kierownicy i na cisnęła klakson. Szkoda czasu, wsiadajcie do samochodu i ruszamy na pustynię. O ile się nie mylę, będzie pan pierwszym Polakiem, który spotka smoka w Guldursun. Uśmiechnęła się tajemniczo. - Dowie się pan o wszystkim we właściwym czasie, a w ogóle niech pan do m nie mówi po prostu Maksad. Pięćdziesiąt lat tem u minęły u nas czasy, kiedy kobiety nosiły parandże, gęste zasłony na twarzy, tkane z włosia końskie go, nie miały żadnych praw, nie chodziły do szkół i musiały niewolniczo słuchać mężczyzn. Dzisiaj panuje równouprawnienie. Kobiety u nas są profesorami, dziekanami,rektorami, m ini strami, inżynierami, lekarzami. Mogę więc panu pierwsza zaproponować bruderszaft. Ali usiadł za kierownicą, ale M aksad nie zgodziła się, aby prowadził samochód. Pogła dziła go po gęstych, czarnych włosach. - Twój teren to Kara-kum, za Amu-darią. I u, chłopcze, na Kyzył-kum, ja znam lepiej pustynne drogi. W krótce wjechaliśmy na asfaltową szosę, która biegła przez pełną bujnej zieleni oazę I urtkul. Nowe, białe domki kołchoźników, długie niknące na horyzoncie pasma sadów, ciągnące się kilometrami uprawne pola bawełny. Siedziałem obok Maksad, która niezwykle pe wnie, nawet brawurowo, prowadziła samochód i podziwiałem jej niepowtarzalną urodę na tle 35
tych żywych krajobrazów. Mijały nas ciężarów ki i małe gaziki. Dopiero na skraju oazy spotka liśmy trzy wielbłądy. Maksad, ostro hamując, zatrzymała samochód. Pokazała szerokim gestem. — T u leży granica nowego i gtarego, ale nie dlatego, że pojawiły się wielbłądy. T o są i dzisiaj bardzo pożyteczne zwierzęta. Mają dużo do brego mleka, są cierpliwe, wytrzymałe i mało wymagające. Ludzie hodują je głównie ze względu na mleko. Granica nowego i starego dzieli tereny nawadniane przy pomocy nowo czesnego systemu kanałów, od terenów daw niej nawadnianych, które po zniszczeniu sta rożytnej i średniowiecznej sieci kanałów, zosta ły pochłonięte przez pustynię. Tam , prosto przed nami, leżą ruiny twierdzy G uldursun, którą niegdyś, gdy wokół niej kwitły sady i ogro dy, nazywano Ogrodem Róż — Gulistanem. Inżynier Czerniawski nachylił się ku mnie z tylnego siedzenia samochodu i powiedział uroczyście: - Kto chce zrozumieć wielkość umarłego czasu, musi odwiedzić Guldursun. R O ZD ZIA Ł V w którym poznaję tajemnicę oazy Berkut-Kała oraz opowieść o pięknej, lecz niewiernej księż niczce Guldursun Ali i Maksad urządzili biwak obok trzech dywanik w kotlince za burchanem , czyli za nie wielka, niską wydmą w kształcie półksiężyca, krzaczastych saksaułów, rozłożyli turkmeński Wokół nas rozciągała się równina, w którą wrzy nała się zieleń pól nowo założonego sowchozu. Słońce zniżało się ku zachodowi i rozżarzone 36 niebo stawało się mniej upalne. Nad tym całym krajobrazem panowały w swym potężnym m a jestacie ruiny G uldursun, jednej z największych twierdz średniowiecznego Chorezmu. Maksad i Alego zostawiliśmy siedzących na kolorowym dywaniku i ruszyliśmy w stronę ruin. Szliśmy milcząc, zahipnotyzowani wcinającym się w błękit nieba podwójnym rzędem obronnych wież i olbrzymią płaszczyzną wysokich murów tej niegdyś potężnej twierdzy. Nogi nasze za padały się w drobnym, sypkim piasku bur- chanów, które półkolistymi falami wznosiły się ku ruinom. Przeszliśmy przez labirynt umocnień broniących wejścia do dawnej bramy i znaleźliśmy się w środku twierdzy, wśród piaszczystych pagórków, które zasypały stare, wewnętrzne budowle. Inżynier prowadził mnie w stronę znakomicie zachowanego północnego muru. Drogę zagradzały rozrośnięte krzewy saksaułów. W końcu, po stromym usypisku wdrapaliśmy się na przeżarty zębem czasu po-
tężny, obronny m ur i stanęliśmy na jego płas kim, szerokim szczycie. Wydawało mi się, że leży przede mną tylko nie kończące się morze piasków, z jednej strony zamknięte na horyzoncie zamgloną, niebieskawą linią dalekich gór Sułtan-Uiz-dag. Po chwili począłem rozróżniać wśród piaszczystych wydm stojące na wzgórzach ruiny miast i zamków. Niektóre wznosiły się bardzo blisko, inne, kierując ku niebu potężne maczugi wież, led wo rysowały się wśród pustyni. W tę umarłą, ogromną oazę wrzynały się pasemka nowej zieleni, przedłużające oazę Turtkul w kierunku północnym i zachodnim. Także za Guldursun można było dostrzec ostatnio wybudowane białe domy sowchozów i kołchozów. Ponad tymi rodzącymi się oznakami życia, dom ino wała jednak groza umarłego czasu, a wyobraź nia malowała tragedię, która tu musiała się rozegrać przed wieloma wiekami. Leżała przede mną oaza Berkut-Kała, która do VII wieku tętniła życiem. Dwa wielkie ka nały, otaczające G uldursun, doprowadzały do niej wodę z Amu-darii. Rosła tu bawełna, róże, brzoskwinie, rozciągały się bogate pola i ogro dy. I nagle, na początku V III wieku, nastąpiła katastrofa. Na tronie Chorezmu zasiadał wów czas Bóg-Słońce, chorezmszach, który byl naj wyższym kapłanem. Rządy natomiast sprawo wał władca świecki, król regent, brat chorezm- szacha. Bóg-Słońce popierał możnych feuda- łów, którzy gnębili biedną ludność. T o spo wodowało powstanie, na którego czele, prze ciwko Bogu-Słońce i uprzywilejowanej arysto kracji, stanął brat króla, przyjmując tytuł Syna Słońca. Cały Chorezm znalazł się w płomieniach, po wstańcy zdobywali i palili zamki i pałace 38 feudałów. Szach Chorezmu, Bóg-Słońce, wez wał wtedy na pomoc wodza Arabów, Kutejbę ibn Muslima. Arabowie czekali tylko na tę pro pozycję władcy sąsiedniego, bogatego Chorez mu. Przekroczyli Am u-darię, pokonali wojska powstańców, okrutnie rozprawili się z przeci wnikami szacha Chorezmu i rozpoczęły się nad Amu-darią nowe czasy, czasy panowania isla mu, które zresztą można nazwać złotymi dla tego kraju. T u w Chorezmie zrodziły się najbardziej światłe traktaty naukowe średniowiecznego, ma- hometańskiego świata i tu, w Chorezmie, padły pierwsze ciosy gotujące straszliwą zagładę wspa niałej średniowiecznej cywilizacji m uzułmańs kiej. Chorezm, włączony w V III wieku do kali fatu arabskiego, już w IX wieku począł się nagle bardzo bogacić, ożywił się handel, karawany kupców wyruszyły na dalekie trasy, powstały liczne nowe miasta, pojawili się wspaniali artyści i genialni uczeni, a wśród nich chorezmijczyk Al Chorezmi (zwany także Al Chwarizmi), uznany za twórcę arabskiej matematyki, która narodziła się tu, nad Amu-darią. Al Chorezmi, matematyk, astronom, geo graf i historyk, dokonał wielkiego dzieła, łącząc hinduską algebrę z grecką geometrią, a więc" tworząc podstawy dla rozwoju dalszej wiedzy matematycznej. O d jego traktatu ,,A1 D żabr” wywodzi się nazwa algebra i od jego znie kształconego nazwiska, pochodzi term in algo rytm. Także tu, w Chorezmie, w X wieku powstała słynna w świecie akademia, której rektorem był wspaniały uczony Al Biruni, astronom, geograf matematyk, etnograf, mineralog, historyk, poeta — a wykładał w niej genialny uczony z Buchary, Ibn Sina, filozof, lekarz i przyrodnik, 39
zwany w Europie Awicenną. „Księga U zdro wienia” , dzieło tego wielkiego uczonego tadżyc kiego, przez wiele stuleci była cennym źródłem wiedzy medycznej w Europie. M usimy ze wstydem zdać sobie z tego sprawę, że w IX i X wieku, w barbarzyńskiej chrześcijańskiej zachodniej Europie, nawet zna komici królowie nie zawsze potrafili pisać i czytać; nie było wyższych uczelni. Europa dopiero w XV wieku przejęła po uczonych świata mahometańskiego berło tworzenia nowej cywilizacji, której owoce spożywamy i w na szym XX wieku, także tu, w radzieckiej Azji Środkowej. Inżynier podniósł się z obronnego m uru. — Proponuję, abyśmy udali się do Maksad i Alego, którzy na nas czekają z kolacją. Słońce zaraz schowa się za szczytami gór Sułtan-U iz- dag, a tu, w ruinach, pojawi się smok, który strzeże skarbów G uldursun, coraz bardziej przerażony warkotem silników samochodów, kombajnów, samolotów i sztucznymi potokami przejrzystej, życiodajnej amudaryjskiej wody. Wiadomo, smoki wody bardzo nie lubią, a także cywilizacji. Maksad poczęstowała nas potrawą z baranie go mięsa, która była niezwykle ostra i arom aty czna. Ali opasał się białą serwetką i udawał kel nera. Nałożył potrawę na blaszane talerzyki i rozstawił je na dywaniku. Podał nam okrągłe placuszki, które spełniają tu rolę chleba. Maksad zapytała czy mi smakuje kolacja, a ja, pełen za chwytu (bo rzeczywiście była bardzo dobra, jakkolwiek przyprawy zawierały zbyt wiele czosnku), poprosiłem Maksad, aby opowiedziała mi o G uldursun. Maksad dorzuciła do ogniska suchą gałąź saksaułu. — O G uldursun opowie ci Ali, bo urodził się 40 na tej ziemi, a to jest przypowieść karakałpacka. Z ogniska wzbijał się oleisty zapach, a dalekie granie świerszczy dochodziło od nowego kanału Taze-bag-jab. Ali rozpoczął opowieść, siedząc na dywaniku, z podwiniętymi pod siebie nogami. G uldursun w XIII wieku było bardzo boga tym miastem. Nie nazywało się wówczas G ul dursun, tylko Gulistan, bowiem w ogrodach pałacowych władcy Gulistanu, starego pady szacha, kwitło mnóstwo kolorowych róż. G uli stan znaczy więc Ogród Róż, a G uldursun, to imię pięknej córki padyszacha. Pewnego dnia, gdy karawana kupców z Indii opuszczała m ury Gulistanu, na pustynnym horyzoncie pojawiło się mrowie objuczonych dwugarbnych wiel błądów i mnóstwo konnych jeźdźców. Dowódca straży upadł na twarz przed padyszachem. - O Panie, zbliża się do nas nowa ogromna karawana. Nie była to jednak karawana kupców, lecz. potężne wojska wrogów, którzy rozbili obozy wokół miasta i przystąpili do oblężenia. Gulis- tańczycy obejrzeli ich ze szczytu potężnych murów i zlekceważyli najeźdźców. - Są to zapewne wojska Karakitajów, a nie zdarzyło się, aby Karakitaje zdobyli twierdzę Chorezmu. Mijały dni i tygodnie, a najeźdźcy nie od stępowali od Gulistanu. Oblężonych i oblega nych począł nękać głód. Gulistańczycy zjedli całe zapasy, a napastnicy poczęli zabijać swoje konie i wielbłądy. Kiedy to dostrzegli G ulis tańczycy, postanowili nakarmić ostatnią miarką pszenicy ostatniego dorodnego byka i o świcie wypuścić go za m ury miasta. Tak też uczynili. Fortel udał się, najeźdźcy pochwycili byka i 41
zabili go, a gdy sprawdzili, że nakarmiony jest pszenicą, doszli do wniosku, że Gulistańczycy mają jeszcze dużo żywności. Wówczas padł na twarz przed ich młodym wodzem jeden ze starych generałów. — W odzu, nigdy nie zdobędziemy tego prze klętego miasta. Napastnicy poczęli zwijać swoje jurty i szyko wać się do odwrotu. Wszyscy mieszkańcy Gulis- tanu tego dnia tańczyli z radości, jedynie piękna G uldursun płakała, ukryta na wieży, bowiem co dziennie z okna twierdzy obserwując wrogów, zakochała się w ich wodzu. Przerażona, że go nigdy już bliżej nie pozna, przesłała do niego list, przyczepiony do wystrzelonej z łuku strza ły. G uldursun pisała:,,Gulistańczycy oszukali ciebie, bowiem nie mają ani ziarenka pszenicy. Zostań, nie odchodź, a jutro poddadzą się twoim wojskom” . Napastnicy rozkulbaczyli wielbłądy i znów rozbili jurty wokół Gulistanu, a G u listańczycy wpadli w panikę i poddali się, ot wierając bramy. Nastąpiła potworna rzeź, w której zginęli wszyscy obrońcy Gulistanu. Pię kną G uldursun przyprowadzono przed oblicze młodego wodza, który przyjrzał się jej uważnie i powiedział: — Rzeczywiście, jesteś najpiękniejsza ze wszystkich kobiet świata, lecz także jesteś z nich najbardziej niegodziwa, bo zdradziłaś ojca i na ród i przez ciebie zginął padyszach i G ulistań czycy. Czy mogę mieć więc pewność, że w przy szłości mnie nie zdradzisz, chociaż dzisiaj mówisz, że mnie kochasz nade wszystko? Nie mogę mieć żadnej pewności, więc nie chcę też twojej miłości, a ponieważ przez ciebie zginął twój ojciec, winnaś ponieść największą karę. Młody wódz wstał z tronu, na którym siedział i rozkazał przywiązać G uldursun za ręce i za 42 nogi do ogonów czterech koni, a potem sam po gnał konie na cztery strony świata. Tak zginęła piękna G uldursun i tak zginęło wspaniałe miasto Gulistan, które najeźdźcy splądrowali, a później spalili. Nie znaleźli w nim jednak osławionych wielkich skarbów padyszacha, które do dzisiaj znajdują się ukryte w tych ruinach, pod zwałami pustynnego piasku. Od tamtego czasu nikt nie nazywa Gulistanu Gulistanem, tylko wszyscy mówią o tych ruinach G uldursun, aby pamięć 0 pięknej, lecz okrutnej i niegodnej córce pa dyszacha, ku przestrodze wszystkich kobiet, przetrwała na wieki. Ali skończył opowieść, a M aksad uśmiechnę ła się. - Ludzie mówią, że groźny smok strzeże wielkich skarbów Guldursun i dlatego nikt do tychczas nie znalazł tych skarbów. Ali objął Maksad. I także mówią, że skarby G uldursun tylko ten znajdzie, kto zobaczy smoka. Przypomniałem naszą pierwszą rozmowę nad Amu-darią. - Maksad obiecała mi, że zobaczę smoka. Czerniawski nalał do filiżanek nową porcję zielonej herbaty. » T rudna to będzie sprawa, bowiem smok dotychczas nie pokazał się nikomu w G uldur sun i dlatego właśnie nikt nie znalazł tu skarbów. Maksad ujęła filiżankę w smagłe dłonie i na piła się orzeźwiającego płynu. Legenda nie mówi o tym, że wojska ob legające Gulistan, były mongolskimi wojskami Czyngis-chana. W rzeczywistości tak to było 1nie tylko Gulistan, a cały Chorezm został wów czas zburzony. Nie przy pomocy zdrady pięknej G uldursun, ale dzięki znakomitej strategii Mongołów. 43
RO ZD ZIA Ł VI który opozuie o tym, jak zamilkło dwadzieścia siedem złotych bebnózc szacha Chorezmu Muham- mada, o wojnie z Czyngis-chanem, o krwawym Timurze i o niebie Ulugh-bega Na początku XIII wieku chorezmszach M u- hammad II, prowadząc politykę swego ojca, Takesza, powiększył ziemie Chorezmu do ogro mnego imperium, opierając granice państwa' o Morze Kaspijskie i góry Azerbejdżanu, Za tokę Perską, Morze Arabskie, hinduską rzekę In dus i północną Syr-darię. W ciągu dwudziesto letniego panowania M uhammada, do 1220 roku, zostały rozbudowane ogromne urządzenia iry gacyjne, które budziły do życia tysiące hektarów uprawnej ziemi. Inżynierowie opracowali sy stem obronny miast, które otrzymały nowe po tężne umocnienia; zostały wybudowane tw ier dze nadgraniczne, połączone ze sobą systemem sygnalizacji świetlnej, wzdłuż dróg handlowych powstały obronne karawanseraje, czyli pu stynne zajazdy, armia liczyła trzysta tysięcy kon nych i pieszych żołnierzy. O ówczesnym Cho- rezmie pisał współczesny m u, znakomity arab ski podróżnik i geograf Jakut: „Nie wydaje mi się, aby gdziekolwiek na świecie były tereny bardziej obszerne niż chorezmijskie i bardziej zaludnione... Nie wydaje mi się, aby istniało na świecie miasto podobne do stolicy Chorezmu, równie bogate i wielkie” . Chorezmszach M uhamm ad kazał siebie na zywać drugim Aleksandrem Wielkim. Pod porządkował on sobie dwadzieścia siedem państw, a o jego potędze miał świadczyć hołd, składany m u codziennie w pobudce porannej, wybijanej na dwudziestu siedmiu złotych bęb nach, przez dwudziestu siedmiu pokonanych 44 królów, albo przez ich synów. Rytm tych zło tych bębnów przerwało pojawienie się na pół nocnych granicach imperium mongolskich wojsk Czyngis-chana i rozpoczęła się wielka święta wojna z M ongołami, która trwała dziesięć lat, od 1220 do 1230 roku, gotując zagładę Cho- rezmowi, lecz być może ratując od zagłady Europę. Armia Czyngis-chana liczyła sto tysięcy żoł nierzy, była trzy razy mniejsza od armii cho- rezmszacha M uhammada, lecz posiadała no woczesny system organizacyjny oraz żelazną, niewolniczą dyscyplinę dowódców i żołnierzy,' nieosiągalną w zaciężnych oddziałach tureckich, zgrupowanych pod sztandarami feudalnego Cho rezmu. Czyngis-chan stworzy! silnie scentra lizowane państwo wojskowo-niewolnicze i uzys kał w nim dyktatorską, absolutną władzę, a armię, która liczyła na grabieże zdobytych państw, wzbogacił wprowadzając osiągnięcia chińskiej sztuki wojennej wówczas górującej nad innymi. W krótce wojska Czyngis-chana poiły konie w Amu-darii, a chorezmszach schronił się na jednej z wysp Morza Kaspijskie go. T u zginął, a potężne imperium poczęło rozsypywać się, jak pałac zbudowany z piasku. » Umilkło więc dwadzieścia siedem złotych bęb nów imperatora M uhammada, a rozległ się płacz żałobny na zgliszczach Chorezmu. Wojna jednak nie skończyła się, a dopiero rozpoczęła po śmierci chorezmszacha M uham mada, gdy zasiadł na tronie jego syn, ostatni wielki chorezmszach Dżalal ad D inM ankubarti, który podjął właśnie dziesięcioletnią krwawą woj nę z M ongołami, zatrzymując główne siły ich armii na terytorium upadłego imperium i unie możliwiając Czyngis-chanowi dalszy zwycięski, triumfalny marsz na podbój świata. 45
Klęską Dżalal ad Dina, a także świata m u zułmańskiego, który został później spustoszony przez zdobywców mongolskich, była trzy dni trwająca w 1230 roku bitwa pod Helatem. Dżalal ad Din przegrał tam ostatecznie swoją dziesięcioletnią wojnę z M ongołami i z nie wielkim oddziałem wojska schronił się w gó rach Taurus. T u zginął w 1231 roku, lecz nie jak bohater na polu walki, a od skrytobójczego ciosu zaciężnego wojownika kurdyjskiego, któ ry mordując swego wodza, mścił śmierć brata, poległego pod Helatem. Czyngis-chan także Samarkanda nie poległ na koniu, w bitwie, z bronią w ręku, ale umarł, jak zwykły śmiertelnik i to cztery lata przed Dżalal ad Dinem, w 1227 roku, w północnej, mongolskiej stolicy swego im perium, w Karakorum. Chorezm natomiast został ostatecznie pod bity przeszło sto pięćdziesiąt lat później przez Tim ura, który ówczesną stolicę Chorezmu, Kunia Urgencz, zniósł z powierzchni ziemi, a na jej miejscu kazał zasiać jęczmień. 46 T im ur pochowany został w Samarkandzie, w sarkofagu z czarnego nefrytu. Radziecki antropolog, profesor Gierasimow, w 1941 roku uzyskał od władz pozwolenie na otworzenie sarkofagu i zbadanie czaszki Tim ura. Gierasi mow specjalizował się, na podstawie pomiarów antropometrycznych czaszki, w odtwarzaniu rysów twarzy dawno zmarłego człowieka. Czarną płytę z nefrytu podniesiono o drugiej w nocy z dwudziestego pierwszego na dwudziestego drugiego czerwca. O czwartej godzinie tej samej nocy, wojska hitlerowskie Trzeciej Rzeszy M auzoleum Szach-i-Zinda w Samarkandzie przekroczyły granice Związku Radzieckiego. Na płycie z czarnego nefrytu, przed wiekami, wyryto słowa, które grożą, że naruszenie wiecz nego spokoju prochów Tim ur-i-lenka, czyli Żelaznego Kaleki, sprowadzi na kraj groźną pożogę wojny. T rudno podejrzewać Tim ura o metafizyczne kontakty z Hitlerem, jakkolwiek jedną cechę na pewno mieli oni wspólną, bestialskie okrucieństwo. T im ur nie tylko pragnął udowodnić po-
2500 lat Samarkandy. Budowle z XV tomnym, że był najpotężniejszym władcą świa ta, nakazując artystom tworzyć wspaniałe pom niki architektury w Samarkandzie, lecz takż< w sposób bardzo znamienny podkreślał t( w oczach mu współczesnych, gdy kazał wznosie Nowoczesny hotel w Samarkandzie piramidy z czaszek tysięcy pomordowanych ludzi. Tak w Isfahanie wzniesiono piramidy z siedemdziesięciu tysięcy ściętych głów, w Ba gdadzie z dziewięćdziesięciu tysięcy głów, a w Indiach ze stu tysięcy. Piramidy te miały budzić strach, uległość i respekt przed impe ratorem i jego urzędnikami na terenach ogrom nego państwa, które rozciągało swoje granice od Gangesu i Indusu po Syr-darię i Zeraw- szan, od gór Pamiru po Eufrat i Bosfor. T im ur panował od 1370 do 1405 roku, a okrucieństwami zdołał nawet przewyższyć Mongołów. Mówił po turecku i mongolsku, znał perski, lecz nie znał arabskiego. Można nazwać go geniuszem wojny, lecz nie należy przeceniać jego roli w mecenacie sztuki. Tim ur pragnął, aby pozostały po nim większe, bardziej bogate niż po innych, pomniki jego czasu. Przybywających do jego stolicy, do Samarkandy, witał pompatyczny napis: „Jeśli wątpisz w m o ją potęgę, spójrz na moje budowle” . Twórcami wzniesionych za jego czasów wspaniałych med- res, mauzoleów, meczetów byli artyści z Cho- rezmu i Bagdadu. Także w czasach następców Tim ura, przede wszystkim w okresie rządów Ulugh-bega, z którego to pochodzą owe wiecznie żywe wspaniałości architektury. Lśnią one jak klejnoty wśród dzisiejszej nowoczesnej Sa markandy, przez którą pędzą samochody i trolej busy, a wiele ulic w niej nie różni się od ulic w miastach europejskich. Ulugh-beg był trzecim dynastycznym T i- muridą, rządząc państwem odziedziczonym po dziadku Tim urze, do swej tragicznej śmierci w 1448 roku. Zginął zamordowany przez ma- hometańskich kapłanów, ponieważ ośmielił się wiedzieć więcej, niż na to pozwalał Koran. Nie obronił go majestat władcy i odcięto here- 49
tykowi głowę, lecz pochowano zgodnie z pań stwową etykietą w pobliżu Tim ura. Pamiętnej wojennej nocy, w czerwcu 1941 roku, profesor Gierasimow otworzył także sar kofag wielkiego Ulugh-bega, który ze stolicy Tim uridów uczynił centrum naukowe, pro mieniujące na cały ówczesny Wschód, a zwłasz cza na uczonych Chin i Indii. W akademii w Samarkandzie wykładał on astronomię, fi zykę, medycynę, matematykę i geografię, stwo rzył katalog gwiaździsty nieba, w którym ozna czył położenie tysiąca osiemnastu gwiazd. O k reślił też długość doby, a w obliczeniach po mylił się tylko o minutę. Po zamordowaniu władcy-astronoma, zburzono jego obserwato rium i usypano na tym miejscu kopiec z piasku, aby nie pozostawić śladu na ziemi po niebez piecznych herezjach. Przypomina to działal ność inkwizycji w chrześcijańskiej Europie, z woli której Galileusz na klęczkach wyrzekł się swej astronomicznej wiedzy, a Giordano Bruno poniósł śmierć w płomieniach. Tajemnica Ulugh-bega pozostała w ukryciu do 1908 roku, w którym archeolog W iatkin odkopał podziemną część obserwatorium. O d krycie rosyjskiego uczonego stało się rewelacją światową, jednak—rząd carski nie-udzielił po trzebnej pomocy finansowej na zabezpieczenie tkwiącej głęboko w ziemi, nie zniszczonej części cennego sekstansu. W iatkin sam, włas nym kosztem, zbudował nad nim sklepienie z cegieł. G rób rosyjskiego profesora znajduje się przy wejściu do dzisiejszego muzeum U lugh- bega w Samarkandzie. Po wąskich schodach astronomicznego łuku, schodzi się w podzie mie, jak do starożytnego grobowca. W rażenia turystów zależą od ich kultury i wyobraźni: jednym ów kamienny łuk sekstansu, który 50 wówczas, gdy przy nim pracował Ulugh-beg piął się w niebo wysoko ponad obserwatorium, kojarzy się z wielkością kosmiczną, innym z zejściem do metra, albo z gigantyczną wyrzut nią bilardową. R O ZD ZIA Ł VII w którym żegnam gościnna Karakałpakie, poznaje tajemnice pamirskiego lodowca Fedczenki i w y ruszam do południowego Tadżykistanu, tam skąd życiodajna rzeka A mu -daria bierze swój początek Nąd pustynnymi sadami i plantacjami nowych kołchozów i sowchozów, w do niedawna zu pełnie martwej oazie Berkut-Kała, jarzyły się na niebie brylantowe gwiazdy, a z naszego ogniska unosiła się smolista woń żarzącego się saksaułu. Maksad i Ali pierwsi zasnęli, Budowa K anału Turkm eńskiego >
Znaczek wydany w pierwszą rocznicę lotu Gagarina fOJOtlUHHA IfPfOfO .WAt 'A '•ifAOi/KA] owinięci w bawełniane koce. Obudziło mnie ostre, piekące słońce i nawoływania czabanów, którzy pod murami Guldursun pędzili stado owiec karakułowych. Maksad parzyła herbatę, a Ab sprawdzał silnik w samochodzie. Czer- Znaczek wydany w Polsce z okazji lotu G agarina niawskiego nie było w obozowisku, ale wkrótce zjawił się, niosąc z kołchozu dzban pełen mleka. — Niech pan spróbuje, prawie gorące, świe że, prawdziwe wielbłądzie. Po śniadaniu Ali przekazał nam wiadomość, która mnie zasmuciła. — Niestety, nie pojedziemy do Toprak- Kała. Maksad musi być przed dwunastą w pracy. Pożegnaliśmy Maksad nad Amu-darią, prze prawiliśmy się na lewy brzeg rzeki i czekaliśmy w cieniu drzew akacjowych, aż po nas przyje- dzie samochodem Ahmed, do którego Maksad miała telefonować z Turtkulu. Inżynier Czer niawski leżał na trawie i bawił się gałązką tamaryszku. Przypomniałem mu, że na pustyni miałem spotkać pająki karakurty. Spojrzał na mnie nagle rozbawiony. — Rzeczywiście, zupełnie zapomniałem, ale niewiele pan stracił. Natomiast będę miał wyrzuty sumienia, że nie pokazałem panu Tachiataszu na Amu-darii, ani Tujam ujun. Bez opowieści o Tachiataszu na Amu-darii rzeczywiście nie mógłbym opuścić Karakałpakii, bowiem karakałpacka tama w Tachiataszu i tadżycka tama w Nureku, są obecnie najważ niejszymi inwestycjami dla amudarskiego sys temu nawadniającego. Tworząc te dwie wielkie tamy i dwa wielkie zbiorniki wody, w tadżyc kim Nureku i w karakałpackim Tujam ujun zyskuje się klucze do nieregularnie bijącego serca pamirskiego lodowca Fedczenki. Właśnie od tego lodowca zależy, czy w Amu-darii jest za mało, czy za dużo wody, bowiem i dzisiaj zdarza się, jak przed wiekami, że lud ność z niepokojem oczekuje zbawczej chwili, gdy nagle poziom wód Amu-darii pocznie się podnosić i potężna, życiodajna fala ruszy ku 53