eugeniusz30

  • Dokumenty288
  • Odsłony29 423
  • Obserwuję16
  • Rozmiar dokumentów2.3 GB
  • Ilość pobrań15 754

Stanisław Grzybowski - elżbieta wielka

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :9.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Stanisław Grzybowski - elżbieta wielka.pdf

eugeniusz30 SKANY2 historia historia
Użytkownik eugeniusz30 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 124 stron)

Prolog: Dwie siostry „Władcy nie mogą lubić swych własnych dzieci; tych, którzy winni po nich nastąpić”. {Elżbieta w rozmowie z ambasadorem Marii Stuart, 1561)

Dzieci króla Hala Miała dwa lata i osiem miesięcy, gdy matka jej z rozkazu ojca złożyła głowę pod mieczem kata. Osiem i pół, gdy trzecia jej z kolei macocha podążyła śladem matki. Szesnaście, gdy pod toporem spadła głowa pierwszego mężczyzny w jej życiu. Dwa­ dzieścia jeden, gdy wtrącona do więzienia przez siostrę oczekiwała tego samego losu. Dwadzieścia pięć, gdy została królową Anglii. Trzydzieści .dziewięć, gdy kazała stracić jedynego angielskiego księcia, kuzyna i dotąd przyjaciela. Pięćdziesiąt cztery, gdy podpisała rozkaz ścięcia innej, mniej szczęśliwej królowej, naj­ bliższej swej krewnej. Sześćdziesiąt osiem, gdy zezwoliła na egzekucję ostatniego mężczyzny, którego kochała. Żyła lat sie­ demdziesiąt w cieniu miecza i topora. Za życia oczerniana bez miary, po śmierci bez miary chwalona. Przegrała swoje szczęście, swoje życie osobiste. Uczyniła Anglię wielką. Uczyniła jej królów małymi. Przeszła do historii jako najznakomitsza kobieta zasiadająca kiedykolwiek na tronie. Elżbieta Tudor. Elżbieta Pierwsza. Elżbieta Wielka. Elżbieta królowa Anglii. Ojcem jej był Henryk VIII, ów „straszliwy król Hal”, który zamordować kazał dwie żony, dwie inne od siebie odegnal; który kazał mordować krewnych, przyjaciół, doradców; który zamordował „starą wesołą Anglię” późnego średniowiecza, Anglię gościnnych klasztorów, uczonych mnichów, rycerskich arystokra­ tów i psotnych duszków, położył zaś podwaliny pod Anglię bezwzględnych karierowiczów, morskich rozbójników, ponurych protestantów. A przecież tego barczystego mężczyznę o nalanej twarzy i małych świńskich oczkach kochały do końca żony, które wypędzał i posyłał na szafot, kochały córki, które nigdy ' nie były przy nim pewne życia i przyszłości. Musieli go kochać i poddani: gdy któryś z wysoko urodzonych miłości swej nie wyrażał zbyt głośno, gdy ktoś z ludu zbyt głośno wyrażał swą niechęć, kończyło się to tragicznie. Można dyskutować na temat skutków, jakie przyniosła Anglii polityka króla: nie można patrzeć na człowieka inaczej niż z odrazą, ajeśli do tej odrazy przymiesza się trochę litości, to tylko dowód, że zbrodnie szczęścia oso­ bistego dać nie mogą. A przecież gdy w 1509 r. młody król Henryk obejmował rządy nad Anglią, można było wiązać z nim wielkie nadzieje. Młodszy syn chytrego, skąpego Henryka VII, pierwszego władcy z wa­ lijskiej dynastii Tudorów, otrzymał wszechstronne wykształcenie humanistyczne, słynął z tężyzny fizycznej i zamiłowania do sportu. Równie dobrze władał lukiem jak łaciną, równie dobrze składał wiersze i grał na lutni, jak ujeżdżał konia. Wycho- 6 wany skromnie, pod czujnym okiem i ciężką ręką ojca, prze­ znaczony był podobno do stanu duchownego. Po niespodzie­ wanej śmierci starszego brata Artura został następcą tronu, księciem Walii. Wstąpiwszy na tron poślubił wdowę po Arturze, piękną księżniczkę aragońską Katarzynę, kazał stracić znienawi­ dzonych przez lud finansowych doradców ojca, Empsona i Du- dleya, po czym rozpoczął wesołe życie, pełne turniejów, zabaw i pieśni, pełne wojen traktowanych jako rycerska przygoda. Stał się patronem artystów, pisarzy, humanistów, opiekunem Kościoła. Za skierowaną przeciw Lutrowi łacińską rozprawę dostał od papieża tytuł „Obrońcy Wiary”, odtąd noszony przez władców Wielkiej Brytanii. Cała Europa rozbrzmiewała sławą młodego monarchy angielskiego. Mijały lata. Opustoszał skarb zgromadzony przez starego króla. Wojny były kosztowne i bezowocne. Dzieci Henryka i Katarzyny rodziły się martwe lub umierały w kołysce. Przeżyła tylko urodzona w 1516 r. córka Maria. Jakże szczęśliwe wydawało się dzieciństwo małej królewnie. Dla ojca była „perłą królestwa”, dla matki — wszystkim. Kochała rodziców i była przez nich kochana. Sądziła, że i oni kochają się wzajemnie. Miała lat dziesięć, gdy sama otrzymała tytuł udzielnej panującej, księżnej Walii, gdy na zamku w Ludlow rozpoczęła dziecinne rządy. Otaczali ją ludzie mądrzy i życzliwi. Troskę 0 jej edukację powierzono pierwszej damie królestwa, Małgo­ rzacie Pole, hrabinie Sałisbury, bratanicy dwóch królów Anglii, ostatniej z dynastii Plantagenetów. Hrabina szczerze pokochała małą królewnę. Mówiono, że marzy o jej ręce dla swego syna, starszego o lat szesnaście Reginalda, młodzieńca poważnego 1 uczonego, który jednak zdawał się myśleć raczej o karierze duchownej. Na razie dbała ojej rozrywki: stroje, tańce, konne wycieczki po górach Walii. I troszczyła się, by następczyni tronu angielskiego była do swej roli dobrze przygotowana. Maria nie tylko bawiła się, ale i uczyła. Tok jej nauk przepisali wcześniej najznakomitsi uczeni owych czasów: Anglik Tomasz Linacre i Hiszpan, z żydowskiego ongiś rodu pochodzący Juan Luis Vives. Łacina, greka, języki nowo­ żytne, muzyka, astronomia, geografia, przyroda, matematyka sąsiadowały w tym programie z kobiecymi robótkami. Królewna nauczyła się biegle po łacinie, francusku, hiszpańsku, słabiej po włosku. Pokochała muzykę, jak wszyscy z jej rodu. Ale nauczy­ ciele jej, humaniści godni swojej epoki, nie poprzestali na wtła­ czaniu w głowę dostojnej uczennicy informacji, formułek, słówek; pragnęli przede wszystkim, by królewna poznała i zrozumiała 7 rzeczywistość, w której niebawem przyjdzie jej żyć, działać

i rządzić. Uczyli ją więc o powszechnej harmonii panującej w tak cudnie przez Boga urządzonym wszechświecie, o ładzie i porządku opartych na przedwiecznej hierarchii, której widomym znakiem jest dostojny urząd jej ojca. Ukazywali prawdy religii chrześci­ jańskiej i uczyli, że podstawowe z tych prawd podzielają z nią religie inne: grecka, rzymska, hebrajska. I uczyli jeszcze czego innego: przykładów bohaterstwa, stałości, poświęcenia, zawartych w dziełach mistrzów starożytnych. Gdy przyszło gorzkie rozcza­ rowanie, gdy królewna spostrzegła, że żyje w innym świecie niż ów wyśniony przez jej humanistycznych pedagogów, to właśnie owe przykłady cnót starożytnych stały się jej najbardziej potrzebne. Maria miała lat dwanaście, gdy zaczęły się rozchodzić po Anglii wieści, że Henryk VIII pragnie rozwieść się ze swą żoną, Katarzyną Aragońską. Król, kochany przez kobiety nie tylko jako hojny władca, ale i jako pełen wdzięku i zniewalającej siły mężczyzna, skłonny do miłostek pełnych pasji przelotnej, ale nieopanowanej, znudził się starszą odeń i co gorsza mądrzejszą żoną. Spotkania Marii z rodzicami stawały się coraz rzadsze. Henryk widzieć jej teraz nie chciał, Katarzynie nie pozwalano. W 1531 r., gdy królewna miała lat piętnaście, po raz ostatni ujrzała matkę. Obie były już w niełasce, obie oddalone od dworu i na wpół uwięzione. Henryk się bawił, starał o unie­ ważnienie małżeństwa i marzył o nowej żonie. Najgorsze przyszło w dwa lata później. Gdzieś około Wielkiej Nocy rozeszła się po Anglii pogłoska, że król jej, niepomny, iż ma prawowitą żonę, zawarł potajemnie ślub z damą dworu Katarzyny, Anną Boleyn. Urodzona w 1507 r. Anna była młodsza od Henryka o lat szesnaście. Pochodziła z rodziny świeżo wzbogaconej, skoligaco- nej już jednak z dwoma sławnymi rodami. Twórcą wielkości Boleynów był pradziad Anny, Sii Jerzy, Lord Mer Londynu w 1457 r. Syn jego, Sir William, poślubił Małgorzatę Butler, córkę irlandzkiego magnata, hrabiego Ormond. Y^cdle praw angielskich Małgorzata była dziedziczką dóbr i tytułu swego ojca, Irlandczycy nie uznawali jednak sukcesji w linii żeńskiej i wplątało to potem ojca Anny, a syna Williama i Małgorzaty, Sir Tomasza Boleyn, w długotrwały spór z boczną linią Butlerów. Sir Tomasz należał do grupy dworaków najbliższych Henry­ kowi VIII w pierwszych latach jego panowania. Otrzymał rękę Elżbiety Howard, księżniczki Norfolk, przedstawicielki jednego z najstarszych i najbardziej konserwatywnych rodów starej Anglii, 8 chlubiącego się pochodzeniem od Edwarda Wyznawcy. Polityki konserwatywnej jednak nie prowadził. Jego ojciec i dziadek, związany z londyńskim mieszczaństwem, sięgnął z początkiem panowania po wysokie stanowiska w angielskiej administracji gospodarczej, kontrolując między innymi handel w Calais, resztce angielskich posiadłości na ziemi francuskiej. Gospodarka angielska zaczynała się właśnie dźwigać spod przewagi ekonomicznej miast niderlandzkich. Niegdyś przez Calais wełna angielska wędrowała do Niderlandów i w tamtejszych warsztatach przetwarzana była na sukno. Powoli jednak Anglicy uczyli się przeróbki własnego surowca, przeciwstawiali się Niderlandom, a tym samym i włada­ jącym Niderlandami Habsburgom, szukali w tym celu politycz­ nego zbliżenia, z wrogą Habsburgom Francją. Polityka taka, sprzyjająca interesom londyńskiego mieszczaństwa, znalazła najgorliwszego poplecznika właśnie w Sir Tomaszu Boleyn. Jako zwolennik sojuszu z Francją, kilkakrotnie bawił tam z misją dyplomatyczną. Jego kilkunastoletnia córka Anna właśnie w Paryżu przesiąknąć miała kulturą francuską, niechęcią do Habsburgów i przekonaniem, że kobiety angielskie wzorem ówczesnych Francuzek powinny brać czynny udział w wielkiej polityce. Powróciła z Paryża w samą porę, by zwrócić uwagę starzejącego się monarchy. Henryk VIII znużył się już żoną, znużył kolejnymi kochankami. Jedną z nich zresztą była starsza siostra Anny, Maria Boleyn; Sir Tomasz nie gardził żadnym sposobem po­ zyskania łaski królewskiej. Anna nie powtórzyła jednak błędu siostry i nie uległa zbyt szybko. Szczupła brunetka o wąskim nosie, ostrych rysach, dużych, ciemnych oczach pod mocno zarysowanymi brwiami, w owych czasach nie uchodziła za piękność (dziś bardziej by się podobała), a nieznaczna anomalia natury, sześć palców u lewej ręki, sprawiała, że uważano ją niekiedy za czarownicę. Rzeczywiście oczarowała Henryka VIII i postanowiła doprowadzić go do ołtarza. Unieważnienie małżeństwa z Katarzyną wydawało się proste. Kościół wzbraniał małżeństwa z wdową po bracie bez specjalnej dyspensy papieskiej, dyspensa zaś wprawdzie została wydana, ale niezbyt formalnie. Nie takie sprawy załatwiali papieże Rene­ sansu możnym tego świata. Ale Katarzyna była ciotką panującego cesarza rzymskiego i króla Hiszpanii, Karola V Habsburga, a papież był w mocy Karola. Cesarz byłby może i poświęcił ciotkę, nie po to jednak, by wzmóc siły antyhabsburskiej frakcji w Anglii. Starania o unieważnienie małżeństwa wlokły się latami, gdy więc Anna wreszcie ustąpiła i zaszła w ciążę, król przestał 9 oglądać się na Rzym. Nowy prymas Anglii, arcybiskup Can-

terbury Tomasz Cranmer, przeprowadził na własną rękę unie­ ważnienie małżeństwa i potajemnie 25 I 1533 r. udzielił ślubu Henrykowi i Annie. Dnia 7 IX 1533 r. przyszło na świat królewskie dziecko tak długo oczekiwane, dziecko, które rzekomo — takie było polityczne uzasadnienie rozwodu — miało wybawić Anglię od groźby wojny domowej. Lekarze i astrologowie przepowiadali syna, wspaniałe łoże czekało już na królewicza, przygotowane było wszystko do uroczystych ceremonii. Była to jednak córka. Dziewczynka dostała imię Elżbiety po babce, matce Henryka VIII. Skromny chrzest odbył się trzy dni po jej urodzeniu. Nie było mowy, by królewskie dziecię trzymali do chrztu w imieniu swych władców posłowie państw ościennych, jak to wówczas było w powszechnym obyczaju. Monarchowie katoliccy nie uznali małżeństwa Henryka z Anną, z protestantami Obrońca Wiary wiązać się nie chciał. Ojcem chrzestnym został arcybiskup Cranmer, człowiek uczciwy, ale słaby, zwolennik przekształcenia Kościoła anglikańskiego - wskutek samowolnej decyzji Henry­ ka VIII już uniezależnionego od Rzymu, ale jeszcze formalnie i z obrzędów katolickiego — w Kościół protestancki. Żadne źródło nie zanotowało udziału Henryka w tej skromnej ce­ remonii. Maleńka królewna otrzymała wspaniały dwór. Nie zbywało jej na niczym. Rachunki Anny Boleyn z tych lat pełne są wzmianek o kolorowej satynie, aksamicie, adamaszku, przeznaczonych na stroje i pościel Elżbiety. Guwernerem jej został Sir Francis Bryan, żołnierz i dyplomata, wierny i ceniony przez króla wykonawca jego rozkazów, krewny Boleynów. Lady Bryan stała się kochającą i oddaną opiekunką ślicznego dziecka o złotych oczach, złotych włosach, delikatnych rysach i jasnej cerze, maleń­ stwa tytułowanego uroczyście „Milady księżniczką”. Tytuł ten odebrany został Marii. Starsza królewna uznana była teraz za dziecko nieprawe, zdegradowana do roli damy dworu własnej siostry. Lecz właśnie poniżenie Marii przyniosło jej popularność, właśnie to poniżenie sprawiło, że opozycja przeciw nowemu małżeństwu króla ujrzała w niej reprezentantkę intere­ sów i uczuć narodu. Ludzie, którzy uważali Annę Boleyn za czarownicę, nie byli bowiem odosobnieni w swych sądach. Nowa królowa wychowana na dworze francuskim, zjednana dla francuskiej kultury, sprzyja­ jąca przymierzu z Francją, reprezentowała to, co wciąż dla wielu Anglików było szczególnie nienawistne. Francja wszak była tym wrogiem odwiecznym, Francuzi narodem zmiennym, niestałym, zepsutym, który wzgardził swymi przyrodzonymi 10 władcami, królami Anglii, i nie wahał się w walce z nimi stanąć pod sztandarem czarownicy Joanny, który pozbawił Anglię jej posiadłości kontynentalnych, który, choć nie uznawał dziedzi­ czenia przez kobiety, poddawał się jednak woli kobiet i dawał się rządzić przez kobiety. Hiszpanka Katarzyna i pół-Hiszpanka Maria stawały się teraz dla wielu Anglików symbolem narodo­ wym, symbolem walki przeciwko odwiecznemu wrogowi, który deprawuje angielskie obyczaje, angielskie cnoty, angielskie rządy. Strach przed Francją, irracjonalna już nienawiść do Francji nie pozwalały Anglikom dostrzec, że wrogiem najgroźniejszym stają się dawni sojusznicy, krewni Katarzyny i Marii, władający w Niemczech, Czechach, na Węgrzech, w Niderlandach, Hisz­ panii, Mediolanie, Neapolu, władcy połowy Europy — Habsbur­ gowie. Królewna nie z własnej woli stawała się narzędziem sił groźnych dla Anglii. Nie zdawała sobie z tego sprawy. Dla niej ważna była jej własna tragedia i tragedia jej matki. Odebrano więc Marii dochody, odebrano tytuły, oddalono od niej dzielną hrabinę Salisbury, która jak lwica walczyła o prawa księżniczki. Przyszło siedemnastoletniej dziewczynie pojawić się na dworze, ukorzyć się przed niemowlęciem, które zabrało jej tytuł i serce ojca. Była posłuszna - do czasu. Gdy zażądano od niej, by własno­ ręcznym podpisem uznała małżeństwo swej matki z Henrykiem za nieprawne, a siebie — za córkę z nieprawego łoża, odmówiła. Nie dopuszczana przed ojca, obsypywana obelgami przez jego zauszników, trwała w uporze i przywiązaniu do odległej, wię­ zionej, przez lata nie widzianej matki. Na próżno przyjaciele i wrogowie przypominali jej krążące po angielskim dworze przysłowie: „indignatio principis mors est” — „niechęć władcy jest śmiercią”. Wiedziała o tym dobrze. Wiedziała, że broniąc między innymi praw jej matki, położyli głowy pod topór dwaj najszlachetniejsi ludzie ówczesnej Anglii, kanclerz Tomasz Morę i biskup John Fisher. Straciła złudzenia. Nie wątpiła, że Hen­ ryk, zdecydowany przełamać jej „hiszpańską dumę”, gotów jest w gniewie skazać na śmiepfc własną córkę. Niejeden raz w dziejach angielskiej Korony syn godził na ojca, brat zabijał brata. Pa­ miętała jednak i o innych przykładach, i tycłi starożytnych, i tych całkiem świeżych. Przecież to Morę właśnie, przestrzeżony przez księcia Norfolk, iż „indignatio principis mors est”, odrzekł chłodno: - „Czyżby, milordzie? W takim razie jedyna różnica między nami to ta, że ja umrę dzisiaj, a pan jutro”. Maria walczyła, póki żyła Katarzyna. Walczyła o prawa matki. Gdy matki nie stało - uległa. Rok 1536 przyniósł śmierć Kata- 1 1 rzyny Aragońskiej, królowej bohaterskiej i nieszczęśliwej. Widział

submisję Marii i powrót jej do łask królewskich. I doczekał upadku Anny Boleyn. Anna Szybko znudziła się Henrykowi. Romansował z jej dworka­ mi, a jeśli nie myślał jeszcze o rozwodzie, to dlatego, że wciąż żyła Katarzyna. Bał się konieczności powrotu do pierwszej żony. Poza tym Anna była znów w ciąży. Spodziewano się, że będzie to nareszcie chłopak. Lecz czuwali wrogowie nowej królowej. Na czele konserwaty­ stów, przeciwników zerwania i z Rzymem, i z Habsburgami, stał wuj Anny, książę Norfolk. Siostrzenica jego nie była w kraju popularna. Rozwód z Katarzyną sprawił, że i autorytet Henryka upadł tak nisko jak nigdy. Ambasador cesarski Eustachy de Chapuys kontaktował się z opozycją, myślał nawet o zamachu stanu i powołaniu na tron Marii. Agitowali przeciw królowi liczni kaznodzieje. Za plecami ich stali możni protektorzy. Jednym z nich był poprzednio właśnie Tomasz Morę, kontaktu­ jący się zarówno z ambasadorem cesarskim, jak i z prowincjo­ nalnymi agitatorami przeciw władzy Henryka. Ostrożny i prze­ zorny, bezwzględnie przy tym uczciwy, przekonany o słuszności swego postępowania, był przeciwnikiem niezwykle groźnym. Henryk wiedział o jego działalności, nie miał jednak dowodów. Nie było innego wyjścia-: oskarżony na podstawie dowodów fałszywych, Morę stanął przed Izbą Lordów, sądzącą sprawy o zdradę stanu na podstawie średniowiecznej procedury, nie zostawiającej żadnych szans oskarżonemu. Sir Tomasz skazany został na śmierć: poniósł ją bohatersko. Równocześnie zaś właśnie wówczas stracony został biskup John Fisher, mianowany na krótko przed tym przez papieża kardynałem. Katolicyzm w Anglii zyskiwał pierwszych męczenników. Król stawał się coraz bardziej znienawidzony. Opozycja od jawnej agitacji przechodziła do stokroć groźniejszych tajnych spisków. Doradcy Henryka zaczęli zdawać sobie sprawę, że zaszli za daleko. Niezadowolenie w kraju narastało. Przeraził się Tomasz Cranmer, sam potajemnie żonaty, gorszył się jednak zarówno francuskimi swobodnymi obyczajami, -które wraz z Anną prze­ niknęły na dwór, jak pojawieniem się pierwszych ludowych kaznodziejów ewangelickich, nielicznych wprawdzie, ale bojo­ wych, pełnych odwagi, zbyt na jego gust radykalnych. Prze­ raził się również Tomasz Cromwell, ambitny dorobkiewicz, wszechwładny minister Henryka VIII. Cromwell trzymał na swych barkach trud zarządzania Anglią w imieniu kochającego wesołe życie króla, ratował jego skarb dzięki konfiskacie i ra­ bunkowi bogatych klasztorów, ale rebelii w Anglii i wojny z Habsburgami bynajmniej nie pragnął. Dwaj zwolennicy pro- 12 testantyzmu, Cranmer i Cromwell, zawiązali więc paradoksalny sojusz z konserwatywnymi magnatami. Gdy w styczniu 1536 r. zmarła królowa Katarzyna, podobno na wieść o tym Henryk uniósł radośnie w górę małą Elżbietę, wołając: „Chwała Bogu, stara wiedźma nie żyje”. Podobno wyrażał przed doradcami swą radość, że zniknęła groźba wojny, że teraz będzie można porozumieć się z cesarzem. Małżeństwo z Anną ciążyło mu również, jak polityczna kuratela Boley- nów. Wkrótce po śmierci Katarzyny Anna poroniła. Różnie o tym mówiono. Wedle jednej wersji przyczynił się do tego Norfolk, oznajmiając jej brutalnie, że król został ranny w czasie turnieju. Rzeczywiście Henryk spadł wówczas z konia i dwie godziny był nieprzytomny. Wedle innej — królowa zdenerwowała się, gdy zastała męża w niedwuznacznej pozycji z jedną ze swych dworek. Ale gdy rozwiała się nadzieja na narodziny następcy tronu, los Anny był przesądzony. Rozwiązanie małżeństwa polecił król specjalnej komisji z Cran- merem i Cromwellem na czele, a sam tymczasem wyprawiał bale, turnieje, festyny. Przybrany w paradne żółte szaty — nie na darmo Rabelais nazywał go „królem Zółcikiem” — święto­ wał śmierć pierwszej żony, czekając, aż doradcy uwolnią go od dru­ giej. Liczył na spryt Cranmera, który tymczasem daremnie poszu­ kiwał dogodnego pretekstu, by unieważnić małżeństwo. Wyprze­ dził go Cromwell. Bezwzględny i okrutny minister postanowił wyzyskać fakt, że atmosfera dworu Anny była więcej niż swobodna. Królowa lubiła muzykę, śmiech, zabawę, skupiała wokół siebie grono młodych dworzan, wysłuchiwała ich zwierzeń, tańczyła z nimi częściej, niż wypadało, ułatwiała im romanse ze swoimi dworka­ mi — często ku wściekłości Henryka, gdy szło o dziewczynę, na którą on zagiął parol. Cromwell wezwał jednego z tych dwo­ rzan, muzyka Marka Smeatona; dobry znawca natury ludzkiej, wiedział, kto z nich ma najsłabszy charakter. Tortury załamały Smeatona. Zeznał, co mu kazano. Henryk został powiadomiony, że Anna zdradziła go wielokrotnie, że popełniła nawet kazi­ rodztwo z własnym bratem. Zarzuty były nieprawdopodobne — tak dalece nieprawdopo­ dobne, że wrogowie Anny nie byli nawet pewni reakcji króla. Na wszelki wypadek zawiadomiono go o wszystkim w chwili, gdy wokół byli jedynie uzbrojeni poplecznicy Norfolka i Crom­ wella. Nie brakło później przypuszczeń, że był to w praktyce zamach stanu, że Henryk musiał robić dobrą minę do złej gry. 13 Wiadomo, że w ciągu kilku lat Cromwell został z jego rozkazu

stracony bez żadnych zrozumiałych racji, że Norfolka przed podobną śmiercią uratowała tylko śmierć Henryka. Jeśli nawet tak było, to król zachował się tchórzliwie: nie przeciwdziałał. Usłużny Cranmer unieważnił małżeństwo na podstawie błahego pretekstu: skoro Henryk był poprzednio kochankiem Marii Boleyn, to małżeństwo z jej młodszą siostrą było kazirodcze i nieważne. Wieść, że Elżbieta jest owocem kazirodczego związku, długo później miała być wykorzystywana przez jej przeciwników, ale przybrała znacznie poważniejsze rozmiary: opowiadano i pi­ sano, że Henryk był poprzednio również kochankiem Elżbiety Boleyn, a Anna była jego własną córką. 15 maja w Izbie Lordów odbyła się parodia procesu. Główni oskarżeni — sama Anna, brat jej wicehrabia Rochford i rzekomy kochanek Henryk Norris - zaprzeczyli wszystkim zarzutom. Je­ dynie Smeaton, złamany torturami strzęp człowieka, podtrzymał wymuszone zeznania. Lordowie wydali wyrok śmierci. 19 maja strzały armatnie z murów Wieży Londyńskiej doniosły bawiącemu się w Richmond Henrykowi, że jego druga żona złożyła właśnie głowę pod mieczem kata. Kiedy Elżbieta dowiedziała się o śmierci matki, o jej drama­ tycznych okolicznościach — nie wiemy. Rzadko miała później wspominać Annę Boleyn, ale było w tych wspomnieniach coś, co ukazywało ich tragizm i zarazem głębokie, zbyt głębokie, by je ujawniać, uczucie, pewna tak charakterystyczna dla Elżbiety męska powściągliwość. Uważana długo przez własnego ojca, a do końca życia przez wielu poddanych za dziecię z nieprawego łoża, podkreślała zawsze, że Anna zgodziła się żyć z Henrykiem dopiero, gdy ich małżeństwo uznane zostało za ważne przez prymasa Anglii. Potrafiła oddać sprawiedliwość i starszej siostrze, gdy wrogość jej ku sobie tłumaczyła krzywdą, którą Maria i jej matka cierpieć musiały z winy Anny Boleyn. Najlepiej jednak o uczuciach Elżbiety mówiło jej późniejsze stanowisko wobec ludzi bliskich matce. Syn i wnuk Norrisa, krewni Anny - często drobna szlachta prowincjonalna — znaleźli w Elżbiecie opiekunkę wierną i gorliwą, ona zaś w nich najwierniejszych, bezinteresownych, najbardziej oddanych poddanych. Na razie maleńka sierota pozostała sama. Król poślubił dawną dworkę Katarzyny i Anny, wcześniej już swoją kochankę, Joannę Seymour. Macocha nie lubiła Elżbiety, nie lubiła bowiem jej matki, popierała natomiast Marię. Starsza córka Henryka ukorzyła się wreszcie przed ojcem, podpisała cyrograf uznający go za Najwyższą Głowę Kościoła Anglikańskiego, siebie zaś za dziecię nieprawe — i wróciła na dwór z tryumfem jako „naj­ droższy klejnot” niestałego ojca. Otrzymała również dochody 14 i tytuł odebrane teraz z kolei jej siostrze. Sir Tomasz Bryan zawiadomił o tym swoją trzyletnią pupilkę. Wysłuchała z uwagą. ,Jakżeż to możliwe, Guwernerze — odpowiedziała — wczoraj milady księżniczka, a dziś tylko milady Elżbieta?” Narodził się wreszcie książę Walii. 12 X 1537 r. Joanna Seymour wydała na świat maleńkiego królewicza, trzy dni później ochrzczo­ nego imieniem Edwarda. Podczas tej uroczystości spotkały się z sobą dwie siostry. Maria nienawidziła dotąd Elżbiety; to dziecko zabrało jej tytuł, dwór, przyjaciół, serce ojca, to dziecko skrzywdziło jej matkę. Teraz ujrzała siostrzyczkę maleńką, sa­ motną i wydziedziczoną —jak ona. Złamała ustalony porządek ceremonii. Podeszła do dziewczynki i wzięła ją za rączkę. Tydzień później obie raz jeszcze przywdziały żałobę. Zmarła królowa Joanna. Król Henryk był potrójnym wdowcem. Maria, Elżbieta i Edward zrównali się w swoim sieroctwie. Królewna Elżbieta Mijały lata. Król Henryk wciąż się srożył. Coraz częściej w Anglii gniew władcy oznaczał śmierć. Ginęli na stosie luteranie i anabaptyści, którym henrycjańska reforma Kościoła nie wystar­ czała. Ginęli od miecza katolicy, którzy jej się przeciwstawiali. Ginęli biedacy i lordowie. Zginęła od miecza piękna dziewczyna, którą wydano za Henryka, choć jej serce należało do innego. Zginęła hrabina Salisbury, gdy jej syn, kardynał Reginald, opublikował w Rzymie traktat skierowany przeciw supremacji królewskiej. Zginął Tomasz Cromwell. Nikt nie był pewien życia ani majątku. Gdy dorosła już Maria żyła na dworze ojcowskim raz hołubiona, raz lekceważona, bezsilnie patrząc, jak ginie świat jej dzieciństwa, rodzeństwo jej od zabawy przechodziło powoli do nauki. Mały Edward uwielbiał starszą nieco Elżbietę. Towarzyszami ich zabaw były dzieci z najznakomitszych rodów Królestwa. Znajdo­ wała się wśród nich wnuczka siostry królewskiej Marii, Joanna Grey, dziewczynka rzadkiej urody i wybitnej inteligencji, odmien­ nie niż jej młodsze siostry, Katarzyna i karliczka Maria. Byli również wnukowie owego Edmunda Dudleya, którego Hen­ ryk VIII kazał stracić po wstąpieniu na tron, Ambroży, Robert i Guilford. Ojciec ich, John Dudley, szybko awansował: pod koniec panowania Henryka nosił już tytuł hrabiego Warwick i piastował urząd Lorda Wielkiego Admirała. _ Opiekę nad szlachetnie urodzoną młodzieżą objęli młodzi wycho- 15 wawcy. Nie szukano ich na podupadającym już uniwersytecie

oksfbrdzkim, ośrodku erazmiańskiego, idealizującego humanizmu, którego wybitnymi przedstawicielami byli wychowawcy Marii. Cambridge lepiej umiało przystosować się do nowej sytuacji. Niektórzy sądzili, że aż za dobrze, i nazywali je „Małymi Niemcami” albo „Małą Genewą”. Była w tym jednak duża przesada: Cambridge dało paru męczenników protestanckich, w większości jednak wychodzili stąd praktyczni konformiści, sprzyjający reformacji otwarcie tylko wówczas, gdy nie było to zbyt ryzykowne. Nie propagowali bynajmniej erazmiańskiego idealizmu i nie kładli wielkiego nacisku na kształtowanie cha­ rakterów; pragnęli szerzyć wiedzę praktyczną, znajomość języków czy historii pojmowanej jako wiedza polityczna. Ważne miejsce w ich programie nauczania zajmowała sztuka oratorska. Najzna­ komitsi z nich zostali nauczycielami dzieci królewskich: Roger Asham - Elżbiety, John Cheke — Edwarda, John Aylmer - Joanny Grey. W porównaniu z poprzednim pokoleniem nauczycielskim pe­ dagodzy z Cambridge nie byli wymagający. Uczniom swoim dali znajomość języków, zarówno klasycznych, jak współczesnych, podstawy retoryki i wiedzę historyczną, w zakresie niezbyt jednak szerokim. Prawda, że Elżbieta znała osiem języków, gdy Maria cztery — ale Maria znała je naprawdę świetnie, tłumacze­ nia zaś Elżbiety z łaciny, a zwłaszcza z greki nie grzeszą ani zrozumieniem tekstu, ani biegłością we własnym języku, jej zaś znakomite mowy są dziełem nie tyle sztuki, co temperamentu oratorskiego. Jeden z angielskich historyków wychowania słusznie zauważył, że cudem było nie wykształcenie dzieci królewskich, le(^: fakt, że w ogóle chciało się im uczyć, tego zaś Elżbiecie odmówić nie można. Asham pozostał jej nauczycielem do swej śmierci w 1568 r., później zaś sama próbowała tłumaczyć różne teksty klasyczne, Horacego czy Boecjusza, i znajdowała w tym niewątpliwą satysfakcję, choć tłumaczenia były raczej mierne. Jeśli wśród dzieci chowanych na dworze był jakiś wybitny talent — to tylko Joanna Grey. Jeśli coś kształciło — to samo życie. Dzieci obserwowały je pilnie i uważnie. Elżbieta miała osiem lat, gdy jej kolejną macochę a zarazem kuzynkę, Katarzynę Howard, ścięto jako cudzołożnicę. Nieszczęśliwa kobieta zdołała w czasie śledztwa wyrwać się, uciec ze swej komnaty i dotarła pod drzwi kaplicy, gdzie jej królewski małżonek słuchał nabożeństwa. Słychać było jej krzyki, gdy wleczono ją z powrotem na przesłuchanie. Wówczas to Elżbieta po raz pierwszy oświadczyła swemu małemu przyjacielo­ wi, Robertowi Dudleyowi, że nigdy w życiu nie wyjdzie za mąż. 16 Miała niewiele ponad lat trzynaście, gdy zmarł Henryk VIII. Jej ukochany brat w dziesiątym roku życia zasiąść miał na tronie Anglii jako Edward VI. Władzę w imieniu chłopca przejął jego wuj, Edward Seymour, mianowany księciem Somerset i Lor­ dem Protektorem, to jest regentem państwa. Wraz z nim doszli do głosu radykalni protestanci. Kościół henrycjański zachował dotychczas nietknięte niemal dawne obrzędy, był Kościołem naro­ dowym, ale katolickim. Kościół Edwarda VI miał stać się z obrzędów i ducha reformowanym: w miejsce dawnych ksiąg liturgicznych wprowadzono nową Księgę modłów powszechnych. Jedynie urząd biskupa pozostał łącznikiem między dawnymi a nowymi czasami, choć znaczną część biskupów Henryka usu­ nięto i powołano na ich miejsce żarliwych protestantów. Elżbieta była teraz po królu najważniejszą osobą w państwie; testament ojca stawiał wprawdzie przed jej prawami prawa starszej siostry, ale katoliczka Maria była w tym układzie usunięta na margines wydarzeń politycznych. Natomiast wychowanie Elżbiety uznano za sprawę najwyższej wagi. Dziewczynka do­ rastała, stawała się powoli kobietą. Opiekę nad nią powierzono zatem osobie formalnie najodpowiedniejszej, królowej wdowie, szóstej żonie Henryka VIII, Katarzynie Parr. Wówczas to w życiu ich obu pojawił się ostatni dla jednej, pierwszy dla drugiej mężczyzna — Sir Tomasz Seymour, Lord Sudeley, od niedawna Lord Wielki Admirał Anglii. Młodszy brat Lorda Protektora był przystojny, atrakcyjny i pełny niewyżytej energii. Ambicje jego mierzyły wysoko, skrupuły miał niewielkie. Już wówczas zamyślał pozyskać rękę Elżbiety, królew­ na jednak była za młoda. Rada na pewno by się sprzeciwiła, a jeśliby wyszła za mąż bez zgody Rady, traciła prawa do tronu. Zmienił więc plany i poślubił potajemnie Katarzynę Parr. Zuchwały był to postępek, natychmiast po śmierci Henryka VIII. Gdyby Katarzyna od razu zaszła w ciążę, to dziecko wedle praw Anglii byłoby formalnie uznane za dziecko zmarłego króla. Zuchwałość godna admirała, który swe stanowisko wyzyskał do współdziałania z grasującymi po Kanale La Manche piratami. Sir Tomasz pod niejednym względem wyprzedzał swoją epokę, lecz za Edwarda VI jeszcze się tym gorszono, a biskup Latimer nazwał go nawet „człowiekiem najodleglejszym od bojaźni bożej z tych, których kiedykólwiek znano lub o których słyszano w Anglii”. Ale zuchwały pirat umiał podobać się kobietom i rozweselać im życie. Katarzyna i Elżbieta uwielbiały go po równi. Wkrótce po Londynie zaczęły krążyć plotki, że Seymour wchodzi, kiedy chce, 17 do sypialni księżniczki* bawi się z nią w. łóżku, klepiąc po

pośladkach, że razem ze starą żoną ją łaskoczą. Widziano, jak Katarzyna trzymała Elżbietę, a Seymour ciął jej sukienkę na strzępy. Królewna początkowo się bała, później zasmakowała w tych zabawach. Postronni obserwatorzy coraz bardziej wątpili w ich niewinność. Coś w tym było. Dziewczynka dorastała, stawała się kobietą. Fizyczne zbliżenie z pierwszym w jej życiu dorosłym mężczyzną musiało przyspieszyć dojrzewanie zdolności do odczuwania fizycz­ nej przyjemności z takich kontaktów. Wydaje się, że Seymour, uwodziciel doświadczony, świadomie uczył tych pieszczot zastęp­ czych, które dostarczyć mogą niekiedy pełnej niemal rozkoszy. Miała o tym pamiętać zawsze. Wszyscy mężczyźni, którzy wy­ wierali na nią potem wpływ osobisty, byli podobni do Lorda Admirała, jeśli nie z postury i urody, to z temperamentu. Ale wszyscy, którym ufała jako mężom stanu, mieli być całko­ wicie odmienni. Pieszczoty stawały się coraz mniej niewinne, plotki coraz częstsze. Katarzyna zorientowała się, że sprawy zaszły za daleko. Była w ciąży; przebywanie nieopanowanego męża pod jednym dachem z dojrzewającą dziewczyną, za której wychowanie była odpo­ wiedzialna, uznała za zbyt wielkie ryzyko. Musiała się rozstać z ‘Elżbietą, która odtąd stawała się formalnie samodzielną panią własnego dworu. Rozstały się przyjaźnie. Wkrótce jednak przyszło oczekiwane rozwiązanie. Katarzyna porodu nie przeżyła. Tomasz Seymour był wdowcem. Lord Admirał wzmógł nacisk na Elżbietę i na Radę. Pozyskał sobie służbę królewny: Kasię Ashley, ukochaną jej powiernicę, i Tomasza Parry, jej klucznika. Obaj naciskali na Elżbietę, by przyjęła rękę Lorda Admirała. On zaś tymczasem budował sobie własne stronnictwo z przeciwników Lorda Protektora, zbroił ludzi w swoich majątkach, intrygował na dworze. Nie dopuszcza­ ny do Edwarda, który go uwielbiał, utrzymywał z nim pota­ jemną korespondencję: cóż dziwnego, że chłopak wolał wesołego wujka, który umiał się bawić, od poważnego, który zanudzał go sprawami państwowymi i jeszcze kazał się uczyć. Lord Tomasz czynił więc wszystko, by wreszcie uzyskać dostęp do Edwarda. Nadaremnie. Aż pewnego wieczoru w korytarzyku przed komnatą królewską usłyszano strzał. Porwali się zaniepokojeni dworzanie i w kory­ tarzu ujrzeli Tomasza Seymoura z dymiącym pistoletem w dłoni, a u jego stóp z roztrzaskanym łebkiem leżał mały piesek Edwarda, który w ciemnościach rzucił się na intruza. Lord Tomasz został aresztowany i wtrącony do Wieży. Było to 17 I 1549 r. Rozpoczęło się śledztwo. 18 Bardzo szybko natrafiono na ślad kontaktów Lorda Admirała ze służbą Elżbiety. Kasia Ashley i Tomasz Parry zostali areszto­ wani. Kasia nie przyznawała się do niczego, Parry się załamał. Zeznania jego jednak obciążały Seymoura, a nie Elżbietę. Kró­ lewna nigdy nie dała się namówić do napisania listu do lorda Tomasza, nigdy nie wyjawiła służącym własnych skłonności. Na jej dwór w Hatfield pod Londynem przybył jeden z dworskich urzędników, by przeprowadzić śledztwo. Przyjęła go godnie. Nego­ wała, jakoby kiedykolwiek porozumiewała się z Tomaszem, ale nie pozwalała mówić o nim źle. Żądała zwolnienia swej służby. Napisała ostry list do Lorda Protektora, przypominając, że jest córką i siostrą królów, że wymaga traktowania odpowiedniego do jej godności. I rozproszyła wszystkie podejrzenia. Co czuła, gdy miesiąc później, skazany przez lordów, w tym i własnego brata, Tomasz Seymour złożył głowę na pniu ka­ towskim — nie wiemy. I żyła w Hatfield znów z wierną Kasią i Tomaszem Parry, słabym człowiekiem, lecz dobrym gospoda­ rzem jej majątku, spokojna, odsunięta nieco od świata. Z dziew­ czyny stała się kobietą - przedwcześnie. Brat jej zaś dogorywał. Był zawsze słabego zdrowia. Był wrażliwy i niezbyt odważny. Coś załamało się w tym dziecku, wesołym za życia ojca, zmuszo­ nym później również do przedwczesnej dojrzałości. Przeżył śmierć jednego, ukochanego wuja, którego uratować nie mógł, choć był królem. Przeżył śmierć drugiego, Lorda Protektora. Somerset na próżno poświęcił brata. Wysadził go z siodła i śladem Tomasza wysiał na szafot inny polityk bez skrupułów, ale zręczniejszy od obu Seymourów, John Dudley, teraz już z hrabiego Warwick — książę Northumberland. Ojciec trzech dorodnych chłopaków, z którymi w dzieciństwie bawiła się Elżbieta, związał się z radykalnym skrzydłem pro­ testanckim. Choroba Edwarda postawiła go w trudnym poło­ żeniu. Następczynią tronu była katoliczka Maria. Nie tylko jego władza była w niebezpieczeństwie — również jego głowa. Mie­ rzył wysoko — pragnął swego syna osadzić na tronie Anglii i rządzić w jego imieniu. Od umierającego Edwarda wydobył podpis na dokumencie, który wydziedziczał Marię i Elżbietę, następstwo tronu oddawał Joannie Grey. Wydał Joannę za jedy­ nego ze swoich synów, który nie był jeszcze żonaty — Guilforda. I gdy Edward zmarł 6 VII 1553 r., nie ukończywszy jeszcze lat szesnastu, taił trzy dni tę wieść, aż przygotowawszy wszystko, jak sądził bezbłędnie, 9 lipca ogłosił Joannę królową Anglii. Robert Dudley otrzymał polecenie aresztowania Marii. Posłano również po Elżbietę, ktoś jednak zdołał przesłać jej ostrzeżenie. 19 Prawdopodobnie był to jeden z ministrów, sekretarz stanu

William Cecil. Panowanie Joanny trwało tylko dziesięć dni. Maria wezwała pod broń swych zwolenników. Robert Dudley nie zdołał jej dosięgnąć, wkrótce zaś ona sama zaczęła go ścigać. Elżbieta zebrała swą służbę; pospieszyła z pomocą siostrze. Gdy wreszcie i Londyn, milczący dotąd i zastraszony podniósł głowę, gdy lord mer proklamował najstarszą córkę Henryka VIII królową Anglii, Northumberland skapitulował. Czekało go więzienie i kat. Dla Elżbiety natomiast były to dni tryumfu, gdy na czele swego oddziału dołączyła do wojsk królowej swej siostry, gdy Maria ucałowała ją czule i długo trzymała jej rękę w swych dłoniach, gdy u jej boku wjeżdżała wśród wiwatujących tłumów do Londy­ nu. Wkrótce jednak sielanka dni zwycięstwa zamieniła się w po­ nurą rzeczywistość. Maria pragnęła rządzić łagodnie. Z sześćdziesięciu wspólników Northumberlanda zezwoliła stracić tylko siedmiu, a i tych pragnęła uratować. Nawet Joanna i jej mąż, Guilfbrd Dudley, pozostali przy życiu, choć jako więźniowie stanu. Królowa nie chciała rozpoczynać swych rządów od rozlewu krwi. Dość wylał jej ojciec, dość wylano w imieniu jej brata. Lecz wychowana w tradycjach starej katolickiej Anglii, patrząc na nie przez pryzmat szczęśliwego dzieciństwa, całe zło przypisywała odejściu ojczyzny od wiary przodków. I jako główny cel panowania postawiła sobie przywrócenie katolicyzmu i zniszczenie protestan­ tyzmu. Działała przezornie. Pierwszy jej parlament poprzestał' na odwo­ łaniu reform z czasów Edwarda VI, następny dopiero zniósł supremację królewską, uznał władzę Stolicy Apostolskiej i odwo­ łał reformy Henryka VIII. Nie niepokoiła nabywców dóbr kościelnych, choć zdecydowała się na to z ciężkim sercem: zabezpieczenie wolności i własności poddanych uznała jednak za obowiązek podstawowy. Biskupi protestanccy zostali pozba­ wieni swych urzędów, ale na ich miejsce powoływano przeważnie anglikańskich biskupów Henryka VIII. Postanowienia te po­ czątkowo nie spotykały się z żadnym oporem; nawet arcy­ biskup Cranmer uznał swe błędy i przyjął formalnie katolicyzm. Wenecki ambasador donosił z Londynu, że Anglicy w sprawach wiary posłuszni są zawsze monarsze: gdyby kazał im przyjąć judaizm czy mahometanizm — przyjęliby. Ale Elżbieta się opierała. Odmówiła pojawienia się na mszy — nawet na mszy za ukochanego brata, którego ostatnią, wypo­ wiedzianą tuż przed śmiercią modlitwę kazała sobie przepisać i nosiła na swych piersiach jak drogocenną relikwię. Nastąpiły dni, w czasie których wzbroniono jej wstępu na komnaty królo- 2 0 wej, a później dramatyczna rozmowa z siostrą. Elżbieta płakała, skarżyła się, że to nie jej wina, że tak jak Maria wierzyć nie potrafi. Królowa tłumaczyła, łagodnie i stanowczo; trzeba iść na mszę, wiara przyjdzie z czasem. Spokojny nacisk więcej zdziałał niż groźby; lecz idąc po raz pierwszy do kaplicy królewskiej Elżbieta bladła, niemal mdlała, kazała sobie masować żołądek. Nie było w tym udawania: był szok nerwowy dumnej dziew­ czyny, której charakter usiłowano złamać. Maria była cierpliwa: udała, że nie dostrzega wahań i pięknym klejnotem nagrodziła posłuszeństwo. Niemniej, gdy parlament unieważnił rozwód Hen­ ryka VIII z Katarzyną Aragońską, tym samym uznając Elżbietę za córkę z nieprawego łoża, nie odwołując zresztą jej praw do tronu, księżniczka pozbawiona została precedencji przed damami dworu: pierwszeństwo przed nią uzyskały siostrzenice Henry­ ka VIII, hrabiny Suffolk i Lennox. Nie przeszkadzał temu nawet fakt, że hrabina Suffolk była matką królowej Joanny. Lecz Maria miała lat trzydzieści siedem. Elżbieta była wciąż legalną następczynią tronu. Los katolicyzmu w Anglii zależał od rychłego małżeństwa i macierzyństwa królowej. Najpopularniejszym w Anglii kandydatem do ręki Marii był dziesięć lat od niej młodszy kuzyn, prawnuk, jak ona, Edwar­ da IV, Edward Courtenay. Krew królewska nie była bezpiecz­ nym spadkiem w ówczesnej Anglii: Courtenay od trzynastego roku życia przebywał w więzieniu i teraz dopiero został uwol­ niony, by jako hr Devonshire zająć miejsce w Izbie Lordów. Lecz Courtenay nie odznaczał się ani inteligencją, ani charakte­ rem; długie więzienie złamało go psychicznie i fizycznie. Królowa nie zamierzała się z nim wiązać i oznajmiła Radzie, że gotowa jest oddać swoją rękę innemu krewniakowi ze strony macie­ rzystej, Filipowi Habsburgowi. Pierworodny syn cesarza Karola V, hiszpański następca tronu, miał podówczas lat dwadzieścia sześć. Znano go z fanatycznego przywiązania do religii katolickiej. Surowy, poważny, pracowity i drobiazgowy, był bez wątpienia wielką indywidualnością. Ale jego kandydatura nie cieszyła się popularnością w Anglii. Filip był dziedzicem potężnego mocarstwa i sprawy angielskie byłyby dlań niewątpliwie drugorzędne. W tej sytuacji małe wyspiarskie królestwo nie mogłoby się otrząsnąć z gospodarczej zależności od habsburskich Niderlandów, popądając dodatkowo w zależność polityczną od Hiszpanii. Lecz Maria w ciągu minionych lat tylko wśród swych habsburskich krewnych znajdowała przyjaciół i obrońców, tylko im mogła zaufać. Zaś szczerze mówiąc innego sensownego kandydata nie było ani w Anglii, ani w Europie 21 całej. Królowa nie miała wyboru, czas naglił. Rada dała się

przekonać i udzieliła swej zgody. Małżeństwo zostało przesą­ dzone. Dyplomaci cesarscy obawiali się teraz tylko Elżbiety. Nie na próżno. Opozycja przeciw hiszpańskiemu małżeństwu narastała i nadzieje jej związane były właśnie z osobą księż­ niczki. Gdy Maria odrzuciła rękę Courtenaya, wysunięto projekt, by ożenić go z Elżbietą. Zaniepokoiło to zarówno kanclerza Gardinera, jak ambasadora cesarskiego: obaj bez ogródek oświad­ czyli Marii, że grozi to rebelią i lepiej już, aby siostra jej była martwa, jako heretyczka i jako potencjalna buntowniczka. Sam Courtenay przerażony błagał Marię, by nie wyraziła swej zgody na to małżeństwo: Elżbieta zdawała mu się „zbyt dumna”. Ale popularność jej wzrastała z dniem każdym, opozycja w niej tylko widziała nadzieję. Rozpoczęto przygotowania do rebelii. Plany spiskowców przewidywały formalnie zapobieżenie hiszpań­ skiemu małżeństwu Marii, lecz po cichu mówiono o zastąpieniu jej Courtenayem i Elżbietą. Powstanie miało się rozpocząć równo­ cześnie w Anglii środkowej, pod wodzą ojca lady Joanny, księcia Suffolk, w Anglii zachodniej, gdzie liczono na Courtenaya i pozyskano jego stronników, oraz w hrabstwie Kent na południo­ wy wschód od Londynu. Planowano koncentryczny atak na stolicę. Liczono na poparcie mieszczan. Zawiodły plany. Anglia środkowa na wezwanie Sufiolka nie zareagowała. Courtenay odmówił ostatecznie współdziałania i wyznał wszystko, o czym wiedział; grupa jego zwolenników z Devonu została szybko aresztowana. Jedynie Sir Tomasz Wyatt zdołał podnieść do boju Kent. Z niewielką armią dotarł pod / mury stolicy. Wśród doradców Marii zapanował popłoch, nie­ którzy doradzali jej ucieczkę. W dramatycznej chwili królowa wykazała męstwo i hart ducha, zagrzała londyńczyków do walki, odniosła znakomite i szybkie zwycięstwo 7 II 1554 r. Wyatt został pojmany. Zapadła decyzja stracenia Joanny i Guilforda Dudleya. 12 lutego oboje zostali ścięci. Elżbietę wezwano do Londynu. Królewna była chora, cierpiała na zapalenie nerek. Królowa nalegała. Przysłała po nią komisję i lekarzy. Orzekli, że Elżbieta może jechać w lektyce. Pięć dni trwała jej niedaleka podróż z Hatfield do Londynu. 23 lutego, na razie w królewskim pałacu Whitehall, osadzona została w areszcie domowym. Rozpo­ częło się długie śledztwo, prowadzone przez Gardinera. Oświad­ czył jej, że wie o jej związkach z Wyattem, żąda wyznania wszystkiego i oddania się na łaskę królowej. Gdy odmówiła, markiz Winchester i hr. Sussex przynieśli jej rozkaz Marii: ma być przewieziona do Wieży Londyńskiej. Ponure mury Wieży rzadko wypuszczały więźniów oskarżanych 2 2 o zdradę stanu. Widmo pnia katowskiego stanęło przed Elżbietą. Błagała Winchestera i Sussexa, by umożliwili jej zobaczenie siostry, osobistą rozmowę, by choć list jej przekazali królowej. Winchester odmówił, Sussex się zgodził. Ogarnięta paniką Elżbieta napisała błagalny list, zapewniając o swej wierności i nie­ winności, prosząc o audiencję. Przypominała: „Słyszałam, jak milord Somerset mówił, że gdyby ścierpiano rozmowę jego brata z nim, brat nigdy by nie ucierpiał”. Ale siostra nie chciała. Następnego dnia, w samą Niedzielę Palmową, gdy wszyscy przebywali w kościołach, barka z zakrytą kabiną przewiozła po cichu, bez rozgłosu, Elżbietę do stóp Wieży i lądowała przy Bramie Zdrajców. W Elżbiecie zgasła wszelka nadzieja. Siadła na schodach i pła­ kała. Namiestnik Wieży był bezsilny. Z tyłu stał groźny Sussex; wierny królowej, ale królewnie życzliwy. Strażnicy złamali sze­ regi: klękali przed łkającą Elżbietą, wołali: „Niech Bóg błogo­ sławi Waszą Łaskawość”. Opanowała się jednak. Wstała i przeszła do komnat więziennych. Przebywać w nich miała dwa mie­ siące. Gardiner żądał procesu i egzekucji, przekonany był o jej winie. Ale Gardiner był niemal osamotniony. Koledzy jego jeden za drugim zaczynali się wahać. Hr. Arundel żądał również po­ czątkowo srogiego wyroku; gdy wysłany został do królewny, ujęty jej czarem .zgiął kolano i dał się przekonać. Prawdę pisał cesarski ambasador do swego pana: „Królewny Elżbiety trzeba się bardzo obawiać: duch jej pełen jest czaru”. Po dwóch miesiącach więzienie zostało zamienione na łagodniej­ sze: na areszt domowy w jednym z zamków królewskich, potem w następnym. W jednym z nich napisała na szybie diamentem: „O wiele rzeczy można mnie podejrzewać, nic nie może być udowodnione”. W drugim słysząc śpiew małej mleczarki w ogro­ dzie westchnęła: ona jest szczęśliwsza ode mnie. Zapamiętała to długo: nieraz miała powtarzać w chwilach ciężkich, że wolałaby się urodzić mleczarką, wiejską dziewczyną. Mijały miesiące. Wyatt i jego stronnicy ponieśli śmierć. Filip przybył do Anglii, poślubił królową i został koronowany. Małe dzieci bawiły się na ulicach w wojnę Marii i Wyatta, zabawa zaś kończyła się powieszeniem Filipa. Protestanci zaczęli podno­ sić głowy: nie spokojni, arystokratyczni zwolennicy supremacji królewskiej, ale radykalni zwolennicy Kalwina rekrutujący się z ludu. Kardynał Reginald Pole przybył do Anglii jako nowy arcybiskup Canterbury i legat papieski. Niegdyś zwolennik poko­ jowej reformy Kościoła, porozumienia się z protestantami, czło- 2 3 wiek szlachetny, tolerancyjny, przesiąknięty ideami Erazma, teraz

był stary i' złamany na duchu. Przestał wierzyć w pokojowe zjednoczenie Kościoła, nie widział innego wyjścia niż prześlado­ wania. Maria też nie widziała. Zapłonęły stosy. Jako jeden z pierwszych spłonął były arcy­ biskup Cranmer. Odwołał swe wymuszone nawrócenie, na stosie sam włożył w ogień rękę, która dokument ten podpisała, by ją pierwszą ukarać. Na jednym stosie zginęli biskup Londynu Ridley i biskup Worcester Latimer. „Bądź dobrej myśli, mistrzu Ridleyu — rzekł Latimer, gdy dosięgły ich płomienie — z Bożą pomocą taką świecę zapalimy w Anglii, że nigdy nie zgaśnie”. Nie zgasła. I próżno na stosach palono duchownych i pro­ staczków. Protestantyzm trwał — w podziemiach, na emigracji. Wyznawcy jego byli wciąż nieliczni, ale byli bojowi i oddani. A szerokie rzesze Anglików chodziły na mszę, ale nie chciały, by w obronie jej palono na stosach rodaków. Maria, popularna z początku, stała się znienawidzona. Hiszpanie Filipa, niegdyś przyjaciele, teraz uważani byli za intruzów, wrogów, oku­ pantów. Na próżno sam Filip usiłował zatrzeć złe wrażenie. Na próżno kazał swemu hiszpańskiemu kaznodziei głosić potrzebę tolerancji, pozyskiwania protestantów słowem, a nie ogniem. Na próżno odwiedzał Elżbietę i zmusił Marię, by ją lepiej traktowała, by pozwoliła jej wrócić do Hatfield. Próbował czarować piękną szwagierkę — lecz sam uległ jej czarowi. W postępowaniu Filipa, od 1556 r. króla Hiszpanii, było zresztą więcej wyrachowania politycznego niż religijnych czy osobistych namiętności. Maria okazała się bezdzietna. W razie śmierci Elżbiety następczynią tronu najpewniej stałaby się katolicka kró­ lowa Szkocji, Maria Stuart, równocześnie żona francuskiego następcy tronu. A dobiegały właśnie końca sześćdziesięcioletnie zmagania Habsburgów z Walezjuszami, znane pod nazwą wojen włoskich. Lada dzień, lada miesiąc Francja mogła być rzuco­ na na kolana. Potrzebny był ostatni wysiłek — a Hiszpania była również do cna wyczerpana. Współdziałanie angielskie było niezbędne; odsunięcie od następstwa tronu angielskiego Marii Stuart — konieczne. Nie było innego wyjścia niż popierać Elżbietę. Filip zdołał osiągnąć swój cel. Anglia wypowiedziała wojnę Francji. Hiszpanie odnieśli zwycięstwo. Rozpoczęły się rokowa­ nia pokojowe. Ale w ostatniej chwili wódz francuski Franciszek de Guise śmiałym atakiem opanował Calais, ostatnią angielską twierdzę na kontynencie, ostatni ślad dawnej angielskiej chwały, angielskiego panowania nad Francją. Dobiegał końca rok 1558. Maria umierała. Kardynał Pole był 2 4 konający. Odeszła większość jej doradców i przyjaciół. Opuszczał ją mąż. Dzieci mieć nie mogła. Opustoszał jej pałac, mało kto pozostał przy łożu królowej. Wszyscy spieszyli z pokłonem do Hatfield. Umierała, jak mówiono, „z Calais w sercu”. Ale jej samej na chwilę przed skonaniem marzyły się małe dzieci, aniołki igrające wokół jej łoża.

Część I: Po ziemi „Moje własne doświadczenie uczy mnie nie lubować się w tych próżnych rozkoszach bardziej, niż rozum pragnąłby; a ponadto me rozkoszować się rzeczami niepewnymi, które mogłyby się zdawać pożyteczne”. {Z mowy Elżbiety przestanej Haringtonowi) / Pod bezlistnym dębem Gdy Maria konała w Londynie, Elżbieta czekała w Hatfield. Z każdym dniem miała nowycłi gości. Ministrowie,'lordowie, dworacy spieszyli pokłonić się następczyni tronu. Ubrana skrom­ nie, jak mniszka, ukazywała demonstracyjnie swą dumną biedę. Wciąż czekała. Wciąż była ostrożna. 16 listopada zameldował się Don Gomez Suarez de Figueroa, hrabia de Feria, ambasador Króla Arcykntnlickiego. Żonaty z damą dworu Marii, uchodził, przynajmniej własnych oczach, za łubianego przez Anglików. Przybył polecić swego pana; Filip nie zapomniał pięknej szwagierki. Hiszpan nie potrafił jednak ugiąć karku przed przyszłą królową, w sposób maksymalnie nietaktowny przypomniał jej, że tron zawdzięczać będzie jedynie Filipowi. „Nie Filipowi — odparła Elżbieta — nawet nie szlachcie angiel­ skiej; wszystko zawdzięcza ludowi angielskiemu”. Rozmowa zaniepokoiła Ferię. Bał się radykalizmu księżniczki. „Jest bardzo przywiązana do ludu — pisał do Filipa — i przeko­ nana, że stoi on cały po jej stronie, co jest oczywistą prawdą”. Bał się protestantów. „Nie ma heretyka czy zdrajcy w tym królestwie — dodawał — który by nie wstawał jak z grobu, by szukaćjej z wyrazami największej radości”. Raportował, że nowym sekretarzem stanu zostanie bez wątpienia Sir William Cecil, człowiek, jego zdaniem zdolny i inteligentny, lecz skłaniający się ku protestantyzmowi. Sama Elżbieta, według Ferii, nie da się rządzić nikomu; decydować o sprawach państwa zechce sama. „Do wielkiej subtelności — konkludował — dodaje bardzo wielką próżność. Słyszała bardzo wiele o tym, jak postępował jej ojciec, i zamierza go naśladować. Bardzo się boję, że ma złe zamiary wobec religii, bo widzę, że skłania się do rządzenia przez ludzi, których podejrzewa się o herezję”. Następnego dnia przyszły pierwsze, nieoficjalne jeszcze nowiny 0 śmierci Marii. Elżbieta wciąż nie wierzyła — lub udawała, że nie wierzy. Otaczali ją pretendenci do urzędów, łask, zaszczytów. Najgroźniejsza mogła być rywalizacja o stołek sekre­ tarski między dwoma przyjaciółmi: Sir Williamem Cecilem a Sir Nicholasem Throckmortonem. Sir Nicholas był najwierniejszym z jej stronników. Krewny Ka­ tarzyny Parr, ulubieniec Edwarda VI, uczestnik powstania Wyatta, ocalony od kary śmierci tylko dzięki zimnej krwi 1 brawurowej, opartej na świetnej znajomości praw angielskich obronie przed sądem, był zażartym protestantem. Żaden ze zwolenników Elżbiety nie zasłużył tak na zaszczyty i na zaufa- 2 7 nie swej pani, jak właśnie on. Ale Throckmorton był prosto-

Unijny i nieostrożny: uczciwy ryzykant. W tym właśnie momencie lepiej było się go pozbyć. I Trockmorton otrzymał misję sto­ sowną właśnie dla człowieka, którego obdarza się pełnym zaufa­ niem : pojechać do Londynu, sprawdzić, czy wieści o śmierci Marii są prawdziwe, a jeśli tak, przywieźć jako dowód czarno- -złoty pierścień Filipa, pierścień, którego Maria nie zdjęła nigdy od czasu zaręczyn. W Hatfield pozostał Cecil. Układał proklamację nowej królowej, kreślił plany działania. Pozostała Elżbieta, obserwując drogę zatłoczoną niedawnymi wrogami, którzy przybywali teraz szukać jej łask. Gdy zapowiedziano lordów z Rady królewskiej, opuściła pałac. Mieli ją ujrzeć w parku pod dębem, bezlistnym już o tej porze, dębem symbolizującym w angielskiej tradycji swobodę i prawo, dębem jak te, pod którymi królowie średniowiecza wysłuchiwali skarg i odprawiali sądy. Ujrzeli wysoką i szczupłą dziewczynę, o ostrych rysach, orlim nosie, jasnych, złocistych niemal, ale zdradzających krótkowzrocz­ ność oczach, i złotorudych włosach. Przyklękli. Powitali królową Anglii, Francji i Irlandii. Pozostała przez moment w teatralnym bezruchu. Uklękła na trawie. Na klęczkach wykrzyknęła: „A Do­ mino factum est istud et est mirabile oculis nostris”. Poznali Psalm Dawidów, psalm sto osiemnasty. Dopowiedzieli w myśli ciąg dalszy: Wzywałem go w przygodzie, a on w mej ciężkości Użył nade mną litości... Otom ja żyw i będę sławił po wszej ziemi Sprawy Pańskie rymy swemi. Karał mnie Pan i wedle wolej swej frasował, Jednak mnie śmierci zachował... Kamień, od rzemieślników niedbałych wzgardzony, Na kąt czelny jest włożony... Bóg pan prawy, ten światłem swojej życzliwości Rozświecił nasze ciemności. A potem kazała zamówić nowe suknie: strojne i efektowne. Rozpoczynało się teatralne panowanie. Około południa heroldowie otoczeni najprzedniejszą szlachtą Anglii przy dźwięku trąb ogłosili londyńczykom, iż Elżbieta Tudor wstąpiła na tron ojca. „Po południu wszystkie dzwony Londynu zabrzmiały na znak radości; a w nocy palono sobótki i ustawiono na ulicach stoły, na których był dostatek jadła i napoju i wesoło było. Następnego dnia, jako że był to piątek, uznano, że nie wypada, przez respekt dla postu, organizować publicznych zabaw. Ale dnia kolejnego, czyli w sobotę, 19 listopa­ da Te Deum laudamus śpiewano i mówiono w kościołach Londynu” Gdy Londyn bawił się, w Hatfield załatwiano poważniejsze sprawy: nominacje. Młoda królowa pomyślała przede wszystkim o swoich najbliższych. Kuzyn Ashley został Nadzorcą Królew­ skich Klejnotów, a jego żona, wierna Kasia — Pierwszą Damą Komnaty Sypialnej. Tomasz Parry, pasowany natychmiast na rycerza — objął urząd Skarbnika Dworu, pięćdziesięcioletnia Blanche Parry — Strażnika Królewskich Ksiąg w bibliotece zamku Windsor. Lecz pozostałe nominacje były zapewne dziełem nowego sekretarza stanu, Sir Williama Cecila. Nominacja Cecila na to stanowisko nie była zaskoczeniem dla nikogo. Sir William pochodził z Lincolnshire, ze szlacheckiej rodziny, która w porę związała swe losy z Tudorami. Dziad jego walczył pod Bosworth po stronie Henryka VII, ojciec wiernie służył Henrykowi VIII jako mistrz garderoby. Jedynego syna, urodzonego w 1520 r., kierował na prawnika, wysyłając młodego Wiliama na studia do Cambridge. Na uniwersytecie tym znaczny wpływ już wówczas mieli uczeni przesiąknięci ideami Lutra. Wiliam stronił jednak od doktrynerów, przyjaźniąc się z mło­ dymi scholarami, Rogerem Ashamem i Johnem Cheke, którzy wkrótce mieli objąć pieczę nad wychowaniem Elżbiety. Poślubił Mary Cheke, siostrę przyjaciela, co przez rodzinę zostało źle przyjęte, jako że matka Mary prowadziła gospodę w Cambridge; jak każdy nowobogacki ród, Cecilowie byli straszliwymi snobami. Maria umarła jednak po trzech latach małżeństwa, osierocając małego synka, Tomasza, którego wychowanie ojciec miał kary­ godnie zaniedbać. Gdy po wielu latach Tomasz po ojcu odzie­ dziczy majątek rodowy, zamieniony tymczasem na baronię, cała Anglia śmiać się będzie z lorda-błazna. Żeniąc się drugi raz nie popełnił William błędu młodości: wybrał uczoną, ale i dobrze urodzoną Mildred Cooke, której ojciec, Sir Anthony, był również pedagogiem dzieci królewskich, poćhodził jednak z uczciwej, starej szlacheckiej rodziny. Od tego momentu, zapewne pod wpływem mądrej a wyracho­ wanej żony, kariera Cecila była zapewniona. W trudnych czasach Edwarda i Marii nie zrobił nigdy fałszywego kroku, nie związał się nigdy ze stroną przegraną, tak by nie móc się wycofać. Wpierw stronnik protektora Somerseta i jego sekretarz prywatny, uwięziony został wprawdzie przez Northumberlanda, by jednak po dwóch miesiącach nie tylko opuścić Wieżę Londyńską, ale stać się pupilem wszechwładnego ministra, otrzymać tytuł rycerski, Order Podwiązki i stanowisko jednego z dwóch głównych sekre­ tarzy stanu. W tym samym czasie mianowany został zarządcą dóbr Elżbiety, niewiele miał jednak z nią styczności: był zbyt 29 ostrożny. Współdziałał we wprowadzeniu na tron królowej Joanny,

zdradził ją w porę, by Maria mu nie tylko przebaczyła, ale nawet powierzyła dwie ważne ambasady zagraniczne. Oczywiście stał się prawowiernym katolikiem i zdołał nawiązać przyjaźń z kardynałem Reginaldem Pole. Dopiero gdy widział, że dni Marii są policzone, ofiarował swoje usługi Elżbiecie. Takiego człowieka potrzebowała. Wojna z Francją wyczerpała skarb angielski. Calais stracone, Szkoci zagrażający północnym granicom, Maria Stuart podnosząca swe pretensje do Korony angielskiej, nieustabilizowana sytuacja wyznaniowa wymagała polityki ostrożnej, przewidującej i dyskretnej. Elżbieta nie miała doświadczenia politycznego. Cecil je miał — a Cecil nie lubił ryzykować. Został więc głównym sekretarzem stanu - bez kolegi na urzędzie, ku gorzkiemu rozczarowaniu I hrockmortona. Losy królestwa spoczywały teraz w rękach Sir Williama. „Daję ci takie zadanie - rzekła Elżbieta zaprzysięgając nowego sekretarza stanu — abyś zasiadał w mojej Radzie Osobistej i kontentował się trudem swoim dla mnie i dla mojego królestwa. Sądzę bowiem o tobie, że nie dasz się przekupić w żaden sposób i że będziesz wierny państwu; i że bez względu na moją korzyść prywatną dasz mi taką radę, jaką uznasz za słuszną, i że jeśli dowiesz się czegoś, co trzeba będzie donieść mi pota­ jemnie, doniesiesz o tym tylko mnie samej. A zapewniam cię, że nie zaniedbam milczeć o tej sprawie i dlatego właśnie niniejszym zleceniem cię obarczam”. Pod czujnym okiem Elżbiety przystępował Cecil do montowania nowego garnituru rządowego. Machina państwowa za czasów Marii działała nie najlepiej. Na czele jej stała wówczas Rada Osobista, zreformowana przez Tomasza Cromwella, który ogra­ niczył liczbę jej członków i przepisał reguły działania, rozszerzo­ ne jednak znów przez Marię, tak iż liczyła 44 członków. Było. to zbyt wielkie ciało, by działać w miarę sprawnie. Nie poma­ gało nawet powierzanie pewnych spraw wybranym, szczuplej­ szym komitetom Rady. Ambasadorzy Filipa skarżyli się w swych listach na jej niedołężność, postulowali ograniczenie liczby człon­ ków. Na próżno. Wszelkie redukcje wywołałyby opór magnatów wchodzących w skład Rady, a nic nie robiących; zaszczyt cenili, pracować nie chcieli. Cecil postanowił z tym skończyć. Nowa Rada miała liczyć osiemnastu członków, przy rachowaniu specjalnych komitetów, wydzielonych z niej do spraw szczególnie palących. Powołano takich komitetów pięć. Pierwszy miał objąć pieczę nad północną, szkocką granicą. Diugi - nad południową bramą królestwa, miastem Portsmouth i wyspą Wight. I rzeci nad skarbem. Czwarty miał przygotować program posiedzeń przyszłego parlamentu. Piąty wreszcie rozpatrzyć nadania ziem­ skie zmarłej królowej, które znacznie uszczupliły majątek Korony. W podziale tym zawarł więc Cecil plan pracy rządu na naj­ bliższe miesiące. Spraw religijnych - na razie - nie tykano. Pierwsze nominacje wskazywały, że Fdżbieta i Cecil poważnie się jeszcze liczą ze zwolennikami starego porządku. Henry Fitzalan hr. Arundel, katolik, przedstawiciel starego bretońskiego z pochodzenia rodu, którego młodsza gałąź osiadła w średnio­ wieczu w Szkocji i przybrała nazwisko Stuart, był jednym z zaufanych doradców Marii oraz marszałkiem dworu królowej. Stanowisko swoje w Radzie i na dworze miał teraz nadal zachować. Ale Arundel był zawsze człowiekiem bezwzględnie lojalnym wobec Korony, Elżbieta zaś sama zawdzięczała mu wiele, w czasie poprzedniego panowania był jednym z jej naj- konsekwentniejszych i najodważniejszych obrońców. Drugi z kon­ serwatywnych magnatów, lord William Howard z Effingham, krewny Elżbiety przez Boleynów, był do niedawna Lordem Wielkim Admirałem. Obecnie mianowany został Lordem Szambe- lanem. I izecim był sędziwy, urodzony w 1485 r., roku bitwy7 pod Bosworth, William Paulet markiz Winchester, długoletni Lord Skarbnik, pozostawiony nadal na tym ważnym stanowisku. Wreszcie czwartym z dawnych ministrów Marii był Edward lord Clinton, od lutego następca Howarda na urzędzie admiral­ skim, który piastował zresztą nie po raz pierwszy. Clinton należał do posłusznych poddanych, z rzędu tych, co poślubiają panie, które monarsze się już sprzykrzyły; takiemu właśnie małżeństwu zawdzięczał swe łaski u Henryka VIII. Potem służył wiernie Edwardowi, Joannie —zdradziwszy ją jednak w porę — wreszcie Marii. Wiadomo było, że równie wiernie będzie służyć Elżbiecie. Wszyscy czterej zasiedli w Radzie z racji swych funkcji, które pełnić umieli z jakże potrzebną w tej chwili urzędniczą rutyną; wszyscy byli ministrami Marii i gwaranto­ wali ciągłość administracji. Wszyscy wreszcie byli posłusznymi wykonawcami królewskich rozkazów; również nowa władczyni mogła im zaufać bezpiecznie. Wiadomo było jednak, że nie oni będą decydować o sprawach istotnych. Jednym z najważniejszych urzędów ministerialnych było wówczas stanowisko Lorda Kanclerza. Wprawdzie reformy Cromwella odjęły mu wiele uprawnień przekazanych głównym sekretarzom stanu, lecz i tak pozostała mu, jak później pisał Franciszek Bacon, „pretoriańska władza łagodzenia surowości prawa w wy­ padkach skrajnych przez sumienie dobrego człowieka”. Bacon wiedział, co pisze, gdyż kierownictwo kancelarii powierzyła Elżbieta jego ojcu, Sir Nicolasowi Baconowi, z tytułem jednak nie Lorda Kanclerza, lecz Lorda Strażnika Wielkiej Pieczęci,

tytułem, który dawał niższą rangę niż tytuł kanclerski przy uprawnieniach podobnych. Podkreślono w ten sposób dominującą rolę Cecila w rządzie. Sir Nicolas, doświadczony prawnik, zwią­ zany od lat z uniwersytetem w Cambridge, był zresztą szwagrem Cecila jako mąż Anny Cooke, siostry pani Cecilowej, kobiety równie uczonej i równie wyrachowanej co żona sekretarza stanu. Lecz powszechnie wiedziano, że największymi wpływami cieszą się czterej nowi członkowie Rady. Francis Russell, drugi hr. Bed­ ford, pochodził ze świeżego wówczas rodu wzbogaconego gra­ bieżą majątków kościelnych za Henryka VIII. Zwolennik królo­ wej Joanny, więziony za Marii, zdołał zbiec na kontynent. Powrócił po wstąpieniu Elżbiety na tron i mianowany został natychmiast członkiem Rady. Stryjem Joanny był lord John Grey, zamieszany w powstanie Wyatta. Natomiast William Parr, brat królowej Katarzyny, za Marii utracił tylko tytuł markiza Northampton i związane z tym włości. Teraz miał go odzyskać wraz z miejscem w Radzie. Wreszcie ostatni z tej czwórki, Sir William Herbert hr. Pembroke, najostrożniejszy z nich wszyst­ kich, za Marii się nie narażał, powstanie Wyatta zwalczał, ale trzymał zawsze z protestantami. Wraz z Cecilem wracali do władzy ludzie z czasów Edwarda VI, ludzie niegdyś Somerseta czy Northumberlanda. • Elżbieta niewątpliwie brała aktywny udział w ustalaniu składu Rady i obsadzaniu nowych stanowisk. Toteż wśród nominatów nie brakło jej krewnych. Maria Boleyn, starsza siostra królowej Anny i przed nią jeszcze krótkotrwała kochanka Henryka VIII, pozostawiła kilkoro dzieci — oficjalnie zrodzonych w małżeń­ stwie z Sir Williamem Carey. Syn jej a cioteczny brat Elżbiety, Henryk Carey, został teraz pośpiesznie pasowany na rycerza, by w styczniu 1559 r. uzyskać kolejny tytuł — lordowski. Jego szwagier, mąż Katarzyny Carey, Sir Franciszek Knollys, zażarty protestant, wszedł do Rady Osobistej. Do ścisłego garnituru rządowego zaliczali się w owych czasach również dwaj wysocy urzędnicy przebywający z racji swego sta­ nowiska poza Londynem, zarządcy Irlandii i Walii. Irlandię Maria powierzyła Tomaszowi Radcliffe hr. Sussex, jednak nie jako w pełni samodzielnemu wicekrólowi, noszącemu wówczas tytuł Lorda Namiestnika, lecz jako bardziej skrępowanemu instrukcjami i gorzej opłacanemu lordowi delegatowi królewskie­ mu. Na wieść o śmierci Marii Sussex ruszył do Londynu, zlecając Sir Henrykowi Sydneyowi zastępowanie go w Irlandii, gdzie właśnie Shane 0 ’Neill, uznany wbrew Anglikom naczelni­ kiem swojego klanu, najpotężniejszego klanu celtyckiego Ulsteru, wojował z sąsiadami i demonstrował swą niezależność. Uznano 32

Maria Tudor w 1556 r.

Wieża Londyńska. Sztych Wacława Hollara Fasada pałacu w Hatfield BjbKL,

William CeciI lord Burghley w Londynie, że w tej sytuacji w Irlandii nie trzeba zmieniać administratora; niech Sussex wypije piwo, które sam nawarzył własną nieudolnością. Hrabia wrócił do Dublina, zatwierdzony jako delegat, a wkrótce już namiestnik Irlandii. Zyskał większe pobory i uprawnienia, ale stracił zdolnego zastępcę: Sir Henry Sidney, typowy nuworysz wzbogacony na służbie Tudorów, no­ tabene zięć Northumberlanda i niegdyś stronnik królowej Joanny, mianowany został lordem prezydentem Walii, kraju formalnie przez Henryka VIII połączonego z Anglią w jedną admini­ stracyjną całość, który wysyłał odtąd swoich przedstawicieli do parlamentu londyńskiego, ale dalej ciągle niespokojnego, wyma­ gającego silnej ręki i zaufanego człowieka. Protegowanym Cecila, dawnym przyjacielem Northumberlanda, był również człowiek, który — choć otrzymał stanowisko pozor­ nie mniej ważne — znaczył więcej niż najmożniejsi lordowie: Tomasz Gresham. Pochodził z bogatej, londyńskiej rodziny ku­ pieckiej. Już jego ojciec, Lord Mer Londynu, wielokrotnie poży­ czał pieniądze Henrykowi VIII. Tomasz, ukończywszy studia oczywiście w Cambridge, rychło sam się wziął do interesów. Zaczął od finansowania ostatnich kampanii Henryka VIII, by w czasach Edwarda VI objąć stanowisko „królewskiego kupca”, czyli agenta Korony w ówczesnej finansowej stolicy Europy — Antwerpii, przy sposobności zaś miał dostarczać ważnych wia­ domości politycznych, których zdobywanie graniczyło nieraz ze szpiegostwem. Maria usunęła go ze stanowiska, lecz wpłynęło to fatalnie na angielskie finanse: Gresham był niezastąpiony i musiał wrócić. Na wieść o śmierci Marii pośpieszył pokłonić się Elżbie­ cie i nikogo chyba nowa królowa nie przyjęła tak serdecznie, nikomu tyle nie naprzyrzekała, jak jemu. Nic dziwnego. Położenie finansowe państwa było katastrofalne. Dochody wynosiły około /, 200000 rocznie, a długi dokładnie 226 910. Moneta angielska, pusta przez poprzednie rządy, spadła w cenie na rynkach europejskich. Tylko Tomasz Gre­ sham —wkrótce już Sir Tomasz i ambasador angielski w Nider­ landach — mógł uzdrowić finanse. Tylko Sir Tomasz mógł prze­ prowadzić udaną reformę monety, przemycić do Anglii bez cła niderlandzkie towary — była wśród nich i broń kradziona po prostu z magazynów Filipa — czy uzyskać korzystny kredyt i zrównoważyć budżet Korony, jak również dostarczyć potajemnie Elżbiecie potrzebnych informacji o sytuacji międzynarodowej i rozgłosić przez swych licznych agentów po całej Europie takie wieści — prawdziwe lub fałszywe — o sytuacji w Anglii, jakie Elżbieta i Cecil uznali za stosowne i korzystne. Skład nowego garnituru rządowego był więc wyważony po 3 Elżbieta Wielka...

mistrzowsku. Zachowywał równowagę między przedstawicielami stare) arystokracji, którzy zapewniali lojalność swoich rodów i ambitnymi dorobkiewiczami, wzbogaconymi przeważnie na rabunku klasztorów; między dawnymi ministrami Marii, którzy mieli zademonstrować ciągłość tradycji rządowej i uspokoić kon­ serwatystów a ludźmi należącymi niegdyś do garnituru rządo­ wego za Edwarda VI. Ci ostatni mieli mniej znaczące stano­ wiska, a większe wpływy. Cecil palił katolickiemu Panu Bogu ogarek - a protestanckiemu diabłu świeczkę. Główne urzędy zostały obsadzone. Brakowało już tylko astro­ loga. Blanche Parry miała kuzyna, również Walijczyka, chlubiącego się pochodzeniem od dawnych celtyckich władców Walii —jak Tudorowie - niejakiego Johna Dee. W wieku 32 lat Dee był już wybitnym uczonym, o europejskiej sławie geografem i astronomem wykształconym w Cambridge i Louvain. Znany był już w Cam­ bridge dzięki sprytnym wynalazkom jako magik, nieledwie czarno­ księżnik, wsławił się później wykładami w Paryżu, na które ściągały tłumy ciekawych słuchaczy. Przy całej swej uczoności Dee, samozwańczo tytułujący się „doktorem”, był naturą nie­ spokojną, szukającą popularności; chętnie otaczał się nimbem tajemniczości, uciekał się do efektownych sztuczek budzących ciekawość i przerażenie pospólstwa. Ceniony był jednak również i przez poważnych badaczy. Przyjaciółmi jego byli sławni wów­ czas geografowie Gemma Frisius, Mercator, Ortelius, w Anglii zaś Sir Johnę Cheke, który polecił go Cecilowi. Wspólne zabiegi nowego sekretarza stanu i wiernej Blanche zapewniły mu teraz łask! Elżbiety. Dostał polecenie, by z gwiazd wyczytać, jaki będzie najlepszy dzień na koronację. Astrologia w XVI w. była rzeczą poważną, królowie stosowali się do jej prawideł. Ostatnia z nowych nominacji była dla Ceciła zaskoczeniem. Natychmiast po śmierci Marii pojawił się w Hatfield wysoki znakomicie zbudowany młodzieniec o uwodzicielskim wzroku’ smukłych, arystokratycznych dłoniach, z krótką hiszpańską bródką i zawadiackim wąsikiem, strojny w złoto, koronki i aksamity, tocząc mistrzowsko śnieżnobiałym rumakiem. Elżbieta znała go jako dziecko, bawiła się z nim nieraz, ostatnio zaś zetknęli się w Wieży Londyńskiej jako więźniowie Marii. Był to Robert Dudley, syn Northumberlanda, znany w całej Anglii piękniś sławny z wyczynów w turniejach'. Nie było konia, który by mu me był posłuszny, nie było również takiej kobiety. Elżbieta nie oparła się jego wdziękowi, elegancji i dowcipowi. Sir Robert przybył do Hatfield jako zrujnowany dziedzic złowróżebnego nazwiska; pozostał przy Elżbiecie jako koniuszy królowej. A ko­ nie - w czasach, kiedy nie używano niemal powozów i podrozo- wano na ich grzbiecie - ważniejsze jeszcze były od gwiazd. _ I gdy w siódmym dniu panowania przez zatłoczone ulice Londynu, wśród wiwatujących tłumów („przecież to stary Harry!” - krzyczeli ci, co pamiętali jej ojca w młodości), po­ przedzana lordami, rycerstwem, szlachtą, trębaczami i heroldami, królowa Elżbieta jechała ku murom Wieży, tuż za mą ujrzano lorda Roberta. Kompromis anglikański Po reformie rządu najważniejszym zagadnieniem była reforma Kościoła. Kardynał Reginald Pole przeżył Marię zaledwie o dwa­ naście godzin. Nie było więc prymasa; dziewięciu innych biskupów, staruszków usuniętycli niegdyś przez Henryka VIII i wyciągniętych z lamusa przez Marię, zmarło lub umrzeć miało w pierwszych tygodniach panowania Elżbiety. Przynajmniej kilkaset parafii nie miało proboszczów. Formalne odrodzenie katolicyzmu nie szło w parze z kształceniem kleru, mocno przerzedzonego w czasach Henryka VIII i Edwarda VI. Tym­ czasem na wiadomość o śmierci Marii setki protestanckich uchodźców wracały z kontynentu, przesiąknięte ideami genew­ skich i strasburskich reformatorów. Kościół katolicki w Anglii był praktycznie bezsilny. Mogła go uratować jedynie koniunktura międzynarodowa. Protestantyzm zbyt był jeszcze słaby, by stanowić liczący się czynnik w poli­ tyce europejskiej. Skandynawskie i północnoniemieckie państwa luterańskie, nieliczne gminy i państewka kalwińskie, zwinghań- skie kantony Szwajcarii myśleć musiały raczej o własnej obronie przed arcykatolickim królem Hiszpanii i jego stryjem, cesarzem Ferdynandem. Lada dzień mógł być zawarty pokój między Francją a Hiszpanią i wiedziano już, że Filip II i Henryk II szukają go przede wszystkim po to, by wspólnie zwalczać herezję w Europie. Gdyby doszło do współdziałania obu tych krajów, losy protestantyzmu byłyby zapewne przesądzone. Wydawało się, że Anglia może być tylko katolicka. Niestety, głęboka nieufność dzieliła wciąż obu potężnych mo­ narchów katolickich. Elżbieta zdawała sobie sprawę, że pod opiekuńczymi skrzydłami Filipa jest na razie bezpieczna, rcy- katolicki król chętniej widziałby Anglię protestancką mz fran­ cuską. Dopóki jedyną alternatywą dla Elżbiety była Maria Stuart panująca w Londynie, dopóty nowa królowa mogła realizować 3 5 własny program reformy Kościoła anglikańskiego bez obawy

o stanowisko Hiszpanii. Wiele zaważyło tu stanowisko papieża. Był nim wówczas Pa­ weł IV, gwałtowny starzec nienawidzący Hiszpanów i pragnący z francuską pomocą wygnać ich z ojczystego Neapolu, głoszący publicznie, że miejsce królów jest u stóp namiestnika Chrystu­ sowego, unicestwiający nieśmiałe nawet próby wewnętrznej re­ formy Kościoła jako heretyckie. To właśnie Paweł IV zwalczał zaciekle kardynała Pole jako rzekomo przesiąkniętego lutera- nizmem. To Paweł IV wyklął w 1557 r. Filipa II i zerwał stosunki z Hiszpanią. Porozumienie z nim było dla Elżbiety niemożliwe. Nawet najostrożniejsza, najbardziej prawowierna reforma Kościoła w Anglii podjęta przez córkę Anny Boleyn spotkałaby się z jego nieufnością i potępieniem. A reforma czekać nie mogła. W każdym ówczesnym kraju chrześcijańskim — w Anglii zaś w najwyższym chyba stopniu — Kościół był nie tylko instytucją religijną, ale również znaczącą częścią porządku publicznego. Podatki, policja, szkolnictwo - to wszystko zaczynało się w parafii będącej równocześnie naj­ niższą jednostką administracyjną. Na wyższych szczeblach po­ dobnie - aż do administracji centralnej, gdzie biskupi dotąd zawsze spełniali liczne obowiązki polityczne. Problemem była postawa społeczeństwa. Większość Anglików miała dosyć ciągłych zmian. Mało ich obchodził autorytet papieża; reforma henrycjańska, ustanawiająca Kościół narodowy z zachowaniem dawnych obrzędów, byłaby najchętniej przyjęta. Chętnych do podporządkowania się Rzymowi zapewne wówczas było niewielu. Ale równie nieliczni byli zwolennicy zaprowadzenia surowego, kalwińskiego modelu Kościoła, usunięcia posągów, obrazów, krucyfiksów, bogatych strojów kleru, dzwonów i wody święconej, całej owej teatralnej otoczki wokół obrzędów religij­ nych. Niewielu - były to jednak jednostki najbardziej aktywne, najniebezpieczniejsze. Byli to równocześnie jedyni poddani, na których nowa królowa mogła w pełni polegać. Wstąpienie na tron Elżbiety niejednego z nich uratowało przed konfiskatą dóbr i utratą urzędów, wygnaniem czy nawet śmiercią na stosie. Poważni i ponurzy, w Starym 1 estamencie szukając natchnienia i nauki, porówny­ wali swą panią teraz z Deborą, która wyzwoliła Izrael, i sławili wciąż jej skromność i pobożność, jej surowe obyczaje, nie dostrzegając, czy też nie chcąc dostrzec, że zaraz po śmierci Marii Elżbieta zrzuciła ubogie szaty i pyszniła się teraz, sprag­ niona ich od dawna, perłami i brylantami, aksamitami i ko­ ronkami, otaczała się przystojnymi dworzanami, zaczynała uwo­ dzić i błyszczeć. 2 6 Przywódcy ich, którzy teraz weszli do Rady Osobistej, wiedzieli jednak, iż należy postępować przezornie. Jak w polityce we­ wnętrznej Elżbieta, jako córka Anny Boleyn przede wszystkim, była niejako więźniem obozu protestanckiego, tak w polityce zagranicznej zdawała się całkowicie uzależniona od poparcia Hiszpanii. Naprężone stosunki Filipa II z Pawłem IV mogły im nieco pomóc, ale nie zwalniały od zachowaia koniecznej ostroż­ ności. Stąd nawet zagorzali protestanci przeciwni byli szybkim reformom. Woleli czekać, udając na zewnątrz, że Anglia po­ zostaje wierna Rzymowi, nie odcinając jednak sobie drogi do reform wewnętrznych. Po tej linii zdawały się też iść pierwsze proklamacje królowej: zakaz wszelkich samowolnych zmian w obrzędach z pominięciem w tytulaturze „Najwyższej Głowy Kościoła”, z zastąpieniem jej jednak wiele mówiącym zwrotem „etc.”, utrzymanie na stanowisku ambasadora Marii w Rzymie. Ostatecznie zadecydować miała sama Elżbieta. Czekano z nie­ cierpliwością, kiedy ujawni swoje przekonania religijne. Katolicy od początku nastawieni byli nieufnie. Skład nowej Rady, po­ chodzenie królowej napawały ich niepokojem. Na pogrzebie Marii biskup Winchesteru wygłosił płomienne kazanie, w któ­ rym stwierdzał, iż obowiązkiem urzędów kościelnych i świeckich jest przeciwstawienie się herezji. Przywoływał przykład Trajana, który swym podwładnym wręczył miecz z żądaniem, by używali go w obronie władcy rządzącego sprawiedliwie, ale przeciw władcy rządzącemu niesprawiedliwie. Ale katolicy, choć liczni, pozbawieni byli sprężystego kierownictwa, zarówno świeckiego, jak i duchownego. Tymczasem dla samej Elżbiety istotne były właśnie kwestie polityczne. Zdawała się nie przejmować różnicami dogmatycznymi między katolicyzmem a protestantyzmem; dla jej praktycznego umysłu spekulacje teologiczne na przykład na temat realnej, duchowej czy symbolicznej obecności Chrystusa w Sakramencie Ołtarza wydawały się całkowicie nieważne. Istotniejsze były zagadnienia obrzędowe. Kochała piękny teatr —ale wesoły. Go­ towa była zachować wiele obrzędów katolickich — ale nie wszystkie, zachować to, co radosne, optymistyczne, strojne i bo­ gate, to co podnosząc majestat i świetność Kościoła, daje mu pewien typ autorytetu świętości, odrzucić jednak to, co związane zdawało się być ze. smutkiem, żalem, pokorą. Miała tego dość i podporządkować się temu więcej nie chciała. Potrafiła zacho­ wać wciąż sporo obłudy; odtąd dekoracja jej kaplicy miała się zmieniać zależnie od tego, który z obcych ambasadorów zapo­ wiedział się w gościnę. Ale pokorę i posłuszeństwo miał teraz 37 Kościół okazywać jej, a nie ona Kościołowi. Miał to być jej

Kościół, a jej poddani mieli być mu posłuszni. Miał zachować w ustroju, obrzędach, dekoracjach dość majestatu, aby poddani go czcili, ale za mało, by móc rywalizować z majestatem Królowej. Pierwsze jej zarządzenie, dotyczące na razie utrzymanej mszy w kaplicy królewskiej, nakazywało odrzucenie jakże ważnej jej części - Podniesienia. Potrafiła teatralnie uklęknąć pod dębem w Hatfield, ałe nie chciała klękać przed kapłanem z hostią. •

dziestu ośmiu heretyków ocalił przed śmiercią na stosie. Znanv był z szerokiej akcji filantropijnej; nie zapomniał o swym pocho­ dzeniu i teraz sam hojnie wspomagał biednych - jak jego niegdyś wspomozono, umożliwiając mu studia i karierę. Gorliwy katolik, mówca i kaznodzieja pełen szlachetności i łagodności, zapalał się tylko, gdy występował przeciw prześladowaniom religijnym. Elżbieta zawdzięczała mu wiele, a protestanci jeszcze więcej. Jednakże Elżbieta nie miała zamiaru tolerować mnichów w swoim królestwie. Być może podrażnił ją swąd zapalonych świec, z jakimi witali ją w Westminsterze; była niezwyle uczulona na zapachy i juz w czasie koronacji skarżyła się na zapach oliwy. Ale sytuację tę wykorzystała, by zamanifestować swe przekonania. „Precz z tymi ogarkami - wykrzyknęła - widzimy przecież bar­ dzo dobrze ’. I weszła do kościoła. Kazanie w tym dniu powierzono niejakiemu Ryszardowi Coxowi, żonatemu księdzu, który właśnie powrócił z frankfurckiego wy­ gnania. Znana to już była postać: wychowanek Cambridge, za Henryka VIII faworyt Cranmera, Lord Jałmużnik, wycho­ wawca księcia Edwarda, gdy jego pupil wstąpił na tron, miano­ wany został wicekanclerzem uniwersytetu w Oksfordzie i złupił go doszczętnie, niszcząc przy sposobności liczne dzieła sztuki posągi, obrazy, książki „papieżnickie”. Teraz przez półtorej godziny grzmiał z ambony przeciwko mnichom, którym przy­ pisał winę za prześladowania w czasach Marii (niezwykle stosowne przemówienie w opactwie Feckenhama), żądał od kró- owej, by rozpędziła klasztory, poniszczyła „bałwochwalcze” malowidła religijne, oczyściła Kościół. Kontrast obu duchownych wybór Elżbiety, zapowiadał, jakie będzie przyszłe panowanie' a choc krolowa me podzielała pasji protestanckiego nadgorliwca w stosunku do obrazów i posągów katolickich, zaaprobować musiała jego tezę, że to jej właśnie zadaniem, a nie kleru czy parlamentu, jest oczyszczenie Kościoła. Cox wkrótce miał od mej otrzymać związane z tym konkretne zadanie - ponownie zreformować uniwersytet w Oksfordzie, twierdzę tradycji wyzna­ niowej. A sprawiwszy się tam jak oczekiwano - awansował szybko w biskupy. Możemy sobie wyobrazić, jak błyszczały oczy ambitnych dorob­ kiewiczów z prowincji, świeżo upieczonych parlamentarzystów podupadłych magnatów, gdy słuchali kazania Coxa. Mimo wandalizmu protestanckiego za Henryka i Edwarda wszędzie jeszcze były czy to jakieś grunta kościelne do rozdrapania, czy gmachy poklasztorne do rozbiórki, czy figury i wota do przetopienia; wszędzie ambitna szlachta, miejscy urzędnicy wal­ czył o rząd dusz i rząd świecki z miejscowym klerem; wszędzie też dawni nabywcy dóbr kościelnych nie byli całkiem pewni swych tytułów własności. Pokolenie drapieżne i samo­ lubne, odrzucało sentymentalizm i filantropię ludzi pokoju Fecken­ hama, imponowali im tacy Coxowie. Elżbieta wiedziała, kim przyszło jej rządzić: „dzikimi bestiami”, jak mawiała sama w chwilach szczerości. Trzeba było rzucić im na zer dawny Kościół i w ten sposób związać ze swoim panowaniem. Sir Nicholas Bacon, otwierając pierwszą sesję parlamentu, wypo­ wiadał się ostrożniej: oficjalnie i dyplomatycznie. Parlament - powiadał - winien tworzyć prawa zmierzające do „połączenia ludu tego 'królestwa w jednolitym obrządku religijnym, dla honoru i chwały Boga, ustanowienia Jego Kościoła i spokoju królestwa”. Zażądał, by zaniechali w dyskusji „tak kłótliwych, zelżywych i haniebnych słów, jak heretyk, schizmatyk papista i tym podobne imiona, niańki buntów, fakcji i sekt . Dodawał, że za poprzedniego panowania niezgoda w domu uzależniła Anglików od obcego mocarstwa. Ze specjalnym naciskiem pod­ kreślał, że królowej „żadna świecka rzecz pod słońcem nie jest tak droga, jak serdeczna miłość i dobra wola jej szlachty i poddanych. Ufa im i żąda zaufania . __ Nie było w tej przemowie ani słowa o tolerancji. Nie było tez na nią miejsca w kraju, który zdaniem Lorda Strażnika Pie­ częci potrzebował jedności. Podobne było zresztą zdanie Cecila. Mawiał on, że „nigdy nie może być bezpieczne takie państwo, gdzie toleruje się dwie religie. Nie ma bowiem nienawiści tak wielkiej, jak wyznaniowa, a ci, co różnią się w służbie Bożej nie pogodzą się nigdy w służbie ojczyzny”. Osławione zaś zdanie Elżbiety, że „nie chce otwierać okien do dusz ludzkich zostało znacznie później zanotowane i zapewne wymyślone przez Franciszka Bacona, osłabione zresztą tyloma zastrzeżeniami doty­ czącymi ich działania i kultu, że znaczyło niewiele. Bez przymusu bowiem nie mogło być mowy o jedności. Katoliccy biskupi trzymali się twardo. Już pierwszy projekt ustawy „o przy­ wróceniu Koronie annat i dziesięcin” spotkał się w Izbie Lordow ze stanowczym ich sprzeciwem. Wkrótce zaś głosować mieli zgodnie jak jeden mąż przeciwko kolejnej „Ustawie o supre­ macji”. . . W myśl projektu rządowego ustawa ta miała zakończyć prace parlamentu. Przywracając Elżbiecie posiadaną przez jej ojca świecką władzę nad Kościołem - z tytułem jednak nie „Najwyż­ szej Głowy”, jak Henryk, lecz tylko „Najwyższego Rządcy , co ułagodzić miało zarówno katolików, jak i konsekwentnych wyznawców Kalwina - zrywając zależność od Rzymu, wpro- 41 wadzała zarazem skromne na razie reformy obrządku, prze e

wszystkim komunię pod dwiema postaciami. Radykalnym prote­ stantom to nie wystarczało. Żądali powrotu do drugiej Księgi modłow powszechnych z czasów Edwarda VI; gdy ten projekt został odrzucony, chcieli przynajmniej zagwarantowania toleran- c j1 tym, co modlić się będą i odprawiać obrządki wedle tej księgi. I ten projekt nie przeszedł. Wydawało się, że parlament zostanie przez Elżbietę rozwiązany, a jedynym jego dziełem pozostanie „Ustawa o supremacji”, gdy w ciągu jednej nocy Elżbieta niespodziewanie zmieniła zdanie. Powód był prosty. Nadeszły bowiem wieści, że w Cateau-Cam- bresis zawarty został wreszcie traktat pokojowy między Anglią i Hiszpanią z jednej strony a Francją i Szkocją z drugiej Kończyła się nieszczęśliwa i groźna dla Anglii wojna. Jeszcze ambasador Elżbiety omawiał z francuskimi dyplomatami szczegóły traktatu, jeszcze spierano się, na jakich warunkach Calais po­ zostanie na razie przy Francji, by później dopiero wrócić do Ang u to „później” było oczywiście tylko osłodzeniem Anglikom gorzkiej pigułki, bo nigdy nie miało nastąpić), ale już groźba francuskiej interwencji i osadzenia Marii Stuart na tronie stawała S1ę odlpS,a 1 mało realna. Można więc było mniej się liczyć z katolikami w domu - zwłaszcza że biskupi nie akceptowali najskromniejszych nawet reform - a starać się raczej uspokoić rozsierdzonych emigrantów, skrajnych protestantów, konsekwent­ nych wyznawców Kalwina: okazali przecież swą siłę w dotychcza­ sowej debacie parlamentarnej. W tych warunkach powstała kolejna „Ustawa o jednolitości modłow powszechnych i służby bożej w Kościele i o zarządza­ niu sakramentami". Ustawa przypieczętowała zwycięstwo pro­ testantyzmu i parlamentu. Postanawiała, że obowiązującą odtąd się staje ponownie druga Księga modłów powszechnych z ostatnich at panowania Edwarda VI, nieznacznie tylko zmodyfikowana. Wszelkie obrządki religijne mają się ściśle stosować do jej zaleceń. ym samym nauka o predestynacji, o zbawieniu przez wiarę podstawowe elementy protestanckiego wyznania wiary stają się obowiązujące. Odrzuca się za protestantyzmem takie elementy wierzeń katolickich, jak na przykład wiara w czyściec. Jedynie nauka o obecności Chrystusa w sakramencie Ołtarza została sformułowana w sposób bardziej kompromisowy, a potępienie Kościoła katolickiego, w dawnej Księdze wyrażone expressis ver- )is - skreślone. A wszystko to zostało „postanowione przez lei Królewską Wysokość za zgodą Lordów i Gmin zgromadzonych w obecnym Parlamencie i na mocy jego autorytetu”. Krolowa odniosła tylko jedno zwycięstwo - i było to jej zwy­ cięstwo osobiste. Sprawę ozdób kościelnych i strojów liturgicznych uregulowano zgodnie z postanowieniami z drugiego roku pano­ wania Edwarda VI - a więc zachowane zostały tak miłe Elżbie­ cie teatralne oznaki kultu religijnego. Co więcej, postanowiono, że ta dziedzina kultu nie podlega parlamentowi, że zmiany w niej dokonywane być mogą wyłącznie przez królową w Radzie, ' a nie przez królową w Parlamencie. Zwycięstwo to jednak w znacznej mierze było papierowe. Na mc się nie zdały ustawy, nakazy, proklamacje, zakazujące rabunków i wandalizmu. Wspólna akcja łakomych patronów lokalnych, protestanckich nadgorliwców i mętów społecznych doprowadziła w ciągu kilku miesięcy do złupienia tego, co pozostało w kościo­ łach po rabunkach z czasów Henryka VIII i Edwarda VI. Zniszczeniu uległy bezcenne dzieła sztuki, pamiątki kultury. Księgi i szaty liturgiczne, krucyfiksy, różańce, obrazy palono publicznie na stosach. Kamiennym posągom, wspaniałym nieraz dziełom rzeźby średniowiecznej, utrącano głowy. Na wszelkie próby obrony przez ludność drogich jej pamiątek odpowiadano terrorem. Publicznie na oczach wiernych rzucano w błoto krzyze i hostie. Władze nie przeciwdziałały. ^ Zadbano zresztą, by królowa miała swój udział w łupach. Gdy w dzień św. Jerzego, święto kawalerów Orderu Podwiązki, Elżbieta zapytała ze zdziwieniem, gdzie podziały się ich złote i srebrne krzyże, odpowiedziano, że we własnym jej skarbcu w Wieży Londyńskiej. Korona zagarnęła najlepsze ziemie, dwory i zamki kościelne, w zamian za to przeznaczając na utrzymanie kleru dochody z dawnych probostw klasztornych skonfiskowane za Henryka, drobną część zaledwie tego, co zyskała. Rabunek własności kościelnej ważniejszy był od zarządzania Kościołem. Przez cały niemal rok 1559 pozbawiony był on władz naczelnych. Z biskupów katolickich nie ugiął się żaden. Ci nawet, co za Henryka VIII podporządkowali się woli królew­ skiej, teraz solidarnie przeciwstawili się Elżbiecie. Dymisjono­ wano wszystkich, aresztowano wielu. Cóż z tego, że zachowano urząd biskupa, skoro w czasie tych kilku miesięcy stracił on wszelki autorytet. . Z końcem roku przyszło otrzeźwienie. Korona potrzebowała sprawnej i cieszącej się autorytetem organizacji kościelnej. Odbu­ dowa jej wydawała się zadaniem niewykonalnym. Nie było kandydatów, zwłaszcza na stanowiska najwyższe. Jedynym kandy­ datem na arcybiskupa Canterbury był Mateusz Parker, a Parker w tych warunkach stanowiska przyjąć nie chciał. Pięćdziesięcio­ letni wychowanek uniwersytetu w Cambridge, przyjaciel Latimera i Ridleya, Cecila i Bacona, kapelan niegdyś Anny Boleyn, ustąpił na nalegania samej Elżbiety. „Gdybym me byl tak

zobowiązany matce - miał podobno oświadczyć - nigdy bym się nie zgodził tak szybko służyć córce”. Protestanci, nawet umiar­ kowani, równie mało ufali Elżbiecie jak katolicy. „Rewolucja kościelna ’ została dokonana. Lecz dokonana wbrew woli biernej i pozbawionej przywódców, lecz groźnej właśnie przez swą bierność katolickiej większości i ku rozczarowaniu nie w pełni zwycięskiej, energicznej i prężnej protestanckiej mniej­ szości. Kościół narodowy, Kościół anglikański, który miał być podstawą nowego panowania, był jego elementem najsłabszym. i Wojna o insygnia Gdy pierwszy parlament Elżbiety debatował nad kwestiami wyznaniowymi, jej ministrów i dyplomatów zaprzątały przede wszystkim kwestie polityki zagranicznej. Natychmiast po śmierci Marii Tudor król Francji Henryk II proklamował Marię Stuart królową Anglii, Irlandii i Szkocji. Prawa jej zostały we Irancji uznane jako oczywiste i niepodwa­ żalne. Zapanowała powszechna radość, że po tylu wiekach krwa­ wych wojen Francja, Anglia i Szkocja połączone zostaną w jedno królestwo. Delfin Franciszek i jego żona do herbów swych herbów Francji i Szkocji, dołączyli herby Anglii i Irlandii! Kardynał de Guise, wuj Marii, herby Anglii kazał wyryć na srebrnej zastawie siostrzenicy. Rozważał nawet na serio, czy nie zerwać pokojowych rokowań z angielską delegacją; tylko fakt, że mianowana ona była jeszcze przez Marię Tudor, zaważył, zdaje się, na zmianie tej decyzji. Henryk II był rozsądniejszy od kardynała: rokowania więc kontynuowano. Uzgodniono warunki pokoju między Francją a Hiszpanią, ale sprawa Calais pozostawała długo nie rozstrzygnię­ ta. Filip II starał się bronić interesów angielskich. Postępował uczciwie, chciał dotrzymać umów sojuszniczych, a przy tym miał nadzieje na pozyskanie ręki Elżbiety. Pamiętał wciąż o pięknej szwagierce, która wywarła na nim niegdyś tak wielkie wrażenie. I amiętał również o korzyściach dyplomatycznych takiego związku. Lecz z Londynu dochodziły równie niepokojące wieści jak z Pa­ ryża. Elżbieta słyszeć nie chciała o oddaniu ręki Filipowi, a Henryk II — o oddaniu Calais Elżbiecie. Dyplomaci angielscy musieli ustąpić, z własnej zresztą woli, ku ogromnej uldze Filipa. Zgodzono się, że Francuzi zatrzymają Calais przez osiem lat; później mieli je zwrócić Anglii, ale z tyloma zastrzeżeniami, że nikt w ten zwrot nie wierzył. Wyjście dla Anglii maksymalnie honorowe i w gruncie rzeczy korzystne - Calais kosztowało wiele, a przynosiło dochód niewiel­ ki - godziło jednak w angielską dumę, w autorytet i popularność nowej władczyni. Pierwszy jej akt międzynarodowy, pokój z Fran­ cją podpisany ostatecznie w Cateau-Cambresis 2 IV 1559 r., był polityczną porażką. By zaś goryczy dopełnić, oznajmiono publicznie o zaręczynach Filipa II z Elżbietą de \alois, córką Henryka II. Zarysowała się groźba francusko-hiszpańskiego sojuszu przeciw Elżbiecie. Z dalekiego Rzymu nieubłagany Paweł IV bullą „Cum ex apostolatus” całemu światu obwieszczał, że król, który toleruje heretyków, traci prawa do swej korony. Nawet dobra wola Filipa nie zdołałaby uratować Elżbiety: Filip me miał pieniędzy na wojnę i w najlepszym razie byłby neutralny. Uratował Elżbietę człowiek, którego nienawidziła z całego serca: John Knox. Był to Szkot ponury, gwałtowny i pełen energii, mówca porywający i podburzający tłumy, apostoł kalwimzmu w swej ojczyźnie. Najbardziej odpychający z wielkich reformato­ rów, apelujący do najniższych uczuć, do nienawiści, gniewu, złości, pyszałkowaty i nietolerancyjny, wyżej cenił swą wiarę niż swą ojczyznę i wcześniej już dla wiary zdradzał Szkocję na żołdzie Henryka VIII. Później był kapelanem Edwarda VI, za Marii uciekł do Frankfurtu, gdzie wojował ze spokojnym, tolerancyjnym, jakże odmiennym Parkerem, wreszcie osiadł w Ge­ newie pod skrzydłami Kalwina. Ci dwaj rozumieli się dosko­ nale. Teraz razem z wygnańcami angielskimi powracał na Wyspę. Ale w Anglii osiąść nie mógł. Kilka miesięcy wcześniej opubli­ kował traktat, a raczej paszkwil pod znamiennym tytułem Pierwszy glos trąby przeciwko potwornym rządom kobiet. Myślał o Marii Tudor i Marii Stuart, gdy negował prawo kobiet do zasiadania na tronie, gdy płeć piękną posądzał o wszelkie wady i rzucał na nią najwyszukańszc inwektywy. Nic przewidział wstąpienia na tron Elżbiety. A Elżbieta antyfeministom nie przebaczała nigdy. . , . Udał się więc do Szkocji. Sytuacja mu sprzyjała. Kościół kato­ licki był tu słaby i miał niewielki autorytet społeczny. W suro­ wym i wciąż prymitywnym kraju surowy i prymitywny kalwi- nizm łatwiej był przyjmowany, łatwiej dostrajał się do północnej mentalności. Miejscowa magnateria - relatywnie potężniejsza od angielskiej, ale przecież w porównaniu z nią uboga, bo i kraj był ubogi - marzyła o skorzystaniu z angielskiego przykładu, o wzbogaceniu się rabunkiem dóbr kościelnych, o złamaniu siły politycznej duchowieństwa i pozbawieniu Korony jedynej grupy społecznej zainteresowanej w utrzymaniu porządku w kraju 4 5 i wzmocnieniu władzy - katolickiego kleru. Miejsce jego mieli