eugeniusz30

  • Dokumenty288
  • Odsłony29 262
  • Obserwuję16
  • Rozmiar dokumentów2.3 GB
  • Ilość pobrań15 680

Jerzy Grygolunas - skarby znad amu - darii

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :3.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Jerzy Grygolunas - skarby znad amu - darii.pdf

eugeniusz30 SKANY2 Podróżnicze
Użytkownik eugeniusz30 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 50 stron)

Okładka Ewa K ulesza i i opracowanie graficzne W anda Rodow icz-C edrońska Printed in Poland ROZDZIAŁ I w którym odkrywam skarb znad Am u-darii Na Oxford Street, w sierpniowym londyń­ skim słońcu, plakaty przedstawiały złotą maskę faraona Tutenchamona, a ekspozycja przywie­ zionych z Kairu do Londynu egipskich skarbów stała się wydarzeniem londyńskiego lata. Od rana do wieczora zwarty tłum oblegał gmach British Museum. Długa, spiralna kolejka ludzi sięgająca poza wysokie pręty żelaznego ogro­ dzenia codziennie, z uporem czekała na dzie­ dzińcu. Kto tego lata znalazł się w Londynie, prędzej czy później spotkał się z pytaniem: — Czy widział pan Tutenchamona? Mnie to pytanie zadała Binia, córka mego przyjaciela, u którego mieszkałem w londyńskiej zachodniej zielonej dzielnicy. Interesowała się historią i dużo wiedziała o burzliwych czasach Tutenchamona i jego poprzednika, faraona Amenhotepa IV, wielkiego i mądrego refor­ matora religijnego sprzed wieków, który prze­ ciwstawił się potężnym kapłanom boga Amona ź Teb, przybrał imię Echnaton i ustanowił kult nowego, jedynego boga słońca, Atona. Patrząc na wykonaną z czystego złota twarz przedwcześnie zmarłego osiemnastoletniego T u ­ tenchamona, w jego oczy z aragonitu i obsy­ dianu, na brwi i rzęsy z lapis lazuli, na to wspaniałe dzieło egipskich artystów, którzy martwemu faraonowi dali wieczne życie, rozu­ miałem upór setek tysięcy mieszkańców Lon­ dynu, stojących codziennie przed British Mu­ seum. Rozumiałem także, dlaczego dla ówczesnych ludzi żelazny amulet ukryty pod wezgłowiem faraona był przedmiotem cenniejszym niż złoto i drogocenne kamienie. W X IV wieku p.n.e.

bowiem groźni indoeuropejscy Hetyci, którzy konkurowali z Egiptem o wpływy na terenie Małej Azji, posiedli już, jako pierwsi na świecie, pożyteczna, lecz niebezpieczną, tajemnicę maso­ wego wytopu żelaza. Od tego to epokowego wynalazku wzięło przecież początek wiele klu­ czowych wydarzeń w historii starożytnej, z któ­ rych do najbardziej znanych, bo spopularyzo­ wanych przez Homera, należy dziesięcioletnia wojna o Troję. Obejrzawszy kryptę Tutenchamona, w jed­ nej z sal, pełnej wspaniałych eksponatów, przystanąłem przed dużą szklaną gablotą, w której leżały misterne złote ozdoby kobiety pięknie rzeźbione maleńkie posążki oraz złote monety z wizerunkami władców. Tabliczka informowała: „Skarb znad Amu-darii”. Nie przypuszczałem wówczas, że wyruszę w po­ dróż nad tę ogromną i potężną rzekę, aby poznać życie radzieckiego Uzbekistanu i Tadży­ kistanu, spotkać tam ślady starożytnych państw Baktrii i Chorezmu, gdzie podobnie jak w Egipcie, wiele wieków przed naszą erą, wśród pustynnych piasków budowano kanały nawad­ niające i uprawiano bawełnę. Nie wiedziałem też jeszcze, że pradawni mieszkańcy Chorezmu, Churryci, spokrewnieni byli z małoazjatyckimi Hetytami, tymi, którzy nie chcieli „za żadne pieniądze” dopuścić Egiptu do tajemnicy że­ laza. Dziwnym też zbiegiem okoliczności owi Churryci, podobnie jak Egipcjanie, oddawali cześć boską słońcu, ich władcy nosili dumne tytuły Synów Słońca, a ich potężne państwo leżące nad Nilem Chorezmu — Amu-darią nazywano Ziemią Ludu Słońca. To palące środkowoazjatyckie słońce pierw­ szy raz odczułem, gdy schodziłem z pokładu moskiewskiego samolotu w stolicy Uzbekistanu, 6 Taszkencie. Niebo było błękitne, bez skazy, ani jeden biały obłok nie zabłąkał się w tę stronę świata. Od Warszawy dzieliło mnie prawie pięć tysięcy kilometrów. Inna muzyka, inny nastrój niż w Europie. Także inne owoce; Instytut Pedagogiczny w Taszkencie

soczyste, pełne aromatu; ogromne stosy melo­ nów, arbuzów, brzoskwiń, granatów, winogron, moreli. Na bazarze sprzedawcy w kolorowych turbanach i małych, czarnych, wyszywanych srebrną nicią tiubetiejkach, zachwalali jak przed wiekami słodki towar z południowych sadów: — Kup u mnie, a niebo poczujesz w ustach. Taksówka wiozła mnie do hotelu przez to wielkie, półtoramilionowe miasto, które w 1966 roku zadrżało od podziemnych wstrząsów. Pewnego pamiętnego groźnego dnia, w ciągu jednej minuty siedemdziesiąt osiem tysięcy mieszkańców zostało bez dachu nad głową. Dzisiaj nie ma śladu w mieście po tej wielkiej katastrofie. Powstały pięknie zaplanowane, no­ woczesne dzielnice, wzniesiono nowe gmachy, opracowano antysejsmiczne metody budow­ nictwa uodpornionego na trzęsienia ziemi. Mój hotel miał dziewiętnaście pięter, a dawniej budowano tu tylko kilkupiętrowe domy. Nie­ zwykle ciekawie rozwiązano architektonicznie miasteczko akademickie, plac Lenina, czy dziel­ nicę Cziłanzar. Stożkowate kopuły na jej rynku łączą w sobie nowoczesność z charakterystycz­ nym wschodnim stylem Azji Środkowej. Na ulicach i skwerach bujna zieleń drzew, bijące w górę strumienie fontann. Kierowca taksówki Szaachmed wyjaśnił mi, że nowy Taszkent powstał dzięki pomocy wszystkich bratnich republik radzieckich. Do Państwowego Banku Uzbeckiej SRR wpływały pieniądze z fabryk, kołchozów, sowchozów. Na przykład pewnego dnia górnicy polarni przysłali kilogram złota. Przyjeżdżały ekipy budowlanych z całego Kraju Rad. Długie pociągi zwoziły zewsząd budulec. Każda republika miała ambicję, aby nowe domy Taszkent. Plac Lenina

miały charakterystyczne cechy jej budownictwa. I rzeczywiście, widać gdzie kończy się budow­ nictwo gruzińskie, a zaczyna ukraińskie, które budynki projektowali architekci tadżyccy, a któ­ re są dziełem budowniczych Turkmeńskiej SRR. Szaachmed podkreślił z patetyczną dumą: — Nowy nasz Taszkent, to pomnik bra­ terstwa narodów. Leciałem samolotem z Taszkentu do Bucha- ry, natomiast z Buchary (właściwie z Kungradu koło Buchary, bo Buchara nie ma dworca kolejowego) jechałem pociągiem do Urgencza, a później autobusem do Chiwy, na ziemie starego Chorezmu. Była to podróż skompliko­ wana, lecz pełna emocji. Linia kolejowa biegła wzdłuż Amu-darii i granicy turkmeńskiej, skra­ jem pustyni Kara-kum. Pociąg pędził wśród pól bawełnianych. Wpatrywałem się w zieloną dolinę Amu-darii. Po jednej stronie szyn kolejowych, bliżej wielkiej rzeki, przyciągała wzrok soczysta zieleń nie kończącego się pasa oazy, po drugiej stronie płonące żarem wydmy pustyni i wyblakłe w słońcu kępy białych i czarnych krzaczastych saksaułów. Naprze­ ciwko mnie siedział na skrzyżowanych, podwi­ niętych pod siebie nogach starzec z siwą brodą, w błękitnym chałacie i w żółtym turbanie. W dłoni trzymał dużą, białą porcelanową filiżankę z zieloną herbatą. Wyglądał tak, jakby wycięto go z kart księgi bajek tysiąca i jednej nocy — „Alf lejla wa lajla”, które, jakkolwiek były wydane przez Arabów w języku arabskim, powstały w ogromnej większości w literaturze narodów mówiących językiem perskim, czer­ piąc swoje bogactwa fantazji z życia sąsiednich Indii. Miałem wrażenie, że starzec za chwilę uniesie się razem z kanapą i wyfrunie przez okno nad pustynię jak na latającym dywanie. 10 . . n ....... 1 paicami siwa brodę Po czym oblizał smakowicie wargi po- CIłłgnął łyk zielonej herbaty, nachylił * ku mme 1 P°dał porcelanową filiżankę. Znałem juz te stare obyczaje , w.edziałem, że jest Z g estJrzy jaźn i o podobnym znaczeniu jak cie rp kie ^ ^ P°k°ju- p o w a ł e m erpkiej orzeźwiającej herbaty. Wówczas uczy- "■I szerok, ruch rek, w s.rcnc „kna i z „ •Samolot pasażerski nad morską zatoką . “ ueiznym akcentem powiedział pier­ wsze słowo, które zapoczątkować miało opo­ wieści w języku rosyjskim, bowiem ten to właśnie język stanowi tu pomost porozumiewa­ nia się miejscowej ludności nie tylko z cudzo- /.'emcami, lecz także między sobą: Uzbeków Tadżykami, czy Tadżyków, z Turkmenami i Karakałpakami. Amu-daria — powiedział starzec.

ROZDZIAŁ II w którym starzec w turbanie opowiada bajki kwitnącej pustyni Bardzo, bardzo dawno temu, gdy ludzie jeszcze nie znali zegarów i nie mieli samolotów, tylko latali na czarodziejskich dywanach, nie było nad Amu-darią pustynnych piaskóy.- a na tysiącach wysp wyłaniających się z niebieskiej tafli wody, żvło mnóstwo kolorowych ptaków i zwierząt. Amu-daria i Syr-daria nie wpływały, tak jak obecnie, do Jeziora Aralskiego, bo go wówczas nie było, a łączyły się razem i rozle­ wały swe wody szeroko, szeroko, aż po krańce świata. Ludzie nie odkryli jeszcze tej rajskiej ziemi i dlatego nie było tu wojen. Pewnego dnia, żyjący w odległej krainie wielki prorok Sulejman, rozgniewał się bardzo na młodą, piękną wróżkę. Wezwał do siebie potężnego czarnoksiężnika, który mu służył wiernie, kazał mu usiąść na stosie barwnych poduszek i tak przemówił do niego: Abdullo Rudaki, pisarz tadżycki (1100-lecie urodzin) - Rozkazuję ci zabrać ją z mojego kraju i odstawić na sam kraniec świata, tam gdzie nie ma ludzi i nie istnieje żadne życie. Czarnoksiężnik związał piękną wróżkę zło­ tymi sznurami, zarzucił ją sobie na plecy i uniósł się w powietrze. Frunął ponad żyznymi krainami, nad rzekami, górami i morzami, a wszędzie widział pałace i zamki, płynące okręty i wędrujące karawany. Dziesiątego dnia nagle dostrzegł wspaniałą i nie znaną mu krainę, w której nie mieszkał ani jeden człowiek. Złote i czerwone ptaki cudownie śpiewały, a srebrne ryby wyskakiwały z wód na metr wysoko. Była to tak piękna kraina, że gdy ją wróżka zobaczyła, uśmiechnęła się do czarno­ księżnika, a czarnoksiężnik wybrał wyspę, jak szmaragd zieloną i położył wróżkę pod kwit­ nącym drzewem. Trzeba dodać, że w czasie wędrówki czarnoksiężnik zakochał się w swojej więźniarce i postanowił nie wracać do Sulejma- na. Odtąd żyli oni szczęśliwie wśród tysiąca wysp Amu-darii i Syr-darii, i doczekali się pięknych dzieci, a później ich dzieci swoich dzieci i taka była genealogia Chorezmu i Cho- rezmijczyków. Pięćset, a może tysiąc lat po przybyciu tu pięknej wróżki i czarnoksiężnika, na wyspach i ziemiach leżących tam, gdzie dzisiaj lśnią w słońcu fale Jeziora Aralskiego, żył naród Adagów. Władał nim okrutny król Fazyl. W jednym z zamków nad Amu-darią, która wówczas razem z Syr-darią niosła wody do Morza Kaspijskiego, mieszkała piękna księż­ niczka Szirin. Pewnego dnia król Fazył porwał Szirin do swego zamku. Zagniewany i zroz­ paczony ojciec księżniczki wyruszył na pustynię w stroju pustelnika i rzucił klątwę na króla Fazyła. Niebo wysłuchało modłów ojca i nagle u

pociemniało, zahuczało grzmotami i rozdarło się piorunami. Wody Amu-darii i Syr-darii poczęły coraz bardziej przybierać, zalały zie­ lone wyspy i uprawne pola, potężne fale zbu­ rzyły zamki Adagów, poziom wód wznosił się coraz wyżej i wyżej, aż całe królestwo króla Fazyła przestało istnieć. Na jego miejscu pow­ stało ogromne Jezioro Aralskie, które i dzisiaj, w czasie każdej burzy rozbrzmiewa głuchym hukiem bębnów bojowych, dobiegającym z za­ topionych zamków. I znów po wielu, może po tysiącu latach, gdy wody opadły po tym wielkim kataklizmie, nad brzegiem Amu-darii, która nie płynęła już do Morza Kaspijskiego, tylko do Jeziora Aralskiego, na ziemiach leżących na wschód od gór Sułtan-Uiz-dag pojawił się Wielki Jima i założył pierwszy nowy gród warowny, a na szczycie najwyższej góry rozpalił święty ogień. W jakiś czas potem wojownicy dzielnego króla Kausa, potomka Wielkiego Jimy, znaleźli w 14 lesie wśród odurzająco pachnących kwiatów piękną dziewczynę, która nie chciała powie­ dzieć skąd przybywa i jak się nazywa. Zamie­ szkała w zamku króla i umierając, urodziła mu dorodnego syna. Wyrósł on na zdumiewa­ jącej urody mężczyznę, bohatera — półboga Sijawusza, który w złotym hełmie zdobiącym bujne, rude włosy, siedząc na czarnym koniu potrafił przeskoczyć największe ognisko. Jego syn, albo wnuk założył królewską dynastię Sijawuszydów, rządzącą w Chorezmie przez wiele wieków, a pod władzą Chorezmu zjed­ noczył rozległe kraje, od Morza Kaspijskiego po Pamir. Ziemie Chorezmu były wówczas pełne zieleni i nie trzeba było kopać kanałów nawadniających. Nim opadły wody rozlewisk Amu-darii i Syr-darii, nawilżyły wystarczająco ziemię i pokryły ją żyznym mułem, tak że cały kraj był jednym kwitnącym ogrodem. Obok króla w tym bogatym państwie, zwanym Ziemią Ludu Słońca, rządziła kasta wojowników jeż­ dżących na rydwanach i kasta kapłanów ognia i słońca. Ziemie niegdyś nawodnione przez wielki potop, coraz bardziej wysychały, dawne natu­ ralne kanały zanikały, upalne słońce zamie­ niało żyzne ziemie w popękane, przeżarte suszą takyry i sypkie piaski pustyń. Wówczas w Chorezmie pojawili się pierwsi inżynierowie i cały kraj ponacinali życiodajnymi kanałami. I tak rozpoczęła się nowa era Chorezmu, no­ szącego odtąd także nazwę Kangha, czyli Ziemia Kanałów. Towarzysz mojej podróży, którego wygląd zewnętrzny, siwa broda i żółty turban upodob­ niały do bohaterów barwnych starych ilustracji z bajek tysiąca i jednej nocy („Alf lejla wa lajla”), skończył swoje bajeczne opowieści i uś- 15

miechnął się do mnie przyjaźnie. — Napijesz się, synu, herbaty? Okno w przedziale było otwarte i wpływał przez nie z pustyni suchy dokuczliwy upał. Odpowiedziałem, że chętnie napiłbym się, ale nie chciałbym mu sprawiać kłopotu. Trzy razy powtórzył słowo rosyjskie, którego brzmienie wyraźnie sprawiało mu przyjemność. — Irunda, irunda, irunda. Z podręcznej walizki wyjął drugą, ozdobną filiżankę i z namaszczeniem włożył do niej trzy szczypty tutejszego czaju. Po czym sprężyś­ cie, jak na swój wiek, wyszedł na korytarz. Podniósł do góry czajniczek i przekręcił maleńki kurek, z którego na liście herbaty popłynął wrzący strumień wody. Wrócił do przedziału i podał mi filiżankę. Pij) gościu, i niech ten napój sprawi, abyś nabrał apetytu. , Usiadł naprzeciwko mnie, jak poprzednio, po turecku. Podziękowałem mu za herbatę i za piękne baśnie oraz powiedziałem, że jadę do Chiwy. Kiwał głową z zadowoleniem i pieszczo­ tliwie skubał włosy w brodzie. — Chiwa stara i piękna. Interesowało mnie, czy w baśniach starca znajdowało się ziarno prawdy, więc zapytałem, czy rzeczywiście niegdyś nie było Jeziora Aral- skiego, a Amu-daria wpływała do Morza Kaspij­ skiego. Nie przypuszczałem, że wyjaśni mi to dokładnie i rzeczowo. — Tak synu, bowiem każda bajka zawiera część prawdy, a nieraz nawet więcej, niż poznała nauka. Amu-daria niegdyś me mogła przebić się przez łańcuch gór Sułtan-Uiz-dag. Szeroko rozlewała się tam wszędzie, gdzie dziś jest pustynia, tworząc ogromne rozlewiska z wie­ loma wyspami. Niższy był również poziom 16 wód w Amu-darii i Syr-darii, lecz wystarcza­ jący, aby te wyspy były bogate i zielone. Część tych wód spływała wąskim, dzisiaj już martwym łożyskiem do Morza Kaspijskiego. To były czasy, w których czarnoksiężnik przybył tu z piękną wróżką, ale czasy te nie trwały długo, bowiem mniej więcej cztery i pół tysiąca lat temu wyda­ rzyła się wielka katastrofa, być może trzęsienie ziemi. Amu-daria gwałtownie wezbrała i w potężnym szturmie przedarła się przez łańcuch gór Sułtan-Uiz-dag. Tak powstało Jezioro Aral- skie. Ogromny potop pogrążył pod wodą zie­ lone wyspy tej ziemi. Tysiąc lat później, gdy wody pozostały tylko w Jeziorze Aralskim i wo­ kół wysp położonych w delcie Amu-darii i delcie Syr-darii, przybył tu wielki Jima Dżemszyd, zbudował pierwszy warowny gród- war oraz stworzył siedem chorezmijskich okrę­ gów krajowych, siedem tzw. Kiszwarów. Amu- -daria nawilżała wówczas ziemie Chorezmu naturalnymi kanałami, które pozostały z cza­ sów po potopie. Kilkaset lat później, naturalne arny czyli naturalne kanały poczęły wysychać i starożytni inżynierowie zbudowali tu pierwsze kanały sztuczne. Nazwa Kangha powstała od słowa kan. Kan, czyli kanał. A to wszystkę jest prawdą, co ci powiedziałem. Dzisiaj w ję ­ zyku uzbeckim i języku tadżyckim kan też znaczy kanał, bowiem Tadżycy i Uzbecy słowo to odziedziczyli po pradawnych irańskich miesz­ kańcach Chorezmu. Uwierzyłem starcowi, bowiem w naszym języku słowo to brzmi bardzo podobnie i zapy­ tałem, skąd posiada te wiadomości. Pociągając smakowicie łyk herbaty odpowiedział mi tak, jakbym go pytał o rzecz zwykłą i codzienną: — Mój wnuk Mahammed studiuje w Mos­ kwie i będzie profesorem. 17

R O ZD ZIA Ł III w którym znany numizmatyk i specjalista od nawadniania pustyń pokazuje mi swoje skarby Starożytny Urgencz leżał bardziej na zacho­ dzie niż dzisiejszy, bliżej Jeziora Aralskiego. Nowy Urgencz, ten, do którego przybyłem, leży w pobliżu rzeki Am u-daria i zabytkowego miasta Chiwa. Turyści marzą, aby tu dojechać i móc zachwycać się starymi meczetami, m ina­ retami, grobowcami muzułmańskimi i m edre- sami, czyli dawnymi klasztornymi uczelniami. Właśnie te medresy niegdyś były bardzo sławne i przyciągały uczniów z całego mahometań- skiego wschodu. Mieszkali oni w maleńkich celkach i wkuwali na pamięć wersety ze świętej księgi islamu, Koranu. T rudno porównywać ich cele z sypialniami w naszych nowoczesnych internatach. W każdej celi mieszkał tylko jeden uczeń, lecz niewiele była ona wyższa od loka­ tora i niewiele większa, niż jego twarde łoże. Stara Chiwa otoczona jest wysokimi m uram i obronnymi. Poza nimi znajdują się nowsze budowle, m uzeum w pałacu ostatniego chana, a obok dawne ogrody haremowe. Pałac projekto­ wali architekci z carskiego Piotrogrodu, a dziew­ częta z harem u wyzwolił nasz rodak Anatol Nowicki, który w dniach rewolucji w oddziale Czerwonej Armii dowodził działonem arty­ lerii. Usiadłem w cieniu drzew podobnych do naszych topól, przy drewnianym stoliku, w czajhane, czyli herbaciarni, która słynęła także ze znakomicie przyrządzanych szaszłyków. Czaj­ hane była samoobsługowa, więc podszedłem do okienka, z którego wypływały znakomite zapachy i zamówiłem filiżaneczkę herbaty. Podano mi oczywiście zieloną. Po zaparzeniu 18 19241964 tOOO-nOMTA CCCP Uzbeckie stroje ludowe ma ona jasnożólty kolor i początkowo wydaje się prawie bez smaku, wkrótce jednak czuje się w ustach miła, cierpką gorycz, a w całym ciele orzeźwiające odprężenie. W czasie upałów znane jest działanie tej wschodniej herbaty. Cudownie gasi pragnienie, a także dobrze

działa na system trawienny. M a to duże zna­ czenie, zwłaszcza dla uczestników proszonych obiadów i kolacji. Ludzie tu są niezwykle gościnni. Obiad to cała uczta składająca się z owoców i bardzo tłustych potraw z baraniego mięsa. Nie wszyscy mają mieszkania urządzone w stylu europejskim. Stół często zastępuje rozłożony na podwyższeniu i nakryty obrusem tradycyjny dywan, a stary obyczaj nakazuje siedzieć wokół niego z podwiniętymi nogami. Na szczęście można również leżeć na miękkich poduszkach. Dla nie przyzwyczajonych siedze­ nie po turecku nie należy do wygodnych pozycji, lecz leżenie przy suto zastawionym obrusie, zwłaszcza dla leniwych obżartuchów, jest nie­ zastąpionym zwyczajem, który zresztą był dobrze znany w europejskim starożytnym Rzy­ mie. Wieczorem byłem zaproszony na kolację do znanego numizmatyka pochodzenia polskiego, inżyniera Czerniawskiego, który był także spe­ cjalistą od nawadniania pustyń. Mieszkanie miał urządzone podobnie, jak my w Europie, tak że tym razem ominęła mnie przyjemność leżenia na dywanie. Inżynier czekał na mnie przy obficie zastawionym stole. Na tacach leżały złotawe melony o cudownym zapachu bananów. W gąsiorku mieniło się czerwonym blaskiem domowe wino z czarnych winogron. Pokój był duży, wzdłuż ścian ciągnęły się gabloty, na których stały w wazonach silnie pachnące kwiaty. Inżynier pokazał mi paczusz­ kę listów przewiązanych tasiemką. Były to listy jego dziadka do ojca, pisane ładną polszczy­ zną. Rozmawialiśmy o Moskwie i o Warszawie, a potem o Taszkencie, Bucharze, Samarkan- dzie i o Nukus, stolicy Karakałpackiej ASRR. Nagle inżynier Czerniawski wstał od stołu, 20 podszedł do najbliższej gabloty i wyjął z niej garść starych monet. - Jeśli pan potrafi przenieść się wyobraźnią w inne epoki, ma pan teraz okazję. Najstarsza moneta z moich zbiorów ma przeszło dwa tysiące lat ‘i pochodzi z czasów grecko-macedońskiego imperium Aleksandra Wielkiego. Położył monety na stole i z przejęciem tłu­ maczył : - M am ich dużo, ale dla pana wybrałem najbardziej charakterystyczne, które najlepiej obrazują przemiany historyczne, religijne, kul­ turalne, obyczajowe. Niech pan spojrzy na te małe krążki, wykonane z różnych metali, z róż­ nych stopów, także ze srebra i złota. Niewiele jest na świecie terenów, na których w ciągu tysiącleci, dokładnie w tym samym miejscu, i istniały równolegle tak odrębne kultury, re- ligie i cywilizacje. To jest właśnie pasjonujące w Azji Środkowej. Czerniawski, jak na szachownicy, wskazują­ cym palcem przesuwał monety, a ja próbowałem przenieść się wyobraźnią w historię. Czasy Aleksandra Wielkiego, IV wiek przed naszą erą. Był to burzliwy i przełomowy okres dla całego ówczesnego, także europejskiego świata. * Potężna armia grecko-macedońska po zdoby­ ciu Persji ruszyła na wschód i północ. Nie za­ jęła co prawda Chorezmu, lecz podbiła w wiel­ kich bojach sąsiednie państwa. Tak jak w Cho- rezmie, żyli w nich starożytni czciciele ognia, mieli piękne miasta i nawodnione kanałami pola i ogrody. Po śmierci wielkiego wodza Aleksandra, gdy jego imperium rozpadło się na szereg mniejszych państw, we wschodniej części Azji Środkowej powstało państwo, zwa­ ne przez historyków Greko-Baktrią, w którym rządziła grecka dynastia Eutymenidów. M one­ 21

ty Kutymenidów posiadają litery greckiego alfabetu i napisy w jeżyku greckim. Kaniszka, moneta tak nazwana od imienia wielkiego władcy Kuszanów, króla Kaniszki, jest bardzo cenna. Ruszanie w 1 wieku naszej ery stworzyli potężne imperium leżące w daw­ nych granicach Greko-Baktrii i Chorezmu. W jego kulturze dominowały wpływy północ­ nych Indu, które wtedy wchodziły w skład kuszańskiego imperium, a religią panującą był buddyzm. Budowano świątynie w nowym stylu, wznoszono ogromne posągi Buddy. Oto monety arabskie. W VII wieku, pro­ wadząc świętą wojnę, Arabowie zajęli tereny obecnej Turkm enii, a w V III wieku podbili tereny dzisiejszego Uzbekistanu, Karakałpakii i Tadżykistanu. Żądali, aby ludność zdradziła dawnych bogów i przyjęła islam oraz składała wysokie daniny. Oto monety z tadżyckiego państwa Sama- nidów, którzy w X wieku w swej stolicy Bu- charze, stworzyli wspaniałe warunki dla roz­ woju nauk humanistycznych. I monety śred­ niowiecznego Chorezmu, który w IX wieku siynąl. ze znakomitych matematyków. Inżynier pokazał mi także m onety bite w X IV i XV wieku, monety krwawego Tim ura z Sa- markandy i jego znakomitego wnuka, władcy i astronoma Ulugh-bega oraz monety z Chiwy, której piękne zabytki rano podziwiałem. Zyska­ ła ona swoje znaczenie dopiero na gruzach Chorezmu, kiedy dawno minęły lata świetności Azji Środkowej i została stolicą chanów Chiwy, którzy nigdy niczym godnym nie zapisali się w historii. W Chiwie zabytkowe meczety, me- dresy, minarety budowano już w okresie upad­ ku nauki i sztuki, w czasach, gdy zmniejszyła się na tej ziemi ilość kanałów nawadniających, 22 a mułłowie, czyli księża muzułmańscy, którzy zastąpili uczonych i poetów, ograniczyli wie­ dzę o życiu i świecie do znajomości Koranu. Olśniony tymi wspaniałościami, zadałem in­ żynierowi pytanie: - Skąd pan wziął, u licha, ten bezcenny skarb ? Uśmiechnął się tajemniczo. - Znalazłem w starych, opuszczonych zam­ kach i ruinach miast. Na pustyni może pan bowiem spotkać łowców jadowitych węży, ale może pan spotkać także i poszukiwaczy skar­ bów. Odkrywcą prawdy historycznej o starym Chorezmie jest zasłużony radziecki archeolog, profesor Tołstow. On właśnie odkopał ruiny wspaniałego starożytnego pałacu króla Waza- mara Toprak-Kała, wznoszące się u stóp gór Sułtan-Uiz-dag. Przepych zamku przeszedł wszelkie oczekiwania. Wysokie, wspaniałe ko­ lumny podtrzymywały sklepienia, do jego wnę­ trza prowadziły monumentalne schody, w ogromnych salach stały rzędy posągów, które ZSRR na mapie Eurazji

obecnie znajdują się w leningradzkim Erm i­ tażu. Te moje monety, które pan tu widzi, tak­ że kiedyś przekażę do muzeum w Chiwie. Inżynier podsunął mi na tacy apetyczne pla­ stry aromatycznych melonów. Przypomniałem, że obiecał mi wyjazd na pustynię. Wyjął mapę z szuflady biurka i roz­ łożył ją na stole. Pokażę panu na pustyni twierdzę G ul- dursun i oazę stu zamków Berkut-Kała, a jak czas pozwoli, to także ruiny pałacu Toprak- -Kała, lecz uprzedzam pana, że nie będzie to łatwa wycieczka, bowiem pustynia bywa nie­ bezpieczna. Czerniawski podszedł do gabloty stojącej przy oknie i wyjął z niej małe pudełeczko po zapałkach. - Oto najmniejszy pustynny drapieżnik. Na dnie pudełeczka siedział nieruchomo na rozpostartych nogach, zasuszony czarny pająk, wielkości krzyżaka, z czerwonymi plam ­ kami na odwłoku. Inżynier postawił przede mną na stole pudełeczko i spytał: Czy pan czytał książkę polskiego pisarza Brunona Jasieńskiego ,,Człowiek zmienia skó­ rę” ? Tak, akcja jej dzieje się w Tadżykistanie. W książce „Człowiek zmienia skórę” znajduje się właśnie opis próby morderstwa politycznego, planowanego przy pomocy ta­ kiego małego pająka, ukrytego w pudełku od zapałek. Ten pająk, to karakurt, czyli czarna wdowa. Samica po zapłodnieniu zabija samca i dlatego tak ją nazwano. Nie samiec, a samica jest potwornie jadowita i właśnie jej ugryzienie może spowodować śmierć, jeżeli człowiek nie otrzyma zastrzyku surowicy. Osobiście wolę spotkać na pustyni węża grzechotnika, niż 24 pająka karakurta. Grzechotnik pierwszy me za­ atakuje, a jest wystarczająco duży, abym go mógł zauważyć. Karakurty czają się natomiast w ruinach miast i zamków. Są małe i niezwykle szybkie. W czasie naszej wycieczki może pan nagle dostrzec wśród kamieni błyszczącą w słońcu starą monetę, a jeżeli będzie pan miał pecha, to między tymi kamieniami znajdzie pan także i karakurta. R O ZD ZIA Ł IV w którym po nocnym studiowaniu tajemnic dwóch pustyń, wyruszani na poszukiwanie umarłego czasu Po powrocie do hotelu kilka godzin nocy spę­ dziłem na porządkowaniu notatek i segregowaniu moich wiadomości o tych stronach. Gdy le­ ciałem samolotem nad pustynią Kyzył-kum, z wysokości sześciu tysięcy metrów pustynia robiła na mnie wrażenie nie kończącej się, ogromnej plaży. Stewardesa ogłaszała przez głośniczki, że w górze term om etr wskazuje minus czterdzieści stopni Celsjusza, a na ziemi w tym samym czasie jest plus czterdzieści stopni w cieniu. Na pustyni jednak nie ma cienia, chyba że pod skalnym zboczem, albo pod bezlistnymi konarami czarnych i białych saksaułów. Po kolorze kory i grubości tych p u ­ stynnych, krzaczastych drzew można poznać, czy korzenie saksaułu dostały się już do wilgoci czy też nadal prowadzą poszukiwania w głębi martwego piasku. Saksauł triumfuje dopiero wtedy i wzrostem, i grubością pnia, gdy pięć, sześć metrów poniżej rozżarzonej powierzchni pustynnych piasków jego korzenie odkryją zbawczą wilgoć. Owce karakułowe bardzo lubią 25

Tygrys — zwierzę pod ochrona orę saksaułow, która oczywiście bywa naj­ smaczniejsza po wiosennych deszczach. W ów­ czas pustynia kwitnie. Trudno w to uwierzyć ale Piask, pustynne pokrywają się barwnym i’ kwitnącym, mchami. Radość wiosennego ko- M apa połączeń lotniczych w ZSRR lorowego życia trwa tu jednak krótko, odcho­ dzi nagle, umiera na progu rodzącego się su­ chego, śmiertelnego lata. Na ,,plaży” pustyni lśnią maleńkie placki soli. Maleńkie z wysokości sześciu tysięcy metrów. W rzeczywistości to ogromne połacie skorupy solnej, która jak lustro odbija pro­ mienie słońca. Refleks ten jest biały i zimny, martwy, jak ta cała pustynna skóra ziemi, któ­ rej w całości nie ożywi nawet woda, bo sól prze­ żarła jej wszystkie tkanki. Tylko część tej pu­ stynnej plaży nawodniono i zamieniono w pełne życia oazy. Nigdy nie uda się jej w całości nawodnić dla potrzeb rolnictwa, nawet gdy zostanie przekopany kanał-rzeka Ob-Kaspijski, który wody syberyjskich rzek Obu i Irtysza skieruje do Syr-darii i Amu-darii. W oda tu jednak jest także potrzebna przemysłowi, który powstał w nowoczesnych miastach budowanych na pustyniach Kyzył-kum i Kara-kum. Pusty­ nie kryją w sobie wielkie skarby: gaz ziemny, naftę, złoto i, mimo że w ogromnej części są martwe dla rolnictwa, dostarczają bogactw, o jakich nie marzyli zdobywcy Klondike. Patrząc na mapę, albo lecąc samolotem na wysokości sześciu tysięcy metrów, trudno jest uwierzyć także w to, że na tych martwych pustynnych plażach żyją owady i zwierzęta. Nad dolną Amu-darią, wśród zielonych za­ rośli tamaryszku podobno można jeszcze spot­ kać tygrysy, a wśród pustynnych wydm — warana, pustynnego krokodyla. Pasterze owiec karakułowych bardzo lubią tę ogromną, będącą pod ochroną, przeszło metrowej wielkości jasz­ czurkę, bo poluje ona na groźne także dla owiec pająki karakurty. Kiedy kończy się upał dnia, a wśród karakumów i kizyłkumów czyli pustynnych wydm rozpoczyna się chłód nocy, 27

wychodzą z nor na żer myszy i susły, pojawiają się lisy i szakale, jadowite kobry, grzechotniki i dwumetrowe żmije lewantyńskie. W dawnych czasach, gdy pustynnymi traktami ciągnęły kupieckie karawany wielbłądów, jadowite węże i żmije były symbolem nieszczęść i wszelkiego zła. W starym kalendarzu arabskim oznaczono „rok węża” , w którym na ludzkość miały spa­ dać z nieba potworne klęski. Obecnie na co­ dzienne spotkania z jadowitymi mieszkańcami pustyni narażeni są przede wszystkim pasterze, którzy z ogromnymi kołchozowymi stadami owiec karakułowych wędrują setki kilometrów przez kizyłkumy i karakumy. Roślinność pustynna, jakkolwiek bardzo ską­ pa, ma jednak przeszło sto odmian należących do rodziny roślin i krzewów solankowych. Owce po wyskubaniu kępek żółtawoszarej trawy, po ogryzieniu bogatych w cukier, tłuszcze i sole mineralne kolczastych pędów ich nieza­ stąpionego przysmaku — jantaku, po oskubaniu kory saksaułów, szybkim truchcikiem ruszają w poszukiwaniu następnej pustynnej oazy, gdzie znów znajdą świeżą paszę i zaspokoją pragnienie krystaliczną wodą, ze specjalnie dla nich założonych studni artezyjskich. N a­ ukowcy, pracujący w jedynym na świecie tego typu Instytucie Hodowli Owiec Karakułowych w Samarkandzie, twierdzą, że na wspaniałą rasę tutejszych owiec być może wpływa m iej­ scowa odmiana pustynnego jantaku, a także specyficzne warunki klimatyczne, między in­ nymi owa wielka różnica tem peratur dnia i nocy. Pasterze noszą czapy i peleryny z futra karakułów, które w dzień izolują im ciała od piekących promieni słońca, a w nocy spełniają rolę śpiworów turystycznych. Na obszernych przestrzeniach między Bucharą a Chiwą uzys­ 28 kuje się w hodowli karakuły o przeróżnych odcieniach: czarne, brązowe, szare, błękitno- szare, szarosrebrzyste, perłowe, beżowe, białe, popielate. Karakuły złociste na dowych aukcjach osiągają ceny kilkuset do rów za jedną małą skórkę. Otrzymuje s,ę je, krzyżując fachowo specjalne rasy i odmiany owiec. Związek Radziecki produkuje rocznie kilkanaście milionów skórek karakułowych, w tym Uzbekistan trzy miliony — tych najcen­ niejszych. Tak więc owce karakułowe tez są prawdziwym skarbem pustyni, a pasterze czabani, z powodu delikatnie skręconych włos­ ków ich pięknego , cennego futra, nazywają ie różami pustyni. , Rano obudziło mnie silne kołatanie do p - koju Podszedłem do drzwi rozespany, pamię­ tając jeszcze fragmenty snu, w którym wędro- watem przez p.ask, , oazy w b ek.tnym tur­ ban,e , na grzbiecie wielbłąda. W progu po- koiu Stał inżynier Czerniawski zdziwiony, ze „T jestem gotowy do dróg,. Na ulicy czekał

na nas terenowy samochód. Przy jego kierow­ nicy siedział karakałpacki kierowca Ahmed i naciskając klakson, uśmiechał się do mojego hotelowego okna. Mały, zwinny gazik mknął wśród zieleni bogatej oazy. Po obu stronach twardej, od­ pornej na tem peraturę specjalnie hartowanej asfaltowej jezdni mieniły się w słońcu białe ściany nowoczesnych domów. Jechaliśmy w stronę Amu-darii. Dwie potężne pamirskie rzeki, Piandż, co w języku Tadżyków znaczy Pięć oraz Wachsz, co w tym języku oznacza Dziki, łączące się na południu Tadżyckiej SRR, tworzą płynącą do Jeziora Aralskiego rzekę Amu-darię. Bez Amu-darii, pustynia Kara-kum, a także częściowo Kyzył-kum, byłyby rozżarzo­ ną słońcem pustynną patelnią, a dzięki tej rzece kwitły tu zawsze oazy pełne życia. Amu- -daria przy swoim ujściu do Jeziora Aralskiego, na terenach dzisiejszej Karakałpackiej ASRR, miewa do kilku kilometrów szerokości, a fale potężnej rzeki niosą w jednym tylko metrze sześciennym wody około trzech kilogramów iłu. Nieprosta jest żegluga na tej rzece i nie­ łatwe było jej pokonywanie, także przez obce armie. Perski król, Cyrus, marzył o podbiciu wspaniałego starożytnego Chorezmu, lecz u jego pustynnych wrót, nad wyschniętą, martwą dziś odnogą Amu-darii, Uzbojem, zginął w wal­ ce z wojskami królowej Tom yris, ponoć wład­ czyni legendarnych chorezmijskich amazonek. Dwieście lat później twórca ogromnego im ­ perium, Aleksander Macedoński, przekroczył Amu-darię w jej środkowym biegu. Wojska Aleksandra dotarły w zwycięskim marszu do Kotliny Fergańskiej, założyły tam miasto Alek­ sandria, dzisiaj noszące nazwę Leninabad, lecz nie zdecydowały się na forsowny marsz na 30 ( 'horezm przez pustynię Kyzył-kum, ani też na spłynięcie zdradliwą Amu-darią do wrót Chorezmu, aby włączyć do aleksandryjskiego imperium potężne i bogate chorezmijskie pań­ stwo. Na Amu-darii i dzisiaj żegluga nie jest pro­ sta: bowiem rzeczywiście trzeba być znako­ mitym nawigatorem, aby statek czy barkę poprowadzić przez jej zwodnicze, pełne mielizn nurty. W ciągu kilkudziesięciu m inut potrafią one usypać nową, ogromną mieliznę, czy porwać ze sobą kawał lądu, jak to zdarzyło się obok karakałpackiego miasta Turtkul. W cią­ gu miesiąca rzeka podmyła dwa kilometry lądu, a po upływie roku potężne wody Amu- -darii zbliżyły się do miasta o następne kilka kilometrów. Obrona karakałpackiej stolicy była zbyt kosztowna i pracochłonna, postanowiono więc Turtkul pozostawić złemu losowi, a sto­ licę republiki przenieść do oazy Nukus. Gdy tak uczyniono, dzika i groźna rzeka nagle za­ niechała szturm u na zagrożone nabrzeże. M ia­ sto Turtkul ocalało, lecz znalazło się bliżej Amu-darii. Gazik nasz ostro szarpnął i wyjechał na boczną drogę, wokół której rosły zarośla ta- maryszku, a w niebieskie niebo wzbijały się korony akacji, wierzb i topoli. Poza potęgą pobliskiej rzeki, czuło się tu promieniujące z niej życie. Bujna roślinność syciła się dro­ gocenną wilgocią. Na środku drogi stał czar­ nowłosy inżynier Ali, przyjaciel inżyniera Czer­ niawskiego i pozdrawiał nas wzniesioną do góry ręką. Po chwili siedzieliśmy w dużej łodzi motorowej, a Ahmed niknął na horyzoncie, pędząc samochodem z powrotem do Urgen- cza. Ali zrobił duży obrót sterem i wielkim lukiem wcięliśmy się w mętną, gęstą toń Amu- 31

KOftOh COBCTCKOH iTwuecKOH Pccnybnwi 'B o a m u o u i e p r a n c K u u k o h o a »rv». u.-««xu *__ CmaAUHa J ~ - Kanał Fergański Zapora na Kanale Fergańskim -darii, która niegdyś była Nilem starożytnego Chorezmu. W najstarszej księdze tej ziemi, w Aweście, w świętej księdze religii czcicieli ognia, nazywano ja Dajtia, czyli dająca. Oczy­ wiście dająca wodę, czyli życie. Wielka bitwę o skarby pustyń rozpoczęto na całym świecie. Istnieją plany ożywienia Sa­ hary; w bogatych w naftę państwach arab­ skich czynione są kosztowne eksperymenty, próbuje się tam nawet zmieniać klimat na pustyniach przy pomocy nawadniających pa­ sów leśnej zieleni. Nigdzie jednak uczeni i inżynierowie nie mają do dyspozycji na pusty­ niach tak ogromnych zasobów wody, jakie istnieją w Azji Środkowej. Dotychczas nie­ botyczne lodowce Pamiru były i są dostawcami wody dla Amu-darii. Naukowcy postanowili jednak sięgnąć po wody Syberii, po wody rzek Obu i Irtyszu, których masy bezużytecznie spływają do północnego M orza Karskiego. Spiętrzone one zostaną dwoma potężnymi pro­ gami-tamami w dwóch ogromnych sztucznych jeziorach w rejonie Tobolska, podniesie się ich poziom i popłyną na południe do Syr-darii, do Amu-darii i do turkmeńskiej rzeki Artek, wpadającej do Morza Kaspijskiego. Kanał Ob- -Kaspijski będzie miał trzy tysiące kilometrów długości, kilkanaście metrów głębokości i pół kilometra szerokości. Nie tylko dostarczy na południe cenną wodę, lecz będzie także wspa­ niałą magistralą komunikacyjną. Rozkwitną tu bawełną nowe urodzajne pola, wzbiją się w niebo nowe wieże pól naftowych i powstaną nowe, przemysłowe miasta. Omijaliśmy wielką, podłużną, piaszczystą wy­ spę, za którą rysowała się już linia stałego, porosłego krzakami lądu. Za wyspą zobaczyliśmy holownik z barkami. Pozdrowił nas syreną i wolno, jak wąż wodny, popłynął w dół Amu- -darii. Kiedyś tak jak dzisiaj przepływały tu barki i nagle Amu-daria zbuntowała się i uwięziła je

na mieliźnie. A potem otoczyła je rzecznym piaskiem, usypała wokół nich nową wyspę. Barkami transportowano towary, których nie można było długo przechowywać, więc ogło­ szono w sąsiednich kołchozach, że na Am u- -darii otworzono sklep. Ludzie podpływali łodziami i chętnie kupowali, bo ceny były obniżone. Po pewnym czasie nagle Amu-daria rozmyła utworzoną wyspę i uwolniła barki, a ludzie bardzo żałowali, że nie mają już tego sklepu z bonifikatą... Łódź nasza wolno wpływała do małej, za­ rosłej trzcinami zatoczki i na brzegu zobaczy­ liśmy terenowy gazik. Obok niego stała sm u­ kła dziewczyna i pozdrawiała nas chusteczką. Ali zawołał radośnie: — To Mak sad. Czerniawski wyjaśnił: — Pozna pan bardzo piękną dziewczynę, narzeczoną Alego. T u pracuje, ale pochodzi z Buchary. Maksad jest historykiem i archeolo­ giem, a także przedstawicielką nowoczesnych kobiet Azji Środkowej. Maksad ubrana była w obcisły, czarny kom bi­ nezon. Ciemne włosy miała upięte w wysoki, puszysty kok. Smagłe ręce wyłaniały się z pod­ winiętych za łokcie rękawów. Gęste brwi, pod­ kreślone miejscowym zwyczajem długimi i gru­ bymi kreskami, jak skrzydła jaskółki łączyły się nad jej zgrabnym nosem. Ojciec Maksad był Tadżykiem, a matka Uzbeczką. Dziewczyna ukończyła uniwersytet w Taszkencie, a do Karakałpakii przyjechała na praktykę. Czerniawski przedstawił mnie jako swego przyjaciela z Lechistanu. Tak tu niegdyś nazy­ wano Polskę. Ali odszedł w stronę gazika, a Maksad rezolutnie podała mi dłoń. — Poznałam Polaków w Bucharze w czasie 34 realizacji „Faraona” . W ydmy pustyni Kyzył- -kum świetnie imitowały wydmy Pustyni Libij­ skiej. M nóstwo Bucharczyków wówczas sta­ tystowało w tym polskim filmie. Wielka bitwa faraona z Nubijczykami odbyła się pod Bucharą. Maksad położyła rękę na kierownicy i na­ cisnęła klakson. Szkoda czasu, wsiadajcie do samochodu i ruszamy na pustynię. O ile się nie mylę, będzie pan pierwszym Polakiem, który spotka smoka w Guldursun. Uśmiechnęła się tajemniczo. - Dowie się pan o wszystkim we właściwym czasie, a w ogóle niech pan do m nie mówi po prostu Maksad. Pięćdziesiąt lat tem u minęły u nas czasy, kiedy kobiety nosiły parandże, gęste zasłony na twarzy, tkane z włosia końskie­ go, nie miały żadnych praw, nie chodziły do szkół i musiały niewolniczo słuchać mężczyzn. Dzisiaj panuje równouprawnienie. Kobiety u nas są profesorami, dziekanami,rektorami, m ini­ strami, inżynierami, lekarzami. Mogę więc panu pierwsza zaproponować bruderszaft. Ali usiadł za kierownicą, ale M aksad nie zgodziła się, aby prowadził samochód. Pogła­ dziła go po gęstych, czarnych włosach. - Twój teren to Kara-kum, za Amu-darią. I u, chłopcze, na Kyzył-kum, ja znam lepiej pustynne drogi. W krótce wjechaliśmy na asfaltową szosę, która biegła przez pełną bujnej zieleni oazę I urtkul. Nowe, białe domki kołchoźników, długie niknące na horyzoncie pasma sadów, ciągnące się kilometrami uprawne pola bawełny. Siedziałem obok Maksad, która niezwykle pe­ wnie, nawet brawurowo, prowadziła samochód i podziwiałem jej niepowtarzalną urodę na tle 35

tych żywych krajobrazów. Mijały nas ciężarów­ ki i małe gaziki. Dopiero na skraju oazy spotka­ liśmy trzy wielbłądy. Maksad, ostro hamując, zatrzymała samochód. Pokazała szerokim gestem. — T u leży granica nowego i gtarego, ale nie dlatego, że pojawiły się wielbłądy. T o są i dzisiaj bardzo pożyteczne zwierzęta. Mają dużo do­ brego mleka, są cierpliwe, wytrzymałe i mało wymagające. Ludzie hodują je głównie ze względu na mleko. Granica nowego i starego dzieli tereny nawadniane przy pomocy nowo­ czesnego systemu kanałów, od terenów daw­ niej nawadnianych, które po zniszczeniu sta­ rożytnej i średniowiecznej sieci kanałów, zosta­ ły pochłonięte przez pustynię. Tam , prosto przed nami, leżą ruiny twierdzy G uldursun, którą niegdyś, gdy wokół niej kwitły sady i ogro­ dy, nazywano Ogrodem Róż — Gulistanem. Inżynier Czerniawski nachylił się ku mnie z tylnego siedzenia samochodu i powiedział uroczyście: - Kto chce zrozumieć wielkość umarłego czasu, musi odwiedzić Guldursun. R O ZD ZIA Ł V w którym poznaję tajemnicę oazy Berkut-Kała oraz opowieść o pięknej, lecz niewiernej księż­ niczce Guldursun Ali i Maksad urządzili biwak obok trzech dywanik w kotlince za burchanem , czyli za nie­ wielka, niską wydmą w kształcie półksiężyca, krzaczastych saksaułów, rozłożyli turkmeński Wokół nas rozciągała się równina, w którą wrzy­ nała się zieleń pól nowo założonego sowchozu. Słońce zniżało się ku zachodowi i rozżarzone 36 niebo stawało się mniej upalne. Nad tym całym krajobrazem panowały w swym potężnym m a­ jestacie ruiny G uldursun, jednej z największych twierdz średniowiecznego Chorezmu. Maksad i Alego zostawiliśmy siedzących na kolorowym dywaniku i ruszyliśmy w stronę ruin. Szliśmy milcząc, zahipnotyzowani wcinającym się w błękit nieba podwójnym rzędem obronnych wież i olbrzymią płaszczyzną wysokich murów tej niegdyś potężnej twierdzy. Nogi nasze za padały się w drobnym, sypkim piasku bur- chanów, które półkolistymi falami wznosiły się ku ruinom. Przeszliśmy przez labirynt umocnień broniących wejścia do dawnej bramy i znaleźliśmy się w środku twierdzy, wśród piaszczystych pagórków, które zasypały stare, wewnętrzne budowle. Inżynier prowadził mnie w stronę znakomicie zachowanego północnego muru. Drogę zagradzały rozrośnięte krzewy saksaułów. W końcu, po stromym usypisku wdrapaliśmy się na przeżarty zębem czasu po-

tężny, obronny m ur i stanęliśmy na jego płas­ kim, szerokim szczycie. Wydawało mi się, że leży przede mną tylko nie kończące się morze piasków, z jednej strony zamknięte na horyzoncie zamgloną, niebieskawą linią dalekich gór Sułtan-Uiz-dag. Po chwili począłem rozróżniać wśród piaszczystych wydm stojące na wzgórzach ruiny miast i zamków. Niektóre wznosiły się bardzo blisko, inne, kierując ku niebu potężne maczugi wież, led­ wo rysowały się wśród pustyni. W tę umarłą, ogromną oazę wrzynały się pasemka nowej zieleni, przedłużające oazę Turtkul w kierunku północnym i zachodnim. Także za Guldursun można było dostrzec ostatnio wybudowane białe domy sowchozów i kołchozów. Ponad tymi rodzącymi się oznakami życia, dom ino­ wała jednak groza umarłego czasu, a wyobraź­ nia malowała tragedię, która tu musiała się rozegrać przed wieloma wiekami. Leżała przede mną oaza Berkut-Kała, która do VII wieku tętniła życiem. Dwa wielkie ka­ nały, otaczające G uldursun, doprowadzały do niej wodę z Amu-darii. Rosła tu bawełna, róże, brzoskwinie, rozciągały się bogate pola i ogro­ dy. I nagle, na początku V III wieku, nastąpiła katastrofa. Na tronie Chorezmu zasiadał wów­ czas Bóg-Słońce, chorezmszach, który byl naj­ wyższym kapłanem. Rządy natomiast sprawo­ wał władca świecki, król regent, brat chorezm- szacha. Bóg-Słońce popierał możnych feuda- łów, którzy gnębili biedną ludność. T o spo­ wodowało powstanie, na którego czele, prze­ ciwko Bogu-Słońce i uprzywilejowanej arysto­ kracji, stanął brat króla, przyjmując tytuł Syna Słońca. Cały Chorezm znalazł się w płomieniach, po­ wstańcy zdobywali i palili zamki i pałace 38 feudałów. Szach Chorezmu, Bóg-Słońce, wez­ wał wtedy na pomoc wodza Arabów, Kutejbę ibn Muslima. Arabowie czekali tylko na tę pro­ pozycję władcy sąsiedniego, bogatego Chorez­ mu. Przekroczyli Am u-darię, pokonali wojska powstańców, okrutnie rozprawili się z przeci­ wnikami szacha Chorezmu i rozpoczęły się nad Amu-darią nowe czasy, czasy panowania isla­ mu, które zresztą można nazwać złotymi dla tego kraju. T u w Chorezmie zrodziły się najbardziej światłe traktaty naukowe średniowiecznego, ma- hometańskiego świata i tu, w Chorezmie, padły pierwsze ciosy gotujące straszliwą zagładę wspa­ niałej średniowiecznej cywilizacji m uzułmańs­ kiej. Chorezm, włączony w V III wieku do kali­ fatu arabskiego, już w IX wieku począł się nagle bardzo bogacić, ożywił się handel, karawany kupców wyruszyły na dalekie trasy, powstały liczne nowe miasta, pojawili się wspaniali artyści i genialni uczeni, a wśród nich chorezmijczyk Al Chorezmi (zwany także Al Chwarizmi), uznany za twórcę arabskiej matematyki, która narodziła się tu, nad Amu-darią. Al Chorezmi, matematyk, astronom, geo­ graf i historyk, dokonał wielkiego dzieła, łącząc hinduską algebrę z grecką geometrią, a więc" tworząc podstawy dla rozwoju dalszej wiedzy matematycznej. O d jego traktatu ,,A1 D żabr” wywodzi się nazwa algebra i od jego znie­ kształconego nazwiska, pochodzi term in algo­ rytm. Także tu, w Chorezmie, w X wieku powstała słynna w świecie akademia, której rektorem był wspaniały uczony Al Biruni, astronom, geograf matematyk, etnograf, mineralog, historyk, poeta — a wykładał w niej genialny uczony z Buchary, Ibn Sina, filozof, lekarz i przyrodnik, 39

zwany w Europie Awicenną. „Księga U zdro­ wienia” , dzieło tego wielkiego uczonego tadżyc­ kiego, przez wiele stuleci była cennym źródłem wiedzy medycznej w Europie. M usimy ze wstydem zdać sobie z tego sprawę, że w IX i X wieku, w barbarzyńskiej chrześcijańskiej zachodniej Europie, nawet zna­ komici królowie nie zawsze potrafili pisać i czytać; nie było wyższych uczelni. Europa dopiero w XV wieku przejęła po uczonych świata mahometańskiego berło tworzenia nowej cywilizacji, której owoce spożywamy i w na­ szym XX wieku, także tu, w radzieckiej Azji Środkowej. Inżynier podniósł się z obronnego m uru. — Proponuję, abyśmy udali się do Maksad i Alego, którzy na nas czekają z kolacją. Słońce zaraz schowa się za szczytami gór Sułtan-U iz- dag, a tu, w ruinach, pojawi się smok, który strzeże skarbów G uldursun, coraz bardziej przerażony warkotem silników samochodów, kombajnów, samolotów i sztucznymi potokami przejrzystej, życiodajnej amudaryjskiej wody. Wiadomo, smoki wody bardzo nie lubią, a także cywilizacji. Maksad poczęstowała nas potrawą z baranie­ go mięsa, która była niezwykle ostra i arom aty­ czna. Ali opasał się białą serwetką i udawał kel­ nera. Nałożył potrawę na blaszane talerzyki i rozstawił je na dywaniku. Podał nam okrągłe placuszki, które spełniają tu rolę chleba. Maksad zapytała czy mi smakuje kolacja, a ja, pełen za­ chwytu (bo rzeczywiście była bardzo dobra, jakkolwiek przyprawy zawierały zbyt wiele czosnku), poprosiłem Maksad, aby opowiedziała mi o G uldursun. Maksad dorzuciła do ogniska suchą gałąź saksaułu. — O G uldursun opowie ci Ali, bo urodził się 40 na tej ziemi, a to jest przypowieść karakałpacka. Z ogniska wzbijał się oleisty zapach, a dalekie granie świerszczy dochodziło od nowego kanału Taze-bag-jab. Ali rozpoczął opowieść, siedząc na dywaniku, z podwiniętymi pod siebie nogami. G uldursun w XIII wieku było bardzo boga­ tym miastem. Nie nazywało się wówczas G ul­ dursun, tylko Gulistan, bowiem w ogrodach pałacowych władcy Gulistanu, starego pady­ szacha, kwitło mnóstwo kolorowych róż. G uli­ stan znaczy więc Ogród Róż, a G uldursun, to imię pięknej córki padyszacha. Pewnego dnia, gdy karawana kupców z Indii opuszczała m ury Gulistanu, na pustynnym horyzoncie pojawiło się mrowie objuczonych dwugarbnych wiel­ błądów i mnóstwo konnych jeźdźców. Dowódca straży upadł na twarz przed padyszachem. - O Panie, zbliża się do nas nowa ogromna karawana. Nie była to jednak karawana kupców, lecz. potężne wojska wrogów, którzy rozbili obozy wokół miasta i przystąpili do oblężenia. Gulis- tańczycy obejrzeli ich ze szczytu potężnych murów i zlekceważyli najeźdźców. - Są to zapewne wojska Karakitajów, a nie zdarzyło się, aby Karakitaje zdobyli twierdzę Chorezmu. Mijały dni i tygodnie, a najeźdźcy nie od­ stępowali od Gulistanu. Oblężonych i oblega­ nych począł nękać głód. Gulistańczycy zjedli całe zapasy, a napastnicy poczęli zabijać swoje konie i wielbłądy. Kiedy to dostrzegli G ulis­ tańczycy, postanowili nakarmić ostatnią miarką pszenicy ostatniego dorodnego byka i o świcie wypuścić go za m ury miasta. Tak też uczynili. Fortel udał się, najeźdźcy pochwycili byka i 41

zabili go, a gdy sprawdzili, że nakarmiony jest pszenicą, doszli do wniosku, że Gulistańczycy mają jeszcze dużo żywności. Wówczas padł na twarz przed ich młodym wodzem jeden ze starych generałów. — W odzu, nigdy nie zdobędziemy tego prze­ klętego miasta. Napastnicy poczęli zwijać swoje jurty i szyko­ wać się do odwrotu. Wszyscy mieszkańcy Gulis- tanu tego dnia tańczyli z radości, jedynie piękna G uldursun płakała, ukryta na wieży, bowiem co­ dziennie z okna twierdzy obserwując wrogów, zakochała się w ich wodzu. Przerażona, że go nigdy już bliżej nie pozna, przesłała do niego list, przyczepiony do wystrzelonej z łuku strza­ ły. G uldursun pisała:,,Gulistańczycy oszukali ciebie, bowiem nie mają ani ziarenka pszenicy. Zostań, nie odchodź, a jutro poddadzą się twoim wojskom” . Napastnicy rozkulbaczyli wielbłądy i znów rozbili jurty wokół Gulistanu, a G u­ listańczycy wpadli w panikę i poddali się, ot­ wierając bramy. Nastąpiła potworna rzeź, w której zginęli wszyscy obrońcy Gulistanu. Pię­ kną G uldursun przyprowadzono przed oblicze młodego wodza, który przyjrzał się jej uważnie i powiedział: — Rzeczywiście, jesteś najpiękniejsza ze wszystkich kobiet świata, lecz także jesteś z nich najbardziej niegodziwa, bo zdradziłaś ojca i na­ ród i przez ciebie zginął padyszach i G ulistań­ czycy. Czy mogę mieć więc pewność, że w przy­ szłości mnie nie zdradzisz, chociaż dzisiaj mówisz, że mnie kochasz nade wszystko? Nie mogę mieć żadnej pewności, więc nie chcę też twojej miłości, a ponieważ przez ciebie zginął twój ojciec, winnaś ponieść największą karę. Młody wódz wstał z tronu, na którym siedział i rozkazał przywiązać G uldursun za ręce i za 42 nogi do ogonów czterech koni, a potem sam po­ gnał konie na cztery strony świata. Tak zginęła piękna G uldursun i tak zginęło wspaniałe miasto Gulistan, które najeźdźcy splądrowali, a później spalili. Nie znaleźli w nim jednak osławionych wielkich skarbów padyszacha, które do dzisiaj znajdują się ukryte w tych ruinach, pod zwałami pustynnego piasku. Od tamtego czasu nikt nie nazywa Gulistanu Gulistanem, tylko wszyscy mówią o tych ruinach G uldursun, aby pamięć 0 pięknej, lecz okrutnej i niegodnej córce pa­ dyszacha, ku przestrodze wszystkich kobiet, przetrwała na wieki. Ali skończył opowieść, a M aksad uśmiechnę­ ła się. - Ludzie mówią, że groźny smok strzeże wielkich skarbów Guldursun i dlatego nikt do­ tychczas nie znalazł tych skarbów. Ali objął Maksad. I także mówią, że skarby G uldursun tylko ten znajdzie, kto zobaczy smoka. Przypomniałem naszą pierwszą rozmowę nad Amu-darią. - Maksad obiecała mi, że zobaczę smoka. Czerniawski nalał do filiżanek nową porcję zielonej herbaty. » T rudna to będzie sprawa, bowiem smok dotychczas nie pokazał się nikomu w G uldur­ sun i dlatego właśnie nikt nie znalazł tu skarbów. Maksad ujęła filiżankę w smagłe dłonie i na­ piła się orzeźwiającego płynu. Legenda nie mówi o tym, że wojska ob­ legające Gulistan, były mongolskimi wojskami Czyngis-chana. W rzeczywistości tak to było 1nie tylko Gulistan, a cały Chorezm został wów­ czas zburzony. Nie przy pomocy zdrady pięknej G uldursun, ale dzięki znakomitej strategii Mongołów. 43

RO ZD ZIA Ł VI który opozuie o tym, jak zamilkło dwadzieścia siedem złotych bebnózc szacha Chorezmu Muham- mada, o wojnie z Czyngis-chanem, o krwawym Timurze i o niebie Ulugh-bega Na początku XIII wieku chorezmszach M u- hammad II, prowadząc politykę swego ojca, Takesza, powiększył ziemie Chorezmu do ogro­ mnego imperium, opierając granice państwa' o Morze Kaspijskie i góry Azerbejdżanu, Za­ tokę Perską, Morze Arabskie, hinduską rzekę In ­ dus i północną Syr-darię. W ciągu dwudziesto­ letniego panowania M uhammada, do 1220 roku, zostały rozbudowane ogromne urządzenia iry­ gacyjne, które budziły do życia tysiące hektarów uprawnej ziemi. Inżynierowie opracowali sy­ stem obronny miast, które otrzymały nowe po­ tężne umocnienia; zostały wybudowane tw ier­ dze nadgraniczne, połączone ze sobą systemem sygnalizacji świetlnej, wzdłuż dróg handlowych powstały obronne karawanseraje, czyli pu­ stynne zajazdy, armia liczyła trzysta tysięcy kon­ nych i pieszych żołnierzy. O ówczesnym Cho- rezmie pisał współczesny m u, znakomity arab­ ski podróżnik i geograf Jakut: „Nie wydaje mi się, aby gdziekolwiek na świecie były tereny bardziej obszerne niż chorezmijskie i bardziej zaludnione... Nie wydaje mi się, aby istniało na świecie miasto podobne do stolicy Chorezmu, równie bogate i wielkie” . Chorezmszach M uhamm ad kazał siebie na­ zywać drugim Aleksandrem Wielkim. Pod­ porządkował on sobie dwadzieścia siedem państw, a o jego potędze miał świadczyć hołd, składany m u codziennie w pobudce porannej, wybijanej na dwudziestu siedmiu złotych bęb­ nach, przez dwudziestu siedmiu pokonanych 44 królów, albo przez ich synów. Rytm tych zło­ tych bębnów przerwało pojawienie się na pół­ nocnych granicach imperium mongolskich wojsk Czyngis-chana i rozpoczęła się wielka święta wojna z M ongołami, która trwała dziesięć lat, od 1220 do 1230 roku, gotując zagładę Cho- rezmowi, lecz być może ratując od zagłady Europę. Armia Czyngis-chana liczyła sto tysięcy żoł­ nierzy, była trzy razy mniejsza od armii cho- rezmszacha M uhammada, lecz posiadała no­ woczesny system organizacyjny oraz żelazną, niewolniczą dyscyplinę dowódców i żołnierzy,' nieosiągalną w zaciężnych oddziałach tureckich, zgrupowanych pod sztandarami feudalnego Cho­ rezmu. Czyngis-chan stworzy! silnie scentra­ lizowane państwo wojskowo-niewolnicze i uzys­ kał w nim dyktatorską, absolutną władzę, a armię, która liczyła na grabieże zdobytych państw, wzbogacił wprowadzając osiągnięcia chińskiej sztuki wojennej wówczas górującej nad innymi. W krótce wojska Czyngis-chana poiły konie w Amu-darii, a chorezmszach schronił się na jednej z wysp Morza Kaspijskie­ go. T u zginął, a potężne imperium poczęło rozsypywać się, jak pałac zbudowany z piasku. » Umilkło więc dwadzieścia siedem złotych bęb­ nów imperatora M uhammada, a rozległ się płacz żałobny na zgliszczach Chorezmu. Wojna jednak nie skończyła się, a dopiero rozpoczęła po śmierci chorezmszacha M uham ­ mada, gdy zasiadł na tronie jego syn, ostatni wielki chorezmszach Dżalal ad D inM ankubarti, który podjął właśnie dziesięcioletnią krwawą woj­ nę z M ongołami, zatrzymując główne siły ich armii na terytorium upadłego imperium i unie­ możliwiając Czyngis-chanowi dalszy zwycięski, triumfalny marsz na podbój świata. 45

Klęską Dżalal ad Dina, a także świata m u­ zułmańskiego, który został później spustoszony przez zdobywców mongolskich, była trzy dni trwająca w 1230 roku bitwa pod Helatem. Dżalal ad Din przegrał tam ostatecznie swoją dziesięcioletnią wojnę z M ongołami i z nie­ wielkim oddziałem wojska schronił się w gó­ rach Taurus. T u zginął w 1231 roku, lecz nie jak bohater na polu walki, a od skrytobójczego ciosu zaciężnego wojownika kurdyjskiego, któ­ ry mordując swego wodza, mścił śmierć brata, poległego pod Helatem. Czyngis-chan także Samarkanda nie poległ na koniu, w bitwie, z bronią w ręku, ale umarł, jak zwykły śmiertelnik i to cztery lata przed Dżalal ad Dinem, w 1227 roku, w północnej, mongolskiej stolicy swego im­ perium, w Karakorum. Chorezm natomiast został ostatecznie pod­ bity przeszło sto pięćdziesiąt lat później przez Tim ura, który ówczesną stolicę Chorezmu, Kunia Urgencz, zniósł z powierzchni ziemi, a na jej miejscu kazał zasiać jęczmień. 46 T im ur pochowany został w Samarkandzie, w sarkofagu z czarnego nefrytu. Radziecki antropolog, profesor Gierasimow, w 1941 roku uzyskał od władz pozwolenie na otworzenie sarkofagu i zbadanie czaszki Tim ura. Gierasi­ mow specjalizował się, na podstawie pomiarów antropometrycznych czaszki, w odtwarzaniu rysów twarzy dawno zmarłego człowieka. Czarną płytę z nefrytu podniesiono o drugiej w nocy z dwudziestego pierwszego na dwudziestego drugiego czerwca. O czwartej godzinie tej samej nocy, wojska hitlerowskie Trzeciej Rzeszy M auzoleum Szach-i-Zinda w Samarkandzie przekroczyły granice Związku Radzieckiego. Na płycie z czarnego nefrytu, przed wiekami, wyryto słowa, które grożą, że naruszenie wiecz­ nego spokoju prochów Tim ur-i-lenka, czyli Żelaznego Kaleki, sprowadzi na kraj groźną pożogę wojny. T rudno podejrzewać Tim ura o metafizyczne kontakty z Hitlerem, jakkolwiek jedną cechę na pewno mieli oni wspólną, bestialskie okrucieństwo. T im ur nie tylko pragnął udowodnić po-

2500 lat Samarkandy. Budowle z XV tomnym, że był najpotężniejszym władcą świa ta, nakazując artystom tworzyć wspaniałe pom niki architektury w Samarkandzie, lecz takż< w sposób bardzo znamienny podkreślał t( w oczach mu współczesnych, gdy kazał wznosie Nowoczesny hotel w Samarkandzie piramidy z czaszek tysięcy pomordowanych ludzi. Tak w Isfahanie wzniesiono piramidy z siedemdziesięciu tysięcy ściętych głów, w Ba­ gdadzie z dziewięćdziesięciu tysięcy głów, a w Indiach ze stu tysięcy. Piramidy te miały budzić strach, uległość i respekt przed impe­ ratorem i jego urzędnikami na terenach ogrom­ nego państwa, które rozciągało swoje granice od Gangesu i Indusu po Syr-darię i Zeraw- szan, od gór Pamiru po Eufrat i Bosfor. T im ur panował od 1370 do 1405 roku, a okrucieństwami zdołał nawet przewyższyć Mongołów. Mówił po turecku i mongolsku, znał perski, lecz nie znał arabskiego. Można nazwać go geniuszem wojny, lecz nie należy przeceniać jego roli w mecenacie sztuki. Tim ur pragnął, aby pozostały po nim większe, bardziej bogate niż po innych, pomniki jego czasu. Przybywających do jego stolicy, do Samarkandy, witał pompatyczny napis: „Jeśli wątpisz w m o­ ją potęgę, spójrz na moje budowle” . Twórcami wzniesionych za jego czasów wspaniałych med- res, mauzoleów, meczetów byli artyści z Cho- rezmu i Bagdadu. Także w czasach następców Tim ura, przede wszystkim w okresie rządów Ulugh-bega, z którego to pochodzą owe wiecznie żywe wspaniałości architektury. Lśnią one jak klejnoty wśród dzisiejszej nowoczesnej Sa­ markandy, przez którą pędzą samochody i trolej­ busy, a wiele ulic w niej nie różni się od ulic w miastach europejskich. Ulugh-beg był trzecim dynastycznym T i- muridą, rządząc państwem odziedziczonym po dziadku Tim urze, do swej tragicznej śmierci w 1448 roku. Zginął zamordowany przez ma- hometańskich kapłanów, ponieważ ośmielił się wiedzieć więcej, niż na to pozwalał Koran. Nie obronił go majestat władcy i odcięto here- 49

tykowi głowę, lecz pochowano zgodnie z pań­ stwową etykietą w pobliżu Tim ura. Pamiętnej wojennej nocy, w czerwcu 1941 roku, profesor Gierasimow otworzył także sar­ kofag wielkiego Ulugh-bega, który ze stolicy Tim uridów uczynił centrum naukowe, pro­ mieniujące na cały ówczesny Wschód, a zwłasz­ cza na uczonych Chin i Indii. W akademii w Samarkandzie wykładał on astronomię, fi­ zykę, medycynę, matematykę i geografię, stwo­ rzył katalog gwiaździsty nieba, w którym ozna­ czył położenie tysiąca osiemnastu gwiazd. O k­ reślił też długość doby, a w obliczeniach po­ mylił się tylko o minutę. Po zamordowaniu władcy-astronoma, zburzono jego obserwato­ rium i usypano na tym miejscu kopiec z piasku, aby nie pozostawić śladu na ziemi po niebez­ piecznych herezjach. Przypomina to działal­ ność inkwizycji w chrześcijańskiej Europie, z woli której Galileusz na klęczkach wyrzekł się swej astronomicznej wiedzy, a Giordano Bruno poniósł śmierć w płomieniach. Tajemnica Ulugh-bega pozostała w ukryciu do 1908 roku, w którym archeolog W iatkin odkopał podziemną część obserwatorium. O d­ krycie rosyjskiego uczonego stało się rewelacją światową, jednak—rząd carski nie-udzielił po­ trzebnej pomocy finansowej na zabezpieczenie tkwiącej głęboko w ziemi, nie zniszczonej części cennego sekstansu. W iatkin sam, włas­ nym kosztem, zbudował nad nim sklepienie z cegieł. G rób rosyjskiego profesora znajduje się przy wejściu do dzisiejszego muzeum U lugh- bega w Samarkandzie. Po wąskich schodach astronomicznego łuku, schodzi się w podzie­ mie, jak do starożytnego grobowca. W rażenia turystów zależą od ich kultury i wyobraźni: jednym ów kamienny łuk sekstansu, który 50 wówczas, gdy przy nim pracował Ulugh-beg piął się w niebo wysoko ponad obserwatorium, kojarzy się z wielkością kosmiczną, innym z zejściem do metra, albo z gigantyczną wyrzut­ nią bilardową. R O ZD ZIA Ł VII w którym żegnam gościnna Karakałpakie, poznaje tajemnice pamirskiego lodowca Fedczenki i w y­ ruszam do południowego Tadżykistanu, tam skąd życiodajna rzeka A mu -daria bierze swój początek Nąd pustynnymi sadami i plantacjami nowych kołchozów i sowchozów, w do niedawna zu­ pełnie martwej oazie Berkut-Kała, jarzyły się na niebie brylantowe gwiazdy, a z naszego ogniska unosiła się smolista woń żarzącego się saksaułu. Maksad i Ali pierwsi zasnęli, Budowa K anału Turkm eńskiego >

Znaczek wydany w pierwszą rocznicę lotu Gagarina fOJOtlUHHA IfPfOfO .WAt 'A '•ifAOi/KA] owinięci w bawełniane koce. Obudziło mnie ostre, piekące słońce i nawoływania czabanów, którzy pod murami Guldursun pędzili stado owiec karakułowych. Maksad parzyła herbatę, a Ab sprawdzał silnik w samochodzie. Czer- Znaczek wydany w Polsce z okazji lotu G agarina niawskiego nie było w obozowisku, ale wkrótce zjawił się, niosąc z kołchozu dzban pełen mleka. — Niech pan spróbuje, prawie gorące, świe­ że, prawdziwe wielbłądzie. Po śniadaniu Ali przekazał nam wiadomość, która mnie zasmuciła. — Niestety, nie pojedziemy do Toprak- Kała. Maksad musi być przed dwunastą w pracy. Pożegnaliśmy Maksad nad Amu-darią, prze­ prawiliśmy się na lewy brzeg rzeki i czekaliśmy w cieniu drzew akacjowych, aż po nas przyje- dzie samochodem Ahmed, do którego Maksad miała telefonować z Turtkulu. Inżynier Czer­ niawski leżał na trawie i bawił się gałązką tamaryszku. Przypomniałem mu, że na pustyni miałem spotkać pająki karakurty. Spojrzał na mnie nagle rozbawiony. — Rzeczywiście, zupełnie zapomniałem, ale niewiele pan stracił. Natomiast będę miał wyrzuty sumienia, że nie pokazałem panu Tachiataszu na Amu-darii, ani Tujam ujun. Bez opowieści o Tachiataszu na Amu-darii rzeczywiście nie mógłbym opuścić Karakałpakii, bowiem karakałpacka tama w Tachiataszu i tadżycka tama w Nureku, są obecnie najważ­ niejszymi inwestycjami dla amudarskiego sys­ temu nawadniającego. Tworząc te dwie wielkie tamy i dwa wielkie zbiorniki wody, w tadżyc­ kim Nureku i w karakałpackim Tujam ujun zyskuje się klucze do nieregularnie bijącego serca pamirskiego lodowca Fedczenki. Właśnie od tego lodowca zależy, czy w Amu-darii jest za mało, czy za dużo wody, bowiem i dzisiaj zdarza się, jak przed wiekami, że lud­ ność z niepokojem oczekuje zbawczej chwili, gdy nagle poziom wód Amu-darii pocznie się podnosić i potężna, życiodajna fala ruszy ku 53