eugeniusz30

  • Dokumenty288
  • Odsłony29 423
  • Obserwuję16
  • Rozmiar dokumentów2.3 GB
  • Ilość pobrań15 754

Rafał Róg - polscy królobójcy

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :13.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Rafał Róg - polscy królobójcy.pdf

eugeniusz30 SKANY2 historia historia polski
Użytkownik eugeniusz30 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 118 stron)

SPIS TREŚCI Wstęp ............................................................................................ 7 I. P o cz ą tk i............................................................................ 15 II. W wirze dzielnicowego ro z b ic ia .............................. 25 III. Sprzysiężenie p od d a n y ch ............................................ 37 IV. M ordercze w idm a ......................................................... 49 V. M edycyna a tru ciz n a.................................................. 67 VI. K ról i w a r ia t ................................................................. 77 VII. P sy ch o z a ......................................................................... 96 VIII. Sas kontra L eszczy ń ski.............................................. 106 IX. Zam ach konfederatów b a rsk ic h .............................. 122 X. Wielki proces królobójców ......................................... 140 XI. Zmierzch k ró lo w a n ia .................................................. 150 XII. Czas rom antycznych bohaterów ............................ 160 XIII. Epilog polskiego królobójstw a.................................. 179 Posłowie ...................................................................................... 197 Bibliografia ................................................................................. 200

H istoria jest sztuką... w yrozum ienia i w yrozum iałości d la w szystkiego i d la w szystkich. A le tam , gdzie sp ro­ w ad za w szystko i w szystkich do je d ­ nej m iary: złe czy dobre, w ystępek czy cnotę, zbrodn ię czy zasługę, przestaje być zdrow ym sąd em ludzkim , a staje się jakim ś chorobliw ym spaczeniem ... Adam Szelągowski WSTĘP Wiele prawdy kryły słowa Zygmunta Starego — władcy w pełni statecznego, człowieka z obliczem nigdy nie kryją­ cym ni dumy, ni fałszu, monarchy dostojnie mawiającego, iż w Polsce nie znajdzie rodaka, na którego sercu ze spokojem nie położyłby głowy. Dziwili się posłowie zagraniczni, że król bez obawy przemierza różne zakamarki swego państwa, częstokroć pozbawiony przybocznej straży. Tym dziwniejszy wydać się musi fakt, gdy poniżej przytoczyć wypadnie królo- bójczy epizod, który nie ominął i jego osoby. Jest w naszej przeszłości coś swoistego, co czyni z dziejów bohaterski etos narodowych zmagań, zwycięstw i porażek, szczytnych ideałów, czasem niedoścignionych celów, twórczy trud dziesiątek pokoleń udokumentowany w końcu ogromnym wkładem do kultury materialnej i duchowej społeczności ludzkiej. Nie spadały w kraju naszym ociekają­ ce krwią królewskie głowy, nigdy nie doszło do burzliwej detronizacji urządzonej przez rozrewolucjonizowany naród, nie prowadzono też monarchy w majestacie prawa na wznie­ siony dlań szafot, kat nie ważył się kazać królowi kłaść głowy pod topór — to prawda. Ale bywały i chwile napięcia, kiedy rozdrażniona opozycja trzymała w zanadrzu ostatecz­ ny argument, straszyła panującego mordem, rozsiewała plotki o wyimaginowanych próbach królobójstwa. Do tego 7

doszło jeszcze kilku szaleńców, ich niepoczytalność powięk­ szyła wymiar polskiego królobójstwa. Zjawisko królobójstwa jest próbą albo ostatecznym czynem zmierzającym do zabicia monarchy to proste. O wiele trudniejsze byłoby precyzyjne wyznaczenie pobudek tworzących różnorodną mozaikę, złożoną z uwa­ runkowań: politycznych, psychicznych — ściślej psychopa­ tycznych skłonności wybranych morderców, nareszcie określenie mechanizmu rządzącego czynnikiem rewolucyj­ nym, który doprowadza do uśmiercenia władcy w majestacie prawa. Każdy z problemów wymagałby przywołania pomocy oddzielnych dyscyplin naukowych. Wszelkie sprawy związane z królobójstwem wchodziły na ławy sądowe Rzeczypospolitej, z mocy konstytucji wydanej w 1588 roku. Każde przedsięwzięcie związane z obrazą króla, włącznie z próbą dokonania morderstwa na osobie korono­ wanej, określone zostało przez wymienioną konstytucję jako "zbrodnia majestatu”. Ten podstawowy akt prawny, sporządzony prawdopodobnie pod wpływem słynnej afery politycznej z udziałem Krzysztofa Zborowskiego, zawierał wyłącznie określenia natury procesowej, na próżno zaś było­ by w nim szukać szczegółowych rozporządzeń w kwestii kary, jaką ma ponieść obwiniony o zbrodnię obrazy majestatu. Najstarszym natomiast znanym określeniem prawnym, które zapoczątkowało w prawodawstwie polskim problem obrazy majestatu, jest statut Zygmunta I Starego z 1510 roku, rozciągający pojęcie tego rodzaju zbrodni na senatorów, prałatów, posłów królewskich i ziemskich. Ten sam król w 1539 roku złożył swój podpis pod kolejnym dokumentem, tym razem zawężającym crimen laesae majes- tatis tylko do osoby monarchy. Konstytucje wydawane w la­ tach 1601, 1669 i 1670 powoływały się na dokument z 1588 roku, w istocie powtarzały go z niewielkimi poprawkami. Tylko trzykrotnie w dziejach polskich istniejące prawodaw­ stwo zostało zastosowane wobec "królobójców”. Nie znaczy to wszakże, że należałoby pomijać wszelkie wydarzenia o charakterze królobójczym, których zaliczenie 8 do najwyższego gatunku zbrodni nie powinno budzić u żad­ nego badacza przeszłości jakichkolwiek wątpliwości, zwłasz­ cza gdy dotyczy to czasów, kiedy podobne czyny nie do­ czekały się jeszcze prawnego uregulowania. Wtedy jedynym prawem okazywało się nieludzkie prawo zemsty, a ranga zbrodni wzrastała, jeśli dokonano jej na osobie uświęconej boskim prawem panowania. Zabicie zwłaszcza koronowane­ go władcy to według dawnych kryteriów najgorszy rodzaj mordu — sprzeciwienie się boskim prawom natury. Wywodzili się owi mordercy królów prawie z wszystkich grup społecznych. Byli wśród nich ludzie bogaci i biedni, poczytalni i niezrównoważeni, żądni władzy, ale także pospolici furiaci dotknięci chorobą psychiczną, w końcu de­ legaci opozycyjnych ugrupowań, których brzęcząca moneta nie mniej zauroczyła, niż niedościgniona możliwość tzw. wypłynięcia na orbitę powszechnych zainteresowań bez zważania na metody i skutki działań. Nikczemnych zadań królobójstwa podejmowali się przyboczni lekarze, nadworni kucharze, niezauważani słudzy. Brali na siebie odpowiedzia­ lne zadanie zgładzenia "tyrana” śmiałkowie niewątpliwie szlachetni. W szeregi królobójców wchodzili i sami królowie. Uciekają się do symbolicznej zbrodni bezradni "królobój- cy”, którym nie jest dane przebywać w pobliżu monarchy. Na Sobieskiego... w portrecie rzuca się Darowski. Książę Józef Jabłonowski obmyśla mniej gwałtowną zemstę na królu. Tenże pan na dziedzicznych Lachowicach, gdy "król zadość nie uczynił” jego prośbie, wpadł w gniew. Kazał powiesić portret króla Stanisława Augusta Poniatowskigo w swoim prywatnym pałacowym więzieniu. Przy uwięzio­ nym portrecie postawiono straże. Rodzaj zamachu zwany in effigie można prosto określić królobójstwem symbolicznym, w świetle prawa łączonym z obrazą majestatu. Jednakże Stanisław August powiadomiony o czynie Jabłonowskiego, wolał pozyskiwać niż karać, dlatego posłał zuchwalcowi portret z ciepłym słówkiem, wyrażonym w dołączonym liście. Zachowanie króla, który w taki sposób gratuluje 9

oponentowi poczucia humoru, zamknęło sprawę, oszczędziło ponurego procesu, a w konsekwencji książę nie znalazł się w poczcie polskich królobójców. Prezentowane na dalszych kartach przykłady formują następujący szereg typów królobójstwa: mityczne, połowicz­ ne, bratobójstwo, zwykły spisek polityczny, urojone, sym­ boliczne, z poczucia patriotyzmu, klasyczny zamach oraz trucicielstwo. W annałach polskiej historii nie znajdujemy tylko ojcobójstwa, nie znamy również królobójstwa dokona­ nego w majestacie prawa przez rozjuszony hasłami rewolucji naród. Słowem, cierpimy na brak przykładu, który odpowia­ dałby detronizacji Ludwika XVI we Francji albo Karola I Stuarta w Anglii. Trzeba też wspomnieć o podstawowych środkach wyko­ rzystywanych do uśmiercenia panującego : prymitywniejsze są oczywiście zwykłe narzędzia typu sztylet czy czekan, do nieco perfidniejszych zaliczyć wypada trucizny. Problem niezwykle szeroki, dość, że wspomnę o francuskojęzycznej historii pióra Jeana de Maleissye’a, ujawniającej wszystkie tajniki śmiertelnych mikstur. Warto by przytoczyć kilka krajowych przykładów niezaprzeczalnie z importu. Co więc znali nasi przodkowie? Cukier ołowiany i wino pod­ prawiane glejtą należały do rzędu trucizn o działaniu powol­ nym. Osłabiały czynności wchłaniających naczyń przewodu pokarmowego, objawiały się ostrymi kolkami, finalnie po­ wodowały w organizmie zakłócenia prawidłowej zdolności przyswajania pokarmów. Zastosowanie tego typu środków obliczone było na długofalowe działanie z dużą szansą na zupełną niemożliwość wykrycia mordercy zwłaszcza przy ówczesnym stanie wiedzy medycznej. Wielką popularność pośród trucizn zdobyła w XVIII wieku słynna aqu a tofana śmiercionośny preparat pozbawiony smaku i zapachu, sporządzony na bazie arszeniku i octanu ołowiu. W mniema­ niu powszechnym trucizna ta powstała z piany pochodzącej od ludzi poddawanych krwawym męczarniom. Nazwę zawdzięczała okrutnej hrabinie z Sycylii — Tofanie, która posyłała ten płyn swym ofiarom jako "cudowny” 10 środek. Straszliwa hrabina długo unikała ręki sprawiedliwo­ ści, doczekała się ostatecznie zasłużonej kary śmierci w 1709 roku. Znane były i mniej srogie trucizny roślinne z euforbii, wilczydełka, Ziemowita. Wykorzystywany do celów zbrod­ niczych ”kwas pruski” otrzymywano m. in. z gorzkich migdałów. Równie śmiercionośny był jad węży. Królom za­ aplikować można było jeszcze inne "smakołyki”, np. tzw. wronie oko, psią pietruszkę, belladonę itp. Czasem nazwa trucizny pochodziła od sposobu podania, np. powolnie skut­ kujący środek podany w jajecznicy nazywano "lisem” — la volpe. Ogromną część zamachów (królobójstwa klasyczne) dokonywali ludzie z urazem własnej psyche, wymagający fachowych diagnoz psychiatrów. Nawet jeśli byli tylko na­ rzędziem w ręku spiskowców, musiały nimi kierować zagrzewające do działania pobudki. Psychiatra Heinz Hafner w wywiadzie („Der Spiegel”) prezentuje wyniki badań nad zamachami świata współczesnego: ”Wybitne osobistości nie tylko zresztą politycy, również sędziowie, artyści, lekarze czy wysocy urzędnicy — są narażone na ryzyko wtedy, gdy chory w swym obiędzie czyni je odpow iedzial­ nymi za zagrożenie swego życia lub niszczenie siebie. Moty­ wacje i w ybór ofiary w yraźnie różnią się w przypadku chorych psychicznie i zdrowych spraw ców czynów gwałtow­ nych. U osób chorych bardzo nieznaczną rolę gra na przy­ kład chęć w zbogacenia się lub też ukrycia przestępstwa. Znacznie częściej w grę w chodzą motywy em ocjonalne, ja k zemsta, nienaw iść czy też obrona przed urojonym zagroże­ niem”. Na podstawie badań przeprowadzonych w okresie 10 lat i na terytorium jednego państwa Hafner wnikliwie przeanalizował wszystkie akty przemocy dokonane przez osoby psychicznie chore. Wynik dowodził, iż ryzyko popeł­ nienia aktu przemocy nie jest wyższe w przypadku osób chorych psychicznie niż w przypadku ludzi przy zdrowych zmysłach. Kara za dokonaną lub przygotowaną zbrodnię miała zwykle szczególnie spektakularny przebieg, ze względu na 11

- jej funkcję dydaktyczną, sprowadzoną do czynnika odstra­ szającego przyszłych ewentualnych zamachowców. W Polsce pierwowzorem kaźni zgotowanej dla zamachowca okazuje się męczeństwo francuskiego królobójcy Franęois Ravailla- ca. Kara polegała na ćwiartowaniu skazanego za pomocą czterech koni zaprzężonych do kończyn ofiary. Kulminacyj­ ny moment kaźni poprzedzało pastwienie się nad ręką królobójcy, a końcowy akt polegał na wystrzeleniu z armaty spalonych prochów przestępcy. Zasadą było, aby żaden ślad po nim nie pozostał, przeto zniszczenie doczesnych szcząt­ ków należało do antykrólobójczej profilaktyki Kult prze­ stępcy tej miary był w społeczeństwie niedopuszczalny. Ówczesne prawo mogło nałożyć na zamachowca nieco mniejszy wymiar kary, przykładowo przez ścięcie. Królobój- stwo było tą wyjątkową zbrodnią, w sprawie której nawet łaskawość królewska niewiele mogła zdziałać. Zygmunt III Waza ułaskawił Piekarskiego, niestety potrzeba stworzenia kary dla przykładu, mimo ewidentnej choroby umysłowej zamachowca, doprowadziła do urządzenia krwawego theat- rum. Wielu oratorskich zabiegów musiał użyć Stanisław August Poniatowski w celu przekonania sądu o niewinności jednego z uczestników swojego porwania. Nadmieńmy, że król zgodnie z prawem w procesie o "zbrodnię majestatu” nie mógł brać udziału, chyba tylko w charakterze świadka. Przyglądając się losom zamachowców warto zwrócić uwagę na zależność między królobójstwem a biegiem his­ torii. Ponieważ w historii Polski żaden akt królobójstwa nie zadecydował o nagłej zmianie biegu wydarzeń, nie zrodził nigdy nowej rzeczywistości, bo też prawie żadnego aktu królobójstwa polskiego nie uwieńczył sukces, dlatego trzeba by odwoływać się do przykładów o charakterze uniwersal­ nym. Strzał oddany przez nacjonalistę serbskiego Gawriło Principa pozbawił życia arcyksięcia austriackiego Ferdynan­ da i jego małżonkę Zofię Chotek. Zamach ten nie zakończył się fiaskiem, w skutkach bynajmniej nie doprowadził do realizacji marzeń autora strzału, przyniósł natomiast rezul­ taty o wiele donioślejszym znaczeniu pierwszą wojnę 12 światową. Z kolei zabójca prezydenta USA Abrahama Lincolna dążył do utrzymania istniejących stosunków w pań­ stwie. W prezydenta trafił, lecz założonego celu wyraźnie chybił. Podobne przykłady można by mnożyć. Zbrodnia polityczna była przedmiotem szczegółowych badań amerykańskiego historyka zamachów Franklina For­ da, który swoje wyniki opiera na ustaleniach statystycznych i dowodzi przewagi czynnika jednostkowego pojedyn­ czych zamachów nad zorganizowanymi grupami spiskowy­ mi. Zdaniem Forda zamachowiec podejmujący ryzyko na własną rękę działa zazwyczaj skuteczniej. Historyk amery­ kański zauważa również nasilającą się liczbę morderstw na tle politycznym w miarę zbliżania się do naszego stulecia. Wiek XIX w Europie daje możliwość doliczenia się około 100 zamachów o niepośledniej randze. Kolejny badacz przejęty omawianym problemem — Wolfgang Piat odcina się od "wyliczanki” sensacyjnych, krwawych zdarzeń, podobnie od próby pobieżnego wartościowania głównych bohaterów, raz widzianych w świetle szlachetnych ideałów, innym razem godnych potępienia łajdaków. Uderza brak w polskiej historiografii literackich wizji lub naukowych analiz całościowo traktujących problem królo­ bójstwa w Polsce. Monumentalna praca Scheuringa, opa­ trzona zachęcającym tytułem Czy królobójstwo?, stara się zaledwie wyjaśnić tajemnicę podejrzanej śmierci Stefana Batorego. Powszechnie znane i godne uznania eseje Pawła Jasienicy w kilku zdaniach częściowo zapełniają "białą plamę”. Czasy wolności politycznej w mniejszym stopniu krępują zawodową podświadomość historyka, który w cza­ sach niewoli zwykle woli przedkładać idee nad pragnienie racjonalnego poznania. Szczególne miejsce należy się tutaj pracy Wacława Gąsio- rowskiego opatrzonej zbliżonym tytułem Królobójcy. Pełna zaangażowania emocjonalnego książka zrodziła się w trud­ nych czasach niewoli narodowej; tym chyba tłumaczyć można zwrócenie przez autora uwagi na bezprzykładne w in­ nych rejonach Europy morderstwa carów rosyjskich. Czymś 13

naturalnym natomiast jest milczenie w kwestiach polskich. Zresztą sam Gąsiorowski potrafił z dystansu, pięknymi sło­ wy, dokonać wypływającej z głębi serca trafnej oceny swojej książki: ”Dziwna książka, dziwniejszym i są jedn ak przeży­ w ane w rażenia przez jej autora, gdy po latach dwudziestu trzech po raz pierwszy w ziął ją do ręki, przeczytał i raz jeszcze przeżył minione czasy... Zgrzeszyła bodaj sw ą gorączkow ością, była dziecięciem niepokoju, wizji, mar, bez­ sennych nocy. Z apragnęła być zarazem sarkazm em i ironią, dziejam i zbrodni i kroniką dworską, szukała pomsty znajdowana usprawiedliwienie, próbow ała mścicielstwa, a w padała w humor, anegdotę pom ieszała z dokumentem, buduarow ą tajem nicę splątała z racją stanu i tak zgrzeszy­ ła bardzo, ja k zgrzeszyć zwykł każdy płód niedoli”. Niniejszy szkic opatrzony tytułem Polscy królobójcy, oparty wyłącznie na faktach, nie stawia sobie bynajmniej za cel stwarzania przeciwwagi dla funkcjonującego w społe­ czeństwie mitu o braku polskiego królobójstwa, a ma być zaledwie skromną próbą uzmysłowienia sobie przez wszyst­ kich przejętych przeszłością zdarzeń, których roli dziejowej nie należy przeceniać, lecz powinno się o nich wiedzieć, naturalnie przyjmować, traktować z dużą dozą wyrozumia­ łości i wyrozumowania. Nie chciejmy zakłócać ciszy grobowej dawno zgasłych królów wszczynaniem nowych procesów historii, ale prawdą nie gardźmy, wczujmy się w końcu w zwykłe niepokoje, obawy, faktyczne zagrożenia ludzi, którym los powierzył obowiązek sprawowania władzy. Polscy królobójcy narodzili się w prezentowanej formie, na podstawie materiałów źródłowych i literatury zarysowa­ nej w bibliografii. Ich powstaniu towarzyszyła niezmierna życzliwość wielu osób. Szczególnie wyrazy wdzięczności pragnę wyrazić Profesorowi Michałowi Rożkowi, którego cenne wskazówki pozwoliły mi zrealizować podjęty problem. I POCZĄTKI Każdy naród oplatał swoje początki barwną szatą mitycz­ nych podań, odszukiwał korzenie bytu w nieuchwytnej mgławicy zdarzeń, ale i częstokroć tworzył poetycki obraz dziejów. Tam, gdzie rozpływała się w nicość ludzka pamięć, poczynały rodzić się wizje, a powtarzane głosem lokalnej tradycji przetrwały wieki, trafiały do pożółkłych kronik, w końcu wkraczały na warsztat badawczy historyków, filolo­ gów, etnografów. W odległych mrokach polskiej historii rysuje się ponura postać Popiela — władcy zjedzonego przez myszy. Czyżby więc królobójstwo? Trudno wykluczyć, iż średniowieczny kronikarz wybrał do zilustrowania niejasnej prawdy z przeszłości akurat właś­ nie motyw myszy. Historyk nie dysponuje odpowiednimi dokumentami, lecz zaledwie źródłowymi przekazami z póź­ niejszych epok, które im bliższe naszym czasom, tym więcej dostarczają szczegółów. Bardziej stają się literackim obra­ zem legendy Popiela niż dokumentem historycznym. Obec­ ność władcy zdetronizowanego przez "myszy” jest jednak faktem niepodważalnym w polskiej tradycji na przestrzeni całego tysiąclecia. ”Byt m ianow icie w m ieście Gnieźnie, które po słow iańsku znaczy tyle co gniazdo, książę Popiel...” pisał Gall Anonim 15

powołujący się na tradycję ustną. A oto jego dalsza relacja: ”...O pow iadają też starcy sędziwi, że ów Popiel wypędzony z królestw a tak w ielkie cierpiał prześladow anie od myszy, iż z tego pow odu wywieziony został przez swoje otoczenie na wyspę, gdzie tak długo w drew nianej wieży broniono go przed owymi rozwścieczonym i zwierzętami, które tam prze­ pływały, aż opuszczony przez wszystkich dla zabójczego sm rodu m nóstwa pobitych, zginął śm iercią najhaniebniej­ szą, bo zagryziony przez potw ory”. Następna kronikarska opowieść Wincentego Kadłubka została nieco poszerzona dzięki literackiej fantazji autora. Mistrz napisał kilka nowych szczegółów o usunięciu dynastii poprzedzającej Piastów. Dokonał charakterystyki Popiela II jako jednego z dynastii Pompiliuszy. Lokalizację zajść na terenie Kruszwicy wprowadza dopie­ ro K ron ika w ielkopolska, tam bowiem dziad Popiela II imie­ niem Leszek miał ustanowić stolicę. Motyw wizyty dwóch pielgrzymów, ostatecznie trafiających pod strzechę Piasta, jest bardzo zbliżony do wersji prezentowanej przez Galla Anonima. Trzymając się źródeł, jedno tylko nie budzi wątpliwości, tj. że pierwszy z dynastii Piastowskiej nie był bezpośrednio wmieszany w sprawę obalenia Popiela. Władzę sprawował z wyboru. Natomiast wpleciony do wszystkich wspomnia­ nych tutaj kronik wątek myszy niezmiennie stara się sugero­ wać jakiś akt zbrodni. Popuszcza cugli gadulstwu zacny Jan Długosz w kwestii Popiela wydanego ”na w szelkie zdrożności i bezpraw ia”, któremu czas przepływał na gnuśnej bezczynności, obżarst­ wie przeplatanym z pijaństwem. Długoszowy Popiel zajmuje się urządzaniem biesiad, rozpustą i hulankami. Poślubiona mu Niemka, widząc przybierającą na sile nienawiść ogółu do męża, usiłuje nakłonić go do podstępnego uśmiercenia wszy­ stkich żyjących książąt krwi. Z ciał otrutych krewniaków niesłychana mnogość myszy powstała i na biesiadującego Popiela, jego żonę tudzież dwóch synów — ruszyła. Ale woda nie powstrzyma coraz to 16 większej hurmy napastników, ”razem na króla m ordercę uderzają”, w końcu "pożerają”. Istniały w nauce historii poglądy uznające Popiela za osobę rzeczywistą. Już Tadeusz Wojciechowski usiłował odrzucić mityczną istotę tej postaci, która nosiła nazwę Chościsko. W księgach sądowych z końca średniowiecza spotykano pokrewne w brzmieniu nazwy osobowe, bardziej przydomki niż imiona. Z kolei Aleksander Bruckner zarów­ no Popiela, jak i Piasta uważa za rubaszne, wymyślone przezwiska. Ciekawie prezentuje się teoria, według której Piast sprawował na dworze funkcję piastuna synów Popiela, czyli był odpowiednikiem zachodnioeuropejskiego urzędu majordoma. Samo zaś podanie o Piaście i Popielu dotyczy faktu przejęcia władzy, wplecionego w literacki wątek my­ szy spragnionych krwi. Różnie usiłowano interpretować w historiografii polskiej owe myszy. W ubiegłym stuleciu Karol Szajnocha tłumaczy myszy jako korsarzy północnych, pustoszących nasze ziemie, po czym szybko omija problem twierdzeniem: ”nie naszemu to pióru ulatać w sfery wysokie, krążyć po napowietrznych obszarach poezji i alegorii, zaciekać się w mglistą krainę mitów”. Pozostawiony przez Szajnochę drogowskaz nadał jakby kierunek dociekaniom K. Krotoskiego do upatrywania w myszach złowrogich Wikingów. Na gruncie archeologicz­ nym powstała teoria Witolda Hensla o śmierci Popiela, od­ zwierciedlająca w istocie zrzucenie zwierzchnictwa Goplan przez plemię Lędziców, gdyż obalony książę identyfikowany jest z Gopłem i ośrodkiem władzy w Kruszwicy. Wszystkie teorie dostarczają logicznych racji, kroniki mówią tylko o my­ szach. Powtarzały długo, uparcie, w zasadniczym zrębie niezmiennie wieść o królobójczej misji żarłocznych gryzoni. Nie był Popiel ostatnią ofiarą mysiego żeru w polskich dziejach. Bo oto podobna rola przypadła księciu kujawskie­ mu Mieszkowi przezwanemu podobnie jak Popiel — Choszy- skiem. Książę żył w XIII wieku, od ojca Konrada Mazowiec­ kiego otrzymał część dziedzictwa. Nie poskąpił mu Długosz opinii o gwąUaah; ęhytrości, bezprawiu i niesprawiedliwości. 17

nniiiiiiiiiii miiim Pan na Kujawach dopuszczał się przeto gwałtów na wdo­ wach i sierotach, dobytek im rabował, a raz sprosiwszy sporą gromadę rycerzy, wystawną ucztę wyprawił i częstował za­ grabionym mieniem. Rzecze Długosz, że książę kujawski: ”...siadł (z rycerzam i) pospołu do biesiady, w śród godowa- nia i wesołej ochoty z dopuszczenia Bożego i wyroku sp ra­ wiedliwej kary za jego bezpraw ia tak obecne ja ko i przyszłe, w yroiła się niezliczona chm ara myszy, które go gryźć i po­ żerać poczęły. Chroniąc się [M ieszko] przed grożącym niebezpieczeństwem, dopadł czym prędzej statku i w ypłynął na rzeki i brody. Ale nic to nie pomogło, goniły go bowiem myszy po jeziorach i wodnych roztoczach, aż nareszcie zagryzły nędznika i do szczętu pojadły”. Powołując się na Roczniki kujawskie, zdarzenie to umieszczono w 1238 roku. Tak więc myszy na dobre zagościły w Polsce, pełniąc alego­ ryczną powinność królobójców. Nie ulega wątpliwości — by­ ły narzędziem sprawiedliwości, lecz kto personalnie urzeczy­ wistnił detronizację Popiela i Mieszka kujawskiego tego nie wiemy. Można tutaj przytoczyć zaledwie przysłowie z okolic Tykocina zapisane przez Zygmunta Glogera: "Jesz­ cze się na to i myszy nie gonią” powtarzane przez lud w sprawach trudnych do ziszczenia. Myszy "jadły” nie tylko w Polsce. Już biblijne wersety wspominają o niszczycielskiej sile gryzoni. Z kolei autor greckich dziejów sięga po takie opowiadanie o myszach, które wkroczyły do akcji za życia arcykapłana Hefaesta Sethona. On swoich wojowników upokarzał i rujnował. Nastał czas, kiedy naszedł Egipt z wielkim wojskiem władca Sanacharib. Wtedy swoi odmówili Sethonowi posłuszeń­ stwa. ”1 teraz tenże, wykuty z kam ienia stoi w świątyni H efaesta, trzym ając w dłoni mysz i tak przem aw iając wyrytym napisem : na mnie patrząc, niechaj każdy będzie pobożnym ” — powiada w swym dziele Herodot. Statua kap­ łana z myszą w dłoni to przestroga. A może również polska opowieść o myszach i Popielu to tylko przestroga dla panują­ cych, ostrzeżenie przed karą za niegodziwość stworzone przez lud spragniony sprawiedliwości i praworządności we 18 wczesnopiastowskim państwie, formującym właśnie funda­ ment swego bytu? Ludy germańskie uważały, że gryzonie te powstawały na ustach czarownic. Podobnie jak w wierzeniach perskich, były narzędziami w ręku demonów i złych bogów. Niemiec­ ka bogini myszy to Hołda, która zsyła plagi swych poddanek na bezbożników, rozpustników i innych niegodziwców. Ochronę plonów przed gryzoniami sprawowała w powszech­ nym przekonaniu św. Gertruda, za co lud składał jej dzięki. Gdzie indziej mysz uosabia duszę, jak chociażby w jednym z podań łużyckich. Tak oto pożarcie człowieka przez myszy może mieć również wyraźny związek z duszą. Nie pogrzeba­ ne przez Popiela ciała książąt powodują zrodzenie się "myszy”, czyli duchowych mścicieli zbrodni. ”Zjedzenie przez myszy oznaczać przeto może także zjedzenie przez zgryzoty, w ynikające z wyrzutów sum ienia” — twierdził Antoni Czubryński. Myszy mścicielki odnajdujemy głównie w dziejopisars­ twie niemieckim. Roczniki kwedlinburskie opisują mysią inwazję na upatrzoną ofiarę, ale wszystko odbywa się w spo­ sób "niewidzialny”. Inne myszy — wprost zjadły rycerza, lecz tutaj napastowany miał czas pomyśleć o własnym bez­ pieczeństwie w drewnianej wieży (podobnie jak Popiel). Zemsta w myszy wcielona najsilniej związana jest z postacią biskupa Hattona z Bingen tam także powstała wieża mysia. Relacja kronikarza niemieckiego - Thietmara przekazuje, że Hatton pragnął zagrabić dobra klasztorne. Za ten m. in. występny czyn zostaje ^jedzony w wieży, która według polskiego kronikarza Marcina Bielskiego stała "...pośrodku Renu”. Opowieść kruszwicka o wieży, myszach oraz śmierci Popiela znajduje analogie nie tylko zresztą w tradycji o Hatto- nie. Biskup koloński Adolf też skonał przez "myszy”. Istotnie, nagle zmieniwszy orientację polityczną, musiał uciekać z Kolonii przed rozjuszonym tłumem mieszczan. Podobna mysia plaga uśmierciła arcybiskupa Godfryda z Osna- brucku, biskupa Wilderolfa ze Strasburga, Hartwiga z Mag- 19

deburga oraz Hattona II Młodszego. W Danii szczury ujadają Absjórna, zabójcę Kanuta, w Anglii podobny wypadek za­ notowano w XIII wieku. Myszy jedzą panujących książąt także w podaniach czeskich i austriackich. W Szwajcarii myszy ścigają członków okrutnego rodu z Guttingen aż na brzeg jeziora Bodeńskiego. Potem ścigani padają pastwą gryzoni. Wraz z ciałami okrutników zamek Guttingen miał się pogrążyć w głębinach jeziora. Szkoda tylko, że polskich myszy nie pozwano pod sąd, tak jak uczyniono to gdzie indziej ze szczurami. Pisał szes- nastowieczny kronikarz de Thon, że pojawienie się szczurów w jego stronach zagroziło miejscowej społeczności głodem. Oskarżono je i przywoływano do sądu. Dwukrotnie czytano pozwy z kazalnic. Wyznaczono obrońcę z urzędu — pana de Chassaneus, który z oddaniem chciał bronić swych klientów, powodował odraczanie posiedzeń sądowych, usprawiedliwiał nieobecność złym stanem dróg albo niebezpieczeństwem ze strony przydrożnych kotów. Wyrok w końcu musiał zapaść szczury zostały powszechnie napiętnowane. I jak tu nie wierzyć w szczere intencje dawnych kronik? Panowanie pierwszego historycznego władcy Polski Mie­ szka I minęło bez spiskowej atmosfery. Kłopotów, jakie napotykał rządzący świeżo zjednoczonymi plemionami, było co nie miara, ale źródła nie pozostawiły najmniejszego śladu z zakresu królobójczych prób. Bolesław Chrobry miał więcej powodów do niepokoju, zwłaszcza w 1002 roku, kiedy układał plany małżeńskie swojej córki. Najpierw doszło do rokowań Bolesława z Hen­ rykiem niemieckim, podczas których strona polska zabiegała usilnie o nabycie grodu Miśni. Ostatecznie przyznanie Miśni Gunceliowi, bratu przyrodniemu Chrobrego, to jedyne na co władca niemiecki mógł przystać. Bolesław otrzymał władzę nad Łużycami i Milskiem. Z tych to ziem złożył polski monarcha hołd królowi Henrykowi, od którego otrzymał sporo darów. Ani śmiał przypuszczać, że po tak łaskawym podjęciu może go czekać jakieś niebezpieczeństwo, aż tu, kiedy po odprawie królewskiej odjeżdżał z bogatymi darami, 20 zauważył nacierający na niego tłum uzbrojonych ludzi. Kro­ nikarz Thietmar zastrzega z pełną ostrożnością ”Bogiem się (świadczę, bez wiedzy i zgody króla” niemieckiego. Ale — jak twierdzi niemiecki dziejopis podejrzliwy Bolesław przy­ puszczał, iż "stało się to wskutek złośliwie uplanow anej zdrady, bardzo sobie to w ziął do -serca i przypisyw ał wszys­ tko niesłusznie królow i [H enrykow i] ”. Do napadu doszło w momencie opuszczenia Mersebur- ga. Chrobremu towarzyszył życzliwy margrabia Henryk Szwejnfurcki. Przed wjechaniem orszaku polskiego do Strzały Henryk i Bolesław rozstali się, przyrzekłszy sobie wspólną pomoc. Właściwie trudno jednoznacznie orzec, przeciwko któremu z nich wymierzony był zamach, Henryk Szwejnfurcki był bowiem potencjalnym przeciw­ nikiem Henryka II. Chrobry też lada moment mógł się okazać zaciekłym wrogiem potęgi niemieckiej. Sukcesy polityczne Bolesława Chrobrego z całą pewnością nie w smak były nowemu władcy niemieckiemu. Usprawied­ liwienie Thietmara wydaje się niezbyt ostentacyjne, by mogło być słuszne, a informacjom podanym w kronice nie brak sprzeczności. Pisze oto kronikarz, że polscy rycerze zachowywali się prowokująco, nie chcą opuścić pałacu królewskiego. W innym miejscu wymknęła się wzmianka o wyjeździe Bolesława ”po pożegnaniu”. Więc gdzie prowokacja? Stanisław Zakrzewski trzeźwo określił wy­ padki: ”w Niem czech n a szczycie d aleko było do u spokoje­ nia, a nie udany zam ach m erseburgski drogo kosztow ał H enryka". Pozbawienie życia Chrobrego dawałoby Niem­ com pewne pole manewru na wschodzie. Tak się nie stało, a prężny polski władca wiedział, czego może spodziewać się zza Odry. Natychmiast po zamachu zakwestionował świeżo zawiązany pokój. Wkroczył do Strzały — spalił miasto, uprowadził jeńców. Słał posłów do rozmaitych książąt w celu zmontowania silnej opozycji przeciw Henrykowi II. Królobójczy plan sąsiada nie zaprzepaścił zdobyczy Piastowicza, zesłał natomiast kilkunastoletnią wojnę polsko-niemiecką. 21

Kolejny Piastowicz Mieszko II, syn Bolesława Chrob­ rego — jak mało który władca Polski posmakował okrucień­ stwa sąsiadów. Ślad jednej królobójczej akcji, wymierzonej przeciw drugiemu koronowanemu w Polsce monarsze, zostawił kronikarski opis sławnego Galla Anonima. ”Opo­ w iad ają też, że Czesi schwytali [M ieszka II] zdradziecko na wiecu i rzem ieniam i skrępow ali mu genitalia tak, że nie mógł już płodzić [potomstwa], za to, że król Bolesław [Chro­ bry ], jego ojciec podobną im w yrządził krzywdę, oślepiwszy ich księcia, a swego wuja [B olesław a III Rudego]. Mieszko tedy pow rócił w praw dzie z niewoli, lecz żony więcej nie zaznał”. Pomysłodawcą owego królobójstwa miał być książę czeski Udalryk, któremu nawet przypisano chęć wydania Mieszka II w ręce cesarza niemieckiego. Historyczna kon­ cepcja znanego mediewisty polskiego Anatola Lewickiego traktowała sąd Galla jako zbyt pochopny. Zdaniem tego historyka winienie Udalryka ”o sromotne zadanie kalectw a” Mieszkowi II było bezpodstawne. Niezaprzeczalny pozostaje fakt obecności w najstarszej polskiej kronice wzmianki o królobójstwie połowicznym, czyli kastracji władcy. Owo przyprawienie o kalectwo powiązano z drugim pobytem Mieszka na terenie Czech w 1031 roku, gdyż pierwsze uwię­ zienie z rozkazu Udalryka nastąpiło w 1014 roku, a dwa lata później urodził się przecież Mieszkowy syn Kazimierz. Dokonana kastracja mogła oczywiście przyspieszyć zgon Mieszka (maj 1034), który jak sugerują historycy popadł pod koniec życia w szaleństwo. Do tego niemieckie wzmianki rocznikarskie określają jego śmierć jako ”przedw czesną”. Sądy powyższe, zarówno te stare, jak i nowe, potwierdzają więc kastrację, po której nastąpiło zachwianie równowagi psychicznej polskiego króla, w końcu przyszła śmierć. ”Ja k się zdaje, nieszczęśliwe swe rządy przypłacił Miesz­ ko krw ią w łasn ą” pisał przed laty Stanisław Kętrzyński. Wskazane zabójstwo usiłowano połączyć z buntem Mie- cława. Dwunastowieczny kronikarz Gotfryd z Viterbo (ce­ sarski kapelan i notariusz) zapisał bowiem, iż Mieszko został zabity przez ”swego gierm ka”. Gerard Labuda, opierając się na Roczniku Trzaski, wyjaśnia sprawę pomieszania zmysłów Mieszka II jako następstwo kastracji dokonanej w Czechach /.imą 1031/32 roku oraz uważa, że zejście drugiego koronowa­ nego władcy Polski ”...w 44 roku życia nie jest w praw dzie czymś niezwykłym [...], ale nie jest też czymś norm alnym ”. Szczęśliwie się stało, że przeznaczony do stanu duchow­ nego Kazimierz Odnowiciel przejął ciężkie brzemię panowa­ nia. Dynastia trwała. Początki królobójstwa w Polsce to także tajemnicze zejście doskonale znanego nam Bolesława Śmiałego. Zabój­ ca biskupa Stanisława uchodzi z kraju. Ostatnie lata spędza w Osjaku, przynajmniej tak chce legenda historyczna, w części potwierdzona znaleziskami grobowymi w tamtej­ szym klasztorze Benedyktynów. O jego śmierci Gall ze­ chciał napisać zaledwie jedno zdanie ”W ielką ściągnął na siebie nienaw iść u Węgrów i ja k m ów ią przyspieszył tym sw oją śm ierć”. Kronikarz jakby zaciemniał obraz, wspomniał o śmierci króla, sugerując jej nagłe i nienatural­ ne przyjście, a jednocześnie nie powiedział nic. Ogólnie przyjęte sądy historyczne nie wykluczają zamachu, umiesz­ czając go około 1081 roku. Cóż z tego, jeśli domysł to za mało, aby wskazać królobójcę. Niech pozostanie królobójcą anonimem. Syn Śmiałego — Mieszko Bolesławowie - po śmierci ojca został sprowadzony przez stryja Władysława Hermana. Zamieszkał na jego dworze. W 1088 roku poślubia Mieszko nie znaną z imienia księżniczkę ruską. Jego rola przy boku stryja zapewne sprowadzi się do stanowienia rękojmi do­ brych stosunków politycznych, najpierw poprawnego układu z Węgrami, potem przypieczętowanego mariażem sojuszu z Rusią. Przychodzi 1089 rok, gdy niespełna dwu­ dziestoletni Mieszko bezpotomnie odchodzi ze sceny politycznej. Dokładnie — zostaje z niej zepchnięty przez nieznanego sprawcę, który posłużył się trucizną. Można by zastanawiać się nad ewentualną winą Władysława Herma­ na. Pamiętamy wszakże, że Mieszko przybył na prośbę stryja trzy lata wcześniej, czemu więc od razu nie został

"uprzątnięty”. A może okrutny wojewoda Sieciech potrzebo­ wał aż tyle czasu do przygotowania w pełni zawoalowanej zbrodni? Rola kobiet w tym pierwszym znanym polskim akcie trucicielstwa nie jest też w pełni jasna. Nie znajdujemy nawet najmniejszych poszlak, by w otruciu uczestniczyła małżonka Mieszka Bolesławowica. Natomiast w tradycji historycznej pokutuje opinia rzucająca niepochlebne światło na Judytę (żonę Władysława Hermana), chcącą rzekomo wraz z Sieciechem (kochankiem) wygubić cały ród Piasta. Ten kierunek w poszukiwaniu zbrodniczej ręki według stwierdzenia Jana Powierskiego ”n abiera cech praw dopodo­ bieństw a”, oczywiście w kwestii śmierci Mieszka, syna Bole­ sława. W 80. latach XI stulecia w Mieszku dostrzegano bardziej prawowitego -bo pierworodnego z rodu - dziedzi­ ca tronu. W tym czasie Judyta staje się szczęśliwą matką Bolesława Krzywoustego, któremu z pewnością chciałaby zagwarantować przejęcie berła. Królobójca znowu umyka przed sądem historii, tak jak średniowieczny kronikarz unikał podania faktów bbciążają- cych którąkolwiek ze stron. W sprawie wczesnopiastowskie- go trucicielstwa wyczytujemy u Galla zaledwie, że "jacyś wrogowie z obawy, by [M ieszko] krzywdy ojca nie pomścił, trucizną zgładzili tak pięknie zapow iadającego się chłopca; niektórzy zaś z tych, którzy z nim pili, zaledw ie uszli niebezpieczeństwu śmierci. Skoro zaś um arł młody Mieszko, cała Polska tak go opłakiw ała, ja k m atka śmierć syna jed y n aka”. Królobójcze epizody - -legendarne i rzeczywiste — niepo­ strzeżenie wdzierały się do początków państwowości, niezaprzeczalnie bardziej będąc zjawiskiem marginalnym niż powszechnym. W WIRZE DZIELNICOWEGO ROZBICIA Rozbicie dzielnicowe państwa polskiego nieodłącznie koja­ rzy się z postacią Bolesława Krzywoustego, którego akt ostatniej woli zaważył na losach kraju przynajmniej na naj­ bliższe dwa wieki. Testament księcia wciągnął cały kraj w wir bratobójczych walk. Nie będziemy przytaczać tutaj szczegółów związanych z wcześniejszym konfliktem pomiędzy Bolesławem Krzywo­ ustym a Zbigniewem. Pamiętając tylko, iż bratobójstwo w Polsce wisiało na włosku, sięgnijmy po fakty mniej znane. Oto rycerz polski zabija księcia czeskiego niemal na oczach cesarza i co więcej triumfująco powraca do swoich. W trakcie sławetnego oblężenia Głogowa Bolesław Krzywousty nieustannie nękał wrogie wojska cesarza Henryka V. Manewry polskiego księcia uniemożliwiały przeciwnikowi dokonanie pełnego uderzenia. Książę czeski Świętopełek otrzymał od cesarza niemieckiego zadanie zabezpieczenia tyłów niemieckich przed napadem polskich wojów. Tymczasem "...Bolesław, aby mógł sprostać w boju tak licznym wojskom cesarskim i czeskim, zwrócił najpierw sw ą zemstę na Św iatopetka [Św iętopełka] księcia czeskiego, w którym przeciwniejszego sobie uw ażał w roga niźli w cesa­ rzu” - dodał kronikarz. 25

Polski książę pragnął pozyskać człowieka do zadań specjalnych, bezwzględnie oddanego rycerza o twardych nerwach. Został nim rycerz szlachetnie urodzony, Jan z do­ mu Werszwców (Rawita). Wybraniec upatrywał stosownej chwili, aby dostać się do obozu cesarskiego. Miał tam kilku znajomych i skorzystawszy ze sposobności odwiedzin, mógł spełnić swoje zadanie. Pytany przez straże o tożsamość, przedstawiał się jako towarzysz chorągwi czeskiej, Jaśko, syn Czystego ostatecznie wdarł się do namiotu cesarskiego i ugodził sztyletem Świętopełka. Ciosy zostały ponowione. Książę czeski osunął się brocząc krwią sączącą się z prze­ kłutych boków. Zdążył zaledwie jęknąć, gdyż zaraz skonał. Jan wymknął się z namiotu i energicznie dosiadłszy konia, powrócił do obozu polskiego. Pogoń, która za nim co rychlej ruszyła, szybko straciła trop. Wkrótce książę polski sowicie wynagrodził rycerza nadaniem zamku i rozległych dóbr zie­ mskich. Tymczasem żołnierze czescy wynosili ciało zabitego Świętopełka z obozu niemieckiego. I dalej słowa kroniki: "Powstał natenczas rozruch w ielki i gw ar w całym wojsku cesarskim ; rozkazał cesarz wszystkiemu rycerstwu stanąć pod bronią, a strażom gęsto rozstawionym czuwać z pilno­ ścią przez noc całą; utrzym ywali bowiem Niemcy za rzecz pewną, że Bolesław książę Polski w nocy ze swoim wojskiem nadciągnie i zechce szczęścia dośw iadczyć”. Królobójstwa na osobie Świętopełka dokonano (jeśli wie­ rzyć piętnastowiecznemu źródłu) 27 września 1109 roku. Książę czeski odszedł w trzecim roku panowania. Bolesław Krzywousty doczekał się sporej gromadki na­ stępców. Najmłodszym był niewątpliwie Kazimierz Sprawie­ dliwy, zapewne będący pogrobowcem ojca. Ale i dla niego znalazła się jakaś cząstka władzy, cząstka na tyle cenna, na ile spokrewnieni książęta byli skłonni liczyć się w końcu XII stulecia z seniorem rezydującym ”na Krakowie”. Senioralny książę Kazimierz Sprawiedliwy — wesoły pięćdziesięciolatek wyprawia w Krakowie solenną biesia­ dę. Okazję znaleziono, bo właśnie godziło się uczcić cześć 26 św. Floriana, patrona tejże stolicy. Był dzień 5 maja 1194 roku. Okazałe mury wawelskiego palatium zgromadziły wie­ lu dostojnie urodzonych. Po ciemnym labiryncie zamkowych korytarzy echo nosiło wesołe dialogi. Czujna straż nie węszy­ ła morderczego spisku. Wszystko odbywało się naturalnie, pod bokiem pogodnie nastrojonego księcia. Nad Krakowem zapewne począł rozciągać się gwieździsty płaszcz nocy. Jeden ochoczo wychylony pucharek obrócił ogólną radość w powszechną trwogę. O szczegółach informował współczes­ ny czasom Wincenty Kadłubek: ”K iedy wszyscy wszędy się weselili - książę, ta jedyn a ta osobliw a gw iazda ojczyz­ ny, gdy zadaw ał w łaśnie pewne pytania biskupom o zba­ wienie duszy wychyliwszy m aleńki kubek — na ziem ię się osunął i ciucha wyzionął. Nie w iadom o, czy zgasł tknięty chorobą, czy trucizną”. Tak wdarł się cień trucicielstwa do pocztu naszych monarchów, ale pretendenta do władzy w Krakowie od razu nie było. Dopiero po długich debatach małopolskich wielmożów następcą okrzyknięto Leszka Bia­ łego. Stryj Mieszko III Stary tylko biadał: ”Dziecko w ybie­ rają na księcia, aby pod tym pozorem oni sam i nad sam ym i panującym i panow ali...”. Opiekunowie kazimierzowskiego potomka, możnowładcy małopolscy, księciu wielkopolskie­ mu oświadczyli: ”...groźby przerażają lękliwe sarenki, boja- źliwe zajączki strach z krzaków w ypłasza, natom iast lwu gniew odw agi dodaje”. W przyczyny nagłego zejścia księcia Kazimierza nikt wówczas nie wnikał. Przeciwstawne ugrupowania nie wyzyskały tej karty w politycznych roz­ grywkach, a przecież osłabić przeciwnika pomówieniem o bratobójstwo niezwykle prosto. Długosz tylko powtórzył sędziwą plotkę o zgotowaniu przez nieznajomą niewiastę miłosnego nektaru, aby księcia ”...do lubieżności i miłosnych z sobą zw iązków ...” rozniecić. Trzeźwe spojrzenie na sprawę tego zgonu pozwala zapytać: czy nie był to aby zawał serca? Nic nie zwiastowało tym razem pewnego i wielkiego mordu królobójstwa w Gąsawie. Rejon ustronny, miejsco­ wość zaciszna w pobliżu granicy pomorskiej. Toczyły się właśnie obrady na wysokim szczeblu wiec panujących, 27

pretendujących i chcących dominować, słowem zjazd dziel­ nicowych książąt. Był dzień św. Marcina, czwarty z rzędu dzień obrad — szczegóły mocno poufne. Postronny obser­ wator zapamiętać może scenerię listopadowej szarugi 1227 roku. Zjechało więc grono ugodzonych książąt. Henryk Brodaty ze Śląska i Leszek Biały z Krakowa wiedli prym. Śmiało radzono, jak ukrócić władcze ciągotki Odonica, Świętopełka, a może i innych udzielnych królewiąt. Stary Laskonogi imieniem Władysław jeszcze nie przybył, a przecież do ąjazdu pobratymców przynaglał. Obecny przy stole obrad politycznych Konrad Mazowiecki, znany dobrodziej krzyża­ cki, cichcem zbierał karty do gry. Przybył wreszcie sam Władysław Odonic, by posłuchać i popatrzeć. Byli także biskupi. Jako pierwszy rozgościł się arcypasterz z Gniezna Wincenty. Z Krakowa przyjechał zacny biskup Iwo Odrowąż. Dalej swe miejsca w szeregu zajmowali: Waw­ rzyniec z Wrocławia, Michał z Włocławka, Paweł poznański, Wawrzyniec lubuski, tudzież Gunter z niedawno otrzyma­ nym pastorałem płockim. Na uboczu zaś zabawiała się liczna czereda giermków, usłużnych, zbrojnych, a może i paru szpiegów. Na razie nie pojawił się ważny aktor spektaklu, czyli wyczekiwany od kilku dni Świętopełek pomorski, który wedle obietnicy miał zjechać lada dzień. Nużące obrady toczą się z godziny na godzinę, ich prze­ bieg nie rokuje szybkiego zakończenia. Rankiem czwartego dnia zjazdu dostojni uczestnicy zażywają zbiorowej kąpieli. Nagle wpada do łaźni zbrojny napastnik. Jacyś szpiedzy pewno donieśli o dogodnej do uderzenia chwili. Książę Leszek Biały zdołał sprężyście wyskoczyć z kąpieli. Dopadł stojącego konia. Ucieka. W łaźni dochodzi do ponurej rzezi. Tutaj wypada przyto­ czyć słowa wnikliwego Długosza: ”...rycerzy i uzbrojoną czeladź, ale nawet kąpiących się i nagich zabijali. Henryk Brodaty książę wroctwski i śląski, od siepaczy pochwycony w łaźni i kilku ciosam i ugodzony, byłby niechybnie zginął, gdyby go był sobą nie zasłonił jeden z rycerzy jego nazw i­ 28 skiem Peregryn z W eissenburga, który z osobliw szą dla pan a swego w iernością i przyw iązaniem , pod mnogiemi razam i p ad ając na ziemię, jeszcze m artwym ciałem swoim osobę księcia przyległ, a gdy ich obu za nieżywych wzięto, srogość opraw ców zatrzym ał. R zadka to i podziw ienia god­ na cnota w owym rycerzu, który cios wymierzony n a zgubę księcia rad zwrócił przeciwko sobie i życie jego własnym życiem okupił. Mógłby był i Leszek Biały uniknąć śmierci, gdyby w jego rycerstwie znalazł się był m ąż z rów ną w ierno­ ścią i poświęceniem, ja k w drużynie księcia H enryka” mniemał kronikarz. Tymczasem Leszek Biały ścigał się konno ze śmiercią. Dopadnięty przez pomorskich siepaczy we wsi Marcinkowo wyzionął chicha. Najemni królobójcy czym prędzej umknęli z miejsca zbrodni. Zbroczone krwią ciało Leszka Białego odnaleźli wierni rycerze. Pogrzeb odbył się w katedrze kra­ kowskiej. Książę śląski Henryk Brodaty uniknąwszy śmierci w Gą­ sawie zaniesiony został w lektyce do Wrocławia. Długo leczył odniesione rany. Męstwo swego wybawiciela — rycerza Peregryna wynagrodził potomstwu hojnymi nadaniami. Nigdy nie zostanie do końca udowodnione, czy śmierć Leszka była zbrodnią dokonaną z premedytacją, czy tylko wypadkiem podczas próby uprowadzenia. W Marcinkowie książę mógł wszcząć walkę z napastnikami, którzy może tylko chcieli go porwać, by później wymusić na więźniu korzystne kroki polityczne. Porwania książąt w okresie roz­ bicia dzielnicowego były niemal na porządku dziennym. Brat brata porywał, a gdy uzyskał jakieś gwarancje, znowu pano­ wał braterski spokój. Niemniej fakt zabójstwa jest niepod­ ważalny i ktoś musiał za to ponieść odpowiedzialność. Jednym z inicjatorów tragicznego ujazdu w Gąsawie był Władysław Laskonogi, który nie zjawił się na obradach. Czy przeszkodziły mu interesy, choroba, przygodne pro­ blemy — rozstrzygnąć nie sposób. Współcześni nie obciążali go tą zbrodnią, widocznie nie mając ku temu słusznych powodów. 29

Kroniki natomiast sporo miejsca poświęcają Świętopeł­ kowi — ”najpodlejszem u zdrajcy”, człowiekowi ambitnemu i bezwzględnemu. Po zabójstwie księcia krakowskiego po­ czął się nosić niczym prawowity książę pomorski. Na obrady gąsawskie nie przybył, gdyż przewidział zamiary księcia, zmierzające do ukrócenia jego władczych zapędów. Czy był zdolnym na własną rękę wystąpić przeciw wszystkim? Oczy­ wiście nie. Dlatego najprawdopodobniej wszedł w zmowę ze swym szwagrem Władysławem Odonicem, który ukartował całą sprawę gąsawską. Badacze Aleksander Semkowicz, a później Józef Umiński poświęcili wiele uwagi politycznym aspektom śmierci Leszka Białego. Nie doprowadzono jednak do zgodnego orzeczenia, które by jednoznacznie wskazywało autora królobójstwa jednego z najsłynniejszych w dobie rozbicia dzielnicowego. Nie minęły cztery lata od sławetnego ujazdu gąsawskiego, a rodzina piastowska grzebać musiała kolejnego księcia, Władysława Laskonogiego, który zmarł nagle 18 sierpnia 1231 roku. Polskie kroniki nie zechciały opatrzyć tego faktu choćby zdawkowym, ale konkretnym komentarzem. Zwy­ czajnie zamilkły. Tymczasem trzeba by pokusić się o komen­ tarz, bo okoliczności zejścia ze świata tego księcia były zgoła sensacyjne. Notatka pomieszczona w cysterskiej kronice Alberyka z Trois-Fontaines informuje o zamordowaniu księ­ cia gnieźnieńskiego przez dziewkę niemiecką. Działo się to w Środzie Śląskiej. Laskonogi ponoć tak natrętnie zachęcał upatrzoną piękność do bliższej zażyłości, że aż napotkał opór. Książę nie ustępował, posunął się za daleko, zachowa­ nie z gwałtem graniczyło. Dziewczyna w obronie własnej mocniej zdzieliła natręta. Okazało się, że za mocno. Włady­ sław Laskonogi nie żył. Szczegół ten mógł być wyrazem niechęci wrogów, ale jakże gardzić faktem, który nie kłóci się z powszechnie znaną namiętnością tegoż księcia do kobiet. Więc jeszcze jeden królobójczy czyn, tym razem niezamierzony. Innymi słowy pełne pikanterii królobójstwo z przypadku —-w miłosnym uścisku. Los królobójczyni pozostał zupełnie nie znany. 30 Królowe i małżonki władców rzadziej bywały ofiarami zbrodni. Okrzyknięty przez lud mordercą, książę Przemys­ ław II rzekomo miał spowodować zgon własnej połowicy Ludgardy. Przed laty, ”gdy ją ujrzał, spodobała mu się jej osoba i w mieście Szczecinie pojął ją za żonę, a stało się to, gdy skończył szesnasty rok życia” — odnotowała K ron ika w ielkopolska. Ludgarda w chwili ślubu liczyła bez mała wiosen dwanaście. Zapowiadała się szczęśliwa para, ale z upływem lat szczęście nie uśmiechało się do Przemysła, na próżno wyczekiwał potomka, wzdychał do korony zjednoczo­ nej Polski, którą by z chęcią oddał rodowitemu następcy. Wzgardzona Ludgarda wiodła smutny żywot na poznań­ skim dworze. Lud żałował losu nieszczęśliwej władczyni, tworzył pieśni o tragicznej małżonce odsuniętej przez księcia. Przemysł nad wśzystko przedkładał swe polityczne plany i rachuby na męskiego potomka, którego nie dała bezpłodna Ludgarda. Dwa wieki później Długosz napisał: ”Nadto pieśń między ludem jeszcze za naszych czasów śpie­ w ana św iadczyła, ja ko księżna L ikierda [L u d g ard a] prze­ czuwając, że ją m ąż zgładzić myśli ze św iata, błagała go ze łzam i i zaklinaZa, żeby niewieście i m ałżonce swojej nie odbierał życia, ale pomny na Boga i uczciwość tak książęcą, jako i m ałżeńską pozwolił jej wrócić do ojczystego dom u choć w jednej koszuli; chętnie bowiem znosić będzie los nawet najbiedniejszej, byleby jej życie darow ał. M niemał Przemysł, że jego zbrodnia, o której niewiele w iedziało osób w wiecz­ nym utonie milczeniu”. Lud szemrał i obwiniał. Ludgarda była ponoć tak słaba i chorowita, iż obeszło się bez zbrodni w doprowadzeniu małżonki do grobu w połowie grudnia 1283 roku. Przemysł zrezygnował z nazbyt ostentacyjnej żałoby całkiem słusznie, bo w całej Europie znane były już te sposoby na "niewinność”. Z innych poszlak wiadomo o jego okrucieństwie względem pojmanych jeńców. W latach panowania księcia Przemysła II rozgrywały się w naszym kraju obce porachunki. Kiedy król węgierski Władysław wpadł na pomysł zgładzenia młodszego braciszka Andrzeja, wielkopolski Przemysł zapewnił mu schronienie, 31

lecz szpiedzy węgierscy wytropili ofiarę i tak obce mordy polityczne zagościły na polskiej scenie. Koronacja samego Przemyśla II stała się wyzwaniem dla innych książąt do bratobójczej walki na swojskim gruncie. Zapusty spędzał Przemysł w Rogoźnie, gotując się na przy­ gotowywany zjazd, na którym poruszyć miano wiele problemów wagi państwowej. Przy tej okazji świeżo namasz­ czony król z Wielkopolski wyprawił wspaniałe igrzysko. W tym czasie szpiedzy sąsiadów zbierali potrzebne im infor­ macje. Miejsce królewskiego festynu, czyli Rogoźno, było małą osadą, pozbawioną fortecznych zabezpieczeń. Wrogo­ wie znaleźli tutaj cudowne pole do popisu. Stało się — w środę popielcową 8 lutego 1296 roku Przemysł zaskoczony we śnie przez gromadę łotrzyków wszczął nierówną walkę. Wkrótce zraniony, nie uzyskał pomocy pijanej straży. O poranku napastnicy wdarli się niespodziewanie do dworu królewskiego. Zbudzony okropną wrzawą król bez namysłu chwycił za miecz i nawet wielu trupem położył. ”... Ale zmuszony pełnić raczej powinności żołnierza niźli króla i w odza, pod przew ażającą liczbą nieprzyjaciół, naw ałem strzał i mieczów, które go zewsząd dosięgały, w alcząc chwalebnie ja k na ród jego przystało, om dlał i padł na ziemię mnogimi okryty ran am i”. Król jeszcze żył. Morderstwo nie było podstawowym celem spis­ kowców, a jedynie uprowadzenie, uwięzienie i wymuszenie upragnionych ustępstw politycznych. Zwykle w takich przypadkach zamachowcy po otrzymaniu rękojmi na poniechanie zemsty wypuszczali więźnia. Wypadki potoczy­ ły się inaczej niż mógł zakładać popularny w średniowieczu scenariusz. Omdlałego władcę wsadzono na koń i porwano. On wielokroć osuwał się z konia na ziemię, więc położono go na wozie. Domniemany kierunek ucieczki wiódł na połud­ niowy wschód. Przeprawa na skutej lodem Wełnie na północ od Rogoźna, nieopodal granicy z Brandenburgią, z pewnoś­ cią była odcięta przez rycerstwo polskie. Szlak ucieczki zamachowców wiódł przez lesiste tereny, okrężną drogą, do miejsca przeznaczenia. Gdzieniegdzie z drzew 32 musiały osypywać się płaty śniegu. Stan uprowadzonego był bardzo ciężki. ”Gdy więc żadnej już nie było nadziei, ażeby król dożył do dnia następnego, wściekłym uniesieni szałem, na ciało spętane, poranione i już naznaczone znam ieniem śmierci, rzucili się zapalczywością i za/cłuli je licznymi razy” — rekonstruował wypadki Długosz. Do XIX stulecia na terenie Rogoźna przechowała się tradycja o zamordowa­ niu króla we wsi Sierniki, w miejscu zwanym Porąbki. Najpopularniejsza hipoteza głównego mocodawcę zbrodni upatruje w Brandenburgii. Odległość pomiędzy Rogoźnem a dzierżawami margrabiów brandenburskich w najkrótszym odcinku liczyła około 35 kilometrów. Najprawdopodobniej stamtąd wyruszył zorganizowany za­ gon na dzień przed zamachem. W nocy z 7 na 8 lutego przeprawił się przez oblodzoną Noteć. W okolice Rogoźna należało stawić się nieco przed*wschodem słońca, gdyż konie potrzebowały odpoczynku, a ludzie czasu na ostateczne do­ pracowanie strategii. Zapewne z którymś z dworaków omó­ wiono możliwości wdarcia się do komnat królewskich. Wedle średniowiecznych przekazów mózgiem tego po­ rwania było dwóch Ottonów z Brandenburgii i Jan, syn Konrada, wszyscy trzej margrabiowie. Nazwiska winowaj­ ców zostały powtórzone w dziejach Długosza. Nie ma ab­ solutnej pewności, czy słusznie. Trzeba zważyć, że Przemysł II poślubił Małgorzatę, córkę Albrechta brandenburskiego, dla margrabiego Jana był rodzonym wujem, a szwagrem Konrada. W układzie politycznym Przemysł mógł być dla nich dobrym partnerem w wojnie przeciw Pomorzu i Mek­ lemburgii. W dodatku rodzona córka Przemyśla po zamor­ dowaniu ojca nadal przebywała na dworze Ottona Długiego. Trudno dostrzec nam jakiś konkretny sukces polityczny odniesiony przez Brandenburgię w konsekwencji królobój- stwa w Rogoźnie. Źródła zachodniopomorskie dekonspirują jakiegoś Jaku­ ba Kaszuba, obarczając go winą za śmierć — niewątpliwie króla — ewidentnie w 1296 roku, lecz nie Przemyśla, tylko Piotra (?). Takie przekręcanie imion w dawnych źródłach to 33

zwyczajny lapsus pisarski. Wymieniony Jakub mógłby być ewentualnym pionkiem w czyichś zbrodniczych rękach. Pewne korzyści ze śmierci króla Przemysła II wyniósł Wacław II Czeski, wyraźnie skłonny preferować politykę zbliżenia z Brandenburgią. Dokonana uprzednio koronacja Przemysła skomplikowała Wacławowi sytuację. Czeskie pa­ nowanie w dzielnicy krakowsko-sandomierskiej nie zostało ugruntowane, a książę wielkopolski nieoczekiwanie ozdobił skroń koroną królewską. Wacław wiedział, że wojna z Prze­ mysłem II o panowanie nad ziemiami polskimi wisi na włosku. Któż zdoła udowodnić, czy czeski zamach na króla polskiego, przy poparciu brandenburskim, unieszkodliwił zjednoczeniowe próby Polaków? Na szczęście nie na długo! Karol Górski uwzględnił w swoich dociekaniach moż­ liwość współpracy z zamachowcami niektórych polskich elit książęcych. ”Jeśli więc jacyś Piastowie przyczynili się do porw ania Przem ysła, to przede wszystkim śląscy, a udział Zarębów w skazuje co najm niej na zgodę H enryka głogow­ skiego [...]. Co jedn ak mogłoby skłonić H enryka do udziału w zam achu? Interesy W acław a były tu wręcz sprzeczne z jego własnymi, skoro dążył on do korony polskiej? Wy­ tłumaczyć tę sprzeczność m ożna tylko przez intrygę czeską, której ofiarą padli i książę śląski i możni jego zwolennicy wśród rycerstwa. Faktem jest jednak, że Zarębow ie popierali rządy czeskie w W ielkopolsce”. Nie wiadomo na pewno, czy popierali jeszcze za życia Przemysła II. Latopis hipacki z I połowy XIV wieku całą sprawę ujął krótko: "Przem yszliawa korola połskoho ubili sam y L ach y ”. Słowom tym dzielnie wtórowały wzmianki innych źródeł obcych (czeskich, niemieckich, ruskich i pomorskich). Now­ sza historiografia uznaje współudział w zamachu przedstawi­ cieli polskich rodzin Nałęczów i Zarębów. Zasadniczymi sprawcami mogli być wymienieni powyżej Brandenburczy- cy, którzy w zgładzeniu króla posłużyli się pomocą polskich panów. W ubiegłym stuleciu uczony niemiecki Niessen doszedł do bardzo podobnych wniosków, obciążając równo­ cześnie tak stronę brandenburską, jak i polską. 34 W 1284 roku Zarębowie zdradzają księcia wielkopolskiego na rzecz książąt śląskich. Niemniej po sześcioletniej zdradzie przywracają z powrotem do łask Przemysła, nie tracąc daw­ nego znaczenia i urzędów. Beniamin powraca w 1291 roku na stanowisko kasztelana i sędziego gnieźnieńskiego, podobnie jak jego krewny Sądziwój Zaręba na kasztelanię rudzką i podkomorstwo gnieźnieńskie. Andrzej piastuje kanclerst- wo kaliskie wespół z poznańskim. Beniamin Zaręba zostaje w 1294 roku wojewodą poznańskim. Po zamordowaniu Prze­ mysła II Zarębowie nie opuszczają sceny życia publicznego Beniamin staje przy Łokietku, Andrzej obejmuje biskup­ stwo poznańskie, Mikołaj zostaje palatynem kaliskim itd. Podobnie utrzymują dawne znaczenie przedstawiciele rodu Nałęczów, przykładowo Wincenty od 1298 roku jest kasz­ telanem wieleńskim. Przemysł II nie doczekał się potomstwa, więc może za­ brakło siły, która by pomściła zbrodnię królobójstwa? Albo zamordowany król zupełnie stracił ^autorytet wśród podda­ nych, przysporzył możnym krzywd i uraz, zapracował na opinię mordercy swej żony, więc może swoi znaleźli dla morderstwa dość usprawiedliwienia? Bezpowrotnie odchodziły do lamusa historii absurdalne podziały dzielnicowe, spory i walki wewnętrzne. Schyłek tamtej epoki ukoronował królobójczy epizod. Wacław III Czeski w drodze na krakowski tron w upalne popołudnie 4 sierpnia 1306 roku zarządził postój. Wszystkie sprawy państwowe wydawały się zabezpieczone — w Pradze rządów osiemnastoletniego Wacława pilnował szwagier Hen­ ryk Koryncki, podobnie w Polsce czuwali nad sytuacją wyznaczeni namiestnicy, przystający na rządy Wacławowe nad Wisłą. Tymczasem młodzian zanim doszedł do Krakowa, kwa­ terował w domu komornika morawskiego, Albrechta ze Strem- berga. Tutaj ostatni z Przemyślidów otrzymał trzy pchnięcia sztyletem i nie odzyskawszy przytomności, zmarł. Mordercą okazał się najemny żołdak, Konrad z Dotensteinu ("Turyng”). Został schwytany przez rycerstwo i natychmiast zabity. Nie próbowano się nawet dowiedzieć, z czyjego działał pole- 35

cenią? Kronika Ottokara styryjskiego, pisana wierszem, po­ zostawiła obraz dwunastu książąt rzucających kości po to, by los wskazał, na kogo wypadnie zadanie królobójstwa. Według słów czeskiego historyka ”...między Czechami jed­ nak obiegła pogłoska, że było trzech ludzi najętych przez Albrechta austriackiego do zam ordow nia W acława, by swe­ mu domowi ułatwić dojście do korony czeskiej”. Śmierć Wacława wyzyskał Władysław Łokietek, a wraz z nim zatriumfowała długo pielęgnowana idea zjednoczenia Królestwa Polskiego. SPRZYSIĘŻENIE PODDANYCH Panowanie litewskiego rodu Jagiellonów zapoczątkował Jagiełło, ”...przez prałatów i panów polskich z ciemnoty pogańskiej do św iatła w iary nawrócony, przyjął chrzest i nazw any został W ładysław em ” (Długosz). Zapalony myśliwy w królewskiej koronie, wzrostu był niewielkiego, twarzy chudej i pociągłej, na głowie blado lśniała łysina. Okiem bystrym lubił wnikać w intencje poddanych, niekiedy ostrym głosem do nich przemawiać. Człowiekiem był skrom­ nym, konsekwentnym, o organizmie odpornym, tylko ta niczym nie uzasadniona podejrzliwość i nieufność bywała wręcz absurdalna. Król ”zawsze trzeźwy, w ina ani piw a nie pijał. Jab łek i ich zapachu nienawidził, dobre jedn ak i słod­ kie gruszki po kryjom u ja d a ł”. Trucizna przy usuwaniu panujących jeszcze w XIV wie­ ku należała do rzadkich narzędzi królobójstwa. Truciciel- stwo zatoczyło szerokie kręgi na politycznej scenie dopiero w następnych stuleciach i to w odległych Włoszech. Chociaż zapewne już w czasach Jagiełły alchemicy z Florencji nie tracili czasu, fabrykowali niezawodne preperaty, niewykry- walne dla sądu. Znano nawet zabójstwa przy użyciu jabłka! Przekrojone na dwie części niosło śmierć tylko jednemu ze współkonsumentów. Mistrzowie śmierci potrafili zatruwać Jedną stronę noża. Trucizny bali się papieże, cesarze, królo- 37

wie, książęta, biskupi i inni. Słynny i znaczący w siedemnas­ tym stuleciu kardynał Richelieu przed każdym posiłkiem najpierw raczył kota zgotowaną strawą. Dopiero po chwili jadł. Pierwszemu Litwinowi w polskiej koronie prawdopodob­ nie towarzyszyło widmo truciciela, mogącego zadać królowi śmiertelny proszek w napoju. Dlaczego więc Jagiełło raczył się źródlaną wodą, w której łatwiej wyczuć ewentualne dodatki? Czyżbyśmy już wtedy "cieszyli się” taką opinią u litewskich sąsiadów? Od chwili zjednoczenia Litwy przez Mendoga spiski trapi­ ły kraj. Jesienią 1263 roku zacny władca puszcz podjął wy­ prawę na odległy Briańsk. Akcję przerwała nagła zdrada Dowmunta, który zawróciwszy z marszu, napadł na Men­ doga i jego synów. Wszyscy trzej: Mendog, Rukla i Repekin zginęli pod królobójczymi ciosami. Był to początek wojny domowej. Panowanie przechwycił Treniot, uprzednio odpra­ wiwszy do zaświatów Towciła. Zaprosił go na rokowania do Połocka, gdzie jego ludzie dopełnili rozkazu. Wkrótce żądni zemsty stronnicy Mendoga zgładzili uzupatora Treniota. Czołowy królobójca Litwy Dowmunt żył jeszcze długo, siedząc na książęcym "stolcu” w Pskowie, skąd od czasu do czasu najeżdżał ziemie ojczystego kraju. Jagiełło obejmując rządy na Litwie był zagrożeniem dla stryja Kiejstuta, który w 1380 roku wkroczył do Wilna i strą­ cił z tronu bratanka. Dwa lata później Jagiełło odbił stolicę. Kiejstuta osadzono w Krewie, gdzie rychło życia dokonał. Został uduszony. Według plotki — przez dworzan Jagieł- łowych. Takie reguły gry nie przyszły do Polski wraz z obję­ ciem tronu krakowskiego przez Władysława Jagiełłę. Zresztą gwałt i przemoc nie leżały w naturze tego jak wiemy sprawiedliwego i oddanego narodowi władcy. Ewentualny zaś strach przed królobójstwem, to być może jakiś uraz psychiczny króla, wyniesiony z domu litewskiego. Unia zespoliła dwa potężne narody. Nie wyeliminowała wszakże drobnych konfliktów. Utarczki o władzę gościły na Litwie przez całe panowanie Jagiełły. Kwestię rządów Świ- drygiełły w Wielkim Księstwie rozwiązano drastycznie. Dostojnik skłonny był paktować z wrogimi Krzyżakami. Nocą z 31 sierpnia na 1 września 1432 roku bojarzy litewscy dokona­ li zamachu na Świdrygiełłę. W ostatniej chwili wymknął się z sideł zamachowców, ale po władzę już nie sięgnął. Poniechał dalszych poszukiwań sprzymierzeńców w Moskwie i Malbor­ ku. Przestał śnić o suwerenności Litwy pod własnym berłem, przeżywając na uboczu dalsze dwadzieścia lat. Następca na tronie wielkoksiążęcym, Zygmunt Kiej- stutowicz, formalnie uznawał związek polsko-litewski. Jednakże obawy, niczym upiory, przyniosły klęskę. Wszędzie węszył zdrady, knowania i fałsz. Profilaktycznie więc wydawał surowe wyroki długoletniego więzienia, kon­ fiskaty majątków, a nawet kary śmierci. Do "ferowania” okrucieństwem popychał księcia strach o własne życie. Kniaziowie, zmęczeni sytuacją ustawicznej podejrzliwości, ”...za w olą i zgodą wszystkich litewskich panów ” zawiązali spisek. W Niedzielę Palmową, dnia 20 marca 1440 roku, zamachowcy zgładzili Zygmunta Kiejstutowicza. Królobój- stwa dokonano w Trokach z osobistym udziałem kniazia Iwana Czartoryskiego. Władzę na Litwie otrzymał młodszy syn Jagiełły Kazi­ mierz, późniejszy król nazwany Jagiellończykiem. Bez kon­ sultacji z panami polskimi 29 czerwca 1440 roku został obwołany przez bojarów wielkim księciem litewskim. Kazimierz Jagiellończyk stanął przed trudnym zadaniem szukania kompromisów. Musiał wykazać umiejętności chy­ trego gracza. Trzymał w zanadrzu kompleksowy program polityczny, ale milczał. Uspokajał jedno niezadowolone stronnictwo w tajemnicy przed innym ugrupowaniem, a wszystko dla uratowania unii dwóch narodów. Kilkuletnie rządy Kazimierza na Litwie były pierwszymi krokami polity­ ka, który dla łagodzenia lokalnych burz musiał działać tak konsekwentnie, jak i obłudnie. Opozycja zgrupowała się głównie przy zawiedzionych, a przy tym ambitnych kniaziach litewskich Iwanie Czartoryskim i Michale Zygmuntowiczu. Przedmiotów sporu było wiele. 39

Jagiellończyk usiłował znieść zasadę dziedziczenia księstw na Litwie, aby w ten sposób ograniczyć potęgę władzy lokalnej kniaziów. Król wykorzystywał każdą nada­ rzającą się okazję do pomniejszenia książęcych terytoriów. Grody graniczne obsadzał swoimi namiestnikami. Dzielnice państwa rozdawane były dożywotnio, w nich kniaziowie spełniali funkcje namiestników, ale nie posiadali gwarancji, że ich synowie otrzymają w spadku nadane dobra. Kniaź Jur Lingwenowicz stanął w 1442 roku na czele buntu przeciwko Kazimierzowi. Bunt upadł. Przywódca musiał opuścić Litwę, jego syn Iwan nie otrzymał już zarządu nad tymi samymi dobrami ziemskimi. Łaskawie przyznano mu tylko księstwo mścisławskie. Tak więc obowiązująca zasada dziedziczenia zrywała ogniwo, zanim zdążył uformować'się łańcuch rodo­ wej opozycji. Wspomniany Jur Lingwenowicz marzył wprawdzie o usu­ nięciu Kazimierza, lecz królobójczy zamiar spełzł na niczym. Niebezpieczeństwo fizycznej przemocy nie opuściło jednak osoby Jagiellończyka. Michał Zygmuntowicz, syn Kiejstuto- wicza, zwany Michajłuszką, początkowo korzył się przed nową władzą wielkoksiążęcą na Litwie. Potem w poczuciu krzywdy zaczął energicznie szukać sprzymierzeńców, którzy pomogliby mu odsunąć Jagiellona. Wspomagał powstanie na Żmudzi, liczył na poparcie oportunistycznych kół koron­ nych, a nawet zaangażował się w spór litewska -mazowie­ cki. W końcu, nie zdobywszy poparcia, począł organizować spisek przeciw Kazimierzowi. Nie powiódł się. Ponoć siedmiokrotne próby zamordowania Kazimierza Jagiellończyka podjęli kniaziowie Wołożyńscy. ”W ykrylo się tymi czasy i m iało to być rzeczywistą praw dą, że gdy wielki książę K azim ierz nie chciał przyjąć rządów w Polsce, po­ stanowiono odebrać mu życie. Za jego bowiem panow ania w Litwie siedem razy czyniono nań zam achy i tyleż razy ocalał przez w ydanie się spisku, gdy sprzysiężeni z rów ną nieroztropnością ukrywali, ja k i popierali swój zam iar. Dosyć będzie to jedno o nich nadm ienić. Był między spi­ skow cam i niejaki Suchta, książę ruskiego rodu i obrządku, 40 młodzieniec rzadkiej urody, ulubieniec najw iększy K azim ie­ rza, wielkiego książęcia litewskiego. Temu, gdy sprzysiężeni poruczyli główny czyn m orderstw a (będąc bowiem w wiel­ kich u książęcia łaskach m iał do niego przystęp łatwy), upatryw ał po w ielokroć sposobności i znalazł ją n a po­ lowaniu, kiedy tow arzyszący mu rycerze zajęci byli łow am i; zszedłszy bowiem sam na sam K azim ierza, wielkiego książę­ cia, odpoczyw ającego przy ognisku, prosił go, aby mu daro­ wał szatę drogą sobolam i podszytą, którą wtedy K azim ierz m iał na sobie, umyśliwszy zam ordow ać go zaraz, gdyby mu jej odmówił. Ale gdy wielki książę K azim ierz zezwolił chęt­ nie na jego prośbę, Suchta ujęty tak w spaniałym darem , odłożył zabójstwo na później; a tymczasem spisek się odkrył i Suchta w raz z innymi sprzysiężonymi, okrom tego, który ich wydał, zginął śm iercią m ęczeńską” — pisał Długosz. Źródła milczą na temat pozostałych uczestników podejmo­ wanego zamachu, nie przekazują opisu kaźni, na którą posłano Suchtę Wołożyńskiego, pierwszego znanego z nazwi­ ska królobójcę Jagiellońskiego. ”Byli pośród wielmożów tacy, którzy się także do rządów Litwy urodzonym i uw ażali i godnymi tronu, na w ypadek zgładzenia króla” - tak pisał pomorski kronikarz o dniach, w których rodził się wielki spisek kniaziów litewskich na życie starszawego już, nie księcia a króla, Kazimierza Jagiel­ lończyka. Zamach był zainicjowany przez trzech sprzysiężo- nych magnatów kresowych: Fedora Bielskiego, Iwana Holszańskiego i Michała Olelkowicza. Panowie wielkich for­ tun zechcieli podnieść zbrojne ramię na władzę królewską, gdyż ambicje te urojone i zbytnio rozbudzone — po­ pychały do zbrodni. W 1480 roku zacny wojewoda kijowski otrzymał po śmier­ ci Stanka Sudywojowicza wakujące województwo trockie drugie co do ważności w wielkim księstwie po wileńskim. To wznieciło zawiść Michała Olelkowicza, przedstawiciela potężnego rodu kniaziowskiego z linii Olgierda. Żądza wła­ dzy i zaszczytów przyniosła Olelkowiczowi zawód na całej linii. Nie otrzymał nawet, zwolnionego właśnie, urzędu na 41

województwie kijowskim, który król Kazimierz wolał ofiaro­ wać staroście łuckiemu Iwanowi Chodkiewiczowi. Nowo obrany wojewoda zaliczał się do ludzi z kręgu królewskiego, znał przy tym problemy kresowe, wiedział, jak zachować lojalność względem monarchy swego dobrodzieja, w koń­ cu, co najważniejsze, potrafił poprowadzić ludzi z orężem na wroga. Wybór takiego właśnie wojewody na ziemi kijowskiej był w pełni uzasadniony potrzebą utrzymania rozległego terytorium pod polskim berłem. Zawiedziony Michał Olel- kowicz chętnie sięgnąłby nawet po litewską mitrę wielko­ książęcą, ale przecież nie było tajemnicą, że jest bratem ciotecznym samego wielkiego księcia moskiewskiego Iwana III. Nie stała więc za nim polska racja stanu, nie stanął także król. Brat stryjeczny Olelkowicza Fedor Iwanowicz Bielski też nie miał powodu do zadowolenia. Szukał przeto ambi­ tny młodzian litewskiej kniahini. Wybranką okazała się Anna Kobryńska. Obydwoje narzeczeni posiadali wspólne więzy rodowe z Holszańskimi, którym szumiała w żyłach książęca krew Giedymina. Dodajmy, iż małżonka Jagiełły, Sonka, była z domu Holszańska. Cała rodzina cieszyła się potężnymi wpływami na Kijowszczyźnie. Jakże więc mógł im stanąć na drodze zwykły poddany Chodkiewicz! Słusz­ nie sądził Fryderyk Papee, znawca polsko-litewskich pery­ petii piętnastego stulecia: ”Umieli Holszańscy biegać do Mos­ kwy i buntować się przeciwko swoim monarchom, a czego by jeszcze z własnej tradycji rodow ej nie dostaw ało Iw anow i Holszańskiemu, tego mógł się łacno douczyć od swej żony”, którą była Anna Czartoryska, bratanica królobójcy, mające­ go na sumieniu życie Zygmunta Kiejstutowicza. Powiązania rodowe splecione wspólnotą interesu ułat­ wiły przedstawicielom trzech potężnych rodów kresowych zawiązanie sprzysiężenia. Króla trzeba zabić postanowio­ no jasno. Czas królobójców wyznaczono na dzień 15 kwietnia 1581 roku, w sam obchód Niedzieli Palmowej. List wojewody chełmińskiego rekonstruuje plan zamachu podczas królew­ skiego polowania. Mordercze zamierzenia spiskowców 42 objęły nie tylko króla, lecz również jego synów. Królowej Elżbiecie Habsburżance szykowano więzienne lokum. W szczegółowy przebieg zajść starał się w ubiegłym stule­ ciu wniknąć Teodor Narbutt, wykorzystując nieosiągalne dzi­ siaj źródła. Nie ulega wątpliwości, że trzon spisku tworzyli wspomniani już trzej przedstawiciele znanych rodów. Dwaj z nich ponoć pragnęli podzielić między siebie księstwo kijow­ skie, trzeci zaś miał pretensje do posiadania mitry wiazem- skiej. Aspiracjom stanął na przeszkodzie król i senat. Wtedy zuchwali książęta zabiegali o zagraniczne poparcie z pew­ nością moskiewskie. ”Gdy więc te rzeczy uprzykrzonemi królowi być poczęty, zakazał ich puszczać nadal na pokoje zamkowe, gdzie m ieszkał w Wilnie. Jeden z nich, gdy mimo wzbronienia straży chciał gwałtem wnijść, odźwierny przy­ ciął mu palec na nodze podwojami. To zdarzenie narobiło tyle wrzawy, że król niegrzeczność odźwiernego musiał kazać ukarać śmiercią. P okazało się wkrótce, że ci książęta do czegoś więcej zmierzali, gdyż odkryto spisek na życie królew­ skie przez nich uknow any”. Tymczasem szły zapowiedzi na ślub Fedora Bielskiego z Anną Kobryńską. Uroczystości wese­ lne z udziałem króla stanowiły nie lada sposobność do zisz­ czenia planu. W salach zamkowych przeznaczonych na uroczystości weselne spokojnie pracował nadworny tapicer króla Jan Sztendel. Przypadkowo zauważył w jednej z sal nietypowo odstające od ściany kobierce. Jeden z dworaków książęcych zabronił mu przystępu do tego miejsca. Wzmogło to jednak ciekawość tapicera. W porze obiadowej, kiedy wszy­ scy opuścili apartamenty, wszedł do sali z kobiercami, za którymi zobaczył wiele siecznej broni. Przerażony udał się do ochmistrza pałacowego Hromyki i powiadomił, o tym, co zauważył. Ochmistrz sprawę przemilczał. Dopiero gdy po­ słańcy udali się do króla z zaproszeniem weselnym, naglony przez tapicera Hromyka, poinformował ludzi królewskich o obecności ukrytej broni. Otulony kobiercami oręż znajdował się w głównej sali zamku, przeznaczonej do goszczenia naj­ dostojniejszych. Inny przekaz źródłowy (list wojewody) ukar- towanie krwawej tragedii wiąże z królewskim polowaniem. 43

Król jakby coś zrozumiał. Odmówiono obecności monar­ szej na zbliżającym się weselu z powodu "niedomagania”. Podjęto sprawną akcję rozpracowania spisku. Tapicer Szten- del wskazał dobrze poinformowanego dworzanina, który pod groźbą tortur wiele powiedział. Należało jak najszybciej doprowadzić do unieszkodliwienia sprzysiężonych. Król ”wszystko rozum nie obm yśliw szy”, nakazał pojmanie. Zo­ stali pochwyceni dwaj przywódcy królobójstwa: Michał Olel- kowicz i Iwan Holszański. Tylko Fedor Bielski umknął lu­ dziom królewskim ”niem al w jednej koszuli” do Moskwy, gdzie niebawem go zobaczymy. W maju 1481 roku, dwaj spiskowcy czekali na wyrok. Przypuszczalnie ujęcie zamachowców było dziełem nowego wojewody kijowskiego Chodkiewicza. Zastanawiać może ucieczka kniazia Bielskiego. Gdyby znaleźć niepodważalne dowody na kierowanie pościgiem przez Chodkiewicza, to łatwe umknięcie Fedora Bielskiego stałoby się w pełni jasne, ponieważ małżonka Chodkiewicza, Agnieszka z domu Biel­ ska, była rodzoną siostrą zbiegłego Fedora. Jakże nie daro­ wać szwagrowi, nawet gdy rzecz idzie o głowę króla? Osądzeniem schwytanych zajęli się wojewoda wileński Olechny Sudymontowicz oraz wojewoda trocki Marcin Gasz- tołd. I tutaj kolejny dylemat — żona sędziego Gasztołda była rodzoną siostrą Iwana Holszańskiego. ”Mimo to, sna.ć m usia­ ły być rzeczywiście jaśniejsze od słońca dowody zam ierzone­ go królobójstwa, skoro wobec surowego poczucia praw dy umilkły w szelkie względy u sędziów ” sądził historyk Fryderyk Popee. Sprzysiężeni Michał Olelkowicz i Iwan Juriewicz Holszański oddali głowy swoje katu dnia 30 sier­ pnia 1481 roku, oskarżeni o próbę królobójstwa i zdradę państwa na rzecz Moskwy. Ścięcie odbyło się w Wilnie z udziałem wielkoksiążęcej rady. Istniał wszakże w dawnej historiografii pogląd, iż egzekucja odbyła się w Kijowie. Twierdzenie owo wzięło początek w zarzutach, jakie czynili Bielscy Chodkiewiczom, że ”przodkow ie ich M ichała Olel- kow icza osądzili w K ijow ie”. W wyrzutach rodowych chodzi oczywiście o "sprawę kijowską”, a nie dosłownie pojęte 44 "osądzenie w Kijowie”. Kazimierz Jagiellończyk nie ze­ chciałby rozwlekać sprawy przez przeniesienie egzekucji do Kijowa, w którym skazani mieli wielu sprzymierzeńców. Takie działanie króla równałoby się niepotrzebnemu robie­ niu sobie wrogów. Wiele więc wskazuje na miejsce egzekucji w Wilnie. Zamachowcom na życie Jagiellończyka należy się poczes­ ne miejsce w naszej galerii polskich królobójców. Oto pierw­ szy ze straconych - Michał Aleksandrowicz Olelkowicz, pan na Kopylu i Słucku. W ważniejszych dokumentach pojawił się w 1460 roku. W piśmie sporządzonym dla Janusza, me­ tropolity kijowskiego został wymieniony w gronie uznają­ cych wielkiego księcia moskiewskiego opiekunem prawo­ sławnej Rusi w obrębie państwa litewskiego. Jeździł w 1470 roku z ramienia Kazimierza Jagiellończyka do Nowogrodu Wielkiego, jemu też powierzono misję zorganizowania pro­ polskich oddziałów na wypadek ataku Iwana III. Zadania do końca nie wypełnił, gdyż doszła doń wieść o śmierci brata, po którym zamierzał objąć ziemię kijowską. Król sprawił mu ogromny zawód przekazaniem namiestnictwa nad Kijowem Marcinowi Gasztołdowi. Olelkowicz wszczął więc próbę zmontowania wokół siebie silnej opozycji antykrólewskiej, chociaż jeszcze w 1476 roku podpisał się pod poselstwem króla do papieża Sykstusa IV słowami: ”kniaź M ichał brat według ciała króla K azim ierza”. Wprawdzie początkowo jego działania zmierzały jedynie do odzyskania ojcowizny, to jednak później posunęły się do radykalnej postawy wzglę­ dem dynastii. Zawiązane na własną rękę sojusze równały się zdradzie stanu. Doprowadził w 1479 roku do zadzierzgnięcia stosunków z Iwanem III, mimo ostro rysującego się konfliktu litewsko-moskiewskiego o Nowogród. W następnym roku pośredniczył w układach między Iwanem moskiewskim i Stefanem mołdawskim. Jawna zdrada stanu z królobójs- twem włącznie przerwała mu nić życia za sprawą kata w feralnym 1481 roku. Podobnie skończył Iwan Juriewicz Holszański herbu Hippocentaurus. Ten książę litewski wkroczył na arenę his­ 45

torii już w 1469 roku dzięki zapiskom sądowym. Był najstar­ szym synem Jerzego Semenowicza i Julianny. Uchodzi za założyciela dubrowickiej linii rodu Holszańskich. W 1473 roku miał poważniejszą sprawę sądową o granice włości z księżną Semenową Olelkowiczową Pińską. Podobne spory graniczne prowadzi najpierw z księżną Semenową Holszańs- ką-Trąbską, potem ze swym szwagrem Marcinem Gasztoł- dem. Wreszcie wszczyna kłótnie z rodzoną siostrą Anną Gasztołdową o ziemie zwane ”Michałowszczyzną” i ”Seme- nowszczyzną”. Przystępuje do spisku na życie Kazimierza Jagiellończyka, widząc w nim głównego sprawcę upadku znaczenia książąt dzielnicowych na Litwie. Okazał się bardzo aktywnym członkiem sprzysiężenia trzech. Liczył, że zamordowanie króla i jego synów pozwoli rodom książęcym przejąć władzę na kresach, potem umożliwi poddanie tych terenów pod moskiewskie wpływy wielkoksiążęce. Ostatecz­ nie Holszańskiego ścięto wraz z Olelkowiczem dnia 30 sierp­ nia w Wilnie. Po wykonaniu wyroku król okazał wielką łaskawość dla rodu Holszańskich, być może przez wzgląd na pochodzenie swej matki Sonki Holszańskiej. Krewni straconego Iwana pozostali panami na swych włościach, król bowiem ponie­ chał względem nich konfiskaty majątku. Żona zdrajcy Hanna Czartoryska Holszańska nadal cieszyła się po­ siadaniem Ryczowa nad Styrem, który wniósł jej małżonek. Syn spiskowca Jerzy nie poniósł uszczerbku na dobrej sławie, podobnie jak i brat jego ojca Semen Holszański nieprzerwanie obrastał w dobra i łaskawość królewską. Ka­ zimierz Jagiellończyk nie pałał żądzą zemsty na niewinnych. Aktywny współorganizator zamachu na króla ■— Fedor Iwanowicz Bielski zbiegł do Moskwy na stałe. Na ziemie państwa polsko-litewskiego definitywnie nie miał możliwo­ ści powrotu bez konsekwencji karnych. Nim zechciał wejść w sławetny triumwirat królobójców, wystąpił w źródłach pod rokiem 1476, dzięki podpisaniu w Wilnie poselstwa do papieża Sykstusa IV. Zaliczał się do partii "pokrzywdzo­ nych” przez władzę królewską Jagiellona. Preferował 46 prymat władzy kniaziowskiej nad centralistycznymi rządami korony. Zamach, jak wiemy, przygotowywany był na dzień jego ślubu z Anną. Królobójstwo zostało w porę zdemas­ kowane. Współtowarzysze opłacili zamysł gardłem. On dziwnym trafem ocalał, wpadając w ramiona władcy mos­ kiewskiego. Poniósł jedną, ale dotkliwą stratę. Otóż nie zdążył zabrać poślubionej Kobryńskiej. Lał gorzkie łzy, zaklinał króla polskiego, błagał w Moskwie o interwencję dyplomatyczną. Wielki książę moskiewski jakoby czynił pe­ wne starania w tej sprawie, niemniej bez pozytywnego skutku. Rozpacz Fedora łagodził nadaniami, m. in. dóbr z grodami Demon i Morewa. Bielski towarzyszył wielkiemu księciu w wyprawie na Twer w 1485 roku. O utraconej małżonce nadal pamiętał i ”srodze biadał nad tern, że zaled­ wie przez jedn ą noc mógł nacieszyć się m łodą żoną, a zabrać jej ze sobą już nie n adążył”. Myśl odzyskania małżonki popychała Fedora Bielskiego do ucieczki na Litwę. Schwytany w porę, posądzony o chęć zdradzenia Moskwy, trafił na zesłanie do Golicza. Próbę przedostania się na Litwę podjął w 1492 lub 1493 roku, czyli zaraz po śmierci króla Kazimierza. Być może Bielski łudził się nadzieją przedawnienia sprawy. Wygnanie w Goliczu szybko dobiegło końca. Dwór moskiewski przywrócił do dawnych łask litewskiego kniazia. Wielki książę moskiewski jeszcze raz interweniował w celu sprowadzenia Kobryńskiej z Litwy, tym razem u króla Aleksandra Jagiellończyka. Księżna Anna Kobryńska nie chciała wyjechać do Moskwy, zresztą niedługo potem oddała rękę Wacławowi Kostewiczo- wi. Iwan III w dyplomatycznych zabiegach o odzyskanie ukochanej małżonki Bielskiego, powoływał się na ”zakon praw o chrześcijańskie”, które nakazuje oddanie żony prawowitemu mężowi, nawet wbrew jej woli. Aleksander Jagiellończyk natrętnego sąsiada zbył słowami: ”Ino w na- szom zakoni toho niet, syłoju wolnych Ijudiej w newolju daw aty nelzi”. Bielski nareszcie godzi się z losem. Poślubia księżniczkę riazańską siostrzenicę wielkiego księcia Iwana Wasilie- 47

wieża. Następnie kniaź otrzymuje urząd wojewody wraz z dowództwem nad pułkiem jazdy moskiewskiej. W 1502 roku uczestniczy w zbrojnej wyprawie na Litwę. Dożywa 1506 roku. Był jeszcze jeden kniaź, któremu nikt nie udowodnił bezpośredniego udziału w zamachu na życie króla, lecz on sam swoją ucieczką do Moskwy, niczym innym nie uzasa­ dnioną, dopisał się jakby na liście czołowych królobójców z 1482 roku. Na przełomie 1481 i 1482 roku Iwan Semenowicz Gliński (w źródłach też Hliński) ukrywa się w Moskwie. Dobra ziemskie na Smoleńszczyźnie rozdał Kazimierz Jagiel­ lończyk braciom zbiegłego Glińskiego. Uciekinier wraca na Litwę za panowania następnego Jagiellona. Król Kazimierz Jagiellończyk zmarł śmiercią naturalną w roku odkrycia Ameryki. IV MORDERCZE WIDMA Zygmuntowskie czasy to generalnie doba rozkwitu i spokoju. Nikt z bliskiego otoczenia królewskiego nie ośmielił się targ­ nąć na osobę naznaczoną boskim sacrum panowania. Jedynie nad królową Boną zaciążyło widmo trucicielstwa. Pochodziła z Włoch słynących onegdaj z podstępów i skrytobójstwa. Do tego doszła jeszcze niepochlebna fama o rodzinie włoskiej księżniczki, rodząca swoistą "czarną legendę” Bony. W trady­ cji polskiej uczyniła z niej mistrzynię trucicielstwa. Alfons II Aragoński (dziad polskiej królowej ze strony matki), humanis­ ta, hojny mecenas, ale również wsławiony truciciel, nie za­ wahał się podczas wojny z Wenecją o Ferrarę zatruwać zbior­ ników z wodą, służących obywatelom Republiki św. Marka. O tym dowiedziała się Europa. Znano również ze złej strony Katarzynę Sforza — ciotkę Bony, kobietę nie do pokonania, jak głoszono. Zostawiła po sobie pokaźny zbiór własnoręcznie spisanych recept na rozliczne trucizny skuteczne, a za­ razem powolne w działaniu. Można było owymi preparatami rozłożyć czyjeś umieranie na kilka tygodni, bez zwracania na siebie szczególnej uwagi. Słowem trucizny, które mordercy dozwalały uniknąć podejrzeń. Inną ciotką Bony była osławio­ na Lukrecja Borgia, też nie mniej obrosła w ponure legendy. Sam ojciec przyszłej królowej, niejaki Giangaleazzo Sforza, prawdopodobnie padł od trucizny zadanej mu przez stryja. 49

Wybitny polihistor Kazimierz Chłędowski przekazał sce­ nę, w której zjawia się duch Galeazza: ” — Mój ojciec! zaw ołała Bona z przerażeniem i zakryła twarz ręka­ mi. [...] Strzeż się trucizny m ówił duch słabym głosem od niej zginąłem! [...] Z apam iętaj słowa, któreś słyszała - mówił czarny człowiek od nich twoja przyszłość zależy...”. Wybranka serca starszawego króla Zygmunta I z chwilą przyjazdu do Polski liczyła 24 lata oficjalnie posłowie włoscy prezentowali ją jako białogłowę w dwudziestej wioś­ nie życia: ”N ajpiękniejsze jasn e włosy, podczas gdy, co tym dziwniejsze, rzęsy i brwi czarne. Oczy raczej anielskie niż ludzkie, czoło gładkie i pogodne, nos prosty, żadnego garbu ani zakrzyw ienia m ający, policzki różowe i jakby w rodzo­ nym wstydem ozdobione, usta podobne najwyższemu koralow i, zęby równe i nadzw yczaj białe, szyja prosta i za­ okrąglona, pierś śnieżnej białości, nadobne ram iona, rąk zaś piękniejszych widzieć nie można, słowem, czy spojrzeć na całą postać, czy na jej części z osobna, wszystko to najpiękniejsze i pełne wdzięku. Wdzięk zaś w każdym po­ ruszeniu, zw łaszcza w rozmowie. N auka i wym owa nie taka, ja k jej płci właściwa, ale zadziw iająca. Słyszeliśmy ją bez przygotow ania po łacinie m ów iącą...” tyle raport dla oblubieńca. Dzień był pogodny, kiedy celebrans splatał nowożeńców węzłem dozgonnym w murach katedry wawelskiej. Dworską elitę zachwycił bagaż posażnej panny, przyjechała bowiem nawet z baldachimowym małżeńskim łożem. Żaden złośliwy natręt nie doszukał się w przepakowanych strojami skrzy­ niach jakiejś podejrzanej flaszeczki z czymś w rodzaju zabój­ czego nektaru. Na opinię zapracuje tutaj na ile słuszną? Sensacyjna księga Praw dy odkrytej o książętach donosi o neapolitańskim młodzieńcu arystokratycznego pochodze­ nia kochanku Bony. To Hektor Pignatelli, pociągający młodzian pozostawiony na pastwę samotności w rodzinnych stronach. Serce królowej nadal pamięta i drży na samo jego wspomnienie. Ma być poważną małżonką Jagiellona, lecz nie widzi przeszkód do utrzymania kochanków obyczajem włoskim na własnym dworze. Posyła emisariuszy, by sprowadzili Hektora nad Wisłę. Niewdzięcznik Pignatelli odmawia. Niebawem staje na ślubnym kobiercu z urodziwą latoroślą rodu Caracciolów. Urażona ambicja kobiety nie poprzestaje na dumie, szuka zemsty. Bona rzekomo czyni narzędziem zbrodni swoich ludzi wysłanych do Włoch. Nie­ posłuszny kochanek ginie od podstępnie zadanej trucizny. Oplecione sensacją zdarzenie znajduje uzasadnienie tylko w hiszpańsko-włoskiej obyczajowości tamtych czasów, w których często uciekano się do podobnych metod w usu­ waniu nie zaspokojonych celów miłosnych namiętności. W Polsce analogiczne sytuacje z wątkiem miłosnych pery­ petii zazwyczaj wieńczyło podstępne porwanie, nigdy truciz­ na. Przytoczony z Praw dy odkrytej epizod nie wytrzymałby źródłowej krytyki historyków. Pomijamy ognisty tempera­ ment Włoszki, gardzimy kłamliwą plotką, niemniej nie od­ rzucajmy trucicielskiej iluzji, która współtworzyła ponurą legendę polskiej królowej albo też była jej pochodną. Niespodziewane strzały pod Kurzą Stopką na Wawelu wzbogaciły Kraków o królobójczy koloryt. Około godziny ósmej wieczorem, dnia 5 maja 1523 roku pojawiła się w oknie zamkowej komnaty postać wysoka, dobrze zbudowana, o ciemnych włosach, brwiach dużych i groźnym wejrzeniu. To dostojny monarcha małżonek Bony Zygmunt Stary raczył odbywać po komnatach codzienny spacer przed uda­ niem się na nocny spoczynek. Stanął, chyba jak zwykle w prostej szubie i przydeptanych pantoflach, nieopodal okna komnaty w Kurzej Stopce na Wawelu, zwanej wtedy ”Kurzą Nogą”. Wtem posłyszał tylko trzask rozbitej szyby, kula utkwiła w suficie. Dostrzegł w oknie strzępy ołowianej oprawy na szkło. W pobliżu rozległ się rozpaczliwy szloch kobiet. Nagle dwór uległ niebywałej panice. Król z opano­ waniem uspokajał niewiasty. Straże ruszyły w pościg za sprawcą zamachu, który oddał strzał z kierunku ulicy Grodzkiej, używając do tego celu najprawdopodobniej 51

zwykłej rusznicy. Zamachowiec przyczaił się tuż przy za­ budowaniach kościoła św. Idziego, w odpowiedniej chwili wystrzelił. Owego śmiałka nie zdołano pochwycić — zbiegł niczym widmo. Nie złapano więc zamachowca, poskąpiono także mieszkańcom miasta pokazowego procesu sądowego dla odstraszenia wszystkich ewentualnych naśladowców. Pozostało tylko przypuszczenie, iż do zamachu doszło na skutek ogłoszenia edyktu podatkowego przez króla, bez zgody sejmu. W tym jeden ze znawców epoki widział przy­ czynę tego, że ”ktoś ruszył cyngla”. Na próżno byłoby rozpracowywać sieć spisku, poszuki­ wać politycznych motywacji czy wreszcie odnajdować zainteresowane zamachem stronnictwa. Zwykły przypadek pobudził emocje niepoczytalnego ”szlachetki”, a wszystko istotnie znaleźć mogło swój początek w nałożeniu podatku. Trzy tygodnie wcześniej Zygmunt Stary wydał edykt o czo­ powym, czyli podatku ściąganym od piwa, gorzałki, miodu i wina. Czop to zwyczajny korek od beczki, którego wyciąg­ nięcie należało opłacić, aby zgodnie z prawem zarabiać na wyszynku. A król potrzebował funduszy na obronę państwa, Tatarzy bowiem już rozłożyli się obozem pomiędzy kresowym Krasiłowem a Rohatyniem. Pożyczki zaciągnięte od biskupa krakowskiego, tudzież poznańskiego oraz kilku majętnych wielmożów świeckich nie wystarczały na wystawienie zbroj­ nych szeregów. Jagiellon skorzystał oto z podatku, ani myśląc, że to urzędowe posunięcie może przypłacić życiem. Niedługo po zamachu krakowskim opinia publiczna inte­ resowała się wielkim morderstwem na Mazowszu. Bliski czasom Warszewicki, wskazywał na Bonę, pisząc: ”K siążęta M azowieccy z rodu Piastów za spraw ą Bony sprzątnięci zostali, aby jej synowi Zygmuntowi do korony przeszkodą nie byli”. Opinia publiczna, zwłaszcza na Mazowszu, nagłą śmierć książąt Stanisława i Janusza pochopnie powiązała z truciciel- ską "sławą” polskiej królowej. Kto zawinił? Książę Stanisław umiera nieoczekiwanie 8 sierpnia 1524 roku. Dwa lata wcześniej książęcą przyjaciółka Katarzyna 52 Radziejowska, córka wojewody płockiego Andrzeja, została usunięta z dworu z powodu romansu ze Stanisławem. Ambitna wojewodzianka nie dała za wygraną usidliła księcia Janusza. Spotykali się we dwoje. Kochankę zaczęto podejrzewać o przyspieszenie śmierci księżnej Anny, okazu­ jącej jej jawną wrogość. Radziejowska rzekomo zaczęła rów­ nież planować otrucie byłego kochanka Stanisława, księ­ cia mazowieckiego. Podstępnie zwabiła Stanisława na przy­ jęcie do Błonia. Następnego dnia po uczcie Katarzyna Ra­ dziejowska naszpikowała trucizną przyrządzonego kapłona, którym poczęstowała Stanisława. Pyszny kąsek osobiście przygotował kuchmistrz Piotr Targonowski, wojewodzianka zadbała tylko o dodatki. Książę zjadł niewiele. Wystarczyło. Począł natychmiast chorować. Prosił o pomoc lekarzy war­ szawskich, nie umieli podać przyczyny niemocy. Pacjent skonał. Wapowski wskazuje na ”suchoty, fam ilijn ą K siążąt M azowieckich chorobę”. Władzę książęcą po bracie przejął Janusz, bezwzględnie uległy Katarzynie. Ale gdy sytuacja uległa skomplikowaniu, ona wzięła w swe ręce nowe plany zabicia księcia, namówiw­ szy służącą dworu książęcego — Kliczewską do pomocy w morderstwie. Bezpośrednimi zabójcami zgodzili się zostać puszkarz Piotr wraz z muzykiem Maciejem. Wiadomo, że Maciej wziął od Radziejowskiej 10 kop groszy i dwa wałki sukna za podanie księciu napoju z trucizną. Pierwsza dawka okazała się za słaba. Podwoili z Piotrem dawkę. Ostatni książę mazowiecki opuścił dziedzictwo na zawsze 10 marca 1526 roku. Współcześni tak oceniali fakt osierocenia Mazowsza: ”K siążę Janusz m azow iecki zginął od trucizny w zeszłym wielkim poście w podobny sposób, ja k wedle m niem ania ludzi i brat jego ks. Stanisław zszedł z tego św iata” — pisał podkanclerzy biskup Piotr Tomicki do Jana Dantyszka 5 lip­ ca 1526 roku. Sekretarz królewski Bernard Wapowski rzekł krócej, że ”... Ja n książę m azow iecki przez zdradę swoich zginął od trucizny”. Nigdzie mowy o roli koronowanej Włoszki. 53